Gosia Skibińska 1 - Polish Professionals in London

Transkrypt

Gosia Skibińska 1 - Polish Professionals in London
PPLink
Wydanie 4 | Sierpień 2013 | email: [email protected]
Nasi w Parlamencie
Fot. Zły Gargamel
Spotkanie brytyjskich parlamentarzystów z
przedstawicielami polskich organizacji, działaczami
i liderami życia polonijnego to bez wątpienia jedno z
ważniejszych wydarzeń polonijnego świata w tym roku.
Wizyta w Parlamencie była możliwa dzięki
zaproszeniu, jakie skierował do Polish Professionals in
London Daniel Kawczyński – brytyjski poseł, który 40
lat temu urodził się w Warszawie i jako mały chłopiec
wyjechał z rodziną do Wielkiej Brytanii.
PPL tworząc listę gości do Parlamentu celowo nie
ograniczył się jedynie do swoich członków, ale zaprosił
również przedstawicieli organizacji i środowisk, z
którymi na co dzień owocnie współpracuje. Dzięki
temu spotkanie w Parlamencie było pierwszym, a przez
to historycznym, zetknięciem przedstawicieli młodej
Polonii z brytyjskimi parlamentarzystami. Podkreślił
to w swoim wystąpieniu Daniel Kawczyński, który
powiedział, że na taką chwilę czekał 8 lat – czyli od
momentu, kiedy został posłem. Wspominał on też, jak
polityczni doradcy sugerowali mu zmianę nazwiska na
bardziej brytyjskie, które pomogłoby mu uzyskać lepszy
wynik wyborczy.
Organizatorem wizyty był PPL wraz ze swoją
nowopowstałą grupą projektową, która takim „wielkim
wejściem” zainaugurowała działalność. Więcej o grupie
politycznej piszemy na str. 11.
Część logistyczną spotkania pomogła przygotować
niezastąpiona w takich przypadkach Ambasada RP w
Londynie, za co PPL w tym miejscu serdecznie dziękuje.
Gosia Skibińska
1
Felieton
Grupa dziennikarska w radiu
Obrotne, pracowite i wysportowane
W drodze do pracy mijam chłopca, który pyta tatę: - Dad, what is the difference between a
honeybee and a bumblebee? Do bees make honey and bumblebees just protect them? – Niezupełnie,
pszczoła i trzmiel to dwa różne gatunki – po namyśle odpowiada ojciec.
Wyidealizowana dziecięcą niewiedzą wizja bąka troszczącego się o pracowitą pszczółkę mnie
rozczula, ale i wzbudza ciekawość. Jak to jest z tymi pszczołami? Sprawdzam w sieci i natychmiast
mam wrażenie, że czytam scenariusz jakiegoś horroru. Skubana matka natura miała wyobraźnię!
A z polityczną poprawnością i równouprawnieniem płci to już w ogóle ma na bakier! Podczas gdy
samice pszczoły miodnej zbierają pyłki i nektar, budują ul i dbają o potomstwo, trutnie nie pełnią
absolutnie żadnych funkcji społecznych. Po prostu… są. Wraz z nadejściem wiosny kończy się
jednak ich paromiesięczna bezczynność i muszą dostarczyć królowej nasienie. Jesienią przeganiane
są z ula i giną z zimna i głodu. Ot tak, swoje zrobiłeś, won! Pamiętacie telewizyjną dobranockę
„Przygody pszczółki Mai”? Nareszcie pojęłam dlaczego Gucio zawsze jakiś taki śpiący był, wręcz
cherlawy i jakby nieco znerwicowany. A do tego wiecznie się gubił na łące, wpadał w tarapaty i
często marudził. Generalnie Maja miała do niego anielską cierpliwość. Z drugiej jednak strony,
jakby mnie bezlitośnie z domu wyrzucili, też bym wpadła w depresję. Przypomina mi to trochę
związek mojej koleżanki, tylko, że ona do eksmisji partnera jeszcze nie dojrzała. Trutnia zaprogramowanego przez naturę mi szkoda, ludzkiego pasożyta nie bardzo.
Trzmieli i trzmielców mamy w Polsce razem 40 gatunków i wszystkie są pod ochroną. Te dopiero
się urządziły!!! Gruba, włochata samica wprasza się do gotowego gniazda innego gatunku i jakby
nigdy nic składa w nim jaja. „Przepraszam, to nie pani sypialnia!” – bzyczy wściekła królowa
matka, za co zostaje natychmiast uśmiercona. Krew spływa po woskowych, słodko pachnących
ścianach. Samce trzmieli też tylko do przedłużania gatunku służą. Zaraz, co to ma znaczyć tylko?
Wszak to arcyważna funkcja jest! Czy to ich wina, że natura tak chciała? Znajomy tak się zasłuchał w bzyczenie przepięknej i zgoła nieowłosionej samicy gatunku homo sapiens, że nawet nie
zauważył jak mu się do domu wprowadziła i zamieniła w żonę numer dwa. I już pokój dziecięcy
remontują. Proszę, ile mamy wspólnego z tchawkodysznymi owadami błonkoskrzydłymi! Najciekawsze jest to, że według teorii aerodynamicznej trzmiele nie powinny w ogóle latać, gdyż ich
skrzydła są zbyt małe, żeby wytworzyć wystarczającą siłę nośną. Naukowcy z Oxfordu udowodnili
jednak, że trzmiele poruszają się inaczej niż większość latających owadów. Wielka klatka piersiowa i wysokoenergetyczny nektar dają im niesłychaną moc, która rekompensuje inne mankamenty
budowy ciała. Jednym słowem wyćwiczona na siłowni klata i red bull w dłoni robią swoje. Robotnica trzmiela jest super zapylaczem, w ciągu jednego dnia odwiedza kilka tysięcy kwiatów. (Może
stąd slangowe określenie zapylaj zamiast pospiesz się?) Żeby tego było mało, ma wyjątkowo długi
aparat gębowy, dzięki któremu dostaje się do wnętrza kwiatów zbyt głębokich dla pszczół. Obrotne,
pracowite i wysportowane – czego więcej trzeba? W przeciwieństwie do pszczół czy os, żądlą sporadycznie. Bohater mojego dzieciństwa Zbigniew Wodecki co niedzielę z odbiornika telewizyjnego
śpiewał: „mała, sprytna, rezolutna Maja”, a ja jakoś do trzmieli zaczynam mieć większą słabość.
Smacznego miodu i słodkich wakacji!
Agnieszka Siedlecka
StOpka
Trwają wakacje. Nie ma lekcji, ale nie wszyscy wyjechali, więc świetlica zabraknie jej słów, cytuje Hamleta.
Kasia Nowicka - meteopatka. W
tętni życiem. W tym numerze gazetki ściennej przedstawiamy kółka
przerwach między reumatyzmem a
zainteresowań PPL-u oraz pracę ekipy w składzie:
Gosia Skibińska - świetlicowa.
Dorabia społecznie po godzinach,
żeby tałatajstwo nie włóczyło się
po pubach, tylko zajęło czymś
pożytecznym.
Łukasz Filim – przewodniczący.
Aktywista zaangażowany, uważa, że
świat jest niebezpieczny i trzeba zadbać o rozwój duchowy
młodzieży.
Agata Sadza – klasowa mądrala
- okularnica. Ostatnio zeszła do
podziemia i z przejęciem 2
opowiada jak było.
