1 Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie

Transkrypt

1 Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie
Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie dokumentalnym” (18. 12. 2013)
Temat: „Miasto jako przestrzeń obywatelska”. Film: „Syndrom wenecki“, reż. A. Pichler, Niemcy/
Austria/Włochy 2012. Seria: planetedoc.
Dziękujemy uprzejmie Planetedoc Polska oraz Against Gravity za nieodpłatne udostępnienie filmu.
M.Bogaczyk-Vormayr: Głos w dyskusji
Wenecja – miasto w którym każdy był... albo będzie. Tak zapewne mawiano/pisano o Wenecji na
początku XX wieku. Czy to nadal obowiązuje? Z zarzutem snobizmu, korupcji, niesprawiedliwości
społecznej skreśla się ją dzisiaj ze szlaków tzw. alternatywnego – niedrogiego, prosocjalnego i
proekologicznego – podróżowania. Zarazem wzrasta co roku liczba dopuszczanych do portu
największych statków pasażerskich, jak Oasis, Norwegian Epic, Queen Mary 2, mieszczących prawie
7000 osób (pasażerów i załogi). W tym sensie właśnie przypadek Wenecji pokazuje pewien syndrom
w ramach europejskiego przemysłu turystycznego: fetysz starego miasta, jego dostojeństwa, a
zarazem motyw karnawału – zatem pewnego pogranicza wzniosłości (arystokracja, mieszczaństwo) i
plebejskości (intensywnego życia ulicy). Oglądamy tu fantazmat z białego kamienia, słyszymy mit
miasta lagun, doświadczamy dialektyki przemijania i trwałości kultury. Nie chcę pozostawiać tematu
samej etyki podróżowania zupełnie w tle, ale chciałabym umieścić ją na gruncie innego, dla mnie w
„Syndromie weneckim”najważniejszego tematu: prawa mieszkańców do miasta.
Chciałabym mówić o obywatelskim prawie do miasta, o tym, jaką przestrzenią dla
mieszkańców i dla przybyszów miasto być powinno a jaką być może. O tym, kto miastem zarządza.
Jak powiada David Harvey, autor Buntu miast, „powietrze miejskie sprzyja wolności”. Z założenia –
tak. Na podstawie wdechów i wydechów – gdybyśmy taki eksperyment przeprowadzili na sobie,
stojąc np. na moście dworcowym – pozostalibyśmy sceptyczni i co do jakości powietrza i co do jakości
wolności. A może jednak nie? Co widzimy stojąc na moście dworcowym w Poznaniu? Za nami hale
targów, pod nami przystanek tramwajowy Dworzec Zachodni, po prawej dwie dworcowe wersje
Poznania (albo kto woli: dwie poznańskie wersje PKP), obie wierne najprostszej (prostackiej nawet,
ale chyba dość funkcjonalnej) architekturze swego czasu w tym regionie świata. Na wprost (mam
przed oczami Poznań wieczorem, bo jakoś światło elektryczne powoduje, że widzę to miasto w
pewnym uspokojeniu) mamy drogę, budynki mieszkalne i użytkowe, na prawo kawałek parku,
kawałek jakiegoś kościoła, nawet ścianę Collegium Minus. To nie jest zły widok, to jest widok
przyjemny. Bo czym naprawdę jest to mocne, mądre zdanie Harveya, teza jego książki, że powietrze
miejskie zapewnia wolność. Miasto w jego właściwościach: 1) skupienie, zagęszczenie ludności, 2)
przepływ ludności, 3) struktura życia przestrzeni miejskiej ( czyli porządkowanie tego, co dynamiczne,
przestrzeń pracy, zatem miasto jako oikos: klasyczna formuła domu-miejsca bytowania, zatem sfery
prywatnej i społecznej), dalej: 4) urbanistyka jako proces rozwoju – co nie zawsze jest li tylko roz1
budową – , to znaczy: jako kanał przepływu energii (ciepła i elektryczności), jako grunt (dosłownie:
powierzchnia) tworzenia wraunków do wykorzystywania energii odnawialnej... Tym wszystkim
przstrzeń miejska jest, będąc wspówłasnością jej użytkowników, obywateli.
