Madagaskar a sprawa polska

Transkrypt

Madagaskar a sprawa polska
Madagaskar a sprawa polska
1z4
http://www.all-inclusive.com.pl/artykuly/dalekie-podroze/183-madagas...
Madagaskar a sprawa polska
Drukuj
MAREK RACHOŃ
www.e-rachon.pl
Wyobraźcie sobie egzotyczny kraj,
oddalony od Warszawy o jakieś 10
godzin lotu, gdzie pół Polski z całymi
rodzinami wyrusza co roku na
wakacje. Do tego bez przerwy świeci
tam słońce i jest przyjemnie ciepło…
Wyobraźcie sobie ląd, na którym
tubylcy o skórze w kolorze
przypieczonego chleba mówią po
polsku. Takim miejscem mógł być
Madagaskar. Oczywiście, gdyby
historia potoczyła się nieco inaczej.
Gdyby Francuzi w latach 30.
ubiegłego wieku przekazali nam tę
wyspę, a naszym rodakom udało się ją skolonizować. Mielibyśmy wówczas w Afryce trochę
polskiej kultury i kuchni, na plażach swojsko brzmiące napisy, a w głębi lądu przewodników
posługujących się językiem Miłosza i Gombrowicza. Nasze narodowe linie lotnicze obrałyby
Madagaskar za jeden ze swoich głównych wakacyjnych kierunków, a dzieci w szkole uczyłyby się
historii tego kraju. Szkoda wam trochę? Bo mnie tak.
Madagaskar ma jednak jeden polski akcent. Chodzi tu o Maurycego Beniowskiego (1746–1786).
Malgasze obwołali go w 1776 r. królem wyspy. Chociaż urodził się w Verbó (obecnie słowackie miasteczko
Vrbové), na terenie ówczesnych Węgier, uważał się za Polaka, co podkreślał w swoim Pamiętniku.
Jako uczestnik konfederacji barskiej (1768–1772) został zesłany na Kamczatkę, z której zorganizował
brawurową ucieczkę statkiem. W 1774 r. trafił na Madagaskar z zadaniem uczynienia z niego francuskiej
kolonii. Dziś w Antananarywie (Antananarivo) – stolicy wyspy – znajduje się ulica Beniowskiego oraz jego
popiersie. Niestety, żaden z Malgaszów, z którymi rozmawiałem, nie wiedział, że ten podróżnik i żołnierz był
związany z Polską.
Lemury – symbol Madagaskaru
Najsłynniejszy na wyspie jest lemur katta. Wielkością przypomina sporego, puszystego kota, ma długi, miły
w dotyku ogon, z białymi i czarnymi obrączkami. To przeurocze zwierzę najłatwiej zobaczyć w rezerwacie
Anja, położonym 13 km na południe od malowniczego
miasta Ambalavao, w połowie drogi z Toliary (Tuléar) do
stolicy Madagaskaru. Nie sposób tu nie zauważyć
sympatycznych lemurów wygrzewających się leniwie na
skałach, gdyż ten chroniony obszar przyrody ma
zaledwie ponad 30 hektarów. Takiej gwarancji nie mamy
choćby w najpopularniejszym parku narodowym kraju –
Isalo, który leży między Ihosy i Fianarantsoa. Lemury
dokarmiane są tutaj przez turystów i lubią uciąć sobie
drzemkę gdzieś w leśnej gęstwinie. Wówczas możemy
2014-01-10 19:57
Madagaskar a sprawa polska
2z4
http://www.all-inclusive.com.pl/artykuly/dalekie-podroze/183-madagas...
zapomnieć o ich ujrzeniu. Warto wspomnieć, że według
malgaskich wierzeń każdy niewierny mężczyzna zmienia
się po śmierci w te urocze zwierzę.
Malgaskie skarby – zebu i wanilia
Jeśli na Madagaskarze zakochany kawaler marzy o
ożenku, bez zebu (garbatego bydła domowego) się nie
obejdzie. Tradycja nakazuje mu podarować teściom to
cenne zwierzę. Pewnego dnia zapytałem naszego
przewodnika, czy ma żonę. Odpowiedział mi, że nie –
dopiero zbiera na zebu...
Ta krowa z garbem i wielkimi rogami jest tu symbolem bogactwa i zamożności. Wykorzystuje się ją głównie
jako siłę pociągową. Mięso zebu stanowi zaś główny składnik malgaskiej kuchni. Przyrządza się je na
wszystkie możliwe sposoby. Robi się z
niego steki albo po prostu miele.
Następnie doprawia się pieprzem, solą,
a także malgaskim specjałem – wanilią.
Zebu daje także mleko, chociaż
niedużo, bo ok. 5 litrów dziennie, czyli
cztery razy mniej niż przeciętna polska
krowa. Za cielaka trzeba zapłacić na
Madagaskarze w granicach 50 euro.
