Negro Mglisty anioł. dniu moich dziewiętnastych urodzin ściągnąłem

Transkrypt

Negro Mglisty anioł. dniu moich dziewiętnastych urodzin ściągnąłem
Negro
Mglisty anioł.
W dniu moich dziewiętnastych urodzin ściągnąłem na swoją głowę najfatalniejszy ze
złych przypadków, jakim życie raczyło mnie obdarzyć. Gdy wyszedłem na ulicę, było już po
zmierzchu. Szczęknąłem kluczykami w zamku i rozpocząłem swą wędrówkę bez celu,
spowity w błękitny cień. Moje ubranie połykało żółte światło latarni, kiedy przechodziłem
spokojnie Barceloną. Wszystko wydawało się znajome, choć zupełnie inne. Rambla de Santa
Monica powoli pustoszała, a noc pruła dzień jak tkaninę, rozsiewając srebrne nici księżyca i
późnowieczorną rosę. W oddali dosłyszałem się odgłosów pośpiechu, charakteryzujących
ulicznych sprzedawców. Gorączkowo spakowali dobytek do wózków i ciągnąc je za sobą,
ruszyli w im tylko znanym kierunku. Pozwoliłem unieść się czarowi i nawet nie wiem kiedy,
znalazłem się przy kolumnie Kolumba. Wokół mnie panowała już cisza, przecinana tylko
odgłosami taksówek. Patrząc na ich kierowców, odniosłem wrażenie, iż są w letargu.
Usiadłem tam i oddychałem spokojem tego miejsca, lecz błogi stan ducha szybko przerodził
się w żal. Oczyma podświadomości przeżywałem wciąż na nowo wydarzenia ostatnich paru
tygodni. Śmierć matki zdeptała całe moje nastoletnie jestestwo. Snułem się jak cień, oczodoły
zapadły się i kolorem przypominały zgniłą śliwkę. Miałem wrażenie, że ta śmierć nie była
śmiercią, tylko chorobą. Nie chciałem już utrzymywać kontaktu z rodziną, nie myślałem o
kobietach, nie odczuwałem potrzeby zaspokajania pokus natury osobistej. Życie czasem
traci smak, bez powodu czy nawet z nim.
Poczułem, jak moje ciało przenika chłód kamiennej płytki, toteż postanowiłem
odrzucić na bok myśli i wrócić do domu. Noc była lodowata, niebo czarne jak diabeł, wiatr,
jakby się kto powiesił. Szedłem tak, nie spiesząc się nigdzie, nie mijając już nikogo na pustej
ulicy. Wydało mi się, że coś nagle zajaśniało pośród drzew. Myślałem, że zupełnie
zwariowałem. Uznając to jedynie za wybryk mojej wyobraźni, ruszyłem dalej, nie oglądając
się za siebie. Dalej stąpałem po zimnej kostce, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół,
a może działo się to tylko w mojej głowie. Wtenczas mózg często płatał mi figle i
niejednokrotnie płaciłem za to nadszarpniętymi nerwami. Na chodniku przede mną rysowała
się lekka poświata, bijąca łuna światła zza moich pleców. Czułem się coraz bardziej
niepewnie. W uszach dźwięczał mi pogwizd wiatru, a ja odniosłem wrażenie, że czuję czyjś
zapach każdą częścią i komórką ciała. Odwróciłem się i nie zdziwiło mnie to, że nic nie
zobaczyłem. Wystarczyło jednak odwrócić głowę, by natknąć się na wyjadające srebrne
spojrzenie. Odskoczyłem, jakby mnie co poparzyło. Otaksowałem wzrokiem postać stojącą
przede mną. Jej białe szaty obleczone w prochowiec powiewały delikatnie na ponurym tle,
cierpki uśmiech pozbawiony był uprzejmości, a oczy wyuzdane ze szczerości.
Obserwowałem, jak żarzący się papieros prządł niebieskawe sieci dymu znad sinych palców.
1
Blada persona przesunęła się niczym zjawa w moim kierunku, a ja tylko jadłem oczami
poślad jej kroków. Kobieta wyglądała na jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Echo tego,
co kiedyś musiało być pięknością, jeszcze trzymało się na jej
twarzy.
-Nie szwendaj się tak nocą, dziecko – powiedziała matowym głosem, a z jej ust wypłynęła
kolejna chmura. Poczułem zapach nie tyle tytoniu, co może papieru. Ale nie byle jakiego,
gazetowego. Papieru książkowego. W odpowiedzi jedynie przełknąłem ślinę i gapiłem się, jak
cielę na malowane wrota. Białogłowa wyciągnęła swą rękę, wątłą jak gałąź i poczęła smagać
mnie nią delikatnie po twarzy. Jej chropowate palce sprawiały ból, nawet przy niewielkim
dotyku. Odsunąłem się, a jej oczy buchnęły wrogością.
