Notatki z podróży.2011 r, Chicago - Jan Krupa "DR ŻELAZKO"

Transkrypt

Notatki z podróży.2011 r, Chicago - Jan Krupa "DR ŻELAZKO"
1
Chicago, 20.05.2011
Istota umierania i życia...
Mama zaczęła gasnąć gwałtownie na nowotwór. Hani udało się być z nią aż cały miesiąc.
Opowieść o ostatnich chwilach pobytu z mamą wstrząsnęła mną. To, co opowiadała i zdjęcia, które
mi pokazywała, uświadomiło mi ostatecznie, ze tak powinno wyglądać odchodzenie człowieka z
naszego ziemskiego życia. Uderzył mnie każdy szczegół z jej opowieści, szczególnie ten, jak mama
kilka dni przed śmiercią, słysząc od Hani, że ma przez nią kupioną sukienkę, zapytała czy może ją
zobaczyć. Kobieta na jej widok oniemiała z zachwytu. Za chwilę usłyszała, że ma również kupione
buciki, ale o numer większe... również z tego powodu się ucieszyła, komentując: to dobrze, bo
Bolkowi były za ciasne...
Nieubłaganie zbliżał się czas wyjazdu Hani do Stanów. Nie rozmawiała z mamą o tym, że
już nigdy się nie zobaczą. Na pytanie Hani, czy nie będzie miała żalu, że do niej nie przyjedzie,
mama odpowiedziała z miłością – dziecko, to nic, ty masz swoje życie, o nic się nie martw.
Rozstawały się z prawdziwym uczuciem i normalnym, ludzkim smutkiem, ale nie rozpaczą.
Kilka dni później mama zmarła. Hania pokazała mi zdjęcia z pogrzebu. Tej niekończącej się
opowieści o życiu i odrodzeniu słuchałem z zapartym tchem. Byłem zafascynowany, widząc na
zdjęciach zmarłej kobiety szczęście i pogodę ducha, wręcz blask bijący z jej twarzy.
W dniu wczorajszym słyszałem również ciekawe opowiadanie mojej gospodyni, u której
zamieszkałem na temat jej i jej przyjaciela zmarłego przed dziesiątkami lat w Polsce. Mirek był
wieloletnim przyjacielem, z którym rozumiała się bez słów, życzliwym, serdecznym i pomocnym
bez jakichkolwiek uwarunkowań. Przy ostatnim pożegnaniu w Polsce, Mirek mocno ją przytulił i
tak jakoś dziwnie, bardzo głęboko, spojrzał jej w oczy, mówiąc: żebyś ty wiedziała, jak ja się o
Ciebie martwię...
Kilka dni później zmarł nieoczekiwanie w szpitalu po jakimś tam drobnym, pozornie
niegroźnym zabiegu. Heronka nie wytrzymując psychicznie w wyniku wewnętrznego niepokoju
zadzwoniła czasu polskiego o północy do jego rodziny. Głos w słuchawce poinformował ją, że
Mirek właśnie zmarł. Później zaczęła go mieć na myśli przez cały czas, ale w przyjaznym tonie.
Wtedy to zadzwoniła do niej jego żona, mówiąc, że Mirek jej się śnił i że z nią zwiedza Chicago.
Mówi, ze jest bardzo dobrym kierowcą i że zna miasto i doskonale sobie radzi. A przecież Mirek
nigdy nie był w Stanach...
Przed laty obserwowałem życie i śmierć człowieka, który powinien mieć trumnę wyższą o
długość ramienia. Był dobrym człowiekiem, ale zacietrzewionym w swoich poglądach, nienawidził
systemu politycznego, pasł się wręcz codziennymi dziennikami i prasą. Miałem wrażenie, że
niepowodzenia swojego życia przelał na władzę. Umarł z grymasem bólu i wręcz nienawiści na
twarzy. Pamiętam, jak mu zwróciłem uwagę, żeby nie śledził polityki, żeby zajął się sobą, żeby się
nie denerwował. Odpowiedź brzmiała – ależ ja się nie denerwuję. W tym czasie coś leciało w TV.
Rozmawiając ze mną, słuchał jednocześnie wiadomości i w pewnym momencie wybuchł wskazując
ręką ekran, mówiąc: „bo to oni...”. Po śmierci wyglądał podobnie jak w danej chwili. Kilka lat
później zmarł na nowotwór płuc. Musimy wiedzieć, że większość problemów z płucami pochodzi
ze źródła sfery psychiczno-duchowej, z nierozładowanych emocji, z braku akceptacji, itd. A chwila
śmierci jest tylko wydarzeniem w życiu nieśmiertelnej duszy. Chyba byłoby lepiej zadbać o to, żeby
te ostatnie chwile będąc na katafalku być naprawdę fotogenicznym, prawda?
23.05.2011
Porównanie zdrowia i szczęścia wielodzietnych mam i przykład młode j, bogatej, wygodnej,
jak również be zdzietne j...
Dni uciekają szybko. Wczoraj minął tydzień jak postawiłem nogę na amerykańskiej ziemi.
Czas biegnie, po tygodniowej aklimatyzacji coś się zaczyna dziać. Przychodzą refleksje, nowe
tematy. Kilka m-cy temu Karin z Hamburga poprosiła mnie o pomoc. Bardzo cierpiała z powodu
2
dużego kamienia nerkowego, który ugrzązł na początku przewodu moczowego. Ostatecznie
szczęśliwie się to wszystko zakończyło i bezboleśnie w postaci dwóch części kamień wylądował w
muszli.Karin urodziła i wychowała 11-ro dzieci. Wszystkie są dorosłe. W domu mieszka z mężem,
synem i 9- ma kotami Było mi przyjemnie pracować z tą kobietą. Emanowało z niej takie
prawdziwe ciepło, z czułością opowiadała o wszystkich swoich ciążach, o ich końcówkach i swoim
samopoczuciu. To, co mówiła było niezwykłe. Karin bała się tylko momentu początku porodu.
Przed i później była szczęśliwą mamą. Podkreślała, że bardzo lubiła ten stan. Czuła się tak silna od
razu po rozwiązaniu, że mogła góry przenosić. Nawet na pierwszego męża nie narzekała, który
wyrządził jej sporo krzywdy. Tuż przed moim wyjazdem, gdzie ja nie miałem czasu na
jakiekolwiek wizyty, odwiedziła mnie z dwójką dzieci tylko na parę godzin. Nie do końca
rozumiałem dlaczego. Dopiero po tygodniu dotarło do mnie, że nie miała z kim porozmawiać, a
telefon to za mało. Zrozumiałem, że w danej chwili ona wiedziała, że ten jej gest dla mnie będzie
wiele znaczył, nie mówiąc już o niej. Po prostu życzliwych dla niej ludzi ona otacza bezinteresowną
przyjaźnią. A jest to tak piękne, gdzie w dobie ostatnich lat w naszej „wschodniej” cywilizacji
wszystko staje się coraz bardziej agresywne i wyrachowane.
Mniej więcej w tym samym czasie, czyli ok. 3 m-ce temu mam telefon z zagranicy. Dzwoni
w sprawie swojej mamy cierpiącej na wiele problemów jej córka. Mama jej przyjechała do mnie na
wizytę ok. miesiąc później. Jest to matka ósemki dzieci. Podczas rozmowy mówi, że nie jest do
końca zadowolona ze swojego życia, a szczególnie z tego, że mąż zafundował jej ostatnie dziecko –
obecnie nastoletnią córkę . Chwilę wcześniej była rozluźniona, mięśnie na plecach, pośladkach były
miękkie. Przyszła do mnie również z problemem napiętych mięśni, które po chwili dłuższego
siedzenia sprawiały ból przy wstawaniu, wstając z łóżka było podobnie. Do tego miała bardzo dużo
niepokoju wewnętrznego. Zanim zaczęła mówić o dziecku, bardzo się spięła, szczególnie pośladki.
Ona w ogóle sobie z tego nie zdawała sprawy, że coś takiego może się dziać u niej z takiego
powodu. Jest to bardzo mądra, prosta życiowo kobieta nieposiadająca wiedzy większej na temat
życia duchowego. Dopiero dłuższa rozmowa n/t przyczynowości i ich skutków w jej życiu
spowodowała to, że stan zdrowia jej bolącego kręgosłupa i spokoju zaczął się poprawiać.
Około 1,5 m-ca później doszło do następnego roboczego z nią spotkania. Wiedziałem od
początku, że ma problemy z trójką dzieci. Do tej dwójki się nie przyznała na początku. Po prostu
ich nie urodziła. Wskazówki i serce, którymi została otoczona podczas tej rozmowy-spowiedzi
spowodowały to, że tak jakby kamień z niej spadł po raz drugi. Ponieważ miewam kontakty z
duszami uspokoiłem ją, dając jej przekazy uspokajające od nich. Tak że do tego stosując właściwą
suplementację zdrowie jej dość szybko powróciło do normy. Trzeba przyznać, że do chwili
pierwszego spotkania stan zdrowia nie chciał się poprawiać.
W swoim życiu spotkałem również kobietę o podobnych cechach już tych wspomnianych,
bezdzietną, o uregulowanym życiu, czyli inaczej samotność z wyboru. Życie jej po prostu uciekało
między palcami zużywane na pracę i kontakty z koleżankami czy rodziną. Poza chodzeniem na
cmentarz i do kościoła, tak naprawdę nic więcej w swoim życiu nie zrobiła. Pisząc słowo „życie”
widzę w tej chwili jej wewnętrzny płacz, wręcz rozpacz. Jest ona osobą pomimo swojej uczynności
i serdeczności bardzo zamkniętą w sobie, nie potrafi rozmawiać na tematy duchowości czy też
osobiste. Wiem, że bardzo kocha dzieci, wiem, że je chciała mieć, nawet „niechcący” zobaczyłem
zabieranego noworodka od niej, ale tak, że tego nie widziała, będąc odwrócona do tej czynności
tyłem. Co to znaczyło „to moje widzenie”? To tylko ona i jej dusza wie. Wiem, iż powiedziałem jej
to, że w chwili obecnej miałaby dorosłą córkę, którą by sama wychowywała i byłaby bardzo
szczęśliwa z tego powodu. Po tym, co powiedziałem zapłakała, ale ani jednego słowa nie
powiedziała. Cierpi w samotności – to też trzeba uszanować.
Kilka lat temu poproszono mnie „wyjazdowo” do kobiety będącej na początku ciąży.
Wcześniejsze ciąże poroniła czy też nie donosiła z „innych” przyczyn. Zanim dotarłem do niej
wiedziałem, że powinienem u niej być 1,5 godziny. Wchodząc do niej uderzyło mnie mieszkanie
remontowane w konkretnym przepychu. Po prostu kasa kapała z sufitu i ze ścian. Wizyta polegała
po prostu na rozmowie, której celem było znalezienie przyczyn poronień. Okazało się, że warto
słuchać „podpowiedzi”. W ostatnich minutach tej 1,5 godzinnej wizyty pada zdanie młodej,
3
przyszłej, bo naprawdę już tym razem zdecydowanej mamy: ja tak bardzo chcę urodzić to dziecko,
a boję się, że go nie wychowam, bo wszystko jest takie drogie... W chwili obecnej mają olbrzymi,
ok. 400 m^kwadratowych dom, bogato wykończony i motywem przewodnim tej pani jest nadal
kasa. Przykładów może być więcej, tylko po co? Pozwolę sobie to wszystko pozostawić bez
komentarza. Zauważę tylko, że tam, gdzie wszystkie dzieci są oczekiwane ,są kochane bez
uwarunkowań, zdrowie rodzinne w każdej postaci jest zupełnie inne. Rodziny te szanują się inaczej,
między rodzeństwem nie ma niezdrowej rywalizacji, nie ma nienawiści i wzajemnego
podkopywania pod sobą dołków. Przecież skądś ten przykład musi być wzięty, prawda? A później
pytanie czy te dzieci korzystają ze zdrowego rozsądku, mając już własne życie?
25.05.2011
Moje „Światło Chrystusa”
Budząc się w nocy dwa dni temu zobaczyłem, jak otacza mnie „Światło Chrystusa”. Było to
coś pięknego. Był to kolor i światło z mojej wizji z przed ok. 3 lat. Czegoś takiego jeszcze nie
widziałem. Było to w moim mieszkaniu ok. godz. 21:30. Ukazał mi się nad domem nieżyjącej
słupskiej wizjonerki Wacławy. Postać była na tle nocy w przepięknym, świetlistym leju, z tyłu na
wysokości łopatek i za nią wręcz świecące skrzydła anioła, ale tylko w zarysie. Postaci na tle
granatowej nocy za bardzo nie było widać. Natomiast z piersi buchnęło światło bordowoamarantowe, przeszło na chwilę w przezroczyste i poszło dalej błękitne, jasne. To był taki strzał
tego światła. Został nim ogarnięty mój gabinet, ja, następnie mój przyjaciel mieszkający ok 80 km
ode mnie i jego domek w Bobolicach jednocześnie wraz z jego kościołem oraz poszybowało w
kierunku pewnej wioski trafiając w tylko jedno określone miejsce przez które w życiu może dwa
razy przechodziłem. Później poprosiłem o wizję jak ma być namalowany dla mnie i mojego
gabinetu – prośba została spełniona. Było wszystko to samo oprócz widoków spoza postaci.
Przedwczoraj to światło mnie „otuliło”, tak jakby mnie chciało przed czymś chronić. I tak to
naprawdę odczułem. Trudne sprawy pozostawione w kraju zaczęły się coraz bardziej wyciszać….
