1 Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie
Transkrypt
1 Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie
Fakultet „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie dokumentalnym” (18. 12. 2013) Temat: „Miasto jako przestrzeń obywatelska”. Film: „Syndrom wenecki“, reż. A. Pichler, Niemcy/ Austria/Włochy 2012. Seria: planetedoc. Dziękujemy uprzejmie Planetedoc Polska oraz Against Gravity za nieodpłatne udostępnienie filmu. M.Bogaczyk-Vormayr: Głos w dyskusji Wenecja – miasto w którym każdy był... albo będzie. Tak zapewne mawiano/pisano o Wenecji na początku XX wieku. Czy to nadal obowiązuje? Z zarzutem snobizmu, korupcji, niesprawiedliwości społecznej skreśla się ją dzisiaj ze szlaków tzw. alternatywnego – niedrogiego, prosocjalnego i proekologicznego – podróżowania. Zarazem wzrasta co roku liczba dopuszczanych do portu największych statków pasażerskich, jak Oasis, Norwegian Epic, Queen Mary 2, mieszczących prawie 7000 osób (pasażerów i załogi). W tym sensie właśnie przypadek Wenecji pokazuje pewien syndrom w ramach europejskiego przemysłu turystycznego: fetysz starego miasta, jego dostojeństwa, a zarazem motyw karnawału – zatem pewnego pogranicza wzniosłości (arystokracja, mieszczaństwo) i plebejskości (intensywnego życia ulicy). Oglądamy tu fantazmat z białego kamienia, słyszymy mit miasta lagun, doświadczamy dialektyki przemijania i trwałości kultury. Nie chcę pozostawiać tematu samej etyki podróżowania zupełnie w tle, ale chciałabym umieścić ją na gruncie innego, dla mnie w „Syndromie weneckim”najważniejszego tematu: prawa mieszkańców do miasta. Chciałabym mówić o obywatelskim prawie do miasta, o tym, jaką przestrzenią dla mieszkańców i dla przybyszów miasto być powinno a jaką być może. O tym, kto miastem zarządza. Jak powiada David Harvey, autor Buntu miast, „powietrze miejskie sprzyja wolności”. Z założenia – tak. Na podstawie wdechów i wydechów – gdybyśmy taki eksperyment przeprowadzili na sobie, stojąc np. na moście dworcowym – pozostalibyśmy sceptyczni i co do jakości powietrza i co do jakości wolności. A może jednak nie? Co widzimy stojąc na moście dworcowym w Poznaniu? Za nami hale targów, pod nami przystanek tramwajowy Dworzec Zachodni, po prawej dwie dworcowe wersje Poznania (albo kto woli: dwie poznańskie wersje PKP), obie wierne najprostszej (prostackiej nawet, ale chyba dość funkcjonalnej) architekturze swego czasu w tym regionie świata. Na wprost (mam przed oczami Poznań wieczorem, bo jakoś światło elektryczne powoduje, że widzę to miasto w pewnym uspokojeniu) mamy drogę, budynki mieszkalne i użytkowe, na prawo kawałek parku, kawałek jakiegoś kościoła, nawet ścianę Collegium Minus. To nie jest zły widok, to jest widok przyjemny. Bo czym naprawdę jest to mocne, mądre zdanie Harveya, teza jego książki, że powietrze miejskie zapewnia wolność. Miasto w jego właściwościach: 1) skupienie, zagęszczenie ludności, 2) przepływ ludności, 3) struktura życia przestrzeni miejskiej ( czyli porządkowanie tego, co dynamiczne, przestrzeń pracy, zatem miasto jako oikos: klasyczna formuła domu-miejsca bytowania, zatem sfery prywatnej i społecznej), dalej: 4) urbanistyka jako proces rozwoju – co nie zawsze jest li tylko roz1 budową – , to znaczy: jako kanał przepływu energii (ciepła i elektryczności), jako grunt (dosłownie: powierzchnia) tworzenia wraunków do wykorzystywania energii odnawialnej... Tym wszystkim przstrzeń miejska jest, będąc wspówłasnością jej użytkowników, obywateli. W roku 1788 Jacques