Gosia Skibińska 1 - Polish Professionals in London
Transkrypt
Gosia Skibińska 1 - Polish Professionals in London
PPLink Wydanie 4 | Sierpień 2013 | email: [email protected] Nasi w Parlamencie Fot. Zły Gargamel Spotkanie brytyjskich parlamentarzystów z przedstawicielami polskich organizacji, działaczami i liderami życia polonijnego to bez wątpienia jedno z ważniejszych wydarzeń polonijnego świata w tym roku. Wizyta w Parlamencie była możliwa dzięki zaproszeniu, jakie skierował do Polish Professionals in London Daniel Kawczyński – brytyjski poseł, który 40 lat temu urodził się w Warszawie i jako mały chłopiec wyjechał z rodziną do Wielkiej Brytanii. PPL tworząc listę gości do Parlamentu celowo nie ograniczył się jedynie do swoich członków, ale zaprosił również przedstawicieli organizacji i środowisk, z którymi na co dzień owocnie współpracuje. Dzięki temu spotkanie w Parlamencie było pierwszym, a przez to historycznym, zetknięciem przedstawicieli młodej Polonii z brytyjskimi parlamentarzystami. Podkreślił to w swoim wystąpieniu Daniel Kawczyński, który powiedział, że na taką chwilę czekał 8 lat – czyli od momentu, kiedy został posłem. Wspominał on też, jak polityczni doradcy sugerowali mu zmianę nazwiska na bardziej brytyjskie, które pomogłoby mu uzyskać lepszy wynik wyborczy. Organizatorem wizyty był PPL wraz ze swoją nowopowstałą grupą projektową, która takim „wielkim wejściem” zainaugurowała działalność. Więcej o grupie politycznej piszemy na str. 11. Część logistyczną spotkania pomogła przygotować niezastąpiona w takich przypadkach Ambasada RP w Londynie, za co PPL w tym miejscu serdecznie dziękuje. Gosia Skibińska 1 Felieton Grupa dziennikarska w radiu Obrotne, pracowite i wysportowane W drodze do pracy mijam chłopca, który pyta tatę: - Dad, what is the difference between a honeybee and a bumblebee? Do bees make honey and bumblebees just protect them? – Niezupełnie, pszczoła i trzmiel to dwa różne gatunki – po namyśle odpowiada ojciec. Wyidealizowana dziecięcą niewiedzą wizja bąka troszczącego się o pracowitą pszczółkę mnie rozczula, ale i wzbudza ciekawość. Jak to jest z tymi pszczołami? Sprawdzam w sieci i natychmiast mam wrażenie, że czytam scenariusz jakiegoś horroru. Skubana matka natura miała wyobraźnię! A z polityczną poprawnością i równouprawnieniem płci to już w ogóle ma na bakier! Podczas gdy samice pszczoły miodnej zbierają pyłki i nektar, budują ul i dbają o potomstwo, trutnie nie pełnią absolutnie żadnych funkcji społecznych. Po prostu… są. Wraz z nadejściem wiosny kończy się jednak ich paromiesięczna bezczynność i muszą dostarczyć królowej nasienie. Jesienią przeganiane są z ula i giną z zimna i głodu. Ot tak, swoje zrobiłeś, won! Pamiętacie telewizyjną dobranockę „Przygody pszczółki Mai”? Nareszcie pojęłam dlaczego Gucio zawsze jakiś taki śpiący był, wręcz cherlawy i jakby nieco znerwicowany. A do tego wiecznie się gubił na łące, wpadał w tarapaty i często marudził. Generalnie Maja miała do niego anielską cierpliwość. Z drugiej jednak strony, jakby mnie bezlitośnie z domu wyrzucili, też bym wpadła w depresję. Przypomina mi to trochę związek mojej koleżanki, tylko, że ona do eksmisji partnera jeszcze nie dojrzała. Trutnia zaprogramowanego przez naturę mi szkoda, ludzkiego pasożyta nie bardzo. Trzmieli i trzmielców mamy w Polsce razem 40 gatunków i wszystkie są pod ochroną. Te dopiero się urządziły!!! Gruba, włochata samica wprasza się do gotowego gniazda innego gatunku i jakby nigdy nic składa w nim jaja. „Przepraszam, to nie pani sypialnia!” – bzyczy wściekła królowa matka, za co zostaje natychmiast uśmiercona. Krew spływa po woskowych, słodko pachnących ścianach. Samce trzmieli też tylko do przedłużania gatunku służą. Zaraz, co to ma znaczyć tylko? Wszak to arcyważna funkcja jest! Czy to ich wina, że natura tak chciała? Znajomy tak się zasłuchał w bzyczenie przepięknej i zgoła nieowłosionej samicy gatunku homo sapiens, że nawet nie zauważył jak mu się do domu wprowadziła i zamieniła w żonę numer dwa. I już pokój dziecięcy remontują. Proszę, ile mamy wspólnego z tchawkodysznymi owadami błonkoskrzydłymi! Najciekawsze jest to, że według teorii aerodynamicznej trzmiele nie powinny w ogóle latać, gdyż ich skrzydła są zbyt małe, żeby wytworzyć wystarczającą siłę nośną. Naukowcy z Oxfordu udowodnili jednak, że trzmiele poruszają się inaczej niż większość latających owadów. Wielka klatka piersiowa i wysokoenergetyczny nektar dają im niesłychaną moc, która rekompensuje inne mankamenty budowy ciała. Jednym słowem wyćwiczona na siłowni klata i red bull w dłoni robią swoje. Robotnica trzmiela jest super zapylaczem, w ciągu jednego dnia odwiedza kilka tysięcy kwiatów. (Może stąd slangowe określenie zapylaj zamiast pospiesz się?) Żeby tego było mało, ma wyjątkowo długi aparat gębowy, dzięki któremu dostaje się do wnętrza kwiatów zbyt głębokich dla pszczół. Obrotne, pracowite i wysportowane – czego więcej trzeba? W przeciwieństwie do pszczół czy os, żądlą sporadycznie. Bohater mojego dzieciństwa Zbigniew Wodecki co niedzielę z odbiornika telewizyjnego śpiewał: „mała, sprytna, rezolutna Maja”, a ja jakoś do trzmieli zaczynam mieć większą słabość. Smacznego miodu i słodkich wakacji! Agnieszka Siedlecka StOpka Trwają wakacje. Nie ma lekcji, ale nie wszyscy wyjechali, więc świetlica zabraknie jej słów, cytuje Hamleta. Kasia Nowicka - meteopatka. W tętni życiem. W tym numerze gazetki ściennej przedstawiamy kółka przerwach między reumatyzmem a zainteresowań PPL-u oraz pracę ekipy w składzie: Gosia Skibińska - świetlicowa. Dorabia społecznie po godzinach, żeby tałatajstwo nie włóczyło się po pubach, tylko zajęło czymś pożytecznym. Łukasz Filim – przewodniczący. Aktywista zaangażowany, uważa, że świat jest niebezpieczny i trzeba zadbać o rozwój duchowy młodzieży. Agata Sadza – klasowa mądrala - okularnica. Ostatnio zeszła do podziemia