gniot 07.indd - Granice.info

Transkrypt

gniot 07.indd - Granice.info
GRANICOWY BIULETYN
„Nieświadomi” czyli komentarz do ortodoksji.
O skutkach ortodoksji mogłyby najwięcej powiedzieć ofiary de Torquemady, gdyby jeszcze żyły. My, mieszkańcy kraju
nadwiślańskiego, byliśmy podobno państwem bez stosów.
To jednak z kina hiszpańskiego płynie świeży powiew ducha
wolności, które to kino potrafi z ironicznym uśmieszkiem oraz
dystansem do świętych teorii i praktyk obnażać stetryczałe
kształty kultury, zwłaszcza mieszczańskiej.
Banshee
Zupełnie nie fantastycznie
Nie znam się na fantastyce i niewiele jej poznałam. Wiem,
że polega ona z grubsza na walce dobra ze złem, przy czym
obie strony reprezentowane są przez smoki, królewny, rycerzy
oraz inne wynalazki z zamierzchłej historii. Wszystko to piękne i wymyślone dla potrzeb oderwania się od życia, czyli od
tego, co w sposób oklepany i nadmierny nazywamy codzienną, szarą rzeczywistością. I nic bardziej błędnego, bo postacie
fantastyczne otaczają nas bezustannie i nie trzeba wysiłku,
ani wyobraźni, żeby je zobaczyć.
Najłatwiej jest znaleźć królewnę. Te cudowne istoty śpią
snem stuletnim dosłownie wszędzie, a zwłaszcza w urzędach
i innych państwowych przybytkach. Królewna odznacza się
zazwyczaj wśród tłumu swymi arystokratycznymi manierami. Świetnie przyrządza kawę, apetycznie wciąga czekoladki
podrzucone przez wielbicieli – sfrustrowanych petentów,
fachowo i gustownie szpachluje co rano (w godzinach pracy)
buźkę i paznokietki. Królewna mistrzowsko opanowała sztukę wydymania usteczek, robienia znudzonych i nieobecnych
min, strzelania fochów, zwalania pracy na koleżanki i bardzo
donośnego ziewania. Tradycyjnie siedzi do 15 zamknięta
w wieży i czeka jak na zbawienie na emeryturę. Ci, którzy są
zmuszeni z nią współpracować, też jej tego życzą.
Drugim przedstawicielem fantastycznej krainy jest oczywiście rycerz. Najlepiej żeby miał długą szpadę, ruchliwego
konika i lśniącą nieporysowaną zbroję. Ale na co dzień nie
będę aż tak wymagająca. Naszego rycerza dorwiemy w pierwszym lepszym ostro-dyżurowym pubie. Jest to miejsce
otwarte prawdopodobnie całą dobę i mieszczące się z dala od
centrum. Taka lokalizacja nie rani estetycznych uczuć, a poza
tym gościom pubu łatwo trafić do domu, który zwykle mieści
się klatkę obok. Rycerz to stały bywalec. Poznajemy go rzecz
jasna po tym, że wie co to duma. Nie ważne ile wypił i jak mocno kiwa się na swych odnóżach, niedopitego piwka po sobie
nie zostawi. Rycerz wie co to honor i żadnej odzywki w swoją
stronę nie pozostawi bez ręcznej odpowiedzi. Ponadto rycerz
ma swoją damę przy boku i broni jej czci jak lew. Biada nieobytemu figlarzowi, który zerknąłby na Mariolkę. Do rana
wykrwawi się pod zarzyganym stołem.
Trzecim komponentem każdej szanującej się baśni jest
smok. I tych poczwar również w naszym świecie nie brakuje.
