Notatki z podróży.2011 r, Chicago - Jan Krupa "DR ŻELAZKO"
Transkrypt
Notatki z podróży.2011 r, Chicago - Jan Krupa "DR ŻELAZKO"
1 Chicago, 20.05.2011 Istota umierania i życia... Mama zaczęła gasnąć gwałtownie na nowotwór. Hani udało się być z nią aż cały miesiąc. Opowieść o ostatnich chwilach pobytu z mamą wstrząsnęła mną. To, co opowiadała i zdjęcia, które mi pokazywała, uświadomiło mi ostatecznie, ze tak powinno wyglądać odchodzenie człowieka z naszego ziemskiego życia. Uderzył mnie każdy szczegół z jej opowieści, szczególnie ten, jak mama kilka dni przed śmiercią, słysząc od Hani, że ma przez nią kupioną sukienkę, zapytała czy może ją zobaczyć. Kobieta na jej widok oniemiała z zachwytu. Za chwilę usłyszała, że ma również kupione buciki, ale o numer większe... również z tego powodu się ucieszyła, komentując: to dobrze, bo Bolkowi były za ciasne... Nieubłaganie zbliżał się czas wyjazdu Hani do Stanów. Nie rozmawiała z mamą o tym, że już nigdy się nie zobaczą. Na pytanie Hani, czy nie będzie miała żalu, że do niej nie przyjedzie, mama odpowiedziała z miłością – dziecko, to nic, ty masz swoje życie, o nic się nie martw. Rozstawały się z prawdziwym uczuciem i normalnym, ludzkim smutkiem, ale nie rozpaczą. Kilka dni później mama zmarła. Hania pokazała mi zdjęcia z pogrzebu. Tej niekończącej się opowieści o życiu i odrodzeniu słuchałem z zapartym tchem. Byłem zafascynowany, widząc na zdjęciach zmarłej kobiety szczęście i pogodę ducha, wręcz blask bijący z jej twarzy. W dniu wczorajszym słyszałem również ciekawe opowiadanie mojej gospodyni, u której zamieszkałem na temat jej i jej przyjaciela zmarłego przed dziesiątkami lat w Polsce. Mirek był wieloletnim przyjacielem, z którym rozumiała się bez słów, życzliwym, serdecznym i pomocnym bez jakichkolwiek uwarunkowań. Przy ostatnim pożegnaniu w Polsce, Mirek mocno ją przytulił i tak jakoś dziwnie, bardzo głęboko, spojrzał jej w oczy, mówiąc: żebyś ty wiedziała, jak ja się o Ciebie martwię... Kilka dni później zmarł nieoczekiwanie w szpitalu po jakimś tam drobnym, pozornie niegroźnym zabiegu. Heronka nie wytrzymując psychicznie w wyniku wewnętrznego niepokoju zadzwoniła czasu polskiego o północy do jego rodziny. Głos w słuchawce poinformował ją, że Mirek właśnie zmarł. Później zaczęła go mieć na myśli przez cały czas, ale w przyjaznym tonie. Wtedy to zadzwoniła do niej jego żona, mówiąc, że Mirek jej się śnił i że z nią zwiedza Chicago. Mówi, ze jest bardzo dobrym kierowcą i że zna miasto i doskonale sobie radzi. A przecież Mirek nigdy nie był w Stanach... Przed laty obserwowałem życie i śmierć człowieka, który powinien mieć trumnę wyższą o długość ramienia. Był dobrym człowiekiem, ale zacietrzewionym w swoich poglądach, nienawidził systemu politycznego, pasł się wręcz codziennymi dziennikami i prasą. Miałem wrażenie, że niepowodzenia swojego życia przelał na władzę. Umarł z grymasem bólu i wręcz nienawiści na twarzy. Pamiętam, jak mu zwróciłem uwagę, żeby nie śledził polityki, żeby zajął się sobą, żeby się nie denerwował. Odpowiedź brzmiała – ależ ja się nie denerwuję. W tym czasie coś leciało w TV. Rozmawiając ze mną, słuchał jednocześnie wiadomości i w pewnym momencie wybuchł wskazując ręką ekran, mówiąc: „bo to oni...”. Po śmierci wyglądał podobnie jak w danej chwili. Kilka lat później zmarł na nowotwór płuc. Musimy wiedzieć, że większość problemów z płucami pochodzi ze źródła sfery psychiczno-duchowej, z nierozładowanych emocji, z braku akceptacji, itd. A chwila śmierci jest tylko wydarzeniem w życiu nieśmiertelnej duszy. Chyba byłoby lepiej zadbać o to, żeby te ostatnie chwile będąc na katafalku być naprawdę fotogenicznym, prawda? 23.05.2011 Porównanie zdrowia i szczęścia wielodzietnych mam i przykład młode j, bogatej, wygodnej, jak również be zdzietne j... Dni uciekają szybko. Wczoraj minął tydzień jak postawiłem nogę na amerykańskiej ziemi. Czas biegnie, po tygodniowej aklimatyzacji coś się zaczyna dziać. Przychodzą refleksje, nowe tematy. Kilka m-cy temu Karin z Hamburga poprosiła mnie o pomoc. Bardzo cierpiała z powodu 2 dużego kamienia nerkowego, który ugrzązł na początku przewodu moczowego. Ostatecznie szczęśliwie się to wszystko zakończyło i bezboleśnie w postaci dwóch części kamień wylądował w muszli.Karin urodziła i wychowała 11-ro dzieci. Wszystkie są dorosłe. W domu mieszka z mężem, synem i 9- ma kotami Było mi przyjemnie pracować z tą kobietą. Emanowało z niej takie prawdziwe ciepło, z czułością opowiadała o wszystkich swoich ciążach, o ich końcówkach i swoim samopoczuciu. To, co mówiła było niezwykłe. Karin bała się tylko momentu początku porodu. Przed i później była szczęśliwą mamą. Podkreślała, że bardzo lubiła ten stan. Czuła się tak silna od razu po rozwiązaniu, że mogła góry przenosić. Nawet na pierwszego męża nie narzekała, który wyrządził jej sporo krzywdy. Tuż przed moim wyjazdem, gdzie ja nie miałem czasu na jakiekolwiek wizyty, odwiedziła mnie z dwójką dzieci tylko na parę godzin. Nie do końca rozumiałem dlaczego. Dopiero po tygodniu dotarło do mnie, że nie miała z kim porozmawiać, a telefon to za mało. Zrozumiałem, że w danej chwili ona wiedziała, że ten jej gest dla mnie będzie wiele znaczył, nie mówiąc już o niej. Po prostu życzliwych dla niej ludzi ona otacza bezinteresowną przyjaźnią. A jest to tak piękne, gdzie w dobie ostatnich lat w naszej „wschodniej” cywilizacji wszystko staje się coraz bardziej agresywne i wyrachowane. Mniej więcej w tym samym czasie, czyli ok. 3 m-ce temu mam telefon z zagranicy. Dzwoni w sprawie swojej mamy cierpiącej na wiele problemów jej córka. Mama jej przyjechała do mnie na wizytę ok. miesiąc później. Jest to matka ósemki dzieci. Podczas rozmowy mówi, że nie jest do końca zadowolona ze swojego życia, a szczególnie z tego, że mąż zafundował jej ostatnie dziecko – obecnie nastoletnią córkę . Chwilę wcześniej była rozluźniona, mięśnie na plecach, pośladkach były miękkie. Przyszła do mnie również z problemem napiętych mięśni, które po chwili dłuższego siedzenia sprawiały ból przy wstawaniu, wstając z łóżka było podobnie. Do tego miała bardzo dużo niepokoju wewnętrznego. Zanim zaczęła mówić o dziecku, bardzo się spięła, szczególnie pośladki. Ona w ogóle sobie z tego nie zdawała sprawy, że coś takiego może się dziać u niej z takiego powodu. Jest to bardzo mądra, prosta życiowo kobieta nieposiadająca wiedzy większej na temat życia duchowego. Dopiero dłuższa rozmowa n/t przyczynowości i ich skutków w jej życiu spowodowała to, że stan zdrowia jej bolącego kręgosłupa i spokoju zaczął się poprawiać. Około 1,5 m-ca później doszło do następnego roboczego z nią spotkania. Wiedziałem od początku, że ma problemy z trójką dzieci. Do tej dwójki się nie przyznała na początku. Po prostu ich nie urodziła. Wskazówki i serce, którymi została otoczona podczas tej rozmowy-spowiedzi spowodowały to, że tak jakby kamień z niej spadł po raz drugi. Ponieważ miewam kontakty z duszami uspokoiłem ją, dając jej przekazy uspokajające od nich. Tak że do tego stosując właściwą suplementację zdrowie jej dość szybko powróciło do normy. Trzeba przyznać, że do chwili pierwszego spotkania stan zdrowia nie chciał się poprawiać. W swoim życiu spotkałem również kobietę o podobnych cechach już tych wspomnianych, bezdzietną, o uregulowanym życiu, czyli inaczej samotność z wyboru. Życie jej po prostu uciekało między palcami zużywane na pracę i kontakty z koleżankami czy rodziną. Poza chodzeniem na cmentarz i do kościoła, tak naprawdę nic więcej w swoim życiu nie zrobiła. Pisząc słowo „życie” widzę w tej chwili jej wewnętrzny płacz, wręcz rozpacz. Jest ona osobą pomimo swojej uczynności i serdeczności bardzo zamkniętą w sobie, nie potrafi rozmawiać na tematy duchowości czy też osobiste. Wiem, że bardzo kocha dzieci, wiem, że je chciała mieć, nawet „niechcący” zobaczyłem zabieranego noworodka od niej, ale tak, że tego nie widziała, będąc odwrócona do tej czynności tyłem. Co to znaczyło „to moje widzenie”? To tylko ona i jej dusza wie. Wiem, iż powiedziałem jej to, że w chwili obecnej miałaby dorosłą córkę, którą by sama wychowywała i byłaby bardzo szczęśliwa z tego powodu. Po tym, co powiedziałem zapłakała, ale ani jednego słowa nie powiedziała. Cierpi w samotności – to też trzeba uszanować. Kilka lat temu poproszono mnie „wyjazdowo” do kobiety będącej na początku ciąży. Wcześniejsze ciąże poroniła czy też nie donosiła z „innych” przyczyn. Zanim dotarłem do niej wiedziałem, że powinienem u niej być 1,5 godziny. Wchodząc do niej uderzyło mnie mieszkanie remontowane w konkretnym przepychu. Po prostu kasa kapała z sufitu i ze ścian. Wizyta polegała po prostu na rozmowie, której celem było znalezienie przyczyn poronień. Okazało się, że warto słuchać „podpowiedzi”. W ostatnich minutach tej 1,5 godzinnej wizyty pada zdanie młodej, 3 przyszłej, bo naprawdę już tym razem zdecydowanej mamy: ja tak bardzo chcę urodzić to dziecko, a boję się, że go nie wychowam, bo wszystko jest takie drogie... W chwili obecnej mają olbrzymi, ok. 400 m^kwadratowych dom, bogato wykończony i motywem przewodnim tej pani jest nadal kasa. Przykładów może być więcej, tylko po co? Pozwolę sobie to wszystko pozostawić bez komentarza. Zauważę tylko, że tam, gdzie wszystkie dzieci są oczekiwane ,są kochane bez uwarunkowań, zdrowie rodzinne w każdej postaci jest zupełnie inne. Rodziny te szanują się inaczej, między rodzeństwem nie ma niezdrowej rywalizacji, nie ma nienawiści i wzajemnego podkopywania pod sobą dołków. Przecież skądś ten przykład musi być wzięty, prawda? A później pytanie czy te dzieci korzystają ze zdrowego rozsądku, mając już własne życie? 25.05.2011 Moje „Światło Chrystusa” Budząc się w nocy dwa dni temu zobaczyłem, jak otacza mnie „Światło Chrystusa”. Było to coś pięknego. Był to kolor i światło z mojej wizji z przed ok. 3 lat. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Było to w moim mieszkaniu ok. godz. 21:30. Ukazał mi się nad domem nieżyjącej słupskiej wizjonerki Wacławy. Postać była na tle nocy w przepięknym, świetlistym leju, z tyłu na wysokości łopatek i za nią wręcz świecące skrzydła anioła, ale tylko w zarysie. Postaci na tle granatowej nocy za bardzo nie było widać. Natomiast z piersi buchnęło światło bordowoamarantowe, przeszło na chwilę w przezroczyste i poszło dalej błękitne, jasne. To był taki strzał tego światła. Został nim ogarnięty mój gabinet, ja, następnie mój przyjaciel mieszkający ok 80 km ode mnie i jego domek w Bobolicach jednocześnie wraz z jego kościołem oraz poszybowało w kierunku pewnej wioski trafiając w tylko jedno określone miejsce przez które w życiu może dwa razy przechodziłem. Później poprosiłem o wizję jak ma być namalowany dla mnie i mojego gabinetu – prośba została spełniona. Było wszystko to samo oprócz widoków spoza postaci. Przedwczoraj to światło mnie „otuliło”, tak jakby mnie chciało przed czymś chronić. I tak to naprawdę odczułem. Trudne sprawy pozostawione w kraju zaczęły się coraz bardziej wyciszać…. 