de Horne, pracownik rządowy, działacz miejski i przede wszystkim badacz miata Paryża publikujący raporty na temat stanu jego ulic, kanalizacji, zarówno budynków mieszkalnych jak i budynków dostępu publicznego, np. szpitali, pisał: „Jednym z głównych wymogów zdrowotnych wielkiego miasta, jakim jest Paryż, jest sprzyjanie swobodnej cyrkulacji powietrza, którym oddychamy, przez stopniowe likwidowanie wszystkich przeszkód, które mogą je zatrzymywać (...) oraz oddalanie od miast wszytskich ognisk nieczystości i korupcji.”1 „Likwidowanie” i „oddalanie” pozostały i pozostaną największym i zawsze naglącym problemem świata zurbanizowanego. Lecz nie tylko jego centrum – gdy oddalanie (ogniska nieczystości to przecież ogniska najdoraźniejszych problemów, chorób) musi przebiegać coraz częściej, szybciej, a zarazem miasto się rozrasta – owe nieczystości koncentrowane są na terenach, których odległość od centrum ( bezpieczna dla obywateli miasta) powinna być chroniona. Granice osiedli tak samo jak podmiejskie lasy stanowiąc dzikie – lub nawet legalne, ale niekontrolowane – wysypisko, pozostają jaskrawym punktem w historii gospodarowania odpadami aż po dzień dzisiejszy. Wenecja to bardzo mało miasto – z zanieczyszczonymi kanałami, z coraz bardzej ograniczonym dostępem do wody słodkiej, ze skokowymi zmianami cen za wodę, z wiecznie odsuwanym na czas kolejnych rządów problemem utylizacji odpadów. Widok turystów w niemal karnawołowym nastroju, znajdujących jakąś przyjemność nawet w brzydkie deszczowe dni (podróż powinna wszak przyjemność sprawić, obce miasto powinno być miastem dobrych wspomnień), gdy spacerują w kaloszach po podtopionym mieście, jest w mym własnym odbiorze najbardziej przygnębiającym obrazem filmu Pichlera. Trudno gniewać się na kilkuletnie dzieci, gdy żyjąc akurat w sąsiedztwie brudnego kanału, próbują pobawić się w kałużach. Nie chodzi zatem o niewyjaśniający niczego gniew, ale o wiedzę. Turyści w Wenecji stanowią – nagle, w sytuacji zalania Placu Marka i podtopienia Pałacu Dożów – masę dorosłych ludzi ubranych w designerowskie kalosze, rozbawionych infantylnie przygodą powodzi. Pragnę przywołać wcześniejszy historycznie, jeden wybrany obraz miasta – obraz, jak sądzę, wzorcowy nie tylko dla pewnego okresu historycznego, który (jako drugi, po fenomenie wieku XIII) nazwać wypada czasem miasta, ale dla samego ideału miejskiego, niezależnego od czasu. Oto fragment z książki zatytułowanej Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta: „Nisko, pod ogromnym niderlandzkim niebem, mglistym od mżawki lub od łagodnego światła, rysuje się parę wież, dzwonnica, dachy, jakiś długi ceglany mur, grobla usypana z 1 Cyt. za: Ph. Rahm, W stronę urbanistyki termodynamicznej, tłum. A. Wojda, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” nr 3/2013, s. 17. 2 ziemi. Większość miast na początku XVII w. otaczają jeszcze wały obronne (...) Co prawda mieszczanin nie dba już wówczas o fortyfkacje. Miasto sadzi na nich drzewa, urządza trawniki, promenady. Około 1670 r. Lejdę otaczają jeszcze szerokie i głębokie fosy, ale wały są tam już tylko długim porośniętym trawą wzgórzem, które obsadzone jest żywopłotem (...) Statki na kanale, wózki, wiadra i beczki, służące do transportu środków żywnościowych, pomalowane są na niebiesko, czerwono, zielono, czarno, w kontrastujące ze sobą powierzchnie. Ale holenderskie miasta nie tylko mienią się barwami, ożywiają je także różnorodne głosy. Zgiełk warsztatów, okrzyki przekupniów, stukot wozów (...) Co