pobierz pdf - Nowy Łowiczanin
Transkrypt
pobierz pdf - Nowy Łowiczanin
I 25.06.2009 r. naszych wojsk, wobec tego odprowadził ją do miejscowego szpitala i tam się pożegnali. W szpitalu miała pełnić funkcję sanitariuszki. (…) Nic o jej losie konkretnie nie wiemy. Prawdopodobnie zginęła na wschodnich terenach Polski. Wielokrotne poszukiwania rodziców przez Czerwony Krzyż w Genewie oraz bezpośrednio przez Czerwony Krzyż w wielu państwach nie dały żadnego rezultatu; zewsząd przychodziły negatywne odpowiedzi, prócz Związku Radzieckiego, gdzie szanse na wiadomość były największe. Wizyta w szpitalu chełmskim również nie wyjaśniła jej losów, gdyż w tamtym czasie nie prowadzono żadnych rejestrów dotyczących personelu. Tak więc nie znamy ani daty ani miejsca jej śmierci (…)”. Karabiny na stos Rok VII, nr 2 (25) ISSN 1730-9581 Czerwiec 2009 Sprzedaż łącznie z Nowym Łowiczaninem i Wieściami z Głowna i Strykowa Kapral Szczepan Lewandowski otrzymał powołanie do wojska 28 sierpnia. Na miejsce zbiórki w Poznaniu stawił się z kolegą z rodzinnej wsi - Janem Labrzyckim. Otrzymali przydział do stacjonującego w Łucku Zginęła w obronie Ojczyzny Jej nazwisko widnieje na tablicy pamiątkowej, umieszczonej w 1968 r. w holu Muzeum, wśród 40. nazwisk nauczycieli i absolwentów łowickich szkół, którzy oddali życie podczas II wojny światowej. Przez 70 lat o jej losach nie wiedzieli nawet najbliżsi. Będąc przekonani, że zginęła już na początku wojny, na grobowcu rodzinnym cmentarza kolegiackiego w Łowiczu umieścili tablicę z napisem: „Ś.P. Irena Grzywacz Zginęła w obronie Ojczyzny we wrześniu 1939 r. w 19-tym roku życia Cześć Jej Pamięci”. Nie pomylili się. Nic o jej losie nie wiemy Wybuchła wojna. Już w pierwszych bombardowaniach niemieckich we wrześniu 1939 r. został zniszczony dom, w którym mieszkali Grzywaczowie. Skłoniło to rodzinę do przeprowadzki do krewnych na ul. Stanisławskiego. Właśnie tam Helena Grzywacz widziała swą starszą siostrę Irenę po raz ostatni. W liście z 1975 r. do Tadeusza Gumińskiego, zbierającego materiały do słownika strat wychowanków i wychowawców łowickich gimnazjów, pisała: „Wcześnie rano przybiegła ze szkoły, gdzie mieli dyżury wraz z bratem Ryszardem, który był uczniem 4 klasy Gimnazjum Męskiego, by pożegnać się. Oboje wyruszyli z hufcem harcerskim i PWK w kierunku Warszawy. Po zakończeniu działań wojennych na naszych terenach brat wrócił ze swym kolegą Włodzimierzem Czumakowem w podarowanych i zdartych ubraniach, gdyż mundurki harcerskie zakopali po wkroczeniu Niemców w lesie. Wrócił bez siostry. Pod Chełmem Lubelskim zanosiło się na większy opór Komendantka PWK Należała do pokolenia Polaków, które urodzone i wychowane w wolnej i niepodległej ojczyźnie, zasady etyczno-moralne stawiało na pierwszym miejscu - służba Bogu i Ojczyźnie była dobrem najwyższym. Pozostała im wierna do końca. Urodziła się 4 lutego 1920 r. w Bednarach Kolonii, w domu rodzinnym swej matki, Zofii z Cedrowskich. Ojcem był Władysław Grzywacz, mieszkaniec Bednar, z zawodu - jak podano w metryce chrztu - ślusarz kolejowy. Rodzina wkrótce powiększyła się - w 1922 r. przyszedł na świat syn Ryszard, a w 1926 r. jeszcze jedna córka Helena. W 1932 r. przenieśli się do Łowicza. Początkowo mieszkali Irena Grzywacz na przedzie kolumny PWK na Starym Rynku 12.05.1938 r., fot. ze zbiorów na ul. Kaliskiej 20, następnie na Tkaczew 7, rodzinnych Andrzeja R. Grzywacza z Warszawy. w końcu przeprowadzili się do piętrowego drewniaka przy 1 Maja 11, na wprost dworku kolejowego. Ojciec w tym czasie awansował na zawiadowcę Odcinka Zabezpieczenia Ruchu Pociągów w Łowiczu. Irena podjęła naukę w Państwowym Liceum i Gimnazjum Żeńskim im. Juliana U. Niemceepizodzie maurzyckim niewiele się wicza. Wyróżniała się urodą, miała zgrabną W biografii księdza Stefana dziś wie, a jeszcze mniej pisze. i smukłą sylwetkę, cechowały ją energia Wyszyńskiego odnaleźć można Nie wspomina o nim ani Peter Raina, i zdecydowanie. W szkole lubiła przedmioty wiele dramatycznych wydarzeń ani Andrzej Micewski, biografowie Prymahumanistyczne. Wstąpiła do koła Przysposozwiązanych z najnowszą sa Tysiąclecia. Dopiero Alicja Gościmska bienia Wojskowego Kobiet do Obrony Kraju, Ryszard Kamiński, w wydanej w 1987 roku, które reprezentowała w obchodach świąt historią Polski. Zawsze jednak, a dziś już trudno dostępnej pracy „Laski państwowych, organizowanych tradycyjnie bez względu na okoliczności, w czasie okupacji 1939-1945”, przypomnieli w Łowiczu przez 10 pułk piechoty. W liceum wykazywał wielki hart ducha, wojenne losy ks. Wyszyńskiego na Ziemi została wybrana komendantką hufca PWK. niosąc pomoc cierpiącym Łowickiej. Są one niezwykle ważne dla zroŚwiadectwo dojrzałości uzyskała 26 maja zumienia osobowości tego wielkiego Polaka, 1939 r. Po maturze zamierzała studiować i potrzebującym. Tak też było jego postawy i wyborów moralnych, którym był dziennikarstwo w Warszawie. Latem wyjecha- w czasie II wojny światowej, wierny przez całe życie. ła na obóz PWK w Spale. Program obozu prze- kiedy wraz z uchodźcami Wybuch wojny zastał ks. Stefana Wyszyńwidywał szkolenie w zakresie wiedzy ogólno- z Zakładu dla Ociemniałych skiego we Włocławku, gdzie był profesowojskowej, ze szczególnym uwzględnieniem rem Wyższego Seminarium Duchownego. i Niedowidzących w Laskach służby na wypadek wojny. Nie przypuszczała, Po wkroczeniu Niemców poszukiwało go że zdobyte tam umiejętności mogą się jej tak znalazł się w Maurzycach, gestapo. Wraz z innymi profesorami znalazł szybko przydać. nieopodal Zdun Kościelnych. się na liśc ie osób skazanych na śmierć. 