Alicja Morawska-Rubczak Za dużo czy więcej?

Transkrypt

Alicja Morawska-Rubczak Za dużo czy więcej?
Alicja Morawska-Rubczak
Za dużo czy więcej?
Dwa lata temu Teatr 21 pokazał mi, że wystarczy tylko dokładniej przyjrzeć się światu i już można
w nim dostrzec Krainę Czarów. W tym roku aktorzy pracujący z Justyną Sobczyk – reżyserką i
pedagogiem teatru, otworzyli przede mną swoje głowy. W Portrecie, podobnie jak w Alicji.
Rozprawie 14/06 zaproszeni zostajemy do świata osób grających w spektaklu, możemy lepiej go
poznać, oswoić.
Portret podzielony jest na dwie części. Pierwszą można by zatytułować „twarz”, drugą – „głowa”.
Początkowy fragment spektaklu skupia uwagę na tym, co zewnętrzne. Czerń centralnego elementu
scenografii – przepierzenia, rozdzierają białe zamki błyskawiczne, których rozpięcie przez Daniela
(Daniel Krajewski) otwiera przedstawienie. W otworach pojawiają się twarze: „tył głowy może
wydać się bardziej płaski, a szyja krótsza, twarz lekko szersza od innych twarzy, nos malutki
trójkątny, oczy wydają się nieco skośne, nadają odrobinę orientalny wygląd, podniebienie ust
płytkie, język w porównaniu z ustami wydaje się większy, uszy nieco mniejsze, końcówki nieco się
zwijają”. Stroją miny. Poznajemy bohaterów przedstawienia, dowiadujemy się jacy są, jak
postrzegają siebie, a w jaki sposób widzą ich inni. Cały czas zewnętrze – złość, radość, smutek.
Myśli przekształcające się w słowa i zachowania. Wszystko to, co widoczne. Ciało jako forma,
więzienie ale i azyl, staje się również tematem przedstawienia. Wielu z nas pewnie w głębi duszy
przyzna, że kiedyś chciała zamienić się z kimś ciałami, albo chociaż wziąć od kogoś jedną, nawet
najdrobniejszą część. Głos z offu pyta: „JEŻELI MOŻNABY WYMIENIĆ SWOJE CIAŁA, TO
CZY KTOŚ WYBRAŁBY MOJE? MAM AŻ 47 CHROMOSOMÓW!”. Myśleliście kiedyś w ten
sposób? Ja dotychczas nie.
Portret, dobry portret, nie zatrzymuje się jednak tylko na powierzchni, pokazuje również wnętrze.
Przenosimy się zatem do głowy głównego bohatera – Daniela. Zmienia się scenografia. Przez
otwory w przepierzeniu zaczynają prześwitywać kolorowe wizualizacje, których autorem jest
Szymon Celej. Gdy czarna ściana znika widzimy kilka prostokątnych ekranów (świetny wizualnie
efekt, naprawdę lubię kiedy ktoś wie jak sensownie i ciekawie wprowadzić multimedia do teatru)
na które rzucony jest obraz. Wizualizacje uzupełniają treści spektaklu, niekiedy je interpretują.
Bardzo ciekawie wypada prosty efekt wypełnienia ekranów określeniami użytymi przy
charakteryzowaniu Daniela, gdy wszyscy próbują odpowiedzieć na jego pytanie: „Kim jestem?”.
Zasypujące białe obrazy słowa tworzą efekt przytłoczenia, mnogości odpowiedzi, ogromnej
różnorodności, choć z drugiej strony widz ma świadomość, że to tylko słowa.
Wędrując po wnętrzu głowy Daniela, poznajemy jednocześnie myśli i sny pozostałych postaci. W
drugiej części przedstawienia każda z nich wygłasza oniryczny monolog do mikrofonu.
Doświadczamy ich obecności na scenie, mówią nie tylko postaci, widać, że aktorzy opowiadają o
tym, co ich dotyczy. Używają na scenie swoich prywatnych imion, są. Zastanawialiście się kiedyś,
co siedzi w głowie osoby z zespołem Downa, przecież to, co ma wypisane na twarzy, to tylko
pozory? Mnie wcześniej to nie zastanawiało.
