Rzeczpospolita Babska - Polish Professionals in London

Transkrypt

Rzeczpospolita Babska - Polish Professionals in London
PPLink
Wydanie 3 | Maj 2013 | email: [email protected]
Rzeczpospolita Babska
Zjednoczone Królestwo Polek - tak nazwały swoją inicjatywę Polki mieszkające w UK, które chcą żyć w świecie wolnym od stereotypów płci. Pod hasłem „Inspiracje-Pasje-Sukces” zorganizowały I Kongres Polskich Kobiet w Wielkiej
Brytanii. Bez wzajemnej inspiracji i pasji organizatorek nie byłoby sukcesu, jakim Kongres się okazał. Trzonem i
zasadniczą siłą komitetu organizacyjnego były dziewczyny z Polish Professionals in London. To one poświęcając swój
prywatny czas wyszukiwały sponsorów, po nocach ślęczały przed monitorami projektując materiały promocyjne,
dzwoniły, zamawiały, zapraszały, a kiedy trzeba było to do późna w nocy sprzątały pomieszczenia Ogniska Polskiego,
aby w dniu Kongresu wszystko było dopięte na ostatni guzik.
„Kobieta w polityce i historii Wielkiej Brytanii” był pierwszym z cyklu paneli na Kongresie. Panelistki od lewej: Iwona
Woicka-Żuławska, kierownik Wydziału Ekonomicznego Ambasady RP w Londynie; Joanna Dąbrowska, radna z Ealing
z ramienia Partii Konserwatywnej; Alicja Borkowska, politolog i dziennikarka, członek Partii Konserwatywnej; Helena
Miziniak, aktywnie działa w organizacjach polonijnych od lat 60. inicjatorka ruchów zjednoczeniowych tych organizacji.
Panel prowadziła Gosia Skibińska z PPL. fot. Agata Stadnik
Do pomocy przy organizacji Kongresu dziewczyny z PPL włączyły się niezależnie od siebie. Kilka miesięcy wcześniej usłyszały o pomyśle stworzenia
Kongresu i postanowiły pomóc. Dzięki temu w osobie Natalii Salamon
Królestwo Polek zyskało niezastąpioną rzeczniczkę prasową. Stworzenia od
podstaw i ciągłym dbaniem o czystość i przejrzystość strony internetowej,
której nie powstydziłaby się żadna organizacja, podjęła się Agata Stadnik,
dr Basia Czarnecka z Aniką Kumar opracowały ankietę skierowaną do
Polek w UK. Motorem napędowym, gdy brakowało już sił i „człowiekiem
orkiestrą” okazała się dbająca o detale Magda Nowak. Do pomocy dzięki
urokowi dziewczyn z PPL włączył się też Łukasz Filim. Powaga funkcji
przewodniczącego PPL nie przeszkodziła mu by nosić krzesła, przestawiać
stoły, czy dźwigać kartony z książkami.
Część główna Kongresu została przygotowana w formie cyklu paneli, czyli
półgodzinnych rozmów z zaproszonymi paniami-specjalistkami z wybranych dziedzin. Kobiety nauki, sztuki, biznesu, działalności publicznej,
politycznej i społecznej mówiły o swoich pasjach i inspiracjach.
Wydarzenie patronatem objęła Ambasada Polska RP w Londynie, która
była gospodarzem części wieczornej Kongresu. To tutaj właśnie ogłoszone
zostały wyniki plebiscytu na Polkę Roku. Głosami internautów została nią
Agnieszka Kołek, kurator wystaw Passion for Freedom, propagująca idee
wolności. Na I Kongres Polek do Londynu przyjechały prof. Magdalena Środa oraz Wanda Nowicka, wicemarszałek Senatu RP (obie panie na zdjęciu
obok razem z dr Basią Czarnecką podczas panelu zamykającego Kongres).
1
Czytelnia
Milion w cztery godziny
Co robiłbyś codziennie, gdybyś miał już 100
milionów w banku?- pyta Timothy Ferris w
swojej książce „4-godzinny tydzień pracy”. Co
pochłaniałoby wtedy Twój czas?
Może podróże, nauka języków, pisanie,
wolontariat...? To z pewnością wypełniałoby moją
„ustawioną” egzystencję.
W odpowiedzi na to pytanie kryje się klucz do tego,
co Cię w życiu najbardziej cieszy. I jeśli wiesz już co
to jest, to czy nie warto zorganizować się tak, żeby to
wokół tych pasji kręciło się Twoje życie? Pytanie zatem
jest inne, „Jak mogę zacząć prowadzić życie milionera,
nie mając milionów na koncie?”
Timothy Ferriss dał początek subkulturze ludzi
zwanych Bogatymi w Zupełnie Nowy Sposób (New
Rich). To ludzie, którzy nie zamierzają zaharowywać
się godzinami w pracy, wracać do domu wyzuci
z energii i żyć od wakacji do wakacji, czekając na
emeryturę. Ten system zakłada, że na bezmyślnej
mordędze upływa nam większość życia a to przecież
szaleństwo. Bogaci w Zupełnie Nowy Sposób
to ludzie, którzy nie tracą czasu na narzekanie,
wypełnianie życia frazesami i innego rodzaju
bezproduktywną bieganinę i biorą sprawy w swoje
ręce. Oni stwarzają sobie luksusowy styl życia tu i
teraz, wykorzystując swoją najcenniejszą walutę:
czas i mobilność. Oni wyróżniają się z tłumu swoimi
celami, odzwierciedlającymi ich prawdziwe priorytety
i przemyślaną filozofię życiową.
Felieton
Obywatelstwo brytyjskie dla Polaków
Get out of here?
Rozmowa rodaków zasłyszana gdzieś w polskim sklepie w Londynie: „A jak Angole z Unii wystąpią, to mamy wypier…. do domu?”.
Tak ekstremalnie, myślę, nie będzie, lecz jeśli do referendum, wedle
życzenia Camerona, dojdzie i obywatele Wielkiej Brytanii Unii Europejskiej podziękują, to mamy dwa wyjścia. Pierwsze: jak przed
2004 rokiem ubiegać się o wizy i miesiącami czekać na zmiłowanie
wielebnego Home Office. Ja weteranka po piętnastu latach pobytu
w UK wolę o tamtych czasach na tzw. śmierć zapomnieć. Z całym
szacunkiem panie premierze, ja już swoją pańszczyznę odrobiłam!
Wyjście drugie: zróbmy to, w czym od zarania naszej łojcyzny jesteśmy doskonali – unieśmy się! Czym? Honorem rzecz jasna! Przez
stulecia całe, panie dzieju, zabory, powstania, wojny, jak nie „Paszli
won” to „Raus, Hände hoch”, a teraz co? „Get out of here”?! Proszę
bardzo, ja już zaczynam się pakować. Pojawia się tylko pewien problem. Na Wyspach mieszka nas oficjalnie 579 tysięcy i wózek z napisem
„British economy” wespół w zespól pod tę górę zwaną recesją przecież
pchamy. Więc co oni tu bez nas zrobią? Inland Revenue się zapłacze.