24 pułku piechoty. Do Łucka dojechali pociągiem 2 września. Po latach tak relacjonował swe przeżycia wojenne w wywiadzie opublikowanym w 1991 r. w dzienniku „Prawo i życie”: „ - Koszary były już puste. Widać było bałagan i brak organizacji. Otrzymali ekwipunek. Resztki tego, co zostało po służbie czynnej. Nowe były tylko buty”. Nękani przez niemieckie messerschmitty, przeszli pieszo prawie 80 km do Włodzimierza Wołyńskiego. Dostali tam, przywiezione prosto z fabryki, karabiny Mauser. „- Karabiny były, ale nie było do nich pasków. Nieśliśmy je na sznurkach, mieliśmy też ładownice i po 12 nabojów” - wspominał Lewandowski. Kilka dni pozostali we Włodzimierzu, a gdy dowiedzieli się, że Niemcy dotarli już do Bugu, nocą przeprawili się przez rzekę na ziemie hrubieszowskie. Po drodze spotykali żołnierzy z rozbitych oddziałów. Ktoś wydał rozkaz, aby cały sprzęt łącznościowy zatopić w pobliskim jeziorku. „Potem przyszedł kolejny: Karabiny na stos i podpalić! Serce po prostu pękało, ale jakiś dowódca powiedział: - Szkoda niepotrzebnego rozlewu krwi, niech każdy idzie w swoją stronę. Każdego żołnierza będziemy jeszcze potrzebować” - opowiadał dalej Lewandowski. Dotarli do majątku Miętkie, kilka kilometrów na południe od Hrubieszowa, gdzie rozlokowała się niewielka grupa polskich żołnierzy. Nie wiedzieli, że 17 września uderzył na Polskę od wschodu nowy wróg. Sowieccy oswobodziciele Sowieci pojawili się niespodziewanie od strony Mircza. Zaczęła się chaotyczna strzelanina. Jeden z miejscowych widział, jak jakiś kapitan z pistoletem Vis w ręku wołał: „Do broni!”. dok. na str. II Ks. Stefan Wyszyński w Maurzycach O Nie zamierzał jednak opuszczać Włocławka i swoich podopiecznych. Dopiero na wyraźne polecenie ks. bp. Michała Kozala wyjechał z grupą kleryków do Lublina, gdzie mieli być wyświęceni przez miejscowego biskupa. Jeszcze wtedy nie wiedział o aresztowaniu większości księży, profesorów i kleryków seminarium włocławskiego. Zostali oni po przesłuchaniach i torturach wywiezieni do Dachau. Wśród nich był urodzony w Zdunach Wsi ks. Franciszek Drzewiecki, o którym pisze dalej M. Wojtylak. Wojna skazała ks. Profesora na tułaczkę, ciągłe ukrywanie się, niepewny los i stałe zagrożenie życia. Ukrywał się w różnych okolicach kraju, m.in. w domu ojca i siostry. W czasie wojennych wędrówek na krótko zatrzymał się też w Zdunach Kościelnych w drodze do Warszawy. dok. na str. II II 25.06.2009 r. Zginęła w obronie Ojczyzny dok. ze str. I krótce jednak padł ranny i po chwili słychać było jego błagalny głos wzywający sanitariusza. „Po bitwie na ciało tego kapitana Sowieci położyli słomę i podpalili ją” - powiedział. Szczepan Lewandowski zapamiętał, że było to w niedzielę 24 września, przed południem. Znajomy sierżant z Bydgoszczy próbował organizować obronę. Nawoływał do walki, ale krasnoarmiejcy otaczali już ciasnym kręgiem park i dwór. Potyczka skończyła się po ok. 20-30 min. Po obu stronach byli zabici i ranni. „- Usłyszeliśmy wołanie: Ruki wierch! (Ręce do góry - przyp. MW) Wyszliśmy z naszych pozycji. Przygalopował jakiś wojskowy na koniu, chyba Ukrainiec, z naganem w ręku. Krzyknął po polsku: Szeregowi na lewo, oficerowie i podoficerowie na prawo. Kazał się nam ustawić w szereg” - opowiadał kapral Lewandowski. W tym momencie nadjechała sowiecka tankietka, z której wyszedł starszy oficer. Z przemowy, którą częściowo zrozumiał, wynikało, że sowieccy żołnierze przybyli, by Polaków oswobodzić i ochronić przed Giermańcami, a tymczasem powitały Irena Grzywacz na obozie PWK w Spale, 1939 r., fot. ze zbiorów Archiwum Państwowego ich strzały. Po tych słowach oficer wsiadł w Łowiczu. do czołgu, który zaraz pospiesznie odjechał. „pyk”. Zabrakło mu nabojów. Zawołał jednego ich relacji, ciała żołnierzy były rozrzucone ze swoich żołnierzy i kazał mu do mnie strze- bezładnie, niektóre pozbawione butów i innych lić. Ten strzelił mi między nogi. Pocisk wszedł części garderoby. Tuż obok leżała jasnowłosa w ziemię, podniósł się tuman kurzu i pokrył sanitariuszka z przestrzeloną piersią. Ktoś wymnie częściowo. (…) potem ruscy dobierali się jął z kieszeni jej munduru dokumenty, odczytał widocznie do plecaków, kłócili się o zegarki. z nich nazwisko i zapamiętał - Irena Grzywacz. Ciała zabitych złożono na drabiniasty wóz Wreszcie jeden powiedział: „Idiom k czortu” i zawieziono na prawosławny cmentarz, powspominał