Ja jestem życiem (J 14,6) - Piesza Pielgrzymka Podlaska

Transkrypt

Ja jestem życiem (J 14,6) - Piesza Pielgrzymka Podlaska
Ks. Waldemar Hanas, ks. Zbigniew Sobolewski
Ja jestem życiem (J 14,6)
Konferencje pielgrzymkowe 2009
Spis treści:
1. Konferencja 1- Bóg – Stwórca i Pan życia
2. Konferencja 2 – Nowe życie w Chrystusie
3. Konferencja 3 – Dlaczego warto żyć?
4. Konferencja 4 - Grzech zwraca się przeciwko życiu
5. Konferencja 5 – Żyć przebaczeniem
6. Konferencja 6 - Żyć wiarą i troszczyć się o życie duchowe
7. Konferencja 7 - Żyjmy w Kościele
8. Konferencja 8 - Żyć szczęśliwie
9. Konferencja 9- Żyć, by kochać bliskich
10. Konferencja 10 - Choroba to też życie
11. Konferencja 11 - Śmierć przejściem do nowego życia
12. Konferencja 12 - Maryja, Niewiasta, która umiała w pełni żyć
„Miłość Boża nie robi żadnej różnicy między nowo poczętą istotą, będącą jeszcze w łonie matki, a dzieckiem, młodzieńcem, człowiekiem dojrzałym czy starcem. Nie robi, ponieważ w każdym dostrzega odbicie swojego obrazu i podobieństwo (por. Rdz 1,26). Nie robi różnicy, ponieważ we
wszystkich rozpoznaje swojego Jednorodzonego Syna, w którym «wybrał
nas przed założeniem świata, (…) przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (…) według postanowienia swej woli» (Ef 1,4-5). Ta bezgraniczna i niezrozumiała miłość Boga do człowieka ukazuje, jak bardzo człowiek sam w sobie jest godzien miłości, niezależnie od innych racji – bez
względu na swą inteligencję, urodę, zdrowie, młodość, spójność i tym podobne. W ostatecznym rozrachunku życie ludzkie jest zawsze dobrem, ponieważ jest w świecie objawieniem Boga, znakiem Jego obecności, śladem
Jego chwały (Evangelium vitae 34). Człowiek został bowiem obdarzony
wielka godnością, wynikającą z bliskiej więzi, jaka łączy go ze Stwórcą: w
człowieku, w każdym człowieku, obojętnie na jakim etapie zycia i niezależnie od kondycji życiowej, jaśnieje odblask rzeczywistości samego Boga.
Dlatego Magisterium Kościoła niezmiennie głosiło świętość i nienaruszalność każdego ludzkiego życia, od poczęcia aż do naturalnego kresu (por.
tamże 57).
Benedykt XVI, Do uczestników Kongresu Papieskiej Akademii «Pro
Vita», 27 lutego 2006 r., w: L’Osservatore Romano 6-7(2006), str. 55-56.
Konferencja I
Bóg – Stwórca i Pan życia
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1). Tymi wersetami rozpoczyna się
pierwsza Księga Pisma Świętego. Ukazuje ona Boga jako Stwórcę i Pana wszystkiego, co istnieje. Jest On również stwórcą człowieka (Rdz 1,26-27). Zatem na ziemi życie nie zjawiło się
przypadkowo. Człowiek nie przychodzi „znikąd”. Nie jest skutkiem jakiegoś przypadkowego
wydarzenia. Swe życie zawdzięcza Bogu. On jest jego Ojcem. Życie rodzi się z miłości Boga,
który pragnie nim obdarzać. Człowiek jest zatem dzieckiem miłości Boga. On nas kocha i nas
potrzebuje, by zrealizować swoje Boskie plany zbawienia świata.
Codziennie w modlitwie nazywamy Boga Ojcem. Jest to wyraz ogromnej bliskości
człowieka z Bogiem, który jest źródłem naszego istnienia. To w Bogu rozpoznajemy Ojca,
który – jak napisał św. Paweł – „nas umiłował” (2 Tes 2, 16); co więcej, „Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16).
Chrześcijaństwo ukazuje zatem nie tylko źródło naszego pochodzenia, ale także więzi
z Bogiem, które są jego następstwem. Są to relacje prawdziwie rodzinne, serdeczne i przyjacielskie między Stwórcą a człowiekiem – koroną stworzenia. Święty Jan uczy: „Popatrzcie,
jaką miłością obdarzył nas Ojciec, zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi
jesteśmy” (1 J 3, 1).
Bóg wyraża swą Mądrość i Miłość poprzez świat stworzony
Ludzie od samego początku swego istnienia stawiali sobie pytanie o początek i pochodzenie świata, a jednocześnie pytali o to, jaki sens ma ich życie, dokąd zmierzają? Przypatrując się potędze, mądrości i pięknu świata stworzonego, zgłębiając prawa nim kierujące i tajemnice, bardzo często dochodzili do przekonania, że rzeczywistość, w którą są zanurzeni, nie
jest dziełem przypadku. Nazywali świat kosmosem – podziwiając porządek w nim panujący i
celowość. Obserwacja kosmosu doprowadziła wielu z nich do wiary w istnienie Boga –
Stwórcy, który – sam nie stworzony, istniejący odwiecznie – jest źródłem wszelkiego bytu,
gdyż „od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo
– stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,20).
Świat pogański próbował wyjaśnić tajemnicę początków wszechświata poprzez mity,
w których różni bogowie odpowiadali za powstanie całości lub części świata widzialnego. Filozofowie tworzyli różne systemy wyjaśniające naturę rzeczy i prawa rządzące przyrodą.
Zagadnieniem powstania świata, jego celowości i przeznaczeniem, zajął się również
Stary Testament. W Księdze Rodzaju znajdujemy hymn o stworzeniu świata (Rdz 1), poprzez
strofy którego Autorzy natchnieni wraz z Narodem Wybranym uwielbiali Boga za dzieło
stworzenia. Nie jest to naukowe wyjaśnienie początków, gdyż do uznania tych strof biblijnych o początkach nie upoważnia ani styl wypowiedzi, ani tym bardziej jej cel. Nie jest to też
zwyczajna fantazja literacka, ale poetycka odpowiedź na pytanie o początki oraz przeznaczenie kosmosu.
Najważniejszym stwierdzeniem opisu stworzenia świata jest to, że „na początku Bóg
stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1). To stwierdzenie, rozważane na tle starożytnych mniemań
o świecie, kosmogonii i różnych mitycznych wyobrażeń, obecnych w religiach pogańskich,
nabiera rewolucyjnego charakteru.
Świat ma swego Stwórcę. Jest nim Bóg, który wypowiadając słowo – stwarza rzeczywistość. Z Jego niczym nie skrępowanej, całkowicie wolnej woli powstaje świat. To teologiczne stwierdzenie Księgi Rodzaju burzy wszystkie domniemania religii pogańskiej, że świat
zawdzięcza istnienie różnym bogom, ich kaprysom lub walkom. Zaprzecza również przekonaniu, głęboko zakorzenionemu w wielu umysłach, że sam świat jest bogiem.
Skoro Bóg stworzył niebo i ziemię wraz ze wszystkim, co na nich się znajduje, to
oznacza to jednocześnie, że ani gwiazdy, ani słonce, ani księżyc, ani wichry czy burze, nawałnice lub pioruny – nie są bogiem. Są tylko siłami przyrody, kierującymi się prawami nadanymi im przez Boga. Byłoby zatem rzeczą niczym nie uzasadnioną, gdyby człowiek się im kłaniał lub od ich mocy uzależniał swój los.
Księga Rodzaju opisuje stopniowe wyłanianie się świata z niebytu. Bóg dokonał dzieła stworzenia etapami. Każdego dnia ubogacał rzeczywistość, aż stała się domem możliwym
do zamieszkania przez człowieka. Dzieło stworzenia, objawiające potęgę i mądrość Stwórcy,
jest ukierunkowane na człowieka. Objawia Bożą miłość do stworzenia, które będzie nosiło w
sobie Jego obraz i podobieństwo.
Czytając uważnie opis stworzenia świata widać, jak bardzo Autorowi tego hymnu o
stwórczej wszechmocy Boga zależy na powiązaniu go z późniejszymi wydarzeniami zbawczymi: przymierzem, zawieranym z patriarchami, obietnicą ziemi czy też wyzwoleniem z niewoli egipskiej. Dzieło stworzenia, wraz z następującymi po nich etapami dzieła zbawienia
człowieka, są znakiem nieustannej troski Stwórcy o swe stworzenie; znakiem daru życia, którym Bóg pragnie dzielić się z człowiekiem.
Stary Testament nazywa Boga miłośnikiem życia (Mdr 11,26). Jest on tym, który pragnie podzielić się owym darem ze swoim stworzeniem. Bóg włada wszystkim, co stworzył, z
właściwą Mu mądrością, dobrocią i troską (Mdr 8,1).
„Każde stworzenie posiada swoją własną dobroć i doskonałość. O każdym z dzieł
„sześciu dni” jest powiedziane: „A widział Bóg, że było dobre”. „Wszystkie rzeczy z samego
faktu, że są stworzone, mają własną trwałość, prawdziwość, dobroć i równocześnie własne
prawa i porządek”. Różne stworzenia, chciane w ich własnym bycie, odzwierciedlają – każde
na swój sposób – jakiś promień nieskończonej mądrości i dobroci Boga” (KKK 339).
Prawda o stworzeniu świata i człowieka przez Boga wyznacza również relację pomiędzy Stwórcą a stworzeniem oraz pomiędzy światem stworzonym a człowiekiem.
Relacja Stwórca – stworzenie (w szczególności człowiek), jest relacją daru, podzielenia się życiem, jest relacją obdarowania i troski. Człowiek jako stworzenie zdolne do poznania Boga winien okazywać Mu miłość, cześć i pełne ufności posłuszeństwo.
W swym odniesieniu do świata stworzonego człowiek winien pielęgnować postawę
troskliwego zarządcy, a nie samowolnego władcy. Jest dzierżawcą ziemi i kontynuatorem
dzieła stworzenia, a nie ciemiężycielem i niszczycielem świata. Jego szczególna pozycja w
świecie stworzonym zobowiązuje go do odpowiedzialności za powierzony mu świat.
Życie człowieka jest święte
Bóg stworzył człowieka na swój obraz i swoje podobieństwo (Rdz 1,27). Człowiek nie
jest Bogiem, a jednak nosi w sobie szlachetne rysy Boga. Człowiek jest obrazem poprzez swą
rozumność, która pozwala mu na poznanie Boga, świata i siebie. Jest nim również w otrzymanym darze wolności. Może dokonywać moralnych wyborów. Może naśladować Boga w Jego
świętości i dobroci. Może – i to wyróżnia go istotnie od pozostałych stworzeń – swoim sercem poznać Boga, odpowiedzieć wiarą na Jego istnienie i działanie, wybrać Go i ukochać ponad wszystko.
Jeśli tylko uważnie wczytamy się w opis stworzenia człowieka zobaczymy, jak bardzo
Bóg dzieli się sobą tym, co w Nim jest najwspanialsze i najcenniejsze. Oddał w ręce człowieka moc twórczą. Uczynił go współuczestnikiem w dziele przekazywania życia innym ludziom. Najlepiej widać to w tajemnicy poczęcia dziecka. Niektórzy rodzice mylnie uważają,
że dziecko jest „ich”, gdyż dali mu życie”. Zapominają o tym, że dziecko zawdzięcza swe istnienie Bogu, a oni są tylko Jego współpracownikami w dziele przekazania zycia i wychowania.
Do jednej z katolickich poradni rodzinnych w archidiecezji poznańskiej zgłosili się
małżonkowie starający się o dzieci. Z wielką szczerością opowiedzieli, jak wiele wysiłku
włożyli w to, aby mogli mieć dzieci. Niestety, bez żadnego skutku. Dlatego postanowili zaadoptować dziecko. Przyjmująca ich pani konsultant spojrzała przez okno na stojący nieopodal kościół i zapytała: „A Jego prosiliście? Bo On może tu najwięcej, a nawet wszystko!”.
„Myśleliśmy, że ten ośrodek to instytucja świecka...”. „To nie ma nic do rzeczy, proszę państwa! Człowiek może w tej sprawie wiele, ale – niestety – nie może wszystkiego, Bóg jest
dawcą życia”. Małżeństwo wstąpiło do świątyni, być może myśląc sobie: „a co nam
szkodzi?”. Po pewnym czasie okazało się, że kobieta spodziewa się dziecka.
Życie jest we władzy Boga. On sam przypomina o tym między innymi Noemu: „Upomnę się też u człowieka o życie człowieka i u każdego – o życie brata” (Rdz 9, 5). Biblia podkreśla, że fundamentem świętości i nienaruszalności życia jest Bóg i Jego działanie stwórcze:
„bo człowiek został stworzony na obraz Boga” (Rdz 9, 6). W wielu innych miejscach w Piśmie Świętym odnajdujemy podobne teksty. W Księdze Powtórzonego Prawa znajduje się
stwierdzenie: „Ja zabijam i Ja ożywiam” (Pwt 32, 39). Podobnie też czytamy w Księdze Samuela: „To Pan daje śmierć i życie, wtrąca do Szeolu i zeń wyprowadza” (1 Sm 2, 6). Prawdę
o pochodzeniu życia od Boga wyznaje również Hiob: „W Jego ręku – tchnienie życia i dusza
każdego człowieka” (Hi 12, 10).
Władza sprawowana przez Boga nad życiem nie jest jednak zniewoleniem, ale opiekuńczą troską pełną miłości (zob. Ps 104, 27-30). To prawda, że życie człowieka jest w rękach Boga, że Bóg osobiście o nie się troszczy. Jest On niczym matka, która karmi, przytula i
pielęgnuje swoje dziecko (zob. Iz 9,15).
„Życie ludzkie jest święte, ponieważ od samego początku domaga się «stwórczego
działania Boga» i pozostaje na zawsze w specjalnym odniesieniu do Stwórcy, jedynego swego
celu. Sam Bóg jest Panem życia, od jego początku aż do końca. Nikt, w żadnej sytuacji, nie
może rościć sobie prawa do bezpośredniego niszczenia niewinnej istoty ludzkiej” (KKK
2258). Świętość życia ludzkiego od momentu poczęcia do naturalnej śmierci domaga się poszanowania i ochrony. Z przekonania o świętości życia wynika także zasada jego nienaruszalności. Nikt – poza Bogiem – nie ma władzy nad życiem człowieka. O tym, że życie jest wyłączną własnością Boga, przypomina V przykazanie Boże: „Nie zabijaj!” (Wj 20,13).
Prawdę o świętości życia ludzkiego jeszcze wyraźniej odsłonił Chrystus. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił
samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym
przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i
podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga
Ojca” (Flp 2,6-11). Chrystus stał się człowiekiem, uczestnikiem naszej ludzkiej natury. Swoim życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem nadał nowy sens ludzkiemu życiu, obdarzając ludzi godnością dzieci Bożych. Uczył swoich uczniów nazywać Boga „Ojcem” (Mt 6,9) i zapewniał ich o Jego ojcowskiej miłości (zob. Mt 7,11).
O dziecięctwie Bożym chrześcijan przypomina św. Paweł: „Albowiem wszyscy ci,
których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli,
by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym
możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a
współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć
udział w chwale” (Rz 8,14-17).
Święty Jan, ujęty godnością człowieka jako dziecka Bożego w Chrystusie, uczy, jak
niezmierna jest to godność: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy na-
zwani dziećmi Bożymi – i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie
poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło,
czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest. Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest
święty” (1 J 3,1-3).
Wykroczenia przeciwko świętości życia
Katechizm Kościoła Katolickiego, odwołując się do V przykazania Dekalogu, stanowczo potępia – jako grzech ciężki i targnięcie się na świętość życia – każde bezpośrednie, zamierzone i świadome targniecie się na życie człowieka niewinnego (KKK 22687).
Nikt nie ma prawa pozbawiać drugiego człowieka życia działając w sposób bezpośredni (atakując go), lub pośredni (narażając kogoś na ryzyko śmierci, odmawiając pomocy osobie będącej w niebezpieczeństwie).
Grzechem przeciwko świętości życia jest pielęgnowanie nienawiści i podsycanie wrogości do innych osób lub całych grup społecznych, etnicznych lub religijnych. Nie wolno
podżegać do wojny lub działań terrorystycznych, stosować tortur. Niegodziwe jest również
znęcanie się psychiczne lub fizyczne nad innymi.
Wykroczeniem przeciwko V przykazaniu Bożemu jest także podejmowanie prób samobójczych lub współudział w takich działaniach.
Do najczęstszych wykroczeń przeciwko życiu ludzkiemu należy zabijanie dzieci poczętych w łonie matki (aborcja). W Unii Europejskiej dokonuje się rocznie około 1,2 mln
aborcji, a w całym świecie liczba poczętych dzieci, którym nie pozwolono żyć, sięga w ciągu
roku 42 mln.
Katechizm przypomina, że: „Życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili swego istnienia istota ludzka powinna mieć przyznane prawa osoby, wśród nich nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty
do życia” (KKK 2270).
Jan Paweł II, wobec narastającej promocji kultury śmierci, której wyrazem w świecie
współczesnym stało się propagowanie prawa do aborcji w imię wolności kobiety, w sposób
jednoznaczny potwierdził naukę Kościoła na temat przerywania ciąży w encyklice Evangelium vitae. Pisze tam: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami, którzy wielokrotnie potępili przerywanie ciąży, zaś w ramach
wspomnianej wcześniej konsultacji wyrazili jednomyślnie – choć byli rozproszeni po świecie
– aprobatę dla tej doktryny, oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta jest oparta na prawie naturalnym i
na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez magisterium zwyczajne i powszechne” (Evangelium vitae 62).
Smutne jest to, że w Polsce i w innych krajach zwolennicy zabijania dzieci nienarodzonych ciągle podnoszą głos w celu zalegalizowania i usprawiedliwienia tej zbrodni. Powołują się przy tym na wolność sumienia i prawo kobiety do decydowania o tym, czy chce być
matką, jakby wolność wyrastała z cmentarzyska nienarodzonych dzieci i polegała na przyzwoleniu na zabijanie bezbronnych, a prawo służyło akceptacji zbrodni.
Przyzwolenie na jej praktykowanie ukazuje, jak daleko ludzie odeszli od swego człowieczeństwa. Powszechność aborcji wydaje smutne świadectwo społeczeństwom, które uczyniły z niej sposób na rozwiązywanie własnych problemów demograficznych i społecznych.
Zwolennicy aborcji pozostają głusi na racjonalne argumenty ukazujące, na czym w
istocie polega tak zwane „przerwanie ciąży”. W Internecie można znaleźć wiele stron proaborcyjnych, których autorzy, a często autorki, mające na swoim sumieniu jeden lub kilka
„zabiegów”, próbują przekonać innych, że postąpiły szlachetnie i pięknie, zabijając swe
dziecko. Najczęściej mówią o tym, że aborcja była jedynym możliwym wyjściem z sytuacji
niechcianego macierzyństwa. Niektóre odkurzają stare sztandary ideologii feministycznej,
przebąkując o prawie do wyboru macierzyństwa, o zdrowiu reprodukcyjnym lub wolności.
Bywa też, że osoby promujące aborcję uważają się za katolików i podpierają autorytetem księdza, który pomógł im przełamać opory wobec aborcji i zalecił ją jako „mądre i
dobre” rozwiązanie.
Na jednym z blogów w Internecie osoba, która podpisała się jako Anita, zwierza się:
„Tak, jestem nadal katoliczką, ale tylko ze względu na tego księdza, który przekonał mnie do
podjęcia właściwej decyzji. Dzięki niemu nie czuję żadnych wyrzutów sumienia, bo jestem
pewna, że niczego złego nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, uważam aborcję w mojej sytuacji
za wielkie dobro. Nie urodziłam dziecka niechcianego, nie jestem osobą nieodpowiedzialną,
która zgadza się na oddanie własnego dziecka jakimś przypadkowym ludziom, albo – nie daj
Boże! – na wychowanie u zakonnic lub w domach dziecka. Znam niestety takie instytucje.
Pewna jestem, że urodzenie zniszczyłoby moją miłość do męża, zagnębilibyśmy się wzajemnymi pretensjami. Tymczasem decyzja o aborcji uczyniła mnie osobą bardziej dojrzałą i odpowiedzialną. Zrozumiałam, że każdy powinien sam decydować o sobie. Ta wspólna decyzja
wzmocniła też naszą małżeńską więź i wszystko się nam teraz lepiej układa. Chciałabym za
dwa, trzy lata urodzić moje wymarzone, chciane i kochane dziecko”. Nic, tylko pogratulować
błogosławionych efektów aborcji i jej wpływu na szczęście rodzinne!
Na innym forum Sara gratuluje Ani, że dokonała aborcji: „Gratuluję decyzji, Aniu!
Nie daj sobie nigdy i nikomu wmówić, że zrobiłaś coś nie tak. Wolność uświęca tę decyzję i
wara całemu światu, ze szczególnym uwzględnieniem zakłamanych pseudo–moralistów o
brudnych rękach i sumieniach, od Twoich indywidualnych wyborów. Też wiele myślałam o
aborcji. Kiedyś, jeszcze jako dziecko, nie byłam tak głęboko przekonana co do słuszności
tego rozwiązania. W pewnym momencie jednak odpadły wszystkie wątpliwości, sama nie
wiem, dlaczego. Może to po prostu jakaś forma dojrzałości, głębszego zrozumienia świata?
Trudno powiedzieć. W każdym razie, mało jest dziś rzeczy, do których słuszności byłabym w
większym stopniu przekonana, niż do tego, że aborcja jest urzeczywistnieniem dobra nie tylko w odniesieniu do matki, ale również – a kto wie, czy nie przede wszystkim nawet – w stosunku do dziecka, które pojawia się nie w porę”.
Ta sama Sara deklaruje w innym miejscu: „Będziemy starać się, żeby stronek proaborcyjnych było więcej. Wiem, że na razie dominują wulgarne strony antyaborcyjne, pełne drastycznej treści, mające na celu upodlenie i wpędzenie w poczucie winy kobiet, które wybrały
tę drogę. Pozostaje wierzyć, że ludzie się opamiętają i dojrzą prawdę”.
Możemy znaleźć również wypowiedzi lekarzy dokonujących aborcji, którzy również
usprawiedliwiają swe działanie, starając się nadać mu naukowe uzasadnienie. Pewien emerytowany doktor, który dokonywał aborcji, podpisujący się inicjałami „P.A.”, w wywiadzie dla
jednej ze stron proaborcyjnych wyznaje: „Aborcja jest jednym ze środków kontroli urodzeń –
nie równorzędnym wprawdzie z antykoncepcją, ale zawsze dopuszczalnym i dobroczynnym.
Celowo mówię i podkreślam: dobroczynnym, bowiem z mojego doświadczenia wynika, że
decyzja o aborcji nigdy nie jest niezasadna. Zawsze istnieją okoliczności, które sprawiają, że
dziecko po prostu nie może się urodzić. Nie może, bo byłoby to ze szkodą dla wszystkich, a
przede wszystkim dla niego samego. Te okoliczności mogą mieć różny charakter: może to
być ubóstwo, konieczność zapewnienia godnego bytu starszym dzieciom, poczęcie dziecka w
wyniku cudzołóstwa – w czasie trwającego związku małżeńskiego; poczęcie dziecka w wyniku gwałtu, nadto: obciążenie płodu wadą lub nieuleczalną chorobą dziedziczną, uszkodzenie
płodu – i wiele, wiele innych. Wszystko to sprawia, że przyjście dziecka na świat byłoby równoznaczne z ufaktycznieniem olbrzymiego zła, a aborcja – jako zabieg, który pozwala temu
zapobiec – jest zatem sama w sobie dobra”.
Co my, chrześcijanie, możemy zrobić dla osób, które zabiły własne sumienie i przewrotnie uważają zło za dobro, a zbrodnię za tytuł do chluby?
Wydaje się, że najskuteczniejszym sposobem działania w tym zakresie będzie nasza
modlitwa w obronie życia dzieci poczętych a nienarodzonych, w intencji ich matek i ojców,
bliskich i lekarzy. W Polsce rozwija się ruch duchowej adopcji dziecka poczętego. Inicjatywa
ta, mająca na celu ratowanie niechcianych dzieci, została przejęta od Błękitnej Armii Matki
Bożej Fatimskiej i zaszczepiona w Polsce przez O.O. Paulinów z Warszawy w 1987 r. Duchowa adopcja polega na zobowiązaniu się do codziennej modlitwy (odmówienia jednej tajemnicy różańcowej) w intencji dziecka poczętego i jego rodziców. Osoby adoptujące duchowo poczęte dzieci zobowiązują się również do podejmowania innych praktyk religijnych (np. postu,
umartwienia, pomocy charytatywnej samotnym matkom, Komunii św. w intencji dzieci poczętych).
Trzeba też, byśmy czuwali nad naszym sumieniem, gdyż – jak widzimy z wypowiedzi, które zostały zacytowane – łatwo jest zabić wrażliwość moralną i przestać odróżniać dobro od zła.