Nie jest to naturalnie istota ludzka z krwi i kości. Smok to
raczej wytwór wyobraźni, coś niewidzialnego, a jednocześnie
całkiem rzeczywistego. Smok pilnuje pieczary z naszymi pieniędzmi, trzyma w lochach wszystkie nasze dane począwszy
od adresu, a skończywszy na rozmiarze kołnierzyka. Smok ma
w posiadaniu tajemna wiedzę o tym na jakie choroby zapadliśmy, komu powierzyliśmy dbanie o emeryturę i z jakiego
rodzaju kochankiem byłoby nam najlepiej. A kto nie wierzy,
niech zrobi przed smokiem rachunek sumienia i przypomni
sobie jakie psychotesty dla zabawy rozwiązywał. Smok połknął, przetrawił i wypuści wtedy gdy sam uzna za słuszne.
Burzochron
STÓPKA REDAKCYJNA
nadzór: bagienny
granice.info
skład: andy
www.andyk.prv.pl
Film „Nieświadomi” mieści się w tradycji obrazoburczej
krytyki drobnomieszczańskości. Jednak w tym przypadku
drobnomieszczańskość ubrana jest w kostium języka naukowego, który nieudolnie skrywa zgniłe wnętrzności. Akcja
rozwija się jak straeptease jakiegoś dziwacznego monstrum,
kiedy to odpadają kolejne warstwy garderoby. Ale kiedy już
ostatnie majtki zostają zrzucone i widz oczekuje nagiej łechtaczki jako rzeczy samej w sobie (Immanuel Kant wyśmiałby
ze zrozumiałych względów takie oczekiwanie), oczom widza
ukazują się następne skrawki materii. Jakby powiedział Gombrowicz, przed majtkami nie ma ucieczki, jak tylko w inne
majtki. W tym przypadku są to majtki rewolucjonisty i zarazem dogmatyka Ziggy Freuda.
Inteligencja polska spragniona, jak mniemam, czegoś do
oglądania nie na miarę zniewolonego umysłu, może przypomnieć sobie z programu studiów podstawy psychoanalizy,
tu podanej w lekkiej formie. Przegląd terminów (nerwica
natręctw czy tabu i tym podobne, których tak naprawdę nie
warto pamiętać, bo już się przeżyły). Katalog kompleksów, fobii i lęków. Fallus wysuwający się na czoło pochodu sfrustrowanych mieszczuchów - psychiatrów. Ja też miałem okazję to
sobie przypomnieć i powtórzyć, jakbym przygotowywał się do
egzaminu, a że studia (niejedne) mam już za sobą, mogłem
sprawdzić, co mi jeszcze w głowie pozostało z tego psychologicznego bełkotu. Sam nie jestem raczej zwolennikiem
psychologów i ich teorii, bo potrafią więcej zła narobić niż
Święta Inkwizycja i kultura mieszczańska razem wzięte. Tak
nawiasem mówiąc, większość z nich sama powinna się leczyć,
bo przecież nikt zdrowy na umyśle psychologiem nie zostaje.
Czego film zresztą jest dowodem.
Fabuła niezbyt skomplikowana i głęboka, więc nie należy oczekiwać arcydzieła - ale że błyskotliwa, inteligentnie
uwikłana w problem poszukiwania tożsamości i zjadliwie
ironiczna, dostarcza niezłej rozrywki. Rzecz dzieje się w środowisku medycznym, Młodą mężatkę, córkę znanego lekarza,
opuścił mąż lekarz. Kim jest ten facet i gdzie jest? Jego żona,
wykorzystując swego szwagra (też lekarza) prowadzi śledztwo
psychologiczne i nie tylko...
Kolejne nitki rozumowania układają się w logiczną całość.
Bohaterowie okazują się kimś innym niż na początku akcji.
Nieświadomi stają się świadomi trochę bardziej. A rzecz dotyczy oczywiście orientacji seksualnych, kompleksów i schorzeń
psychicznych. Całość okraszona jest romansami, a te zyskały
ozdobniki w postaci naukowych dowcipów erotycznych (naprawdę znać rękę specjalisty). Nie wspominając o różnych
NUMER 07
głaszczących nasze poczucie estetyki smakach kuchni stylistycznej.