z przejęciem Lewandowski. łożony za cerkwią w Mirczu. Spoczęły tam Pochowani w bezimiennej mogile w wykopanej naprędce, bezimiennej mogile. Sanitariuszkę pochowano osobno, gdyż uznaSzczepan Lewandowski cudem ocalał no, że nie godzi się, by spoczywała razem z pogromu. Wśród 14. zamordowanych wtedy z mężczyznami. Jeden z mieszkańców zdjął żołnierzy był też jego kolega, Janek Labrzycki, z szyi żołnierzy połówki nieśmiertelników, by z którym rozpoczynał wojenną tułaczkę. Na- w przyszłości sporządzić wykaz pomordozwiska pozostałych nie dane było mu nigdy wanych. Niestety, jak się okazało po latach, poznać. Na miejsce sowieckiej kaźni przybyło osoba, do której trafiły nieśmiertelniki, zginęła nazajutrz kilku mieszkańców wioski. Według podczas okupacji. Zachował się jedynie na- W pis, wyryty na jednym z ukraińskich grobów: „Tu leży 14 żołnierzy WP i sanitariuszka”. Aby uczcić pamięć ofiar Przez wiele lat o godne uczczenie pamięci pomordowanych w Miętkie polskich żołnierzy starał się Lech Szopiński - historyk, radny, a od prawie trzech lat wójt gminy Mircze w powiecie hrubieszowskim. Z jego inicjatywy została przeprowadzona w końcu marca ubiegłego roku ekshumacja żołnierzy z Miętkiego. Nie pozwoliła ona, niestety, na ich pełną identyfikację. Żołnierskie szczątki złożono w specjalnie zaprojektowanej na ten cel kwaterze wojskowej na cmentarzu w Mirczu. W dniu 30 kwietnia br. odbyła się tam uroczystość pogrzebowa żołnierzy września 1939 r. Uświetniła ją Kompania Honorowa WP z Zamościa oraz Orkiestra Garnizonowa z Lublina. Mszę świętą celebrował biskup polowy WP gen. dyw. Tadeusz Płoska. Wśród zaproszonych gości znaleźli się przedstawiciele rodzin ofiar: Zenon Labrzycki z rodziną z Puszczykowa oraz Andrzej Ryszard Grzywacz z żoną z Warszawy. Delegację ziemi łowickiej reprezentowali: wójt gminy Nieborów Andrzej Werle i przewodniczący Rady Gminy Tadeusz Kozioł, dyrektor Teresa Multan ze Szkoły Podstawowej w Bednarach z młodzieżą oraz dyrektor Elżbieta Skoneczna z I LO im. J. Chełmońskiego w Łowiczu. W imieniu wszystkich Łowiczan złożyli hołd bohaterskiej sanitariuszce w miejscu, gdzie oddała swe młode życie. Mogli też podziękować tym, którzy spowodowali, że została przywrócona pamięć i prawda o tragicznych wydarzeniach sprzed 70. laty. Marek Wojtylak Poza dokumentami z Archiwum Państwowego w Łowiczu przy pisaniu artykułu korzystałem z reportażu „Nieśmiertelniki z Miętkiego” z tygodnika „Roztocze” oraz z materiałów udostępnionych mi przez Panią Dyrektor Teresę Multan, której w tym miejscu bardzo dziękuję. dok. ze str. I Irena Grzywacz, fot. z czasów szkolnych, ze zbiorów rodzinnych Andrzeja R. Grzywacza z Warszawy. Przeżył własną śmierć Lewandowski słyszał odgłosy pojedynczych strzałów dochodzących z parku za dworem, gdy nagle zza drzew wyłoniła się młoda dziewczyna w mundurze. Nie miała według niego jeszcze dwudziestu lat. Dowodzący napastnikami Ukrainiec krzyknął, aby dołączyła na lewo do szeregowców, ale ona chyba go nie zrozumiał, bo stanęła zdecydowanie po prawej, przy oficerach i podoficerach. Próbowała mu powiedzieć, że prawo międzynarodowe, w tym konwencja genewska nakazuje okazywanie szacunku jeńcom, ale sowiecki kamandir machnął tylko lekceważąco ręką i odwrócił się do niej plecami. Polskich żołnierzy z młodą sanitariuszką popędzono za park ok. 100 m, do niewielkiej dolinki, po czym kazano się im zatrzymać. Kapral widział, jak Ukrainiec wybrał czterech jeńców, nakazał im ustawić się nad rowem. Jemu i pozostałym polecił natomiast, by przeszli 15-20 m za rów. Gdy tylko usłyszał salwę karabinową, padł momentalnie na ziemię, rozrzuciwszy ramiona. Leżał nieruchomo na wznak. Do jego uszu docierały odgłosy kolejnych wystrzałów z karabinów, później zaś pojedyncze, oddane z nagana. To kamandir dobijał rannych strzałem w głowę. Po chwili doszedł do niego i chwycił za koszulę. „- Pociągnął za cyngiel, usłyszałem krótkie Ks. Stefan Wyszyński w Maurzycach W lipcu 1940 r. na prośbę swego dawnego profesora i ojca duchowego, wybitnego teologa ks. Władysława Korniłłowicza, został kapelanem Zakładu, najpierw w Kozłówce i Żułowie, a od czerwca 1942 r. do końca wojny w Laskach pod Warszawą. Zastąpił tam poszukiwanego przez gestapo ks. Jana Zieję, niezwykłego kapłana i wielkiego patriotę. Ks. Wyszyński pełnił również funkcję kapelana wojskowego okręgu Żoliborz-Kampinos, pseudonim Radwan II. Pseudonim ten wybrał od herbu „Radwan”, nadanego przez Bolesława Śmiałego jednemu z rycerzy za odważne wystąpienie w obronie Kościoła. Na początku 1944 r. Niemcy zażądali usunięcia z Zakładu w Laskach osób, które nie były w stanie wyjść w ciągu godziny. Grupa sześćdziesięciu niewidomych i starszych osób wyjechała w okolice Łowicza pod opieką siostry Adeli Góreckiej. Po wielodniowej tułaczce s. Adela otrzymała od władz niemieckich skierowanie do szkoły w Maurzycach. O pomieszczenie to wystarała się Maria Stokowska, filozof i społecznik, właścicielka majątku w Jackowicach i Pleckiej