27.05.2011
O kiciusiach
Dzisiaj rano rozmawiałem telefonicznie ze Zbyszkiem, mężem zaganianej, a jednocześnie
wysoko rozwiniętej duchowo Lidki. Lidki w tym czasie nie było w domu. Rozmowa z nim zeszła
na temat zwierząt. Zbyszek zaczął się pogardliwie wyrażać o zwierzętach, a w cieniu też słychać
było wyraz ignorancji dla swojej żony. Również dwa dni temu kiciuś gospodyni, piękny, pręgowany
dachowiec Fredek, zwany również Sierżantem, położył mi się również w nogach, jak zmieniłem
sobie na chwilę kierunek leżenia. Myślałem , że to jest ulubione miejsce Fredka, a zatem jakieś
mocne promieniowanie ziemskie, cieki wodne bądź coś innego. Zdumiało mnie to, że znowu
położył mi się w nogach. Skupiłem się nad przyczynami, a wiedząc, że kiciusie są uzdrowicielami
natychmiast wziąłem to pod uwagę. Zauważyłem, że mam bardzo dużo nagromadzonych
negatywnych energii zewnętrznego pochodzenia. Zacząłem je uwalniać bardzo intensywnie. Przy
tym nogi mi zmarzły (często tak się dzieje przy uwalnianiu stresu bądź innych chorobowych
energii) i poczułem wzrost wibracji wokół mnie. Dzisiaj zauważyłem, że nastąpiła zdecydowana
poprawa samopoczucia w nogach. Intensywne bóle całych wręcz stóp od spodu, a właściwie
receptorów, pomimo częstych masaży, utrzymujące się od ok. miesiąca, nie przechodziły. Dzisiaj
jest znacznie lepiej i to dzięki temu, że poczciwy i na pół dziki Fredek zwrócił mi na to uwagę.
Heronka opowiadała mi dwa dni temu przepiękną historię jej kota, też uzdrowiciela, który
„odszedł” 7 lat temu. Pewnego pięknego dnia, sąsiad z ulicy zaczepia ją, pytając czy to ten kot to
jej. Okazało się, że Zygi codziennie przychodził do niego wieczorem punktualnie od 19 i był u
niego zawsze całą godzinę. Trwało to rok czasu. Ci ludzie myśleli, że ten kot jest bezdomny,
kupowali mu też jedzenie. I Zygi raptem znikł. Później okazało się, że pan, do którego przychodził,
4
wyzdrowiał z wcześniej zdiagnozowanego nowotworu żołądka. Zygi, tak jakby mu ktoś kazał,
codziennie tę godzinę siedział na brzuchu tego pana.
Znam wiele ciekawych opowieści o zwierzętach-uzdrowicielach. Przytoczę jeszcze co
nieco. Otóż we „Wróżce” lata temu wyczytałem opowieść starszej pani, która dzięki swoim dwóm
kotkom żyje. W pewnym momencie pani ta siedząc w fotelu, zaczęła tracić siły, gdzie nie mogła
nawet sięgnąć po telefon. Kotki siedziały jedna na lodówce, a druga na telewizorze i uważnie ją
obserwowały. W pewnej chwili obie skoczyły do niej i zaczęły ją ratować. Jedna skoczyła na nogi,
jedną parą nóżek na jednej stopie, a drugą na drugiej. Druga kotka skoczyła na kolana i swoje łapki
wepchnęła w dłonie tej pani. Po ok. 15 minutach ta pani zaczęła odzyskiwać siły i zadzwoniła po
pomoc.
Osobiście kiedyś miałem miłe doświadczenie z pięknym domowym psem owczarkiem
niemieckim. Komuś kiedyś coś robiłem i zapomniałem, gdzie położyłem kombinerki. Patrząc na
Ramona, głośno sam siebie zapytałem, mówiąc: ciekawe, gdzie ja położyłem te kombinerki. Ramon
wstał, poszedł do drugiego pokoju prosto do dużego kwiatu i przed nim zmienił kierunek.
Spojrzałem do tej doniczki i znalazłem swoje kombinerki!
Pewien znajomy opowiada o swoim kocie domowniku, którego nazwali Wybawicielem.
Było to na obrzeżach Lęborka. Gospodyni przesiadywała tego dnia przed kominkiem. Kot w tym
domu miał swoje prawa, czuł się dobrze. W pewnej chwili przychodzi do pokoju, miauknął,
poczekał chwilę, spojrzał na gospodynię i poszedł. Pani oczywiście nie zareagowała. Powtórzył tę
czynność dając jej do zrozumienia, że czegoś od niej oczekuje. Dalej żadnej reakcji. Chwilę później
okropny wrzask z kuchni. Okazuje się, że zaczął się palić garnek na ogniu. Szczęście, że nad
kuchenką był metalowy pochłaniacz...
Inny przykład. Kot uratował niemowlę. Obecna technika jest dobra, ale przed wszystkim nie
ustrzeże. Niemowlę w łóżeczku leżało na pięterku z „beibitonem”, a odbiornik był na dole. Kot
zaczął nerwowo alarmować mamę, żeby poszła na górę. Mama nie reagowała. W pewnym
momencie słyszy okropny wrzask w głośniku.Biegnie na górę i widzi duszące się dziecko w
poduszce, a kota drącego się do mikrofonu. Opowiedziała mi również historię dwóch kobiet
uratowanych od gorszych problemów zdrowotnych, które mogłyby nastąpić w czasie późniejszym,
gdyby nie zwierzę, zwyczajny czworonóg, pies Golden retriever. Otóż koleżanki pies zaczął
nieoczekiwanie obwąchiwać i stukać nosem jej lewą pierś, czego wcześniej nigdy nie robił. Na
wszelki wypadek poszła się zbadać. Okazało się, że miała nowotwór we wczesnym stadium
rozwoju. Następna jej znajoma w podobny sposób została przez tego samego szczekającego
przyjaciela w podobny sposób zdiagnozowana.
Trzy dni temu Fredek mnie zdradził, zaczął od nowa spać ze swoją panią. Dopiero dzisiaj
rano zrozumiałem dlaczego. Po prostu już wtedy, o czym my nie wiedzieliśmy, kotek wiedział, że
gospodyni jest chora. Dopiero wczoraj rano my to zauważyliśmy – kaszel, gorączka, ból w
kościach. Nawet w dzień jej nie odstępował. Problemy ze zdrowiem w sumie trwały nadzwyczaj
krótko – witaminy, domowe mikstury i „energie” swoje zrobiły, a Fredka podziwialiśmy
wypoczywającego na sąsiednim dachu...
Wizje z przeszłości
Przebywając dzisiaj cały dzień na miejscu, u Heronki, miałem zaszczyt być zaproszony na
grilla. Było kilka osób, również jej córka z przesympatycznym czarnoskórym przyjacielem chorym
na sarkoidozę. Dziwne, bo pomimo takiego normalnego, zwykłego i nienużącego zgiełku, miałem
kilka wizji dotyczących Larry'ego i Asi oraz mnie samego. Larry'ego widziałem za piramidami na
tle pustyni lubiącego odpoczywać na leżąco w ich cieniu w charakterystycznej pozycji. Za chwilę
Larry wstaje, przynosi leżak i rozkłada go i dopasowuje swoje ciało do pozycji z mojej wizji… To
był czas, kiedy powstały budowle towarzyszące Wielkiej piramidzie. On jeździł na wielbłądach,
5
należał do dobrych ludzi, widziałem, że siedząc na wielbłądzie rozmawiał z Asią. Równolegle
widziałem również Asię w Indiach, bliżej Oceanu Spokojnego w kierunku Azji Mniejszej w
towarzystwie słoni. Co to znaczyło? Czyżby oni się rozdzielili w dawnym życiu i spotkali się
dopiero teraz? Wcześniej wydawało mi się, że problem z płucami i wątrobą pochodził z tej
przyczyny, że stracił wcześniej rodziców.
Spróbowałem zobaczyć siebie. Najpierw zobaczyłem na plaży postać spacerującego, dobrze
zbudowanego mężczyzny. Opodal był długi pomost łączący okazałą budowlę na zboczu przy plaży.
Pomost był osadzony na solidnych, kamiennych słupach. Spróbowałem zobaczyć, co na tym
pomoście było. Zobaczyłem strażników żołnierzy. Zrozumiałem że znalazłem się w starożytnym
Cesarstwie Rzymskim z przed 2600 lat Zobaczyłem dużą okrągłą salę z dużym, okrągłym stołem.
Widzę przy boku olbrzymiego, dziwnie kręcącego się stołu mały, biały obłok. Zrozumiałem że to
ja nie żyję a to nie stół się kręci tylko mój duch biega dookoła. Po chwili widzę, że ten stół robi się
coraz mniejszy, widzę go z góry jak się oddala obracając cię w prawo. Z postaciami przy stole
jestem połączony białymi nitkami o różnej grubości wyglądającymi jak promienie światła. Próbuję
zobaczyć siebie przy tym stole. Widzę czarny wycinek, ramiona i boki tego wycinka zaczynają się
w środku koła. Siebie też podczas roboczej biesiady. I znowu odlot...
W poniedziałek, 23-go, wracałem z miasta po załatwieniu telefonu komórkowego. W
pewnym momencie czuję przeszywający ból w klatce piersiowej, na szczęście niegroźny. „Widzę”,
że ktoś sobie na mnie uprawia voodo. Igłą z nicią usiłuje zaszyć mi serce i klatkę piersiową.
Unicestwiłem ten atak i po bólu. Około dwie godziny wcześniej widziałem dobrodusznego,
pyzatego dziadka obserwującego z poczuciem szczęścia niezmierzone przestworza pól i lasów,
które prawdopodobnie należały do niego, a jednocześnie jego nie były.. Wiedziałem, że to byłem
ja. Było mi z tym bardzo dobrze.
Dzisiaj w towarzystwie była również u Heronki pani Halina. Poznałem ją tydzień temu.
Wtedy dała mi odczuć, kto tu rządzi. Podczas posiedzenia próbowała również ironicznie i złośliwie
ingerować w rozmowę z Asią, córką gospodyni. Została delikatnie przygaszona, w zamian
zobaczyłem ją butnie stojącą i opartą obu rękami na olbrzymim mieczu. Studiując ją dalej, okazało
się, że niestety, ale szanowanie bezinteresowne ludzi nie leży w jej stylu. Na szczęście dalej nie
próbowała przeszkadzać. Na sam koniec tych wszystkich wizji zobaczyłem piękne wzgórza z
piękną, różnokolorową, promieniującą kulą światła. Gdy zobaczyłem przy II- gim widoku tę czerń,
zacząłem ją oczyszczać. Pozostała jej duża część, a na samym dole została już czysta, przezroczysta
masa. Nie rozumiałem, co to znaczy. Poprosiłem o wytłumaczenie kolejnych wizji dotyczących
światła na wzgórzu i otrzymałem odpowiedź: „Fałszywa skromność”.
Przez następne dwa dni co rusz wracałem do tych wizji z mojej starożytnej przeszłości.
Widzę tego człowieka (mnie) siedzącego przy stole jak „obskakuje” go i przesadnie mu służy jakaś
kobieta która jest bardzo fałszywa. Usiłuje zdobyć u niego, który chyba jest kimś ważnym wiele
podpisów. Nawet „nurkuje” pod stołem. Cały czas usiłuje „ubić” swoje interesy. Zastanowiłem się
kim ona jest i dotarło do mnie, że to jedna z obecnych moich znajomych, wyjątkowo fałszywa
kobieta bez taktu i rozumu, bardzo chciwa. Całe dwa dni pracowałem nad uzdrowieniem
przeszłości. Energia szła bardzo mocno, a mnie znowu mniej bolą receptory w stopach.
A ta pani? Nienawidzi mnie całą sobą Do tego u niej dochodzi próba przeniesienia
odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na kogoś innego. Umie liczyć pieniądze, ale tylko w
obcych kieszeniach.
01.06.2011
Czy in vitro?
…Jestem w ciąży czy nie…i znowu nic…Lekarz z wielką kieszenią mówi że najlepiej iść za
ciosem…i znowu następną pożyczkę spłacać trzeba…
W świecie cały czas kotłuje się na temat sztucznego, pozaustrojowego zapłodnienia in vitro.
Do czasu kiedy nie posiadałem wiedzy na ten temat swojej własnej w zasadzie byłem bez zdania.
6
Dopiero podczas jej zgłębiania w pracy z ludźmi, swoich własnych obserwacji, jak i własnych
wizji, zająłem stanowisko w tej kwestii.
Każdy ma swoje racje – zarówno Kościół jak i jego przedstawiciele, ale również i ci
spragnieni potomstwa, niespełnieni rodzice. Najgorsze i zastanawiające jest to, że na prawdziwiej
niewiedzy społeczeństwa pomnażają swoje zasoby firmy farmaceutyczne, służba zdrowia jak
również prywatne kliniki oferujące 100%-we macierzyństwo.
Osobiście znam kilka sytuacji, gdzie lekarze wiedząc, że w danym małżeństwie nie będzie
potomstwa na pewno (absolutny brak płodności u mężczyzny) faszerują kobiety zawsze masą
hormonów wciskając im nieprawdę za ciężkie pieniądze, że będą szczęśliwymi, spokojnymi
matkami. I tak do skutku, dopóki spragnieni potomstwa stwierdzą, że nie tędy droga.
Znajomym też oferowano drenaż kieszeni podobnymi metodami. Na tym korzystają tylko
instytucje. Ale zadajmy sobie pytanie: ile z tych małżeństw tak naprawdę chce zgłębić prawdziwe
przyczyny niepłodności również poza szkiełkiem i okiem?
Przyczyn może być wiele, ale te inne może zdiagnozować tylko dobry radiesteta,
sprawdzony bioterapeuta czy też parapsycholog. Bardzo często, np. wystarczy sprawdzenie
polaryzacji pary. I tak przy jednakowej – potomstwa nigdy nie będzie. Może być za mało kolagenu
w macicy(nazywam to płaczącą macicą z powodu zbyt rzadkiego śluzu na wyściółce) – zarodek
spłynie, nie zagnieździ się. Może być brak miłości– to też może być przyczyną niemożności
zapłodnienia (plemniki potrafią zawrócić), nieodpowiedni stan organizmu, złorzeczenia bądź inne
przyczyny. Niewiele par zdaje sobie sprawę z tych przyczyn, ale jeżeli już podzielą się wnioskami z
lekarzami, to najczęściej są wyśmiani i słyszą komentarze o zabobonach i o tym, że jeżeli sami
zaczną coś „na własną rękę” to lekarze się odwracają od nich. No cóż, groźby i ironia oficjalnych
przedstawicieli komercjalnych instytucji potrafią być niesłychanie skuteczne.
