Sweet thorn_Ella Kapler

Transkrypt

Sweet thorn_Ella Kapler
1
Tytuł oryginału: Ogród
Cykl: Sen
ogrodowego Bluszczu
autor: Ella Kapler
© Copyright Ella Kapler 2015
więcej na:
www.facebook.com/EllaKapler
Tekst jest własnością autora, jego kopiowanie w całości lub fragmentach bez jego zgody jest
nielegalne
Hasło: CHAOS
Poznań 2015
2
- Ciociu, proszę - dziewczyna odchyliła się na krześle, próbując zwrócić na siebie
uwagę starszej kobiety - chodź tu do mnie, nie siedź już w tym oknie...
- Ach, Kasiu - westchnęła kobieta, niechętnie odrywając zmęczony wzrok błękitnych
oczu od widoku za szybą. - Tak mi jej żal...
- Kogo? - Katarzyna upiła łyk chłodnej już kawy i zerknęła czujnie na towarzyszkę,
sadowiącą się przy niewielkim stoliku.
- Sweet Thorns, kochana - odparła tamta, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą.
Katarzyna uniosła brwi, starając się usilnie przypomnieć sobie, gdzie słyszała już tą nazwę.
- Co to?
Zrezygnowała z myślenia. Parny letni dzień nie sprzyjał takim przedsięwzięciom.
Każdy ruch, choćby najmniejszy, powodował zmęczenie, a myślenie o czymkolwiek stawało
się wyczynem karkołomnym i przyprawiającym o zawroty głowy. Tego roku lato obdarzyło
mieszkańców miasta niebywale wysokimi temperaturami, jakby chciało upiec ich żywcem na
ulicznych asfaltach, a jeśli to zawiodło, w ostateczności próbowało duszenia gorącym
powietrzem w czterech ścianach. Nie pomagały wentylatory, a klimatyzowane sale restauracji
i kawiarni były tak przeludnione o każdej porze dnia, że sama masa rozgrzanych ulicą ludzi
napełniała wnętrza zatęchłym smakiem dnia wczorajszego.
- Mówię o różach, dziecko - Ciotka Izabela zdawała się nagle zniecierpliwiona
brakiem szybkiej reakcji u siostrzenicy. Popatrzyła na nią z dezaprobatą znad krawędzi
filiżanki w niebieskie kwiatki.
- Ach - Katarzyna udała zmieszanie, przypominając sobie wreszcie skąd zna tę nazwę.
Ogrodowe róże. Tak, słyszała przecież o nich wielokrotnie, za każdym razem z czułością
i namiętnością, jakby ciotka Izabela mówiła o kochanku a nie o roślinach. Choć zapytana o to
zawsze zbywała temat, nie dając nikomu dojść tajemnicy, kryjącej się za jasnymi płatkami
kwiatów i tylko lekki rumieniec na powoli naznaczanej wiekiem twarzy, świadczył o tym,
że sekret w pamięci ciotki jest nadal żywy i świeży.
- Starzeją się, jak ja - kobieta pokręciła głową ze smutkiem. - Nie mam siły się już
nimi zajmować, kochana, a one nie lubią samotności. Obumierają. Tak mi ich żal...
Katarzyna zerknęła w stronę okna wychodzącego na ogród. Z miejsca, w którym
3
siedziała, nie potrafiła dostrzec krzewu róż, jej oczom ukazywała się tylko bujna, zielona
ściana, nakrapiana plamami barwnych kwiatów. Starała się przypomnieć sobie, jak duży był
ogród ciotki. Miał chyba z kilkaset metrów kwadratowych... Nie, nawet więcej, kilka tysięcy,
tak z pewnością, gdy była małą dziewczynką uwielbiała buszować po zakamarkach tego
przepięknego, kolorowego świata zamkniętego granicami z drewnianych żerdzi.
Rozkoszowała się słońcem przebijającym przez wielkie połacie szyb i powoli
penetrującym wnętrze kawiarni. Ciepło opływające policzki przyjemnie kontrastowało
z chłodem włączonej klimatyzacji. Jeszcze kilka godzin wcześniej w tym jasnym świetle nie
dało się wytrzymać i ludzie uciekali do kawiarni i domów. Nawet teraz, gdy miasto spokojnie
oddawało nagromadzoną w betonach temperaturę, tworząc ledwie dostrzegalną mgłę ciepłych
oparów nad stygnącym asfaltem, mieszkańcy przechodzili na drugą stronę ulicy w głębokie
cienie szarobrunatnych kamienic o odrapanych ścianach. Wyglądali jakby dryfowali leniwie
w stronę wciąż powiększających się wysp cienia. Katarzyna obserwowała ich, zastanawiając
się dokąd idą i jakie mają plany. Czy usiądą wieczorem wraz z rodziną do kolacji, czy
samotnie w zaciszu własnych czterech ścian oglądać będą zachód słońca, niknący między
wysokimi blokami lub szczęśliwiej - w zieleni otaczającej płynące spokojnie wody pobliskiej
rzeki.
- Przepraszam cię za spóźnienie, nie mogłam się wyrwać - zdyszany głos dziewczyny
owiał Katarzynę ciepłym podmuchem miejskiego zgiełku. Młoda kobieta o kruczoczarnych
kręconych włosach, których Katarzyna od zawsze jej zazdrościła, usiadła na wyplatanym
krzesełku po drugiej stronie stolika. Niedbałym ruchem odwiesiła torebkę na poręcz krzesła
i odgarniając kosmyk z błyszczącej od żaru twarzy, rozejrzała się bystro po sali
w poszukiwaniu kelnerki.
Katarzyna patrzyła na swą towarzyszkę w zamyśleniu, jakby studiowała jej portret.
Żywa, energiczna, wesoła, o wyraźnie zarysowanej linii twarzy i głębokich oczach,
zaróżowione policzki tylko dodawały jej uroku.
- Nic się nie stało, pozwoliłam sobie zamówić wcześniej - wskazała palcem swoją
szklankę z mrożoną herbatą brzoskwiniową.
