13 „W roku tysiąc trzysta osiemdziesiątym siódmym, w pew

Transkrypt

13 „W roku tysiąc trzysta osiemdziesiątym siódmym, w pew
13
„W roku tysiąc trzysta osiemdziesiątym siódmym, w pewnej staroruskiej kronice, po raz pierwszy wspomniano
o »osadzie Jassy nad Prutem«. W tej kwestii istnieją jednak
znaki zapytania. Niektórzy twierdzą, że pierwsza pewna
wzmianka pochodzi dopiero z roku tysiąc czterysta ósmego, kiedy to hospodar Aleksander Dobry wydał kupcom ze
Lwowa przywilej handlowy, wymieniając Jassy wśród kilku
innych miast. Trochę później, około roku tysiąc czterysta
siedemdziesiątego szóstego, Turcy podpalili miasto. Był
to pierwszy pożar, o którym wspominają źródła. Drugi,
który wybuchł w okolicach roku tysiąc pięćset dziesiątego, miał związek z najazdami hord tatarskich na Mołdawię. Tatarzy przewalili się wtedy przez te tereny, nagrabili, co mog­li nagrabić, spalili, co mogli spalić, i wracając
po trzech latach, puścili z dymem nawet ostatnie ocalałe
fragmenty osady. Nie przeszkodziło to Turkom powrócić
do miasteczka w roku tysiąc pięćset trzydziestym ósmym
i podpalić budynki, które miejscowa ludność zdołała
wznieść na ruinach. Palenie Jassów było chyba lekarstwem
na nudę najeźdźców, ponieważ zarówno Turcy, jak i Tatarzy gorliwie korzystali z tej formy rozrywki. W roku tysiąc
pięćset siedemdziesiątym czwartym przyszła znów kolej
na Tatarów. Natomiast w tysiąc sześćset pięćdziesiątym do
miasteczka zawitali Kozacy pod wodzą niesławnej pamięci
hetmana Bohdana Chmielnickiego. Uznali oni za stosowne
214
zainspirować się czynami najeźdźców spod znaku półksiężyca i podpalili między innymi dwór hospodara oraz
cerkiew Trzech Hierarchów. Jakby nie dość tego, w tysiąc
sześćset osiemdziesiątym szóstym roku do podpalaczy dołączyli Polacy i cerkiew Trzech Hierarchów po raz kolejny
stanęła w ogniu, wraz z monastyrem Golia i okolicznymi
dworami bojarskimi. Jak się wydaje, w pewnym momencie najeźdźcy zmęczyli się lub znudzili swą niszczycielską
działalnością i wtedy miejscowej ludności zaczęło brakować ognia. Dlatego też mieszkańcy wywołali pożary na
własną rękę – najpierw jeden poważny, w tysiąc siedemset
dwudziestym piątym, w wyniku którego zniszczeniu uległo centrum miasta, od Wielkiej Ulicy do dworu hospodara. Później kilka nieco mniej okazałych, jak na przykład
ten, który dziesięć lat po poprzednim obrócił w popiół
domy z Górnego Miasta, albo ten z roku tysiąc siedemset
pięćdziesiątego trzeciego, który znów strawił dwór i skupione wokół niego domy. W roku tysiąc osiemset dwudziestym siódmym kolejny wielki pożar pochłonął dwie trzecie
zabudowań w mieście, natomiast w roku tysiąc osiemset
czterdziestym czwartym ostatnia godna wspomnienia pożoga zmiotła północno-zachodnią część Jassów.
Za niszczenie tkanki miejskiej odpowiedzialny był nie
tylko ogień, lecz również trzęsienia ziemi. Na czołowe miejsce we wzmiankach historyków zasłużył sobie kataklizm
z trzydziestego pierwszego maja tysiąc siedemset trzydziestego dziewiątego roku, zaledwie cztery lata po pożarze,
który zniszczył Górne Miasto. Wstrząsy obróciły w perzynę
wiele domostw i dużą część monastyru Golia.