No dobrze. Ciąże ciążami, rodzicielstwo jest rodzicielstwem, zdrowie matki jest zdrowiem
matki. Tak naprawdę to nikt sobie nie zadaje pytania, co na to świat naszego ducha, naszej zwykłej
ludzkiej duchowości. Kościół i pozostali fanatycy grzmią o in vitro, szczęście, że nie mogą
korzystać z przywilejów jakie mieli w średniowieczu, aż do niedawna paląc czarownice na stosach.
Zabraniają sztucznych zapłodnień, aż tak mocno, że ja też mam tego po dziurki w nosie. Tak
naprawdę to robiąc hałas o obronie życia poczętego, w czym mają absolutną rację, nie dbają o
wyjaśnienie konsekwencji duchowych i następstw psychicznych u większości kobiet poddanych
tym zabiegom, najczęściej manipulacjami dla kasy. Nikt nie porusza tematu stracenia ciąży w
wyniku najzwyklejszego poronienia. Często te wrażliwe mamy przez wiele lat nie mogą się z tego
otrząsnąć że poroniły. Lekarz je zbywa, zwykły psycholog kliniczny odfajkowuje wizytę, a
psychiatra przepisuje pigułki. A co się dzieje z rodziną będącą najczęściej świadkiem ukrytych
dramatycznych cierpień mamy i gospodyni?
Sprawa in vitro i aborcji w porównaniu do samoistnego poronienia to już zupełnie inna
sprawa. Tu nikt nie mówi, że wiele obumarłych, wręcz zabitych noworodków, to prawdziwy
początek życia ludzkiego. (Niedawno przygodnie poznana kobieta, matka, nazwała dwójkę dzieci
znanej jej kobiety „wypierdkami in vitro”...). I teraz wchodzimy w aspekt duchowości. KAŻDA
nasza DUSZA w pewnym momencie chce się zmaterializować w postaci ciała człowieka. Do tego
celu potrzebna jest kobieta- matka. I jak ta dusza się czuje, gdzie widzi już początek swojego życia i
raptem przed nią zatrzaskują się drzwi, przez które mogła przejść do ziemskiego życia i spełniać
swoje wcześniej zamierzone cele? A co się dzieje jak tych niespełnionych i niezrealizowanych
istnień jest więcej? Co wtedy czują wrażliwe duchowo niedoszłe matki tych dusz? To o tym się
uparcie milczy. Czasem te cierpiące kobiety szukają pomocy gdzie indziej. I okazuje się, że
powodem ich bólu duchowego, problemów w życiu jest brak spokoju spowodowanego tym, że
zawiedzione dusze niedoszłych dzieci są przy matce. Dopiero fachowa pomoc uzdrowiciela
duchowego pozwala na odejście tych dusz do właściwego im miejsca gdzieś tam..., a matka
również odzyskuje spokój.
Celowa aborcja jest prawdziwym, wyrachowanym zabójstwem. Każdy to wie, co do tego
nie ma wątpliwości. W przypadku par, które sobie z tego zdają sprawę pod tym względem skutkuje
to ukrywanym niepokojem, a w konsekwencji również pogarszaniem się stanu zdrowia również
7
fizycznego. Szczera i fachowa rozmowa z takimi ludźmi powoduje zrzucenie z nich brzemion
cierpienia i szybkie poprawienie się stanu psychicznego. Pamiętajmy o tym...Oficjalnie można było
zabijać do trzeciego miesiąca ciąży. Czy to znaczy że do tego czasu początek życia człowieka
można traktować jak śmiecie? Ido tego w imię prawa? To ma być równość praw człowieka? I o
dziwo w sejmie naszym polskim to ma też miejsce.
Co ciekawe w czasach Solidarności też nosił ten człowiek krzyż w ręku a teraz go
zdejmuje, a w imię fałszywie pojętej wolności i demokracji każe zabijać. To dlaczego nie każe na
początek wybić dla przykładu swojej rodziny? Zycie embriona to też takie samo życie. Pan Palikot
(po którym również kiedyś pamięć ludzka zaginie) i inni mu podobni gdyby pamiętali jak bardzo
chcieli żyć na początku swojej drogi to zapadliby się pod ziemię. Pamiętajmy o tym, że nasze dusze
zabiegają bardzo mocno o życie swojego ciała. Uczestniczą w jego rozwoju całą swoją wolą. I nie
zawsze rodzą się ze zdrowym i sprawnym ciałem. KAŻDY Z NAS MA SWOJĄ MISJĘ DO
SPEŁNIENIA. Pamiętajmy o tym.
Przypomniało mi się, jak pewnego razu przyszła do mnie para mająca problem z
doczekaniem się potomstwa. Obydwoje mieli różnego rodzaju problemy zdrowotne, a kobieta
również emocjonalne. Po prostu była na kogoś do ostatniej krwi zła i nieprzejednana. Problemy z
miesiączkowaniem, miednicą, kręgosłupem, napięcia dołu brzucha. Do tego oczekiwanie na ciąże
w sposób skrajnie niecierpliwy. Tłumaczenie, że emocje w jej sytuacji nie pomagają rozwikłać
problemów, a wręcz je pogłębiają, nie docierało. Hormony, którymi była faszerowana obniżały jej
stan zdrowia, zaczęła gwałtownie przybierać na wadze, ale oni na to nie zwracali uwagi. Na
sugestie dotyczące wybaczenia odpowiedziano, że to nie ma nic do rzeczy. Myśl o niespełnionych
duszach i ewentualnych późniejszych reakcji psychiki też była odrzucona. Cel był jeden. Koszty
nieważne. Mężczyzna, jej mąż, był niepocieszony. Bardzo wyraźnie dał mi to odczuć. Do dzisiaj
mam w uszach wielokrotnie powtarzane zdanie: wiem, że będziemy bardzo dobrymi rodzicami...
Przypominam sobie fakt, jak zgłosiła się do mnie młoda kobieta z Warszawy. Jej pierwsze
pytanie brzmiało czy będzie jeszcze mogła mieć dzieci. Okazało się, że będąc w ciąży, przyszły
ojciec jej dziecka wyparł się go, oskarżając jednocześnie ją o cudzołożenie. Kobieta to bardzo
przeżyła reagując poronieniem. Po rozmowach ze mną „zeszło” z niej powietrze, wyciszyła się,
wybaczyła. Pół roku później dzwoni do mnie cała w skowronkach, że jest w ciąży.
Inna pani po 11-tu latach małżeństwa urodziła dziecko. Przyczyną tak długiego czasu
oczekiwania był nadmierny poziom emocji związany z oczekiwaniem ciąży, jak i w ogóle bardzo
duża wrażliwość kobiety. Zrozumienie, że należy zaakceptować ten stan i praca nad wyciszeniem
się zrobiło swoje. Została szczęśliwą matką, ale znowu dała upust swoim emocjom. Stała się
nadopiekuńcza, dziecko zaczęło chorować. I znowu interwencja – matka dalej robiła to samo,
dziecko chorowało. W końcu zaczęła stosować się do wskazówek i okazało się, że synek jest bez
porównania zdrowszy od dzieci sąsiadów.
- Ku rozwadze wszystkim niecierpliwym.
Do tego wszystkiego powinniśmy dodać tylko kilka okruchów wiedzy tak skrzętnie
ukrywanej przez biznes sztucznego, często pozaustrojowego zapłodnienia. To wszystko jest
szczegółowo opisane w Zeszycie Problemowym 2/2006 pt. Służba życiu. Czytając tę broszurkę, w
której jest jeden z artykułów zatwierdzonych przez kardynała Josepha Ratzingera, aż ciarki
przechodzą po plecach z powodu opisów w jaki sposób traktuje się życie ludzkie, tworząc je
niejako metodami naukowymi. Oto niektóre wycinki z tekstu:
Dzieci in vitro mają zwiększone ryzyko porażenia mózgowego o 60%, występowanie
niebezpieczeństwa zwiększenia guzów u dzieci jest do 9 razy większe (syndrom Beckwitta –
Wiedermanna), a przy procedurze zamrażania embrionów ryzyko porażenia mózgowego dodatkowo
wzrasta o 230%. badacze Golombok i Levy-Shift (1998) stwierdzili większe trudności
wychowawcze.
Na stronie piątej tej broszurki opisane jest, jakimi to metodami eliminują płody z wadami w celu
redukcji ich liczby, gdzie często rodzice decydują, ile dzieci kobieta ma urodzić w przypadku ciąży
mnogiej. W tym artykule te wszystkie techniczne metody tworzenia embrionów i ich selektywnego
8
zabijania są opisane w tak lekkim i przejrzystym tonie, że to budzi prawdziwą zgrozę, wręcz
przerażenie. Do tego w regulacjach prawnych wielu krajów poczęte życie do pewnego momentu
jest tylko przedmiotem, a nie życiem. To jest straszne, gdy możemy sobie pomyśleć, że może ktoś z
nas jest dzieckiem z probówki i miał szczęście przeżyć. Jeszcze większe przerażenie budzi fakt
uświadomienia sobie, że w wyniku tych technicznych zabiegów, najczęściej pozbawionych uczucia,
moglibyśmy urodzić się kalekami bądź w inny sposób upośledzonymi.
Pisząc ten tekst przypomniało mi się, jak ok. godziny temu opowiadała mi kobieta, wdowa
od 3 lat, jak pewien lekarz wziął 500 dolarów od jej umierającego męża, przepisując mu masę
uzdrawiających tabletek. Następnej kobiecie, pacjentce, powiedział, że ten pacjent za miesiąc nie
będzie żył... Analogicznie, wielu autorów- lekarzy, nie do końca naturalnego procesu przychodzenia
na świat dzieci, należy porównać do tego nieuczciwego łapówkarza, o którym opowiadała ta pani.
No dobrze, tego tematu, co się dzieje z psychiką kobiet, bądź rodziców urodzonych dzieci w
wyniku in vitro, poronień, tych wszystkich manipulacji medycznych selekcjonujących embriony,
raczej się nie porusza. Mówi się i dużo pisze o ochronie zwierząt, przyrody, itd. Okazuje się, że za
złe traktowanie zwierzęcia można mieć wyroki skazujące bądź inne kary. Selekcjonuje się naturę
żywą, żeby ona dla nas była bardziej wydajna, a niekoniecznie zdrowa. Z tego wynika, że człowiek
w oczach wielu ludzi jest tym samym, że manipulując nim i wykorzystując zdobycze techniki,
najczęściej w sposób bezduszny i wręcz perfidny, zarabia się krocie na tych zdesperowanych
rodzicach. Głowy Kościoła grzmią w tej broszurce co chwila, żeby materiału na dzieci nie wylewać
na prześcieradło, bo to grzech i co chwila to udowadniają przypisami teologicznymi. Można się z
tym zgodzić. Ale jak jest naprawdę w tej kwestii? Smutne jest to, że Kościół jako instytucja,
naprawdę wydawałoby się w tej kwestii najbardziej kompetentna, nie porusza tematu dusz, które
chcą się urodzić w ludzkiej postaci. Ważne są czynności, a nie dusza, ważna kasa, a nie prawdziwa
natura wszystkiego, co żyje. Przecież do każdego nowego zarodka przyporządkowana jest nowa
dusza! Dusza to nie paproch, który można zamieść i wrzucić do śmieci!
Jest znanych wiele przykładów łączności przyszłych matek z duszami, które mają
zamieszkać w ciałach ich urodzonych dzieci. Wiele matek przed poczęciem wie w jakim momencie
ma być akt miłosny prowadzący do macierzyństwa i wiedzą też jaka ma być płeć za chwilę
poczętego dziecka! Ale o tym się nie mówi. Jest tylko jeden przykład w naszej wierze – poczęcie
przez Ducha Świętego Jezusa Chrystusa w Łonie Matki Boskiej. To jest NAJBARDZIEJ
znamienny przykład całej ludzkości i pozostałego świata żywej natury.
A teraz wyobraźmy sobie przykład zwykłego człowieka. W sytuacji wyżej rozwiniętych
zmaterializowanych dusz, czyli ludzi, rozwinięta jest wrażliwość pozwalająca na rejestrowanie
innych wartości (energii). Ci ludzie, przede wszystkim matki przyszłych naszych dzieci, po prostu
czują i mają kontakt z duchowością poczętego potomka. One i ich ojcowie jako rodzice najczęściej
od początku otaczają to tworzące się życie miłością. Jeżeli w takiej rodzinie jest spokój, miłość,
harmonia, nie ma obciążeń karmicznych (np. klątw), alkoholowych, niezgody przodków, itp. to jest
to naturalna i największa szansa, że dziecko urodzi się zdrowe i będzie prawidłowo się rozwijać. W
sytuacji manipulacji technicznych, niestety, ale elementy konieczne do stworzenia nowego życia w
postaci jajeczka i nasienia nie zawsze pobierane są w otoczeniu miłości zainteresowanych. To jest
tylko biznes, a późniejsze procesy czysto techniczne i selekcyjne nie sprzyjają temu, żeby tworzone
nowe życie było absolutnie zdrowe i szczęśliwe. Najczęściej matki to odrzucają i nie chcą tego
rozumieć. I to jest smutne, ponieważ nikt o tym nie mówi. A co mają powiedzieć na ten temat
dusze, które zawiedzione nie doczekały się ziemskiego życia albo wbrew swoim oczekiwaniom,
nie mogą realizować swoich planów w wyniku nieoczekiwanych ułomności ciała bądź umysłu?
Albo wszystkiego razem?
Jest dość dużo filmów n/t duchów, które usiłują zwrócić na siebie uwagę. Po co to robią?
Żeby z określonych powodów ktoś na nie zwrócił uwagę i im pomógł powrócić do właściwego im
miejsca. Przecież te „stukające Kaśki i Franki” też były istotami żywymi tak jak często
nienarodzone dzieci. Te dusze, które pozostają w naszym świecie czasem są widoczne i słyszalne.
