gniot 07.indd - Granice.info
Transkrypt
gniot 07.indd - Granice.info
GRANICOWY BIULETYN „Nieświadomi” czyli komentarz do ortodoksji. O skutkach ortodoksji mogłyby najwięcej powiedzieć ofiary de Torquemady, gdyby jeszcze żyły. My, mieszkańcy kraju nadwiślańskiego, byliśmy podobno państwem bez stosów. To jednak z kina hiszpańskiego płynie świeży powiew ducha wolności, które to kino potrafi z ironicznym uśmieszkiem oraz dystansem do świętych teorii i praktyk obnażać stetryczałe kształty kultury, zwłaszcza mieszczańskiej. Banshee Zupełnie nie fantastycznie Nie znam się na fantastyce i niewiele jej poznałam. Wiem, że polega ona z grubsza na walce dobra ze złem, przy czym obie strony reprezentowane są przez smoki, królewny, rycerzy oraz inne wynalazki z zamierzchłej historii. Wszystko to piękne i wymyślone dla potrzeb oderwania się od życia, czyli od tego, co w sposób oklepany i nadmierny nazywamy codzienną, szarą rzeczywistością. I nic bardziej błędnego, bo postacie fantastyczne otaczają nas bezustannie i nie trzeba wysiłku, ani wyobraźni, żeby je zobaczyć. Najłatwiej jest znaleźć królewnę. Te cudowne istoty śpią snem stuletnim dosłownie wszędzie, a zwłaszcza w urzędach i innych państwowych przybytkach. Królewna odznacza się zazwyczaj wśród tłumu swymi arystokratycznymi manierami. Świetnie przyrządza kawę, apetycznie wciąga czekoladki podrzucone przez wielbicieli – sfrustrowanych petentów, fachowo i gustownie szpachluje co rano (w godzinach pracy) buźkę i paznokietki. Królewna mistrzowsko opanowała sztukę wydymania usteczek, robienia znudzonych i nieobecnych min, strzelania fochów, zwalania pracy na koleżanki i bardzo donośnego ziewania. Tradycyjnie siedzi do 15 zamknięta w wieży i czeka jak na zbawienie na emeryturę. Ci, którzy są zmuszeni z nią współpracować, też jej tego życzą. Drugim przedstawicielem fantastycznej krainy jest oczywiście rycerz. Najlepiej żeby miał długą szpadę, ruchliwego konika i lśniącą nieporysowaną zbroję. Ale na co dzień nie będę aż tak wymagająca. Naszego rycerza dorwiemy w pierwszym lepszym ostro-dyżurowym pubie. Jest to miejsce otwarte prawdopodobnie całą dobę i mieszczące się z dala od centrum. Taka lokalizacja nie rani estetycznych uczuć, a poza tym gościom pubu łatwo trafić do domu, który zwykle mieści się klatkę obok. Rycerz to stały bywalec. Poznajemy go rzecz jasna po tym, że wie co to duma. Nie ważne ile wypił i jak mocno kiwa się na swych odnóżach, niedopitego piwka po sobie nie zostawi. Rycerz wie co to honor i żadnej odzywki w swoją stronę nie pozostawi bez ręcznej odpowiedzi. Ponadto rycerz ma swoją damę przy boku i broni jej czci jak lew. Biada nieobytemu figlarzowi, który zerknąłby na Mariolkę. Do rana wykrwawi się pod zarzyganym stołem. Trzecim komponentem każdej szanującej się baśni jest smok. I tych poczwar również w naszym świecie nie brakuje. Nie jest to naturalnie istota ludzka z krwi i kości. Smok to raczej wytwór wyobraźni, coś niewidzialnego, a jednocześnie całkiem rzeczywistego. Smok pilnuje pieczary z naszymi pieniędzmi, trzyma w lochach wszystkie nasze dane począwszy od adresu, a skończywszy na rozmiarze kołnierzyka. Smok ma w posiadaniu tajemna wiedzę o tym na jakie choroby zapadliśmy, komu powierzyliśmy dbanie o emeryturę i z jakiego rodzaju kochankiem byłoby nam najlepiej. A kto nie wierzy, niech zrobi przed smokiem rachunek sumienia i przypomni sobie jakie psychotesty dla zabawy rozwiązywał. Smok połknął, przetrawił i wypuści wtedy gdy sam uzna za słuszne. Burzochron STÓPKA REDAKCYJNA nadzór: bagienny granice.info skład: andy www.andyk.prv.pl Film „Nieświadomi” mieści się w tradycji obrazoburczej krytyki drobnomieszczańskości. Jednak