STREETWORKERZY ZNAD ODRY [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI
Transkrypt
STREETWORKERZY ZNAD ODRY [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI
STREETWORKERZY ZNAD ODRY [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI, Adam ZADWORNY Gazeta Wyborcza nr 55, wydanie z dnia 06/03/1997 REPORTAŻ, str. 13 Nie prawimy prostytutkom morałów. My mamy im pomagać, ostrzegać przed zagrożeniami, chronić. Raz w tygodniu, czasem częściej, Artur mówi do żony: - Idę do dziewczyn. Nigdy nie powie "idę do dziwek" albo "idę do k...". Zawsze, że do dziewczyn. Pakuje wtedy prezerwatywy do torby i wychodzi. Wraca po północy. Prostytutkami nikt się nie zajmował Doktor Anna Nowak jest socjologiem. Pracuje na Uniwersytecie Szczecińskim i w sanepidzie. Zajmuje się profilaktyką HIV-AIDS. - Zawsze interesowałam się patologią społeczną - tłumaczy dr Nowak. - Kiedyś w Berlinie uczestniczyłam w konferencji na temat zagrożenia AIDS w rejonie pogranicza. Na tej konferencji po raz pierwszy dowiedziałam się o pracy streetworkerów. Zaczęłam się zastanawiać, jak można tę metodę zastosować u nas. W sierpniu 1995 r. doktor Anna Nowak zorganizowała spotkanie o profilaktyce HIV-AIDS: Mówiliśmy o grupach zwiększonego ryzyka, czyli o prostytutkach, narkomanach, homoseksualistach. Dr Nowak opowiadała także o wolontariuszach, którzy pracują z bezdomnymi, z narkomanami, prostytutkami na ulicach wielkich zachodnich miast. - Streetworkerzy - mówiła - to po polsku terapeuci uliczni. - Moim zdaniem największe niebezpieczeństwo AIDS wiąże się z kontaktami seksualnymi - mówi dr Anna Nowak. - A w Szczecinie, mieście morskim, przygranicznym, zagrożenia są większe niż gdzie indziej. Teraz już połowa nosicieli HIV to osoby, które zaraziły się podczas stosunków heteroseksualnych. W naszym mieście istniały już programy pomocy narkomanom. Prostytutkami i homoseksualistami nikt się nie zajmował. Dlatego wymyśliłam, żeby w Szczecinie zebrać grupę młodych ludzi, którzy jako streetworkerzy pracowaliby w tych środowiskach. Artur wlepia mandaty Artur świrował w młodości. Najpierw był skinem. Potem zaliczał inne grupy młodzieżowej kontestacji. Wylali go z pięciu ogólniaków. Choć pochodzi ze Szczecina, kilka miesięcy uczył się nawet u krakowskich pijarów. Uczył się to może za dużo powiedziane. Dziewczyny, narkotyki, alkohol. Czuł, że płynie. Ale maturę zdał. Dorabiał jako ochroniarz w kasynie. I płynął dalej. - Musiałem ułożyć sobie głowę. Wyjechałem do Hiszpanii - opowiada. - W kraju zostawiłem żonę i dziecko. Hiszpania zmusiła mnie do pracy. Musiałem utrzymać się sam i rodzinę w kraju. Zarabiałem pracą fizyczną. Wydoroślałem tam, dojrzałem. Czuję, że ze świrusa stałem się Europejczykiem. Myślałem o ściągnięciu rodziny, ale wróciłem. W Szczecinie Artur kupił mieszkanie. Na świat przyszło drugie dziecko. - Oszczędności szybko topniały - mówi Artur. - Byłem bezrobotny. Wreszcie złapałem pracę w straży miejskiej. Dziś ma trzydzieści lat i pilnuje, by nikt nie zwalał śmieci w okolicznych lasach. Ale często myśli o swoich dawnych kolegach. - Wielu z moich dawnych znajomych już nie żyje, część dogorywa gdzieś na melinach - mówi. Dlatego poszedł na otwarte spotkanie z dr Anną Nowak. Do szesnastej uświadamia, potem idzie na ulicę Tatiana też była na tym spotkaniu. Trochę z obowiązku, bo w 1995 r. jeszcze studiowała socjologię. Pracowała także u dr Nowak w sanepidzie. Tatiana ma pomarańczowe włosy i większość garderoby w tym kolorze. Dziś zajmuje się zawodowo oświatą seksualną: - Do szesnastej odwiedzam szkoły i uświadamiam młodzież, także o wirusie HIV. Wieczorami wkłada do torebki prezerwatywy i z Arturem wychodzi na ulicę. Zobaczyłem szansę na wyjście z marazmu Darek z nimi nie chodzi. Pracuje w klubach. Przystojny blondyn, 26 lat. Skończył technikum budowlane, montował aluminiowe okna, pracował jako barman. Potem bezrobotny. - Jestem homoseksualistą - mówi. - Dr Nowak i streetworkerów poznałem w gejowskim klubie. Przyszli pogadać o AIDS. W streetworkingu zobaczyłem szansę na wyjście z marazmu. Ja