Wyobrażacie sobie państwo, że one też muszą funkcjonować. I one też posiadają świadomość
(opisy doznań ludzi będących w śmierci klinicznej bądź inne). Po to, żeby funkcjonować też muszą
9
skądś pobierać energię. A skąd one to biorą? Po prostu z nas. One się męczą po prostu. Część po
prostu staje się wyrachowana i zaczyna naprawdę dokuczać. Dusze nienarodzonych dzieci często
krążą przy rodzicach. Wrażliwe matki to czują , ale lekarzom tego się nie wytłumaczy. Żeby matki i
te duszyczki odzyskały spokój też musi być wiedza poparta czynami. No cóż, autorzy kościelni
zeszytu o in vitro już o tym nie piszą. Szkoda, bo to oni powinni być tymi prawdziwymi
nauczycielami i mistrzami duchowości. W tym temacie widać, że najlepsi są jednak mistrzowie
nauk Dalekiego Wschodu i to z całym szacunkiem wobec nowoczesnej medycyny i naszej religii
oraz jej odłamów.
Często jest lepiej zastosować adopcję, wtedy to jest najpiękniejsze i najbezpieczniejsze, niż
tworzyć nowe nieszczęścia. Wtedy to można zbudować rodzinę opartą na prawdziwym szczęściu...
05.06.2011
„Nieznany Świat”, wydanie listopad 1999, nr 107. „Ojciec Evnetti i jego chronowizor” pióra
Joanny Burakowskiej. Technika w służbie parapsychologii? Wykorzystanie jasnowidzenia,
skutki magii.
Jeżeli wierzyć prawdzie, artykułowi „Ojciec Evnetti i jego hronowizor” z roku 1999, to
należy sądzić, że Watykan miał rację absolutnie utajniając samo urządzenie i efekt jego działania.
Artykuł ten dzięki zbiegom okoliczności przeczytałem po raz drugi właśnie w Chicago, a w kraju
nie chciało mi się spojrzeć do starych gazet. Otóż wg autorki, jak sama nazwa wskazuje, urządzenie
miało coś wspólnego z czasem i obrazem. Czy tak naprawdę było? Ktoś inny by powiedział, że to
bzdura. Ja osobiście nie potrafię zająć stanowiska. Skłaniam się do tego, że może to być możliwe.
Do tego, żeby to zanegować, też trzeba mieć wiedzę. Skoro w telefonach, na ekranach sprzętu
elektronicznego, na kamerach potrafią się nagrać glosy z zaświatów – więc wszystko jest możliwe.
Ponieważ ludzkość nie dorosła do tego, żeby eksplorować sama siebie to Watykan miał rację
absolutnie utajniając samo urządzenie jak i wyniki jego pracy. Urządzenie to wg autora, nad którym
pracował sztab kilkunastu kościelnych włoskich naukowców, potrafiło na początek wiernie
odtworzyć głos i sceny z życia Mussoliniego potwierdzone zapisami na nośnikach pamięci, a
później sceny z Biblii, życia Chrystusa i wielu rzeczy. Oficjalnie w 1972 roku o tym urządzeniu
pojawił się wywiad z ojcem Evnetti, dziennikarza Vincento Madgaloni w piśmie „Domenica del
Coverrie” z dnia 2 maja 1972.
Czytając ten artykuł po raz pierwszy, nie wywarł on na mnie większego wrażenia. Jednak
wraz z upływem lat, pracując z ludźmi, zebrałem dość sporo doświadczeń dotyczących reakcji ludzi
i ich strachu, jeżeli niechcący mogą się coś więcej dowiedzieć od parapsychologa na czasem mniej
interesujące, aczkolwiek nieobojętne im tematy, szczególnie z ich życia. Tylko ludzie szczerzy i
niezakłamani, znający wagę i znaczenie rozwoju duchowego, sami wobec siebie stawiają wyzwanie
mające na celu uregulować swoją przeszłość wobec siebie i Wszechświata.
Papież Pius XII zezwolił na dalszą pracę ojcu Evnetti z urządzeniem, jednak Watykan
postanowił to absolutnie utajnić, nawet nie wolno było mówić na ten temat, że zakazane jest
mówienie o tym. Wiemy, że upowszechnienie tego urządzenia skutkowałoby w różne strony. A że
świat jest taki, jaki jest, więc należy przypuszczać, że owoce pracy urządzenia byłyby również
wykorzystywane w bardzo niedobrych celach.
Skoro w kilku słowach, do czego ja jako laik się przychylam, wyjaśniono działanie maszyny
na podstawie opisu wzmacniania zapisu energetycznego dźwięku i obrazu w obydwu postaciach, to
dlaczego w dobie ówczesnej techniki może czegoś takiego nie być? Osobiście sam kiedyś pisałem
pracę n/t fizyki, cząstek elementarnych kończąc szkołę o profilu technicznym. Pozornie to nie miało
sensu, a jednak okazało się, że bardzo dużo ta uzyskana wtedy (1975) wiedza mi pomogła w
temacie wspomagania samoleczenia organizmu przy pomocy energii jak i również jemu
szkodzenia. Eksperymentując wielokrotnie z jasnowidzeniem, okazało się, że to naprawdę ma sens.
10
Najczęściej jest to tak, że wiele rzeczy, które się zobaczy, mogą być niedorzeczne, ponieważ nie
można ich potwierdzić. A jednak okazuje się, że tak. Skoro urządzenie potrafi przetworzyć zapisane
wydarzenia z przeszłości również bardzo odległej to wiedza przez nie uzyskana może być użyta
również do manipulacji. To samo dotyczy wizji jasnowidza. Teraz powstaje pytanie i to może być
jedno z najtrudniejszych. Skoro każda myśl, każde słowo, obraz jest zapisane to czy tymi metodami
również odbiera się i wzmacnia steki kłamstw, wymyślonych i intryganckich historii tworzonych
w określonych celach przez ludzi?
Osobiście eksperymentowałem w mentalnym tworzeniu obrazów na poziomach
energetycznych. Skoro młode osoby wcześniej nie mające pojęcia o widzeniu energii, zaczęły je
widzieć tak jak ja je projektowałem, to o czymś świadczy. Czyli tworzenie intryg na różnych
szczeblach – jednostkowych, państwowych – również jest zapisane łącznie ze sztucznie tworzoną
energetyczną historią. Czy w takiej sytuacji odczyty będą rzeczywiste? Jeżeli na zapisach byłoby to
zaznaczone to pół biedy.
To, że zawsze i wszędzie każdy chce znać myśli innej osoby jest jasne. Nawet zwierzęta
zachowują się przebiegle – myśliwi i ich ofiary, bądź odwrotnie. Zdarzają się czasem, pytania jak
stać się jasnowidzem. I co ciekawsze, tylko ze strony kobiet. Zdolności jasnowidzenia i
wizjonerstwa są postrzegane ogólnie jako coś wyjątkowego, często napiętnowane przez instytucje
czyli przez ludzki strach. Osobiście zawsze to traktuję jako rzecz normalną, absolutnie nie
nadzwyczajną. Zawsze podkreślam, że osoby, które mają te możliwości nie należą do wybranych.
Po prostu człowiek sam swoim życiem i pracą nad sobą decyduje, kim chce być. Nabyte zdolności i
nietypowe możliwości najczęściej nazywane są darami. A jednak te dary tak naprawdę zawsze
wypracowane przez niego są nie zawsze traktowane z szacunkiem. Są również obiektem strachu i
nienawiści, a tak naprawdę osoby je posiadające. Często, a szczególnie od zarania dziejów, pracuje
się nad nimi dla różnorodnych celów – choćby dla inwigilowania ludzi. Osobiście takich poznałem,
pracowali wcześniej w służbach PRL-u, w milicji w wydziale do spraw inwigilacji wiary. Tu, gdzie
państwo i kościół walczy z tymi metodami pracy, okazuje się, że za kulisami wszystko jest
możliwe. Tym, którzy tym się parają dla kariery bądź dla zysków osobistych, najczęściej powijają
się nogi. Często są odrzucani przez społeczeństwo pomimo zachodów, stają się alkoholikami czy
staczają w inny sposób. Tak jak traktowanie wszelkich form przejawu życia ze zrozumieniem,
uczuciem czy miłością daje pozytywne efekty w życiu, tak na odwrót wymienieni wcześniej
duchowi intryganci tracą. Ci często na nowo uduchowieni ezoterycy pod pozorem czynionego
dobra, posiadający olbrzymią wiedzę, wykorzystują ją na swoje potrzeby. W taki sposób pada
pytanie. Otóż tak, jak obmyśla się i wciela w życie zwyczajne intrygi, tak to też robią
wtajemniczeni tylko w inny sposób. Nazywa się to manipulacją duchową bardzo niebezpieczną dla
obydwu stron. Z tym, że obiekty manipulacyjnej czarnej magii najczęściej o tym nie wiedzą, a ich
sprawcy zacierając ręce często czekając na zamierzone efekty. Skoro nie można wywierać
bezpośredniej presji, można to robić na poziomach energetycznych, prawda? Ci czarnoksiężnicy
najczęściej odpowiadają, że im nic się nie stanie, bo są dobrze zabezpieczeni. A późniejsze skutki?
Śmierć w wypadku, gdzie inne osoby nie miały prawa przeżyć i nawet nie były draśnięte, śmierć
dziecka, które nie powinno zachorować tak ciężko,-a jednak, postępujące uzależnienia od alkoholu,
wieczna ucieczka od ludzi niepodzielających ich zdania. Wieczna pogoń, niepokoje, tworzenie
pozornego wizerunku swojego szczęścia. Brr...
Na odległość przecież można zabijać, manipulować czy też leczyć. Do tego nie potrzeba
dział, amunicji, zakładów psychiatrycznych, karcerów, szpitali. Sami potrafimy siebie wzajemnie
karać i nagradzać, nie mówiąc o tym nikomu. Wszelkiego rodzaju kursy traktujące o rozwoju
możliwości psychiki, pozwalają na wyzwolenie nadziei również w realizowaniu ukrytych
zamierzeń metodami przemocy psychicznej. Każdy kurs uczący wykorzystania metod działania
energetyki związany jest z magią. Gorzej, jeżeli tę wiedzę chcą wykorzystać lekkoduchy i
intryganci. Dotyczy to, np. prostych spraw bez wiedzy: on musi mi postawić lepszą ocenę, ja muszę
to mieć... on czy ona musi mi dać... Czy tylko tego typu myślenie bez czynu ma sens? Skoro to nie
wychodzi po pewnym czasie, skoro bezpośrednia intryga przestaje działać, przebiegli zaczynają
wykorzystywać na swój sposób cenną wiedzę Silwy, reiki czy też innego rodzaju kursy
11
doskonalenia świadomości. Jest również szczególna wiedza, która tak jak wszystko inne
wykorzystywane w celowy i szkodliwy sposób może być naprawdę niebezpieczna i szkodliwa. Do
niej należy również voodoo, chirurgia fantomowa coraz bardziej popularna. Niestety, coś za coś. To
tylko od nas samych zależy kim jesteśmy. To od nas zależy czy będziemy mieć w domu przyjemne
światło szczęścia i piękne zapachy bez udziału cywilizacyjnej chemii.
„Żyj i bądź szczęśliwy.
Tym sposobem zdobędziesz szczytów niwy...”
spowodowała złagodzenie siły atakó
05.06.2011
Czy to był poltergeist? (hałasujący duch?)
Ok. 2 m-cy temu Joasia ze Słupska dzwoni do mnie z przerażeniem w głosie, że u niej w domu i z
jej córką dzieje się coś dziwnego. A zaczęło się od tego, że 11- letnia córka przyszła ze szkoły z
wodą w tornistrze. Mama, bardzo energiczna kobieta, musiała dociec swego. Myślała, że dziecko
robi sobie z niej kpiny, wypierając się wszystkiego. Dziecko w tornistrze nie nosi napoi, więc skąd
ta woda? Ktoś wlał? To też było dziwne, ponieważ książki byłyby na grzbietach suche. A tu
odwrotnie. Właśnie z grzbietów ciekła woda jak ze źródła. W trakcie trwania dalszych emocji
mówi, krzycząc wręcz, „to zobaczymy teraz!”. Bierze pierwszą lepszą książkę z regału(tematyką
chyba o umieraniu) i zamiera ze zdziwienia. Z grzbietu tej książki zaczyna cieknąć woda. To już
przeszło jej wszelkie oczekiwania. Pojawiłem się u niej niebawem, spróbowałem rozszyfrować
przyczyny, pogadać z ewentualnym duchem, ale nic mi z tego nie wyszło. Zamiast ustąpić, te
dziwne zjawiska nasiliły się. Zrobiło się wręcz okropnie. Woda w tym mieszkaniu zaczęła lać się
zewsząd – ze ścian, sufitów, przez zamknięte drzwi łazienki i korytarz leciała na osoby obecne w
pokojach. W mieszkaniu zapanował nastrój psychozy. Nic nie robiono tylko sprzątano wodę i
suszono rzeczy. W przeddzień mojej następnej wizyty, po ok. 2,5 tygodniach walki z wodą,
wyrzucono na śmietnik dywany. Odwiedziłem ich o 16. W mieszkaniu było bardzo gorąco i duszno.
Napalono w piecach, żeby podsuszyć mieszkanie. Niesamowite. Posiedzieliśmy razem około 1,5
godziny. W tym czasie skupiliśmy się na zadośćuczynieniu dla przodków, krewnych ,wybaczaniu i
prośbach o wybaczenie. Było ogólne oddziaływanie na oczyszczanie energetyczne mieszkania z
obcych sił duchowych, itd. Wydawało mi się, że ta duchowa istota dysponowała poczuciem
humoru. Dziewczynka siedząca obok mnie, dziwnie się poczuła. Najpierw zaczęło jej z pleców
schodzić lodowate zimno, odczuwane dłonią wręcz jak wiatr, zrobiło jej się śpiąco, a za chwilę było
jej gorąco. Później okazało się, że od tego dnia wszystko ustało. Rodzina jeszcze przez dłuższy czas
była w szoku. Znajomy dziennikarz nie wierzył w moje opowieści. Dopiero, gdy porozmawiał z
matką, widząc jej autentyczne emocje, uwierzył.