w tym przypadku drobnomieszczańskość ubrana jest w kostium języka naukowego, który nieudolnie skrywa zgniłe wnętrzności. Akcja rozwija się jak straeptease jakiegoś dziwacznego monstrum, kiedy to odpadają kolejne warstwy garderoby. Ale kiedy już ostatnie majtki zostają zrzucone i widz oczekuje nagiej łechtaczki jako rzeczy samej w sobie (Immanuel Kant wyśmiałby ze zrozumiałych względów takie oczekiwanie), oczom widza ukazują się następne skrawki materii. Jakby powiedział Gombrowicz, przed majtkami nie ma ucieczki, jak tylko w inne majtki. W tym przypadku są to majtki rewolucjonisty i zarazem dogmatyka Ziggy Freuda. Inteligencja polska spragniona, jak mniemam, czegoś do oglądania nie na miarę zniewolonego umysłu, może przypomnieć sobie z programu studiów podstawy psychoanalizy, tu podanej w lekkiej formie. Przegląd terminów (nerwica natręctw czy tabu i tym podobne, których tak naprawdę nie warto pamiętać, bo już się przeżyły). Katalog kompleksów, fobii i lęków. Fallus wysuwający się na czoło pochodu sfrustrowanych mieszczuchów - psychiatrów. Ja też miałem okazję to sobie przypomnieć i powtórzyć, jakbym przygotowywał się do egzaminu, a że studia (niejedne) mam już za sobą, mogłem sprawdzić, co mi jeszcze w głowie pozostało z tego psychologicznego bełkotu. Sam nie jestem raczej zwolennikiem psychologów i ich teorii, bo potrafią więcej zła narobić niż Święta Inkwizycja i kultura mieszczańska razem wzięte. Tak nawiasem mówiąc, większość z nich sama powinna się leczyć, bo przecież nikt zdrowy na umyśle psychologiem nie zostaje. Czego film zresztą jest dowodem. Fabuła niezbyt skomplikowana i głęboka, więc nie należy oczekiwać arcydzieła - ale że błyskotliwa, inteligentnie uwikłana w problem poszukiwania tożsamości i zjadliwie ironiczna, dostarcza niezłej rozrywki. Rzecz dzieje się w środowisku medycznym, Młodą mężatkę, córkę znanego lekarza, opuścił mąż lekarz. Kim jest ten facet i gdzie jest? Jego żona, wykorzystując swego szwagra (też lekarza) prowadzi śledztwo psychologiczne i nie tylko... Kolejne nitki rozumowania układają się w logiczną całość. Bohaterowie okazują się kimś innym niż na początku akcji. Nieświadomi stają się świadomi trochę bardziej. A rzecz dotyczy oczywiście orientacji seksualnych, kompleksów i schorzeń psychicznych. Całość okraszona jest romansami, a te zyskały ozdobniki w postaci naukowych dowcipów erotycznych (naprawdę znać rękę specjalisty). Nie wspominając o różnych NUMER 07 głaszczących nasze poczucie estetyki smakach kuchni stylistycznej. Jednak o co w tym wszystkim chodzi? Otóż Hiszpanom może by bardziej pasował paszkwil na Tomasa de Torquemadę, ale uwzięli się na Freuda. To bożyszcze przełomu wieków pojawia się w filmie, a jego duch unosi się nad światkiem naukowym i wchodzi do podświadomości bohaterów, kreując ich zapętlone portrety i im samym mieszając w mózgach - jak samosprawdzająca się przepowiednia. Ta nowomodna ortodoksja, która najpierw sama odziera mieszczańskość ze złudzeń, wkrada się niepostrzeżenie i więzi człowieka w dybach naukowej terminologii, przed którą trudniej chyba uciec niż przed Świętą Inkwizycją. Pod jej wpływem można uwierzyć, że się jest gejem z kompleksem Edypa i z obsesyjnym lękiem, że modliszka zje naszego konika . Co do gejów lub raczej co do krytyki mieszczaństwa, to jednak wolę subtelniejsze produkcje. Przypomnijmy sobie tylko starego poczciwego Bunuela, który psychoanalizę przekładał na złożone, surrealistyczne portrety bohaterów, rozkładając mieszczaństwo na kwanty. Do dziś nie mogę zapomnieć jego „Piękności dnia” i boskiej (Do stu tysięcy beczek rumu! Naprawdę boskiej!) Catherine Denevue, która znudzona szacowną