W roku 1788 Jacques de Horne, pracownik rządowy, działacz miejski i przede wszystkim
badacz miata Paryża publikujący raporty na temat stanu jego ulic, kanalizacji, zarówno budynków
mieszkalnych jak i budynków dostępu publicznego, np. szpitali, pisał: „Jednym z głównych wymogów
zdrowotnych wielkiego miasta, jakim jest Paryż, jest sprzyjanie swobodnej cyrkulacji powietrza,
którym oddychamy, przez stopniowe likwidowanie wszystkich przeszkód, które mogą je zatrzymywać
(...) oraz oddalanie od miast wszytskich ognisk nieczystości i korupcji.”1
„Likwidowanie” i „oddalanie” pozostały i pozostaną największym i zawsze naglącym
problemem świata zurbanizowanego. Lecz nie tylko jego centrum – gdy oddalanie (ogniska
nieczystości to przecież ogniska najdoraźniejszych problemów, chorób) musi przebiegać coraz
częściej, szybciej, a zarazem miasto się rozrasta – owe nieczystości koncentrowane są na terenach,
których odległość od centrum ( bezpieczna dla obywateli miasta) powinna być chroniona. Granice
osiedli tak samo jak podmiejskie lasy stanowiąc dzikie – lub nawet legalne, ale niekontrolowane –
wysypisko, pozostają jaskrawym punktem w historii gospodarowania odpadami aż po dzień
dzisiejszy. Wenecja to bardzo mało miasto – z zanieczyszczonymi kanałami, z coraz bardzej
ograniczonym dostępem do wody słodkiej, ze skokowymi zmianami cen za wodę, z wiecznie
odsuwanym na czas kolejnych rządów problemem utylizacji odpadów. Widok turystów w niemal
karnawołowym nastroju, znajdujących jakąś przyjemność nawet w brzydkie deszczowe dni (podróż
powinna wszak przyjemność sprawić, obce miasto powinno być miastem dobrych wspomnień), gdy
spacerują w kaloszach po podtopionym mieście, jest w mym własnym odbiorze najbardziej
przygnębiającym obrazem filmu Pichlera. Trudno gniewać się na kilkuletnie dzieci, gdy żyjąc akurat w
sąsiedztwie brudnego kanału, próbują pobawić się w kałużach. Nie chodzi zatem o niewyjaśniający
niczego gniew, ale o wiedzę. Turyści w Wenecji stanowią – nagle, w sytuacji zalania Placu Marka i
podtopienia Pałacu Dożów – masę dorosłych ludzi ubranych w designerowskie kalosze, rozbawionych
infantylnie przygodą powodzi.
Pragnę przywołać wcześniejszy historycznie, jeden wybrany obraz miasta – obraz, jak sądzę,
wzorcowy nie tylko dla pewnego okresu historycznego, który (jako drugi, po fenomenie wieku XIII)
nazwać wypada czasem miasta, ale dla samego ideału miejskiego, niezależnego od czasu. Oto
fragment z książki zatytułowanej Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta:
„Nisko, pod ogromnym niderlandzkim niebem, mglistym od mżawki lub od łagodnego
światła, rysuje się parę wież, dzwonnica, dachy, jakiś długi ceglany mur, grobla usypana z
1
Cyt. za: Ph. Rahm, W stronę urbanistyki termodynamicznej, tłum. A. Wojda, „Autoportret. Pismo o dobrej
przestrzeni” nr 3/2013, s. 17.