Duże, zdrowe i dorodne zebu to
wydatek rzędu 250–300 euro. W każdy
wtorek i środę w Ambalavao (ok. 450
km na południe od stolicy kraju, 6
godzin jazdy samochodem) odbywa się
targ bydła. Ciągną na niego stada z całej wyspy. Przybywają też amatorzy ożenku, gdyż każdy na
Madagaskarze wie, że jeśli po zebu, to do Ambalavao...
Aleja Baobabów
Przewodniki ze słynnego australijskiego wydawnictwa Lonely Planet i ze znanej francuskiej kolekcji Guide
de routard podają, że Aleja Baobabów to najczęściej fotografowane miejsce na Madagaskarze. Ich
autorzy zapewne mają rację… Dlatego też jadąc do Alei Baobabów można zapomnieć o ciszy, spokoju,
chwilach refleksji i zadumy. Należy nastawić się na spotkanie z tłumami francuskich turystów, nastolatkami
w kolorowych strojach spacerującymi między drzewami, całym legionem fotografów oraz armią
sprzedawców tandetnych pamiątek. Międzynarodowe piękności pozują tu do zdjęć na tle olbrzymich
baobabów, co utrwalają z radością ich partnerzy. Następnie wszyscy szczęśliwi maszerują kupić lokalne
rękodzieło – rzeźbione lub słomiane drzewko. Przewodniki podają też, że baobaby najlepiej podziwiać
podczas wschodu lub zachodu słońca. Francuski turysta woli zdecydowanie to drugie. Nic w tym
dziwnego, gdyż żeby dotrzeć na miejsce o wschodzie słońca, trzeba wstać przed czwartą rano, a nie po to
przecież jeździ się na wakacje... Baobaby rzeczywiście robią wielkie wrażenie. Są wysokie na ok. 25–30
metrów. Ich pień osiąga nawet 11 metrów średnicy. Wiek baobabów szacuje się na mniej więcej 800 lat.
Okolice Morondawy obfitują w te rzadkie i wspaniałe drzewa. Niestety, jeszcze do niedawna były one
masowo wycinane przez wieśniaków. Aż dziw bierze, że nie utworzono tu oficjalnie żadnego rezerwatu
przyrody. Jedna z malgaskich legend mówi, że baobaby stworzył Bóg, ale diabeł posadził je do góry
nogami, aby mieć w piekle zielono.
2014-01-10 19:57
Madagaskar a sprawa polska
3z4
http://www.all-inclusive.com.pl/artykuly/dalekie-podroze/183-madagas...
Fady (Fadi), czyli tabu na Madagaskarze
Gdy czarny kot przebiegnie nam drogę, mówimy, że będziemy mieć pecha i spodziewamy się najgorszego.
W piątek trzynastego uważamy na wszystko – to przecież wyjątkowo pechowy dzień. W Wigilię pilnujemy,
żeby czegoś nie popsuć, bo wówczas będziemy mieć taki cały rok. Z łóżka nie wstajemy lewą nogą, bo to
grozi złym humorem. Wracając się do domu po coś, czego zapomnieliśmy, przysiadamy na trzy sekundy.
Nie witamy się „przez próg”, a na widok kominiarza szukamy guzika, łysego faceta albo kobiety w
okularach. Zobaczenie dwóch zakonnic przypomina nam o nadchodzącym pechu... Tak to jest właśnie z
jednym z najważniejszych pojęć na Madagaskarze – fady (fadi). Oznacza ono tabu, zakazaną, groźną i
niebezpieczną rzecz lub osobę. Jak napisał Arkady Fiedler w swojej książce z 1953 r. pt. Gorąca wieś
Ambinanitelo, fady to: (…) zakazy regulujące każdą ludzką czynność. (…) Fadi osaczały na każdym
kroku każdego Malgasza od chwili urodzenia aż do śmierci – i biada temu, kto przeciw nim wykraczał,
obojętnie, czy świadomie, czy mimo woli: duchy przodków wywierały zemstę na winowajcy, nieszczęścia
ściągały na jego głowę. Tylko szczera pokuta, błagalna faditra, mogła ułagodzić gniew duchów. Czym
tabu było dla Polinezyjczyków, tym fadi dla mieszkańców Madagaskaru. Tego irracjonalnego lęku
doświadczyłem w Diego Suarez (Antsirananie), czekając strasznie długo na podanie mi śniadania w
hotelowej restauracji. Wiele razy kelnerka zbliżała się już do mojego stolika, była tuż koło niego (w
odległości nie większej jak półtora metra), po czym robiła nagły zwrot i znikała za kotarką. Poczułem się
trochę rozzłoszczony, bo kazała mi tak na siebie czekać dobre pół godziny. Jej chyba też nie było z tym
dobrze, bo nagle cała stężała, zebrała się w sobie, skupiła i podeszła do… rozłożonego na moim stoliku
przewodnika o Madagaskarze, który przykryła szmatką. Wówczas malgaską kelnerkę opuścił strach i
przyjęła w końcu zamówienie. Okazało się, że przyczyną jej dziwnego zachowania było zdjęcia kameleona
na okładce przewodnika. Zwierzę to uważa się za fady w tej okolicy. Czym prędzej schowałem więc
książkę do plecaka (sam bym nie chciał, żeby ktoś złośliwie wypuszczał mi czarnego kota na drogę) i
zapytałem dziewczynę, co złego jest w kameleonie... Odpowiedziała mi, że jeżeli znajdziemy go w swojej
chacie i szybko z niej nie usuniemy, w ciągu najbliższych trzech miesięcy umrze ktoś z naszej rodziny.