godzina powietrze drży od uderzeń niezliczonych dzwonów. Bicie w dzwony jest w Holandii jedną z dziedzin sztuki narodowej. Tereny niezabudowane, to znaczy łąki i pola, przetrwały jeszcze tu i ówdzie w wielu miastach, wedle średniowiecznego obyczaju. W szybko rozwijających się ośrodkach stają się one placami budowy. Tam również urządza się promenady: długie, obsadzane drzewami tereny służące jako miejsce przechadzek i rozmaitych zabaw publicznych; wzdłuż nich zakładano liczne gospody.”2 Rzeka, kanał miejski jako forma transportu – to już w miejskim krajobrazie sentymentalny czy romantyczny obraz z przeszłości. A jednak: Nadal jeszcze (jak długo?) istnieje w Wenecji. Dokłanie ten obraz powtarza się, gdy spacerujemy po Wenecji: wąskie i zatłoczone kanały, które służyć powinny przede wszystkim do transportu, zapełnione są faktycznie łodziami załadowanymi po brzegi towarami, głównie spożywczymi, co chwilę przybijają one do którejś ze ścian, żeby przepuścić gondole z turystami. Nie postuluję zamknięcia kanału dla młodych par, wspominam tylko o nierównowadze w zamianie tego, co stanowi rozwiązanie naturalne (rozwiązanie na rzecz mieszkańców miasta) w pewien konstrukt - w ramach i na rzecz sektora usług. Rzeka w opisie dawnego Amsterdamu odpowiadałaby jednakże nadal pewnemu aspektowi dzisiejszego europejskiego miasta średniej wielkości (np. naszego Torunia); mianowicie rzeka oznacza pewną linię graniczną pomiędzy krajobrazem stricte miejskim – ulic zbiegających się do placu, kościołów, obiektów kultury, urzędów, warsztatów rzemieśliczych – a zielonymi obszarami miasta, w które ingeruje się w sposób zrównoważony, są one zabudowywane mieszkalnymi osiedlami (enklawami – jeszcze nie w ich stricte ekonomicznym, wskazującym na status społeczny znaczeniu) oraz ustrukturalizowane w tereny rekreacji, miejsca czasu wolnego, owe „promenady”. Przekaz tej równowagi życia miejskiego jest prosty: Homo faber ma prawo do zdjęcia rzemieślniczego fartucha i do bycia od czasu do czasu homo ludens. Oni obaj: homo faber i homo ludens tworzą tożsamość mieszczucha. To nazywam ideałem miejskim. 2 P. Zumthor, Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta, tłum. E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1965, s. 15, 19, 20. 3 Tak pozostało po dzień dzisiejszy, że w ocenie rozwoju miasta zrównoważanie inwestycji w tereny pracy i odpoczynku jest odzwierciedleniem autentycznej demokratyzacji miast. W ostatnim raporcie na temat polskich inwestycji miejskich – inwestycji publicznych – miastem pod prawie każdym względem i także według średniej najwyżej ocenionym (przez gremium specjalistów) jest Gdynia. Na ocenę realizacji inwestycji oraz jej wpływu na jakość życia w danym mieście złożyły się następujące czynniki: poczucie bezpieczeństwa, obiekty służby zdrowia, komunikacja publiczna, stan ulic, zaraz potem osobno wymienione: drogi rowerowe, następnie, ogólniej: spędzanie wolnego czasu, estetyka miasta, dostępność żłobków i przedszkoli.3 Najwyższą średnią uzyskała Gdynia: 5,38, zaraz potem są Wrocław i Toruń; Poznań jest na 7 miejscu (przed Warszawą, ale za Białymstokiem, Rzeszowem czy Zieloną Górą). Według tego raportu miastami ocenionymi najgorzej są miasta dotknięte w ostatnich kilku latach upadkiem dużych zakładów przemysłowych – i naprawdę nie wypada nazwać tego stanu rzeczy „paradoksem”, mając świadomość sprzężenia pomiędzy biedą konkretną (jednostki, rodziny) i biedą regionu wynikającymi z bezrobocia a pogłębianiem się separowania tegoż