Rzeczpospolita Babska - Polish Professionals in London
Transkrypt
Rzeczpospolita Babska - Polish Professionals in London
PPLink Wydanie 3 | Maj 2013 | email: [email protected] Rzeczpospolita Babska Zjednoczone Królestwo Polek - tak nazwały swoją inicjatywę Polki mieszkające w UK, które chcą żyć w świecie wolnym od stereotypów płci. Pod hasłem „Inspiracje-Pasje-Sukces” zorganizowały I Kongres Polskich Kobiet w Wielkiej Brytanii. Bez wzajemnej inspiracji i pasji organizatorek nie byłoby sukcesu, jakim Kongres się okazał. Trzonem i zasadniczą siłą komitetu organizacyjnego były dziewczyny z Polish Professionals in London. To one poświęcając swój prywatny czas wyszukiwały sponsorów, po nocach ślęczały przed monitorami projektując materiały promocyjne, dzwoniły, zamawiały, zapraszały, a kiedy trzeba było to do późna w nocy sprzątały pomieszczenia Ogniska Polskiego, aby w dniu Kongresu wszystko było dopięte na ostatni guzik. „Kobieta w polityce i historii Wielkiej Brytanii” był pierwszym z cyklu paneli na Kongresie. Panelistki od lewej: Iwona Woicka-Żuławska, kierownik Wydziału Ekonomicznego Ambasady RP w Londynie; Joanna Dąbrowska, radna z Ealing z ramienia Partii Konserwatywnej; Alicja Borkowska, politolog i dziennikarka, członek Partii Konserwatywnej; Helena Miziniak, aktywnie działa w organizacjach polonijnych od lat 60. inicjatorka ruchów zjednoczeniowych tych organizacji. Panel prowadziła Gosia Skibińska z PPL. fot. Agata Stadnik Do pomocy przy organizacji Kongresu dziewczyny z PPL włączyły się niezależnie od siebie. Kilka miesięcy wcześniej usłyszały o pomyśle stworzenia Kongresu i postanowiły pomóc. Dzięki temu w osobie Natalii Salamon Królestwo Polek zyskało niezastąpioną rzeczniczkę prasową. Stworzenia od podstaw i ciągłym dbaniem o czystość i przejrzystość strony internetowej, której nie powstydziłaby się żadna organizacja, podjęła się Agata Stadnik, dr Basia Czarnecka z Aniką Kumar opracowały ankietę skierowaną do Polek w UK. Motorem napędowym, gdy brakowało już sił i „człowiekiem orkiestrą” okazała się dbająca o detale Magda Nowak. Do pomocy dzięki urokowi dziewczyn z PPL włączył się też Łukasz Filim. Powaga funkcji przewodniczącego PPL nie przeszkodziła mu by nosić krzesła, przestawiać stoły, czy dźwigać kartony z książkami. Część główna Kongresu została przygotowana w formie cyklu paneli, czyli półgodzinnych rozmów z zaproszonymi paniami-specjalistkami z wybranych dziedzin. Kobiety nauki, sztuki, biznesu, działalności publicznej, politycznej i społecznej mówiły o swoich pasjach i inspiracjach. Wydarzenie patronatem objęła Ambasada Polska RP w Londynie, która była gospodarzem części wieczornej Kongresu. To tutaj właśnie ogłoszone zostały wyniki plebiscytu na Polkę Roku. Głosami internautów została nią Agnieszka Kołek, kurator wystaw Passion for Freedom, propagująca idee wolności. Na I Kongres Polek do Londynu przyjechały prof. Magdalena Środa oraz Wanda Nowicka, wicemarszałek Senatu RP (obie panie na zdjęciu obok razem z dr Basią Czarnecką podczas panelu zamykającego Kongres). 1 Czytelnia Milion w cztery godziny Co robiłbyś codziennie, gdybyś miał już 100 milionów w banku?- pyta Timothy Ferris w swojej książce „4-godzinny tydzień pracy”. Co pochłaniałoby wtedy Twój czas? Może podróże, nauka języków, pisanie, wolontariat...? To z pewnością wypełniałoby moją „ustawioną” egzystencję. W odpowiedzi na to pytanie kryje się klucz do tego, co Cię w życiu najbardziej cieszy. I jeśli wiesz już co to jest, to czy nie warto zorganizować się tak, żeby to wokół tych pasji kręciło się Twoje życie? Pytanie zatem jest inne, „Jak mogę zacząć prowadzić życie milionera, nie mając milionów na koncie?” Timothy Ferriss dał początek subkulturze ludzi zwanych Bogatymi w Zupełnie Nowy Sposób (New Rich). To ludzie, którzy nie zamierzają zaharowywać się godzinami w pracy, wracać do domu wyzuci z energii i żyć od wakacji do wakacji, czekając na emeryturę. Ten system zakłada, że na bezmyślnej mordędze upływa nam większość życia a to przecież szaleństwo. Bogaci w Zupełnie Nowy Sposób to ludzie, którzy nie tracą czasu na narzekanie, wypełnianie życia frazesami i innego rodzaju bezproduktywną bieganinę i biorą sprawy w swoje ręce. Oni stwarzają sobie luksusowy styl życia tu i teraz, wykorzystując swoją najcenniejszą walutę: czas i mobilność. Oni wyróżniają się z tłumu swoimi celami, odzwierciedlającymi ich prawdziwe priorytety i przemyślaną filozofię życiową. Felieton Obywatelstwo brytyjskie dla Polaków Get out of here? Rozmowa rodaków zasłyszana gdzieś w polskim sklepie w Londynie: „A jak Angole z Unii wystąpią, to mamy wypier…. do domu?”. Tak ekstremalnie, myślę, nie będzie, lecz jeśli do referendum, wedle życzenia Camerona, dojdzie i obywatele Wielkiej Brytanii Unii Europejskiej podziękują, to mamy dwa wyjścia. Pierwsze: jak przed 2004 rokiem ubiegać się o wizy i miesiącami czekać na zmiłowanie wielebnego Home Office. Ja weteranka po piętnastu latach pobytu w UK wolę o tamtych czasach na tzw. śmierć zapomnieć. Z całym szacunkiem panie premierze, ja już swoją pańszczyznę odrobiłam! Wyjście drugie: zróbmy to, w czym od zarania naszej łojcyzny jesteśmy doskonali – unieśmy się! Czym? Honorem rzecz jasna! Przez stulecia całe, panie dzieju, zabory, powstania, wojny, jak nie „Paszli won” to „Raus, Hände hoch”, a teraz co? „Get out of here”?! Proszę bardzo, ja już zaczynam się pakować. Pojawia się tylko pewien problem. Na Wyspach mieszka nas oficjalnie 579 tysięcy i wózek z napisem „British economy” wespół w zespól pod tę górę zwaną recesją przecież pchamy. Więc co oni tu bez nas zrobią? Inland