Jednak o co w tym wszystkim chodzi? Otóż Hiszpanom
może by bardziej pasował paszkwil na Tomasa de Torquemadę, ale uwzięli się na Freuda. To bożyszcze przełomu wieków
pojawia się w filmie, a jego duch unosi się nad światkiem
naukowym i wchodzi do podświadomości bohaterów, kreując
ich zapętlone portrety i im samym mieszając w mózgach - jak
samosprawdzająca się przepowiednia. Ta nowomodna ortodoksja, która najpierw sama odziera mieszczańskość ze złudzeń, wkrada się niepostrzeżenie i więzi człowieka w dybach
naukowej terminologii, przed którą trudniej chyba uciec niż
przed Świętą Inkwizycją. Pod jej wpływem można uwierzyć,
że się jest gejem z kompleksem Edypa i z obsesyjnym lękiem,
że modliszka zje naszego konika . Co do gejów lub raczej co do
krytyki mieszczaństwa, to jednak wolę subtelniejsze produkcje. Przypomnijmy sobie tylko starego poczciwego Bunuela,
który psychoanalizę przekładał na złożone, surrealistyczne
portrety bohaterów, rozkładając mieszczaństwo na kwanty.
Do dziś nie mogę zapomnieć jego „Piękności dnia” i boskiej
(Do stu tysięcy beczek rumu! Naprawdę boskiej!) Catherine
Denevue, która znudzona szacowną rolą pani domu uprawia
najstarszy zawód świata w ekskluzywnym burdelu dla szacownych panów domu. Gdzie te filmy? Gdzież te burdele?
Tylko że Bunuel kumał się z samym Dali Salvadorem. Więc
nie można się dziwić, że tworzył wielką sztukę.
Jednak film „Nieświadomi” jest krytyką nie tylko mieszczaństwa, ale ortodoksji właśnie. Pod jakąkolwiek postacią.
Więc nawet gej, jeśli jest ortodoksyjny, powinien mieć się
na baczności przed reżyserem. Zwłaszcza wtedy, gdy lobby
gejowskie rośnie w siłę i wprowadza swoją własną Gejowską
Inkwizycję. No, chyba że reżyser sam należy do tego lobby.
Chociaż w naszym kraju nadwiślańskim na szczęście dyktatura gejów (i lesbijek - one zresztą nie mają nic do powiedzenia
w czasach patriarchatu) nam nie grozi, chyba że w głębokim
podziemiu. My raczej przy tradycyjnej ortodoksji pozostaniemy, więc pewna doza psychoanalizy nawet w trochę lżejszej
i mniej skomplikowanej formie nam się przyda, i obrona geja
przed stosem też - jako - jak mawiała władza socjalistyczna
- wentyl bezpieczeństwa, którego i sobie i widzom wszystkim
życzę - czy są „homo”, „hetero”, czy „bi” (bo większymi subtelnościami już trudzić Was, jako zapewne leniwie przy prostych
dualistycznych koncepcjach logiki pozostających, nie będę,
niech każdy, kto chce, do nowoczesnych teorii sięgnie).
No, i to by było na tyle, bo już mi się to erotomańskie
gawędziarstwo znudziło, teraz czas na jakieś małe co nieco
- czyli miodek prawdziwy - ale przedtem chyba jednak powinienem się zastanowić, ile we mnie tego geja pod wpływem
psychoanalizy się obudziło, żebym wiedział, jakim miodkiem
tę bestię uraczyć.
amk6
Ludzkie dzieci
Jeżeli - oczekujecie manipulacji genetycznych, świata
zdominowanego przez technologie rodem z bajki o kosmitach
albo popisów zręcznościowych czy plastikowych stosunków
seksualnych śliniących się fantomów, nie ma po co ruszać
czterech liter z domu. To zdecydowanie produkcja przeznaczona dla miłośników starych klimatów. Czyli tych, którzy
dziś stoją nad grobem malowniczych kontrkultur i ronią gorzkie, vanitatywne łzy nad kończącą się kadencją swojego życia.