Konferencja 2
Nowe życie w Chrystusie
Dzieło stworzenia świata i człowieka, które rozważaliśmy, jest hymnem ku czci Boga
Stwórcy i miłośnika życia. Dzieło odkupienia, dokonane przez Chrystusa, Syna Bożego, ukazuje jeszcze wyraźniej wspaniałość Bożego daru, jakim jest życie. On „Poprzez całokształt
swego posłannictwa, przez wszystko, co czyni i czego uczy, na koniec przez swój krzyż i
zmartwychwstanie «objawia człowiekowi samego człowieka» (por. Gaudium et spes 22), odsłania perspektywy tej szczęśliwości, do której Bóg wezwał i przeznaczył człowieka od początku. (Jan Paweł II, Katecheza z 29 kwietnia 1988 r., nr 9, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa
Odkupiciela, s. 397).
Chrystus stał się dla człowieka nie tylko zwiastunem nowego, lepszego życia, ale jego
źródłem i sprawcą. Przyniósł życie wieczne jako dar. Nadał nową jakość istnieniu człowieka.
Tylko On mógł wyzwolić człowieka z mocy śmierci, będącej owocem grzechu i obdarzyć go
„nowym życiem” i „nowym człowieczeństwem”. W Nim ci, co uwierzą w Niego, stają się
„nowym stworzeniem” (2 Kor 5,17).
Nowość życia
Nowość życia, które przynosi Jezus, możemy rozważać w dwojakiej perspektywie. Z
jednej strony można powiedzieć, że Chrystus poprzez swe nauczanie i postawę życiową uczy
ludzi „nowego stylu życia”, wyznacza nowe standardy postępowania moralnego i nowe wartości moralne. Czytając uważnie Ewangelię, zwłaszcza Kazanie na Górze lub Chrystusowe
„nowe przykazanie”, łatwo dostrzeżemy nowość wymagań etycznych oraz ich horyzont, wyznaczony przez wezwanie: „Bądźcie tedy dokonali, jak doskonały jest Ojciec Wasz niebieski”
(Mt 5,48).
Jezus jest wspaniałym nauczycielem i zarazem wzorem moralności, życia szlachetnego i prawego. Dlatego jego nauka moralna pociąga nie tylko chrześcijan, ale także niewierzących, którzy doceniają jej piękno i idealizm. Dostrzegają pociągającą moc bezinteresownej
miłości i służby.
Trzeba jednak pamiętać, że gdy mówimy o „nowym życiu”, które zapoczątkował
Chrystus na ziemi i które stało się udziałem Jego uczniów, to trzeba uświadomić sobie, że jest
ono czymś więcej, aniżeli nowym postępowaniem lub zachowywaniem nowych reguł etycznych.
Chrystus jest zbawcą człowieka. «Zbawić» – to znaczy: wyzwolić od zła. Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata, ponieważ przyszedł, aby wyzwolić człowieka od tego pierwotnego zła, jakie zaległo wnętrze ludzkie i całe dzieje człowieka, poczynając od pierwszego złamania Przymierza ze Stwórcą. Zło grzechu jest właśnie tym złem podstawowym, które odsuwa od ludzkości urzeczywistnienie się królestwa Bożego. Jezus z Nazaretu, który od początku
swe misji głosi «przybliżenie się królestwa Bożego», jest Zbawicielem. Nie tylko głosi królestwo Boga, ale usuwa zasadniczą przeszkodę, jaką w jego realizacji stanowi grzech, zakorzeniony w człowieku na prawie pierworodnego dziedzictwa, które niesie z sobą stałe zarzewie
grzechów osobistych. Jezus Chrystus jest Zbawicielem w tym podstawowym znaczeniu: sięga
do korzenia zła w człowieku” (Jan Paweł II, Katecheza z 27 lipca kwietnia 1988 r., nr 3, w:
Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, s. 452).
Chrystus obdarza nowym życiem, to znaczy całkowicie przemienia człowieka; czyni
go kimś innym, niż był dotąd. „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa; On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli
święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybra-
nych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu
swej łaski, którą obdarzył nas w umiłowanym” (Ef 1,3-6).
Chrystus sprawia, że człowiek przestaje być tylko człowiekiem, a perspektywa jego
życia zyskuje horyzont nieśmiertelności i życia wiecznego. Człowiek odkupiony w Chrystusie
jest kimś zupełnie innym, niż ten, który odkupiony jeszcze nie został. Chodzi o przemianę bytową, która stała się możliwa dzięki Odkupieniu i zostaje człowiekowi udzielona w tajemnicy
chrztu.
Św. Jan pisze, że Bóg „Zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie
mieli dzięki Niemu” (1 J 4,9). W Chrystusie ludzie stali się uczestnikami Boskiej natury (por.
Ef 2,18; 2 Pt 1,4), przyjaciółmi Boga (zob. J 15,14-15), braćmi Chrystusa (Rz 8,29), współdziedzicami dóbr, które posiada (Rz 8,2; Ef 2,6).
O dziele zbawczym Chrystusa, które sprawiło, że ludzie zostali obdarzeni godnością
dzieci Bożych, pisze św. Paweł: „Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego,
zrodzonego z Niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu,
abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał
do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze»!” (Ga 4,4-6).
Prawda o tym, że dzięki Chrystusowi człowiek może uczestniczyć w naturze Bożej,
dotyka samej głębi człowieka. Jego życie nabiera głębi życia nadprzyrodzonego, zanurzonego
w Bogu (1 J 5,20).
Chrystus sprawił, że przed człowiekiem otworzyło się królestwo niebieskie. Jest ono
jednym z głównych tematów przepowiadania Jezusa. To królestwo Boga ma swój początek
wraz z przyjściem Chrystusa na ziemię. Objawi się zaś w pełni przy końcu czasów. To dom
Ojca, w którym jest mieszkań wiele (J 14,2-3). Miejsce, w którym zasiądą do uczty miłości
wieczystej wszyscy zbawieni.
Chrystus każdemu człowiekowi ofiarowuje życie, stając się dla niego chlebem życia (J
6,35.48), światłem życia (J 8,12), wodą życia (J 4,10-11), słowem życia (J 6,68). Poprzez wiarę i przyjęty w jej następstwie chrzest Chrystus daje człowiekowi już teraz, w doczesności,
możność wejścia w posiadanie życia wiecznego, którego nie pozbawi go śmierć fizyczna.
Odrodzeni – powołani do świętości
Dar dziecięctwa Bożego, „nowe życie w Chrystusie”, które rozpoczęło się w nas w tajemnicy chrztu świętego, nie jest tylko stwierdzeniem przemiany, jaka się w nas dzięki łasce
Chrystusa dokonała. Jest również zadaniem – dziełem do wykonania, naszym najważniejszym
powołaniem życiowym.
„«Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne
minęło, a oto wszystko stało się nowe» (2 Kor 5,17). Owocem Odkupienia, dokonanego przez
Chrystusa, jest właśnie ta «nowość życia»: „boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego
uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia, ku głębszemu poznaniu Boga,
według obrazu Tego, który go stworzył” (Kol 3,9-10). «Człowiek stary» to «człowiek grzechu». «Człowiek nowy» to ten, który dzięki Chrystusowi odnajduje w sobie pierwotny «obraz
i podobieństwo» swego Stwórcy. Stąd też energiczne wezwanie Apostoła do przezwyciężenia
wszystkiego, co w każdym z nas jest grzechem i dziedzictwem grzechu: „odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem” (Kol 3,8-9).
Podobne wezwanie odzywa się w Liście do Efezjan: „trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym
myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i
prawdziwej świętości… Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla
dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (4,22-24; 2,10) (Jan Paweł
II, Katecheza z 10 sierpnia 1988 r., nr 6-7, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, s.
465).
Każdy, kto przez wiarę i chrzest należy do Chrystusa, jest powołany do świętości życia. Powołanie to niesie ze sobą określone zadania. Przede wszystkim oznacza, że chrześcijanin nie może wracać do starego sposoby myślenia i działania, naznaczonego egoizmem, szukaniem siebie i doraźnych korzyści, uwikłanego w grzeszne nałogi i przyzwyczajenia.
Skoro przyoblekliśmy się w Chrystusa, to winniśmy myśleć tak, jak On, pragnąc tego,
co On; kochać tak, jak On. W życiu chrześcijanina musi dokonać się chrystoformizacja –
upodobnienie do Chrystusa, wzoru naszego odrodzonego człowieczeństwa, która pozwoli za
Apostołem wyznać: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20).
Warto – czytając Ewangelię – zwrócić uwagę na to, w jaki sposób Chrystus odnosił
się do ludzi, których spotykał. Zobaczyć Jego pozytywne nastawienie, życzliwość i akceptację, szacunek nawet dla tych, którzy nań nie zasługiwali.
Spojrzenie Chrystusa jest zawsze spojrzeniem wnikliwym, dogłębnym, ważącym racje, nieskorym do błyskawicznego i płytkiego osądu człowieka. Św. Jan wspomina, jakby mimochodem: „Jezus natomiast nie zwierzał się im, bo wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,24-25). Z
pewnością Jezus, będąc Bogiem, znał doskonale naturę człowieka, z jej wielkością i ułomnością. Ale też spojrzenie pełne szacunku i miłości, ofiarowane ludziom, którzy do Niego przychodzili, było wyborem Chrystusa, który w ten sposób chciał wydobyć z nich dobro. Jezus
wierzył w potęgę miłości.
Pragnąc Go naśladować, my również uczmy się z miłością patrzeć na człowieka. Nie
chodzi tu o to, byśmy naiwnie przymykali oczy na zło lub przyzwalali na grzech. Chodzi o to,
byśmy dostrzegali dobro tam, gdzie Bóg je zasiał i wspierali jego wzrost naszą miłością.
Pan Jezus wskazał nam – jako drogę wzrastania w świętości – wypełnianie największego przykazania: przykazania miłości Boga i bliźniego. „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Pod koniec naszego życia
On zapyta nas, jak Piotra nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, o naszą miłość (J 21,15).
Ta będzie Go interesowało najbardziej. Nie nasze osiągnięcia naukowe, zawodowe,
sukcesy w życiu małżeńskim czy rodzinnym. Będzie pytał nas o to, czy przeszliśmy przez życie – kochając. Może nawet nie zapyta nas o efekty tej miłości, bo wie, że ludzka miłość jest
czasem ułomna i słaba, szybko się zniechęca i traci ducha… Ale zapyta o naszą gotowość służenia bliźnim, przebaczania, wrażliwość na krzywdę innych, umiejętność słuchania… O te
wszystkie znaki miłości, która objawia się w chwilach zwyczajnych, w codziennym życiu.
„Czy Ty mnie kochasz?” (J 21,15).
Świętość polega na tym, że szczerze wyznajemy Chrystusowi: „kocham Cię” – prostymi gestami i słowami, które wyrażają naszą gotowość stania się wraz z Nim „ziarnem pszenicznym”, które chce obumierać każdego dnia, by przynosić nowe plony (J 12,24).
„Taka jest droga Chrystusa, droga całkowitej miłości, która zwycięża śmierć: kto nią
idzie i «nienawidzi zycia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne» (J 12,25). To znaczy
żyje w Bogu już tu na ziemi, przyciągany i przemieniany przez blask Jego oblicza. Jest to doświadczenie prawdziwych przyjaciół Boga – świętych, którzy rozpoznali i umiłowali w braciach, zwłaszcza najuboższych i najbardziej potrzebujących, oblicze Boga, które z miłością
długo kontemplują w modlitwie. Są oni dla nas wzorami zachęcającymi do naśladowania;
dają nam pewność, że jeśli będziemy wiernie szli tą drogą, drogą miłości, to i my – jak śpiewa
Psalmista – nasycimy się obecnością Boga (por. Ps 17,15). (…) Aby wejść w komunię z
Chrystusem i kontemplować Jego oblicze, aby rozpoznać oblicze Pana w obliczach braci i w
codziennych wydarzeniach, potrzebne są «nieskalane ręce i czyste serca». Nieskalane ręce –
to znaczy życie oświecone prawdą miłości, która zwycięża obojętność, zwątpienie, kłamstwo
i egoizm; są też potrzebne czyste serca, serca zachwycone Bożym pięknem – jak mówi mała
Teresa z Lisieux, w swojej modlitwie do Świętego Oblicza – serca, które noszą w sobie odbicie oblicza Chrystusa” (Benedykt XVI, Przemówienie w sanktuarium w Manopello, 1 września 2006 r., w: L’Osservatore Romano 12 (2006), s. 10).
Duch Święty i życie w Chrystusie
Chrystus, pragnąc naszej świętości, ofiarował nam Ducha Świętego – Uświęciciela.
Warto, byśmy pamiętali o tym, że Duch Święty zamieszkał w nas w tajemnicy chrztu i zostaliśmy ubogaceni Jego darami. Bądźmy posłuszni Jego natchnieniom do modlitwy (Rz 8,26),
do uczciwego życia, gorliwości (Rz 12,11), umartwienia ciała (Rz 8,12), do pokuty. Nie zasmucajmy Go stawianiem oporu łasce Bożej (Ef 4,30).
„Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między
nimi zgody tak, że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić Duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się
z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór,
zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci,
którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą. Owocem zaś Ducha
jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się
też stosujmy (Ga 5,16-25).
Duch Święty ubogaca serca wierzących duchowymi darami (łaskami), które pomagają
im w dążeniu do świętości. Jest siedem darów Ducha Świętego: rozumu, mądrości, rady, męstwa, wiedzy (umiejętności), bojaźni Bożej i pobożności. Ich spis znajdujemy w proroctwie
Izajasza o Mesjaszu (Iz 11,1-2): „I wyrośnie różdżka z pnia Jessego. I spocznie na niej Duch
Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej”. Do
sześciu darów, jakimi zostanie obdarzony Mesjasz, Septuaginta i Wulgata dołączają jeszcze
jeden – dar pobożności. Stąd liczba siedmiu darów – oznaczających pełnię i doskonałość obdarowania.
Prośmy Ducha Świętego o Jego dary, aby pomogły nam mądrze żyć. Zwłaszcza potrzebujemy dzisiaj daru mądrości, który pozwoli nam uczestniczyć w mądrości Jezusa i przyjąć światło Jego Ewangelii. Jeśli będziemy korzystali z tego daru, nauczymy się patrzeć na
rzeczywistość z perspektywy Chrystusa i trzeźwo ją oceniać. Ten dar pomoże nam odróżniać
dobro od zła.
Prośmy również Ducha Świętego o udzielenie nam daru rozumu, by wnikać głębiej w
Boże tajemnice i jasno rozumieć sens życia, śmierci, miłości. Dar rozumu pomoże nam zaakceptować krzyż z nadzieją, że jest on drogą do zmartwychwstania i chwały wiecznej.
Kolejny dar, ważny dla naszego życia duchowego – dar rady – umożliwia dokonywanie właściwych wyborów moralnych, zwłaszcza w trudnych i złożonych sytuacjach życiowych. Dar ten pozwala właściwie sobą kierować i uzdalnia do słuchania dobrych rad. Dzięki
niemu zachowamy właściwy kierunek w życiu moralnym; nie pogubimy się przy dokonywaniu rozstrzygnięć i ocen moralnych.
Prośmy również o dar męstwa, który chroni nas przed lękiem i zwątpieniem wobec
trudności życiowych. Dar ten pomaga bronić się przed złem i wytrwale podążać za dobrem.
Chrześcijanin ubogacony nim może śmiało pokonywać trudności i konsekwentnie czynić dobro. Nie boi się zła i przeszkód, które mogą stawać na drodze ku Bogu.
Równie potrzebny, jak dar męstwa, jest dar umiejętności (wiedzy). Pomaga nam on w
poznaniu prawdy o Bogu, ludziach i świecie, oraz w budowaniu na niej swego życia. Pozwala
poznać to, czego oczekuje od nas w danej sytuacji Bóg. Dar ten pomaga uczciwie żyć.
Dar bojaźni Bożej uzdalnia człowieka do synowskiej czci wobec Boga. Pozwala przyjąć prawdę o własnej kruchości i niewystarczalności oraz dostrzegać w Bogu najlepszego
Ojca, któremu należy się cześć i posłuszeństwo. Wyzwala nas od niewolniczego strachu przed
Bogiem. Umacnia zaufanie do Niego i sprawia, że Boga będziemy traktowali po synowsku.
Dar pobożności uzdalnia chrześcijanina do autentycznej modlitwy, do bycia prawdziwie pobożnym. Jest to dar, dzięki któremu można wiernie służyć Bogu.
Każdego dnia oddawajmy się pod kierownictwo Ducha Świętego, przyzywając Jego
obecności i działania.
Konferencja III
Dlaczego warto żyć?
Przed każdymi świętami w wielu jadłodajniach Caritas organizowane są rekolekcje
lub modlitwy. Jest to trudne zadanie wobec całej biedy, z jaką ci ludzie przychodzą. Wielu z
nich jest poranionych wewnętrznie, boleśnie doświadczonych przez życie. Z punktu widzenia
człowieka mającego dom, pracę, szkołę i wszystkie inne dobra tego świata, nie nazwalibyśmy
życia tych osób szczęśliwym. Raczej nazwalibyśmy je bardziej egzystencją, wegetowaniem
bez perspektyw. Życie zazwyczaj kojarzy nam się z czymś dobrym, fascynującym, pociągającym, dającym zadowolenie i przyjemność. Trudno więc, patrząc na sytuację ludzi żyjących w
nędzy materialnej lub duchowej, mówić o jakiejś szczególnej wartości takiego życia. Pewnego razu dyrektora jadłodajni dla bezdomnych poprosił o rozmowę mężczyzna w średnim wieku. Opowiadał o swoim życiu. O tym, że mieszka samotnie w pustostanie, w domu przeznaczonym do rozbiórki, bez wody, prądu, gazu i ogrzewania. Rodzina, kiedy wszystko stracił z
powodu braku możliwości spłaty kredytu, odwróciła się od niego. Żona wyprowadziła się do
matki, dzieci coraz rzadziej go odwiedzały, bank zlicytował dom. „Żyję z tego, co mi dadzą
ludzie” – opowiada. „I wie ksiądz, mimo wszystko, chce mi się żyć!”.
Każdy ma swojej powody za to, by dziękować Bogu za życie
To jego osobiste wyznanie zaskoczyło księdza i zarazem zaciekawiło. „Dlaczego chce
mu się jeszcze żyć?”. „Kiedyś szukałem jedzenia w śmietnikach i znalazłem tę książkę” –
mówiąc to, wyjął z kieszeni podniszczony egzemplarz niewielkiej Biblii, z poszarpaną okładką i z pomiętymi kartkami. „Czytam ją codziennie. Nie od razu rozumiałem wszystko, co tam
zostało napisane. Ale przekonały mnie pierwsze strony, kiedy Bóg stwarzał świat i wszystko
co stworzył, było dobre. Bóg stworzył dobry świat. Stworzył dobrego człowieka. Dał mu dobre życie. A jeśli tak jest, to i moje życie, chociaż takie nędzne w tej chwili, też jest dobre”.
Ludzie mają tysiące powodów, by żyć i zmagać się z życiem. To nie jest tylko kwestia
instynktu samozachowawczego, właściwego istotom żyjącym, ale osobistej, przemyślanej
motywacji. Pomimo ułomności życia, jego ciężarów, już w nim samym jest coś dobrego, co
czyni je lepszym od niebytu. Wielu z nas dostrzega piękno życia samego w sobie. Dla ludzi
wierzących to piękno życia staje się czytelniejsze, gdy uświadomią sobie, że pochodzi ono od
Boga i jest Jego darem dla człowieka.
Wolę życia wzbudza w człowieku nadzieja na lepszą przyszłość. Na to, że coś osiągnie, czymś będzie się cieszyć. Że można do czegoś dążyć i czegoś pragnąć. „Jestem szczęśliwa” – mówi schorowana starsza kobieta, która leży w klinice dla chorych na raka i wie, że powoli gaśnie. „Chciałabym tylko doczekać ślubu wnuczka….”.
Dla wielu osób pociechą i radością w trudnych chwilach są dobre wspomnienia z przeszłości. Odniesione zwycięstwa, szczególne osiągnięcia, spotkania, które zaważyły na dalszych losach czy też przeżyta miłość…
Jeszcze inni żyją dla swoich bliskich. Dla żony, męża, dzieci, bliskich krewnych.
Myśl, że są jeszcze potrzebni, że mogą coś dobrego wnieść w życie swojej rodziny, dodaje im
sił do dźwigania codziennego krzyża.
Wydaje się, że gdybyśmy zapytali różnych ludzi o to, dlaczego warto żyć, każdy z
nich podałby swoją oryginalną odpowiedź. Z pewnością też to, co dla jednego byłoby wystarczającym powodem, by akceptować życie, takim jakim jest, dla drugiego byłoby uzasadnieniem niewystarczającym.
Ten, kto kocha przyrodę powie, że warto żyć, bo świat jest piękny i pełen tajemnic.
Ten kto kocha podróże powie, że warto żyć, gdyż można odkrywać nieznane.
Ten, kto kocha mocne wydarzenia powie, że dostarcza mu niesamowitych wrażeń.
Ten, kto kocha naukę powie, że jest arcyciekawe i mądre.
Ten, kto kocha sztukę powie, że życie jest po prostu piękne.
Ten, kto kocha ludzi powie, że życie jest niewymowną radością.
Ten, kto kocha Boga powie, że życie jest znakiem Jego obecności.
Ci, którzy kochają, dziwią się, gdy słyszą pytanie: dlaczego warto żyć?
Każdy, kto kocha, znajdzie w nim jakąś wartość. I jak Edyta Geppert, chcą śpiewać:
„Och życie, kocham cię nad życie…”.
Tylko ci, co nie kochają, lub uważają, że nigdy nie byli kochani, będą wyszukiwać
jego mankamenty jako argument, że nie warto żyć.
Zostawmy na boku zastanawianie się nad tym, jakie argumenty za życiem daliby inni.
Lepiej zapytajmy siebie samych: a jakie jest moje spojrzenie na życie? Dlaczego warto żyć?
Co mnie osobiście najbardziej przekonuje, że życie ma sens?
Warto żyć, gdyż Bóg nas kocha
Wiara mówi nam, że życie jest piękne, bo u Jego początku znajduje się nieskończona
miłość Boga. Św. Jan, patrząc na całą historię zbawienia napisał, że „Bóg jest miłością” (1 J
4,16). Ta prawda objawiała się stopniowo przez wszystkie wydarzenia Starego Testamentu,
poczynając od dzieła stworzenia świata i człowieka. Stała się w pełni oczywista w przyjściu
na świat Chrystusa, którego krzyż i zmartwychwstanie stały się najwyraźniejszym świadectwem jej prawdziwości. „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby
każdy, kto wierzy w Niego, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
Bóg kocha – to znaczy obdarza życiem, podtrzymuje je w istnieniu, jest blisko, czuwa,
prowadzi, uzdrawia, zbawia. W świetle tej prawdy trzeba odczytywać wszystko to, co Bóg
czyni dla człowieka. Stworzenie, przymierza zawierane w wielkimi Ojcami wiary Narodu
Wybranego, słowa i czyny Sędziów i Proroków, wielkie obietnice, kara za grzechy i przebaczenie – to wszystko staje się zrozumiałe, gdy spojrzymy na historię relacji Boga i człowieka
poprzez pryzmat prawdy o Bożej miłości.
Miłość Boga jako moc życiodajna jest obecna w całym Objawieniu. Psalmy wielbią
Boga jako Tego, który nie tylko jest źródłem życia, ale podtrzymuje je w istnieniu.
„Wszystko to czeka na Ciebie,
byś dał im pokarm w swym czasie.
Gdy im udzielasz, zbierają;
gdy otwierasz swą rękę, sycą się dobrami.
Gdy skryjesz swe oblicze, wpadają w niepokój;
gdy im oddech odbierasz, marnieją
i powracają do swego prochu» (Ps104,27-29).
W Księgach mądrościowych znajdujemy wiele natchnionych wypowiedzi, które ukazują Boga jako Miłość pochyloną nad stworzeniem, nad człowiekiem. „Świat cały przy Tobie
jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo
wszystko w Twej mocy i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem
wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się
zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia!” (Mdr 11,22-26).
Im bardziej zagłębiamy się w pisma wielkich proroków, tym wyrazistsze jawi się nam
Oblicze Boga – Miłości nieskończonej, bezinteresownej i czułej. Takie deklaracje, jak złożona przez Boga ustami Jeremiasza: „Ukochałem Cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość” (Jr 31,3), lub Izajasza: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym
niemowlęciu – ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, ja nie zapo-
mnę o tobie” (Iz 49,14-15) – takie deklaracje upewniają nas, że miłość Boża nadaje ton odniesieniu Boga do swego stworzenia.
Jest to zarazem miłość definitywna, wierna. „Góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju,
mówi Pan, który ma litość nad tobą” (Iz 54,10).
Dzięki ten miłości, która wypływa z Serca Bożego, otrzymujemy nowe życie w Chrystusie. Zapewnia o tym Apostoł Paweł: „Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą
miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem
przywrócił do życia” (Ef 2,4-5).
