budrysówka - Zespół Szkół nr 1 w Kolbuszowej

Transkrypt

budrysówka - Zespół Szkół nr 1 w Kolbuszowej
BUDRYSÓWKA
Gazetka szkolna wydawana przez uczniów
Zespołu Szkół nr 1 w Kolbuszowej
nr 4/2016 r.
marzec/ kwiecień
Od Redakcji
Twórcza radość życia
25 kwietnia 2016 roku już po raz ósmy w Pałacu Tyszkiewiczów
w Weryni odbył się finał Powiatowego Konkursu Poezji i Prozy „Radość życia”
organizowanego przez Zespół Szkół Agrotechniczno – Ekonomicznych. Celem
konkursu było między innymi rozwijanie twórczości literackiej i dbałość o piękno
i poprawność języka ojczystego.
Jak zwykle uczniowie naszej szkoły zakwalifikowali się do ścisłego finału
i mieli możliwość przedstawienia swoich wierszy i opowiadań przed jury. Anna
Król z klasy III „a” zdobyła II miejsce, a Wiktoria Bać (III „a”), Klaudia Woźniak
(III „b”), Kacper Furmański (III „c”), Julia Szerszeń (III „c”) i Adriana Róg
(II „b”) otrzymali wyróżnienie. Gratulujemy.
Oto nagrodzone prace.
Anna Król
Radość życia
Wiwaty, oklaski, gratulacje. Tak skończył się mój pierwszy, prawdziwy
występ z prawdziwym zespołem, w którym naprawdę śpiewam. Jestem z siebie
dumna, cieszę się, że w siebie uwierzyłam, że udało mi się coś osiągnąć. Jestem
wdzięczna również tym, którzy we mnie uwierzyli. Radość, zadowolenie z siebie to uczucia, które czuję dzisiaj pierwszy raz od tak dawna.
Co się stało? Sama nie wiem. Pamiętam smutek, żal i rozgoryczenie.
Okropne, czarne myśli nie pozwalające zmrużyć oka w nocy na ani minutę - to je
najbardziej pamiętam. To one w największym stopniu doprowadziły do tego, co
stało się rok temu. Zastanawiasz się co to? To chyba takie oczywiste, nieudana
próba samobójcza. Zbyt mała ilość tabletek nasennych albo szybka reakcja mamy,
a potem lekarzy. Pomimo tego, że ubiegły rok był najgorszym okresem w moim
życiu, pamiętam go doskonale.
BUDRYSÓWKA
Od czego to wszystko się zaczęło? Chyba od momentu zmiany szkoły.
Wszystkie moje koleżanki poszły do jednej szkoły, a ja uważałam, że jestem
lepsza i wybrałam inną. Tej decyzji pewnie będę żałowała do końca życia.
Zaczęło się całkiem normalnie, wraz z pierwszym dniem w szkole poznałam świetne koleżanki, również bardzo przystojnych kolegów. W klasie
wszyscy dobrze się dogadywaliśmy, nie było żadnych kłótni. Sielanka
skończyła się przed końcem pierwszego półrocza, kiedy najlepsze dziewczyny
zaczęły rywalizować o oceny i wyższą średnią. Klasa zaczęła dzielić się
na grupki, a po jakimś czasie nawet w poszczególnych grupkach budziły się
konflikty. Działo się to tak szybko, że jednego dnia miałam przyjaciół, a
następnego już nie. Wtedy doszło do mnie, jakich „przyjaciół” posiadałam.
Poczułam się oszukana i zdradzona, w domu nocami często płakałam w poduszkę. Bałam się powiedzieć o tym problemach komukolwiek, żeby nie wyjść
na idiotkę. Najpierw się wywyższam, mam się za lepszą, a potem nie daję sobie
rady. Słyszałam już w głowie śmiechy i obelgi kolegów ze starej klasy.