No bo jak wierzyć w coś takiego nie widząc sprawcy? W naszej cywilizacji obecnie taki
człowiek natychmiast jest postrzegany jako schizofrenik, a jeszcze lepiej, jeżeli opowiadający nie
ma świadków. Wtedy łatwiej załatwić swoje sprawy, taktując go jako osobę niepoczytalną.
No dobrze. Z przestrzeni dziejów, zapisków, opowiadań i filmów wiemy też trochę. To nie
jest śmieszne, jeżeli jest się w domu, w którym co chwilę gdzieś się samoistnie bez jakiegokolwiek
powodu np. zapala. I trzeba dobrze uważać, żeby nie spalił się dom. Albo samoistne przesuwanie
się mebli, latanie w powietrzu różnych przedmiotów. Często okazuje się, że te rzeczy dzieją się
tylko w obecności określonych osób, szczególnie dorastających dzieci. Tak naprawdę nie można
tego niczym wytłumaczyć. Nasza wiedza jest za mała. Z literatury również wiemy, że tego typu siły
są inteligentne, można z nimi w jakiś sposób się komunikować, co może być bardzo niebezpieczne
w skutkach. O tym ogólnie się pisze i o tym trzeba pamiętać. To nie są wymysły. A najważniejsze,
żeby się nie bać i zawsze być głębokiej wiary. Jest się wtedy naprawdę bezpieczniejszym.
12
Tego typu zjawiska występują też, ale związane z konkretnymi osobami. Wtedy to są już
opętania, z którymi bardzo trudno walczyć. Musimy wiedzieć, że wtedy, kiedy kontrolę nad
człowiekiem przejmuje duch, jest to już naprawdę niebezpieczne i przerażające. Tego typu sytuacje
opisujące walkę na śmierć i życie o odzyskanie władzy nad swoją psychiką, swoim ciałem i życiem
są opisane przez egzorcystów z detalami. Są również filmy na ten temat i myślę, że one są w miarę
realnie zrobione. Lepiej nie widzieć i nie słyszeć takich rzeczy. Szatańskie siły czy też bardzo
mocne demoniczne byty próbują zawsze atakować. Osobiście przeżyłem ataki złych duchów aż 2
razy w swoim życiu, tak naprawdę odczuwalnie. Poradziłem sobie z tym. Raz sam, a drugim razem
pomógł mi świecki egzorcysta. Jechałem wtedy autem. W pewnym momencie tak jakby coś mnie
zaatakowało. Poczułem się bardzo zdenerwowany, to coś tak jakby chciało za mnie prowadzić auto.
O mały włos nie wylądowałbym kilkakrotnie na zderzeniu czołowym. Pomoc przyszła bardzo
szybko – telefoniczna prośba zrobiła swoje. W ciągu 15 minut ten atak został odparty. Duch musiał
odejść.
Ludzie często borykają się z problemami, o których nikomu nic nie mówią właśnie z obawy
o ośmieszenie się bądź o posądzenie ich o chorobę psychiczną. A to przecież nie o to chodzi.
Pewnego dnia przychodzi do mnie młoda kobieta z okolic Słupska. Nie mogła do mnie trafić,
wiedząc, gdzie ja mieszkam. Jak nie przeoczyła ulicy, to przejechała dużo dalej, to jej coś
gwałtowanie wypadało. W końcu dotarła. Od 1,5 roku nie mogła chodzić do kościoła, coś ją
odrzucało. W kościele czuła się bardzo źle, wręcz mdlała. Relacje w domu stawały się coraz gorsze.
Po pierwszym spotkaniu stała się spokojniejsza, a po drugim wszystko wróciło do normy. Jaki to
był rodzaj ataku? Po prostu dziękujmy Bogu, że on ustąpił.
Znajoma z kolei ma inny, bardziej złożony problem. Niestety, musiała nauczyć się z tym
żyć. Nie miała wyboru, opłaciło się, choć nie bez ofiar. Na poważnie uszkodzony słuch. To, co się
jej przytrafiło było kwalifikowane do choroby psychicznej. Całe szczęście, że nie obnosi się z tym.
Farmacja by ją tylko dobiła zamiast pomóc, straciłaby pracę, zdrowie, życie osobiste oraz tak
każdemu potrzebny spokój . W porę się obudziła i zrezygnowała z usług służby zdrowia, która złe
duchy wypędza chemią i elektrowstrząsami. Kobieta w głowie ma cały czas huk, granie, itd. Na
jednym uchu słyszy jeden rodzaj muzyki, w drugim inny, a w środku głowy jeszcze różnego
rodzaju śpiewy, pieśni. Często słyszy pieśni pochwalne na jej cześć. Praca za przodków
spowodowała złagodzenie siły ataków.
Wizja w kościele. Ciąg dalszy Świętej inkwizycji.
Kilka dni temu, będąc w kościele Jezuitów w Chicago na Irving Park, „zobaczyłem” ją
(Znajomą)przed ołtarzem Chrystusa w przepięknym, boskim świetle. Oniemiałem. Światło to
padało z góry, była w nim skąpana tak jak pod latarnią. Raz była z jednej strony ołtarza, raz z
drugiej. Zrozumiałem, że jej zadaniem jest odpracowywać za dusze ich problemy, prosić o łaski dla
nich. Jej się udało w miarę przyzwyczaić do tego, co się dzieje z nią. Ciekawe, że w sobotę i
niedzielę ma więcej spokoju od tych hałasów, tak jakby miała czas na regenerację swoich sił.
A ile jest ludzi, którzy są namawiani przez złe siły do robienia krzywdy innym? A tych
słyszących tak zwane głosy ?Co ciekawe i znamienne, że w takich sytuacjach Kościół wbrew
zasadom wiary i rozwoju duchowego tych wymęczonych ludzi, odsyła do psychiatrów. Tylko
nieliczni księża niebędący wyznaczonymi przez biskupów egzorcystami traktują sprawę poważnie.
jednak w trudniejszych sprawach, jak do tej pory, żaden przedstawiciel Kościoła na terenie Polski
nie zainteresował się poważnie opętaniami czy też dręczeniami szatańskimi. Przynajmniej o czymś
takim nie powiedziano oficjalnie, tak jakby ten temat nie istniał. No cóż, nawet egzorcyści kościelni
też są ludźmi...
Czyżby oficjalni wysłannicy i uczniowie Chrystusa preferowali czasy świętej inkwizycji?
Oficjalnie czasy palenia na stosach już minęły tak jak zdobywanie nowych kontynentów w imię
13
wiary mieczem i intrygą za co żadna z głów Kościoła do tej pory nikogo w liczbie pojedynczej ani
w mnogiej nie przeprosiła. Dotyczy to bezwzględnie przedstawicieli każdej wiary.
Paradoksem historycznym jest to że wojska hitlerowskie były błogosławione przed napadem
na Polskę, patriarcha Rosji podczas oficjalnej wizyty nie przeprosił nas za to co jego wierni robili
z podbitymi narodami. Jednym słowem łajno w pięknym ubraniu, najlepiej pozłacanym.
Opowiadanie o siostrze Teresy.
Na zakończenie tej krótkiej rozprawki dotyczącej połączonego leczenia psychiatrycznego i
duchowego, historia opętanej kobiety. Znajoma umawia się ze mną na rozmowę. Sprawa pilna.
Okazuje się, że jej siostra, samotna kobieta, spotkała po latach swoją pierwszą i jedyną miłość.
Wywarło to na niej wstrząs, w wyniku którego zaczęła się dziwnie zachowywać, mówić od rzeczy.
Straciła poczucie rzeczywistości. Umieścili ją w szpitalu psychiatrycznym w Koszalinie. Bardzo
szybko tam się znalazłem, żeby spróbować jej pomóc. Wyglądała jak wystraszone i zagubione
zwierzę. Fizycznie lekami była tak spięta, że w ogóle na nic nie reagowała, nie poruszała się nawet.
Zaczęła gwałtownie chudnąć. Oddział psychiatryczny znajduje się w lesie, sąsiaduje z hospicjum.
To miejsce nie jest najlepsze, szczególnie połączenie tych dwóch oddziałów źle się kojarzy. Ogólnie
wiadomo, że na wzór Holandii i Szwajcarii u nas w kraju też jest cicha eutanazja. Szczególnych
podejrzeń nabrałem, widząc jak z dnia na dzień stan chorej pogarsza się. Na moją wręcz błagalną
prośbę i tłumaczenia wyrwano tę kobietę z psychiatrycznego na inny oddział. Odetchnąłem z ulgą.
Stan chorej od razu zaczął się stabilizować. Przypuszczam, że na tym oddziale, widząc zdrową,
wiejską kobietę, zapragnięto mieć jej narządy. Nie ma problemu zabić człowieka lekami
działającymi na siebie przeciwstawnie. Wtedy można wywołać spowolnienie funkcji organów i w
efekcie śmierć. Pamiętamy przecież słynny łódzki pavulon. Później wywieziono ją do Poznania.
Mówiłem, że to bez sensu. Na szczęście, że Tereska również słuchała uważnie mnie i wskazówek
mojego kolegi, świeckiego egzorcysty. Dzięki naszym, wspólnym działaniom, jej i jej mamy
modlitwom stan kobiety zaczął się zmieniać na lepsze. W pewnej chwili Tereska mówi, że pewien
profesor potwierdził moje zdanie i że to, co służba zdrowia robi z nią, nie ma absolutnie sensu.
Załatwiono jej tylko rehabilitację, a o psychikę i duchowość zadbali sami. Opłaciło się. Chora
zaczęła od nowa kontrolować mocz i wydalanie kału, zaczęła przybierać na wadze. Zaczęła mówić,
jeść. Zaczęła nawet w przebłyskach normalnej świadomości pięknie śpiewać, rymować. W trakcie
ataków dostawała zwierzęcej siły, klęła, rwała się do mężczyzn. Trzech sanitariuszy musiało ją
trzymać. W końcu puściło ją. Pozostała tylko na jakimś łagodnym środku środku wyciszającym od
zwykłego lekarza. A rodzina, poza Tereską, absolutnie nie wierzy w te rzeczy i zgodnie twierdzi, że
tylko służba zdrowia jej pomogła. Bo trafili w jej leki...
06.06.2011
Coś o Nieznanym i z Nieznanym
Od dziecka słuchałem z zapartym tchem różnego rodzaju opowieści o duchach, zjawach,
znakach i przestrogach. Pamiętam, jak ktoś opowiadał o białej zjawie koło cmentarza, a jak to
znowu ktoś uciekał z cmentarza w popłochu, bo raptem zaczęło go palić w stopy, jak coś chciał
ukraść. Na wiosce głośna była opowieść o jednym z moich znajomych, o chłopcu, który był starszy
ode mnie o 3-4 lata. Co roku wiosną, jak przestał być malutkim dzieckiem, zaczął uciekać z domu –
najpierw na kilka dni, a później nawet na przeszło miesiąc. Robił to najczęściej wiosną. Rodzice
chyba się tym zbytnio nie przejmowali. Pewnego późnego wieczoru, chyba zimą, w okno, przy
którym siedziała jego mama, mocno coś uderzyło. Matka się zerwała z krzykiem i wkrótce
14
znaleziono go zamarzającego w piwnicy nieczynnej, jeszcze stojącej, starej stacji kolejowej.
Odratowano go, ale on nadal był sobą. Wkrótce wylądował w więzieniu za przywództwo
młodocianym w okradzeniu sklepu. A jego życie toczyło się dalej...
Tak doś wiadczyć mógł mnie tylko Bóg !
Przez dwa lata pracowałem z pewną rodziną nad nieuleczalnie chorym dzieckiem.
Neuroblastomia. Wszyscy wiedzieli, że to tylko kwestia czasu. Chłopiec był bardzo mądry,
inteligentny, a jednocześnie niby dziwny. Miałem wrażenie, że ma w pamięci poprzednie życie,
mówiąc, np.: a jak byłem „umarty”... Jak byłem u niego w domu, to w chwilach, kiedy pracowało
się nad nim bez jego obecności, przybiegał, spoglądał nad moją głowę, jakby coś sprawdzał, wracał
i dalej się bawił. To dziecko bardzo się wycierpiało i, o dziwo, bez narzekania. Wiedział, że to nic
nie da. Nawet bardzo kłopotliwe i bolesne badania znosił bez słowa sprzeciwu. On był i jest
bohaterem, niestety już nieżyjącym. Po jego śmierci zapytano rodziców czy można do niego się
pomodlić o czyjeś zdrowie. Okazało się, że ten ktoś to zdrowie odzyskał.
Nie byłem na pogrzebie. Nikt mnie nie powiadomił, ale wiedziałem o tym. Miałem myśl,
żeby nie być. Było mi z tym źle. Cierpliwie czekałem, żeby tę sprawę uregulować wobec niego i
siebie. Wreszcie przychodzi myśl. Dzwonię do jego mamy – akurat miała wolne. Pojechaliśmy na
cmentarz. Odtworzyła mi nagranie w komórce, jakie dokonała podczas nagrywania dokazujących
wiewiórek przy grobie. W domu, odtwarzając film, osłupieli, słysząc głos nieżyjącego synka:
bardzo donośny, mocny, wyraźny: Tak doś wiadczyć mógł mnie tylko Bóg! To był jego głos z
zaświatów ponad wszelką wątpliwość. Życie i cierpienie tego dziecka według relacji jego mamy
spowodowało duże zmiany w rodzinie. Przede wszystkim duchowe układy poprawiły się, również
w dalszej części rodziny.
Wspomnienia z przeszłości.
W roku 1975, będąc świeżo po maturze, wylądowałem w Szkole Orląt w Dęblinie.