„Źródłem radości chrześcijańskiej jest pewność, że Bóg nas kocha, że osobiście kocha
nas nasz Stworzyciel – Ten, który dzierży w swych rękach cały wszechświat, kocha każdego
z nas i całą wielką rodzinę ludzką miłością gorącą i wierną, miłością większą, niż nasze niewierności i grzechy; miłością, która przebacza. Miłość ta jest «tak wielka, że zwraca Boga
przeciwko Niemu samemu», co ukazuje się ostatecznie w tajemnicy Krzyża: «Bóg tak bardzo
miłuje człowieka, że sam stawszy się człowiekiem, przyjmuje nawet jego śmierć i w ten sposób godzi sprawiedliwość z miłością»” (Benedykt XVI, Przemówienie do uczestników kongresu diecezji Rzymu, 5 czerwca 2006 r., w: L’Osservatore Romano 12 (2006), s.14).
Tak więc warto żyć, ponieważ nasze życie otrzymaliśmy z miłości Bożej i ona stale
nam towarzyszy. „Bóg jest wiecznym szczęściem, nieśmiertelnym życiem, światłem nie znającym zachodu, Bóg jest Miłością: Ojciec, Syn i Duch Święty. Bóg chce w sposób wolny
udzielać chwały swego szczęśliwego życia. Taki jest Jego „zamysł życzliwości”, który powziął przed stworzeniem świata w swoim umiłowanym Synu, przeznaczając „nas dla siebie
jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa” (Ef 1,4-5), abyśmy stali się „na wzór obrazu
Jego Syna” (Rz 8,29), dzięki „duchowi przybrania za synów” (Rz 8,15)” (KKK 257).
Nikt z nas nie ma prawa skarżyć się, że nie jest kochany lub kochany niedostatecznie.
Bóg, dając nam życie dowodzi, że kocha nas całkowicie i nieskończenie. Znakiem Jego miłości jest również to, że stale nam towarzyszy. Jest towarzyszem naszej życiowej drogi. „Bóg
nie przebywa daleko od nas, w jakimś odległym zakątku wszechświata, do którego nikt nie
może dotrzeć. On rozbił swój namiot pośród nas: w Jezusie Chrystusie stał się jednym z nas, z
ciałem i krwią, tak jak my. Oto Jego namiot. A w momencie wniebowstąpienia nie odszedł do
jakiegoś odległego od nas miejsca. Jego namiot, On sam ze swoim ciałem pozostaje między
nami jako jeden z nas. Możemy zwracać się do Niego na «Ty» i z Nim rozmawiać. On nas
słucha i – jeśli jesteśmy uważni – słyszymy również, że odpowiada”. (Benedykt XVI, Rozważanie podczas nieszporów w Monachium, 10 września 2006, w: L’Osservatore Romano 11
(2006), s. 18).
Bliskość Boga w przeróżnych życiowych sytuacjach sprawia, że życie nasze nabiera
blasku i jest wypełnione radością pomimo tego, że nie brak w nim smutków i cieni.
Warto żyć, gdyż możemy kochać
Tylko w miłości Boga można znaleźć sens życia. Jedynie Bóg nadaje mu właściwy
smak i kierunek. Celem jest On sam. Człowiek pochodzi od Boga i ku Niemu zmierza.
Sens życia nadaje także drugi człowiek. Jan Paweł II uczył: „Stwórca powierzył życie
człowieka jego odpowiedzialnej trosce nie po to, by nim samowolnie dysponował, ale by go
mądrze strzegł oraz zarządzał nim wiernie i z miłością. Bóg Przymierza powierzył życie każdego człowieka drugiemu człowiekowi – jego bratu, zgodnie z prawem wzajemności dawania i otrzymywania, składania siebie w darze i przyjmowania daru bliźniego. Gdy nadeszła
pełnia czasu, Syn Boży, wcielając się i oddając życie za człowieka, ukazał, jakie wyżyny i
głębie może osiągnąć to prawo wzajemności” (Evangelium vitae, 75-76.91).
Świadomość tego, że jesteśmy przez Boga ukochani odwieczną i wierną miłością
przynagla nas do tego, byśmy my również kochali Boga i bliźnich. Pragnienie miłości objawia się w sercu człowieka w podwójnej formie. Człowiek pragnie być kochanym, ogarniętym
miłością, doświadczać jej ze strony Boga i swych bliskich.
Pewien ojciec zapytał swego syna o to, co chciałby otrzymać na imieniny? Ten odpowiedział: „Chcę, abyśmy ten dzień spędzili razem”. „Z wielką chęcią” – odpowiedział ojciec.
„Ale co jeszcze: Co chcesz, w prezencie na imieniny?” Syn jeszcze raz powtórzył: „Chcę,
abyśmy cały dzień spędzili ze sobą razem”. Dorosły mężczyzna nie zrozumiał. Przyzwyczajony do tego, że można dawać tylko rzeczy, raz jeszcze zapytał syna o to, co chce dostać. Wtedy syn – zrezygnowany – powiedział „dla święego spokoju”, że chciałby otrzymać w prezencie jakiś nieznaczący drobiazg.
Pragnienie miłości w sercu człowieka objawia się również jako chęć obdarowywania
sobą. Miłość każe człowiekowi stawać się darem dla tych, których kocha. Jesteśmy szczęśliwi, gdy nasza miłość spotyka się z przyjęciem i akceptacją. Wzajemna wymiana darów czyni
nasze życie pełnym sensu.
Warto żyć, ponieważ możemy naszą miłością ubogacać i przemieniać świat. Warto
żyć, ponieważ miłość, którą Chrystus uczynił największym przykazaniem, rodzi wiele zadań i
zobowiązań. Jesteśmy potrzebni Chrystusowi jako świadkowie Jego miłości.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, jak ważne jest to, że istnieją.
Upewnij ich, że bez nich świat byłby uboższy.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, jak wiele znaczy sam ich widok.
Powiedz im, że sprawiają ci sobą radość.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, ile radości sprawia ich przyjazny uśmiech.
Odwzajemnij go swoim uśmiechem.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, jakim dobrem jest ich bliskość.
Daj im do zrozumienia, że bardzo ich potrzebujesz.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, o ile bylibyśmy biedniejsi bez nich.
Ciesz się nimi, dopóki są blisko.
Niektórzy ludzie nie wiedzą, że są darem niebios.
Wiedzieliby, gdyby ktoś im to powiedział.
Żyjemy dla Boga, bo całe nasze życie może być jednym wielkim Jego uwielbieniem.
Żyjemy dla siebie, bo tylko tym życiem możemy zasłużyć na życie wieczne. I żyjemy dla drugiego człowieka, choćby tylko po to, aby mu powiedzieć, że warto żyć.
Konferencja IV
Grzech zwraca się przeciwko życiu
Bóg pragnie dla nas szczęśliwego życia na ziemi oraz w wieczności. Jest Ojcem, któremu zależy na swych dzieciach. Niestety, ludzie nie zawsze potrafią zaufać Bogu. Czasami
wydaje się im, że jest On główną przeszkodą na drodze do szczęścia i udanego życia. Odwracają się od Niego, aby w doczesności poszukiwać spełnienia swych najskrytszych pragnień.
Grzeszą nieposłuszeństwem i pychą, lekceważeniem, zapomnieniem o Bogu lub pogardą dla
Niego. W imię własnego dobra starają się układać swe życie tak, jakby On nie istniał i nie
miał wobec nich żadnych planów.
Jednocześnie pozostają nieszczęśliwi i pogrążają się w rozpaczy. Grzech nie tylko
niszczy więź z Bogiem, ale pozbawia ich życie sensu i nadziei. Grzesznik, któremu się wydaje, że może powrócić do raju o własnych siłach lub stworzyć go na własną miarę, zatracając
się w grzechu – traci prawdziwe życie. Cierpi, chociaż nie zawsze odkrywa – dlaczego.
Kard. G. Danneels napisał małą książeczkę pod znamiennym tytułem: Nadzieja. Społeczeństwo dotknięte depresją. Psychologowie coraz częściej biją na alarm, że zarówno nasze
społeczeństwo, jak i Zachód niszczy plaga depresji. Coraz więcej osób sięga po antydepresanty lub próbuje zabić poczucie bezsensu i pustki własnego życia alkoholem lub innymi używkami. Kardynał uważa, że depresja i złe samopoczucie współczesnego człowieka ma źródło w
nim samym – w zapomnieniu o Bogu i w zniewoleniu grzechem.
Grzech niszczy życie
Grzech człowieka zwraca się przeciwko niemu przede wszystkim poprzez swoje konsekwencje. Już opowiadanie o grzechu pierworodnym pokazuje, jak człowiek wiele traci, gdy
odwraca się od Boga i próbuje żyć własnym życiem. Pierwszą konsekwencją grzechu jest zerwanie więzi ze swoim Stwórca i Zbawcą. Autor Księgi Rodzaju mówi, że kiedy Adam i Ewa
zgrzeszyli nieposłuszeństwem Bogu, „otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy;
spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski” (Rdz 3,7). Pierwszą ich reakcją wobec
nadchodzącego Boga był wstyd i strach: „Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana
Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze, kiedy był powiew wiatru, skryli się przed
Panem Bogiem wśród drzew ogrodu. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?» On odpowiedział: «Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem
nagi, i ukryłem się». Rzekł Bóg: «Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z
drzewa, z którego ci zakazałem jeść?»” (Rdz 3,8-11).
Grzech sprowadza wstyd i rodzi strach przed Bogiem. Człowiek uświadamia sobie,
jak bardzo jest mizerny wobec Tego, któremu zawdzięcza wszystko, a któremu wypowiedział
posłuch. Grzech sprowadza karę wygnania. Opis sądu oraz samego wygnania stwarza wrażenie, że Bóg pełni w tych wydarzeniach rolę aktywną. On karze – wypędzając człowieka z
raju. Ale czy naprawdę tak jest? Czy człowiek – o czym świadczy poczucie wstydu i strach
przed Bogiem – raczej sam nie zrozumiał, że nie ma tu już dla niego miejsca? Że skreślił się z
listy zaufanych przyjaciół Pana Boga? Czy mógłby on, splamiony pychą i nieposłuszeństwem, nadal spotykać się z Dobrym i troskliwym Stwórcą? Czy mógłby żyć w Jego obecności nadal tak, jak gdyby nic się nie stało?
Wygnanie człowieka z raju jest symbolem dramatycznej sytuacji opuszczenia i samotności, jaką człowiek wybrał swoim grzechem. Poznał dobro i zło. Poznał też, że istnieje sprawiedliwość Boża, która nie pozwala, aby ten, który jest grzesznikiem, miał przystęp do Boga,
który jest po trzykroć Święty.
Poprzez grzech człowiek odkrył również cierpienie i swą śmiertelność. Usłyszał z ust
Boga – Sędziego: „Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: «Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z
drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech
będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po
wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są
płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!»” (Rdz 3,1719). Poprzez grzech człowiek wraca do poziomu prochu, który w pocie czoła walczy o swe
życie, ale nie potrafi zapewnić sam sobie zwycięstwa nad śmiercią.
Tak, jak konsekwencją grzechu w raju jest wygnanie, tak konsekwencją grzechów
ciężkich, popełnianych w sposób świadomy i dobrowolny, jest kara wiecznego odrzucenia –
piekło.
„Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem – uczy Katechizm – jeśli nie wybieramy w
sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeśli grzeszymy ciężko
przeciw Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym: „Kto nie miłuje trwa w
śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi
w sobie życia wiecznego” (1 J 3,14c-15) (KKK 1033). Jeśli ktoś umiera w grzechu śmiertelnym, bez żalu i pojednania z Bogiem, ten skazuje siebie samego na wieczne wykluczenie z
grona zbawionych. Sam zamyka sobie drzwi do domu Ojca i z Nim zrywa definitywnie. „Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w
stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki,
«ogień wieczny». Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga. Wyłącznie w Bogu bowiem człowiek może mieć życie i szczęście, dla których został stworzony i
których pragnie” (KKK 1035).
Jeśli Kościół przypomina o istnieniu piekła, to nie po to, aby straszyć wiernych i wymuszać na nich poprawne zachowanie. „Bóg nikogo nie przeznacza do piekła; dokonuje się to
przez dobrowolne odwrócenie od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia” (KKK 1037).
Przypomnienie o piekle w pierwszym rzędzie ma na celu przypomnienie nam o naszej
odpowiedzialności za swoje życie i swoją wieczność. Piekło nie powinno być czymś, co sparaliżuje naszą wolę i wniesie porażający strach w nasze życie, ale czymś, co winno być dla
nas przestrogą i ostrzeżeniem, by zadbać o życie.
Księga Powtórzonego Prawa opowiada o tym, że po zawarciu przymierza z Bogiem
Mojżesz zwrócił się uroczyście do ludu, nakazując mu wiernie wypełniać Prawo Boże:
„Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy,
abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie
na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi,
którą Pan poprzysiągł dać przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi” (Pwt 30,1520).
Mojżesz mówił o dwóch możliwościach, które stoją przez ludem i których realizacja
zależy od jego wyborów. Chrześcijanin, który przez chrzest przeszedł z niewoli do nowego
życia, również stoi wobec podobnego wyboru: albo opowie się za Bogiem i z Nim będzie
szedł przez życie, albo też odrzuci Boga i tym samym utraci królestwo, w którym Bóg przygotował mu miejsce.
Trzeba, byśmy w naszym codziennym życiu świadomie korzystali z wolności wyboru,
w jaką Bóg nas wyposażył, dając nam rozum i wolną wolę. Trzeba, byśmy żyli wolni, wolnością, „ku której wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1).
„Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności
jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie – miłością ożywieni, służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: «Będziesz miłował bliźniego
swego jak siebie samego». A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się
wzajemnie nie zjedli. Oto, czego uczę: postępujcie według Ducha, a nie spełnicie pożądania
ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż Duch, a Duch do czego innego niż ciało, i stąd
nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się
prowadzić Duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie
uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą. Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa. A ci, którzy należą do
Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie
od Ducha, do Ducha się też stosujmy” (Ga 5,13-25).
Ludzie rozdarci, serce rozdarte
Słowo Boże mówi też, że skutkiem grzechu człowieka jest nie tylko jego oddalenie od
Boga i zerwanie więzi miłości z Nim, ale również oddalenie człowieka od człowieka. Już
podczas rajskiego sądu mężczyzna zwraca się przeciwko kobiecie, oskarżając ją o grzech.
„Rzekł Bóg: «Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?» Mężczyzna odpowiedział: «Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi
owoc z tego drzewa i zjadłem». Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: «Dlaczego to uczyniłaś?»
Niewiasta odpowiedziała: «Wąż mnie zwiódł i zjadłam»” (Rdz 3, 11-13). Ludzie potrafią być
jednomyślni w grzechu, ale nie w przyjmowaniu kary.
Ten mechanizm uwalniania się od odpowiedzialności i skutków popełnionego zła, zaistniał nie tylko przy tym pierwszym grzechu, ale powtarza się poprzez wieki. Ludzie są jak
małe dzieci, przyłapane na czymś niestosownym przez rodziców lub wychowawców – tłumaczą się, że właściwie tego nie chciały… Kłamią, wskazują kolegów lub koleżanki jako prawdziwych winowajców. Podobnie też jest i w świecie dorosłych. Jakże trudno jest nam przyznać się do własnego zła!
Dlatego też szukamy wymówek, uzasadnień; osób, które możnaby obarczyć odpowiedzialnością. „To nie ja – to ona”, „tak się zdarzyło, ale nie chciałem”, „musiałam to zrobić,
gdyż…”. Człowiek nie szuka źródeł swych porażek i nieszczęść w sobie, ale w innych ludziach, systemach politycznych i gospodarczych, układach społecznych, koniecznościach życiowych. Coraz popularniejsze stają się argumenty z psychologii, aby uzasadnić i usprawiedliwić grzech. Żyjemy „w epoce ludzi niewinnych”, którzy niszczą swe życie poprzez nieposłuszeństwo Bogu i którzy ranią się wzajemnie. Zbrukani, ale dla zamaskowania swej winy
gotowi zaprzeczyć złu. Współczesny człowiek nie tylko nie przyznaje się do winy, ale gotów
jest zmienić samo pojęcie dobra i zła, aby czuć się usprawiedliwionym.
Grzech przeciwstawia człowieka człowiekowi sprawiając, że jeden drugiego poniża,
wykorzystuje, krzywdzi fizycznie lub psychicznie, a nawet zabija. Późniejsze rozdziały Księgi Rodzaju, opowiadające historię do czasów potopu, doskonale ilustrują destrukcyjne skutki
grzechu dla wspólnoty ludzkiej.
Grzech tłumaczy zło, które dzieje się w społeczności ludzkiej. Potrafi ona wytworzyć
całe struktury niesprawiedliwości i zła, a tym samym uczynić ziemię «piekłem». Gdy patrzymy na historię świata, widzimy w niej wiele krzywdy, podeptania godności ludzkiej, łamania
podstawowych praw człowieka, niesprawiedliwości, wyzysku i wojen. Te wszystkie nadużycia władzy i siły prowadzą do tego, że całe narody cierpią. Człowiek okazuje się „wilkiem”
dla drugiego człowieka, nie tylko zapominając o braterstwie wszystkich ludzi, ale – przede
wszystkim – godząc w nie świadomie i bezwzględnie. Odrzucając Boga, odrzuca też i człowieka, stworzonego na Jego obraz i podobieństwo. Zdolny jest wtedy tylko do budowania cywilizacji śmierci, w której nie ma miejsca dla słabych.
Trzecią konsekwencją grzechu jest to, że wnosi on niepokój w serce samego człowieka. Sprawia, że staje się ono poligonem, w którym zmagają się ze sobą sprzeczne pragnienia i
namiętności, szlachetne pragnienia i niskie pobudki; to co piękne – z tym co szkaradne. Św.
Paweł opisuje duchową walkę w swoim sercu: „Ale to właśnie grzech, by okazać się grzechem, przez to, co dobre, sprowadził na mnie śmierć, aby przez związek z przykazaniem
grzech ujawnił nadmierną swą grzeszność. Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie
czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego
nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale
mieszkający we mnie grzech. Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie
mieszka dobro. Bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię
bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego
nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie
to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we
mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo
inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała,
co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu” (Rz 7,13-25).
Grzesznik doświadcza w sobie wewnętrznego rozdarcia, które jest dla niego źródłem
niepokoju i lęku, a w konsekwencji przegranej, gdyż – jak mówi Jezus – „Każde królestwo
wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali” (Łk 11,17). Rozdarty wewnętrznie
człowiek, w którego sercu nie ma pokoju, może jedynie siać niepokój i zamęt wokół siebie.
Nieraz patrząc na otaczający nas świat zastanawiamy się, skąd bierze się w nim tyle cierpienia
i zła, nieporozumień, krzywdy, samotności… Winniśmy wówczas przypomnieć sobie słowa
Chrystusa: „Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne,
kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa” (Mt 15,19) – i w sercu obarczonym grzechem
szukać odpowiedzi.
Trzeba walczyć z grzechem
Skoro grzech zabiera nam radość życia i niszczy więzi z Bogiem i ludźmi, trzeba z
nim stanowczo walczyć. Opór wobec zła i walka z nim rozpoczynają się od uświadomienia
sobie, że grzech naprawdę szkodzi człowiekowi; że jest niebezpiecznie lekceważyć go.
Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy skłonni do ustępstw i pertraktacji. Jeśli natomiast uświadomimy sobie, że grzech sprowadza na nas nieszczęście – wtedy zrobimy wszystko, aby go unikać.
Jednym ze skutecznych sposobów zachowania wewnętrznej wolności od grzechu jest
troska o to, by nie wchodzić w sytuacje, które mogłyby nas doprowadzić do upadku. Katechizm Kościoła Katolickiego przestrzega przed tym wszystkim, co stanowi okazję do grzechu. Może ją stwarzać złe towarzystwo. Są nim ludzie zepsuci, którzy sami uwikłani w moral-
ne zło – innych zachęcają do niego. Nie wolno lekceważyć negatywnego wpływu ludzi zdemoralizowanych i zepsutych. Starożytne przysłowie mówi, że „kropla drąży skałę”. Rzeczywiście: systematyczne i wytrwałe spadanie kropli w jedno miejsce na skale sprawi, że powstanie wydrążenie. Skała – nawet najtrwalsza! – nie oprze się systematycznej pracy słabej kropli.
Podobnie jest też i ze złym towarzystwem. Namowy i złe rady lub czyny wcześniej czy później odniosą swój zgubny skutek. Chociaż może na początku będą nas raziły, to po pewnym
czasie staną się nam obojętne, a w końcu damy im posłuch. Zwłaszcza przebywanie z ludźmi,
którzy nienawidząc wiary i Kościoła, krytykują go przy każdej okazji – może osłabić naszą
wolę trwania w dobru. Nawet jeśli wprost nie atakują oni zasad wiary i moralności, to jednak
poprzez nieżyczliwe oceny i osądy podważają autorytet Kościoła, których nas uczy i tym samym pośrednio zwracają się przeciwko nim.
Podobnie jest też i z rzeczami takimi, jak gazeta, książka czy telewizja. Nie można
lekceważyć tego, co oglądamy, słuchamy lub czytamy. Zawsze treści, po które sięgamy, w jakiś sposób kształtują nas, urabiają duchowo. Dlatego też warto zatroszczyć się o to, aby nie
zarzucić swego umysłu i wyobraźni śmieciami, które proponuje nam rynek medialny. Przy
wyborze programów telewizyjnych i radiowych, gazet lub miesięczników, winniśmy kierować się zasadą naszego duchowego dobra. Trzeba pytać samego siebie: czy one mnie rozwijają? Czy czynią wrażliwszym na dobro? Czy wzbogacają mój rozum i uczucia?
Podobnie też, trzeba unikać miejsc, które mogłyby nas zgorszyć. Nie wszędzie można
pójść. Wybierając się w jakieś miejsce, trzeba postawić sobie pytanie: czy wrócę stamtąd lepszym człowiekiem?
Aby skutecznie walczyć z grzechem, trzeba zatroszczyć się o systematyczne i świadome przystępowanie do sakramentu pokuty i pojednania. Poprzez ten sakrament Chrystus pomaga nam wzrastać w świętości. Jeśli spełnimy jego warunki, nie tylko otrzymamy przebaczenie naszych grzechów i odzyskamy spokój sumienia, ale również wykształcimy w sobie
potrzebną wrażliwość moralną. Poprzez częste korzystanie z sakramentu pokuty i pojednania
ukształtujemy delikatne i dojrzałe sumienie, które będzie mogło prawidłowo odróżniać dobro
od zła. Nie bez powodu Kościół zachęca wszystkich wiernych do częstej i systematycznej
spowiedzi świętej. Jest ona szkołą dojrzałego sumienia. Zwłaszcza winniśmy zadbać o staranne przygotowanie do niej poprzez rachunek sumienia. Jest on nieraz lekceważony i czyniony
pospiesznie. Wtedy trudno o głębsze poznanie samego siebie oraz przyczyn własnych upadków.
Kolejnym środkiem walki z grzechem jest modlitwa. Zwłaszcza w chwilach pokus i
odzywania się naszych naturalnych skłonności do zła, winniśmy się modlić. Pan Jezus zachęca nas do takiej modlitwy swoim przykładem. On, gdy był kuszony na pustyni przez diabła,
usilnie się modlił. Swoim uczniom pozostawił modlitwę, w której znajduje się prośba do
Boga: „i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!” (Mt 6,13). Modlitwą
zwyciężali pokusy święci. Często była ona połączona z uczynkami pokutnymi, umartwieniami i wyrzeczeniami. Współcześnie wysiłek ascetyczny nie cieszy się wielkim uznaniem.
Bywa wyśmiewany i lekceważony. A szkoda, gdyż zdrowa asceza pozwala utrzymać w ryzach ciało i poddać rozumowi i woli człowieka jego zmysły. Tak, jak ćwiczenia sportowe wyrabiają sprawności oraz są rękojmią osiągnięć, tak też i asceza pomaga człowiekowi w dyscyplinowaniu swoich pragnień i popędów i jest pomocą w zaprowadzeniu harmonii ducha i ciała.
Z Jezusem
Serce człowieka pragnie szczęścia i go szuka. Czy warto? Tak, bezwzględnie! Gdzie
można je znaleźć na ziemi? Najczęściej mówi się, że w rodzinie, wśród najbliższych ludzi.
Jest to prawda, ale pod jednym warunkiem: jeśli zaprosili oni do swego życia Boga.
Człowiek sam z siebie nie jest w stanie dać drugiemu człowiekowi trwałego i prawdziwego szczęścia, gdy nie ma między nimi Boga.
W Ewangelii św. Łukasza znajdujemy opis wydarzenia, którego świadkiem było Jezioro Galilejskie. „Pewnego razu, gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego, a
On stał nad jeziorem Genezaret, zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu. Rybacy zaś wyszli
z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby
nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do
Szymona: «Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!» A Szymon odpowiedział: «Mistrzu,
całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci». Skoro to
uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na
współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie
łodzie, tak że się prawie zanurzały” (Łk 5, 1-7).
Niedaleko brzegów Jeziora Galilejskiego miał miejsce inny cud: rozmnożenie chleba.
„Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce
nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego
uczniowie i rzekli: «Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im
jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?» On
ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie
ryby». Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed
nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było
pięć tysięcy mężczyzn” (Mk 6, 34-44).
Zarówno cudowny połów ryb, jak i rozmnożenie chleba na pustkowiu, są przekonującą ilustracją wyznania Jezusa: „Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości” (J 10, 10).