Scenariusz przedstawienia budowany był w oparciu o bardzo nagradzaną w Niemczech książkę dla
młodzieży Burzowa noc Michel Lemieux. Niektóre obrazy i sceny spektaklu inspirowane tekstem
książki i ilustracjami do niej, inne powstały na podstawie improwizacji i rozmów prowadzonych
podczas prób. Wiele w nich przemyśleń, emocji i lęków osób współtworzących Teatr 21.
Do myślenia o Portrecie świetnie nadają się kategorie performatywne. Obecność aktorów na scenie,
współzależności budowane pomiędzy sceną a widownią, działanie publiczności, która tak naprawdę
nie jest w stanie tylko interpretować, ale jednocześnie doświadcza i przeżywa. Widz musi określić
swoje stanowisko wobec tego, co widzi na scenie. Z aktorami Teatru 21 trzeba się oswoić.Wyraźna
jest cielesna współobecność wykonawców i widzów, zwrot ku ciału staje się tutaj nie tylko
koniecznym elementem samego faktu obcowania z osobami, których fizyczność w pewien sposób
odstaje od fizyczności większości zgromadzonej na widowni, ale także jest tematem, o którym
mówi się w przedstawieniu. Scena, w której Marta Stańczyk przymierza ciała jest niezwykle
wymowna. Ta projektantka ciał (aktorka sama wykonała używane w spektaklu detale) dopasowuje
kolejne elementy do głowy głównego bohatera. Następuje gra z fizycznością, tożsamością, ale i
chorobą aktorów. Możemy myśleć tutaj o specyficznie pojmowanej kategorii queer, zagarniającej
początkowo to wszystko co dziwaczne i inne, zarezerwowanej współcześnie raczej dla myślenia o
seksualności. Ciekawie funkcjonuje na tym obszarze również pojęcie subwersji, którą możemy
użyć do myślenia także o płciowości osób niepełnosprawnych, co skłania do ciągłego przemyślania,
rekonstruowania i rekontekstualizowania pozycji ich fizyczności wyznaczanej przez normy
społeczne.
Na obszarze spektaklu funkcjonują również elementy estetyki antybinarnej. Nie możemy
rozstrzygnąć, czy aktorzy są ładni czy brzydcy, czy grają czy są sobą, czy my mamy prawo do
katharsis czy terapia zarezerwowana jest dla tych, którzy są na scenie? W jednej ze scen, w której
Marta Stańczyk nie chciała grać stworzona została dla niej specjalna „strefa niegrania”.
Nierozstrzygalność staje się tutaj motorem i siłą spektaklu. Nikt nie próbuje nam wmówić jak
powinniśmy się czuć kiedy oglądamy Portret, niezabroniona jest litość, złość, radość, próba
zrozumienia, niemożność akceptacji. Wyeksploatowana zostaje kategoria „między”, wszystko to, co
na granicy pomiędzy chorobą/zdrowiem, snem/jawą, życiem/teatrem, normalnością/upośledzeniem.
Ciekawie eksplorowana liminalność.
Tutaj ważne jest nie maskowanie, lecz odkrywanie. Wyraźne zwłaszcza w scenie popisów
tanecznych Michaela Jacksona, który przyśnił się Piotrowi (Piotr Swend). Choreografie
(opracowanie ruchu: Bożena Gawerska Panfil) wykonywane kolejno przez trójkę aktorów nie mają
być popisem perfekcyjnej imitacji, lecz po prostu są takie, jakie możliwości aktorów. Justyna
Sobczyk ma ogromną świadomość predyspozycji artystycznych zespołu, komponując w ten sposób
sceny nie zamierza kompromitować swoich aktorów, lecz po prostu ich pokazać w sytuacjach, które
dla nich są naturalne, ale dla „normalnych” widzów wydają się niemożliwe.
Przyszło wam kiedyś do głowy, że moglibyście spotkać osobę z zespołem Downa na dyskotece?
Mnie chyba nigdy.