Dąbrowie. Stokowska udzieliła ewakuowanym pomocy, głównie w produktach żywnościowych. Nie mogła ich jednak przyjąć pod swój dach, gdyż miała już blisko 100. uchodźców z powstańczej Warszawy. W Maurzycach uchodźcy z Lasek otrzymali dwie izby i kuchnię w budynku szkoły wzniesionej jeszcze przed I wojną światową. W dużej izbie s. Adela umieściła niewidomych, rodziny, grupki mężczyzn, przegradzając salę na „działki” różnej wielkości. Siostry i kobiety widzące spały na podłodze w mniejszej izbie. Codziennie rano s. Adela wyruszała do Łowicza, aby zdobyć coś do jedzenia. Wracała późnym wieczorem, niosąc w worku na plecach zdobyty prowiant. Odżywianie było więcej niż skromne, złożone z najbardziej podstawowych produktów. S. Adela umiała świetnie porozumieć się z Niemcami. Na przykład, gdy zdobyła większą ilość ziemniaków i marchwi, które Niemcy jej przywieźli, kazała im jeszcze te jarzyny zakopcować! W dniu 1 marca 1945 r. ks. Wyszyński opuścił Laski, aby wrócić do Włocławka. Ku niezmiernej radości sióstr wstąpił 3 marca do Maurzyc i przebywał z nimi kilka dni. Zamieszkał w nieistniejącym już dziś domu rodziny Siewierów, po drugiej stronie drogi, na wprost budynku szkolnego. Jak wspominała po latach p. Cecylia Gawrysiak, miał wiele pracy, bowiem „każdy chciał się u niego wyspowiadać i porozmawiać”, jego obecność dodawała otuchy, umacniała wiarę w sens służby człowiekowi. Ksiądz Wyszyński był głęboko wstrząśnięty panującymi tam warunkami. W liście wysłanym już z Włocławka do matki Elżbiety-Róży Czackiej, założycielki Lasek, pisał: „Wrażenie Maurzyce robią ogromne, tego nie można opowiedzieć, to by trzeba widzieć (...). To jest wysoce pouczające i budujące. Uważam, że Laski zdają swój egzamin w Maurzycach. Czym jest wychowanie laskowskie, widzi się dopiero tutaj, w tym budynku szkolnym. Uderzyło mnie to, że ludzie Matki mają tu jakiś szczególny wzrok. Oni patrzą z pogodnym bohaterstwem. Gdy odebrałem pierwsze ich spojrzenie w izbie, w której wśród ścian czarnych od wilgoci leżało sześć osób chorych, poczułem głębokie zawstydzenie. Wstydziłem się wszystkiego, co miałem”. Dzięki takim właśnie ideom i postawom Laski, już w powojenn ej Polsce, stały się wzorem prawości i szlachetności, zarówno dla wie rzących, jak i dla niewierzących. rzyszły biskup lubelski uważał, że s. Adela jest osobą bohaterską. „Trzeba bohaterstwa - pisał we wspomnianym liście - by w tych warunkach rządzić i kierować”. A przecież była osobą wątłą i schorowaną. Cechował ją jednak wielki, solidny duch, który bez reszty przekraczał sie bie, kierując się w stronę bliźnich. Ten wielki dar działał kojąco na ludzi powierzonych jej opiece. Nie tylko zresztą ona zasługiwała na uznanie. Wszystkie siostry ujawniały ogrom dyscypliny zakonnej. „Dom w Maurzycach zdaniem ks. Wyszyńskiego - był zorganizowany tak sprawnie, widać było w tej organizacji dobrą szkołę wyniesioną z Lasek. Ta organizacja, tak sprawna w ogromnej ciasnocie, trudnej do pojęcia, jest maksymalnym osiągnięciem, jakie można widzieć gdziekolwiek”. O pobycie Zakładu z Lasek wiedziała większość mieszkańców Maurzyc, natomiast o wizycie ks. S. Wyszyńskiego tylko nieliczni. Z czasem wydarzenia z tamtych lat pogrążyły się w niepamięci. Odchodzili świadkowie jego wojennej tułaczki, która zawiodła go do tej P 25.06.2009 r. Błogosławiony ze Zdun W przeddzień - określanej już dziś jako historyczna - swej wizyty duszpasterskiej w Łowiczu, Jan Paweł II dokonał w czasie mszy świętej na Placu Józefa Piłsudskiego w Warszawie uroczystego aktu beatyfikacji 108 męczenników pomordowanych w czasie II wojny światowej. Wśród kapłanów i osób świeckich, którzy zostali uznani za błogosławionych, znalazł się również ks. Franciszek Drzewiecki, rodem ze Zdun, zamordowany w 1942 r. przez Niemców w okolicach Linzu. W dniu 17 czerwca 2009 r. w Zdunach dokonano poświęcenia kamienia z tablicą upamiętniającą postać tego Błogosławionego. rzyszedł na świat 26 lutego 1908 roku w Zdunach, jako syn Jana, rolnika i Rozalii z Ziółkowskich. W czasie chrztu, który prawdopodobnie z powodu słabego zdrowia dziecka odbył się następnego dnia po jego narodzinach o szóstej rano, proboszcz zduńskiej parafii, ks. Jan Garwoliński nadał mu imię Franciszek. Rodzicami chrzestnymi byli Kazimierz Ziółkowski i Zofia Chlebna. Franciszek miał czterech braci: Tomasza, Antoniego, Jana i Józefa oraz sześć sióstr: Katarzynę, Annę, Anielę, Józefę, Elżbietę i Marię. W tak licznej rodzinie problemy materialne musiały być na porządku dziennym. Niemniej w domu Drzewieckich, co podkreśla wielu świadków, potrafiono je rozwiązywać, a to dzięki „atmosferze miłości i zaufania w Opatrzność Bożą”. Chłopiec z pewnością wyróżniał się inteligencją i zdolnościami od swoich rówieśników, gdyż rodzice po ukończeniu przez niego szkoły powszechnej zdecydowali, że dalszą naukę będzie pobierał w seminarium nauczycielskim w Łowiczu, idąc tym samym w ślady starszego brata Jana, przyszłego dyrektora gimnazjum oraz nauczyciela Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Jego losy potoczyły się jednak inaczej. Po krótkim pobycie w Łowiczu Franciszek Drzewiecki wstąpił w 1924 roku do Kolegium Orionistów w Zduńskiej Woli. Dlaczego przerwał naukę w łowickim seminarium i co wpłynęło na porzucenie przez niego życia świeckiego? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Jego biograf uważa, iż do zmiany szkoły skłoniła go matka, która wracając z pielgrzymki do Częstochowy, usłyszała po raz pierwszy w pociągu o nieznanym szerzej kolegium dla młodzieńców. Był w każdym bądź razie jednym z pierwszych, który wstępował w szeregi zgromadzenia pw. Małe Dzieło Opatrzności Bożej w Polsce. Przez sześć lat kształcił się tam pod okiem najpierw rektora ks. A. Chwiłowicza, a następnie ks. Błażeja Marabotto. W 1930 r. uzyskał maturę i złożył I profesją zakonną. W następnym roku został wysłany w grupie siedmiu kolegów na dalsze studia do Włoch. Przez rok studiował teologię w Wenecji, następnie kontynuował naukę w Tortonie. Tu odbył nowicjat, uwieńczony w 1934 r. złożeniem ślubów wieczystych, które odebrał założyciel kongregacji ks. Alojzy Orione. W dniu 6 czerwca 1936 r. po odprawieniu mszy prymicyjnej w Tortonie przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Egisto Melchiori. Pozostał we Włoszech. Pracował w Genui w Małym Kottolengo. Warto zauważyć, iż nie był jedynym Łowiczaninem, wstępującym do Zgromadzenia XX Orionistów przed wojną. Ze Zdun wywodzili się księża orioniści: Leon Fijałkowski i Franciszek Guzek, natomiast z Łowicza Jan Ciąpała. Do Polski powrócił w grudniu 1937 roku, odprawiając na początek mszę prymicyjną w swojej macierzystej parafii pw. św. Jakuba w Zdunach. Zaraz po tym udał się do Zduńskiej Woli, gdzie decyzją przełożonych powierzono mu stanowisko prefekta w Niższym Seminarium Duchownym Księży Orionistów. starej księżackiej wsi. Na szczęście w 1992 r. Stanisław Dobrzyński, zasłużony i ceniony pedagog, wieloletni kierownik szkoły podstawowej w Strugienicach i działacz katolicki, odwiedził w Maurzycach rodzinę Siewierów. Swoją wizytę opisał i przesłał mi w liście datowanym 15 lipca 1992 r. Jest to dziś jedyna zachowana relacja nieżyjących już Anny (z domu Pełka) i Stefana Siewierów z pobytu w ich domu ks. Stefana Wyszyńskiego, jak dotąd nigdzie nie publikowana. „Do Maurzyc - relacjonowali A. i S. Siewierowie - ks. Stefan Wyszyński przyjechał w towarzystwie dwóch mężczyzn”. Jednym z nich był ks. Stanisław Bruzda, po wojnie proboszcz pod Poznaniem, drugim zaś całkowicie ociemniały wskutek wybuchu bomby. Jego nazwiska, mimo pomocy sióstr z Lasek, nie udało się ustalić. Wszyscy trzej mieli pokój z wyżywieniem u państwa Siewierów. W każdą niedzielę ks. Bruzda odprawiał w kaplicy urządzonej w szkole mszę świętą P Budynek szkoły w Maurzycach współcześnie, fot. D. Jędrzejczyk. Wspominający po latach swojego przełożonego w seminarium, ks. Jan Borowiec napisał o nim: „Był człowiekiem szczupłym i delikatnym, ale ruchliwym, zawsze uśmiechniętym. Miał orli nos, na którym spoczywały okulary, spoza których ruchliwe oczy patrzyły głęboko i przenikliwie. Cerę miał śniadą, usta wąskie. Włosy gęste, ciemne, a dłonie piękne, kształtne, zakończone długimi palcami (...) ks. prefekta znamionowała wielka dobroć serca, niewyczerpana w dawaniu się i nie zarażająca się słabością czy nawet złośliwością ludzką. Ks. Drzewiecki był III naprawdę dobrym człowiekiem. W tym słowie „dobry” zawierają się wszystkie cechy szlachetnego charakteru, wszystko co wzniosłe w człowieku. Czuliśmy, że w nim zawsze znajdziemy obrońcę, że nie pozwoli nikogo skrzywdzić”. Latem 1939 r. ks. Drzewiecki został skierowany do pracy w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa we Włocławku i działającego przy niej ośrodka zw. Małe Kottolengo, który zajmował się ludźmi chorymi i upośledzonymi, porzuconymi często przez rodziny i najbliższych. Wspólnie z siostrami orionistkami i niepokalankami niósł gorliwie pomoc i duchowe wsparcie wszystkim tym, których los skazał na cierpienie i samotność. Pracy tej nie przerwał wybuch II wojny światowej. W tych tragicznych dla Polski dniach ks. Drzewiecki spowiadał całymi godzinami cywilów i żołnierzy, prowadził rekolekcje dla sióstr niepokalanek oraz przygotowywał nowicjuszki do profesji. listopadzie 1939 r. Niemcy dokonali we Włocławku masowych aresztowań wśród inteligencji i duchownych. W grupie aresztowanych i wywiezionych do obozu przejściowego w Lądzie, m.in. księży profesorów WSD z bpem Michałem Kozalem na czele, znalazł się również ks. Drzewiecki. Pomimo tragicznych warunków życia obozowego i choroby, starał się wypełniać sumiennie swoje kapłańskie obowiązki. Przygotowywał na piśmie kazania i wygłaszał je do współwięźniów - księży i kleryków. W grudniu 1940 r. był już więźniem sławnego z okrucieństwa obozu w Dachau, gdzie otrzymał numer 22666. Nie zaprzestając posług kapłańskich, dzielił tu okrutny los na równi z innymi więźniami. Dostał się do pracy na