27.05.2011 O kiciusiach Dzisiaj rano rozmawiałem telefonicznie ze Zbyszkiem, mężem zaganianej, a jednocześnie wysoko rozwiniętej duchowo Lidki. Lidki w tym czasie nie było w domu. Rozmowa z nim zeszła na temat zwierząt. Zbyszek zaczął się pogardliwie wyrażać o zwierzętach, a w cieniu też słychać było wyraz ignorancji dla swojej żony. Również dwa dni temu kiciuś gospodyni, piękny, pręgowany dachowiec Fredek, zwany również Sierżantem, położył mi się również w nogach, jak zmieniłem sobie na chwilę kierunek leżenia. Myślałem , że to jest ulubione miejsce Fredka, a zatem jakieś mocne promieniowanie ziemskie, cieki wodne bądź coś innego. Zdumiało mnie to, że znowu położył mi się w nogach. Skupiłem się nad przyczynami, a wiedząc, że kiciusie są uzdrowicielami natychmiast wziąłem to pod uwagę. Zauważyłem, że mam bardzo dużo nagromadzonych negatywnych energii zewnętrznego pochodzenia. Zacząłem je uwalniać bardzo intensywnie. Przy tym nogi mi zmarzły (często tak się dzieje przy uwalnianiu stresu bądź innych chorobowych energii) i poczułem wzrost wibracji wokół mnie. Dzisiaj zauważyłem, że nastąpiła zdecydowana poprawa samopoczucia w nogach. Intensywne bóle całych wręcz stóp od spodu, a właściwie receptorów, pomimo częstych masaży, utrzymujące się od ok. miesiąca, nie przechodziły. Dzisiaj jest znacznie lepiej i to dzięki temu, że poczciwy i na pół dziki Fredek zwrócił mi na to uwagę. Heronka opowiadała mi dwa dni temu przepiękną historię jej kota, też uzdrowiciela, który „odszedł” 7 lat temu. Pewnego pięknego dnia, sąsiad z ulicy zaczepia ją, pytając czy to ten kot to jej. Okazało się, że Zygi codziennie przychodził do niego wieczorem punktualnie od 19 i był u niego zawsze całą godzinę. Trwało to rok czasu. Ci ludzie myśleli, że ten kot jest bezdomny, kupowali mu też jedzenie. I Zygi raptem znikł. Później okazało się, że pan, do którego przychodził, 4 wyzdrowiał z wcześniej zdiagnozowanego nowotworu żołądka. Zygi, tak jakby mu ktoś kazał, codziennie tę godzinę siedział na brzuchu tego pana. Znam wiele ciekawych opowieści o zwierzętach-uzdrowicielach. Przytoczę jeszcze co nieco. Otóż we „Wróżce” lata temu wyczytałem opowieść starszej pani, która dzięki swoim dwóm kotkom żyje. W pewnym momencie pani ta siedząc w fotelu, zaczęła tracić siły, gdzie nie mogła nawet sięgnąć po telefon. Kotki siedziały jedna na lodówce, a druga na telewizorze i uważnie ją obserwowały. W pewnej chwili obie skoczyły do niej i zaczęły ją ratować. Jedna skoczyła na nogi, jedną parą nóżek na jednej stopie, a drugą na drugiej. Druga kotka skoczyła na kolana i swoje łapki wepchnęła w dłonie tej pani. Po ok. 15 minutach ta pani zaczęła odzyskiwać siły i zadzwoniła po pomoc. Osobiście kiedyś miałem miłe doświadczenie z pięknym domowym psem owczarkiem niemieckim. Komuś kiedyś coś robiłem i zapomniałem, gdzie położyłem kombinerki. Patrząc na Ramona, głośno sam siebie zapytałem, mówiąc: ciekawe, gdzie ja położyłem te kombinerki. Ramon wstał, poszedł do drugiego pokoju prosto do dużego kwiatu i przed nim zmienił kierunek. Spojrzałem do tej doniczki i znalazłem swoje kombinerki! Pewien znajomy opowiada o swoim kocie domowniku, którego nazwali Wybawicielem. Było to na obrzeżach Lęborka. Gospodyni przesiadywała tego dnia przed kominkiem. Kot w tym domu miał swoje prawa, czuł się dobrze. W pewnej chwili przychodzi do pokoju, miauknął, poczekał chwilę, spojrzał na gospodynię i poszedł. Pani oczywiście nie zareagowała. Powtórzył tę czynność dając jej do zrozumienia, że czegoś od niej oczekuje. Dalej żadnej reakcji. Chwilę później okropny wrzask z kuchni. Okazuje się, że zaczął się palić garnek na ogniu. Szczęście, że nad kuchenką był metalowy pochłaniacz... Inny przykład. Kot uratował niemowlę. Obecna technika jest dobra, ale przed wszystkim nie ustrzeże. Niemowlę w łóżeczku leżało na pięterku z „beibitonem”, a odbiornik był na dole. Kot zaczął nerwowo alarmować mamę, żeby poszła na górę. Mama nie reagowała. W pewnym momencie słyszy okropny wrzask w głośniku.Biegnie na górę i widzi duszące się dziecko w poduszce, a kota drącego się do mikrofonu. Opowiedziała mi również historię dwóch kobiet uratowanych od gorszych problemów zdrowotnych, które mogłyby nastąpić w czasie późniejszym, gdyby nie zwierzę, zwyczajny czworonóg, pies Golden retriever. Otóż koleżanki pies zaczął nieoczekiwanie obwąchiwać i stukać nosem jej lewą pierś, czego wcześniej nigdy nie robił. Na wszelki wypadek poszła się zbadać. Okazało się, że miała nowotwór we wczesnym stadium rozwoju. Następna jej znajoma w podobny sposób została przez tego samego szczekającego przyjaciela w podobny sposób zdiagnozowana. Trzy dni temu Fredek mnie zdradził, zaczął od nowa spać ze swoją panią. Dopiero dzisiaj rano zrozumiałem dlaczego. Po prostu już wtedy, o czym my nie wiedzieliśmy, kotek wiedział, że gospodyni jest chora. Dopiero wczoraj rano my to zauważyliśmy – kaszel, gorączka, ból w kościach. Nawet w dzień jej nie odstępował. Problemy ze zdrowiem w sumie trwały nadzwyczaj krótko – witaminy, domowe mikstury i „energie” swoje zrobiły, a Fredka podziwialiśmy wypoczywającego na sąsiednim dachu... Wizje z przeszłości Przebywając dzisiaj cały dzień na miejscu, u Heronki, miałem zaszczyt być zaproszony na grilla. Było kilka osób, również jej córka z przesympatycznym czarnoskórym przyjacielem chorym na sarkoidozę. Dziwne, bo pomimo takiego normalnego, zwykłego i nienużącego zgiełku, miałem kilka wizji dotyczących Larry'ego i Asi oraz mnie samego. Larry'ego widziałem za piramidami na tle pustyni lubiącego odpoczywać na leżąco w ich cieniu w charakterystycznej pozycji. Za chwilę Larry wstaje, przynosi leżak i rozkłada go i dopasowuje swoje ciało do pozycji z mojej wizji… To był czas, kiedy powstały budowle towarzyszące Wielkiej piramidzie. On jeździł na wielbłądach, 5 należał do dobrych ludzi, widziałem, że siedząc na wielbłądzie rozmawiał z Asią. Równolegle widziałem również Asię w Indiach, bliżej Oceanu Spokojnego w kierunku Azji Mniejszej w towarzystwie słoni. Co to znaczyło? Czyżby oni się rozdzielili w dawnym życiu i spotkali się dopiero teraz? Wcześniej wydawało mi się, że problem z płucami i wątrobą pochodził z tej przyczyny, że stracił wcześniej rodziców. Spróbowałem zobaczyć siebie. Najpierw zobaczyłem na plaży postać spacerującego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Opodal był długi pomost łączący okazałą budowlę na zboczu przy plaży. Pomost był osadzony na solidnych, kamiennych słupach. Spróbowałem zobaczyć, co na tym pomoście było. Zobaczyłem strażników żołnierzy. Zrozumiałem że znalazłem się w starożytnym Cesarstwie Rzymskim z przed 2600 lat Zobaczyłem dużą okrągłą salę z dużym, okrągłym stołem. Widzę przy boku olbrzymiego, dziwnie kręcącego się stołu mały, biały obłok. Zrozumiałem że to ja nie żyję a to nie stół się kręci tylko mój duch biega dookoła. Po chwili widzę, że ten stół robi się coraz mniejszy, widzę go z góry jak się oddala obracając cię w prawo. Z postaciami przy stole jestem połączony białymi nitkami o różnej grubości wyglądającymi jak promienie światła. Próbuję zobaczyć siebie przy tym stole. Widzę czarny wycinek, ramiona i boki tego wycinka zaczynają się w środku koła. Siebie też podczas roboczej biesiady. I znowu odlot... W poniedziałek, 23-go, wracałem z miasta po załatwieniu telefonu komórkowego. W pewnym momencie czuję przeszywający ból w klatce piersiowej, na szczęście niegroźny. „Widzę”, że ktoś sobie na mnie uprawia voodo. Igłą z nicią usiłuje zaszyć mi serce i klatkę piersiową. Unicestwiłem ten atak i po bólu. Około dwie godziny wcześniej widziałem dobrodusznego, pyzatego dziadka obserwującego z poczuciem szczęścia niezmierzone przestworza pól i lasów, które prawdopodobnie należały do niego, a jednocześnie jego nie były.. Wiedziałem, że to byłem ja. Było mi z tym bardzo dobrze. Dzisiaj w towarzystwie była również u Heronki pani Halina. Poznałem ją tydzień temu. Wtedy dała mi odczuć, kto tu rządzi. Podczas posiedzenia próbowała również ironicznie i złośliwie ingerować w rozmowę z Asią, córką gospodyni. Została delikatnie przygaszona, w zamian zobaczyłem ją butnie stojącą i opartą obu rękami na olbrzymim mieczu. Studiując ją dalej, okazało się, że niestety, ale szanowanie bezinteresowne ludzi nie leży w jej stylu. Na szczęście dalej nie próbowała przeszkadzać. Na sam koniec tych wszystkich wizji zobaczyłem piękne wzgórza z piękną, różnokolorową, promieniującą kulą światła. Gdy zobaczyłem przy II- gim widoku tę czerń, zacząłem ją oczyszczać. Pozostała jej duża część, a na samym dole została już czysta, przezroczysta masa. Nie rozumiałem, co to znaczy. Poprosiłem o wytłumaczenie kolejnych wizji dotyczących światła na wzgórzu i otrzymałem odpowiedź: „Fałszywa skromność”. Przez następne dwa dni co rusz wracałem do tych wizji z mojej starożytnej przeszłości. Widzę tego człowieka (mnie) siedzącego przy stole jak „obskakuje” go i przesadnie mu służy jakaś kobieta która jest bardzo fałszywa. Usiłuje zdobyć u niego, który chyba jest kimś ważnym wiele podpisów. Nawet „nurkuje” pod stołem. Cały czas usiłuje „ubić” swoje interesy. Zastanowiłem się kim ona jest i dotarło do mnie, że to jedna z obecnych moich znajomych, wyjątkowo fałszywa kobieta bez taktu i rozumu, bardzo chciwa. Całe dwa dni pracowałem nad uzdrowieniem przeszłości. Energia szła bardzo mocno, a mnie znowu mniej bolą receptory w stopach. A ta pani? Nienawidzi mnie całą sobą Do tego u niej dochodzi próba przeniesienia odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na kogoś innego. Umie liczyć pieniądze, ale tylko w obcych kieszeniach. 01.06.2011 Czy in vitro? …Jestem w ciąży czy nie…i znowu nic…Lekarz z wielką kieszenią mówi że najlepiej iść za ciosem…i znowu następną pożyczkę spłacać trzeba… W świecie cały czas kotłuje się na temat sztucznego, pozaustrojowego zapłodnienia in vitro. Do czasu kiedy nie posiadałem wiedzy na ten temat swojej własnej w zasadzie byłem bez zdania. 6 Dopiero podczas jej zgłębiania w pracy z ludźmi, swoich własnych obserwacji, jak i własnych wizji, zająłem stanowisko w tej kwestii. Każdy ma swoje racje – zarówno Kościół jak i jego przedstawiciele, ale również i ci spragnieni potomstwa, niespełnieni rodzice. Najgorsze i zastanawiające jest to, że na prawdziwiej niewiedzy społeczeństwa pomnażają swoje zasoby firmy farmaceutyczne, służba zdrowia jak również prywatne kliniki oferujące 100%-we macierzyństwo. Osobiście znam kilka sytuacji, gdzie lekarze wiedząc, że w danym małżeństwie nie będzie potomstwa na pewno (absolutny brak płodności u mężczyzny) faszerują kobiety zawsze masą hormonów wciskając im nieprawdę za ciężkie pieniądze, że będą szczęśliwymi, spokojnymi matkami. I tak do skutku, dopóki spragnieni potomstwa stwierdzą, że nie tędy droga. Znajomym też oferowano drenaż kieszeni podobnymi metodami. Na tym korzystają tylko instytucje. Ale zadajmy sobie pytanie: ile z tych małżeństw tak naprawdę chce zgłębić prawdziwe przyczyny niepłodności również poza szkiełkiem i okiem? Przyczyn może być wiele, ale te inne może zdiagnozować tylko dobry radiesteta, sprawdzony bioterapeuta czy też parapsycholog. Bardzo często, np. wystarczy sprawdzenie polaryzacji pary. I tak przy jednakowej – potomstwa nigdy nie będzie. Może być za mało kolagenu w macicy(nazywam to płaczącą macicą z powodu zbyt rzadkiego śluzu na wyściółce) – zarodek spłynie, nie zagnieździ się. Może być brak miłości– to też może być przyczyną niemożności zapłodnienia (plemniki potrafią zawrócić), nieodpowiedni stan organizmu, złorzeczenia bądź inne przyczyny. Niewiele par zdaje sobie sprawę z tych przyczyn, ale jeżeli już podzielą się wnioskami z lekarzami, to najczęściej są wyśmiani i słyszą komentarze o zabobonach i o tym, że jeżeli sami zaczną coś „na własną rękę” to lekarze się odwracają od nich. No cóż, groźby i ironia oficjalnych przedstawicieli komercjalnych instytucji potrafią być niesłychanie