rolą pani domu uprawia najstarszy zawód świata w ekskluzywnym burdelu dla szacownych panów domu. Gdzie te filmy? Gdzież te burdele? Tylko że Bunuel kumał się z samym Dali Salvadorem. Więc nie można się dziwić, że tworzył wielką sztukę. Jednak film „Nieświadomi” jest krytyką nie tylko mieszczaństwa, ale ortodoksji właśnie. Pod jakąkolwiek postacią. Więc nawet gej, jeśli jest ortodoksyjny, powinien mieć się na baczności przed reżyserem. Zwłaszcza wtedy, gdy lobby gejowskie rośnie w siłę i wprowadza swoją własną Gejowską Inkwizycję. No, chyba że reżyser sam należy do tego lobby. Chociaż w naszym kraju nadwiślańskim na szczęście dyktatura gejów (i lesbijek - one zresztą nie mają nic do powiedzenia w czasach patriarchatu) nam nie grozi, chyba że w głębokim podziemiu. My raczej przy tradycyjnej ortodoksji pozostaniemy, więc pewna doza psychoanalizy nawet w trochę lżejszej i mniej skomplikowanej formie nam się przyda, i obrona geja przed stosem też - jako - jak mawiała władza socjalistyczna - wentyl bezpieczeństwa, którego i sobie i widzom wszystkim życzę - czy są „homo”, „hetero”, czy „bi” (bo większymi subtelnościami już trudzić Was, jako zapewne leniwie przy prostych dualistycznych koncepcjach logiki pozostających, nie będę, niech każdy, kto chce, do nowoczesnych teorii sięgnie). No, i to by było na tyle, bo już mi się to erotomańskie gawędziarstwo znudziło, teraz czas na jakieś małe co nieco - czyli miodek prawdziwy - ale przedtem chyba jednak powinienem się zastanowić, ile we mnie tego geja pod wpływem psychoanalizy się obudziło, żebym wiedział, jakim miodkiem tę bestię uraczyć. amk6 Ludzkie dzieci Jeżeli - oczekujecie manipulacji genetycznych, świata zdominowanego przez technologie rodem z bajki o kosmitach albo popisów zręcznościowych czy plastikowych stosunków seksualnych śliniących się fantomów, nie ma po co ruszać czterech liter z domu. To zdecydowanie produkcja przeznaczona dla miłośników starych klimatów. Czyli tych, którzy dziś stoją nad grobem malowniczych kontrkultur i ronią gorzkie, vanitatywne łzy nad kończącą się kadencją swojego życia. Dlatego - chyba nie będę zbyt niedyskretny, zdradzając nieco, o co chodzi w fabule. Można to przeczytać w każdej durnej reklamie filmu. Rok 2027. Anglia. Państwo policyjne. Jak to najczęściej w takich antyutopiach bywa. Od 18 lat już nie rodzą się dzieci. Kobiety są bezpłodne. Nikt nie wie, dlaczego. Nota bene – jeśli już ktoś miałby być bezpłodny, to my, czyli skarlała rasa uwiędłych. To nasza sperma wciąż traci na wartości. Plemniczki wymiękły, bracia! Zwłaszcza w dobie obcisłych stringów, działania silnych pól elektromagnetycznych no i życia w napięciu przedmenstrucyjnym naszych szefów. Jakimś dziwnym zrządzeniem przypadku młoda imigrantka zachodzi jednak w ciążę. Trzeba ją ochronić przed różnymi „grupami interesów”. Wywieźć poza obręb restrykcyjnego państwa. Kto, przeciw komu i w jakim celu – o tym sami się przekonacie. Akcja jest tak prosta jak nieużywany mózg i tak przewidywalna, że aż pawia można rzucić. Dotyczy to także zakończenia . Kiedy się jednak pominie akcję, można smakować styl. Czy nawet w style. Talerz rozmaitości. W moim odbiorze film jest komentarzem do kultury brytyjskiej. . P. D. James, autorka powieści, wg której nakręcono tę historię, zainspirowała się badaniami spermy Anglików, która już coraz mniej nadaje się do użytku, i spostrzeżeniami dotyczącymi doskonałego społeczeństwa Great Britain, które zna „od podszewki” i ocenia raczej niepochlebnie. Stąd pomysł napisania antyutopii, chociaż wcześniej parała się literaturą kryminalną. Ta szacowna i wytworna dama (dziś ma ponad 80 lat) swoją wiedzę o kraju czerpała