Miasto, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcesz stać

Transkrypt

Miasto, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcesz stać
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53)
Magdalena Łachacz
Miasto, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcesz stać się miastem krwi
Zdawać by się mogło, że miasto i przemoc są elementami zestawianymi tak często,
że ich współwystępowanie grozić zaczyna całkowitym zespoleniem w hałaśliwym korowodzie przerażających miejskich legend, których nikt pewnego dnia nie odróżni od historii. Motyw korowodu nie został przywołany bezpodstawnie; w kulturze taniec przypomina często bezwiedny ruch wisielczego ciała poruszanego przez wiatr, podobnie jak
konwulsyjne wymachiwanie rękoma – żonglowanie złodziejaszka sztyletem na średniowiecznym Dziedzińcu Cudów. Gry w kulturowe cienie nie zapomina się nigdy; gdy rozum
śpi, budzą się demony. Tylko kto dziś pamięta, że w epoce reformacji antyczny świat bóstw demonicznych oddawał ówczesne niepokoje społeczne i polityczne?
We wstępie do eseju Pogańsko-antyczne wróżbiarstwo w tekstach i przedstawieniach obrazowych w czasach Lutra (1920) Aby Warburg wiąże wzrost znaczenia symboliki pogańskich bóstw z renesansem astrologii antycznej w Niemczech czasów lutrowych1.
Mocniej jednak niż „odrodzenie” wybrzmiewa w tym kontekście określenie „widmowy
powrót” pewnej wizji świata oraz kosmosu, skupionej wokół władzy nad czasem. Bogom
planetarnym na przełomie XV i XVI wieku w Niemczech wolno było rozszerzać granice
wszechświata oraz przyjmować wyrazy czcigodnego kultu2. Swoim panowaniem objęli
ilustracje almanachów astrologicznych i horoskopy – ową mglistą przestrzeń marginesów, którą od tekstu głównego oddziela różnica pomiędzy tropem a metaforą, gdzie
drobne postacie majaczą na granicy ujścia rzeki logiki do morza magicznego.

Recenzja książki: Kamil Dziadkiewicz, Miasto krwi. Saga wschodnia, Gdynia: Novae Res 2016, ISBN: 97883-8083-076-9, ss. 331.
A. Warburg, Pogańsko-antyczne wróżbiarstwo w tekstach i przedstawieniach obrazowych w czasach Lutra
[w:] tenże, Narodziny Wenus i inne szkice renesansowe, Gdańsk: słowo/obraz terytoria 2010, s. 217–295.
2 Tamże, s. 223.
1
1
Niestety władcom czasu nie dano zapanować nad czasowością wyobrażeń ich dotyczących. Współcześnie bowiem w kręgu popularnej recepcji epoki Reformacji i jej zbrojnych następstw w XVII wieku pesymistyczne interpretacje Warburga same zdają znajdować się na marginesie. Cieszyć powinien więc fakt, że w swojej debiutanckiej powieści
Miasto krwi Kamil Dziadkiewicz na warsztat bierze reformacyjny fenomen. Należy jednak
zaznaczyć, że reformacja w powieści przedstawiona jest jako szersze zjawisko, wykraczające poza sferę życia religijnego, i nie dotyczy szesnastowiecznych wydarzeń. Motywy duchowej odnowy służą bohaterom za pretekst do prowadzenia gry politycznej w wyobrażonym siedemnastowiecznym momencie historycznym, który przypomina, jak podkreśla
autor, czasy Oliviera Cromwella (s. 331). Czy jednak bogowie reformacji, w zmroku oczekujący, aż gwiazda płomienna przetnie niebo, mogą na takie zmiany przystać? Cóż, mnisi
kaptur na okładce w większej mierze odsyła do kanonicznych już obrazów z Assassin’s
Creed niż do wyobrażeń Marcina Lutra idącego w stronę katedry w Wittenberdze z dziewięćdziesięcioma pięcioma tezami pod pazuchą. Przesunięcie to oznacza kłopoty dla bogów, a mo-że nawet zapowiada – w nawiązaniu do zahaczających o astrologiczne zawiłości analiz Warburga – ich zmierzch.
Miasto Hyruf , w którym rozgrywa się w zdecydowanej mierze akcja powieści, jest
bowiem miastem bezbożnym. Jest sceną, na której przeżartych deskach kolejne partie
rozgrywają pomiędzy sobą prominentni przedstawiciele środowisk przestępczych, jest
przestrzenią głębokich społecznych podziałów, jest wreszcie areną krwawej wojny religijnej Reformatorskiej sekty ze zwolennikami Kościoła Rzymskokatolickiego. Co rusz
główny bohater powieści Mulgih Thadur trafia w nim na jakąś granicę, której lepiej nie
przekraczać. Młody mężczyzna mimo to skazuje się na bycie pogranicznikiem, gdyż jako
zabójca własnego ojca może podjąć się pracy wyłącznie jako specjalista od mokrej roboty.
