Żądam satysfakcji

Transkrypt

Żądam satysfakcji
Żądam satysfakcji
Madzia emancypantka niesłusznie oczerniana, szkalowana. Ohydne, złośliwe ploty
psują jej opinię. Czytelnik oburza się – i cierpi, gdyż sympatyzuje z główną bohaterką,
dziewuszyną bez skazy, niemal świętą. W końcu autor, poczciwy Bolesław Prus, lituje się nad
czytelnikiem i daje mu pod koniec powieści satysfakcję: wszystkie fałszerstwa zostają
zdementowane, opinia Madzi oczyszczona. Nawet największy plotkarz zmuszony jest
odszczekać swoje potwarze i przyznać: „Anioł w ludzkiej skórze.”
Tak to wygląda u Prusa.
Ale nie zawsze czytelnik lub widz kinowy ma tego rodzaju zadośćuczynienie. Oto
włoski film według opowiadania Moravii. Chłopak, biedny proletariusz, ale przystojniak
obdarzony temperamentem, dogodził bogaczce. Coś w rodzaju prostytucji, ale rzecz
załatwiona nie po chamsku, bynajmniej. Nie było mowy o honorarium za wyświadczoną
usługę natury erotycznej, niemniej chłopak kręci się jeszcze przez pewien czas pod oknami
luksusowej willi. Jego niedawna kochanka wygląda przez szpary w żaluzji. Widzi chłopaka,
domyśla się, że on czeka... Bogaczka sięga do szuflady, wkłada do koperty plik nowiutkich
banknotów, a potem za pośrednictwem swojego szofera przekazuje forsę amantowi. Po
drodze nowiutkie tysiączki wędrują do kieszeni pośrednika, a jednocześnie z tej samej
kieszeni do opróżnionej koperty przepływa parę wymiętych dziesiątek. Kobieta, wciąż
wyglądając przez okno, widzi kopertę w rękach adresata i jest przekonana, że jej polecenie
zostało dokładnie spełnione, tymczasem chłopak, zajrzawszy do środka, stwierdza z
rozczarowaniem: „Ależ to jest na lody.”
Otóż złodziej nigdy nie zostanie zdemaskowany. Amant już na zawsze będzie trwał w
przekonaniu, że łasa na seks bogata dziwa okazała się sknerą.
Widz oburza się na złodzieja, żałuje dziewczyny i wychodzi z kina z oburzeniem w
sercu – nie odreagowanym, i z żalem – nie ukojonym.
Bohater filmu czy książki to często ktoś, z kim sympatyzujemy, do kogo się
przywiązujemy, z kim się niekiedy utożsamiamy – a skoro tak, życzymy sobie, aby nie był
ofiarą losu. W chwili, gdy jest niesłusznie o coś oskarżany, podpowiadamy mu po cichu:
„Broń się.” Oto Raskolnikow, prawdziwy samarytanin, odprowadza do domu pijanego
Marmieładowa. Ich znajomość została zawarta w momencie, kiedy Marmieładow zdążył już
przepić wszystkie swoje pieniądze. Fakt, że alkoholik wraca do żony bez grosza przy duszy,
absolutnie nie obciąża Rodiona Raskolnikowa. I raptem słyszy z ust Marmieładowej: „A pan,
pan wstydu nie ma. Z szynku! Tyś także z nim pił? Precz mi stąd!” Czytelnik w tym
momencie podszeptuje chłopakowi: „Brońże się, do licha!” Ale Rodia jest zbyt dumny, by
pisnąć słowo na swoją obronę.
To samo w sztuce Brechta Pan Puntila i jego sługa Matti. „Hej, ty! – woła Puntila do
swojego sługi. – Daj no mi twoją kurtkę.” Dziedzic jest o coś wściekły i szuka okazji, by
swoją wściekłość wyładować – choćby kosztem niewinnego człowieka. „A to co? – pyta
przetrząsając kurtkę. – Mój portfel w twojej kieszeni? Aha, doigrałeś się. Dziesięć lat
ciężkiego więzienia.” A na to Ewa, córka Puntili: „Dlaczego pan się nie broni? Przecież on
zawsze, kiedy sobie wypije, daje swój portfel innym, żeby płacili rachunek.”
Czemu nie bywa zawsze jak w filmie Kurosawy o zmaltretowanym przez pewnego
okrutnika samuraju. Pobicie, uwięzienie, ostrzeliwanie podczas ucieczki z więzienia –
patrzymy na to i niepokoimy się o „swojego” człowieka. Czy zdoła umknąć, zaszyć się w
kryjówce, czy nie trafi go kula? „Niepokoimy się”, liczba mnoga jest zaiste stosowna, bo
oglądamy film we dwójkę, ja i mój koleżka. Następna scena przedstawia samuraja w
kryjówce. W oczekiwaniu na powrót zdrowia i sił spędza czas w siedzącej pozycji i trenuje
rzuty nożem. Fruwający w powietrzu zeschły liść zostaje przyszpilony do ściany ciśniętym po
mistrzowsku majchrem. Koleżka zwraca ku mnie rozjaśnioną twarz: „No, niech przyjdzie do
siebie. Wtedy im pokaże!” Wszystko wskazuje na to, że samuraj niebawem zemści się, a ta
zemsta pozwoli nam, widzom kinowym, zaznać satysfakcji.