W okienku banku nie uświadczysz już przyjaznej duszy, która ci po
polsku wytłumaczy zagadkę różnicy pomiędzy standing order i direct
debit. Restauratorzy, menadżerowie kawiarni i sklepów wszelakich,
bójcie się! Wyższa klaso średnia, zapomnij o polskich opiekunkach,
które dzieci traktują jak własne i o sprzątaczkach, co to pucują, jakby
codziennie święta były. Farmy, fabryki – dobrym czasom nadszedł
kres! A budowy? Staną. Finito. Remont do odwołania. Nikt nie usłyszy
już neologizmów w stylu: „plastrowanie”, „treja” czy np. „w tym flacie
w bejsmencie zafiluj ścianę, a potem ją podtaczuj”. Znajomy pracę
magisterską napisał o języku na londyńskich budowach i co, paromiesięczne badania naukowe do kosza? O przepraszam, na skip znaczy
się. W zapomnienie odejdą perełki typu: „Jak weźmiesz autobus i nie
będziesz miał trawelki, to cię zczardżują ponad dwa funciaki.” Ach,
już mi się łezka w oku kręci. Kolejny temat – sklepy spożywcze. Moja
druga angielska połowa żyć już nie potrafi bez kabanosów i ogórków
konserwowych. Mielibyśmy tak bezlitośnie odebrać jego nacji prawo
konsumowania polskich rarytasów? Minie kilka lat i mniej wykształceni Brytyjczycy ponownie będą mieli wątpliwości, gdzie właściwie jest
Polska, a może to była republika ZSRR i czy nadal reglamentują nam
papier toaletowy? Na to nie możemy przecież pozwolić! Zaczynam
mieć wyrzuty sumienia. Polska, Mickiewiczowski Chrystus narodów i
tym razem się poświęci i …zostanie w Anglii. Bez względu na wyniki
referendum. A ja walizkę chowam do pawlacza i idę zaparzyć cuppa.
Nie chcesz ślęczeć
za biurkiem do
emerytury albo żyć w
stresie, kiedy po raz
kolejny szukasz pracy
bo pieniędzy nie
starcza do pierwszego
a oszczędności
szczupleją z dnia na
dzień? Chcesz być
wolny, by robić to,
co kochasz nie tylko
w weekendy czy od
czasu do czasu, ale
zawsze i wszędzie?
Chcesz czuć radość
i satysfakcję z
tego, co wypełnia większość Twojego czasu? Książka
„4-godzinny tydzień pracy” może kryć receptę na
tę szeroko rozumianą wolność. Możesz odnaleźć w
niej sposób na „odkurzenie starych pasji i określenie
marzeń na nowo”. Tim uczy strategii, jak uwolnić się od
schematu ‘pracy w oczekiwaniu na emeryturę’ i zdobyć
niezależność finansową by mieć czas na poszukiwanie i
przeżywanie tego, co najlepsze na tym świecie.
Gosia Skibinska – obserwując
Dzięki wskazówkom Tima udało mi się potroić swoje tańce godowe 30-latków w PPL,
roczne dochody przy zmniejszeniu godzin pracy o
zlitowała się nad nimi i poszła do
połowę. Przestałam ustawicznie wszystko analizować
i czekać aż milion spadnie na mnie z nieba a wzięłam seksuologa po zbiorową poradę.
Dominika Hannath czyta książki
się za działanie. Myśli dopiero wtedy są użyteczne,
gdy przyczyniają się do twórczego działania. Małymi
i radzi jak pracować, żeby się nie
krokami rzuciłam stałą pracę, znalazłam intratny
zmęczyć i mieć miliony w banku.
kontrakt i zaczęłam uważać nad czym spędzam moje
cenne godziny. Mam teraz więcej czasu na moje pasje Marzena Maciejewska wraca
i nie jestem przywiązana do biurka czy szefa z piekła. po kontuzji i bierze się za sport,
kopiąc przy tym leżącego, czyli
I to dopiero początek, bo mam jeszcze jedną dobrą
nasze orły.
wiadomość. Stawianie sobie nierealnych celów to nie
jest głupota i naiwność. ‘Robienie rzeczy nierealnych
Ola Jackowska nasz szpieg w najjest łatwiejsze od robienia rzeczy realnych’. Dlaczego?
lepszych restauracjach.
Bo wtedy spodziewamy się, że będzie trudno, więc małe
porażki po drodze nie zniechęcają nas tak szybko. Czy jest Kasia Nowicka dzieli się swym
Ci lepiej niż rok temu? Miesiąc temu? Tydzień temu? Na smutkiem, że Brytyjczycy nie są
częścią europejskiego gulaszu, i
co czekasz? Życie jest zbyt krótkie, aby było małe.
Stopka
Agnieszka Siedlecka
Kto, co, z kim, gdzie i dlaczego?
2
Dominika Hannath wyróżnia ich mdła odmienność.
Agnieszka Siedlecka przedstawia apokaliptyczną wizję Wilkiej
Brytanii bez Polaków.
Agata Sadza kontynuuje krucjatę kulturalną i wypala ogniem
i mieczem błędy w naszych
tekstach.
Beata Kopka zwiedza muzeum, i
ogląda obrazy. Całe dwa.
Łukasz Filim pod wpływem
wiosennego słońca ulega poetyckiemu natchnieniu i rymuje.
Zły Gargamel tradycyjnie pozostaje w sferze ezoterycznej. Nasz
‘psycho’ wziął się tym razem za
psychotest.
Zły Gargamel
Strach, moda czy wygoda
-Nie dam rady pójść jutro z wami, bo
przygotowuję się do testów, a tylko w
niedzielę mam czas na naukę – powiedział na
jednej z sobotnich imprez Piotr Passowicz,
znany choćby z tego, że przewodzi grupie
rowerowo-przygodowej w PPL.
-Do jakich znowu testów? Jesteś geodetą czy
księgowym? – spytałam.
-Staram się o obywatelstwo brytyjskie i muszę
zdać wymagane testy – wyjaśnił Piotr, a ja w
tym momencie wiedziałam, że sprawa jest
poważna. Jeśli Piotrek, którego uważałam i
wciąż uważam za ostoję wartości rodzinnych
i polskich tradycji chce zostać Brytyjczykiem,
to świat stanął na głowie.
Identyczne starania jak Piotr podjęło już
tysiące Polaków mieszkających na Wyspach
Brytyjskich. Sara Int Ltd, firma zajmująca się
kompletowaniem i wysyłaniem dokumentów
do Home Office, od czasu pamiętnych słów
Davida Camerona na temat możliwości wyjścia
Wielkiej Brytanii z UE zanotowała znaczący
wzrost liczby klientów. Znaczący wzrost
oznacza w tym przypadku 200%.
O brytyjskie obywatelstwo może starać
się osoba, która udokumentuje minimum
6 lat legalnego pobytu w tym kraju.