i z przejęciem 2 opowiada jak było. Beata Kopka – kronikarka. Jedno oko zasłania jej blond grzywka, drugim pilnie obserwuje. Ola Jackowska – dyżurna. Jedną ręką ściera tablicę, drugą pisze o pubach Agnieszka Siedlecka – prymuska. Oddaje teksty na czas. Uczyła się pilnie biologii, więc wie co-nieco o pszczółkach i motylkach. I o modliszkach. Dominika Hannath - tropicielka z podróżniczym zacięciem. Gdy porażeniem słonecznym zachwyca się latem na wyspach... brytyjskich. Szymon Miłosz – zuch sobieradek. Na zajęciach podgląda koleżanki i udaje, że to nie on. Zły Gargamel – czarna owca z oślej ławki. Dokucza, ciągnie za warkocze i ma złe stopnie ze sprawowania. Rekin biznesu. oraz: Basia Bińkowska - pracowita pszczółka na gościnnych występach ze szkicownikiem w ręku Zły Gargamel Warsztaty z PRL-u Polskie Radio Londyn to jedyne w Wielkiej Brytanii polskie radio z koncesją na nadawanie. Zanim jakakolwiek audycja ruszyła w eter, zostały przeprowadzone badania na temat radiowych oczekiwań. Przepytano 10 tys. polskich emigrantów. Żadne wcześniej istniejące modele, sprawdzone w Polsce koncepcje radiowe, nie nadawały się do przeniesienia na grunt londyński. Nie pasowały – polska emigracja była zbyt młoda. Stąd tak obszerne badania. Później nastąpiła akcja pisania petycji argumentujących potrzebę a nawet konieczność istnienia w Londynie polskiego radia. Sprawna akcja Polonii pomogła w szybkim przyznaniu licencji koncesyjnej i częstotliwości DAB na multipleksie. Potem nastąpiła… cisza w eterze. Nikt nie znał dnia ani godziny, kiedy koncesyjni inżynierowie podłączą PRL do multipleksu, więc twórcy radia intensywnie wsłuchiwali się w ciszę. Cisza została przerwana 6 września 2007 piosenką „Dziwny jest ten świat”. Dzisiaj radio ma dobowy zasięg 200 tys. osób i według miesięcznika „Press” jest najczęściej cytowanym polonijnym medium. PRL-ową aplikację pobrało 33 tysiące osób. Eterowy zasięg stacji mieści się w granicach londyńskiej obwodnicy M25. Pozostali odbiorcy słuchają radia za pośrednictwem Internetu. 85 % słuchaczy mieszka w UK. Są też fani z USA, Australii, Norwegii i Polski. Stacji słuchają również obcokrajow- cy. Okazuje się, że atrakcyjna muzyka i słowiańskie melodie trafiają do ich serc. Gośćmi rozgłośni byli między innymi Mirosław Hermaszewski, prof. Jan Miodek i Jerzy Urban. 16 godzin w ciągu doby to programy prowadzone na żywo. Reszta nadawana jest z automatu. Słuchacze przyzwyczaili się już do takich stałych audycji, jak „Misja Specjalna” Artura Kieruzala, szefa rozgłośni, czy „Hyde Park” Beaty Tomczyk. Robert Jasiewicz niezmordowanie o godz. 6.30 rozpoczyna swoje muzyczne poranki, a wieczorem przed mikrofonem zasiada Grzegorz Albrycht. Każdy z radiowców ma swój, bardzo intymny, sposób na rozgrzanie ust. Zajmuje to około 20-30 min i każdy zawodowiec to robi zanim wejdzie na antenę. Okazuje się, że w różnych godzinach każdy człowiek ma różną barwę głosu i sztuką jest trafić w swoje pasmo, do którego przyzwyczajają się słuchacze. Dlatego tak ważna w tym zawodzie jest higiena głosu. Jeśli spotkamy w metrze pasażera, który cmoka, chrząka, głośno całuje powietrze, napina i rozluźnia mięśnie policzków, jest duża szansa, że pasażer ten jest prezenterem radiowym. Gosia Skibińska Grupa Dziennikarsko-Medialna dziękuje Polskiemu Radiu Londyn za przyjazne przyjęcie i szczere, nieskrępowane dzielenie się zawodowym doświadczeniem. 3 Zapraszamy na wycieczkę Dziedzictwo Szekspira Stratford-upon-Avon Położone 100 mil na północny zachód od Londynu, Stratford-upon-Avon to idealne miejsce na jednodniową wycieczkę. W dwie i pół godziny, można się tam dostać pociągiem (ze stacji Marylebone – bilety od £10), austobusem (National Express) lub samochodem. Stratford-upon-Avon to miasteczko przesiąknięte historią życia Williama Szekspira. Dzień w Stratford to prawdziwa uczta dla miłośników pisarza, okazja by oddać mu hołd i lepiej zrozumieć jego twórczość. Stratfordupon-Avon to rodzinne miasteczko Williama Szekspira. To tam urodził się i tworzył ten wybitny pisarz. Jeden dzień wystarczy, by odwiedzić najważniejsze miejsca, aczkolwiek można tu spędzić kilka dni, podążając śladami Szekspira. Nad rzeką Avon znajduje się teatr szekspirowski, gdzie podziwiać możemy sztuki Szekspira grane przez cały rok (bilety rozchodzą się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, więc warto zarezerwować je dużo wcześniej). Najważniejsze dla turystów miejsce w miasteczku to Birthplace Muzeum na Henley Street. Jest to odrestaurowany do oryginalnego wyglądu budynek, gdzie urodził się Wielki Pisarz. Tu Szekspir spędził swoje dzieciństwo. Podążając główną ulicą (High Street) natrafiamy na Nash’s House, niegdyś własność Thomasa Nasha, pierwszego męża wnuczki Szekspira, Elisabeth Hall. Na parterze domu znajdziemy imponującą selekcję mebli z tamtego okresu, a na pierwszym piętrze wystawę o historii domu i całego Stratford. W ogrodzie zachowały się fundamenty New Place, ostatniej rezydencji Szekspira, zniszczonej dawno temu. Brama stamtąd prowadzi do Great Garden (Wielkiego Ogrodu), gdzie można podziwiać żywopłoty i przepiękne kompozycje kwiatowe. Po drugiej stronie ulicy od Nash’s House stoi szkoła (King Edward School), w ktorej najprawdopodobniej uczył się Szekspir. Podążając w dół Church Street i skręcając w lewo w Old Town natrafiamy na Hall’s Croft, dom córki Szekspira, Susanny i jej męża lekarza - Johna Hall. Można tam znaleźć intrygującą kolekcję elżbietańskich medykamentów. Najlepszy widok domu jest z tyłu, od strony ogrodu. Nieopodal Hall’s Croft znajduje się Holy Trinity Church (Kościół Świętej Trójcy), gdzie w prezbiterium spoczywa Szekspir i jego żona, Anne Hathaway. Kulinarne recenzje Klub Orła Białego Śledź w trzech smakach, zrazy wołowe i szarlotka? A może żurek w chlebie, golonka i sernik? I do tego w południowym Londynie, blisko metra? Klub Orła Białego