Ulokowano nas w leśnych koszarach Szkoły Oficerskiej w Podlodowie, niedaleko Kocka. Do
wszelkich trudów i ludzkiej głupoty byłem przyzwyczajony. Życie na wsi, wręcz idiotycznie
zachowujący się niektórzy nauczyciele i wychowawcy w szkole średniej zrobili swoje. Oj, przydało
mi się to jako młodemu podchorążakowi. Głupota dowódców niejednokrotnie przechodziła samą
siebie. Były nas dwie szkolne kompanie. Jedna złożona tylko z podchorążych na kierunku pilotażu
samolotów odrzutowych, a druga mieszana – samoloty wolno latające, nawigacja, pluton o profilu
politycznym. Jak na ówczesne czasy przystało, wszędzie panowała doktryna tworząca fałszywe
poczucie wartości, niezdrowe współzawodnictwo, itd. Tak się złożyło, że mój rocznik był taką
głupotą narzuconą z góry dotknięty. Gdyby nie to, mój nieznany przyjaciel przypuszczam by żył, a
tak, jak wielu innych wrażliwców inaczej patrzących na życie, bylibyśmy już emerytami
wojskowymi od lat.Tzw. „zmechole” albo zające – dowódcy po ZMECHU, czyli po Wrocławskiej
Szkole Wojsk Zmechanizowanych – prześcigali się w wymyślaniu kar, bzdurnych zajęć i innych
złośliwości. Samo to, że WOSL nie ma nic wspólnego z piechotą, już powodowało niechęć
oficerów tych drugich do lotnictwa. Rzeczywiście, atmosfera powstała bardzo niezdrowa i trwa
nadal. Większość pilotów z szybkich, uważając się za niedościgłą elitę, traktują z pogardą inne
służby. Niestety, tych normalnych jest niewielu. Wtedy w Podlodowie te absurdy już się
kształtowały. Pamiętam, będąc systematycznie na służbie w kuchni, mijałem się służbami z jednym
z „szybkich”. On był inny niż wszyscy, czułem do niego sympatię, ale z powodu zasianych i
pielęgnowanych antagonizmów przez głupich i nieodpowiedzialnych „zmecholi”, wolałem nie
nawiązywać rozmowy tym bardziej, że służby były ciężkie, czasu nie starczało na odpoczynek, nie
mówiąc o nauce. W pewnej chwili słyszymy strzał z KBK-AK , z ostrego.
Wiele lat miałem tego człowieka na sumieniu, co rusz przychodził mi na myśl. Miałem
15
wyrzuty sumienia, że nie porozmawiałem z nim. A ja byłem takim niepisanym mężem zaufania.
Wiedziałem, że gdyby nie to, On by żył. Dopiero dwa albo trzy lata temu zebrałem się konkretnie w
sobie i zacząłem z Tomkiem i jego Duszą rozmawiać, przesłałem mu dużo światła, poprosiłem o
załatwienie jego niezałatwionych spraw i wszystko mnie odpuściło. Bądź Tomku spokojny – ku
Twojej czci, a przestrodze innych. Byłeś wspaniałym człowiekiem, a duszą jesteś Wielki.
Krótka opowieść o Heńku kominiarzu i jego mamie.
Heńka poznałem ok. 15 lat temu na progu swojego domu, oferującego swoje usługi. Krótko
po tym zaprzyjaźniliśmy się. W wyniku tej znajomości wynikło kilka fajnych, godnych uwagi
wydarzeń. Najważniejsze z nich to odprowadzenie duszy jego nieżyjącej od trzech lat mamy.
Będąc raz z wizytą u niego, wspomniał mi o niej, ale nie miałem czasu, więc powiedziałem
mu, żeby wspomniał mi o tym następnym razem. Nie musiał. Żeby otrzymać podpowiedź, jak jej
pomóc, zapadłem w kilkuminutową medytację. „Zobaczyłem” okienko rejestracyjne przychodni i
„usłyszałem” historię choroby. Okazało się, że mama zmarła bardzo schorowana.
Codziennie rano od trzech lat po jej śmierci, oni rozmawiali z jej duszą. Basia mentalnie, a
Heniek w półśnie na głos. Ciągle przypominała, że należy im się jakaś tam spłata. 3 miliony starych
złotych (300 złotych nowych). Zapadliśmy w ciszę. Ja poprosiłem o pomoc dla jej duszy, Basia i
Heniek podobnie. W pewnym momencie poczułem, że u jego mamy uzdrawiają się stare procesy
chorobowe. Odczułem to bardzo mocno na sobie. Trwało to krótko – dwa razy z przerwami. Heniek
potwierdził moje spostrzeżenia, co do zdrowia mamy. Po chwili Heniek mnie pyta takim
zdecydowanym głosem czy widziałem. Ja, będąc w medytacji z zamkniętymi oczami, nie mogłem
widzieć. Otóż z sąsiedniego bloku, z dachu, przyleciał biały gołąb, zawinął pirueta przy oknie i
odleciał. Atmosfera w domu stała się wyraźnie lżejsza. W mieszkaniu przestało stukać, zniknęły
nieuzasadnione przeciągi, odświeżyło się powietrze.
Po kilku latach zmarło się również Heńkowi. Od tamtej poru minęło 6-8 lat. Czasem go
wspominam, opowiadam zabawne historyjki z nim związane. Ale dzisiaj przyszedł mi konkretnie
na myśl, ale to tak, że zrozumiałem, że jego dusza potrzebuje pomocy tak jak kiedyś jego mama. W
chwili obecnej czuję, że to on wręcz każe mi to opisać. Poczułem i zobaczyłem jak uzdrawia się
część relacji z jego życia, a także zdrowie. Żeby było ciekawiej, ten notatnik otworzył mi się od
razu na tej stronie, włączył się sygnał alarmu auta, gwałtownie się też wypogodziło. Prosi mnie o
opisanie kilku zdarzeń, ale wspomnę o dwóch. Mieszkał z rodziną kilkaset metrów od darłowskiego
zamku. Nie znał planów zamku, a wiedział, gdzie są tajemne przejścia. Często na placu można było
go spotkać przy biciu miejscowej monety czy też rzeźbiącego w korze. Do tego był domorosłym
malarzem. Był bardzo szczery i ujmujący. Lubił z kolegami tanie nalewki... Kiedyś mu „naenergetyzowałem” jedną z nich. Po dłuższym okresie niewidzenia się z nim, odnalazłem go w
miejskiej pracowni malarskiej, gdzie pracował wraz z pomocnikami na rzecz miasta. Jak mnie
zobaczył, oniemiał. Zresztą bardzo się lubiliśmy. Ale pierwszą rzeczą, o którą poprosił, to żeby
koledzy zrzucili się na to tanie wino, mówiąc, że Jasiu zrobi z niego dobre. Ubawiło mnie to
szczerze, nawet w tej chwili widzę serdeczny uśmiech Heńka. Postawił przede mną literatką, a za
chwilę butelkę świeżo zakupionego i tak oczekiwanego trunku, mówiąc z głęboką prośbą do mnie i
prawdziwym namaszczeniem: Jasiu rób, rób Jasiu... Ja tego nie próbowałem, ale degustatorzy
zapewniali mnie, że jest naprawdę dobre. A w tej chwili pisząc to, pojawił się na moment
przepiękny zapach...
U mnie w domu też często pojawiają się piękne zapachy ni stąd, ni zowąd. Czasem
utrzymują się tylko w jednym miejscu. Czują to najlepiej dzieci. Kiedyś, kiedy mieszkałem w domu
16
zbudowanym przeze mnie, przez przypadek w pomieszczeniu, w którym odpoczywałem, odkryłem
miejsce, gdzie nie psuła się żywność nawet w największe upały. Po moim wyprowadzeniu się
właściwość tego miejsca zanikła. Może też na to wpłynął kształt dachu? Zresztą, zagadek, które
trudno wyjaśnić w sposób racjonalny, jest więcej. Między innymi to, że w mojej obecności (opisał
to dziennikarz Expressu Szczecińskiego Mirosław Ławrynow) znika dym. Jak to się dzieje? Nie
mam pojęcia. Pierwszym zbiorowym świadkiem jest grupa ok. 160 osób zgrupowania
towarzyskiego mojego rocznika wojskowego kolegów ze Szkoły Orląt. Jak to w takich sytuacjach
bywa, nawet najbliżsi śmiali się ze mnie do rozpuku, pomimo zbiorowego świadectwa tych i innych
wielu ludzi. No cóż, ale tak też bywa. To już nie mój problem.
Chicago, 10.06.2011
Dla „Expressu Chicago”
„Ósmy” przypadek... w języku i w Polsce.Jak uzdrowić społeczeństwo.
W gramatyce języka polskiego jest siedem przypadków, ale nasza smutna polska
rzeczywistość każe dopisać ósmy o intrygującej nazwie „wygryźnik”, czyli: Kto? Kogo? Za co? Za
ile?. Smutne, ale rzeczywiste.
W ubiegłym roku będąc w tym mieście, już podczas pierwszych godzin pobytu zostałem
zaczepiony przez jednego pana w wieku ok. 65 lat pytaniem jak dawno przyjechałem. Było to w
jakimś ośrodku polonijnym. Ten pan, aż się pienił uzasadniając swoje racje na temat Polski – kraju,
w którym nie był 20 lat, jak przyznał. Podkreślał, że nie ma, gdzie wracać, że Polska jest sprzedana,
itd. Spokojnie próbuję rozmawiać z nim. Niestety, nie można było. Po prostu „liberum veto”. Nie
było rady, wolałem niekulturalnie się zachować, odwracając się od pieniacza i odejść po to, żeby
zachować spokój. W dniu dzisiejszym odwiedzam pewien dom starszej pani, siedzącej w
towarzystwie dwóch innych i co na początek słyszę? Czy jestem żonaty, bo chętnie znajdą mi
żonę...
A teraz do rzeczy. Trudno się żyje w takich społeczeństwach, które na ogół lubią zajmować
się generalnie nieswoimi sprawami. Można ukuć powiedzenie nowe, że cudze widzicie, a siebie
samych nie krytykujecie. I tak naprawdę dopiero od tego można by było zacząć leczenie całego
naszego narodu i kraju. Czyli zacznijmy generalnie od siebie samych jako jednostek. Wyleczmy się
z własnego samozakłamania. Przecież my jako naród generalnie jesteśmy złożeni z w większej
części społeczeństwa szukającego winy i przyczyn swoich własnych niepowodzeń u innych. Znam
człowieka, który 11 lat temu skończył życie z brzydkim wyrazem twarzy naznaczonym złością i
zawodem. Wtedy przyszło mi na myśl, że brakuje mu tylko trumny o długość ramienia wyższej –
tak jak za życia pokazywał ekran telewizora ręką, oglądając dzienniki mówiąc z zacietrzewieniem
„bo to oni”. A my? Dopóki nie zrozumiemy tego, że proces uzdrawiania społeczeństwa jest bardzo
długi i skomplikowany to możemy pożegnać się z mądrymi przedstawicielami władzy, poczynając
od rodziców, swoich dzieci, kończąc na prezydencie. To dotyczy wszystkich, również
przedstawicieli wszelkich wyznań.
A teraz do rzeczy. Zauważmy rzeczywiście, że my jako naród popełniamy ciągle te same
błędy. Ciągłe wytykanie, oskarżenia, kluczenie polityków po obietnicach przed i po zdobyciu
stołków, hojne wydawanie pieniędzy najlepiej nie swoich, nieuzasadnione mrzonki (nadzieje), itd.
Kontynuacje błędów w narodzie jak również na najwyższych szczeblach władzy widać najlepiej na
szczeblach najniższych – czyli jednostek i ich rodzin. W rozmowach często się słyszy: a bo to on,
bo to ona... Ogólnie społeczeństwo nie posiada tyle wiedzy, że np. kontynuowany problem
alkoholowy w rodzinie jest wynikiem nieświadomości w sposobie jego rozwiązania. Młoda kobieta
chce wyjść za mąż i panicznie boi się związku z alkoholikiem. I co się okazuje? Że jeżeli ten
mężczyzna nie jest pijakiem, to może być uzależniony od innego rodzaju używek – hazard,
narkotyki, co okazać się może dopiero po czasie. Kontynuacja domowej sytuacji trwa.
Po to, żeby stworzyć normalne związki trzeba przepracować najpierw swoje życie, często
17
pełne bólu i cierpień zdobytych w dzieciństwie i okresie dorastania. Jak taki młody człowiek może
to zrobić, nie mając wzorców – nauczycieli w zakresie psychologii życia i duchowości? Posiadając
bolesne zadry w psychice boimy się powtórnych. Wtedy działa zasada podobne przyciąga podobne
i dalej rozczarowania nie pozwalające na wyciszenie się, wręcz powstaje zwielokrotniona agresja
do niczego nie prowadząca.
Jest dużo literatury wskazującej sposoby pracy nad sobą w kierunku wyrzucenia z siebie
poczucia krzywdy, sposobów odzyskania wewnętrznego spokoju, dość dużo organizowanych
spotkań, krótkich kursów rozwoju duchowego pozwalających na odzyskanie zgody samego ze sobą,
co często dla przeciętnego człowieka jest absolutnie niezrozumiałe a dla wielu bzdurą.
Będąc w Chicago mam do czynienia na co dzień z różnego rodzaju ludźmi. Muszę
powiedzieć, że tym, co tu spotkałem również jestem po prostu zachwycony. Jest tu dużo polskich
ośrodków medytacyjnych, dość sporo ludzi interesujących się rozwojem duchowym. Ogólnie jest to
ciekawe w swojej tematyce i zakresie. Szkoda tylko, że ludzie nie zauważają mocy dobroczynnych
skutków pogodzenia się ze sobą, czyli odzyskania tak bardzo upragnionej wewnętrznej ciszy.
Wtedy też można stać się doskonałym obserwatorem i wyborcą, a nie prokuratorem i fałszywym
drogowskazem. To wszystko, czyli od tego jacy jesteśmy zależy nasze życie. Niewyleczone błędy
są klonowane przy tworzeniu związków, wybieraniu władzy od najniższych szczebli do
najwyższych. Jak można wybierać władzę nie posiadając wewnętrznego spokoju, a tym samym
właściwego spojrzenia popartego intuicją? Jak można tworzyć zdrowe relacje na jakichkolwiek
szczeblach samemu będąc chorym? Najlepiej widać to na przykładzie wiecznie żrących się
polityków i mających wiecznie o coś do wszystkich pretensje. Przecież ci ludzie tak naprawdę
opluwając się wzajemnie, sami nie wiedzą, o co im chodzi. Ich znowu popierają niżsi o podobnych
cechach charakteru. Kółko się zamyka.