Beata Kopka – kronikarka. Jedno oko
zasłania jej blond grzywka, drugim
pilnie obserwuje.
Ola Jackowska – dyżurna. Jedną ręką
ściera tablicę, drugą pisze o pubach
Agnieszka Siedlecka – prymuska.
Oddaje teksty na czas. Uczyła się
pilnie biologii, więc wie co-nieco
o pszczółkach i motylkach. I o
modliszkach.
Dominika Hannath - tropicielka
z podróżniczym zacięciem. Gdy
porażeniem słonecznym zachwyca
się latem na wyspach... brytyjskich.
Szymon Miłosz – zuch sobieradek.
Na zajęciach podgląda koleżanki i
udaje, że to nie on.
Zły Gargamel – czarna owca z
oślej ławki. Dokucza, ciągnie za
warkocze i ma złe stopnie ze sprawowania. Rekin biznesu.
oraz: Basia Bińkowska - pracowita
pszczółka na gościnnych występach
ze szkicownikiem w ręku
Zły Gargamel
Warsztaty z PRL-u
Polskie Radio Londyn to jedyne
w Wielkiej Brytanii polskie radio z
koncesją na nadawanie. Zanim jakakolwiek audycja ruszyła w eter, zostały przeprowadzone badania na temat
radiowych oczekiwań. Przepytano
10 tys. polskich emigrantów. Żadne
wcześniej istniejące modele, sprawdzone w Polsce koncepcje radiowe,
nie nadawały się do przeniesienia na
grunt londyński. Nie pasowały – polska emigracja była zbyt młoda. Stąd
tak obszerne badania. Później nastąpiła akcja pisania petycji argumentujących potrzebę a nawet konieczność
istnienia w Londynie polskiego
radia. Sprawna akcja Polonii pomogła w szybkim przyznaniu licencji
koncesyjnej i częstotliwości DAB na
multipleksie. Potem nastąpiła… cisza
w eterze. Nikt nie znał dnia ani godziny, kiedy koncesyjni inżynierowie
podłączą PRL do multipleksu, więc
twórcy radia intensywnie wsłuchiwali się w ciszę. Cisza została przerwana
6 września 2007 piosenką „Dziwny
jest ten świat”.
Dzisiaj radio ma dobowy zasięg
200 tys. osób i według miesięcznika
„Press” jest najczęściej cytowanym
polonijnym medium. PRL-ową aplikację pobrało 33 tysiące osób. Eterowy zasięg stacji mieści się w granicach londyńskiej obwodnicy M25.
Pozostali odbiorcy słuchają radia
za pośrednictwem Internetu. 85 %
słuchaczy mieszka w UK. Są też fani
z USA, Australii, Norwegii i Polski.
Stacji słuchają również obcokrajow-
cy. Okazuje się, że atrakcyjna muzyka
i słowiańskie melodie trafiają do ich
serc.
Gośćmi rozgłośni byli między
innymi Mirosław Hermaszewski,
prof. Jan Miodek i Jerzy Urban. 16
godzin w ciągu doby to programy
prowadzone na żywo. Reszta nadawana jest z automatu. Słuchacze
przyzwyczaili się już do takich
stałych audycji, jak „Misja Specjalna”
Artura Kieruzala, szefa rozgłośni, czy
„Hyde Park” Beaty Tomczyk. Robert
Jasiewicz niezmordowanie o godz.
6.30 rozpoczyna swoje muzyczne
poranki, a wieczorem przed mikrofonem zasiada Grzegorz Albrycht.
Każdy z radiowców ma swój, bardzo
intymny, sposób na rozgrzanie ust.
Zajmuje to około 20-30 min i każdy
zawodowiec to robi zanim wejdzie
na antenę. Okazuje się, że w różnych
godzinach każdy człowiek ma różną
barwę głosu i sztuką jest trafić w
swoje pasmo, do którego przyzwyczajają się słuchacze. Dlatego tak ważna
w tym zawodzie jest higiena głosu.
Jeśli spotkamy w metrze pasażera,
który cmoka, chrząka, głośno całuje
powietrze, napina i rozluźnia mięśnie
policzków, jest duża szansa, że pasażer ten jest prezenterem radiowym.
Gosia Skibińska
Grupa Dziennikarsko-Medialna
dziękuje Polskiemu Radiu Londyn
za przyjazne przyjęcie i szczere,
nieskrępowane dzielenie się zawodowym doświadczeniem.
3
Zapraszamy na wycieczkę
Dziedzictwo Szekspira
Stratford-upon-Avon
Położone 100 mil na północny zachód
od Londynu, Stratford-upon-Avon
to idealne miejsce na jednodniową
wycieczkę. W dwie i pół godziny,
można się tam dostać pociągiem (ze
stacji Marylebone – bilety od £10),
austobusem (National Express) lub
samochodem.
Stratford-upon-Avon to miasteczko
przesiąknięte historią życia Williama
Szekspira. Dzień w Stratford to
prawdziwa uczta dla miłośników
pisarza, okazja by oddać mu hołd i lepiej
zrozumieć jego twórczość. Stratfordupon-Avon to rodzinne miasteczko
Williama Szekspira. To tam urodził się i
tworzył ten wybitny pisarz. Jeden dzień
wystarczy, by odwiedzić najważniejsze
miejsca, aczkolwiek można tu spędzić
kilka dni, podążając śladami Szekspira.
Nad rzeką Avon znajduje się teatr
szekspirowski, gdzie podziwiać możemy
sztuki Szekspira grane przez cały rok
(bilety rozchodzą się z kilkumiesięcznym
wyprzedzeniem, więc warto
zarezerwować je dużo wcześniej).
Najważniejsze dla turystów miejsce
w miasteczku to Birthplace Muzeum na
Henley Street. Jest to odrestaurowany do
oryginalnego wyglądu budynek, gdzie
urodził się Wielki Pisarz. Tu Szekspir
spędził swoje dzieciństwo. Podążając
główną ulicą (High
Street) natrafiamy na
Nash’s House, niegdyś
własność Thomasa
Nasha, pierwszego
męża wnuczki
Szekspira, Elisabeth Hall. Na parterze
domu znajdziemy imponującą selekcję
mebli z tamtego okresu, a na pierwszym
piętrze wystawę o historii domu i
całego Stratford. W ogrodzie zachowały
się fundamenty New Place, ostatniej
rezydencji Szekspira, zniszczonej dawno
temu. Brama stamtąd prowadzi do
Great Garden (Wielkiego Ogrodu),
gdzie można podziwiać żywopłoty i
przepiękne kompozycje kwiatowe. Po
drugiej stronie ulicy od Nash’s House
stoi szkoła (King Edward School),
w ktorej najprawdopodobniej uczył
się Szekspir. Podążając w dół Church
Street i skręcając w lewo w Old Town
natrafiamy na Hall’s Croft, dom córki
Szekspira, Susanny i jej męża lekarza
- Johna Hall. Można tam znaleźć
intrygującą kolekcję elżbietańskich
medykamentów. Najlepszy widok domu
jest z tyłu, od strony ogrodu. Nieopodal
Hall’s Croft znajduje się Holy Trinity
Church (Kościół Świętej Trójcy), gdzie
w prezbiterium spoczywa Szekspir i jego
żona, Anne Hathaway.
Kulinarne recenzje
Klub Orła Białego
Śledź w trzech smakach, zrazy
wołowe i szarlotka? A może żurek w
chlebie, golonka i sernik? I do tego w
południowym Londynie, blisko metra?
