http://wyborcza.pl/1,76842,5218836

Transkrypt

http://wyborcza.pl/1,76842,5218836
Reklamy google
http://wyborcza.pl/1,76842,5218836,List_otwarty_naukowcow_w_sprawie_roslin_genetycznie.html
List otwarty naukowców w sprawie roślin genetycznie modyfikowanych do premiera Piotr Węgleński, Uniwersytet Warszawski 2008­05­16, ostatnia aktualizacja 2008­05­16 13:08 Szanowny Panie Premierze, My, niżej podpisani, pracownicy naukowi i studenci reprezentujący wszystkie dziedziny nauk przyrodniczych, medycznych i rolniczych, zwracamy się do Pana premiera z prośbą o przyjrzenie się niezwykle ważnemu problemowi, jakim stała się uprawa i wykorzystywanie roślin genetycznie modyfikowanych (GMO). Człowiek modyfikował rośliny od zarania dziejów, co nie budziło żadnych kontrowersji do czasu, gdy zastosowano nowe technologie, dające szansę na szybkie pozyskiwanie nowych odmian. Z niejasnych przyczyn, ale przede wszystkim z powodu niewiedzy, przeciwko tym odmianom zwanym GMO, wystąpiło kilka organizacji ekologicznych i konsumenckich. Zdołały one wytworzyć atmosferę niechęci społecznej w stosunku do GMO i spowodować, że w niektórych krajach wprowadzono ograniczenia w stosowaniu GMO. Do krajów tych należy Polska, w której restrykcje wobec GMO są wyjątkowo ostre w porównaniu z innymi krajami UE, nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych. W związku z powyższym, chcielibyśmy zapewnić Pana Premiera, że zgodnie z naszą wiedzą, nie istnieją jakiekolwiek racjonalne podstawy uprzedzeń w stosunku do GMO. W szczególności: Spożywanie produktów wytworzonych z GMO lub mięsa zwierząt lub drobiu karmionego paszami wytworzonymi z GMO nie stanowi jakiegokolwiek zagrożenia dla zdrowia człowieka; Zagrożenie dla środowiska, jakie wynika z wprowadzania GMO do upraw w danym regionie, jest dokładnie takie same, jakie wiąże się z introdukcją każdego nowego gatunku lub odmiany roślin. Należy dokładnie monitorować efekty wprowadzania do środowiska wszystkich nowych odmian, ale nie ma żadnych powodów, by w stosunku do GMO stosować zasady inne, niż w stosunku do odmian otrzymanych metodami tradycyjnymi. Zakaz uprawiania lub importowania pasz GMO do Polski spowoduje gwałtowny wzrost cen mięsa i znacznie zmniejszy konkurencyjność polskiego rolnictwa wobec rolnictwa tych krajów, w których ograniczenia stosowania GMO są znacznie słabsze lub w ogóle nie istnieją. Szanowny Panie Premierze! Sądzimy, że wszystkim nam zależy, by gospodarka w Polsce była oparta na wiedzy. Zasada ta powinna dotyczyć wszystkich gałęzi gospodarki, w tym również tak ważnej jak rolnictwo. Zwracamy się do Pana z apelem o wysłuchanie w sprawach GMO głosu polskich instytucji i środowisk naukowych. Ze swojej strony zobowiązujemy się do przeprowadzenia szerokiej kampanii informacyjnej, której celem będzie przekonanie społeczeństwa, że obawy w stosunku do GMO nie mają racjonalnych podstaw. Jednocześnie apelujemy, by Rząd RP zwrócił baczniejszą uwagę na sprawy związane z ochroną środowiska naturalnego kraju. Minister Środowiska nie powinien, naszym zdaniem, zajmować się irracjonalnymi zagrożeniami związanymi z GMO, ale z całą energią zająć się realnymi problemami, takimi jak stan wód w Polsce, emisja gazów cieplarnianych, ochrona obszarów najcenniejszych przyrodniczo i wieloma innymi, które wymagają mądrych i szybkich rozwiązań. Nie można dopuścić do tego by konflikty w rodzaju tego, jaki towarzyszył budowie autostrady w Dolinie Rospudy, stale się powtarzały. Polska powinna stać się krajem traktującym sprawy ochrony środowiska z największą powagą. Z wyrazami najgłębszego szacunku,
Warszawa, dnia 12 maja 2008 r.
1
Uzasadnienie skierowania Listu otwartego do premiera
Szanowni Państwo, Od kilku lat trwa w Polsce dyskusja na temat GMO, zdominowana przez przeciwników stosowania nowych technik genetycznych. Przedstawiane są całkowicie bezzasadne twierdzenia o szkodliwości żywności wytwarzanej z roślin modyfikowanych genetycznie lub też ze zwierząt karmionych takimi roślinami. Wyrażane są również poglądy wyolbrzymiające zagrożenia dla środowiska, które rzekomo wynikają z uprawiania GMO. Poglądy te znajdują posłuch wśród rolników i konsumentów, gdyż, co jest winą naszego środowiska, nie zadbaliśmy o to, by szkoły, uczelnie i środki masowego przekazu dostarczały szerokiej publiczności, wyczerpującej i rzetelnej informacji na temat GMO. Niestety, fałszywe poglądy na temat GMO są rozpowszechnione nie tylko wśród niespecjalistów. Hołdują im niektórzy politycy i wysocy urzędnicy państwowi a ich niechęć do GMO przekłada się na poważne straty naszej gospodarki, wynikające z obniżenia konkurencyjności naszego rolnictwa i wysokich kar finansowych, będących konsekwencją naruszania przepisów przyjętych przez Unię Europejską. Zdaniem wielu uczonych zajmujących się genetyką, rolnictwem i medycyną, których opinii zasięgałem, wystąpienie do polskich władz państwowych z apelem o rozsądek w traktowaniu problemu GMO, stało się pilną koniecznością. Stąd też proponuję wystosowanie do Premiera listu, w którym zawarta jest oferta naszego środowiska podjęcia szerokiej akcji informacyjnej, która powinna zmienić stosunek społeczeństwa do GMO. Jestem przekonany, że Premier skorzysta z naszej oferty i że z uwagą wysłucha głosu uczonych udowadniając, że budowanie społeczeństwa i ekonomii opartych na wiedzy nie jest dla Niego pustym hasłem. Jednocześnie w imieniu inicjatorów niniejszego listu chciałbym zapewnić kolegów z instytucji naukowych i z organizacji pozarządowych, że ochrona środowiska jest i będzie naszą wielką troską i ze będziemy dokładać wszelkich starań by eliminować nawet najmniejsze zagrożenia dla środowiska, które mogłyby wynikać ze stosowania wszelkich, nie tylko GMO, nowych technologii w rolnictwie i gospodarce. Licząc na szerokie poparcie dla przedstawionej sprawy, zwracam się do wszystkich Państwa, profesorów i studentów, o podpisanie załączonego listu. Piotr Węgleński, Uniwersytet Warszawski Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,76842,5204776,Czerwona_latarnia__bunty_antykartoflane_i_biotechnologie.html
Czerwona latarnia, bunty antykartoflane i biotechnologie
Hilary Koprowski, Zenon Steplewski, Maxim Golovkin, profesorowie Biotechnology Foundation Laboratories Uniwersytetu Thomasa Jeffersona w Filadelfii, USA
2008­05­13, ostatnia aktualizacja 2008­05­13 14:59 2
Kiedy w ubiegłym stuleciu na ulicach Londynu pojawiły się pierwsze samochody, prawo nakazywało, by goniec z czerwoną latarnią biegł przed pojazdem i ostrzegał pieszych przed tym nowym wynalazkiem. W ten sposób zrazu postawiono zaporę, która oddzielała ludzi od wyimaginowanego niebezpieczeństwa, a jednocześnie blokowała rozwój tego nowego, szybszego środka transportu.
Kiedyś w Rosji chłopi mocno sprzeciwiali się uprawom ziemniaka, nowej egzotycznej rośliny z Ameryki. Dochodziło nawet do buntów antykartoflanych! Trzeba było 30 lat oraz interwencji samego cara, aby ludzie przekonali się, że ziemniaki to ważne źródło pożywienia dla ludzi i zwierząt.
Obawiamy się, że dzisiaj całkiem podobnie stawia się zapory przeciw roślinom, które zostały zmodyfikowane genetycznie dla dobra ludzkości. Nieracjonalny strach staje się przeszkodą w zapewnieniu zwierzętom i ludziom obfitszego i lepszego pożywienia. Co więcej, brak jest także akceptacji dla genetycznie modyfikowanych roślin jako źródła bezpiecznych i znacznie tańszych szczepionek i leków. Takie rośliny są również nadzieją na tańsze, łatwo odtwarzalne, alternatywne źródło energii wobec rosnących niebotycznie cen paliw kopalnych.