Warto zaufać Chrystusowi i obrać Go za swego Nauczyciela i Mistrza. Chociaż nieraz
wydaje się nam, że życie człowieka idącego za Chrystusem jest jak chodzenie po linie bez zabezpieczeń. Ale właśnie w tym tkwi pełnia życia. Świat proponuje chwilowe szczęście. Jezus
proponuje siebie i swoją drogę, która nie jest łatwa, ale wyjątkowa.
Z pewnością nie było łatwo posłuchać doświadczonym rybakom Syna Cieśli, który
niewiele wiedział o rybołówstwie. Z pewnością również niełatwo było oddać pięć ostatnich
chlebów i dwie ryby, gdy Mistrz prosił, aby nakarmić nimi wygłodniałe tłumy. A jednak posłuszeństwo Jezusowi sprawiło cud nasycenia. Mnóstwo ryb i kosze ułomków przekonały ich,
że warto Mu zawierzyć.
Wielu ludzi dzisiaj szuka przewodników w życiu. I wielu chętnie ogłasza się nauczycielami tłumów. Powstają nowi prorocy, który sprzedają swe pomysły na życie, wraz z rozmaitymi gadżetami własnej produkcji. Schlebiają ludzkim słabościom, byleby zyskać na popularności i bogactwie. A tak naprawdę – zwodzą i kłamią!
Tylko Chrystus jest Dobrym Pasterzem i tylko On ma słowa życia wiecznego (por. J
6,68). On wprawdzie nie składa tanich obietnic szczęścia i nie ukrywa, że pójść za Nim można jedynie drogą krzyża. Warunki bycia Jego uczniem są twarde, ale tylko On potrafi dotrzymywać składanych obietnic. „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je.
A kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z
aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania” (Mt 16,24-27).
Ci, którzy Mu zaufają z pewnością nie zawiodą się. Dlatego chwyćmy się Jego ręki i
wraz Nim układajmy nasze życie! Okażmy mu posłuszeństwo wiary, aby On mógł powiedzieć do nas: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!” (Mt 25,34).
Konferencja V
Żyć przebaczeniem
Od dzieciństwa odmawiając pacierz, powtarzamy prośbę o przebaczenie: „Odpuść
nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Jest ona jedną z ostatnich
próśb w modlitwie, jakiej Chrystus nauczył Apostołów (Mt 6,9-13). I chociaż na początku
brzmi ona dla nas obco i niezrozumiale, to szybko rozumiemy, o co naprawdę w niej prosimy.
Modlitwa o przebaczenie jest wprawdzie jedną z najtrudniejszych do szczerego wypowiedzenia, ale zarazem jedną z najpotrzebniejszych. Ma cudowną właściwość przywracania naszemu
życiu radości i odbudowywania pokoju sumienia. Bez tej modlitwy nasze życie pogrążone byłoby w zamęcie duchowym, niepewności i ustawicznej walce z bliźnimi. Prosząc Boga o
przebaczenie, możemy odbudować utraconą przez nasz grzech przyjaźń. Otrzymać dar pojednania. Przebaczając bliźnim, uwalniamy nasze serce od uraz i uprzedzeń, czyniąc je gotowym
do odnalezienia w nich na nowo naszych sióstr i braci. Przebaczenie pozwala nam na nowo
kochać.
Odpuść nam nasze winy
Wobec świętego i dobrego Boga nikt z nas nie jest bez grzechu. W Ewangelii św. Jana
znajdujemy opowiadanie mówiące o spotkaniu Jezusa z jawnogrzesznicą, którą pochwycono
na cudzołóstwie. „Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę,
którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam
takie kamienować. A Ty co mówisz?» Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go
oskarżyć. Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go
pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią
kamień». I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po
drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: «Kobieto, gdzież oni
są? Nikt cię nie potępił?» A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie
potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz»” (J 8,3-11).
Gdybyśmy znaleźli się wśród oskarżających ją, również nie mielibyśmy odwagi rzucić
w nią kamieniem potępienia. Doświadczamy w sobie bolesnej rzeczywistości grzechu. Gdy
przykładamy Dekalog do naszego codziennego życia i robimy sobie rachunek sumienia z naszych myśli, słów, postępowania i zaniechać, odkrywamy, jak bardzo jeszcze nie dorastamy
do ideału ucznia Chrystusa, wyrażonego w Ewangelii. Realistycznie patrząc na siebie, widzimy, że dobro i zło przeplatają się w naszym życiu i tylko łasce Bożej zawdzięczamy to, że nasze sumienie pobudza nas do walki z grzechem. Wiemy też, że nie możemy polegać na sobie
w naszym dążeniu do świętości: na naszych dobrych postanowieniach i pragnieniach, gdyż
nieraz okazało się już, że jesteśmy podobni do św. Piotra, który przyrzekał Chrystusowi wierność, a wyparł się go trzy razy w ciągu jednej nocy (Mt 25,74-75).
Potrzebujemy przebaczenia, ponieważ – jak stwierdza Apostoł – należymy do grona
grzeszników: „Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to
ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi” (Rz 3,23-25). I my również czynimy swoimi słowa św. Jana: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie
oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” (1 J 1,8-10).
Jedną z najpiękniejszych przypowieści Jezusa o grzechu i przebaczeniu jest przypowieść o synu marnotrawnym. Wyraża ona także naszą historię odejść i powrotów do Boga. W
gronie genialnych artystów, którzy podjęli temat tej przypowieści w sposób bardzo osobisty,
zwraca uwagę Rembrandt, XVII - wieczny malarz holenderski.
Namalował on bardzo znany obraz: Powrót syna marnotrawnego. W tym dziele zawarł także część swojego życia. I to chyba najważniejszą, bowiem ostatnią. Moglibyśmy powiedzieć, że jest to jego testament.
Przypowieść o synu marnotrawnym jest bardzo bogata w szczegóły. Również Rembrandt, malując swój Powrót syna marnotrawnego, zadbał o to, by z niego przemawiały detale. Przedstawił starca – ojca, u którego stóp klęczy młody człowiek w łachmanach. Na pierwszy rzut oka, klęczący młodzieniec nie przypomina kogoś, kto mógłby być jego synem. Ojciec bowiem wygląda na zamożnego człowieka, syn klęczy u jego stóp w łachmanach. Dlaczego tak nędznie ubrany? Ponieważ wcześniej zażądał od ojca części majątku i otrzymawszy
ją, ruszył w świat, korzystając z jego ofert i propozycji. Nie trwało to długo. Środki finansowe
szybko się skończyły. Próbował pracować, ale na nic się to zdało. Popadł w biedę.
Postanowił wrócić. Możemy się tylko domyślać, jak wiele go ten powrót kosztował.
Zapewne targały nim różne uczucia, a już na pewno wstyd. Zażądać od ojca majątku, kiedy
on jeszcze żył, w kraju, w którym tradycja mówiła wyraźnie, że dziedziczyć można tylko i
wyłącznie po śmierci – to tak, jakby powiedzieć ojcu: „Za długo żyjesz!” Teraz, kiedy
wszystko już stracił, wraca i klęka przed ojcem, żebrze o przebaczenie. To był dla niego bez
wątpienia wielki wysiłek. Można zapytać, gdzie znalazł tyle determinacji, by zrobić taki
krok? Ewangelista Łukasz nie podaje powodów. Patrząc jednak na obraz Rembrandta, możemy dostrzec u boku klęczącej postaci młodszego syna, połyskujący w świetle – szlachecki
miecz. Widać, że to cenny przedmiot, wysadzany drogimi kamieniami.
Dlaczego ten młody człowiek, gdy znalazł się w wielkim niedostatku, nie sprzedał go?
Przecież za to mógłby jeszcze spokojnie żyć przez jakiś czas. Ów miecz szlachecki, który zapewne dostał od ojca, kiedy wkroczył w wiek dorosłości, przypomniał mu o tym, kim jest.
Uświadomił mu, że jego miejsce jest przy ojcu – nawet jeśli go zdradził – a nie przy świńskim
korycie. Być może przypomnienie sobie tego, kim jest, stało się decydującym bodźcem, popychającym go do powrotu i prośby o przebaczenie.
Ojciec przygarnia syna z wielką miłością. Można powiedzieć, że pełnią miłości. Znowu malarz nas zaskakuje, umieszczając dwie różne dłonie przygarniającego skruszonego
syna. Jedna dłoń to dłoń mężczyzny, druga – kobiety. To nie pomyłka lub brak kunsztu malarskiego, ale przesłanie: miłość przebaczająca jest miłością ojcowską i zarazem matczyną.
Wymaga męskiej determinacji i kobiecej czułości.
Rembrandt namalował ten obraz jako jeden z ostatnich w swym życiu. W postaci proszącej o przebaczenie zawarł prawdę o sobie. Przez całe życie nie cierpiał niedostatku. Świetnie się bawił. Gdy przypatrujemy się jego autoportretom, widzimy bogate, przepyszne stroje,
złote łańcuchy, zdobne kapelusze. Był człowiekiem korzystającym z życia i jego dozwolonych i niedozwolonych uciech. Ale w jego życiu nie było miejsca dla Boga. Do czasu. W
pewnym okresie życia został oszukany przez kolejną żonę. Dzieci, które kochał, umierały.
Odebrano mu majątek. Przestał malować. Pozostał sam. W tym stanie stworzył Powrót syna
marnotrawnego, jakby prosił tym obrazem, by Bóg mu przebaczył. Wiemy też, że ten właśnie
obraz umieścił na wprost swego łoża i do końca życia wpatrywał się w niego.
Człowiek potrzebuje Bożego przebaczenia, aby uratować poczucie sensu swego życia
i nie ulec świadomości przegranej. Boże przebaczenie odbudowuje każde ruiny. Nawet, gdy
przychodzi w ostatnim momencie życia, w ostatnim jego akordzie. Boże przebaczenie pozwala człowiekowi odzyskać szacunek dla samego siebie i na nowo odkryć, że jest dzieckiem kochającego Ojca.
Jako my odpuszczamy naszym winowajcom
Znamienne jest to, że Bóg uzależnia swoje przebaczenie od gotowości człowieka do
przebaczania bliźnim. Zależność ta jest bardzo mocno wyakcentowana w Ewangelii. Chrystus
wyraził ją wprost: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom – i Ojciec wasz nie przebaczy wam
waszych przewinień” (Mt 6,14-15), oraz: „A kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli
macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze” (Mk 11,25).
Kiedy Piotr zapytał Chrystusa o to, ile razy winno się przebaczać, w odpowiedzi usłyszał przypowieść o nielitościwym dłużniku. „Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem
razy?» Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem
razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi
sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć
tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną,
dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił
go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą,
uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego
współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak
nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego
widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co
zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci
cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad
swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski,
jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu»” (Mt 18, 21-35).
Dlaczego przebaczanie innym jest takie ważne dla naszego życia wiary?
Przede wszystkim należałoby je powiązać z tym, że każdy człowiek został stworzony
na obraz Boży i Boże podobieństwo (Rdz 1,26-27). A zatem, przebaczanie winowajcom nie
jest niczym innym, jak wyrazem tego podobieństwa. Bóg okazuje się litościwy i miłosierny
wobec grzesznego i słabego człowieka. Z Jego miłosierdzia i łaski człowiek żyje, ma nadzieję, a nawracając się, może powracać do jedności z Bogiem. Przebaczenie jest również jednym
ze sposobów naśladowania doskonałego człowieka – Chrystusa, który nie tylko zobowiązywał do przebaczania, ale sam dał jego przykład. Chrystus nikogo nie uważał za swego wroga.
Nie czuł nienawiści nawet do tych, którzy Go ukrzyżowali. W godzinie swej śmierci zdobył
się na słowa przebaczenia. Co więcej, nie tylko im przebaczył, ale i usprawiedliwiał. Pisze o
tym św. Łukasz: „Gdy przyszli na miejsce, zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią»” (Łk 23, 33-34).
Chrystus uczy nas, że przebaczenie doznanych krzywd i cierpień jest najlepszą drogą
do pojednania i pokoju. Przerywa łańcuch nienawiści. Przywraca wiarę w drugiego człowieka. Pozwala zagoić się ranom. Pomaga odbudować nadszarpnięte lub zrujnowane zaufanie.
Sprawia, że żyje się łatwiej. Jest narzędziem zdobywania winowajcy dla dobra i skutecznym
argumentem, by zmienił swe życie. Daje wytchnienie sercu, chroniąc je przed pragnieniem
zemsty.
Ponieważ tak wiele dobra płynie ze szczerego przebaczenia bliźniemu, dlatego jest
ono takie trudne.
Pewnego razu kapelan jednego z dużych poznańskich szpitali rozmawiał z kobietą
spotkaną na szpitalnym korytarzu. Stała oparta o ścianę i widać było, że mocno przeżywa jakiś życiowy dramat. Zapytana o to, co się stało, odpowiedziała z wielkim przejęciem, że nie
potrafi przebaczyć. Na sali chorych leżał jej syn. Oprócz drobnych potłuczeń, nie miał poważniejszych uszkodzeń ciała. Jechał samochodem i spowodował wypadek. Wjechał na metalową
barierkę. Kiedy kapelan zapytał, skąd u niej taki płacz, bo chyba nie chodzi o zniszczony samochód, odpowiedziała: „Oczywiście, że nie. Jechał z nim jego brat, a mój drugi, młodszy o
rok syn. Zginął na miejscu. Wiem, mogli zginąć obydwaj, ale ja płaczę, bo czuję, że nie potrafię mu przebaczyć, że przez niego zginął mój drugi syn”.
Nie wiemy, jak dalej potoczyło się jej życie. Ale jeśli ta matka nie przebaczyła – straciła obu synów. Przebaczając, ocaliła przynajmniej jednego.
Przebaczenie – zwłaszcza, gdy wchodzi w grę naruszenie elementarnej sprawiedliwości, doznana krzywda – jest bardzo kosztowne i wymaga odwagi. Ale jest możliwe. Abp Van
Thuan, hierarcha wietnamskiego Kościoła, który spędził kilkanaście lat na odosobnieniu w
najcięższym więzieniu w Wietnamie, przez wiele dni miał kontakt tylko ze strażnikami i tymi,
którzy nieustannie go przesłuchiwali, a nawet katowali. Czasami pytano go, skąd czerpie tyle
siły, że jest taki opanowany, że nie uskarża się na swoich oprawców. Wręcz przeciwnie, nazywał ich swoimi przyjaciółmi i mówił, że ich kocha. W ten sposób uwolnił swe serce od pragnienia zemsty, a swoją cierpliwością i przyjaznym nastawieniem niejednego z nich skłonił
do refleksji nad sensem tego, co robią.
Przebaczenie jest znakiem chrześcijanina. Znakiem, że czegoś nauczyliśmy się od
Boga, że jako dzieci jesteśmy w czymś do Niego podobni. Dała temu wyraz piosenkarka Eleni. Jej córka została brutalnie zamordowana. Po tym wydarzeniu zgłosiły się do niej osoby ze
stowarzyszenia osób, które nigdy nie wybaczają. Eleni zdecydowanie odmówiła przyjęcia tej
oferty. „Nie zapiszę się do was, nigdy” – rzekła. „Jak to?” – mieli zapytać zdziwieni. „Przecież zamordowano pani jedyne dziecko!” A ona odpowiedziała: „Po pierwsze – jestem chrześcijanką, a Chrystus kazał przebaczać. A po drugie, to dlatego, że gdybym nie przebaczyła, to
bez przerwy obmyślałabym zemstę. A ja tak nie chcę żyć!”
Z pewnością, nie zawsze jesteśmy gotowi, by natychmiast przebaczać. Czasami trzeba
czasu, by przebaczenie w nas dojrzało. Może nieraz będzie wymagało od nas długiej modlitwy, by Bóg uzdolnił nasze serce do tego kroku.
Niemniej jednak pamiętajmy o napomnieniu św. Pawła: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! Ani nie dawajcie miejsca diabłu! (…)
Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od
potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym. Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego,
którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka
gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważenie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla
siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie tak, jak i Bóg nam przebaczył w
Chrystusie” (Ef 4,26-27.29-32).
Jakie winno być chrześcijańskie przebaczenie?
Gotowość przebaczenia bliźniemu, który zawinił, ma rodzić się przede wszystkim z
przekonania, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy Bożego miłosierdzia. Dobrze
znamy Chrystusową przypowieść o dwóch mężczyznach modlących się w świątyni. Jeden był
faryzeuszem, drugi – celnikiem (Łk 18, 10nn). Pierwszy z nich był pyszny i zarozumiały,
drugi – pełen skruchy i pokory. Chrystus dał za wzór modlitwę skruszonego celnika: „Boże,
miej litość dla mnie, grzesznika!” (Łk 18, 13). Właśnie ta modlitwa została wysłuchana.
Pamiętajmy o tym, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale grzesznikami zbawionymi.
„Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia
darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg
narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi” (Rz 3,23-25). Nigdy nie powinniśmy
zapominać, jak drogo Chrystus zapłacił za łaskę naszego zbawienia. Była to najwyższa cena.
Złożył ofiarę ze swego życia. „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach,
złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale
drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1,18-19).
Gotowość przebaczenia ewangelicznego jest wolna od osądzania winowajcy, ważenia
racji, ciężaru winy, stopnia podłości, jaki charakteryzuje naszego przeciwnika. Przebaczenie
nie dba o ustalenie, kto jest lepszy lub gorszy. Przed pochopnym osądzaniem bliźnich przestrzegał Chrystus mówiąc, że takie nastawienie wobec innych może się obrócić przeciwko
nam: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą. I
taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata,
a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że
usunę drzazgę z twego oka», gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (Mt 7,1-5).
Przebaczenie widzi potrzebę pojednania i uzdrowienia sytuacji, w której dokonało się
zło, a nie potrzebę wydawania wyroków. Trzeba zatem – jak uczy Apostoł – powierzyć swą
sprawę Bogu, aby On sam stał się Sędzią pomiędzy nami i tymi, którzy wobec nas zawinili.
„Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi. Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście Bożej. Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę – mówi Pan – ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód, nakarm go. Jeżeli pragnie, napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące
zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,1721).
Gotowość przebaczania winowajcom winna wypływać z miłości, a nie z bezsilności
wobec nich, czy strachu. Chrześcijanin winien poczuwać się do odpowiedzialności za zbawienie innych, także tych, którzy sprawiają mu przykrość i ranią go w różny sposób. Stąd też
Chrystus nakazał modlitwę nawet za nieprzyjaciół: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze
czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają i módlcie się
za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt
6,28-29). Nie kochajmy zła. Z całą surowością możemy i musimy je potępić. Ale kochajmy
grzeszników. Tych, którzy – jak my – upadają. I choć ktoś jest mordercą, złodziejem, kłamcą,
cudzołożnikiem, nadal jest człowiekiem i także za Niego umarł Chrystus. Miłość jest dopełnieniem sprawiedliwości.
Jak widzimy, przebaczeniem rządzi logika miłości i pragnienie pozyskania błądzącego
brata dla Boga, a nie żądza wymierzenia sprawiedliwości ludzkiej czy też dochodzenia własnych praw. „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego. Nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 4-8). Jest skłonna ponosić ryzyko przebaczenia, ufając w swą zdobywczą moc.
Przebaczenie chroni nas przed jednostronnym spojrzeniem na siebie i drugiego człowieka. Zwykle łatwo ulegamy tendencji, by widzieć rzeczywistość w kolorach czarno-białych. Łudzimy się, że potrafimy zrozumieć motywy działania innych i ocenić sprawiedliwie
ich czyny za pomocą schematu: winny – niewinny. Tymczasem, patrząc na siebie samych i
próbując dokonać moralnej oceny naszego postępowania, stwierdzamy, że schemat „winny –
niewinny” nie zawsze pomaga nam w znalezieniu prawdy o nas.
Chrystus nie patrzy na nas jednostronnie. Nie ocenia nas tylko z perspektywy zła. Nieustannie dostrzega w nas dobro. Wie, że jesteśmy zdolni do jednego i drugiego. Wie też, że
nie jesteśmy jednoznaczni w naszych upadkach. Czasami bardziej, niż ich twórcami, jesteśmy
ofiarami naszej słabości, lekkomyślności lub przyzwyczajeń. Wie też, ile wysiłku wkładamy
w powstawanie z naszych grzechów. Chrystus patrzy na nas z nadzieją. Przebaczenie jest jej
wyrazem. Pan Jezus nie ma wątpliwości, że ludzie bywają źli. I to czasami tak bardzo, że nawet nie zasługują na to, aby nazywać ich ludźmi lub chrześcijanami. Z wielką łatwością przychodzi im oszukiwać, okradać, niszczyć, sprawiać przykrość, wykorzystywać. Lista win byłaby bardzo długa. Ale On kocha nas mimo naszych grzechów i spieszy nam na ratunek, aby
nas od nich uwolnić i umożliwić inne życie.
Nasze chrześcijańskie przebaczanie winno być również postrzegane przez nas jako
sposób odpokutowania za własne grzechy i zbierania zasług przed Bogiem. Może okazać się,
że to, iż przebaczyliśmy komuś jego winy, na Sądzie Bożym stanie się argumentem za tym,
by Bóg również nam przebaczył.
Jest też przebaczenie probierzem naszej przynależności do Chrystusa i sprawdzianem,
na ile pojętnymi Jego uczniami jesteśmy. To postawa, którą możemy potwierdzić, że Ewangelia Chrystusa przenika nasze życie i nadaje mu sens.
Żyjąc w oczekiwaniu na powtórne przyjście Chrystusa i dzień Jego sądu, pamiętajmy
o tym, co w usta Jezusa łożył św. Jan Apostoł w ostatnich wersetach Apokalipsy: „Bogu samemu złóż pokłon! Dalej powiedział do mnie: Nie kładź pieczęci na słowa proroctwa tej księgi, bo chwila jest bliska. Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi i plugawy niech się
jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się
jeszcze uświęci. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze Mną, by tak każdemu odpłacić,
jaka jest jego praca. Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. Błogosławieni,
którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała i aby bramami
wchodzili do Miasta. Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje. Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć o
tym, co dotyczy Kościołów. Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna. A Duch i Oblubienica mówią: Przyjdź! A kto słyszy, niech powie: Przyjdź! I kto odczuwa
pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie” (Ap 22,9-17).
Człowiek winien być dobry jak chleb – mawiał św. brat Albert. Przebaczenie bliźnim
jest sposobem stawania się dobrym.
Konferencja VI
Żyć wiarą i troszczyć się o życie duchowe
Troska o życie cielesne, życie ziemskie, pochłania bardzo dużo energii i czasu współczesnego człowieka. Niestety, bywa, że wypiera ona całkowicie troskę o życie duchowe i religijne. Pielęgnacja ciała dokonuje się kosztem duszy. Wielu ludzi dba tylko o «połowę» siebie.
Jakby można było podzielić człowieka na dwie części i powiedzieć: „tylko ta jedna mnie obchodzi”.
Tymczasem Pismo Święte ukazuje człowieka jako istotę, która jest jednością duszy i
ciała. Tworzą one harmonijny związek. Są sobie wzajemnie potrzebne. Mają wzrastać razem
– dla dobra całego człowieka. Zatem, chrześcijanin nie może uprzywilejowywać ciała kosztem swego życia duchowego i religijnego, gdyż wtedy pozbawiałby sam siebie szansy na integralny rozwój. Tematem troski o ciało i życie doczesne zajmiemy się przy innej okazji. Teraz
natomiast zatrzymajmy się nad tym, w jaki sposób każdy z nas może zatroszczyć się o swoją
duszę.
Wiara domaga się odpowiedzialności
Człowieka od reszty stworzenia odróżnia wiara w Boga. Jest on nie tylko częścią
świata, w którym żyje, ale istotą otwartą na inną rzeczywistość. Jest otwarty na Boga i wieczność. Dlatego nie może ograniczać swego życiowego horyzontu jedynie do doczesności. Gdyby tak się stało, człowiek byłby postacią tragiczną. Byłby podobny do orła wychowanego w
kurniku, dla którego jedyną aspiracją byłoby polowanie na dżdżownice.
To, co w człowieku cielesne, zakorzenia go w świecie. To, co w człowieku duchowe –
otwiera go na Boga. Pozwala żyć wiarą, w której może spełnić swe najgłębsze aspiracje. Ona
wnosi w życie człowieka wiele dobra: pozwala mu zrozumieć samego siebie i odnaleźć sens
własnego życia, daje radość z przynależności do Boga i Jego obecności, uczy jak mądrze i
szlachetnie żyć, aby być szczęśliwym; otwiera na rzeczywistość nieziemską i ofiarowuje nadzieję nieśmiertelnego życia.