większość mieszkających na południe od Tamizy Polaków dobrze kojarzy. Miejsce to od dawna zrzesza polską społeczność w tej części Londynu. To tutaj chodzimy na polskie wybory czy legendarne już polskie dyskoteki. Do samej restauracji przechodzi się przez dość typowo wyglądający bar z polskim piwem i jego miłośnikami. Sama sala jadalna wystrojem szczególnie nie zachwyca, prezentując skrzyżowanie domu weselnego z restauracją w nie za dużym mieście powiatowym. Przyjemniej, bo jaśniej i przestronniej, jest w drugiej sali wychodzącej na ogród. Ale de gustibus... Menu prezentuje się tak, jak można by się spodziewać po nazwie i wystroju lokalu – jest swojsko i tradycyjnie: 4 Klątwa i łóżko w spadku Warty odwiedzin jest też dom Anne Hathaway (Anne Hathaway’s Cottage), położony troche ponad milę od Stratford, w Shottery. Do Cottage można dostać się ścieżką z Evesham Place. Anne mieszkała tam aż do zaślubin Szekspira. Przepiękny ogród zachwyca, szczególnie latem, imponującą kolekcją kwiatów, drzew i krzewów - często wspominanych w utworach Szekspira (plakietki w ogrodzie informują w którychutworach). Godny uwagi jest dom Mary Arden (Mary Arden’s house), trzy mile od Stratford, w Wilmcote. Mary to matka Szekspira. Kiedy umierał dziadek Williama, Robert Arden, Mary była jego jedyną niezamężną córką. Całkiem nietypowo jak na tamte czasy, to ona odziedziczyla dom i wszystkie włości po śmierci ojca, stając się najlepszą partią do ożenku w sąsiedztwie. John Szekspir ożenił się z nią niespełna rok później. Dom zachował się przez wieki w bardzo dobrym stanie, gdyż zawsze funkcjonował jako farma. Dziś jest znakomitym przykładem elżbietańskiego farmhouse. Dominika Hannath Klub Orła Białego w Hamilton House, 21 Balham High Road, SW17 7BQ stacja metra: Balham od barszczyku przez pierogi i placki ziemniaczane po schabowego i gołąbki. Można też spróbować bardziej wykwintnych dań: pstrąga w migdałach czy grillowanego łososia, a niepolskim współbiesiadnikom zaproponować „Polskie specjalności” czyli półmisek zawierający „kiełbaskę, bigosik, pierożki, gołąbeczki i mini schabowego” (tak, naprawdę tak napisano w karcie). Cokolwiek banalny wystrój i tradycyjne menu nie powinny jednak nikogo odstraszyć. Potrawy są bardzo smaczne, a porcje wystarczająco duże, żeby się najeść. Czerwony barszcz z uszkami smakuje naprawdę po domowemu – jest odpowiednio buraczkowy i przyprawiony. Pierogi z mięsem, jak to z reguły bywa w masowej gastronomii, nie zachwycają, ale inne dania mięsne są zupełnie przyzwoite. Nam do gustu przypadły zrazy z kaszą gryczaną i polędwiczki z ziemniaczanym puree. Do większości potraw podawane są surówki. Podpowiadamy, aby Klub Orła Białego odwiedzić w niedzielę, kiedy do dyspozycji gości jest ciepły i zimny bufet. Za £12,50 można nakładać sobie dowolną ilość potraw i bez limitu wracać po dokładki. Każdy znajdzie coś dla siebie – od sałatek, wędlin i śledzi przez krokiety, pierogi, szaszłyki i zasmażaną kapustę po bigos, kiełbaski, skrzydełka, roladę drobiową i zrazy wołowe z kaszą gryczaną. Lokal jest popularny wśród starszej emigracji, która chętnie zbiera się tu w niedzielne popołudnia oraz wśród młodych rodzin świętujących chrzciny, komunię czy inne uroczystości. Sympatyczna obsługa sprawia, że klient czuje domową atmosferę. Restaurację polecamy zwłaszcza osobom szukającym tradycyjnych polskich dań w przyzwoitej cenie. Bez kulinarnych wyzwań i wykwintności, ale solidnie i swojsko. Agata Sadza Wiliam Szekspir. Jego imieniu przypisano 37 sztuk i 154 sonety, co stanowi blisko milion słów. To jeden z najbardziej utalentowanych i wpływowych pisarzy. Wprowadził do języka angielskiego 3 tysiące nowych słów, kompletnie go rewolucjonizując. Jest najczęściej cytowanym artystą wszechczasów. Po dziś dzień, niezliczone grupy teatralne wystawiają jego sztuki, studenci uczą się na pamięć elokwentnych wierszy a uczeni interpretują każde słowo, które napisał. Od lat również toczy się spór o pochodzenie szekspirowskiej twórczości. Czy Wiliam Szekspir, którego życie udokumentowane zostało w kartach historii miasteczka Stratford-uponAvon to Wielki Pisarz Wiliam Szekspir? Nie zachowały się przecież żadne rękopisy jego dzieł i pogrzebowi artysty nie towarzyszył rozgłos właściwy pożegnaniu wielkiego wieszcza. Są teorie, że sztuki Szekspira nie były napisane przez jedną osobę. Całkiem zresztą możliwe, że pomagali mu inni pisarze. Było to nawet wówczas w zwyczaju. Większość tego, co wiemy na temat życia Szekspira pełne jest dwuznaczności, niejasności a nawet sprzeczności. Ale nie czyni to jego historii mniej barwną. Poza tym, jeżeli był geniuszem, za jakiego go mamy, to niewykluczone, że z premedytacją nas wszystkich zapędza w kozi róg i sam zadbał o to, by szczegóły jego życia były owiane tajemnicą. Wiadomo, że urodził się i zmarł 23 kwietnia. Jest to dzień patrona Anglii, Świętego Jerzego. Być może tym należy tłumaczyć patriotyczne nuty w jego twórczości. Wiadomo, że w 1582, kiedy miał 18 lat, poślubił Annę Hathaway, która miała 26 lat i była w ciąży nosząc ich pierwsze dziecko, urodzoną 6 miesięcy później Susannę. Dwa lata później urodziły im się bliźnięta – dziewczyka i chłopiec (Hamnet i Judith). Hamnet zmarł w wielku 11 lat. Judith wyszła za mąż w 1616 za Thomasa Quiney, handlarza win i właściciela tawerny. Ślub odbył się na kilka miesięcy przed śmiercią Szekspira. Początkowa aprobata Wiliama dla nowego zięcia, szybko przerodziła się w pogardę, gdy wyszło na jaw, że Thomas zdążył już zdradzić Judith i inna kobieta oczekuje jego dziecka. Szekspir na krótko przed śmiercią zmienił swój testament, tak by Thomas nie dostał ani grosza. Szekspir umarł jako bogaty czlowiek. Był bardzo dobrym biznesmenem; był handlarzem, pożyczkodawcą, dzierżawcą, współudziałowcem kampanii teatralnej. Prowadził swój własny teatr i szkołę aktorską. Sam również grał w swoich sztukach, i