Trzeba pamiętać, że wszystkie obecne rośliny jadalne wywodzą się z niegdyś dziko rosnących gatunków, które przez stulecia były dobierane przez człowieka dla ze względu na ich indywidualne cechy genetyczne. To hybrydyzacja i inne techniki rozwijane w ciągu wieków doprowadziły do obecnie hodowanych odmian. Dlaczego więc tak trudno jest pojąć, że modyfikacje genetyczne za pomocą nowoczesnych narzędzi biotechnologii to kontynuacja tych samych działań, ale w sposób szybszy i znacznie lepiej kontrolowany? Dlaczego nie akceptują tego nawet niektórzy (na szczęście nieliczni) przedstawiciele środowiska naukowego? Zupełnie jak angielscy farmerzy, którzy obawiali się, że ich krowy przestaną dawać mleko, kiedy w pobliżu pastwisk przejadą lokomotywy!
Piszemy ten list z nadzieją, że tak bliskie nam środowisko naukowe poczuje się w obowiązku jasnego wytłumaczenia społeczeństwu, jak ważne są rośliny modyfikowane w produkcji bezpieczniejszych i tańszych białek terapeutycznych oraz alternatywnych paliw.
Źródło: Gazeta Wyborcza
==================================================================
http://wyborcza.pl/1,82247,4982249.html
GMO: nauka przegrywa z zyskiem
Maciej Muskat
2008­03­02, ostatnia aktualizacja 2008­03­02 20:14 Debata w sprawie żywności genetycznie modyfikowanej pokazuje, jak dalece mogą się posunąć osoby z tytułami profesorskimi w obronie nie nauki, lecz konkretnej technologii, do tego przestarzałej i wysoce niebezpiecznej ­ pisze Maciej Muskat z Greenpeace Pomimo upływu jednej trzeciej wieku i ponad 350 mld dolarów zainwestowanych w to cacko, huragan pozostaje bardziej przewidywalny, a pożar bardziej możliwy do opanowania niż rośliny genetycznie modyfikowane ­ tak w zwięzłych słowach naszą wiedzę o GMO ujął prof. Ignacio Chapella z Uniwersytetu 3
Kalifornijskiego w Berkeley. Trudno o trafniejszą recenzję.
Obawy związane z wpływem GMO na zdrowie człowieka nie wynikają z tego, że geny z takich organizmów mogłyby "przeskoczyć" do człowieka, lecz z faktu, że mogą zmieniać funkcjonowanie nas samych. Do dziś nie ma praktycznie żadnych badań, w których przeanalizowano by wpływ GMO na człowieka. Istnieją jedynie badania dotyczące zwierząt laboratoryjnych. I są one niepokojące: znaczące zmiany we krwi i nerkach szczurów karmionych modyfikowaną kukurydzą MON863 to tylko jeden z wielu przykładów potwierdzających, że modyfikacja genetyczna zmienia metabolizm komórkowy. Skutków tych zmian nie potrafimy przewidzieć.
Kompletnym horrendum jest twierdzenie ­ przytaczane w "Gazecie" przez prof. Piotra Węgleńskiego ­ że 300 mln Amerykanów je żywność GMO i nic im nie jest. Równie dobrze ja mógłbym powiedzieć, że wskaźniki dotyczące pogarszającego się zdrowia Amerykanów są wyłącznie wynikiem wpływu GMO. Tego typu stwierdzenia nie mają żadnej wartości naukowej, bo nie są oparte na badaniach. Jedna z odmian kukurydzy dopuszczona do spożycia przez ludzi w USA była badana jedynie przez 45 dni. Na kurczakach. Dużo więcej wiemy natomiast o wpływie GMO na środowisko. Inżynieria genetyczna promuje rolnictwo wielkoobszarowe i stosowanie chemii, co łatwo zrozumieć, biorąc pod uwagę, że właścicielami patentów na GMO są koncerny agrochemiczne. Nieprawdą jest, że stosowanie GMO prowadzi do mniejszego zużycia środków ochrony roślin. Zużycie to jest mniejsze tylko w pierwszych kilku latach od wprowadzenia upraw GMO. Potem znacząco rośnie. Charles Benbrook, były ekspert Białego Domu i dyrektor Rady ds. Rolnictwa Amerykańskiej Akademii Nauk, opublikował cztery lata temu raport, z którego wynika, że po wprowadzeniu GMO w USA do środowiska dostało się o 55 tys. ton pestycydów więcej, niż zużyto by ich w konwencjonalnym rolnictwie! Od wprowadzenia w USA upraw modyfikowanych genetycznie aż 19­krotnie wzrosło zużycie Glyfosatu, najbardziej znanego środka chemicznego używanego przy produkcji GMO, którego negatywne działanie na zdrowie ludzkie i środowisko jest potwierdzone. Podobnie jest w Argentynie i Brazylii.
Wbrew sugestiom wielu naukowców organizmy genetycznie modyfikowane nie mają nic wspólnego z naturalnym procesem krzyżowania znanym rolnikom na całym świecie. Inżynieria genetyczna przełamuje ewolucyjne bariery między gatunkami i tworzy formy życia ­ sałata z genem skorpiona, kukurydza z genem bakterii ­ które nigdy nie pojawiłyby się w przyrodzie w sposób naturalny.
I gdyby GMO przynosiły chociaż wyższe plony... Ale nie przynoszą! W najlepszym wypadku inżynieria genetyczna ma neutralny wpływ na plonowanie, ale w wielu wypadkach zbiory są mniejsze niż przy uprawach konwencjonalnych. Najlepszym przykładem jest modyfikowana soja, której plony są 5­10 proc. niższe od odmian konwencjonalnych. GMO nie będą panaceum na głód na świecie, bo nawet FAO, Światowa Organizacja ds. Żywności i Rolnictwa, potwierdza, że głód bierze się głównie ze złej dystrybucji żywności.
Może w takim razie GMO wzbogaca naturalne odmiany roślin w wartości zdrowotne? Zwolennicy GMO powtarzają historię o tzw. złotym ryżu, którego główną zaletą miała być większa ilość witaminy A, co z kolei miało prowadzić do zmniejszenia ślepoty (wynikającej z niedoboru tej witaminy) wśród mieszkańców Trzeciego Świata. Niestety, w powodzi marketingowych sloganów zapominają podać jedną ważną informację: zalecana dzienna dawka witaminy A wymagałaby spożycia kilku kilogramów tego ryżu dziennie.
Co gorsza, mylą się ci, którzy twierdzą, że "jak ktoś nie chce jeść GMO, to nie musi". Współistnienie upraw ekologicznych, konwencjonalnych i zmodyfikowanych nie jest możliwe. Najnowszy raport Greenpeace dokumentuje przypadki skażenia pól, paszy i żywności roślinami GMO. Zapylanie krzyżowe czy nasiona gubione podczas transportu prowadzą do skażenia sąsiednich upraw i w efekcie rolnicy są zmuszeni do przestawiania produkcji na modyfikowaną. I właśnie dlatego obywatele miast (500 we Włoszech), regionów (od hinduskiej Kerali po wszystkie 54 prefektury Grecji) i całych krajów (Austria, Szwajcaria, Francja, Włochy, Grecja, Węgry) przekonali polityków, że jedynym rozwiązaniem jest całkowity zakaz uprawy i obrotu GMO. Tak jak napisał minister Nowicki: nadejdzie czas, kiedy nawet Komisja Europejska będzie musiała zrealizować żądanie "Europy wolnej od GMO". 4
Na produktach GMO zyskują jedynie wielkie koncerny agrochemiczne posiadające patenty do tych roślin i sprzedające środki chemiczne do ich uprawy, a także wielkoobszarowi rolnicy, którzy oszczędzają na mniejszym zatrudnieniu ­ dzięki masowemu stosowaniu pestycydów.
Przegrywają wszyscy inni: ponad 99 proc. rolników na ziemi, którzy jeszcze nie uprawiają GMO, oraz konsumenci, którzy tracą zdrowie w wyniku coraz większej ilości chemii w pożywieniu. W swoim artykule prof. Tomasz Twardowski posiłkuje się niedawną wypowiedzią abp. Życińskiego na temat GMO. Nie pozostaje więc nic innego, niż przypomnieć słowa Jana Pawła II, który w 2000 r., podczas spotkania z 50 tys. rolników w Watykanie, powiedział, żeby "opierali się pokusie zysku i wysokiej produktywności ze szkodą dla przyrody". Papież dodał też, że "jeśli nowoczesne techniki rolnicze nie pogodzą się z prostym językiem przyrody, życie człowieka będzie związane z coraz większym ryzykiem, czego niepokojące oznaki już widzimy".
