Mężczyźni mają gorzej
Transkrypt
Mężczyźni mają gorzej
Mężczyźni mają gorzej Tomasz Żuradzki „Gazeta Wyborcza” 14/03/2007, s. 26 Współcześni mężczyźni dokonują faustowskiej transakcji: oddają kilka lat życia w zamian za iluzję władzy Zacznijmy od tego, co oczywiste: mężczyźni żyją krócej. Dawne koleżanki z klasy przeżyją mnie nie o rok czy dwa, ale średnio o 8 lat. Mężczyźni umierają wcześniej nie tylko dlatego, że tak zostali ukształtowani przez ślepe siły ewolucji, albo dlatego, że Bóg chce mieć ich szybciej przy sobie. Mężczyźni żyją krócej, bo w naszej rzekomo patriarchalnej kulturze, kulturze Zachodu, ich życie jest znacznie mniej cenione niż życie kobiet. Feministki mają rację, głosząc, że należy się rozprawić z resztkami owej „patriarchalnej” kultury Zachodu. Ale należy się z nimi rozprawić nie tylko dlatego, że czasami upośledza kobiety, lecz głównie dlatego, że dyskryminuje mężczyzn. Krótsze życie mężczyzn, to jedynie końcowy rezultat całego systemu upośledzających mężczyzn zachowań i norm społecznych. Ile jest warte życie mężczyzny Porównajmy dwie sytuacje: w pierwszej mężczyzna uderza mężczyznę, w drugiej mężczyzna uderza kobietę. To drugie wywołuje u nas zdecydowanie większe oburzenie. Wyraźne zróżnicowanie dopuszczalności stosowania przemocy ze względu na płeć wyraźnie widać też w statystykach odnoszących się do przemocy względem dzieci – zarówno ojcowie jak i matki bardziej skłonni są uderzyć syna niż córkę. To niezauważalne na pierwszy rzut oka zróżnicowanie wrażliwości miewa czasami straszliwe konsekwencje. Do powszechnej świadomości dotarła tragedia 20 tys. bośniackich kobiet zgwałconych podczas wojny w Bośni (1991-95). Ale czy mamy świadomość, że spośród ok. 100 tys. zabitych w tej wojnie 90 tys. to mężczyźni? Podobnie było w czasie konfliktu w Kosowie w latach 1998-99 – tam też 90 proc. z 12 tys. ofiar to mężczyźni. Nie da się tego skwitować formułką, że to oni walczą: mężczyźni stanowili też 75 proc spośród ok. 40 tys. cywilnych ofiar wojny w Bośni. 1 Specjalnie cytuję statystyki najnowszych konfliktów zbrojnych, w których wśród ofiar jest relatywnie dużo cywili, w tym kobiet. Gdy przyjrzymy się dawniejszym wojnom, będziemy mieć bardziej wstrząsający obraz: wśród 8,5 miliona ofiar I wojny światowej, kobiety stanowiły nieliczne wyjątki. Dawne wojny to holocaust mężczyzn. Czy wojna to naprawdę „męska sprawa”? Odpowiedź, że mężczyźni są „z natury” bardziej agresywni nie załatwia sprawy, bo zdecydowana większość zdrowych na umyśle mężczyzn nie chce i nigdy nie chciała służyć w wojsku. Tymczasem nawet we współczesnych społeczeństwach pokutuje przekonanie, że życie kobiet jest bardziej święte. Choć stanowią one ok. 11 proc. personelu amerykańskich sił zbrojnych wysłanych do Iraku, to spośród prawie 4 tys. zabitych tam dotąd amerykańskich żołnierzy, tylko 95 to kobiety (2,4 proc.). Ta pogarda wobec męskiego życia przenika do kultury masowej. Jak wyliczył Warren Farrell w wydanej w tym roku przez Oxford University Press książce Does Feminism Discriminate Against Men? [Czy feminizm dyskryminuje mężczyzn?], przeciętne amerykańskie dziecko do 18 roku życia ogląda na ekranach telewizorów i kin 40 tys. zabójstw. 