Tłamsiłam w sobie wszystko, nie próbując nawet przelewać tego na papier, chociaż wielokrotnie słyszałam, że to bardzo pomaga. Mijały dni, tygodnie,
miesiące, a ja byłam w coraz gorszym stanie psychicznym. Przełomowym okresem wtedy były wakacje przed trzecią klasą w gimnazjum. Na obozie, na który
przymusowo posłała mnie mama, poznałam ciekawe osoby, przynajmniej tak
mi się wydawało. Była to dziewczyna I chłopak. Zaufałam im od razu. Słuchali
mnie, byli mną zainteresowani i nawet pochodzili ze wsi oddalonej od mojego
domu o kilka kilometrów. Na tym obozie pojawili się w taki sam sposób jak ja,
zmuszeni przez rodziców. Gdy wieczorami siedzieliśmy przy obozowym ognisku, kiedy wszyscy już spali (może to jednak nie były wieczory, ale noce),
nikt nas nie kontrolował, mieliśmy całkowitą swobodę. Oni pili, to ja też
zaczęłam. Oni ćpali, ja robiłam to samo. Myślałam, że jak wrócę z obozu, to z
tym skończę, ale nasz kontakt się utrzymał. Często się widywaliśmy, a jeśli nie
to chociaż rozmawialiśmy przez telefon. Piłam i ćpałam dalej. Moja mama tak
bardzo zajęta swoją pracą, nawet tego nie zauważała. Teraz z biegiem czasu
zastanawiam się, czy właśnie to, co robiłam, nie było próbą zwrócenia jej uwagi
na mnie choć na chwilę. Chłopak i dziewczyna, których wtedy ma kolonii poz-
BUDRYSÓWKA
nałam, czyli Wanda i Tomek, byli parą. W nieznanych mi okolicznościach
zerwali. Oprócz tego, że zerwali ze sobą, oboje zerwali też kontakt ze mną.
I wtedy się załamałam, stwierdziłam, że skoro nikt mnie nie chce i nie potrzebuje, to po co mam się męczyć, lepiej się zabić i mieć spokój.
Teraz widzę, jak bardzo głupi był ten pomysł, ale nie tylko on, mój tok
myślenia też. Moja mama samotnie mnie wychowywała, próbując dać mi sobą
matkę i ojca, również w kwestii finansowej. Nie mogła sama zauważyć tego,
co się ze mną w danym momencie działo. Powinnam była jej powiedzieć, co
czuję, już wtedy gdy zaczęły się konflikty w mojej klasie, a ja czułam się w
niej nieswojo. Wybrałam tę łatwiejszą, złą drogę. Umrzeć jej łatwiej niż żyć.
Kiedy już leżałam w szpitalu, po tym jak mama znalazła mnie w pokoju,
będącą już jedną nogą w niebie, podłączona do różnych dziwnych urządzeń,
miałam czas do namysłu. Dużo wtedy rozmawiałam z mamą, z lekarzami.
Koleżanki ze szkoły i starej klasy też przyszły mnie odwiedzić, natomiast Wanda czy Tomek ani razu. Zrozumiałam swoje błędy, jasne, że nie od razu, ale
bardzo pomogła mi w tym mama. To właśnie ona nalegała, żebym poszła na
lekcje śpiewu, kiedyś bardzo to lubiłam. Nie miałam nic do stracenia, więc jej
posłuchałam. Przez rok, dwa razy w tygodniu chodziłam na lekcje z wokalu.
Kilka tygodni temu na jednych z zajęć pojawił się tajemniczy mężczyzna,
uważnie słuchał, każdego dźwięku wydobywającego się z moich ust. Nie
wiedziałam, kim był ani czego chciał. Nie lubiłam, jak ktoś w ogóle mnie
słuchał, oprócz mojej mamy, która często pojawiała się na zajęciach oraz pani,
która mnie uczyła. Dopiero po jakimś czasie od tamtego momentu, dowiedziałam się, że jest agentem jednego z młodych zespołów, w którym poszukują wokalistki. Kiedy zapytał mnie, czy nie chciałbym nią być, nie umiałam
odpowiedzieć na to pytanie. Na przyjęcie tej propozycji namówiła mnie
koleżanka ze szpitala, która teraz jest dla mnie jak siostra. Przez alkohol,
narkotyki i próbę samobójczą zawaliłam naukę. Pech chciał, że w
najważniejszej klasie gimnazjum, bo to od niej zależało, czy pójdę do wymarzonej szkoły, czy do innej. Do tej mojej, jednej z najlepszych w okolicy
pewnie z takimi wynikami oraz bagażem przeżyć i problemów by mnie nie
BUDRYSÓWKA
przyjęli. Nie miałam nic do stracenia, jedynie do zyskania. Zgodziłam się.