GMO bywa nazywane "żywnością Frankensteina", lecz warto pamiętać, że Frankenstein nie jest imieniem żałosnego, niebezpiecznego stworzenia znanego z filmów, lecz nazwiskiem szalonego naukowca, który był jego autorem. Działania i argumenty przemysłu i zwolenników GMO to arogancja wobec ograniczeń natury i zbytnia wiara we własne możliwości. To się kończy karą. Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,82247,4958514.html
Mówię "tak" dla GMO
prof. Tomasz Twardowski*
2008­02­24, ostatnia aktualizacja 2008­02­24 19:17 Ogromne możliwości i nowe perspektywy związane z wykorzystaniem biotechnologii stały się też powodem wielu obaw. Ich wynikiem są przepisy, które mają zminimalizować zagrożenia związane z gospodarczym wykorzystywaniem organizmów genetycznie modyfikowanych (GMO). Wiele wątpliwości i obaw dotyczących wykorzystywania GMO w rolnictwie i produkcji żywności wynika z braku wiedzy o istocie nowych technologii i ich relacji z dotychczas stosowanymi technikami w hodowli roślin uprawnych. Najczęstszym nieporozumieniem jest pogląd, że wprowadzanie zmian w genetycznym kodzie organizmów stało się możliwe dopiero dzięki metodom biologii molekularnej, a także iż zmiany zapisu genetycznego są czymś nowym, dotąd niestosowanym.
W rzeczywistości od zarania dziejów w rolnictwie modyfikacje genetyczne były podstawą udomowienia roślin i nie ma już ani jednego gatunku uprawnego, który nie byłby modyfikowany genetycznie. Nowością inżynierii genetycznej jest sposób zmieniania zapisu genetycznego organizmów, a nie sam fakt dokonywania tych zmian. Z punktu widzenia hodowcy roślin nowoczesna biotechnologia stwarza tylko dodatkowe możliwości tworzenia zmienności genetycznej, z której korzysta on w procesie selekcji i hodowli nowych odmian roślin uprawnych.
Ile kosztuje zakaz dla GMO?
Przeciwnicy inżynierii genetycznej i wykorzystania GMO bardzo starannie pomijają nader istotny 5
problem: ile stracimy na rezygnacji z nowoczesnej biotechnologii. Jeżeli my zrezygnujemy, to inni zajmą nasze miejsce! Ile zatem będzie nas kosztować błąd zaniechania, za który zapłacą wszyscy podatnicy?
Wycena całościowa jest niemożliwa. Natomiast są konkretne przykłady. Polska nie jest samowystarczalna żywnościowo. Rocznie importujemy ok. 2 mln ton genetycznie zmodyfikowanej soi i kukurydzy na pasze. Można kupić surowiec niezmodyfikowany, ale ok. 30 proc. drożej. Wtedy albo produkty powstałe na bazie tych pasz (jaja, mleko, kurczaki, schab, wołowina) podrożeją o blisko 10­20 proc., albo te same produkty będziemy importować. Tyle że sprowadzane z zagranicy, np. kurczaki będą skarmione paszą genetycznie zmodyfikowaną i na dodatek będą droższe, bo z importu.
Inny przykład: gąsienica o nazwie Omacnica prosowianka nie występowała w Polsce przed 2000 r., jednak już w 2006 r. spowodowała w południowej Polsce straty rzędu 40 proc. Zabiegi agrotechniczne nie dają praktycznie żadnego efektu; co więcej, kukurydza zniszczona przez omacnicę jest dodatkowo zanieczyszczona mykotoksynami groźnymi dla ssaków, czyli także dla człowieka. Genetycznie zmodyfikowana kukurydza MON810 zapewnia plony bez strat. Wprawdzie ziarno siewne jest droższe, za to rolnik ma zapewniony zysk, a nie stratę. Taka kukurydza w niewielkim zakresie jest uprawiana w naszym kraju od 2006 r.
Dramatyczny wzrost cen artykułów rolnych, głównie zbóż na rynkach światowych w ubiegłym roku, pokazał, jak iluzoryczne są nagłaśniane w mediach nadwyżki w rolnictwie. Z danych Instytutu Ekonomiki Rolnictwa wynika, że mimo nadwyżek w pewnych asortymentach jesteśmy jako kraj importerem netto żywności. Oznacza to, że wzrost wydajności i obniżanie kosztów produkcji będą w dalszym ciągu decydowały w walce konkurencyjnej. Zakaz wykorzystywania w rolnictwie odmian i produktów GMO dopuszczonych przez UE rodzi nie tylko konflikt z prawem unijnym, ale pozbawia też polskich rolników ważnego elementu podnoszenia efektywności produkcji. Ponadto rośliny genetycznie zmodyfikowane mają zasadnicze znaczenie dla produkcji bioenergii z surowców odnawialnych oraz biomateriałów. Alternatywne rozwiązania, np. często wspominane rolnictwo ekologiczne czy też żywność "naturalna", są bardzo kosztowne i mało wydajne, a przez to adresowane do zamożnego konsumenta gotowego za szczególny produkt zapłacić wysoką cenę. Obecnie rolnictwo ekologiczne w Polsce nie stanowi więcej niż 1 proc.
Strachy na lachy
Największy sprzeciw budzi stosowanie GMO w rolnictwie w formie transgenicznych odmian roślin uprawnych. Sprzeciw przed stosowaniem GMO niewiele ma wspólnego z ewentualnym ryzykiem. Uwolnienie do środowiska zmodyfikowanych bakterii w celu ich wykorzystania w technologiach ochrony środowiska obarczone jest często większym ryzykiem niż uprawa transgenicznych odmian roślin uprawnych czy też produkcja żywności.
Obawy związane z użytkowaniem GMO w rolnictwie, które legły u podstaw restrykcyjnych klauzul zawartych w polskich ustawach o paszach i nasiennictwie, najkrócej i najbardziej rzeczowo skwitowała Komisja Europejska. W stanowisku opublikowanym 19 stycznia br. Komisja uznała, że polski rząd nie przedstawił żadnych danych merytorycznie uzasadniających obawy przed GMO i modyfikowaną genetycznie żywnością, które zostały dopuszczone do uprawy i obrotu przez kompetentne organy UE. Należy podkreślić, że przepisy UE dotyczące GMO, a szczególnie modyfikowanych roślin w rolnictwie, są bardzo restrykcyjne. W konsekwencji przed dopuszczeniem do obrotu lub uprawy każda nowa transformacja, a nie tylko rodzaj organizmów, jest szczegółowo badana pod każdym względem.
Na zamówienie Departamentu Rolnictwa USA Amerykańska Akademia Nauk opublikowała w 2002 r. raport o wpływie roślin transgenicznych na środowisko koncentrujący się na ocenie, w jaki sposób 6
istniejące regulacje prawne pozwalają przewidywać potencjalne zagrożenia związane z tą technologią. Najważniejsza konkluzja tego opracowania brzmi: rolnictwo w istocie jest aktywnością świadomie ograniczającą bioróżnorodność. Proces transgenezy nie wiąże się z innym rodzajem ryzyka niż to związane z tradycyjnymi metodami tworzenia zmienności genetycznej. Pod względem potencjalnych zagrożeń dla środowiska nie ma zasadniczej różnicy między odmianami transgenicznymi a wprowadzeniem gatunków z odmiennych ekosystemów. W przypadku roślin transgenicznych ich znaczny stopień udomowienia zmniejsza wręcz ryzyko tych zagrożeń w porównaniu z tzw. gatunkami inwazyjnymi. Mimo to procedury stosowane w procesie uwalniania do środowiska roślinnych GMO zakładają, że potencjalne zagrożenia są analogiczne jak w przypadku gatunków inwazyjnych.
Dziwna jest sytuacja, w której praktycznie nie znajdujemy żadnej "propagandy" i "reklamy" genetycznie zmodyfikowanych produktów (roślin, pasz, ich przetworów czy np. leków), a obserwujemy intensywną krytykę i zgłaszanie obaw, które nie są poparte kompleksowymi badaniami. Komisja Europejska prowadziła prace nad wpływem GMO na człowieka i środowisko przez wiele lat; Europejski Urząd Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) prowadzi ciągły nadzór, European Joint Research Center nadzoruje sieć laboratoriów kontrolnych GMO. Jednakże pojedyncze niezweryfikowane oświadczenia w mediach (sławetne prace Pusztaia sprzed blisko 10 lat czy też Ermakowej z 2006 r.) zyskują znacznie większy rozgłos i te właśnie poglądy popularyzowane są przez nielicznych naukowców.
