pobierz pdf - Nowy Łowiczanin

Transkrypt

pobierz pdf - Nowy Łowiczanin
I
25.06.2009 r.
naszych wojsk, wobec tego odprowadził ją
do miejscowego szpitala i tam się pożegnali.
W szpitalu miała pełnić funkcję sanitariuszki. (…) Nic o jej losie konkretnie nie wiemy.
Prawdopodobnie zginęła na wschodnich
terenach Polski. Wielokrotne poszukiwania
rodziców przez Czerwony Krzyż w Genewie
oraz bezpośrednio przez Czerwony Krzyż
w wielu państwach nie dały żadnego rezultatu;
zewsząd przychodziły negatywne odpowiedzi,
prócz Związku Radzieckiego, gdzie szanse na wiadomość były największe. Wizyta
w szpitalu chełmskim również nie wyjaśniła jej
losów, gdyż w tamtym czasie nie prowadzono
żadnych rejestrów dotyczących personelu.
Tak więc nie znamy ani daty ani miejsca jej
śmierci (…)”.
Karabiny na stos
Rok VII, nr 2 (25)
ISSN 1730-9581
Czerwiec 2009
Sprzedaż łącznie z Nowym Łowiczaninem
i Wieściami z Głowna i Strykowa
Kapral Szczepan Lewandowski otrzymał
powołanie do wojska 28 sierpnia. Na miejsce zbiórki w Poznaniu stawił się z kolegą
z rodzinnej wsi - Janem Labrzyckim. Otrzymali przydział do stacjonującego w Łucku
Zginęła w obronie Ojczyzny
Jej nazwisko widnieje na tablicy
pamiątkowej, umieszczonej
w 1968 r. w holu Muzeum,
wśród 40. nazwisk nauczycieli
i absolwentów łowickich szkół,
którzy oddali życie podczas
II wojny światowej. Przez 70 lat
o jej losach nie wiedzieli nawet
najbliżsi. Będąc przekonani,
że zginęła już na początku wojny,
na grobowcu rodzinnym
cmentarza kolegiackiego
w Łowiczu umieścili tablicę
z napisem: „Ś.P. Irena Grzywacz
Zginęła w obronie Ojczyzny
we wrześniu 1939 r. w 19-tym roku
życia Cześć Jej Pamięci”.
Nie pomylili się.
Nic o jej losie nie wiemy
Wybuchła wojna. Już w pierwszych bombardowaniach niemieckich we wrześniu 1939 r.
został zniszczony dom, w którym mieszkali
Grzywaczowie. Skłoniło to rodzinę do przeprowadzki do krewnych na ul. Stanisławskiego.
Właśnie tam Helena Grzywacz widziała swą
starszą siostrę Irenę po raz ostatni. W liście
z 1975 r. do Tadeusza Gumińskiego, zbierającego materiały do słownika strat wychowanków i wychowawców łowickich gimnazjów,
pisała: „Wcześnie rano przybiegła ze szkoły,
gdzie mieli dyżury wraz z bratem Ryszardem,
który był uczniem 4 klasy Gimnazjum Męskiego, by pożegnać się. Oboje wyruszyli z hufcem
harcerskim i PWK w kierunku Warszawy.
Po zakończeniu działań wojennych na naszych terenach brat wrócił ze swym kolegą
Włodzimierzem Czumakowem w podarowanych i zdartych ubraniach, gdyż mundurki
harcerskie zakopali po wkroczeniu Niemców
w lesie. Wrócił bez siostry. Pod Chełmem
Lubelskim zanosiło się na większy opór
Komendantka PWK
Należała do pokolenia Polaków, które urodzone i wychowane w wolnej i niepodległej ojczyźnie, zasady etyczno-moralne stawiało na
pierwszym miejscu - służba Bogu i Ojczyźnie
była dobrem najwyższym. Pozostała im wierna
do końca. Urodziła się 4 lutego 1920 r. w Bednarach Kolonii, w domu rodzinnym swej matki,
Zofii z Cedrowskich. Ojcem był Władysław
Grzywacz, mieszkaniec Bednar, z zawodu - jak
podano w metryce chrztu - ślusarz kolejowy.
Rodzina wkrótce powiększyła się - w 1922 r.
przyszedł na świat syn Ryszard, a w 1926 r.
jeszcze jedna córka Helena. W 1932 r. przenieśli się do Łowicza. Początkowo mieszkali
Irena Grzywacz na przedzie kolumny PWK na Starym Rynku 12.05.1938 r., fot. ze zbiorów
na ul. Kaliskiej 20, następnie na Tkaczew 7,
rodzinnych Andrzeja R. Grzywacza z Warszawy.
w końcu przeprowadzili się do piętrowego
drewniaka przy 1 Maja 11, na wprost dworku
kolejowego. Ojciec w tym czasie awansował
na zawiadowcę Odcinka Zabezpieczenia Ruchu Pociągów w Łowiczu.
Irena podjęła naukę w Państwowym Liceum
i Gimnazjum Żeńskim im. Juliana U. Niemceepizodzie maurzyckim niewiele się
wicza. Wyróżniała się urodą, miała zgrabną W biografii księdza Stefana
dziś wie, a jeszcze mniej pisze.
i smukłą sylwetkę, cechowały ją energia Wyszyńskiego odnaleźć można
Nie wspomina o nim ani Peter Raina,
i zdecydowanie. W szkole lubiła przedmioty wiele dramatycznych wydarzeń
ani Andrzej Micewski, biografowie Prymahumanistyczne. Wstąpiła do koła Przysposozwiązanych z najnowszą
sa Tysiąclecia. Dopiero Alicja Gościmska
bienia Wojskowego Kobiet do Obrony Kraju,
Ryszard
Kamiński, w wy­danej w 1987 roku,
które reprezentowała w obchodach świąt historią Polski. Zawsze jednak,
a dziś już trudno dostępnej pracy „Laski
państwowych, organizowanych tradycyjnie bez względu na okoliczności,
w czasie okupacji 1939-1945”, przypomnieli
w Łowiczu przez 10 pułk piechoty. W liceum wykazywał wielki hart ducha,
wojenne losy ks. Wyszyńskiego na Ziemi
została wybrana komendantką hufca PWK. niosąc pomoc cierpiącym
Łowickiej. Są one niezwykle ważne dla zroŚwiadectwo dojrzałości uzyskała 26 maja
zumienia osobowości tego wielkiego Polaka,
1939 r. Po maturze zamierzała studiować i potrzebującym. Tak też było
jego postawy i wyborów moralnych, którym był
dziennikarstwo w Warszawie. Latem wyjecha- w czasie II wojny świa­towej,
wierny przez całe życie.
