Karl-Markus Gauß W gąszczu metropolii
Transkrypt
Karl-Markus Gauß W gąszczu metropolii
nt mepl g ra . y f artek w Karl-Markus Gauß o k rm.bez a D ww W gąszczu metropolii w nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w Karl‑Markus Gauß W gąszczu metropolii Przełożyła Sława Lisiecka nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w Wołowiec 2012 Tytuł oryginału niemieckiego IM WALD DER METROPOLEN Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / PRACOWNIA PAPIERÓWKA Fotografia na okładce © by MARTINE FRANCK / MAGNUM PHOTOS Fotografia Autora © by KURT KAINDL Copyright © by PAUL ZSOLNAY VERLAG WIEN 2010 Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO CZARNE, 2012 Copyright © for the Polish translation by SŁAWA LISIECKA, 2012 Redakcja Małgorzata Denys t Korekty agata czerwińska / D2D.PL, en magdalena Kędzierska-zaporowskam / d2d.pl l rag .p k f eROBERT Projekt typograficzny, redakcja techniczna OLEŚ / D2D.PL wy rt Skład sandra trela / D2D.PL o zka arm be . pomocy finansowej D wwdzięki Książka została opublikowana w Bundesministerium für Unterricht, Kunst und Kultur ISBN 978-83-7536-439-2 WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o. www.czarne.com.pl Redakcja: Wołowiec 11, 38‑307 Sękowa tel. +48 18 351 00 70 e‑mail: [email protected] Wołowiec 2012 Wydanie I Ark. wyd. tekstu 10,7 Cena: 30,90 zł I Strojący miny z Beaune Najgorsze miny, jakie w życiu widziałem, stroił człowiek, którego spotkałem w Beaune. Jest to miejscowość tłumnie odwiedzana przez turystów, ostrzegał nas pewien turysta, sądząc, iż podzielamy jego samooszustwo, ponieważ uważamy się za współczesnych nomadów tylko dlatego, że podróżujemy wybranymi nt przez siebie droe gami, a nie korzystamy ze zryczałtowanych ofert biur gm.pl k fra tturysty e podróży. Nienawiść turysty do przypomina niey w kar o z m bprowincjusza, nawiść prowincjuszaardo prowadzi do naje w. dziwaczniejszych D pomysłów na siebie jako podróżnika, w w z których poszukiwacz przygód wyposażony w kartę kredytową jest jednym z najwytworniejszych. Można go spotkać wszędzie, powoduje ryzykowny tłok na pustyni i w wysokich górach, a jego flota lubi atakować znane wyłącznie jemu odległe wyspy na Pacyfiku. Nie mieliśmy zamiaru nocować w Beaune, miejscowości tłumnie odwiedzanej przez turystów. Jednak po wizycie w słynnym Hôtel Dieu udaliśmy się na poszukiwanie kwatery w tym dużym małym mieście. Budując w 1443 roku Hôtel Dieu, burgundzki kanc lerz Nicolas Roulin i jego małżonka Guilon de Salins 5 zamierzali, zgodnie ze słowami kanclerza, ocalić po wsze czasy swoje dusze przez spełnienie jakiegoś filantropijnego uczynku. Zaprojektowany z wielkim rozmachem hotel przez ponad sześćset lat służył za szpital dla ubogich, którym zapewniano tutaj zarówno kurację medyczną, jak i duchowe wsparcie. Gotycka sala chorych ma pięćdziesiąt metrów długości i czternaście szerokości. Przy obu dłuższych ścianach stoją łóżka, z których chorzy, nie musząc wstawać, mogli patrzeć na zamykającą front sali kaplicę z ołtarzem i uczestniczyć w mszy świętej. Sklepienie ma kształt wspaniałego ostrołuku. Najciekawsze w tej eleganckiej konstrukcji są drewniane belki poprzeczne, zdające się wystawać z gardzieli smoków. Wyrzeźbiono na nich na przemian zabawne twarze i groteskowe łby zwierząt. Pierwowzoremntwarzy były oblicza t e m plzwierząt, z których znanych mieszkańców Beaune, ga łby k. fra tbezmyślnie e każdy odpowiada konkretnej, szczerzącej y r w a o k z zęby fizjonomii danego miały choć trochę e rm.mieszkańca, Daosób, w b jakby po wsze czasy uwieczujawniać charakter w w nionych tutaj w