2
ziemi. Większość miast na początku XVII w. otaczają jeszcze wały obronne (...) Co prawda
mieszczanin nie dba już wówczas o fortyfkacje. Miasto sadzi na nich drzewa, urządza
trawniki, promenady. Około 1670 r. Lejdę otaczają jeszcze szerokie i głębokie fosy, ale
wały są tam już tylko długim porośniętym trawą wzgórzem, które obsadzone jest
żywopłotem (...) Statki na kanale, wózki, wiadra i beczki, służące do transportu środków
żywnościowych, pomalowane są na niebiesko, czerwono, zielono, czarno, w
kontrastujące ze sobą powierzchnie. Ale holenderskie miasta nie tylko mienią się
barwami, ożywiają je także różnorodne głosy. Zgiełk warsztatów, okrzyki przekupniów,
stukot wozów (...) Co godzina powietrze drży od uderzeń niezliczonych dzwonów. Bicie
w dzwony jest w Holandii jedną z dziedzin sztuki narodowej. Tereny niezabudowane, to
znaczy łąki i pola, przetrwały jeszcze tu i ówdzie w wielu miastach, wedle
średniowiecznego obyczaju. W szybko rozwijających się ośrodkach stają się one placami
budowy. Tam również urządza się promenady: długie, obsadzane drzewami tereny
służące jako miejsce przechadzek i rozmaitych zabaw publicznych; wzdłuż nich zakładano
liczne gospody.”2
Rzeka, kanał miejski jako forma transportu – to już w miejskim krajobrazie sentymentalny czy
romantyczny obraz z przeszłości. A jednak: Nadal jeszcze (jak długo?) istnieje w Wenecji. Dokłanie
ten obraz powtarza się, gdy spacerujemy po Wenecji: wąskie i zatłoczone kanały, które służyć
powinny przede wszystkim do transportu, zapełnione są faktycznie łodziami załadowanymi po brzegi
towarami, głównie spożywczymi, co chwilę przybijają one do którejś ze ścian, żeby przepuścić
gondole z turystami. Nie postuluję zamknięcia kanału dla młodych par, wspominam tylko o
nierównowadze w zamianie tego, co stanowi rozwiązanie naturalne (rozwiązanie na rzecz
mieszkańców miasta) w pewien konstrukt - w ramach i na rzecz sektora usług. Rzeka w opisie
dawnego
Amsterdamu odpowiadałaby
jednakże
nadal
pewnemu
aspektowi
dzisiejszego
europejskiego miasta średniej wielkości (np. naszego Torunia); mianowicie rzeka oznacza pewną linię
graniczną pomiędzy krajobrazem stricte miejskim – ulic zbiegających się do placu, kościołów,
obiektów kultury, urzędów, warsztatów rzemieśliczych – a zielonymi obszarami miasta, w które
ingeruje się w sposób zrównoważony, są one zabudowywane mieszkalnymi osiedlami (enklawami –
jeszcze nie w ich stricte ekonomicznym, wskazującym na status społeczny znaczeniu) oraz
ustrukturalizowane w
tereny rekreacji, miejsca czasu wolnego, owe „promenady”. Przekaz tej
równowagi życia miejskiego jest prosty: Homo faber ma prawo do zdjęcia rzemieślniczego fartucha i
do bycia od czasu do czasu homo ludens. Oni obaj: homo faber i homo ludens tworzą tożsamość
mieszczucha. To nazywam ideałem miejskim.
2
P. Zumthor, Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta, tłum. E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1965, s.
15, 19, 20.
3
Tak pozostało po dzień dzisiejszy, że w ocenie rozwoju miasta zrównoważanie inwestycji w
tereny pracy i odpoczynku jest odzwierciedleniem autentycznej demokratyzacji miast. W ostatnim
raporcie na temat polskich inwestycji miejskich – inwestycji publicznych – miastem pod prawie
każdym względem i także według średniej najwyżej ocenionym (przez gremium specjalistów) jest
Gdynia. Na ocenę realizacji inwestycji oraz jej wpływu na jakość życia w danym mieście złożyły się
następujące czynniki: poczucie bezpieczeństwa, obiekty służby zdrowia, komunikacja publiczna, stan
ulic, zaraz potem osobno wymienione: drogi rowerowe, następnie, ogólniej: spędzanie wolnego
czasu, estetyka miasta, dostępność żłobków i przedszkoli.3 Najwyższą średnią uzyskała Gdynia: 5,38,
zaraz potem są Wrocław i Toruń; Poznań jest na 7 miejscu (przed Warszawą, ale za Białymstokiem,
Rzeszowem czy Zieloną Górą). Według tego raportu miastami ocenionymi najgorzej są miasta
dotknięte w ostatnich kilku latach upadkiem dużych zakładów przemysłowych – i naprawdę nie
wypada nazwać tego stanu rzeczy „paradoksem”, mając świadomość sprzężenia pomiędzy biedą
konkretną (jednostki, rodziny) i biedą regionu wynikającymi z bezrobocia a pogłębianiem się
separowania tegoż regionu (mówiąc bardzo prosto, ale bez populizmu: pieniądze płyną tam, gdzie
jest już tak ładnie i sprawnie, iż chciałoby się mieć przed oczyma wzrost tego dostatku, tego projektu,
który się już powiódł). Tymi miastami (co wydaje mi się ważne: miastami wojewódzkimi lub
posiadającymi tę rolę przez szereg lat w przeszłości) zamykającymi taką polską listę są Łódź,
Czętochowa i Radom. Te miasta nie cieszą się również tzw. lokalnym patriotyzmem. W badaniu
lokalnego patriotyzmu przeprowadzonym na rzecz tego raportu na przywiązanie do miasta wskazali
najsilniej mieszkańcy Wrocławia, Torunia i, na trzecim miejscu, Poznania.