ła na obóz PWK w Spale. Program obozu prze- kiedy wraz z uchodźcami
Wybuch wojny zastał ks. Stefana Wyszyńwidywał szkolenie w zakresie wiedzy ogólno- z Zakładu dla Ociemniałych
skiego we Włocławku, gdzie był profesowojskowej, ze szczególnym uwzględnieniem
rem Wyższego Seminarium Duchownego.
i Niedowidzą­cych w Laskach
służby na wypadek wojny. Nie przypuszczała,
Po wkroczeniu Niemców poszukiwało go
że zdobyte tam umiejętności mogą się jej tak znalazł się w Maurzycach,
gestapo. Wraz z innymi profesorami znalazł
szybko przydać.
nieopodal Zdun Kościelnych.
się na liś­c ie osób skazanych na śmierć.
24 pułku piechoty. Do Łucka dojechali pociągiem
2 września. Po latach tak relacjonował swe
przeżycia wojenne w wywiadzie opublikowanym w 1991 r. w dzienniku „Prawo i życie”:
„ - Koszary były już puste. Widać było bałagan
i brak organizacji. Otrzymali ekwipunek. Resztki tego, co zostało po służbie czynnej. Nowe
były tylko buty”. Nękani przez niemieckie messerschmitty, przeszli pieszo prawie 80 km do
Włodzimierza Wołyńskiego. Dostali tam, przywiezione prosto z fabryki, karabiny Mauser.
„- Karabiny były, ale nie było do nich pasków. Nieśliśmy je na sznurkach, mieliśmy
też ładownice i po 12 nabojów” - wspominał
Lewandowski. Kilka dni pozostali we Włodzimierzu, a gdy dowiedzieli się, że Niemcy
dotarli już do Bugu, nocą przeprawili się przez
rzekę na ziemie hrubieszowskie. Po drodze
spotykali żołnierzy z rozbitych oddziałów. Ktoś
wydał rozkaz, aby cały sprzęt łącznościowy
zatopić w pobliskim jeziorku. „Potem przyszedł
kolejny: Karabiny na stos i podpalić! Serce po
prostu pękało, ale jakiś dowódca powiedział:
- Szkoda niepotrzebnego rozlewu krwi, niech
każdy idzie w swoją stronę. Każdego żołnierza
będziemy jeszcze potrzebować” - opowiadał
dalej Lewandowski. Dotarli do majątku Miętkie,
kilka kilometrów na południe od Hrubieszowa,
gdzie rozlokowała się niewielka grupa polskich
żołnierzy. Nie wiedzieli, że 17 września uderzył
na Polskę od wschodu nowy wróg.
Sowieccy oswobodziciele
Sowieci pojawili się niespodziewanie od strony Mircza. Zaczęła się chaotyczna strzelanina.
Jeden z miejscowych widział, jak jakiś kapitan
z pistoletem Vis w ręku wołał: „Do broni!”.
dok. na str. II
Ks. Stefan Wyszyński w Maurzycach
O
Nie zamierzał jednak opuszczać Włocławka
i swoich podopiecznych. Dopiero na wyraźne
polecenie ks. bp. Michała Kozala wyjechał
z grupą kleryków do Lublina, gdzie mieli być
wyświęceni przez miejscowego biskupa. Jeszcze wtedy nie wiedział o aresztowaniu większości księży, profesorów i kleryków seminarium
włocławskiego. Zostali oni po przesłuchaniach
i torturach wywiezieni do Dachau. Wśród nich
był urodzony w Zdunach Wsi ks. Franciszek
Drzewiecki, o którym pisze dalej M. Wojtylak.
Wojna skazała ks. Profesora na tułaczkę,
ciągłe ukrywanie się, niepewny los i stałe
zagrożenie życia. Ukrywał się w różnych
okolicach kraju, m.in. w domu ojca i siostry.
W czasie wojennych wędrówek na krótko
zatrzymał się też w Zdunach Kościelnych
w drodze do Warszawy.
dok. na str. II
II
25.06.2009 r.
Zginęła w obronie Ojczyzny
dok. ze str. I
krótce jednak padł ranny i po chwili
słychać było jego błagalny głos
wzywający sanitariusza. „Po bitwie
na ciało tego kapitana Sowieci położyli słomę
i podpalili ją” - powiedział. Szczepan Lewandowski zapamiętał, że było to w niedzielę
24 września, przed południem. Znajomy sierżant z Bydgoszczy próbował organizować
obronę. Nawoływał do walki, ale krasnoarmiejcy otaczali już ciasnym kręgiem park i dwór.
Potyczka skończyła się po ok. 20-30 min.
Po obu stronach byli zabici i ranni.
„- Usłyszeliśmy wołanie: Ruki wierch!
(Ręce do góry - przyp. MW) Wyszliśmy z naszych pozycji. Przygalopował jakiś wojskowy
na koniu, chyba Ukrainiec, z naganem
w ręku. Krzyknął po polsku: Szeregowi
na lewo, oficerowie i podoficerowie na prawo.
Kazał się nam ustawić w szereg” - opowiadał
kapral Lewandowski. W tym momencie nadjechała sowiecka tankietka, z której wyszedł
starszy oficer. Z przemowy, którą częściowo
zrozumiał, wynikało, że sowieccy żołnierze
przybyli, by Polaków oswobodzić i ochronić
przed Giermańcami, a tymczasem powitały Irena Grzywacz na obozie PWK w Spale, 1939 r., fot. ze zbiorów Archiwum Państwowego
ich strzały. Po tych słowach oficer wsiadł w Łowiczu.
do czołgu, który zaraz pospiesznie odjechał. „pyk”. Zabrakło mu nabojów. Zawołał jednego ich relacji, ciała żołnierzy były rozrzucone
ze swoich żołnierzy i kazał mu do mnie strze- bezładnie, niektóre pozbawione butów i innych
lić. Ten strzelił mi między nogi. Pocisk wszedł części garderoby. Tuż obok leżała jasnowłosa
w ziemię, podniósł się tuman kurzu i pokrył sanitariuszka z przestrzeloną piersią. Ktoś wymnie częściowo. (…) potem ruscy dobierali się jął z kieszeni jej munduru dokumenty, odczytał
widocznie do plecaków, kłócili się o zegarki. z nich nazwisko i zapamiętał - Irena Grzywacz.
