Serce albo brzuch
Transkrypt
Serce albo brzuch
Serce albo brzuch Do podziemia schodzi pan Edmund, zastępca kierowniczki. – To jest magazyn, serce księgarni – oznajmia towarzyszącej mu dziewczynie, nowo przybyłej praktykantce. Słysząc te słowa, nie przerywając swojej magazynowej roboty: – Nie tyle serce, co brzuch, panie Edmundzie – sprostowałem. – Sercem księgarni jest, moim zdaniem, kasa. Tak, kasa jest tym sercem, przez które przepływa strumień krwi, czyli gotówki, a magazyn to po prostu brzuch, przewód pokarmowy wchłaniający i wydalający. Wchłaniający książki, ale co wydalający? – mógłby ktoś zapytać. Makulaturę, oczywiście; w miarę rozpakowywania książek gromadzącą się makulaturę. Co dwa, trzy dni wiązałem kolejny tobół o wadze 20 kg i doszedłem w tym wałkowaniu i wiązaniu do wielkiej wprawy Pochyła deska łączyła stół z otworem w suficie, kwadratowym włazem wybitym w ulicznym chodniku; stamtąd spływały po desce paczki z nowymi książkami. Latem, w gorące dni, pokrywa była stale uniesiona i wówczas przenikały do piwnicy stłumione odgłosy uliczne, rozmowy ludzi zatrzymujących się przed witryną z książkami; od czasu do czasu głos nachylonego nad otworem dziecka: „Tam jest człowiek.” Albo: „Mama, patrz, zjeżdżalnia!” Pokrywa uniesiona, ale nie całkiem, na wysokość 20 cm; całkowite uchylenie groziłoby katastrofą: nieuważny przechodzień mógłby wpaść, pogrążyć się w czeluści. A więc nikt, Bogu dzięki, nie wpadł, wpadały natomiast rozmaite przedmioty: pestka, ogryzek jabłka, tlący się papieros, zwinięty w kulę papier, czyli opakowanie zdjęte ze świeżo zakupionej książki. Wściekałem się; nienawidziłem tych „siewców”, ale cóż mogłem zrobić? Byłem jak małpa w ZOO, bezradna wobec „dowcipnej” publiczności, rzucającej śmieci do wnętrza klatki. Nie wszyscy byli złośliwi; czasem wypadło coś niechcący z czyichś dziurawych rąk. Odbiwszy się parę razy od deski wylądowała w piwnicy piłeczka pingpongowa. Podniosłem i wycelowawszy w otwór odrzuciłem. Po chwili z ust nachylonego nad otworem młodzieńca spłynęło: – Dziękuję! Brzuch albo miasto. Zamiast cegieł użyto tu książek. Budulcem książka lub paczka z książkami. (Co nie znaczy, że nie znalazłbyś w magazynie książek-cegieł; owszem, zdarzały się.) Przejścia między książkowymi regałami to oczywiście ulice. Były ulice szerokie, słowem aleje, były uliczki i zaułki. Rozpościerał się też rynek, centralny plac, gdzie zwykle przebywałem, zajęty rozpakowywaniem i układaniem książek na stołach. Przeżyłem w ciągu dziesięciu lat niemało: zamiana oświetlenia żarówkowego na jarzeniowe, a regałów drewnianych na metalowe, dwukrotne malowanie ścian, wymiana rur. Oczywiście, jak to w Peerelu: najpierw malowanie, potem historia z rurami. Przy biegnącej na wysokości dwóch metrów rurze wodociągowej majstrują dwaj hydraulicy. Obaj stoją z rękami podniesionymi, z głowami zadartymi, jeden operuje narzędziem, drugi podtrzymuje rurę. W pewnej chwili spod rozkręconego segmentu zaczyna ściekać woda. Spływa temu drugiemu po dłoni, wlewa się do rękawa. On nie może oderwać rąk, nie wolno mu, gdyż nastąpiłaby katastrofa; mógłby ten cały rurociąg spaść im na łby. Więc rad nierad stoi nieruchomo, ale pod