skuteczne. No dobrze. Ciąże ciążami, rodzicielstwo jest rodzicielstwem, zdrowie matki jest zdrowiem matki. Tak naprawdę to nikt sobie nie zadaje pytania, co na to świat naszego ducha, naszej zwykłej ludzkiej duchowości. Kościół i pozostali fanatycy grzmią o in vitro, szczęście, że nie mogą korzystać z przywilejów jakie mieli w średniowieczu, aż do niedawna paląc czarownice na stosach. Zabraniają sztucznych zapłodnień, aż tak mocno, że ja też mam tego po dziurki w nosie. Tak naprawdę to robiąc hałas o obronie życia poczętego, w czym mają absolutną rację, nie dbają o wyjaśnienie konsekwencji duchowych i następstw psychicznych u większości kobiet poddanych tym zabiegom, najczęściej manipulacjami dla kasy. Nikt nie porusza tematu stracenia ciąży w wyniku najzwyklejszego poronienia. Często te wrażliwe mamy przez wiele lat nie mogą się z tego otrząsnąć że poroniły. Lekarz je zbywa, zwykły psycholog kliniczny odfajkowuje wizytę, a psychiatra przepisuje pigułki. A co się dzieje z rodziną będącą najczęściej świadkiem ukrytych dramatycznych cierpień mamy i gospodyni? Sprawa in vitro i aborcji w porównaniu do samoistnego poronienia to już zupełnie inna sprawa. Tu nikt nie mówi, że wiele obumarłych, wręcz zabitych noworodków, to prawdziwy początek życia ludzkiego. (Niedawno przygodnie poznana kobieta, matka, nazwała dwójkę dzieci znanej jej kobiety „wypierdkami in vitro”...). I teraz wchodzimy w aspekt duchowości. KAŻDA nasza DUSZA w pewnym momencie chce się zmaterializować w postaci ciała człowieka. Do tego celu potrzebna jest kobieta- matka. I jak ta dusza się czuje, gdzie widzi już początek swojego życia i raptem przed nią zatrzaskują się drzwi, przez które mogła przejść do ziemskiego życia i spełniać swoje wcześniej zamierzone cele? A co się dzieje jak tych niespełnionych i niezrealizowanych istnień jest więcej? Co wtedy czują wrażliwe duchowo niedoszłe matki tych dusz? To o tym się uparcie milczy. Czasem te cierpiące kobiety szukają pomocy gdzie indziej. I okazuje się, że powodem ich bólu duchowego, problemów w życiu jest brak spokoju spowodowanego tym, że zawiedzione dusze niedoszłych dzieci są przy matce. Dopiero fachowa pomoc uzdrowiciela duchowego pozwala na odejście tych dusz do właściwego im miejsca gdzieś tam..., a matka również odzyskuje spokój. Celowa aborcja jest prawdziwym, wyrachowanym zabójstwem. Każdy to wie, co do tego nie ma wątpliwości. W przypadku par, które sobie z tego zdają sprawę pod tym względem skutkuje to ukrywanym niepokojem, a w konsekwencji również pogarszaniem się stanu zdrowia również 7 fizycznego. Szczera i fachowa rozmowa z takimi ludźmi powoduje zrzucenie z nich brzemion cierpienia i szybkie poprawienie się stanu psychicznego. Pamiętajmy o tym...Oficjalnie można było zabijać do trzeciego miesiąca ciąży. Czy to znaczy że do tego czasu początek życia człowieka można traktować jak śmiecie? Ido tego w imię prawa? To ma być równość praw człowieka? I o dziwo w sejmie naszym polskim to ma też miejsce. Co ciekawe w czasach Solidarności też nosił ten człowiek krzyż w ręku a teraz go zdejmuje, a w imię fałszywie pojętej wolności i demokracji każe zabijać. To dlaczego nie każe na początek wybić dla przykładu swojej rodziny? Zycie embriona to też takie samo życie. Pan Palikot (po którym również kiedyś pamięć ludzka zaginie) i inni mu podobni gdyby pamiętali jak bardzo chcieli żyć na początku swojej drogi to zapadliby się pod ziemię. Pamiętajmy o tym, że nasze dusze zabiegają bardzo mocno o życie swojego ciała. Uczestniczą w jego rozwoju całą swoją wolą. I nie zawsze rodzą się ze zdrowym i sprawnym ciałem. KAŻDY Z NAS MA SWOJĄ MISJĘ DO SPEŁNIENIA. Pamiętajmy o tym. Przypomniało mi się, jak pewnego razu przyszła do mnie para mająca problem z doczekaniem się potomstwa. Obydwoje mieli różnego rodzaju problemy zdrowotne, a kobieta również emocjonalne. Po prostu była na kogoś do ostatniej krwi zła i nieprzejednana. Problemy z miesiączkowaniem, miednicą, kręgosłupem, napięcia dołu brzucha. Do tego oczekiwanie na ciąże w sposób skrajnie niecierpliwy. Tłumaczenie, że emocje w jej sytuacji nie pomagają rozwikłać problemów, a wręcz je pogłębiają, nie docierało. Hormony, którymi była faszerowana obniżały jej stan zdrowia, zaczęła gwałtownie przybierać na wadze, ale oni na to nie zwracali uwagi. Na sugestie dotyczące wybaczenia odpowiedziano, że to nie ma nic do rzeczy. Myśl o niespełnionych duszach i ewentualnych późniejszych reakcji psychiki też była odrzucona. Cel był jeden. Koszty nieważne. Mężczyzna, jej mąż, był niepocieszony. Bardzo wyraźnie dał mi to odczuć. Do dzisiaj mam w uszach wielokrotnie powtarzane zdanie: wiem, że będziemy bardzo dobrymi rodzicami... Przypominam sobie fakt, jak zgłosiła się do mnie młoda kobieta z Warszawy. Jej pierwsze pytanie brzmiało czy będzie jeszcze mogła mieć dzieci. Okazało się, że będąc w ciąży, przyszły ojciec jej dziecka wyparł się go, oskarżając jednocześnie ją o cudzołożenie. Kobieta to bardzo przeżyła reagując poronieniem. Po rozmowach ze mną „zeszło” z niej powietrze, wyciszyła się, wybaczyła. Pół roku później dzwoni do mnie cała w skowronkach, że jest w ciąży. Inna pani po 11-tu latach małżeństwa urodziła dziecko. Przyczyną tak długiego czasu oczekiwania był nadmierny poziom emocji związany z oczekiwaniem ciąży, jak i w ogóle bardzo duża wrażliwość kobiety. Zrozumienie, że należy zaakceptować ten stan i praca nad wyciszeniem się zrobiło swoje. Została szczęśliwą matką, ale znowu dała upust swoim emocjom. Stała się nadopiekuńcza, dziecko zaczęło chorować. I znowu interwencja – matka dalej robiła to samo, dziecko chorowało. W końcu zaczęła stosować się do wskazówek i okazało się, że synek jest bez porównania zdrowszy od dzieci sąsiadów. - Ku rozwadze wszystkim niecierpliwym. Do tego wszystkiego powinniśmy dodać tylko kilka okruchów wiedzy tak skrzętnie ukrywanej przez biznes sztucznego, często pozaustrojowego zapłodnienia. To wszystko jest szczegółowo opisane w Zeszycie Problemowym 2/2006 pt. Służba życiu. Czytając tę broszurkę, w której jest jeden z artykułów zatwierdzonych przez kardynała Josepha Ratzingera, aż ciarki przechodzą po plecach z powodu opisów w jaki sposób traktuje się życie ludzkie, tworząc je niejako metodami naukowymi. Oto niektóre wycinki z tekstu: Dzieci in vitro mają zwiększone ryzyko porażenia mózgowego o 60%, występowanie niebezpieczeństwa zwiększenia guzów u dzieci jest do 9 razy większe (syndrom Beckwitta – Wiedermanna), a przy procedurze zamrażania embrionów ryzyko porażenia mózgowego dodatkowo wzrasta o 230%. badacze Golombok i Levy-Shift (1998) stwierdzili większe trudności wychowawcze. Na stronie piątej tej broszurki opisane jest, jakimi to metodami eliminują płody z wadami w celu redukcji ich liczby, gdzie często rodzice decydują, ile dzieci kobieta ma urodzić w przypadku ciąży mnogiej. W tym artykule te wszystkie techniczne metody tworzenia embrionów i ich selektywnego 8 zabijania są opisane w tak lekkim i przejrzystym tonie, że to budzi prawdziwą zgrozę, wręcz przerażenie. Do tego w regulacjach prawnych wielu krajów poczęte życie do pewnego momentu jest tylko przedmiotem, a nie życiem. To jest straszne, gdy możemy sobie pomyśleć, że może ktoś z nas jest dzieckiem z probówki i miał szczęście przeżyć. Jeszcze większe przerażenie budzi fakt uświadomienia sobie, że w wyniku tych technicznych zabiegów, najczęściej pozbawionych uczucia, moglibyśmy urodzić się kalekami bądź w inny sposób upośledzonymi. Pisząc ten tekst przypomniało mi się, jak ok. godziny temu opowiadała mi kobieta, wdowa od 3 lat, jak pewien lekarz wziął 500 dolarów od jej umierającego męża, przepisując mu masę uzdrawiających tabletek. Następnej kobiecie, pacjentce, powiedział, że ten pacjent za miesiąc nie będzie żył... Analogicznie, wielu autorów- lekarzy, nie do końca naturalnego procesu przychodzenia na świat dzieci, należy porównać do tego nieuczciwego łapówkarza, o którym opowiadała ta pani. No dobrze, tego tematu, co się dzieje z psychiką kobiet, bądź rodziców urodzonych dzieci w wyniku in vitro, poronień, tych wszystkich manipulacji medycznych selekcjonujących embriony, raczej się nie porusza. Mówi się i dużo pisze o ochronie zwierząt, przyrody, itd. Okazuje się, że za złe traktowanie zwierzęcia można mieć wyroki skazujące bądź inne kary. Selekcjonuje się naturę żywą, żeby ona dla nas była bardziej wydajna, a niekoniecznie zdrowa. Z tego wynika, że człowiek w oczach wielu ludzi jest tym samym, że manipulując nim i wykorzystując zdobycze techniki, najczęściej w sposób bezduszny i wręcz perfidny, zarabia się krocie na tych zdesperowanych rodzicach. Głowy Kościoła grzmią w tej broszurce co chwila, żeby materiału na dzieci nie wylewać na prześcieradło, bo to grzech i co chwila to udowadniają przypisami teologicznymi. Można się z tym zgodzić. Ale jak jest naprawdę w tej kwestii? Smutne jest to, że Kościół jako instytucja, naprawdę wydawałoby się w tej kwestii najbardziej kompetentna, nie porusza tematu dusz, które chcą się urodzić w ludzkiej postaci. Ważne są czynności, a nie dusza, ważna kasa, a nie prawdziwa natura wszystkiego, co żyje. Przecież do każdego nowego zarodka przyporządkowana jest nowa dusza! Dusza to nie paproch, który można zamieść i wrzucić do śmieci! Jest znanych wiele przykładów łączności przyszłych matek z duszami, które mają zamieszkać w ciałach ich urodzonych dzieci. Wiele matek przed poczęciem wie w jakim momencie ma być akt miłosny prowadzący do macierzyństwa i wiedzą też jaka ma być płeć za chwilę poczętego dziecka! Ale o tym się nie mówi. Jest tylko jeden przykład w naszej wierze – poczęcie przez Ducha Świętego Jezusa Chrystusa w Łonie Matki Boskiej. To jest NAJBARDZIEJ znamienny przykład całej ludzkości i pozostałego świata żywej natury. A teraz wyobraźmy sobie przykład zwykłego człowieka. W sytuacji wyżej rozwiniętych zmaterializowanych dusz, czyli ludzi, rozwinięta jest wrażliwość pozwalająca na rejestrowanie innych wartości (energii). Ci ludzie, przede wszystkim matki przyszłych naszych dzieci, po prostu czują i mają kontakt z duchowością poczętego potomka. One i ich ojcowie jako rodzice najczęściej od początku otaczają to tworzące się życie miłością. Jeżeli w takiej rodzinie jest spokój, miłość, harmonia, nie ma obciążeń karmicznych (np. klątw), alkoholowych, niezgody przodków, itp. to jest to naturalna i największa szansa, że dziecko urodzi się zdrowe i będzie prawidłowo się rozwijać. W sytuacji manipulacji technicznych, niestety, ale elementy konieczne do stworzenia nowego życia w postaci jajeczka i nasienia nie zawsze pobierane są w otoczeniu miłości zainteresowanych. To jest tylko biznes, a późniejsze procesy czysto techniczne i selekcyjne nie sprzyjają temu, żeby tworzone nowe życie było absolutnie zdrowe i szczęśliwe. Najczęściej matki to odrzucają i nie chcą tego rozumieć. I to jest smutne, ponieważ nikt o tym nie mówi. A co mają powiedzieć na ten temat dusze, które zawiedzione nie doczekały się ziemskiego życia albo wbrew swoim oczekiwaniom, nie mogą realizować swoich planów w wyniku nieoczekiwanych ułomności ciała bądź umysłu? Albo wszystkiego razem? Jest dość dużo filmów n/t duchów, które usiłują zwrócić na siebie uwagę. Po co to robią? Żeby z określonych powodów ktoś na nie zwrócił uwagę i im pomógł powrócić do właściwego im miejsca. Przecież te „stukające Kaśki i Franki” też były istotami żywymi tak jak często nienarodzone dzieci. Te dusze, które pozostają w naszym świecie czasem są widoczne i słyszalne. Wyobrażacie sobie państwo, że one też muszą funkcjonować. I one też posiadają świadomość (opisy doznań ludzi będących w śmierci klinicznej bądź inne). Po to, żeby funkcjonować też muszą 9 skądś pobierać energię. A skąd one to biorą? Po prostu z nas. One się męczą po prostu. Część po prostu staje się wyrachowana i zaczyna naprawdę dokuczać. Dusze nienarodzonych dzieci często krążą przy rodzicach. Wrażliwe matki to czują , ale lekarzom tego się nie wytłumaczy. Żeby matki i te duszyczki odzyskały spokój też musi być wiedza poparta czynami. No cóż, autorzy kościelni zeszytu o in vitro już o tym nie piszą. Szkoda, bo to oni powinni być tymi prawdziwymi nauczycielami i mistrzami duchowości. W tym temacie widać, że najlepsi są jednak mistrzowie nauk Dalekiego Wschodu i to z całym szacunkiem wobec nowoczesnej medycyny i naszej religii oraz jej odłamów. Często jest lepiej zastosować adopcję, wtedy to jest najpiękniejsze i najbezpieczniejsze, niż tworzyć nowe nieszczęścia. Wtedy to można zbudować rodzinę opartą na prawdziwym szczęściu... 