Ciała zabitych złożono na drabiniasty wóz
Wreszcie jeden powiedział: „Idiom k czortu” i zawieziono na prawosławny cmentarz, powspominał z przejęciem Lewandowski.
łożony za cerkwią w Mirczu. Spoczęły tam
Pochowani w bezimiennej mogile w wykopanej naprędce, bezimiennej mogile.
Sanitariuszkę pochowano osobno, gdyż uznaSzczepan Lewandowski cudem ocalał no, że nie godzi się, by spoczywała razem
z pogromu. Wśród 14. zamordowanych wtedy z mężczyznami. Jeden z mieszkańców zdjął
żołnierzy był też jego kolega, Janek Labrzycki, z szyi żołnierzy połówki nieśmiertelników, by
z którym rozpoczynał wojenną tułaczkę. Na- w przyszłości sporządzić wykaz pomordozwiska pozostałych nie dane było mu nigdy wanych. Niestety, jak się okazało po latach,
poznać. Na miejsce sowieckiej kaźni przybyło osoba, do której trafiły nieśmiertelniki, zginęła
nazajutrz kilku mieszkańców wioski. Według podczas okupacji. Zachował się jedynie na-
W
pis, wyryty na jednym z ukraińskich grobów:
„Tu leży 14 żołnierzy WP i sanitariuszka”.
Aby uczcić pamięć ofiar
Przez wiele lat o godne uczczenie pamięci
pomordowanych w Miętkie polskich żołnierzy
starał się Lech Szopiński - historyk, radny,
a od prawie trzech lat wójt gminy Mircze
w powiecie hrubieszowskim. Z jego inicjatywy została przeprowadzona w końcu
marca ubiegłego roku ekshumacja żołnierzy
z Miętkiego. Nie pozwoliła ona, niestety,
na ich pełną identyfikację. Żołnierskie szczątki złożono w specjalnie zaprojektowanej
na ten cel kwaterze wojskowej na cmentarzu
w Mirczu. W dniu 30 kwietnia br. odbyła się tam
uroczystość pogrzebowa żołnierzy września
1939 r. Uświetniła ją Kompania Honorowa WP
z Zamościa oraz Orkiestra Garnizonowa z Lublina. Mszę świętą celebrował biskup polowy
WP gen. dyw. Tadeusz Płoska.
Wśród zaproszonych gości znaleźli się
przedstawiciele rodzin ofiar: Zenon Labrzycki
z rodziną z Puszczykowa oraz Andrzej Ryszard
Grzywacz z żoną z Warszawy. Delegację ziemi
łowickiej reprezentowali: wójt gminy Nieborów
Andrzej Werle i przewodniczący Rady Gminy
Tadeusz Kozioł, dyrektor Teresa Multan ze
Szkoły Podstawowej w Bednarach z młodzieżą oraz dyrektor Elżbieta Skoneczna z I LO
im. J. Chełmońskiego w Łowiczu. W imieniu
wszystkich Łowiczan złożyli hołd bohaterskiej
sanitariuszce w miejscu, gdzie oddała swe młode
życie. Mogli też podziękować tym, którzy spowodowali, że została przywrócona pamięć i prawda o tragicznych wydarzeniach sprzed 70. laty.
Marek Wojtylak
Poza dokumentami z Archiwum Państwowego w Łowiczu przy pisaniu artykułu korzystałem
z reportażu „Nieśmiertelniki z Miętkiego” z tygodnika „Roztocze” oraz z materiałów udostępnionych mi przez Panią Dyrektor Teresę Multan,
której w tym miejscu bardzo dziękuję.
dok. ze str. I
Irena Grzywacz, fot. z czasów szkolnych,
ze zbiorów rodzinnych Andrzeja R. Grzywacza z Warszawy.
Przeżył własną śmierć
Lewandowski słyszał odgłosy pojedynczych
strzałów dochodzących z parku za dworem,
gdy nagle zza drzew wyłoniła się młoda
dziewczyna w mundurze. Nie miała według
niego jeszcze dwudziestu lat. Dowodzący napastnikami Ukrainiec krzyknął, aby dołączyła
na lewo do szeregowców, ale ona chyba go nie
zrozumiał, bo stanęła zdecydowanie po prawej, przy oficerach i podoficerach. Próbowała
mu powiedzieć, że prawo międzynarodowe,
w tym konwencja genewska nakazuje okazywanie szacunku jeńcom, ale sowiecki kamandir
machnął tylko lekceważąco ręką i odwrócił się
do niej plecami. Polskich żołnierzy z młodą
sanitariuszką popędzono za park ok. 100 m,
do niewielkiej dolinki, po czym kazano się im
zatrzymać.
Kapral widział, jak Ukrainiec wybrał czterech jeńców, nakazał im ustawić się nad
rowem. Jemu i pozostałym polecił natomiast,
by przeszli 15-20 m za rów. Gdy tylko usłyszał
salwę karabinową, padł momentalnie na ziemię, rozrzuciwszy ramiona. Leżał nieruchomo
na wznak. Do jego uszu docierały odgłosy
kolejnych wystrzałów z karabinów, później
zaś pojedyncze, oddane z nagana. To kamandir dobijał rannych strzałem w głowę. Po
chwili doszedł do niego i chwycił za koszulę.
„- Pociągnął za cyngiel, usłyszałem krótkie
Ks. Stefan Wyszyński w Maurzycach
W
lipcu 1940 r. na prośbę swego dawnego profesora i ojca duchowego,
wybitnego teologa ks. Władysława
Korniłłowicza, został kapelanem Zakładu,
najpierw w Kozłówce i Żułowie, a od czerwca
1942 r. do końca wojny w Laskach pod Warszawą. Zastąpił tam poszukiwanego przez
gestapo ks. Jana Zieję, niezwykłego kapłana
i wielkiego patriotę. Ks. Wyszyński pełnił również funkcję kapelana wojskowego okręgu
Żoliborz-Kampinos, pseudonim Radwan II.