Dokumentujemy to poprzez zatrudnienie
(etat, czyli rejestracja w Home Office, własna
firma ltd lub bycie self employed) lub poprzez
naukę. Niezbędne jest zdanie egzaminu „Life
in the UK” lub ESOL z elementami British
Citizenship. Prawdopodobnie od listopada
nastąpią zmiany w egzaminach. Osoba
starająca się o brytyjskie obywatelstwo nie
może być karana. Kara więzienia powyżej
2,5 lat wyklucza możliwość pozytywnego
rozpatrzenia wniosku. Osoby ukarane za jazdę
po pijanemu utratą prawa jazdy na 9 miesięcy,
nie mogą się starać o obywatelstwo przez 5
lat. Nie można przebywać poza granicami
UK dłużej niż 450 dni w ciągu ostatnich 5 lat
oraz dłużej niż 90 dni w ciągu ostatniego roku
- wyjątkiem jest udokumentowany wyjazd
służbowy. Ma to na celu pokazanie, że z Wielką
Brytanią, której obywatelem chcemy zostać
łączą nas stałe więzy i życiowe interesy.
Niemały jest również koszt całej procedury.
Zależy on od ilości osób w rodzinie, które
wniosek składają. Jedna osoba zapłaci
£874, małżeństwo £1550. Wnioski osób,
które otrzymują liczne zasiłki mogą zostać
odrzucone. Jeśli wniosek został wypełniony
poprawnie, do pół roku od jego złożenia
Home Office przysyła list z zaproszeniem na
ceremonię ślubowania/afirmacji lojalności
brytyjskiemu monarsze. Zazwyczaj czas
oczekiwania na odpowiedź jest znacznie
krótszy.
Brytyjczykiem od dwóch lat jest między innymi
Paweł Szyszuk. Skompletował dokumenty i
wypełnił wniosek samodzielnie.
- Miłym zaskoczeniem dla mnie podczas
ceremonii było to, że każdy ze ślubujących
otrzymał drobny upominek. Ja dostałem
pamiątkowy medalion, dla dzieci były misie
– wspomina ceremonię Paweł. – Ogólnie
wydarzenie jest bardzo uroczyste, przeważają
eleganckie garnitury. Ja poszedłem w sportowej
marynarce.
Obywatelstwo jest związkiem prawnym
między osobą fizyczną a państwem. Nie określa
ono przynależności etnicznej. Dopiero po
otrzymaniu obywatelstwa można wystąpić
z wnioskiem o paszport danego kraju.
Zdarza się, że to właśnie chęć posiadania
brytyjskiego paszportu jest powodem starania
się o obywatelstwo. Jeszcze dwa lata temu
dominowały powody osobiste (np. że urodzone
w UK dzieci były Brytyjczykami, więc rodzice
też występowali z wnioskiem).
- Obecnie częstym powodem jest strach przed
konsekwencjami ewentualnego wystąpienia
Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej –
Jeśli za liczbę Polaków
przybyłych do
UK po 2004 roku
przyjmiemy najniższą
z szacunkowych liczb,
czyli pół miliona i jeśli
każdy z nich złożyłby
wniosek o obywatelstwo
brytyjskie, do kasy
Home Office wpłynęłoby
400 milionów funtów.
To więcej niż potrzeba
by przez 10 lat
utrzymywać brytyjską
królową i zapewnić
funkcjonowanie
podległych jej biur.
Rocznie Elżbieta II
potrzebuje na to £32 mln.
mówi Grzegorz Kubalańca, manager w
Bussines&Immigration Department w firmie
Sara-Int Ltd.
W Sarze-Int Ltd, która zajmuje się
doradztwem imigracyjnym i jest
zarejestrowana w The Office of the
Immigration Services Commissioner można
uzyskać wszelkie informacje i pomoc
dotyczące procedury uzyskania brytyjskiego
obywatelstwa.
Dla Pawła Szyszuka brytyjskie obywatelstwo
już okazało się przydatne.
- Miałem interview w firmie z branży
„defence” i jako Brytyjczyk mogłem się
poruszać po terenie firmy bez asysty – mówi
Paweł.
Gosia Skibińska
Podwójne obywatelstwo jest stanem
uważanym przez wiele państw za
niepożądany. Trudno jest bowiem zachować
wierność i lojalność w stosunku do dwóch
państw, zwłaszcza jeśli panują w nich
odmienne ustroje i interesy. Podwójne
obywatelstwo może doprowadzić do
konfliktów, jeżeli np. każde z państw zażąda
wykonania obowiązku służby wojskowej.
Inny rodzaj trudności powstaje, jeśli chodzi
o ustalenie, które z państw ma wykonywać w
państwach trzecich opiekę dyplomatyczną,
jeśli obywatel jej potrzebuje.
Myślę, więc jestem
Wszyscy ludzie będą braćmi?
Gdy na początku tego roku Unia debatowała
nad swoim przyszłym budżetem, słyszeliśmy
ostre wypowiedzi i deklaracje z ust Davida
Camerona na temat stosunku jego rządu nie
tylko do budżetu, ale Unii Europejskiej w
ogóle. Cameron chciał zmian, zresztą bardzo
potrzebnych, ale i groził całkowitym odłączeniem
się Wielkiej Brytanii od Unii Europejskiej. Jego
słowa nie tyle mnie zmroziły, co zasmuciły.
Moja hipoteza, iż Wielka Brytania w zasadzie do
Europy nie należy potwierdziła się.
Wielkiej Brytanii jej wielka przeszłość odbija
się czkawką, a położenie geograficzne sprawia,
że czuje się szczególnie odmienna i taką chce
pozostać. Mimo tego zawitała w progi Unii
Europejskiej. Mnie się jednak zdaje, że Wyspy
Brytyjskie to oddzielny kontynent sam w sobie,
zupełnie przypadkiem ulokowany nieopodal
Europy. Tak się składa, że mieszkam na jednej
z tych wysp i jej stosunek do „mojej Europy”
dotyczy i przejmuje mnie bardzo.
Stanowisko Wielkiej Brytanii wobec
Unii Europejskiej sprowadza się do jednego
określenia – unia handlowa. Brytyjczycy ciągle
kalkulują, czy przynależność do UE im się
opłaca. Tymczasem, z mojego punktu widzenia,
z perspektywy zwykłej szarej Europejki,
korzyści wynikające z jednoczącej się Europy
są niewymiernym dobrem, którego Brytyjczycy
prawdopodobnie nigdy nie zrozumieją.
W maju 2004 roku miałam przyjemność
uczestniczyć w Budapeszcie w obchodach
przyjęcia nowych krajów do UE. Przez te
kilka dni w powietrzu czuć było braterstwo i
bardzo się cieszyłam, że zacieśniamy więzi. Idea
zjednoczonej Europy bardzo przypada mi do
gustu. Dzielimy ten sam praindoeuropejski język,
dźwięki muzyki przenikają się od Bałkanów do
Półwyspu Iberyjskiego, a na talerzach mieszają
się przeróżne smaki. Europa to kociołek
smakowitego gulaszu, podczas gdy Wielka
Brytania to talerz z tłuczonymi ziemniakami,
brokułami gotowanymi na parze i stekiem,
ewentualnie polanym sosem własnym.
