Algis Kuklys

Transkrypt

Algis Kuklys
Algis Kuklys
Zegar miejski
Zegarmistrza Vincasa znały dziesiątki mieszkańców miasta, dla wielu naprawiał
telewizory nie licząc się z własnym czasem, nie zważając na niedomagania
zdrowotne, naprawiał tanio, nie zdzierał pieniędzy jak inni, co tylko dotkną, a już
żądają zapłaty, od wczesnego rana świeciły jego siwiejące włosy i niebieskie oczy,
najczęściej jeździł rowerem, którego nigdy nie przypinał, więc łobuzy i pijaczki ukradli
już trzy rowery, więc od jakiegoś czasu chodził piechotą, z uśmiechem witał się
skinieniem głowy z wieloma osobami, w prawej ręce trzymał walizkę z narzędziami,
którą sam nazywał „bardaczok”, czego tylko tam nie było, a najważniejsze - jak w tej
walizce wszystko się mieściło: i narzędzia, i części – detale, i kanapka z kiełbasą i ze
słoninką, tak naprawdę Vincukas taszczył do domu wszystko co tylko znajdował,
dlatego jego gruba żona gniewała się, że nie można do tej rupieciarni się dostać,
naznosił tam różnego „barachła”, lecz Vincukas dawno już się przyzwyczaił do
wybuchów furii opryskliwej żony, taki już miała złożony charakter, a wytrzymywał
takie życie dlatego, że umiała dobrze gotować, była zaradną gospodynią i matką,
wychowała jego dzieci, ale pewnego dnia Vincukas postanowił zbudować na działce
domek, budował długo, prawie dziesięć lat, budowa się ślimaczyła, gdyż wolnego
czasu Vincasowi stale brakowało, bo nikomu nie odmawiał pomocy, z tego
murowanego domku wyszło ni to, ni owo – okna małe, niczym otwory strzelnicze,
drzwi wąskie, a wewnątrz – ponure pomieszczenia, więc swój domek Vicukas szybko
przystosował do innego celu - zamienił w jeszcze jedną rupieciarnię, w której
znalazłbyś wszystko co tylko chcesz, ale gdy tylko taki obraz ujrzała żona, schwyciła
się za serce wołając :”Coś ty zrobił, tato!? Coś ty zrobił, głupku ?!”, ale „tato”, czyli
Vincukas tylko się uśmiechał, niczym dziecko, które coś nabroiło, nic jej nie tłumaczył
i nie zadawał pytań, wiedząc, że żony nie przegadasz żadnymi słowami, gdyż ona,
sama będąc mało wykształcona, bardzo lubiła pouczać innych, jak mają żyć, a gdy
wkrótce Vincukasowi zwędzili czwarty rower, jej twarz aż zsiniała ze złości, na
początku chwytała powietrze jak ryba, po czym wybuchła tak, że tym razem
poczerwieniała twarz Vincasa, który usiłował coś tłumaczyć, lecz nie mógł nawet się
wtrącić, często słyszał słowa „głupku, głupku, innym razem nie zamkniesz nawet
swego mieszkania”, lecz nastał taki dzień, gdy o Vincasie zaczęło mówić sześć
tysięcy mieszkańców, gdy zbudowano i nareszcie otwarto na placu miejskim nowy
zegar, który projektował i zmontował sam Vincukas wraz ze swoimi dziećmi, z tej
okazji żona nie gderała, lecz upiekła pyszną szarlotkę, którą lubił mąż i dzieci,
zegarmistrz czuł się szczególnie, jak gdyby świętował własny jubileusz, włożył białą
koszulę, ale przedtem odwiedził zakład fryzjerski, aby fryzjerka poprawiła mu urodę,
na tę fryzjerkę Vincukas zawsze spoglądał ciepłym wzrokiem, czasami, gdy obok nie
było postronnych, gładził jej talię, naprawiał radyjko, aby dziewczyna nie nudziła się
w pracy, by mogła posłuchać muzyki, może Vincukas też jej się podobał, na jego