- Świetnie, to ja chcę to samo - przywołała kelnerkę majestatycznie sunącą między
stolikami. Powolne ruchy, zmęczonej dniem, kobiety kontrastowały jeszcze bardziej
z ożywieniem gościa. Marianna zamówiła i dopiero wtedy usiadła spokojnie, całą swą uwagę
wyraźnie skupiając na Katarzynie.
- Mówiłaś, że masz do mnie prośbę? - zerkała na przyjaciółkę, siorbiąc chłodny płyn
4
spomiędzy kostek lodu.
- Tak. Widzisz... - zacięła się na moment nie mając pewności, jak powinna ująć
w słowa swój plan, tak by Marianna zgodziła się bez oporów. - Rozmawiałam ostatnio ze
swoją ciotką Izabelą, tą, która mieszka pod miastem w domu z wielkim ogrodem, pamiętasz,
opowiadałam ci o nim...
Marianna nieznacznie kiwnęła głową. Nawet jeśli nie pamiętała wcześniejszej
rozmowy, nie miało to teraz większego znaczenia, chciała wiedzieć, do czego zmierza
przyjaciółka. Ciekawość była tak duża, że gotowa była przytaknąć wszystkiemu, byle tylko
zachęcić ją do przejścia do sedna.
- Ciotka jest już stara, nie ma siły do prac w ogrodzie, dlatego teraz jest trochę
zapuszczony. Pomyślałam, że sprawiło jej by przyjemność, gdyby doprowadzić go do
porządku... - malarka znów się zacięła. Pauza trwała chwilę, nim w końcu przerodziła się
w nieśmiałe pytanie - Może byś się tego podjęła?
Tym razem to Marianna siedziała jak wmurowana. Przez dłuższą chwilę wpatrywała
się w siedzącą naprzeciw niej kobietę, jakby ta w ogóle jeszcze nic nie powiedziała. Wreszcie
powoli, niczym przez bardzo długi przewód, słowa nabierały znaczenia i docierały do
oszołomionego umysłu dziewczyny. Zamrugała kilkakrotnie, jakby próbowała je strzepnąć
z rzęs.
- Słucham? - wydukała.
- Chcę, byś zajęła się ogrodem mojej ciotki - powtórzyła Katarzyna o wiele pewniej.
- Ale ja jestem biologiem, nie ogrodnikiem... - broniła się tamta, odsuwając się
odruchowo na krześle.
- Jednak pracowałaś w ogrodnictwie. Do tego wiem, że kochasz rośliny - Katarzyna
nie dawała za wygraną. - Całe twoje mieszkanie wygląda jak busz, jest tam więcej roślin niż
w miejskim parku!
- Nie jestem ogrodnikiem - powtarzała Marianna.
- Ale marzyłaś, żeby być.
Katarzyna utkwiła w przyjaciółce stalowe spojrzenie, spod którego jej towarzyszka nie
potrafiła się wyrwać. Niecierpliwie wierciła się na krześle, a promienie pomarańczowego
słońca igrały w jej ciemnych włosach jak stado świetlików.
- Czego ty ode mnie chcesz? - jęknęła, chwytając twarz w oparte na blacie dłonie. Jej
opór wyraźnie zaczął słabnąć, a w oczach pojawił się ciepły błysk.- Wiesz, że Darek zagroził,
że jeśli jeszcze raz usłyszy o "kwiatkach i drzewkach to mnie zostawi"?
- Pal licho idiotę - prychnęła Katarzyna na wspomnienie mężczyzny. Dobrze znała
5
Darka, chłopaka, z którym Marianna chodziła już od trzech lat i wiedziała, że był on
pedantycznym egocentrykiem, zupełnie nienadającym się dla romantycznej, spokojnej duszy,
jaką była jej przyjaciółka. Malarka zachodziła w głowę jakim cudem związek ten utrzymał się
tak długo i podejrzewała, że była to zasługa Marianny, która jak raz się do czegoś
przywiązała, nie potrafiła tego wyrzucić ze swego życia.
- To mój facet - przestrzegła, prostując się gwałtownie, po czym zrezygnowana opadła
z powrotem do poprzedniej pozycji.
- Nie jest wart połowy ciebie. Posłuchaj, pracujesz w tej księgarence, to sobie pracuj
dalej, a popołudniami możesz zająć się ogrodem. Weźmiesz jakiegoś pana do cięższych prac,
kopania i tym podobnych, a ogród zaprojektujesz sama, daję ci wolną rękę. Zawsze tego
chciałaś, sama pamiętam jak mówiłaś.
- Ogród mówisz... - Marianna wpatrywała się w blat stołu, studiując rysy na
marmurkowej powierzchni. Zdawała się prawie nie zauważać obecności koleżanki i wartości
jej argumentów, ale Katarzyna wiedziała, że są to tylko pozory. Pod czupryną ciemnych
loków wrzała kotłowanina myśli, wirując i strzelając piorunami. Marianna walczyła ze sobą,
nie wiedząc, czy dać się ponieść kuszącej propozycji. O czymś takim marzyła, odkąd
skończyła drugą klasę liceum i na wakacje wyjechała do Anglii, gdzie widziała jej zdaniem
najpiękniejsze ogrody naturalistyczne, jakie stworzyła ludzka ręka. Z drugiej strony wahała
się czy odrzucić ofertę, w strachu przed domowym piekłem zgotowanym niewątpliwie przez
jej partnera, gdy tylko dowie się, że znów zgodziła się na pracę niegodną jej zawodu
i perspektyw.
- Zapłacę ci, jak tam sobie wyliczysz, jest tylko jedna rzecz. W ogrodzie rosną róże
i mają tam zostać.
- Róże? - Marianna spojrzała czujniej. - Jest w nich coś specjalnego?
- Nie znam się na nich, ale ciotka darzy je szczególnym sentymentem.
Marianna wysiorbała głośno resztki rozcieńczonej w rozpuszczonym lodzie herbaty.
Odstawiła szklankę i kilka razy westchnęła, jakby godziła się z losem, a nie decydowała na
dodatkową pracę. Wreszcie podniosła oczy na przyjaciółkę i odpowiedziała z lekkim
uśmiechem igrającym nie tylko na twarzy, ale też w oczach.