Revenue się zapłacze. W okienku banku nie uświadczysz już przyjaznej duszy, która ci po polsku wytłumaczy zagadkę różnicy pomiędzy standing order i direct debit. Restauratorzy, menadżerowie kawiarni i sklepów wszelakich, bójcie się! Wyższa klaso średnia, zapomnij o polskich opiekunkach, które dzieci traktują jak własne i o sprzątaczkach, co to pucują, jakby codziennie święta były. Farmy, fabryki – dobrym czasom nadszedł kres! A budowy? Staną. Finito. Remont do odwołania. Nikt nie usłyszy już neologizmów w stylu: „plastrowanie”, „treja” czy np. „w tym flacie w bejsmencie zafiluj ścianę, a potem ją podtaczuj”. Znajomy pracę magisterską napisał o języku na londyńskich budowach i co, paromiesięczne badania naukowe do kosza? O przepraszam, na skip znaczy się. W zapomnienie odejdą perełki typu: „Jak weźmiesz autobus i nie będziesz miał trawelki, to cię zczardżują ponad dwa funciaki.” Ach, już mi się łezka w oku kręci. Kolejny temat – sklepy spożywcze. Moja druga angielska połowa żyć już nie potrafi bez kabanosów i ogórków konserwowych. Mielibyśmy tak bezlitośnie odebrać jego nacji prawo konsumowania polskich rarytasów? Minie kilka lat i mniej wykształceni Brytyjczycy ponownie będą mieli wątpliwości, gdzie właściwie jest Polska, a może to była republika ZSRR i czy nadal reglamentują nam papier toaletowy? Na to nie możemy przecież pozwolić! Zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Polska, Mickiewiczowski Chrystus narodów i tym razem się poświęci i …zostanie w Anglii. Bez względu na wyniki referendum. A ja walizkę chowam do pawlacza i idę zaparzyć cuppa. Nie chcesz ślęczeć za biurkiem do emerytury albo żyć w stresie, kiedy po raz kolejny szukasz pracy bo pieniędzy nie starcza do pierwszego a oszczędności szczupleją z dnia na dzień? Chcesz być wolny, by robić to, co kochasz nie tylko w weekendy czy od czasu do czasu, ale zawsze i wszędzie? Chcesz czuć radość i satysfakcję z tego, co wypełnia większość Twojego czasu? Książka „4-godzinny tydzień pracy” może kryć receptę na tę szeroko rozumianą wolność. Możesz odnaleźć w niej sposób na „odkurzenie starych pasji i określenie marzeń na nowo”. Tim uczy strategii, jak uwolnić się od schematu ‘pracy w oczekiwaniu na emeryturę’ i zdobyć niezależność finansową by mieć czas na poszukiwanie i przeżywanie tego, co najlepsze na tym świecie. Gosia Skibinska – obserwując Dzięki wskazówkom Tima udało mi się potroić swoje tańce godowe 30-latków w PPL, roczne dochody przy zmniejszeniu godzin pracy o zlitowała się nad nimi i poszła do połowę. Przestałam ustawicznie wszystko analizować i czekać aż milion spadnie na mnie z nieba a wzięłam seksuologa po zbiorową poradę. Dominika Hannath czyta książki się za działanie. Myśli dopiero wtedy są użyteczne, gdy przyczyniają się do twórczego działania. Małymi i radzi jak pracować, żeby się nie krokami rzuciłam stałą pracę, znalazłam intratny zmęczyć i mieć miliony w banku. kontrakt i zaczęłam uważać nad czym spędzam moje cenne godziny. Mam teraz więcej czasu na moje pasje Marzena Maciejewska wraca i nie jestem przywiązana do biurka czy szefa z piekła. po kontuzji i bierze się za sport, kopiąc przy tym leżącego, czyli I to dopiero początek, bo mam jeszcze jedną dobrą nasze orły. wiadomość. Stawianie sobie nierealnych celów to nie jest głupota i naiwność. ‘Robienie rzeczy nierealnych Ola Jackowska nasz szpieg w najjest łatwiejsze od robienia rzeczy realnych’. Dlaczego? lepszych restauracjach. Bo wtedy spodziewamy się, że będzie trudno, więc małe porażki po drodze nie zniechęcają nas tak szybko. Czy jest Kasia Nowicka dzieli się swym Ci lepiej niż rok temu? Miesiąc temu? Tydzień temu? Na smutkiem, że Brytyjczycy nie są częścią europejskiego gulaszu, i co czekasz? Życie jest zbyt krótkie, aby było małe. Stopka Agnieszka Siedlecka Kto, co, z kim, gdzie i dlaczego? 2 Dominika Hannath wyróżnia ich mdła odmienność. Agnieszka Siedlecka przedstawia apokaliptyczną wizję Wilkiej Brytanii bez Polaków. Agata Sadza kontynuuje krucjatę kulturalną i wypala ogniem i mieczem błędy w naszych tekstach. Beata Kopka zwiedza muzeum, i ogląda obrazy. Całe dwa. Łukasz Filim pod wpływem wiosennego słońca ulega poetyckiemu natchnieniu i rymuje. Zły Gargamel tradycyjnie pozostaje w sferze ezoterycznej. Nasz ‘psycho’ wziął się tym razem za psychotest. Zły Gargamel Strach, moda czy wygoda -Nie dam rady pójść jutro z wami, bo przygotowuję się do testów, a tylko w niedzielę mam czas na naukę – powiedział na jednej z sobotnich imprez Piotr Passowicz, znany choćby z tego, że przewodzi grupie rowerowo-przygodowej w PPL. -Do jakich znowu testów? Jesteś geodetą czy księgowym? – spytałam. -Staram się o obywatelstwo brytyjskie i muszę zdać wymagane testy – wyjaśnił Piotr, a ja w tym momencie wiedziałam, że sprawa jest poważna. Jeśli Piotrek, którego uważałam i wciąż uważam za ostoję wartości rodzinnych i polskich tradycji chce zostać Brytyjczykiem, to świat stanął na głowie. Identyczne starania jak Piotr podjęło już tysiące Polaków mieszkających na Wyspach Brytyjskich. Sara Int Ltd, firma zajmująca się kompletowaniem i wysyłaniem dokumentów do Home Office, od czasu pamiętnych słów Davida Camerona na temat możliwości wyjścia Wielkiej Brytanii z UE zanotowała znaczący wzrost liczby klientów. Znaczący wzrost oznacza w tym przypadku 200%. O brytyjskie obywatelstwo może starać się osoba, która udokumentuje minimum 6 lat legalnego pobytu w tym kraju. Dokumentujemy to poprzez zatrudnienie (etat, czyli rejestracja w Home Office, własna firma ltd lub bycie self employed) lub poprzez naukę. Niezbędne jest zdanie egzaminu „Life