Wyścigi sezonu 2013
Transkrypt
Wyścigi sezonu 2013
Velmar Team Wyścigi sezonu 2013 Autor: Administrator 09.06.2013. Zmieniony 16.09.2014. Wyścigi sezonu 2013 Mazovia Płock 6.10.2013 We wtorek na treningu porządnie mnie przemroziło, nie spodziewałem się aż takiego zimna. Ratowałem się lekarstwami, ale w czwartek i piątek wylądowałem w łóżku. Obawiałem się, że już nie wystartuję w Płocku. Udało się jednak zatrzymać przeziębienie i w sobotę mimo osłabienia wsiadłem na rower. Moc odeszła i ledwo ujechałem 25km. Przestałem jednak chrychać i liczyłem że taki niedzielny wyścig tak przepali mi płuca że powinno tylko pomóc. W niedzielny poranek pojawiło się troszkę słońca więc zajechaliśmy do Płocka w dobrych nastrojach. Dojazd nam się nieco przedłużył więc zostało niewiele czasu na dobrą rozgrzewkę. Postanowiłem sprawdzić końcówkę trasy. I trach, na pierwszym kilometrze jazdy złapałem z tyłu gumę. Zacząłem szybko zmieniać. Kiedy skończyłem do startu pozostało 18min. Rozgrzewka się kompletnie nie udała. Stanęliśmy na starcie, chwila nerwów i poszli. Od samego początku nerwowo, ciasne zakręty, przepychanki i straszne tępo. Znowu ciasny zakręt i kraksa, słyszę jak lecą jeden po drugim. Robi się niebezpiecznie. Wjażdżamy na kocie łby, część osób wjeżdża na chodnik, ja jadę środkiem. Lecimy ponad 40/h, ostro w prawo i znowu kraksa. Słyszę jak ktoś leży i klnie po czym ktoś na niego ponownie wpada. Z lewej strony wyprzedza nas pikap z fotografami, komuś przyszło do głowy by się za nim schować. Peleton straszliwie się rozciąga, na liczniku prawie 60/h. Jadę za Rittą, fajne uczucie, tęczowa koszulka tuż przed moim kołem. Niedługo potem wjeżdżamy na szutry i piach. Znowu kraksa, słychać trzask metalu, obrzydliwe uczucie, aż ciarki przechodzą po plecach. Dzisiaj jazda jest mało przyjemna, to ostatni start w sezonie i każdemu zbyt zależy. Przepychanki i krzyki, marzę by już się porwało, by zaczął się las. Jedziemy w odwrotną stronę jak ostatni Poland bike, poznaję drogę. Wlatujemy na świeżo wylany asfalt, peleton znowu się zjeżdża w całość. Robi się znowu bardzo ciasno. Jadę dwudziesty. Zjeżdżamy z asfaltu na piach, ostry zakręt i kilku sie wywraca. peleton rozrywa się na pół, widzę jak koleś stara się na maxa docisnąć by załapać koło i spada mu łańcuch. Przelatuje przez kierownicę, ledwo omijam go po prawej stronie. Jest tak szybkie tempo, że wszyscy jadą pojedynczo. Zaczynają się szybkie zjazdy w wąwozie. Potem piaszczyste ścieżki, kilku znowu leży, na zakręcie jakiś koleś prubuje wjechać autem. W ostatniej chwili go omijam, ale muszę się zatrzymać. Drę sie by uważali, boję sie że ktoś wjedzie mi w plecy. Słyszę trzask, ktoś przywalił obok mnie w samochód. Walimy dalej, zaczyna się rozrywać, zostaję troszkę za czołówką. Nogi mnie palą okrutnie i czuję się słabiej. Już nawet jestem zadowolony, że trochę odpocznę. Z prawej strony wyprzedza nas 3 kolesi z Kellysa. Nie umiem odpóścić, wskakuje im na koło i wyję z bólu. Za chwilę dochodzimy czołówkę. Jest 17km, rozjazd na fita. Skręcam bez zastanowienia, męczę i czuję ten nieprzyjemny smak przepalonych płuc. Jestem 3, przedemną jeden koleś z kellysa i jakieś 50m z przodu Daniel Pepla. Zaczyna się bardzo trudny odcinek góra dół, z bardzo niebezpiecznymi zjazdami. Na jednym zakręcie o mało nie wpadam na drzewo. Spadam z roweru i zanim ruszam spadam na 4 pozycję. Trzymam się kolesiowi na kole, ale jest tak wąsko, że nie mogę go już wyprzedzić. Koleś jest mierny technicznie. Dwójka z przodu nam odjeżdża. W końcu atakuję, zakręt w lewo i zaczyna się długi podjazd w wąwozie. Niewiedzieć czemu przelatuję przez kierownicę. Coś wpadło mi pod koło. Wstaję , nie mogę założyć łańcucha. Znowu jestem czwarty. Mam obite kolana, ogromnego siniaka na udzie i z rozciętego prawego kolana leci mi krew. Ale zęby wszystkie, jadę dalej. Po kilku kilometrach pogoni doganiam jednego. Trochę idziemy po zmnianach, ale na 10 do mety postanawiam jechać już sam. Widzę z przodu Kellysowca, mam jakieś 100m straty. Pepla już nie osiągalny, ale co tam on jest z M4. Jest 6 km do mety, Kellysiak coraz bliżej. Na 5km doganiam rywala, jest długa asfaltowa aleja. Minimalnie z górki. Zdecydowanie dojeżdzam i skok. Mimo że odczuwam straszny ból w nogach nie daje nic po sobie poznać. Udaję że jedzie mi się lekko, bez zmęczenia. Koleś się poddaje i mam ponad 50m przewagi. Gdyby on wiedział jak ja cierpię... Ostatnie 3 km. Mimo zmęczenia czuję że się uda, choć chorubsko wyciągnęło ze mnie kupę zdrowia. Trochę piaszczystych scieżek, zakrętów, technicznych nawrotów. Przewaga urosła, jest ponad 15sekund. Zostało 2km. Chyba się udało. Jadę ostrożnie, by nie zaliczyć gleby. Wjeżdzamy na najbardziej beznadziejny odcinek jaki można było sobie wymyślić. Wąziutka ścieżka, kamienie, cegły, wszystko co było komuś niepotrzebne w domu. O mało się nie przewracam. Ostatni kilometr, kolesia nie ma już z tyłu. Wjeżdżam na betonowe płyty. Rowerem zaczyna rzucać na boki. Własnie złapałem gumę. I to w tym samym miejscu co rano. Ostatkiem sił wdrapuję się na szczyt http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team górki, do mety zostało tylko 500m. Obręcz tańczy na boki, jadę na kompletnym kapciu. ledwo przekraczam 10/h. 300m, widzę już metę, jadę ile mogę. Wjeżdżam na kostkę, ledwo utrzymuję równowagę na ostrym wirażu. Jeszce tylko 100m. No i niestety, Kellysowiec przejeżdża obok, spogląda na mnie i mówi sorka. Odpowiadam mu qwa. jestem bez silny, właśnie przegrywam 1 miejsce. Wyję z bólu. Nigdy żaden wysiłek nie bolał jak ten moment. Qwię jeszcze kilka razy, przejeżdżam metę i jadę do samochodu. Jestem zawiedziony. Mam wrażenie, że wszystko to dzieję się gdzieś z boku, jak bym żył w równoległym świecie. Na koniec w wynikach okazuję się, że ktoś z 2 sektora z M2 też walnął mnie na 4s. No szkoda, wielka szkoda. Tyle ciężkiej pracy ostatnich 2 miesięcy, tyle wyrzeczeń i trudu. I te poranne wstawanie by zdążyć pojezdzić przed pracą. I treningi do póżna na siłowni. I dieta i w ogóle... Na pocieszenie mam podium. 2 w M3. Zawsze to coś. Jeszcze w piątek brał bym w ciemno. Ale dzisiaj ogromna gorycz. 