„Wierzyć – nie znaczy dołączyć jeszcze jedną opinię do innych. A przekonanie, wiara,
że Bóg istnieje – nie jest informacją, jak inne. Jest wiele informacji, których prawdziwość
bądź fałszywość nas nie interesuje, bo nie zmieniają naszego zycia. Jednak jeśli Boga nie ma,
życie jest puste i przyszłość jest pusta. A jeśli Bóg jest, wszystko się zmienia, życie jest światłem, nasza przyszłość jest światłem, mamy też wskazówki, jak żyć. Wiara stanowi zatem zasadnicze ukierunkowanie naszego życia. Wiara, stwierdzenie: «tak, wierzę, że jesteś Bogiem;
wierzę, że w Synu, który stał się człowiekiem, jesteś obecny pośród nas», nadaje kierunek
mojemu życiu, każe mi przylgnąć do Boga, zjednoczyć się z Bogiem i w ten sposób znaleźć
miejsce, w którym mam żyć i odkryć, jak mam żyć. Wierzyć – to nie tylko pewien sposób
myślenia, jakaś idea. Wiara – jak już wspomnieliśmy – oznacza działanie, pewną formę życia” (Benedykt XVI, Homilia z 15 sierpnia 2006 r., w: L’Osservatore Romano 12 (2006), s.
11).
Wiara jest łaską, poprzez którą Bóg pociąga nas do siebie i uzdalnia do wspólnoty ze
sobą. Jako taka, winna być przyjęta. Jest dziełem Boga, który objawia siebie i zaprasza do wędrowania przez życie razem. Jest też dziełem człowieka – darem, który trzeba przyjąć, obronić, pomnożyć i ofiarować innym. Wiara domaga się odpowiedzialności. Chrystus opowiedział swoim słuchaczom przypowieść o talentach (Mt 25,14nn). Takim bezcennym talentem
jest dar wiary. Mówił też o tym, że gdy właściciel talentów powrócił, rozliczył swe sługi z
tego, w jaki sposób obracali powierzonym im majątkiem. Pochwalił tych, którzy dobrze wykorzystali otrzymane talenty i surowo zganił sługę, który go zakopał. Podobnie jest i z wiarą.
Trzeba nią – niczym otrzymanym talentem – obracać.
Wiara ma charakter dynamiczny. W zależności od naszego zaangażowania, staje się
mocniejsza i czystsza, wzrasta lub karłowacieje, słabnie, a nawet może obumrzeć. Tak wiele
osób otrzymuje chrzest, a wraz z nim zaczątki wiary, nadziei i miłości Bożej. Nie wszyscy
jednak pod koniec swego życia posiadają ją w takim samym stopniu. Początek wiary jest taki
sam u świętych i u grzeszników. Zupełnie inaczej wygląda ona pod koniec ich życia. To pokazuje, jak wiele człowiek może zrobić dla swej wiary.
Trzeba też pamiętać, że wiara jest nie tyle uznaniem za prawdziwe jakichś twierdzeń,
prawd religijnych, dogmatów, ile aktem całego człowieka polegającym na przylgnięciu do
Boga. Przypomniał o tym Benedykt XVI w Warszawie w dniu 26 maja 2006 r.: „Wiara nie
oznacza jedynie przyjęcia określonego zbioru prawd, dotyczących tajemnic Boga, człowieka,
życia i śmierci oraz rzeczy przyszłych. Wiara polega na głębokiej, osobistej relacji z Chrystusem, relacji opartej na miłości Tego, który nas pierwszy umiłował (por. 1 J 4,11), aż do całkowitej ofiary z siebie”.
Nie wyczerpuje się ona w rozumowym przyjęciu za prawdę tego, że Bóg istnieje i interesuje się człowiekiem. Jest wyborem Boga; decyzją, by ofiarować Mu w swoim sercu
pierwsze i najważniejsze miejsce. Wiara jest oddaniem się siebie Temu, który najbardziej nas
kocha i układaniem swego życia według Jego woli; tak by za św. Pawłem móc powiedzieć:
„Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Żyć wiarą, opartą na słowie Bożym
Skoro wiara jest budowaniem przyjaźni z Chrystusem i relacją miłości do Chrystusa
trzeba, byśmy przyczyniali się do jej utrwalenia i wzrostu.
Pierwszym warunkiem wiary jest przyjęcie słowa Bożego i podporządkowanie mu
swego życia. Wiara rozpoczyna się od usłyszenia słowa Bożego, od poznania Bożej Ewangelii. Uczy św. Paweł; „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy. Tym zaś, co się słyszy, jest
słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Naszym zadaniem zatem jest uważne i pilne wsłuchiwanie się
w to, co zwiastuje nam Chrystus w Kościele. Trzeba zatem dokonywać wysiłku poznania
prawd wiary. Temu służy lektura Pisma Świętego, katecheza, słuchanie homilii i kazań, a także czytanie prasy katolickiej i dobrych książek. Bez znajomości słowa Bożego nie będzie wiary. Jeśli wierzymy, to winniśmy wiedzieć – w co i w kogo. Inaczej będziemy mieli o wierze
„mgliste pojęcie” i okaże się ona zlepkiem naszych subiektywnych przekonań i odczuć. Zdarza się, niestety, że ktoś uważa się za katolika, a tak naprawdę niewiele rozumie z tego, co
znaczy nim być.
Nasza wiara musi być świadoma, ugruntowana na znajomości Pisma Świętego i nauki
Kościoła, który jest stróżem depozytu wiary. Oprócz obowiązku poznawania nauki Kościoła o
Bogu, mamy też obowiązek przyjęcia jej w całości. Zwraca na to uwagę papież Benedykt
XVI: „W dziejach Kościoła Apostołowie głosili słowo Chrystusa, starając się przekazać je
nieskazitelne swoim następcom, którzy z kolei przekazywali je następnym pokoleniom, aż do
naszych czasów. Wielu głosicieli Ewangelii oddało życie za wierność prawdzie słowa Chrystusa. I tak, z troski o prawdę, ukształtowała się Tradycja Kościoła. Podobnie jak było w minionych wiekach – i dziś są osoby lub środowiska, które, odchodząc od tej Tradycji, chciałyby zafałszować słowo Chrystusa i usunąć z Ewangelii prawdy, według nich niewygodne dla
współczesnego człowieka. Usiłuje się stworzyć wrażenie, że wszystko jest względne, że również prawdy wiary zależą od sytuacji historycznej i od ludzkiej oceny. (…) Każdy chrześcijanin winien konfrontować własne poglądy ze wskazaniami Ewangelii i Tradycji Kościoła, aby
dochować wierności słowu Chrystusa, nawet gdy jest ono wymagające i po ludzku trudne do
zrozumienia. Nie możemy ulec pokusie relatywizmu czy subiektywnego i selektywnego interpretowania Pisma Świętego. Tylko cała prawda pozwoli przylgnąć do Chrystusa, który umarł
i zmartwychwstał dla naszego zbawienia” (Benedykt XVI, Homilia w Warszawie, 26 maja
2006 r. w: L’Osservatore Romano 6-7 (2006), s. 23).
Współcześnie trudno wielu ludziom zrozumieć, że nie można wybierać wśród prawd
wiary; że obowiązuje tutaj zasada „wszystko, albo nic”. Albo uznajemy, że Bóg jest i ma
względem nas własny plan, który przyjmujemy w całości – albo też nie i wtedy Go odrzucamy. Nie można akceptować tylko tego, co nam odpowiada, na przykład prawdy o miłosierdziu Bożym, a odrzucać to, że „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a
za zło karze”. Nie można z Ewangelii wybierać tylko niektórych fragmentów, a resztę pokrywać milczeniem. Tak, jak Bóg jest niepodzielony sam w sobie, tak też i depozyt wiary. Uwierzyć – znaczy zatem przyjąć wszystko, co Bóg ma do powiedzenia o sobie i o nas.
By żyć silną wiarą, trzeba się modlić
Spróbujmy nie podlewać rośliny przez dłuższy czas. Zacznie więdnąć, aż w końcu
uschnie. Podobnie jest i z naszym życiem duchowym. Wiarę trzeba pielęgnować. Tylko wtedy stanie się potężna i wyda owoce. Podobna do ziarnka gorczycy, wyrośnie ponad inne drzewa (zob. Mt 13,32), gdy jak dobry ogrodnik będziemy ją pielęgnować.
Dzisiaj niewiele osób przywiązuje wagę do systematycznej, codziennej modlitwy.
Owszem, nosimy w sobie jej pragnienie. Odbija ono w nas tęsknotę za Bogiem, tak jak poczucie chłodu przypomina nam o istnieniu gorącego ognia.
Niemniej jednak, najczęstszym błędem w życiu duchowym jest zaniedbanie lub całkowite porzucenie modlitwy osobistej i ograniczenie się jedynie do okazjonalnego udziału we
Mszy Świętej niedzielnej. Różne są przyczyny zaniedbania modlitwy. Jedną z nich jest nieumiejętność modlenia się i trud z nią związany. Modlitwa nie jest czymś łatwym. Nigdy nie
była łatwym dziełem. Nie jest nim również dzisiaj, gdyż żyjemy w świecie, który nie sprzyja
skupieniu i modlitwie. Ale i w przeszłości nie była czymś łatwym. Chociaż jest ona sztuką i
darem Ducha Świętego, który modli się w nas (Rz 8, 26-27), to jest również i naszą pracą,
umiejętnością duchową, której nie da się nabyć inaczej, jak tylko poprzez osobistą praktykę.
Aby się modlić dobrze, trzeba się modlić. Ludzie, nawet pełni dobrej woli, łatwo się
zniechęcają. Zwłaszcza ci, którzy mylą modlitwę z dobrym samopoczuciem i odczuwalną radością jaką daje, oraz ci, którzy w centrum modlitwy stawiają siebie – szybko się zniechęcają,
gdy przychodzą oschłości, oczyszczenie poprzez utratę przyjemności i szczęścia, jakie modlitwa daje, gdy zaczynamy się modlić.
Modlitwa w swej najgłębszej istocie jest dziękczynieniem Bogu za jego dary: miłość,
z której narodziło się nasze życie; teraźniejszość, w jakiej istniejemy i przyszłość, która tylko
Bogu jest znana. Jeśli uświadomimy sobie, że wszystko jest darem Boga, serce nasze odczuje
pragnienie wdzięczności. Jak Maryja, dostrzeżemy, że „wielkie – i małe! – rzeczy uczynił
nam Wszechmocny” (por. Łk ,49). Wdzięczność, która jest najwłaściwszym klimatem i tonem modlitwy, jest jednocześnie przeszkodą dla tych wszystkich, którzy są wdzięczni sami
sobie. Nikomu innemu! Ci, którzy nie umieją brać, nie umieją prosić, nie będą się modlić.
Modlitwa jest czymś trudnym także dla tych, którzy przyzwyczaili się do tego, że w
swoim życiu o wszystkim decydują sami. Ci lękają się modlitwy i wycofują z niej, gdy uświadomią sobie, że modlitwa jest oddaniem siebie w ręce Boga i oddaniem Mu inicjatywy. Modląc się rozumiemy, że nie wszystko zależy od nas, ale wszystko jest w rękach Boga. Modlitwa uczy nas pokory wobec życia i zaufania Bogu. Dlatego jest czymś, przed czym wzdragają
się pyszni i ambitni, przekonani o tym, że człowiek jest w stanie być demiurgiem samego siebie, kowalem swego losu.
Chociaż modlitwa wielu z nas kojarzy się z bezczynnością lub z czymś dalekim od codziennego życia, to jednak tak nie jest. Modlitwa nie stanowi ucieczki od życia w krainę nabożnych fantazji. Chrystus odchodził na miejsca odosobnione, by długi czas spędzać na mo-
dlitwie (Mt 14,23; Mk 1,35; Łk 5,16). Nie uciekał jednak ani od swej misji, ani od ludzi, którzy Go potrzebowali. Odchodził, aby powracać umocniony rozmową z Ojcem. Silny i gotowy, by pełnić Jego wolę. Podobnie i my – mamy modlić się, aby znaleźć w sobie siłę do lepszego życia, do służenia Bogu i naszym braciom.
Modlitwa i wiara służą życiu. Kształtują je w oparciu o Bożą mądrość, która staje się
nam bliska, gdy rozmawiamy z Bogiem. Ten, kto modli się, winien żyć tak, jak uczy go Bóg
na modlitwie. Ona czyni nas lepszymi, ponieważ pobudza nasze sumienia do posłuszeństwa
Bogu, do wypełniania Jego woli. Praktyczny wydźwięk modlitwy polega na tym, że ukazując
nam Boga, jednocześnie ukazuje nam naszą godność Jego dzieci i przywołuje nas do tego, byśmy żyli na miarę tej godności. Modlitwa jest zobowiązaniem do tego, by nie żyć byle jak. By
nie marnować czasu na grzech, na zło. By walczyć z własnymi słabościami i opierać się pokusom do grzechu. Św. Paweł, zdając sobie sprawę z tego, że chrześcijanie toczą walkę z grzechem i złem, widział w modlitwie sposobność do przyodziania się w duchową zbroję. Stąd
nalegał, by się modlili. „W końcu bądźcie mocni w Panu – siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną
zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw
rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc [do walki], przepasawszy biodra wasze
prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której
zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu!” (Ef 6,10-18).
Autentyczna modlitwa zawsze zostawia ślad w duszy człowieka. Tym śladem jest pragnienie prawdy, dobra, sprawiedliwości. Otwiera na Boga, który nie zatrzymuje nas dla siebie, ale oddaje nas bliźnim. A zatem: „Trwajcie gorliwie na modlitwie, czuwając na niej
wśród dziękczynienia” (Kol 4,2).
By żyć duchowo – trzeba karmić się sakramentami
Oprócz modlitwy, dla naszego życia duchowego bardzo ważnymi źródłami łaski są sakramenty święte. Wśród nich zwłaszcza te, które towarzyszą naszemu wzrastaniu duchowemu
– Eucharystia i sakrament pokuty.
Chrystus ustanowił sakramenty, by wspierać swoich uczniów w pielgrzymowaniu
przez życie. W Eucharystii zostawił samego siebie, jako pokarm dający życie. Bóg karmił Naród Wybrany wędrujący przez pustynię manną i poił go wodą ze skały, tak Chrystus stał się
pokarmem dla tych, którzy wędrują przez ziemię ku niebu.
Chrystus sam mówił o sobie, że jest Dobrym Pasterzem, który troszczy się o swoje
owce. Prowadzi je na zielone pastwiska. Ochrania przed niebezpieczeństwami. Woła po imieniu. Dla nich przygotował pokarm duchowy, którym jest On sam.
W Ewangelii św. Jana znajdujemy opis cudu rozmnożenia chleba i nakarmienia nim
zgłodniałej rzeszy (J 6,1-14). Jezus musiał ukryć się przed tłumem, który zapragnął Go obwołać królem. Nawiązując do tego wydarzenia, w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział, że
On sam jest chlebem, który Ojciec dał ludziom na pokarm. „Albowiem chlebem Bożym jest
Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!» Odpowiedział im Jezus: «Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi,
nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie
przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, ponieważ z nieba zstąpiłem
nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał. Jest wolą Tego, który Mię
posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu
ostatecznym. To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego,
miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.» Ale Żydzi szemrali przeciwko
Niemu, dlatego że powiedział: «Jam jest chleb, który z nieba zstąpił.» I mówili: «Czyż to nie
jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może On teraz mówić: Z nieba
zstąpiłem.» Jezus rzekł im w odpowiedzi: «Nie szemrajcie między sobą! Nikt nie może
przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w
dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto
od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział
Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam:
Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne. Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na
pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem
chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.» Sprzeczali się więc między sobą Żydzi,
mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do spożycia?» Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę,
zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją
Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym
pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją
pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten,
kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on
taki, jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na
wieki»” (J 6,34-58).
Słuchacze oburzali się słysząc te jednoznaczne słowa Chrystusa. Zastanawiali się, czy
to jest możliwe. Brali je dosłownie i nie widzieli sposobu, w jaki mogłyby się one spełnić.
Chrystus jednak znalazł sposób, aby stać się pokarmem dla tych, którzy w Niego
uwierzą. W Wieczerniku ustanowił Sakrament swej obecności. Stał się chlebem, który Jego
uczniowie będą mogli łamać i dzielić pomiędzy zgłodniałych. Stał się napojem, który zaspokaja pragnienia ludzkiego serca i obmywa z grzechów. „Ja bowiem otrzymałem od Pana to,
co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją
pamiątkę!» Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!»” (1
Kor 11,23-25). Dlatego pyta święty Paweł: „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy,
czy nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w
Ciele Chrystusa?” (1 Kor 10,16).
Aby prowadzić głębokie życie duchowe, mieć żywą wiarę, trzeba karmić się Ciałem
Chrystusa. Ideałem byłoby, gdybyśmy przystępowali do Komunii Świętej systematycznie,
świadomie i pobożnie – zawsze, gdy uczestniczymy we Mszy Świętej. Eucharystia jednoczy
nas z Chrystusem. Sprawia, że stajemy się jedno z Nim. Jak gałęzie winnego krzewu trwając
mocno w pniu, pobierając od niego soki, wydają słodkie owoce, tak i chrześcijanie, zjednoczeni z Chrystusem, ożywieni Jego łaską, są zdolni do owocowania. Mają życie nadprzyrodzone w sobie. I choćby umarli, żyć będą.
Kościół zachęca nas usilnie do odkrycia na nowo adoracji eucharystycznej. Sługa
Boży Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucaristia zwracał się z gorącym apelem, aby Kościół powrócił do praktykowania tej formy pobożności. Widział w niej sposób na pokonanie
jałowości życia duchowego wielu wspólnot parafialnych i poszczególnych wiernych. Pisał:
„Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J
13, 25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca. Jeżeli chrześcijaństwo ma się
wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim «sztuką modlitwy», jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy,
moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę,
pociechę i wsparcie!
Wielu świętych dało przykład tej praktyki, wielokrotnie chwalonej i zalecanej przez
Magisterium. (przyp. 49) W sposób szczególny wyróżniał się w tym św. Alfons Maria Liguori, który pisał: «Wśród różnych praktyk pobożnych adoracja Jezusa sakramentalnego jest
pierwsza po sakramentach, najbardziej miła Bogu i najbardziej pożyteczna dla nas ». (przyp.
50) Eucharystia jest nieocenionym skarbem: nie tylko jej sprawowanie, lecz także jej adoracja
poza Mszą Świętą pozwala zaczerpnąć z samego źródła łaski. Wspólnota chrześcijańska, która chce doskonalej kontemplować oblicze Chrystusa w duchu tego, co proponowałem w Listach apostolskich Novo millennio ineunte oraz Rosarium Virginis Mariae, nie może zaniedbać pogłębiania tego aspektu kultu eucharystycznego, w którym znajdują przedłużenie i
mnożą się owoce komunii z Ciałem i Krwią Pana” (Eccesia de Eucharystia 25).
Również Benedykt XVI docenia wartość adoracji eucharystycznej i zachęca do niej.
„W świętej Hostii obecny jest On, prawdziwy skarb, do którego zawsze mamy dostęp. Tylko
adoracja tej Jego obecności uczy nas właściwie Go przyjmować – uczymy się, jak przyjmować Komunię, od środka poznajemy liturgię Eucharystii. Chciałbym zacytować w tym kontekście piękne słowa Edyty Stein, świętej współpatronki Europy, która napisała w jednym z
listów: «Pan jest obecny w tabernakulum z Boską i ludzką naturą. Jest tam nie dla siebie, ale
dla nas; bo Jego radością jest być z ludźmi. Wie bowiem, że my – tacy, jacy jesteśmy – potrzebujemy bliskości Jego Osoby. W konsekwencji ci, którzy myślą i czują normalnie, czują,
że ich ku sobie pociąga, i zatrzymują się przed Nim przy każdej okazji tak długo, jak mogą»
(Gesammelte Werke VII, 136 f). Rozmiłujmy się w przebywaniu z Panem! Wtedy o wszystkim możemy z Nim rozmawiać. Możemy Mu stawiać pytania, przedstawiać nasze troski i
obawy. Nasze radości. Naszą wdzięczność, nasze rozczarowania, nasze prośby i nasze nadzieje” (Benedykt XVI, Homilia podczas nieszporów w Altötting, 11 września 2006 r. w: L’Osservatore Romano 11 (20006), s. 22). Pomocą w prowadzeniu dojrzałego życia duchowego jest
również systematyczna spowiedź święta. Sakrament pokuty wielu z nas wydaje się sakramentem bardzo trudnym do przyjęcia. Niektórzy chcieliby go zastąpić jakąś inną, bardziej „lekkostrawną” i mniej absorbującą formą.
Trzeba, abyśmy odkryli jego błogosławione owoce dla życia duchowego. Jest to sakrament wyzwolenia i pojednania, umocnienia i ratunku dla grzesznika. Chrystus za jego
ustanowienie i moc zapłacił najwyższą cenę na krzyżu. Podarował go Apostołom podczas
swego pierwszego ukazania się po zmartwychwstaniu (J 20,22-23). Niejako przyniósł go do
Wieczernika w swoich poranionych dłoniach i powierzył Kościołowi.
Sakrament pokuty i pojednania jest potrzebny tym, którzy popełniają grzechy ciężkie,
jako środek odrodzenia duchowego i powstania do nowego życia. On przywraca Boże życie
w nas. Ale jest również pomocny dla tych, którzy żyją w łasce uświęcającej. Pomnaża ją i
umacnia człowieka w komunii z Bogiem.
Jakość naszego życia religijnego zależy w dużej mierze od nas. Od miłości, którą jesteśmy gotowi ofiarować Bogu, od naszego zaangażowania się i odpowiedzialności. Prośmy
Chrystusa o to, abyśmy trwali w Nim, jak gałęzie winnej latorośli, gdyż tylko wtedy będziemy żyli Jego życiem. I będziemy szczęśliwi na zawsze.
Konferencja VII
Żyjmy w Kościele
Przez chrzest święty zostajemy obdarzeni nowym życiem w Chrystusie. Ma on wymiar osobisty: gładzi grzech pierworodny, czyni z nas «nowego człowieka», przyodzianego w
szatę Bożej łaski; rozpoczyna naszą historię wiary. Otrzymujemy w nim zdolność kochania
Boga i rozpoczyna się w nim nasza nadzieja życia wiecznego. Ale chrzest nie jest wydarzeniem wyłącznie osobistym: naszą decyzją przyjęcia Chrystusa jako Pana i pójścia za Nim. Tajemnica chrztu ma swój wymiar społeczny i to w dwóch znaczeniach. Pierwsze oznacza, że
zostajemy wprowadzeni do rodziny Bożej, Kościoła, do wspólnoty wierzących w Chrystusa.
Jak uczy Benedykt XVI: „W tajemnicy chrztu Bóg pochyla się nad nami – ludźmi, wychodzi
nam naprzeciw i w ten sposób sprawia, że zbliżamy się jedni do drugich. Chrzest oznacza, że
Jezus Chrystus niejako uznaje nas za swoje rodzeństwo, a przez to jako dzieci włącza do Bożej rodziny. W ten sposób tworzy z nas jedną wielką rodzinę w powszechnej wspólnocie Kościoła. Tak, kto wierzy, nie jest nigdy sam.” (Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. w
Ratyzbonie, 12 września 2006, w: L’Osservatore Romano 11 (2006), s. 24).
Chrzest ma wymiar wspólnotowy także w tym znaczeniu, że otrzymujemy go we
wspólnocie i dzięki wspólnocie Kościoła. On dzieli się z nami wiarą, którą otrzymał od swego
Założyciela i której pilnie strzeże. W Kościele też Bóg wyznaczył nam miejsce i nasze życiowe powołanie – i wspiera nas w jego wypełnieniu.
Kościół i życie Boże
Paweł VI bardzo często podczas swoich spotkań z wiernymi powtarzał: „Miłujcie Kościół”. Papież był zaniepokojony narastającą wrogością wobec Kościoła oraz rozpowszechnianiem się, także wśród wiernych należących do Kościoła katolickiego, sloganu „Chrystus –
tak; Kościół – nie”. Również dzisiaj, w różnych częściach świata, zwłaszcza wśród młodych,
powraca moda na odrzucenie Kościoła jako wspólnoty, w której możemy znaleźć Chrystusa.
Pretekstem do tego odrzucenia jest jego grzeszność. Wrogowie Kościoła bardzo chętnie o niej
mówią i z szatańską satysfakcją cieszą się, gdy upadają duchowni lub świeccy.
Sługa Boży Jan Paweł II zwrócił uwagę na to, że Chrystus stworzył Kościół jako
wspólnotę Bosko-ludzką i jest w niej obecny i działa – pomimo grzeszności i słabości człowieka. Do grona Apostołów powołał Piotra, którego pomimo jego trzykrotnego zaparcia,
uczynił Skałą Kościoła (Mt 16,18), i powierzył Mu umacnianie „braci w wierze” (Łk 22,32).
Bóg wybiera słabych ludzi i powierza im odpowiedzialne zadania, nie licząc na ich
bezbłędne działanie, geniusz czy siły. Nie przestaje zbawiać świata, uświęcać ludzi, tylko dlatego, że ci, których uczynił swoimi współpracownikami, okazują się raz po raz chwiejni, słabi
lub nieudolni. Św. Paweł ujął to krótko: „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4,7). I – patrząc na Kościół
w Koryncie – przypomniał wiernym, jak bardzo potrzebna jest pokora i zaufanie Bogu, który
okazuje swą mądrość tam, gdzie króluje głupota ludzka, ale również siłę – w obliczu człowieczej bezradności. „Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał
właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców; wybrał to, co niemocne, aby
mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone; i to, co
nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1,26-29).