05.06.2011 „Nieznany Świat”, wydanie listopad 1999, nr 107. „Ojciec Evnetti i jego chronowizor” pióra Joanny Burakowskiej. Technika w służbie parapsychologii? Wykorzystanie jasnowidzenia, skutki magii. Jeżeli wierzyć prawdzie, artykułowi „Ojciec Evnetti i jego hronowizor” z roku 1999, to należy sądzić, że Watykan miał rację absolutnie utajniając samo urządzenie i efekt jego działania. Artykuł ten dzięki zbiegom okoliczności przeczytałem po raz drugi właśnie w Chicago, a w kraju nie chciało mi się spojrzeć do starych gazet. Otóż wg autorki, jak sama nazwa wskazuje, urządzenie miało coś wspólnego z czasem i obrazem. Czy tak naprawdę było? Ktoś inny by powiedział, że to bzdura. Ja osobiście nie potrafię zająć stanowiska. Skłaniam się do tego, że może to być możliwe. Do tego, żeby to zanegować, też trzeba mieć wiedzę. Skoro w telefonach, na ekranach sprzętu elektronicznego, na kamerach potrafią się nagrać glosy z zaświatów – więc wszystko jest możliwe. Ponieważ ludzkość nie dorosła do tego, żeby eksplorować sama siebie to Watykan miał rację absolutnie utajniając samo urządzenie jak i wyniki jego pracy. Urządzenie to wg autora, nad którym pracował sztab kilkunastu kościelnych włoskich naukowców, potrafiło na początek wiernie odtworzyć głos i sceny z życia Mussoliniego potwierdzone zapisami na nośnikach pamięci, a później sceny z Biblii, życia Chrystusa i wielu rzeczy. Oficjalnie w 1972 roku o tym urządzeniu pojawił się wywiad z ojcem Evnetti, dziennikarza Vincento Madgaloni w piśmie „Domenica del Coverrie” z dnia 2 maja 1972. Czytając ten artykuł po raz pierwszy, nie wywarł on na mnie większego wrażenia. Jednak wraz z upływem lat, pracując z ludźmi, zebrałem dość sporo doświadczeń dotyczących reakcji ludzi i ich strachu, jeżeli niechcący mogą się coś więcej dowiedzieć od parapsychologa na czasem mniej interesujące, aczkolwiek nieobojętne im tematy, szczególnie z ich życia. Tylko ludzie szczerzy i niezakłamani, znający wagę i znaczenie rozwoju duchowego, sami wobec siebie stawiają wyzwanie mające na celu uregulować swoją przeszłość wobec siebie i Wszechświata. Papież Pius XII zezwolił na dalszą pracę ojcu Evnetti z urządzeniem, jednak Watykan postanowił to absolutnie utajnić, nawet nie wolno było mówić na ten temat, że zakazane jest mówienie o tym. Wiemy, że upowszechnienie tego urządzenia skutkowałoby w różne strony. A że świat jest taki, jaki jest, więc należy przypuszczać, że owoce pracy urządzenia byłyby również wykorzystywane w bardzo niedobrych celach. Skoro w kilku słowach, do czego ja jako laik się przychylam, wyjaśniono działanie maszyny na podstawie opisu wzmacniania zapisu energetycznego dźwięku i obrazu w obydwu postaciach, to dlaczego w dobie ówczesnej techniki może czegoś takiego nie być? Osobiście sam kiedyś pisałem pracę n/t fizyki, cząstek elementarnych kończąc szkołę o profilu technicznym. Pozornie to nie miało sensu, a jednak okazało się, że bardzo dużo ta uzyskana wtedy (1975) wiedza mi pomogła w temacie wspomagania samoleczenia organizmu przy pomocy energii jak i również jemu szkodzenia. Eksperymentując wielokrotnie z jasnowidzeniem, okazało się, że to naprawdę ma sens. 10 Najczęściej jest to tak, że wiele rzeczy, które się zobaczy, mogą być niedorzeczne, ponieważ nie można ich potwierdzić. A jednak okazuje się, że tak. Skoro urządzenie potrafi przetworzyć zapisane wydarzenia z przeszłości również bardzo odległej to wiedza przez nie uzyskana może być użyta również do manipulacji. To samo dotyczy wizji jasnowidza. Teraz powstaje pytanie i to może być jedno z najtrudniejszych. Skoro każda myśl, każde słowo, obraz jest zapisane to czy tymi metodami również odbiera się i wzmacnia steki kłamstw, wymyślonych i intryganckich historii tworzonych w określonych celach przez ludzi? Osobiście eksperymentowałem w mentalnym tworzeniu obrazów na poziomach energetycznych. Skoro młode osoby wcześniej nie mające pojęcia o widzeniu energii, zaczęły je widzieć tak jak ja je projektowałem, to o czymś świadczy. Czyli tworzenie intryg na różnych szczeblach – jednostkowych, państwowych – również jest zapisane łącznie ze sztucznie tworzoną energetyczną historią. Czy w takiej sytuacji odczyty będą rzeczywiste? Jeżeli na zapisach byłoby to zaznaczone to pół biedy. To, że zawsze i wszędzie każdy chce znać myśli innej osoby jest jasne. Nawet zwierzęta zachowują się przebiegle – myśliwi i ich ofiary, bądź odwrotnie. Zdarzają się czasem, pytania jak stać się jasnowidzem. I co ciekawsze, tylko ze strony kobiet. Zdolności jasnowidzenia i wizjonerstwa są postrzegane ogólnie jako coś wyjątkowego, często napiętnowane przez instytucje czyli przez ludzki strach. Osobiście zawsze to traktuję jako rzecz normalną, absolutnie nie nadzwyczajną. Zawsze podkreślam, że osoby, które mają te możliwości nie należą do wybranych. Po prostu człowiek sam swoim życiem i pracą nad sobą decyduje, kim chce być. Nabyte zdolności i nietypowe możliwości najczęściej nazywane są darami. A jednak te dary tak naprawdę zawsze wypracowane przez niego są nie zawsze traktowane z szacunkiem. Są również obiektem strachu i nienawiści, a tak naprawdę osoby je posiadające. Często, a szczególnie od zarania dziejów, pracuje się nad nimi dla różnorodnych celów – choćby dla inwigilowania ludzi. Osobiście takich poznałem, pracowali wcześniej w służbach PRL-u, w milicji w wydziale do spraw inwigilacji wiary. Tu, gdzie państwo i kościół walczy z tymi metodami pracy, okazuje się, że za kulisami wszystko jest możliwe. Tym, którzy tym się parają dla kariery bądź dla zysków osobistych, najczęściej powijają się nogi. Często są odrzucani przez społeczeństwo pomimo zachodów, stają się alkoholikami czy staczają w inny sposób. Tak jak traktowanie wszelkich form przejawu życia ze zrozumieniem, uczuciem czy miłością daje pozytywne efekty w życiu, tak na odwrót wymienieni wcześniej duchowi intryganci tracą. Ci często na nowo uduchowieni ezoterycy pod pozorem czynionego dobra, posiadający olbrzymią wiedzę, wykorzystują ją na swoje potrzeby. W taki sposób pada pytanie. Otóż tak, jak obmyśla się i wciela w życie zwyczajne intrygi, tak to też robią wtajemniczeni tylko w inny sposób. Nazywa się to manipulacją duchową bardzo niebezpieczną dla obydwu stron. Z tym, że obiekty manipulacyjnej czarnej magii najczęściej o tym nie wiedzą, a ich sprawcy zacierając ręce często czekając na zamierzone efekty. Skoro nie można wywierać bezpośredniej presji, można to robić na poziomach energetycznych, prawda? Ci czarnoksiężnicy najczęściej odpowiadają, że im nic się nie stanie, bo są dobrze zabezpieczeni. A późniejsze skutki? Śmierć w wypadku, gdzie inne osoby nie miały prawa przeżyć i nawet nie były draśnięte, śmierć dziecka, które nie powinno zachorować tak ciężko,-a jednak, postępujące uzależnienia od alkoholu, wieczna ucieczka od ludzi niepodzielających ich zdania. Wieczna pogoń, niepokoje, tworzenie pozornego wizerunku swojego szczęścia. Brr... Na odległość przecież można zabijać, manipulować czy też leczyć. Do tego nie potrzeba dział, amunicji, zakładów psychiatrycznych, karcerów, szpitali. Sami potrafimy siebie wzajemnie karać i nagradzać, nie mówiąc o tym nikomu. Wszelkiego rodzaju kursy traktujące o rozwoju możliwości psychiki, pozwalają na wyzwolenie nadziei również w realizowaniu ukrytych zamierzeń metodami przemocy psychicznej. Każdy kurs uczący wykorzystania metod działania energetyki związany jest z magią. Gorzej, jeżeli tę wiedzę chcą wykorzystać lekkoduchy i intryganci. Dotyczy to, np. prostych spraw bez wiedzy: on musi mi postawić lepszą ocenę, ja muszę to mieć... on czy ona musi mi dać... Czy tylko tego typu myślenie bez czynu ma sens? Skoro to nie wychodzi po pewnym czasie, skoro bezpośrednia intryga przestaje działać, przebiegli zaczynają wykorzystywać na swój sposób cenną wiedzę Silwy, reiki czy też innego rodzaju kursy 11 doskonalenia świadomości. Jest również szczególna wiedza, która tak jak wszystko inne wykorzystywane w celowy i szkodliwy sposób może być naprawdę niebezpieczna i szkodliwa. Do niej należy również voodoo, chirurgia fantomowa coraz bardziej popularna. Niestety, coś za coś. To tylko od nas samych zależy kim jesteśmy. To od nas zależy czy będziemy mieć w domu przyjemne światło szczęścia i piękne zapachy bez udziału cywilizacyjnej chemii. „Żyj i bądź szczęśliwy. Tym sposobem zdobędziesz szczytów niwy...” spowodowała złagodzenie siły atakó 05.06.2011 Czy to był poltergeist? (hałasujący duch?) Ok. 2 m-cy temu Joasia ze Słupska dzwoni do mnie z przerażeniem w głosie, że u niej w domu i z jej córką dzieje się coś dziwnego. A zaczęło się od tego, że 11- letnia córka przyszła ze szkoły z wodą w tornistrze. Mama, bardzo energiczna kobieta, musiała dociec swego. Myślała, że dziecko robi sobie z niej kpiny, wypierając się wszystkiego. Dziecko w tornistrze nie nosi napoi, więc skąd ta woda? Ktoś wlał? To też było dziwne, ponieważ książki byłyby na grzbietach suche. A tu odwrotnie. Właśnie z grzbietów ciekła woda jak ze źródła. W trakcie trwania dalszych emocji mówi, krzycząc wręcz, „to zobaczymy teraz!”