widok kraśniała jak wiśnia i z uśmiechem prosiła siadać, pewnego razu zegarmistrz
nawet zażartował, czy mogłaby ona go ostrzyc, gdyby usiadła mu na kolana, ona
tylko się roześmiała i odrzekła, że tak jeszcze nie potrafi, lecz on powiedział, że
zapłaci podwójnie, ale dziewczyna tylko z uśmiechem potrząsała głową, obawiając
się nie obcych ludzi, którzy w dowolnej chwili mogli pojawić się w zakładzie, ale jego
żony, którą widziała w jednym ze sklepów, gdy ta beształa ekspedientkę, że pomyliła
się wydając resztę, jednakże ani Vincukas, ani jego koledzy nie spodziewali się, że
po roku miejski zegar stanie i nie będzie komu go naprawić, tymczasem zaś
zegarmistrz będzie leżał w szpitalu na wpół żywy, bo jego organizm się nadwerężył,
Vincukasowa miałą obawy, czy uda się go uratować, zaś „tata” już rozmawiał z
aniołami, ale stał się cud, może poskutkowały leki, a może intensywna terapia, lecz
Vincukas stanął na nogi, tylko że chodził o kulach, nie władał jedną nogą i ręką, z tej
racji otrzymał rentę inwalidzką, wkrótce w mieście zlikwidowano punkt obsługi
mieszkańców, w którym Vincukas pracował jako zegarmistrz, zmienił się również
jego wygląd – wszystkie włosy zbielały, twarz posmutniała, sąsiedzi mówili, że winę
za stan jego zdrowia ponosi żona, która codziennie zadręczała go o byle błahostkę,
ale dla niej nastały czarne dni, przybyło kłopotów, a tu jeszcze szef zaczął grozić
zwolnieniem, gdyż ta często zrywała się z pracy, a jak nie polecisz do domu, gdy
pozostawiony tam mąż może nie wiadomo co wymyślić, pewnego razu po powrocie
do domu usłyszała wołanie i walenie w drzwi, okazało się, że „tata” zatrzasnął się w
łazience i nie potrafił otworzyć zamka, który sam zmajstrował z nudów, więc zaczęła
wołać: „Przez ciebie postradam rozum!”, nagle jakby ktoś szepnął Vincasowi do
ucha: „Najpierw trzeba ten rozum mieć”, - powiedział to głośno, a żona osłupiała i
poprosiła, aby powtórzył swoje słowa, lecz Vincukas w porę ugryzł się w język i
siedząc w łazience rozpłakał się z bezsilności wobec niepowodzeń, niczym duże
dziecko, po czym otworzył drzwi, dobrze, że jego dzieci już miały paszporty, jeden
zamierzał zostać informatykiem, drugi – specjalistą rolnictwa, tylko wątpliwe, że
będzie pracował na roli, gdyż i Vincukas, wprawdzie urodzony na wsi, odwiedzał
matkę tylko na święta i podczas urlopu, ale tego lata pojechał do niej, zgarbionej ze
starości, gdy matka nareszcie ujrzała osiwiałego syna o kulach, o mało nie zemdlała:
oto co zostało po młodym i wrażliwym mężczyźnie, usiedli na podwórku rozżaleni na
drewnianej ławeczce, niczym pensjonariusze w domu starców, długo rozmawiali, jak
gdyby syn wrócił po długiej i ciężkiej podróży, Vincukas opowiadał o swoim zegarze,
ponoć władze miejskie przeznaczą mu trochę pieniędzy za stałą opiekę nad
zegarem, ale najpierw musi podreperować swoje zdrowie, żeby nie musiał chodzić o
kulach, kto wie, może powrót na ojcowiznę, do tych starych jabłoni, które znał od
dziecka, dodały Vincasowi sił i wiary w siebie, ale wyruszając ze wsi opierał się już
tylko o laskę, którą sam sobie wyciął z porządnej leszczyny, natomiast kul więcej nie
potrzebował, wkrótce znów obracały się wskazówki zegara, a on spoglądając z