97 proc. ofiar tej jatki to mężczyźni. Mężczyźni są zabijani, bo tak się przyjęło w naszej „patriarchalnej” kulturze. A trudno zaprzeczyć, że jest coś bardzo niepokojącego w zróżnicowaniu naszej wrażliwości w zależności od płci ofiary. Kobiety przodem To zróżnicowanie odbija się w systemie sprawiedliwości. Amerykańskie statystyki pokazują, że kobiety popełniają niemal tyle samo zabójstw w małżeństwie (41 proc.), co mężczyźni. Ale już średni wyrok za takie zabójstwo w USA różni się znacząco: 17,5 roku więzienia dla mężczyzny i tylko 6,2 dla kobiety. Jeśli mężczyzna zabija kobietę, to znaczy, że jest zwyrodnialcem, dla którego nie ma usprawiedliwienia. Jeśli jest odwrotnie, to kobieta miała jakiś słuszny powód, a ofierze i tak się należało. Ta łatwość, z jaką podchodzimy do przemocy wobec mężczyzn, odzwierciedla się w naszej codziennej obojętności względem życia i zdrowia mężczyzny. Polscy mężczyźni ponad trzy razy częściej niż kobiety umierają na skutek nieszczęśliwych wypadków, stanowią też ponad 90 proc. zmarłych w wypadkach podczas pracy. Mężczyźni stają się ofiarami utrwalonej w „patriarchalnej” kulturze Zachodu zasady „kobiety przodem”, czego symbolicznym przykładem jest znacznie większa liczba kobiet, która przeżyła katastrofę „Titanica”. Nie łudźmy się, że był to odległy w czasie wyjątek. Jak zauważył David Benatar w eseju The Second Sexism [Drugi Seksizm] opublikowanym w 2003 roku w piśmie „Social 2 Theory and Practice”, nawet rutynowa informacja w telewizyjnych wiadomościach o jakiejś wojnie czy katastrofie zawsze zawiera informację o tym, ile zginęło „kobiet i dzieci”. Mężczyznom zostaje kategoria: „inni”. Powszechną obojętność dla życia i zdrowia mężczyzn doskonale widać też na przykładzie służby zdrowia. Mimo skandalicznej różnicy w średniej długości życia na niekorzyść mężczyzn, opieka zdrowotna w krajach Zachodu nastawiona jest głównie na leczenie kobiet. 85 proc. wydatków National Institutes of Health – amerykańskiej instytucji zajmującej się badaniami medycznymi – to wydatki na choroby niezwiązane z płcią. Jednak aż 10 proc. wydatków dotyczy chorób typowo kobiecych, a tylko 5 proc. – typowo męskich, choć w USA mężczyzna przeciętnie żyje o 5 lat krócej niż kobieta. Przykładowo, na badania nad rakiem piersi przeznacza się w USA 600 proc. tego co badania nad rakiem prostaty, choć mężczyzna ma prawie takie same szanse umrzeć na raka prostaty, jak kobieta na raka piersi. Mężczyźni żyją, by pracować Brak szacunku dla życia i zdrowia mężczyzn to niejedyna forma dyskryminacji. „Paternalistyczny” system określający relacje w rodzinie czy stosunek do pracy zawodowej jest – wbrew temu, co twierdzą feministki – przekleństwem przede wszystkim facetów. To od nich wymaga się, by byli stanowczy, silni, agresywni (oczywiście wyłącznie względem siebie nawzajem), by byli nastawieni na sukces i pieniądze. To mężczyznom zakazuje się płaczu, a słabość czy podatność na zranienie traktowane są jako niemęskie. Praktyczne skutki takiego zróżnicowania są oczywiste. Weźmy utratę pracy. Dla mężczyzn bezrobocie przekłada się natychmiast na gorsze perspektywy na znalezienia partnerki, załamanie nerwowe, podatność na choroby, a wreszcie skrócenie życia. Jak pisał cytowany już Warren Farrell, ukształtowane w naszej kulturze wzorce „męskości” i „kobiecości” sprawiają, że „bezrobocie jest dla mężczyzny tym, czym gwałt jest dla kobiety”. Z drugiej strony dla kobiety utrata pracy zazwyczaj nie ma większego przełożenia na jej status społeczny, zdrowie czy długość życia. Bo za jej status społeczny odpowiada przecież „jej mężczyzna”. Ten scenariusz utrwalają wzorce kultury masowej, w której biedna, ale inteligentna/pracowita/ładna dziewczyna łatwo znajduje partnera z wyższej warstwy. Dla mężczyzny taki skok w górę jest w naszej kulturze praktycznie niemożliwy. To tłumaczy, dlaczego mężczyźni muszą być bardziej skłonni do ryzyka i dlaczego większość z nich spędza życie na nudnej i wyjaławiającej pracy. Jednocześnie łatwo zobaczyć, co się dzieje, kiedy mężczyzna próbuje wyjść ze swojej kulturowo określonej roli, jak niebezpieczna jest dla niego jakakolwiek porażka czy słabość. 