Klub Orła Białego większość mieszkających na południe od Tamizy Polaków
dobrze kojarzy. Miejsce to od dawna
zrzesza polską społeczność w tej części
Londynu. To tutaj chodzimy na polskie
wybory czy legendarne już polskie dyskoteki. Do samej restauracji przechodzi
się przez dość typowo wyglądający bar
z polskim piwem i jego miłośnikami.
Sama sala jadalna wystrojem szczególnie
nie zachwyca, prezentując skrzyżowanie
domu weselnego z restauracją w nie za
dużym mieście powiatowym. Przyjemniej, bo jaśniej i przestronniej, jest w
drugiej sali wychodzącej na ogród. Ale
de gustibus...
Menu prezentuje się tak, jak można
by się spodziewać po nazwie i wystroju lokalu – jest swojsko i tradycyjnie:
4
Klątwa i łóżko w spadku
Warty odwiedzin jest też dom Anne
Hathaway (Anne Hathaway’s Cottage),
położony troche ponad milę od
Stratford, w Shottery. Do Cottage można
dostać się ścieżką z Evesham Place.
Anne mieszkała tam aż do zaślubin
Szekspira. Przepiękny ogród zachwyca,
szczególnie latem, imponującą kolekcją
kwiatów, drzew i krzewów - często
wspominanych w utworach Szekspira
(plakietki w ogrodzie informują w
którychutworach). Godny uwagi jest
dom Mary Arden (Mary Arden’s house),
trzy mile od Stratford, w Wilmcote.
Mary to matka Szekspira. Kiedy umierał
dziadek Williama, Robert Arden, Mary
była jego jedyną niezamężną córką.
Całkiem nietypowo jak na tamte czasy, to
ona odziedziczyla dom i wszystkie włości
po śmierci ojca, stając się najlepszą
partią do ożenku w sąsiedztwie. John
Szekspir ożenił się z nią niespełna rok
później. Dom zachował się przez wieki
w bardzo dobrym stanie, gdyż zawsze
funkcjonował jako farma. Dziś jest
znakomitym przykładem elżbietańskiego
farmhouse. Dominika Hannath
Klub Orła Białego w Hamilton House,
21 Balham High Road, SW17 7BQ
stacja metra: Balham
od barszczyku przez pierogi i placki
ziemniaczane po schabowego i gołąbki.
Można też spróbować bardziej wykwintnych dań: pstrąga w migdałach czy grillowanego łososia, a niepolskim współbiesiadnikom zaproponować „Polskie
specjalności” czyli półmisek zawierający
„kiełbaskę, bigosik, pierożki, gołąbeczki
i mini schabowego” (tak, naprawdę tak
napisano w karcie).
Cokolwiek banalny wystrój i tradycyjne menu nie powinny jednak nikogo
odstraszyć. Potrawy są bardzo smaczne,
a porcje wystarczająco duże, żeby się najeść. Czerwony barszcz z uszkami smakuje naprawdę po domowemu – jest odpowiednio buraczkowy i przyprawiony.
Pierogi z mięsem, jak to z reguły bywa
w masowej gastronomii, nie zachwycają,
ale inne dania mięsne są zupełnie przyzwoite. Nam do gustu przypadły zrazy
z kaszą gryczaną i polędwiczki z ziemniaczanym puree. Do większości potraw
podawane są surówki.
Podpowiadamy, aby Klub Orła Białego
odwiedzić w niedzielę, kiedy do dyspozycji gości jest ciepły i zimny bufet. Za
£12,50 można nakładać sobie dowolną
ilość potraw i bez limitu wracać po
dokładki. Każdy znajdzie coś dla siebie –
od sałatek, wędlin i śledzi przez krokiety,
pierogi, szaszłyki i zasmażaną kapustę po
bigos, kiełbaski, skrzydełka, roladę drobiową i zrazy wołowe z kaszą gryczaną.
Lokal jest popularny wśród starszej
emigracji, która chętnie zbiera się tu
w niedzielne popołudnia oraz wśród
młodych rodzin świętujących chrzciny,
komunię czy inne uroczystości. Sympatyczna obsługa sprawia, że klient czuje
domową atmosferę. Restaurację polecamy zwłaszcza osobom szukającym
tradycyjnych polskich dań w przyzwoitej
cenie. Bez kulinarnych wyzwań i wykwintności, ale solidnie i swojsko.
Agata Sadza
Wiliam Szekspir. Jego imieniu
przypisano 37 sztuk i 154 sonety,
co stanowi blisko milion słów. To
jeden z najbardziej utalentowanych
i wpływowych pisarzy. Wprowadził
do języka angielskiego 3 tysiące
nowych słów, kompletnie go
rewolucjonizując. Jest najczęściej
cytowanym artystą wszechczasów.
Po dziś dzień, niezliczone grupy
teatralne wystawiają jego sztuki,
studenci uczą się na pamięć
elokwentnych wierszy a
uczeni interpretują każde
słowo, które napisał. Od
lat również toczy się
spór o pochodzenie
szekspirowskiej
twórczości.
Czy Wiliam
Szekspir,
którego życie
udokumentowane
zostało w kartach
historii miasteczka
Stratford-uponAvon to Wielki Pisarz
Wiliam Szekspir?
Nie zachowały się
przecież żadne rękopisy
jego dzieł i pogrzebowi
artysty nie towarzyszył
rozgłos właściwy pożegnaniu
wielkiego wieszcza. Są teorie, że
sztuki Szekspira nie były napisane
przez jedną osobę. Całkiem zresztą
możliwe, że pomagali mu inni
pisarze. Było to nawet wówczas
w zwyczaju. Większość tego, co
wiemy na temat życia Szekspira
pełne jest dwuznaczności,
niejasności a nawet sprzeczności.
Ale nie czyni to jego historii
mniej barwną. Poza tym, jeżeli był
geniuszem, za jakiego go mamy, to
niewykluczone, że z premedytacją
nas wszystkich zapędza w kozi róg
i sam zadbał o to, by szczegóły jego
życia były owiane tajemnicą.
Wiadomo, że urodził się i zmarł
23 kwietnia. Jest to dzień patrona
Anglii, Świętego Jerzego. Być może
tym należy tłumaczyć patriotyczne
nuty w jego twórczości. Wiadomo,
że w 1582, kiedy miał 18 lat,
poślubił Annę Hathaway, która
miała 26 lat i była w ciąży nosząc
ich pierwsze dziecko, urodzoną
6 miesięcy później Susannę.
Dwa lata później urodziły im się
bliźnięta – dziewczyka i chłopiec
(Hamnet i Judith). Hamnet zmarł
w wielku 11 lat. Judith wyszła za
mąż w 1616 za Thomasa Quiney,
handlarza win i właściciela
tawerny. Ślub odbył się na kilka
miesięcy przed śmiercią Szekspira.
Początkowa aprobata Wiliama dla
nowego zięcia, szybko przerodziła
się w pogardę, gdy wyszło na jaw,
że Thomas zdążył już zdradzić
Judith i inna kobieta oczekuje jego
dziecka. Szekspir na krótko przed
śmiercią zmienił swój testament,
tak by Thomas nie dostał ani
grosza.