Tym samym Hyruf widziane jego oczami staje się przestrzenią transgresji i być może jest
to uwaga w paradoksalny sposób łącząca esej Warburga z książką Dziadkiewicza – oba
teksty szukają wyrwy w ruchu języka, gdzie rozbłysnąć mógłby inny, nie-boski, mrok.
Trudno jednak orzec, czy w istocie do czynienia mamy z ciemnością widomą. Hyruf
bardziej przypomina plac konceptualnej budowy niż przygnębiające Sin City à la XVII
wiek. Mimo deklarowanego szacunku do historii oraz niestrudzonych poszukiwań autentyczności, autor, w jednym z wpisów na własnej stronie internetowej, podkreśla, że nie
zależy mu wyłącznie na panoramie (w domyśle: historycznej), ale na wyobrażeniu sobie
2
miasta3. W tym miejscu jego tekst wkracza w przestrzeń fantastyczną, ponieważ Hyruf to
monstrualne Calvinowskie niewidzialne miasto, do którego stworzenia posłużyły autorowi biografia Londynu i, pośrednio, teksty o ludziach marginesu (!) w średniowiecznym
Paryżu4. Niemniej jednak w miejskiej strukturze wyczuwam chwiejność – miasto wyglądające jak dawny Londyn, z rzezimieszkami typowymi dla wizji średniowiecznego Paryża
Victora Hugo, gdzie mieszkańcy noszą imiona i nazwiska podobne do skandynawskich?
W wizję miasta i całego królestwa Salgingradu wkrada się niespójność. Być może nie jest
to światotwórcze niedopatrzenie, ale wynik przyjętej strategii narracyjnej, o nazwie
„mgły wojny”5 (znamiennej dla wspomnianej wyżej figury marginesów), gdzie mapę odkrywa się wraz z rozwojem akcji, a ta – jako że to pierwszy tom sagi – dopiero się rozpoczyna. Niemniej jednak w tym rozdźwięku przychylny czytelnik może dać się uwieść strepitus diaboli. Obrazy przemocy budujące panoramę miasta stanowią jego najtrwalszy budulec. Okrucieństwu Mulgiha i jego pobratymców lub przeciwników daleko do poetyki
rodem z filmów exploitation czy do lubieżnej wyobraźni de Sade’a, mimo to sceny wymierzania pokrętnie rozumianej sprawiedliwości zapadają w pamięć nie tylko dlatego, że wywołują prymitywne, silne emocje: zasiana w nich jest jakaś szatańska przyjemność z aranżowania przestrzeni zamkniętej, przerażającej. Wiek XVII jest również wiekiem holenderskiego malarstwa i scena z Judaszem (s. 332) przypomina rozłożeniem akcentów martwe
natury (z wędzidłem), choć artyście przydałoby się więcej lekcji u doktora Tulpa.
We wstęp do poetyki makabrycznej wpisują się postacie zaludniające Hyruf. Pijaczkowie, lichwiarze, staruszkowie przygarbieni od ciężaru skrywanych tajemnic, wreszcie wspaniały motyw szpetnych, opuszczonych dzieci wychowywanych przez prostytutkę
z bielmem na oku – doprawdy, obcowanie ze sceną śledztwa w cyrku przypomina przeglądanie zdjęć Diane Arbus. Dlatego też śmiem twierdzić, że postacie epizodyczne są ciekawsze od postaci drugoplanowych, rażących sztucznością. Zachowanie wspomnianej
prostytutki Silli pozostaje dla mnie większą zagadką niż podchody złowrogiego Jaslaga,
z którym Mulgih musi ściśle współpracować od momentu rozpętania się reformacyjnego
Zob. K. Dziadkiewicz, Szacunek do historii, http://www.kamildziadkiewicz.com/#!Szacunek-dohistorii/c21kp/56ceca220cf2f9aefdc33fa3 [dostęp: 09.06.2016].
4 Bibliografia wskazana w słowie od autora (s. 5). Rozbudowany wykaz książek odnaleźć można na stronie
autora. Zob. K. Dziadkiewicz, Szacunek do historii, http://www.kamildziadkiewicz.com/#!Szacunek-do-historii/c21kp/56ceca220cf2f9aefdc33fa3 [dostęp: 09.06.2016].