- Ogród z różami, no dobrze.
Marianna wysiadła z samochodu i rozejrzała się. Wzdłuż ulicy ciągnęły się długie
rzędy płotów, starych i stylizowanych. Stojące tu domy, zbudowane były na początku
dwudziestego wieku. Duże wille o skośnych dachach, obłożonych ceramiczną dachówką
6
pozieleniałą od dziesiątek lat zmiennej pogody. Wykusze okienne zaopatrzone w niewielkie
okna podzielone na sześć jeszcze mniejszych szybek, jakby ktoś składał je z resztek
materiałów. Zapewne dawały do wnętrza niewiele światła, przytłumionego dodatkowo
otaczającymi domy drzewami. Sprawiały, że pokoje były chłodne i w tym specyficznym
ciepło-szarym odcieniu, jakby kolor zieleni drzew przesiąkał przez szyby i gnieździł się niby
mgła w kątach sypialni. Przyozdobione drewnianą boazerią piętro wzrastało na masywnym
podmurowanym parterze, zaopatrzonym w duże, dzielone okna, czasem chronione przez
drewniane okiennice, które kiedyś, bardzo dawno temu ktoś pomalował w kolorowe wzory,
a które dziś linie te z ledwością pamiętały, odchodząc resztkami farby z przesiąkniętych
wilgocią desek. Do domu ciotki Izabeli prowadziły szerokie schody zwieńczone drewnianą
werandą z szerokim dachem podtrzymywanym przez belki ciosane we wzorowane na
góralskich, ciężkie kanty. Przez barierkę przewieszały się w pełni rozkwitnięte surfinie
tworzące fioletowy kobierzec kielichowatych kwiatów, aż dziw brał, że gdy bujały się na
lekkim wietrze, po okolicy nie roznosił się cichy dźwięk dzwonków, z powodzeniem
mogących odstraszyć złe duchy.
Marianna obserwowała dom spod ochronnego parasola podniesionych do oczu dłoni.
Kiedyś marzył jej się taki dom, niby w mieście, a tak naprawdę niedający możliwości
odczucia zgiełku i pośpiechu. Otoczony dużym ogrodem w sam raz dla dzieci. Westchnęła
cicho, przypominając sobie zdarzenia sprzed trzech dni. Gdy wróciła do domu i oznajmiła
Darkowi swoje najbliższe plany, że przez "jakiś czas", będzie wracała z pracy późno, bo
przyjęła zlecenie od koleżanki na reanimowanie ogrodu. Spojrzał na nią, spod słomianej
grzywy spadających na ciemne oczy włosów, jak na wariatkę. Marszczył przy tym brwi
w taki sposób, że czuła się jak karcona przez wychowawcę uczennica. Nie pochwalał jej
decyzji, a nawet więcej, nie akceptował jej.
- Jesteś biologiem, nie ogrodnikiem, chcesz się babrać w ziemi? - spytał
rozdrażnionym tonem, którego nie rozumiała.
- Jestem, ale w zawodzie i tak nie pracuję - westchnęła, siadając przy stole. Dłonie
splotła na blacie i usilnie szukała bezpiecznego miejsca dla wzroku. - Pracuję w księgarni,
więc co to za różnica? Zawsze chciałam projektować ogrody...
- Mówiłem, żadnych więcej roślin, już mam ich po dziurki w nosie - odruchowo
przestawił na drugą stronę stojący na biurku kaktus. Wstał i podszedł bliżej. Górował nad nią,
zasłaniając resztki światła, padającego z okna przez filtr z zielonych liści roślin w doniczkach.
Katarzyna miała rację jej mieszkanie wyglądało jak ogród, wszędzie stały donice z roślinami.
- Nie zgadzam się.
7
- I tak to zrobię - spojrzała na jego mocno zarysowaną w świetle sylwetkę. Obiecałam, już się nie wycofam.
Darek nie odpowiedział, chyba, że odpowiedzią można było nazwać prychnięcie jakie
wydał. Jednak to było wszystko, co od niego usłyszała. Po chwili odszedł, zostawiając ją
otuloną promieniami słońca. Gdzieś w głębi mieszkania trzasnęły drzwi i wiedziała już,
że została sama. Budząc się następnego dnia w pustym łóżku, jeszcze nie przyjmowała do
wiadomości tego, co się wokół niej dzieje, ale gdy wróciła z pracy i jego rzeczy nie było
w szafie, w łazience, ani na biurku, gdzie zwykł pracować, musiała spojrzeć prawdzie
w oczy. Ze zdziwieniem stwierdziła, że przyjmuje to z westchnieniem ulgi, zaledwie
delikatnie zabarwionej żalem do minionych dni, które jeden po drugim przeżywała u jego
boku. Skupiając się na tym, co ma dopiero zrobić, potrafiła skutecznie zapomnieć, iż została
sama.
Ciotka Izabela okazała się straszą kobietą o jowialnych kształtach i niebywale
niebieskich oczach. Mocno poprzetykane siwizną włosy związane w misterny kok z tyłu
głowy, kiedyś zapewne zachwycały czernią i puszystością długich loków, okalających twarz
o łagodnych, szczerych rysach. Powitała Mariannę na ganku, pośród kaskad surfinii
i kolorowych poduch lobelii, miękko spływających z szerokich doniczek na oknach.
Poprowadziła gościa przez pachnące starym, zdrowym drewnem wnętrze domu na taras po
drugiej stronie. Tam czekał na nie kamienny stoliczek nakryty kolorowym, haftowanym
ręcznie obrusem i zastawiony do herbaty misternie zdobioną w abstrakcyjne, błękitne wzory
porcelaną.