Pseudonim ten wybrał od herbu „Radwan”,
nadanego przez Bolesława Śmiałego jednemu
z rycerzy za odważne wystąpienie w obronie
Kościoła. Na początku 1944 r. Niemcy zażądali usunięcia z Zakładu w Laskach osób, które nie
były w stanie wyjść w ciągu godziny. Grupa
sześćdziesięciu niewidomych i starszych osób
wyjechała w okolice Łowicza pod opieką siostry Adeli Góreckiej. Po wielodniowej tułaczce
s. Adela otrzymała od władz niemieckich
skierowanie do szkoły w Maurzycach. O pomieszczenie to wystarała się Maria Stokowska, filozof i społecznik, właścicielka majątku
w Jackowicach i Pleckiej Dąbrowie. Stokowska udzieliła ewakuowanym pomocy, głównie
w produktach żywnościowych. Nie mogła ich
jednak przy­jąć pod swój dach, gdyż miała już blisko 100. uchodźców z powstańczej Warszawy.
W Maurzycach uchodźcy z Lasek otrzymali dwie izby i kuchnię w budynku szkoły
wzniesionej jeszcze przed I wojną światową.
W dużej izbie s. Adela umieściła niewidomych,
rodziny, grupki mężczyzn, przegra­dzając salę
na „działki” różnej wielkości. Siostry i kobiety
widzące spały na podłodze w mniejszej izbie.
Codziennie rano s. Adela wyru­szała do Łowicza, aby zdobyć coś do jedzenia. Wracała późnym wieczorem, niosąc w worku na plecach
zdobyty prowiant. Odżywianie było więcej niż
skromne, złożone z najbardziej podstawowych produktów. S. Adela umiała świetnie
porozumieć się z Niemcami. Na przykład,
gdy zdobyła większą ilość ziemniaków i marchwi, które Niemcy jej przywieźli, ka­zała im
jeszcze te jarzyny zakopcować!
W dniu 1 marca 1945 r. ks. Wyszyński
opuścił Laski, aby wrócić do Włocławka. Ku
niezmiernej radości sióstr wstąpił 3 marca
do Maurzyc i przebywał z nimi kilka dni.
Zamieszkał w nieistniejącym już dziś domu
rodziny Siewierów, po drugiej stronie drogi, na
wprost budynku szkolnego. Jak wspominała
po latach p. Cecylia Gawrysiak, miał wiele
pracy, bowiem „każdy chciał się u niego wyspowiadać i porozmawiać”, jego obecność
dodawała otuchy, umacniała wiarę w sens
służby człowiekowi.
Ksiądz Wyszyński był głęboko wstrząśnięty panującymi tam warunkami. W liście
wysłanym już z Włocławka do matki Elżbiety-Róży Czackiej, założycielki Lasek, pisał:
„Wrażenie Maurzyce robią ogromne, tego nie
można opowiedzieć, to by trzeba widzieć (...).
To jest wysoce pouczające i budujące.
Uważam, że Laski zdają swój egzamin
w Maurzycach. Czym jest wychowanie
laskowskie, widzi się dopiero tutaj, w tym
budynku szkolnym. Uderzyło mnie to,
że ludzie Matki mają tu jakiś szczególny
wzrok. Oni patrzą z pogodnym bohaterstwem. Gdy odebrałem pierwsze ich spojrzenie w izbie, w której wśród ścian czarnych
od wilgoci leżało sześć osób chorych,
poczułem głębokie zawstydzenie. Wstydziłem się wszystkiego, co miałem”. Dzięki
takim właśnie ideom i postawom Laski, już
w powojen­n ej Polsce, stały się wzorem
prawości i szlachetności, zarówno dla wie­
rzących, jak i dla niewierzących.
rzyszły biskup lubelski uważał,
że s. Adela jest osobą bohaterską.
„Trzeba bohaterstwa - pisał we wspomnianym liście - by w tych warunkach rządzić
i kierować”. A przecież była osobą wątłą
i schorowaną. Ce­chował ją jednak wielki,
solidny duch, który bez reszty przekraczał sie­
bie, kierując się w stronę bliźnich. Ten wielki
dar działał kojąco na ludzi powierzonych jej
opiece. Nie tylko zresztą ona zasługiwała na
uz­nanie. Wszystkie siostry ujawniały ogrom
dyscypliny zakonnej. „Dom w Maurzycach zdaniem ks. Wyszyńskiego - był zorganizowany tak sprawnie, widać było w tej organizacji
dobrą szkołę wyniesioną z Lasek. Ta organizacja, tak sprawna w ogromnej ciasnocie,
trudnej do pojęcia, jest maksymalnym osiągnięciem, jakie można widzieć gdziekolwiek”.
O pobycie Zakładu z Lasek wiedziała
większość mieszkańców Maurzyc, natomiast
o wizycie ks. S. Wyszyńskiego tylko nieliczni.
Z czasem wydarzenia z tamtych lat pogrążyły
się w niepamięci. Odchodzili świadkowie jego
wojennej tułaczki, która zawiodła go do tej
P
25.06.2009 r.
Błogosławiony ze Zdun
W przeddzień - określanej już dziś
jako historyczna - swej wizyty
duszpasterskiej w Łowiczu,
Jan Paweł II dokonał w czasie
mszy świętej na Placu Józefa
Piłsudskiego w Warszawie
uroczystego aktu beatyfikacji
108 męczenników pomordowanych
w czasie II wojny światowej.
Wśród kapłanów i osób
świeckich, którzy zostali uznani
za błogosławionych, znalazł się
również ks. Franciszek Drzewiecki,
rodem ze Zdun, zamordowany
w 1942 r. przez Niemców w okolicach
Linzu. W dniu 17 czerwca 2009 r.
w Zdunach dokonano poświęcenia
kamienia z tablicą upamiętniającą
postać tego Błogosławionego.
rzyszedł na świat 26 lutego 1908 roku
w Zdunach, jako syn Jana, rolnika
i Rozalii z Ziółkowskich. W czasie
chrztu, który prawdopodobnie z powodu słabego zdrowia dziecka odbył się następnego dnia
po jego narodzinach o szóstej rano, proboszcz
zduńskiej parafii, ks. Jan Garwoliński nadał mu
imię Franciszek. Rodzicami chrzestnymi byli
Kazimierz Ziółkowski i Zofia Chlebna. Franciszek miał czterech braci: Tomasza, Antoniego,
Jana i Józefa oraz sześć sióstr: Katarzynę,
Annę, Anielę, Józefę, Elżbietę i Marię. W tak
licznej rodzinie problemy materialne musiały
być na porządku dziennym. Niemniej w domu
Drzewieckich, co podkreśla wielu świadków,
potrafiono je rozwiązywać, a to dzięki „atmosferze miłości i zaufania w Opatrzność Bożą”.