. Bierze pierwszą lepszą książkę z regału(tematyką chyba o umieraniu) i zamiera ze zdziwienia. Z grzbietu tej książki zaczyna cieknąć woda. To już przeszło jej wszelkie oczekiwania. Pojawiłem się u niej niebawem, spróbowałem rozszyfrować przyczyny, pogadać z ewentualnym duchem, ale nic mi z tego nie wyszło. Zamiast ustąpić, te dziwne zjawiska nasiliły się. Zrobiło się wręcz okropnie. Woda w tym mieszkaniu zaczęła lać się zewsząd – ze ścian, sufitów, przez zamknięte drzwi łazienki i korytarz leciała na osoby obecne w pokojach. W mieszkaniu zapanował nastrój psychozy. Nic nie robiono tylko sprzątano wodę i suszono rzeczy. W przeddzień mojej następnej wizyty, po ok. 2,5 tygodniach walki z wodą, wyrzucono na śmietnik dywany. Odwiedziłem ich o 16. W mieszkaniu było bardzo gorąco i duszno. Napalono w piecach, żeby podsuszyć mieszkanie. Niesamowite. Posiedzieliśmy razem około 1,5 godziny. W tym czasie skupiliśmy się na zadośćuczynieniu dla przodków, krewnych ,wybaczaniu i prośbach o wybaczenie. Było ogólne oddziaływanie na oczyszczanie energetyczne mieszkania z obcych sił duchowych, itd. Wydawało mi się, że ta duchowa istota dysponowała poczuciem humoru. Dziewczynka siedząca obok mnie, dziwnie się poczuła. Najpierw zaczęło jej z pleców schodzić lodowate zimno, odczuwane dłonią wręcz jak wiatr, zrobiło jej się śpiąco, a za chwilę było jej gorąco. Później okazało się, że od tego dnia wszystko ustało. Rodzina jeszcze przez dłuższy czas była w szoku. Znajomy dziennikarz nie wierzył w moje opowieści. Dopiero, gdy porozmawiał z matką, widząc jej autentyczne emocje, uwierzył. No bo jak wierzyć w coś takiego nie widząc sprawcy? W naszej cywilizacji obecnie taki człowiek natychmiast jest postrzegany jako schizofrenik, a jeszcze lepiej, jeżeli opowiadający nie ma świadków. Wtedy łatwiej załatwić swoje sprawy, taktując go jako osobę niepoczytalną. No dobrze. Z przestrzeni dziejów, zapisków, opowiadań i filmów wiemy też trochę. To nie jest śmieszne, jeżeli jest się w domu, w którym co chwilę gdzieś się samoistnie bez jakiegokolwiek powodu np. zapala. I trzeba dobrze uważać, żeby nie spalił się dom. Albo samoistne przesuwanie się mebli, latanie w powietrzu różnych przedmiotów. Często okazuje się, że te rzeczy dzieją się tylko w obecności określonych osób, szczególnie dorastających dzieci. Tak naprawdę nie można tego niczym wytłumaczyć. Nasza wiedza jest za mała. Z literatury również wiemy, że tego typu siły są inteligentne, można z nimi w jakiś sposób się komunikować, co może być bardzo niebezpieczne w skutkach. O tym ogólnie się pisze i o tym trzeba pamiętać. To nie są wymysły. A najważniejsze, żeby się nie bać i zawsze być głębokiej wiary. Jest się wtedy naprawdę bezpieczniejszym. 12 Tego typu zjawiska występują też, ale związane z konkretnymi osobami. Wtedy to są już opętania, z którymi bardzo trudno walczyć. Musimy wiedzieć, że wtedy, kiedy kontrolę nad człowiekiem przejmuje duch, jest to już naprawdę niebezpieczne i przerażające. Tego typu sytuacje opisujące walkę na śmierć i życie o odzyskanie władzy nad swoją psychiką, swoim ciałem i życiem są opisane przez egzorcystów z detalami. Są również filmy na ten temat i myślę, że one są w miarę realnie zrobione. Lepiej nie widzieć i nie słyszeć takich rzeczy. Szatańskie siły czy też bardzo mocne demoniczne byty próbują zawsze atakować. Osobiście przeżyłem ataki złych duchów aż 2 razy w swoim życiu, tak naprawdę odczuwalnie. Poradziłem sobie z tym. Raz sam, a drugim razem pomógł mi świecki egzorcysta. Jechałem wtedy autem. W pewnym momencie tak jakby coś mnie zaatakowało. Poczułem się bardzo zdenerwowany, to coś tak jakby chciało za mnie prowadzić auto. O mały włos nie wylądowałbym kilkakrotnie na zderzeniu czołowym. Pomoc przyszła bardzo szybko – telefoniczna prośba zrobiła swoje. W ciągu 15 minut ten atak został odparty. Duch musiał odejść. Ludzie często borykają się z problemami, o których nikomu nic nie mówią właśnie z obawy o ośmieszenie się bądź o posądzenie ich o chorobę psychiczną. A to przecież nie o to chodzi. Pewnego dnia przychodzi do mnie młoda kobieta z okolic Słupska. Nie mogła do mnie trafić, wiedząc, gdzie ja mieszkam. Jak nie przeoczyła ulicy, to przejechała dużo dalej, to jej coś gwałtowanie wypadało. W końcu dotarła. Od 1,5 roku nie mogła chodzić do kościoła, coś ją odrzucało. W kościele czuła się bardzo źle, wręcz mdlała. Relacje w domu stawały się coraz gorsze. Po pierwszym spotkaniu stała się spokojniejsza, a po drugim wszystko wróciło do normy. Jaki to był rodzaj ataku? Po prostu dziękujmy Bogu, że on ustąpił. Znajoma z kolei ma inny, bardziej złożony problem. Niestety, musiała nauczyć się z tym żyć. Nie miała wyboru, opłaciło się, choć nie bez ofiar. Na poważnie uszkodzony słuch. To, co się jej przytrafiło było kwalifikowane do choroby psychicznej. Całe szczęście, że nie obnosi się z tym. Farmacja by ją tylko dobiła zamiast pomóc, straciłaby pracę, zdrowie, życie osobiste oraz tak każdemu potrzebny spokój . W porę się obudziła i zrezygnowała z usług służby zdrowia, która złe duchy wypędza chemią i elektrowstrząsami. Kobieta w głowie ma cały czas huk, granie, itd. Na jednym uchu słyszy jeden rodzaj muzyki, w drugim inny, a w środku głowy jeszcze różnego rodzaju śpiewy, pieśni. Często słyszy pieśni pochwalne na jej cześć. Praca za przodków spowodowała złagodzenie siły ataków. Wizja w kościele. Ciąg dalszy Świętej inkwizycji. Kilka dni temu, będąc w kościele Jezuitów w Chicago na Irving Park, „zobaczyłem” ją (Znajomą)przed ołtarzem Chrystusa w przepięknym, boskim świetle. Oniemiałem. Światło to padało z góry, była w nim skąpana tak jak pod latarnią. Raz była z jednej strony ołtarza, raz z drugiej. Zrozumiałem, że jej zadaniem jest odpracowywać za dusze ich problemy, prosić o łaski dla nich. Jej się udało w miarę przyzwyczaić do tego, co się dzieje z nią. Ciekawe, że w sobotę i niedzielę ma więcej spokoju od tych hałasów, tak jakby miała czas na regenerację swoich sił. A ile jest ludzi, którzy są namawiani przez złe siły do robienia krzywdy innym? A tych słyszących tak zwane głosy ?Co ciekawe i znamienne, że w takich sytuacjach Kościół wbrew zasadom wiary i rozwoju duchowego tych wymęczonych ludzi, odsyła do psychiatrów. Tylko nieliczni księża niebędący wyznaczonymi przez biskupów egzorcystami traktują sprawę poważnie. jednak w trudniejszych sprawach, jak do tej pory, żaden przedstawiciel Kościoła na terenie Polski nie zainteresował się poważnie opętaniami czy też dręczeniami szatańskimi. Przynajmniej o czymś takim nie powiedziano oficjalnie, tak jakby ten temat nie istniał. No cóż, nawet egzorcyści kościelni też są ludźmi... Czyżby oficjalni wysłannicy i uczniowie Chrystusa preferowali czasy świętej inkwizycji? Oficjalnie czasy palenia na stosach już minęły tak jak zdobywanie nowych kontynentów w imię 13 wiary mieczem i intrygą za co żadna z głów Kościoła do tej pory nikogo w liczbie pojedynczej ani w mnogiej nie przeprosiła. Dotyczy to bezwzględnie przedstawicieli każdej wiary. Paradoksem historycznym jest to że wojska hitlerowskie były błogosławione przed napadem na Polskę, patriarcha Rosji podczas oficjalnej wizyty nie przeprosił nas za to co jego wierni robili z podbitymi narodami. Jednym słowem łajno w pięknym ubraniu, najlepiej pozłacanym. Opowiadanie o siostrze Teresy. Na zakończenie tej krótkiej rozprawki dotyczącej połączonego leczenia psychiatrycznego i duchowego, historia opętanej kobiety. Znajoma umawia się ze mną na rozmowę. Sprawa pilna. Okazuje się, że jej siostra, samotna kobieta, spotkała po latach swoją pierwszą i jedyną miłość. Wywarło to na niej wstrząs, w wyniku którego zaczęła się dziwnie zachowywać, mówić od rzeczy. Straciła poczucie rzeczywistości. Umieścili ją w szpitalu psychiatrycznym w Koszalinie. Bardzo szybko tam się znalazłem, żeby spróbować jej pomóc. Wyglądała jak wystraszone i zagubione zwierzę. Fizycznie lekami była tak spięta, że w ogóle na nic nie reagowała, nie poruszała się nawet. Zaczęła gwałtownie chudnąć. Oddział psychiatryczny znajduje się w lesie, sąsiaduje z hospicjum. To miejsce nie jest najlepsze, szczególnie połączenie tych dwóch oddziałów źle się kojarzy. Ogólnie wiadomo, że na wzór Holandii i Szwajcarii u nas w kraju też jest cicha eutanazja. Szczególnych podejrzeń nabrałem, widząc jak z dnia na dzień stan chorej pogarsza się. Na moją wręcz błagalną prośbę i tłumaczenia wyrwano tę kobietę z psychiatrycznego na inny oddział. Odetchnąłem z ulgą. Stan chorej od razu zaczął się stabilizować. Przypuszczam, że na tym oddziale, widząc zdrową, wiejską kobietę, zapragnięto mieć jej narządy. Nie ma problemu zabić człowieka lekami działającymi na siebie przeciwstawnie. Wtedy można wywołać spowolnienie funkcji organów i w efekcie śmierć. Pamiętamy przecież słynny łódzki pavulon. Później wywieziono ją do Poznania. Mówiłem, że to bez sensu. Na szczęście, że Tereska również słuchała uważnie mnie i wskazówek mojego kolegi, świeckiego egzorcysty. Dzięki naszym, wspólnym działaniom, jej i jej mamy modlitwom stan kobiety zaczął się zmieniać na lepsze. W pewnej chwili Tereska mówi, że pewien profesor potwierdził moje zdanie i że to, co służba zdrowia robi z nią, nie ma absolutnie sensu. Załatwiono jej tylko rehabilitację, a o psychikę i duchowość zadbali sami. Opłaciło się. Chora zaczęła od nowa kontrolować mocz i wydalanie kału, zaczęła przybierać na wadze. Zaczęła mówić, jeść. Zaczęła nawet w przebłyskach normalnej świadomości pięknie śpiewać, rymować. W trakcie ataków dostawała zwierzęcej siły, klęła, rwała się do mężczyzn. Trzech sanitariuszy musiało ją trzymać. W końcu puściło ją. Pozostała tylko na jakimś łagodnym środku środku wyciszającym od zwykłego lekarza. A rodzina, poza Tereską, absolutnie nie wierzy w te rzeczy i zgodnie twierdzi, że tylko służba zdrowia jej pomogła. Bo trafili w jej leki... 06.06.2011 Coś o Nieznanym i z Nieznanym Od dziecka słuchałem z zapartym tchem różnego rodzaju opowieści o duchach, zjawach, znakach i przestrogach. Pamiętam, jak ktoś opowiadał o białej zjawie koło cmentarza, a jak to znowu ktoś uciekał z cmentarza w popłochu, bo raptem zaczęło go palić w stopy, jak coś chciał ukraść. Na wiosce głośna była opowieść o jednym z moich znajomych, o chłopcu, który był starszy ode mnie o 3-4 lata. Co roku wiosną, jak przestał być malutkim dzieckiem, zaczął uciekać z domu – najpierw na kilka dni, a później nawet na przeszło miesiąc. Robił to najczęściej wiosną. Rodzice chyba się tym zbytnio nie przejmowali. Pewnego późnego wieczoru, chyba zimą, w okno, przy którym siedziała jego mama, mocno coś uderzyło. Matka się zerwała z krzykiem i wkrótce 14 znaleziono go zamarzającego w piwnicy nieczynnej, jeszcze stojącej, starej stacji kolejowej. Odratowano go, ale on nadal był sobą. Wkrótce wylądował w więzieniu za przywództwo młodocianym w okradzeniu sklepu. A jego życie toczyło się dalej... Tak doś wiadczyć mógł mnie tylko Bóg ! Przez dwa lata pracowałem z pewną rodziną nad nieuleczalnie chorym dzieckiem. Neuroblastomia. Wszyscy wiedzieli, że to tylko kwestia czasu. Chłopiec był bardzo mądry, inteligentny, a jednocześnie niby dziwny. Miałem wrażenie, że ma w pamięci poprzednie życie, mówiąc, np.: a jak byłem „umarty”... Jak byłem u niego w domu, to w chwilach, kiedy pracowało się nad nim bez jego obecności, przybiegał, spoglądał nad moją głowę, jakby coś sprawdzał, wracał i dalej się bawił. To dziecko bardzo się wycierpiało i, o dziwo, bez narzekania. Wiedział, że to nic nie da. Nawet bardzo kłopotliwe i bolesne badania znosił bez słowa sprzeciwu. On był i jest bohaterem, niestety już nieżyjącym. Po jego śmierci zapytano rodziców czy można do niego się pomodlić o czyjeś zdrowie. Okazało się, że ten ktoś to zdrowie odzyskał. Nie byłem na pogrzebie. Nikt mnie nie powiadomił, ale wiedziałem o tym. Miałem myśl, żeby nie być. Było mi z tym źle. Cierpliwie czekałem, żeby tę sprawę uregulować wobec niego i siebie. Wreszcie przychodzi myśl. Dzwonię do jego mamy – akurat miała wolne. Pojechaliśmy na cmentarz. Odtworzyła mi nagranie w komórce, jakie dokonała podczas nagrywania dokazujących wiewiórek przy grobie. W domu, odtwarzając film, osłupieli, słysząc głos nieżyjącego synka: bardzo donośny, mocny, wyraźny: Tak doś wiadczyć mógł mnie tylko Bóg! To był jego głos z zaświatów ponad wszelką wątpliwość. Życie i cierpienie tego dziecka według relacji jego mamy spowodowało duże zmiany w rodzinie. Przede wszystkim duchowe układy poprawiły się, również w dalszej części rodziny. Wspomnienia z przeszłości. W roku 1975, będąc świeżo po maturze, wylądowałem w Szkole Orląt w Dęblinie. Ulokowano nas w leśnych koszarach Szkoły Oficerskiej w Podlodowie, niedaleko Kocka. Do wszelkich