Trening czyni mistrza... czyli jak pokonać siebie i Innych…. Drogi

Transkrypt

Trening czyni mistrza... czyli jak pokonać siebie i Innych…. Drogi
Trening czyni mistrza... czyli jak pokonać siebie i Innych….
Drogi Maratończyku, masz za sobą już kilka startów i zastanawiasz się co zrobić, aby być jeszcze
lepszym i na następnej imprezie pokonać zawodników, którzy dotychczas przyjeżdżają na metę przed
tobą. Zaczynasz wertować mądre księgi, przeglądasz internet, słuchasz tego, co mówią ,,starzy
maratońscy wyjadacze”…. I masz w głowie mętlik - co zrobić…
Zacznijmy od początku. Sukces rodzi się w głowie i z nią będzie najwięcej problemów, bo ciało
jesteśmy w stanie dość szybko doprowadzić do jako takiego stanu używalności. Wszystko zależy od
ilości czasu jakim będziemy dysponować. I tutaj zaczynamy dotykać problemu głowy… Mając do
dyspozycji 6 godzin tygodniowo na trening, będziesz jeździł na tym poziomie i ani grama więcej! Na
maratonie nie będziesz rywalizował z najlepszymi, ponieważ z reguły są to osobnicy praktycznie
,,zrośnięci” z rowerem, dla których każda chwila bez ukochanego sprzętu jest chwilą straconą…
Trzeba mieć świadomość, że rywalizujemy dwa, trzy miejsca do przodu i tyleż samo do tyłu, nie ma
większego znaczenia, czy dotyczy to rywalizacji o dziesiąte, trzydzieste , setne czy też o jeszcze dalsze
pozycje na liście z wynikami. Rywalizacja zawsze jest tak samo zacięta jak o „pudło”, a satysfakcja z
pokonania rywala taka sama jak na Mistrzostwach Świata! Nawet, jeżeli dotyczy trzeciej lub nawet
czwartej strony z wynikami OPEN.
Skoro już to ustaliliśmy, to teraz zajmijmy się sposobami na poprawienie naszego miejsca na mecie.
Wyścigi XC to nie dla mnie! Jak dojdę z formą do porządku, to wtedy tam wystartuję…
Nic bardziej mylnego! Właśnie podczas jednego wyścigu XC dowiadujemy się więcej o sobie i innych,
niż w trakcie 10 maratonów MTB!
Jak to możliwe? To proste, prześledźmy tok myślenia „wytrawnego maratończyka” który
przygotowuje się do wyścigów XC oraz „debiutanta maratończyka” mającego za sobą kilka startów
XC…
Wystartowali razem i jadą sobie dzielnie kilometr po kilometrze, aż w pewnym momencie zaczyna
się zwykły, ciężki podjazd. Bez żadnych technicznych niespodzianek. Jadą więc sobie razem
kierownica w kierownicę, zerkając od czasu do czasu na siebie, co który może…
W pewnym momencie tętno zaczyna dochodzić w okolice maksymalnego, oddech staje się bardzo
krótki i w głowie „wytrawnego maratończyka” pojawia się myśl:
-Umieram, więcej nie mogę!
I w tej sytuacji ,,wytrawny maratończyk” zaciska ręce na kierownicy i puszcza korby, bo dalej się nie
da, ON UMIERA…
A co robi „debiutant maratończyk”, ale po przejściach XC?
On wie doskonale, bo to już przerabiał na wyścigach, że to „UMIERANIE” z reguły może trwać
kilkadziesiąt minut (bo tak się jeździ na wyścigach XC!), zaciska ręce na kierownicy, mocniej naciska
na pedały ….i odjeżdża w siną dal…
A że każda góra kiedyś się kończy, na szczycie dopada innego „wytrawnego maratończyka”, który
wystartował w sektorze przed nim, doszedł do siebie po „wstępnym umieraniu”. Dalej jadą już
zgodnie razem...do następnego zakrętu.
Tam dość nagle i niespodziewanie pojawia się podjazd/ścianka…I co się dzieje? „Wytrawny
maratończyk” zaczyna myśleć:
- trzeba będzie zmienić przełożenie, ale na jakie?
- mała z przodu, średnia z tyłu…
- jechać tak, jak teraz, a potem zmieniać, odpowiednio do prędkości i nastromienia, tak jak pisali w
mądrych księgach…
Myśli, myśli i z reguły decyzja jest lekko chybiona… I potem trzeba poprawiać, a na podjeździe to nie
jest takie proste …
W konsekwencji przerzutka chrobocze i nie zmienia, za chwilę klinuje się łańcuch, trzeba zsiadać
…koszmar…
A „ maratończyk/debiutant” (ale po kilku wyścigach XC) po skręceniu w podjazd/ściankę z automatu:
pyk, pyk… ma „spięte” to, co potrzeba i jedzie dalej …
Ale skąd on to wiedział, że tak trzeba??? (o tym później …)
A że podjazd był ciężki, to na szczycie dopadł następnego starego wygę maratonowego, który
doszedł do siebie po „wstępnym umieraniu”. Niestety, dla niego, zaraz za szczytem, jak to zwykle
bywa, pojawił się ostry zjazd i „wyga” zaczyna kombinować:
- jak tu zjechać w jednym kawałku…lewa, prawa, środkiem…ostatecznie schodzi z roweru i sprowadza
bezpiecznie siebie i sprzęt …
Debiutant (ale po przejściach w XC) zjeżdża… Nie dla tego, że jest wariatem i jutro nie musi iść do
pracy, tylko dzięki umiejętnościom nabytym podczas wyścigów XC!
I nie chodzi tutaj wbrew pozorom o jakieś super specjalne umiejętności techniczne! Po prostu potrafi
hamować i wie, że w razie czego zawsze zdąży wytracić prędkość, gdyby pojawiło się coś bardzo
niebezpiecznego na zjeździe, a resztę zjazdu pokonać z buta…
Jak to się wszystko dzieje?
Odpowiedź jest banalnie prosta.
Każda czynność powtarzana wielokrotnie przeradza się w odruch.
Podczas zwykłego maratonu mamy do pokonania ok. 30 zakrętów w lewo, o cztery więcej lub mniej
w prawo…hamujemy większość razy łagodnie w ilościach podobnych do ilości zakrętów, no może
dodatkowo kilkanaście razy więcej, bo akurat ktoś zmieniał tor jazdy, więc trzeba było trochę
zwolnić… Do tego dochodzi kilkanaście podjazdów i zjazdów, czasami bardzie stromych, czasami
łagodniejszych, ale raczej nic specjalnie trudnego… Bo te trudniejsze zjazdy pokonujemy z „buta”, tak
samo, jak trudniejsze podjazdy, bo tam brakuje sił i umiejętności.
I tak naprawdę to jest to opis JEDNEJ RUNDY WYŚCIGU XC!
A podczas przeciętnego wyścigu XC takich rund jest od 4 do 8 …
Wystarczy jeszcze do tego „dołożyć” możliwość popatrzenia, jak z trudnościami trasy radzą sobie
najlepsi zawodnicy (na co podczas maratonu nie ma szans… na XC można czasami pojechać za takim
,,gościem” kilkadziesiąt metrów…) i mamy jasną sytuację, dlaczego „debiutant/maratończyk” już
sobie pojechał i najczęściej jest już na mecie, a my jeszcze walczymy z trasą…