- Proszę, usiądź, napijemy się herbaty - Izabela wskazała wiklinowe krzesło wyłożone
grubą poduchą. Marianna utonęła w siedzisku, chciwie zerkając w stronę ogrodu. Katarzyna
miała rację, był zapuszczony, ale odrobina wyobraźni wystarczyła, aby poznać, że stanowił
kiedyś zadbane i piękne miejsce. Nad wyraz wybujała trawa wchodziła na kamienną ścieżkę,
wijącą się pośród kęp przerośniętych piwonii o wystających spomiędzy przekwitłych kwiatów
brązowych, nieprzyciętych pędach. Władczy rdest królował na rozrośniętych krzewach,
czasami wpuszczając na swe tereny nieśmiałe wici ogrodowego bluszczu i pięciolistnych
gałązek winobluszczu. Drzewa owocowe, rosnące w głębi, dawno nie były przycinane
i zalążki owoców mówiły, że zbiory będą nikłe. Wśród bujnych krzewów bukszpanu
i forsycji, które na pierwszym planie przysłaniały przekwitnięte krzewy bzu, Marianna
dostrzegła jasne pąki róż, to pewnie o nich mówiła Katarzyna.
8
Pierwszą godzinę spędziły na rozmowie. Izabela wyraźnie potrzebowała towarzystwa,
choć ze swymi opowieściami nie narzucała się, ale prowadziła je sprawnie i lekko, tak,
że Marianna zapominała chwilami, po co tu przyszła i wsłuchana w czysty głos starszej
kobiety, przenosiła się w inny świat, pełen dam w długich sukniach i nienagannie uczesanych,
bywających na herbatkach, bawiących na przyjęciach, flirtujących z mężczyznami, zawsze
pozostających damami i tylko, gdy nikt nie patrzył, dokazującymi jak dzieci podczas zabawy
w chowanego. Wreszcie ciotka Izabela, jakby odrobinę zmęczona opowiadaniem przeszła do
właściwego tematu.
- Kasia mówiła, że zajmiesz się ogrodem - zaczęła, upijając mały łyk z filiżanki. - Czy
to nie za ciężka praca dla ciebie, moja droga?
- Nie - zapewniła Marianna, idąc w ślady gospodyni. Napar z czarnej herbaty miał
przyjemną, orzeźwiającą nutę mięty, idealną na gorące, letnie popołudnia. - Ja zaprojektuję
ogród i wykonam lżejsze prace, ale do cięższych mam takiego starszego pana, złotą rączkę.
- Ach, to dobrze - uśmiechnęła się staruszka. - Bałam się, że jeszcze sobie krzywdę
zrobisz jak będziesz walczyć z tymi zaroślami... Tylko mam jedną prośbę, moja droga, żeby tę
różę, co jest za bzem ratować, to na niej mi zależy najbardziej. Ja już nie mam siły zajmować
się ogrodem, a szkoda mi jej okropnie - ponownie uśmiechnęła się, jakby do siebie, patrząc
w stronę krzewu. - Przyjrzyj się jej jak będziesz chodzić po ogrodzie, kochana, takiej jeszcze
nie widziałaś. Franc, nasz ogrodnik, nazywał ją Sweet Thorn, hodował ją tylko tu, wiele lat.
- Sweet Thorn?
- Tak, ma przecudny słodki zapach nie do opisania, ale im mu wychodziła bardziej
pachnąca tym dłuższe miała kolce, jakby broniła do siebie dostępu, kusząc coraz bardziej Izabela westchnęła przepełniona dawnymi wspomnieniami i żalem. - To ostatni krzew, reszta
wymarzła i obumarła, tylko ta została...
Gdzieś w głębi domu zadzwonił telefon, wyrywając kobietę z nostalgicznych myśli.
- Przepraszam cię, moja droga, muszę odebrać - uśmiechnęła się uprzejmie. - Może
przejdziesz się zwiedzić ogród w tym czasie?
Nie czekała na odpowiedź. Lekkim truchtem pospieszyła w mroczne wnętrze
chłodnego domu, zostawiając Mariannę na tarasie. Nie mając innego wyjścia, dziewczyna
ruszyła po kamiennych stopniach prowadzących na ścieżkę. Szła powoli, rozglądając się
wokół z ciekawością. Po raz pierwszy była w takim ogrodzie, zewsząd napierały na nią ślady
dawnej świetności tego miejsca i smutna rzeczywistość stanu obecnego, jakby ogród
pokazywał jak bardzo jest samotny i opuszczony. Kilka kroków za zebranymi w kępy
9
krzewami kolorowych kwiatów, ścieżka zupełnie nikła pod naporem paproci i mchów
porastających kamienie. Parła do przodu, torując sobie drogę dłońmi, odsuwając uporczywe
liście i zwisające niebezpiecznie gałęzie. W klatce piersiowej wzbierało jej podniecenie,
zatrzymując oddech i wzbudzając dreszcze. Czuła się jak mała dziewczynka odkrywająca
tajemną drogę do skarbu, albo Alicja szukająca drogi do nory królika. Co jakiś czas
zatrzymywała się, rozglądając w poszukiwaniu ptaków śpiewających w gąszczu lub
wiewiórek przemykających po gałęziach ogromnych świerków, buków i kasztana o smętnie
zwisających liściach.
Krzew różany był przerośnięty, a przez to rzadki o długich, zwisających gałązkach
obsypanych matowymi, ciemnozielonymi liśćmi i mnóstwem długich na pół palca ostrych
kolców. Niektóre kwiaty były już przekwitnięte, ale kilka pozostało, ukazując piękno
ogromnych
kwiatostanów
pełnych
poszarpanych
płatków,
jasnych
na
brzegach
i przechodzących w purpurę u nasady, wokół krzewu unosił się zniewalający, słodki zapach.
Marianna obeszła go dookoła, zastanawiając się, jak najlepiej zadbać o roślinę. Nie wiedziała
zbyt wiele o różach, nigdy żadnej nie hodowała, ale miała nadzieję, że jeśli trochę poczyta,
uda jej się jakoś uratować niezwykły krzew.
Powędrowała dalej, ledwie widoczną ścieżką, próbując oszacować wielkość ogrodu.