Dlatego - chyba nie będę zbyt niedyskretny, zdradzając
nieco, o co chodzi w fabule. Można to przeczytać w każdej
durnej reklamie filmu. Rok 2027. Anglia. Państwo policyjne.
Jak to najczęściej w takich antyutopiach bywa. Od 18 lat już
nie rodzą się dzieci. Kobiety są bezpłodne. Nikt nie wie, dlaczego. Nota bene – jeśli już ktoś miałby być bezpłodny, to my,
czyli skarlała rasa uwiędłych. To nasza sperma wciąż traci na
wartości. Plemniczki wymiękły, bracia! Zwłaszcza w dobie obcisłych stringów, działania silnych pól elektromagnetycznych
no i życia w napięciu przedmenstrucyjnym naszych szefów.
Jakimś dziwnym zrządzeniem przypadku młoda imigrantka
zachodzi jednak w ciążę. Trzeba ją ochronić przed różnymi
„grupami interesów”. Wywieźć poza obręb restrykcyjnego
państwa. Kto, przeciw komu i w jakim celu – o tym sami się
przekonacie. Akcja jest tak prosta jak nieużywany mózg i tak
przewidywalna, że aż pawia można rzucić. Dotyczy to także
zakończenia .
Kiedy się jednak pominie akcję, można smakować styl. Czy
nawet w style. Talerz rozmaitości. W moim odbiorze film jest
komentarzem do kultury brytyjskiej. . P. D. James, autorka
powieści, wg której nakręcono tę historię, zainspirowała się
badaniami spermy Anglików, która już coraz mniej nadaje się
do użytku, i spostrzeżeniami dotyczącymi doskonałego społeczeństwa Great Britain, które zna „od podszewki” i ocenia
raczej niepochlebnie. Stąd pomysł napisania antyutopii, chociaż wcześniej parała się literaturą kryminalną. Ta szacowna
i wytworna dama (dziś ma ponad 80 lat) swoją wiedzę o kraju
czerpała pracując w różnych „podejrzanych” instytucjach (administracja państwowa, służbą zdrowia, Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych).
I przyjrzeć się pracy kamery. Plastyce kadrów, oświetleniu.
W końcu intelekt domaga się pożywki, a jeżeli nie ma jej w fabule to szuka jej gdziekolwiek. A będzie miał trochę roboty,
bo wszystko dopracowane jest w najmniejszych szczegółach.
Kamera właściwie chyba przez cały czas prowadzona „z ręki”.
Jakbyśmy byli za plecami operatora i wyczuwali każdy jego
ruch, - kołyszący się chód, drżenie dłoni, wstrząsy pod wpływem wybuchów (w tym śmieszne ruchy na boki). A sceny walk
policji z imigrantami to jedne z najbardziej dynamicznych
i autentycznych fragmentów filmu. Przez jakiś czas na szkle
kamery widać krople krwi. Jesteśmy w środku wydarzeń.
Jednym ze „smaczków” są w tych scenach zwierzęta – stado
owiec na ulicy czy kury na schodach. Jakby świadkowie naszych ludzkich słabości. Tych szczególików jest oczywiście
o wiele więcej. Np. stare zdezelowane samochody (skąd oni
brali benzynę, i inne surowce, skoro cały świat się zawalił) czy
jakieś owiane spalinami pojazdy roweropodobne.
I na koniec jeszcze o ścieżce dźwiękowej. Cała góra efektów fonicznych zestrojonych z muzyką różnego rodzaju, która
istnieje jakby w tle, w krótkich fragmentach. I buduje nastrój.
Ale jest zawsze cicha. Różne tradycyjne - stare czy staropodobne kawałki rockowe (oczywiście to, że ich spis pojawia się
w szybkim tempie dopiero na szarym końcu listy płac, nawet
mnie wyprowadziło ze stoickiej apatii), i orkiestrowa muzyka
Johna Travenera (trochę smutas, ale nastrojowy) oraz diabeł
wie, jakie jeszcze nutki – a na pierwszym planie odgłosy tworzące każda scenę. Czasem nie mogłem się połapać, co jest
muzyką, a co nią nie jest. Właściwie mógłbym też ten film
obejrzeć z zamkniętymi oczami. Ciekawe, jaki byłby efekt?