1 1154 Karwat Kamil FM3 Józefów Świat Rowerów Kellys Team 01:10:46 2 4339 Napierała Marek FM3 Piastów VELMAR.PL - MERIDA TEAM 01:10:51 3 749 Bednarski Tomasz FM3 Piastów Legion-serwis Active Jet Merida Team 01:11:08 4 77 Zalewski Robert FM3 Warszawa WWW.ROWEREK.EU & MAXXIS 01:12:39 5 3716 Sawa Robert FM3 Łęczna Auto Mik Team 01:13:26 6 772 Struzik Bartosz FM3 Wola 01:13:56 7 2004 Serafiński Krzysztof FM3 Łomża BGŻ - KK24h 01:14:04 8 215 Mycielski Maciej FM3 Otwock V-MAX MOSiR Mińsk Mazowiecki 01:15:08 9 815 Wilczyński Dariusz FM3 Pułtusk CENTURION MTB team 01:15:15 10 777 Miastowski Arkadiusz FM3 Warszawa WWW.ROWEREK.EU & MAXXIS 01:15:32 Pozostali koledzy:Fit:1: 22:12 Sławek Szymczak 92 open, 23 w M4 Mega:1:49:29 Daniel Marciniak 32 open, 5 M12:01:51 Wojtek Marciniak 118 open, 9M52:01:55 Zosia Sołtys, 4 open kobiet, 1m K5 Obroniliśmy 7 miejsce drużynowo. wystartowało łącznie 832 zawodników Marek Napierała Poland Bike Jasienica 29.09.2013 Na wyścig pojechaliśmy z Danielem. Było dosyć zimno ok 10st.C. Na rozgrzewce nieźle nas przemroziło, ale poznaliśmy trasę po starcie. Wybraliśmy optymalny tor jazdy i po niezłym przetarciu pojechaliśmy do sektora. Jakie było moje zdziwienie,jak zobaczyłem tylu zawodników w 1 sektorze, że ledwo wcisnęliśmy się na końcu. Wyszło słoneczko i zrobiło się znośnie. Po chwili start i poszły konie po betonie... Dojazd do lasu miał ok.2km po asfalcie więc nie stresowałem się że jestem z tyłu. Rach ciach ciach i na leśnych ścieżkach byłem już 20. Szli jak dzikusy i byłem lekko przerażony bo po piaskowo leśnych duktach na liczniku miałem prawie 40/h. Po 5 km byłem już 3, ale nie pchałem się na prowadzenie. Byłem bardzo skoncentrowany i wiedziałem, że nie warto się przypalać. Niedługo potem wjechaliśmy w błotniste kałuże i niestety wybrałem kiepski tor jazdy. Spadłem poza 10. Potem kilkuset metrowy podjazd po kamieniach na otwartym polu. Zaczęło wiać,ale tym z przodu to nie przeszkadzało. Cały czas ok.40/h. Jestem chyba 14. Cały czas widzę pierwszego, czuję że jest dobrze. Daniel został gdzieś z tyłu. Szkoda. Jedzie mi się dobrze, trochę dzikie tempo narzucali ci z Bsa i Algidy.Cały czas myślę, że zaraz będzie skręt na małą rundę, więc myślę tylko o tym. Nogi palą, tętno mam 198. Wnet wyrasta rozjazd, przed sobą widzę Atlasa. Wiem że będzie dobrze, skręcamy i jakież jest moje zdziwienie. Z pierwszej 15 na mini skręca 8 kolesi. Jestem w szoku, jechałem w ścisłym czubie, nigdy coś podobnego się nie zdarzyło. Pierwszy raz zdecydowałem się na sprinterski dystans, ale nie spodziewałem się tylu megowców. Jadę 8. siadam na koło i jedziemy jedną grupką. Jedziemy po urwisku, dzikim polu z wyrwami. Koszmar, trzęsie niemiłosiernie i trzeba uważać by się nie przewrócić. Jadę za Atlasem, z przodu ktoś atakuje, ale natychmiast wszyscy gonią. 2 kolesi zwalnia przedemną, muszę przechodzić ale już jestem 5. I tak trzymam. Końcówka jest płaska i wiem że dojedzie grupa. W lesie trochę szarpią. Skok za skokiem, każdy próbuje odjechać. Siedzę grzecznie i pilnuję by mi już nie odjechali. Znowu skok, przejeżdżamy po uciętych drzewach. Tam znowu ktoś atakuje. Potem podjazd, doskakuję do uciekających. Ale nic nie robię, pilnuję by im się nie udało. Przejazd przez zapadnięty strumyk, o mało nie dobijam tylnego koła. Cud, że nie mam kapcia. Koleś z Mbika atakuje pod górkę i minimalnie odjażdza. Tak na 20 metrów. Reszta goni, nie goni, nikt się nie chce zmęczyć. Myślę że się trochę podmęczyli i koleś nas wszystkich zaskoczył. Taki głupi odjazd, ale ciągle jest z przodu. Do mety 5km. Podkręcamy tempo. Jest nas 7, z tyłu jedzie kilka par ale są ok 100m za nami. Wylatujemy z lasu, piaszczysta droga, wyrzuciło mnie na środek. Wszyscy jadą bokiem po twardym. Meczę się w kopnym piachu, ale walczę o pozycję. Strasznie się umeczyłem, wiem że to było niepotrzebne. Wjeżdżamy na asfalt. Jadę na końcu. Nogi pieką przeraźliwie. Tak sie niepotrzebnie ugotowałem, jestem zły na siebie. Na końcówce staram się odpocząć. Chowam się na kole i czekam. Koleś z przodu ma ok.80m przewagi. Męczy strasznie ale grupa nie goni zdecydowanie. Na liczniku 42/h. Ostatnie 500m koleś na wyciągnięcie ręki. Od kilkuset metrów waham się czy skoczyć. Jednak czekam do końca. 300m. Ktoś pociągnął po prawej. Wskakuje na koło, chwilę czekam i kiedy pojawia się miejsce między nim a barierką wyskakuję do przodu. Jadę co sił. Ostatnie 150m już jestem sam z przodu. Udało się. Jestem 2 open i niestety 2 w kategorii. Taka głupia kategoria. Do uciekiniera tracę 4 s. Finisz był niezły, vmax 52,8/h. Dobrze, że się http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team udało. 1 374 Brzyski Rafał 1974 M3 1 MBike Retro Team 00:52:44 2 612 Napierała Marek 1975 M3 2 VELMAR.PL SALON MERIDA-KELLYS 00:52:48 3 1055 Tomczak Jacek 1992 M2 1 Optima Bike Team 00:52:49 4 1103 Dobrzyński Michał 1975 M3 3 Legion Serwis Active Jet Merida Team 00:52:49 5 203 Kostrzewa Michał 1985 M2 2 KOMBUD RADOM 00:52:49 6 1228 Długołęcki Marek 1982 M3 4 KOMOBIKE 00:52:49 7 1839 Piątkowski Tadeusz 1968 M4 1 Świat Rowerów Kellys Team 00:52:49 8 170 Kuszmider Kamil 1992 M2 3 AGR Płońsk 00:52:54 9 423 Tomaszkiewicz Łukasz 1987 M2 4 Vitesse Gravitan MTB Team 00:53:04 10 233 Jurkowski Tomasz 1978 M3 5 Warszawa 00:53:05 Mazovia Nowy Dwór 22.09.2013 Po ostatniej Rawie trochę się zregenerowałem i czułem, że powinno być nieźle. Pogoda lepsza, nie padało, jedynie wiaterek się nasilił. Rozgrzaliśmy się z Danielem porządnie i zajęliśmy swoje miejsce na końcu sektora. Zalętą 1 sektora jest to że jest nas niewielu, może 40 osób i nie trzeba zajmować sobie miejsca dużo wcześniej. Rozgrzany stanąłem na starcie i pach wystrzelili. Niesamowite jest to tępo, jak nie zdążysz zapiąć szybko pedałów to odjadą… Przeskoczyłem sobie na początek i zająłem dobrą pozycję na kole. Nie wiało, nogi już tak nie bolały jak ostatnio wiec ok. Daniel został gdzieś z tyłu. Kiedy wyjechaliśmy na wał peleton dawał 40/h. Ciężko było utrzymać koło, rowerem rzucało na płytach, a żeby nie odstawać trzeba było trzymać się na centymetry. Na 7-8 km tak dowalili, że peleton rozerwał się na pół. Udało mi się przeskoczyć do odjeżdżającej czołówki i poczułem, że dzisiaj będzie dobrze. Skubańce zasuwali 38/h po polnej ścieżce, aż ciężko było wybierać nierówności. Kiedy się odwróciłem mieliśmy ze 200-300m przewagi nad 2 częścią sektora. Było nas może 25. Nagle się rozmyślili i czołówka zwolniła. Jedziemy sobie 28/h i nic. Pop prostu niedzielna wycieczka. Dla płuc to rewelacja, złapałem trochę oddechu, ale ci z tyłu zaczęli nas nachodzić. Już myślałem że się fajnie poukładało, a tu lipa. I reszta do nas dojechała. Wyścig zaczął się od nowa. Na przód wyszli mbikowcy i znów zaczęli zaciągać. Znowu się rozciągnęło, z tyłu się porwało, ale trzymam się dzielnie. Polne drogi, asfalt, trochę pola i ścieżki. Potem Piach, piach i znowu twardo. Jest nieźle, po 17km ciągle jestem z przodu, widzę pierwszego czyli zero straty. Zobaczyłem rozjazd na fita. Przez głowę znowu przeszła myśl by skręcić. Szybko analizuję, widzę jednego kolesia który odbił, czyli będzie nas dwóch na przodzie. Rezygnuję, jedzie mi się dobrze wiec jeszcze te 50km pojadę… Żebym ja wiedział jak ja niedługo będę żałował to w życiu bym nie pojechał na mega. Oj w lesie znowu natura dała znać o sobie. Nóżka się przypaliła na podjazdach i blokowała to co serce by chciało. Żeby nie narzekać za każdym razem to powiem że lekko nie było. I znowu jechałem całkiem sam. 30 km do mety a ja całkiem sam. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu. No jak bym się z choinki urwał… Wiatr nieprzyjemny i nie wiadomo czemu znowu w pysk. Jak bym nie skręcał to wiecznie w gębę. Trasa brzydka, pola, łąki, piach. Miękkie podłoże przykleja opony, wiatr dobija. Tylko sznura szukać na drzewie. Przejeżdżam obok kolesia z Eco, pompuje koło. Omijam i zostawiam za sobą. Widzę, że rusza ale ma duąą stratę więc nie czekam. Jadę kilometr, dwa trzy. Z przodu nikogo nie widzę ,a z tyłu koleś się przybliża 2 metry na kilometr. Ni czekać ni nie czekać. Myślę że sprawa się jakoś sama rozwiąże, bo jechać samemu ciężko, ale czekać pół minuty bez sensu. Ostatni bufet, 18 do mety. Koleś gdzieś z tyłu, ale decyduję że poczekam. Jedzie podobnie jak ja, pewnie tez ma dość i tak się mordujemy osobno. Puszczam korby i czekam. Odpocznę sobie chwilę to odżyję chociaż. http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team Koleś dojeżdża do mnie i mamy ten skręt co na fita. W Nogach już ponad 50km. To co czekało na nas na tej drodze to totalna porażka. Kilkanaście kilometrów polną błotnistą i dziurawą drogą, co chwila dół z wodą , błoto i glina. Na dodatek wiatr, jedziemy ledwo 20-22/h. Siedzę cicho na kole i aby do mety. Czuję że koleś zwalnia więc wychodzę na prowadzenie. Jakie było moje zdziwienie, zwiało w gębę i ledwo utrzymałem tor jazdy. Czyli koleś nie był taki słaby… Mordowaliśmy strasznie te ostatnie kilometry. Marzyłem by się już skończyło. Trasa była ciężkawa, plus ten wiatr i miękkie podłoże. Oj czułem nogi, ale cieszyłem się, że dystans mnie nie zabił. Ostatnie 3 km dosyć fajne, wjeżdżamy nad rzekę po ciekawych ścieżkach. Trochę śmieci , ale to taka polska przypadłość… Ostatni kilometr, wieje mocno, ale w końcu docieramy na stadion. Wpadamy na metę. Koleś mi wychodzi z za koła, ale nie zależy mi na finiszu. Razem odrobiliśmy duże straty i na tym najbardziej mi zależało. Pal licho sprint. Na mecie mam 34m open, Czyli jest dobrze. Liczyłem żę może będzie pierwsza 30 ale nie ma co narzekać. Jak patrzę na czasy kolegów to naprawdę było dobrze. Za tydzień polandbike. Forma rośnie, liczę na coś wiecej. Wyniki pań: Zosia 3:05:49 3m open, 1 w kateorii Wyniki open panów, 69km : Marek 2:42:57 34m open 15 w kategorii Daniel 2:51:01 58m open, 5 w kategorii Sławek 2:53:29 65m open 3 w kategorii Tomek 3:03:05 96m open, 38 w kategorii Wyniki open panów -fit 38km: Jacek 1:30:44, 7 w kategorii Wystartowało 890 zawodników. Mazovia Rawa Mazoviecka 15.09.2013 W sobotni poranek pojechałem na małą przejażdżkę i z każdym kilometrem czułem, że będzie tylko gorzej… Kiedy zajechaliśmy do Rawy zaczęło padać. Opóźniliśmy rozgrzewkę by jak najmniej się zmoczyć. Jeszcze 15min. do startu grzałem w tę i z powrotem by rozpalić nogi. Na marne, za nic nie chciały się przełamać, oporne jak osły. Tuż po starcie zaczęło się jak zwykle, gaz na maxa, prawie 50/h. Dużo kałuż, więc chlapało w pysk. Przedarłem się na przód 1 sektora i zaciskam zęby. Kilka ostrych zakrętów i trach leżą. Cudem ominąłem kraksę. Nieprzyjemny wiatr rozciąga peleton, siedzę na kole i czekam na lepsze jutro. Trach znowu kraksa, oj niewiele brakowało… Momentalnie się rozgrzałem, niedługo potem tempo zaczęło się tonować. 9 kilometr, dojeżdżamy do rozjazdu na fit-mega. Skręca Atlas i jeszcze 1 koleś, mogę załapać się na pudło, ale jadę na dużą pętlę. Jest 10 kilometr i wpadamy do lasu. Pierwsze górki trzymam się dzielnie ale czub odjeżdża, zostajemy w 5. Przed nami może 20 osób. Oglądam się za siebie i w oddali pojedyncze głowy, znaczy nieźle się porwało. Palimy po cholernych, dopiero co wykarczowanych leśnych duktach. Rower skacze jak szalony, gdybym jechał na sztywnym to straciłbym zęby… http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team Trasa kiepsko wytyczona i miernie przygotowana, co chwilę dostaję gałęzią w gębę. Mam podrapane ramię i marzę by nie starcić oka. Organizacja –miernota, no ale każdy ma tak samo. Jedziemy w 5 i jest nieźle. Trochę nogi słabe, ale walczę, może się rozjadą. I tak jest lepiej niż na początku. Wychodzę na prowadzenie bo w trudnym terenie sam wolę prowadzić, na dodatek jadę równo a nie jak na gumie, szybko wolno. Ciągnę kolesi i nie zauważyłem skrętu, przejechałem po taśmie, koleś za mną hamuje a ostatni gleba. Coś tam se pod nosem kurwił ale ja nie psycholog bym go wysłuchiwał, pojechałem dalej. I tak mijały kilometry kolesie ciągle szarpali pod góre szybko, potem wolno i znowu szybko. Tak mnie to denerwowało, że jakbym tylko miał trochę mocy to bym ich zostawił. Na koniec to oni mnie jednak zostawili bo już mnie zaskakali na śmierć. Odwróciłem się za siebie i zaczęło się, w oddali 8 czerwonych spoconych głów wytyczyło sobie za cel, aby mnie dogonić Do mety zostało 18km… Byłem pewny że jest tam Daniel. Odżył i odrabia teraz straty. Miałem może 300-350metrów przewagi. Wyjechałem z lasu i wtem ukazał się piękny widok. Wielkie puste pole i wiatr. Aby nie było za lekko wiatr był w pysk. Biednemu to zawsze… Męczyłem się strasznie, nijak nie mogłem ułożyć równego tępa. To za twardo, to za miękko, a Daniel tuż tuż z tyłu. I jeszcze ilu chłopa ma do pomocy. Oj kosztowało mnie to zdrowia. Po ostatnim zwycięstwie o 53s. zacząłem się martwić, że niedługo mnie hucnie. Powtarzałem sobie co chwila, że nie tak łatwo, nie tym razem i nie dzisiaj!!! Nogi i ręce bolały, w krzyżu strasznie łamało i ten wiatr. Jade po polnej drodze co sił, 32-35/h nikogo przede mną by choć trochę się schować. Nawet punktu odniesienia, ciągle nucę te swoje :lewa prawa, lewa prawa. Oj boli strasznie, płuca świszczą, próbuję jakoś zagłuszyć niemoc. Udaję że to nie mnie boli. Męczę, ale pcham, co sił ile potrafię ile dam radę. Odwracam się i widzę że się przybliżają. Do końca jeszcze 10km. Zaczynam mieć obsesję, co i raz się oglądam i dalej do przodu. Dalej Marek, za nic nie pozwól!!! 8 do mety, odliczam każdy metr, wierzę że dotrwam. Jaka szkoda że tak odpadłem, znowu jestem wśród najlepszych a minimalnie brakuje do pełni szczęścia. Tego tyci tyci. Taki najsłabszy z najlepszych i najlepszy z najsłabszych… 5 km. do mety, uda palą z wysiłku, jadę po piaskowej dróżce, zjazd na asfalt i niedługo park. A tam już niedaleko, jeszcze są z tyłu widzę jak mnie kąsają, ale nie mogą dogonić. Oj nie dam się, wierzę z całych sił że dojadę, choć na koniec jeszcze runda wokół zalewu, a tam zawsze mocno wieje. Przelatuję przez park, wlatuję nad sławetny zalew i gubię drogę. Wjechałem na mostek a droga w tym roku go omija. Zawracam i jadę po trawie, koła się zapadają i spowalniają jazdę. Na koniec jeszcze taka wpadka. Widzę rywali, są tuż tuż za mną. Ciągnę do końca . Ostatnie 2km. Na zalewie wieje, tempo 36, nic już więcej nie wycisnę. No trauma, strasznie mnie zblokowało. Kolesie jadą w 6. Walą po zmianach, ale jestem już przed parkiem. Widzę z boku że jadą na maxa ale chyba się uda. Wyjeżdżam na prostą. Ostatnie 500m. Ostatnie traumatyczne 500m. Te które dzisiaj