podobno występował przed samą królową Elżbietą I. W spadku zostawił wszystko swojej córce Susannie i jej mężowi – Johnowi Hallowi – którego szanował i z którym podobno prowadził również interesy. Judith dostała sumę pieniędzy przypisaną wyłącznie jej imieniu. Plotka głosi, że żonie podarował tylko swoje łożko. Wiadomo, że Szekspir spoczywa w prezbiterium Kościoła Świętej Trójcy w Stratford-upon-Avon. W swoim epitafium nałożył klątwę na każdego, kto ośmieli się ruszyć jego kosci z tego miejsca. Choć w tamtych czasach było dość popularne wykopywanie starych kości, by zrobić miejsce nowym zmarłym, grób Szekspira pozostał nienaruszony. Wszyscy obawiają się klątwy Szekspira. Zarówno córka Susanny, jak i dzieci Judith zmarły bezdzietnie. Szekspir nie ma zatem żadnych żyjących potomków. Za to na jego genialnej twórczości wychowują się ciągle nowe pokolenia czyniąc jego wkład w historię literatury, języka, teatru i sztuki nie do przecenienia. Dominika Hannath Znane cytaty Szekspira: •Być albo nie być! Oto jest pytanie! (Hamlet) •Reszta jest milczeniem (Hamlet) •Konia! Konia! Królestwo za konia! (Ryszard III) •Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś (Hamlet) •Źle się dzieje w państwie duńskim (Hamlet) •Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany (Romeo i Julia) •nie być najgorszym, jest to już zaletą, w zepsuciu tego świata (Król Lear) •Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości (Wiele hałasu o nic) 5 Latò Sunshine i wszystko jasne Po kilku latach praktycznie nieistniejącego lata na wyspach, już miałam pisać jak ironiczny jest epitet GREAT w tym wyrażeniu. Miałam napisać, o tym jak media wprowadzają nas w błąd, kreując iluzję Wspaniałego Brytyjskiego Lata. Wspaniałego, czyli ciepłego i słonecznego. Już od wczesnej wiosny reklamy przekonują nas, że potrzebujemy nowego zestawu plastikowych naczyń na przyjęcia w ogrodzie, akcesoria do grilla, ekstrawaganckie kąpielówki i bikini z metką odpowiedniej marki by się pokazać na angielskiej riwierze. Najgorszy wydawał mi się Pimm’s i slogan “The Summer of Love”, który co roku obiecuje zmysłowe, słodkie i pełne przygód lato, podczas gdy to co dostawaliśmy, to potrzeba nabycia kolejnego polara. Zamiast delektowania się Pimm’sem, ogrzewać się musieliśmy herbatką z prądem lub grzanym winem. Wspaniała Brytyjska Pogoda. W tym roku wiosnę mieliśmy najzimniejszą odkąd zaczęto rejestrować temperatury. Nic nie zapowiadało lata, podczas którego chce się wyjść na świeże powietrze i pozwolić skórze wyprodukować witaminę D. Kwiaty w ogrodzie mocno spóźnione ledwo wzeszły, a masło nie chowane do lodówki nigdy nie robiło się miękkie. Brytyjczycy, pomimo cichych narzekań, zdają się dobrze radzić z „brakiem pogody”. Nie wiem skąd się to wywodzi. Może z ich szorstkiego „zimnego” wychowania? A może z przekonania, że żyją we Wspaniałym kraju ze Wspaniałą pogodą i dlatego muszą wyglądać i czuć się Wspaniale. Czy też może wywodzi się to po prostu z rezygnacji i potulnego pogodzenia się ze stanem rzeczy, czyli pogody. Wielka potrzeba słońca nie łamie ich i są zawsze przygotowani. Kobiety latem (nawet zimnym) zawsze noszą górę od bikini pod bluzką, na wypadek gdyby choć na 10 minut pojawiło się słońce. Starsi, z kolei, co roku przygotowują ekwipunek na pieszą wyprawę przez wiejskie okolice, wybierając mapy, balsam przeciwsłoneczny za pół ceny i lornetki do podglądania ptactwa, mimo iż nie będą nic widzieli we mgle. Czy to dlatego, że Brytyjczycy lubią być rozczarowani, czy może dlatego, że będą się dobrze bawić mimo wszystko? Tak jak na okładce książki Crap Days Out: dziewczynka w płaszczu przeciwdeszczowym i skwaszoną miną je lody. Z kolei tytuł książki Don’t Need The Sunshine mówi sam za siebie. Czy to podsumowuje Wspaniałe Brytyjskie Lato? Kiedyś w Brighton, rozczarowani pogodą, przechadzaliśmy się deptakiem przy plaży. Było bardzo zimno i wiatr wiał nam w twarz z ogromną siłą. Przeszła obok nas brytyjska rodzina: ojciec i matka rozmawiali z zadowoleniem a dzieci ścigały się radośnie na rowerkach. Wszyscy zgięci w pół siłowali się z wiatrem. Muszę przyznać, że było to imponujące zjawisko. Miałam to wszystko napisać i pomarudzić na brytyjską pogodę, ale… przyszło prawdziwe lato! Najcieplejsze od stuleci! Jest ciepło i słonecznie. Ludzie wylegają do parków i upajają się tą ulotną porą roku. Zakładajmy więc sukienki i szorty, smarujmy się balsamem przeciwsłonecznym i spotykajmy na grillu. To jest Lato Miłości. A kto lubi narzekać na pogodę i tak będzie – na wysoką temperaturę. Kasia Nowicka B-London Eye, czyli okiem blondynki Zmiany - nie taki diabeł straszny Zmiany u większości ludzi wywołują różne, często niechciane reakcje - palpitacje serca, bezsenność, strach, bunt, pobudzenie, nudności. Lista mogłaby się ciągnąć w nieskończoność. Opatulając się w naszą codzieność i rutynę, dumnie kroczymy w ściśle określonym celu, nadając sens naszemu życiu. Ta powtarzalność jest jak poduszka bezpieczeństwa, na wypadek gdybyśmy na chwilę musieli się zatrzymać i pomyśleć - szybko możemy wskoczyć i wrócić do tego, co nam znane. A w Londynie nie lubimy się zatrzymywać, bo refleksja potrafi burzyć poukładany świat, zwłaszcza jeśli utkany jest on z pośpiechu i ciągłęj gonitwy. I tak sobie żyłam ja. Biegając „od... do...”, tłocząc się w zapchanym metrze, objuczona zakupami na Oxford Street, biegająca od wydarzenia do wydarzenia. Aż tu nagle ktoś przeniósł moją pracę do Luton. I w oczach pojawił się strach. Że jak to? Że ja mam niby zrezygnować z Londynu? Że jak ktoś śmie myśleć, iż ja mogłabym wpasować się w miejsce bez prestiżu? I tak mój umysł błądził od buntu, poprzez strach, aż w końcu dotarł do 6 pogodzenia się z sytuacją. I okazało się, że z Londynu i pośpiechu da się wyleczyć, że brak metra i tłoku dobrze wpływa na sampoczucie, że nagle stałam się milsza dla otoczenia. I być może