Jednak widziałem go dwa razy i już więcej nie zamierzam.
W ogóle to chyba zatęskniłem za czymś bardziej dającym do
myślenia, czyli za starą dobra klasyką. Za surrealistycznym
świntuchem Bunuelem i jego psychoanalizą kultury, za metafizykiem Herzogiem, czy za jeszcze jakimś innym szanującym
widza kinotwórcą, który czynność myślenia traktuje jako
cechę gatunkową człowieka. Więc na razie, nolens volens,
znikam na chwilę z terytorium kultury masowej XXI wieku,
bo mózg mi się za bardzo nicnierobieniem zmęczy.
amk6
Już na początku filmu poraża nas zdanie: „Świat się zawalił, ale Wielka Brytania się trzyma” czy jakoś tak podobnie.
Z jednego winkla film to bunt przeciw brytyjskiej splendid
isolation (i wdeptywaniu w glebę reszty świata), z drugiej hołd
złożony ciepłej brytyjskości ciepłych domów z atmosferą fotografii na kominku i refleksyjnym spojrzeniem wiernego futerkowca o kudłatej sierści. Zwróćcie uwagę na to, że w prawie
każdej scenie obecne są te miłe zwierzaki. One tworzą klimat.
One obserwują ludzi z iście filozoficznym wyrazem pyska.
A klimat jest też trochę hippisowski (przez takiego jednego
podtatusiałego, co ja mówię, całkiem starego „hippie” i jego
jeszcze starszą lady – ich dom to przeciwwaga agresywnego
świata. Świata wrogiego wobec obcych – nielegalnych imigrantów i niepokornych obywateli. W tym świecie autorzy
umieścili owczarki niemieckie jako nieodłączne „gadżety”
ciężkozbrojnej policji. Jest też paru innych bohaterów, jakby
wyjętych z filmu o IRA, oraz parę innych typów egzotycznych
rodem z dokumentalnych produkcji o konfliktach na Bliskim
Wschodzie. Jest też nostalgiczny akcencik rosyjski. O głównych bohaterach można poczytać na stronach internetowych,
więc już tym głowy wam nie zawracam.
Film, zgodnie z modą, po piracku kradnie techniki kina dokumentalnego. I na technice można się z braku zaskakującej
akcji skupić. Wsłuchać się analitycznie w ścieżkę dźwiękową.
Andy
Babcie
Mam 75 lat. Spędzam swój dzień w domu. Córka z zięciem każą mi wychodzić na podwórko. Mówią: mama musi
mieć ruch i świeże powietrze. No to wybieram się do sklepu.
Idę powoli, w płucach mnie gniecie, serce wali jak oszalałe.
Zatrzymam się na chwilkę to nogi zaczną boleć. Jestem już
w sklepie. Znowu na półkach poprzestawiane. Nie wiem gdzie
jest ser. Błąkam się bezradnie, zahaczyłam torbą o półkę
i rrrymmms... spadły puszki z grochem. Ktoś podbiega sprząta. Wszyscy na mnie patrzą. Proszę sprzedawczynię, żeby znalazła mi ten ser. A ona pędzi jak fryga na drugą stronę sklepu
i pokazuje: to tu. Wreszcie mam wszystko, dowlokłam się do
kasy. Pik, pik, pik - kasjerka wbija na kasę to co kupiłam.