W dniu przystąpienia Polski do strefy
Schengen, moja koleżanka, zapalona taterniczka,
wzniosła toast lampką wina, widząc siebie
stąpającą po Tatrach słowackich zaraz po
wspięciu się na szczyt Tatr polskich. Któregoś
lata zatrzymałyśmy się w schronisku na szczycie
wzgórza z widokiem na Tatry słowackie. Rano
wsiadłyśmy do samochodu i zjeżdżając w dół,
nie skręciłyśmy w prawo w kierunku Morskiego
Oka, ale pomknęłyśmy prosto. Bez paszportów,
bez stania w kolejce, bez przeszkód znalazłyśmy
się na drodze zwanej Cesta Slobody, szerokiej
i pustej. Czułyśmy się wolne. Takiej wolności
w zjednoczonej Europie Brytyjczycy nigdy
nie zrozumieją, chyba że za jakiś czas ruchy
tektoniczne dołączą Wyspy do kontynentu.
Kasia Nowicka
Autorka jest absolwentką Ośrodka Studiów
Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego
3
Witajcie w naszej bajce
W PPL-u czasy PRL-u
Ekipa majstrów-fachowców i tłum partyjnych towarzyszy w czerwonych krawatach
pojawili się na karnawałowej imprezie PPL. Powitani setką wódki bawili się na parkiecie
wraz z górnikiem, papieżem, człowiekiem z żelaza i gromadą hippisów.
Nad całą imprezą czuwał Pierwszy Sekretarz, który jeszcze
przed rozpoczęciem potańcówki odznaczył medalem za
zasługi dozorcę Anioła. Aniołowi towarzyszyła jak zawsze
troskliwa żona Bożena Dykiel (w tej roli wystąpiła równie
blond Beata Kopka). Tłum chłoporobotników nie zdążył
przełknąć kolacji, gdy rozległa się niezapomniana z czasów
PRL melodia rozpoczynająca coniedzielny koncert życzeń.
Program tradycyjnie poprowadzili eleganccy jak przed laty
Krystyna Loska i Jan Suzin (w tej roli zobaczyliśmy ich
doskonałe sobowtóry, czyli Małgosię Leszczyńską i Mikołaja
Paszkowskiego).
Wśród tłumu zdecydowanie wyróżniał się mężczyzna w białej
sutannie. Biała piuska nie pozostawiała wątpliwości – to papież.
– Długo zastanawiałem się kto kojarzy mi się z okresem PRL
i tylko papież przychodził mi do głowy – mówi ukryty pod
białą sutanną Michał Przech. Michał strój zamówił na Allegro
a purpurowy pierścień wyszukał na e-bay. Po balu rekwizyty
trafiły do szafy.
4
Obecność papieża mogła władze PRL kłuć w oczy. Kolektyw
aktywistów postanowił więc nagrodzić strój bardziej politycznie
poprawny i najlepiej przebranym uczestnikiem imprezy został
górnik. Za górnika przebrał się Robert Słomka, który oryginalny
górniczy mundur wyjął z szafy swojego taty. Za pomysł ze
strojem Robert otrzymał najprawdziwszą pracowniczą paczkę.
Była w niej konserwa turystyczna, skarpetki, kawa zbożowa i
rolka papieru toaletowego. Jednak największą radość Robertowi
sprawił oczywiście fakt, że żadna z pań nie mogła się oprzeć
pokusie pogłaskania górniczego pióropusza.
Paczka – nagroda za najlepsze kobiece przebranie trafiła – w
żelazne ręce Gosi Skibińskiej. Wymalowana na srebrno Gosia
pojawiła się na imprezie jako Człowiek z Żelaza.
– Papier toaletowy, który dostałam w nagrodę, ucieszył mnie
równie mocno, jak w czasach PRL – mówi Gosia. – Właśnie
skończył mi się w domu zapas, a na drugi dzień po imprezie
była niedziela i nie chciało mi się paradować po ulicy z siatkami
pełnymi tego strategicznego produktu. Konserwę wyrzuciłam,
była przeterminowana.
O wypracowanym wspólnymi siłami dobrobycie w PRL
świadczyły fundusze na jeszcze dwie pracownicze paczki.
Powędrowały one do najlepiej bawiących się na parkiecie.
Najbardziej zwinną tancerką okazała się przebrana za
harcerkę Gosia Liput, która ma wrodzony talent do tańczenia
i żadnych kursów w tym kierunku nie kończyła. Harcerski
mundur kupiła przez Internet.
- Były takie mrozy, że samoloty nie latały i o mały włos,
a paczka z moim strojem by nie dotarła – mówi harcerkatancerka.
Najlepiej bawiącym się mężczyzną został tajemniczy,
nikomu nie znany osobnik. PPL-ink dotarł jednak do
tajemniczego gościa! Okazał się nim Kamil Mielczarek –
świeżo upieczony członek PPL, dla którego taniec jest pasją.
– Wszystko zaczęło się od Michaela Jacksona, którego klipy
oglądałem na MTV – wspomina Kamil. Naśladowałem Britney Spears i Backstreet
Boys. W wieku 10 lat rodzice zapisali mnie
na kurs tańca towarzyskiego. Cha-chy,
jive’a, rumby i samby uczyłem się przez parę
miesięcy lecz nie było to coś, co polubiłem.
Potem zacząłem oglądać The Wade Robson
Project oraz programy typu You Can Dance
i filmy muzyczne jak Step Up. To dzięki
nim taniec urzekł mnie na dobre. Całkiem
niedawno uczęszczałem też na kurs hiphopu. Muzykę uwielbiam. Słucham jej po
kilka godzin dziennie.
A skoro już o muzyce mowa, to
imprezy nie byłoby, gdyby wodzirej nie
dał z siebie 300% normy. Tomek Kania
od samego początku PPL-owych imprez
zaskakuje znakomitym wyczuciem epoki.
W PRL-owym przypadku utwory układał
wg schematu: na początku muzyka do
słuchania, czyli Złote Przeboje Socjalizmu
(Warszawski dzień, Budujemy nowy dom,
Ukochany kraj, Mazowsze, Chór czejanda)
następnie muzyka z polskich filmów i seriali
(Alternatywy, Podróż za jeden uśmiech,
Jak rozpętałem II wojnę światową) a od czasu do czasu wstawiał
kultowe teksty z filmów Rejs, Miś, Seksmisja, Alternatywy 4.
– Nawet zdziwiłem się, jak ludzie podrygiwali i podśpiewywali
sobie piosenkę Rosiewicza „Michaił, wieje wiosna ze wschodu”
– szlagier, jak widać, wiecznie żywy – mówi wodzirej Tomek. –
Celem pierwszej części było wprowadzenie w odpowiedni klimat,
chodziło o to, aby goście nie tyle słuchali każdej piosenki, ale
między wierszami wyłapali cały kontekst, klimat, i całość odebrali
w stylu „trochę socjalizmu z domieszką polskich filmów”.
Kolejny etap to charakterystyczne rozpoczęcie: fanfary ze
„Stawki większej niż życie” oznajmiły, że „coś się dzieje” i zaprosiły
gości na salę. Potem usłyszeliśmy koguta z Teleranka i sygnał
z Dziennika Telewizyjnego. Po przemówieniu Sekretarza – z
podkładem hejnału mariackiego i melodii z Alternatyw 4 –
rozbrzmiał donośnie hymn zabawy: Witajcie w naszej bajce!