my, londyńczycy, boimy się takich zmian, bo one mogą poddać w wątpliwość nasze dotychczasowe działania. Bo cóż mam teraz poczynić z tą wiedzą o sobie, skoro tyle lat zaprzęgnięta byłam w szczurzy rydwan pośpiechu? Burzy się stary system wartości, rodzi się w jego miejsce coś nowego. Czas pomiędzy jest okresem wyczekiwania, a cierpliwe czekanie nie jest mocną stroną Londyńczyka. Jednak zmiany są potrzebne i jakkolwiek czasem wydają się nam one irracjonalne, to warto spróbować, przeczekać cierpliwie. Każde doświadczenie dostarcza nowych wrażeń, ale przede wszystkim uczy. I siedząc codziennie rano w pociągu do Luton, z dala od londyńskiego zgiełku metra, ogarnia mnie spokój – nowe, ale przyjemne doświadczenie. Zmiany są dobre. Mogą nas prowadzić w nowym kierunku, otworzyć nowy rozdział. Nie bójmy się ich! Beata Kopka Stacje widmo Niektórzy je uwielbiają, inni narzekają na tłok, wysoką temperaturę i niekończące się „planowe prace inżynierskie”. Nie ulega jednak wątpliwości, że metro to krwiobieg Londynu. Z okazji 150 rocznicy otwarcia podziemnej kolejki warto przyjrzeć się jej nieco mniej znanym zakamarkom. Dlaczego podróż piccadilką między King’s Cross St. Pancras a Caledonian Road tak się dłuży? Co kryje fasada z napisem Strand niedaleko skrzyżowania Strand i Surrey Street? Jaka legenda wiąże się z czerwonym budynkiem na rogu Castle Road i Kentish Town Road? Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy sięgnąć do mniej znanych zakamarków historii „The Tube”. Londyńczycy mieli okazję pierwszy raz przejechać się nową kolejką 9 stycznia 1863 roku między Paddington a Farringdon na linii określanej wtedy jako Metropolitan Railway. Od tego czasu zmieniło się miasto, zmienili się pasażerowie i zmieniło się samo metro: obecnie jego sieć liczy ponad 400 kilometrów i dociera do 270 stacji. Wieloletnia rozbudowa spowodowała, że na niektóre stacje z różnych powodów spadło zapotrzebowanie. Takich opuszczonych lub przeniesionych stacji jest około 40 -najwięcej na liniach Piccadilly, Northern i Metropolitan. Ich losy były różne. Stację Tower of London zamknięto w 1884 roku po niespełna dwóch latach funkcjonowania, zastępując ją położoną nieopodal stacją Mark Lane przemianowaną w 1946 roku na Tower Hill. Tą z kolei zastąpiono nową stacją Tower Hill ulokowaną dokładnie w miejscu starej Tower of London… A to nie jedyna stacja o tak skomplikowanych losu… kolejach. Dla londyńczyka najciekawsze są jednak te stacje, których pozostałość nadal można dostrzec gołym okiem pod ziemią i na powierzchni. Opuszczonych stacji nie można jednak zwiedzać ze względów bezpieczeństwa. Po zamknięciu stacji nieczynne perony najczęściej burzono lub zabudowywano, tak że trudno je wypatrzeć po ciemku z jadącego w podziemiach pociągu. Uważny pasażer-tropiciel dostrzeże jednak miejsce, w którym znajdował się peron czynnej w latach 1906-1932 stacji York Road. Jest to na linii Piccadilly między King’s Cross St. Pancras a Caledonian Road. Sam peron został zburzony, ale widać wyraźnie wnękę, w której się znajdował, a na ścianie w kierunku na King’s Cross St. Pancras przez warstwę brudu miejscami przebijają oryginalne, kremowe kafelki. O wiele więcej zobaczymy na powierzchni. Budynek stacji, o charakterystycznym kolorze i architekturze, można podziwiać w całej okazałości, wraz z oryginalną nazwą, na rogu Bingfield Street i York Way. Obecnie miejsce to stanowi wyjście ewakuacyjne z tunelu metra. W 2005 roku pojawiły się plany remontu i ponownego otwarcia stacji. Ma to rozładować ruch na King’s Cross St. Pancras, jednak jak do tej pory, inicjatywa nie wyszła poza fazę projektu. Na powierzchni widać też wejście do innej stacji o ciekawych losach – Strand. Otwarta została w 1907 roku na nieczynnej obecnie, odchodzącej od Holborn odnodze linii Piccadilly. Nazwa Strand była nieco niefortunna, jako że w tamtym czasie tak samo mówiono na Charing Cross, dlatego szybko zmieniono ją na Aldwych. W czasie wojny mało używaną stację zamknięto, a tunel wykorzystano jako schron przeciwlotniczy i magazyn na zbiory z British Museum. Aldwich wyłączono z użytkowania w 1994 roku z powodu braku pasażerów i zbyt wysokich kosztów utrzymania starych wind. Fasadzie przywrócono wówczas oryginalny wygląd ze starą nazwą Strand. Miejsce to szczęśliwie nie padło ofiarą rozbiórki: utrzymaną w dobrym stanie halę biletową i peron, na który wciąż można doprowadzić pociąg chętnie wykorzystują reżyserzy i ekipy filmowe. Powstały tu m.in. sceny do filmów „V jak Vendetta” i „28 tygodni później”, a w prowadzącym do stacji tunelu – teledysk do piosenki „Firestarter” zespołu Prodigy. Nadal widoczny na powierzchni jest też budynek stacji South Kentish Town. Stoi między Camden Town a Kentish Town na rogu Castle Road i Kentish Town Road. Stację otwarto w 1907 roku i zamknięto w 1924 roku z powodu braku pasażerów. Legenda głosi, że krótko po zamknięciu zatrzymał się tam przypadkowo jeden pociąg, a pasażer, który z niego omyłkowo wysiadł, utkwił na nieczynnym peronie na cztery dni. Uratować się miał, podpaliwszy zdarte ze ścian plakaty reklamowe, które zwróciły uwagę przejeżdżającego maszynisty. Jak to zwykle bywa z legendami i ta zawiera w sobie ziarenko prawdy: faktycznie zdarzyło się, że na nieczynnym peronie zatrzymał się pociąg, jednak nikt tam nie wysiadł i nie utkwił w ciemnościach. Pozostałości stacji w postaci kafelków na ścianie można przy odrobinie wysiłku nadal wypatrzeć z przejeżdżającego pociągu. Specyfiką mieszkania w Londynie jest to, że siłą rzeczy sporo czasu spędza się pod ziemią – czasem więcej niż by się chciało z powodu niewyjaśnionych „signal failures”. Bez metra Londyn nie byłby jednak takim miastem, jak jest. Dlatego warto zainteresować się tym, co skrywają jego podziemia, a wtedy nawet wyglądanie przez okno podczas jazdy w tunelu przestaje być kompletnie niedorzeczne. Agata Sadza 7 testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon Felieton Próba sił Na poligonie życia Lato. Gospodarz odwiecznej próby sił. Apogeum całorocznej gry pozorów. My mamy udawać że nie widzimy, a one udają że nie wiedzą o co chodzi. Głównym, oficjalnym winowajcą, jest oczywiście szalejący upał. Więc, jak na angielskie realia, około 16°C. Kuse spódniczki, obfite dekolty, krój ukazujący ponętne krągłości. Jednak próba spojrzenia na uwydatnione „przypadkiem” walory, oba, zostanie w najlepszym wypadku skomentowana jako „chamskie zaglądanie”. Musieliśmy się bronić przed taką manipulacją. Wynaleźliśmy i doprowadziliśmy do perfekcji Widzenie Kątem Oka. Oficjalnie, aby uniknąć ataku innego drapieżnika z boku. Nieoficjalnie, aby mimo wszystko widzieć to, co „przypadkiem” wyszło na jaw i domaga się uwagi. Metropolitan Line. Godziny popołudniowe. Klimatyzacja dzielnie dba o to, bym przypadkiem nie pomyślał o zdjęciu wiatrówki. Obok dwóch nienadmiernie odzianych psiapsiółek, wsiada jegomość. Wzrost jego słuszny, za to wiek marny. Dylemat golenia się z włosem czy pod, dopiero przed nim. Nieuchronnie zbliża się moment, w którym wzrok jego „zbłądzi” w okolice znane i lubiane. Tak też się dzieje. Szczery uśmiech potwierdza, że oczy znalazły swoje El Dorado. Jednak młokos nie zna jeszcze technik uniku i zostaje przyłapany na „chamskim zaglądaniu”. Dziewczę z odrazą odwraca wzrok od „zboczeńca” w stronę koleżanki... po czym lekko unosi kącik ust i puszcza oczko. Gdyby UFO zleciało na ziemię i zobaczyło całe te hocki klocki, pomyślałoby „Wariaci! Bujamy macki i zrywamy stąd!”. Cóż, pewnych rzeczy zmienić się nie da. Np. nie mogę podrapać się prawą dłonią po prawym łokciu. Natomiast mogę podrapać się po głowie i po namyśle zaproponować taką zmianę: skoro my mamy udawać, że nie zaglądamy, to może Wy, Drogie Panie, możecie udawać że nie widzicie, iż zaglądamy? Szymon Miłosz Idziemy do pubu Ye Olde Cheshire Cheese Puby nierozłączny element naszego brytyjskiego krajobrazu. Turyści odwiedzają angielskie puby żeby doświadczyć szczególnej atmosfery. Miejscowi mogą się odprężyć po pracy, spotkać ze znajomymi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przełamać nieśmiałość i porozmawiać o pogodzie z nieznajomym. Mamy tyle historii i ciekawostek o pubach, ile szacownych przybytków w stolicy. Oto jednen z nich. Popularnym miejscem spotkań jest jeden z najstarszych pubów w Londynie Ye Olde Cheshire Cheese w City of London. Początki przybytku sięgają XVII wieku, kiedy pub został odbudowany po Wielkm Pożarze. Niepowtarzalny charakter nadają ciemne wnętrza, siano i sciółka na podłodze oraz palący się ogień na kominku, przy którym siadywał Charles Dickens. 8 testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon testoSferon Adres pubu: 145 Fleet St. EC4A 2BU Jedną ze sławnych osobistości związanych z YE Olde Cheshire Cheese była gadająca papuga imieniem Polly. Polly zamieszkiwała w pubie w latach 20 ubiegłego wieku. W 1918 roku w dniu zawieszenia broni próbując naśladować dzwięki wybuchających korków od szapmana, znana i lubiana papuga zemdlała przy 400 butelce. Papuga była tak popularna, że kiedy zmarła w 1928 roku, nekrologi Polly ukazały się w ponad 200 gazetach na całym świecie. Pub jednak to nie cyrk, ani zoo. Nie zapominajmy, że public house to miejsce gdzie można nie tylko napić się piwa, ale też dobrze zjeść. Oprócz tradycyjnych „fish&chips”, „pies” i „roast dinners” koniecznie zwracajmy uwagę na specjalność zakładu. W Ye Old Cheshire Cheese oryginalność serwowanego menu zajmuje szczególne miejsce. Pub wsławił się puddingiem świątecznym, tradycji której niestety zaprzestał. Szczodre porcje zawierały mały kawałek puddingu z poprzedniego roku. Pudding przez lata bił rekordy najstarszej potrawy na świecie. Ola Jackowska Pytanie o słuszność małych i dużych wyborów dokonywanych w życiu zadaje sobie niemal każdy. Czy dobrze zrobiliśmy wyjeżdżając za granicę, zostawiając swój kraj, rodzinę, bliskich, ulubione zakątki? Do niedawna byłem głęboko przekonany, że mój wybór był słuszny. Dobra i ciekawe praca, grono nowych znajomych i przyjaciół, łatwiejsze życie z większą możliwością przyjemniejszych wyborów. Jednakże po wielu spotkaniach z ciekawymi i wartościowymi ludźmi zarówno w kraju, jak i tu w Londynie, których opinie, refleksje, wiedza i zdobyte życiowe doświadczenie dają do myślenia i pozwalają ewoluować zdobywanemu światopoglądowi, już nie jestem tego taki pewien. Szczególnie mocno poruszyła mnie teza, że człowiek rodzi się w specyficznej rodzinie, w specyficznym kraju i czasie oraz ma do przejścia określone dla własnego rozwoju doświadczenia. Te doświadczenia to jak dobry trening dla wyborowego żołnierza. Muszą być trudne i wymagające, muszą być często ekstremalne na wielu płaszczyznach: fizycznej, psychicznej, duchowej, emocjonalnej. Tak przetrenowany w odpowiednim czasie i warunkach żołnierz, po zaliczeniu wszystkich testów może służyć w „jednostkach specjalnych”. Opieszalcy pozostaną na tyłach, w jednostkach o innym przeznaczeniu, na miarę ich wytrenowania/niewytrenowania oraz zrozumienia/niezrozumienia. Decyzje codzienne, drobne, takie jak wybór środka transportu, posiłku, o wykonanym lub nie telefonie do rodziny czy znajomych, o przeglądnięciu takiej a nie innej gazety, książki, strony internetowej i wiele innych, składają się na jakość naszego życia. Często są też przyczółkiem do większych decyzji. Decyzje duże dojrzewają dłużej i mają większą skalę nośną. Zmieniają tor życia. Taką decyzją będzie np. wyjazd za granicę, wybór zawodu czy związanie się z daną osobą. Nad każdą ważniejszą dla nas decyzją można się zastanowić, na przykład przed zaśnięciem i spytać siebie czy optymalnie wykorzystałem możliwości tego dnia. Co wniosłem do swojego życia a co do innych? Czy to było dobre, wartościowe, pozytywne a może raczej mało chwalebne? Niektórzy w