O ile jednak pożary i trzęsienia ziemi zmuszały ludzi,
aby od początku zaczynali rekonstrukcję osady, o tyle choroby związane z biedą mieszkańców pozostawiały budynki
nietknięte, wielokrotnie jednak wystawiając na niebezpieczeństwo samo istnienie miasta.
Dżuma, która przybyła do Europy z szerokich stepów
Azji w roku tysiąc trzysta czterdziestym siódmym, kiedy
215
to szczury z Orientu przywlokły ją na jednym ze statków
do portu w Messynie, spadła na miasto Jassy dopiero po
załatwieniu swoich głównych interesów na Zachodzie.
W pewnym sensie było to oczywiste, bo zacofanie mołdawskiej krainy powodowało, że nie tylko moda, ale i choroby
docierały do tego obszaru z opóźnieniem. Dżuma dotarła do Jassów także po roku tysiąc sześćsetnym, w którym
miały miejsce wydarzenia historyczne wielkiej wagi, gdy
hospodar Michał Waleczny zjednoczył Transylwanię, Mołdawię i Wołoszczyznę. Udało się jej unicestwić niezliczone
rzesze ludzi, a pozostałych przy życiu mieszkańców napełnić takim strachem, że aby uniknąć kolejnej klątwy, zabrali
się oni do budowania jak największej liczby cerkwi i monastyrów. Pomimo tego z końcem wieku, w roku tysiąc sześćset siedemdziesiątym piątym, nienasycona zaraza wróciła
do miasta, pokazując, że ma w głębokim poważaniu zarówno wiarę prawosławną, jak i gorliwość ludzi we wznoszeniu
chroniących ich cerkwi. A ponieważ w innych regionach
nie bardzo mogła już rozrabiać, spokojnie zadomowiła
się w mołdawskim grodzie, wybuchając od czasu do czasu i siejąc nowe zniszczenia, jak na przykład w roku tysiąc
siedemset siedemnastym, tysiąc siedemset dwudziestym
piątym, tysiąc siedemset trzydziestym ósmym, tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym piątym, a nawet jeszcze w tysiąc
osiemset dwudziestym dziewiątym, kiedy to wzmiankowano o ostatniej wielkiej epidemii. Po zwalczeniu dżumy Jassy
dostosowały się do nowych czasów i dogoniły w końcu Zachód, gdyż w roku tysiąc osiemset trzydziestym pierwszym
znalazły się w szeregach miast europejskich ciężko dotkniętych kolejną chorobą, a mianowicie cholerą”.
Mężczyzna opowiadający z taką swadą historię miasta
wyrzucał z siebie wszystkie daty, jakby je czytał, mimo że nie
trzymał żadnej kartki w ręku. Z uśmiechem punktował momenty historyczne, które wydawały mu się godne uwagi, od
czasu do czasu popijając przy tym herbatę z lipy. Był archiwariuszem i przyjacielem towarzysza Bojina. To właśnie on
216
kilka miesięcy temu znalazł przypadkowo los subskrypcyjny
z podpisem Brunula.
––Widzicie, towarzyszu – archiwariusz przygotowywał się
do końcowych wniosków, robiąc jednak po tych słowach pauzę i dopijając resztę herbaty – właśnie takie były Jassy przejęte
przez partię. Choroby, bieda, pożary i inne nieszczęścia…
Przez myśl Brunula przemknęło spostrzeżenie, że historia miasta zatrzymała się w tej opowieści gdzieś w połowie
zeszłego stulecia, wiele lat przed zbawczym pojawieniem
się partii. Szybko jednak uznał to za nieistotne. Po pierwsze dlatego, że, w co nie wątpił, nawet jeśli w wypowiedzi
brakowało całego wieku, to głęboki jej sens pozostawał ten
sam. Archiwariusz mógł pewnie dalej snuć swą opowieść
o niezliczonych nieszczęściach, które spadły na miasto do
drugiej wojny światowej, kiedy to z pewnością nastąpiła ich
kulminacja. Po wtóre zaś dlatego, że nie miał ochoty wysłuchiwać dalszego ciągu historii, skoro nie po to tu przyszedł.