-Nie życzę sobie, żeby pani to robiła - odparłem, licząc że w moim głosie znajdzie się tyle
jadu, jak to tylko możliwe.
-Jaka pani, mów mi Neva, przyjacielu - gapiłem się nań oniemiały z wrażenia i przestrachu.
Ostrożnie przesunąłem nogą w tył, każąc drugiej zrobić to samo. Dotarło do mnie, że bardzo
lubię komplikować sobie życie, jakby samo w sobie nie było już wystarczająco
skomplikowane.
-Nie jesteśmy na ty, nawet nie wie pani, kim jestem.
-Mylisz się, mój drogi - wplotła kolejne zdrobnienie, od których zaczynałem mieć zawroty
głowy - wiem o tobie więcej, niż chciałabym ujawnić - parę przekleństw opuściło moje usta,
chłostając mnie po twarzy. Nie powiedziałem nic więcej, oczekując jej reakcji.
-Jesteśmy przyjaciółmi, Diego - w tym momencie odwróciła się na pięcie, figlarnym gestem
zakręciła w powietrzu suchą dłonią i odeszła w stronę pomnika. A może raczej odleciała, bo
odniosłem wrażenie, że jej stopy nie stykają się z podłożem. Chciałem za nią pobiec, wypytać
ją, ale nogi miałem jak z ołowiu.
Tego właśnie dnia przepadłem już na zawsze.
Odziana była w kość słoniową, w oczach miała śmierć.
***
We wrześniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku minął już miesiąc od
ochłonięcia, a wspomnienie pamiętnej urodzinowej nocy mocno mnie poskromiło. Życie
wreszcie zechciało udzielić mi urlopu od problemów, bym zaczął dorastać. Nie próbowałem
nawet zbliżyć się do Ramblas, by wyżebrać choćby cień Nevy pośród drzew. Za sprawą
Paolo, starego znajomego mojego ojca, zatrudniłem się w barcelońskiej bibliotece jako prawa
ręka Dolores, bibliotekarki z prawieków, która chyba wrosła korzeniami w ściany tego
budynku. Dostałem ciasne, acz własne miejsce przy biurku, niską płacę i chałkę z herbatą, co
w zupełności podołało moim wymaganiom. Biblioteki wtenczas świeciły pustkami, dziennie
przewijało się tu nie więcej, jak dziesięciu klientów. Myślę, że Darwin omyłkowo stwierdził,
iż pochodzimy od małpy. Bardziej umiejscowiłbym nasz gatunek w rodzinie kotów, bo nie
2
mamy ochoty na nic, co wykracza poza pole naszych umiejętności. Niemal cały ranek
spędziłem na krześle, kreśląc długopisem po kartce i przekręcając strony nowych pozycji z
regałów. Dolores wybiegła pośpiesznie po chałki do piekarni, zostawiając bibliotekę na moich
barkach. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że jeszcze kilka długich godzin dzieli mnie od
spotkania z maszyną do pisania i plikiem kartek. Ostatnimi czasy to chyba jedyne, co mnie
ożywia i spełnia. Usłyszałem stukanie obcasów zakłócane trzaskiem nieustawionego radia,
kiedy układałem książki na półkach. Nie odwracając głowy, odpowiedziałem na przywitanie
rzucone w moją stronę, grzebiąc dalej w najwymyślniejszych tytułach fantasmagorycznych
lektur. Słyszałem, jak kobieta chrząka z niezadowoleniem, przechodząc się pomiędzy
regałami. Spiker przystępował właśnie do szczegółowego omówienia niektórych swoistości i
technicznych aspektów sztuki przyrządzania churro, jako przekąski do popołudniowej kawki.
Stukanie obcasów niebezpiecznie zwiększało natężenie dźwięku, co sprawiło, że odwróciłem
głowę.
-Tak? - kobieta stała ze spuszczoną głową, a kaskady jej popielatych włosów opadały na
pomarszczone dłonie. - Mogę w czymś pani pomóc? -Uniosła głowę, a ja zamarłem.
-Chcę, byś o tym wiedział - wyszeptawszy to, wyciągnęła z czeluści swojego prochowca
książkę obitą w skórę. Skierowała się w stronę drzwi i opuściła bibliotekę, odprowadzana
przez echo jej kroków.
-Neva... - stałem tak z podarunkiem w ręku i niewypowiedzianymi słowami w ustach.
Otworzyłem ją na pierwszej stronie. Litery ułożyły się w słowa:
"Lepiej zastanów się, nim skoczysz, cicha woda ma głęboki nurt
I nie zawsze znajdzie się ktoś kto, cię wyciągnie."
***
Płomień świecy ogrzewał mi twarz, zarysowując w powietrzu konkury otoczenia.