Kolejna część to blok taneczny. Zaczęliśmy od polskich
przebojów z lat 60. i 70.: Skaldów, Czerwonych Gitar, Jerzego
Połomskiego, Anny Jantar, Grechuty, Wodeckiego.
– Najbardziej zdziwiłem się, gdy ludzie szaleli do „Nic nie
może wiecznie trwać” bo ja zawsze uważałem tę piosenkę za
nietaneczną, ale moja żonka mówiła mi, abym koniecznie to zagrał
i wszyscy będą szaleć no i... oczywiście miała rację – przyznaje
Tomek Kania. – Od tej pory jak mam dylemat, co zagrać, to pytam
się żony!
Królowały jednak lata 80.: niezapomniane przeboje Kombi,
Papa Dance, Rudiego Schubertha, Lady Pank i Budki Suflera.
Przyszedł też czas na wykonawców zza żelaznej kurtyny. Po hicie
Michaela Jacksona „Black or White” wszyscy zgotowali w stronę
konsoli wodzireja niezapomnianą owację.
– To było szalenie miłe, ale tak to już jest z ponadczasowymi
utworami – śmieje się wodzirej.
Gosia Skibińska
fot. F-stop
Zabawa pod hasłem „Lata PRL-u w PPL” była już
trzecią przebieraną imprezą zorganizowaną przez
PPL dla swoich członków i sympatyków. Od samego
początku w historii PPL-owych imprez organizacja ta
postanowiła budować tradycję charytatywnego celu
każdej zabawy. Regularnie już wspieramy Barkę UK,
która pomaga wychodzić ludziom z bezdomności.
Tym razem udało się zebrać ponad 1000 funtów.
Nasza wizyta
BARKA UK
Zapewne większość „PPL-owców” miała okazję usłyszeć o
Barce, z którą PPL współpracuje od dwóch lat. Część z nas wzięła
również udział w wydarzeniach, których celem było finansowe
wsparcie dla Barki. Tylko dzięki tak dużej frekwencji na ostatniej,
styczniowej zabawie karnawałowej – „W PPL-u czasy PRL-u”
– udało się zebrać ponad 1000 funtów. Miesiąc po zabawie reprezentacja zarządu PPL odwiedziła siedzibę Barki, aby przekazać
fundusze i zobaczyć, jak wygląda centrum sterowania Barką.
Zatem jak było? W deszczowe popołudnie dotarliśmy pod drzwi
187 Calford Rd w Hackney. Drzwi otworzyli nam Edi i Tomek –
liderzy Barki. Na co dzień patrolują oni londyńskie ulice, gdzie
nawiązują kontakt z bezdomnymi. Edi i Tomek ugościli nas
przygotowanym przez siebie pysznym obiadem i sernikiem. Taka
atmosfera sprawiła, że na pierwszym piętrze, w saloniku Barki,
poczuliśmy się jak w domu. W Barce czekały na nas Agnieszka
i Gosia, z którą każdy zainteresowany może porozmawiać na
naszych comiesięcznych spotkaniach w The Pavilion End. Dziewczyny również działają w tej organizacji.
Głową i kręgosłupem Barki jest Ewa Sadowska. Ewa opowiedziała nam o historii Barki, która sięga 1989 roku i o jej pięknych
solidarnościowych korzeniach. Ewa żyje tematem bezdomności.
W każdym jej słowie wyczuwa się pasję, którą nie tak często
słychać u ludzi opowiadających o swojej pracy. Dzięki tej pasji
Ewa, pomimo lat spędzonych w samym centrum zagadnienia
bezdomności, nie zdradza najmniejszych oznak przytłoczenia
tematem.
Rodzice Ewy są założycielami Barki w Polsce. Pomimo wychowywania się i dorastania w otoczeniu problemu bezdomności
pojęcie wypalenia zawodowego jest dla Ewy bardzo odległe. Po
wysłuchaniu historii o tym, jak powstała organizacja i o jej wielu
projektach społecznych (ze szczegółami możńa zapoznać się na
stronie Barka.org.pl), nadszedł czas na obiad. W miłej i przyjaznej
atmosferze zjedliśmy wspólny posiłek, zastanawiając się nad tym,
jak nasze dwie, na pozór zupełnie różne instytucje mogłyby się
wspierać i wymieniać doświadczeniem. Dzięki temu niedzielnemu spotkaniu przedstawiciele Barki obecni są na naszych comiesięcznych PPL-owych spotkaniach w pubie, gdzie każdy zainteresowany może ich odnaleźć i osobiście porozmawiać o kondycji i
potrzebach fundacji.
Beata Kopka
5
Psychotest: Jakim jesteś zwierzęciem w pracy?
Po powrocie z Himalajów, gdzie na skutek niedotlenienia mózgu wpadł na pomysł połączenia
animizmu i zarządzania zasobami ludzkimi, Zły Gargamel przedstawia swoje najnowsze
odkrycia w zakresie HR.
1. Szef beszta Cię za opóźnienia w
projekcie:
a) tłumaczysz się nawałem innych
obowiązków i prosisz o przydzielenie
kogoś do pomocy
b) niepowodzenie traktujesz jako
wyzwanie i pracujesz jeszcze intensywniej
c) zwalasz winę na innych
d) podkulasz ogon i potulnie wracasz do
pracy
2. Nowy współpracownik opowiada
sprośny dowcip o szefie:
a) kiwasz z uznaniem głową – wszystko się
zgadza
b) z niechęcią odwracasz głowę i udajesz,
że nie słyszysz
c) zapamiętujesz dowcip i kto go
opowiedział – taka wiedza może się
przydać
d) stwierdzasz, że „nowy” pozwala sobie
na zbyt wiele i sprowadzasz go na ziemię
3. Przydzielono Ci współpracowników do
nowego projektu:
a) zabierasz wszystkich na piwo – praca
nie ucieknie, a z pragnienia to już wielu
umarło
b) z przerażeniem patrzysz na tą
niekompetentną zbieraninę – znowu
sam/a będziesz musiała wszystko robić
c) oceniasz szanse na powodzenie
projektu z nową ekipą. Ocena wypada
negatywnie
d) entuzjastycznie podchodzisz do
pomysłu i zaganiasz wszystkich do pracy
4. Wychodzisz z pracy na firmowe drinki:
a) pijesz do upadłego – grunt to
dobra zabawa, a jutro będzie można
wytłumaczyć się kacem
b) zamawiasz diet coke i po 20 minutach
dyskretnie wychodzisz
c) pijesz do upadłego – w końcu firma
stawia, dodatkowo czujnie obserwujesz
towarzystwo
d) pijesz do upadłego – w końcu szef
oczekuje, że będziesz się dobrze bawić
5. Kolega prosi Cię o pomoc w zadaniu:
a) odmawiasz tłumacząc się brakiem czasu
i przez pół godziny żalisz się na nawał
pracy
b) nie odmawiasz, ale zaczynasz
nienawidzić proszącego
c) ze słabo skrywaną satysfakcją i
niezdarnie udawanym współczuciem
robisz wykład na temat zarządzania
czasem
d) chętnie pomagasz – zyskasz kolejne
doświadczenie i uznanie przełożonych
Najwięcej odpowiedzi a)
Wół – nie jest zbyt bystry, obija się,
wszystko robi wolno, ale i tak wszyscy go
doją. Nie przejmuje się krytyką, wszelkie
Okiem Blondynki, czyli Blondon Eye
Sztuka korpo
Kryzys wartości czy może wędrówka po piramidzie Maslowa? Nie wiem, ale chyba
nie ma znaczenia, co nas w życiu pcha, byleby ten wózek jechał do przodu. I tak
sobie wędruję od pytania do pytania, od spotkania do spotkania, bo coś mnie w
tym korpo-życiu mierzi. „Korpo-” to taka choroba, którą się łapie jak katar sienny,
kiedy człowiek za długo w swoim życiu oddycha procesem zautomatyzowanym. Są
dwa wyjścia: albo stać się robotem od wykonywania poleceń i włączać się w algorytm egzystencji tylko wtedy, kiedy jest się o to pytanym, albo skręcić w drugą opcję. Opcja druga to jakieś 90% propozycji tego świata. Ale od czegoś trzeba zacząć!
