Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro

Transkrypt

Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro
Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro
sobota, 20 czerwca 2009 15:29
- Nowy program dla sześciolatków łamie podstawowe prawo dziecka do naturalnego rozwoju.
Nie wolno tak forsować dzieci! - przestrzega Dorota Dziamska- nauczycielka, konsultantka
metodyczna nauczania początkowego, autorka książek pedagogicznych i metodycznych dla
nauczycieli oraz ćwiczeń i książeczek dla dzieci w wieku przedszkolnym i z klas I-III.
Aleksandra Pezda: Pod szyldem akcji "Ratujmaluchy.pl" krytykuje pani
przygotowany przez MEN program dla sześciolatków w szkole. Dlaczego? Dorota Dziamska: Ponieważ to nie jest żadna nowa propozycja, tylko skumulowanie
dotychczasowych wymagań dla zerówek i pierwszych klas w jednym roku. I w taki sposób, że
psuje nauczanie najmłodszych oraz niweczy dorobek naukowo-badawczy twórcy i guru polskiej
pedagogiki wczesnoszkolnej prof. Ryszarda Więckowskiego.
Ale czy szkodzi dzieciom?
- To są wymagania nie do zrealizowania dla sześciolatka. Tym bardziej takiego, który nie był
przedtem w przedszkolu, a w Polsce dwie trzecie pięciolatków nie chodzi do przedszkola, bo
brakuje dla nich miejsc.
Podam przykład: po pierwszej klasie według nowego programu dziecko ma już "czytać
krótkie teksty", a nawet lektury. Teraz niektóre dzieci osiągają to dopiero w trzeciej klasie,
chociaż zaczynają szkołę jako siedmiolatki, i to po przygotowaniu w zerówce. Niektóre dzieci
nawet w czwartej klasie nie czytają jeszcze z pełnią rozumienia tekstu. A to właśnie z powodu
zbyt szybkiego tempa wprowadzania liter i nauki czytania.
Czy to naprawdę za szybkie tempo? Przecież sześcioletnie dzieci i dziś w zerówce uczą się
pisać i czytają.
- Różnica polega na tym, że teraz nauka czytania rozpoczyna się poprzez ćwiczenia
przygotowawcze już w przedszkolu, a kończy przy końcu klasy trzeciej. To w sumie aż cztery
lata. W zerówce dzieci poznają litery bez tzw. polskich znaków. Ćwiczą czytanie całościowe
wyrazów, stopniowo odkrywają i rozpoznają kształty liter drukowanych. Niektóre najprostsze w
budowie litery już zapisują. Jeżeli chcą. Nauczyciel ma prawo uczyć pisania liter indywidualnie
1/4
Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro
sobota, 20 czerwca 2009 15:29
te dzieci, których dłoń i ramię wytrzymują stosowne napięcie mięśniowe.
W pierwszej klasie utrwalają poznane kształty liter i poznają kolejne litery. Tak naprawdę
część dzieci dopiero w siódmym, a nawet w ósmym roku życia dokładnie słyszy wszystkie
dźwięki mowy. Np. potrafi wyróżnić głoskę przedstawiającą dwuznak "dź" na
początku czy na końcu wyrazu. Jeśli sześciolatka zapytamy, co słyszy na początku słowa
"dźwig", powie "ćf ". A na końcu? Powie "k". Czasami nic nie
powie, bo nie umie wyróżnić lub w ogóle go to jeszcze nie interesuje. A w wyniku reformy
będzie musiał poprawnie nazwać głoski w tym wyrazie i je zapisać, ponieważ już przy końcu
klasy pierwszej ma znać wszystkie litery i zapisywać je!
Pisanie zgodnie z metodyką nauczania jest konsekwencją nauki czytania. Dzieci nie mogą
zapisywać tego, czego nie rozumieją i w oderwaniu od doświadczeń słuchowych. Dla dziecka to
problem - dlaczego ma zapisać literkę "g" w miejscu, gdzie słyszy "k"?
Sześciolatek nie dostrzeże w tym logiki. Nauka języka polskiego wymaga wielu ćwiczeń i
powtórzeń, aby zakorzenić w umyśle dziecka właściwe umiejętności.