Najzwięźlej rzecz ujął w grudniu abp Józef Życiński, wzywając wiernych, "aby nie bali się żywności modyfikowanej genetycznie. Medycyna nie ma żadnej wiedzy, by żywność zmieniona genetycznie niosła jakieś zagrożenia". (cytat za PAP). Pod tymi słowami podpisuję się obiema rękami.
Bilans zysków i strat
Warto poważnie dyskutować o potencjalnych zagrożeniach. Pierwsza kwestia to monopole, globalizacja i zyski. Producent pracuje dla zysku. Obowiązkiem państwa jest kontrola, aby zysk był godziwy i nie krzywdził ludzi.
Kwestia ładu w przyrodzie oraz zachowania bioróżnorodności też jest bardzo istotna. Każdy producent rolny dąży do monokultury, a zatem aby na polu pszenicy rosła tylko i wyłącznie pszenica, a nie maki i chabry. Zrozumiałe, że aby to osiągnąć, rolnik stosuje chemię, która zanieczyszcza środowisko. Dążymy do otrzymania nowych właściwości roślin i zwierząt, które są nam potrzebne, a które nie występowały wcześniej w przyrodzie. Przykładem może być pszenżyto (czyli krzyżówka dwóch niekrzyżujących się naturalnie gatunków), które otrzymano zaledwie 50 lat temu. Albo tzw. czarne tulipany, których wyhodowanie było możliwe dzięki zastosowaniu promieniotwórczości. Pozostaje pytanie: czy mamy 100 proc. pewności i bezpieczeństwa, czy wiemy, jakie będą efekty naszych dzisiejszych działań za kilka pokoleń? Otóż uczciwa odpowiedź na to pytanie brzmi: przekształcanie myśli uczonych w codzienne produkty konsumpcyjne prowadzi do większej liczby pytań niż odpowiedzi. Taki jest postęp nauki i techniki. Dzięki temu współcześnie żyjemy tak długo, a jakość naszego życia jest na tak wysokim poziomie. Rezygnując z innowacji, rezygnujemy z poprawy warunków naszego wspólnego bytu.
Należy dokonać bilansu zysków i strat. Wprowadzenie administracyjnych zakazów spowoduje przede wszystkim import żywności (w pierwszym rzędzie mięsa drobiowego) na dodatek również opartej na surowcach genetycznie zmodyfikowanych. Poza tym narażamy się na konflikt z Unią Europejską i osłabiamy konkurencyjność produkcji krajowej. Droższa żywność z importu oznacza zaś wzrost kosztów utrzymania i likwidację miejsc pracy w rolnictwie.
Przyjęcie przez Polskę bardzo rygorystycznych regulacji w zakresie GMO, jakimi są przepisy UE, w wystarczającym stopniu spełnia wymogi przezorności w korzystaniu z nowych technologii. Nie zamyka 7
też przed producentami możliwości korzystania z nowych technologii, a konsumentom daje prawo wyboru.
*prof. Tomasz Twardowski jest biologiem molekularnym z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN, szefem Polskiej Federacji Biotechnologii
Śródtytuły od redakcji
Źródło: Gazeta Wyborcza
======================================================================
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33211,4952083.html
Czy naprawdę musimy jeść żywność genetycznie modyfikowaną?
prof. Maciej Nowicki, minister środowiska
2008­02­21, ostatnia aktualizacja 2008­02­21 20:20 Inżynieria genetyczna to wspaniała dziedzina nauki, pomocna w walce z chorobami, biedą. Nie możemy jednak bezkrytycznie przyjmować wszystkiego, co genetyka przynosi. Nie wiemy jeszcze na pewno, czy ten eksperyment nie jest szkodliwy W toku ewolucji trwającej miliony lat natura wytworzyła ogromną liczbę gatunków, które są skarbem naszej planety. Niestety, ten skarb jest zagrożony przez ekspansywne działania człowieka. Ostatnie sto lat to okres rabunkowej gospodarki zasobami przyrody, a także ­ od niedawna ­ wprowadzanie do naturalnych siedlisk gatunków obcych, które okazywały się inwazyjne i zaczęły wypierać gatunki rodzime.
Ludzkość próbuje się bronić. Na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r. przyjęto "Konwencję o ochronie bioróżnorodności". A Unia Europejska deklaruje, że po 2010 r. nie powinien wyginąć żaden gatunek fauny i flory z listy gatunków zagrożonych. I to właśnie w tym kontekście musimy rozważyć świadome wprowadzanie do środowiska ­ a więc i do łańcucha pokarmowego człowieka ­ roślin i zwierząt modyfikowanych genetycznie. Organizmów sztucznych, niewytworzonych przez przyrodę. Ten proces zaczął się niedawno. Jesteśmy dopiero u początku drogi, nie wiemy jeszcze, dokąd nas ona doprowadzi i czy coraz śmielsze manipulacje genetyczne nie przyniosą ludzkości więcej szkody niż pożytku.
Bezspornie, inżynieria genetyczna jest wspaniałą dziedziną nauki, pomocną w walce ludzkości z chorobami, biedą, starością, w tworzeniu lekarstw itp. Nie może to jednak oznaczać bezkrytycznego przyjmowania wszystkiego, co genetyka przynosi. Zarówno w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej zmuszeni jesteśmy obecnie do wprowadzenia do upraw polowych sztucznie otrzymanych żywych organizmów, które mogą się tam namnażać, krzyżować, przemieszczać na duże odległości i wypierać inne, naturalne gatunki. To jest eksperyment na ogromną 8
skalę, którego rezultatów nikt obecnie nie jest w stanie przewidzieć! Stale jeszcze daleko nam do posiadania dostatecznej liczby wiarygodnych informacji naukowych, aby mieć pewność, że ten eksperyment nie jest szkodliwy dla rolnictwa, dla dzikiej przyrody i dla zdrowia ludzkiego. Rośliny z bakteriami i rzepak superchwast
Dotychczasowe badania dają wyniki niezadowalające, a wiele z nich wskazuje na szkodliwość roślin transgenicznych i ich produktów. Dla przykładu, rośliny, którym "wstrzyknięto" bakterię Bacillus thuringiensis (Bt) produkują toksynę niszczącą wszystkie owady żerujące na tych roślinach. A co z ptakami, które się tymi owadami żywią? Czy nie jest to w sprzeczności z tworzonymi w krajach unijnych "ptasimi" obszarami chronionymi Natura 2000?
Inny przykład to modyfikowany genetycznie rzepak. Ma niezwykle lekki pyłek, który może przenosić się na duże odległości i jest rośliną odporną na wszelkie środki chwastobójcze. Powstaje więc superchwast nieomal niezniszczalny zarówno na polu poprzednio obsianym rzepakiem, jak i w okolicy. Jego bliskie pokrewieństwo z kapustą, sałatą, rzodkiewką czy kalafiorem i łatwość rozprzestrzeniania się pyłku sprawiają, że istnieje niebezpieczeństwo zanieczyszczenia (przez zapylenie) innych upraw. Z tego powodu np. Austria wystąpiła do Komisji Europejskiej o zakaz jego uprawy i handlu.
Problem takich superchwastów szybko narasta zarówno w USA, jak i w Argentynie, a więc w dwóch państwach, gdzie roślinami GMO obsadzono największe obszary. Aby je zniszczyć, potrzebne są opryski z wyjątkowo wysokimi dawkami herbicydów o coraz większej toksyczności. A przecież chodziło o to, aby dzięki inżynierii genetycznej wyeliminować stosowanie chemikaliów.
W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej wyników badań dotyczących szkodliwego wpływu roślin transgenicznych, ich pyłków i produktów spożywczych na zdrowie zwierząt doświadczalnych oraz ­ co znacznie groźniejsze ­ na ludzi. Doświadczenia te wskazują na możliwość powstawania różnego rodzaju alergii, chorób układu pokarmowego, a nawet chorób nowotworowych. Okazuje się bowiem, że toksyny zawarte w produktach wytworzonych z roślin GMO nie są niszczone przez system pokarmowy człowieka lub zwierząt, jak początkowo sądzono. Poza tym wprowadzenie genów odpornych na antybiotyki (jako tzw. genów pomocniczych) sprawia, że człowiek nabywa odporności na te środki farmakologiczne, jakże ważne w zwalczaniu różnych chorób.
Tego rodzaju przykłady można by mnożyć. Podważają one początkowe, entuzjastyczne wyniki badań wskazujących na same zalety organizmów GMO: wyższe plony, dużą odporność na susze i szkodniki, a więc większą korzyść ekonomiczną dla rolników. Cui bono?
Prawdziwe korzyści będą mieć wielkie koncerny światowe, oferujące licencjonowane ziarna, które powinny wypierać ziarna naturalne. To nie rolnik, ale dostawca ziarna miałby w przyszłości dyktować jakość i cenę nowego zasiewu. Chodzi o interesy ekonomiczne na skalę miliardów dolarów rocznie.