Dlaczego nie od sztuki!
Poszukiwania swojego miejsca na Ziemi w czasach nowoczesnych, gdzie możliwości jest więcej niż atomów w naszym ciele, to zadanie abstrakcyjne. Abstrakcyjne
jak sposób pojmowania świata przez artystów. Może więc od nich warto zacząć?
Przy pierwszej okazji, jaka się nadarzyła, udałam się do National Gallery. Grupa
przypadkowych osób zebrała się, by podyskutować o obrazach. Całych czterech!
Cóż za produktywność! W oczach „korpo-świata” to strata czasu, bo przecież
przez dwie godziny można by wyprodukować tyle i tyle zysku. A tu tak się czas
marnuje. Na co? Na PRZYJEMNOŚĆ rozmowy z drugą osobą. Sztuka chyba już
umierająca. I dawno już nie miałam okazji rozmawiać o pięknie, o estetyce, o
symbolach, o znaczeniu rzeczy niewymierzalnych. A skoro nie da się ich zmierzyć,
opakować, zunifikować, to pewnie nie istnieją dla korpo-świata. Kilka chwil w
muzeum i powróciła do mnie zapomniana oczywistość, że myślimy. I to każdy
inaczej! A moi rozmówcy, zwykli ludzie: nauczycielka, twórca, babcia otworzyli
mi oczy na to, że w „normalnym świecie” system wartości nie opiera się na wizytówkach i kontach bankowych. I jakie to było piękne doświadczenie spotkać się z
odmiennością, która dla innych jest codziennym życiem. Świat spontaniczności,
skromności i bycia. I poczułam się zainspirowana jak niejeden z wielkich malarzy,
których obrazy dzisiaj otulają ściany muzeum.
6
Beata Kopka
pomysły musi najpierw długo przetrawić
i podobnie jak krowa nie zmienia łatwo
zdania. Towarzyski i lubiany, jednak
wymaga ścisłego nadzoru i mocnego bata.
Najwięcej odpowiedzi b)
Mrówka – typowa pracoholiczka, w
dodatku mało asertywna. Haruje jak
głupia, nie bierze urlopu, dąsa się na
innych, że nie pracują tak ciężko jak
ona. W relacjach ze współpracownikami
oschła i zdystansowana. Z czasem staje
się sfrustrowana tym, ze jej ciężka praca
nie jest dostatecznie doceniana. Odżywa
dopiero pod koniec kariery, głównie na
sanatoryjnych dancingach.
Najwięcej odpowiedzi c)
Komar – dużo brzęczy, ale mało z tego
wynika. Chętnie robi kąśliwe uwagi i
rozpuszcza jadowite plotki. Odgoniony nie
zniechęca się łatwo i atakuje z innej strony.
Często gnieździ się w korporacjach,
gdzie najłatwiej ukryć swoje nieróbstwo.
Jako szef jest typowym krwiopijcą
wykorzystującym pracowników.
Najwięcej odpowiedzi d)
Pies – pracownik idealny. Można go
besztać i karać, a i tak pozostanie ślepo
oddany przełożonemu, liżąc szefunia po
rekach i nie tylko. Bardzo przydatny w
konfliktach firmowych – zawsze można
kogoś nim poszczuć. Wierny i lojalny –
nawet wykorzystywany nigdy nie odejdzie,
jeśli nie zostanie zwolniony.
Serce na wiosnę
Dni się znów nam wydłużyły
Twarze słońcem rozświetliły
Wiosna weszła wreszcie w życie
Znów się czuję znakomicie
Chłopcy furki już pastują
Na wyjazdy się szykują
Będą śmigać po rejonie
Imponując przyszłej żonie
A dziewczyny nasze piękne
Sto pomysłów mają chętne
Gdzie podziałać, z kim i jak
Lata również czują smak
Znów radością serce bije
Znów się wszystkim chętniej żyje
To ożywcza słońca siła
Jest dla serca taka miła
Lato przyszło, chce się żyć
W wielu pięknych miejscach być
Żyjmy więc, dziękując za to
Że dokoła śliczne lato!
Łukasz Filim
Co 30-latkowie z PPL o seksie wiedzieć powinni?
Z Grażyną Czubińską, seksuolog i doradcą rodzinnym,
praktykującą w Londynie, rozmawia Gosia Skibińska
Czego 30-latkowie nie wiedzą o
seksie?
Warto wyjść w naszej rozmowie od
definicji słowa „seks”. Seks w każdym
języku oznacza płeć. Niestety często
pojęcie to jest zawężane do zachowań
seksualnych – a to jest tylko niewielki
wycinek seksu.
30-letni człowiek powinien być już
dojrzałym konsumentem życia. Powinien
być świadomy swojej płciowości i swoich
potrzeb. To wiek, w którym powinniśmy
zacząć odcinać kupony od pierwszych
30 lat życia. Niestety u 30-latka najmniej
dojrzałym aspektem jego życia bywa
właśnie seksualność.
Czym to jest spowodowane?
Podwaliny tego, w jaki sposób będziemy
realizować swoje potrzeby i samego
siebie, kształtują się do 18 miesiąca
życia oraz między 3 a 6 rokiem życia.
Następne lata to tylko ugruntowywanie
się tej swoistej „matrycy życiowej”.
Niestety nasi rodzice o tym nie wiedzą i
przekazują naszej matrycy fałszywe kody.
Na przykład komentując nad nocnikiem
„ale żeś śmierdzące kupsko zrobił” lub
krzywiąc się przy zmienianiu pieluszki,
kodują w nas przekaz, że nasze ciało od
pasa w dół jest fuj, be, brzydkie, brudne.
W życiu dorosłym takiego malucha może
to skutkować np. nieakceptowaniem
swoich narządów płciowych czy pieszczot
intymnych.
Co więc może zrobić 30-latka,
aby jej życie seksualne było jak
najbardziej dojrzałe?
Warto, by się dobrze zaprzyjaźniła ze
swoim ciałem i miejscami intymnymi.