wpływem szoku termicznego woła na wpół rozpaczliwie, na wpół z humorem: – Ale mnie zmoczyło! Zimna woda spływa coraz niżej, dociera do miejsc najwrażliwszych i wołanie staje się jeszcze głośniejsze: – A! Leci mi po jajach! Po skończonej robocie orzeźwiony „prysznicem” hydraulik zbliża się do mnie, aby zapytać o poprzedniego magazyniera. – To był złodziej – walę prosto z mostu. – Przyłapali go na wynoszeniu książek i wyrzucili na zbitą mordę. – No proszę, a on mnie tak upolityczniał... Rzemiecha cytuje swoją ówczesną wymianę zdań z poprzednim magazynierem. Otóż na uwagę hydraulika o nadprodukcji książek tamten oburzył się: „No jak to, panie! Przecież to kultura!” Zgorszyło złodzieja takie lekceważenie kultury. Moim głównym obowiązkiem jako magazyniera było rozpakowywanie świeżo przybyłych książek, a następnie układanie ich na półkach. Nie wszystkie paczki należało z miejsca pruć. Zdarzały się tytuły, które można było zamawiać bez ograniczeń, a które jednak nie były bublami. Te książki „szły”. Nie rozchwytywano ich wszakże, można je było zatem magazynować w paczkach. Na otwarcie paczki zawsze miałem czas. Do takich książek zaliczały się pamiętniki Artura Rubinsteina. Przeczytawszy zapowiedź wydania tychże pamiętników kierowniczka zamówiła aż pięćset egzemplarzy. Przysłano te opasłe tomy w pięćdziesięciu paczkach. Część rozpakowałem, a resztę umieściłem w kącie magazynu. Trzeba było wybudować stos sięgający sufitu; w żargonie księgarskim nazywało się to: komin. Mijały tygodnie. Klienci systematycznie wykupywali Rubinsteina, toteż komin zmniejszał się. Któregoś dnia przeniosłem zapas w inne miejsce. Był to teraz oparty o ścianę stos ośmiu paczek, jakże skromny w porównaniu z pierwotną budowlą. Zdawało mi się, że stos jest stabilny, ale myliłem się. Punkt ciężkości nieznacznie odchylał się od pionu. Krzątałem się w pobliżu nie zdając sobie sprawy, że paczki przechylają się. Był to ruch niedostrzegalny, z szybkością tysiącznej części milimetra na sekundę. Skończyłem pracę, zamknąłem magazyn, poszedłem do domu – a „krzywa wieża w Pizie” przekrzywiała się coraz bardziej. Kiedy mógł nastąpić upadek? O północy? Nad ranem? Nie wiem. Dość że następnego dnia, gdym wszedł do magazynu, zastałem ruinę. Paczki leżały rozsypane na podłodze. Stos w swoim nachyleniu osiągnął punkt krytyczny, nastąpiło gwałtowne przyśpieszenie i w ciemnościach sutereny grzmotnęło coś o podłogę płosząc harcujące myszy. Tak to sobie wyobrażam. Zabrzęczał przytwierdzony do ściany domofon i usłyszałem głos kierowniczki: – Panie Antoni, te pamiętniki Rubinsteina może pan już wszystkie rozpakować. Teraz, po śmierci mistrza, książka pójdzie w trymiga. – Rubinstein umarł? – Tak, nie słyszał pan? Dziś radio nadało specjalny komunikat i przy okazji wysłuchaliśmy sobie Poloneza A-dur w wiadomym wykonaniu. Telefon w samą porę: już nie musiałem z powrotem układać stosu. Umieściłem paczki na stole i nie wypuszczając z ręki noża przeciąłem wszystkie sznurki. A w chwilę potem, gdy z otwartej paczki wyjrzała zdobiąca okładkę twarz młodego Rubinsteina, przyszło mi na myśl, że zwalenie się stosu ma bezpośredni związek z tym zgonem, i dreszcz mnie przeniknął.