Musiał mieć dwa lub trzy tysiące metrów, prawdziwy skarb w tak niewielkiej odległości od
centrum, ale tu wszystkie działki miały taki charakter. Szła między splątanymi krzewami
i wyrosłymi z samosiejek pokrzywami. Zaniedbany ogród stawał się coraz bardziej dziki
i tajemniczy. Krzewy zaczął zastępować, niebywale ekspansywny, bluszcz ogrodowy
przysłaniający małą architekturę. Pośród dorodnych liści roślin, które już dawno
zaanektowały przestrzeń na swoje królestwo, odkryła kilka ławek z powyłamywanymi
deskami i kutymi ozdobnie nóżkami z motywem kwiatów lilii. Jednak największe
zaskoczenie ogarnęło ją, gdy pośród gęstych paproci odkryła rzeźbę kobiety. Zielonkawy
nalot świadczył, że jest żeliwna, choć rozmiar i dbałość o detal nasuwały myśl, że ktoś
zamienił żywą osobę w zimny kawał metalu. Postać wygięta w przyjemnym kontrapoście
wiła się smukłą linią obfitych bioder, skrytych pod cienką tuniką, apetycznego wcięcia
w pasie i rozbudowanej, może aż nadto, klatce piersiowej. Otaczające pochyloną głowę
kosmyki okrywały sprężystymi strąkami ramiona, gdzieniegdzie można było dostrzec
wplątane we włosy polne kwiaty, nadając jej niepowtarzalny charakter nimfy leśnej.
W smukłych palcach, ściskała wielką zawiniętą muszlę, niczym naręcze kwiatów. Jedną dłoń
ściskała na krawędzi otworu, z którego spływały zaschnięte strugi białego nalotu
przypominające małe strumyki wody. Marianna studiowała rzeźbę, zafascynowana jej
10
pięknem. Dostrzegła otwór w górnej części muszli, w czasie deszczu musiało do niej padać
i w środku płynął mały wodospad, oblewając dłoń figury. Kunszt i wprawa ręki, która
wykonała dzieło były, aż nazbyt widoczne. Z niechęcią oderwała się od mistycznego
zjawiska, idąc dalej. Nie uszła jednak więcej niż sześć kroków, gdy spostrzegła wyrastający
zza gąszczu roślin dom. Uświadomiła sobie, że jakimś cudem musiała przejść do ogrodu
sąsiadów, który podobnie jak ogród ciotki Izabeli został zapuszczony i zrósł się w jedną
całość.
Skryła się w cieniu, który dawały splątane wici zewsząd napierającego bluszczu. Przy
domu spostrzegła ruch. Przyjrzała się dokładniej. Wypaczone deski starego tarasu straciły
prawie zupełnie kolor od słońca i deszczu, które pomimo rozciągającego się nad nim dachu
dostawał się na podłogę w czasie wiosennych ulew i wietrznych jesieni. Nagrzane w letnim
słońcu drewno zwabiło jakiegoś kota, śpiącego spokojnie pod dziurawą osłoną poręczy. Obok
zwierzaka leżał dobrze zbudowany mężczyzna, jego opalony nagi tors unosił się miarowo
i opadał w rytm spokojnego oddechu. Marianna poczuła jak serce biegnie jej do gardła
i próbuje wyjść przez usta, obijając się niespokojnie o ścianki przełyku. Najostrożniej jak
potrafiła, wycofała się ze swego posterunku i zawróciła w stronę, jak jej się zdawało, domu
ciotki Izabeli. Po drodze dostrzegła kilka sztachet wystających z ziemi, których wcześniej
jakoś nie zauważyła. Ogrody dzielił kiedyś drewniany płot i niewielka furtka, dziś zostały
z nich dwa zardzewiałe zawiasy na pochylonej belce i kilka połamanych, omszałych desek.
Naprawę ogrodzenia także należało wliczyć w najbliższe wydatki na odnowę ogrodu.
Życie Marianny zmieniło się diametralnie. Co dzień rano, spóźniona biegła do pracy,
wychodziła z księgarni popołudniu i natychmiast wracała do domu, by pogrążyć się
w niezmierzonych odmętach internetu lub siedzieć do późna nad książkami, szukając
informacji o pielęgnacji ogrodów. Sporządzała notatki, szkice i rysunki przeklinając się,
że nie przykładała się bardziej, gdy kilka lat wcześniej robiła kurs ogrodniczy. Okazało się,
że od tamtej pory większość informacji wywietrzała jej z głowy, tworząc całe białe plamy na
mapie wiedzy i wpędzając ją w ciągłą niepewność pomieszaną z frustracją. Nie zamierzała
jednak za nic zrezygnować. Gdy czytała o pielęgnowaniu roślin i zasadach kompozycji,
sposobie i czasie sadzenia, kolorach, odmianach i kształtach, wszystko zdawało się jej
przepiękną i fascynującą bajką, którą zaledwie odrobiną pracy i wytrwałości można było
przenieść do świata realnego, na ten skrawek ziemi, który użyczyła jej ciotka Izabela.
W sobotnie ranki przyjeżdżała do willi na przedmieściach, by pracować w ogrodzie, aż
do wieczora, gdy już nic nie można było dostrzec, a świerszcze dawały długi koncert, ukryte
11
pośród zieleni. Ciotka Izabela niezmiennie czekała na nią z herbatą, a potem szykowała obiad,
który jadały na werandzie. Przez ten czas bardzo się do siebie zbliżyły. Marianna poświęcała
długie godziny na opowiadaniu staruszce jak będzie wyglądał ogród, co zaplanowała i czym
zamierza obsadzić poszczególne części, ciotka Izabela natomiast słuchała, czasem odradzała
pewne gatunki lub podpowiadała rozwiązania. Zazwyczaj jednak nie miała większych
zastrzeżeń, obserwowała jak Marianna z pomocą pana Stefana, przemiłego staruszka
z sąsiedztwa, wycina i formuje rośliny, sadzi nowe i pielęgnuje stare okazy, okazując wiele
troski jej ukochanym różom.
Lato w ogrodzie powoli minęło, zmieniając się niepostrzeżenie w jesień i przybierając
na przekór pogodzie coraz cieplejsze barwy. Nieuchronnie zbliżała się zima, czas, gdy natura
pogrążała się w zasłużonym odpoczynku. Marianna patrzyła na zmieniające się kolory na
krzewach i opadające z każdym podmuchem liście z drzew majestatycznie płynące
w powietrzu. Żal jej było, że czas tak pięknie spędzony w tym miejscu dobiegał końca. Miała
jeszcze tyle planów i pomysłów, które chciała wykorzystać. Musiała jej jednak przesunąć na
wiosenną porę. Żywiła nadzieję, że ciotka Izabela zgodzi się, by dalej pielęgnowała ogród.