Ważnym argumentem, którym szermuje się, aby przekonać do szybkiego wprowadzenia w Polsce pasz i roślin GMO, jest znacznie niższa cena soi transgenicznej stanowiącej istotny składnik pasz dla drobiu i trzody chlewnej. Rolników straszy się, że przy dalszym zakazie importu soi GMO ­ przy jednoczesnym jej stosowaniu w innych państwach ­ hodowla stanie się nieopłacalna, a w Polsce i tak będziemy jedli mięso ze zwierząt karmionych paszą GMO, tyle że to mięso będzie pochodzić z importu. Tymczasem okazuje się, że na światowej giełdzie zaopatrzeniowej w Chicago ceny śruty z soi naturalnej są tylko o 8­12 proc. wyższe od śruty z soi GMO. Ponieważ soja stanowi nie więcej niż 30 proc. gotowych pasz, oznacza to, że zakup soi GMO obniża cenę paszy zaledwie o... 3 proc. A jednocześnie spowoduje zanieczyszczenie mięsa zwierząt hodowlanych produktami GMO.
A przecież świadomość konsumentów rośnie i są oni w stanie zapłacić znacznie wyższą cenę za żywność czystą, bez modyfikacji. To z nawiązką może pokryć wyższą cenę paszy. To do konsumentów powinno należeć ostatnie słowo, ale warunkiem jest sprawny system kontroli jakości oraz oznaczania produktów 9
spożywczych.
Polska ze swoim tradycyjnym rolnictwem i bogactwem przyrody ma wielkie szanse na stanie się największym w Europie dostawcą "czystej" ekologicznie żywności.
Stajemy więc przed dylematem: czy promować rozwój rolnictwa ekologicznego wraz ze stworzeniem systemu kontroli jakości i atestacji żywności, czy też ulec naciskom zewnętrznym i dopuścić do upraw roślin GMO i hodowli zwierząt na paszach GMO w imię iluzorycznej poprawy ekonomiczności produkcji rolniczej? Ci, którzy dążą do tego drugiego rozwiązania, powinni najpierw odpowiedzieć na pytanie, po co w Polsce i w całej Europie mamy zwiększać plony tą ryzykowną metodą, skoro w UE jest nadmiar produktów rolnych wytworzonych metodami dotychczasowymi.
Stanowisko Światowej Organizacji Handlu (WTO) zmusza Komisję Europejską, aby zezwoliła na import organizmów genetycznie zmodyfikowanych z największych koncernów światowych (Monsanto, Cargill), z takich krajów jak USA, Argentyna i Kanada. Do 2004 r. trwało w UE moratorium na stosowanie GMO, lecz po jego zakończeniu WTO wniosła skargę przeciwko Unii Europejskiej ­ i ta zaczęła dawać zezwolenia.
Polska broni się jednak przed tymi nakazami. Poprzedni rząd ogłosił nasz kraj wolnym od GMO. Tak samo postąpiły wszystkie sejmiki wojewódzkie. Nie jesteśmy w tym oporze osamotnieni. Sojuszników mamy w wielu krajach i regionach, m.in. Grecji, Austrii, na Węgrzech, we Włoszech, w Walii, a ostatnio także we Francji. Sondaże pokazują, że społeczeństwa Unii Europejskiej są w większości przeciwne GMO. Może więc kiedyś uda się ogłosić, że cała Unia Europejska jest wolna od GMO?
Śródtytuły od redakcji
Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,82247,4997877.html
Absurdalny zakaz GMO
Maciej Tomaszewicz, jest sekretarzem generalnym Izby Zbożowo­Paszowej 2008­03­06, ostatnia aktualizacja 2008­03­06 20:04 Zakaz użycia roślin genetycznie modyfikowanych w produkcji pasz miałby katastrofalny wpływ na hodowlę drobiu, trzody chlewnej i bydła, na cały przemysł mięsny i produkcję zbożową w Polsce. I równie katastrofalne konsekwencje dla konsumentów Poprzedni rząd, realizując swoją politykę "Polska wolna od GMO", do ustawy o paszach z lipca 2006 r. wprowadził przepis o zakazie używania produktów GMO w produkcji pasz.
Przepis ten miał wejść w życie 12 sierpnia 2008 r. Nie wiadomo, czy tak się stanie. Po pierwsze, jest on niezgodny z prawem Unii Europejskiej, a po drugie, realizacja tego przepisu może zostać objęta moratorium trwającym do 2012 r. Tak w każdym razie wynika z ostatnich zapowiedzi ministra rolnictwa Marka Sawickiego.
Tak naprawdę jednak ten zapis powinien zniknąć zupełnie. Polski przemysł paszowy od kilkunastu miesięcy próbuje zwrócić uwagę rządu i parlamentu na jego całkowity bezsens. Przy okazji debaty o GMO warto pokazać, jakie gospodarcze konsekwencje miałoby wprowadzenie zakazu stosowania produktów GMO w 10
produkcji pasz.
Skutkiem pierwszym byłyby gigantyczne utrudnienia w imporcie do Polski podstawowego surowca do produkcji pasz, jakim jest tzw. śruta sojowa. (Potocznie nazywa się ją "soją", ale jest to błędne określenie, bo nie można mylić śruty z surowcem, z którego jest ona produkowana). Żeby zrozumieć dlaczego, warto przyjrzeć się całemu procesowi produkcji i importu pasz ­ od podstaw. Śruta sojowa jest obecnie podstawowym źródłem białka w paszach. Powstaje w wyniku ekstrakcji nasion soi (drugim produktem tego procesu jest olej sojowy). Dzisiejsza przemysłowa produkcja pasz nie może się obejść bez śruty sojowej, bo nie ma innego równie efektywnego surowca, który dostarcza równie dużo wysokostrawnego białka (do 50 proc.).
Łączna światowa produkcja soi wynosi ok. 210 mln ton rocznie. W procesie ekstrakcji nasion soi około 75 proc. całej masy przetwarzane jest na śrutę, a około 18 proc. ­ na olej. Jak łatwo policzyć, światowa produkcja śruty wynosi ok. 160 mln ton. Głównymi producentami są Argentyna, Brazylia i USA. Nasiona soi w większości są przetwarzane lokalnie i tak samo lokalnie są one zużywane. Tylko nadwyżka jest wysyłana na eksport. Łączny światowy eksport wynosi ok. 80 mln ton nasion soi oraz około 75 mln ton śruty sojowej. Ponad 90 proc. tego eksportu ­ zarówno nasion, jak i śruty ­ pochodzi z tych trzech wyżej wymienionych krajów.
I tutaj zaczyna się nasz problem. W Argentynie i USA praktycznie całość, a w Brazylii zdecydowana większość soi pochodzi z upraw genetycznie modyfikowanych. Co równie ważne, tamtejsza sieć skupu oraz przemysł przetwórczy są słabo przystosowane do właściwej segregacji dwóch rodzajów soi. Efekt jest taki, że nawet ta część produkcji soi w Argentynie i Brazylii, która powstaje z roślin niemodyfikowanych genetycznie, dosłownie znika, bo jest mieszana z nasionami GMO.
W pozostałych krajach produkujących soję jest podobnie. Zresztą kraje takie jak Chiny i Indie zużywają większość produkowanej soi na własnych, chłonnych rynkach wewnętrznych. Popularność nasion soi z genetyczną modyfikacją jest tak duża, że w niektórych krajach mimo formalnego zakazu upraw GMO używa się nasion pochodzących z przemytu, na przykład na Ukrainie produkującej około 1 mln ton nasion soi. Oficjalnie uprawy GMO są tam zakazane, ale w praktyce prawie 40 proc. produkcji pochodzi z genetycznie modyfikowanego materiału.
Efekt końcowy jest taki, że 95 proc. światowego eksportu nasion soi i śruty sojowej stanowią produkty GMO. Zaledwie 5,5 mln ton śruty sojowej sprzedawanej na świecie to śruta pochodząca z nasion niemodyfikowanych genetycznie.
Obecnie najwięcej śruty sojowej bez GMO konsumuje Unia Europejska ­ roczna wielkość importu do 27 krajów UE wynosi około 5 mln ton. Skoro całkowite zużycie śruty w Unii to ok. 35 mln ton, łatwo policzyć, że segment "non­GMO" wynosi około 12­13 proc. i z roku na rok się zmniejsza, bo podaż nasion i śruty niemodyfikowanej genetycznie maleje.