regionu (mówiąc bardzo prosto, ale bez populizmu: pieniądze płyną tam, gdzie jest już tak ładnie i sprawnie, iż chciałoby się mieć przed oczyma wzrost tego dostatku, tego projektu, który się już powiódł). Tymi miastami (co wydaje mi się ważne: miastami wojewódzkimi lub posiadającymi tę rolę przez szereg lat w przeszłości) zamykającymi taką polską listę są Łódź, Czętochowa i Radom. Te miasta nie cieszą się również tzw. lokalnym patriotyzmem. W badaniu lokalnego patriotyzmu przeprowadzonym na rzecz tego raportu na przywiązanie do miasta wskazali najsilniej mieszkańcy Wrocławia, Torunia i, na trzecim miejscu, Poznania. Przywołajmy dwa, całkiem niedawne, polskie przykłady poszanowania i naruszenia obywatelskiego prawa do przestrzeni miejskiej. Interesują mnie przykłady, które zarazem ilustrują zagadnienie inkluzji/ekskluzji społecznej. Wenecja jest miastem i przypadkiem pod tym względem niezwykłym, co doskonale pokazuje film Pichlera: nieograniczana obecność turystów oraz ceny na rynku nieruchomości (również niczym nieograniczane...) powodują dosłowną gettoizację regionu. Jak widzieliśmy, dawni mieszkańcy Wenecji żyją z wynajmu własnego mieszkania i/lub są zmuszeni przenosić się na stały ląd. Przechodzę do wybranych polskich przykładów. Pierwszy, warszawski: W Warszawie prawie 200 kamienic komunalnych nie m kanalizacji. W wywiadzie „W Warszawie jak za cara” radny warszawski, prawnik Krystian Legierski dopowiada: „W wieloletnim Programie Gospodarowania Mieszkaniowym Zasobem Warszawy jest napisane, że pod koniec 2011 roku, a świeżych danych nie ma, kamienic należących w stu procentach do miasta, a pozbawionych centralnego ogrzewania, jest 1491. Ciepła woda nie płynie w 1708 domach.”4 Przykład drugi, poznański, i dla równowagi 3 Dane dotyczące polskich miast zaczerpnięte są z raportu opublikowanego w ogólnopolskim wydaniu „Gazety Wyborczej” 22.11.2013. 4 „Gazeta Wyborcza“ z 28.10.2013, s. 6. 4 wskazujący na decyzję pomocy i ochrony obywateli wykluczanych: W ostatnim, zeszłorocznym głosowaniu mieszkańców Poznania (10 procent głosujących stanowili studenci – to dużo? to mało?) nad budżetem obywatelskim, głosowaniu, w którym wskazywane są projekty, na finalizowanie których miasto przekazało 10 mln., nie zwyciężyła ani ścieżka rowerowa ani centrum sportoworekreacyjne, lecz zgłoszony przez Caritas projekt „przytuliska dla bezdomnych”. Wspólne pieniądze mieszkańcy Poznania przekazali na projekt pomocowy! Więcej: Nie na pomoc podobnym sobie (dotkniętym chorobą, powodzią, niepatologicznym/krótkotrwałym bezrobociem), lecz na pomoc ludziom spoza ich codziennego horyzontu dostrzegania i rozumienia. Realizacja projektu budzi jednak już dzisiaj sprzeciw: „Projekt przytuliska zakłada nie tylko budowę noclegowni. Na miejscu ma być też łaźnia, punkt pomocy medycznej oraz socjalnej. Cały czas ktoś będzie na dyżurze. Obiekt jednoczeżnie będzie mógł przyjąć ok. 40 osób. Przytulisko zdążyło już wzbudzić kontrowersje. Część mieszkańców z Łazarza nie chce go w swoim sąsiedztwie, bo obawiają się, że w okolicy zaroi się od bezdomnych. – Taka niechęć zazwyczaj wynika z braku wiedzy. I z przeświadczenia, że ci ludzie są nie do ogarnięcia. A my właśnie chcemy im fachowo pomóc. Nie tylko zapewnić dach nad głową – przekonuje ks. Hanas. Przytulisko może być gotowe już przed wakacjami w przyszłym roku. O ile tylko uda się osiągnąć kompromis z mieszkańcami. Choć ksiądz nie wyklucza, że jeśli sprzeciw będzie bardzo duży, to Caritas może zacząć szukać innej lokalizacji.”5 