Egzotyczny rejs w środku zimy

Transkrypt

Egzotyczny rejs w środku zimy
Egzotyczny rejs w środku zimy
Dwa takie same jachty „Mantra ANIA” i „Mantra ASIA” z kobiecymi załogami rozpoczęły
25 września 2005 r. ze Słowenii, prywatne, wokółziemskie regaty, zaplanowane na dwa
lata. Załogę każdego z jachtów stanowiły dwie żeglarki.
Obie jednostki przystosowane były do
żeglugi oceanicznej. Jachty mają 8,5 m
długości i 40 m2 powierzchni żagla.
Projektantem, budowniczym i armatorem
jachtów, a także organizatorem
i sponsorem regat był Andrzej Armiński.
Propozycje dołączenia do jednej
z załóg dostałam od koleżanki
z Krakowskiego Yacht Club’u, która
w imieniu sponsora szukała dziewczyn do
załogi. Na regatach spędziłam 4 miesiące,
przepłynęłam Ocean Indyjski i Przylądek
Dobrej nadziei na „Mantrze Asi”. Posiadam
stopień sternika jachtowego. Podczas tej
wyprawy przepłynęłam 7580 mil. Regaty
wygrała w zbiorczej punktacji „Mantra
Asia”.
Dołączyłam do dziewczyn w Australii
w Darwin. Przylecieliśmy tam z Olą
Peszkowską i Andrzejem Armońskim na
początku października. Wyłoniono dwie
dwuosobowe załogi. Ola Peszkowska
z Asią Rączką („Mantra Ania”) i ja z Asią
Pajkowską („Mantra Asia”).
Zostało tylko zeslipować jachty,
uzupełnić prowiant no i w drogę. Pierwszy
przelot trwał 21 dni. Początkowo trzeba
było podzielić się na wachty w końcu
byłyśmy tylko we dwie. Co dzień o ile to
było możliwe wysyłałyśmy maile do
Szczecina z naszymi pozycjami. Po
wyczerpującej żegludze w końcu
dopłynęłyśmy do Cocos Kesling to wyspy
na północnym wschodzie Oceanu
Indyjskiego. Pierwszy wyścig wygrałyśmy.
Po zakotwiczeniu przy jednej
z bezludnych wysp atolu, poszłyśmy na
zasłużony odpoczynek. Rano obudziło nas
pianie koguta! Zdziwione pytałyśmy, cost
gardu jak to możliwe? Okazuje się, że
Anglicy przywieźli kury i inne zdobycze
Europy na wyspy w XVII wieku. Archipelag
zamieszkuje około 200 osób. Tylko dwie
wyspy są zamieszkałe. Na jednej jest
lotnisko i bar. Na drugiej urząd miejski.
Na naszej bezludnej wyspie był nawet
telefon, z którego dzwoniłyśmy do domu!
Jedna z wysp jest muzułmańska, a druga
mieszana religijnie. Dostałyśmy parę
wskazówek o żegludze na archipelag
Chagos, od poznanego na Cocos
małżeństwa, które żeglowało już 7 lat
dookoła oceanu indyjskiego.
Po naprawieniu wszystkich szkód
(szycie żagli i inne) i zaopatrzeniu się
w wodę i paliwo oraz prowiant,
popłynęłyśmy dalej. Opuściłyśmy na dobre
terytorium Australii.
26
Chagos archipelag, na jaki miałyśmy
dopłynąć jest własnością wielkiej Brytanii.
Jest również bezludny od 40 lat. Ludzie
stamtąd zostali przeniesieni na Mauritius
i Reunion. Przeprowadzka ta wyniknęła
z potrzeby umieszczenia tam bazy
szybkiego reagowania USA. Kotwiczyć
można tam jedynie na atolu Salomona i to
była meta naszego kolejnego etapu.
Znowu wygrałyśmy.
Wyspy powitały nas deszczem…
Nasz c-map (komputerowa mapa morska)
wykazywał niestety duże przekłamania,
więc po omacku wpływałyśmy do atolu.
Po kilku godzinach musiałyśmy pomóc
„Mantrze Asi” wejść do atolu. Na szczęście
udało się i obie łódki spędziły spokojną noc
pomiędzy wyspami Salomona. Rano
zabrałyśmy się do napraw. Zwiedziłyśmy
ruiny, jakie zostały na wyspie po
mieszkańcach. Poznałyśmy załogi
2 jachtów, które stały obok nas –
2 Francuzów, Włocha i Niemca. Chłopcy
zabrali nas na nurkowanie na rafę.
Zapewnili, że rekiny, które tam pływają są
nieszkodliwe. Bez tego zapewnienia nie
weszłybyśmy do wody. Ola miała urodziny,
więc aby godnie uczcić tę uroczystość
zrobiliśmy najpierw ognisko powitalne,
a następnego dnia urodzinowe. Koledzy
nałapali olbrzymich krabów biegających po
piasku plaży i zatroszczyli się również
o ryby (łowili je nocą na rafie z harpunami).