in the UK” lub ESOL z elementami British Citizenship. Prawdopodobnie od listopada nastąpią zmiany w egzaminach. Osoba starająca się o brytyjskie obywatelstwo nie może być karana. Kara więzienia powyżej 2,5 lat wyklucza możliwość pozytywnego rozpatrzenia wniosku. Osoby ukarane za jazdę po pijanemu utratą prawa jazdy na 9 miesięcy, nie mogą się starać o obywatelstwo przez 5 lat. Nie można przebywać poza granicami UK dłużej niż 450 dni w ciągu ostatnich 5 lat oraz dłużej niż 90 dni w ciągu ostatniego roku - wyjątkiem jest udokumentowany wyjazd służbowy. Ma to na celu pokazanie, że z Wielką Brytanią, której obywatelem chcemy zostać łączą nas stałe więzy i życiowe interesy. Niemały jest również koszt całej procedury. Zależy on od ilości osób w rodzinie, które wniosek składają. Jedna osoba zapłaci £874, małżeństwo £1550. Wnioski osób, które otrzymują liczne zasiłki mogą zostać odrzucone. Jeśli wniosek został wypełniony poprawnie, do pół roku od jego złożenia Home Office przysyła list z zaproszeniem na ceremonię ślubowania/afirmacji lojalności brytyjskiemu monarsze. Zazwyczaj czas oczekiwania na odpowiedź jest znacznie krótszy. Brytyjczykiem od dwóch lat jest między innymi Paweł Szyszuk. Skompletował dokumenty i wypełnił wniosek samodzielnie. - Miłym zaskoczeniem dla mnie podczas ceremonii było to, że każdy ze ślubujących otrzymał drobny upominek. Ja dostałem pamiątkowy medalion, dla dzieci były misie – wspomina ceremonię Paweł. – Ogólnie wydarzenie jest bardzo uroczyste, przeważają eleganckie garnitury. Ja poszedłem w sportowej marynarce. Obywatelstwo jest związkiem prawnym między osobą fizyczną a państwem. Nie określa ono przynależności etnicznej. Dopiero po otrzymaniu obywatelstwa można wystąpić z wnioskiem o paszport danego kraju. Zdarza się, że to właśnie chęć posiadania brytyjskiego paszportu jest powodem starania się o obywatelstwo. Jeszcze dwa lata temu dominowały powody osobiste (np. że urodzone w UK dzieci były Brytyjczykami, więc rodzice też występowali z wnioskiem). - Obecnie częstym powodem jest strach przed konsekwencjami ewentualnego wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej – Jeśli za liczbę Polaków przybyłych do UK po 2004 roku przyjmiemy najniższą z szacunkowych liczb, czyli pół miliona i jeśli każdy z nich złożyłby wniosek o obywatelstwo brytyjskie, do kasy Home Office wpłynęłoby 400 milionów funtów. To więcej niż potrzeba by przez 10 lat utrzymywać brytyjską królową i zapewnić funkcjonowanie podległych jej biur. Rocznie Elżbieta II potrzebuje na to £32 mln. mówi Grzegorz Kubalańca, manager w Bussines&Immigration Department w firmie Sara-Int Ltd. W Sarze-Int Ltd, która zajmuje się doradztwem imigracyjnym i jest zarejestrowana w The Office of the Immigration Services Commissioner można uzyskać wszelkie informacje i pomoc dotyczące procedury uzyskania brytyjskiego obywatelstwa. Dla Pawła Szyszuka brytyjskie obywatelstwo już okazało się przydatne. - Miałem interview w firmie z branży „defence” i jako Brytyjczyk mogłem się poruszać po terenie firmy bez asysty – mówi Paweł. Gosia Skibińska Podwójne obywatelstwo jest stanem uważanym przez wiele państw za niepożądany. Trudno jest bowiem zachować wierność i lojalność w stosunku do dwóch państw, zwłaszcza jeśli panują w nich odmienne ustroje i interesy. Podwójne obywatelstwo może doprowadzić do konfliktów, jeżeli np. każde z państw zażąda wykonania obowiązku służby wojskowej. Inny rodzaj trudności powstaje, jeśli chodzi o ustalenie, które z państw ma wykonywać w państwach trzecich opiekę dyplomatyczną, jeśli obywatel jej potrzebuje. Myślę, więc jestem Wszyscy ludzie będą braćmi? Gdy na początku tego roku Unia debatowała nad swoim przyszłym budżetem, słyszeliśmy ostre wypowiedzi i deklaracje z ust Davida Camerona na temat stosunku jego rządu nie tylko do budżetu, ale Unii Europejskiej w ogóle. Cameron chciał zmian, zresztą bardzo potrzebnych, ale i groził całkowitym odłączeniem się Wielkiej Brytanii od Unii Europejskiej. Jego słowa nie tyle mnie zmroziły, co zasmuciły. Moja hipoteza, iż Wielka Brytania w zasadzie do Europy nie należy potwierdziła się. Wielkiej Brytanii jej wielka przeszłość odbija się czkawką, a położenie geograficzne sprawia, że czuje się szczególnie odmienna i taką chce pozostać. Mimo tego zawitała w progi Unii Europejskiej. Mnie się jednak zdaje, że Wyspy Brytyjskie to oddzielny kontynent sam w sobie, zupełnie przypadkiem ulokowany nieopodal Europy. Tak się składa, że mieszkam na jednej z tych wysp i jej stosunek do „mojej Europy” dotyczy i przejmuje mnie bardzo. Stanowisko Wielkiej Brytanii wobec Unii Europejskiej sprowadza się do jednego określenia – unia handlowa. Brytyjczycy ciągle kalkulują, czy przynależność do UE im się opłaca. Tymczasem, z mojego punktu widzenia, z perspektywy zwykłej szarej Europejki, korzyści wynikające z jednoczącej się Europy są niewymiernym dobrem, którego Brytyjczycy prawdopodobnie nigdy nie zrozumieją. W maju 2004 roku miałam przyjemność uczestniczyć w Budapeszcie w obchodach przyjęcia nowych krajów do UE. Przez te kilka dni w powietrzu czuć było braterstwo i bardzo się cieszyłam, że zacieśniamy więzi. Idea zjednoczonej Europy bardzo przypada mi do gustu. Dzielimy ten sam praindoeuropejski język, dźwięki muzyki przenikają się od Bałkanów do Półwyspu Iberyjskiego, a na talerzach mieszają się przeróżne smaki. Europa to kociołek smakowitego gulaszu, podczas gdy Wielka Brytania to talerz z tłuczonymi ziemniakami, brokułami gotowanymi na parze i stekiem, ewentualnie polanym sosem własnym. W dniu przystąpienia Polski do strefy Schengen, moja