Zaczęły się próby, spotkania co zaczęło dawać mi prawdziwą radość. Bóg dał
mi drugą szansę, pierwszą zmarnowałam, a ja postanowiłam ją wykorzystać
najlepie,j jak potrafię. Z chłopakami z zespołu szybko się dogadałam. Pisałam
piosenki, nadal piszę, z zespołem je nagrywamy. Nawet udało się zorganizować
mały koncert.
Po wielu błędach, złych decyzjach zaczęłam doceniać to, co los daje mi
na tacy, wcześniej tego nie zauważałam, może to właśnie doprowadziło mnie do
ruiny. Teraz zauważam to, co mam, czyli kochającą mamę, piękny głos
i oparcie w wielu osobach. Śpiew daje mi prawdziwą radość, jest dla mnie
obecnie jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, ale również odskocznią
od niego. Kiedy śpiewam, czuję tylko to, co chcę czuć, czyli wolność,
szczęście, spokój, a także chęć do życia. Zgubiłam się w swoich czynach, ale
odpowiedni ludzie pomogli mi się odnaleźć. Ja znalazłam już swoją radość życia, a ty ?
Wiktoria Bać
Radość życia
Ciepłe promienie słońca nieśmiało zaglądały przez okno, zalewając blaskiem ułożoną na podłodze stertę. Niebieski samochodzik bez jednego koła,
ciemnoczerwony bezoki królik, czy nadgryzione, kartonowe pudełko — to
wszystko tworzyło małe, prywatne skupisko chaosu. Porozrzucane tu i ówdzie
kawałki puzzli niemo wołały o pomstę do nieba. Zawieszony na sznurku kaczorek rytmicznie huśtał się na karniszu, smagany wiatrem z uchylonego okna.
Niebieski motyl, malutka tęcza i brązowy niedźwiadek — trzy z pozoru zwykłe
nalepki wesoło pobłyskiwały na szybie. Krótkie wzorzyste firanki; lampka
w kształcie księżyca; ślady markera w rogu; odciski małych łapek na zielonej
ścianie. To wszystko tworzyło chaos. Bezład i nieporządek. Kolorowy świat
bałaganu i obłędu. Przewrócony niebieski kubek; rozlany sok pomarańczowy;
napoczęty lizak; rozsypany brokat; małe skórzane buciki równo postawione
przy ścianie; niebieska kurteczka niedbale przewieszona przez krzesło.
Skrzypienie zawiasów. Trzaśnięcie drzwiami. Rytmiczne kroki. Woń papierosów. Szelest płaszcza. Ciche charknięcie.
BUDRYSÓWKA
— Młody. — ciche wołanie. — Synu. — głos łagodnieje.
Trzask łamanej zabawki. Wiązanka bluzgów z ust mężczyzny. Złamany
żołnierzyk. Żołnierzyk bez karabinu. Żołnierzyk bez nóżek.
Skrzypienie materaca. Główka wychylająca się z łóżeczka. Bujna blond
czupryna. Zielone przenikliwe oczy. Delikatna rączka sięgająca w przestrzeń.
Piąstka zaciśnięta na łapce pluszowego pieska. Bialutki smoczek upadający
na podłogę. Uśmiech kwitnący na ustach dzieciaka. Melodyjny śmiech,
wydobywający się z niewinnych usteczek.
— Cześć, królewiczu. — delikatny, łagodny i czuły głos rozbrzmiewa
po pomieszczeniu. — Jak się spało?
Kroki. Zbliżający się mężczyzna. Potężne ramiona wyciągnięte w stronę dziecka. Uścisk. Trzymanie chłopca w ramionach. Dziecko ciągnące dorosłego
za włosy. Zielone roześmiane oczy wpatrzone w te dorosłe i zmęczone.
— Tatusiu. — szepcze chłopiec, sięgając małą dłonią do medalika ojca — Tatusiu... — powtarza ciszej, czekając na reakcję mężczyzny.
Zamyślony człowiek spogląda na wszechobecny bałagan. Zahacza wzrokiem
o poniszczone zabawki. Sięga spojrzeniem na porozrzucane klocki. Zaczepia
o nieposkładane ubranka.
— Musimy to posprzątać. - mówi beznamiętnie, głaszcząc chłopca po głowie Musimy wyrzucić rzeczy, które zepsułeś. Musimy...
— Nie! — Dziecko protestuje, zaciskając piąstki — Nie! — powtarza z uporem, machając małymi nóżkami. — Nie.