Gdzie jest Polska w tych wyliczeniach? Okazujemy się poważnym światowym importerem ­ sprowadzamy prawie 2 mln ton śruty rocznie. W 90 proc. pochodzi ona z Argentyny, co oznacza, że prawie w całości jest śrutą GMO! O tym powinien pamiętać minister środowiska Maciej Nowicki, który powtarza hasło poprzedniego rządu "Polska wolna od GMO". Przecież występowanie z takim hasłem jest po prostu oszukiwaniem społeczeństwa. Wszystkie polskie kurczaki i świnie są od kilkunastu lat karmione paszami z udziałem soi GMO! I jak dotąd nie widać żadnych negatywnych skutków społecznych czy też zdrowotnych tego, że 38 milionów Polaków je mięso wyprodukowane na genetycznie modyfikowanej paszy. Przeciwnicy GMO powiedzą na pewno ­ poczekajmy następne 20­30 lat. Może i mają rację. Może warto poczekać z ostateczną oceną skutków zdrowotnych (lub ich braku). Ale jeśli tak ma się stać, to rząd musi 11
zaproponować jakąś "paszową alternatywę". A tej po prostu nie ma.
Bo gdyby ustawa o całkowitym zakazie używania produktów GMO w paszach weszła w życie, to w krótkim czasie będziemy musieli znaleźć na rynkach światowych dodatkowe 2 mln ton śruty sojowej wolnej od GMO. A to się nie uda. Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek surowiec na świecie, którego produkcję można w ciągu kilku tygodni zwiększyć o 40 proc. (z 5,5 mln ton dzisiaj to 7,5 mln jutro). Cóż więc stanie się z polskim przemysłem paszowym, jeśli zakaz importu śruty GMO wejdzie w życie? Minister Nowicki zapewnia, że nic, bo śruta non­GMO jest zaledwie o 10 proc. droższa, a ponieważ stanowi ok. 30 proc. wartości całej paszy, to pasza podrożeje raptem o 3 proc. Otóż nieprawda, panie ministrze. Po pierwsze, dziś śruta bez GMO jest droższa o 20 proc., a nie o 10. Po drugie ­ jak wyjaśniłem powyżej ­ jeśli Polska wprowadzi obowiązek importu śruty non­GMO, to z dnia na dzień światowy (sic!) popyt na ten surowiec wzrośnie o 40 proc. Z dnia na dzień Polska zacznie spożywać więcej śruty non­GMO niż Francja i Niemcy razem wzięte. Popyt błyskawicznie przerośnie podaż. Wówczas zgodnie z podstawowym prawem ekonomii ceny urosną. Będzie tak jak z ropą naftową. Gdy zaczęło jej na świecie brakować, to w krótkim czasie podrożała z 20 do 100 dol. za baryłkę.
Nikt oczywiście nie jest w stanie dokładnie wyliczyć, o ile wzrośnie cena śruty sojowej non­GMO, gdy polska ustawa wejdzie w życie. Czy minister Nowicki zagwarantuje, że różnica w cenie pomiędzy śrutą non­GMO a GMO nie wzrośnie z obecnych 20 proc. do 200 proc.? Bo właśnie na to się zanosi! Jedno jest pewne ­ niemodyfikowanej soi nie starczy dla wszystkich. Polscy importerzy będą musieli się ścigać z najbogatszymi na świecie, aby ją kupić. Aż w końcu dojdzie do takiej sytuacji, że światowa podaż soi niemodyfikowanej genetycznie spadnie do takiego poziomu, że nie będzie już czym karmić polskich kurczaków.
Dalsze wydarzenia łatwo będzie sobie wyobrazić ­ krajowi hodowcy będą mieć problem już nie tylko ze sprzedażą droższego produktu (bo wyprodukowanego z droższej paszy), ale nawet z samym jego wyprodukowaniem, bo na polskim rynku po prostu zabraknie pasz...
W tym samym czasie do Polski cały czas będzie napływać tańsze mięso z innych krajów Unii zgodnie z regułą swobody handlu w ramach europejskiej wspólnoty. I będzie to mięso wyprodukowane z pasz genetycznie modyfikowanych. Nasi hodowcy wyjdą na ulice, producenci pasz przestaną płacić podatki. Konsumenci będą zaszokowani nagłym i niezrozumiałym wzrostem cen kurczaków w supermarketach. Protesty będą tak silne, że rząd chybcikiem zacznie wycofywać się z nieprzemyślanych decyzji i zrezygnuje z szaleńczego hasła "Polska wolna od GMO", szukając jednocześnie usprawiedliwienia dla swojej kompromitacji. Tylko po co w ogóle realizować ten scenariusz?
Źródło: Gazeta Wyborcza
==============================================================================
http://wyborcza.pl/1,76842,4955564.html
Ależ uparty gen głupoty!
Piotr Węgleński
2008­02­23, ostatnia aktualizacja 2008­02­22 20:30 12
Okazało się, że rząd PiS i LPR nie ma patentu na głupotę. Minister środowiska zwalczający żywność genetycznie modyfikowaną popisał się niekompetencją godną poprzedniego ministra ­ pisze prof. Piotr Węgleński, dyrektor Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego W latach 40. agronom Trofim Łysenko zyskał poparcie Stalina i wylansował tzw. Nową Biologię. Według tej "nauki" geny były wymysłem burżuazyjnych uczonych, żywe organizmy pojawiały się na drodze samorództwa, pszenica mogła przerodzić się w żyto. Łysenkę mianowano prezesem Akademii Nauk Rolniczych, a jego przeciwników zamknięto w łagrach. W łagrze zmarł (podobno zagryziony przez psy) genetyk Wawiłow, największy specjalista od hodowli nowych odmian pszenicy. Teorie Łysenki przyniosły nieobliczalne szkody rolnictwu.
Nowa Biologia przeniesiona do Polski za sprawą ówczesnego ministra edukacji Włodzimierza Michajłowa trafiła do podręczników szkolnych. Na szczęście po roku 1956 (w ZSRR dopiero po upadku Chruszczowa) sytuacja w Polsce pozwoliła na powrót do normalności i genetyka zajęła należne jej miejsce.
Na 50 lat zapanował spokój. Do czasu, gdy pojawili się nowego chowu uczeni­politycy, którzy uważają, że dużo lepiej niż specjaliści znają się na zagadnieniach przyrodniczych. Nie tak dawno minister i wiceminister edukacji, politycy LPR negowali teorię ewolucji i opowiadali się za kreacjonizmem w najprymitywniejszej postaci. Inny minister rządu PIS profesor Jan Szyszko, podobnie jak i cały rząd, rozpoczął kampanię przeciwko żywności genetycznie modyfikowanej (GMO), starannie ignorując opinie uczonych i opierając się wyłącznie na fałszywych informacjach rozpowszechnianych przez organizacje zwane ekologicznymi.
Wydawałoby się, że wraz ze zmianą rządu zwycięży zdrowy rozsądek. Nic podobnego! Okazało się, że rząd PiS i LPR nie ma patentu na głupotę. Nowy minister środowiska prof. Maciej Nowicki nadal prowadzi na forum Komisji Europejskiej kampanię przeciwko GMO, a wczoraj opublikował w "Gazecie Wyborczej" artykuł, w którym popisał się niekompetencją godną poprzedniego ministra.
Jest paradoksem, że na stronie ministerstwa znajduje się zamieszczony we wrześniu 2007 r. (jeszcze za rządów PiS) raport "Stan i kierunki rozwoju biogospodarki", który omawia sprawę wszechstronnie i kompetentnie. Autorzy tego raportu, specjaliści w dziedzinie rolnictwa, genetyki i biotechnologii, nie widzą w GMO żadnych zagrożeń dla człowieka lub środowiska.
Z raportem nie zapoznał się zapewne min. Nowicki, a także przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski, który na 5 marca zwołuje w Sali Kolumnowej Sejmu konferencję przeciwników GMO.
Dyskusja o GMO przypomina debatę, czy Ziemia jest płaska, czy okrągła. Tym niemniej pozwolę sobie na kilka uwag:
• GMO nie jest niczym nowym. Od kilku tysięcy lat rolnicy i hodowcy pracują nad udoskonalonymi odmianami roślin uprawnych. Żadna z uprawianych dziś roślin nie występuje w naturalnym środowisku. W 1970 r. Norman Borlaug otrzymał pokojową Nagrodę Nobla za wyhodowanie odmiany pszenicy „Meksykanki”, która spowodowała tzw. Zieloną Rewolucję w Indiach i uratowała miliony ludzi od śmierci głodowej. Borlaug jest wielkim zwolennikiem GMO i uznaje nowe technologie służące do ich wytwarzania za dobrodziejstwo dla ludzkości.
• Przez ponad dziesięć lat stosowania w uprawie, przetwórstwie i żywieniu transgenicznych (GMO) odmian soi i kukurydzy nie stwierdzono ani jednego przypadku szkodliwego oddziaływania tej żywności, a spożywa je prawie 300 mln Amerykanów i wiele milionów ludzi w Azji i w Europie (z Polską włącznie).