koleżanka, zapalona taterniczka, wzniosła toast lampką wina, widząc siebie stąpającą po Tatrach słowackich zaraz po wspięciu się na szczyt Tatr polskich. Któregoś lata zatrzymałyśmy się w schronisku na szczycie wzgórza z widokiem na Tatry słowackie. Rano wsiadłyśmy do samochodu i zjeżdżając w dół, nie skręciłyśmy w prawo w kierunku Morskiego Oka, ale pomknęłyśmy prosto. Bez paszportów, bez stania w kolejce, bez przeszkód znalazłyśmy się na drodze zwanej Cesta Slobody, szerokiej i pustej. Czułyśmy się wolne. Takiej wolności w zjednoczonej Europie Brytyjczycy nigdy nie zrozumieją, chyba że za jakiś czas ruchy tektoniczne dołączą Wyspy do kontynentu. Kasia Nowicka Autorka jest absolwentką Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego 3 Witajcie w naszej bajce W PPL-u czasy PRL-u Ekipa majstrów-fachowców i tłum partyjnych towarzyszy w czerwonych krawatach pojawili się na karnawałowej imprezie PPL. Powitani setką wódki bawili się na parkiecie wraz z górnikiem, papieżem, człowiekiem z żelaza i gromadą hippisów. Nad całą imprezą czuwał Pierwszy Sekretarz, który jeszcze przed rozpoczęciem potańcówki odznaczył medalem za zasługi dozorcę Anioła. Aniołowi towarzyszyła jak zawsze troskliwa żona Bożena Dykiel (w tej roli wystąpiła równie blond Beata Kopka). Tłum chłoporobotników nie zdążył przełknąć kolacji, gdy rozległa się niezapomniana z czasów PRL melodia rozpoczynająca coniedzielny koncert życzeń. Program tradycyjnie poprowadzili eleganccy jak przed laty Krystyna Loska i Jan Suzin (w tej roli zobaczyliśmy ich doskonałe sobowtóry, czyli Małgosię Leszczyńską i Mikołaja Paszkowskiego). Wśród tłumu zdecydowanie wyróżniał się mężczyzna w białej sutannie. Biała piuska nie pozostawiała wątpliwości – to papież. – Długo zastanawiałem się kto kojarzy mi się z okresem PRL i tylko papież przychodził mi do głowy – mówi ukryty pod białą sutanną Michał Przech. Michał strój zamówił na Allegro a purpurowy pierścień wyszukał na e-bay. Po balu rekwizyty trafiły do szafy. 4 Obecność papieża mogła władze PRL kłuć w oczy. Kolektyw aktywistów postanowił więc nagrodzić strój bardziej politycznie poprawny i najlepiej przebranym uczestnikiem imprezy został górnik. Za górnika przebrał się Robert Słomka, który oryginalny górniczy mundur wyjął z szafy swojego taty. Za pomysł ze strojem Robert otrzymał najprawdziwszą pracowniczą paczkę. Była w niej konserwa turystyczna, skarpetki, kawa zbożowa i rolka papieru toaletowego. Jednak największą radość Robertowi sprawił oczywiście fakt, że żadna z pań nie mogła się oprzeć pokusie pogłaskania górniczego pióropusza. Paczka – nagroda za najlepsze kobiece przebranie trafiła – w żelazne ręce Gosi Skibińskiej. Wymalowana na srebrno Gosia pojawiła się na imprezie jako Człowiek z Żelaza. – Papier toaletowy, który dostałam w nagrodę, ucieszył mnie równie mocno, jak w czasach PRL – mówi Gosia. – Właśnie skończył mi się w domu zapas, a na drugi dzień po imprezie była niedziela i nie chciało mi się paradować po ulicy z siatkami pełnymi tego strategicznego produktu. Konserwę wyrzuciłam, była przeterminowana. O wypracowanym wspólnymi siłami dobrobycie w PRL świadczyły fundusze na jeszcze dwie pracownicze paczki. Powędrowały one do najlepiej bawiących się na parkiecie. Najbardziej zwinną tancerką okazała się przebrana za harcerkę Gosia Liput, która ma wrodzony talent do tańczenia i żadnych kursów w tym kierunku nie kończyła. Harcerski mundur kupiła przez Internet. - Były takie mrozy, że samoloty nie latały i o mały włos, a paczka z moim strojem by nie dotarła – mówi harcerkatancerka. Najlepiej bawiącym się mężczyzną został tajemniczy, nikomu nie znany osobnik. PPL-ink dotarł jednak do tajemniczego gościa! Okazał się nim Kamil Mielczarek – świeżo upieczony członek PPL, dla którego taniec jest pasją. – Wszystko zaczęło się od Michaela Jacksona, którego klipy oglądałem na MTV – wspomina Kamil. Naśladowałem Britney Spears i Backstreet Boys. W wieku 10 lat rodzice zapisali mnie na kurs tańca towarzyskiego. Cha-chy, jive’a, rumby i samby uczyłem się przez parę miesięcy lecz nie było to coś, co polubiłem. Potem zacząłem oglądać The Wade Robson Project oraz programy typu You Can Dance i filmy muzyczne jak Step Up. To dzięki nim taniec urzekł mnie na dobre. Całkiem niedawno uczęszczałem też na kurs hiphopu. Muzykę uwielbiam. Słucham jej po kilka godzin dziennie. A skoro już o muzyce mowa, to imprezy nie byłoby, gdyby wodzirej nie dał z siebie 300% normy. Tomek Kania od samego początku PPL-owych imprez zaskakuje znakomitym wyczuciem epoki. W PRL-owym przypadku utwory układał wg schematu: na początku muzyka do słuchania, czyli Złote Przeboje Socjalizmu (Warszawski dzień, Budujemy nowy dom, Ukochany kraj, Mazowsze, Chór czejanda) następnie muzyka z polskich filmów i seriali (Alternatywy, Podróż za jeden uśmiech, Jak rozpętałem II wojnę światową) a od czasu do czasu wstawiał kultowe teksty z filmów Rejs, Miś, Seksmisja, Alternatywy 4. – Nawet zdziwiłem się, jak ludzie podrygiwali i podśpiewywali sobie piosenkę Rosiewicza „Michaił, wieje wiosna ze wschodu” – szlagier, jak widać, wiecznie żywy – mówi wodzirej Tomek. – Celem pierwszej części było wprowadzenie w odpowiedni klimat, chodziło o to, aby goście nie tyle słuchali każdej piosenki, ale między wierszami wyłapali cały kontekst, klimat, i całość odebrali w stylu „trochę socjalizmu z domieszką polskich filmów”. Kolejny etap to charakterystyczne rozpoczęcie: fanfary ze „Stawki większej niż życie” oznajmiły, że „coś się dzieje” i zaprosiły gości na salę. Potem usłyszeliśmy koguta z Teleranka i sygnał z Dziennika Telewizyjnego. Po