pracując w różnych „podejrzanych” instytucjach (administracja państwowa, służbą zdrowia, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych). I przyjrzeć się pracy kamery. Plastyce kadrów, oświetleniu. W końcu intelekt domaga się pożywki, a jeżeli nie ma jej w fabule to szuka jej gdziekolwiek. A będzie miał trochę roboty, bo wszystko dopracowane jest w najmniejszych szczegółach. Kamera właściwie chyba przez cały czas prowadzona „z ręki”. Jakbyśmy byli za plecami operatora i wyczuwali każdy jego ruch, - kołyszący się chód, drżenie dłoni, wstrząsy pod wpływem wybuchów (w tym śmieszne ruchy na boki). A sceny walk policji z imigrantami to jedne z najbardziej dynamicznych i autentycznych fragmentów filmu. Przez jakiś czas na szkle kamery widać krople krwi. Jesteśmy w środku wydarzeń. Jednym ze „smaczków” są w tych scenach zwierzęta – stado owiec na ulicy czy kury na schodach. Jakby świadkowie naszych ludzkich słabości. Tych szczególików jest oczywiście o wiele więcej. Np. stare zdezelowane samochody (skąd oni brali benzynę, i inne surowce, skoro cały świat się zawalił) czy jakieś owiane spalinami pojazdy roweropodobne. I na koniec jeszcze o ścieżce dźwiękowej. Cała góra efektów fonicznych zestrojonych z muzyką różnego rodzaju, która istnieje jakby w tle, w krótkich fragmentach. I buduje nastrój. Ale jest zawsze cicha. Różne tradycyjne - stare czy staropodobne kawałki rockowe (oczywiście to, że ich spis pojawia się w szybkim tempie dopiero na szarym końcu listy płac, nawet mnie wyprowadziło ze stoickiej apatii), i orkiestrowa muzyka Johna Travenera (trochę smutas, ale nastrojowy) oraz diabeł wie, jakie jeszcze nutki – a na pierwszym planie odgłosy tworzące każda scenę. Czasem nie mogłem się połapać, co jest muzyką, a co nią nie jest. Właściwie mógłbym też ten film obejrzeć z zamkniętymi oczami. Ciekawe, jaki byłby efekt? Jednak widziałem go dwa razy i już więcej nie zamierzam. W ogóle to chyba zatęskniłem za czymś bardziej dającym do myślenia, czyli za starą dobra klasyką. Za surrealistycznym świntuchem Bunuelem i jego psychoanalizą kultury, za metafizykiem Herzogiem, czy za jeszcze jakimś innym szanującym widza kinotwórcą, który czynność myślenia traktuje jako cechę gatunkową człowieka. Więc na razie, nolens volens, znikam na chwilę z terytorium kultury masowej XXI wieku, bo mózg mi się za bardzo nicnierobieniem zmęczy. amk6 Już na początku filmu poraża nas zdanie: „Świat się zawalił, ale Wielka Brytania się trzyma” czy jakoś tak podobnie. Z jednego winkla film to bunt przeciw brytyjskiej splendid isolation (i wdeptywaniu w glebę reszty świata), z drugiej hołd złożony ciepłej brytyjskości ciepłych domów z atmosferą fotografii na kominku i refleksyjnym spojrzeniem wiernego futerkowca o kudłatej sierści. Zwróćcie uwagę na to, że w prawie każdej scenie obecne są te miłe zwierzaki. One tworzą klimat. One obserwują ludzi z iście filozoficznym wyrazem pyska. A klimat jest też trochę hippisowski (przez takiego jednego podtatusiałego, co ja mówię, całkiem starego „hippie” i jego jeszcze starszą lady – ich dom to przeciwwaga agresywnego świata. Świata wrogiego wobec obcych – nielegalnych imigrantów i niepokornych obywateli. W tym świecie autorzy umieścili owczarki niemieckie jako nieodłączne „gadżety” ciężkozbrojnej policji. Jest też paru innych bohaterów, jakby wyjętych z filmu o IRA, oraz parę innych typów egzotycznych rodem z dokumentalnych produkcji o konfliktach na Bliskim Wschodzie. Jest też nostalgiczny akcencik rosyjski. O głównych bohaterach można poczytać na stronach internetowych, więc już tym głowy wam nie zawracam. Film, zgodnie z modą, po piracku kradnie techniki kina