Szekspir umarł jako bogaty
czlowiek. Był bardzo dobrym
biznesmenem; był handlarzem,
pożyczkodawcą, dzierżawcą,
współudziałowcem kampanii
teatralnej. Prowadził swój własny
teatr i szkołę aktorską. Sam
również grał w swoich sztukach, i
podobno występował przed samą
królową Elżbietą I. W spadku
zostawił wszystko swojej córce
Susannie i jej mężowi – Johnowi
Hallowi – którego szanował i
z którym podobno prowadził
również interesy. Judith dostała
sumę pieniędzy przypisaną
wyłącznie jej imieniu. Plotka głosi,
że żonie podarował tylko swoje
łożko.
Wiadomo, że Szekspir spoczywa
w prezbiterium Kościoła Świętej
Trójcy w Stratford-upon-Avon.
W swoim epitafium nałożył
klątwę na każdego, kto ośmieli się
ruszyć jego kosci z tego miejsca.
Choć w tamtych czasach było dość
popularne wykopywanie starych
kości, by zrobić miejsce nowym
zmarłym, grób Szekspira pozostał
nienaruszony. Wszyscy obawiają
się klątwy Szekspira. Zarówno
córka Susanny, jak i dzieci Judith
zmarły bezdzietnie. Szekspir
nie ma zatem żadnych żyjących
potomków. Za to na jego genialnej
twórczości wychowują się ciągle
nowe pokolenia czyniąc jego wkład
w historię literatury, języka, teatru
i sztuki nie do przecenienia.
Dominika Hannath
Znane cytaty Szekspira:
•Być albo nie być! Oto jest pytanie! (Hamlet)
•Reszta jest milczeniem (Hamlet)
•Konia! Konia! Królestwo za konia! (Ryszard III)
•Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś (Hamlet)
•Źle się dzieje w państwie duńskim (Hamlet)
•Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany (Romeo i Julia)
•nie być najgorszym, jest to już zaletą, w zepsuciu tego świata (Król
Lear)
•Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości (Wiele hałasu o nic)
5
Latò
Sunshine i wszystko jasne
Po kilku latach praktycznie
nieistniejącego lata na wyspach,
już miałam pisać jak ironiczny jest
epitet GREAT w tym wyrażeniu.
Miałam napisać, o tym jak media
wprowadzają nas w błąd, kreując
iluzję Wspaniałego Brytyjskiego
Lata. Wspaniałego, czyli ciepłego
i słonecznego. Już od wczesnej
wiosny reklamy przekonują nas,
że potrzebujemy nowego zestawu
plastikowych naczyń na przyjęcia
w ogrodzie, akcesoria do grilla,
ekstrawaganckie kąpielówki i bikini
z metką odpowiedniej marki by się
pokazać na angielskiej riwierze.
Najgorszy wydawał mi się Pimm’s
i slogan “The Summer of Love”,
który co roku obiecuje zmysłowe,
słodkie i pełne przygód lato,
podczas gdy to co dostawaliśmy, to
potrzeba nabycia kolejnego polara.
Zamiast delektowania się Pimm’sem,
ogrzewać się musieliśmy herbatką
z prądem lub grzanym winem.
Wspaniała Brytyjska Pogoda.
W tym roku wiosnę mieliśmy
najzimniejszą odkąd zaczęto
rejestrować temperatury. Nic nie
zapowiadało lata, podczas którego
chce się wyjść na świeże powietrze
i pozwolić skórze wyprodukować
witaminę D. Kwiaty w ogrodzie
mocno spóźnione ledwo wzeszły, a
masło nie chowane do lodówki nigdy
nie robiło się miękkie.
Brytyjczycy, pomimo cichych
narzekań, zdają się dobrze radzić
z „brakiem pogody”. Nie wiem
skąd się to wywodzi. Może z ich
szorstkiego „zimnego” wychowania?
A może z przekonania, że żyją we
Wspaniałym kraju ze Wspaniałą
pogodą i dlatego muszą wyglądać
i czuć się Wspaniale. Czy też może
wywodzi się to po prostu z rezygnacji
i potulnego pogodzenia się ze stanem
rzeczy, czyli pogody.
Wielka potrzeba słońca nie
łamie ich i są zawsze przygotowani.
Kobiety latem (nawet zimnym)
zawsze noszą górę od bikini pod
bluzką, na wypadek gdyby choć
na 10 minut pojawiło się słońce.
Starsi, z kolei, co roku przygotowują
ekwipunek na pieszą wyprawę przez
wiejskie okolice, wybierając mapy,
balsam przeciwsłoneczny za pół ceny
i lornetki do podglądania ptactwa,
mimo iż nie będą nic widzieli we
mgle.
Czy to dlatego, że Brytyjczycy
lubią być rozczarowani, czy
może dlatego, że będą się dobrze
bawić mimo wszystko? Tak jak
na okładce książki Crap Days
Out: dziewczynka w płaszczu
przeciwdeszczowym i skwaszoną
miną je lody. Z kolei tytuł książki
Don’t Need The Sunshine mówi sam
za siebie. Czy to podsumowuje
Wspaniałe Brytyjskie Lato? Kiedyś
w Brighton, rozczarowani pogodą,
przechadzaliśmy się deptakiem przy
plaży. Było bardzo zimno i wiatr wiał
nam w twarz z ogromną siłą. Przeszła
obok nas brytyjska rodzina: ojciec i
matka rozmawiali z zadowoleniem
a dzieci ścigały się radośnie na
rowerkach. Wszyscy zgięci w
pół siłowali się z wiatrem. Muszę
przyznać, że było to imponujące
zjawisko.
Miałam to wszystko napisać i
pomarudzić na brytyjską pogodę,
ale… przyszło prawdziwe lato!
Najcieplejsze od stuleci! Jest ciepło
i słonecznie. Ludzie wylegają do
parków i upajają się tą ulotną porą
roku. Zakładajmy więc sukienki
i szorty, smarujmy się balsamem
przeciwsłonecznym i spotykajmy na
grillu. To jest Lato Miłości. A kto lubi
narzekać na pogodę i tak będzie – na
wysoką temperaturę.
Kasia Nowicka
B-London Eye, czyli okiem blondynki
Zmiany - nie taki diabeł straszny
Zmiany u większości ludzi wywołują różne, często
niechciane reakcje - palpitacje serca, bezsenność, strach,
bunt, pobudzenie, nudności. Lista mogłaby się ciągnąć
w nieskończoność. Opatulając się w naszą codzieność
i rutynę, dumnie kroczymy w ściśle określonym celu,
nadając sens naszemu życiu. Ta powtarzalność jest jak
poduszka bezpieczeństwa, na wypadek gdybyśmy na
chwilę musieli się zatrzymać i pomyśleć - szybko możemy
wskoczyć i wrócić do tego, co nam znane. A w Londynie
nie lubimy się zatrzymywać, bo refleksja potrafi burzyć
poukładany świat, zwłaszcza jeśli utkany jest on z
pośpiechu i ciągłęj gonitwy.
I tak sobie żyłam ja. Biegając „od... do...”, tłocząc się
w zapchanym metrze, objuczona zakupami na Oxford
Street, biegająca od wydarzenia do wydarzenia. Aż tu
nagle ktoś przeniósł moją pracę do Luton. I w oczach
pojawił się strach. Że jak to? Że ja mam niby zrezygnować
z Londynu? Że jak ktoś śmie myśleć, iż ja mogłabym
wpasować się w miejsce bez prestiżu? I tak mój umysł
błądził od buntu, poprzez strach, aż w końcu dotarł do
6
pogodzenia się z sytuacją. I okazało się, że z Londynu i
pośpiechu da się wyleczyć, że brak metra i tłoku dobrze
wpływa na sampoczucie, że nagle stałam się milsza dla
otoczenia.
