Łukasz Piosik, II miejsce
Transkrypt
Łukasz Piosik, II miejsce
ZAKŁAD Zajmuję pojedyncze miejsce z prawej strony, Bruno siada zaraz za mną. Mamy do przejechania jeden przystanek. Jak tam? - pyta. Nuda – mówię. Wyglądam przez okno. Pierwszym człowiekiem jakiego widzę jest ktoś, może z lekką domieszką kogoś innego. Typ nerwowy, alkoholik. Gada z niemal doskonałą kopią jakiejś kobiety. Sypnie groszem? - pytam. Ta – mówi. Nie – odbijam – o browar. Sprawdzaj. Dochodzi do nas przytłumione „to-spierdalaj”. I co? - pytam. Wisisz tylko trzy. Dwa. Ta. Ruszamy. Za oknami słoneczko grzeje nienachalnie. Odprężam się delikatnie, wiatr wpuszczany przez uchylone okna gęstnieje na mojej twarzy. Między kciukiem a palcem wskazującym prawej ręki obracam monetę pięciozłotową. Wpadnie jakieś piwko później w cieniu drzew. Czemu nie idziemy? - pyta. Jesteśmy spóźnieni. Poczekają. Ta – mówię. Odwraca głowę. Jego uwagę zwraca jedna z wielu okiennych reklam - tym razem to bardzo uśmiechnięte połączenie jakiejś kobiety z inną. Koło dwudziestki. Ktoś? - pytam. Bardziej ktoś inny. Ładna – mówię. Widziałem lepsze. Gdzie? Nie pamiętam. Wzruszam ramionami. Myślami wbijam się gdzieś między zimny browar a to połączenie kobiece i tak leniwie określony stukam palcami o oparcie siedzenia, niby w rytm jakiejś nieodgadnionej muzycznej imaginacji. Przerywa: Te, patrz. Co? - pytam. Parka, po dwadzieścia lat. Dobra. Zaczynaj – mówię. Zaczyna, mówi: Mam ochotę. Bardzo? Tak, sam wiesz, że jest ktoś. Kupiłam dziś sukienkę. (Da jej w pysk, o browar) Jaką? No czarną I jak? (Gra) Wczoraj byłam zachwycona, dziś już trochę mniej. (Sprawdzaj) I kochasz mnie? Ale z sukienką czy bez? Z. To nie. To bez. To mniej. Och chciej, och chciej, och chciej. Wczoraj byłam zachwycona dziś już trochę mniej. I chórem: Ojej, ojej ojej. Znikają nam z oczu. Kurwa, nie dał jej, nie? - pyta. Nie. Zaczyna stukać palcami o oparcie siedzenia niby w rytm jakiejś nieodgadnionej muzycznej imaginacji. Wzrusza ramionami. Pech – mówię. Ta – mówi No – mówię. Wiem – mówi. I właśnie w chwili, gdy tak rozmawiamy, przerywa nam kolejna, niemal idealna kopia kogoś, jakieś dokładne połączenie. Z niepokojem podnoszę wzrok. Typ nerwowy. Słoneczko grzeje nienachalnie – mówi I co z tego? – pytam To z tego, że mogę ci nakurwić w pizdę – mówi. Spróbuj – to ja chyba. Czuję, jak wiatr wpuszczany przez uchylone okna gęstnieje na mojej twarzy. Kładę monetę pięciozłotową na wierzchu lewej dłoni. Pewnie reszka. Co wypadło? – pokazuję. Reszka. Wpierdol? Co u twoich kobiet? – pytam. Lepiej niż u twoich. Dużo? Co Ty pierdolisz? Tyle? - wskazuję na monetę Nie. Dobra, siadaj. Waha się jeszcze, patrząc na mnie ze złością. Dopiero po chwili zajmuje miejsce zaraz za Brunonem i stuka (palcami o oparcie siedzenia, niby w rytm jakiejś nieodgadnionej muzycznej imaginacji). Ja natomiast wbijam się myślami gdzieś między browar, panny... Zastanawia mnie – słyszę za sobą – o czym rozmawia tamta para. Daj spokój, nie mam już ochoty – wyglądam przez okno. Bo intuicja podpowiada mi, że ten mężczyzna właśnie spytał ją, czy jest chętna. O browar, sprawdzaj. Ktoś z nich wstaje i zatrzaskuje okno prawą ręką. Mam niecałe trzydzieści metrów, potem znikną. Działam, zakład jest. Zostaw – mówię. Nie. Ta. Typ nerwowy, alkoholik. Walę kogoś po ryju. Na moment traci równowagę. Szybko otwieram ponownie okno i wsuwam głowę w wąską szparę. Zostało jakieś dwanaście metrów. Halo, kurwa. Halo – krzyczę. Czuję, jak o mój prawy policzek raz po raz uderza szyba. Współpracują. I co, da mu? - ktoś z nich pyta. Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da?! Da? Da?! Da?! Da?! Da?! Przekrzykują się. Halo, halo... tak, tak, wy – patrzą na mnie – Dwie ostatnie... – łapię oddech – dwie ostatnie kwestie, dalej. Zakład? - pyta. Sprawdzaj – mówi. Kurwa, chłopaki, odpadam. Straszny z was cham ostatnio wyłazi.