Niezbędna jest tu akceptacja własnego
wyglądu i świadomość, że ciało ulega
transformacji na każdym etapie naszego
życia. Po drodze do tej akceptacji
napotykamy wszelkie „jestem za gruba”,
„mam cellulitis”. Gdyby kobiety sięgnęły
po wyniki badań oceny atrakcyjności
kobiet, to by wiedziały, że większość
mężczyzn woli kobiety, które posiadają
więcej ciała, a zwłaszcza biust i pupę. A
z tymi atutami (biustem i pupą) kobiety
mają najwięcej kłopotu, aby je u samych
siebie zaakceptować. Świadomość naszego
ciała budujmy nie z centymetrem w ręku
i wagą przy wannie, ale stojąc przed
lustrem i poprzez dotyk poznając swoje
unerwienie skóry, a poprzez to – swoją
intymną „mapę ciała”. Reaktywność
seksualna kobiety jest ściśle związana
z bodźcem dotyku całego ciała. Aby je
dobrze poznać, warto wziąć lusterko
do ręki i zobaczyć jak wygląda własna
wagina. Warto wiedzieć, że łechtaczka to
nie tylko ten mały „groszek” widoczny i
odczuwalny między wargami sromowymi,
ale – podobnie jak u mężczyzny – 12 cm
organ z dwoma ramionami ciał jamistych,
które symetrycznie oplatają pochwę i są
podwieszone pod miednicę.
W tym czasie, gdy 30-latka
poznaje przed lustrem swoje
ciało, co powinien robić
30-latek?
Dokładnie to samo – zaprzyjaźnić
się ze swoim penisem i poznać swoją
reaktywność, nauczyć się „sterować”
reakcjami seksualnymi poprzez
świadomą masturbację. Po to, by móc
świadomie także kierować dramaturgią
zbliżenia intymnego. Warto, by badał
swoje jądra, sprawdzając, czy nie ma
jakiś zmian chorobowych; kontrolował,
czy występują naturalne wzwody
poranne, które są swego rodzaju
„miernikiem” zdrowej potencji.
Co 30-latkowie o seksie wiedzieć
Kiedy 30-letni człowiek wie, że z
powinni?
okresu młodzieńczego wszedł w
Na przykład to, że dar szczytowania,
dorosłość?
czyli przeżywania rozkoszy seksualnej,
został ofiarowany przez Matkę Naturę
tylko mężczyźnie. U kobiety jest
to proces wyuczony, a jego nauka
trwa średnio 2 lata. Że reaktywność
seksualna u kobiet i mężczyzn wygląda
inaczej i często zależy od innych
czynników, potrzebuje innego czasu czy
form stymulacji. Dlatego istotna jest
umiejętność komunikowania się w sferze
intymności. To jest droga do nauczenia
się – nie tylko zresztą w obszarze
seksualności.
Co mogą zrobić 30-latkowie,
którzy mają trudności w
zbudowaniu udanego związku
partnerskiego?
Te trudności u 30-latków mogą
wynikać ze zbyt wysokich oczekiwań.
Wzorzec męskości i kobiecości
kształtowany jest między 3 a 6 rokiem
życia, czyli wtedy, kiedy słuchamy i
oglądamy bajki. Dlatego zwłaszcza
kobiety powinny zweryfikować obraz
mężczyzny, którego chcą widzieć u
swego boku. Jeżeli ktoś czeka na księcia
z bajki, który nadjedzie na białym
koniu, to może oczywiście czekać,
ale taki książę prawdopodobnie nie
nadjedzie. Każdy człowiek ma prawo
do słabości. Człowiek, którego będę w
stanie zaakceptować u mojego boku,
to będzie zwykły facet, a nie książę
z bajki i z takim zwykłym facetem
muszę umieć się dogadać, bo przecież
ta jego „zwykłość” jest właśnie fajna.
Również w sferze emocjonalnej trzeba
dać sobie przyzwolenie na obecność
drugiego człowieka. Człowieka, który
jest inny niż my. Więź emocjonalną w
dorosłości powielamy na podstawie
więzi z dzieciństwa. Jeśli pojawia się lęk
przed więzią, to może to być lęk przed
odrzuceniem lub porażką związku.
Warto w młodości próbować
odpowiedzieć sobie na kilka pytań,
w sposób zdecydowany i jasny. Po
pierwsze – „czy ja wiem, po co żyję?”.
Po drugie – „czy wiem, jak to moje
życie ma wyglądać?”. Po trzecie –
„czego oczekuję od życia we wszystkich
jego sferach: małżeńskiej, rodzinnej i
zawodowej, pamiętając też o prawie
do rozwoju własnej osobowości?”. I po
czwarte – w momencie, gdy wiążemy się
z drugą osobą – „czy jestem świadomy,
że człowiek, który stoi obok, to » istota z
innej planety«, to znaczy, czy rozumiem
odmienności psychoseksualne
mojego partnera, czy akceptuję jego
indywidualność, czy umiem się z nim
komunikować, a więc mówić i słuchać.
Jeśli nie, stworzymy temu człowiekowi
z życia piekło, z własnym w nim
udziałem. Gdy potrafimy odpowiedzieć
na te pytania, możemy się uważać za
dorosłych. Czas dorosłości to czas
pełnej realizacji w życiu zawodowym,
małżeńskim, rodzinnym, także w
ostatecznym uformowaniu własnej
osobowości. Aby ten etap był jednak
„pełnią życia”, musimy być świadomi,
że człowiek, który obok nas żyje, jest
naszym partnerem i odwrotnie. Warto
mieć świadomość, że on potrafi być dla
nas partnerem, ale równocześnie sami
potrafimy być także partnerem dla niego.
Zapraszamy wszystkich chętnych do wzięcia udziału w
anonimowych badaniach ankietowych pod poniższym linkiem
http://www.ankietka.pl/
ankieta/105755/emigracja-izmiana-otoczenia-czynnikiemmodyfikowania-sie-postaw-izachowan-seksualnych-polakow-wuk-po-2004-roku.html
7
Sport z kibicem
Orły, sokoły, nieloty
Na zdjęciu: kibicują: Iwona, Piotr i Marzena, fot.: F-stop
8
Sportowiec i kibic to jedna i ta sama
strona sportowego fenomenu. Nie
mogą istnieć bez siebie: razem jest im
wspaniale – a jednak czasami bardzo
ciężko. Mówiąc „ciężko” mam na myśli
eliminacje do Mistrzostw Świata w piłce
nożnej. Najbliższe mistrzostwa już za rok
w Brazylii, więc eliminacje trwają.
Po pamiętnym meczu z Anglią w
październiku ubiegłego roku po raz
kolejny miałam nadzieje, że istnieje duża
szansa na wyjście Polaków z grupy. Nic
bardziej mylnego. Z tymi, którzy może
całkiem słusznie nie zawracają sobie
polską piłką za bardzo głowy, podzielę się
swoim punktem widzenia.