„Dlatego grzeszność chrześcijan (o których się mówi, czasem nie bez racji, że «nie są
lepsi od innych»), nawet grzeszność samych duchownych nie powinna skłaniać do przyjęcia
faryzejskiej postawy dystansu i odrzucenia, ale raczej do bardziej wielkodusznej i ufnej ak-
ceptacji Kościoła, do powiedzenia mu «tak» z głębszym przekonaniem, które tym bardziej zasługuje na uznanie: wiemy przecież, że w Kościele właśnie i przez Kościół grzeszność ta jest
ogarnięta Boża mocą odkupienia, ową miłością, która czyni możliwym i realnym nawrócenie
człowieka, usprawiedliwienie grzesznika, odmianę życia i postęp w dobru – aż do heroizmu,
czyli świętości. Trudno nie stwierdzić, że dzieje Kościoła pełne są grzeszników nawróconych
i skruszonych, którzy powróciwszy do Chrystusa, szli za Nim wiernie aż do końca” (Jan Paweł II, Katecheza środowa 24 lipca 1991, w: Wierzę w Kościół, jeden, święty, powszechny i
apostolski, Liberia Editrice Vaticana Edizioni Aquila Bianca 1996, s. 21)
Nasza miłość i szacunek dla Kościoła staną się czymś naturalnym i koniecznym, gdy
uświadomimy sobie, czym on dla nas jest, co mu zawdzięczamy w sferze wiary i moralności.
Jan XXIII, próbując przybliżyć światu tajemnicę Kościoła, napisał encyklikę pod znamiennym tytułem Mater et Magistra. Kościół dla wiernych jest Matką i Nauczycielką. Matką
– gdyż rodzi nas duchowo dla nieba poprzez sakramenty. Kościół nas rodzi dla Boga w wodach chrztu świętego, wzmacnia Boże życie w nas poprzez sakramenty bierzmowania i Eucharystii. Uświęca naszą miłość w sakramencie małżeństwa. Towarzyszy nam w trudnych
chwilach cierpienia, wspierając łaską sakramentu namaszczenia chorych.
„Chrystus nie tylko przyobiecał być «z» Apostołami, czyli «z» Kościołem, aż do
skończenia świata. Równocześnie przyobiecał być «w» Kościele jako źródło i zasada życia,
które jest w Nim, które potwierdziło swą moc nad grzechem i śmiercią poprzez tajemnicę paschalną. To życie Boże Chrystus pragnie poprzez posługę apostolską Kościoła przekazywać
ludziom, aby mogli «trwać w Nim, a On w nich», jak to wyraża przypowieść o krzewie winnym i latoroślach, która należy do mowy pożegnalnej Chrystusa w Ewangelii janowej (15,5
nn): «Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić» (J 15,5)” (Jan Paweł II, Katecheza 13 lipca 1988, nr 2, w: Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, s. 437).
W Kościele Bóg udziela nam duchowych dóbr, które jednoczą nas z Nim. Jest Nauczycielką, gdyż poprzez pośrednictwo Kościoła poznajemy Ewangelię i zasady życia chrześcijańskiego, uczymy się, jak żyć zgodnie z wola Bożą. To w Kościele odkrywamy naszą
godność dzieci Bożych i nasze powołanie do wieczności.
Gdyby nie posługa Kościoła, ileż osób zdziczałoby duchowo, zatraciło swe człowieczeństwo w grzechu, zapomniało o prawdziwym sensie życia.
A zatem kochajmy Kościół, gdyż jest on dla nas środowiskiem wzrastania w wierze i
miłości. Miłujmy Kościół, zwłaszcza dlatego, że miłosiernie przygarnia do swej wspólnoty
grzeszników. To oznacza, że w nim jest miejsce i nadzieja również dla nas.
Modlitwa o powołania kapłańskie, zakonne i misyjne w Kościele
Chrystus sam siebie nazwał Dobrym Pasterzem: „Ja jestem Dobrym Pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie
są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem
dobrym Pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja
znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I
te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden
Pasterz” (J 10,11-16).
Chrystus – Dobry Pasterz – również dzisiaj, poprzez Kościół, pragnie otoczyć troską swoich uczniów. Chce, aby Ewangelia była głoszona i trwało dzieło uświęcania ludzi poprzez sakramenty święte. Chce, aby wszędzie, gdziekolwiek żyją ludzie, docierało świadectwo braterskiej miłości oraz odradzała się nadzieja na życie wieczne. Dlatego wybrał i posłał Apostołów
oraz ich następców, powierzając im mandat misyjny: „Idźcie na cały świat i głoście Ewange-
lię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15-16).
Chrystus potrzebuje współpracowników – tych, którzy ofiarnie oddadzą swe życie na
służbę innym w Kościele. „Wiemy, że Pan szuka robotników na swoje żniwo. On sam powiedział: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił
robotników na swoje żniwo» (Mt 9,37nn). (…) Tak, żniwo Pana jest wielkie i czeka na robotników. W krajach tak zwanego Trzeciego Świata – w Ameryce Łacińskiej, Afryce, Azji – ludzie czekają na głosicieli Ewangelii pokoju, orędzia o Bogu, który stał się człowiekiem. Lecz
także na tak zwanym Zachodzie, u nas w Niemczech, jak również na rozległych obszarach
Rosji, żniwo mogłoby być wielkie. Brakuje jednak ludzi, którzy mogliby pracować przy Bożym żniwie”. (Benedykt XVI, Homilia podczas nieszporów w Altötting, 11 września 2006, w:
L’Osservatore Romano 11 (2006), s. 22).
Poważnym problemem współczesnego Kościoła jest brak powołań kapłańskich i zakonnych. Może nie tyle sam brak powołań, gdyż tych z pewnością Chrystus nie skąpi swemu
Kościołowi, ile to, że wielu powołanym brakuje wiary i odwagi, by zostawić wszystko i pójść
za głosem Chrystusa. Ten brak odwagi jest cechą charakterystyczną współczesności. Wielu
ludzi lęka się dokonywać definitywnych wyborów w swoim życiu. Stąd liczni odraczają moment zawarcia małżeństwa, założenia rodziny. Ludzie boją się angażować całkowicie i nieodwołalnie uważając, że są zbyt słabi, aby zaciągać zobowiązania na całe życie. Kryzys trwałości małżeństwa i rodziny jest czasami smutnym potwierdzeniem braku gotowości do podjęcia obowiązków i zadań, z których nie można się będzie wycofać.
Podobnie jest i z wyborem życia zakonnego i kapłańskiego. Z pewnością wiele młodych dziewcząt i chłopców odczuwa delikatne wezwanie Chrystusa, by pójść za Nim drogą
ślubów zakonnych lub kapłańskich. Z pewnością wiele osób pociąganych jest do tej formy
życia jej pięknem i szlachetnością. Ale często głos powołania, rodzący się w duszy, bywa zakłócany przez hałaśliwy świat, oferujący inne sposoby życia, grzechy lub słabości, zaniedbania modlitwy, urojone lub rzeczywiste przeszkody, niechęć najbliższego otoczenia, które odwodzi od powiedzenia «tak» powołaniu kapłańskiemu lub zakonnemu.
Poważną przeszkodą, która utrudnia podjęcie decyzji pójścia za Chrystusem, jest słaba
wiara, zranienia wyniesione z domu rodzinnego, niechęć do wysiłku i wyrzeczenia, lęk przed
samotnością lub cierpieniem.
Dlatego też trzeba, byśmy naszą modlitwą wspierali sprawę powołań zakonnych i kapłańskich. Ta modlitwa jest świadectwem naszej odpowiedzialności za Kościół i wiarę, za
zbawienie współczesnego świata. Nie może jej zabraknąć w rodzinach i wspólnotach parafialnych.
Byłoby rzeczą wspaniałą, gdybyśmy w Roku Kapłańskim, który z woli Benedykta
XVI rozpoczęliśmy 19 czerwca, ofiarowali swą gorącą modlitwę i ofiary duchowe w intencji
powołań kapłańskich, zakonnych i misyjnych.
„Dziś – tak samo jak wtedy, gdy Pan litował się nad tłumami, które w Jego oczach
były niczym owce bez pasterza – są ludzie, którzy prawdopodobnie dużo wiedzą, ale nie potrafią ukierunkować swego życia.
Panie, popatrz na niepokój naszych czasów, które potrzebują głosicieli Ewangelii,
Twoich świadków – ludzi, którzy wskażą drogę prowadzącą do «życia w obfitości»! Spójrz
na świat i teraz również zlituj się nad nim! Spójrz na świat i poślij robotników!
Z tą prośbą pukamy do Bożych drzwi, ale z tą prośbą również Pan puka do drzwi naszego serca. Czy chcesz mnie, Panie? Czy to nie jest dla mnie przypadkiem zbyt wielkie? Czy
nie jestem zbyt mały? «Nie bój się», powiedział Anioł do Maryi. «Nie lękaj się, (…) wezwałem cię po imieniu» (Iz 43,1) – mówi do nas, do każdego z nas za pośrednictwem proroka Izajasza” (Benedykt XVI, tamże).
Wspierajmy również tych, którzy już odpowiedzieli Chrystusowi na Jego wezwanie:
nowicjuszy i seminarzystów. Niech im towarzyszy nasza życzliwość, słowo umacniające ich
w tym wyborze, modlitwa i materialne wsparcie.
Trzeba też szacunkiem i miłością otaczać naszych duszpasterzy. Św. Jan Vianey, proboszcz z Ars, mawiał: „Gdybyśmy dobrze zrozumieli, czym jest ksiądz na ziemi, umarlibyśmy: nie z przerażenia, lecz z miłości... Bez księdza śmierć i męka naszego Pana nie służyłaby do niczego. To ksiądz kontynuuje na ziemi dzieło zbawienia... Na co zdałby się dom pełen
złota, gdyby w nim nie było nikogo, kto otworzyłby nam doń drzwi? Ksiądz ma klucze do
skarbów niebieskich: to on otwiera bramę – on jest ekonomem dobrego Boga; zarządcą Jego
dobór... Zostawicie parafię na dwadzieścia lat bez księdza, zagnieżdżą się w niej bestie...
Ksiądz nie jest kapłanem dla siebie, jest nim dla was”.
Dlatego szatan robi wszystko, aby osłabić wiarę i gorliwość kapłanów. Wrogowie Kościoła wiedzą, że święci kapłani są filarami Kościoła i wiernych świeckich. To oni umacniają
ich duchowo, kształtują postawy moralne, uczą patrzeć na świat.
Wielość powołań bogactwem wspólnoty
W Kościele, który jest Ciałem Chrystusa, każdy ochrzczony znajdzie dla siebie miejsce. Św. Paweł uczył, że Kościół jest bogaty różnorodnością darów Ducha Świętego; zadań,
jakich podejmują się wierzący, i powołań. Apostoł tłumaczył Koryntianom, że Kościół, który
tworzą, potrzebuje ich. Że w nim każdy otrzymuje zadanie do wykonania. I chociaż różnią się
one od siebie, to nikt nie może uważać, że Bóg czyni go mniej ważnym od innych członków
Kościoła. „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra. Jednemu dany jest przez Ducha
dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu
jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar
czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i
wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch,
udzielając każdemu tak, jak chce. Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało:
czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem.
Ciało bowiem to nie jeden członek, lecz liczne członki. Jeśliby noga powiedziała: Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała – czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała – czyż nie
należałoby do ciała? Gdyby całe ciało było wzrokiem, gdzież byłby słuch? Lub gdyby całe
było słuchem, gdzież byłoby powonienie? Lecz Bóg, tak jak chciał, stworzył różne członki,
umieszczając każdy z nich w ciele. Gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? Tymczasem zaś wprawdzie liczne są członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: Nie jesteś mi potrzebna, albo głowa nogom: Nie potrzebuję was. Raczej nawet
niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem.
Tak przeto szczególnie się troszczymy o przyzwoitość wstydliwych członków ciała, a
te, które nie należą do wstydliwych, tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował nasze ciało, że zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w
ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem. Tak więc, gdy cierpi
jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki. Podobnie, gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki. Wy przeto jesteście Ciałem
Chrystusa i poszczególnymi członkami. I tak ustanowił Bóg w Kościele najpierw apostołów,
po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów,
wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami. Czyż wszyscy są
apostołami? Czy wszyscy prorokują? Czy wszyscy są nauczycielami? Czy wszyscy mają dar
czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć? Lecz wy starajcie się o większe dary: a ja wam
wskażę drogę jeszcze doskonalszą” (1 Kor 12, 4-31). Tą doskonalszą droga jest wzrastanie w
świętości.
Warto pamiętać o tym pouczeniu św. Pawła, zwłaszcza dzisiaj, kiedy pojawia się od
czasu do czasu żądanie, aby Kościół udzielił kobietom święceń kapłańskich. Niektórzy uważają, że odmawianie święceń kobietom jest ich dyskryminacją, pozbawieniem należnego im
prawa.
Pomijając fakt, że kapłaństwo nikomu się „nie należy”, że nikt nie ma do niego prawa,
ale jest ono udzielane tym, których Chrystus nim obdarzy, a w których Kościół je rozpozna,
trzeba zauważyć, że w Kościele kapłaństwo ma charakter służebny, nie jest przywilejem, ale
zobowiązaniem do oddania się wspólnocie.
Jan Paweł II, pisząc o godności i powołaniu kobiety, prosił, aby „nie przenosić na Kościół – nawet o ile jest on „instytucją” złożoną z ludzi i osadzoną w historii – takich kryteriów
rozumienia i wartościowania, jakie do natury Kościoła się nie odnoszą” (Mulieris dignitatem
27). Chodzi o to, aby relacji pomiędzy osobami należącymi do Kościoła i pełniącymi w nim
różne zadania nie rozważać w kategoriach rywalizacji, zależności, nie wartościować na lepsze
(bardziej wyeksponowane) lub gorsze (mniej znaczące). Do Kościoła należą mężczyźni i kobiety, starsi, młodzież i dzieci, osoby o różnym wykształceniu i pozycji społecznej, duchowni
i świeccy, osoby zakonne.
Kościół jest rodziną Chrystusa, w której nie ma «lepszych» i «gorszych», ale wszyscy
zostali obdarzeni łaską, godnością dzieci Bożych i wezwaniem do świętości. „Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani
poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety,
wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą – dziedzicami” (Gal 3,2629).
Najważniejsi w Kościele nie są ci, którzy sprawują w nim jakąś władzę dla budowania
wspólnoty, ale święci. Oni w hierarchii ważności w Kościele zajmują pierwsze miejsce.
Wśród nich jest Maryja i wiele kobiet, które podejmowały swą odpowiedzialność za Kościół
w różny sposób: jako matki i żony, jako dziewice i wdowy, męczennice za wiarę, misjonarki.
„Również w naszych czasach Kościół nie przestaje ubogacać się świadectwem wielu kobiet,
które realizują swoje powołanie do świętości. Święte kobiety są uosobieniem ideału kobiecości, ale są także wzorem dla wszystkich chrześcijan, wzorem «naśladowania Chrystusa»,
przykładem, jak Oblubienica winna odpowiadać na miłość Oblubieńca” (Mulieris dignitatem
27).
Trzeba też pouczenie św. Pawła odczytać nie tyle jako stwierdzenie faktu, ale jako wezwanie skierowane do nas, byśmy szukali swego miejsca w Kościele. Nie możemy być bierni.
Delegować na innych zaangażowania w Kościele. Każdy z nas może wnieść w życie wspólnoty parafialnej jakieś dobro. Na nas spoczywa obowiązek dzielenia się wiarą z innymi – apostolstwo. Od nas Chrystus oczekuje świadectwa życia, które pozwoli odkryć niewierzącym i
wątpiącym piękno wiary. To my, a nie inni – winniśmy ubogacać posiadanymi talentami życie naszego Kościoła.
Jeśli nieraz narzekamy na naszą parafię, wydaje się nam, że „nic się w niej ciekawego
nie dzieje”, to czy nie jesteśmy zarazem temu współwinni? W radzie parafialnej, wspólnotach
i ruchach działających przy parafii, jest z pewnością miejsce i dla nas. Poszukajmy go! Nie
bądźmy jedynie «biorcami», ale aktywnymi twórcami życia parafialnego. Nie przerzucajmy
odpowiedzialności za życie parafii na księdza proboszcza lub jego współpracowników. Pamiętajmy o tym, że my również jesteśmy odpowiedzialni za nasz Kościół.
Poważnym zadaniem, jakie stoi przed katolikami świeckimi w obecnej sytuacji, jest
obrona wiary i Kościoła. Coraz powszechniej mówi się o chrystianofobii w Europie i Polsce.
Przed tym zjawiskiem przestrzegał Sługa Boży Jan Paweł II już w 1983 roku. Chrystianofobia
– to postawa nieuzasadnionego racjonalnie lęku, połączonego z nienawiścią lub niechęcią do
chrześcijaństwa. Ujawnia się ona współcześnie w prześmiewczym traktowaniu symboli religijnych, pogardzie okazywanej chrześcijanom, próbach marginalizacji społecznej, naśmiewaniu się z obrzędów religijnych, napastliwym atakowaniu duchowieństwa w środkach społecznego przekazu celem zdyskredytowania go. „Obecnie, poza więzieniami, obozami koncentracyjnymi, obozami pracy i wydaleniem z kraju, istnieją również inne kary mniej znane, ale
bardziej subtelne: nie brutalna śmierć, ale pewnego rodzaju śmierć cywilna; nie izolacja w
więzieniu albo w obozie, ale dyskryminacja społeczna lub permanentne ograniczanie wolności osobistej” (Jan Paweł II, 1983).
Chrystianofobia – czyli pogarda i nienawiść dla chrześcijaństwa, to coś więcej, aniżeli
antyklerykalizm, czyli nienawiść do kapłanów. Antyklerykałowie źle mówią o duchownych.
Próbują podważyć autorytet kapłanów poprzez nagłaśnianie pojedynczych przypadków niewierności kapłańskiej i grzechu. Tworzą atmosferę niechęci i wrogości do księży i biskupów,
aby przeciwstawić duchownych świeckim.
Chrystianofobia idzie jeszcze dalej. Nie tylko walczy z autorytetem duchownych w
społeczeństwie, ale próbuje zdeprecjonować samą wiarę. Poprzez wyśmiewanie jej, chce odwrócić serca ludzi od Boga, zabrać im odwagę wiary. Zmusić do milczenia. Uczynić wiarę
czymś nagannym i bardzo wstydliwym. Do tego wykorzystuje się broń w postaci szyderstwa
(obecnego w kabaretach, sztuce, filmie, programach publicystycznych, prasie) oraz izolacji
społecznej (pomijanie milczeniem, skazywanie na towarzyski i kulturowy niebyt tych, którzy
identyfikują się z chrześcijaństwem). W Europie, która chlubi się tolerancją i otwartością na
różne światopoglądy, istnieje niepisane przyzwolenie na «język nienawiści i pogardy» wobec
chrześcijaństwa oraz deptanie symboli religijnych (np. krzyża). Można bezkarnie naśmiewać
się z dogmatów wiary, postaci świętych, z obyczajów chrześcijańskich. Coraz częściej media
laickie próbują cenzurować nauczanie Kościoła, posługując się przy tym pomówieniami i
kłamstwem.
Stad też zadaniem duchownych i świeckich jest to, by nie ulec antykościelnej propagandzie i nienawiści, a także nie stracić odwagi wyznawania swej wiary w nieprzychylnym
jej świecie. Musimy docenić siłę oddziaływania «ubogimi środkami», jakimi dysponujemy.
Możemy włączyć się w różne akcje w obronie chrześcijańskich wartości, które cenimy sobie.
Akcje te to – na przykład – marsz w obronie życia lub rodziny. Możemy podpisywać petycje
w obronie wiary lub protesty, gdy Kościół jest niesprawiedliwie atakowany. Nie możemy pozostać bierni, gdyż bierność jedynie umacnia wrogów wiary i rozzuchwala. Milczenie wobec
zła jest «grzechem cudzym».
Pamiętajmy o tym, że przeciwstawiając się złu i niesprawiedliwości wobec Kościoła,
wypełniamy naszą misję prorocką wynikającą z chrztu i bierzmowania. W tym sakramencie
otrzymaliśmy „specjalną moc Ducha Świętego do szerzenia i obrony wiary słowem i czynem,
do mężnego wyznawania imienia Chrystusa oraz do tego, by nigdy nie wstydzić się Krzyża”
(KKK 1303).
Konferencja VIII
Żyć szczęśliwie
W każdym człowieku istnieje naturalna potrzeba szczęścia. Nikt nie pragnie dla siebie
zła, ale dąży do tego, by jego życie układało się pomyślnie, przynosiło mu satysfakcję, dawało zadowolenie. Skąd się bierze w człowieku naturalne pragnienie zycia szczęśliwego? Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że jego źródła winniśmy upatrywać w samym Bogu
Stwórcy człowieka. „Pragnienie to ma Boskie pochodzenie; Bóg wszczepił je w serce człowieka, by przyciągnąć je do siebie, ponieważ tylko On może je zaspokoić” (KKK 1718).
Chociaż wszyscy chcą być szczęśliwi, to jednak nie wszyscy wiedzą jak szczęście w
życiu osiągnąć. Bywa, że w usilnym dążeniu do szczęścia ludzie błądzą. Szukają go tam,
gdzie znaleźć go nie można. Dążą do niego sposobami, które nie są w stanie im go zapewnić.
A w konsekwencji? Zamiast spodziewanego szczęścia – czują się rozczarowani, niespełnieni,
sfrustrowani… nieszczęśliwi. Czasami wydaje się im, że osiągnięcie szczęścia jest niemożliwe… Czują się jakby oszukani. Z jednej strony dążą usilnie do niego, a z drugiej – wydaje im
się, że jest ono nieosiągalne, że to utopijne marzenie.
Tak nie jest. Jeśli Bóg wszczepił pragnienie szczęścia w serce człowieka, to jednocześnie uczynił je możliwym do osiągnięcia. Co więcej: pomaga nam w dążeniu do niego.
Szukanie szczęścia
Każdy człowiek szuka szczęścia. Jest jak młodzieniec z Ewangelii Mateusza, który
przyszedł do Chrystusa z prośbą, aby On pomógł mu je znaleźć.
„A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: «Nauczycielu, co dobrego mam
czynić, aby otrzymać życie wieczne?» Odpowiedział mu: «Dlaczego Mnie pytasz o dobro?
Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania». Zapytał Go:
«Które?» Jezus odpowiedział: «Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj
fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!» Odrzekł Mu
młodzieniec: «Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?» Jezus mu odpowiedział: «Jeśli chcesz być doskonały – idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mt 19,16-22).
Młody chłopak, myślący poważnie o życiu, przychodzi do Nauczyciela z Nazaretu,
aby się dowiedzieć, jak być szczęśliwym. Do tego można sprowadzić pytanie, jakie zadał
Chrystusowi. Życie wieczne, którego pragnie, jest największym szczęściem, jakie może osiągnąć. Pragnie go. Wie, że to wszystko, co robi, jest niewystarczającym staraniem się o nie.
Czuje jakiś brak. Być może – lęka się, że nie jest jeszcze na właściwej drodze ku szczęściu.
Realizuje stare recepty na życie bogobojne i wypełnione pokojem, ale podświadomie pragnie
czegoś więcej. Stąd to pytanie: „Co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”
Warto zatrzymać się na chwilę nad tym powiedzeniem «otrzymać życie wieczne».
Młody człowiek nie mówi: «zdobyć życie wieczne», «zapracować na życie wieczne», «osiągnąć życie wieczne», ale «otrzymać». Widocznie już wie, że życie wieczne, szczęście – jest
bardziej darem niż zasługą. Szczęścia nie można sobie kupić, ani też na nie zapracować, czy
osiągnąć własnymi siłami. Być może, młodzieniec pamięta, że wygnawszy człowieka z raju,
Bóg postawił u jego wrót Cherubów z płonącym mieczem (Rdz 3,24). Wejdą tam tylko ci,
których wpuści Bóg, a nie ci, którym wydaje się, że raj im się należy.
„Królestwo Boże jest darem i właśnie dlatego jest wielkie i piękne, i stanowi odpowiedź na nadzieję. Nie możemy też – używając klasycznej terminologii - «zasłużyć» sobie na
niebo przez nasze dzieła. Ono jest zawsze czymś więcej, niż to, na co zasługujemy, tak jak to,
że jesteśmy kochani nigdy nie jest czymś, na co «zasłużyliśmy», ale zawsze darem” (Benedykt XVI, Spe salvi 35).
Z drugiej jednak strony młody rozmówca Jezusa wie również, że szczęście nie przychodzi samo. Nie jest kwestią ślepego losu. Szczęściu można pomóc. Jest ono darem Boga,
ale też człowiek może przyczynić się do niego. Może dostarczyć Bogu «pretekstu», by Nim
go obdarował. Miłosierdzie Boże polega na tym, że Bóg stwarza człowiekowi okazje do zasługiwania na życie wieczne. Człowiek może wykazać się dobrą wolą, pragnieniem tego życia. Może współpracować z łaską Bożą dla jego otrzymania. Przypomina o tym Benedykt
XVI: „Niemniej przy całej świadomości «wartości dodatkowej», jaka ma «niebo», zawsze pozostaje prawdą, że nasz sposób postępowania nie jest obojętny dla Boga, zatem nie jest też
obojętny dla rozwoju historii. Możemy otworzyć samych siebie i świat, aby wkroczył Bóg:
Bóg prawdy, miłości i dobra” (Spe salvi 35).