I być może my, londyńczycy, boimy się takich zmian,
bo one mogą poddać w wątpliwość nasze dotychczasowe
działania. Bo cóż mam teraz poczynić z tą wiedzą o
sobie, skoro tyle lat zaprzęgnięta byłam w szczurzy
rydwan pośpiechu? Burzy się stary system wartości,
rodzi się w jego miejsce coś nowego. Czas pomiędzy jest
okresem wyczekiwania, a cierpliwe czekanie nie jest
mocną stroną Londyńczyka. Jednak zmiany są potrzebne
i jakkolwiek czasem wydają się nam one irracjonalne,
to warto spróbować, przeczekać cierpliwie. Każde
doświadczenie dostarcza nowych wrażeń, ale przede
wszystkim uczy. I siedząc codziennie rano w pociągu do
Luton, z dala od londyńskiego zgiełku metra, ogarnia
mnie spokój – nowe, ale przyjemne doświadczenie.
Zmiany są dobre. Mogą nas prowadzić w nowym
kierunku, otworzyć nowy rozdział. Nie bójmy się ich!
Beata Kopka
Stacje widmo
Niektórzy je uwielbiają, inni narzekają na tłok, wysoką
temperaturę i niekończące się „planowe prace inżynierskie”.
Nie ulega jednak wątpliwości, że metro to krwiobieg Londynu. Z okazji 150 rocznicy otwarcia podziemnej kolejki warto
przyjrzeć się jej nieco mniej znanym zakamarkom.
Dlaczego podróż piccadilką między King’s Cross St.
Pancras a Caledonian Road tak się dłuży? Co kryje fasada
z napisem Strand niedaleko skrzyżowania Strand i Surrey
Street? Jaka legenda wiąże się z czerwonym budynkiem na
rogu Castle Road i Kentish Town Road? Aby odpowiedzieć
na te pytania, musimy sięgnąć do mniej znanych zakamarków historii „The Tube”.
Londyńczycy mieli okazję pierwszy raz przejechać się nową kolejką 9 stycznia 1863 roku
między Paddington a Farringdon na
linii określanej wtedy jako Metropolitan Railway. Od tego czasu
zmieniło się miasto, zmienili
się pasażerowie i zmieniło się
samo metro: obecnie jego
sieć liczy ponad 400 kilometrów i dociera do 270 stacji.
Wieloletnia rozbudowa
spowodowała, że na niektóre stacje z różnych powodów
spadło zapotrzebowanie. Takich opuszczonych lub przeniesionych stacji jest około 40
-najwięcej na liniach Piccadilly, Northern i Metropolitan. Ich
losy były różne. Stację Tower of
London zamknięto w 1884 roku po
niespełna dwóch latach funkcjonowania, zastępując ją położoną nieopodal stacją
Mark Lane przemianowaną w 1946 roku na Tower
Hill. Tą z kolei zastąpiono nową stacją Tower Hill ulokowaną dokładnie w miejscu starej Tower of London… A to
nie jedyna stacja o tak skomplikowanych losu… kolejach.
Dla londyńczyka najciekawsze są jednak te stacje, których pozostałość nadal można dostrzec gołym okiem pod
ziemią i na powierzchni. Opuszczonych stacji nie można
jednak zwiedzać ze względów bezpieczeństwa. Po zamknięciu stacji nieczynne perony najczęściej burzono lub zabudowywano, tak że trudno je wypatrzeć po ciemku z jadącego
w podziemiach pociągu. Uważny pasażer-tropiciel dostrzeże jednak miejsce, w którym znajdował się peron czynnej w
latach 1906-1932 stacji York Road. Jest to na linii Piccadilly
między King’s Cross St. Pancras a Caledonian Road. Sam
peron został zburzony, ale widać wyraźnie wnękę, w której
się znajdował, a na ścianie w kierunku na King’s Cross St.
Pancras przez warstwę brudu miejscami przebijają oryginalne, kremowe kafelki.
O wiele więcej zobaczymy na powierzchni. Budynek
stacji, o charakterystycznym kolorze i architekturze, można
podziwiać w całej okazałości, wraz z oryginalną nazwą,
na rogu Bingfield Street i York Way. Obecnie miejsce to
stanowi wyjście ewakuacyjne z tunelu metra. W 2005 roku
pojawiły się plany remontu i ponownego otwarcia stacji. Ma
to rozładować ruch na King’s Cross St. Pancras, jednak jak
do tej pory, inicjatywa nie wyszła poza fazę projektu.
Na powierzchni widać też wejście do innej stacji o
ciekawych losach – Strand. Otwarta została w 1907 roku
na nieczynnej obecnie, odchodzącej od Holborn odnodze
linii Piccadilly. Nazwa Strand była nieco niefortunna, jako
że w tamtym czasie tak samo mówiono na Charing Cross,
dlatego szybko zmieniono ją na Aldwych. W czasie wojny mało używaną stację zamknięto, a tunel wykorzystano
jako schron przeciwlotniczy i magazyn na zbiory z British Museum. Aldwich wyłączono z użytkowania w 1994
roku z powodu braku pasażerów i zbyt wysokich kosztów
utrzymania starych wind. Fasadzie przywrócono
wówczas oryginalny wygląd ze starą nazwą
Strand. Miejsce to szczęśliwie nie padło
ofiarą rozbiórki: utrzymaną w dobrym
stanie halę biletową i peron, na który
wciąż można doprowadzić pociąg
chętnie wykorzystują reżyserzy i
ekipy filmowe. Powstały tu m.in.
sceny do filmów „V jak Vendetta” i „28 tygodni później”, a w
prowadzącym do stacji tunelu
– teledysk do piosenki „Firestarter” zespołu Prodigy.
Nadal widoczny na powierzchni jest też budynek stacji South
Kentish Town. Stoi między Camden Town a Kentish Town na rogu
Castle Road i Kentish Town Road.
Stację otwarto w 1907 roku i zamknięto
w 1924 roku z powodu braku pasażerów.
Legenda głosi, że krótko po zamknięciu zatrzymał
się tam przypadkowo jeden pociąg, a pasażer, który z niego
omyłkowo wysiadł, utkwił na nieczynnym peronie na cztery
dni. Uratować się miał, podpaliwszy zdarte ze ścian plakaty
reklamowe, które zwróciły uwagę przejeżdżającego maszynisty. Jak to zwykle bywa z legendami i ta zawiera w sobie
ziarenko prawdy: faktycznie zdarzyło się, że na nieczynnym
peronie zatrzymał się pociąg, jednak nikt tam nie wysiadł
i nie utkwił w ciemnościach. Pozostałości stacji w postaci
kafelków na ścianie można przy odrobinie wysiłku nadal
wypatrzeć z przejeżdżającego pociągu.
Specyfiką mieszkania w Londynie jest to, że siłą
rzeczy sporo czasu spędza się pod ziemią – czasem
więcej niż by się chciało z powodu niewyjaśnionych
„signal failures”. Bez metra Londyn nie byłby
jednak takim miastem, jak jest. Dlatego warto
zainteresować się tym, co skrywają jego podziemia,
a wtedy nawet wyglądanie przez okno podczas jazdy w tunelu przestaje być kompletnie niedorzeczne.