3 Amerykańskie dane pokazują, że małżeństwa, w których mężczyzna zarabia mniej od kobiety, częściej się rozpadają. Rośnie też – i to gwałtownie – ryzyko niewierności kobiet. Helen Cronin, zajmująca się społecznymi konsekwencjami ewolucji biolożka z London School of Economics, jednej z najlepszych na świecie szkół wyższych w zakresie nauk społecznych, podaje, że wśród rodzin z amerykańskich klas wyższych szansa, że mężczyzna nie jest faktycznym ojcem, jest mniejsza niż 1 proc. Wśród mieszkańców slumsów, w których mężczyzna przez długi czas pozostaje bez pracy, ten odsetek wzrasta do 30. Inny przykład wychodzenia z kulturowo przypisanej roli to sfera domu i dzieci. Przed mężczyznami, którzy chcą poświęcić się wychowaniu dzieci stoi w mur zbudowany z prawnych barier i społecznej anatemy. Wystarczy przywołać procesy rozwodowe, gdzie mężczyźni podlegają systematycznej i szeroko opisywanej dyskryminacji: ok. 97 proc. dzieci po rozwodzie rodziców trafia w Polsce do matek. Wpajanie społecznych ról zaczyna się już w dzieciństwie. Dziewczęta zazwyczaj lepiej się uczą – np. polskie maturzystki w 2007 r. dostały średnio o 3 pkt więcej od swoich kolegów. Podobnie jest niemal we wszystkich wysoko rozwiniętych krajach w ostatnich dziesięcioleciach: chłopcy gorzej się uczą, rzadziej przystępują do matury, częściej są wyrzucani ze szkoły i rzadziej idą na studia (w Polsce 56 proc. studiujących to kobiety). Czy chłopcy są z natury głupsi? Ten, kto by tak twierdził, stawiałby się w roli XIX-wiecznego przeciwnika dopuszczenia kobiet na uniwersytety powołującego się na ich „naturalną niezdolność do nauki”. Ankiety przeprowadzane na amerykańskich uniwersytetach pokazują, że kobiety chętniej wybierają te zawody, które dają większą satysfakcję, są bezpieczniejsze i mniej uciążliwie; mężczyźni – te, które dają więcej pieniędzy. Skąd więc to powszechne oburzenie na fakt, że mężczyźni zarabiają nieznacznie więcej od kobiet? Mężczyźni muszą pracować ciężej i dłużej dlatego, że zmusza ich do tego dominujący w naszej kulturze podział ról społecznych. Nawet jeśli kobiety zarabiają mniej, to nie dlatego, że są dyskryminowane, tylko dlatego, że słusznie uważają, iż są na świecie ciekawsze rzeczy do robienia niż spędzanie 12 godzin dziennie w pracy. Innymi słowy: kobiety wybierają lepsze i dłuższe życie. Mężczyźni takiego wyboru nie mają. Patrząc na dominujący w patriarchalnym społeczeństwie podział ról społecznych można zrozumieć statystyki dotyczące samobójstw – polscy mężczyźni popełniają je ponad sześć razy częściej niż kobiety. Jeśli zaś przyjrzymy się temu, kiedy mężczyźni popełniają samobójstwa, szybko zorientujemy się, że jest to skorelowane z wchodzeniem w męskie role społeczne. Amerykańskie dane pokazują, że pomiędzy dziewiątym a czternastym rokiem 4 życia chłopcy popełniają samobójstwa trzy razy częściej niż dziewczynki, pomiędzy piętnastym a dziewiętnastym – cztery, a pomiędzy dwudziestym a dwudziestym czwartym – już sześć razy częściej. Zaś odsetek samobójstw po 85 roku życia jest u mężczyzn 13 razy wyższy niż u kobiet. Ten ostatni wskaźnik dobrze obrazuje dominującą w naszej kulturze zasadę: mężczyzna słaby, to mężczyzna zbędny. Co robić? Dyskryminacja mężczyzn jest wyjątkowo perfidna, bo w powszechnym mniemaniu