Kliknij, aby przeczytać cały artykuł.
Transkrypt
Kliknij, aby przeczytać cały artykuł.
WOLONTARIAT W PROJEKCIE M3 Wolontariat to bezpłatna i świadoma praca na rzecz innych. Wolontariuszami są właśnie Ola, Olga, Marysia i Dawid, a ja miałam okazję, aby zapoznać się bliżej z Projektem M3, w którym uczestniczy ta czwórka. W niedzielę 3 kwietnia 2016 r. spotkaliśmy się w Miejskiej Górce i rozmawialiśmy o tym, jak to jest być wolontariuszem i jak się do tego przygotować oraz o ciekawostkach związanych z pobytem na Madagaskarze. Zuzanna Sroka: Co to jest Projekt M3 i czym się zajmuje? Olga Figiel: Projekt M3 to inicjatywa studentów, którzy w charyzmacie św. Wincentego a Paulo pomagają ludziom na Madagaskarze. Swoją pomoc kierujemy przede wszystkim do dzieci z bardzo ubogich środowisk. Organizujemy dla nich półkolonie, podczas których mogą w trakcie wakacji spędzać czas w szkole. Mają wówczas możliwość uczęszczania na zajęcia sportowe, taneczne, plastyczne, językowe oraz zwykłe lekcje jak: matematyka, historia czy religia. Najważniejsze jednak jest to, że w trakcie tych zajęć zapewniamy naszym Podopiecznym obiad oraz, od tego roku, również śniadanie w postaci banana albo małej bułeczki. Uczymy też podstawowych zasad higieny, a gdy jest taka potrzeba, również leczymy nasze dzieci, bo Projekt M3 tworzą też specjaliści: lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni, którzy jadą na Madagaskar pracować w tamtejszej służbie zdrowia. Z.S.: Co zmotywowało Was do podjęcia wolontariatu na Madagaskarze? Dawid Motyka: Moją motywacją było to, że Projekt M3 pomaga przede wszystkim najmłodszym. Chciałem pomagać dzieciom, ponieważ dzieci są niewinne i bezbronne. Olga Adamczyk: Myślę, że wszystko zaczyna się od szkoły, od naszego wychowania, od tego co nam wtedy zostanie przekazane. Zawsze chciałam pomagać na misjach. Na studiach pomyślałam, że to jest dobry czas, żeby coś zmienić w swoim życiu i trafiłam na Projekt M3. Z.S.: A co należy zrobić, żeby przyłączyć się do Waszego projektu? Maria Tirak: Przede wszystkim trzeba chcieć. Dużo osób zgłasza się, ponieważ chcą pomagać, ale szybko okazuje się, że nie bardzo wiedzą jak. Dlatego często słyszą, że trzeba przeznaczyć minimum rok czasu na przygotowania do wyjazdu, na to, żeby nauczyć się jak pomagać i jak robić to dobrze. O.F.: Trzeba chcieć, a później wypełnić formularz i być przez rok w projekcie jako taki wolontariusz w Polsce, przyglądać się pracy i po roku można złożyć podanie o wyjazd na Madagaskar, oczywiście jeżeli ma się ukończone osiemnaście lat i nie ma żadnych przeciwwskazań. Z.S.: Mieliście w kimś wsparcie, czy ktoś wam pomagał w przygotowaniach? O.F.: Bardzo wspierają nas Księża Misjonarze św. Wincentego a Paulo, służą radą i pomocą wszelkiego typu, również takie wsparcie duchowe nam zapewniają. M.T.: Ale przede wszystkim osoba, która trafia do projektu, poznaje ludzi z pewnym stażem, którzy już tam byli i którzy zawsze służą pomocą i wsparciem w przygotowaniu się do pracy na misjach. O.F.: Nagle zostawia się wszystko w Polsce i my też wiemy, że nie jest łatwo powiedzieć rodzicom, „halo, wyjeżdżam”, „zostawiam Was na chwilę”. Rodzice też się martwią, więc czasem bardziej rodziców trzeba wspierać w tym, że my wyjeżdżamy, że nic nam tam nie grozi, niż oczekiwać wsparcia. Z.S.: Jakie były wasze oczekiwania, gdy tam jechaliście? M.T.: Moje były straszne, wyobrażałam sobie tragedię humanitarną. To było takie moje nastawienie psychiczne, żeby być przygotowanym na wszystko. Z drugiej strony to mi pomogło, bo przyjechałam i okazało się, że nie jest tak źle, jak się spodziewałam. O.A.: Ja się bardzo bałam, że dzieci mnie nie przyjmą, że moje podejście nie będzie dobre, ale dzieci były bardzo otwarte i cieszyły się ze wszystkiego. D.M.: Miałem