Agata Sadza
7
testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon
Felieton
Próba sił
Na poligonie życia
Lato. Gospodarz odwiecznej próby sił. Apogeum
całorocznej gry pozorów. My mamy udawać że nie
widzimy, a one udają że nie wiedzą o co chodzi.
Głównym, oficjalnym winowajcą, jest oczywiście
szalejący upał. Więc, jak na angielskie realia, około
16°C. Kuse spódniczki, obfite dekolty, krój ukazujący ponętne krągłości. Jednak próba spojrzenia na
uwydatnione „przypadkiem” walory, oba, zostanie w
najlepszym wypadku skomentowana jako „chamskie
zaglądanie”. Musieliśmy się bronić przed taką manipulacją. Wynaleźliśmy i doprowadziliśmy do perfekcji
Widzenie Kątem Oka. Oficjalnie, aby uniknąć ataku
innego drapieżnika z boku. Nieoficjalnie, aby mimo
wszystko widzieć to, co „przypadkiem” wyszło na jaw
i domaga się uwagi.
Metropolitan Line. Godziny popołudniowe. Klimatyzacja dzielnie dba o to, bym przypadkiem nie pomyślał o zdjęciu wiatrówki. Obok dwóch nienadmiernie odzianych psiapsiółek, wsiada jegomość. Wzrost
jego słuszny, za to wiek marny. Dylemat golenia się
z włosem czy pod, dopiero przed nim. Nieuchronnie
zbliża się moment, w którym wzrok jego „zbłądzi”
w okolice znane i lubiane. Tak też się dzieje. Szczery
uśmiech potwierdza, że oczy znalazły swoje El Dorado. Jednak młokos nie zna jeszcze technik uniku
i zostaje przyłapany na „chamskim zaglądaniu”.
Dziewczę z odrazą odwraca wzrok od „zboczeńca”
w stronę koleżanki... po czym lekko unosi kącik ust i
puszcza oczko.
Gdyby UFO zleciało na ziemię i zobaczyło całe te
hocki klocki, pomyślałoby „Wariaci! Bujamy macki i
zrywamy stąd!”. Cóż, pewnych rzeczy zmienić się nie
da. Np. nie mogę podrapać się prawą dłonią po prawym łokciu. Natomiast mogę podrapać się po głowie
i po namyśle zaproponować taką zmianę: skoro my
mamy udawać, że nie zaglądamy, to może Wy, Drogie
Panie, możecie udawać że nie widzicie, iż zaglądamy?
Szymon Miłosz
Idziemy do pubu
Ye Olde Cheshire Cheese
Puby nierozłączny element naszego
brytyjskiego krajobrazu. Turyści odwiedzają angielskie puby żeby doświadczyć
szczególnej atmosfery. Miejscowi mogą
się odprężyć po pracy, spotkać ze znajomymi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przełamać nieśmiałość i porozmawiać o pogodzie z nieznajomym.
Mamy tyle historii i ciekawostek o pubach, ile szacownych przybytków w stolicy. Oto jednen z nich.
Popularnym miejscem spotkań jest jeden z najstarszych pubów w Londynie Ye
Olde Cheshire Cheese w City of London.
Początki przybytku sięgają XVII wieku,
kiedy pub został odbudowany po Wielkm Pożarze.
Niepowtarzalny charakter
nadają
ciemne
wnętrza, siano i
sciółka na podłodze oraz palący się
ogień na kominku, przy którym
siadywał Charles
Dickens.
8
testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon
Adres pubu:
145 Fleet St.
EC4A 2BU
Jedną ze sławnych osobistości związanych z YE Olde Cheshire Cheese była
gadająca papuga imieniem Polly. Polly
zamieszkiwała w pubie w latach 20 ubiegłego wieku. W 1918 roku w dniu zawieszenia broni próbując naśladować dzwięki wybuchających korków od szapmana,
znana i lubiana papuga zemdlała przy
400 butelce. Papuga była tak popularna,
że kiedy zmarła w 1928 roku, nekrologi
Polly ukazały się w ponad 200 gazetach
na całym świecie.
Pub jednak to nie cyrk, ani zoo. Nie
zapominajmy, że public house to miejsce
gdzie można nie tylko napić się piwa, ale
też dobrze zjeść. Oprócz tradycyjnych
„fish&chips”, „pies” i „roast dinners”
koniecznie zwracajmy uwagę na specjalność zakładu. W Ye Old Cheshire Cheese
oryginalność serwowanego menu zajmuje szczególne miejsce. Pub wsławił się
puddingiem świątecznym, tradycji której
niestety zaprzestał. Szczodre porcje zawierały mały kawałek puddingu z poprzedniego roku. Pudding przez lata bił
rekordy najstarszej potrawy na świecie.
Ola Jackowska
Pytanie o słuszność małych i dużych
wyborów dokonywanych w życiu
zadaje sobie niemal każdy. Czy dobrze
zrobiliśmy wyjeżdżając za granicę,
zostawiając swój kraj, rodzinę, bliskich,
ulubione zakątki? Do niedawna byłem
głęboko przekonany, że mój wybór
był słuszny. Dobra i ciekawe praca,
grono nowych znajomych i przyjaciół,
łatwiejsze życie z większą możliwością
przyjemniejszych wyborów. Jednakże
po wielu spotkaniach z ciekawymi i
wartościowymi ludźmi zarówno w
kraju, jak i tu w Londynie, których
opinie, refleksje, wiedza i zdobyte
życiowe doświadczenie dają do
myślenia i pozwalają ewoluować
zdobywanemu światopoglądowi,
już nie jestem tego taki pewien.
Szczególnie mocno poruszyła
mnie teza, że człowiek rodzi się w
specyficznej rodzinie, w specyficznym
kraju i czasie oraz ma do przejścia
określone dla własnego rozwoju
doświadczenia. Te doświadczenia to
jak dobry trening dla wyborowego
żołnierza. Muszą być trudne i
wymagające, muszą być często
ekstremalne na wielu płaszczyznach:
fizycznej, psychicznej, duchowej,
emocjonalnej. Tak przetrenowany
w odpowiednim czasie i warunkach
żołnierz, po zaliczeniu wszystkich
testów może służyć w „jednostkach
specjalnych”. Opieszalcy pozostaną
na tyłach, w jednostkach o innym
przeznaczeniu, na miarę ich
wytrenowania/niewytrenowania oraz
zrozumienia/niezrozumienia.
Decyzje codzienne, drobne,
takie jak wybór środka transportu,
posiłku, o wykonanym lub nie
telefonie do rodziny czy znajomych, o
przeglądnięciu takiej a nie innej gazety,
książki, strony internetowej i wiele
innych, składają się na jakość naszego
życia. Często są też przyczółkiem
do większych decyzji. Decyzje duże
dojrzewają dłużej i mają większą
skalę nośną. Zmieniają tor życia. Taką
decyzją będzie np. wyjazd za granicę,
wybór zawodu czy związanie się z daną
osobą.
Nad każdą ważniejszą dla nas
decyzją można się zastanowić, na
przykład przed zaśnięciem i spytać
siebie czy optymalnie wykorzystałem
możliwości tego dnia. Co wniosłem do
swojego życia a co do innych? Czy to
było dobre, wartościowe, pozytywne
a może raczej mało chwalebne?