— mówi z naciskiem z
rozkapryszoną miną.
— Dlaczego nie? Te rzeczy są zepsute. Zniszczone. Nic Ci już po nich, mały...
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo je kocham. Są moimi przyjaciółmi.
Dorosły spogląda z politowaniem na małego brzdąca z uparcie wydętą wargą
i niezłomnym uporem w oczach. Kreci głową, nie rozumiejąc własnego syna.
Wzdycha, w głębi duszy śmiejąc się z tej dziecięcej naiwności. Dziecięcego
przywiązania. Dziecięcej bezinteresowności.
Gonimy za światem, nie mogąc go dogonić. Szukamy szczęścia
BUDRYSÓWKA
w najróżniejszych rzeczach, miejscach. Pożądamy pieniędzy, bogactwa,
klejnotów. Wymieniamy rzeczy na nowsze i lepsze. Wymieniamy ludzi.
Przyjaciół. Nudzimy się. Nie naprawiamy. Nie poświęcamy chwili, by
przywrócić zniszczonej rzeczy dawny blask; by uratować kiedyś ukochaną relację. Pozwalamy rzeczom odchodzić. Pozwalamy ludziom odchodzić. Odchodzimy. Zapominamy. Znikamy. Znikamy w otchłani codzienności... Szukamy
wielkich radości w wielkich rzeczach. Zamiast dostrzec te malutkie, zsumować
je w całość i zrozumieć, że naprawdę wiele znaczą. Wiele tworzą.
Zamiast starać się dorastać powinniśmy się uczyć od dzieci. Radować się
z każdej drobnej rzeczy. Dostrzegać piękno w prostocie. Spojrzeć na zniszczoną
zabawkę, spowszedniałą miłość, uśmiechnąć się i powiedzieć sobie: "Co z tego,
że tyle minęło. Co z tego, że tyle przeżyła. I tak ją kocham. Bo jest moja. Moja."
Klaudia Woźniak
Deja vu
Siedział w pociągu, zmierzając w nieokreślone miejsce. Jechał bez celu
przytłoczony swoją nieporadnością i bałaganem, który zagościł w jego głowie.
Miał 19 lat. Był najlepszym uczniem, wszystkie egzaminy zdał śpiewająco,
a każda ścieżka do spełnienia jego marzeń stała przed nim otworem. Ale czy to
na pewno były jego marzenia? Przepłynął przez swoje krótkie, młode życie
praktycznie go nie przeżywając. Sprawiał, że rodzice byli z niego dumni,
a dziadkowie mogli chwalić się swoim zdolnym wnukiem. Jego sukcesy doprowadziły go tutaj. Do pociągu pędzącego w nieznaną mu stronę. Nie rozumiał
dlaczego w nim był, nie potrafił również zrozumieć, dlaczego, mimo swoich
sukcesów, miał w sobie tak ogromne uczucie pustki. Przecież był najlepszy.
Pociąg zatrzymał się. Ludzie zaczęli opuszczać wagony. Jak sądził, była to
ostatnia stacja, na którą mógł dzisiaj dojechać. Wyszedł z pociągu i rozejrzał się
po okolicy. Trafił do jakiegoś niewielkiego miasteczka, o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Niewiele miał okazji do wyjechania poza swoje rodzinne miasto. Szedł, przyglądając się uważnie okolicy. Był ciepły czerwcowy wieczór.