kosztowało mnie kawałek życia. Jestem wykończony. Wpadam na metę szczęśliwy że dotrwałem. To były najgorsze 15km jakie pamiętam. Nogi skatowałem że nie mogłem wejść do auta. Ale warto było. Nikt mnie już dziś nie dorwał, nawet drużyną. Nie jestem jednak taki słaby. Daniela długo jednak nie ma, miał kapcia. Za to Tomek niecała minuta i by było… Dojechałem 39 open. Całkiem nieźle. Kategoria OPEN PANÓW Marek - 39 OPEN, 17 w kategorii - 1:59:47 Tomek - 43 OPEN, 19 w kategorii - 2:00:52 Wojtek - 60 OPEN, 4 w kategorii - 2:03:06 Daniel - 63 OPEN, 6 w kategorii - 2:03:47 KOBIETY: Zosia - 4 OPEN, 1 w kategorii 2:11:17 WYSTARTOWAŁO 788 zawodników http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team Płock Poland bike 8.09.2013 Po ostatnim wyścigu w Skarzysku atmosfera się zagęściła. Stworzyliśmy sobie rywalizację i dążymy do ciągłego samo poprawienia się. Pogoda zapowiadała się,więc i atmosfera była przednia. Kiedy stanęliśmy na starcie spotkałem jeszcze Tomka Posadzy w 1 sektorze. Daniel stanął z Wojtkiem i Jackiem w 2. Daniel powtarzał że będzie mnie miał na oku… Kiedy ruszyliśmy tempo wskoczyło ponad 50. Szli jak przecinaki, zaskoczyła we mnie chęć rywalizacji. Złapałem haczyk. Na zjeździe poszło 66, grupka się podzieliła , lecz bez problemu trzymałem się czuba. Tomuś został lekko z tyłu. Tempo było niesamowite. Kiedy wjechaliśmy do lasu ledwo mieściłem się na scieżce. Trzeba strasznie uważać na zakrętach i zjazdach. Po 10km jazdy średnia wynosiła prawie 30/h. Czułem się dobrze, ciut brakowało mocy, ale byłem zadowolony. Najlepsi odskoczyli minimalnie, a ja starałem się jechać na swoje możliwości. Trzymam koło i czekam na lepsze jutro. Zaczęły się ostre podjazdy więc i nogi mi się zaczęły palić. Minęliśmy 15 km i zacząłem odczuwać zmęczenie. Ostry start wycisnął piętno na dalszych kilometrach. Co łapałem się na koło to było trochę za szybko. Wiatr wiał nieprzyjemnie i miałem wrażenie że jakbym nie jechał to wiecznie wieje w gębę. Kiedy dogonił mnie koleś w brązowej koszulce zrobiło mi się lżej. Przestało mi wiać w twarz i zaczęliśmy jechać szybciej. Niestety po kilku km zjeżdżając szybko w wąwozie wypadłem ze ścieżki i o mało nie zrobiłem fikołka. Niewiele brakowało bym poleciał, ale cudem uniknąłem kraksy. Koledzy niestety pojechali i jechałem już sam. To był 25km. połowa wyścigu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że resztę wyścigu przejadę solo. Zaczęły być długie proste, widziałem w oddali jadące grupki, ale z tyłu nie było już nikogo. Walę co sił, jestem przykwaszony, ale nie jest najgorzej. Trasa jest bardzo fajna, super wąwozy i ścieżki. Jedynie forma została w pobliskim lesie. Na otwartym terenie wieje znowu w pysk. Klnę na samotny los, duch walki mi podpowiada, że Tomek jest gdzieś z tyłu. Licho nie śpi, trza gonić. Z tyłu Daniel dopadł Tomka i w komitywie gonią. Jadą po zmianach, męczą się i odpoczywają. I tak co chwila. Każdy ma jeden cel. To ja, ale tanio skóry nie sprzedam. O nie, nie tym razem. Po 2 bufecie odżywam, jest już wiele lepiej i zaczynam się rozkręcać. Jest 12 do mety. Trzeba pędzić. I pędzę, znowu wlatujemy do lasu, wąskie ścieżki, zakręty. Gnam, odrabiam, widzę tych co mnie zostawili. Dochodzę tych z mini i tych z maxi. Jest ich coraz więcej, jak komarów… Wnet ostry zjazd, przejazd przez mostek i wylatujemy nad Wisłę. Dorwałem kolesia w brązowej koszulce. A jednak, odrodziłem się i odrobiłem straty. Zaraz mam kolejnego. Ciągnę, wieje znowu w gębę. Ale już prawie koniec. Wspinamy się pod skarpę, widać wielu podchodzących. Przejeżdżam obok, jest dobrze. Wiem że muszę walczyć bo tam gdzieś z tyłu są ci co wolałbym by tam z tyłu zostali. Ostatnie schodki, podbiegam, omijam kilku z mini i walę. Nogi bolą niemiłosiernie. Ale co tam, swoje zrobiły to mają prawo. Wjeżdżam na metę. Śmietanek już tam stoi, ma 2 gumy. Wspaniały wyścig, wspaniała trasa i pogoda. Jestem zadowolony. 26m open. Jest git. Za 2 min. wpada Daniel z Tomkiem. No jednak byłem lepszy. Daniel jest 27 ze stratą 53s. Czyli na ostatnich 12km odrobili 7s. To jednak miałem niezłą końcówkę… Daniel jest 3 w kategorii, ach te młodziaki, ja jestem w kategorii 16. Znowu bez podium Ech… Skarżysko.Mazovia. Kiedy do startu pozostało 50 min. pojechaliśmy z Danielem na rozgrzewkę, wszystko szło dobrze i czułem nogę. Bałem się trochę 2 miesięcznej przerwy ale powinno być dobrze. Pogoda była pochmurna i lekko zaczęło kropić. Stawiliśmy się w 1 sektorze i po kilku minutach wystartowaliśmy. Ruszyły harpagany jak szalone i ciężko było załapać koło. Jakimś trafem wskoczyłem na chodnik i poleciałem bokiem po równej kostce doganiając czub. Peleton mordował się po szutrowych dziurach i 1 kilometr mieliśmy za sobą. Wariaci ciągnęli ponad 40/h po tej dziurodrodze i po 3-4 km zaczęło być ciężkawo. Kiedyś uwielbiałem 1 sektor za spryt i moc, ale teraz zaczyna mi to przeszkadzać(znaczy moim płucom). No i dojechaliśmy do pierwszych górek, 7 kilometr i trachmyślałem że strzeliły mi gumy a to nogi. Zwalniam i jest nas coraz mniej. Za chwile mija mnie Daniel. Nawet się nie spojrzał, dygnął jak by mnie nie znał. Łajza jedna. No niestety nawet nie zareagowałem, słabość, znowu mi się to przydarzyło. Bezsilność, kręce, kręce i prawie nie jadę. Oglądam się za siebie i jestem przedostatni. Ostatni jedzie jakiś koleś w koszulce superkurczaka. Siada mi na koło i nie reaguje na sygnały. Znaczy przeżywa to co ja, albo bardziej… 10 km, rozjazd fit, mega. Słyszę pierwszych z 2 sektora. Próbuje walczyć i wale przed siebie. Zaczynają się szutrowe odcinki z niekończącymi się prostymi. Widzę Daniela w kilkuosobowej grupie. Jest daleko, nieosiągalny dzisiaj. Zdycham. 15km. Dogania mnie 2 sektor. Prowadzi jakiś koleś a za nimi Tomek z Michałem. Zrobiło się niebiesko, wkurzony odpuszczam. W ułamku sekundy zaskoczyłem, wskakuje na koło i jadę. Mam nadzieję, że mimo że jadą szybciej to na kole odpocznę. Jedziemy tak z kilometr-półtora i skręt w lewo do lasu. I zaczęła się zabawa, trupie czachy na drzewach informują że wjechaliśmy w niebezpieczne odcinki. I takie były, zrobiło się wąsko. Jedziemy koleinami, na środku jest 30 cm pas drogi, kto się nie utrzyma wpada w głębokie doły po kołąch ciągnika. Michał wychodzi na prowadzenie i gna. Ja wyskakuje za nim, reszta peletonu zostaje minimalnie z tyłu. Słyszę trzask, ktoś pada, wali fikołka, ale my odjeżdżamy. Jestem http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team tylko z Michałem. Walimy po zmianach po kocich łbach. Trochę pada i jestem cały mokry, droga robi się śliska i trzeba bardzo uważać. Doganiamy kolesia z Mbiku. I jest nas trzech. Z tyłu nikogo już nie widać. Wjeżdzamy do lasu, ciągniemy coraz mocniej. Doganiamy jeszcze2 kolesi i tak jest nas 5. Niestety kolesie nie umieją jezdzić, najpierw nie wychodzą na zmiany, a potem jak już wychodzą to o 5/h szybciej. Wk..wia