ich nieprzyzwoitości. Zadziwiała nas mądra funkcjonalność, z jaką wyposażono salę chorych stosownie do jej medycznych potrzeb, a także duchowa moc, z jaką kieruje się ona w stronę ołtarza. Najbardziej jednak zdumiało nas to, że w budowli, poświęconej dwom ważnym celom – leczeniu ciała i zbawieniu duszy – znaleźliśmy tyle absurdu manifestującego się w drewnianej konstrukcji sklepienia zawieszonego nad chorymi i w szyderstwie w dwójnasób dotykającym majętnych mieszkańców Beaune: raz w formie ich twarzy prowokujących do uśmiechu i kpin, po wtóre zaś w postaci łbów 6 zwierząt, które obnażają chciwość, żądze, ograniczoność i nikczemność obywateli miasta. Pod tym sklepieniem ujrzałem go po raz pierwszy. Nie kierował wzroku ku górze, nie spodziewał się, że można tam coś odkryć, może nawet siebie samego. Szedł w orszaku, bo w Hôtel Dieu każdy musi kroczyć w orszaku, podążał za innymi, a ja podążałem za nim, z sali chorych na dziedziniec honorowy, z którego ma się najlepszy widok na szeroko rozgałęziającą się budowlę, na kolorowe dachówki, świetliki ozdobione snycerką, płytki łupkowe i gdzie z boku stoi studnia z filigranowymi ozdobami z kutego żelaza. Podążałem za nim, podążającym za innymi, z dziedzińca do mniejszej sali Świętego Hugona, w której niegdyś umieszczano pacjentów i starców wymagających dłuższej opieki, a stamtąd do sali ntŚwiętego Mikołaja. e m pl Śmiertelnie chorzy i umierającygoczekiwali tam kresu żyk. fra tkuchni e cia. Byliśmy też razem w aptece, oraz pomieszczey w kar o z niach, gdzie można obejrzeć rm.be wystawy pochodzących z zaDawprzedmiotów w mierzchłych czasów codziennego użytku. w Był mniej więcej w moim wieku, chudy dryblas o kanciastej twarzy, miał krótko ostrzyżone włosy i kuriozalną brodę biegnącą w postaci cienkiej białej kreski od dolnej wargi do podbródka, niczym bolesne nacięcie. Zdawał się bardzo zainteresowany, wyciągniętą ręką pokazywał stojącej obok kobiecie coś na fasadzie, a po chwili, gdy stanęli przed nożycami do amputacji, eksponatem z XVIII wieku, na jego twarzy pojawił się bolesny grymas, przyprawiający kilkoro dzieci o przerażenie, później zaś przyłączył się do grupy mężczyzn, którzy na dziedzińcu postanowili zapalić papierosa. 7 Wieczorem zobaczyłem go ponownie. Opuściwszy Hôtel Dieu, udaliśmy się na spacer po mieście i wyszliśmy poza krąg, który stary, zachowany prawie w całości mur miejski zatacza wokół centrum. Plac Magdaleny jest kwadratowy i okolony platanami. Znaleźliśmy tam Auberge Bourguignonne, która za nieotynkowanym murem z tysięcy jasnych kamieni skrywa niewielki hotel i restaurację. Kiedy po ósmej wieczorem weszliśmy do jadalni, była wypełniona prawie do ostatniego miejsca. Francuskim obyczajem stoliki stały tuż obok siebie, tak że symboliczną granicę między nimi wyznaczał jedynie wąski odstęp. Kto tutaj siada, nie pozdrawia ludzi przy sąsiednich stolikach, nie słucha, co mówią; mimo że siedzą jakieś pół metra od niego, nigdy nie śmiałby wniknąć w ich rozmowę, w ich rewir, podobnie nt jak oni go nie słue chają i beznamiętnie kontynuują l swojej rozmowy, gmtemat k.p swoim stoliku. Na fra teprzy niezależnie od tego, co on robi y w ar mobezkkultura francuskich restautakim porozumieniuarbazuje D ww. stolikami i krzesłami, a mimo racji, bistr, wypełnionych w to niebędących miejscami intymnymi. Mężczyzna z ostro zaznaczoną kreską brody był jedyną osobą, która w tej restauracji spożywała kolację samotnie. Spostrzegłem to, zanim sami zajęliśmy miejsca, a co to znaczy, zrozumiałem intuicyjnie już na chwilę przed tym, gdy wyobraźnia zaczęła mi podpowiadać różne przerażające