trudów i ludzkiej głupoty byłem przyzwyczajony. Życie na wsi, wręcz idiotycznie zachowujący się niektórzy nauczyciele i wychowawcy w szkole średniej zrobili swoje. Oj, przydało mi się to jako młodemu podchorążakowi. Głupota dowódców niejednokrotnie przechodziła samą siebie. Były nas dwie szkolne kompanie. Jedna złożona tylko z podchorążych na kierunku pilotażu samolotów odrzutowych, a druga mieszana – samoloty wolno latające, nawigacja, pluton o profilu politycznym. Jak na ówczesne czasy przystało, wszędzie panowała doktryna tworząca fałszywe poczucie wartości, niezdrowe współzawodnictwo, itd. Tak się złożyło, że mój rocznik był taką głupotą narzuconą z góry dotknięty. Gdyby nie to, mój nieznany przyjaciel przypuszczam by żył, a tak, jak wielu innych wrażliwców inaczej patrzących na życie, bylibyśmy już emerytami wojskowymi od lat.Tzw. „zmechole” albo zające – dowódcy po ZMECHU, czyli po Wrocławskiej Szkole Wojsk Zmechanizowanych – prześcigali się w wymyślaniu kar, bzdurnych zajęć i innych złośliwości. Samo to, że WOSL nie ma nic wspólnego z piechotą, już powodowało niechęć oficerów tych drugich do lotnictwa. Rzeczywiście, atmosfera powstała bardzo niezdrowa i trwa nadal. Większość pilotów z szybkich, uważając się za niedościgłą elitę, traktują z pogardą inne służby. Niestety, tych normalnych jest niewielu. Wtedy w Podlodowie te absurdy już się kształtowały. Pamiętam, będąc systematycznie na służbie w kuchni, mijałem się służbami z jednym z „szybkich”. On był inny niż wszyscy, czułem do niego sympatię, ale z powodu zasianych i pielęgnowanych antagonizmów przez głupich i nieodpowiedzialnych „zmecholi”, wolałem nie nawiązywać rozmowy tym bardziej, że służby były ciężkie, czasu nie starczało na odpoczynek, nie mówiąc o nauce. W pewnej chwili słyszymy strzał z KBK-AK , z ostrego. Wiele lat miałem tego człowieka na sumieniu, co rusz przychodził mi na myśl. Miałem 15 wyrzuty sumienia, że nie porozmawiałem z nim. A ja byłem takim niepisanym mężem zaufania. Wiedziałem, że gdyby nie to, On by żył. Dopiero dwa albo trzy lata temu zebrałem się konkretnie w sobie i zacząłem z Tomkiem i jego Duszą rozmawiać, przesłałem mu dużo światła, poprosiłem o załatwienie jego niezałatwionych spraw i wszystko mnie odpuściło. Bądź Tomku spokojny – ku Twojej czci, a przestrodze innych. Byłeś wspaniałym człowiekiem, a duszą jesteś Wielki. Krótka opowieść o Heńku kominiarzu i jego mamie. Heńka poznałem ok. 15 lat temu na progu swojego domu, oferującego swoje usługi. Krótko po tym zaprzyjaźniliśmy się. W wyniku tej znajomości wynikło kilka fajnych, godnych uwagi wydarzeń. Najważniejsze z nich to odprowadzenie duszy jego nieżyjącej od trzech lat mamy. Będąc raz z wizytą u niego, wspomniał mi o niej, ale nie miałem czasu, więc powiedziałem mu, żeby wspomniał mi o tym następnym razem. Nie musiał. Żeby otrzymać podpowiedź, jak jej pomóc, zapadłem w kilkuminutową medytację. „Zobaczyłem” okienko rejestracyjne przychodni i „usłyszałem” historię choroby. Okazało się, że mama zmarła bardzo schorowana. Codziennie rano od trzech lat po jej śmierci, oni rozmawiali z jej duszą. Basia mentalnie, a Heniek w półśnie na głos. Ciągle przypominała, że należy im się jakaś tam spłata. 3 miliony starych złotych (300 złotych nowych). Zapadliśmy w ciszę. Ja poprosiłem o pomoc dla jej duszy, Basia i Heniek podobnie. W pewnym momencie poczułem, że u jego mamy uzdrawiają się stare procesy chorobowe. Odczułem to bardzo mocno na sobie. Trwało to krótko – dwa razy z przerwami. Heniek potwierdził moje spostrzeżenia, co do zdrowia mamy. Po chwili Heniek mnie pyta takim zdecydowanym głosem czy widziałem. Ja, będąc w medytacji z zamkniętymi oczami, nie mogłem widzieć. Otóż z sąsiedniego bloku, z dachu, przyleciał biały gołąb, zawinął pirueta przy oknie i odleciał. Atmosfera w domu stała się wyraźnie lżejsza. W mieszkaniu przestało stukać, zniknęły nieuzasadnione przeciągi, odświeżyło się powietrze. Po kilku latach zmarło się również Heńkowi. Od tamtej poru minęło 6-8 lat. Czasem go wspominam, opowiadam zabawne historyjki z nim związane. Ale dzisiaj przyszedł mi konkretnie na myśl, ale to tak, że zrozumiałem, że jego dusza potrzebuje pomocy tak jak kiedyś jego mama. W chwili obecnej czuję, że to on wręcz każe mi to opisać. Poczułem i zobaczyłem jak uzdrawia się część relacji z jego życia, a także zdrowie. Żeby było ciekawiej, ten notatnik otworzył mi się od razu na tej stronie, włączył się sygnał alarmu auta, gwałtownie się też wypogodziło. Prosi mnie o opisanie kilku zdarzeń, ale wspomnę o dwóch. Mieszkał z rodziną kilkaset metrów od darłowskiego zamku. Nie znał planów zamku, a wiedział, gdzie są tajemne przejścia. Często na placu można było go spotkać przy biciu miejscowej monety czy też rzeźbiącego w korze. Do tego był domorosłym malarzem. Był bardzo szczery i ujmujący. Lubił z kolegami tanie nalewki... Kiedyś mu „naenergetyzowałem” jedną z nich. Po dłuższym okresie niewidzenia się z nim, odnalazłem go w miejskiej pracowni malarskiej, gdzie pracował wraz z pomocnikami na rzecz miasta. Jak mnie zobaczył, oniemiał. Zresztą bardzo się lubiliśmy. Ale pierwszą rzeczą, o którą poprosił, to żeby koledzy zrzucili się na to tanie wino, mówiąc, że Jasiu zrobi z niego dobre. Ubawiło mnie to szczerze, nawet w tej chwili widzę serdeczny uśmiech Heńka. Postawił przede mną literatką, a za chwilę butelkę świeżo zakupionego i tak oczekiwanego trunku, mówiąc z głęboką prośbą do mnie i prawdziwym namaszczeniem: Jasiu rób, rób Jasiu... Ja tego nie próbowałem, ale degustatorzy zapewniali mnie, że jest naprawdę dobre. A w tej chwili pisząc to, pojawił się na moment przepiękny zapach... U mnie w domu też często pojawiają się piękne zapachy ni stąd, ni zowąd. Czasem utrzymują się tylko w jednym miejscu. Czują to najlepiej dzieci. Kiedyś, kiedy mieszkałem w domu 16 zbudowanym przeze mnie, przez przypadek w pomieszczeniu, w którym odpoczywałem, odkryłem miejsce, gdzie nie psuła się żywność nawet w największe upały. Po moim wyprowadzeniu się właściwość tego miejsca zanikła. Może też na to wpłynął kształt dachu? Zresztą, zagadek, które trudno wyjaśnić w sposób racjonalny, jest więcej. Między innymi to, że w mojej obecności (opisał to dziennikarz Expressu Szczecińskiego Mirosław Ławrynow) znika dym. Jak to się dzieje? Nie mam pojęcia. Pierwszym zbiorowym świadkiem jest grupa ok. 160 osób zgrupowania towarzyskiego mojego rocznika wojskowego kolegów ze Szkoły Orląt. Jak to w takich sytuacjach bywa, nawet najbliżsi śmiali się ze mnie do rozpuku, pomimo zbiorowego świadectwa tych i innych wielu ludzi. No cóż, ale tak też bywa. To już nie mój problem. Chicago, 10.06.2011 Dla „Expressu Chicago” „Ósmy” przypadek... w języku i w Polsce.Jak uzdrowić społeczeństwo. W gramatyce języka polskiego jest siedem przypadków, ale nasza smutna polska rzeczywistość każe dopisać ósmy o intrygującej nazwie „wygryźnik”, czyli: Kto? Kogo? Za co? Za ile?. Smutne, ale rzeczywiste. W ubiegłym roku będąc w tym mieście, już podczas pierwszych godzin pobytu zostałem zaczepiony przez jednego pana w wieku ok. 65 lat pytaniem jak dawno przyjechałem. Było to w jakimś ośrodku polonijnym. Ten pan, aż się pienił uzasadniając swoje racje na temat Polski – kraju, w którym nie był 20 lat, jak przyznał. Podkreślał, że nie ma, gdzie wracać, że Polska jest sprzedana, itd. Spokojnie próbuję rozmawiać z nim. Niestety, nie można było. Po prostu „liberum veto”. Nie było rady, wolałem niekulturalnie się zachować, odwracając się od pieniacza i odejść po to, żeby zachować spokój. W dniu dzisiejszym odwiedzam pewien dom starszej pani, siedzącej w towarzystwie dwóch innych i co na początek słyszę? Czy jestem żonaty, bo chętnie znajdą mi żonę... A teraz do rzeczy. Trudno się żyje w takich społeczeństwach, które na ogół lubią zajmować się generalnie nieswoimi sprawami. Można ukuć powiedzenie nowe, że cudze widzicie, a siebie samych nie krytykujecie. I tak naprawdę dopiero od tego można by było zacząć leczenie całego naszego narodu i kraju. Czyli zacznijmy generalnie od siebie samych jako jednostek. Wyleczmy się z własnego samozakłamania. Przecież my jako naród generalnie jesteśmy złożeni z w większej części społeczeństwa szukającego winy i przyczyn swoich własnych niepowodzeń u innych. Znam człowieka, który 11 lat temu skończył życie z brzydkim wyrazem twarzy naznaczonym złością i zawodem. Wtedy przyszło mi na myśl, że brakuje mu tylko trumny o długość ramienia wyższej – tak jak za życia pokazywał ekran telewizora ręką, oglądając dzienniki mówiąc z zacietrzewieniem „bo to oni”. A my? Dopóki nie zrozumiemy tego, że proces uzdrawiania społeczeństwa jest bardzo długi i skomplikowany to możemy pożegnać się z mądrymi przedstawicielami władzy, poczynając od rodziców, swoich dzieci, kończąc na prezydencie. To dotyczy wszystkich, również przedstawicieli wszelkich wyznań. A teraz do rzeczy. Zauważmy rzeczywiście, że my jako naród popełniamy ciągle te same błędy. Ciągłe wytykanie, oskarżenia, kluczenie polityków po obietnicach przed i po zdobyciu stołków, hojne wydawanie pieniędzy najlepiej nie swoich, nieuzasadnione mrzonki (nadzieje), itd. Kontynuacje błędów w narodzie jak również na najwyższych szczeblach władzy widać najlepiej na szczeblach najniższych – czyli jednostek i ich rodzin. W rozmowach często się słyszy: a bo to on, bo to ona... Ogólnie społeczeństwo nie posiada tyle wiedzy, że np. kontynuowany problem alkoholowy w rodzinie jest wynikiem nieświadomości w sposobie jego rozwiązania. Młoda kobieta chce wyjść za mąż i panicznie boi się związku z alkoholikiem. I co się okazuje? Że jeżeli ten mężczyzna nie jest pijakiem, to może być uzależniony od innego rodzaju używek – hazard, narkotyki, co okazać się może dopiero po czasie. Kontynuacja domowej sytuacji trwa. Po to, żeby stworzyć normalne związki trzeba przepracować najpierw swoje życie, często 17 pełne bólu i cierpień zdobytych w dzieciństwie i okresie dorastania. Jak taki młody człowiek może to zrobić, nie mając wzorców – nauczycieli w zakresie psychologii życia i duchowości? Posiadając bolesne zadry w psychice boimy się powtórnych. Wtedy działa zasada podobne przyciąga podobne i dalej rozczarowania nie pozwalające na wyciszenie się, wręcz powstaje zwielokrotniona agresja do niczego nie prowadząca. Jest dużo literatury wskazującej sposoby pracy nad sobą w kierunku wyrzucenia z siebie poczucia krzywdy, sposobów odzyskania wewnętrznego spokoju, dość dużo organizowanych spotkań, krótkich kursów rozwoju duchowego pozwalających na odzyskanie zgody samego ze sobą, co często dla przeciętnego człowieka jest absolutnie niezrozumiałe a dla wielu bzdurą. Będąc w Chicago mam do czynienia na co dzień z różnego rodzaju ludźmi. Muszę powiedzieć, że tym, co tu spotkałem również jestem po prostu zachwycony. Jest tu dużo polskich ośrodków medytacyjnych, dość sporo ludzi interesujących się rozwojem duchowym. Ogólnie jest to ciekawe w swojej tematyce i zakresie. Szkoda tylko, że ludzie nie zauważają mocy dobroczynnych skutków pogodzenia się ze sobą, czyli odzyskania tak bardzo upragnionej wewnętrznej ciszy. Wtedy też można stać się doskonałym obserwatorem i wyborcą, a nie prokuratorem i fałszywym drogowskazem. To wszystko, czyli od tego jacy jesteśmy zależy nasze życie. Niewyleczone błędy są klonowane przy tworzeniu związków, wybieraniu władzy od najniższych szczebli do najwyższych. Jak można wybierać władzę nie posiadając wewnętrznego spokoju, a