przemówieniu Sekretarza – z podkładem hejnału mariackiego i melodii z Alternatyw 4 – rozbrzmiał donośnie hymn zabawy: Witajcie w naszej bajce! Kolejna część to blok taneczny. Zaczęliśmy od polskich przebojów z lat 60. i 70.: Skaldów, Czerwonych Gitar, Jerzego Połomskiego, Anny Jantar, Grechuty, Wodeckiego. – Najbardziej zdziwiłem się, gdy ludzie szaleli do „Nic nie może wiecznie trwać” bo ja zawsze uważałem tę piosenkę za nietaneczną, ale moja żonka mówiła mi, abym koniecznie to zagrał i wszyscy będą szaleć no i... oczywiście miała rację – przyznaje Tomek Kania. – Od tej pory jak mam dylemat, co zagrać, to pytam się żony! Królowały jednak lata 80.: niezapomniane przeboje Kombi, Papa Dance, Rudiego Schubertha, Lady Pank i Budki Suflera. Przyszedł też czas na wykonawców zza żelaznej kurtyny. Po hicie Michaela Jacksona „Black or White” wszyscy zgotowali w stronę konsoli wodzireja niezapomnianą owację. – To było szalenie miłe, ale tak to już jest z ponadczasowymi utworami – śmieje się wodzirej. Gosia Skibińska fot. F-stop Zabawa pod hasłem „Lata PRL-u w PPL” była już trzecią przebieraną imprezą zorganizowaną przez PPL dla swoich członków i sympatyków. Od samego początku w historii PPL-owych imprez organizacja ta postanowiła budować tradycję charytatywnego celu każdej zabawy. Regularnie już wspieramy Barkę UK, która pomaga wychodzić ludziom z bezdomności. Tym razem udało się zebrać ponad 1000 funtów. Nasza wizyta BARKA UK Zapewne większość „PPL-owców” miała okazję usłyszeć o Barce, z którą PPL współpracuje od dwóch lat. Część z nas wzięła również udział w wydarzeniach, których celem było finansowe wsparcie dla Barki. Tylko dzięki tak dużej frekwencji na ostatniej, styczniowej zabawie karnawałowej – „W PPL-u czasy PRL-u” – udało się zebrać ponad 1000 funtów. Miesiąc po zabawie reprezentacja zarządu PPL odwiedziła siedzibę Barki, aby przekazać fundusze i zobaczyć, jak wygląda centrum sterowania Barką. Zatem jak było? W deszczowe popołudnie dotarliśmy pod drzwi 187 Calford Rd w Hackney. Drzwi otworzyli nam Edi i Tomek – liderzy Barki. Na co dzień patrolują oni londyńskie ulice, gdzie nawiązują kontakt z bezdomnymi. Edi i Tomek ugościli nas przygotowanym przez siebie pysznym obiadem i sernikiem. Taka atmosfera sprawiła, że na pierwszym piętrze, w saloniku Barki, poczuliśmy się jak w domu. W Barce czekały na nas Agnieszka i Gosia, z którą każdy zainteresowany może porozmawiać na naszych comiesięcznych spotkaniach w The Pavilion End. Dziewczyny również działają w tej organizacji. Głową i kręgosłupem Barki jest Ewa Sadowska. Ewa opowiedziała nam o historii Barki, która sięga 1989 roku i o jej pięknych solidarnościowych korzeniach. Ewa żyje tematem bezdomności. W każdym jej słowie wyczuwa się pasję, którą nie tak często słychać u ludzi opowiadających o swojej pracy. Dzięki tej pasji Ewa, pomimo lat spędzonych w samym centrum zagadnienia bezdomności, nie zdradza najmniejszych oznak przytłoczenia tematem. Rodzice Ewy są założycielami Barki w Polsce. Pomimo wychowywania się i dorastania w otoczeniu problemu bezdomności pojęcie wypalenia zawodowego jest dla Ewy bardzo odległe. Po wysłuchaniu historii o tym, jak powstała organizacja i o jej wielu projektach społecznych (ze szczegółami możńa zapoznać się na stronie Barka.org.pl), nadszedł czas na obiad. W miłej i przyjaznej atmosferze zjedliśmy wspólny posiłek, zastanawiając się nad tym, jak nasze dwie, na pozór zupełnie różne instytucje mogłyby się wspierać i wymieniać doświadczeniem. Dzięki temu niedzielnemu spotkaniu przedstawiciele Barki obecni są na naszych comiesięcznych PPL-owych spotkaniach w pubie, gdzie każdy zainteresowany może ich odnaleźć i osobiście porozmawiać o kondycji i potrzebach fundacji. Beata Kopka 5 Psychotest: Jakim jesteś zwierzęciem w pracy? Po powrocie z Himalajów, gdzie na skutek niedotlenienia mózgu wpadł na pomysł połączenia animizmu i zarządzania zasobami ludzkimi, Zły Gargamel przedstawia swoje najnowsze odkrycia w zakresie HR. 1. Szef beszta Cię za opóźnienia w projekcie: a) tłumaczysz się nawałem innych obowiązków i prosisz o przydzielenie kogoś do pomocy b) niepowodzenie traktujesz jako wyzwanie i pracujesz jeszcze intensywniej c) zwalasz winę na innych d) podkulasz ogon i potulnie wracasz do pracy 2. Nowy współpracownik opowiada sprośny dowcip o szefie: a) kiwasz z uznaniem głową – wszystko się zgadza b) z niechęcią odwracasz głowę i udajesz, że nie słyszysz c) zapamiętujesz dowcip i kto go opowiedział – taka wiedza może się przydać d) stwierdzasz, że „nowy” pozwala sobie na zbyt wiele i sprowadzasz go na ziemię 3. Przydzielono Ci współpracowników do nowego projektu: a) zabierasz wszystkich na piwo – praca nie ucieknie, a z pragnienia to już wielu umarło b) z przerażeniem patrzysz na tą niekompetentną zbieraninę – znowu sam/a będziesz musiała wszystko robić c) oceniasz szanse na powodzenie projektu z nową ekipą. Ocena wypada negatywnie d) entuzjastycznie podchodzisz do pomysłu i zaganiasz wszystkich do pracy 4. Wychodzisz z pracy na firmowe drinki: a) pijesz do upadłego – grunt to dobra zabawa, a jutro będzie można wytłumaczyć się kacem b) zamawiasz diet coke i po 20 minutach dyskretnie wychodzisz c) pijesz do upadłego – w końcu firma stawia, dodatkowo czujnie obserwujesz towarzystwo d) pijesz do upadłego – w końcu szef oczekuje, że będziesz się dobrze bawić 5. Kolega prosi Cię o pomoc w zadaniu: a) odmawiasz tłumacząc się brakiem czasu i przez pół godziny żalisz się na nawał pracy b) nie odmawiasz, ale zaczynasz nienawidzić proszącego c) ze słabo skrywaną satysfakcją i niezdarnie