możliwości. Siedział przy stoliku ustawionym na ukos, na lewo ode mnie, może w odległości czterech metrów. Zerknąłem nad prawym ramieniem żony i spojrzałem mu prosto w twarz, na której było widać nieustanne poruszenie, gdyż odzwierciedlały się 8 na niej najrozmaitsze, trudno wytłumaczalne przypływy uczuć. Kiedy my zaczęliśmy przystawki, on był zajęty spożywaniem drugiego dania, ale jeszcze bardziej poszukiwaniem kogoś, kto uwolniłby go od przymusu jedzenia w samotności. Posilający się w samotności człowiek nie wiedział bowiem nic o symbolicznej granicy, której należy przestrzegać w takiej restauracji jak ta, i rozumiał, że ową przestrzenną bliskość może potraktować jako zaproszenie do znalezienia sobie towarzystwa. Najpierw podjął próbę zbliżenia się do pary siedzącej na lewo od niego, najwyraźniej mieszkańców Beaune, którzy jednak nie mieli szczególnej ochoty na to, żeby jakiś obcy przybysz wprowadzał im tu swoje obyczaje. Opryskliwie zareagowali więc na jego chęć nawiązania rozmowy o wniesionych potrawach, rzucili ntmu w odpowiedzi e zaledwie kilka słów, po czym natychmiast przerwali tę gm l fra tek.p się tym, że ignokrótką wymianę zdań, nie przejmując y ow zkar m rują kogoś siedzącego w ich e pobliżu. Mężczyzna, jak por Daww.b pochodził z Holandii, jego woli zaczęliśmy wnioskować, w francuszczyzna brzmiała znośnie, a niemiecki, w którym zagadnął turystów siedzących z prawej strony, również niezgorzej. Dwoje Niemców, elegancka dama może około pięćdziesiątki i rosły jegomość z tendencją do otyłości, młodszy od niej o osiem lub dziesięć lat, dali się skusić na wymianę poglądów dotyczących kuchni i hotelarstwa we Francji, później jednak zaczęli sączyć słowa oszczędniej, i to nie tylko ze względu na sąsiada, ale także jedno do drugiego, nie mając już pewności, że dalszą rozmowę będą toczyć wyłącznie ze sobą. Opuścili lokal wcześniej niż inni goście, a pozdrowienie przesłane mężczyźnie, 9 który tak ochoczo chciał się sprawdzić jako ich towarzysz podczas kolacji, wypadło nader powściągliwie, jak to przystoi dwojgu uciekinierom. Teraz siedzi sam, usiłuje się czymś zająć, po raz kolejny sprawdza butelkę wina, fraternizuje się z kelnerem, wodzi oczami po sali, szukając pomocy, żądny natrafić na choćby jedno spojrzenie, które by nie unikało jego wzroku, ale go nie znajduje, pozostaje wśród gości tej restauracji wyłącznie sam ze sobą i chociaż pewnie zdarzało mu się to często w życiu, najwyraźniej jeszcze do tego nie przywykł. W chwili gdy przynoszą mu deser, mówi już pod nosem do siebie i w gęstą pustkę sali, wykonuje gwałtowne ruchy, przeciąga się to w jedną, to znów w drugą stronę, później do przodu przez pół stołu, aby znów odskoczyć, tak że aż trzeszczy oparcie jego krzesła. nt metej Na twarzy mężczyzny, która gdo l chwili co kilka sea r ek.p fw nieustannym kund zmieniała wyraz i była ruchu, mat y w kar o z luje się raptem niesamowita e zmiana. Gość z gwałtownym arm w.bwszystkie mięśnie, tak że jego wysiłkiem napina D prawie w w oblicze zastyga we wstrząsającym grymasie. Kanciasty podbródek przyciska się do piersi tak, że wylewają się spod niego wałki szyi, wargi zaciśnięte jakby w skurczu zamykają usta, od górnej wargi prowadzą po obu stronach niby wyżłobione w ciele fałdy do samego podbródka, który zdaje się wzdymać i jest przedzielony kreską białej brody. Bruzdy nosowo‑wargowe ciągną się od odgiętych skrzydełek nosa niczym dwa duże łukowate nacięcia aż do ust, gdzie łączą się z wyżłobieniami prowadzącymi do podbródka. Sam nos jest tak mocno pomarszczony, że jego nasada tworzy wraz z boleśnie zaciśniętymi 10