dokumentalnego. I na technice można się z braku zaskakującej akcji skupić. Wsłuchać się analitycznie w ścieżkę dźwiękową. Andy Babcie Mam 75 lat. Spędzam swój dzień w domu. Córka z zięciem każą mi wychodzić na podwórko. Mówią: mama musi mieć ruch i świeże powietrze. No to wybieram się do sklepu. Idę powoli, w płucach mnie gniecie, serce wali jak oszalałe. Zatrzymam się na chwilkę to nogi zaczną boleć. Jestem już w sklepie. Znowu na półkach poprzestawiane. Nie wiem gdzie jest ser. Błąkam się bezradnie, zahaczyłam torbą o półkę i rrrymmms... spadły puszki z grochem. Ktoś podbiega sprząta. Wszyscy na mnie patrzą. Proszę sprzedawczynię, żeby znalazła mi ten ser. A ona pędzi jak fryga na drugą stronę sklepu i pokazuje: to tu. Wreszcie mam wszystko, dowlokłam się do kasy. Pik, pik, pik - kasjerka wbija na kasę to co kupiłam. Czternaście złotych i dwadzieścia groszy - mówi. Wyjmuję portmonetkę, ręce mi drżą gdy szukam drobnych. Kolejka za mną syka i cmoka, a ja mam artretyzm, nie mogę uchwycić w palce pieniążka. Dziś obiecałam córce, że ją odwiedzę. A to trzeba w tramwaj wsiąść. Boję się że pomylę numery, niezbyt dobrze widzę. Na szczęście na przystanku stoi chłopak, pytam go dla pewności. Wdrapać się do tramwaju trudno. Tak wysoko są te schodki. W środku wszystkie miejsca zajęte. Wstydzę się stanąć nad kimś siedzącym, bo pomyśli, że specjalnie tak robię, żeby wstał. A ja się boję, że jak tramwaj ruszy i szarpnie, to się przewrócę. Ktoś jednak wstaje i ustępuje mi miejsca. Cicho dziękuję, bo ten ktoś zrobił to niechętnie. Córka śmieje się z moich przygód. Mówi: o mama świetnie dziś wygląda! Pewnie te wszystkie choroby to przesada. A mnie naprawdę boli. Lekarka wysłała mnie na badania. Wynikało z nich, że właściwie to jestem zdrowa, tylko wiek już robi swoje. Ja nie rozumiem. Jak to jest? Jeszcze niedawno byłam taka silna i sprawna, nosiłam zakupy, gotowałam obiady, myłam, szorowałam, prałam i tak ciągle. Dzień w dzień na nogach. I odwiedzałam się z przyjaciółkami, czasem szłyśmy do kina, albo na spacer. I byłam wesoła. A teraz nie mam siły. Jem głównie chleb i ser, bo nie udźwignę większej siatki, a wyprawa do sklepu raz dziennie to dla mnie i tak dużo. Dlaczego lekarze twierdzą, że Rzecz o choince Nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Z czym się Wam kojarzą? Z prezentami? Z suto zastawionym stołem? Z rodzinnymi spotkaniami? Niektórym pewnie skojarzą się z porządkami. Innym z kolei mogą się skojarzyć z komercyjnym blichtrem tak skutecznie odstraszającym większość ludzi od świętowania. Ale nie w znaczeniu pejoratywnym, co przykro stwierdzić, ostatnimi czasy te słowo takiego nabrało znaczenia. Mam na myśli świętowanie w znaczeniu odczuwania radości. Nikt już nie odczuwa radości? Czyżby zmieniła nam się amplituda odczuwania przyjemności? Czy może po prostu zwyczajnie nie potrafimy się już cieszyć z drobiazgów? Przemyślcie to, a ja tymczasem wracam do skojarzeń z Bożym Narodzeniem. Oczywiście kojarzą się z narodzinami Jezusa, co w wielu przypadkach okazuje się jednak nie być tak oczywiste. Skojarzeń jest naprawdę dużo. Opłatek. Karp. Kolędy. Pasterka. Ale bez czego nie sposób wyobrazić sobie świąt Bożego Narodzenia? Wielu z Was odparłoby, bez choinki. Tak. Drzewko, plastikowe lub żywe, ubrane w lampki, bańki, łańcuchy, gwiazdy, szpikulce, słodycze, ręczne wyroby, watę, etc. Drzewko. Choinka. Jak to się stało, że zwyczaj ubierania choinki upowszechnił się w Polsce? Skąd do nas trafił i dlaczego? Natrafiłem ostatnio na szalenie interesującą książkę pani Hanny Szymanderskiej pt. „Polska Wigilia” (nakładem wydawnictwa Muza) i dowiedziałem się czegoś nowego. Wiedziałem, że obyczaj