Przywołajmy dwa, całkiem niedawne, polskie przykłady poszanowania i naruszenia
obywatelskiego prawa do przestrzeni miejskiej. Interesują mnie przykłady, które zarazem ilustrują
zagadnienie inkluzji/ekskluzji społecznej. Wenecja jest miastem i przypadkiem pod tym względem
niezwykłym, co doskonale pokazuje film Pichlera: nieograniczana obecność turystów oraz ceny na
rynku nieruchomości (również niczym nieograniczane...) powodują dosłowną gettoizację regionu. Jak
widzieliśmy, dawni mieszkańcy Wenecji żyją z wynajmu własnego mieszkania i/lub są zmuszeni
przenosić się na stały ląd.
Przechodzę do wybranych polskich przykładów. Pierwszy, warszawski: W Warszawie prawie
200 kamienic komunalnych nie m kanalizacji. W wywiadzie „W Warszawie jak za cara” radny
warszawski, prawnik Krystian Legierski dopowiada: „W wieloletnim Programie Gospodarowania
Mieszkaniowym Zasobem Warszawy jest napisane, że pod koniec 2011 roku, a świeżych danych nie
ma, kamienic należących w stu procentach do miasta, a pozbawionych centralnego ogrzewania, jest
1491. Ciepła woda nie płynie w 1708 domach.”4 Przykład drugi, poznański, i dla równowagi
3
Dane dotyczące polskich miast zaczerpnięte są z raportu opublikowanego w ogólnopolskim wydaniu „Gazety
Wyborczej” 22.11.2013.
4
„Gazeta Wyborcza“ z 28.10.2013, s. 6.
4
wskazujący na decyzję pomocy i ochrony obywateli wykluczanych: W ostatnim, zeszłorocznym
głosowaniu mieszkańców Poznania (10 procent głosujących stanowili studenci – to dużo? to mało?)
nad budżetem obywatelskim, głosowaniu, w którym wskazywane są projekty, na finalizowanie
których miasto przekazało 10 mln., nie zwyciężyła ani ścieżka rowerowa ani centrum sportoworekreacyjne, lecz zgłoszony przez Caritas projekt „przytuliska dla bezdomnych”. Wspólne pieniądze
mieszkańcy Poznania przekazali na projekt pomocowy! Więcej: Nie na pomoc podobnym sobie
(dotkniętym chorobą, powodzią, niepatologicznym/krótkotrwałym bezrobociem), lecz na pomoc
ludziom spoza ich codziennego horyzontu dostrzegania i rozumienia. Realizacja projektu budzi jednak
już dzisiaj sprzeciw:
„Projekt przytuliska zakłada nie tylko budowę noclegowni. Na miejscu ma być też łaźnia,
punkt pomocy medycznej oraz socjalnej. Cały czas ktoś będzie na dyżurze. Obiekt
jednoczeżnie będzie mógł przyjąć ok. 40 osób. Przytulisko zdążyło już wzbudzić
kontrowersje. Część mieszkańców z Łazarza nie chce go w swoim sąsiedztwie, bo
obawiają się, że w okolicy zaroi się od bezdomnych. – Taka niechęć zazwyczaj wynika z
braku wiedzy. I z przeświadczenia, że ci ludzie są nie do ogarnięcia. A my właśnie chcemy
im fachowo pomóc. Nie tylko zapewnić dach nad głową – przekonuje ks. Hanas.