udawanym współczuciem robisz wykład na temat zarządzania czasem d) chętnie pomagasz – zyskasz kolejne doświadczenie i uznanie przełożonych Najwięcej odpowiedzi a) Wół – nie jest zbyt bystry, obija się, wszystko robi wolno, ale i tak wszyscy go doją. Nie przejmuje się krytyką, wszelkie Okiem Blondynki, czyli Blondon Eye Sztuka korpo Kryzys wartości czy może wędrówka po piramidzie Maslowa? Nie wiem, ale chyba nie ma znaczenia, co nas w życiu pcha, byleby ten wózek jechał do przodu. I tak sobie wędruję od pytania do pytania, od spotkania do spotkania, bo coś mnie w tym korpo-życiu mierzi. „Korpo-” to taka choroba, którą się łapie jak katar sienny, kiedy człowiek za długo w swoim życiu oddycha procesem zautomatyzowanym. Są dwa wyjścia: albo stać się robotem od wykonywania poleceń i włączać się w algorytm egzystencji tylko wtedy, kiedy jest się o to pytanym, albo skręcić w drugą opcję. Opcja druga to jakieś 90% propozycji tego świata. Ale od czegoś trzeba zacząć! Dlaczego nie od sztuki! Poszukiwania swojego miejsca na Ziemi w czasach nowoczesnych, gdzie możliwości jest więcej niż atomów w naszym ciele, to zadanie abstrakcyjne. Abstrakcyjne jak sposób pojmowania świata przez artystów. Może więc od nich warto zacząć? Przy pierwszej okazji, jaka się nadarzyła, udałam się do National Gallery. Grupa przypadkowych osób zebrała się, by podyskutować o obrazach. Całych czterech! Cóż za produktywność! W oczach „korpo-świata” to strata czasu, bo przecież przez dwie godziny można by wyprodukować tyle i tyle zysku. A tu tak się czas marnuje. Na co? Na PRZYJEMNOŚĆ rozmowy z drugą osobą. Sztuka chyba już umierająca. I dawno już nie miałam okazji rozmawiać o pięknie, o estetyce, o symbolach, o znaczeniu rzeczy niewymierzalnych. A skoro nie da się ich zmierzyć, opakować, zunifikować, to pewnie nie istnieją dla korpo-świata. Kilka chwil w muzeum i powróciła do mnie zapomniana oczywistość, że myślimy. I to każdy inaczej! A moi rozmówcy, zwykli ludzie: nauczycielka, twórca, babcia otworzyli mi oczy na to, że w „normalnym świecie” system wartości nie opiera się na wizytówkach i kontach bankowych. I jakie to było piękne doświadczenie spotkać się z odmiennością, która dla innych jest codziennym życiem. Świat spontaniczności, skromności i bycia. I poczułam się zainspirowana jak niejeden z wielkich malarzy, których obrazy dzisiaj otulają ściany muzeum. 6 Beata Kopka pomysły musi najpierw długo przetrawić i podobnie jak krowa nie zmienia łatwo zdania. Towarzyski i lubiany, jednak wymaga ścisłego nadzoru i mocnego bata. Najwięcej odpowiedzi b) Mrówka – typowa pracoholiczka, w dodatku mało asertywna. Haruje jak głupia, nie bierze urlopu, dąsa się na innych, że nie pracują tak ciężko jak ona. W relacjach ze współpracownikami oschła i zdystansowana. Z czasem staje się sfrustrowana tym, ze jej ciężka praca nie jest dostatecznie doceniana. Odżywa dopiero pod koniec kariery, głównie na sanatoryjnych dancingach. Najwięcej odpowiedzi c) Komar – dużo brzęczy, ale mało z tego wynika. Chętnie robi kąśliwe uwagi i rozpuszcza jadowite plotki. Odgoniony nie zniechęca się łatwo i atakuje z innej strony. Często gnieździ się w korporacjach, gdzie najłatwiej ukryć swoje nieróbstwo. Jako szef jest typowym krwiopijcą wykorzystującym pracowników. Najwięcej odpowiedzi d) Pies – pracownik idealny. Można go besztać i karać, a i tak pozostanie ślepo oddany przełożonemu, liżąc szefunia po rekach i nie tylko. Bardzo przydatny w konfliktach firmowych – zawsze można kogoś nim poszczuć. Wierny i lojalny – nawet wykorzystywany nigdy nie odejdzie, jeśli nie zostanie zwolniony. Serce na wiosnę Dni się znów nam wydłużyły Twarze słońcem rozświetliły Wiosna weszła wreszcie w życie Znów się czuję znakomicie Chłopcy furki już pastują Na wyjazdy się szykują Będą śmigać po rejonie Imponując przyszłej żonie A dziewczyny nasze piękne Sto pomysłów mają chętne Gdzie podziałać, z kim i jak Lata również czują smak Znów radością serce bije Znów się wszystkim chętniej żyje To ożywcza słońca siła Jest dla serca taka miła Lato przyszło, chce się żyć W wielu pięknych miejscach być Żyjmy więc, dziękując za to Że dokoła śliczne lato! Łukasz Filim Co 30-latkowie z PPL o seksie wiedzieć powinni? Z Grażyną Czubińską, seksuolog i doradcą rodzinnym, praktykującą w Londynie, rozmawia Gosia Skibińska Czego 30-latkowie nie wiedzą o seksie? Warto wyjść w naszej rozmowie od definicji słowa „seks”. Seks w każdym języku oznacza płeć. Niestety często pojęcie to jest zawężane do zachowań seksualnych – a to jest tylko niewielki wycinek seksu. 30-letni człowiek powinien być już dojrzałym konsumentem życia. Powinien być świadomy swojej płciowości i swoich potrzeb. To wiek, w którym powinniśmy zacząć odcinać kupony od pierwszych 30 lat życia. Niestety u 30-latka najmniej dojrzałym aspektem jego życia bywa właśnie seksualność. Czym to jest spowodowane? Podwaliny tego, w jaki sposób będziemy realizować swoje potrzeby i samego siebie, kształtują się do 18 miesiąca życia oraz między 3 a 6 rokiem życia. Następne lata to tylko ugruntowywanie się tej swoistej „matrycy życiowej”. Niestety nasi rodzice o tym nie wiedzą i przekazują naszej matrycy fałszywe kody. Na przykład komentując nad nocnikiem „ale żeś śmierdzące kupsko zrobił” lub krzywiąc się przy zmienianiu pieluszki, kodują w nas przekaz, że nasze ciało od pasa w dół jest fuj, be, brzydkie, brudne. W życiu dorosłym takiego malucha może to skutkować np. nieakceptowaniem swoich narządów płciowych czy pieszczot intymnych. Co więc może zrobić 30-latka, aby jej życie seksualne było jak najbardziej dojrzałe? Warto, by