Chłopiec z pewnością wyróżniał się inteligencją i zdolnościami od swoich rówieśników,
gdyż rodzice po ukończeniu przez niego szkoły
powszechnej zdecydowali, że dalszą naukę
będzie pobierał w seminarium nauczycielskim
w Łowiczu, idąc tym samym w ślady starszego
brata Jana, przyszłego dyrektora gimnazjum
oraz nauczyciela Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Jego losy potoczyły
się jednak inaczej.
Po krótkim pobycie w Łowiczu Franciszek
Drzewiecki wstąpił w 1924 roku do Kolegium
Orionistów w Zduńskiej Woli. Dlaczego
przerwał naukę w łowickim seminarium i co
wpłynęło na porzucenie przez niego życia
świeckiego? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Jego biograf uważa, iż do zmiany szkoły
skłoniła go matka, która wracając z pielgrzymki
do Częstochowy, usłyszała po raz pierwszy
w pociągu o nieznanym szerzej kolegium
dla młodzieńców. Był w każdym bądź razie jednym z pierwszych, który wstępował w szeregi
zgromadzenia pw. Małe Dzieło Opatrzności
Bożej w Polsce. Przez sześć lat kształcił się
tam pod okiem najpierw rektora ks. A. Chwiłowicza, a następnie ks. Błażeja Marabotto.
W 1930 r. uzyskał maturę i złożył I profesją zakonną. W następnym roku został wysłany w grupie siedmiu kolegów na dalsze studia do Włoch.
Przez rok studiował teologię w Wenecji, następnie kontynuował naukę w Tortonie. Tu odbył nowicjat, uwieńczony w 1934 r. złożeniem
ślubów wieczystych, które odebrał założyciel
kongregacji ks. Alojzy Orione. W dniu 6 czerwca 1936 r. po odprawieniu mszy prymicyjnej
w Tortonie przyjął święcenia kapłańskie z rąk
ks. bp. Egisto Melchiori. Pozostał we Włoszech. Pracował w Genui w Małym Kottolengo.
Warto zauważyć, iż nie był jedynym Łowiczaninem, wstępującym do Zgromadzenia XX
Orionistów przed wojną. Ze Zdun wywodzili się
księża orioniści: Leon Fijałkowski i Franciszek
Guzek, natomiast z Łowicza Jan Ciąpała.
Do Polski powrócił w grudniu 1937 roku,
odprawiając na początek mszę prymicyjną
w swojej macierzystej parafii pw. św. Jakuba
w Zdunach. Zaraz po tym udał się do Zduńskiej
Woli, gdzie decyzją przełożonych powierzono
mu stanowisko prefekta w Niższym Seminarium Duchownym Księży Orionistów.
starej księżackiej wsi. Na szczęście w 1992 r.
Stanisław Dobrzyński, zasłużony i ceniony
pedagog, wieloletni kierownik szkoły podstawowej w Strugienicach i działacz katolicki,
odwiedził w Maurzycach rodzinę Siewierów.
Swoją wi­zytę opisał i przesłał mi w liście datowanym 15 lipca 1992 r. Jest to dziś jedyna
zachowana relacja nieżyjących już Anny
(z domu Pełka) i Stefana Siewierów z pobytu
w ich domu ks. Stefana Wyszyńskiego, jak
dotąd nigdzie nie publikowana.
„Do Maurzyc - relacjonowali A. i S. Siewierowie - ks. Stefan Wyszyński przyjechał
w towarzystwie dwóch mężczyzn”. Jednym
z nich był ks. Stanisław Bruzda, po wojnie
proboszcz pod Poznaniem, drugim zaś całkowicie ociemniały wskutek wybuchu bomby.
Jego nazwiska, mimo pomocy sióstr z Lasek,
nie udało się ustalić. Wszyscy trzej mieli
pokój z wyżywieniem u państwa Siewierów.
W każdą niedzielę ks. Bruzda odprawiał
w kaplicy urządzonej w szkole mszę świętą
P
Budynek szkoły w Maurzycach współcześnie, fot. D. Jędrzejczyk.
Wspominający po latach swojego przełożonego w seminarium, ks. Jan Borowiec napisał
o nim: „Był człowiekiem szczupłym i delikatnym,
ale ruchliwym, zawsze uśmiechniętym. Miał
orli nos, na którym spoczywały okulary, spoza
których ruchliwe oczy patrzyły głęboko i przenikliwie. Cerę miał śniadą, usta wąskie. Włosy
gęste, ciemne, a dłonie piękne, kształtne, zakończone długimi palcami (...) ks. prefekta znamionowała wielka dobroć serca, niewyczerpana
w dawaniu się i nie zarażająca się słabością czy
nawet złośliwością ludzką. Ks. Drzewiecki był
III
naprawdę dobrym człowiekiem. W tym słowie
„dobry” zawierają się wszystkie cechy szlachetnego charakteru, wszystko co wzniosłe w człowieku. Czuliśmy, że w nim zawsze znajdziemy
obrońcę, że nie pozwoli nikogo skrzywdzić”.
Latem 1939 r. ks. Drzewiecki został skierowany do pracy w parafii Najświętszego Serca
Pana Jezusa we Włocławku i działającego
przy niej ośrodka zw. Małe Kottolengo, który
zajmował się ludźmi chorymi i upośledzonymi,
porzuconymi często przez rodziny i najbliższych. Wspólnie z siostrami orionistkami i niepokalankami niósł gorliwie pomoc i duchowe
wsparcie wszystkim tym, których los skazał na
cierpienie i samotność. Pracy tej nie przerwał
wybuch II wojny światowej. W tych tragicznych dla Polski dniach ks. Drzewiecki spowiadał całymi godzinami cywilów i żołnierzy,
prowadził rekolekcje dla sióstr niepokalanek
oraz przygotowywał nowicjuszki do profesji.
listopadzie 1939 r. Niemcy dokonali
we Włocławku masowych aresztowań wśród inteligencji i duchownych.
W grupie aresztowanych i wywiezionych
do obozu przejściowego w Lądzie, m.in.
księży profesorów WSD z bpem Michałem Kozalem na czele, znalazł się również
ks. Drzewiecki. Pomimo tragicznych warunków życia obozowego i choroby, starał
się wypełniać sumiennie swoje kapłańskie
obowiązki. Przygotowywał na piśmie kazania
i wygłaszał je do współwięźniów - księży
i kleryków. W grudniu 1940 r. był już więźniem
sławnego z okrucieństwa obozu w Dachau,
gdzie otrzymał numer 22666. Nie zaprzestając posług kapłańskich, dzielił tu okrutny los
na równi z innymi więźniami. Dostał się
do pracy na plantacji ziół. Z powodu silnych
odmrożeń kończyn, z niedożywienia i ciężkiej
pracy fizycznej jego organizm został doprowadzony do stanu głębokiego wycieńczenia. Ten
zły stan zdrowia był przyczyną wywiezienia go
10 sierpnia 1942 r. do zamku Hartheim w pobliżu Linzu, gdzie został zagazowany.
