Weronika Wilkołek Jabłoń

Transkrypt

Weronika Wilkołek Jabłoń
Wyróżnienie
w Międzyszkolnym Konkursie Literackim „Solidarność
Międzypokoleniowa”
organizowanym przez Gimnazjum nr 19 w Lublinie
Weronika Wilkołek
Klasa 2 A
Jabłoń
Podniosłam prawą brew i wyjrzałam zza kartek książki. Rozejrzałam się po pokoju.
Dźwięki burzy i kołyszących się drzew całkowicie ustały. Przez okno wpadło kilka promieni
słońca, które mnie raziły. Znów schowałam twarz w lekturze i nasunęłam okulary na nos. Już
nic nie przeszkadzało mi w dalszym czytaniu. Spokój nie trwał jednak długo. Po chwili
usłyszałam, jak drzwi do pokoju otwierają się.
–No nie- szepnęłam pod nosem, nadal udając, ze nie zauważyłam, że ktokolwiek wchodzi.
–Werka, chodź, śniadanie już na stole- po pokoju rozległ się ciepły głos babci.
–Ale babciu, proszę cię, nie chce mi się jeść- mamrotałam, zasłaniając się książką.
–Nie marudź, tylko do kuchni marsz- babcia popatrzyła na mnie spode łba, widocznie chciała
wyglądać na groźną.
–Ale babciu!
-Oj, jak ty jęczysz! Odkładaj Harrego i szybko, bo ci wystygnie.
Powolnym ruchem wstałam, odłożyłam książkę, zdjęłam okulary i zaczęłam iść w kierunku
kuchni. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam zapach lasu i jagód. Przeszedł mnie
dreszcz. Usiadłam za stołem, na którym stał bukiet świeżo zebranych kwiatów. Babcia podła
mi talerz pierogów z jagodami. Nad nimi unosiła się jeszcze para. Pachniały smakowicie.
–Babciu?
-Słucham, myszko?- babci usiadła przy piecu, poprawiając swój chabrowy sweterek i
otrzepując go z mąki.
–Byłaś dzisiaj w lesie? Przecież była burza.
–O wschodzie słońca nawet się na nią nie zapowiadało. Tylko kiedy wracałam, zaczęło
troszkę kropić.
–Babciu, ale zachorujesz! Ja niedługo muszę wracać do domu, zaczyna się
1
rok szkolny. Kto się tobą zaopiekuje?- Zmarszczyłam czoło i wzięłam się do jedzenia
drugiego przysmaku.
– Oj tam! Złego diabli nie biorą!- Zaczęła się śmiać, mieszając zupę.
– Nie, ja już nie mogę- odsunęłam talerz.
– To z braku ruchu!. Wkładaj bluzę, idziemy na rower!
- Ale mi się nie chce!
- Wkładaj, a nie, gadasz – babcia uśmiechnęła się i wyszła z domu.
Ja natomiast wstałam, sięgnęłam do wieszaka, ubrałam się i podążyłam w stronę garażu.
Babcia już wyprowadzała rowery. Swój - zielony ze zgrabnym koszykiem na zakupy i mójżółty, pokryty kurzem. Przejechała po nim palcem i spojrzała w moim kierunku.
–Oj, Werka, Werka…
–Ciiiii, babciu, ty nic nie widziałaś- uśmiechnęłam się szeroko. Złapałam szmatkę, przetarłam
siodełko, ramę i kierownicę. Wskoczyłam na rower i podążyłam za babcią, która czekała już
kilka metrów dalej. Szybko dogoniłam ją i razem wyjechałyśmy na drogę pokrytą drobnym
żwirkiem. Babcia wytyczyła kurs. Jechałyśmy w stronę lasu. Powietrze po burzy było świeże
i rześkie. Wokół unosiła się woń ziół, kwiatów i malin. Na niebie rysowała się tęcza, przez
którą przebijało się słońce. Wszystko wyglądało i pachniało pięknie. Sprawiało wrażenie
idealnej całości. Z chęcią zatopiłabym się w tym świecie, ale, niestety, musiałam skupić się na
innej czynności. Wjeżdżałam pod górkę, robiąc slalom miedzy kałużami. Na początku mnie
to męczyło, ale po chwili wpadłam w rytm. Na horyzoncie widać było las.
– Jesteśmy blisko- dałam babci sygnał.
–O nie, ty leniu! Jedziemy dalej- babcia zaśmiała się i zaczęła nucić to, co miała w zwyczaju.
Była to piosenka z jej dzieciństwa, kiedy była jeszcze harcerką. Dotarłyśmy już do szczytu
wzniesienia i miałyśmy zjeżdżać z górki, nabrałam wiec prędkość i wysunęłam się na
prowadzenie. W tej chwili promienie słońca zaczęły mocno razić mnie w oczy, zaczęłam więc
hamować, straciłam równowagę i wpadłam prosto w wielką kałużę. Mój rower przewrócił się,
a ja leżałam na ziemi. Nie dość, ze byłam cała mokra, to jeszcze zdarłam kolano. Babcia
szybko mnie podniosła. Wytrzepała bluzę i podała chusteczkę. Cały czas śmiała się do łez,
chociaż na pewno się martwiła.
– Ale zabawne - powiedziałam naburmuszona.- Cały czas się dzisiaj śmiejesz!
-A czemu mam płakać? Śmiech to zdrowie, – babcia odsunęła rowery z dróżki i obejrzała się
wokół. Do głowy wpadł jej pewien pomysł.
–Werka, siadaj tutaj, tylko łap, gdy będę ci rzucać.
2
– Babciu, ale co ty chcesz zrobić?! Na twarzy miałam grymas zdziwienia. Babcia złapała
gałąź i zaczęła sprytnie wpinać się po niewysokiej jabłonce rosnącej w rowie.
–Ale co ty robisz! Babciu, złaź stamtąd!- Zaczęłam skakać w stronę babci, chociaż kolano
bardzo bolało.
–Aż taka stara nie jestem –babcia uśmiechnęła się i rzuciła w moją stronę kilka wielkich,
soczystych, czerwonych jabłek. Mimo tego że jestem niezdarna, złapałam je. Pachniały
pięknie. Babcia zeszła z drzewa i usiadła obok mnie pod jabłonką. Chwilę później zaczęła
opowiadać historię swojej młodości. Mówiła tak, jakby to wszystko działo się najdalej
wczoraj. Mimo zdartego kolana, było to bardzo przyjemne popołudnie , ponieważ spędziłam
je z moją, tryskającą energią, babcią.
3