tym samym właściwego spojrzenia popartego intuicją? Jak można tworzyć zdrowe relacje na jakichkolwiek szczeblach samemu będąc chorym? Najlepiej widać to na przykładzie wiecznie żrących się polityków i mających wiecznie o coś do wszystkich pretensje. Przecież ci ludzie tak naprawdę opluwając się wzajemnie, sami nie wiedzą, o co im chodzi. Ich znowu popierają niżsi o podobnych cechach charakteru. Kółko się zamyka. Osobiście polityką prawie przestałem się interesować głównie z tych powodów. Wolę zająć się pracą nad sobą i wskazywaniem tej spokojniejszej drogi tym, którzy tego potrzebują. Przez 8 lat nie miałem telewizji, nawet pomimo wykupionego abonamentu nie podłączyłem tego pudła siejącego nienawiść i niezgodę do sieci o nazwie telewizja. To mi naprawdę pomogło w oderwaniu się od tego bagna. Teraz widząc i słuchając strzępków opowieści o tym, że „bo to on, oni...” naprawdę mnie to męczy. Żal i współczucie dla tych, którzy potrafią tylko wytykać, przy tym mając najlepsze recepty, a sami nie potrafią skończyć z własnym bagienkiem. Przecież ten podstawowy brak zgody samego ze sobą i brak spokoju stopniowo przechodzi poprzez rodzinę, zakłady, lokalne władze, aż do największego bałaganu i zakłamania na samej górze. Dawniej władcy Rosji, Polski czy też Niemiec pozwalali na własną produkcję mocnych alkoholi i spożycie ich bez ograniczeń. Przecież wiadomo, że narodem prymitywnym łatwiej jest kierować. Teraz jest podobnie. Tym ogłupiaczem jest rząd i media. Tematy zastępcze, fałszywe reklamy, fałszywa i pięknie podana wiedza wzbudzająca równie fałszywe nadzieje. Popatrzmy tak inaczej, spokojniej na swoje i naszego kraju życie, naszej Polonii. Czy wieczne narzekanie i wytykanie do czegoś dobrego prowadzi? Czy w wyniku braku spokoju i histerii można podejmować prawidłowe decyzje? Zauważmy, że umysł ludzki pasie się najchętniej tematyką oszustw, przestępstw, intryg, plotek, wojny, pomówień, itd. Czy od takiego bagażu codziennych informacji zasypiając przy telewizorze z wyłącznikiem czasowym jesteśmy spokojniejsi i zdrowsi? Zastanówmy się nad tym głęboko. Osobiście jako gość Stanów Zjednoczonych i sympatycznej Polonii życzę tego szeroko pojętego i bogatego spokoju. Wraz z tym wszelkich innych pozytywnych skutków. Bioenergoterapeuta-kręgarz Jan Krupa www.dr.zelazko.afr.pl tel. 17083518809 Dopisek na zakończenie: Otrzymuję przed chwilą telefon od kogoś znajomego: No przecież wiesz, że powinnam go zabić, że to on wszystkiemu jest winien, bo to jest policjant, alkoholik, pochodził też z nieciekawej rodziny... A Ty? - zadaję jej pytanie. 18 No wiesz? A co ja? Wiesz, co przeszłam. Wcześniej mi opowiadała, że sama wyrwała matce z rąk swojego młodszego braciszka przed wrzuceniem go do pieca... Chicago, 27.06.2011 I „Pan Bóg stworzył che mię...” Wczoraj przeczytałem miesięcznik „Nieznanego Świata” z marca 2010 roku, wydanie 231. Uderzył mnie artykuł autorstwa lekarza medycyny Tomasza Kokoszyńskiego na temat zabrnięcia medycyny w ślepy zaułek. Jest dużo argumentów potwierdzających tę tezę i to absolutnie słusznych. Autor słusznie to ujmuje od strony praktycznie tylko i wyłącznie przedmiotowego, czyli bezdusznego, traktowania człowieka. W chwili obecnej obserwuje się tak olbrzymi nacisk państwa, konsorcjów farmaceutycznych i służby zdrowia na tego pojedynczego człowieka, że to to trudne do pojęcia. Zauważmy, że żaden lekarz nie zapyta pacjenta dlaczego nie może spać, dlaczego go serce boli, dlaczego jest niespokojny, czy w jego rodzinie się układa i czy aby nie za dużo pracuje bądź siedzi przed telewizorem czy komputerem. Osobiście po iluś tam latach swojego życia cieszę się z tego, że tak naprawdę to byłem obserwatorem tego, co się dzieje wokół mnie. Jedyne, co pamiętam naprawdę pozytywnego ze służby zdrowia to ciepłe odniesienie się do moich minionych problemów tylko dwóch lekarzy. Jeden to była pani szkolna stomatolog cierpliwie lecząca moje zęby, popsute głównie przez pazerność pracowników internackiej kuchni i kierownika internatu żyjących również z naszego wiktu, oraz inny lekarz, który wprost zapytał się, co może zrobić w mojej sprawie, wtedy gdy po groźnym wypadku musiałem zrezygnować ze Szkoły Orląt w Dęblinie. Zaznaczam, że być może, a wręcz na pewno, gdyby komendant wojskowego szpitala lotniczego w Dęblinie nie nazwał mnie symulantem po uszkodzeniu kręgosłupa, pozostałbym na pewno w szkole i miałbym słuszną emeryturę wojskową i czas na swoje sprawy, o ile doczekałbym. Po tym wypadku nie mogłem spokojnie chodzić jeszcze 1,5 roku. A tak? Wysiadywałem krzesła w poczekalniach tylko kilka razy i to wszystko. Moje sumienie wobec innych podatników nie jest zbytnio obciążone, ponieważ ja i moja rodzina nie obciążyliśmy budżetu służby zdrowia koniecznością ratowania swojego zdrowia. To raczej państwo jest okropnym wampirem w stosunku do nas i reszty społeczeństwa, reperując sobie budżet naszymi składkami. To, że jest wredne i pazerne wobec nas, podatników, to mogę udowodnić w każdej chwili – chociażby pisemkiem z ZUS-u, w którym mnie łaskawie informują, że za rok moich sumiennych składek opłaconych z GÓRY, a nie odwrotnie do funduszu emerytury uzbierałem sobie ok. 90 zł... Powstaje pytanie: a gdzie jest prawie 10000 złotych obowiązkowych składek za rok? Lekarz ten w swoim artykule porusza szereg interesujących tematów zgodnych z prawdą, między innymi wzajemnej interakcji leków przepisywanych chorym. Osobiście wiem na wybranym przykładzie z mojej praktyki i opowiadaniach innych ludzi, że w ten sposób się zabija, czyli w sposób, którego nie można udowodnić dokonuje się morderstw, nazywając to pomocą dla chorego i rodziny. Słyszałem opowiadania typu: panie doktorze, można jemu ulżyć? W zamian często otrzymuje się wypasioną kopertę, a niedługo słychać pożegnalne dzwony w kościele. Akurat jedna z moich znajomych miała szczęście.(wspomniane we wcześniejszym opisie). W szpitalu psychiatrycznym w Koszalinie z dnia na dzień było z nią coraz gorzej. Dopiero wręcz wyrwanie jej z tego oddziału spowodowało poprawienie się jej stanu zdrowia. Chorej, czy jej rodziny, nikt się nie zapytał o przyczyny. Trzy miesiące tułała się po klinikach psychiatrycznych i dopiero nieustające działania egzorcystyczne spowodowały powrót do równowagi. A zdanie sceptyków rodzinnych pozostało, że trafił jej w lek... W sobotę rozmawiałem z jednym z księży. Opowiadając mu o przypadku opętania, a konkretnie dręczeń szatańskich, ksiądz sugeruje, żeby ten ktoś leczył się psychiatrycznie. Ja w odpowiedzi mówię, że chemia duszy nie wyleczy! Co usłyszałem: „Bóg stworzył chemię”. Czy to ma znaczyć, że Kościół wraz z jego, trudno to nazwać, sługami w tej sytuacji służy nie tylko Bogu i 19 określonym naukom? Czy służy mamonie? Piszę te gorzkie uwagi pod adresem tej instytucji, gdyż na co dzień spotykam się z brakiem zrozumienia i chęci pomocy w sytuacjach szczególnych. Oprę to na przykładzie tej wspomnianej kobiety z dręczeniami szatańskimi. Na początku, kiedy to u niej wystąpiło zwróciła się o pomoc do służby zdrowia. Zaczęła przyjmować chemię stworzoną przez Boga, jak to nazwał ksiądz, i czuła się coraz gorzej. Szybko zrozumiała, że nie tędy droga. Dopiero korzystając z prawdziwych dobroci stworzonych przez Boga poczuła się lepiej i mocniej. Dręczenia nie ustały, ale kontakt z duchowymi uzdrowicielami pozwolił jej na to, żeby nauczyć się z tym żyć. Prawie każdy ksiądz egzorcysta oficjalnie piastujący tę funkcję kazał jej leczyć się psychiatrycznie. Doktor Mengele też korzystał z chemii... Czyżby zbieżność wypowiedzi księdza pilotującego Polonię w Chicago była zbieżna z interesami służby zdrowia i zakładów chemicznych nazywających się farmacją? U nas w Europie z eutanazji znana jest Holandia. Z tak bardzo liberalnego i przedmiotowego podejścia do życia człowieka, że aż nadto. Okazuje się, że Holendrzy panicznie boją się własnej służby zdrowia i na leczenie szpitalne wielu z nich ucieka za granicę. Umierają często ludzie zdrowi o zdrowych narządach właśnie w ich szpitalach. Moją znajomą mogło czekało to samo. Co z tego, że my wiemy, ale cóż my możemy. Jeszcze trochę i praktycznie będziemy się czuć jak w jednym wielkim światowym obozie koncentracyjnym tylko na trochę innych zasadach. Jak dojdzie do absolutnej kontroli człowieka poprzez wszczepienie mu chipu to ksiądz łaskawie doda: i Bóg stworzył technikę... Niedawno rozmawiałem ze znanym mi bliżej lekarzem. Była okazja, żeby zadać mu kilka pytań na temat różnicy w działaniu witamin naturalnych i chemicznych, co to jest glutation, jaki ma wpływ stres na organizm. Odpowiedzi były po prostu wymijające, wręcz głupie. Znanemu mi pacjentowi na jego bardzo skaczące ciśnienie nic nie zaradził, żadnej podpowiedzi. Na temat ziół, preparatów ziołowych, różnicy w działaniu chemii i natury nic nie wie. Zadając mu pytanie, jaka różnica jest w bioinformacji tych środków i jak to w efekcie oddziałuje na zdrowie psychicznoduchowe nie potrafił sprecyzować. Co do genezy powstawania chorób o podłożu immunologicznoagresywnym też nic nie wie, jak prawie cała służba zdrowia. Również nie ma pojęcia tak jak jego koledzy po fachu, dlaczego osoby blisko spokrewnione bądź związane uczuciowo ze sobą odczuwają dolegliwości bliskich. Uporczywie szukając wtedy w tych sytuacjach podłoża genetycznego, nie myśląc i nie przypuszczając nawet w najśmielszych marzeniach, że przyczyną powstających chorób jest często zwyczajne przyjmowanie bioinformacji na poziomie psychofizycznym. Żeby zapobiec wielu chorobom w rodzinach wystarczyłoby tylko uświadomić zainteresowanych. A o szkodliwości promieniowań czy branych nadmiernych ilości leków, i to niewłaściwych często, to już żaden lekarz nie powie, przynajmniej ja się z tym nie spotkałem. „I Bóg stworzył naukę...” Chicago, 11.07.2011 Złośliwości losu były, są i będą, ludzie tego nigdy się nie pozbędą, choć wiara czyni cuda, to nie wszystko i nie zawsze się uda. O spadkobiercy… Ojciec zmarł, stary pochowany... on uruchamia swoje stare plany... On dopiero teraz wypływa na bogactwa niwy, on szczęśliwy, On chciwy, On wszystko zbiera, On nawet ojcowską wódkę ze stołu zabiera. 