Współwięźniowie zapamiętali go jako tego,
który budował uprzejmością i uczynnością,
życzliwością i pogodą ducha. Nigdy nie narzekał, przyjmując wszystko w duchu wiary
w Opatrzność Bożą. Takim też Sługa Boży
Franciszek Drzewiecki pozostał w pamięci kapłanów i braci zakonnych, bliskich i znajomych
- pełen poświęcenia dla bliźnich, odważny
i wytrwały świadek Chrystusa i Kościoła.
Marek Wojtylak
dla niewidomych, w której poza nimi uczestniczyła tylko rodzina Siewierów.
daniem Siewierów „o pobycie tych
trzech Panów nikt nie wie­dział i nie mógł
wiedzieć”. W dzień, jeśli wychodzili, to
tylko na ogrodzone podwórze. „Często nawet zapamiętała Anna Siewierowa - rąbali drewka
do kuchni”. Dopiero wieczorem odbywali długie spacery po maurzyckich polach, łąkach
i laskach. Wtedy dwaj księża, ks. Wyszyński
i ks.Bruzda, prowadzili niewidomego pod
ręce. Czasem odwiedzał ich niewidomy
skrzypek i dawał prawdziwy koncert. Siostry
na okrągło piekły chleb w domu Siewierów
dla swych podopiecznych. Zakład z Lasek był
oficjalnie zarejestrowany w urzędzie w Zdunach, więc nie musiały się niczego bać. Inna
natomiast była sytuacja ks. Wyszyńskiego,
który nadal figurował na liście poszukiwanych
przez gestapo.
Stefan Siewiera pamiętał, że w końcu
marca 1945 roku jego ojciec chciał odwieźć
swoich gości wozem konnym do Łowicza.
„Jednak ten najwyższy Pan stanowczo odmówił: wyjedziemy jeden, dwa kilometry i Rosjanie konie nam zabiorą!”. Konie były ukryte
w gospodarstwie, a w ich ukryciu pomagali
też dwaj księża. Już po powrocie z Warszawy
ks. Stefan Wyszyński napisał obszerny list
do swojej gospodyni, wyjaśniając dopiero
wtedy, kim jest. Do listu dołączył zdjęcie
każdego z trzech lokatorów oraz obrazek
religijny.
Niewidomi i ich opiekunowie przebywali
w Maurzycach do maja 1945 r. S. Adela Górecka nie ustawała w zabiegach o przydzielenie
im odpowiedniego pomieszczenia. W końcu
zabiegi te zostały uwieńczone powodzeniem.
Najpierw przenieśli się do Wiskienicy, również
do budynku szkoły sprzed I wojny światowej,
gdzie były już znacznie lepsze warunki niż
w Maurzycach. Natomiast w końcu maja
1945 r. starostwo w Kutnie oddało im dwór
w Pniewie pod Żychlinem. Otrzymali też
przydziały żywności, a także warzywa
z ogrodu. Urządzili też piękną i dużą kaplicę.
Wojenna tułaczka Zakładu z Lasek dobiegała
końca.
Po latach, a dokładnie 15 listopada 1978 r.,
ksiądz Prymas Stefan Wyszyński nawiedził
parafię św. Jakuba w Zdunach Kościelnych.
Na trasie przejazdu w Maurzycach witała go
delegacja wsi, a gorące słowa wypowiedziała
pani Anna Siewierowa. „Księdzu Prymasowi
- zapamiętała - łzy wspomnień popłynęły
po policzkach”. Uściskał swoją gospodynię
i powiedział: „Pamiętam te ścieżki, codziennie
przez mnie wydeptywane”. Banderia konna
odprowadziła księdza kardynała do samego
kościoła.
Dzisiaj w budynku byłej szkoły w Maurzycach mieszka kilka rodzin. To historyczny budynek, bo wzniesiony w 1912 r.,
kiedy z inicjatywy Władysława Grabskiego
gmina podjęła pierwszą w Królestwie Polskim uchwałę o powszechnym nauczaniu.
O tym ważnym wydarzeniu z dziejów polskiej
oświaty, podobnie jak o pobycie tu ks. Stefana
Wyszyńskiego, próżno by szukać jakiegoś
śladu, pomnika czy tablicy pamiątkowej.
Za to w 1958 r. we frontową ścianę szkoły
wmurowano tablicę informującą, że w tym
budynku uczył przed wojną działacz KPP
i PPR. I tylko tyle. Do dziś władze samorządowe, działacze społeczni i nauczyciele kilku
szkół nie uczynili nic, aby przywrócić pamięć
o tych, którzy tworzyli tu historię Polski. Takich właśnie jak Prymas Tysiąclecia Stefan
kardynał Wyszyński.
Dobiesław Jędrzejczyk
Ks. Franciszek Drzewiecki (1908-1942)
Z
W
IV
25.06.2009 r.
Wrzesień 1939 r. w Bełchowie
Na Ziemi Łowickiej jest wiele miejsc
uświęconych krwią polskiego
żołnierza. Jednym z nich
jest Bełchów, który 12 września
1939 r. stał się widownią
bohaterskich walk z niemieckim
najeźdźcą. Walki te opisuje
Jan Czubatka, inicjator
uroczystości upamiętniających
70. rocznicę tych wydarzeń.
ierwszego września 1939 r. Bełchów mijał
parowóz z wielkim dzwonem. Wydawał
on głos żałosny i przejmujący. Ludzie na
jego dźwięk żegnali się, niektórzy klękali, inni płakali. Już wcześniej zauważano na niebie dziwne
znaki, jakby czerwone światła, przypominające
słupy lub krzyże. Była to zła wróżba, obawiano
się wojny i towarzyszących jej nieszczęść.
W niedzielę 3 września 1939 r. było słychać
odgłosy wystrzałów, widziano
kłęby dymów nad bombardowanymi Skierniewicami. Tego
samego dnia spadły również
bomby na stację kolejową w Bełchowie, gdzie znajdowały się dwa
transporty załadowane działami
i sprzętem polskiego wojska. Załoga eskortująca konwój otworzyła
ogień do samolotów, utrudniając
im zrzut bomb. W wyniku bombardowania zginął jeden żołnierz,
a kilku zostało rannych.