Młody człowiek pragnął życia wiecznego. Już podjął pewne starania, aby je otrzymać.
Wiedział jednak, że czegoś mu brakuje. Samo zachowanie przykazań, które ograniczało się
do właściwych postaw w doczesności, wydało mu się niewystarczające.
Chrystus, widząc jego szczere pragnienie szczęścia, pokazał Mu drogę: zostaw
wszystko i pójdź za Mną. Tym samym pokazał mu inny horyzont – horyzont wolności od dotychczasowego życia. Do tej pory młody człowiek żył w świecie rzeczy i ludzi. Nie znalazł
jednak w nich szczęścia, które mogłoby zaspokoić jego pragnienia.
Chrystus każe mu zostawić ten świat i poszukiwać królestwa Bożego, które tylko On
może ofiarować swoim uczniom. Chrystus proponuje mu nie tylko zmianę dotychczasowego
stylu życia, ale ukazuje mu nowe wartości, które mogą uczynić go szczęśliwym. Zdaje się mu
mówić: „Pójdź za Mną, a otrzymasz życie wieczne”.
Spotkanie młodzieńca z Chrystusem i ta budująca rozmowa kończą się smutno: chłopak odchodzi. Nie zdobył się na ryzykowny krok, by zostawić wszystko i pójść za Jezusem.
Odszedł smutny. I być może smutny pozostał przez całe życie.
Co przeszkadza człowiekowi być szczęśliwym?
Odpowiedzi na pytanie, co człowiekowi przeszkadza być szczęśliwy, dostarcza podsumowanie rozmowy: „Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem
wiele posiadłości” (Mt 19,22).
Człowiekowi współczesnemu w byciu szczęśliwym przeszkadza «wiele posiadłości»,
które wypełniają jego serce i do których jest bardzo przywiązany. Czasami to przywiązanie
jest tak wielkie, że zaślepia go całkowicie. Sprawia, że nie widzi szczęścia poza tym, co ma.
Ludziom wydaje się, że szczęście zapewnią im ziemskie wartości, takie jak zdrowie,
rodzina, pieniądze, uroda, siła fizyczna, władza, układy, spryt, posiadana wiedza. Dążą do
nich za wszelką cenę, godziwymi i niegodziwymi sposobami. Podporządkują im całe swe życie licząc na to, że zyskają więcej, niż muszą poświęcić dla ich osiągnięcia. Wpatrzeni w cele
cząstkowe, które chcą osiągnąć, gubią łatwo sens całości.
W czym tkwi problem? Dlaczego ludzie dążąc do szczęścia, jednocześnie chybiają
celu? Czyżby trzeba było przekreślić wartość zdrowia, rodziny, pieniędzy, urody, i wielu innych ziemskich wartości? Potępić je i odrzucić jako złudne i bezwartościowe? Czyżby szczęście było możliwe jedynie za cenę wyrzeczenia się ich?
Nie. Błąd nie tkwi w tym, że ludzie dążąc do szczęścia stawiają sobie za cel osiągnięcie jakichś wartości ziemskich. One same w sobie są dobre i nie sprzeciwiają się powołaniu
człowieka do bycia prawdziwie szczęśliwym. Benedykt XVI, pisząc o nich jako o „małych i
większych nadziejach” człowieka podkreśla, że bardzo ich potrzebujemy. Są ważne. Nie wolno jedynie ich absolutyzować, to znaczy uznać, że wystarczą, aby dać nam szczęście trwałe i
wieczne; obdarować nas życiem wiecznym. W nich nie znajdziemy zbawienia, lecz tylko w
Bogu.
„Potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w
drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Ta wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam
zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć. Właśnie otrzymanie daru należy do
nadziei. Bóg jest fundamentem nadziei – nie jakikolwiek bóg, ale ten Bóg, który ma ludzkie
oblicze i umiłował nas do końca: każdą jednostkę i ludzkość w całości. Jego królestwo to nie
wyimaginowane zaświaty, umiejscowione w przyszłości, która nigdy nie nadejdzie. Jego królestwo jest obecne tam, gdzie jest On kochany i dokąd Jego miłość dociera. Tylko Jego miłość
daje nam możliwość trwania w umiarkowaniu, dzień po dniu, bez utraty zapału, który daje
nam nadzieja w świecie ze swej natury niedoskonałym. Równocześnie Jego miłość jest dla
nas gwarancją, że istnieje to, co jedynie mgliście przeczuwamy, a czego mimo wszystko wewnętrznie oczekujemy: życie, które prawdziwie jest życiem” (Spe salvi 31).
Epizod spotkania z młodzieńcem ma swój dalszy ciąg. „Wtedy Piotr rzekł do Niego:
«Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?» Jezus zaś rzekł
do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na
swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub
siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy»”
(Mt 19,27-29).
Piotr zapytał Chrystusa o ostateczny bilans zysków i strat, wyrzeczeń i darów. Chciał
wiedzieć, czy mu się «opłaca» iść za Chrystusem, który zażądał: „Pójdźcie za Mną!” (Mt
4,19). Chrystus zapewnił go, że nie tylko nie stracił szczęścia na ziemi, ale zyskał je na całą
wieczność. Jakże ważną jest w naszym życiu hierarchia wartości – to, byśmy nie szukali
szczęścia tylko w doczesności i na krótki czas jej trwania. Jeśli ofiarujemy Chrystusowi
pierwsze miejsce w naszym sercu, niczego nie stracimy. Na tym polega prawdziwa mądrość,
która pozwala nam być szczęśliwymi. „Moi przyjaciele, nie lękajcie się postawić na Chrystusa! Tęsknijcie za Chrystusem, jako fundamentem życia! Rozpalajcie w sobie pragnienie tworzenia waszego życia z Nim i dla Niego! Bo nie przegra ten, kto wszystko postawi na miłość
ukrzyżowaną Wcielonego Słowa” (Benedykt XVI, Przemówienie do młodzieży w Krakowie,
27 maja 2006 r., w: L’Osservatore Romano 6-7 (2006), s. 32).
Wykroczenia przeciwko szczęściu i prawdziwemu życiu
Człowiekowi wydaje się nieraz, że szczęśliwe życie zależy wyłącznie od niego i upatruje szczęście w tym, co potrafi sam osiągnąć. Grzechem przeciwko życiu i szczęściu jest zawężanie horyzontu własnego życia jedynie do wartości doczesnych. Jeśli człowiek ulegnie
materializmowi i uzna, że tylko rzeczy się liczą, wtedy straci szansę na prawdziwe szczęście.
Nie można go znaleźć w rzeczach. Trzeba go szukać w Bogu i relacji miłości z innymi ludźmi.
Podobnie też grzechem jest zawężenie własnego horyzontu pragnień i ambicji życiowych jedynie do przeżywania przyjemności cielesnych. Hedonizm i często związany z nim
kult ciała mogą dostarczyć człowiekowi wielu przyjemności (godziwych lub nagannych), ale
nie dadzą mu szczęścia. Podobnie też egoizm i zapatrzenie w siebie.
W Ewangelii znajdujemy słowa Chrystusa, które mogą nas zaniepokoić swoim radykalizmem i surowością. Chrystus wypowiedział je do swoich uczniów tuż po zapowiedzeniu
swej męki. „Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się
zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za
korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo
co da człowiek w zamian za swoją duszę?»” (Mt 16,24-26).
Chrystus mówi o dwóch różnych możliwościach, nie zostawiając pola na kompromis,
czy też próbę pogodzenia jednej z drugą, albo modny współcześnie «dialog».
Zwróćmy uwagę na to, że dzisiaj wiele osób chce «zachować swe życie» poprzez
uczynienie z własnego ciała idola. Coraz powszechniejszy staje się bałwochwalczy kult ciała,
urody, młodego wyglądu, sprawności fizycznej. Wiele osób wydaje mnóstwo pieniędzy na to,
by starannie ukryć skutki upływu czasu, które objawiają się na ich ciele. Ukrywają siwe włosy, walczą ze zmarszczkami, korygują – poprzez operacje plastyczne – wygląd twarzy lub
biustu. Pragną zachować swe życie nietkniętym przez czas i naturalny proces starzenia się.
Nieraz przybiera to wręcz groteskowe, obsesyjne formy. Tymczasem, ząb czasu w taki czy
inny sposób wyrzeźbi swe znamię, nawet na najbardziej zakonserwowanym ciele. Jego ostrza
nie stępi ani morderczy wysiłek na siłowni, ani kilogramy witamin i minerałów lub cudowne
diety odchudzające.
Plotkarskie gazety i portale internetowe pełne są informacji z życia „gwiazd” i „gwiazdeczek” kina, scen muzycznych, teatru i sportu. Każdego dnia można przeczytać o ich dokonaniach: o zmianie kolejnego partnera, operacji plastycznej biustu lub nosa, milionowych
kontraktach za występy, nowych samochodach lub domach… To kawałki «pozłacanego życia», silnych namiętności, czasami wspomaganych alkoholem lub narkotykami, sztucznie wytwarzanych potrzeb, dramatów pisanych, by podtrzymać zainteresowanie mediów. Warto jednak postawić sobie pytanie: czy te osoby są naprawdę szczęśliwe? Czy nie tracą więcej, niż
zyskują?
Warto też wyobrazić sobie ich losy za dziesięć, dwadzieścia czy więcej lat. Co z nich
zostanie? Co zostanie im życia, które prowadzili? Czy ktoś będzie o nich pamiętał? Czy będą
mieli przy sobie kogoś na dobre i na złe? Czy da się zatrzymać destrukcyjną siłę przemijania?
Czy pozostawią coś trwałego po sobie, co okaże się silniejsze od zapomnienia?
Chrześcijanin, jeśli chce być szczęśliwy, musi uważnie wsłuchać się w Błogosławieństwa Chrystusa, wypowiedziane na Górze Ośmiu Błogosławieństw. W ich przyjęciu i realizacji znajduje się klucz do prawdziwego szczęścia, które nie potrwa kilka chwil czy lat, ale będzie wieczne. A zatem:
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu
mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5,3-12).
Błogosławieni – to znaczy szczęśliwi. Poznając życiorysy wielu świętych, trudno nie
zauważyć, że są oni ludźmi heroicznej wiary, nadziei i miłości. Te cnoty w ich życiu były wypróbowane i oczyszczone przez wielorakie cierpienia i doświadczenia. Życiorysy świętych są
bardzo różne, ale jeśli mielibyśmy szukać w nich czegoś wspólnego, to z pewnością łatwo
nam taki wspólny rys będzie znaleźć. Wszyscy oni byli ludźmi szczęśliwymi. Zjednoczeni z
Bogiem, ogarnięci Jego miłością, nawet w najtrudniejszych chwilach swego życia przeżywali
wewnętrzną radość i pokój. Nic nie potrafiło im odebrać tej radości, ani też zmącić pokoju
serca. Żadne przeszkody, próby lub przeciwności nie pozbawiły ich woli życia dla Boga i w
Bogu.
Wydaje mi się, że winni o tym pamiętać wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy uskarżają się
na swój los, odczuwają pustkę życiową lub przeżywają depresje, poczucie rozczarowania i
bezsensu. Każdy, kto kocha Boga i żyje z Nim w przyjaźni, doświadczy, że Jego życie zyskuje coś nieutracalnego, niezależnego od okoliczności zewnętrznych, od osób, wydarzeń i
miejsc. Kto kocha Boga, w każdej okoliczności będzie szczęśliwy. „Bóg bowiem stworzył
nas, byśmy Go poznawali, służyli Mu, miłowali Go, i w ten sposób doszli do raju. Szczęście
czyni nas „uczestnikami Boskiej natury” (2 P 1,4) i życia wiecznego. Wraz z nim człowiek
wchodzi do chwały Chrystusa i do radości życia trynitarnego” (KKK 1721).
Konferencja IX
Żyć, by kochać bliskich
Stworzenie człowieka jest aktem miłości ze strony Stwórcy. Bóg nie musiał nikomu
dawać życia. Jeśli podzielił się szczęściem istnienia, to tylko dlatego, że tak chciał. Całe stworzenie, „wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne”, także człowiek pośrodku nich, są znakiem, że Bóg zapragnął, aby istniały inne istoty, niż on sam. „Bóg jest miłością”, dlatego
człowiek, stworzony na Jego obraz i podobieństwo, nosi w sobie jej pragnienie. „Miłość Boża
rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5). Ona
to sprawia, że każdy człowiek pragnie kochać i doświadczać miłości. Jest ona wartością, która
nadaje ludzkiemu życiu sens na ziemi i która wypełni sobą życie wieczne.
Pierwszą wspólnotą miłości między kobietą i mężczyzną jest małżeństwo, które – obdarzone dziećmi – staje się rodziną. W tej wspólnocie życia i miłości człowiek wzrasta w
swoim człowieczeństwie, staje się gotowym do dialogu z Bogiem i bliźnimi. W rodzinie odkrywa swe powołanie do miłości, do ojcostwa i macierzyństwa, do wspólnoty z bliskimi sobie
ludźmi.
Dzisiaj małżeństwo i rodzina przeżywają rozmaite kryzysy i załamania. Toczy się dyskusja o ich kształt i rozumienie. A mimo to, mimo wielu porażek i rozczarowań, miłość małżeńska i rodzicielska pozostają najważniejszymi z pragnień człowieka. Bóg stworzył go, by
kochał. „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z
Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa” (Redemptor hominis 10). Dlatego nawet grzech i słabość ludzka nie są w
stanie wymazać pragnienia miłości z jego serca.
Małżeństwo przezwycięża samotność człowieka
Genezy małżeństwa możemy dopatrywać się w samym akcie stworzenia, w tajemnicy
«początku», na pierwszych stronicach Księgi Rodzaju. Nie jest ono wymysłem ludzkim, chociaż ludzie określali różne formy jego zawarcia i trwania.
Kiedy Bóg stworzył pierwszego człowieka, ten czuł się samotny, chociaż żył w otaczającym go raju. Nie znajdował istoty równej sobie. Adam nazywał zwierzęta, ale w żadnym
z nich nie widział swej drugiej połowy; kogoś, z kim mógłby być dogłębnie szczęśliwy. W samotności, pośrodku stworzenia, Adam dojrzewał do miłości.
Bóg stworzył kobietę. Archaiczny opis jej początków, pod zasłona obrazów przynosi
pełnię prawdy o człowieku, jako osobie, która pragnie żyć we wspólnocie osób.
„Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem
odpowiednią dla niego pomoc». Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę. Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna, otrzymało nazwę «istota żywa». I tak
mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny. Wtedy to Pan sprawił, że
mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy
ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: «Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została
wzięta.» Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją, i łączy się ze swą żoną
tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 1,18-24).
Samotności Adama nie potrafiło zwyciężyć bogactwo świata stworzonego. Nawet raj
nie był w stanie zagłuszyć pełnić pustki w jego sercu i pokonać tęsknoty za kimś podobnym
sobie. Adam żył w oczekiwaniu na miłość, której nie miał komu ofiarować.
Dlatego Bóg stwierdził: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). Dopiero pojawienie się kobiety, będącej tak samo, jak on – człowiekiem, spowodowało, że odnalazł się on w swej pełni. Mężczyzna i kobieta we wspólnocie miłości dopełniają się wzajemnie. Potrzebują siebie, aby zrozumieć swą kobiecość i męskość, odkryć powołanie do wspólnego życia i miłości. Potrzebują siebie nawzajem do miłosnego dialogu, który obejmie
wszystkie obszary ich jestestwa: uczucia, rozum, wolę, ciało.
Małżeństwo jest postulatem miłości. Jest czymś naturalnym, że gdy kobieta i mężczyzna pokochają się, obdarzą wzajemnym zaufaniem, stworzą silną nić porozumienia, pragną
należeć do siebie w wyłącznym i nierozerwalnym małżeństwie. Chcą w jakiś sposób usankcjonować swą miłość. Zobowiązać się na całe życie do tego, by przejść je razem. Przekonanie
o własnej miłości i o tym, że jest się naprawdę kochanym, rodzi pragnienie małżeństwa. Jest
ono postulatem miłości, o której cechach uczył Paweł VI.
„Jest to przede wszystkim miłość na wskroś ludzka, a więc zarazem zmysłowa i duchowa. Toteż nie chodzi tu tylko o zwykły impuls popędu lub uczuć, ale także – a nawet
przede wszystkim – o akt wolnej woli, zmierzający do tego, aby miłość ta w radościach i trudach codziennego życia nie tylko trwała, ale jeszcze wzrastała tak, ażeby małżonkowie stawali się niejako jednym sercem i jedną duszą, i razem osiągali swą ludzką doskonałość.
Chodzi następnie o miłość pełną, to znaczy o tę szczególną formę przyjaźni, poprzez
którą małżonkowie wielkodusznie dzielą między sobą wszystko, bez niesprawiedliwych wyjątków i egoistycznych rachub. Kto naprawdę kocha swego współmałżonka, nie kocha go tylko ze względu na to, co od niego otrzymuje, ale dla niego samego – szczęśliwy, że może go
ubogacać darem z samego siebie.
Prócz tego, miłość małżeńska jest wierna i wyłączna aż do końca życia – to znaczy
jest taka, jak ją rozumieli małżonkowie w tym dniu, w którym wolni i w pełni świadomi, wiązali się węzłem małżeńskim. Choćby ta wierność małżeńska napotykała niekiedy na trudności, to jednak nikomu nie wolno uważać jej za niemożliwą. Wręcz przeciwnie, jest zawsze
szlachetna i pełna zasług. Przykłady tak licznych małżonków dowodzą nie tylko tego, że
wierność jest zgodna z naturą małżeństwa, lecz ponadto – że stanowi ona niejako źródło, z
którego płynie głębokie i trwałe szczęście.
Jest to wreszcie miłość płodna, która nie wyczerpuje się we wspólnocie małżonków,
ale zmierza również ku swemu przedłużeniu i wzbudzeniu nowego życia” (Paweł VI, Humanae vitae 9).
Wszystkie związki «na próbę», oparte na chwilowym zobowiązaniu, są tylko atrapą
tego związku, którego człowiek kochający potrzebuje. Istnieją dlatego, że ona i on nie są do
końca pewni swej miłości. Kto kocha niedostatecznie, będzie miał opory wobec ostatecznych
zobowiązań. Będzie się lękał podejmowania odpowiedzialności za życie innej osoby. Dojrzała miłość pomoże wypowiedzieć prawdziwie: „Ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci…”.
Trzeba pamiętać o tym, że miłość małżeńska ma charakter dynamiczny: rodzi się,
wzrasta i umacnia dzięki zaangażowaniu obojga małżonków. Rządzi nią logika bezinteresownego daru, przebaczenia, oddania, zapomnienia o sobie. Niestety, może również słabnąć lub
zanikać, jeśli małżonkowie nie zatroszczą się o nią. Przeszkodą na drodze rozwoju miłości
małżeńskiej jest egoizm i zapatrzenie w siebie, lekkomyślne narażanie się na grzechy przeciwko nierozerwalności i jedności małżeńskiej (zdrada fizyczna).
Wyrazem miłości małżeńskiej jest wzajemna troska o siebie. Święty Paweł wzywał
chrześcijan „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga
6,2). Ten nakaz obowiązuje zwłaszcza małżonków. Mają oni wspierać się w dźwiganiu trudów życia. Pomagać sobie nawzajem. Być dla siebie wsparciem.
Miłość obdarza nowym życiem
Miłość małżeńska otwarta jest na nowe życie. Akt małżeński nie tylko wyraża wzajemne oddanie się małżonków, buduje ich komunię, ale prowadzi do wzbudzenia nowego życia. Małżonkowie pragną mieć dzieci. To pragnienie rodzi się spontanicznie, wzrasta w miarę
umacniania się ich związku. Jest owocem miłości wiernej, czystej, głębokiej. Wiele par małżeńskich, szczęśliwych ze sobą w udanym związku, pragnie posiadania dziecka. Odzywa się
ono silnie zwłaszcza wtedy, gdy człowiek napotyka przeszkody w jego realizacji. Brak dzieci
w małżeństwie jest powodem wielkiego cierpienia. Dlatego małżonkowie decydują się na
kroki nieraz bardzo trudne, pragnąc tylko jednego: stać się rodziną.
Ostatnio wiele słyszymy o zapłodnieniu in vitro, o matkach zastępczych, które rodzą
dla innych dzieci, o związkach homoseksualnych, które domagają się możliwości adoptowania dzieci. Te zjawiska pokazują przede wszystkim, jak cennym dobrem małżeństwa jest macierzyństwo i ojcostwo, skoro ludzie dążą do niego za wszelką cenę. Nawet za cenę działań
kosztownych i moralnie nagannych.
Kościół przypomina, że dziecko jest darem Bożym i że Bóg pragnie ubogacać życie
małżeńskie jego obecnością. Nikt nie ma prawa do posiadania dziecka. Nikt też nie ma moralnego prawa podejmowania działań, które w sposób nieetyczny prowadziłyby do poczęcia nowego życia.
Kościół uczy, że dziecko ma prawo do poczęcia w wyniku miłosnego zbliżenia żony i
męża. To akt małżeński, który jest wyrazem miłości i jedności małżonków stanowi jedyne i
właściwe środowisko powstania nowego życia. Dlatego Kościół stanowczo przeciwstawia się
tym działaniom medycznym, w których poczęcie i rozwój dziecka jest wynikiem zabiegów lekarskich i techniki medycznej. To prawda, że współcześnie medycyna odnosi niebywałe sukcesy i poszerza granice ludzkich możliwości. Niemniej jednak trzeba stale pamiętać, że nie
wszystko, co technicznie jest możliwe, jest zarazem godziwe moralnie.
Obecnie, jak nigdy wcześniej, odżywa rajska pokusa «by być jak Bóg» i zawładnąć
początkami zycia człowieka. Niektórzy naukowcy próbują w swoich laboratoriach i gabinetach badawczych „bawić się w Pana Boga”. Bodźcem do tej zabawy jest nie tylko pragnienie
odkrycia jak największej ilości tajemnic, ale także obecna sytuacja społeczna. W coraz większej ilości społeczeństw bogatych i rozwiniętych technicznie poważnym problemem staje się
niepłodność. Dotyczy ona aż 15 – 20% par małżeńskich i można ją uznać za chorobę społeczną. Co więcej: powszechnie panujący pośpiech i szalony tryb życia, stres, postępujące zanieczyszczenie środowiska i wiele innych negatywnych czynników sprawiają, że liczba osób niepłodnych będzie systematycznie wzrastać. Osoby te pragną mieć dzieci, gdyż ich brak jest dla
nich źródłem cierpienia i poczucia niższości. Wydaje się im, że tylko własne dziecko może
uczynić ich związek małżeński pełnowartościowym i udanym. Stąd też wiele par podejmuje
walkę o posiadanie własnego potomstwa na drodze sztucznego zapłodnienia.
Obecne możliwe jest dokonanie zapłodnienie komórki jajowej na dwa sposoby: wewnątrzustrojowo (tzw. sztuczna inseminacja) lub pozaustrojowo (popularnie nazywane zapłodnieniem w probówce – in vitro). Lekarze poddają sztucznemu zapłodnieniu kilka jajeczek, z których wybierają jeden embrion do zagnieżdżenia. Pozostałe są zamrażane
i przechowywane, wykorzystywane do eksperymentów medycznych lub niszczone.
Po raz pierwszy zabiegu sztucznej inseminacji dokonał w Londynie w 1799 roku dr
Hunter, ale rozpowszechnienie się ich miało miejsce w drugiej poł. XX w. w USA i Europie
Zachodniej.
Pierwsze poczęcie in vitro miało miejsce w 1969 roku, a pierwszym dzieckiem
„z probówki” była Luiza Brown, urodzona w 1978 roku w Anglii. W Polsce pierwsze dziecko
„z probówki” urodziło się w 1987 r.
Moralna ocena sztucznego zapłodnienia jest negatywna. Zapłodnienie w probówce
uważamy za moralnie niedopuszczalne z wielu powodów. Katechizm Kościoła Katolickiego
stwierdza: „Techniki, które powodują oddzielenie rodzicielstwa wskutek interwencji osoby
spoza małżeństwa (oddawanie spermy lub jaja, macierzyństwo zastępcze), są głęboko niegodziwe. Techniki te (sztuczna inseminacja i sztuczne zapłodnienie heterologiczne) naruszają
prawo dziecka do urodzenia się z ojca i matki, których zna i którzy połączeni są węzłem małżeńskim. Techniki te pozostają w sprzeczności z wyłącznym prawem małżonków do „stania
się ojcem i matką wyłącznie dzięki sobie” (KKK 2376).
Trzeba powiedzieć, że chociaż nie godzimy się na zapłodnienie in vitro, to każde poczęte w ten sposób dziecko ma być traktowane jako osoba ludzka, posiadająca tę samą godność i prawa, co osoby poczęte w sposób naturalny i przyjęte z miłością.
Kościół również ocenia negatywnie masturbację, jako środek pozyskiwania spermy,
a także handel spermą i jajeczkami. Niemoralność polega nie tylko na kupczeniu tym, co
przynależy do człowieka, ale na braku kontroli nad skutkami przekazania spermy i jajeczka.