20 Matka siedzi i płacze, bo się boi, że będzie miała życie tułacze. Ojciec umarł i w grobie już leży, a On liczyć majątek do domu bieży. Nikt nie jest ważny, tylko On po śmierci ojca jest odważny. Co mu tam prawo, co mu tam sądy, ważne są tylko jego osądy. Matka w ciemnym pokoju siedzi i płacze, że nawet przez okna świata nie zobaczy. On drzwi zamyka, okna styropianem zatyka, On ciągle na policję dzwoni, bo każdy z braci jego majątek matki trwoni. On już wszystko policzył, On już wszystko pozbierał, nawet na grób ojca nie spoziera, bo ojciec był zły i niedobry, wyrodnemu synkowi nie dał ani jednej kvodry. Onjest nieszczęśliwy, On nawet w sądzie jest płochliwy. Dla niego wszyscy są źli i niedobrzy, i rodzina, i sąsiedzi, i ten idiotyczny Wysoki Sąd, co mu wydał wyrok nie wiadomo skąd... Chicago, 11.07.2011 dr. med. Anatol Rybczyński Nowe poglądy na etiologię choroby raka, AIDS i zasady przyczynowego ich leczenia. Wyniki badań światowych naukowców dotyczących walki z chorobą raka w bardzo dużym stopniu są utajnione za przyczyną świata biznesu, gdzie na chorobie zarabia się ciężkie pieniądze. Okazuje się, że wyniki badań naukowych jednoznacznie wykazują, że przyczyną nowotworów są również najstarsze formy życia, czyli pleśnie, a szczególnie te najbardziej dojrzałe w postaci pleśni szarej o nazwie penicilinum. Czyli wszystkie pleśnie jakie są sztucznie hodowane i zajadamy się nimi – sery pleśniowe, wszelkiego rodzaju antybiotyki – czyli też pleśnie rakotwórcze. W laboratoriach przerabiano temat pleśni od wielu lat. Okazało się, że jest to substancja tak niezniszczalna, że ginie ona dopiero w 4000 stopniach Celsjusza, a gotowanie jej w żrących kwasach w wysokich temperaturach czy zanurzanie jej w skrajnie niskich nic nie daje. Każda postać nowotworu to tak naprawdę nie patologia komórki a forma grzybicza – dochodzą do wniosku naukowcy. Żeby zacząć leczyć nowotwory, różne postacie egzem, uczuleń, również AIDS, brak krzepliwości krwi, stworzono piec, w którym w 8000 stopni Celsjusza palono krzem. W tej temperaturze ten pierwiastek jako nieodłączny składnik pleśni nabiera właściwości leku. Po odpowiednim rozcieńczeniu 0,1x10^-9 staje się lekiem homeopatycznym. Powoduje to reakcje organizmu na krzem w nowotworach, wywołując w nich własne stany zapalne, powodując często 21 ich ropienie i w efekcie wyleczenie. Autorzy tych badań przy leczeniu nowotworów jonami krzemu, zabraniają dodatkowego przyjmowania herbatek z roślin zawierających krzem z ego powodu, że stany zapalne nowotworu mogłyby być zbyt intensywne i jeszcze bardziej niebezpieczne dla chorych. Jest zasada w leczeniu tymi preparatami, że czym bardziej zaawansowany nowotwór, tym leczenie ma być wolniejsze, gdyż organizm mógłby sobie nie poradzić z dużymi reakcjami rozpadowymi nowotworu. Okazuje się, że potrawy mięsne są bardzo niebezpieczne dla człowieka w dobie masowych i przemysłowych hodowli. Otóż, żeby zwierzęta nie chorowały, są faszerowane również antybiotykami. I znowu badania krwi ludzi czy zwierząt leczonych antybiotykami udowadniają, że z surowicy krwi wykluła się pleśń! Skąd wiadomo, że krzem jest czynnikiem leczącym? Ponieważ po wypaleniu wszelkich składników organicznych pozostał jako nieodłączny składnik pleśni. Naukowcy doszli do wniosku, że organizm należy uczulić formą krzemu zjonizowanego na krzem w organizmie będący w związkach dla niego samego szkodliwych. I ten zamysł powiódł się. Po wielu latach prób i błędów stworzono roztwór o odpowiednim rozcieńczeniu, który dla organizmu jest roztworem bezpiecznym. Z badań naukowców wynika, że wirusy są najmłodszą postacią grzybka penicillium, dotyczy to również AIDS, czyli ta choroba jest swego rodzaju chorobą nowotworową czy grzybiczą. Dlaczego tak uparcie pisze się, że grzybiczą? Ponieważ przy podgrzewaniu tkanek nowotworowych do wysokich temperatur zawsze wydzielał się zapach grzyba. Posiewy przepalonych substancji w temperaturze do 4000 stopni Celsjusza zawsze skutkowały odradzaniem się pleśni. W badaniach dalej okazuje się, że organizmy żywe nie są w stanie wytworzyć żadnego antygenu odpornościowego i dlatego również nie da się wyprodukować surowicy przeciwnowotworowej. Naukowcy doszli do wniosku, że chorzy na AIDS posiadają we krwi przeciwciała HIV, tak samo jak wszyscy chorzy na nowotwory złośliwe, stąd wniosek, że nie są to antygeny odpornościowe, a tylko wirusowe postacie grzybka penicillium. Jeżeli w trakcie leczenia jonami krzemu dojdzie do wysokiej gorączki, mocnego kaszlu, dolegliwości wątrobowych, wstrętu do jedzenia, wymiotów, biegunki, zaparć to znaczy, że leczenie przebiega zbyt gwałtownie. Wtedy trzeba sprawdzić białe ciałka we krwi, gdyż leukocytów zawsze będzie dużo. Trzeba obniżyć ich poziom do 5000-6000 na mm^3. Chorzy po otrzymanym ANRY skarżą się nieraz na zaostrzenie objawów choroby, które zwykle po dwóch tygodniach ustępują, stosując leczenie objawowe. Przy leczeniu preparatem krzemowym nie należy używać cytostatyków ani antybiotyków. Preparat używa się raz na wiele miesięcy. Po jego zażyciu (jak na początku)w tkankach nowotworowych powstają chroniczne stany zapalne powodujące powolne niszczenie nowotworu. Leczenie na własną rękę naftą, hubą, aloesem, jemiołą, skrzypem, ziołami tybetańskimi, szwedzkimi, sokami z marchwi i buraków, kiszonej kapusty i ogórków, zdrojowych wód mineralnych,jest niebezpieczne gdyż te środki posiadają aktywny krzem, który może w sposób niebezpieczny przyspieszyć rozpad raka. W efekcie czego organizm może być nadmiernie zatruty jadami nowotworowymi, powstaniem ostrej niewydolności wątroby i nerek, mocznicę i śmierć. Przy paleniu tytoniu wdycha się zarodniki drobnoustrojów pleśni w ten sposób przyspieszając rozwój choroby. Relacja o UFO Opis dziwnego zdarzenia, które miało miejsce ponad 2 lata temu w okresie zimy. Było to w nocy. Wracałem wtedy z rodziną od teściów ze Słupska do Polanowa. Po drodze jest miasto Sławno. 10 km przed Sławnem zobaczyłem nad drogą dziwny obłok w kształcie błękitnej chmury, rozjaśnionej, o średnicy ok. 10 metrów. Ten dziwny twór przemieszczał się zgodnie z naszą prędkością. Czasami nad drogą, czasami z lewej lub prawej strony drogi, ale ciągle 22 przed nami. Spytałem żonę czy widzi to samo, co ja, aby upewnić się, czy nie mam przypadkiem halucynacji wzrokowych. To samo zobaczyła moja córka, wtedy ośmioletnia, siedząca z tyłu. Czteroletni syn wtedy spał. Gdy przejeżdżaliśmy przez Sławno ten jasnobłękitny obłok znikł nam z oczu. Ale za Sławnem znowu się pojawił. W końcu za pierwszą wioską (Kwasowo) zatrzymałem się, ponieważ obiekt znalazł się na wolnej przestrzeni. Chciałem dokładniej się przyjrzeć. Obiekt zataczał koło na wolnej przestrzeni o średnicy około 300 metrów. Zgasiłem silnik, aby ewentualnie słyszeć jakieś dźwięki – nie wydawał żadnych. Wyszedłem z samochodu, przeszedłem przez przydrożny rów i przyglądałem się przez chwilę. Bardzo byłem zainteresowany tym zjawiskiem, chciałem podejść bliżej, aby znaleźć się w polu tego światła. Od dołu wyglądało to jakby ten obłok był podświetlony przez reflektor który mógł być był tuż przy ziemi. Przy czym, gdy jechaliśmy w stronę Sławna ze Słupska, podświetlenie z dołu nie było widoczne. Po prostu był to sam obłok. (rysunek) Zacząłem już iść w tę stronę, aby, gdy ponownie nadleci tym samym torem znaleźć się w jego zasięgu. Wtedy żona zaczęła krzyczeć ze strachu, abym nie szedł. Musiałem zrezygnować, ale żadnego lęku nie odczuwałem. W tym samym czasie drogą szedł jakiś chłopak z dziewczyną, minęli nasz samochód, ale nie zaobserwowałem po nich, aby zauważyli to samo. Wróciłem do samochodu i pojechaliśmy dalej. Ten dziwny obłok również ruszył z nami i przemieszczał się po prawej stronie. Następnie droga przebiegała przez gęsty wysoki las i wtedy z tego obłoku zrobiła się jasna kula, która przeciskała się przez drzewa. Wyglądało to tak, jakby te drzewa przenikała. Być może dla tej „kuli” było męczące przenikanie drzew, zaczęła się zbliżać do samochodu. Żona z córką wystraszyły się. Więc „kula” zaczęła się oddalać i znalazła się z tyłu za nami. Gdzieś po dwóch minutach znikła nam całkowicie z pola widzenia. Gdy wróciliśmy do domu na wszelki wypadek spaliśmy wszyscy tej samej nocy w jednym pokoju. Takie zjawisko przytrafiło nam się jedyny raz w życiu. B.K.Polanów, 09.10.2006 Polanów, 17.08.2006 Poś wiadczenie o właściwościach bioterapeutycznych Pana Jana Krupy na podstawie obserwacji wybranych przypadków zdrowotnych. Pierws zy przypadek: Pacjent z Polanowa koło Koszalina urodzony w roku 1919 (B. J.). Trzy lata temu z powodów miażdżycowych doznał udaru mózgowego. Był leżący, kontakt z otoczeniem słaby, trudności z połykaniem, niezdolność do samoobsługi. O wyzdrowieniu już nikt nie mówił i pozostało jedynie leczenie paliatywne. Ja, jako lekarz POZ, poinformowałem rodzinę o wyżej wymienionym bioterapeucie. Skorzystali. Po jego zabiegu pacjent zaczął chodzić, przyjmować posiłki, powróciła zdolność do samoobsługi i zaczął funkcjonować w rodzinie tak, jakby udaru nie było. Pacjent zmarł około rok temu z przyczyn nowotworowych i swojego wieku. Drugi przypadek: Moja mama, rok urodzenia 1919, kilka miesięcy temu poczuła się słabo. Brat bioterapeuta do mnie przedzwonił i powiedział, że nasza mama ma” mokro” w płucach. Przy czym mój brat nie jest lekarzem, nie badał chorej tak, jak robi to lekarz, a jedynie na odległość stwierdził tak, jak podałem. Nie chciałem rozmawiać na temat mojej mamy, ponieważ jeszcze jej nie obadałem. Dopiero w trakcie badania przedmiotowego wysłuchałem obecność płynu przesiękowego w miąższu płucnym i niemiarowość serca. Brat na odległość (nie wiem w jaki sposób) wykrył płyn w płucach, a ja potwierdziłem ten fakt słuchawkami lekarskimi. Zabrałem mamę do szpitala i w szpitalu czynność serca została unormowana i płuca „osuszyły się”. Poza tym, brat wykonywał 23 skuteczne zabiegi na kręgosłupie u mamy (kręgosłup zwyrodniały, w znaczącym stopniu pokrzywiony). Skuteczność zabiegów w tym przypadku nie oznacza uzdrawiania układu kostnego, ale zmniejszenie bólów i poprawę samopoczucia oraz kondycji fizycznej. Trzeci przypadek: Mój przypadek. Bóle lewego stawu kolanowego i kręgosłupa. Po przyłożeniu obu jego rąk do kolana poczułem ciepło i ulgę na kilka dni. Następnie była powtórka i dalsza poprawa. Podobnie było z moim kręgosłupem. W tym przypadku był skuteczny masaż kręgosłupa połączony z bioterapią. Przykładów innych jego pacjentów nie podaję, ponieważ z nimi się nie zetknąłem. Inni pacjenci Pana Jana Krupy pozostają dla mnie nieznani i na ich temat może się wypowiedzieć tylko zainteresowany i jego pacjent. dr.B.K.Polanów 04.02.2009 Jeden z opisów choroby i „podziękowanie” za powrót do życia POBYT W SZPITALU I MOJA CHOROBA W roku 2006 trafiłam do szpitala Akademii Medycznej w Gdańsku z powodu bólów jamy brzusznej, wymiotów, biegunki oraz silnych bólów kończyn dolnych. Pobyt w szpitalu trwał 21 dni, gdzie każdego dnia zamiast lepiej, było gorzej. Chudłam 1 kilogram dziennie i słabły mi nogi. Na oddziale wykonano badania takie jak: USG, TK i gastroskopię, gdzie stwierdzono marskość wątroby. Po siedmiu dniach w szpitalu przestałam chodzić na własnych nogach, a ból się nasilał. Lekarz prowadzący, którym był obcokrajowiec, stwierdził, że nie nadaję się do dalszego leczenia w szpitalu, gdyż zwłok nie ma co leczyć. W stanie krytycznym zostałam wypisana do domu, gdzie miałam czekać na śmierć, która miała nastąpić do około dwóch miesięcy. Tak lekarz oświadczył rodzinie. Nie chodziłam, leżałam w łóżku, podkładano mi basen, nie mogłam jeść ani nic nie potrafiłam koło siebie zrobić, usiąść na łóżku było dla mnie ogromnym wysiłkiem, ale przy pomocy najbliższych udawało się. W czasie mojego pobytu w szpitalu, rodzina szukała pomocy wszędzie, gdzie tylko można było,dowiedzieli się o panu Janie Krupa (bioenergoterapeuta), którego sprowadzili do szpitala i tak po oględzinach mnie pan Jan powiedział rodzinie, że jeżeli przeżyję dwa dni to będzie nasza. I tak się stało. Ręce, które mnie dotykały, były tak gorące jak ogień. Już po pierwszej wizycie pana Jana poczułam ulgę, której nie doznałam żadnego dnia będąc w szpitalu. Pan Jan przyjeżdżał do mnie do szpitala, lekarz, widząc to, zabronił i powiedział, że ludzie z kosmosu nie mają tu czego szukać i zakazał mu wstępu. Powolne rehabilitacje ze strony rodziny i odwiedziny w domu pana Jana postawiły mnie na nogi. Dużo zawdzięczam mojej rodzinie i bioenergoterapeucie panu Janowi Krupie. A co do lekarza mam ogromny żal, że tak szybko, bo w wieku 44 lat, chciał mnie pochować i bez zobowiązań podchodził do mojej choroby, nie zwracając uwagi na moje cierpienie i ból, którego nie zapomniałam do dnia dzisiejszego. B. S. 83-050 Kolbudy województwo Pomorskie