plantacji ziół. Z powodu silnych odmrożeń kończyn, z niedożywienia i ciężkiej pracy fizycznej jego organizm został doprowadzony do stanu głębokiego wycieńczenia. Ten zły stan zdrowia był przyczyną wywiezienia go 10 sierpnia 1942 r. do zamku Hartheim w pobliżu Linzu, gdzie został zagazowany. Współwięźniowie zapamiętali go jako tego, który budował uprzejmością i uczynnością, życzliwością i pogodą ducha. Nigdy nie narzekał, przyjmując wszystko w duchu wiary w Opatrzność Bożą. Takim też Sługa Boży Franciszek Drzewiecki pozostał w pamięci kapłanów i braci zakonnych, bliskich i znajomych - pełen poświęcenia dla bliźnich, odważny i wytrwały świadek Chrystusa i Kościoła. Marek Wojtylak dla niewidomych, w której poza nimi uczestniczyła tylko rodzina Siewierów. daniem Siewierów „o pobycie tych trzech Panów nikt nie wiedział i nie mógł wiedzieć”. W dzień, jeśli wychodzili, to tylko na ogrodzone podwórze. „Często nawet zapamiętała Anna Siewierowa - rąbali drewka do kuchni”. Dopiero wieczorem odbywali długie spacery po maurzyckich polach, łąkach i laskach. Wtedy dwaj księża, ks. Wyszyński i ks.Bruzda, prowadzili niewidomego pod ręce. Czasem odwiedzał ich niewidomy skrzypek i dawał prawdziwy koncert. Siostry na okrągło piekły chleb w domu Siewierów dla swych podopiecznych. Zakład z Lasek był oficjalnie zarejestrowany w urzędzie w Zdunach, więc nie musiały się niczego bać. Inna natomiast była sytuacja ks. Wyszyńskiego, który nadal figurował na liście poszukiwanych przez gestapo. Stefan Siewiera pamiętał, że w końcu marca 1945 roku jego ojciec chciał odwieźć swoich gości wozem konnym do Łowicza. „Jednak ten najwyższy Pan stanowczo odmówił: wyjedziemy jeden, dwa kilometry i Rosjanie konie nam zabiorą!”. Konie były ukryte w gospodarstwie, a w ich ukryciu pomagali też dwaj księża. Już po powrocie z Warszawy ks. Stefan Wyszyński napisał obszerny list do swojej gospodyni, wyjaśniając dopiero wtedy, kim jest. Do listu dołączył zdjęcie każdego z trzech lokatorów oraz obrazek religijny. Niewidomi i ich opiekunowie przebywali w Maurzycach do maja 1945 r. S. Adela Górecka nie ustawała w zabiegach o przydzielenie im odpowiedniego pomieszczenia. W końcu zabiegi te zostały uwieńczone powodzeniem. Najpierw przenieśli się do Wiskienicy, również do budynku szkoły sprzed I wojny światowej, gdzie były już znacznie lepsze warunki niż w Maurzycach. Natomiast w końcu maja 1945 r. starostwo w Kutnie oddało im dwór w Pniewie pod Żychlinem. Otrzymali też przydziały żywności, a także warzywa z ogrodu. Urządzili też piękną i dużą kaplicę. Wojenna tułaczka Zakładu z Lasek dobiegała końca. Po latach, a dokładnie 15 listopada 1978 r., ksiądz Prymas Stefan Wyszyński nawiedził parafię św. Jakuba w Zdunach Kościelnych. Na trasie przejazdu w Maurzycach witała go delegacja wsi, a gorące słowa wypowiedziała pani Anna Siewierowa. „Księdzu Prymasowi - zapamiętała - łzy wspomnień popłynęły po policzkach”. Uściskał swoją gospodynię i powiedział: „Pamiętam te ścieżki, codziennie przez mnie wydeptywane”. Banderia konna odprowadziła księdza kardynała do samego kościoła. Dzisiaj w budynku byłej szkoły w Maurzycach mieszka kilka rodzin. To historyczny budynek, bo wzniesiony w 1912 r., kiedy z inicjatywy Władysława Grabskiego gmina podjęła pierwszą w Królestwie Polskim uchwałę o powszechnym nauczaniu. O tym ważnym wydarzeniu z dziejów polskiej oświaty, podobnie jak o pobycie tu ks. Stefana Wyszyńskiego, próżno by szukać jakiegoś śladu, pomnika czy tablicy pamiątkowej. Za to w 1958 r. we frontową ścianę szkoły wmurowano tablicę informującą, że w tym budynku uczył przed wojną działacz KPP i PPR. I tylko tyle. Do dziś władze samorządowe, działacze społeczni i nauczyciele kilku szkół nie uczynili nic, aby przywrócić pamięć o tych, którzy tworzyli tu historię Polski. Takich właśnie jak Prymas Tysiąclecia Stefan kardynał Wyszyński. Dobiesław Jędrzejczyk Ks. Franciszek Drzewiecki (1908-1942) Z W IV 25.06.2009 r. Wrzesień 1939 r. w Bełchowie Na Ziemi Łowickiej jest wiele miejsc uświęconych krwią polskiego żołnierza. Jednym z nich jest Bełchów, który 12 września 1939 r. stał się widownią bohaterskich walk z niemieckim najeźdźcą. Walki te opisuje Jan Czubatka, inicjator uroczystości upamiętniających 70. rocznicę tych wydarzeń. ierwszego września 1939 r. Bełchów mijał parowóz z wielkim dzwonem. Wydawał on głos żałosny i przejmujący. Ludzie na jego dźwięk żegnali się, niektórzy klękali, inni płakali. Już wcześniej zauważano na niebie dziwne znaki, jakby czerwone światła, przypominające słupy lub krzyże. Była to zła wróżba, obawiano się wojny i towarzyszących jej nieszczęść. W niedzielę 3 września 1939 r. było słychać odgłosy wystrzałów, widziano kłęby dymów nad bombardowanymi Skierniewicami. Tego samego dnia spadły również bomby na stację kolejową w Bełchowie, gdzie znajdowały się dwa transporty załadowane działami i sprzętem polskiego wojska. Załoga eskortująca konwój otworzyła ogień do samolotów, utrudniając im zrzut bomb. W