się dobrze zaprzyjaźniła ze swoim ciałem i miejscami intymnymi. Niezbędna jest tu akceptacja własnego wyglądu i świadomość, że ciało ulega transformacji na każdym etapie naszego życia. Po drodze do tej akceptacji napotykamy wszelkie „jestem za gruba”, „mam cellulitis”. Gdyby kobiety sięgnęły po wyniki badań oceny atrakcyjności kobiet, to by wiedziały, że większość mężczyzn woli kobiety, które posiadają więcej ciała, a zwłaszcza biust i pupę. A z tymi atutami (biustem i pupą) kobiety mają najwięcej kłopotu, aby je u samych siebie zaakceptować. Świadomość naszego ciała budujmy nie z centymetrem w ręku i wagą przy wannie, ale stojąc przed lustrem i poprzez dotyk poznając swoje unerwienie skóry, a poprzez to – swoją intymną „mapę ciała”. Reaktywność seksualna kobiety jest ściśle związana z bodźcem dotyku całego ciała. Aby je dobrze poznać, warto wziąć lusterko do ręki i zobaczyć jak wygląda własna wagina. Warto wiedzieć, że łechtaczka to nie tylko ten mały „groszek” widoczny i odczuwalny między wargami sromowymi, ale – podobnie jak u mężczyzny – 12 cm organ z dwoma ramionami ciał jamistych, które symetrycznie oplatają pochwę i są podwieszone pod miednicę. W tym czasie, gdy 30-latka poznaje przed lustrem swoje ciało, co powinien robić 30-latek? Dokładnie to samo – zaprzyjaźnić się ze swoim penisem i poznać swoją reaktywność, nauczyć się „sterować” reakcjami seksualnymi poprzez świadomą masturbację. Po to, by móc świadomie także kierować dramaturgią zbliżenia intymnego. Warto, by badał swoje jądra, sprawdzając, czy nie ma jakiś zmian chorobowych; kontrolował, czy występują naturalne wzwody poranne, które są swego rodzaju „miernikiem” zdrowej potencji. Co 30-latkowie o seksie wiedzieć Kiedy 30-letni człowiek wie, że z powinni? okresu młodzieńczego wszedł w Na przykład to, że dar szczytowania, dorosłość? czyli przeżywania rozkoszy seksualnej, został ofiarowany przez Matkę Naturę tylko mężczyźnie. U kobiety jest to proces wyuczony, a jego nauka trwa średnio 2 lata. Że reaktywność seksualna u kobiet i mężczyzn wygląda inaczej i często zależy od innych czynników, potrzebuje innego czasu czy form stymulacji. Dlatego istotna jest umiejętność komunikowania się w sferze intymności. To jest droga do nauczenia się – nie tylko zresztą w obszarze seksualności. Co mogą zrobić 30-latkowie, którzy mają trudności w zbudowaniu udanego związku partnerskiego? Te trudności u 30-latków mogą wynikać ze zbyt wysokich oczekiwań. Wzorzec męskości i kobiecości kształtowany jest między 3 a 6 rokiem życia, czyli wtedy, kiedy słuchamy i oglądamy bajki. Dlatego zwłaszcza kobiety powinny zweryfikować obraz mężczyzny, którego chcą widzieć u swego boku. Jeżeli ktoś czeka na księcia z bajki, który nadjedzie na białym koniu, to może oczywiście czekać, ale taki książę prawdopodobnie nie nadjedzie. Każdy człowiek ma prawo do słabości. Człowiek, którego będę w stanie zaakceptować u mojego boku, to będzie zwykły facet, a nie książę z bajki i z takim zwykłym facetem muszę umieć się dogadać, bo przecież ta jego „zwykłość” jest właśnie fajna. Również w sferze emocjonalnej trzeba dać sobie przyzwolenie na obecność drugiego człowieka. Człowieka, który jest inny niż my. Więź emocjonalną w dorosłości powielamy na podstawie więzi z dzieciństwa. Jeśli pojawia się lęk przed więzią, to może to być lęk przed odrzuceniem lub porażką związku. Warto w młodości próbować odpowiedzieć sobie na kilka pytań, w sposób zdecydowany i jasny. Po pierwsze – „czy ja wiem, po co żyję?”. Po drugie – „czy wiem, jak to moje życie ma wyglądać?”. Po trzecie – „czego oczekuję od życia we wszystkich jego sferach: małżeńskiej, rodzinnej i zawodowej, pamiętając też o prawie do rozwoju własnej osobowości?”. I po czwarte – w momencie, gdy wiążemy się z drugą osobą – „czy jestem świadomy, że człowiek, który stoi obok, to » istota z innej planety«, to znaczy, czy rozumiem odmienności psychoseksualne mojego partnera, czy akceptuję jego indywidualność, czy umiem się z nim komunikować, a więc mówić i słuchać. Jeśli nie, stworzymy temu człowiekowi z życia piekło, z własnym w nim udziałem. Gdy potrafimy odpowiedzieć na te pytania, możemy się uważać za dorosłych. Czas dorosłości to czas pełnej realizacji w życiu zawodowym, małżeńskim, rodzinnym, także w ostatecznym uformowaniu własnej osobowości. Aby ten etap był jednak „pełnią życia”, musimy być świadomi, że człowiek, który obok nas żyje, jest naszym partnerem i odwrotnie. Warto mieć świadomość, że on potrafi być dla nas partnerem, ale równocześnie sami potrafimy być także partnerem dla niego. Zapraszamy wszystkich chętnych do wzięcia udziału w anonimowych badaniach ankietowych pod poniższym linkiem http://www.ankietka.pl/ ankieta/105755/emigracja-izmiana-otoczenia-czynnikiemmodyfikowania-sie-postaw-izachowan-seksualnych-polakow-wuk-po-2004-roku.html 7 Sport z kibicem Orły, sokoły, nieloty Na zdjęciu: kibicują: Iwona, Piotr i Marzena, fot.: F-stop 8 Sportowiec i kibic to jedna i ta sama strona sportowego fenomenu. Nie mogą istnieć bez siebie: razem jest im wspaniale – a jednak czasami bardzo ciężko. Mówiąc „ciężko” mam na myśli eliminacje do Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Najbliższe mistrzostwa już za rok w Brazylii, więc eliminacje trwają. Po pamiętnym meczu z Anglią w październiku ubiegłego roku po raz kolejny miałam nadzieje, że istnieje duża szansa na wyjście Polaków z grupy. Nic bardziej mylnego. Z tymi, którzy może całkiem słusznie nie zawracają sobie polską piłką za bardzo głowy, podzielę się swoim punktem widzenia. Dwa ostatnie spotkania okazały się wielką klapą. Najpierw