nie jestem ze Szczecina, byłem wtedy bez pracy, nie mam oparcia w rodzinie. Zobaczyłem, jak dużo roboty jest w moim środowisku. Jak niska świadomość bezpiecznego seksu. A w Szczecinie jest przynajmniej tysiąc gejów. I problem z małolatami prostytuującymi się w Berlinie. Tatiana, Artur, Darek to pierwsi i dotychczas jedyni streetworkerzy w Polsce. Dr Nowak zajęła się koordynacją ich działań. - Swój program nazwaliśmy TADA. Od pierwszych liter naszych imion. Postawiliśmy sobie kilka zadań - mówi dr Anna Nowak i wylicza. - Szerzenie świadomości zagrożenia HIV-AIDS wśród prostytutek i gejów, naukę sposobów zmniejszania ryzyka zarażenia, doprowadzenie do tego, by chcieli się badać i mieli takie możliwości. Wsparcie dla kobiet, które chcą zerwać z procederem. Staramy się dotrzeć także do ich potencjalnych klientów. Program TADA finansowany jest ze środków Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej. Ostatnio streetworkerzy dostali 3 tys. dolarów z UNDP (Biura ONZ ds. Rozwoju Społecznego). - Na początku godzinami gadaliśmy o tym, jak ma wyglądać nasza praca - opowiada Tatiana. - Doktor Nowak uczyła nas wszystkiego o AIDS. - Pod okiem psychologa odgrywaliśmy psychodramy - wspomina Artur. - Sceny z życia. Na przykład, że jestem na dworcu i chcę nawiązać kontakt z prostytuującym się chłopakiem. Zaczynam rozmowę i po chwili sprzedaję moją wiedzę o AIDS. Spotkałem na ulicy koleżankę z piaskownicy - Uczono nas, że powinniśmy chodzić na ulicę parami - mówi Artur. - Ale pierwszy raz poszedłem w miasto sam. Tak wolę. Wciąż mi kołatały w głowie pytania: Czy mnie nie wyśmieją? A jak zawołają swoich alfonsów i dostanę łomot? A może w ogóle mnie oleją? Artur miał szczęście. - Wśród dziewczyn spotkałem swoją koleżankę z piaskownicy - opowiada. - Powspominaliśmy dawne czasy, powiedziałem jej, że jestem streetworkerem i co chcę robić. Ona wiadomość o nas przekazała koleżankom z branży. To ułatwiło kontakty. - Ułatwiło, ale nie załatwiło - uzupełnia Tatiana. - Nie wierzyły nam, że nie sprowadzimy im glin na głowę. Rosjanki, Ukrainki bały się, że donosimy Straży Granicznej, a nie wszystkie mają aktualne wizy. Oceny pozostawiamy etykom Szczecińscy streetworkerzy podzielili się rolami. Artur pracuje z prostytutkami, Darek z homoseksualistami, a Tatiana chodzi i na ulicę, i do gejowskich klubów. W środy spotykają się wszyscy w sanepidzie. - Tu mamy ciasną przystań - mówi Artur. - W środy omawiamy plany i czekamy na naszych podopiecznych. Tu przychodzą dziewczyny po skierowania na bezpłatne badania, tu przychodzą także po porady. Wczoraj przyszła nasza stara znajoma z jedną nową w branży. Nowa pytała się, co robić, bo były mąż nie płaci alimentów. To są przeważnie proste kobiety. Nie wiedzą, jak walczyć o swoje prawa. W miarę możliwości kierujemy do znajomych fachowców. Czasem przyjdzie któraś z dziewcząt po prostu pogadać. Są bardzo samotne. - Te dziewczyny mają dzieci, marzenia, niektóre chciałyby się wyrwać - dodaje dr Anna Nowak. Ale bez pieniędzy nie jesteśmy w stanie im pomóc. Dajemy im tylko wsparcie emocjonalne. Nie prawimy morałów. My mamy im pomagać, ostrzegać przed zagrożeniami, chronić. Oceny moralne pozostawmy etykom. Pacnąłem gościa, a on się przewrócił Plac Zwycięstwa, hotel Piast, kino Derby, kawiarnia Bajka, poczta. To stała trasa Tatiany i Artura. Tu stoją weteranki zawodu. Dziś nie ma nowych na szlaku. Stare znają z imienia, nazwiska. Wiedzą, która pije za dużo, która ma padaczkę, która samotnie wychowuje dziecko, a która dziecko oddała do sierocińca. Artur spotyka Majkę. Przypomina, żeby koniecznie przyszła po wyniki testów. Mówi jej: - Wiem, że jesteś silna. Stać cię, by powiedzieć facetowi, że bez gumy nie robisz. Nawet jeśli będzie nalegał, olej go. Po co masz zachorować? Mówi nam: - W tej robocie trudno o widoczny sukces. Ja za taki uważam noc, gdy jedna z dziewczyn zaprosiła mnie do hotelu na urodziny. To znaczy, że jestem swój. Był cały półświatek. Wóda, szampan. Ale profesjonalizm polega między innymi na tym, żeby nie wchodzić w przyjacielskie