oddali na wieżę, cieszył się ze swego dzieła, żywiąc nadzieję, że nawet gdy go nie
będzie już wśród żywych, ktokolwiek zatroszczy się o zegar, a ludzie już teraz
nazywali go „zegarem Vincasa”, więc poprosił syna, aby go sfotografował przy
dwudziestometrowej wieży, gdy rodzina zjechała się świętować jubileusz Vincasa,
wszyscy razem zrobili zdjęcie przy tej wieży, na której wierzchołku lśnił zegar, swoje
serce mistrz nazywał „zegareczkiem”, odmierzającym przeznaczony mu czas; a
telewizorów Vincukas więcej nie naprawiał, jego „bardaczok” stał na półeczce
balkonu, teraz już nigdzie nie musiał spieszyć, czasu miał do woli, ale gdy pozwalała
na to pogoda, przyjeżdżał rowerem do wieży, oglądał zegar, smarował części, potem
zawracał na działkę, tam grzebał w ziemi, coś ścinał, przybijał i dopiero na wiosnę
okazało się, że były to szpakówki, które rozdawał dzieciom, aby zawiesiły na
drzewach, pewnego wieczoru przyznał się żonie, że chciałby doczekać wnuka lub
wnuczki, a ta klasnęła w dłonie i zaczęła rechotać: „Ależ co ty pleciesz, tato, dzieci
jeszcze nie skończyły studiów!”, chociaż tak naprawdę ona sama tego pragnęła, tylko
nie mówiła mężowi, ukradkiem zbierała do kupy małe ubranka, w które mogłyby się
ubierać chyba tylko że skrzaty, lecz wkrótce Vincukas dostał cios w serce: gdy
pewnego ranka szykował się do wyjścia z domu, żona ostrzegła go, aby nie jechał na
działkę, bo w tym tygodniu notariusz zatwierdzi dokumenty sprzedaży domu,
Vincukas chwycił się za serce nie wiedząc, jak zareagować – krzyczeć czy płakać ,
więc skulony na kanapie jęczał: „Dlaczego to zrobiłaś, dlaczego to zrobiłaś?”, a gdy
się uspokoił, spojrzał na żonę niczym na największego wroga, zaś ta powiedziała, że
nie było innego wyjścia, z jego rentą i swoją wypłatą w mieście nie przeżyjesz, a
jeszcze musi pomóc synom, którzy studiują, dlatego po sprzedaniu działki z domkiem
jakoś zwiążą koniec z końcem, Vincukas próbował ją przekonać, lecz to nie pomogło,
ona była twarda jak głaz, a pieniądze były rzeczywiście bardzo potrzebne, gdyż
różne rachunki szybko opróżniały portmonetki, jednakże Vincukas nie był w stanie
pojąć czarnej „arytmetyki”, wydawało mu się niedorzeczne, że państwo nie troszczy
się o własnych obywateli, że krajem rządzą jakieś podejrzane osoby, które w
audycjach telewizyjnych wciąż rozprawiają o wzroście ekonomicznym, nie pojmował
również innych zjawisk i czuł się jakby trafił do innej epoki, niczym w amerykańskim
filmie fantasy, którego bohaterowie tułają się w wehikule czasu, przez cały wieczór
siedział markotny, po czym wyszedł na balkon, podlał kwiaty, a gdy poczuł się
zmęczony, znów wyszedł na balkon i tkwił tam, niczym jakiś żywy przedmiot, który
przeżył swój czas i stał się nikomu niepotrzebny, potem pomyślał, czy przypadkiem
władze miasta nie wpadną na pomysł, aby sprzedać skonstruowany przez niego
zegar, natomiast nowy właściciel wywiezie go do skupu metali, a na jego miejscu
wybuduje jeszcze jedną knajpę, aby młodzież piła, bawiła się i o niczym dobrym nie
myślała, gdyż dzisiaj za wszystkich myślą ci, którzy mizdrzą się z ekranów
telewizyjnych debatując o stale rosnącym dobrobycie.
Tłumaczyła
Mirijana Kozak

Podobne dokumenty