rozegrany na naszym „basenie” Narodowym mecz z Ukrainą, przed którym – klękajcie narody – czego nam te nasze „gwiazdy” nie obiecały i w jakim bojowym nastroju nie były. Chyba zapomniały, że oprócz tego trzeba wyjść na boisko i coś z tym fantem zrobić. Sama nie wiem: może to przez te zupki, które tak dzielnie reklamują, wywiady, smęty, że żona siedziała i szydełkowała w rzędzie dziesiątym a nie pierwszym. I dlaczego nie VIP? A to, że za ślisko było, Edyta źle hymn zaśpiewała i się biedni zupełnie pogubili, no i trawa była za równo przycięta. Oprócz tego ciągła zmiana trenera też nie pomaga, bo to w zasadzie wszystko jego wina przecież. No i nie omieszkam pominąć tematu dachu. Myślę, że powinien być zamknięty non-stop. Dlaczego? Otóż, dlatego, żeby nasze „orły” nie wyleciały, bo to już by był kompletny wałek! I nie to, że baba się wymądrza, bo sama grałam w piłkę nożną 11 lat! Ach, cóż to były za czasy! Nie przeszkadzało nam, że deszcz pada, bo to frajda była poślizgać się trochę po trawie czy „przejechać” po błocie. Parę siniaków w tą czy w tą nie robiło żadnej różnicy, bo wygrana była najważniejsza. Jak nie mogliśmy grać na murawie, przenosiliśmy się na parkingi, gdzie stawialiśmy bramki z kamieni, albo na betonowe boiska i tam kopaliśmy. Nie ukrywam, że było to bolesne. Przeciwnikami naszymi były drużyny z sąsiednich osiedli. Osiedla były podzielone kolorami. I tak mieliśmy „Niebieskie”, „Czerwone”, „Żółte” i moje „Kolorowe”. Czasem graliśmy z innymi dzielnicami. To była sprawa honoru! Oczywiście w „zapyziałej komunie”, czy tuż po niej, wszyscy mieli dużo do powiedzenia na temat, co dziewczynka (jako jedyna) robi na murawie. Zamykali buzie, jak mecz się kończył. I to nie mnie było głupio! Poza tym 20 lat temu, jak ktoś piłki porządnie kopać nie umiał, to się zwyczajnie wstydził. Szkoda, że takiego „parcia na piłkę” brakuje naszym „gwiazdom”. Zwłaszcza, że grają z orzełkiem na piersi. Zero ducha walki, za to wszyscy pięknie ostrzyżeni, wymasowani, dopieszczeni... O co chodzi? Jeszcze tylko im piórka w hm... (miejsce pozostawiam wyobraźni czytelnika) brakuje i myślę, że będą się prezentować FAB!!! Może czas zamienić murawę na cat walk i pozwolić grać zwykłym zjadaczom chleba, którzy godnie nas zaprezentują? Wróćmy do meczu. To Ukraina okazała się w pierwszych 7 minutach lepszym zespołem. Chociaż ponoć posiadanie piłki lepsze miała Polska (chyba coś przegapiłam), przegrywaliśmy 2:0. Nie takie mecze się oglądało, tłumaczyłam sobie, i darłam się ile sił, bo nie ma jak dobry doping. Nasze Orły, a raczej Orzeł, co ciekawe, obrońca, strzelił w 18 minucie. Przemógł się chłopak! Dobre i to. Radość nie trwała długo, bo w 44 minucie (nie ma jak brama do szatni), Ukraina po raz kolejny z nas zakpiła. Druga połowa meczu to była jakaś męczarnia. Część kibiców opuściła stadion. Super Star Lewandowski, który od 900 minut w barwach narodowych nie strzelił żadnej bramki, tym razem też się nie popisał. Po jakże bolesnym dla oczu i duszy kibica piątkowym spotkaniu czekała mnie kolejna porcja emocji, tym razem z San Marino. Bardzo intrygująca drużyna – nie wiem, czy kiedykolwiek wygrali jakiś mecz. W klasyfikacji zajmują ostatnie, 207 miejsce. Co najciekawsze oni nie są „zawodowymi” piłkarzami. Skład San Marino to bankowcy, listonosze, sprzedawcy. Dla nich, po godzinach pracy, to prawdopodobnie wielki fun stanąć twarzą w twarz z gwiazdami sportu. Ja też tak chcę! Hurra! Wygraliśmy 5:0, choć przyznać muszę, że po tym, co zobaczyłam 4 dni wcześniej, porażka by mnie nie zdziwiła. Ach tak, nie możemy zapominać o tym, że Lewandowski się „przełamał” i nawet trafił karnego... po zagraniu ręką przez lokalnego rzeźnika. Cóż za emocje! Proponuję na następne spotkanie postawić bramkarza gdzie jego miejsce, resztę drużyny natomiast ustawić w szeregu i niech strzelają na litość boską! Temat „naszych” w Brazylii nie zostaje jeszcze zamknięty. Na otarcie łez zostaje nam kibicowanie Kubicy, Kowalczyk, Radwańskiej, Janowiczowi i wielu innym, o których, jak przypuszczam, usłyszymy jeszcze nie raz. Marzena Maciejewska Recenzja restauracji Malina Kto o niej nie słyszał niech się wstydzi. Malina w 2011 roku zajęła 1 miejsce na liście magazynu Time Out w kategorii najlepszy nowy lokal. Restaruacja, zgrabnie usytuowana na Shepherd’s Bush Road, urządzona jest przytulnie i nowocześnie. Do środka zapraszają i przyjmują zamówienie 2 urocze kelnerki. Doradzają z uśmiechem bez nadgorliwości. Na ścianach namalowane malinowe gałązki. Menu w języku polskim i angielskim zadowoli najbardziej wymagających. Na dobry początek, na koszt zakładu – chleb ze smalcem. Człowiek już w dobrym humorze może spokojnie czekać na kolejne danie. Ja zaczęłam od żurku z kiełbasą. Zupa przygotowana i doprawiona nienagannie. Na główne danie polecam bigos serwowany w zapiekanym chlebie. Potrawa robi wrażenie szczególnie na nie-Polakach. Ważna uwaga dla wszystkich miłośników naszej rodzimej kuchni - przy bigosie nie oszczędzano na mięsie. Ale nie był to jeszcze koniec – na trawienie restauracja podaje kieliszek likieru malinowego. Łatwo zgadnąć, że również w pierogach na słodko, jak i w propozycjach deserowych z sukcesem kuszą malinowe dodatki. Malina nie musi „dress to impress”. Jedzenie przygotowane jest smacznie, podane elegancko, ale bez wyszukania. Miła obsługa zaskarbi serce każdej klienteli. Miejsce idealne na spotkanie we dwoje jak i większą grupą. Otwarta każdego dnia do 23.00. Ceny przystępne. Jednym słowem Malina! adres: 166 Shepherd’s Bush Rd., Hammersmith, London W6 7PB więcej na www.malinarestaurant.com Ola Jackowska