Jednak według ekspertów powołanych przez MEN do opracowania nowych programów
nauczania te powtórki materiału są stratą czasu. Właśnie powtarzanie ministerstwo chce
zlikwidować w całej edukacji.
- To bzdura, w każdym razie jeśli chodzi o edukację wczesnoszkolną. Dzieci potrzebują
powtórek. Po to, żeby przesunąć zdobyte doświadczenia z pamięci krótkotrwałej do
długotrwałej. Bez powtórek uczniowie nie utrwalą ogromu doświadczeń, nie zapamiętają liter,
nie opanują czytania i pisania.
Chodzi również o fizjologię - trzeba powoli stymulować układ mięśniowy i przygotowywać do
pisania. Tego się nie da przeskoczyć, bo nagle jakiejś grupie reformatorów wydaje się, że tak
by było prościej i piękniej.
W dodatku nowa podstawa programowa zrywa z zasadą nauczania zintegrowanego, bo
wyznacza konkretne efekty do osiągnięcia dziecku już po pierwszej klasie. Teraz jest tak:
dajemy dziecku możliwość dojścia do konkretnego efektu w dłuższym okresie. Jedno dziecko
poradzi sobie z tym zadaniem szybciej, drugie wolniej. Ale stawiamy na to, żeby każde rozwijało
się we własnym tempie. Na tym dokładnie polega istota tzw. edukacji zintegrowanej, która
mogłaby być sukcesem polskiej szkoły po reformie z 1999 r. Jednak MEN zamierza właśnie
wyodrębnić pierwszą klasę z całego etapu edukacji wczesnoszkolnej...
Tak ma być po to, żeby nauczyciele lepiej wiedzieli, czego uczyć sześciolatki. To nowe zadanie
- mówią w MEN - dlatego trzeba je precyzyjnie określić.
- Tylko że to wbrew osiągnięciom najnowszej pedagogiki. Wyprodukujemy przez to
2/4
Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro
sobota, 20 czerwca 2009 15:29
dyslektyków, dysgrafików i mnóstwo zahamowań u dzieci. Z powodu przyspieszonego tempa
mniej ważne stanie się to, co w istocie najważniejsze w rozwoju małych dzieci, czyli
równomierny rozwój motoryczny, emocjonalny i społeczny.
Proszę sobie wyobrazić młodego nauczyciela tuż po studiach. On ma w nowym programie
napisane: "dziecko po pierwszej klasie ma znać wszystkie litery, czytać ze zrozumieniem
krótkie teksty, nawet lektury, pisać krótkie zdania, przepisywać z pamięci, dbać o estetykę i
poprawność graficzną, przestrzegać zasad kaligrafii". To brzmi jak jakaś tresura.
Ale tymi zadaniami nauczyciel będzie się kierował - z realizacji podstawy rozliczać go bowiem
będzie wizytator, dyrektor i komisja od awansu zawodowego. Będzie więc trzymał dzieci w
ławkach i ćwiczył kaligrafię oraz czytanie. A podręczniki przygotowane w ekspresowym tempie
pod ten program pomogą mu utrzymać dzieci w ławkach i zaliczać strona po stronie zadania:
wpisz, zakreśl, dorysuj, wpisz, podkreśl, pokoloruj.
Tylko niektórzy się zbuntują. Ci, którzy wiedzą z doświadczenia, że to niemożliwe, aby
sześciolatek "pisał płynnie i łączył wyrazy w zdania".
W programie jest np. nauka wartości. Tego dotychczas nie było.
- Tak, jest napisane, że dziecko ma odróżniać dobro od zła. Zapytam jednak: a według którego
światopoglądu? Tak małym dzieciom trzeba o wartościach mówić konkretnie - np. jestem
życzliwy czy szczery. Chodzi o takie wartości, które w sytuacji szkolnej dzieci mogą pokazać,
których mogą doświadczyć w klasie. To dlatego np. prosimy dzieci, żeby uścisnęły rączkę
Zbyszka, kiedy dobrze rozwiązał zadanie, lub okrzykiem pogratulowały mu zwycięstwa. Wtedy
rozumieją, na czym polega życzliwość dla kolegi, uczą się szacunku do drugiej osoby, emocji i
uczuć z tą wartością związanych.