to my – faceci – mamy lepiej. Skąd ta powszechna ślepota? Jedną z przyczyn jest to, że nikomu nie jest na rękę dostrzeżenie tego zjawiska. Przeróżni jaskiniowi konserwatyści, których nie brak szczególnie w Polsce, podkreślają istnienie naturalnych różnic pomiędzy płciami. W sukurs idzie im zbanalizowana wersja teorii ewolucji. Wszyscy znamy bajkę o mężczyznach idących na polowanie i kobietach zostających z dziećmi. Nawet jeśli w tej opowieści tkwi ziarno prawdy i oparte na płci różnice w rolach społecznych mają jakieś ewolucyjnie ukształtowane podstawy, to jeszcze nie powód by przez wzgląd na sprawiedliwość nie próbować niwelować tego zróżnicowania. Zaślepieni „obrońcy tradycyjnych wartości” nie zauważają zresztą, że to co pozostało dziś z patriarchalnej kultury, w rzeczywistości jest przekleństwem mężczyzn. Mówiąc wprost, mężczyźni dokonują faustowskiej transakcji: oddają kilka lat życia w zamian za iluzję władzy. Jest to iluzja, bo w wyzwolonych – w dużym stopniu – z materialnych potrzeb społeczeństwach prawdziwa władza należy nie do tych, którzy kontrolują zasoby materialne, lecz do tych, którzy kontrolują swoje życie. A z tego punktu widzenia nie ulega wątpliwości, że to kobiety urządziły się znacznie lepiej, a we wszelkich najważniejszych kategoriach dotyczących jakości i długości życia są przed mężczyznami: żyją o całe lata dłużej niż mężczyźni, są zdrowsze i lepiej wykształcone. A przede wszystkim częściej mogą kształtować swoje życie tak jak naprawdę chcą, gdy tymczasem mężczyźni zabijają się (także w dosłownym sensie tego słowa) w pogoni za iluzjami władzy, prestiżu i pieniędzy. Oczywiście trudno zaprzeczyć, że wciąż istnieją miejsca na Ziemi, w których to kobiety mają gorzej – i to znacznie gorzej. Co więcej, w niektórych aspektach (weźmy np. przemoc domową czy molestowanie w pracy) dotyczy to nawet krajów wysokorozwiniętych. Ale patrząc całościowo nie ulega wątpliwości, że współcześnie w naszej kulturze gorzej mają mężczyźni. W kwestii emancypacji społeczeństwa Zachodu utknęły w pół drogi: zwalczono większość tego, co upośledzało kobiety, ale wszystko to, co dotyczyło mężczyzn, pozostało 5 nietknięte. W rezultacie, o ile kobiety w krajach Zachodu już dawno wyzwoliły się z większości okowów patriarchalnej kultury, o tyle mężczyźni wciąż w nich tkwią. Spora w tym rola feministek, które – niczym górnicy walczący o prawo do wcześniejszej emerytury za pomocą łomów na ulicach Warszawy – podnoszą rwetes, ilekroć poczują, że partykularny interes ich grupy jest zagrożony. To one utrwalają w społecznej świadomości mit głoszący, że mężczyźni są ciemiężcami, zwyrodnialcami, szowinistami, seksistami i gwałcicielami czerpiącymi korzyści z rzekomej niedoli bezbronnej płci pięknej. Jednocześnie milczą wobec najbardziej okrutnych współcześnie form dyskryminacji ze względu na płeć – tych, które dotykają mężczyzn. Co można zrobić by przeciwdziałać dyskryminacji mężczyzn? Stworzenie specjalnego funduszu na leczenie i zapobieganie przedwczesnej śmierci mężczyzn, zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, promowanie urlopów wychowawczych mężczyzn, próba wpływu na kulturę masową często pokazującą mężczyzn jako nieokrzesanych idiotów, których jedyną rozrywką jest przemoc – oto kilka pierwszych z brzegu praktycznych rozwiązań. Ale systematyczną dyskryminację mężczyzn – ten przeoczony przez wszystkich skandal – uda się zwalczyć wyłącznie wtedy, gdy zwalczymy resztki dominującej w naszych głowach kultury „patriarchalnej” – tego przekleństwa mężczyzn. 6