• Do większość roślinnych GMO wprowadzono gen bakterii Bacillus thuringensis (a nie samą bakterię, jak pisze minister w „Wyborczej”), co powoduje, że rośliny stają się oporne na owady. Ani bakteria, ani jej gen nie są w najmniejszym stopniu szkodliwe dla człowieka. Roślin posiadających ten gen nie trzeba spryskiwać środkami owadobójczymi. Jest prawdą, że uprawianie roślin posiadających ten gen może szkodzić również owadom, które nie są szkodnikami, ale przecież giną one również i wtedy, gdy stosujemy środki owadobójcze.
• Uprawa roślin GMO jest średnio o 20 proc. tańsza niż roślin niemodyfikowanych. Będzie to miało 13
szczególne znacznie, gdy na dużą skalę zaczniemy produkować biopaliwa (np. z rzepaku). Na razie płacimy mniej za mięso zwierząt i drobiu karmionego paszami z roślin transgenicznych. Czy nie chcielibyśmy również płacić mniej za to, co wlewamy do baku?
• Wiele obaw związanych z GMO wynika z irracjonalnego podejrzenia, że geny znajdujące się w pokarmie mogą „przeskoczyć” do człowieka. Już uczeń szkoły podstawowej powinien wiedzieć, że jest to niemożliwe. Od tysięcy lat jemy wołowinę i nikomu z tego powodu nie wyrosły rogi (a przecież u bydła są geny odpowiedzialne za powstawanie rogów).
• Czy spożywanie GMO lub mięsa zwierząt karmionych GMO może powodować uczulenia? Tak, ale nie dlatego, że mamy do czynienia z GMO. Jeżeli ktoś jest uczulony na białka np. z orzeszka ziemnego, to będzie też na nie uczulony, jeżeli przeniesiemy geny kodujące te białka do innej rośliny.
• Wiele organizacji tzw. ekologicznych, jak Greenpeace, protestuje, bo uważa, że na produkcji GMO zarabiają wielkie koncerny. Ale największym wrogiem tych organizacji jest genetycznie zmodyfikowana odmiana ryżu Złoty Ryż wytworzona nie przez koncerny, lecz przez publiczne instytucje naukowe i rozprowadzana przez organizacje pozarządowe w krajach, gdzie ryż jest podstawą pożywienia! Odmiana Złoty Ryż ma ziarna wzbogacone w witaminę A, co ratuje wieleset tysięcy ludzi od chorób (w tym ślepoty) wynikających z niedoboru tej witaminy.
• Rzeczywiste powody zwalczania GMO mają zapewne podłoże ekonomiczne. Koncerny wytwarzające nasiona, pasze czy oleje z roślin niemodyfikowanych chciałyby zniszczyć te, które wytwarzają i handlują roślinami i paszami GMO. Z pewnością wielu firmom zależałoby, żeby wyeliminować z rynku polskich rolników wytwarzających tańszą kukurydzę, rzepak czy też mięso, więc cóż prostszego niż zacząć rozpowszechniać informacje o rzekomej szkodliwości tych produktów. Przerabialiśmy to już w przypadku handlu żywnością z sąsiadami ze Wschodu.
Zbliża się rocznica Marca '68. Przypominają się hasła "studenci do nauki", "literaci do pióra". Wtedy politycy uznawali się za najmądrzejszych i nie słuchali niezależnych opinii w jakichkolwiek sprawach, nawet niezwiązanych z polityką. Dziś chciałoby się zawołać "politycy do polityki" a nie do spraw, o których nie mają pojęcia.
W środowisku naukowym z pewnością są osoby przeciwne GMO, należą one jednak do wyjątków. To, że profesor Maciej Giertych twierdzi, że smok wawelski był dinozaurem, czy to, że zdarzają się profesorowie opowiadający brednie o GMO, nie oznacza, by tego rodzaju przedstawicieli świata nauki należało wykorzystywać jako ekspertów.
W przypadku GMO właściwym ośrodkiem opiniującym jest Polska Akademia Nauk, senaty uniwersytetów i wyższych szkół rolniczych oraz instytuty naukowe zajmujące się hodowlą roślin, zwierząt i żywnością. Może lepiej zapytać je o zdanie, zanim zareklamuje się Polskę jako kraj ciemniaków?
Powyższego tekstu nie uzgadniałem z żadnym polskim uczonym, ale wiem, że wielu kolegów podziela moje poglądy. Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy zapytać prezesa Polskiej Akademii Nauk profesora Michała Kleibera czy też rektora SGGW prof. Tomasza Boreckiego.
Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,82247,5005301.html
GMO jak obcy
dr Przemysław Chylarecki, Muzeum i Instytut Zoologii PAN w Warszawie
14
2008­03­10, ostatnia aktualizacja 2008­03­10 01:01 Genetycznie modyfikowane rośliny mogą być nowym zagrożeniem dla europejskiej przyrody. A problemu z głodem i tak nie rozwiążą Nie należymy do specjalnie zażartych przeciwników GMO ani też zwolenników tej technologii. Jednak wystarczyły dwa artykuły zachwalające GMO, by włosy nam się zjeżyły na głowie. Zaczęło się od artykułu prof. Piotra Węgleńskiego "Ależ uparty ten gen głupoty" ["Gazeta " z 23 lutego], który miał być polemiką z tym, co wcześniej napisał minister środowiska prof. Maciej Nowicki. Od prof. Węgleńskiego dowiedzieliśmy się, że każdy, kto uważa, że wprowadzenie roślin GMO na nasze pola to kontrowersyjny pomysł, jest przyjacielem PiS i LPR, wrogiem teorii ewolucji, pogrobowcem Łysenki, ciemniakiem i zwolennikiem płaskiej ziemi. Tymczasem dyskusja o GMO toczy się w świecie nauki i nie można jej sprowadzić do prostego schematu ­ ciemni ekolodzy kontra światli naukowcy. Jeszcze bardziej zaniepokoił nas kolejny artykuł ­ prof. Tomasza Twardowskiego.
Do worka genetycznie modyfikowanych organizmów można wrzucić naprawdę wiele. Od produkcji insuliny po odporną na herbicydy lub niedającą się ugryźć owadom kukurydzę. To rośliny, które wskutek laboratoryjnych manipulacji mają gen dalekiego ewolucyjnie organizmu. Skrzyżowanie pszenicy z żytem to co innego, bo te twa gatunki to jednak wciąż zboża. Mamy więc generalnie dwa rodzaje modyfikowanych roślin. Pierwszy to te ze wszczepionym genem bakterii Baccillus thuringensis (Bt), po których spożyciu padają owady. Drugi to tzw. GMHT, czyli rośliny mające gen odporności na powszechnie używane środki chwastobójcze.
Rolnictwo to bioróżnorodność
Dyskusji o GMO nie można też oddzielić od tego, do jakiego modelu rolnictwa powinniśmy dążyć. Wspólnota Europejska właśnie kończy przerabianie lekcji pod tytułem "Wspólna Polityka Rolna". Przez długie lata miliardy walut narodowych, a później euro były pompowane w dotacje dla rolnictwa. Do niedawna stanowiły one około połowy budżetu Wspólnoty. Dziś Unia więcej wydaje na politykę spójności i infrastrukturę, lecz wydatki np. na naukę w porównaniu z rolnictwem to ciągle bardzo niewiele. Koszty społeczne i środowiskowe takiej polityki są olbrzymie. W większości krajów Europy królują wielkoobszarowe farmy. Dlatego potężnie dostało się środowisku. Liczebność pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego, takich jak skowronek czy kuropatwa, spadła w ciągu ostatnich 25 lat o połowę. Nie tylko dlatego, że stosowano więcej nawozów i środków ochrony roślin, ale przede wszystkim dlatego, że promowano gigantyczne, jednogatunkowe monokultury. Ponad 60 proc. powierzchni UE stało się fabryką żywności. Oczywistą korzyścią z tego jest tania żywność, choć pozostawiająca wiele do życzenia, jeśli chodzi o jakość. Z powodu takiego myślenia musieliśmy stawić czoła choćby chorobie szalonych krów, której przyczyną jest nic innego jak dążenie do obniżania kosztów produkcji i zwiększenia jej efektywności.