5 Zob. K. Dziadkiewicz, Od podszewki #2: Miasto krwi, http://www.kamildziadkiewicz.com/#!Odpodszewki-2-Miasto-krwi/c21kp/5682668a0cf21caddb9a1369 [dostęp: 09.06.2016].
3
3
piekła wojny domowej. Czy cierpiąca z powodu uprawianego zawodu kobieta może cieszyć się, że w ramach gangsterskich porachunków staje się żoną Mulgiha? Przemiana z kobiety upadłej w perfekcyjną panią domu jest tak idealna i szybka, że trudno mi w nią uwierzyć. Jeszcze trudniej zaś w przeobrażenie bohaterki z gospodyni domowego ogniska w
subtelną intelektualistkę Reformacji, wygłaszającą erudycyjne uwagi z szezlongu (s. 218).
Być może jest to przyczynek do refleksji o tym, jak awans społeczny wpływa na ludzi, wolałabym jednak, żeby podobne metamorfozy silniej były zakotwiczone w tekście, niż w
pozatekstowych dopowiedzeniach. Równie irytujący są przywódca Reformatorów oraz
papież Sykstus. W zamyśle przedstawiają oni zupełnie różne postawy mające coś powiedzieć o wierze oraz instytucji Kościoła – w pewnym sensie jest to wzruszające – ale w rzeczywistości tekstualnej są siebie warci jako postacie, których jedyną funkcją jest popychanie akcji do przodu. Działania wszystkich postaci zaś ogniskują się wokół Mulgiha. Jego
nieustanne balansowanie na granicy dobra i zła przydaje mu psychologicznej głębi, chociaż w jego inteligencję można zwątpić. W niektórych epizodach wykazuje się on bowiem
niezwykłą przenikliwością i sprytem, świadczącym o dużej niezależności intelektualnej w
stosunku do przełożonych w przestępczej hierarchii, w innych, dotyczących Reformatorskiego uwikłania, staje się biernym wykonawcą planów tajemniczego Palatyna, niezdolnym do zrozumienia jego motywów. Bohater przedstawiony jako mroczny i zbuntowany
mściciel bezkrytycznie przyjmuje rozkazy nowych przełożonych, a jego wątpliwości oraz
retoryczne pytania więcej mają mówić o geniuszu Reformatorów niż o jego duchowym
życiu.
Czy więc w Hyruf wybrzmiewa głos reformacyjnych hymnów, wybiegający ku
przyszłości? Porządek historii w powieści jest jak kometa Halleya przecinająca czarne,
obce niebo, a która swego czasu przeraziła jednego z teologów niemieckiej Reformacji,
Filipa Melanchtona. Jeśli ktoś się w nią będzie wpatrywał wystarczająco długo, zauważy
być może boski znak świadczący o tym, że oto nadchodzi ciekawy cykl powieściowy. Jeśli
jednak ktoś zbyt szybko odwróci wzrok, niechybnie dopadnie go fala uzasadnionego sceptycyzmu. Pierwszoosobowej narracji daleko do beznamiętnej opowieści o mieście zżeranym przez dżumę z Dziennika roku zarazy (1722) Daniela Defoe. Charakter imion i nazw
może razić, kręte, dziurawe uliczki Hyruf zniechęcać, mimo rozbudowanego przez autora
na stronie internetowej aparatu przypisów. Przedstawienie religii niejednokrotnie ociera
się o antyklerykalne klisze, a demoniczny charakter sekty Reformatorów jest niewspół-
4
mierny do standardowych przywar Kościoła Rzymskokatolickiego. Szkoda, że wprowadzając motyw czystek etnicznych oraz szykanowania Żydów, autor nie wykorzystał wiedzy o zajadłym antysemityzmie Lutra i nie zaciemnił reformacyjnego portretu zaskakującymi poglądami Reformatora lubiącego przemawiać przy stole – wszak ciekawszy to mebel niż szezlong. Niemniej jednak, mieszanka powieści historycznej z kryminałem i fantastyką może zrodzić lepsze owoce niż Cromwellowski motyw splotu religii z polityką
w walce o władzę. W tym kontekście warto przytoczyć esej wspomnianego wyżej Markiza: Francuzi, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcecie stać się republikanami (1795). Tak, jeszcze jeden wysiłek i Saga Wschodnia może stać się naprawdę solidnym cyklem o rewolucji
przeradzającej się w destrukcję. O tym wszak mówią wszystkie książki, na których marginesie czają się bogowie.
5