Osobiście polityką prawie przestałem się interesować głównie z tych powodów. Wolę zająć
się pracą nad sobą i wskazywaniem tej spokojniejszej drogi tym, którzy tego potrzebują. Przez 8 lat
nie miałem telewizji, nawet pomimo wykupionego abonamentu nie podłączyłem tego pudła
siejącego nienawiść i niezgodę do sieci o nazwie telewizja. To mi naprawdę pomogło w oderwaniu
się od tego bagna. Teraz widząc i słuchając strzępków opowieści o tym, że „bo to on, oni...”
naprawdę mnie to męczy. Żal i współczucie dla tych, którzy potrafią tylko wytykać, przy tym mając
najlepsze recepty, a sami nie potrafią skończyć z własnym bagienkiem. Przecież ten podstawowy
brak zgody samego ze sobą i brak spokoju stopniowo przechodzi poprzez rodzinę, zakłady, lokalne
władze, aż do największego bałaganu i zakłamania na samej górze.
Dawniej władcy Rosji, Polski czy też Niemiec pozwalali na własną produkcję mocnych
alkoholi i spożycie ich bez ograniczeń. Przecież wiadomo, że narodem prymitywnym łatwiej jest
kierować. Teraz jest podobnie. Tym ogłupiaczem jest rząd i media. Tematy zastępcze, fałszywe
reklamy, fałszywa i pięknie podana wiedza wzbudzająca równie fałszywe nadzieje.
Popatrzmy tak inaczej, spokojniej na swoje i naszego kraju życie, naszej Polonii. Czy
wieczne narzekanie i wytykanie do czegoś dobrego prowadzi? Czy w wyniku braku spokoju i
histerii można podejmować prawidłowe decyzje? Zauważmy, że umysł ludzki pasie się najchętniej
tematyką oszustw, przestępstw, intryg, plotek, wojny, pomówień, itd. Czy od takiego bagażu
codziennych informacji zasypiając przy telewizorze z wyłącznikiem czasowym jesteśmy
spokojniejsi i zdrowsi? Zastanówmy się nad tym głęboko. Osobiście jako gość Stanów
Zjednoczonych i sympatycznej Polonii życzę tego szeroko pojętego i bogatego spokoju. Wraz z tym
wszelkich innych pozytywnych skutków.
Bioenergoterapeuta-kręgarz Jan Krupa
www.dr.zelazko.afr.pl
tel. 17083518809
Dopisek na zakończenie:
Otrzymuję przed chwilą telefon od kogoś znajomego:
 No przecież wiesz, że powinnam go zabić, że to on wszystkiemu jest winien, bo to jest
policjant, alkoholik, pochodził też z nieciekawej rodziny...
 A Ty? - zadaję jej pytanie.
18
 No wiesz? A co ja? Wiesz, co przeszłam.
Wcześniej mi opowiadała, że sama wyrwała matce z rąk swojego młodszego braciszka przed
wrzuceniem go do pieca...
Chicago, 27.06.2011
I „Pan Bóg stworzył che mię...”
Wczoraj przeczytałem miesięcznik „Nieznanego Świata” z marca 2010 roku, wydanie 231.
Uderzył mnie artykuł autorstwa lekarza medycyny Tomasza Kokoszyńskiego na temat zabrnięcia
medycyny w ślepy zaułek. Jest dużo argumentów potwierdzających tę tezę i to absolutnie
słusznych. Autor słusznie to ujmuje od strony praktycznie tylko i wyłącznie przedmiotowego, czyli
bezdusznego, traktowania człowieka.
W chwili obecnej obserwuje się tak olbrzymi nacisk państwa, konsorcjów farmaceutycznych
i służby zdrowia na tego pojedynczego człowieka, że to to trudne do pojęcia. Zauważmy, że żaden
lekarz nie zapyta pacjenta dlaczego nie może spać, dlaczego go serce boli, dlaczego jest
niespokojny, czy w jego rodzinie się układa i czy aby nie za dużo pracuje bądź siedzi przed
telewizorem czy komputerem. Osobiście po iluś tam latach swojego życia cieszę się z tego, że tak
naprawdę to byłem obserwatorem tego, co się dzieje wokół mnie.
Jedyne, co pamiętam naprawdę pozytywnego ze służby zdrowia to ciepłe odniesienie się do
moich minionych problemów tylko dwóch lekarzy. Jeden to była pani szkolna stomatolog
cierpliwie lecząca moje zęby, popsute głównie przez pazerność pracowników internackiej kuchni i
kierownika internatu żyjących również z naszego wiktu, oraz inny lekarz, który wprost zapytał się,
co może zrobić w mojej sprawie, wtedy gdy po groźnym wypadku musiałem zrezygnować ze
Szkoły Orląt w Dęblinie. Zaznaczam, że być może, a wręcz na pewno, gdyby komendant
wojskowego szpitala lotniczego w Dęblinie nie nazwał mnie symulantem po uszkodzeniu
kręgosłupa, pozostałbym na pewno w szkole i miałbym słuszną emeryturę wojskową i czas na
swoje sprawy, o ile doczekałbym. Po tym wypadku nie mogłem spokojnie chodzić jeszcze 1,5 roku.
A tak? Wysiadywałem krzesła w poczekalniach tylko kilka razy i to wszystko. Moje sumienie
wobec innych podatników nie jest zbytnio obciążone, ponieważ ja i moja rodzina nie obciążyliśmy
budżetu służby zdrowia koniecznością ratowania swojego zdrowia. To raczej państwo jest
okropnym wampirem w stosunku do nas i reszty społeczeństwa, reperując sobie budżet naszymi
składkami. To, że jest wredne i pazerne wobec nas, podatników, to mogę udowodnić w każdej
chwili – chociażby pisemkiem z ZUS-u, w którym mnie łaskawie informują, że za rok moich
sumiennych składek opłaconych z GÓRY, a nie odwrotnie do funduszu emerytury uzbierałem sobie
ok. 90 zł... Powstaje pytanie: a gdzie jest prawie 10000 złotych obowiązkowych składek za rok?
Lekarz ten w swoim artykule porusza szereg interesujących tematów zgodnych z prawdą,
między innymi wzajemnej interakcji leków przepisywanych chorym. Osobiście wiem na wybranym
przykładzie z mojej praktyki i opowiadaniach innych ludzi, że w ten sposób się zabija, czyli w
sposób, którego nie można udowodnić dokonuje się morderstw, nazywając to pomocą dla chorego i
rodziny. Słyszałem opowiadania typu: panie doktorze, można jemu ulżyć? W zamian często
otrzymuje się wypasioną kopertę, a niedługo słychać pożegnalne dzwony w kościele. Akurat jedna
z moich znajomych miała szczęście.(wspomniane we wcześniejszym opisie). W szpitalu
psychiatrycznym w Koszalinie z dnia na dzień było z nią coraz gorzej. Dopiero wręcz wyrwanie jej
z tego oddziału spowodowało poprawienie się jej stanu zdrowia. Chorej, czy jej rodziny, nikt się nie
zapytał o przyczyny. Trzy miesiące tułała się po klinikach psychiatrycznych i dopiero nieustające
działania egzorcystyczne spowodowały powrót do równowagi. A zdanie sceptyków rodzinnych
pozostało, że trafił jej w lek...
W sobotę rozmawiałem z jednym z księży. Opowiadając mu o przypadku opętania, a
konkretnie dręczeń szatańskich, ksiądz sugeruje, żeby ten ktoś leczył się psychiatrycznie. Ja w
odpowiedzi mówię, że chemia duszy nie wyleczy! Co usłyszałem: „Bóg stworzył chemię”. Czy to
ma znaczyć, że Kościół wraz z jego, trudno to nazwać, sługami w tej sytuacji służy nie tylko Bogu i
19
określonym naukom? Czy służy mamonie? Piszę te gorzkie uwagi pod adresem tej instytucji, gdyż
na co dzień spotykam się z brakiem zrozumienia i chęci pomocy w sytuacjach szczególnych. Oprę
to na przykładzie tej wspomnianej kobiety z dręczeniami szatańskimi.
Na początku, kiedy to u niej wystąpiło zwróciła się o pomoc do służby zdrowia. Zaczęła
przyjmować chemię stworzoną przez Boga, jak to nazwał ksiądz, i czuła się coraz gorzej. Szybko
zrozumiała, że nie tędy droga. Dopiero korzystając z prawdziwych dobroci stworzonych przez Boga
poczuła się lepiej i mocniej. Dręczenia nie ustały, ale kontakt z duchowymi uzdrowicielami
pozwolił jej na to, żeby nauczyć się z tym żyć. Prawie każdy ksiądz egzorcysta oficjalnie piastujący
tę funkcję kazał jej leczyć się psychiatrycznie. Doktor Mengele też korzystał z chemii... Czyżby
zbieżność wypowiedzi księdza pilotującego Polonię w Chicago była zbieżna z interesami służby
zdrowia i zakładów chemicznych nazywających się farmacją?
U nas w Europie z eutanazji znana jest Holandia. Z tak bardzo liberalnego i przedmiotowego
podejścia do życia człowieka, że aż nadto. Okazuje się, że Holendrzy panicznie boją się własnej
służby zdrowia i na leczenie szpitalne wielu z nich ucieka za granicę. Umierają często ludzie zdrowi
o zdrowych narządach właśnie w ich szpitalach. Moją znajomą mogło czekało to samo.
Co z tego, że my wiemy, ale cóż my możemy. Jeszcze trochę i praktycznie będziemy się
czuć jak w jednym wielkim światowym obozie koncentracyjnym tylko na trochę innych zasadach.
Jak dojdzie do absolutnej kontroli człowieka poprzez wszczepienie mu chipu to ksiądz łaskawie
doda: i Bóg stworzył technikę...
Niedawno rozmawiałem ze znanym mi bliżej lekarzem. Była okazja, żeby zadać mu kilka
pytań na temat różnicy w działaniu witamin naturalnych i chemicznych, co to jest glutation, jaki ma
wpływ stres na organizm. Odpowiedzi były po prostu wymijające, wręcz głupie. Znanemu mi
pacjentowi na jego bardzo skaczące ciśnienie nic nie zaradził, żadnej podpowiedzi. Na temat ziół,
preparatów ziołowych, różnicy w działaniu chemii i natury nic nie wie. Zadając mu pytanie, jaka
różnica jest w bioinformacji tych środków i jak to w efekcie oddziałuje na zdrowie psychicznoduchowe nie potrafił sprecyzować. Co do genezy powstawania chorób o podłożu immunologicznoagresywnym też nic nie wie, jak prawie cała służba zdrowia. Również nie ma pojęcia tak jak jego
koledzy po fachu, dlaczego osoby blisko spokrewnione bądź związane uczuciowo ze sobą
odczuwają dolegliwości bliskich. Uporczywie szukając wtedy w tych sytuacjach podłoża
genetycznego, nie myśląc i nie przypuszczając nawet w najśmielszych marzeniach, że przyczyną
powstających chorób jest często zwyczajne przyjmowanie bioinformacji na poziomie
psychofizycznym. Żeby zapobiec wielu chorobom w rodzinach wystarczyłoby tylko uświadomić
zainteresowanych. A o szkodliwości promieniowań czy branych nadmiernych ilości leków, i to
niewłaściwych często, to już żaden lekarz nie powie, przynajmniej ja się z tym nie spotkałem.
„I Bóg stworzył naukę...”
Chicago, 11.07.2011
Złośliwości losu były, są i będą,
ludzie tego nigdy się nie pozbędą,
choć wiara czyni cuda,
to nie wszystko i nie zawsze się uda.
O spadkobiercy…
Ojciec zmarł, stary pochowany...
on uruchamia swoje stare plany...
On dopiero teraz wypływa na bogactwa niwy,
on szczęśliwy, On chciwy, On wszystko zbiera,
On nawet ojcowską wódkę ze stołu zabiera.
20
Matka siedzi i płacze, bo się boi,
że będzie miała życie tułacze.
Ojciec umarł i w grobie już leży,
a On liczyć majątek do domu bieży.
Nikt nie jest ważny,
tylko On po śmierci ojca jest odważny.
Co mu tam prawo, co mu tam sądy,
ważne są tylko jego osądy.
Matka w ciemnym pokoju siedzi i płacze,
że nawet przez okna świata nie zobaczy.
On drzwi zamyka, okna styropianem zatyka,
On ciągle na policję dzwoni,
bo każdy z braci jego majątek matki trwoni.
On już wszystko policzył, On już wszystko pozbierał,
nawet na grób ojca nie spoziera,
bo ojciec był zły i niedobry,
wyrodnemu synkowi nie dał ani jednej kvodry.
Onjest nieszczęśliwy,
On nawet w sądzie jest płochliwy.
Dla niego wszyscy są źli i niedobrzy,
i rodzina, i sąsiedzi, i ten idiotyczny Wysoki Sąd,
co mu wydał wyrok nie wiadomo skąd...
Chicago, 11.07.2011
dr. med. Anatol Rybczyński
Nowe poglądy na etiologię choroby raka, AIDS i zasady przyczynowego ich leczenia.
Wyniki badań światowych naukowców dotyczących walki z chorobą raka w bardzo dużym
stopniu są utajnione za przyczyną świata biznesu, gdzie na chorobie zarabia się ciężkie pieniądze.