rozpędzie bogatej oferty dnia codziennego i mnóstwa atrakcji, szczególnie takiego miasta jak Londyn, nie znajdują czasu i chęci na taki wysiłek. Dopiero choroba lub wypadek kogoś bliskiego a nawet własny, mobilizują do zatrzymania się ciała, by umysł mógł swobodniej i głębiej popracować w swoim kierunku, by mógł dokonać analizy i dał nam szansę na wyciągnięcie odpowiednich wniosków. I tu pojawia się ważne kryterium, czy wyjdziemy poza swoje ego i czy damy sobie szansę, aby szkolić się na „jednostkę specjalną”. Rezygnując z określonych warunków rozwoju, wybierając rozwiązania na pierwszy rzut oka łatwiejsze, wygodniejsze, odsuwamy możliwość zrealizowania i doświadczania siebie samego optymalnie na poligonie naszego krótkiego życia. Pytanie czy niektóre decyzje długotrwałe są możliwe do odwrócenia? Raczej nie. Czy są możliwe do naprawienia? Niektóre tak. Czy podsuwają nam możliwości alternatywne, czasem niepełne, nie zawsze optymalne dla nas? Tak. Czy codzienne wybory dają możliwość zajęcia się wieloma innymi, ciekawymi, kolorowymi, ale mało znaczącymi sprawami? Zdecydowanie tak. Czy to jest przeznaczenie, na które nie ma się wpływu, czy konsekwencja dokonanych wyborów? Tego dowiadujemy się żyjąc każdego dnia, szczególnie z perspektywy czasu. Przeżywanie każdego dnia rozwija i uczy. Czy optymalnie i czy korzystamy z pomocy dostępnych nam wszelakich narzędzi? Czy zdajemy egzamin w danych sytuacjach w interakcji z pewnymi ludźmi? Czy zaliczamy i jak dobry uczeń przechodzimy do następnej klasy, do następnego, trudniejszego zadania? To pytanie do mnie i do Ciebie. Żyjąc znajdujemy odpowiedź. Łukasz Filim Wiersz Męskie rymy W te upalne nadgodziny Piszę sobie takie rymy Bym odwagę ćwiczył co dzień Bym zwycięstwa mógł być godzien Być mężczyzną, jak super As Marzy niemal każdy z nas Żeby jednak móc wygrywać Trudy trzeba pokonywać Trudy dają satysfakcję Gdy zwyciężasz rezygnację Zwalcz swą słabość, złośliwości Tak by ćwiczyć się w miłości Nie ulegaj wrażliwości Ćwicz tu ducha oraz kości Bądź spokojny i cierpliwy Dla każdego sprawiedliwy Ćwicz pokorę ze skromnością Nagrodzony bądź mądrością Wspieraj słabszych to szlachetne I odganiaj myśli szpetne Tak by świat ten wirtualny Twego życia nie umarnił Byś w realu umiał żyć Zamiast w internecie śnić Niech Rodzina, Przyjaciele Znaczą w Twoim życiu wiele. Nowy dzień zaczynaj z Bogiem Wówczas przebrniesz każdą drogę I pamiętaj polski synu Byś chłopakiem dziś był czynu Służ Ojczyźnie równie mocno Abyś przyszłość miał owocną! Łukasz Filim 9 F-stop Grupa dziennikarsko-medialna Warsztaty, plenery, wystawy Czytają między wierszami Grupa dziennikarsko-medialna jest grupą skupiającą osoby zainteresowane tematyką z obszaru dziennikarstwa, mediów i komunikacji. Celem członków grupy jest poszerzenie wiedzy z zakresu edukacji medialnej, społeczeństwa informacyjnego oraz współczesnych trendów w mass mediach, podtrzymywanie i doskonalenie twórczego pisania w języku polskim i wymiana informacji w kręgach PPL na tematy związane z rozwojem życia polonijnego. Cele te realizowane są poprzez uczestnictwo w regularnych comiesięcznych warsztatach dziennikarskich. Swoją wiedzę i umiejętności uczestnicy warsztatów wykorzystują przy wydawaniu stworzonej przez nich od podstaw gazety o nazwie PPLink. Czasopismo ma formę drukowanej gazety. Ukazuje się raz na kwartał i dociera do osób związanych z PPL. Grupę prowadzi Gosia Skibińska, której ambicją jest, aby uczestnicy spotkań dziennikarsko-medialnych stali się świadomymi uczestnikami społeczeństwa informacyjnego. Aby czytając tekst czy oglądając jakąkolwiek relację, potrafili odróżnić rzetelną pracę dziennikarza od leniwca, który nie ruszył się zza biurka przygotowując swój materiał. Aby potrafili analizować treści w mediach i krytycznie je oceniać, czyli czytać między wierszami. Nie da się tego osiągnąć bez dobrego warsztatu dziennikarskiego. Dlatego właśnie staraniem Gosi grupa korzysta z doświadczeń osób pracujących w mediach zawodowo. Na jednym ze spotkań pojawił się redaktor naczelny polonijnego tygodnika, innym razem grupa miała wyborową okazję odwiedzić redakcję największego w UK radia polonijnego – Polskiego Radia Londyn. F-stop jest najstarszą spośród wszystkich obecnie działających w PPL grup. We wrześniu tego roku F-stopowicze będą mogli zdmuchiwać trzy świeczki na urodzinowym torcie. Każdy rok działalności jest inny. Grupa stale rozrasta się. Jej celem jest doskonalenie warsztatu fotograficznego poprzez szkolenia oraz wymianę doświadczeń i inspiracji. Foto-entuzjaści realizują to poprzez regularne spotkania, wzajemną motywację, pracę nad fotograficznymi projektami z wystawami włącznie. W pierwszym roku działalności grupa rozwijała swój fotograficzny warsztat pod okiem dojeżdżającej z Krakowa Małgorzaty Pióro, pedagoga i fotografa. W tym czasie udało się również nawiązać kontakty z fotografami działającymi w Londynie. Efektem pierwszego roku pracy była wystawa fotograficzna „Dom poza domem”, którą mogliśmy oglądać na Ealingu w lutym ubiegłego roku. Zachęceni sukcesem wystawy do grupy dołączali kolejni członkowie. Z myślą o nich został uruchomiony cykl warsztatów, prowadzony przez Yarka Baranika, londyńskiego fotografa. Niewykluczone, że roczne warsztaty fotograficzne na stałe wpiszą się w kalendarz F-stopu. Aby wspólnie motywować się do robienia zdjęć grupa spotyka się każdego miesiąca na fotograficznych plenerach. Cyklicznie, każdy z członków podejmuje się przygotowania takiego spotkania, wybierając m. in. miejsce pleneru i fotograficzną tematykę przewodnią. Obecnie grupa intensywnie pracuje nad przygotowaniem kolejnej wystawy, którą mamy nadzieję oglądać już pod koniec tego roku. Po organizacyjnej „zmianie warty” od niedawna F-stopem kieruje Kasia Nowicka, Hubert Mical oraz Piotr Owczarzak. Gosia Skibińska Grupa polityczna Grupa biznesowa Budzenie samorządowców