Nic więc dziwnego, że UE ­ powoli, ale konsekwentnie ­ odchodzi w ostatnich latach od takiej polityki. Nie ilość i niska cena mają być zaletą, ale produkcja nastawiona na jakość oraz ochronę środowiska. W Europie żyjemy w krajobrazie rolniczym. Nasze być albo nie być zależy od jego stanu. Rolnictwo ma wpływ na tak ważne rzeczy, jak jakość wody, którą pijemy, zakwity sinic psujące nam wakacje nad Bałtykiem, a nawet na występowanie powodzi ­ bo formy użytkowania ziemi wpływają na tempo obiegu wody. Historia rolnictwa w Europie to tysiące lat, setki gatunków roślin i zwierząt, które są z nim nierozerwalnie związane. Na polach i łąkach żyją chomiki, zające, bociany, czajki, skowronki, rosną chabry i dzikie maki. Nie można zapomnieć o tysiącach gatunków owadów, z których istnienia czerpiemy wymierne korzyści, np. zapylanie roślin, także tych użytkowanych gospodarczo. Gdy więc profesor Twardowski w artykule bezkrytycznie cytuje raport Amerykańskiej Akademii Nauk z 2002 r. dotyczący GMO, którego konkluzja brzmi: rolnictwo w istocie jest aktywnością świadomie ograniczającą bioróżnorodność, każdemu europejskiemu naukowcowi zajmującemu się ochroną przyrody powinno się 15
zapalić światło alarmowe. Być może w Ameryce, gdzie wielkoobszarowe rolnictwo ma historię nie dłuższą niż 100 lat, można tak przyjąć. Ale tam zagęszczenie ludności na terenach rolniczych jest trzy razy mniejsze niż na naszym "przegęszczonym" kontynencie. Ochrona bioróżnorodności należy więc do priorytetowych zadań rolnictwa stawianych w strategiach UE (np.Planie Rozwoju Obszarów Wiejskich) na równi z produkcją żywności. Na polu rolnika powinno być miejsce dla chabrów i maków oraz dla bociana i skowronka, bo to ma ścisły związek z jakością naszego życia. Pytanie, czy temu służy uprawa roślin GMO, czy jest to próba wepchnięcia ponownie europejskiego rolnictwa na ścieżkę masowej produkcji taniej żywności?
GMO nowym graczem
Dość często jako argument za uprawianiem GMO podaje się mniejszą ilość środków owadobójczych, które stosuje się przy roślinach Bt. Jednak ­ jak przyznaje profesor Węgleński ­ nie tylko szkodliwe owady będą ginąć po spożyciu roślin genetycznie modyfikowanych. Czyli nie jest to rozwiązanie problemu, ale jedynie przeniesienie go na inne, mało znane pole. Z punktu widzenia szczygła bez znaczenia jest to, czy chwastów albo owadów nie ma, bo w okolicy rosną rośliny GMO, czy dlatego, że zniszczono je środkami chemicznymi. Intuicja podpowiadała nam, że działanie roślin GMO w ekosystemach można porównać do obcych gatunków. Mają cechy, które je faworyzują w walce z innymi roślinami o te same zasoby (woda, światło, azot). Roślina GMO może być "owadoodporna", a takim atutem z reguły nie dysponują inni gracze. Z artykułu profesora Twardowskiego dowiedzieliśmy się, że intuicja nas nie myliła. Powołując się na raport Amerykańskiej Akademii Nauk, pisze: "...nie ma zasadniczej różnicy między odmianami transgenicznymi a wprowadzeniem gatunków z odmiennych ekosystemów. W przypadku roślin transgenicznych ich znaczny stopień udomowienia zmniejsza wręcz ryzyko tych zagrożeń w porównaniu z tzw. gatunkami inwazyjnymi. Mimo to procedury stosowane w procesie uwalniania do środowiska roślinnych GMO zakładają, że potencjalne zagrożenia są analogiczne jak w przypadku gatunków inwazyjnych...". Obce gatunki to jeden z najpoważniejszych problemów współczesnej ochrony środowiska. Spowodowane przez nie straty tylko w USA są wyceniane na 100 mld dol. rocznie. To, że na poletku GMO katastrof jeszcze nie widać, nie powinno nas uspokajać. W wypadku obcych gatunków wykrywano negatywne działanie bądź następowało ono po kilkudziesięciu latach. Nie wiemy, co powoduje, że jedne gatunki obce zaczynają "rozrabiać", a inne nie lub jedne robią to od razu, a inne po bardzo wielu latach. Przemieszczanie gatunków też miało służyć poprawie bytu ludzi i było wspierane przez naukę. Budząca przerażenie roślina barszcz Sosnowskiego miała być superpaszą dla bydła. A dziś potrafi zajmować całe doliny rzeczne, na których nic poza nią nie rośnie. Ktoś, kto wejdzie w takie zarośla, może zostać poważnie poparzony. W aklimatyzację nowych gatunków często wkładano olbrzymi wysiłek. Dopiero piąta próba osiedlenia królików w Australii się powiodła. Niestety, pomimo olbrzymiego wysiłku nigdy nikomu nie udało się pozbyć "obcych", choć z królikami, które niszczą naturalną roślinność Australii, walczy się buldożerami.
Przegląd literatury pod kątem interakcji GMO zadziwia nikłą ilością publikacji. Tłumaczyć to można tym, że problem jest nowy, ale dziwna jest też niechęć instytucji rządowych do brania go pod lupę. Amerykański Departament Rolnictwa wydaje rocznie zaledwie 1,9 mln dol. na badania kontrolne, co stanowi jeden procent wydatków tej instytucji na całą biotechnologię. W Europie wpływowi GMO na środowisko przyjrzeli się Brytyjczycy w ramach eksperymentu terenowego Farm Scale Evaluation, a wyniki ich prac nie są uspokajające. Wykazali oni mianowicie, że uprawy GMHT zmieniają bogactwo gatunkowe na terenach rolniczych. W uprawach roślin GMHT jest mniej pokarmu dla 16 gatunków ptaków żywiących się nasionami i to zubożenie tzw. banków nasion w glebie utrzymuje się przynajmniej przez dwa lata (danych dla dłuższych okresów jeszcze nie analizowano). Uprawy GMHT obniżały liczebność roślin dwuliściennych, faworyzując w ten sposób rośliny jednoliścienne, co prowadzi do przebudowy składu ekosystemów polnych. Całkiem powszechnie dochodzi do krzyżowania roślin genetycznie modyfikowanych z ich dzikimi krewniakami, które nabywają cech odporności na herbicydy oraz owady i mogą się stać poważnymi nowymi "graczami" w otaczających nas ekosystemach. 16
Dlatego wielu poważnych ekologów wyraża swoje zastrzeżenia wobec upraw GMO i chodzi tu o naukowców, a nie tylko działaczy Greenpeace. W Polsce zrobił to ostatnio Komitet Ochrony Przyrody PAN. Nakarmimy głodnych?
Ktoś może nam zarzucić, że przedkładamy ptaszki nad głodujące dzieci. Ale polne ptaszki w tym przypadku są wskaźnikiem jakości naszego życia. Nie jest jasne, czy GMO rozwiąże problemy Trzeciego Świata z głodem? Jeżeli tak, to dlaczego oferta wielkich koncernów nie jest skierowana do biednych krajów afrykańskich, ale głównie do rolniczych potentatów, takich jak USA, Kanada, Argentyna czy właśnie Europa? Może dlatego, że tu są pieniądze, na których zależy firmom produkującym GMO? Jeżeli przyjmiemy, że dzięki GMO będziemy produkować więcej taniej żywności w Europie i Ameryce, to należy się spodziewać, że nie tylko poprawimy sytuacji rolnictwa w Trzecim Świecie, ale znaczniej ją pogorszymy. Rolnik z Afryki nie ma żadnych szans w konkurowaniu z dotowaną żywnością z krajów rozwiniętych. Ryż, który ma nieco więcej witaminy A, nic tu nie zmieni. I ostatni aspekt, który nam wdaje się interesujący. A mianowicie prawa patentowe. Żywność przez całe wieki należała do czegoś, co dziś nazwalibyśmy za językiem informatycznym "zasobami otwartymi". Inaczej mówiąc, kupiony na targu ziemniak wysadzony i rozmnożony jest własnością rolnika. Możemy od niego ziemniaki kupić, może on je nam podarować i nic nikomu do tego. Na tym, że żywność należy do zasobów otwartych, ludzkość oparła swój sukces. Rośliny GMO w większości wypadków objęte są patentami należącymi do wielkich firm. Opatentowane są również metody uzyskiwania GMO. Zrozumiały jest więc interes, jaki mają w tym koncerny, które inwestują w badania nad GMO i chcą mieć z tego zyski. Ale czy wchodząc na ścieżkę patentowania dobra podstawowego i codziennego, jakim jest żywność, nie tracimy czegoś niezwykle ważnego?
Profesor Twardowski ma rację, że przy GMO należy dokonać bilansu zysków i strat. Ryzyko jest wyraźne. Teraz musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy opłaca się nam je ponosić dla tańszego o 10 proc. kurczaka?
Źródło: Gazeta Wyborcza
==
17