Okazuje się, że wyniki badań naukowych jednoznacznie wykazują, że przyczyną nowotworów są
również najstarsze formy życia, czyli pleśnie, a szczególnie te najbardziej dojrzałe w postaci pleśni
szarej o nazwie penicilinum. Czyli wszystkie pleśnie jakie są sztucznie hodowane i zajadamy się
nimi – sery pleśniowe, wszelkiego rodzaju antybiotyki – czyli też pleśnie rakotwórcze. W
laboratoriach przerabiano temat pleśni od wielu lat. Okazało się, że jest to substancja tak
niezniszczalna, że ginie ona dopiero w 4000 stopniach Celsjusza, a gotowanie jej w żrących
kwasach w wysokich temperaturach czy zanurzanie jej w skrajnie niskich nic nie daje. Każda
postać nowotworu to tak naprawdę nie patologia komórki a forma grzybicza – dochodzą do
wniosku naukowcy.
Żeby zacząć leczyć nowotwory, różne postacie egzem, uczuleń, również AIDS, brak
krzepliwości krwi, stworzono piec, w którym w 8000 stopni Celsjusza palono krzem. W tej
temperaturze ten pierwiastek jako nieodłączny składnik pleśni nabiera właściwości leku. Po
odpowiednim rozcieńczeniu 0,1x10^-9 staje się lekiem homeopatycznym. Powoduje to reakcje
organizmu na krzem w nowotworach, wywołując w nich własne stany zapalne, powodując często
21
ich ropienie i w efekcie wyleczenie. Autorzy tych badań przy leczeniu nowotworów jonami krzemu,
zabraniają dodatkowego przyjmowania herbatek z roślin zawierających krzem z ego powodu, że
stany zapalne nowotworu mogłyby być zbyt intensywne i jeszcze bardziej niebezpieczne dla
chorych. Jest zasada w leczeniu tymi preparatami, że czym bardziej zaawansowany nowotwór, tym
leczenie ma być wolniejsze, gdyż organizm mógłby sobie nie poradzić z dużymi reakcjami
rozpadowymi nowotworu.
Okazuje się, że potrawy mięsne są bardzo niebezpieczne dla człowieka w dobie masowych i
przemysłowych hodowli. Otóż, żeby zwierzęta nie chorowały, są faszerowane również
antybiotykami. I znowu badania krwi ludzi czy zwierząt leczonych antybiotykami udowadniają, że
z surowicy krwi wykluła się pleśń!
Skąd wiadomo, że krzem jest czynnikiem leczącym? Ponieważ po wypaleniu wszelkich
składników organicznych pozostał jako nieodłączny składnik pleśni. Naukowcy doszli do wniosku,
że organizm należy uczulić formą krzemu zjonizowanego na krzem w organizmie będący w
związkach dla niego samego szkodliwych. I ten zamysł powiódł się. Po wielu latach prób i błędów
stworzono roztwór o odpowiednim rozcieńczeniu, który dla organizmu jest roztworem
bezpiecznym.
Z badań naukowców wynika, że wirusy są najmłodszą postacią grzybka penicillium,
dotyczy to również AIDS, czyli ta choroba jest swego rodzaju chorobą nowotworową czy
grzybiczą. Dlaczego tak uparcie pisze się, że grzybiczą? Ponieważ przy podgrzewaniu tkanek
nowotworowych do wysokich temperatur zawsze wydzielał się zapach grzyba. Posiewy
przepalonych substancji w temperaturze do 4000 stopni Celsjusza zawsze skutkowały odradzaniem
się pleśni. W badaniach dalej okazuje się, że organizmy żywe nie są w stanie wytworzyć żadnego
antygenu odpornościowego i dlatego również nie da się wyprodukować surowicy
przeciwnowotworowej. Naukowcy doszli do wniosku, że chorzy na AIDS posiadają we krwi
przeciwciała HIV, tak samo jak wszyscy chorzy na nowotwory złośliwe, stąd wniosek, że nie są to
antygeny odpornościowe, a tylko wirusowe postacie grzybka penicillium. Jeżeli w trakcie leczenia
jonami krzemu dojdzie do wysokiej gorączki, mocnego kaszlu, dolegliwości wątrobowych, wstrętu
do jedzenia, wymiotów, biegunki, zaparć to znaczy, że leczenie przebiega zbyt gwałtownie. Wtedy
trzeba sprawdzić białe ciałka we krwi, gdyż leukocytów zawsze będzie dużo. Trzeba obniżyć ich
poziom do 5000-6000 na mm^3. Chorzy po otrzymanym ANRY skarżą się nieraz na zaostrzenie
objawów choroby, które zwykle po dwóch tygodniach ustępują, stosując leczenie objawowe.
Przy leczeniu preparatem krzemowym nie należy używać cytostatyków ani antybiotyków.
Preparat używa się raz na wiele miesięcy. Po jego zażyciu (jak na początku)w tkankach
nowotworowych powstają chroniczne stany zapalne powodujące powolne niszczenie nowotworu.
Leczenie na własną rękę naftą, hubą, aloesem, jemiołą, skrzypem, ziołami tybetańskimi,
szwedzkimi, sokami z marchwi i buraków, kiszonej kapusty i ogórków, zdrojowych wód
mineralnych,jest niebezpieczne gdyż te środki posiadają aktywny krzem, który może w sposób
niebezpieczny przyspieszyć rozpad raka. W efekcie czego organizm może być nadmiernie zatruty
jadami nowotworowymi, powstaniem ostrej niewydolności wątroby i nerek, mocznicę i śmierć.
Przy paleniu tytoniu wdycha się zarodniki drobnoustrojów pleśni w ten sposób przyspieszając
rozwój choroby.
Relacja o UFO
Opis dziwnego zdarzenia, które miało miejsce ponad 2 lata temu w okresie zimy.
Było to w nocy. Wracałem wtedy z rodziną od teściów ze Słupska do Polanowa. Po drodze
jest miasto Sławno. 10 km przed Sławnem zobaczyłem nad drogą dziwny obłok w kształcie
błękitnej chmury, rozjaśnionej, o średnicy ok. 10 metrów. Ten dziwny twór przemieszczał się
zgodnie z naszą prędkością. Czasami nad drogą, czasami z lewej lub prawej strony drogi, ale ciągle
22
przed nami. Spytałem żonę czy widzi to samo, co ja, aby upewnić się, czy nie mam przypadkiem
halucynacji wzrokowych. To samo zobaczyła moja córka, wtedy ośmioletnia, siedząca z tyłu.
Czteroletni syn wtedy spał. Gdy przejeżdżaliśmy przez Sławno ten jasnobłękitny obłok znikł nam z
oczu. Ale za Sławnem znowu się pojawił. W końcu za pierwszą wioską (Kwasowo) zatrzymałem
się, ponieważ obiekt znalazł się na wolnej przestrzeni. Chciałem dokładniej się przyjrzeć. Obiekt
zataczał koło na wolnej przestrzeni o średnicy około 300 metrów. Zgasiłem silnik, aby ewentualnie
słyszeć jakieś dźwięki – nie wydawał żadnych. Wyszedłem z samochodu, przeszedłem przez
przydrożny rów i przyglądałem się przez chwilę. Bardzo byłem zainteresowany tym zjawiskiem,
chciałem podejść bliżej, aby znaleźć się w polu tego światła. Od dołu wyglądało to jakby ten obłok
był podświetlony przez reflektor który mógł być był tuż przy ziemi. Przy czym, gdy jechaliśmy w
stronę Sławna ze Słupska, podświetlenie z dołu nie było widoczne. Po prostu był to sam obłok.
(rysunek) Zacząłem już iść w tę stronę, aby, gdy ponownie nadleci tym samym torem znaleźć się w
jego zasięgu. Wtedy żona zaczęła krzyczeć ze strachu, abym nie szedł. Musiałem zrezygnować, ale
żadnego lęku nie odczuwałem. W tym samym czasie drogą szedł jakiś chłopak z dziewczyną,
minęli nasz samochód, ale nie zaobserwowałem po nich, aby zauważyli to samo. Wróciłem do
samochodu i pojechaliśmy dalej. Ten dziwny obłok również ruszył z nami i przemieszczał się po
prawej stronie. Następnie droga przebiegała przez gęsty wysoki las i wtedy z tego obłoku zrobiła się
jasna kula, która przeciskała się przez drzewa. Wyglądało to tak, jakby te drzewa przenikała. Być
może dla tej „kuli” było męczące przenikanie drzew, zaczęła się zbliżać do samochodu. Żona z
córką wystraszyły się. Więc „kula” zaczęła się oddalać i znalazła się z tyłu za nami. Gdzieś po
dwóch minutach znikła nam całkowicie z pola widzenia. Gdy wróciliśmy do domu na wszelki
wypadek spaliśmy wszyscy tej samej nocy w jednym pokoju. Takie zjawisko przytrafiło nam się
jedyny raz w życiu.
B.K.Polanów, 09.10.2006
Polanów, 17.08.2006
Poś wiadczenie o właściwościach bioterapeutycznych Pana Jana Krupy na podstawie
obserwacji wybranych przypadków zdrowotnych.
Pierws zy przypadek:
Pacjent z Polanowa koło Koszalina urodzony w roku 1919 (B. J.). Trzy lata temu z
powodów miażdżycowych doznał udaru mózgowego. Był leżący, kontakt z otoczeniem słaby,
trudności z połykaniem, niezdolność do samoobsługi. O wyzdrowieniu już nikt nie mówił i
pozostało jedynie leczenie paliatywne. Ja, jako lekarz POZ, poinformowałem rodzinę o wyżej
wymienionym bioterapeucie. Skorzystali. Po jego zabiegu pacjent zaczął chodzić, przyjmować
posiłki, powróciła zdolność do samoobsługi i zaczął funkcjonować w rodzinie tak, jakby udaru nie
było. Pacjent zmarł około rok temu z przyczyn nowotworowych i swojego wieku.
Drugi przypadek:
Moja mama, rok urodzenia 1919, kilka miesięcy temu poczuła się słabo. Brat bioterapeuta
do mnie przedzwonił i powiedział, że nasza mama ma” mokro” w płucach. Przy czym mój brat nie
jest lekarzem, nie badał chorej tak, jak robi to lekarz, a jedynie na odległość stwierdził tak, jak
podałem. Nie chciałem rozmawiać na temat mojej mamy, ponieważ jeszcze jej nie obadałem.
Dopiero w trakcie badania przedmiotowego wysłuchałem obecność płynu przesiękowego w
miąższu płucnym i niemiarowość serca. Brat na odległość (nie wiem w jaki sposób) wykrył płyn w
płucach, a ja potwierdziłem ten fakt słuchawkami lekarskimi. Zabrałem mamę do szpitala i w
szpitalu czynność serca została unormowana i płuca „osuszyły się”. Poza tym, brat wykonywał
23
skuteczne zabiegi na kręgosłupie u mamy (kręgosłup zwyrodniały, w znaczącym stopniu
pokrzywiony). Skuteczność zabiegów w tym przypadku nie oznacza uzdrawiania układu kostnego,
ale zmniejszenie bólów i poprawę samopoczucia oraz kondycji fizycznej.
Trzeci przypadek:
Mój przypadek. Bóle lewego stawu kolanowego i kręgosłupa. Po przyłożeniu obu jego rąk
do kolana poczułem ciepło i ulgę na kilka dni. Następnie była powtórka i dalsza poprawa. Podobnie
było z moim kręgosłupem. W tym przypadku był skuteczny masaż kręgosłupa połączony z
bioterapią. Przykładów innych jego pacjentów nie podaję, ponieważ z nimi się nie zetknąłem. Inni
pacjenci Pana Jana Krupy pozostają dla mnie nieznani i na ich temat może się wypowiedzieć tylko
zainteresowany i jego pacjent.
dr.B.K.Polanów
04.02.2009
Jeden z opisów choroby i „podziękowanie” za powrót do życia
POBYT W SZPITALU I MOJA CHOROBA
W roku 2006 trafiłam do szpitala Akademii Medycznej w Gdańsku z powodu bólów jamy
brzusznej, wymiotów, biegunki oraz silnych bólów kończyn dolnych. Pobyt w szpitalu trwał 21 dni,
gdzie każdego dnia zamiast lepiej, było gorzej. Chudłam 1 kilogram dziennie i słabły mi nogi. Na
oddziale wykonano badania takie jak: USG, TK i gastroskopię, gdzie stwierdzono marskość
wątroby. Po siedmiu dniach w szpitalu przestałam chodzić na własnych nogach, a ból się nasilał.
Lekarz prowadzący, którym był obcokrajowiec, stwierdził, że nie nadaję się do dalszego leczenia w
szpitalu, gdyż zwłok nie ma co leczyć. W stanie krytycznym zostałam wypisana do domu, gdzie
miałam czekać na śmierć, która miała nastąpić do około dwóch miesięcy. Tak lekarz oświadczył
rodzinie. Nie chodziłam, leżałam w łóżku, podkładano mi basen, nie mogłam jeść ani nic nie
potrafiłam koło siebie zrobić, usiąść na łóżku było dla mnie ogromnym wysiłkiem, ale przy pomocy
najbliższych udawało się. W czasie mojego pobytu w szpitalu, rodzina szukała pomocy wszędzie,
gdzie tylko można było,dowiedzieli się o panu Janie Krupa (bioenergoterapeuta), którego
sprowadzili do szpitala i tak po oględzinach mnie pan Jan powiedział rodzinie, że jeżeli przeżyję
dwa dni to będzie nasza. I tak się stało. Ręce, które mnie dotykały, były tak gorące jak ogień. Już po
pierwszej wizycie pana Jana poczułam ulgę, której nie doznałam żadnego dnia będąc w szpitalu.
Pan Jan przyjeżdżał do mnie do szpitala, lekarz, widząc to, zabronił i powiedział, że ludzie z
kosmosu nie mają tu czego szukać i zakazał mu wstępu. Powolne rehabilitacje ze strony rodziny i
odwiedziny w domu pana Jana postawiły mnie na nogi. Dużo zawdzięczam mojej rodzinie i
bioenergoterapeucie panu Janowi Krupie. A co do lekarza mam ogromny żal, że tak szybko, bo w
wieku 44 lat, chciał mnie pochować i bez zobowiązań podchodził do mojej choroby, nie zwracając
uwagi na moje cierpienie i ból, którego nie zapomniałam do dnia dzisiejszego.
B. S.
83-050 Kolbudy
województwo Pomorskie