Niektórzy w rozpędzie bogatej
oferty dnia codziennego i mnóstwa
atrakcji, szczególnie takiego miasta
jak Londyn, nie znajdują czasu i chęci
na taki wysiłek. Dopiero choroba
lub wypadek kogoś bliskiego a nawet
własny, mobilizują do zatrzymania
się ciała, by umysł mógł swobodniej i
głębiej popracować w swoim kierunku,
by mógł dokonać analizy i dał nam
szansę na wyciągnięcie odpowiednich
wniosków.
I tu pojawia się ważne kryterium,
czy wyjdziemy poza swoje ego i czy
damy sobie szansę, aby szkolić się na
„jednostkę specjalną”.
Rezygnując z określonych warunków
rozwoju, wybierając rozwiązania
na pierwszy rzut oka łatwiejsze,
wygodniejsze, odsuwamy możliwość
zrealizowania i doświadczania siebie
samego optymalnie na poligonie
naszego krótkiego życia.
Pytanie czy niektóre decyzje
długotrwałe są możliwe do
odwrócenia? Raczej nie. Czy są
możliwe do naprawienia? Niektóre
tak. Czy podsuwają nam możliwości
alternatywne, czasem niepełne, nie
zawsze optymalne dla nas? Tak. Czy
codzienne wybory dają możliwość
zajęcia się wieloma innymi, ciekawymi,
kolorowymi, ale mało znaczącymi
sprawami? Zdecydowanie tak. Czy
to jest przeznaczenie, na które nie
ma się wpływu, czy konsekwencja
dokonanych wyborów? Tego
dowiadujemy się żyjąc każdego dnia,
szczególnie z perspektywy czasu.
Przeżywanie każdego dnia rozwija i
uczy. Czy optymalnie i czy korzystamy
z pomocy dostępnych nam wszelakich
narzędzi? Czy zdajemy egzamin w
danych sytuacjach w interakcji z
pewnymi ludźmi? Czy zaliczamy
i jak dobry uczeń przechodzimy
do następnej klasy, do następnego,
trudniejszego zadania? To pytanie do
mnie i do Ciebie. Żyjąc znajdujemy
odpowiedź.
Łukasz Filim
Wiersz
Męskie rymy
W te upalne nadgodziny
Piszę sobie takie rymy
Bym odwagę ćwiczył co dzień
Bym zwycięstwa mógł być godzien
Być mężczyzną, jak super As
Marzy niemal każdy z nas
Żeby jednak móc wygrywać
Trudy trzeba pokonywać
Trudy dają satysfakcję
Gdy zwyciężasz rezygnację
Zwalcz swą słabość, złośliwości
Tak by ćwiczyć się w miłości
Nie ulegaj wrażliwości
Ćwicz tu ducha oraz kości
Bądź spokojny i cierpliwy
Dla każdego sprawiedliwy
Ćwicz pokorę ze skromnością
Nagrodzony bądź mądrością
Wspieraj słabszych to szlachetne
I odganiaj myśli szpetne
Tak by świat ten wirtualny
Twego życia nie umarnił
Byś w realu umiał żyć
Zamiast w internecie śnić
Niech Rodzina, Przyjaciele
Znaczą w Twoim życiu wiele.
Nowy dzień zaczynaj z Bogiem
Wówczas przebrniesz każdą drogę
I pamiętaj polski synu
Byś chłopakiem dziś był czynu
Służ Ojczyźnie równie mocno
Abyś przyszłość miał owocną!
Łukasz Filim
9
F-stop
Grupa dziennikarsko-medialna
Warsztaty, plenery, wystawy
Czytają między wierszami
Grupa dziennikarsko-medialna jest grupą skupiającą osoby zainteresowane
tematyką z obszaru dziennikarstwa, mediów i komunikacji. Celem członków
grupy jest poszerzenie wiedzy z zakresu edukacji medialnej, społeczeństwa
informacyjnego oraz współczesnych trendów w mass mediach, podtrzymywanie
i doskonalenie twórczego pisania w języku polskim i wymiana informacji w
kręgach PPL na tematy związane z rozwojem życia polonijnego.
Cele te realizowane są poprzez uczestnictwo w regularnych comiesięcznych
warsztatach dziennikarskich. Swoją wiedzę i umiejętności uczestnicy warsztatów
wykorzystują przy wydawaniu stworzonej
przez nich od podstaw gazety o
nazwie PPLink. Czasopismo ma formę
drukowanej gazety. Ukazuje się raz na
kwartał i dociera do osób związanych z
PPL.
Grupę prowadzi Gosia Skibińska, której
ambicją jest, aby uczestnicy spotkań
dziennikarsko-medialnych stali się
świadomymi uczestnikami społeczeństwa
informacyjnego. Aby czytając tekst czy
oglądając jakąkolwiek relację, potrafili
odróżnić rzetelną pracę dziennikarza
od leniwca, który nie ruszył się zza
biurka przygotowując swój materiał. Aby
potrafili analizować treści w mediach i
krytycznie je oceniać, czyli czytać między
wierszami. Nie da się tego osiągnąć bez
dobrego warsztatu dziennikarskiego.
Dlatego właśnie staraniem Gosi grupa
korzysta z doświadczeń osób pracujących
w mediach zawodowo. Na jednym ze
spotkań pojawił się redaktor naczelny
polonijnego tygodnika, innym razem
grupa miała wyborową okazję odwiedzić
redakcję największego w UK radia
polonijnego – Polskiego Radia Londyn.
F-stop jest najstarszą spośród
wszystkich obecnie działających
w PPL grup. We wrześniu tego
roku F-stopowicze będą mogli
zdmuchiwać trzy świeczki na
urodzinowym torcie. Każdy rok
działalności jest inny. Grupa
stale rozrasta się. Jej celem
jest doskonalenie warsztatu
fotograficznego poprzez szkolenia
oraz wymianę doświadczeń
i inspiracji. Foto-entuzjaści
realizują to poprzez regularne
spotkania, wzajemną motywację,
pracę nad fotograficznymi
projektami z wystawami włącznie.
W pierwszym roku działalności
grupa rozwijała swój fotograficzny
warsztat pod okiem dojeżdżającej
z Krakowa Małgorzaty Pióro,
pedagoga i fotografa. W tym
czasie udało się również
nawiązać kontakty z fotografami
działającymi w Londynie. Efektem
pierwszego roku pracy była
wystawa fotograficzna „Dom poza
domem”, którą mogliśmy oglądać
na Ealingu w lutym ubiegłego
roku. Zachęceni sukcesem
wystawy do grupy dołączali
kolejni członkowie. Z myślą o
nich został uruchomiony cykl
warsztatów, prowadzony przez
Yarka Baranika, londyńskiego
fotografa. Niewykluczone, że
roczne warsztaty fotograficzne
na stałe wpiszą się w kalendarz
F-stopu.
Aby wspólnie motywować
się do robienia zdjęć grupa
spotyka się każdego miesiąca
na fotograficznych plenerach.
Cyklicznie, każdy z członków
podejmuje się przygotowania
takiego spotkania, wybierając
m. in. miejsce pleneru i
fotograficzną tematykę
przewodnią. Obecnie grupa
intensywnie pracuje nad
przygotowaniem kolejnej
wystawy, którą mamy nadzieję
oglądać już pod koniec tego
roku. Po organizacyjnej „zmianie
warty” od niedawna F-stopem
kieruje Kasia Nowicka, Hubert
Mical oraz Piotr Owczarzak.