mnie to strasznie, nawet im zwracam uwagę ale chyba nie usłyszeli bo pojechali. I znowu zostałem sam. Kiedy przed premią autolandu darłem morde na orga za te cholerne kocie łby, dogoniły mnie 2 pociągi. Niestety były expresowe i sobie pojechały. No szkoda bo już rozmyślałem jak będę wykładał młodemu teorię wyższości doświadczenia nad młodością a tu nie będzie o czym gadać… Męczę strasznie i choć z przodu nie widać już nikogo, gryzę zęby i pcham nucąc sobie w rytm pedałowania „ Daniel Daniel, lewa prawa. Daniel Daniel, lewa prawa” Popijam co chwilę z bidonu i zajadam żele, mam nadzieję że się odbuduję. Jakoś przyzwyczaiłem się do tego uczucia bólu nóg. Jest 40 km. Jakby trochę lepiej. Nikogo z przodu, ale i nikogo z tyłu. Znaczy że jednak się poprawiam, albo zgubiłem drogę. Wjeżdzam do lasu, znowu trudne odcinki, niebezpieczne zjazdy w wąwozie i ostre podjazdy. Podkręcam się trochę, coraz łatwiej mi idzie i zaczynam wierzyć, że nie wszystko stracone. Kiedy pod ostrą górę doganiam 2 kolesi i słyszę jak sapią odczuwam ulgę. Wróciłem. I rzeczywiście wracam, widzę poprawę. Macham biegami, rozkręcam z dużej tarczy i cyk w dół i w górę. I zaczynam odczuwać przyjemność z jazdy. Trochę mnie to kosztowało zanim odżyłem, ale w końcu. Znowu nucę Daniel Daniel… Mijam kolejne osoby, nawet nie próbują wskakiwać na koło. Nie ma frajera, nikogo nie zabieram. Kiedy wjeżdżam na dłuuuuuuugą prostą przed bufetem widzę to na co czekałem 40 km. Postać staje się coraz wyrażniejsza, taka niebieska. Jak na polowaniu, wycelowałeś i czekasz kiedy ustrzelisz. Jeszcze 50m, jeszcze 20. Odwraca się do mnie i nie wierzy że to się stało. Mamy cię… Tu Brak tekstu, osobiste przemyślenia autora Daniel wsiada na koło, choć nie łatwo. Wygląda na zmartwionego, choć ze 2 razy mnie już pochował dziś żywcem. A już się z gąseczką witał w zagrodzie… I jechaliśmy tak do 1 górki, pożegnał się i został. Czułem jeszcze przez chwilę jak jego wzrok wypala mi koszulkę, ale po chwili zniknąłem i przestało mnie parzyć. Do mety zostało 10km i były to najwspanielsze kilometry ostatnich lat. Naprawdę szło mi nieźle i choć już nie było szans na wynik to pocieszające było to że wyścig był ciężki i dość długi bo 60km. Cieszyłem się że ciągle przyspieszam i do samej mety była radocha z jazdy. Wjechałem na metę 42. Biedaczyna dojechał 2 min. potem. Utrzymałem 1 sektor, więc jest nieźle. Na koniec sezonu powinno być jeszcze lepiej… Olsztyn Mazovia 30.06.2013 To miał być kulminacyjny punkt sezonu. Ostatni przed wakacjami, ostatni kiedy miałem się wypruć i potem odpoczywać. Staję w 1 sektorze i ruszamy. Ostry podjazd ze stadionu. Zeskakuję z roweru i biegnę. Omijam jełopów i pędzę. Dziś liczę na pierwszą 15. Dajemy czadu, idzie gaz . kręte drogi mieszają lewa prawa, miejscami jest wąsko i trzeba bardzo uważać. Po 4 km. wylatujemy na twardszą drogę. Tasuję się co chwila z Michałem, wygląda że dziś pojedziemy razem. Niestety przytyka mnie. Zostaję z tyłu i tylko widzę jak Michał oddala się z przodu. Zaczyna mnie bardzo dusić. Nogi zakwaszone , chyba nie odbudowały się po czasówce drużynowej. Oj męczę, co nie tak jest z tymi wyścigami, że muszą tak wiecznie od startu zasuwać. No prawie staję. Już mnie chyba wszyscy wyprzedzili. Odwracam się i jestem ostatni z 1 sektora. Z tyłu już pustka. Z przodu też. Jestem sam i tylko sam. Jadę sobie myśląc jak zaraz dopadnie mnie Radek z Wojtkiem. Ale pojawił się on. Koleś z 2 sektora. Koleś w czarnym. Dojechał i pyta który jadę, 15… 20? Powiedziałem że nie wiem bo bałem się że jak powiem prawdę to przyspieszy i mnie zostawi by gonić innych. Wsiadłem na koło i zdychałęm , a on zaczął parskać i pluć. I tak dziwnie parskał, że nazwałem go – człowiek zwierze. Człowiek zwierze pchał co sił w nogach i machał dziwnie swoim rowerem. Zachowywał się bynajmniej dziwnie jak na rowerzystę. Najgorsze, że był mocniejszy wiec musiałem godzić się na jego zachowanie i siedziałem cicho. Zaczął się długawy i ostry podjazd po asfalcie. Do premii autolandu zostało 2 km. Oj ostro poczynał ten zwierz, ledwo się trzymałem. Dogoniliśmy Michała. Oj nie wyglądał Michał szczególnie. Posiedział nam na kole ale został. Dalej jechaliśmy we 2-ch. Zaczęliśmy odrabiać straty i najechaliśmy 15 os.grupkę. To była ta część sektora która na mnie nie poczekała. Ale mamy ich, dojechaliśmy i wplotłem się od razu na 5 pozycję. Szutrowe trasy wymagały zachowania ostrożności, ale nie wiało na kole i jednak było łątwiej. Niestety grupa szarpała i ledwo trzymałem koło. Modliłem się by z nimi dojechać. By wytrwać w tej mojej niedoli. Chłopaki dawali czadu, co chwilę skacząc i szarpiąc peleton. Zaczęły się głupawe rozmowy, wygłupy i takie tam. Trochę mnie to wkurzało, ale byłem za słaby by odjechać wiec musiałem słuchać tym głupot. Starałem się za wszelką cenę oszędzać siły i marzyłem, że jeszcze odżyję. Kolejny raz człowiek zwierz zaatakował. Robił to w tak komiczny sposób że była to parodia kolarza. Skakał tak dziwnie się ruszając i tak machając rowerem ze zanim skoczył wszyscy już wiedzieli ze będzie atakował. http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team No i odjeżdżał na parę metrów, a potem na zjazdach go dogoniliśmy. Kiedy po raz kolejny udaremniliśmy atak myślałem że da już sobie spokój, ale ten nie. Na dodatek kiedy zjeżdżał to na zakręcie wypinał nogę by się podeprzeć. No aż wierzyć mi się nie chciało… Dostałem takiego przypływu złości że kiedy wjechaliśmy już do parku olsztynskiego wyszedłem przed niego i zaciągnąłem. Poszedłem na zjeździe na maxa, potem ostre zakręty, wąskie ścieżki, korzenie i stromy podjazd. Ledwo zdążyłem wrzucić mała tarczę. Potem zjazd, duży blat i kita. I tak w kółko, do mety tylko 9km. Jadę sam, odwracam się i nikogo. Tylko ja sam, dam rade, wierze że mogę. Pcham co sił, idzie mi teraz. Plus ta kumulacja złości na te ich wygłupy i uczulenie na człowieka zwierza. Teraz jadę tylko na siebie i gaz, gaz. Jest wąsko i niebezpiecznie, Z boku urwisko, jadę szybko, ostry zakręt potem w dół i przy podjeździe zamieram. Dobiłem obydwoma kołami o korzeń. Ale nie schodzi, udało się. Gonię dalej, sapię ale pcham co sił. Strażak krzyczy ze ostatnie 3km. Walę w pedały, mijam kilku zmęczonych. Na koło siada mi 2. Znowu dopadamy grupkę 5. Wyprzedam, siedzą na kole, ale jest dobrze. Wąsko, nie będą mieli jak wyprzedzić. Zjazd na stadion, na ostatnim zakręcie wyhamowuje do 0, ci z tyłu stają a ja na prostą i rura. Mam przewagę kilkunastu metrów i tak dojeżdżam. Jestem 35 open. Jest ok. Oj jaka ulga, początek był fatalny. Końcówka mistrzowska. Po 2 minutach wjezdża człowiek zwierz z peletonem. Nie do wiary, na 9km. walnąłem im 2 minuty. Pięknie, moja mała zemsta. URLE 24.06.2013MISTRZOSTWA POLSKI W JEŹDZIE DRUŻYNOWEJ NA CZAS 50km. Z niecierpliwością czekaliśmy na ten start. 