W nowej podstawie mamy taki świat wartości: dobro, zło, prawdomówność i zdanie, że nie
należy kraść. To wszystko? A duma społeczna i przeżywanie więzi? A empatia? Nie ma też ani
jednego sformułowania np. w kwestii uczuć narodowych. Mam wrażenie, że ten "świat
wartości" został w podstawie nieprzemyślany - zbyt ogólnie sformułowany i z ewidentnymi
brakami.
Zresztą nie tylko takie braki znalazłam. Zilustruję moje wątpliwości w liczbach: tzw.
umiejętności polonistycznych jest w podstawie wymienionych 11, matematycznych - aż 16, a
wf? Zaledwie pięć umiejętności! Powie pani - ta dysproporcja nie jest istotna. Wręcz przeciwnie!
Przecież tu nie chodzi o liczbę wymagań z każdej dziedziny. Według założeń programu dla
sześciolatków pierwszaki mają mieć dużo ruchu, a mało siedzenia w ławkach.
- Tak to zostało nawet zapisane we wprowadzeniu do nowej podstawy. Ale potem nie ma już
tego w konkretnych wymaganiach. Nie ma w ogóle ćwiczeń kształtujących postawę, system
3/4
Rodzina katolicka - Jak trudno trzymać pióro
sobota, 20 czerwca 2009 15:29
mięśniowy oraz koordynację. One są niezbędne w nauce pisania i w ogóle w rozwoju dziecka.
Trzeba z dzieckiem robić np. skoki na jednej nodze, potem obunóż, ćwiczenia kostek, ramion,
obroty głową, dziecko powinno się kulać po dywanie, skradać, chodzić na czworaka, cwałować
itd.
Ćwiczenia ruchowe stymulują zmysł równowagi i utrzymują organizm na koniecznym poziomie
równowagi fizjologicznej, która sprzyja uczeniu. Ot, choćby tzw. chwyt pęsetkowy, czyli
trzymanie w trzech palcach małych przedmiotów, albo banalne podawanie woreczka - oba
kształtują nadgarstek i chwytność dłoni. To pomoże dziecku utrzymać pióro, kiedy będzie
musiało pisać przez całą linijkę, a w końcu notować przez dużą część lekcji. Jest też takie
ćwiczenie: woreczek niesiony na głowie. Dziecko tego nie potrafi na początku i przytrzymuje
sobie woreczek ręką zgiętą w łokciu. W tym też jest cel, bo ten uniesiony łokieć będzie dziecku
potrzebny, kiedy zacznie pisać w zeszycie. Jeśli nie wyrobi sobie mięśni, będzie leżało na ławce
i skrzywi sobie kręgosłup.
Tylko że takich ćwiczeń w nowym programie nie ma.
Co za to mamy? Kozłowanie piłki. Czy autorzy programu nie zdają sobie sprawy z tego, że to
przekracza umiejętności sprawnościowe sześciolatków? Tak małe dzieci co najwyżej będą
oburącz uderzać piłką o ziemię i próbować ją złapać. Kozłowania będą się w stanie nauczyć
kilka lat później.
Nie rozumiem więc, dlaczego MEN, zakładając, iż sześciolatek sprosta nauce pisania już w
pierwszej klasie, nie zwraca szczególnej uwagi na rozwój fizyczny. Nie jest przecież żadnym
odkryciem, że intelektualny rozwój jest możliwy tylko wtedy, kiedy w dzieciństwie damy dziecku
dużo ćwiczeń ruchowych i zintegrujemy jego zmysły.
Jeśli rząd jednak będzie trwał przy tej reformie, co pani zrobi?
- Nowy program dla sześciolatków łamie podstawowe prawo dziecka do naturalnego rozwoju.
Nie wolno tak forsować dzieci! Nie wolno pracować w szkole w przyspieszonym tempie, nie
wolno wymagać efektów niezgodnych z fizjologią, a przede wszystkim zmuszać nauczycieli do
wdrażania takich form kształcenia. Ruch społeczny Ratujmaluchy.pl poszuka wsparcia w UE.
Pójdziemy nawet do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ponieważ ta podstawa
programowa łamie prawa dziecka do naturalnego rozwoju.
Rozmawiała Aleksandra Pezda.
Źródło: Gazeta Wyborcza
4/4