wyobrażenie, że jak przyjedziemy, to będzie tak jak w europejskiej szkole. Na miejscu okazało się, że wszystko odbywało się nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Na Madagaskarze wszystko jest zupełnie inne. Z.S.: Jakie były warunki, tam gdzie mieszkaliście? M.T.: Za pierwszym razem mieszkaliśmy w domu Księży Misjonarzy i przez dwa miesiące myliśmy się w miskach, ponieważ nie było bieżącej wody. Za drugim razem Księża Misjonarze podarowali nam budynek obok swojego domu, tam już była bieżąca woda, ale oprócz nas mieszkały tam też pająki, jaszczurki i wąż. O.F.: Spaliśmy na takich starych piętrowych łóżkach, metalowych, moskitierami. pod szpitalnych, Trzeba moskitierę i było wejść się owinąć, dobrze aby unikać ukąszeń pod komarów. Rano natomiast trzeba było się z tej moskitiery odwinąć, co wyzwaniem. często W domu było nie były cztery lada pokoje dwuosobowe, bardzo malutkie, tylko to łóżko piętrowe i kawałek przestrzeni z umywalką. Z.S.: A jak mieszkają ludzie na Madagaskarze? M.T.: Ścianki domów zrobione są z cienkich drewienek, od góry kryte strzechą, to są takie chatki dwa na trzy metry, jak jest większy luksus, to zdarzy się łóżko drewniane i tam mieszka cała rodzina, czyli matka z dziesiątką dzieci. Jak ktoś jest bogatszy, też ma taki domek, tylko jest lepiej wyposażony, na przykład ma telewizor, a w większości chatek jest radio. Z.S.: Jak tamtejsi ludzie reagowali na waszą pomoc? D.M.: Jak przyjechaliśmy, to usłyszeliśmy "o, biali przyjechali". Dzieci reagowały na nas pozytywnie i dość szybko zaprzyjaźniły się z dziewczynami. Dorośli byli bardziej powściągliwi. Nabrali zdecydowanie później, zaufania kiedy zobaczyli, że pracujemy na co dzień z ich dziećmi, które pewnie w domach zdawały relację z tego, co się działo. O.F.: To też wynika z tego, że dla nich biały człowiek to zawsze jest ten, który przyjeżdża na wakacje i z taką pogardą patrzy na to wszystko, co się tam dzieje, ale rzeczywiście, jak patrzyli na to, co robimy, jak pracujemy z dzieciakami, jak sami wykonujemy prace fizyczne, to mieli do nas inny stosunek. Ludzie, którzy przychodzili do naszej przychodni się leczyć, zwykle zaprzyjaźniali się z nami. Jak odbierali od nas dzieci, nie musieli nic mówić, było widać, że oni są nam wdzięczni za to, co dla nich robimy. Z.S.: W jakim języku można się tam porozumieć? O.F.: Na całym Madagaskarze funkcjonuje język francuski i malgaski, są dwa języki urzędowe, ale ludzie, którzy nigdy nie chodzili do szkoły, mówią tylko po malgasku. Z.S.: A co z kulturą i obyczajami? Poznaliście jakieś lokalne święta? O.F.: Mają taką tradycję, że po śmierci członka rodziny, dopiero po roku można oficjalnie go włączyć do grona przodków i przenieść do rodzinnego grobowca (zwłoki zawijają w białe prześcieradła). Później, co siedem lat, szczątki są wyciągane, odwijane i zakładane jest nowe prześcieradło, po czym znowu ciało składa się do grobu. Gotuje się wtedy dużo ryżu, przygotowuje dużo alkoholu, cała wioska świętuje. O.A.: Na całym Madagaskarze obowiązują różne "fady" czyli tabu: albo coś jest przeklęte, albo coś jest święte. Takim drastycznym przykładem jest sytuacja, gdy urodzą się bliźniaki. Trzeba je podłożyć pod stado byków, jeśli dzieci przeżyją, to nie są przeklęte, a jeżeli umrą, to tak miało być. Z.S.: Ilu Was tam wyjeżdża? O.F.: W pierwszym roku pojechało pięć osób, w kolejnym udało się wysłać osiem osób, a później jeszcze wyjechały trzy osoby jesienią. Ile wyjedzie następnym razem? Zobaczymy. Z.S.: Czy my, nie wyjeżdżając, też możemy jakoś pomóc? O.F.: Tak, można pomagać finansowo, przekazywać potrzebne rzeczy dla dzieci, takie jak kredki, farby, flamastry, zabawki, a także artykuły medyczne: plastry, bandaże, maści leczące grzybice albo sprzęt medyczny. Dziękuję za udzielenie wywiadu.