Siedziałem tak kolejną godzinę, zastanawiając się, co zrobić i czy w ogóle to otworzyć.
Wyraźnie czułem zapach Nevy, którym przesiąkły moje zmysły. Czarne chmury ocierały się
o dachy, odbierając światu wszystkie jego barwy. Powoli za oknem świt począł rozlewać
tysiące odcieni szarości, a moje palce wciąż ślizgały się po okładce. Po kłótni z wewnętrznym
ja, zaatakowałem książkę jak zwierzę. Omijając stronę z zapadającym w pamięć cytatem,
kartkowałem ją zachłannie, nie zwracając uwagi na tekst. Książka, a przynajmniej jak do tej
pory mi się wydawało, okazała się albumem. Zdjęcia jednak nie przedstawiały niczego
konkretnego, większość była albo zupełnie rozmazana, albo przedstawiała naprzemiennie
usta, oko lub pierścionek na palcu kobiety. Nie potrafiłem tego rozgryźć, czego miałem się z
tego dowiedzieć? Ze złością cisnąłem ją o podłogę, a szary pył pożółkłych kartek wzniósł się
i lawirował leniwie nad podłogą. Uklęknąłem przy niej z braku sił. Gdy opadałem już ze
zmęczenia, zwróciłem jeszcze raz wzrok na zdjęcia. Chyba miałem omamy, ale nagle poczęły
one zmieniać kształt, przedstawiane obrazy, fakturę, kolor. Wszystko stało się jakby żywe,
kolory ustępowały miejsca kolejnym barwom. Uderzyłem się mocno w twarz, by sprawdzić,
czy na pewno nie oszalałem. Intensywne pieczenie ostudziło trochę moje trzęsące się ciało.
3
Nagle jedna z fotografii uniosła się do góry i labilnie balansowała nad moimi dłońmi.
Chwyciłem ją i zobaczyłem siebie z moją matką, jak uśmiechnięci siedzimy wtuleni w siebie
pośród gęstej nocy. Gromki krzyk opuścił moje usta i roztrzaskał powietrze w drobny mak.
Zrobiło mi się duszno. Na kolanach próbowałem przemierzyć drogę do łazienki, jednak coś
mi w tym przeszkodziło. W promieniach stała Neva, niemal osunąłem się w jej ramiona.
Resztkami sił opierałem się przed nią, a ona uśmiechała się do mnie tym złamanym
uśmiechem, który odnalazłby mnie w piekle.
-Teraz rozumiesz? Neva to ja... - wyszeptała, a jej lice okryła na chwilę biała szata. Gdy
opadła, zobaczyłem w niej postać z mojego manuskryptu, który kreśliłem przez kilka dobrych
lat życia. Jej włosy przyoblekły się czernią, ciało stało się młode i kształtne, twarz
wypiękniała i zajaśniała przebiegłością. Struchlałem, kiedy to spostrzegłem. Nie mając już
siły się bronić doczołgałem się do jej stóp, chłodnych jak lód. Podniosła mnie z klęczek i
objęła. Staliśmy tak, skapani w zakurzonym świetle stron starego albumu. Wtem dotarło do
mnie, kim tak naprawdę była Isabella. Jej dzieje opisywały przebiegłą asystentkę
wymyślonego przeze mnie detektywa, która miała na celu uwodzić, a potem zabierać w
nieznane swoich amantów. Nagle popłynęła lekko w kierunku mojego biurka, chwyciła mój
manuskrypt w dłonie i patrząc mi głęboko w oczy, rozpaliła na nich strzelający płomień.
Patrzyłem bezradnie, jak pali się praca moich kilku lat, nie mogąc nic z tym zrobić. W
pokoju znikąd zerwał się ogromny wiatr, podrywając do góry wszystko, co możliwe. Tylko ja
stałem na podłodze, wciąż skrępowany niewidzialnymi linami. Bezkształtna zjawa okręciła
się wokół mnie, wyczułem jej pocałunki i zaciskające się wątłe dłonie na moim pulsie.
Spojrzała mi w oczy, a ja wyczytałem w nich to, co miało nadejść. Wiatr przestał hulać, a
rzeczy upadły w porządku tam, gdzie było ich pierwotne miejsce. Nie miałem odwagi
powiedzieć nawet słowa. Isabella podniosła jedną dłoń i skierowała ją za me plecy,
usłyszałem mocny huk i zacisnąłem oczy. Za mną utworzyło się coś w rodzaju przejścia na
inny świat. Nie opierając się już dłużej, podążyłem za jej melodyjnym głosem, a odmęty
mojej książki porwały mnie, bym przeżywał
ją na nowo i na nowo każdego dnia.
Pisarz nigdy nie zapomina dnia, kiedy po raz pierwszy ukończy swe dzieło.
Wtedy już wie, że za jego duszę wyznaczono już cenę.
4

Podobne dokumenty