stawiania w domu choinki przywędrował z Niemczech, o czym wzmianki datowane są na XVI-XVIII wiek. Tak duży rozstaw dat wyni- w moim wieku choroba to nie jest choroba tylko wiek? Pewnie nie chce im się leczyć takiej staruchy. Nie warto, przecież i tak niedługo umrę. Córka krzyczy na mnie gdy tak mówię. Ona chyba chce mi wmówić, że będę wiecznie żyła. A przecież ja wiem, że to już niebawem. Tak bardzo chciałabym z kimś o tym porozmawiać, ale jak i z kim? Córka w ogóle nie chce mówić o śmierci, a moja jedyna, pozostała przy życiu koleżanka wierzy, że tabletki, kuracje i nowoczesna medycyna będą wydłużać jej życie w nieskończoność. A ja chcę się przygotować, może spotkam tam mojego męża i siostry, a może nie? Przestałam chodzić do kościoła, bo już nie daję rady usiedzieć całej godziny na twardej ławie. Słucham Mszy w radio. Tak pięknie się modlą i śpiewają, nucę czasem z nimi i wychodzi z tego starczy skrzek. W radio mówią też o księdzu, który pił, kradł i krzywdził dzieci. No więc może oni wszyscy się mylą? Może po śmierci nic nie ma? Modlę się więc, żeby jednak Kościół miał rację. Ciężko jest żyć staruszce. Zięć namawia mnie żebym kupiła sobie wideo i oglądała dobre filmy. Mama ma tyle czasu - mówi - i zamiast obejrzeć coś wartościowego, gapi się w te idiotyczne seriale argentyńskie. Ano gapię się, bo je bardzo lubię. Tyle tam pięknych, ślicznie ubranych kobiet. I jak która ma dobre serce, to zawsze na końcu zostanie wynagrodzona. Wyjdzie za ukochanego mężczyznę i będzie z nim żyła długo, szczęśliwie i bogato. A złą kobietę na pewno spotka kara. I tak powinno być w prawdziwym życiu. Lubię sobie wyobrażać, że znów jestem młoda, piękna i zdobywam serce pięknego chłopaka. Zamieniam się na rolę z główną bohaterką i jest mi wtedy tak dobrze! Nie, nie chcę innych filmów, a wideo i tak nie umiem obsłużyć. Zostawcie mnie w spokoju! Oj! Ja tu sobie marzę, a to czas na pastylki - codziennie po 20 ich łykam. I tak do końca życia. Jakie ono krótkie. Przecież tak niedawno jeszcze myślałam, że zdążę jeszcze tyyle zrobić, zwiedzić, poznać. A tu nic. Jeszcze żyję, ale niewiele już na tym świecie zdziałam. Tylko czekam... Burzochron ka z różnych opinii. Jedni uważają, że drzewka pojawiły się w luterańskich domach w XVI wieku, inni natomiast, że w XVIII na dworach magnackich. Patrząc jednak na to w jakich polskich domach pojawiały się choinki, przyjąłbym opcję XVIII wieku. Informacji z wcześniejszego okresu nie doszukałem się, i być może z tego powodu utarło się, że ten zwyczaj przywędrował właśnie z Niemczech. Ale czy do momentu pojawienia się choinek w domach nie znano drzewek? Otóż wcześniej w domach zawieszano u pułapu wierzchołek sośniny, w rejonie Rzeszowa zwany jutką, na Warmii i Mazurach jeglijką, w Małopolsce i Krakowie sadem (lub rajskim sadem), na Lubelszczyźnie i ziemi Sandomierskiej wiechą. Jednak ów ozdoba najbardziej znana była pod nazwą podłaźniczka. Zwyczaj ten kultywowany był prawie w całej Polsce. W wigilijny dzień chłopcy do domu przynosili z lasu kilka małych drzewek i przycinali wierzchołki. Jedną podłaźniczkę wieszano przed wejściem w sieni, jedną wierzchołkiem w dół w oborze, i jedną przystrojoną „światami” z opłatków, jabłek i orzechów w izbie gdzie spożywano wieczerzę. W takim razie czyż zwyczaj strojenia w domu na święta drzewka nie jest tak samo Niemiecki jak Polski? Nie wiem. Uważam to za mało istotne. Dla mnie najważniejsze jest to, że zapach świerku i widok refleksów świetlnych na bańkach przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. Czyni święta magicznymi. Życzę Wam zdrowych, spokojnych i (pomimo wszystkiego) radosnych świąt Bożego Narodzenia. Krytyk