Gosia Skibińska
Grupa polityczna
Grupa biznesowa
Budzenie samorządowców
Networking
z Niedźwiedziem
Jeśli prowadzisz już działalność
gospodarczą lub czujesz, że jesteś
urodzonym biznesmenem i myślisz
o zostaniu swoim własnym szefem
to w Grupie Biznesowej znajdziesz
wspólny język z pozostałymi młodymi
biznesmenami.
Uczestnicy spotkań mają możliwość
wzięcia udziału w wykładach i
warsztatach prowadzonych przez
ciekawych gości. W ramach warsztatów
wystąpili już między innymi: Bob Spence
- trener i autor programu „The Executive
Programme in Professional and Business
Networking”, Kamil Cebulski, który
został przedsiębiorą w wieku 17 lat,
czy też Maria Kompanowski, która jest
specjalistką od wyciągania firm z opresji.
Szefem i założycielem grupy jest
Marek Niedźwiedź, który stawia na
rozwój osobisty, wspieranie i naukę
biznesu, a przede wszystkim stworzenie
możliwości networkingowej zarówno dla
10
Wizytą z Brytyjskim Parlamencie zainaugurowała swoją działalność kolejna
grupa projektowa PPL – grupa polityczna. Swoje zainteresowania będą w niej
mogli rozwijać wszyscy członkowie, którzy aktywnie interesują się polityką
oraz działalnością samorządową. Daniel Kawczyński, brytyjski poseł polskiego pochodzenia już od dłuższego czasu nosił się z zamiarem zaproszenia do
Parlamentu przedstawicieli Polonii. Okazja taka nadarzyła się, gdy nawiązał
kontakt z PPL. Okazało się, że również w PPL od dwóch lat kiełkował pomysł
członków i sympatyków PPL’u.
Zapewne nie każdy wie, że
networking, zwłaszcza tu w Wielkiej
Brytanii uważany jest za najbardziej
efektywne narzędzie promocji biznesu.
Mówi się, że 85% nowych klientów
biznes zdobywa właśnie poprzez
networking i referencje. Na spotkaniach
oprócz nabycia wiedzy bezpośrednio od
praktyków biznesu, można też nawiązać
ciekawe znajomości oraz cenne
kontakty biznesowe.
Dla wszystkich chętnych Grupa
organizuje spotkania w każdy ostatni
piątek miesiąca. Mile widziani są
zarówno członkowie PPL, jak i osoby
spoza organizacji. Wstęp jest odpłatny
(w ten sposób pokrywane są koszty
wynajmu sali), dla członków PPL
jest zniżka w opłacie, co jest kolejną
zachętą, aby wstępować w szeregi PPL
Zły Gargamel
stworzenia grupy politycznej. Dogodny
czas, aby idee się urzeczywistniły nadszedł w czerwcu br.
Obok posła Kawczyńskiego, który reprezentuje Partię Konserwatywną, z krótkimi wystąpieniami w Parlamencie pojawili
się również: Simon Hughes MP, wicelider
partii Liberalno-Demokratycznej oraz
Steve McCabe reprezentant Izby Gmin z
Partii Pracy. To właśnie Simon Hughes
postanowił kilka lat temu zatrudnić, jako
swojego doradcę, Piotra Leśniaka, świeżo
upieczonego wówczas absolwenta LSE.
Piotr, jako członek PPL, zdecydował się
stworzyć i prowadzić grupę polityczną,
której jest liderem. Obecnie w grupie jest
10 osób i co zaskakujące, zdecydowanie
przeważają panie. Grupa jest otwarta dla
wszystkich, którym bliska jest polityka,
działalność samorządowa i którzy czują w
sobie duszę aktywisty chętnego do działania na rzecz lokalnych społeczności.
Już niedługo grupa rozpocznie kampanię
zmierzającą do zwiększenia aktywności
Polonii w wyborach – zarówno parlamentarnych, jak i samorządowych.
Gosia Skibińska
11
Los Cosadores de Adventuras
Koło nie tylko rowerowe
Członkowie „Los Casadores de Aventuras” spotykają się już od 2011 roku.
Pod tajemniczą hiszpańską nazwą kryją się Łowcy Przygód. Przygody łowią
głównie na rowerach, ale nie tylko. Grupa zorganizowała wyjazd w góry, a nawet
wypad nad morze i próbę sił w surfingu
na zachodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii. Często spotkać ich można na stokach
narciarskich Europy. Wspólnie spędzany
Sylwester w górach za ich sprawą może
przejść do PPL-owych tradycji.
Grupę tworzy około 70 śmiałków pod
egidą Piotra Passowicza, który dba, aby w
grupie zawsze coś atrakcyjnego się działo. Ich ulubione trasy rowerowe wokół
Londynu to z Richmond do Guilford,
z Limehouse Basin wzdłuż rzeki Lee
do Ware, czy trasa wokół Reigate Hill.
PPL-owe koło nie tylko rowerowe nie
narzeka na nudę. Każdy może zamieścić
pomysł na nowy wypad na profilu grupy
na Facebooku. To ważne, aby tego typu
wyprawy odbywały się w sprawdzonym,
godnym zaufania gronie, bez niemiłych
niespodzianek.
Grupa jest otwarta na nowych członków. Jeżeli w środku tygodnia marzysz
tylko o weekendzie i swoich dwóch kół-
kach, dołącz do los cosadores.
Jako, że pod koniec siernia tradycnie
mamy bank holiday, Łowcy juz planują
kolejny wyjazd. Tym razm szykuje się
2-3 dniowy wypad z noclegiem na campingu. Opcje są trzy: z Richmond przez
Guliford i Brighton do Winchester lub
z Limehouse Basin wzdłuż rzeki Lee do
Ware z metą w Milton Keyens. Trzecia
propozycja to okolice Weymouth i wybrzeże jurajskie w hrabstwie Dorset.
Ola Jackowska
Grupa historyczna
Początek na cmentarzu
Miejscem pierwszego, inauguracyjnego spotkania grupy historycznej był…
cmentarz. A wszystko za sprawą stojącego w tej nekropolii pomnika. Niewiele
osób wie, że to właśnie w Londynie, na cmentarzu Gunnesbury odsłonięty
został pierwszy w historii pomnik upamiętniający Polaków zamordowanych
w katyńskich lasach.
Grupa historyczna jest jedną z
młodszych grup PPL. Spotkanie
poświęcone zbrodni katyńskiej miało
miejsce pod koniec kwietnia br.
Łukasz Szalata, lider grupy, to
nieskażony żadnymi skrajnymi
poglądami entuzjasta historycznej
prawdy. Już kilka tygodni po pierwszym
spotkaniu udało mu się w imieniu PPL
nawiązać kontakt z Polskim Instytutem
i Muzeum im. gen. Sikorskiego. Efektem
spotkania było zaproszenie do Instytutu
członków i sympatyków PPL, którym
bliska jest historia.
Plan działalności grupy historycznej
będzie dostosowany do indywidualnych
zainteresowań osób, które ją tworzą,
tak, aby dla każdego uczestnictwo
było maksymalnie atrakcyjne. Z
kuluarowych przecieków wiemy o
planach grupowego wyjścia wieczorową
porą (prawdopodobnie w listopadzie)
na kolejny cmentarz. Tym razem w
poszukiwaniu grobów powstańców
listopadowych.
Gosia Skibinska
12

Podobne dokumenty