Usiadł na ławce w parku, podziwiając zachodzące słońce, które, rzucając ostanie
ciepłe promienie, malowniczo kolorowało okolicę. Zastanawiał się, dlaczego
BUDRYSÓWKA
nigdy wcześniej tego nie zauważył. Siedział w samotności, myśląc o wszystkim
i o niczym. Zastanawiał się nad swoim życiem, nad tym, z czego zrezygnował
na rzecz uszczęśliwienia innych. Nie miał przy sobie ludzi, których mógł nazwać przyjaciółmi, sam z nich zrezygnował. Postawił sobie w życiu jasny cel,
jakim było spełnienie marzeń, marzeń swoich rodziców. Był idealnie zaprogramowanym synem, który miał przynosić dumę, niczym mały robot. Sam nie widział, kiedy zaczął rozumieć, że to nie jest życie, jakiego pragnął. Dorósł zbyt
szybko, a dzieciństwo wymazał ze swojej pamięci. Nigdy nie był, jak inne dzieciaki ze szkoły. Zawsze uważał, że jest zbyt dojrzały na bawienie się zabawkami
i na gry, w które wszyscy grali. Patrzył na innych z góry, dlatego też nie był lubiany przez rówieśników. Ale nie potrzebował ich. Wystarczały mu książki
i duma rodziców z jego osiągnięć. Dopiero po latach zauważył, ile stracił. Zaczął
dostrzegać swoją samotność. W najtrudniejszym, jak dotąd, okresie jego życia
nie miał nikogo, kto mógłby go wesprzeć. Dlatego wylądował tutaj, w nieznanym miasteczku pełnym obcych ludzi. Jego rozmyślania przerwał starszy mężczyzna, który niespodziewanie usiadł po drugiej stronie ławki. Chłopak miał
nadzieję, że nieznajomy szybko odejdzie, jednak ten siedział cicho, pogwizdując i czerpał przyjemność z ciepłego wieczoru. Nagle nieznajomy odwrócił się
w stronę chłopaka i powiedział:
- To jest jak deja vu.
Chłopak udawał, że nie usłyszał słów, które właśnie zostały wypowiedziane
przez nieznajomego. Jednak zaintrygowały go lecz nie miał odwagi zapytać kim
jest staruszek, który mu towarzyszył. Siedzieli w ciszy, która ciążyła chłopa-
kowi. Niespodziewanie starzec wstał i ruszył ścieżką postukując swoją
laską. Chłopak patrzył jak mężczyzna oddala się i zanika w mroku, który zapadł
w parku. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Wstał i zaczął biec. Kiedy dogonił
staruszka, położył dłoń na jego ramieniu.
-Tak, chłopcze?- mężczyzna uśmiechnął się do niego.
- Dlaczego określił to pan jako deja vu?- zapytał.
- Ponieważ kiedyś byłem taki, jak ty.
- Nie rozumiem- powiedział zagubiony chłopak.
- Wyobraź sobie, mój drogi, że kiedyś też byłem młodym chłopcem, który za-
BUDRYSÓWKA
trzymał się w pewnym momencie swojego życia i nie potrafił odnaleźć w nim
sensu. Tak jak ty siedziałem na ławce i próbowałem poukładać swoje życie,
w którym zabrakło blasku, małej iskierki, która dodawała nadziei na lepsze jutro i
na chwile radości. Kiedy spacerowałem dzisiaj i ujrzałem cię w parku, zobaczyłem siebie sprzed 50 lat. I mimo, że tyle czasu minęło, to doskonale pamiętam
tamtą chwilę i wszystkie myśli oraz uczucia, których wtedy doświadczyłem.
Chciałem tylko, abyś pamiętał, że życie nie jest idealne, ale tylko ty potrafisz
sprawić, że może ono być piękne.
- Dziękuję. - wyszeptał chłopiec, bo tylko tyle był w stanie w tym momencie powiedzieć.
- Nie dziękuj, mój drogi, tylko zacznij żyć dla siebie i pozwól odnaleźć sobie
prawdziwą drogę do radości. Każdego dnia bądź wdzięczny za to, co otrzymałeś
i żyj tak, jakby jutra miało nie być. - staruszek uściskał chłopca i odszedł w swoją
stronę pozostawiając go z nową wiarą w siebie.
Od tamtej chwili życie młodzieńca całkowicie się zmieniło. Słowa tego
nieznajomego mężczyzny stały się dla niego drogowskazem w życiu. Jeszcze
kilka razy powracał do tego małego miasteczka i próbował odnaleźć staruszka,
jednak już nigdy go nie spotkał. Stał on się innym człowiekiem. Zaczął żyć dla
siebie i tworzyć a także spełniać swoje własne marzenia. Odnalazł w swoim życiu
szczyptę magii, która sprawiała, że otaczający go świat z dnia na dzień stawał się
coraz piękniejszy. Nie był wdzięczny za każdy dzień, który otrzymał, lecz za każdą sekundę, jego wspaniałego, nie idealnego życia. Staruszek w parku na zawsze
pozostanie w jego sercu jako człowiek, dzięki któremu odnalazł prawdziwą radość życia.