wyniku bombardowania zginął jeden żołnierz, a kilku zostało rannych. Zwłoki żołnierza przewiózł Stanisław Laska na cmentarz w Bełchowie. Ciało zabitego złożono w trumnie, skleconej naprędce z desek po rusztowaniach nowo zbudowanej szkoły. Na grobie nie postawiono jednak krzyża. Prawdopodobnie chciano się tym zająć później, po naprawie szkód uczynionych przez nalot. Obowiązku tego jednak nie dopełniono. Do dziś S. Laska nie może sobie przypomnieć miejsca pochówku żołnierza. P w sile plutonu kolarzy i drużyny ciężkich kara- świadka, Marianny Kardialik: „Ranny żołnierz, binów maszynowych, kierował się przez wsie widząc palącą się stodołę w sąsiedztwie domu, w którym się znajdował, prosił, aby go w nim Bobrowniki i Dzierzgów. nie zostawiano. Wolał zginąć na zewnątrz z rąk Niemców niż spalić się żywcem w domu”. Pierwsze straty Pani Marianna opiekowała się rannym przez Jako główna siła straży przedniej, rtm. Ja- blisko dwa tygodnie. Opatrywała jego rany, nusz Chrzanowski posuwał się drogą wzdłuż używając własnego płótna oraz lekarstw torów kolejowych. Był kilkukrotnie ostrzeliwany od miejscowego felczera. „Rany jednak nie przez stacjonujące w Łowiczu patrole niemiec- chciały się goić, a żołnierz czuł się coraz gorzej kie. Jednym z zabitych był kpr. Jan Matelski. z powodu nasilającej się gorączki. Po naradzie Z relacji świadków - Antoniego Klimczyńskiego z sąsiadami oraz felczerem postanowiliśmy i Janiny Dwużnik - wynika, iż około południa zawieźć rannego do szpitala w Skierniewicach. oddziały ukryły się w zagajniku. Kpr. Matelski Zadanie to powierzyliśmy Piotrowi Jaszewwyszedł na brzeg lasku, aby przez lornetkę skiemu” - dodała. Po odwiezieniu do szpitala kontakt z żołnieskontrolować sytuację na skraju pobliskiego Dzierzgówka. Ze strony wsi padły jednak rzem urwał się. Prawdopodobnie po wyleczeniu strzały, od których zginął. W odwecie polscy powrócił on w swoje rodzinne strony, tj. do wsi żołnierze ostrzelali dom, z którego strzelano. Bednary w okolicach Poznania. Po wojnie BruZmusiło to Niemców do wycofania się i umoż- non Owczarzak przyjechał do domu państwa liwiło pochówek kaprala przez towarzyszy Kardialików, aby podziękować za udzieloną mu broni. Na mogile postawiono krzyż z brzozy, pomoc. Zaproponował wówczas małżeństwo jednej z sióstr pani Marianny, lecz żadna z panien nie przyjęła jego oświadczyn. Co ciekawe, przyczyną nie było jego pochodzenie (należał bowiem do dobrze sytuowanej rodziny cukierników), lecz drobny defekt urody w postaci łysiny. Przygotowania do kontrnatarcia Tymczasem już 12 września, po załamaniu linii obrony armii „Poznań” i „Pomorze” na odcinku Stryków - Głowno - Łódź, zaszła potrzeba poszerzenia pasa odwrotu obu armii w kierunku Warszawy. Manewr wojskowy utrudniała jednakże ówczesna lokalizacja sił zbrojnych, które znajdowały się w trójkącie pomiędzy Wisłą, Warszawą i Łowiczem. Rekonstrukcja wydarzeń wojennych 12.09.1039 r. Zwężająca się w kierunku stolicy oprac. Jan Czubatka. wolna przestrzeń uniemożliwiała sprawne przemieszczenie się 250 tys. na którym zawieszono hełm oraz kartkę żołnierzy, jak również towarzyszących im z nazwiskiem poległego. Podjazdy ppor. Z. Faleńskiego i por. W. Kajdy taborów oraz ogromnej liczby uciekinierów. W zaistniałej sytuacji gen. Tadeusz Kutrzeba zajęły Bełchów na odcinku 2,5 km. Zaczynał zadecydował się na przeprowadzenie części się on przy nowo postawionej szkole w okolicach cmentarza, a kończył przy młynie Konowojsk przez Skierniewice. Rotmistrz 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich packiego, przy którym tego samego dnia padły Janusz Chrzanowski otrzymał zadanie zba- pierwsze strzały. W tym miejscu dostał się dania intensywności sił niemieckiej 10. Armii, również do niewoli jeden z żołnierzy z 7. Pułku przemieszczającej się z Piotrkowa w kierunku Strzelców Konnych Wielkopolskich (7PSKW). Skierniewic na Łowicz i Sochaczew. Miało to Następnie wymiana ognia przeniosła się umożliwić odwrót głównym polskim siłom i wej- w okolice kościoła. W trakcie ostrzału został ranny Brunon Owczarzak z podjazdu ście do lasów skierniewickich. Pierwszy punkt por. Kajdy. Wycofujący się żołnierze przeniekontaktowy znajdował się w Zielkowicach, śli rannego do domu państwa Kardialików, przy tunelu kolejowym, gdzie zgromadziło się prosząc o zaopiekowanie się nim do czasu ok. 250 żołnierzy. Zostali oni rozdzieleni na przyjazdu podwody, która miała przetranspordwa podjazdy i straż przednią, a następnie tować go do szpitala. wysłani w kierunku Bełchowa. Pierwszy z nich, dowodzony przez por. Waleriana Kajdę, liczył Ogień w zabudowaniach pluton kolarzy i trzy samochody pancerne. Udał się on tzw. „prawą stroną”, przez wsie W międzyczasie niemieckie oddziały wyZawady, Bobiecko, Seligów, następnie drogą strzeliły pociski zapalające, które wywołały poz Łyszkowic do Bełchowa. Dowodzony przez żar w zabudowaniach gospodarczych Kardialippor. Zygmunta Faleńskiego drugi podjazd, ków i Ambroziaków. Według relacji