Ułożyła też inne plany, zamierzała otworzyć profesjonalną firmę projektującą i zakładającą
ogrody. To, czego dokonała w tym miejscu, mogło stać się doskonałą wizytówką dla
przyszłych zleceń. Już teraz widywała przechodzących ulicą ludzi przystających
i zaglądających nieśmiało przez płot, podziwiających jesienne kompozycje kwiatów, które
zasadziła na froncie. Cieszyło ją, gdy widziała rozradowane twarze dzieci wpatrzonych
w feerie jesiennych kolorów i dorosłych uśmiechających się nieświadomie, gdy ich wzrok
spoczął na bujnie kwitnących kwiatach. Nie chciała, by zima przerwała ten czas.
- Może napijesz się ze mną herbaty, moja droga? - ciotka Izabela stała na werandzie
opatulona w grubą, ręcznie robioną wełnianą narzutkę. Spoglądała na Mariannę błękitnymi
oczyma czekając, aż ta wejdzie po stopniach, by jak zwykle mogły razem zasiąść w salonie. Robi się coraz chłodniej - stwierdziła, odkładając szal na poręcz fotela w rogu pokoju.
- Tak, ale rośliny są już zabezpieczone, tylko czekać, żeby spadł śnieg i przykrył
wszystko bezpieczną kołderką - uśmiechnęła się Marianna, zajmując miejsce przy stole.
- Ach, oby tylko wszystko przezimowało dobrze.
Marianna wiedziała, że choć ciotka mówi "wszystko", pogodziłaby się ze stratą każdej
rośliny w ogrodzie, prócz słodko pachnącej róży o długich kolcach. Przechyliła lekko głowę,
patrząc na staruszkę z zainteresowaniem. Do tej pory nie odważyła się spytać, dlaczego ten
kwiat jest taki ważny, choć ciekawość dręczyła ją równie mocno, co szacunek do
prywatności.
12
- Próbowałam zrobić szczepki z tej róży, ale chyba nic z tego nie wyjdzie - mruknęła,
nalewając do filiżanek parującej herbaty.
- Ona zawsze taka była, trudna do rozmnożenia - westchnęła ciotka Izabela,
wychylając się do okna, jakby szukała za szybą cienia krzewu. - Franc mówił, że chce być
jedyną w swoim rodzaju.
- Opowiesz mi o nim? - słowa Marianny zaskoczyły bardziej ją samą, niż siedzącą po
drugiej stronie kobietę. Ciotka Izabela spojrzała na nią nieprzeniknionym wzrokiem. Po
chwili zaczął się w nim pojawiać nostalgiczny uśmiech, jakby przypominała sobie dawno
minione dni.
- Franc był synem ogrodnika, którego ojciec najął do pracy, gdy byłam jeszcze małą
dziewczynką. Był kilka lat starszy ode mnie, ale dobrze się rozumieliśmy. Franc pomagał ojcu
w ogrodzie, razem zbudowali wszystkie te ścieżki i klomby, które tak okropnie zarosły opowiadała Izabela, patrząc w zapadający za oknem mrok. - Ja lubiłam róże, więc Franc
postanowił, że będzie je dla mnie hodował. Uprosił ojca o wydzielenie kawałka ogrodu
i przez wiele lat spędzał przy nich całe dnie. Czasem byłam o to zazdrosna, bo choć
wiedziałam, że robi to dla mnie, to chciałam by spędzał więcej czasu ze mną niż z kwiatami.
Nie mogąc go stamtąd wyrwać, sama zaczęłam przesiadywać na tych klombach. Moim
rodzicom to się nie podobało, ale ja nie dbałam o ich zdanie bardziej niż było to konieczne...
Pamiętam dzień, w którym Franc przybiegł do mnie z wielkim kwiatem róży, był taki
szczęśliwy, mówił, że takiej jeszcze nie widziałam, że to nowa odmiana i dzięki niej spełnią
się nasze marzenia... Nie bardzo rozumiałam, ale jego szczęście udzieliło się też mnie - ciotka
Izabela westchnęła.
Marianna siedziała nieruchomo, oplatając ciepłą filiżankę drobnymi dłońmi i czekając
na dalszy ciąg opowieści. Bała się poruszyć, by nie wyciągnąć staruszki ze snutej opowieści
i nie rozwiać ulotnego nastroju chwili.
- Niestety, tego lata umarł mój ojciec - kontynuowała ciotka Izabela. - Matka nie miała
pieniędzy, by utrzymać dom z ogrodem i trzy dorastające córki. Zwolniła ojca Franca i resztę
służby... Rodzina Franca wyjechała na zachód, ponoć mieli tam jakichś krewnych. Ja
wyszłam za Mariusza, zaopiekował się nie tylko mną, ale całą rodziną... to był dobry
człowiek - powiedziała to tak, jakby sama siebie próbowała przekonać do swoich słów.
Na moment w pokoju zapadła cisza. Marianna nie była w stanie wydobyć z siebie
słowa. Czuła jak łzy cisną jej się do oczu, a w gardle rośnie wielka twarda kula. Siedząca
przed nią kobieta, właśnie opowiedziała jej o najpiękniejszym i najsmutniejszym zarazem
etapie swego życia, o niespełnionej miłości i cenie, jaką musiała zapłacić za dostatek całej
13
rodziny. Na takie rzeczy nie było słowa pocieszenia. Choć była o wiele młodsza i mniej
doświadczona, to jedno wiedziała na pewno.
Wiosenne promienie szybko ogrzały ziemię i pobudziły rośliny do wzrostu. Ogród jak
mówiły ciotka Izabela i Katarzyna, nigdy wcześniej nie był tak piękny i żywy. Wszędzie,
gdzie spojrzeć rozwijały się młode i soczyste, zielone liście. Pąki kwiatów, które zawiązały
się jeszcze na jesieni, pękały jeden po drugim, obdarzając widzów spektaklem kolorów
i kształtów, jakich nie pamiętano tu od dziesiątków lat.