50km na czas to bardzo długi dystans, non stop na maxa ile sił. Przed startem przejechaliśmy część trasy samochodem by ogarnąć trudności i zakręty. Niestety na 9km było straszne bagno i auto nie przejechało. Ale poznaliśmy profil trasy. Asfalt, szuter, trochę odcinków polnych, leśnych itp. Runda o długości 25km, trasa szybka z błotnistymi utrudnieniami na długości ok. 4km. Rozgrzaliśmy się dobrze i wylosowaliśmy start jako 5 drużyna. Ruszyliśmy ostrożnie ale i nie za wolno. Generalnie ja na 75% ale chłopaki się trochę ugotowali. Cały czas staraliśmy się nie przesadzać. Jest to wyścig specyficzny i bezwzględny. Tutaj jedzie się na maxa całą trasę z wykorzystaniem wiatru, ścinaniem każdego zakrętu i dynamicznym rozkręcaniem po nawrocie czy skręcie. Na 3 km Michał z Radkiem zaczęli sygnalizować przypalenie. Popuściliśmy trochę z tempa cały czas jadąc na te 75%. Łukasz jechał swoje. Na asfalcie trzymaliśmy ok.40/h, szutry i piach trochę wolniej. Generalnie średnia była ok.35-36/h. Najbardziej obawiałem się o Radka bo jest długodystansowcem i nie wiadomo było jak zniesie mocną jazdę. Po środowym treningu Michał wydawał się być najmocniejszy więc nie do końca ogarniałem że właśnie z nim jest coś nie tak. Ale chłopak nie miał po prostu dnia. Kiedy na 9 km wjechaliśmy w błoto wytrącało nas niesamowicie z rytmu jazdy. Raz o mało nie przewróciliśmy się wszyscy, ale dzięki Bogu nikt nie poleciał. I na tym miękkim odcinku Michałowi szło coraz gorzej. Radek również zaczął cieniować. Zdecydowaliśmy z Łukaszem że idziemy po zmianach sami, aby chłopcy odpoczęli. Niestety to był najtrudniejszy miękki odcinek, potem polna ścieżka. Jest 13 km. Michał jest zakwaszony, odstaje. Przez kilometr nie mogę podjąć decyzji, czekam na asfalt ale nie zanosi się. Łukasz dwukrotnie pyta co robimy, podejmuje ostatecznie decyzję że te cholerne ostatnie 37km jedziemy już sami. Na asfalcie ciągniemy już tylko we dwóch. Utrzymujemy tępo ok. 42-43/h. Radek jedzie tylko na świadka, aby tylko wytrzymał na kole. Wiem że to mój najlepszy w tym sezonie start, czuję się fenomenalnie i jestem gotowy jechać tylko z Łukaszem. Dajemy ogromnie długie zmiany, jest dobrze i za chwilę doganiamy jakąś drużynę. Łukasz jedzie swoje, mocno długo bez asekuracji. Cały czas mamy wysokie tępo, ostatni kilometr przed końcem 1 rundy, wjeżdżamy na luźny szuter, potem strzałka w prawo. Kilkadziesiąt metrów po skręcie Radek krzyczy że meta w drugą stronę. Jakiś idiota przekręcił strzałkę i pomyliłem drogę. Idiotyzm, pod strzałką stoi gówniarz w stroju strażaka, drę się na niego więc ten przekręca strzałkę w drugą stronę. Co za debile, brak słów… Mijamy koniec 1 rundy, jestem wściekły więc dowalam jeszcze mocniej. Aby nie tracić, aby wygrać. Łukasz cały czas jedzie bardzo dobrze, mocno i długo. Proszę by pociągnął jakiś czas bym zdążył zjeść. Ciągle jedziemy tylko we dwóch, brakuje czasu na przełknięcie, wyrzucam banana, nie mam płuc by zagryzać. Jem tylko żele. Radek miejscami piszczy,ale dzielnie trzyma koło. Zastanawiam się gdzie jest jego granica, chłopak zalicza najdłuższe ultramaratony, maxi orientacje, ale tu jest gaz na rzyganie. Najgorzej jest na miękkim i na szutrach, ale piszczy i trzyma się. Jest 38km. Powoli czuję zmęczenie. Łukasz bez szelestnie robi swoje. W tym momencie wiem że już nie będzie wyniku, zaczyna nam brakować zmiennika. Kiedy wjeżdżamy na asfalt prosimy Radka o choć krótką zmianę. Aby popić i minimalnie odpocząć. Chłopak jedzie ile może, ale zaczynamy zwalniać. 43km, zaczyna dopadać nas zmęczenie. Łukasz też już nie specjalny. Zaczynamy męczyć, dopada nas agonia. To jest ten moment kiedy się wygrywa lub przegrywa. Możesz jechać na kole szybko, ale nie ma z czego dać takiej zmiany. Mordujemy wszyscy, ale walczymy do końca. 47km. Jestem nieprzytomny, Radek pomaga ile może, mam zamordowane nogi, rzucam rowerem i wyję z bólu. Straszny ból przeszywa mnie po ciele, ledwo kręcę, ale za nic nie puszczam koła. Jadę jak w transie, ostatni zakręt, piszczę z niemocy, by nie zrywali mnie z koła. 300m niewiele widzę, wszystko pulsuje i kręci się. W końcu Meta. Jestem kompletnie wypruty, przez 15min nie mogę wstać. Serce nie http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team może przestać walić, czuję jak świat wiruje i odczuwam każdy puls na skroni. Boże ile mnie to kosztowało… Ale było pięknie, miałem najlepsze nogi od kilku lat. Było fenomenalnie, ale drużyna to wielka niewiadoma. Uważam, że to co zrobiliśmy z Łukaszem to jakiś obłęd, najlepsze co mogliśmy w takim momencie zrobić. Nic więcej. Nie spodziewałem że tak to się ułoży, ale zrobiliśmy swoje. Niemniej to wyścig dla miłośników extremalnych wyzwań, bezwzględnie wykańczający i trudny i by zrozumieć jego trudność trzeba umieć jechać na krawędzi upodlenia się. Nie polecam jeśli ktoś nie jest gotowy na takie wyzwanie. Zajmujemy 5 miejsce. To dobre porządne 5 miejsce, nie ma wstydu. Łukasz dobra robota, Radku dziękuję ze wytrzymałeś. Michał nie miał niestety dnia, szkoda. 1 TREK GDYNIA 1-okr 00:40:54 01:22:14 1182 Formela Daniel 01:22:13 1184 Siedlecki Maciej 01:22:13 1183 Derheld Łukasz 01:22:14 1181 Wojciechowski Sławomir 01:22:14 2 RENAULT ECO2 TEAM 1-okr 00:40:56 01:22:56 1243 Przybytek Michał 01:22:55 1236 Stachelek Kamil 01:22:55 1232 Skalski Tomasz 01:22:56 1192 Rutkowski Kamil 01:30:49 3 ŚWIAT ROWERÓW KELLYS TEAM 1okr 00:40:51 01:23:06 863 Klimczuk Andrzej 01:23:05 304 Kulesza Marcin 01:23:06 896 Błachucki Paweł 01:23:06 311 Jusiński Arkadiusz 01:32:00 4 Mbike Retro Team ELITE 5 1-okr 00:42:35 01:26:00 287 Woźnica Łukasz 01:26:00 374 Brzyski Rafał 01:26:00 131 Majewski Artur 01:26:00 8 Zakowicz Paweł 01:29:28 5 VELMAR.PL - SALON MERIDA - KELLYS 1-okr 00:43:04 01:27:03 1176 Pelucha Łukasz 01:27:03 1174 Tusiński Radosław 01:27:03 612 Napierała Marek 01:27:03 1175 Mandes Michał 01:32:34 6 TS MERAN BONINEX 1-okr 00:45:16 01:31:23 1139 Zwierzchowski Radosław 01:31:21 958 Górak Rafał 01:31:23 1142 Chromiński Mariusz 01:31:23 1141 Fijołek Robert 01:31:28 7 POLONIA WARSZAWA MTB 1 1-okr 00:51:27 01:44:34 911 Patoka Tomasz 01:44:33 1098 Panufnik Tomasz 01:44:33 1976 Szulc Rafał 01:44:34 770 Adamus Paweł 01:45:05 8 KORONA JADÓW 1-okr 00:50:00 01:44:56 1039 Szewczak Jacek 01:44:55 1037 Laszczka Mateusz 01:44:55 1038 Szewczak Piotr 01:44:56 9 ŚWIAT ROWERÓW RALEIGH TEAM 1-okr 00:49:40 01:46:01 941 Dąbrowski Michał 01:45:59 370 Gajewski Paweł 01:46:01 999 Fruba Paweł 01:46:01 10 Mbike Retro Team ELITE 4 1-okr 00:51:07 01:46:45 113 Depta Paweł 01:46:34 117 Depta Mateusz 01:46:34 114 Marcinkiewicz Sebastian 01:46:45 875 Marcinkiewicz Grzegorz 01:46:48 9.06.2013 Polandbike Wąchock 2013. Historia, którą opisuję dzisiaj wydarzyła się naprawdę… Na maraton wybraliśmy się we trzech, ja, Daniel Marciniak i nasz kumpel Tomek Posadzy. Pogoda dopisywała i nic nie zanosiło się na zmianę. Jedynie opis trasy budził lekką niepewność, bo org. z „powodów