Dwa ostatnie spotkania okazały się
wielką klapą. Najpierw rozegrany na
naszym „basenie” Narodowym mecz z
Ukrainą, przed którym – klękajcie narody
– czego nam te nasze „gwiazdy” nie
obiecały i w jakim bojowym nastroju nie
były. Chyba zapomniały, że oprócz tego
trzeba wyjść na boisko i coś z tym fantem
zrobić. Sama nie wiem: może to przez
te zupki, które tak dzielnie reklamują,
wywiady, smęty, że żona siedziała i
szydełkowała w rzędzie dziesiątym a nie
pierwszym. I dlaczego nie VIP? A to, że
za ślisko było, Edyta źle hymn zaśpiewała
i się biedni zupełnie pogubili, no i trawa
była za równo przycięta. Oprócz tego
ciągła zmiana trenera też nie pomaga, bo
to w zasadzie wszystko jego wina przecież.
No i nie omieszkam pominąć tematu
dachu. Myślę, że powinien być zamknięty
non-stop. Dlaczego? Otóż, dlatego, żeby
nasze „orły” nie wyleciały, bo to już by był
kompletny wałek!
I nie to, że baba się wymądrza, bo sama
grałam w piłkę nożną 11 lat! Ach, cóż to
były za czasy! Nie przeszkadzało nam, że
deszcz pada, bo to frajda była poślizgać
się trochę po trawie czy „przejechać” po
błocie. Parę siniaków w tą czy w tą nie
robiło żadnej różnicy, bo wygrana była
najważniejsza. Jak nie mogliśmy grać na
murawie, przenosiliśmy się na parkingi,
gdzie stawialiśmy bramki z kamieni, albo
na betonowe boiska i tam kopaliśmy. Nie
ukrywam, że było to bolesne.
Przeciwnikami naszymi były drużyny
z sąsiednich osiedli. Osiedla były
podzielone kolorami. I tak mieliśmy
„Niebieskie”, „Czerwone”, „Żółte” i moje
„Kolorowe”. Czasem graliśmy z innymi
dzielnicami. To była sprawa honoru!
Oczywiście w „zapyziałej komunie”,
czy tuż po niej, wszyscy mieli dużo do
powiedzenia na temat, co dziewczynka
(jako jedyna) robi na murawie. Zamykali
buzie, jak mecz się kończył. I to nie mnie
było głupio! Poza tym 20 lat temu, jak
ktoś piłki porządnie kopać nie umiał, to
się zwyczajnie wstydził.
Szkoda, że takiego „parcia na piłkę”
brakuje naszym „gwiazdom”. Zwłaszcza,
że grają z orzełkiem na piersi. Zero
ducha walki, za to wszyscy pięknie
ostrzyżeni, wymasowani, dopieszczeni...
O co chodzi? Jeszcze tylko im piórka w
hm... (miejsce pozostawiam wyobraźni
czytelnika) brakuje i myślę, że będą się
prezentować FAB!!! Może czas zamienić
murawę na cat walk i pozwolić grać
zwykłym zjadaczom chleba, którzy
godnie nas zaprezentują?
Wróćmy do meczu. To Ukraina okazała
się w pierwszych 7 minutach lepszym
zespołem. Chociaż ponoć posiadanie
piłki lepsze miała Polska (chyba coś
przegapiłam), przegrywaliśmy 2:0. Nie
takie mecze się oglądało, tłumaczyłam
sobie, i darłam się ile sił, bo nie ma
jak dobry doping. Nasze Orły, a raczej
Orzeł, co ciekawe, obrońca, strzelił
w 18 minucie. Przemógł się chłopak!
Dobre i to. Radość nie trwała długo,
bo w 44 minucie (nie ma jak brama do
szatni), Ukraina po raz kolejny z nas
zakpiła. Druga połowa meczu to była
jakaś męczarnia. Część kibiców opuściła
stadion. Super Star Lewandowski, który
od 900 minut w barwach narodowych nie
strzelił żadnej bramki, tym razem też się
nie popisał.
Po jakże bolesnym dla oczu i duszy
kibica piątkowym spotkaniu czekała mnie
kolejna porcja emocji, tym razem z San
Marino. Bardzo intrygująca drużyna –
nie wiem, czy kiedykolwiek wygrali jakiś
mecz. W klasyfikacji zajmują ostatnie,
207 miejsce. Co najciekawsze oni nie
są „zawodowymi” piłkarzami. Skład
San Marino to bankowcy, listonosze,
sprzedawcy. Dla nich, po godzinach pracy,
to prawdopodobnie wielki fun stanąć
twarzą w twarz z gwiazdami sportu. Ja też
tak chcę! Hurra! Wygraliśmy 5:0, choć
przyznać muszę, że po tym, co zobaczyłam
4 dni wcześniej, porażka by mnie nie
zdziwiła. Ach tak, nie możemy zapominać
o tym, że Lewandowski się „przełamał”
i nawet trafił karnego... po zagraniu ręką
przez lokalnego rzeźnika. Cóż za emocje!
Proponuję na następne spotkanie
postawić bramkarza gdzie jego miejsce,
resztę drużyny natomiast ustawić w
szeregu i niech strzelają na litość boską!
Temat „naszych” w Brazylii nie zostaje
jeszcze zamknięty. Na otarcie łez zostaje
nam kibicowanie Kubicy, Kowalczyk,
Radwańskiej, Janowiczowi i wielu innym,
o których, jak przypuszczam, usłyszymy
jeszcze nie raz.
Marzena Maciejewska
Recenzja restauracji
Malina
Kto o niej nie słyszał niech się wstydzi.
Malina w 2011 roku zajęła 1 miejsce na
liście magazynu Time Out w kategorii
najlepszy nowy lokal. Restaruacja, zgrabnie usytuowana na Shepherd’s Bush Road,
urządzona jest przytulnie i nowocześnie.
Do środka zapraszają i przyjmują zamówienie 2 urocze kelnerki. Doradzają
z uśmiechem bez nadgorliwości. Na
ścianach namalowane malinowe gałązki.
Menu w języku polskim i angielskim zadowoli najbardziej wymagających.
Na dobry początek, na koszt zakładu – chleb ze smalcem. Człowiek już w
dobrym humorze może spokojnie czekać
na kolejne danie. Ja zaczęłam od żurku z
kiełbasą. Zupa przygotowana i doprawiona nienagannie. Na główne danie polecam
bigos serwowany w zapiekanym chlebie.
Potrawa robi wrażenie szczególnie na nie-Polakach. Ważna uwaga dla wszystkich
miłośników naszej rodzimej kuchni - przy
bigosie nie oszczędzano na mięsie. Ale nie
był to jeszcze koniec – na trawienie restauracja podaje kieliszek likieru malinowego.
Łatwo zgadnąć, że również w pierogach na
słodko, jak i w propozycjach deserowych z
sukcesem kuszą malinowe dodatki.
Malina nie musi „dress to impress”.
Jedzenie przygotowane jest smacznie, podane elegancko, ale bez wyszukania. Miła
obsługa zaskarbi serce każdej klienteli.
Miejsce idealne na spotkanie we dwoje jak
i większą grupą. Otwarta każdego dnia do
23.00. Ceny przystępne. Jednym słowem
Malina!
adres: 166 Shepherd’s Bush Rd.,
Hammersmith, London W6 7PB
więcej na www.malinarestaurant.com
Ola Jackowska

Podobne dokumenty