naocznego Zatrzymać Niemców Tego samego dnia do walk w Bełchowie od strony Dzierzgowa dołączył oddział ppor. Zygmunta Faleńskiego. Poprzedził go zwiad złożony z trzech kolarzy, badający sytuację przy nowo zbudowanej szkole. Żołnierze mieli ukradkiem zająć wyznaczone im stanowiska po obu stronach szkoły, w obrębie gospodarstw państwa Wierciochów i Lenartowiczów. W tym czasie w Bełchowie, w niewielkim oddaleniu od polskich stanowisk obronnych znalazła się kolumna zmotoryzowanej piechoty niemieckiej. W pobliżu szkoły wpadła ona w pułapkę zastawioną przez strzelców 7PSKW. Ostrzelani od strony szkoły, Niemcy musieli zrezygnować z dalszego marszu na Łowicz. Stracili samochód pancerny, który w wyniku celnego ostrzału spłonął. Polski oddział rozpow Bełchowie, znawczy wykonał swoje zadanie. W odpowiedzi niemiecka piechota starała się okrążyć placówkę. Nie spodziewała się jednak, że przy zabudowaniach państwa Lenartowiczów napotka kolejną polską drużyny - sekcję ręcznych karabinów maszynowych pod dowództwem kpr. Piotra Warawy. Świadek tej potyczki, Wacław Wiercioch zapamiętał: „W pewnym momencie, nie wiadomo skąd pojawili się żołnierze. Właśnie siadaliśmy do obiadu i nikt z nas w tamtym momencie nie spodziewał się niebezpieczeństwa. Pamiętam, jak jeden z wojaków krzyknął: Chować się kto może, bo zaraz tu będzie wojna! Niemal w tym samym momencie zaczęła się strzelanina”. Mogiła wojenna żołnierzy 7 PSKW, fot. z książki Z. Szacherskiego „Wierni przysiędze”. miu Niemców. Kiedy poległ st. strz. Rożak, kpr. Warawa rozkazał pozostałym podkomendnym wycofać się do koryta rzeki. Sam zaś pozostał na stanowisku, zabezpieczając kolegom odwrót. Niemcom udało się go okrążyć dopiero wtedy, kiedy ciężko rannemu kapralowi zabrakło amunicji. Został zabity w tym samym miejscu, z którego strzelał - pod gruszą”. Ostrzał wojsk niemieckich zmusił do wycofania się pozostałe polskie jednostki. Z powodu odniesionych ran nie mógł dotrzeć do koryta rzeki strzelec Bryk Pinkus. Padł w głęboką bruzdę, z której ostrzeliwał okrążających go Niemców. Bronił się do samego końca, choć nie miał większych szans na przeżycie. Żołnierz ten przez 70 lat uważany był za nieznanego. Jego tożsamość ustaliłem dopiero w lutym 2009 r. na podstawie dokumentów przechowywanych w Archiwum Państwowym w Łowiczu. Pozostali wojskowi spotkali się nad rzeką Łupią, której korytem wycofywali się wspólnie w kierunku Nieborowa. W trakcie tego manewru został zabity dowódca ppor. Z. Faleński. Chciał sprawdzić kierunek, z którego przeciwnik ostrzeliwał wycofujących się żołnierzy. Kiedy jednak wysunął się na brzeg rzeki, został trafiony serią z karabinu maszynowego. Niemiecki odwet Mieszkańcy Bełchowa chowali się w czasie walk w piwnicach, nad rzeką Łupią, w rowach, zagłębieniach oraz w lesie. Niestety, nie zawsze te schronienia spełniały swoją rolę. Jeden z pocisków zapalających, który wystrzelili Niemcy, trafił w zabudowania należące do Józefa Zimnego. Pożar uniemożliwił 12. osobom, w tym siedmiorgu dzieci, wydostanie się na zewnątrz piwnicy, w której się ukryli. Wszyscy podusili się. W samym Bełchowie od pocisków zapalających zniszczeniu uległo 8 zabudowań gospodarczych. Dowództwo niemieckie początkowo uważało, że ma do czynienia nie z regularnym wojskiem, lecz z oporem cywilnym. Niemcy spędzili okolicznych mieszkańców w trzech miejscach: w Bełchowie - na błotach Tartanusów, w Sierakowicach Prawych - przy gruszce Podsędka oraz w stodole Pokory. Chcieli dokonać egzekucji za zabicie swoich żołnierzy. Na szczęście dla mieszkańców w porę zmieniono rozkazy i odstąpiono od wymordowania cywilów, ponieważ znaleziono ciała polskich żołnierzy. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy wsi Parmy, którzy w tym samym dniu i w podobnych okolicznościach zostali spaleni w jednej ze stodół. Zginęło około 25 osób. Jan Czubatka Aż do ostatniej kropli W artykule zostały wykorzystane relacje świadków wydarzeń i opracowania: Z. Szacherski, Kapral Warawa i starszy strzelec Antoni Ro- „Wierni przysiędze”, Warszawa 1966 i J. Korczak, żak znajdowali się najbliżej drogi, którą Niemcy Cóżeś ty za pani, Poznań 1988. próbowali przejechać. „To oni jako pierwsi strzelili, uniemożliwiając tym samym okrążenie naszych stanowisk obronnych - wspomina dalej pan Wacław - Kapral wraz z towarzyszem broni schronili się za dwiema gruszami. Strzelali z ręcznego karabinu maszynowego, szybko eliminując przy jego pomocy sied- Łowiczanin - Kwartalnik historyczny. Dodatek do Nowego Łowiczanina, sprzedaż wraz z tym tygodnikiem. Wydawca: Oficyna Wydawnicza Nowy Łowiczanin s.c., 99-400 Łowicz, ul. Pijarska 3A, tel./fax 046 837-46-57, e-mail: [email protected] Redaktor naczelny: Marek Wojtylak
Podobne dokumenty
Bohater wojny polsko-bolszewickiej
Rezultatem działalność WOSŚ, rozwiązanego w 1949 r. przez władze komunistyczne, było powstanie 151 wiejskich liceów na terenie całego kraju. ierwszą szkołą średnią wzniesioną po wojnie na polskiej ...
Bardziej szczegółowo