Czternaście złotych i dwadzieścia groszy - mówi. Wyjmuję
portmonetkę, ręce mi drżą gdy szukam drobnych. Kolejka za
mną syka i cmoka, a ja mam artretyzm, nie mogę uchwycić
w palce pieniążka. Dziś obiecałam córce, że ją odwiedzę. A to
trzeba w tramwaj wsiąść. Boję się że pomylę numery, niezbyt
dobrze widzę. Na szczęście na przystanku stoi chłopak, pytam
go dla pewności. Wdrapać się do tramwaju trudno. Tak wysoko są te schodki. W środku wszystkie miejsca zajęte. Wstydzę
się stanąć nad kimś siedzącym, bo pomyśli, że specjalnie tak
robię, żeby wstał. A ja się boję, że jak tramwaj ruszy i szarpnie,
to się przewrócę. Ktoś jednak wstaje i ustępuje mi miejsca. Cicho dziękuję, bo ten ktoś zrobił to niechętnie. Córka śmieje się
z moich przygód. Mówi: o mama świetnie dziś wygląda! Pewnie te wszystkie choroby to przesada. A mnie naprawdę boli.
Lekarka wysłała mnie na badania. Wynikało z nich, że właściwie to jestem zdrowa, tylko wiek już robi swoje. Ja nie rozumiem. Jak to jest? Jeszcze niedawno byłam taka silna i sprawna, nosiłam zakupy, gotowałam obiady, myłam, szorowałam,
prałam i tak ciągle. Dzień w dzień na nogach. I odwiedzałam
się z przyjaciółkami, czasem szłyśmy do kina, albo na spacer.
I byłam wesoła. A teraz nie mam siły. Jem głównie chleb i ser,
bo nie udźwignę większej siatki, a wyprawa do sklepu raz
dziennie to dla mnie i tak dużo. Dlaczego lekarze twierdzą, że
Rzecz o choince
Nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Z czym się Wam
kojarzą? Z prezentami? Z suto zastawionym stołem? Z rodzinnymi spotkaniami? Niektórym pewnie skojarzą się z porządkami. Innym z kolei mogą się skojarzyć z komercyjnym
blichtrem tak skutecznie odstraszającym większość ludzi od
świętowania. Ale nie w znaczeniu pejoratywnym, co przykro
stwierdzić, ostatnimi czasy te słowo takiego nabrało znaczenia.
Mam na myśli świętowanie w znaczeniu odczuwania radości.
Nikt już nie odczuwa radości? Czyżby zmieniła nam się amplituda odczuwania przyjemności? Czy może po prostu zwyczajnie nie potrafimy się już cieszyć z drobiazgów? Przemyślcie to,
a ja tymczasem wracam do skojarzeń z Bożym Narodzeniem.
Oczywiście kojarzą się z narodzinami Jezusa, co w wielu przypadkach okazuje się jednak nie być tak oczywiste. Skojarzeń
jest naprawdę dużo. Opłatek. Karp. Kolędy. Pasterka. Ale bez
czego nie sposób wyobrazić sobie świąt Bożego Narodzenia?
Wielu z Was odparłoby, bez choinki. Tak. Drzewko, plastikowe lub żywe, ubrane w lampki, bańki, łańcuchy, gwiazdy, szpikulce, słodycze, ręczne wyroby, watę, etc. Drzewko. Choinka.
Jak to się stało, że zwyczaj ubierania choinki upowszechnił się
w Polsce? Skąd do nas trafił i dlaczego? Natrafiłem ostatnio na
szalenie interesującą książkę pani Hanny Szymanderskiej pt.
„Polska Wigilia” (nakładem wydawnictwa Muza) i dowiedziałem się czegoś nowego. Wiedziałem, że obyczaj stawiania w
domu choinki przywędrował z Niemczech, o czym wzmianki
datowane są na XVI-XVIII wiek. Tak duży rozstaw dat wyni-
w moim wieku choroba to nie jest choroba tylko wiek? Pewnie nie chce im się leczyć takiej staruchy. Nie warto, przecież
i tak niedługo umrę. Córka krzyczy na mnie gdy tak mówię.
Ona chyba chce mi wmówić, że będę wiecznie żyła. A przecież
ja wiem, że to już niebawem. Tak bardzo chciałabym z kimś
o tym porozmawiać, ale jak i z kim? Córka w ogóle nie chce
mówić o śmierci, a moja jedyna, pozostała przy życiu koleżanka wierzy, że tabletki, kuracje i nowoczesna medycyna będą
wydłużać jej życie w nieskończoność. A ja chcę się przygotować, może spotkam tam mojego męża i siostry, a może nie?