Wierzyła w to tak głęboko, jak dziecko w Babę Jagę.
Pousse-pousse – malgaskie taksówki
Ja, wyzyskiwacz. Ja, krwiopijca. Ja, ciemiężyciel drugiego człowieka (to cytat z Ryszarda
Kapuścińskiego). Na Madagaskarze rozsiadałem się wygodnie w rikszy i kazałem wieźć w oddalony o
wiele kilometrów zakątek miasta. Ale żeby to była chociaż riksza motorowa albo nawet rowerowa... Tutaj
zaprzęgnięty był do niej człowiek, niczym zebu, koń, muł czy inne zwierzę pociągowe! Brał wózek pod
ramiona i w pocie czoła, jęcząc i ciężko oddychając, biegł, truchtał i cwałował, a ja rozpostarty w
wygodnym fotelu nawet przez chwilę nie pomyślałem o jego wysiłku i zmęczeniu. Oczywiście dziś mógłbym
powiedzieć, jak bardzo przejmował mnie los tego nieszczęśnika, ale nie zrobię tego, co więcej dodam, że
targowałem się zawsze o stawkę za przejazd. Niemal w każdym przypadku to ja dyktowałem cenę. Z uwagi
na to, że byłem jedynym klientem, a ich wielu, zawsze znalazł się ryksiarz, który wolał coś zarobić. Jeśli
cokolwiek może mnie usprawiedliwiać, to chyba tylko fakt, że jestem chudy i nie ważę zbyt wiele.
Na Madagaskarze tak naprawdę nie używa się słowa riksza, lecz pousse-pousse (po francusku
pchaj-pchaj). To jedno z ostatnich miejsc na świecie, oprócz indyjskiej Kalkuty, gdzie można spotkać
jeszcze tego typu taksówki. Tylko (o dziwo!) malgascy ryksiarze są odżywieni, rumiani, czerstwi i nawet
umięśnieni. Natomiast ci indyjscy sprawiają wrażenie, jakby zaraz mieli się przewrócić. Podobno rząd
Madagaskaru chce wkrótce zlikwidować pousse-pousse. Warto się więc pośpieszyć z wizytą na wyspie,
aby móc jeszcze skorzystać z tej niecodziennej taksówki...
Odkopywanie zmarłych
2014-01-10 19:57
Madagaskar a sprawa polska
4z4
http://www.all-inclusive.com.pl/artykuly/dalekie-podroze/183-madagas...
Na Madagaskarze wierzy się, że po śmierci każdy może stać się bogiem. Rodzina musi jednak w tym
pomóc zmarłemu. Jej obowiązkiem jest zakopać go w prowizorycznym grobie, aby po roku, dwóch latach
wydobyć ciało, odprawić obrzędy oraz ucztować w obecności truchła. Następnego dnia wcześnie rano
chowa się je w rodzinnym grobowcu, na innym cmentarzu. Po odprawieniu takiej ceremonii można się
spodziewać łask, pomocy, wsparcia i opieki ze strony zmarłego.
Cała uroczystość rozpoczyna się w południe. Rodzina, a także znajomi i zaproszeni goście zasiadają do
pierwszego posiłku, który jest mocno zakrapiany rumem. Bogaci zabijają zebu, natomiast ubodzy zbierają
datki, kupują ryż, słoninę, pędzą bimber – wszystko po to, aby można było jeść i pić do woli. Na cmentarz
wyrusza korowód zawodzący żałobnie pieśni pogrzebowe, mężczyźni trzymają nosze, na których przyniosą
z powrotem do domu zmarłego. Grób skrapiany jest kroplami rumu, a następnie idą w ruch łopaty. Rodzina
i najbliżsi rozsiadają się wygodnie w oczekiwaniu na pojawienie się nieboszczyka. Dzieci i ciekawscy
tłoczą się tuż przy samej mogile, aby dojrzeć trumienne deski. Wydobyciu ciała z ziemi towarzyszy płacz,
szloch i zawodzenie. Powrót do domu ze zmarłym ma już zupełnie inny charakter. Wszyscy się wówczas
cieszą, weselą i radośnie śpiewają. Teraz będą wspólnie biesiadować, jeść i pić aż do upadłego,
oczywiście, w towarzystwie nieboszczyka usadzonego na honorowym miejscu. Już o świcie pochowają go
tym razem na wieczność w rodzinnym grobowcu, na innym cmentarzu.
2014-01-10 19:57