Sweet Thorn wypuściła świeże pędy i młode liście, ale nie spieszyła się z kwiatami.
Niczym znająca swą wartość primadonna, powoli przygotowywała się na odpowiedni
moment, skrzętnie ukrywając swe najpiękniejsze detale pod zielonym pancerzem pąków,
wśród nadzwyczaj długich kolców.
Marianna
przyjeżdżała
do
ciotki
Izabeli
prawie
codziennie,
sprawdzając
z niecierpliwością, czy coraz cieplejsze dni nie skłonią krzewu do otwarcia kwiatów. Za
każdym razem jednak przekonywała się, że roślina jedynie wzmacnia swe pędy, pnąc się po
specjalnie dla niej skonstruowanej kratce i zwisając nad ścieżką niczym zielony baldachim.
- Dzień dobry! - krzyknęła Marianna, przechodząc obok nowego płotu z siatki.
Niecodzienne odgłosy zwabiły ją najpierw na tyły ogrodu, gdzie bywała rzadziej. Tego dnia
przybyła wcześnie rano, bo burza obudziła ją w środku nocy i nie dała spać, aż do świtu.
Trzask piorunów i bębnienie kropel o parapet wzmagały niepokój. Marianna bała się, że silny
deszcz okaże się niebezpieczny dla delikatnych pąków Sweet Thorn, które lada moment miały
się otworzyć. Zbombardowane przez silny opad mogły po prostu spaść z krzewu, niwecząc
cały wysiłek jaki włożyła w ratowanie róży. Nie chcąc budzić ciotki Izabeli, weszła do ogrodu
przez boczną furtkę. Pierwsze co ją uderzyło to odgłosy nożyc. Wiedziona ciekawością
ruszyła w stronę źródła dźwięku. W sąsiednim ogrodzie mężczyzna zawzięcie walczył
z królującym na drzewach i ziemi bluszczem.
- Dzień dobry! - odkrzyknął wesoło. - To pani tak ujarzmiła ogród pani Izabeli?
Mężczyzna zszedł z drabiny i stanął tuż przy siatce. Włosy, twarz i dłonie całe pokryte
miał drobnymi kroplami, sypiącymi się jak perły ze zwisających liści.
- Tak, to ja. Marianna - podała dłoń przez płot, odwzajemnił energicznie uścisk.
- Marek - odparł - zajmuje się tym pani zawodowo?
- Teraz już tak - uśmiechnęła się nieśmiało.
- O, to myślę, że będę miał dla pani pracę - Marek zerknął w głąb ogrodu. - Zgubiłem
tu parę rzeczy - mruknął, wskazując palcem coś, co stało skryte pod gąszczem liści - trzeba to
14
odnaleźć i przy okazji ogarnąć tu.
Marianna spojrzała za tym, co wskazywał i dostrzegła wynurzającą się spod gałęzi
muszlę. Poznała mistyczną rzeźbę, którą widziała w zeszłym roku, gdy zapędziła się do jego
ogrodu. Na myśl, że może odkryć więcej takich cudeniek, serce skoczyło jej do gardła
z podniecenia. Z ledwością potrafiła wykrztusić z siebie słowa, a oczy błyszczały jej przy
tym jak dziecku.
- Z przyjemnością podejmę się poszukiwań - odparła łamiącym się z radości głosem.
- W takim razie jesteśmy umówieni.
Marek odwrócił się na pięcie i oddalił, znikając za zasłoną ciężkich od wody liści.
Marianna stała jeszcze przez chwilę, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Wreszcie
przypomniała sobie, po co przyszła do ogrodu. Ruszyła kamienną ścieżką prowadzącą
w stronę klombu z różami.
Wychodząc spod osłony wysokich drzew, ujrzała widok, jakiego nigdy w życiu nie
doświadczyła. W miejscu, gdzie jeszcze kilka dni temu spokojnie rósł zielony krzew
o nieprzyjaznych długich kolcach, dziś tętniło życie. Sweet Thorn rozwinęła większość
kwiatów, obsypując się białą koronką płatków. Z mokrych liści spadały ostatnie krople
nocnego deszczu, osiadając na chwilę w głębi kwiatostanów i mieniąc się perliście na jasnych
pąkach. Purpurowe środki sprawiały wrażenia bijących serc, żywych i przepełnionych
porannym ruchem. Wokół kwiatów uwijały się pszczoły, pobzykując cicho i przysiadając na
liściach, gubiły się i znikały w gęstwinie różanych płatków, by po chwili wyjść, oblepione
złotym proszkiem i słodko pachnącym nektarem. Na królewską ucztę skusiło się też kilka
ciemno ubarwionych motyli, które na tą okazję założyły swe najlepsze stroje, z wielkimi,
błękitnymi pawimi oczkami. Mariana zauważyła nawet dwa fruczaki gołąbki, przystające nad
jednymi pełnymi łebkami kwiatów, by za chwilę umknąć do następnych, jakby nie mogły
zdecydować się, które wybrać.
Najbardziej zaskakujący był jednak widok mężczyzny stojącego przy krzewie
i wpatrującego się w ten poranny spektakl z lekkim uśmiechem na podstarzałej twarzy.
Posiadał przyjemną owalną twarz o mocno zarysowanych, siwiejących już brwiach
i brązowych oczach skrytych za okrągłymi szkłami okularów. Na głowie miał staromodny,
jasny kapelusz o małym rondzie, a na wąskich ramionach jasną marynarkę w beżową jodełkę,
z podobnego materiału uszyte były spodnie. W ręce dzierżył długi parasol z drewnianą
rączką, służący mu jednocześnie za podporę. Z jakiegoś powodu Marianna miała wrażenie,
że mężczyzna przynależy do tego obrazka niby brakujący przez cały czas element. Gdy
podchodziła do niego, nie zauważył jej, tak długo, aż się do niego nie odezwała.
15
- Dzień dobry - rzekła nieśmiało, starając się skupić na sobie jego spojrzenie. Miał
łagodne oczy patrzące ze spokojem i odrobiną nostalgii przywołującej na myśl spojrzenie
ciotki Izabeli, gdy podziwiała róże. - Czy mogę w czymś pomóc?