Francuz, Niemiec i Włoch załoga 1 jachtu,
mówili, że jak skończy im się coca cola to
popłyną dalej… Pływali już ponad rok.
Paolo był samotnym żeglarzem
z przymusu. Jego żona parę dni przed
naszym przybyciem popłynęła z dzieckiem
w innym jachcie na Seszele, żeby potem
lecieć na Reunion do chorej matki. Paolo
miał dopłynąć do nich za jakiś czas.
Po 3 dniach pobytu w atolu nasze jachty
wyruszyły w dalszą podróż.
Mauritius stał się naszym kolejnym
celem. Na tym odcinku miałyśmy paskudną
pogodę, jedną z gorszych w czasie rejsu.
Jachty poradziły sobie. Pierwsza tym razem
była „Mantra Ania”. Na Mauritius przyleciał
Andrzej żebym nam potowarzyszyć.
W porcie spotkałyśmy hindusa, który
widząc napis Szczecin od razu pochwalił
się, że zna miasto i był w Polsce (pływał na
statkach handlowych). Zawsze gdzieś
znalazł się ktoś, kto był w Polsce albo
Polacy. Nawet szkółka nurkowania, obok
której kotwiczyłyśmy należała do Polaka.
Wyspa była przepiękna byłyśmy na niej
tydzień, przygotowując się na Afrykę,
zwiedzając wulkan, Port Louis, muzeum
sławnego znaczka i ptaka dodo.
Kolejnym portem był Richards Bay
w RPA. Parę dni przed celem miałyśmy
bliskie spotkanie ze statkiem
wielorybniczym, który omal na nas nie
wpłyną podczas wyciągania na swój
pokład zdobyczy. Wyścig tym razem został
nierozstrzygnięty, ponieważ przed wejściem
do portu złapała nas burza. Kiedy ustała
okazało się, że prąd zniósł nas kilkanaście
mil na południe od celu. Po halsowaniu na
północ dopłynęłyśmy do mety.
Na miejscu poznałyśmy małżeństwo,
które pokazało nam park dzikiej przyrody
Hluhluwe. To drugi pod względem wielkości
park dzikiej przyrody w RPA. Dzikie
zwierzęta są na wyciągnięcie ręki.
Niesamowite!
Afryka południowa jednak zrobiła na
nas niemiłe wrażenie. Jest tam
niebezpiecznie dla białych ludzi. Mieszkają
na strzeżonych osiedlach, które wyglądają
trochę jak białe getta, pilnowane z każdej
strony. Kraj jest przepiękny, ale niestety
niebezpieczny.
Z Richards Bay zaczynałyśmy
opływanie najniebezpieczniejszego
wybrzeża świata. Płynie tu prąd Aghulas
o sile 5 Kts (5 węzłów). Fale podczas złej
pogody dochodzą do 30 m i potrafią
złamać nawet tankowiec.
Kolejnym naszym portem był Durban,
trzecie co do wielkości miasto RPA.
Spędziłyśmy tam święta i sylwestra.
Ja i Asia robiłyśmy uszka, sałatki i inne
w miarę możliwości, polskie potrawy.
Spotkałyśmy pięciu samotnych żeglarzy
i polskie małżeństwo. Z którymi
zwiedzaliśmy i spędzaliśmy wolny czas
w Porcie. Po nowym roku ruszyłyśmy dalej
do East London potem Port Elizabeth
następnie Mossel Bay i nareszcie po
opłynięciu przylądka dobrej nadziei, Cape
Town powitał nas wielorybami, ławicami
fok, a na plaży, pingwinami (mimo upałów
po plaży spacerują sobie spokojnie).
Dopłynęłyśmy do Cape Town! Zwiedziłyśmy
miasto, górę stołową, dookoła której jest
zbudowane. Pożegnałyśmy Asie i Olę oraz
foki wylegujące się u nas na kei
i poleciałyśmy z Asią Rączką do Polski.
Mam nadzieje, że te wszystkie
doświadczenia nie rozmyją się w czasie
i kontakty z ludźmi, których poznaliśmy się
zginą gdzieś w morzu…
 Karolina Bratek
Studentka III roku Wydziału Metali Nieżelaznych.
Sternik jachtowy, członek Krakowskiego Yacht
Clubu AGH (spotkania klubowe, każdy wtorek
godz. 19.00 – www.kyc.agh.edu.pl).
BIP 172/2007
Autorka tekstu na „Mantrze Asi”
Fotografia „Mantry” z obiema załogami
Mieszkaniec Cocos Keeling (wyspy Oceanu Indyjskiego)
Wyjście z Port Louis (Mauritius)
Żegluga w passatach – Ocean Indyjski w drodze na Chagos