Networking z Niedźwiedziem Jeśli prowadzisz już działalność gospodarczą lub czujesz, że jesteś urodzonym biznesmenem i myślisz o zostaniu swoim własnym szefem to w Grupie Biznesowej znajdziesz wspólny język z pozostałymi młodymi biznesmenami. Uczestnicy spotkań mają możliwość wzięcia udziału w wykładach i warsztatach prowadzonych przez ciekawych gości. W ramach warsztatów wystąpili już między innymi: Bob Spence - trener i autor programu „The Executive Programme in Professional and Business Networking”, Kamil Cebulski, który został przedsiębiorą w wieku 17 lat, czy też Maria Kompanowski, która jest specjalistką od wyciągania firm z opresji. Szefem i założycielem grupy jest Marek Niedźwiedź, który stawia na rozwój osobisty, wspieranie i naukę biznesu, a przede wszystkim stworzenie możliwości networkingowej zarówno dla 10 Wizytą z Brytyjskim Parlamencie zainaugurowała swoją działalność kolejna grupa projektowa PPL – grupa polityczna. Swoje zainteresowania będą w niej mogli rozwijać wszyscy członkowie, którzy aktywnie interesują się polityką oraz działalnością samorządową. Daniel Kawczyński, brytyjski poseł polskiego pochodzenia już od dłuższego czasu nosił się z zamiarem zaproszenia do Parlamentu przedstawicieli Polonii. Okazja taka nadarzyła się, gdy nawiązał kontakt z PPL. Okazało się, że również w PPL od dwóch lat kiełkował pomysł członków i sympatyków PPL’u. Zapewne nie każdy wie, że networking, zwłaszcza tu w Wielkiej Brytanii uważany jest za najbardziej efektywne narzędzie promocji biznesu. Mówi się, że 85% nowych klientów biznes zdobywa właśnie poprzez networking i referencje. Na spotkaniach oprócz nabycia wiedzy bezpośrednio od praktyków biznesu, można też nawiązać ciekawe znajomości oraz cenne kontakty biznesowe. Dla wszystkich chętnych Grupa organizuje spotkania w każdy ostatni piątek miesiąca. Mile widziani są zarówno członkowie PPL, jak i osoby spoza organizacji. Wstęp jest odpłatny (w ten sposób pokrywane są koszty wynajmu sali), dla członków PPL jest zniżka w opłacie, co jest kolejną zachętą, aby wstępować w szeregi PPL Zły Gargamel stworzenia grupy politycznej. Dogodny czas, aby idee się urzeczywistniły nadszedł w czerwcu br. Obok posła Kawczyńskiego, który reprezentuje Partię Konserwatywną, z krótkimi wystąpieniami w Parlamencie pojawili się również: Simon Hughes MP, wicelider partii Liberalno-Demokratycznej oraz Steve McCabe reprezentant Izby Gmin z Partii Pracy. To właśnie Simon Hughes postanowił kilka lat temu zatrudnić, jako swojego doradcę, Piotra Leśniaka, świeżo upieczonego wówczas absolwenta LSE. Piotr, jako członek PPL, zdecydował się stworzyć i prowadzić grupę polityczną, której jest liderem. Obecnie w grupie jest 10 osób i co zaskakujące, zdecydowanie przeważają panie. Grupa jest otwarta dla wszystkich, którym bliska jest polityka, działalność samorządowa i którzy czują w sobie duszę aktywisty chętnego do działania na rzecz lokalnych społeczności. Już niedługo grupa rozpocznie kampanię zmierzającą do zwiększenia aktywności Polonii w wyborach – zarówno parlamentarnych, jak i samorządowych. Gosia Skibińska 11 Los Cosadores de Adventuras Koło nie tylko rowerowe Członkowie „Los Casadores de Aventuras” spotykają się już od 2011 roku. Pod tajemniczą hiszpańską nazwą kryją się Łowcy Przygód. Przygody łowią głównie na rowerach, ale nie tylko. Grupa zorganizowała wyjazd w góry, a nawet wypad nad morze i próbę sił w surfingu na zachodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii. Często spotkać ich można na stokach narciarskich Europy. Wspólnie spędzany Sylwester w górach za ich sprawą może przejść do PPL-owych tradycji. Grupę tworzy około 70 śmiałków pod egidą Piotra Passowicza, który dba, aby w grupie zawsze coś atrakcyjnego się działo. Ich ulubione trasy rowerowe wokół Londynu to z Richmond do Guilford, z Limehouse Basin wzdłuż rzeki Lee do Ware, czy trasa wokół Reigate Hill. PPL-owe koło nie tylko rowerowe nie narzeka na nudę. Każdy może zamieścić pomysł na nowy wypad na profilu grupy na Facebooku. To ważne, aby tego typu wyprawy odbywały się w sprawdzonym, godnym zaufania gronie, bez niemiłych niespodzianek. Grupa jest otwarta na nowych członków. Jeżeli w środku tygodnia marzysz tylko o weekendzie i swoich dwóch kół- kach, dołącz do los cosadores. Jako, że pod koniec siernia tradycnie mamy bank holiday, Łowcy juz planują kolejny wyjazd. Tym razm szykuje się 2-3 dniowy wypad z noclegiem na campingu. Opcje są trzy: z Richmond przez Guliford i Brighton do Winchester lub z Limehouse Basin wzdłuż rzeki Lee do Ware z metą w Milton Keyens. Trzecia propozycja to okolice Weymouth i wybrzeże jurajskie w hrabstwie Dorset. Ola Jackowska Grupa historyczna Początek na cmentarzu Miejscem pierwszego, inauguracyjnego spotkania grupy historycznej był… cmentarz. A wszystko za sprawą stojącego w tej nekropolii pomnika. Niewiele osób wie, że to właśnie w Londynie, na cmentarzu Gunnesbury odsłonięty został pierwszy w historii pomnik upamiętniający Polaków zamordowanych w katyńskich lasach. Grupa historyczna jest jedną z młodszych grup PPL. Spotkanie poświęcone zbrodni katyńskiej miało miejsce pod koniec kwietnia br. Łukasz Szalata, lider grupy, to nieskażony żadnymi skrajnymi poglądami entuzjasta historycznej prawdy. Już kilka tygodni po pierwszym spotkaniu udało mu się w imieniu PPL nawiązać kontakt z Polskim Instytutem i Muzeum im. gen. Sikorskiego. Efektem spotkania było zaproszenie do Instytutu członków i sympatyków PPL, którym bliska jest historia. Plan działalności grupy historycznej będzie dostosowany do indywidualnych zainteresowań osób, które ją tworzą, tak, aby dla każdego uczestnictwo było maksymalnie atrakcyjne. Z kuluarowych przecieków wiemy o planach grupowego wyjścia wieczorową porą (prawdopodobnie w listopadzie) na kolejny cmentarz. Tym razem w poszukiwaniu grobów powstańców listopadowych. Gosia Skibinska 12