Przestałam chodzić do kościoła, bo już nie daję rady usiedzieć
całej godziny na twardej ławie. Słucham Mszy w radio. Tak
pięknie się modlą i śpiewają, nucę czasem z nimi i wychodzi
z tego starczy skrzek. W radio mówią też o księdzu, który pił,
kradł i krzywdził dzieci. No więc może oni wszyscy się mylą?
Może po śmierci nic nie ma? Modlę się więc, żeby jednak
Kościół miał rację. Ciężko jest żyć staruszce. Zięć namawia
mnie żebym kupiła sobie wideo i oglądała dobre filmy. Mama
ma tyle czasu - mówi - i zamiast obejrzeć coś wartościowego,
gapi się w te idiotyczne seriale argentyńskie. Ano gapię się, bo
je bardzo lubię. Tyle tam pięknych, ślicznie ubranych kobiet.
I jak która ma dobre serce, to zawsze na końcu zostanie wynagrodzona. Wyjdzie za ukochanego mężczyznę i będzie z nim
żyła długo, szczęśliwie i bogato. A złą kobietę na pewno spotka kara. I tak powinno być w prawdziwym życiu. Lubię sobie
wyobrażać, że znów jestem młoda, piękna i zdobywam serce
pięknego chłopaka. Zamieniam się na rolę z główną bohaterką i jest mi wtedy tak dobrze! Nie, nie chcę innych filmów,
a wideo i tak nie umiem obsłużyć. Zostawcie mnie w spokoju!
Oj! Ja tu sobie marzę, a to czas na pastylki - codziennie po 20
ich łykam. I tak do końca życia. Jakie ono krótkie. Przecież
tak niedawno jeszcze myślałam, że zdążę jeszcze tyyle zrobić,
zwiedzić, poznać. A tu nic. Jeszcze żyję, ale niewiele już na
tym świecie zdziałam. Tylko czekam...
Burzochron
ka z różnych opinii. Jedni uważają, że drzewka pojawiły się
w luterańskich domach w XVI wieku, inni natomiast, że w
XVIII na dworach magnackich. Patrząc jednak na to w jakich
polskich domach pojawiały się choinki, przyjąłbym opcję
XVIII wieku. Informacji z wcześniejszego okresu nie doszukałem się, i być może z tego powodu utarło się, że ten zwyczaj
przywędrował właśnie z Niemczech. Ale czy do momentu
pojawienia się choinek w domach nie znano drzewek? Otóż
wcześniej w domach zawieszano u pułapu wierzchołek sośniny, w rejonie Rzeszowa zwany jutką, na Warmii i Mazurach
jeglijką, w Małopolsce i Krakowie sadem (lub rajskim sadem),
na Lubelszczyźnie i ziemi Sandomierskiej wiechą. Jednak ów
ozdoba najbardziej znana była pod nazwą podłaźniczka. Zwyczaj ten kultywowany był prawie w całej Polsce. W wigilijny
dzień chłopcy do domu przynosili z lasu kilka małych drzewek
i przycinali wierzchołki. Jedną podłaźniczkę wieszano przed
wejściem w sieni, jedną wierzchołkiem w dół w oborze, i
jedną przystrojoną „światami” z opłatków, jabłek i orzechów
w izbie gdzie spożywano wieczerzę. W takim razie czyż zwyczaj strojenia w domu na święta drzewka nie jest tak samo
Niemiecki jak Polski? Nie wiem. Uważam to za mało istotne.
Dla mnie najważniejsze jest to, że zapach świerku i widok
refleksów świetlnych na bańkach przywołuje wspomnienia z
dzieciństwa. Czyni święta magicznymi. Życzę Wam zdrowych,
spokojnych i (pomimo wszystkiego) radosnych świąt Bożego
Narodzenia.
Krytyk

Podobne dokumenty