Prosta, solidnie wymyślona scenografia Agaty Skwarczyńskiej, intrygująca brzmieniowo muzyka
Pawła Andryszcczyka, wspominane wizualizacje i choreografia – wszystko to dowodzi
profesjonalizmu twórców przedstawienia, pozwalając również myśleć o nim profesjonalnie, bez
przymrużenia oka czy stosowania taryfy ulgowej. To zdecydowany atut tej produkcji. Spektakl ma
również bardzo dobrze zbudowaną dramaturgię, sceny lekkie i dowcipne, porywające publiczność
do oklasków, przeplecione są mocnymi akcentami. Monolog Daniela o wierze, czy scena matek, w
której wszystkie aktorki grające w spektaklu przekazują sobie zwiniętą niczym becik chustę, którą
piastują lub wkładają sobie pod koszulę. Również zamknięcie spektaklu – monolog Teresy Foks,
która ma upośledzony aparat mowy – ma w sobie ogromną siłę tego, co (sic!) niewysłowione.
Portret jest ciekawie rozpisany na rytmy i pokazuje dynamiczne myślenie obrazami. Jedną ze
świetnie rozwiązanych wizualnie i brzmieniowo scen, jest ta, w której aktorzy tworzą linię
produkcyjną. Ustawiają się w rzędzie i przecinają poprzecznie prostokąt sceny. W prostocie gestów
kryje się niezwykła głębia treści. Czy osoba z niepełnosprawnością jest wadliwym produktem? A
może wśród „zdrowego” społeczeństwa jest designerskim, rękodzielniczym obiektem, a pozostałe
osoby są produkowane masowo, z kilku modeli? Portret uświadamia, że osoby z zespołem Downa,
niepełnosprawne, autyści mają seksualność, tożsamość, mogą być bandytami, gwiazdami, Żydami,
rodzicami, homoseksualistami.
Wydawało mi się, że nie mam kłopotów z tolerancją. Od dziecka bardzo często w zupełnie
naturalny sposób przebywałam z osobami niepełnosprawnymi – brat przyjaciółki z dzieciństwa z
porażeniem mózgowym, Monika z kolonii z Zespołem Downa, sparaliżowany kuzyn.
Niepełnosprawność wpisana była w mój krajobraz dzieciństwa, jedni byli wysocy, inni niscy, a
jeszcze inni mieli nieproporcjonalną do reszty ciała twarz, lekko zwężone oczy. Okazało się jednak,
że to właśnie Portret był mi potrzebny, żebym jako osoba dorosła zaczęła myśleć, bo oczywiste
jest, że podświadomie to akceptuję, o tym, że osoby z Zespołem Downa mają tożsamość,
seksualność, interesują się popem i modą.
Spektakl wyreżyserowany przez Justynę Sobczyk jest impulsem nie tylko do zmiany postrzegania
osób niepełnosprawnych, pozwala na redefinicję naszej pozycji w świecie, myślenia o sobie i
innych, postrzegania rzeczywistości. Z pewnością skłania do stawiania na nowo pytań o to kim my
jesteśmy i kim oni są? Nie! Kim my wszyscy jesteśmy, bez podziałów. Ale też bez idealizacji,
wmawiania, że wszyscy jesteśmy równie, tacy sami. W myśleniu o tym spektaklu jest miejsce na
wątpliwości, niechęć, brak akceptacji, z pewnością pozwala on jednak oswajać... swoje myślenie o
świecie.
Osoby z zespołem Downa mają o 1 chromosom za dużo, a może to ja mam o 1 mniej? Autyści mają
problem z komunikowaniem uczuć czy komunikują się na tak wysokim poziomie, który jest dla
osób zdrowych nieczytelny? Zespół Teatru 21 jest chwilami nieporadny fizycznie, czy to schemat
aktora – superwysportowanego przystojniaka jest nienormalny? Teresa Foks mówi niezrozumiale,
czy może posługuje się swoim własnym językiem i by ją rozumieć, powinniśmy się go nauczyć?
Może zabrzmi to na siłę kontrowersyjnie, ale naprawdę uważam, że żadna improwizacja w Factory
2, nie miała w sobie tyle rzeczywistej obecności, co naturalność, nieograniczenie konwenansem
fizycznym, brak emocjonalnych zahamowań aktorów Teatru 21.
Justynie Sobczyk po raz kolejny udało się stworzyć wspólnie z zespołem taki scenariusz, tak
rozłożyć akcenty i naświetlić problemy, że to, co społecznie traktowane jest jako ułomność, okazuje
się tutaj atutem, wartością. Dla mnie Teatr 21 buduje absolutnie nową jakość teatru. Nie
współczuję, nie lituję się, po prostu bardzo cenię.

Podobne dokumenty