Adriana Róg
Radość życia
Spojrzałam po raz kolejny na zapuszczony ogród. Wtem moją uwagę
przykuł warkot silnika, a przed budynek zajechał samochód. Z środka wysiadło
dwoje ludzi z bagażami i weszło do podniszczonego domu. Dziwne. Od lat nikt tu
nie mieszkał, więc co oni tu robili? Jak wkrótce się okazało- kupili tę posesję
i zamierzali tu zamieszkać. Od razu wzięli się też do pracy. Obserwowałam ich
uważnie. Z każdym dniem ogród, którym zajęła się kobieta, stawał się piękniej-
BUDRYSÓWKA
szy. Wyrywała chwasty, sadziła i podlewała kwiaty. Przyglądałam się jej z radością. Od dawna nie widziałam tego miejsca w tylu barwach. Jednocześnie
czułam, że niedługo nadejdzie moja kolej. Nie pomyliłam się. Kilka dni po pojawieniu się nowych lokatorów, mężczyzna podszedł do mnie z piłą. Tak oto
nadchodzi koniec starej wierzby. Szykowałam się na koniec, gdy z domu z
krzykiem wybiegła kobieta.
-Zostaw to drzewo! -wołała z daleka. Mężczyzna odwrócił się do niej zdziwiony.
-Zosiu, jesteś pewna? -zapytał. W tym czasie kobieta zdążyła już dobiec. Przecież sama mówiłaś...
-Nic nie mówiłam. Po za tym drzewo będzie dawać w lecie cień.
Dzięki Zofii wciąż rosnę w jej cudownym ogrodzie. Nadeszło lato. Kobieta spędzała wszystkie wolne chwile na zewnątrz. Często siadała, niewidoczna dla nikogo ,w cieniu moich gałęzi i czytała. Od czasu do czasu nuciła pod
nosem lub pracowała w ogrodzie. Była bardzo wesołą osobą, zawsze się uśmiechała. Nawet wtedy, gdy nie wszystko układało się dobrze. Jednak pewnego
dnia wyczułam, że w Zosi coś się zmieniło. Nie wiedziałam tylko co.
-Wiesz -powiedziała pewnego dnia, siedząc na huśtawce, zwisającej z moich
gałęzi -Zostanę mamą. Poruszyłam liśćmi, a jej twarz owionął delikatny wiaterek. Chciałam jej pokazać, że cieszę się razem z nią.
-Jeżeli to będzie dziewczynka nazwę ją Willow, to znaczy wierzba -dodała
z uśmiechem.
Wkrótce zaczęło się robić coraz zimniej. Niedługo miał spaść pierwszy
śnieg, a ja miałam zapaść w sen. Nie chciałam żegnać się z Zosią. Nie w tak
ważnej dla niej chwili.
Zbudziły mnie pierwsze trele skowronków. Wokół czuć było początek wiosny.
Zosia od czasu do czasu pojawiała się w oknach domu. Pewnego dnia jednak
zniknęła. Nie widziałam jej kilka dni. Gdy wróciła, trzymała na rękach małe
zawiniątko. Spojrzała w moim kierunku.
-Willow! -krzyknęła w moim kierunku, a ja poruszyłam gałęziami na znak, że
bardzo się cieszę. Gdy minęło jeszcze kilka tygodni, Zosia przyszła do mnie
razem z małą. Była taka urocza. Owionęłam ich twarze delikatnym wietrzykiem
BUDRYSÓWKA
i obie zachichotały. Z radością obserwowałam, jak mała Willow z każdym rokiem jest większa. Kiedy miała cztery lata, bawiła się na kocu w moim cieniu,
wtedy do ogrodu wszedł ogromny brytan. Niczego nieświadoma dziewczynka
zaczęła iść w kierunku psa. Przeraziłam się. Zwierzę nie wyglądało na przyjazne. Najgorsza była bezsilność. Nic nie mogłam zrobić. I wtedy wpadłam na pomysł. Zaczęłam poruszać gałęziami jak najbardziej się dało. Byłam jedynym
drzewem, które w tej chwili poruszało się, jakby dął przeraźliwy wiatr. Żywiłam nadzieję, że Zosia mnie zauważy, że dostrzeże mój niemy krzyk. I rzeczywiście tak się stało. Nie minęła minuta, a kobieta wybiegła z domu i przegoniła
groźnego psa. Objęła dziewczynkę i zaczęła płakać. Przesunęłam witkami po
plecach Zosi, która spojrzała na mnie z wdzięcznością. Dwa lata później Willow próbowała wspiąć się na szczyt moich konarów. Starałam się pomóc jej jak
najwięcej, jednak dziewczynka mimo wszystko poślizgnęła się. Byłaby spadła,
gdyby nie chwyciła się za moje gałązki, które przesunęłam w jej kierunku. Nie
zniechęciło jej to do dalszych wspinaczek. Za to zaczęła opowiadać, co dzieje
się w jej życiu. O swoich pierwszych przyjaciołach, o tym, co lubi, a gdy rok
później poszła do szkoły- również o swojej klasie, lekcjach, nauczycielach. Słuchałam tych jej opowieści z nie małą radością i zaciekawieniem. Czasem pocieszałam ją, ale Willow odziedziczyła po Zosi radość i potrafiła cieszyć się prawie ze wszystkiego. Kiedy dziewczynka była chora, ja też nie czułam się najlepiej. Więdły moje liście, usychały gałęzie.