Przytulisko może być gotowe już przed wakacjami w przyszłym roku. O ile tylko uda się
osiągnąć kompromis z mieszkańcami. Choć ksiądz nie wyklucza, że jeśli sprzeciw będzie
bardzo duży, to Caritas może zacząć szukać innej lokalizacji.”5
Czy miasto jest zatem przestrzenią otwartą? Miasto wydaje się być przestrzenią jakby służącą
temu, by sprawdzać równość, z tego „sprawdzam” wynika jednak wniosek następujący: Gettoizacja
przestrzeni miejskiej jest procesem o wiele silniejszym niż jej egalitaryzacja. Estetyka współczesnych
miast jest powrotem do formuły ante portas. Gettoizacja nowoczesna przebiega w imię
bezpieczeństwa, w imię zamiłowania do porządku, organizacji i czystości, tzw. kultury mieszkalnej
(jakby miejskie plomby miały mieć coś wspólnego z kulturą), a de facto przede wszytkim na rzecz
włączenia się (bycia włączonym) do pewnego lifestyle. Za wzorcowy model sturkturalizacji miasta,
jaki współczesna socjologia określa mianem gettoizacji miejskiej uznaje się właśnie Wenecję –
powstałe w Wenecji w XVI w. getto żydowskie.6 Po tym gettcie spacerował na początku XX wieku
R.M. Rilke:
5
S. Lipoński, Na przytulisko i rowery, w: „Gazeta Wyborcza - Poznań”, 12-13.10.2013.
Zob. M. S. Szczepański, W. Ślęzak-Tazbir, Między lękiem a podziwem: Getta społeczne w starym regionie
przemysłowym, w. Gettoizacja polskiej przestrzeni miejskiej, pod red. B. Jałowieckiego, W. Łukowskiego,
Scholar, Warszawa 2007, s. 30-32.
6
5
„W tym zakątku Wenecji, o którym opowiadam, kołaczą tylko biedne, powszechne
szmery, dni mijają tam jednostajnie, jak gdyby były jednym długim dniem, a śpiewy,
które tam słychać, to narastające skargi, co nie wznoszą się w górę, lecz jak dym
skłębiony zalegają na uliczkach. Gdy nastaje zmierzch roi się tu od płochliwej dziatwy,
niezliczona ilość malców ma swój przytułek na placach oraz w ciasnych, zimnych
sieniach; bawią się kawałkami kolorowej masy szklanej, tej samej, z której mistrzowie
układali poważne mozaiki w San Marco. Szlachcic rzadko zachodzi do getta.”7
Zamożny turysta, jak wiemy, zachodzi współcześnie do getta – robi zdjęcia. W filmie Pichlera
niemal wszystkie głosy wenecjan mówią o odebraniu miasta obywatelom (w Wenecji dosłownie
mieszkają turyści) – przez wzrosty cen, przez rozbudowę tylko jednego sektora, usług, przez brak
przeciwdziałania migracji zarobkowej młodszych pokoleń... I niemal wszystkie głosy przemawiają
rozczarowaniem, frustracją, lękiem wreszcie. Wyjątkiem jest krytyczna blogerka. W postaci tej
kobiety skupia się suwerenność oraz inicjatywa, zarazem jednak dystans i kpiarstwo,
charakterystyczne dla ethosu obywatelskiego. Ona jest współczesnym Diogenesem – postawą
mieszczańską, do której w „Krytyce cynicznego rozumu”, dziele z 1983 r., nawoływał Peter Sloterdijk.
Wartościowa praca Sloterdijka zaczyna się rozdziałem traktującym o pewnej potrzebie restytucji
antycznej wersji cynizmu (kynizmu). W tym rozdziale, zatytułowanym: „Cynizm – zmierzch fałszywej
świadomości”, czytamy:
„W starożytności cynik (lepiej: kynik) był samotnym dziwakiem, prowokującym i upartym
moralistą. Za pierwowzór takiej postaci uchodzi Diogenes z beczki. W książkach
ilustrujących społeczne charaktery przedstawiany jest zawsze jako zachowujący dystans
kpiarz, uszczypliwy i złośliwy indywidualista, który zdaje się nie potrzebować nikogo i
przez nikogo być lubianym, gdyż nikomu nie pozwala ujść cało spod swojego porażająco
demaskującego spojrzenia. Jeśli chodzi o pochodzenie społeczne, jest postacią z miasta,
ukształtowaną w trybach antycznej metropolii. Cynika można by scharakteryzować jako
reprezentanta najdawniejszej odmiany zdeklasowanej i plebejskej inteligencji. Jego
‘cyniczna‘ rebelia przeciwko arogancji i moralnym tajnikom funkcjonowania rozwinętych
cywilizacji zakłada istnienie miasta wraz z jego blaskami i cieniami. Postać cynika może
wykrystalizować się w całej pełni dopiero w mieście, pod naciskiem publicznej gadaniny
oraz powszechnej dialektyki miłości i nienawiści. Jest on jego negatywem. I tylko miasto
do którego cynik ostentacyjnie obraca się plecami, może włączyć go do grupy swoich
7
R.M. Rilke, Powiastki o Panu Bogu, tłum. M. Czbanówna, W. Hulewicz, Sic!, Warszawa 1996, s. 79-80. Na eseje
Rilkego zwróciłam uwagę dzięki cytowanemu już artykułowi Szczepańskiego i Tazbir.