bezpieczeństwa” skrócił wyścig do 43km omijając najtrudniejsze odcinki. I było pięknie, gdy nagle 60min. przed startem przeszła nad Wąchockiem ulewa z piorunami. Staraliśmy się przeczekać i do ostatnich minut siedzieliśmy w aucie. Na 15 min.przed startem postanowiliśmy przejechać się delikatnie i stanęliśmy w sektorach. Na 2 min. Przed wyścigiem deszcz ustał. Stanąłem z Tomkiem w 1 sektorze a Daniel w 2. Tylko chwilę przejechaliśmy w spokoju, bo po minucie jazdy rozpętało się piekło… Nastąpiło oberwanie chmury i kiedy po 2 km.asfaltu wjechaliśmy do lasu woda lała się strumieniami. Jechaliśmy ścieżkami po których darła woda, więc najważniejszą rzeczą było utrzymanie prostej lini jazdy. Ponieważ wystartowałem dobrze zostawiłem Tomka gdzieś z tyłu i tak już myślałem, że zostanie do końca. Trasa prowadziła wąskimi strumieniami i pierwsze 5 km było w zasadzie pod górę. Tempo było nieduże w granicach 5-8 km/h Jechaliśmy na małych zębatkach i kiedy rozpoczął się zjazd zaczęło robić się ciekawie. Dzień przed startem wymieniłem na nowe spd bo stare miały już luzy, a ponieważ miało być dużo podjazdów nie chciałem tracić zbędnej energii. No i tak ciasno spasowane spd spowodowały 1 glebę. Potem drugą i tak dogonił mnie Tomek. Nie wiedziałem jeszcze, że będzie to tak pasjonująca walka… Na trudnych odcinkach zjazdów czułem się zdecydowanie lepszy, a ponieważ zostawiliśmy resztę sektora gdzieś z tyłu jechaliśmy ciągle razem. Na zjazdach czułem się http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team lepszy i odstawiłem Tomka o parę sekund. Trasa była mieszana, raz podjazd, potem błotnisty zjazd. Ciągle brud, błoto, szlam i woda. 0 twardego podłoża. Najlepsze jednak okazało się za chwilę. Dogoniliśmy jeszcze 2 kolesi i tak we 4 gnaliśmy przed siebie. Wnet wyrósł nam przed nosem szeroki potok, ok. 10-15m szerokości. Kiedy koleś ze świata rowerów zanurzył się po szyję, krzyknął ostrzegawczo na nas. Postanowiłem pokonać rzeczkę zupełnie z boku. Wskoczyłem do wody i nurt porwał mnie z rowerem. Niosło mnie kilkanaście metrów, pod nogami nie było dna. Woda miała ponad 2 metry głębokości i tak mocny nurt rzeki nie pozwalał go pokonać inaczej tylko wpław. Woda mnie niosła a z wody wystawała tylko głowa. Byłem przerażony! Próbowałem złapać się brzegu, ale rower wytwarzał taki opór, że pchało mnie z prądem. W pewnej chwili zaczepiłem o wystającą gałąź kołem i złapałem się jej mocno. Wyszedłem z wody o własnych siłach, wskoczyłem na rower i ruszyłem, co sił. Tomek z kolesiami zostali daleko z tyłu. Po kilku kilometrach jazdy małym strumieniem darłem samotnie walcząc z poślizgami i wychłodzonymi nogami. Czułem się mocny i pomyślałem, że Tomuś jest mocny, ale ja lepszy. I tak dojechałem do następnego potoku. Wskoczyłem do wody, nurt był tak silny ze wyrwało mi rower z ręki. Rzuciłem się za nim zanurzając się po uszy. Wystraszyłem się bardzo, znów nie było czuć dna. Byłem sam i jedynym towarzyszem było przerażenie. Woda zniosła mnie do punktu wyjścia, ale zobaczyłem w międzyczasie kładkę. Wróciłem na brzeg i biegnąc wzdłuż potoku dotarłem do drewnianej kładki(orgi mówili, że ta kładka zerwała się później i poniosła kogoś wodą). Kiedy przeprawiałem się na drugi brzeg Tomek z kompanami zobaczyli mnie i przeprawili się moją metodą. I wyścig zaczął się od początku. Niespełna kilkaset metrów dalej trasa wiodła przez ten sam potok i musieliśmy się przeprawiać ponownie. Trzeci raz płynąłem ze swoim rowerem, woda była chłodna, ale całe szczęście nie lodowata.W takiej chwili człowiek staje się bez radny, ale adrenalina wygłusza poczucie strachu. Wszystko dzieje się instynktownie. Jechaliśmy znów razem i trasa wyjechała z lasu. Zaczął się odcinek szutrowy i kamienisty. Na zjazdach pędziliśmy ok. 40 km/h, co przy fakcie, że straciliśmy już hamulce było dość niebezpieczne. W pewnym momencie marzyłem by znów zaczęły się podjazdy. Wszędzie lała się woda i wjeżdzając z dużą prędkością nie wiedzieliśmy jak głęboka może być woda. I zaczęło się znowu. Wszystkimi leśnymi ścieżkami woda lała się na potęgę. Wybieraliśmy jazdę w środku wody by trafiać na kamienie. Jeśli gdzieś wystawała na powierzchni trawa, bezpieczniej było jechać po niej miało się pewność, że nie jest głęboka. Generalnie jazda w wodzie na głębokości piast była standardem. Wielokrotnie jednak brodziliśmy po górną rurę ramy. Do butów dostała się taka ilość błota i piachu, że musiałem poluzować klamry, bo robiło się za ciasno w stopy. Niestety napotykaliśmy na duże odcinki miału i piachu gdzie nie dało się jechać i pchaliśmy lub ciągnęliśmy rowery za sobą. Nigdy ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, aby się wycofać, nie żałowałem również tego startu. To chyba dlatego że byłem trochę nastawiony na syf… No i obecność Tomka, z którym jechaliśmy i ciągle rywalizowaliśmy. 12 km przed metą wpadł mi w przerzutkę patyk. Stanąłem by go wyjąć i straciłem do kompanów kilkanaście metrów, zacząłem słabnąć też z głodu. Nie spodziewałem się 3 godz. jazdy i nie wziąłem nic na bufecie, a żele i banana już strawiłem. Dobrze, że wcześniej Tomek dał mi pół żela, ale i tak było to mało. Mimo że chłopcy odjechali mi na kilka sekund, nie byłem wstanie tego odrobić. Słabłem coraz mocniej i kiedy przed skrętem na szybkiej szutrowej alei zobaczyłem 10km do mety to ekipa była już kilkaset metrów przede mną. Na szczycie podjazdu był ostatni bufet, ale poinformowali mnie, że żeli brak i dostałem tylko wodę. Zacząłem przeżywać traumę. Zatrzymałem się by podnieść z ziemi wyrzucone banany, ale te okazały się pustymi skórkami. Wypiłem ostatniego TURBO snaka i jechałem zupełnie sam. Kiedy skończył się szuter, potem kilometr szybkiego asfaltu i wjechaliśmy do lasu. Pojawiła się tablica 3km i wjeżdżając w ogromne rozlewisko na drodze strażak kazał mi jechać za jego krokiem. Okazało się, że woda jest tu bardzo głęboka i biegnący chłop wyznaczał kamienisty odcinek w wodzie. Zaraz potem zaczęła się straszna jadka po błocie i kolejne odcinki błotnistych strumieni i szlamu. Wystające kamienie wytrącały rytm, co chwilę koła uślizgiwały się, ale wyczułem dla siebie szansę. Wiedziałem, że jestem tu szybki i ogromnie ryzykując waliłem po zjazdach na maxa. Nie myślałem już o ryzyku ale tylko o uciekinierach. Kiedy zobaczyłem pierwszego przyspieszyłem jak szalony. Przemknąłem koło kolesia jak wariat, ale ten nawet nie próbował się łapać. Tu było niezłe gówno, ale ważne, że pojawiła się szansa. Padałem z głodu, ale to ostatnie metry, więc było warto. Byłem w transie, kiedy zobaczyłem kolejnego. Niestety to nie był Tomek, Tomek miał żółtą koszulkę, a koleś jechał w ciemnej. A jednak żółta zółta tylko cholernie brudna… Mam Cię, mam jeszcze chwilę i Cię znów mam. Boże mam go, wjechał w wodę i stanął. Zacisnąłem zęby i walę na maxa. Wyprzedzę go w tym strumieniu. Tomek stał nie ruchomo. Wiec ja