relacje z dziewczynami. My robimy swoje, one swoje. Czasem trzeba razem wypić setę, ale nie możemy dać się wciągnąć w ich świat. Praca streetworkera bywa niebezpieczna. W lutym Artur poszedł w obchód sam. Tak, jak lubi. Rozmawiał z dziewczynami koło jakiejś bramy. Nagle jakiś facet wyskoczył z ciemności z nożem w dłoni. Rzucił się na Artura. - Najadłem się strachu - mówi. - To był jakiś gość, który chciał na dziewczynach wymusić haracz. Trochę go pacnąłem i się przewrócił. Przyjechała policja. Zwinęła gościa. Ja oskarżenia nie wniosłem, a facet od tego czasu nie pokazał się na pigalaku. To zdarzenie miało też pozytywną stronę. Wreszcie znalazły się pieniądze na specjalne ubezpieczenie i na porządne identyfikatory. Sanepidu nie stać na płacenie ZUS - Najtrudniej dotrzeć do agencji towarzyskich - mówi Tatiana. - To hermetyczny świat. Często nas wyrzucają. To samo z tirówkami stojącymi przy drogach dojazdowych do granicy. Tu pracują Rumunki, Bułgarki. Mają zorganizowaną ochronę, rozprowadzaczy. My nie znamy ich języka, nie mamy ulotek tłumaczonych dla nich. Ile razy przyjeżdżamy, zawsze spotykamy nowe dziewczyny. Wiele nigdy nie słyszało o AIDS. Więc rozdajemy prezerwatywy i wracamy do domu. Od zeszłego roku Artur, Tatiana i Darek przestali pracować społecznie. Dostali sanepidowskie etaty. Po 800 złotych brutto. Ale warunkiem zatrudnienia była stała praca gdzie indziej. Chodziło o to, że sanepid nie stać było na płacenie ZUS. - Artur i Tatiana mieli już zatrudnienie - mówi Darek. - Ja byłem niebieski ptak. W tym czasie współpracował z nami mój kolega, też gej i bezrobotny. I on miał chrapkę na ten etat. Ale byłem od niego szybszy - dostałem robotę w sklepie z butami. Dziadek popiera Darek: - W sklepie nic o mojej drugiej pracy nie wiedzą. I niech tak zostanie. Po co im wiedzieć, że jestem gej. Jeszcze mnie zwolnią? Tatiana mieszka jeszcze z rodzicami. Oni wiedzą, gdzie córka chodzi nocami. - Nie są zachwyceni - uważa Tatiana. - Więc nie powiedziałam im, że pracuję także z gejami i lesbijkami. To mogłoby być dla nich za dużo. Artur nie ma takich problemów: - Żadnych kwasów w rodzinie. Żona wie od początku i nie ma nic przeciw. Chyba jej to nawet trochę imponuje. Babcia i dziadek wielokrotnie twierdzili, że to kawał dobrej roboty. Tylko kumple strażnicy pytają czasem komu to potrzebne. Przecież to margines, mówią, porządni ludzie z tym kontaktu nie mają. Racja, tłumaczę, ale twój syn może spróbować raz, drugi. Z kumplami, dla jaj. Chyba lepiej, żeby on i jego wynajęta dziewczyna wiedzieli przynajmniej, czym to grozi. Brali mnie za prostytutkę Darek o swojej pracy: - Uświadamiając gejom zagrożenia, walczę też o siebie. Ja jestem jednym z nich i chcę się czuć bezpiecznie. - Na ulicy wiele dowiedziałam się o mężczyznach - mówi Tatiana. - Zdarzało się, że któryś z facetów wziął mnie za prostytutkę. W rozmowie okazywało się, że jest w delegacji i żona czeka właśnie na jego powrót. Byłam zniesmaczona. Mam nadzieję, że mnie to nie spotka. I dodaje: - Niektórzy koledzy mówią, że stałam się opryskliwa. - Przed wyjściem na ulicę myślałem stereotypami - mówi Artur. - Przede wszystkim, że prostytutki to jakieś dziwadła. Jesienią mówię takiej Anecie, że jadę na grzyby. A ona, że też jedzie, bo uwielbia zbierać. Nikt sobie nie wyobraża takiej Anety w kaloszach, chustce na głowie i koszem pełnym kozaków. Streetworking bardzo mnie dowartościował. Okazało się, że taki szary człowieczek jak ja jest potrzebny, lubią go, liczą na niego. Trzy miesiące temu pojechałem na międzynarodowe warsztaty streetworkerów do Barcelony. Słuchałem, co mówią mądrzy ludzie, a potem oni mnie słuchali. I wyszło na to, że to streetworkerzy z Niemiec, Holandii bardziej mnie wyssali niż ja ich. Na ulicy zobaczyłem, że bez wykształcenia pewnych spraw nie rozwiążę. A nie chcę być tylko bankierem prezerwatyw. Zacząłem studiować zaocznie socjologię. I znalazłem w życiu cel. Paweł KWAŚNIEWSKI, Adam ZADWORNY [autor fot./rys] Rys. Hanna Pyrzyńska RP-DGW Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.