Mijały lata, Willow dorastała, jednak nie zapominała o mnie. Opowiadała mi wszystko, co działo każdego dnia. Mówiła o pierwszym pocałunku,
chłopaku oraz rozstaniu. Pierwszych zajęciach na studiach, pierwszej pracy.
Dokładnie opisywała swoje uczucia- radość, podekscytowanie, złość, bezsilność. Gdy zmarła Zosia, Willow nie mogła się otrząsnąć, wreszcie wyjechała.
Nie rozumiałam jej decyzji. Bardzo za nią tęskniłam, brakowało mi jej opowieści. Wszystko utraciło kolory. Starałam się naśladować Zosię i cieszyć się każdym dniem, ale nie mogłam znieść nieobecności mojej małej przyjaciółki. Powoli zaczynałam umierać. Liście już opadły, kiedy na podwórzu, tak jak przed
laty, zawarczał silnik samochodu. Wysiadło z niego dwoje dzieci, mężczyzna
i kobieta, w której od razu poznałam Willow. Spojrzała w moim kierunku i po-
BUDRYSÓWKA
deszła do mnie.
-Przepraszam, że tak długo mnie nie było. -powiedziała. -Więcej już cię nie
opuszczę.
Przejechałam gałęziami po jej plecach, a ona uśmiechnęła się i wróciła do swojej
Kacper Furmański
Radość życia
Jestem… Patrzę… Podziwiam
Dotykam… Czuję… Odkrywam…
Słońce wschodzące co dzień,
Pukające w okna, witające śpiochów.
Otulone czernią tajemnicze noce,
po których księżyc dumnie kroczy
i zagląda do każdej kryjówki.
Niebo utkane gwiazdami,
których nigdy policzyć nie zdołam.
Drzewa jak czarodzieje zmieniające płaszcze,
raz nagie, zastygłe w bezruchu,
znów okryją się pierzyną zieleni,
by pokłonić się nisko kolorami tęczy.
Krajobrazy jak wzorzyste dywany,
wśród których kos skowronka wyprzeda trelami,
gdzieś kukułka chce się bawić w berka.
Tyle wrażeń! Tyle wyliczeń!
Dni codziennych, a jednak nieznanych- pełnych tajemnic,
chwil maleńkich, na które czekam jak na wielkie odkrycie.
Czas maluje niepowtarzalne obrazy,
zegar tka miliony dzieł sztuki.
Idę jak księżyc i zaglądam do każdej kryjówki,
tam znajduję swoją radość życia…
BUDRYSÓWKA
Julia Szerszeń
Radość życia
Radość-krótkie słowo
Duże znaczenie
Głęboki sens
Oddanie
Niczym powietrza tchnienie.
Najprostszy gest
Uśmiech
Krzyk i płacz.
Czy radość może tak od siebie dużo dać?
Zmartwić?
Zagubić?
Jednak nie wiesz.
Nie poznasz - bo to w przenośni ciemna rozpacz.
Uśmiech dobre słowo zawiruje twoją głową.
Czy to jest "radość życia"?
Nie wiem!
BUDRYSÓWKA - gazetka Szkoły Podstawowej nr 1 im. Henryka Sienkiewicza
oraz Gimnazjum nr 1 im. 11 Listopada, adres: ul. T. Kościuszki 1, 36-100 Kolbuszowa,
e-mail: [email protected].