Zwłoki żołnierza przewiózł Stanisław Laska na cmentarz w Bełchowie. Ciało zabitego złożono w trumnie, skleconej naprędce z desek po
rusztowaniach nowo zbudowanej
szkoły. Na grobie nie postawiono
jednak krzyża. Prawdopodobnie
chciano się tym zająć później,
po naprawie szkód uczynionych
przez nalot. Obowiązku tego jednak nie dopełniono. Do dziś S. Laska nie może sobie przypomnieć
miejsca pochówku żołnierza.
P
w sile plutonu kolarzy i drużyny ciężkich kara- świadka, Marianny Kardialik: „Ranny żołnierz,
binów maszynowych, kierował się przez wsie widząc palącą się stodołę w sąsiedztwie domu,
w którym się znajdował, prosił, aby go w nim
Bobrowniki i Dzierzgów.
nie zostawiano. Wolał zginąć na zewnątrz
z rąk Niemców niż spalić się żywcem w domu”.
Pierwsze straty
Pani Marianna opiekowała się rannym przez
Jako główna siła straży przedniej, rtm. Ja- blisko dwa tygodnie. Opatrywała jego rany,
nusz Chrzanowski posuwał się drogą wzdłuż używając własnego płótna oraz lekarstw
torów kolejowych. Był kilkukrotnie ostrzeliwany od miejscowego felczera. „Rany jednak nie
przez stacjonujące w Łowiczu patrole niemiec- chciały się goić, a żołnierz czuł się coraz gorzej
kie. Jednym z zabitych był kpr. Jan Matelski. z powodu nasilającej się gorączki. Po naradzie
Z relacji świadków - Antoniego Klimczyńskiego z sąsiadami oraz felczerem postanowiliśmy
i Janiny Dwużnik - wynika, iż około południa zawieźć rannego do szpitala w Skierniewicach.
oddziały ukryły się w zagajniku. Kpr. Matelski Zadanie to powierzyliśmy Piotrowi Jaszewwyszedł na brzeg lasku, aby przez lornetkę skiemu” - dodała.
Po odwiezieniu do szpitala kontakt z żołnieskontrolować sytuację na skraju pobliskiego
Dzierzgówka. Ze strony wsi padły jednak rzem urwał się. Prawdopodobnie po wyleczeniu
strzały, od których zginął. W odwecie polscy powrócił on w swoje rodzinne strony, tj. do wsi
żołnierze ostrzelali dom, z którego strzelano. Bednary w okolicach Poznania. Po wojnie BruZmusiło to Niemców do wycofania się i umoż- non Owczarzak przyjechał do domu państwa
liwiło pochówek kaprala przez towarzyszy Kardialików, aby podziękować za udzieloną mu
broni. Na mogile postawiono krzyż z brzozy, pomoc. Zaproponował wówczas małżeństwo
jednej z sióstr pani Marianny, lecz żadna z panien nie
przyjęła jego oświadczyn.
Co ciekawe, przyczyną nie
było jego pochodzenie (należał bowiem do dobrze
sytuowanej rodziny cukierników), lecz drobny defekt urody w postaci łysiny.
Przygotowania
do kontrnatarcia
Tymczasem już 12 września,
po załamaniu linii obrony armii
„Poznań” i „Pomorze” na odcinku
Stryków - Głowno - Łódź, zaszła potrzeba poszerzenia pasa
odwrotu obu armii w kierunku
Warszawy. Manewr wojskowy
utrudniała jednakże ówczesna
lokalizacja sił zbrojnych, które
znajdowały się w trójkącie pomiędzy Wisłą, Warszawą i Łowiczem. Rekonstrukcja wydarzeń wojennych 12.09.1039 r.
Zwężająca się w kierunku stolicy oprac. Jan Czubatka.
wolna przestrzeń uniemożliwiała sprawne przemieszczenie się 250 tys. na którym zawieszono hełm oraz kartkę
żołnierzy, jak również towarzyszących im z nazwiskiem poległego.
Podjazdy ppor. Z. Faleńskiego i por. W. Kajdy
taborów oraz ogromnej liczby uciekinierów.
W zaistniałej sytuacji gen. Tadeusz Kutrzeba zajęły Bełchów na odcinku 2,5 km. Zaczynał
zadecydował się na przeprowadzenie części się on przy nowo postawionej szkole w okolicach cmentarza, a kończył przy młynie Konowojsk przez Skierniewice.
Rotmistrz 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich packiego, przy którym tego samego dnia padły
Janusz Chrzanowski otrzymał zadanie zba- pierwsze strzały. W tym miejscu dostał się
dania intensywności sił niemieckiej 10. Armii, również do niewoli jeden z żołnierzy z 7. Pułku
przemieszczającej się z Piotrkowa w kierunku Strzelców Konnych Wielkopolskich (7PSKW).
Skierniewic na Łowicz i Sochaczew. Miało to Następnie wymiana ognia przeniosła się
umożliwić odwrót głównym polskim siłom i wej- w okolice kościoła. W trakcie ostrzału został ranny Brunon Owczarzak z podjazdu
ście do lasów skierniewickich. Pierwszy punkt
por. Kajdy. Wycofujący się żołnierze przeniekontaktowy znajdował się w Zielkowicach,
śli rannego do domu państwa Kardialików,
przy tunelu kolejowym, gdzie zgromadziło się
prosząc o zaopiekowanie się nim do czasu
ok. 250 żołnierzy. Zostali oni rozdzieleni na
przyjazdu podwody, która miała przetranspordwa podjazdy i straż przednią, a następnie
tować go do szpitala.
wysłani w kierunku Bełchowa. Pierwszy z nich,
dowodzony przez por. Waleriana Kajdę, liczył
Ogień w zabudowaniach
pluton kolarzy i trzy samochody pancerne.
Udał się on tzw. „prawą stroną”, przez wsie
W międzyczasie niemieckie oddziały wyZawady, Bobiecko, Seligów, następnie drogą strzeliły pociski zapalające, które wywołały poz Łyszkowic do Bełchowa. Dowodzony przez żar w zabudowaniach gospodarczych Kardialippor. Zygmunta Faleńskiego drugi podjazd, ków i Ambroziaków. Według relacji naocznego
Zatrzymać Niemców
Tego samego dnia do
walk w Bełchowie od strony
Dzierzgowa dołączył oddział
ppor. Zygmunta Faleńskiego.