Czy miasto jest zatem przestrzenią otwartą? Miasto wydaje się być przestrzenią jakby służącą temu, by sprawdzać równość, z tego „sprawdzam” wynika jednak wniosek następujący: Gettoizacja przestrzeni miejskiej jest procesem o wiele silniejszym niż jej egalitaryzacja. Estetyka współczesnych miast jest powrotem do formuły ante portas. Gettoizacja nowoczesna przebiega w imię bezpieczeństwa, w imię zamiłowania do porządku, organizacji i czystości, tzw. kultury mieszkalnej (jakby miejskie plomby miały mieć coś wspólnego z kulturą), a de facto przede wszytkim na rzecz włączenia się (bycia włączonym) do pewnego lifestyle. Za wzorcowy model sturkturalizacji miasta, jaki współczesna socjologia określa mianem gettoizacji miejskiej uznaje się właśnie Wenecję – powstałe w Wenecji w XVI w. getto żydowskie.6 Po tym gettcie spacerował na początku XX wieku R.M. Rilke: 5 S. Lipoński, Na przytulisko i rowery, w: „Gazeta Wyborcza - Poznań”, 12-13.10.2013. Zob. M. S. Szczepański, W. Ślęzak-Tazbir, Między lękiem a podziwem: Getta społeczne w starym regionie przemysłowym, w. Gettoizacja polskiej przestrzeni miejskiej, pod red. B. Jałowieckiego, W. Łukowskiego, Scholar, Warszawa 2007, s. 30-32. 6 5 „W tym zakątku Wenecji, o którym opowiadam, kołaczą tylko biedne, powszechne szmery, dni mijają tam jednostajnie, jak gdyby były jednym długim dniem, a śpiewy, które tam słychać, to narastające skargi, co nie wznoszą się w górę, lecz jak dym skłębiony zalegają na uliczkach. Gdy nastaje zmierzch roi się tu od płochliwej dziatwy, niezliczona ilość malców ma swój przytułek na placach oraz w ciasnych, zimnych sieniach; bawią się kawałkami kolorowej masy szklanej, tej samej, z której mistrzowie układali poważne mozaiki w San Marco. Szlachcic rzadko zachodzi do getta.”7 Zamożny turysta, jak wiemy, zachodzi współcześnie do getta – robi zdjęcia. W filmie Pichlera niemal wszystkie głosy wenecjan mówią o odebraniu miasta obywatelom (w Wenecji dosłownie mieszkają turyści) – przez wzrosty cen, przez rozbudowę tylko jednego sektora, usług, przez brak przeciwdziałania migracji zarobkowej młodszych pokoleń... I niemal wszystkie głosy przemawiają rozczarowaniem, frustracją, lękiem wreszcie. Wyjątkiem jest krytyczna blogerka. W postaci tej kobiety skupia się suwerenność oraz inicjatywa, zarazem jednak dystans i kpiarstwo, charakterystyczne dla ethosu obywatelskiego. Ona jest współczesnym Diogenesem – postawą mieszczańską, do której w „Krytyce cynicznego rozumu”, dziele z 1983 r., nawoływał Peter Sloterdijk. Wartościowa praca Sloterdijka zaczyna się rozdziałem traktującym o pewnej potrzebie restytucji antycznej wersji cynizmu (kynizmu). W tym rozdziale, zatytułowanym: „Cynizm – zmierzch fałszywej świadomości”, czytamy: „W starożytności cynik (lepiej: kynik) był samotnym dziwakiem, prowokującym i upartym moralistą. Za pierwowzór takiej postaci uchodzi Diogenes z beczki. W książkach ilustrujących społeczne charaktery przedstawiany jest zawsze jako zachowujący dystans kpiarz, uszczypliwy i złośliwy indywidualista, który zdaje się nie potrzebować nikogo i przez nikogo być lubianym, gdyż nikomu nie pozwala ujść cało spod swojego porażająco demaskującego spojrzenia. Jeśli chodzi o pochodzenie społeczne, jest postacią z miasta, ukształtowaną w trybach antycznej metropolii. Cynika można by scharakteryzować jako reprezentanta najdawniejszej odmiany zdeklasowanej i plebejskej inteligencji. Jego ‘cyniczna‘ rebelia przeciwko arogancji i moralnym tajnikom funkcjonowania rozwinętych