6
oryginałów, na których skupia się sympatia, jaką obdarowuje ono wybitne miejskie
indywidualności.”8
Współczesny cynik/kynik jest zatem mieszkańcem miasta, przez miasto podąża, na jego
wypaczenia placem wskazuje. I rzeczywiście, to kynicy byli najbardziej sokratyczni. Nie tylko jeżeli
przez sokratyzm rozumiemy „filozoficzną atopiczność”, inność/odmienność, jak zwykliśmy czytać
przymiotnik atopos Sokratesowi przypisany – jako mędrcowi, wyprzedzającemu innych. A-topos – bez
miejsca, spoza konwenansu, przeciwko obyczajowi. Atopiczny filozof wystawia się dobrowolnie na
śmieszność. Powinniśmy zatem mówić o obywatelskiej atopiczności Sokratesa-Ateńczyka. Jeżeli
historyczny Sokrates naprawdę zaczepiając ludzi na agorze, wypytywał ich o prawo, sprawiedliwość,
piękno czy cnotę, to był filozofem-obywatelem i w świecie współczesnym wychodząc na ulicę
znalazłby się w samym centrum owej „miejskiej gadaniny” (fenomenalne sformułowanie
Sloterdijka!), byłby wśród swoich – wśród demonstrantów na ulicy. Wśród nich byłby tym najbardziej
nieskrępowanym, odważnym, rozumiejąc że to przerwy, wyrwy w uspokojonym, zaspokojonym,
sytym społeczeństwie, wyrwy w języku pseudoracjonalizowania, wskazywania racji z pozycji
protekcjonalizmu, są re-konstrukcją miejsca, momentem a-topos – po obaleniu tyrana, są momentem
przejęcia miasta przez obywateli. Jest to rewolucja jednego gestu – i nie musi (nie może) być nim gest
przemocy, podpalenie, zgilotynowanie. Sloterdijk mówi o „kynickiej rewolucji kulturalnej” – o
przemianie przestrzeni publicznej, o uczynieniu widzialnym tego, co niegodne wystawienia przed,
powiedzmy, Pałacem Dożów. Pisze on: „To, co na dole, co zostało wykluczone, wkracza na agorę i
prowokuje demontracyjnie to, co na górze.”9
Nawołujmy zatem do kynickiej miejskiej rewolucji wobec dyskursów przypisujących sobie
jedyną prawość, słuszność, pragmatyzm. Polemizujmy z tą dość powszechnie stosowaną prostacką
diachronią pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością, jakby był to wybór między ochroną życia a
znoszącą wszystko apeironicznoścą. Nasza wolność służy między innymi naszemu bezpieczeństwu,
wyznaczaniu granic, nie jest do-wolnością. Bohaterowie filmu Andreasa Pichlera dochodzą do głosu a
jednak większość z nich jest zdania, że mówią/ że będą wysłuchani za późno. Okazujemy zrozumienie
bierności czy przynajmniej stoickiej postawie przegranego pośrednika nieruchomości. Ale wiemy, że
racja obywatelska, głos są jednak możliwe – dowodzi tego wspomniana już postać blogerki. Jej ironia
jest źródłem obywatelskiej postawy kynicznej. Bunt miast – jakikolwiek: lewicowy, ekologiczny,
komunitarystyczny, spółdzielczy, pracowniczy itd., itp. – stanowiąc walkę z „miejskim cynizmem”
(władzy), wskazuje na nasz powrót do kynickich źródeł demokracji miejskiej.
8
P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, tłum. P. Dehnel, Wyd. Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2008,
s. 20.
9
Tamże, s. 122.
7

Podobne dokumenty