atakuję dojeżdżam do niego z impetem. W net wyskakuje przede mnie strażak krzycząc szalenie: Ludzie powariowaliście do cholery, przestańcie się ścigać. Strażak złapał mnie za rękę, kiedy ja starałem się przerzucić rower obok Tomka. Uderzyłem go podobno kołem w głowę, za co przepraszam. Teraz dopiero zrozumiałem, co się wydarzyło. Potok miał tak silny nurt, że strażacy rozciągnęli linę miedzy drzewami byśmy mogli się jej trzymać. Woda darła z taką siłą, że Tomuś nie mógł zrobić kroku, a ja stałem obok niego tak, że strasznie napięliśmy linę. Rowery były częściowo w wodzie i wytwarzały taki opór, że nie można było zrobić kroku. Zrobiło się niewesoło. Do wody wskoczył kolejny strażak, przejął rower od Tomka, drugi koleś wziął mój. Potem usłyszałem jak krzyczał do Tomka podaj rękę. Woda parła coraz mocniej. Nie mogliśmy się wydostać wisząc w wodzie, nogi uślizgiwały się po http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team dnie. Lina wygięła się w wielkie U. Jakiś strażak krzyknął zablokować drogę przez rzekę, zrobić inny objazd. I byliśmy ostatnimi, którzy przeprawili się tędy. Najpierw wydostał się Tomek, potem ja. Ale kiedy dostałem swój rower wskoczyłem pierwszy. Zacisnąłem zęby i ruszyłem na maxa. Zaczął się zjazd. Zrobiłem kilkadziesiąt metrów przewagi i czekałem na metę. Kilkaset metrów dalej po lekkim zjeździe ostry skręt w prawo. Brodzę po suport, niestety Tomuś nie mając hamulców tak zaryzykował, że ledwo wyrobił sie na zakręcie hamując nogami. Niestety dla mnie dogonił mnie. A mety dalej nie było. Wyścig trwał dalej. Zaczął się długi podjazd w lesie. Jechaliśmy na najlżejszych biegach walcząc by nie stanąć w błocie. Tomek wyszedł na prowadzenie i ostro zaciągnął. Wtedy krzyknąłem, że pierd…ole. Ten jednak nie zareagował. Byłem już skrajnie wyczerpany, a mety nie było widać. Zajechaliśmy się jak dwa psy rywalizując ze sobą. Pomyślałem, że mam już dość, że nie chcę. Jednak nie po to dymałem tyle po kupie gnoju, nie po to pływałem jak bóbr po wodzie by teraz zostać pokonany. Zacisnąłem wytarte od piachu zęby odrobiłem 2 metry i usiadłem mu znów na kole. Chciało mi się wyć z bólu... Na szczycie podjazdu skręt w prawo. Tomuś zwolnił, więc wyprzedziłem go, bo przecież miała być już meta… Mety nie było za to zastała nas polna droga zupełnie zatopiona błotem uniemożliwiającym jazdę. Nie wytrzymałem już tego. Zaproponowałem rozejm. Tomek zgodził się od razu. Jak te barany zajechalibyśmy się na śmierć. Nikt nie chciał odpuścić pierwszy. Uff. Pchaliśmy rowery przed siebie, błoto miejscami po łydki. Szansy na jazdę brak. Kilkaset metrów dalej powoli zaczęliśmy pedałować. To był 43km. Za nami już prawie 3 godz.triatlonu… Ostatnie 2 km. Okazały się bardzo niebezpieczne. Skończyły się klocki a zjazdy były ostre po asfalcie. Bardzo ostrożnie jechaliśmy by nie załatwić się na sam koniec. Ostatnia górka i docieramy do kreski. Jestem w szoku, przez kilka minut nie widać nikogo za nami. Na mecie mamy 19 i 20 miejsce open. Pół godziny potem dociera Daniel, złapał gumę no i samotnie pływał po szlaku. Nie do wiary, na mecie widzę gościa, który zgubił w potoku buta. Jest 3 kolesi którym woda porwała rowery. 4 osoby zaginęły na trasie. Obłęd. Potem dowiadujemy się, że wojewoda kazał wypuścić ogromną ilość wody z tamy, bo groziła powódź. To tłumaczy skąd taka ilość wody i ten silny nurt. Przed startem orgi informowały ze tylko 15% trasy to woda. Nie wiem czy 15% była niewoda. I info, – jeśli ktoś będzie jeszcze raz narzekał, że było na mazovii błoto lub sekcje kałuż dam w łeb… Dziękuję, że żyję, a z Tomkiem to była braterska walka. Na śmierć i życie. I całe szczęście wygrało życie. Marek Napierała.Foto już po kąpieli: A tak wyglądały klocki hamulcowe: 21.04.2013 LEGIONOWO -MAZOVIA Jutro długo oczekiwana Mazovia... Zanosi się niezła walka, szkoda tylko że Michał zachorował. Będzie pot i ból. Z utęsknieniem czekam tego startu. Ale będzie jazda... 14.04.2013 Polandbike Nowy Dwór Dzisiaj 1 start w tym sezonie. Postanowiliśmy spróbować swoich sił w Polandbiku. Musze przyznać, że całkiem było przyjemnie. Organizacja ok. Trasa fajna, no niestety ślady po zimie były jeszcze widoczne i tyłki nam upaplało w błocie. Ale co zrobić, ścigać się chciało więc błoto zaakceptowaliśmy. Ostatnie tygodnie to mocne przygotowania, aż się chciało pomęczyć. Wraz z Danielem wystartowaliśmy z 1 sektora i od razu podjazd. Nieźle się trzeba było przepychać, ale każdy chciał jechać z przodu. Ruszyłem z połowy stawki, sukcesywnie się poprawiając. Ale nie popełniłem już błędu z ostatnich lat i pierwszy start zacząłem lekko. Niestety w lesie było dużo błota, miejscami leżał śnieg. Nogi, buty no i rower nieźle dostały w kość. http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20 Velmar Team Przy tym wszystkim wiał niezły wiatr, więc trzymałem się na kole i czekałem co czas przyniesie. Trasa dość pofałdowana z kilkoma podjazdami, niebezpiecznymi od błota zjazdami. No i ta Wajsgóra, k.jego mać. No naprawdę dała w kość. Nie czułem bólu, nawet nieźle dawałem sobie radę. Trzeba było zacisnąć zęby, więc wrzuciłem rower na plecy i wdrapywałem się po tym błocie. Niektórzy nie dawali rady, zsuwali się w dół i kleli, kleli, kleli. Najgorsze były pierwsze metry jak wskakiwaliśmy na rower, po takiej wspinaczce ciężko było zacząć pedałować. Ale ja urodziłem się w bólu więc było ok. Muszę przyznać że jechało mi się dobrze, nie zmordowałem się i nie zajechałem, ale mocniej jechać nie mogłem. Organizm po zimowej przerwie bronił mi się przed wysokim tętnem. Na drugiej rundzie jechałem z Magdą Sadłecką i kilkoma chłopakami. Ktoś z przodu zapalił i tak pojechaliśmy we trzech. Na trudnym leśnym podjeździe trochę ich odpuściłem i zostałem sam. No i pomyliłem trasę, skręciłem pod inną górę niż trzeba i goniąc jednego kolesia giąłem na maxa. Niestety na szczycie musieliśmy zawrócić i zeszło ze mnie powietrze. Straciliśmy ok.2 min.więc kilka osób nas wyprzedziło. Do mety pozostało 10 km i tak już dojechałem. Miejsce nie oddaje dobrego wyniku. 1 dziesiątka to sami wyjadacze. Ale jest ok. Pracuję po 12 godz. dziennie, w soboty 9 więc trenować muszę późnym wieczorem po zmroku. Porównując siebie do najlepszych którzy tylko jeżdżą, wynika że jest dobrze. Jeszcze się poprawię. A noga kręciła się dziś naprawdę dobrze, bez zmęczenia. Brakowało tylko zagięcia. Nad tym popracuję i w Legionowie będzie już bardzo naprawdę fajnie.Najważniejsze że chęć do wyścigów wróciła. Gdybym odbił na małą rundę byłbym 4 open i 2 w kategorii. Ale wtedy nie nazywałbym się Marek Napierała tylko mini Napierała. Więc zostanę przy swoim normalnym nazwisku... wyniki: 1.54.59 (39m.open.12M3)Marek Napierała 2.08.04 (69m.open. 4 M1)Daniel Marciniak 2.28.21 (115m.open 23M4)Sławek Szymczak (defekt,guma) http://velmar.pl/team Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 21:20