cywilizacji zakłada istnienie miasta wraz z jego blaskami i cieniami. Postać cynika może wykrystalizować się w całej pełni dopiero w mieście, pod naciskiem publicznej gadaniny oraz powszechnej dialektyki miłości i nienawiści. Jest on jego negatywem. I tylko miasto do którego cynik ostentacyjnie obraca się plecami, może włączyć go do grupy swoich 7 R.M. Rilke, Powiastki o Panu Bogu, tłum. M. Czbanówna, W. Hulewicz, Sic!, Warszawa 1996, s. 79-80. Na eseje Rilkego zwróciłam uwagę dzięki cytowanemu już artykułowi Szczepańskiego i Tazbir. 6 oryginałów, na których skupia się sympatia, jaką obdarowuje ono wybitne miejskie indywidualności.”8 Współczesny cynik/kynik jest zatem mieszkańcem miasta, przez miasto podąża, na jego wypaczenia placem wskazuje. I rzeczywiście, to kynicy byli najbardziej sokratyczni. Nie tylko jeżeli przez sokratyzm rozumiemy „filozoficzną atopiczność”, inność/odmienność, jak zwykliśmy czytać przymiotnik atopos Sokratesowi przypisany – jako mędrcowi, wyprzedzającemu innych. A-topos – bez miejsca, spoza konwenansu, przeciwko obyczajowi. Atopiczny filozof wystawia się dobrowolnie na śmieszność. Powinniśmy zatem mówić o obywatelskiej atopiczności Sokratesa-Ateńczyka. Jeżeli historyczny Sokrates naprawdę zaczepiając ludzi na agorze, wypytywał ich o prawo, sprawiedliwość, piękno czy cnotę, to był filozofem-obywatelem i w świecie współczesnym wychodząc na ulicę znalazłby się w samym centrum owej „miejskiej gadaniny” (fenomenalne sformułowanie Sloterdijka!), byłby wśród swoich – wśród demonstrantów na ulicy. Wśród nich byłby tym najbardziej nieskrępowanym, odważnym, rozumiejąc że to przerwy, wyrwy w uspokojonym, zaspokojonym, sytym społeczeństwie, wyrwy w języku pseudoracjonalizowania, wskazywania racji z pozycji protekcjonalizmu, są re-konstrukcją miejsca, momentem a-topos – po obaleniu tyrana, są momentem przejęcia miasta przez obywateli. Jest to rewolucja jednego gestu – i nie musi (nie może) być nim gest przemocy, podpalenie, zgilotynowanie. Sloterdijk mówi o „kynickiej rewolucji kulturalnej” – o przemianie przestrzeni publicznej, o uczynieniu widzialnym tego, co niegodne wystawienia przed, powiedzmy, Pałacem Dożów. Pisze on: „To, co na dole, co zostało wykluczone, wkracza na agorę i prowokuje demontracyjnie to, co na górze.”9 Nawołujmy zatem do kynickiej miejskiej rewolucji wobec dyskursów przypisujących sobie jedyną prawość, słuszność, pragmatyzm. Polemizujmy z tą dość powszechnie stosowaną prostacką diachronią pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością, jakby był to wybór między ochroną życia a znoszącą wszystko apeironicznoścą. Nasza wolność służy między innymi naszemu bezpieczeństwu, wyznaczaniu granic, nie jest do-wolnością. Bohaterowie filmu Andreasa Pichlera dochodzą do głosu a jednak większość z nich jest zdania, że mówią/ że będą wysłuchani za późno. Okazujemy zrozumienie bierności czy przynajmniej stoickiej postawie przegranego pośrednika nieruchomości. Ale wiemy, że racja obywatelska, głos są jednak możliwe – dowodzi tego wspomniana już postać blogerki. Jej ironia jest źródłem obywatelskiej postawy kynicznej. Bunt miast – jakikolwiek: lewicowy, ekologiczny, komunitarystyczny, spółdzielczy, pracowniczy itd., itp. – stanowiąc walkę z „miejskim cynizmem” (władzy), wskazuje na nasz powrót do kynickich źródeł demokracji miejskiej. 8 P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, tłum. P. Dehnel, Wyd. Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2008, s. 20. 9 Tamże, s. 122. 7