Poprzedził go zwiad złożony
z trzech kolarzy, badający
sytuację przy nowo zbudowanej szkole. Żołnierze mieli
ukradkiem zająć wyznaczone im stanowiska po obu
stronach szkoły, w obrębie
gospodarstw państwa Wierciochów i Lenartowiczów.
W tym czasie w Bełchowie, w niewielkim oddaleniu
od polskich stanowisk obronnych znalazła się kolumna
zmotoryzowanej piechoty
niemieckiej. W pobliżu szkoły wpadła ona w pułapkę
zastawioną przez strzelców
7PSKW. Ostrzelani od strony szkoły, Niemcy musieli
zrezygnować z dalszego
marszu na Łowicz. Stracili
samochód pancerny, który
w wyniku celnego ostrzału
spłonął.
Polski oddział rozpow Bełchowie,
znawczy wykonał swoje
zadanie. W odpowiedzi
niemiecka piechota starała
się okrążyć placówkę. Nie spodziewała się
jednak, że przy zabudowaniach państwa Lenartowiczów napotka kolejną polską drużyny
- sekcję ręcznych karabinów maszynowych
pod dowództwem kpr. Piotra Warawy. Świadek
tej potyczki, Wacław Wiercioch zapamiętał:
„W pewnym momencie, nie wiadomo skąd
pojawili się żołnierze. Właśnie siadaliśmy do
obiadu i nikt z nas w tamtym momencie nie
spodziewał się niebezpieczeństwa. Pamiętam,
jak jeden z wojaków krzyknął: Chować się kto
może, bo zaraz tu będzie wojna! Niemal w tym
samym momencie zaczęła się strzelanina”.
Mogiła wojenna żołnierzy 7 PSKW, fot. z książki Z. Szacherskiego „Wierni przysiędze”.
miu Niemców. Kiedy poległ st. strz. Rożak,
kpr. Warawa rozkazał pozostałym podkomendnym wycofać się do koryta rzeki. Sam zaś pozostał na stanowisku, zabezpieczając kolegom
odwrót. Niemcom udało się go okrążyć dopiero
wtedy, kiedy ciężko rannemu kapralowi zabrakło amunicji. Został zabity w tym samym
miejscu, z którego strzelał - pod gruszą”.
Ostrzał wojsk niemieckich zmusił do wycofania się pozostałe polskie jednostki. Z powodu
odniesionych ran nie mógł dotrzeć do koryta
rzeki strzelec Bryk Pinkus. Padł w głęboką
bruzdę, z której ostrzeliwał okrążających
go Niemców. Bronił się do samego końca,
choć nie miał większych szans na przeżycie.
Żołnierz ten przez 70 lat uważany był za nieznanego. Jego tożsamość ustaliłem dopiero
w lutym 2009 r. na podstawie dokumentów
przechowywanych w Archiwum Państwowym
w Łowiczu. Pozostali wojskowi spotkali się
nad rzeką Łupią, której korytem wycofywali
się wspólnie w kierunku Nieborowa. W trakcie
tego manewru został zabity dowódca ppor.
Z. Faleński. Chciał sprawdzić kierunek, z którego przeciwnik ostrzeliwał wycofujących się żołnierzy. Kiedy jednak wysunął się na brzeg rzeki,
został trafiony serią z karabinu maszynowego.
Niemiecki odwet
Mieszkańcy Bełchowa chowali się w czasie
walk w piwnicach, nad rzeką Łupią, w rowach, zagłębieniach oraz w lesie. Niestety,
nie zawsze te schronienia spełniały swoją
rolę. Jeden z pocisków zapalających, który
wystrzelili Niemcy, trafił w zabudowania należące do Józefa Zimnego. Pożar uniemożliwił
12. osobom, w tym siedmiorgu dzieci, wydostanie się na zewnątrz piwnicy, w której się
ukryli. Wszyscy podusili się. W samym Bełchowie od pocisków zapalających zniszczeniu
uległo 8 zabudowań gospodarczych.
Dowództwo niemieckie początkowo uważało, że ma do czynienia nie z regularnym
wojskiem, lecz z oporem cywilnym. Niemcy
spędzili okolicznych mieszkańców w trzech
miejscach: w Bełchowie - na błotach Tartanusów, w Sierakowicach Prawych - przy gruszce
Podsędka oraz w stodole Pokory. Chcieli dokonać egzekucji za zabicie swoich żołnierzy.
Na szczęście dla mieszkańców w porę zmieniono rozkazy i odstąpiono od wymordowania
cywilów, ponieważ znaleziono ciała polskich
żołnierzy. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy wsi Parmy, którzy w tym samym dniu
i w podobnych okolicznościach zostali spaleni
w jednej ze stodół. Zginęło około 25 osób.
Jan Czubatka
Aż do ostatniej kropli
W artykule zostały wykorzystane relacje świadków wydarzeń i opracowania: Z. Szacherski,
Kapral Warawa i starszy strzelec Antoni Ro- „Wierni przysiędze”, Warszawa 1966 i J. Korczak,
żak znajdowali się najbliżej drogi, którą Niemcy Cóżeś ty za pani, Poznań 1988.
próbowali przejechać. „To oni jako pierwsi
strzelili, uniemożliwiając tym samym okrążenie
naszych stanowisk obronnych - wspomina
dalej pan Wacław - Kapral wraz z towarzyszem broni schronili się za dwiema gruszami.
Strzelali z ręcznego karabinu maszynowego,
szybko eliminując przy jego pomocy sied-
Łowiczanin - Kwartalnik historyczny. Dodatek
do Nowego Łowiczanina, sprzedaż wraz z tym
tygodnikiem. Wydawca: Oficyna Wydawnicza Nowy
Łowiczanin s.c., 99-400 Łowicz, ul. Pijarska 3A,
tel./fax 046 837-46-57, e-mail: [email protected]
Redaktor naczelny: Marek Wojtylak

Podobne dokumenty

Bohater wojny polsko-bolszewickiej

Bohater wojny polsko-bolszewickiej Rezultatem działalność WOSŚ, rozwiązanego w 1949 r. przez władze komunistyczne, było powstanie 151 wiejskich liceów na terenie całego kraju. ierwszą szkołą średnią wzniesioną po wojnie na polskiej ...

Bardziej szczegółowo