Towarzysz Bojin przyprowadził go przecież, aby Brunul dowiedział się czegoś o swojej przeszłości.
Znajdowali się w dużym pomieszczeniu, w którym większość półek zapełniały różne teczki i akta, siedzieli na wysokich krzesłach i pili herbatę z filiżanek. Po tym jak archiwariusz zakończył wyliczanie plag spadających na miasto,
żaden z nich nie miał już nic do powiedzenia. Brunulowi
przemknęła przez głowę myśl, że ta przydługa opowieść
miała go przekonać, że znajduje się przed doskonale poinformowanym człowiekiem, którego uwagi nie uszłoby nawet nieszczęśliwe zderzenie ptaka z budynkiem Rady Ludowej i który z pewnością nie omieszkałby wpisać tego do
stosownego rejestru. Jeżeli taki był cel, to nie miał on sensu,
bo Brunula nie trzeba było do niczego przekonywać. Chociaż wydarzenia z urodzin towarzysza Bojina sprzed dwóch
tygodni zasiały niepewność co do tego, ile prawdy mieści
się w słowach przyjaciela, to nawet przez moment nie wątpił w jego dobre intencje, a tym bardziej w dobre intencje
partii, której towarzysz Bojin był przecież przedstawicie217
lem. Podejrzewał jedynie, że przyjaciel chce go ochraniać,
że ukrywa przed nim któż to wie jakie łajdactwa popełnione
właśnie przez niego, Brunula, przed wypadkiem. Archiwariusza nie podejrzewał o nic. Po prostu chciał poznać prawdę, był na nią przygotowany i naciskał na towarzysza Bojina,
aby mu to ułatwił. Pragnął dowiedzieć się czegoś o swojej
przeszłości zwłaszcza po tym, jak Eliza poradziła mu, aby
nie pozwolił dać się przytłoczyć wątpliwościom i postarał się
poszukać odpowiedzi na dręczące go pytania. Tymczasem
nowe pojawiły się już następnego wieczoru po urodzinach,
gdy jego przyjaciel zjawił się w kawalerce po raz pierwszy
bez zapowiedzi, usiadł z pewnym skrępowaniem na krześle,
a potem starał się go przekonać, że jego wczorajsze zachowanie było wynikiem zbyt dużej ilości wypitego alkoholu.
Gdy jest pijany, opowiada głupoty i dlatego właśnie nigdy,
ale to nigdy nie pije więcej niż jedną butelkę wina, a i to tylko w sytuacji, kiedy ma szczęście z kimś się podzielić.
Wyjaśnienie towarzysza Bojina nie zadowoliło Brunula. W kolejnych dniach skorzystał z okazji, że przyjaciel,
zapewne z poczucia winy, odwiedzał go częściej, nawet na
placu budowy. Zasypał więc towarzysza tyloma pytaniami,
że w końcu, podczas jednej z dyskusji, kiedy emocje uzewnętrzniły się żywą gestykulacją obu rozmówców, przyjaciel
poddał się. Wizyta u archiwariusza była realizacją obietnicy,
zgodnie z którą Brunul miał poznać wszystko, co towarzysz
Bojin i partia wiedzą o jego losach sprzed wypadku.
Gdy archiwariusz skończył opowieść i zapadła krępująca cisza, Brunul poczuł, że w tym momencie potrzebuje
pomocy przyjaciela. Wytrzymał przedstawienie dziejów
miasta jako swego rodzaju wstęp, jednak milczenie, które teraz zapadło, szarpało mu nerwy i niepokoiło, chociaż nie śmiał położyć temu kresu przez zadanie pytania.
Wreszcie, po dopiciu herbaty i uważnym przestudiowaniu
dna filiżanki, jakby tam znajdowało się coś nadzwyczaj
pasjonującego, z ulgą przyjął to, że archiwariusz odezwał
się po raz drugi:
218

Podobne dokumenty