- Ach, nie... dziękuję - odparł, uśmiechając się. - Wpadłem tylko zobaczyć jak
zakwitły, byłem ciekaw, czy dobrze rosną.
- Musiałam je mocno przyciąć w zeszłym roku, ale odbiły z nawiązką - Marianna
spojrzała na biało-purpurowe kwiaty, podziwiając ich perłowe blaski płatków. Nie mogła
wyjść z podziwu, że krzew tak dobrze poradził sobie po latach zaniedbania. Jego piękno było
wręcz nierealne, aż chciało się dotknąć kwiatów, by sprawdzić czy rzeczywiście istnieją.
- Pan zna ciotkę Izabelę? - spytała, spoglądając na mężczyznę czujnym wzrokiem.
Pokiwał tylko głową, jakby pytanie było dla niego bardziej bolesne niż się zdawało.
- Jak się miewa? - spytał, unosząc dłoń do ronda kapelusza.
- Dobrze. Też czekała, aż zakwitną kwiaty. Proszę poczekać, zawołam ją.
Marianna ruszyła szybko po schodach na werandę. Radość z widoku rozwiniętych
w pełni kwiatów i myśl, że sprawi niespodziankę ciotce Izabeli, przyprowadzając starego
znajomego, przepełniła jej pierś, wstrzymując oddech i przekornie przyspieszając ruchy.
Nagle uświadomiła sobie, że nie zapytała do tej pory o nazwisko mężczyzny.
- Czy mogę wiedzieć, jak... - zaczęła, odwracając się do nieznajomego, jednak reszta
zdania zamarła w jej ustach, stłumiona zaskoczeniem. Przy krzewie Sweet Thorn nie było
nikogo. Zeszła na trawnik, rozglądając się jeszcze. Może mężczyzna postanowił przejść się
kawałek po ogrodzie, ale nigdzie nie spostrzegła beżowej marynarki. Obudził się w niej za to
jakiś niewysłowiony niepokój, nie lubiła ludzi odchodzących bez pożegnania. Nie miała
jednak na to wpływu. Nie znalazła go w ogrodzie ani przy furtce - wyjrzała nawet na ulicę wreszcie wróciła na werandę i z niej weszła do salonu ciotki Izabeli. Starsza kobieta siedziała
w fotelu o nadzwyczaj wysokim oparciu, wyglądając na jeszcze drobniejszą niż była. Na
kolanach trzymała stary album z pożółkłymi od upływu czasu zdjęciami. Gdy Marianna
weszła do pokoju podniosła bladą twarz, przyozdobioną kosmykami siwych włosów
i okularami opadającymi na czubek nosa. Jej błękitne oczy były odrobinę bardziej morskie
i wilgotne niż zwykle, ale nadal czujne i spokojne.
- Ach, to ty, kochana - uśmiechnęła się łagodnie. - Właśnie wspominałam. Widziałaś
jak pięknie zakwitła Sweet Thorn po burzy? Jakby tylko czekała na te fanfary.
- Tak, jest piękna - przyznała dziewczyna. Podeszła do ciotki Izabeli i pochyliła się
nad albumem ciekawa fotografii.
- Tak mnie jakoś nagle wzięło na wspominki - usprawiedliwiała się - Spójrz, to ja, gdy
16
byłam w twoim wieku.
Ciotka Izabela podniosła luźną fotografię przedstawiającą dziewczynę w kwiecistej
sukience i białym kołnierzyku. Jej odrobinę pucołowatą twarz okalała burza ciemnych jak noc
włosów. Patrzyła w obiektyw odważnym wzrokiem spod ciemnych, równych brwi,
rozchylając usta w ulotnym uśmiechu.
- A to ja i Franc, w ogrodzie.
Podała kolejne zdjęcie, na którym para młodych ludzi stała obok siebie pod rękę
niczym małżonkowie w pamiątkowym obrazku. Ta sama ciemnowłosa dziewczyna, tylko
odrobinę młodsza, tym razem w białej bluzce i ciemnej długiej spódnicy ujawniającej jej
smukłą talię i pełne biodra kobiety. Towarzyszyła mężczyźnie o owalnej twarzy i ciemnym,
nostalgicznym spojrzeniu, ubranym w ciemne spodnie, białą koszulę i marynarkę
z kamizelką. Prezentował się godnie i majestatycznie, przypominając pana na włościach,
w pełni świadomego urody stojącej obok żony i pięknego ogrodu za plecami. Mariana
przyjrzała się dokładniej fotografii. Mężczyzna na zdjęciu, choć o wiele młodszy przypominał
jej tego, którego kilka chwil wcześniej spotkała w ogrodzie.
- Ja go chyba widziałam - wymamrotała, marszcząc brwi.
- Niemożliwe, moja droga - uśmiechnęła się ciotka Izabela tym swoim wiecznie
smutnym rozchyleniem warg. Dziewczyna spojrzała na nią ze zdziwieniem, więc staruszka,
walcząc ze sobą, dokończyła - Dwa lata temu dowiedziałam się, że zginął w wypadku
samochodowym.
- Przykro mi... - wyszeptała, Marianna, spuszczając wzrok. Ciotka Izabela spojrzała za
okno, przy którym stał fotel. Z tego miejsca miała doskonały widok, na kwitnący krzew róży.
- Myślę... Myślę, że podobałoby się Francowi jak zakwitła. Jest piękna - przemawiała
łagodnym głosem, ale staruszka zdawała się pogrążona w odmętach wspomnień i nie
reagowała na wysiłki dziewczyny. Wreszcie ta dała za wygraną. - Zrobię herbaty.
Marianna oddaliła się do kuchni, zostawiając kobietę samą. Ciotka Izabela siedziała
w fotelu z albumem na kolanach i wpatrywała się w krzew kwitnącej róży, mieniący się
w promieniach słońca perłami z kropli nocnej burzy.
- Tak - wymamrotała pod nosem, uśmiechając się i kiwając nieznacznie głową. Obojgu nam się podoba. Prawda, Franc?
17
18

Podobne dokumenty