Małżeństwo nie daje małżonkom bezwzględnego prawa do posiadania dzieci, lecz jedynie do podjęcia takich naturalnych aktów, które do niego prowadzą (por. KKK 2378). Trzeba pamiętać, że dziecko nikomu się «nie należy», jest osobą, która ma prawo do istnienia
sama dla siebie i ze względu na siebie. Dziecko jest darem Boga dla rodziców, ale nie są oni
jego właścicielami.
Podobnie negatywnie ocenia Kościół tzw. «macierzyństwo zastępcze», zjawisko
wprawdzie nowe, ale już dobrze zakorzenione w społeczeństwach bogatych. Polega ono na
tym, że wynajęta kobieta godzi się donosić i urodzić dziecko, a następnie oddać je jego genetycznym rodzicom. Często na trud zastępczego macierzyństwa godzą się kobiety ubogie w zamian za wynagrodzenie. Bywa też, że matkami zastępczymi kierują motywy altruistyczne –
chęć przyjścia z pomocą komuś niepłodnemu w rodzinie.
Separacja dziecka w okresie prenatalnym od biologicznej matki i przekazanie go matce zstępczej jest wykroczeniem przeciwko ustalonemu przez Boga porządkowi naturalnemu.
Stanowi pogwałcenie godności zarówno matki, jak i dziecka. Dziecko jest tutaj traktowane
jak przedmiot, matka zastępcza zaś jak inkubator. Następuje depersonalizacja matek najemnych i całego procesu przekazywania życia. Proceder ten nie liczy się z konsekwencjami
emocjonalnymi (uczuciami matki zastępczej), które budzą się w czasie ciąży. Można również
stawiać pytanie o to, czyim dzieckiem tak naprawdę będzie noworodek: dawców komórek
rozrodczych, czy matki zastępczej?
Kościół potępia zdecydowanie instytucję matek najemnych. Macierzyństwo najemne
obraża godność dziecka i gwałci jego prawo do poczęcia, urodzenia się i wychowania przez
własnych rodziców (KKK 2376).
We współczesnej medycynie coraz bardziej rozwija się diagnostyka prenatalna. Są to
badania wykonywane na embrionach w celu sprawdzenia czy rozwijają się prawidłowo i nie
posiadają wad rozwojowych. Nie wszystkie techniki badań są bezpieczne, a ich wyniki pewne
i nie zawsze można połączyć je z terapią.
Jest wiele technik badawczych, których stosowanie jest coraz bezpieczniejsze dla
dziecka pod sercem matki. Badania prenatalne nie rodzą żadnej obiekcji etycznej, gdy są całkowicie bezpieczne dla embrionu oraz służą celom diagnostycznym i terapeutycznym. W rzeczywistości, nie zawsze tak jest. Często badania prenatalne są wykorzystywane jako argument, by przerwać ciążę. Jeśli dokonuje się ich z takim zamiarem, trzeba je stanowczo potępić.
Rozwój nauk medycznych i technik sztucznego zapłodnienia stworzyły możliwość
wykorzystywania ludzkich embrionów do eksperymentów medycznych. Bardzo często embrion ludzki, otrzymany in vitro, traci prawo do życia i nie jest traktowany jako istota ludzka,
ale jako zbiór tkanek ludzkich i przedmiot badań. Dochodzi do podejrzanych badań na embrionach ludzkich, problemem jest to, co zrobić z embrionami „nadliczbowymi”, niepotrzebnymi do sztucznego zapłodnienia. Problemem etycznym jest handel embrionami i wykorzystywanie ich w eksperymentach medycznych, lub przemyśle kosmetycznym.
Kościół potępia handel embrionami ludzkimi w jakimkolwiek celu (przeszczepy, produkcja kosmetyków), ponieważ embrion jest istotą ludzką i ma prawo do traktowania
z szacunkiem należnym człowiekowi. Nie może być przedmiotem handlu.
Embrion jest istotą ludzką, a nie rzeczą. „Od momentu, w którym jajo zostaje zapłodnione, rozpoczyna się nowe życie, które nie jest życiem ojca lub matki, lecz nowej istoty
ludzkiej, rozwijającej się niezależnie od nich. Nie stałaby się ona nigdy istotą ludzką, jeśli nie
byłaby nią od samego początku. Tej tezie oczywistej, zawsze przyjmowanej (…), współczesna wiedza genetyczna dostarcza cennego potwierdzenia. Wykazała ona, że embrion od
pierwszej chwili ma ustalony program tego, czym będzie ta istota żyjąca: człowiekiem, tym
człowiekiem – konkretnym, ze swymi cechami charakterystycznymi i już dobrze określonymi. Od momentu zapłodnienia rozpoczyna się historia życia ludzkiego, która wymaga czasu
dla swego rozwoju i działania” (Deklaracja o przerywaniu ciąży, 12–13). Nie można godzić
się z zabijaniem embrionów oraz eksperymentowaniem na nich pod pozorem prowadzenia
poszukiwań naukowych, mających na celu dobro ludzkości. Obowiązuje tu zasada, że dobry
cel nie usprawiedliwia zastosowania złych środków.
Piękno i trud życia małżeńskiego i rodzinnego
Pragnienie zawarcia małżeństwa i posiadania własnych dzieci winno pomóc nam
uzmysłowić sobie, jak cennym darem Bożym jest nasza rodzina. Jeśli żyjemy w szczęśliwej,
kochającej się rodzinie, dziękujmy za to Panu Bogu. Jest to Jego darem. Przyglądając się wielu cierpiącym rodzinom, rozdartym wewnętrznie, skłóconym, niezdolnym do szczerego dialogu widzimy, że nasza również mogłaby taka być, lub taka jest.
Być może, wiele razy narzekaliśmy na nią. Na rodziców, którzy nie zawsze nas rozumieją. Na rodzeństwo, z którym trudno znaleźć nam było wspólny język. Będąc rodzicami,
narzekaliśmy na niewdzięczność własnych dzieci. Może czuliśmy się wykorzystywani przez
naszych bliskich, a wspólne przebywanie stawało się z powodu czyjegoś nałogu lub grzechu
niemożliwe do zniesienia.
A jednak, coś nam mówi w sercu, że rodzina jest czymś najważniejszym, że samotność przeżywana bez niej jest ciężarem jeszcze trudniejszym do uniesienia…
Dziękując Bogu za dar małżeństwa i rodziny, jednocześnie pamiętajmy, że mamy obowiązki wobec tego daru. To od nas, od naszej postawy, zaangażowania, sposobu traktowania
domowników, gotowości przebaczenia i poświęcenia dla dobra wspólnego zależy atmosfera
rodzinna. Nie możemy jedynie oczekiwać, że inni domownicy stworzą nam właściwy klimat
w rodzinie, że ofiarują nam szczęśliwy dom, do którego zechce się wracać.
Szczęście rodzinne budujemy wszyscy: rodzice i dzieci, rodzeństwo i najbliżsi krewni.
Warto za wzór obrać sobie Świętą Rodzinę z Nazaretu. Medytować nad ukrytymi przed światem latami dzieciństwa i młodości Jezusa. Nie bez znaczenia jest fakt, że Syn Boży zechciał
przyjść na świat w ludzkiej rodzinie, że zawierzył się swoim rodzicom i „był im poddany”
(Łk 2,51).
Konferencja X
Choroba to też życie
Człowiekowi wydaje się, że życie ma wartość, gdy to on dyktuje warunki. Ideałem życia szczęśliwego jest życie w pełnym zdrowiu oraz sprawności fizycznej. Czego najczęściej
sobie życzymy? „Zdrówka” – „bo ono jest najważniejsze…”, „jak człowiekowi brakuje zdrowia, to mu wszystkiego brakuje…”. Dbamy zatem o zdrowie fizyczne. Unikamy tego, co mogłoby nam je zabrać. Gdy pojawiają się oznaki jakiegoś niedomagania, szukamy pomocy lekarskiej i wierzymy, że da się uniknąć „najgorszego” – choroby. W ten sposób pamiętamy o
tym, że „życie i zdrowie fizyczne są cennymi dobrami, powierzonymi nam przez Boga.
Mamy się o nie rozsądnie troszczyć” (KKK 2288).
Podobnie też patrzymy na integralność naszego ciała. Chcemy, aby ono sprawnie
funkcjonowało. Osoby niepełnosprawne fizycznie budzą nasze współczucie, a czasami lęk,
gdy wyobrazimy sobie, że moglibyśmy być na ich miejscu. Już zupełnie nie wyobrażamy sobie, abyśmy mogli zachorować na jakąś chorobę psychiczną, stracić pełny kontakt z rzeczywistością lub zostać całkowicie ubezwłasnowolnieni.
Obok świata ludzi zdrowych i silnych, samodzielnych fizycznie i intelektualnie, istnieje równie duży świat ludzi niepełnosprawnych intelektualnie lub fizycznie, chorych na poważne choroby, przykutych do szpitalnego łóżka i skazanych na opiekę innych osób. To świat
życia naznaczonego cierpieniem.
Misterium cierpienia
Poważna choroba rodzi poważne pytania. Nie można obojętnie przejść wobec czyjegoś lub własnego cierpienia. Szpitale, hospicja, domowe łóżka, do których cierpienie przykuwa ludzi, rodzą poważne pytania. Chwieją naszym uproszczonym wizerunkiem życia.
Choroby istnieją. Nie szukamy ich. Walczymy z nimi. Ale też nie ignorujemy ich realnej obecności i tego, jak bardzo potrafią ograniczać nasze życie. Choroba jest krzyżem, który
niepokoi, domaga się wyjaśnienia, znalezienia racji dla jego bytu. „Niepokojące niekiedy pytania pojawiają się często i – rzeczywiście – na płaszczyźnie czysto ludzkiej nie znajdują adekwatnej odpowiedzi, bowiem sens bólu, choroby i śmierci pozostaje niezgłębiony dla naszego
rozumu. Z pomocą przychodzi nam jednak światło wiary, Słowo Boże objawia nam, że także
te cierpienia są w tajemniczy sposób «objęte» Bożym planem zbawienia. Wiara pomaga nam
uznać, że życie ludzkie jest piękne i godne tego, by w pełni je przeżyć, także wtedy, gdy jest
osłabione cierpieniem. Bóg stworzył człowieka do szczęścia i życia, ale wskutek grzechu pojawiły się na świecie choroba i śmierć. Bóg nie zostawił nas jednak samym sobie. On, Ojciec
życia, jest lekarzem człowieka w całym tego słowa znaczeniu i nieustannie pochyla się z miłością nad ludzkością, która cierpi. Ewangelia ukazuje Jezusa, który „słowem wypędzał złe
duchy i wszystkich chorych uzdrowił” (Mt 8,16), wskazując drogę nawrócenia i wiary jako
warunek konieczny uzdrowienia ciała i ducha, a takiego uzdrowienia pragnął zawsze dla nas
Pan. Uzdrowienia pełnego – ciała i duszy, dlatego wypędza słowem złe duchy. Jego słowo
jest słowem miłości, słowem oczyszczającym: wypędza złe duchy strachu, samotności, buntu
przeciwko Bogu, ponieważ w ten sposób oczyszcza naszą duszę i daje nam pokój wewnętrzny. Obdarza nas duchem miłości i uzdrowieniem, które zaczyna się w naszym wnętrzu. Ale
Jezus nie tylko mówił. On jest Słowem wcielonym. Cierpiał z nami, umarł. Przez swoją mękę
wziął na siebie i do głębi przemienił naszą słabość. Oto dlaczego – jak napisał Sługa Boży Jan
Paweł II w Liście apostolskim Salvifici doloris – «Cierpieć, to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych
ludzkości w Chrystusie» (nr 23). (Benedykt XVI, Przemówienie do chorych, 11 lutego 2009
r., w: L’Osservatore Romano 4 (2009), s. 21-22).
Choroba jest rzeczywistością co najmniej «dwuznaczną»: dla jednych może być łaską
i błogosławieństwem Bożym, dla innych przekleństwem i ciężarem nie do udźwignięcia, który oddali ich od Boga i ludzi.
Chrześcijanie patrzą na chorobę i cierpienie z nią związane jako na okazję do tego, aby
łączyć się z Chrystusem Ukrzyżowanym. Jest ona szkołą, w której chory może uczyć się naśladowania Chrystusa. Przypominał o tym Jan Paweł II, odwiedzając chorych: „Po ludzku sytuacja człowieka chorego jest trudna, bolesna, czasem wręcz upokarzająca. Ale właśnie dlatego jesteście w sposób szczególny bliscy Chrystusowi, uczestniczycie niejako fizycznie w Jego
ofierze. Starajcie się o tym pamiętać! Męka, krzyż i zmartwychwstanie naszego Zbawiciela
pomoże wam rozjaśnić tajemnice waszego cierpienia.
To dzięki wam, dzięki waszej komunii z Ukrzyżowanym, tak wiele bezcennych bogactw w swoim duchowym skarbcu posiada Kościół. Dzięki wam mogą z tego skarbca czerpać inni. Nic tak nie ubogaca innych, jak bezinteresowny dar cierpienia. Dlatego zawsze pamiętajcie, zwłaszcza gdy czujecie się osamotnieni, że bardzo potrzebuje was Kościół, świat,
nasza Ojczyzna. Pamiętajcie też, że liczy na was Papież” (Jan Paweł II, Spotkanie z chorymi
w Klinice kardiochirurgicznej w Krakowie, 9 czerwca 1997 r.; w: Jezus Chrystus wczoraj,
dziś i na wieki, Ząbki 1997 r., s. 153).
Potrzeba wielkiej wiary, aby w chorobie dostrzec szansę osobistego dojrzewania i rozwoju w miłości. Bóg nie opuszcza tych, którzy cierpią, ale pomaga im dźwigać ich krzyż. Towarzyszy im poprzez sakramenty święte, zwłaszcza Komunię Świętą oraz sakrament namaszczenia chorych. Wielu cierpiących znajduje w tym sakramentalnym towarzyszeniu Jezusa
prawdziwą pociechę i siłę do walki z chorobą.
Musimy też pamiętać o tym, że choroba naszych bliskich stanowi dla nas szczególne
wyzwanie. Winna nas zaangażować. Wobec cierpiących nie możemy przechodzić obojętnie.
Benedykt XVI przypomniał o tym, w swej encyklice o nadziei: „Zasadniczo miarę człowieczeństwa określa się w odniesieniu do cierpienia i do cierpiącego. Ma to zastosowanie zarówno w przypadku jednostki, jak i społeczeństwa. Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować cierpiących, ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu,
również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim. Społeczeństwo nie może jednak akceptować cierpiących i wspierać ich w cierpieniu, jeśli nie są do tego zdolne jednostki.
Co więcej, jednostka nie może akceptować cierpienia drugiego, jeśli ona sama nie potrafi odnaleźć w cierpieniu sensu, drogi oczyszczenia i dojrzewania, drogi nadziei. Zaakceptować
drugiego, który cierpi, oznacza bowiem przyjąć na siebie w jakiś sposób jego cierpienie tak,
że staje się ono również moim. Właśnie dlatego jednak, że staje się teraz cierpieniem podzielanym, że jest w nim obecny ktoś inny, oznacza to, że światło miłości przenika moje cierpienie. Łacińskie słowo con-solatio, pocieszenie, wyraża to w piękny sposób, sugerując «bycie
razem» w samotności, która już nie jest samotnością” (Spe salvi 38).
Bóg kocha chorych
Bóg kocha jednakowo człowieka zdrowego i chorego; starszego, który słabnie i opada
z sił witalnych i dziecko, które uczy się chodzić. Osobę na wózku inwalidzkim i upośledzoną
mentalnie. Jeśli Bóg kocha tak różne osoby w różnym wieku i kondycji miłością ojcowską i
czułą, to czy my mamy prawo wyrokować o ich życiu? Przekreślać ich i stwierdzić, że ich życie jest bezwartościowe i niepotrzebne?
W oczach Bożych żadne życie nie jest zbędne. On tak samo cieszy się z życia silnych,
jak słabych. Jego miłości nie uzależnia to, co ludzie mogą Mu ofiarować. Miłość Boża nie jest
uzasadniona «zyskiem», jakiego Bóg może oczekiwać od konkretnego człowieka.
Zamiast więc wysilać się nad sposobami eliminowania spośród nas upośledzonych,
schorowanych, starszych – pomyślmy o tym, w jaki sposób możemy przyjść im z pomocą.
Chrystus, spotykając się z chorymi i niedołężnymi, nie myślał o tym, aby pozbawić
ich życia, ale o tym, co może dla nich zrobić, by przyjść im z pomocą. Jego serce znajdowało
współczucie i miłość, a nie odrzucenie i unicestwienie.
Współczesna kultura śmierci charakteryzuje się tym, że dokonuje bezlitosnej selekcji
ludzi według kryterium ich przydatności dla innych, udając, że robi to dla ich dobra.
W mentalności człowieka nastawionego na czerpanie korzyści z życia i przyjemności,
zupełnie niezrozumiałą rzeczą jest życie osób niepełnosprawnych fizycznie lub mentalnie.
Trudno – jeśli porzuci się spojrzenie wiary, a za jedyne kryterium przyjmie użyteczność lub
korzyść – uzasadnić sensowność istnienia osób chorych psychicznie. Tymczasem oni również
są kochanymi dziećmi Boga i Bóg chce, abyśmy ofiarowali im godne miejsce wśród nas.
W kwartalniku Caritas ukazał się ciekawy wywiad ze znaną aktorką Anną Dymną,
która – jak mówi – „zaprzyjaźniła się z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie”. Pisze ona
o tej przyjaźni: „Ludzie niepełnosprawni intelektualnie nauczyli mnie, że najważniejsze jest,
aby obok nas ktoś był. Ci ludzie gdy są sami, umierają. Usychają, jak niepodlewane rośliny.
Chcą się przytulić, dotknąć, powiedzieć coś, nawet jeśli tego nie rozumieją. Patrząc na nich
wiem, że pragnę tego samego. Najważniejsze jest otworzyć się na drugiego człowieka. Trzeba
nauczyć się dawać i brać, na tym polega miłość. Czasem robię takie doświadczenia z ludźmi,
którzy mają straszny kłopot, poważnie cierpią, nie radzą sobie. Mówię im tak: «Proszę pomóż
mi, bo sama nie dam rady». Miałam koleżankę, która umierała na raka, wszyscy się jej bali, a
ja prosiłam ją o pomoc. Dzięki temu zapominała o swojej chorobie.
Rozmawiałam też kiedyś z kobietą chorą na schizofrenię, którą przygotowuję do programu. Powiedziała: «Najbardziej pomogło mi to, że moja babcia była ciężko chora, umierała. Nie było wyjścia, trzeba było mi zaufać, abym mogła się nią opiekować. To był przełom w
walce z moją chorobą». I to jest ważne: zaufanie – w miłości ufać drugiemu człowiekowi.
Trzeba też umieć brać. Rozmawiam z ludźmi, którzy są uzależnieni od pomocy innych. Opowiadali mi, jakie to dla nich było upokorzenie, że nagle nie mogą czegoś zrobić
sami, że są zależni od kogoś, nie umieją już sami sobie poradzić. Znam wiele osób niepełnosprawnych, źle traktowanych przez innych. Są tak «oskorupiali», zamknięci w sobie, bo nie
ma kogoś, kto powiedziałby im: «wiesz, wyluzuj», «zapłacz», «powiedz, że ci źle», «zaufaj».
Oni nie umieją ufać. Boją się poprosić, bo to ich upokarza. Mówię im: «Poproś, to nie jest
żadne upokorzenie. Sprawisz tym komuś przyjemność». I kiedy to zrozumieją, «pękają».
Otwierają się. Ufają” (Trzeba nauczyć się dawać i brać, w: Kwartalnik Caritas 2 (2009), s.
41).
Obowiązki człowieka wobec własnego zdrowia i ciała
Ciało człowieka, ponieważ jest ciałem osoby ludzkiej, stworzonej na obraz Boży i
Boże podobieństwo i odkupionej w Chrystusie, nie może być traktowane tak, jakby było rzeczą lub narzędziem. Jest sakramentem osoby, poprzez który odsłania ona siebie i wchodzi w
dialog z innymi osobami. Na równi z duszą uczestniczy w ludzkiej godności i bierze udział w
dialogu człowieka z Bogiem. Zwrócił na to uwagę św. Paweł: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,16-17). A przestrzegając
przed bezczeszczeniem ciała poprzez grzechy nieczyste, powtórzył: „Ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała. Bóg zaś i Pana wskrzesił, i nas również swą mocą wskrzesi
z martwych. Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki
Chrystusa będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy! Albo czyż nie wiecie, że ten, kto
łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem – jak jest powiedziane –
dwoje jednym ciałem. Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem. Strzeżcie
się rozpusty. Wszelki grzech, popełniony przez człowieka, jest na zewnątrz ciała. Kto zaś
grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest
świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga i że już nie należycie
do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym
ciele!” (1 Kor 6, 13-20).
Ciało chrześcijanina, obmyte wodą chrztu, uczestniczy w jego relacji z Bogiem.
Uświęca się poprzez sakramenty święte oraz bierze udział we wszystkich aktach pobożności i
wiary.
Poprzez ciało, jego gesty, postawę – człowiek nawiązuje kontakt ze światem stworzonym. Prowadzi dialog z innymi ludźmi i jednoczy się z nimi. Wyraża swe uczucia, myśli, pragnienia. Dlatego też ciału człowieka przysługuje prawo do szczególnego traktowania. Wyrazem takiego rozumienia godności i wyjątkowości ciała ludzkiego jest fakt, że zarówno Kościół, jak wiele innych religii domaga się szacunku dla ciała człowieka, nawet po jego śmierci. Nie jest ono odrzucane, jako coś zbędnego, ale grzebane ze czcią.
To, że człowiek jest istotą cielesną, rodzi pewne zobowiązania moralne wobec ciała.
Syntetycznie zawarte są one w V przykazaniu Bożym, które zabrania zabijania. Przykazanie
to uczy, że człowiek nie może postępować z własnym ciałem samowolnie lub lekkomyślnie,
zaniedbywać je lub działać przeciwko niemu.
Naszym obowiązkiem jest troska o zdrowie. Trzeba zatem w miarę posiadanych możliwości zadbać o odpowiednie warunki życiowe, które będą służyły utrzymaniu zdrowia w
dobrej kondycji. A więc trzeba zadbać o odpowiednie warunki mieszkaniowe, pożywienie,
ubranie, opiekę lekarską. Naszą osobistą troskę o własne zdrowie i zdrowie innych winny
wspierać odpowiednie służby państwowe, gwarantujące dostęp do świadczeń lekarskich i
wiedzy na temat zachowania zdrowia.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że trudności materialne, brak wystarczającej ilości pieniędzy lub innych możliwości, czynią nieraz trudnym zapewnienie warunków, które będą
sprzyjały zachowaniu naszego organizmu w dobrym zdrowiu. Niemniej jednak, trzeba robić
wszystko, co jest możliwe, aby troszczyć się o swe zdrowie. Chodzi tu o postępowanie zgodne z zasadami higieny fizycznej i psychicznej, które jest jednym z warunków utrzymania ciała
w dobrej kondycji.
V przykazanie Boże zabrania czynów, które narażają człowieka na utratę zdrowia lub
kalectwo. Do grzesznych zachowań przeciwko własnemu zdrowiu należy branie narkotyków
w jakiejkolwiek postaci, nadużywanie leków, alkoholu i tytoniu. Człowiek nie ma prawa narażać się na choroby, spowodowane uzależnieniem od toksycznych substancji, nawet jeśli sięganie po nie sprawia mu wielka przyjemność.
Podobnie też, nie można narażać się poprzez nieodpowiedzialne działania na utratę
zdrowia lub życia. Przykładem takich grzesznych zachowań jest prowadzenie pojazdów w
stanie nietrzeźwym lub pod wpływem narkotyków, czy leków poważnie opóźniających reakcję. Niestety, w każdy długi weekend w ciągu roku policja zatrzymuje tysiące pijanych kierowców, a statystyki policyjne przerażają liczbami zabitych lub rannych w wypadkach drogowych.
Grzechem jest również brawurowa jazda i łamanie przepisów ruchu drogowego,
zwłaszcza dotyczących ograniczeń prędkości w miejscach, gdzie odbywa się wzmożony ruch
pieszych. Jazda bez wyobraźni często kończy się śmiercią innych uczestników ruchu drogowego lub kierowcy i jego pasażerów. Na drogach ginie wielu ludzi młodych, którzy tracą życie lub zostają kalekami z powodu chęci popisania się przed innymi, przecenienia własnych
umiejętności lub zwyczajnego braku wyobraźni. Niepotrzebne narażanie się na śmierć lub
uszkodzenie ciała – jest grzechem ciężkim.
Osobnym problem jest uprawianie tzw. sportów ekstremalnych, coraz bardziej popularne w naszym społeczeństwie. Trzeba pamiętać, że ani pragnienie sprawdzenia swoich możliwości fizycznych lub przekraczania kolejnych granic wytrzymałości, ani chęć doznawania
silnych wrażeń, nie usprawiedliwia nadmiernego ryzyka podejmowanego przy uprawianiu
sportów ekstremalnych. Człowiek nie może ryzykować życiem i zdrowiem nawet wtedy, gdy
szuka wciąż nowych emocji. Gdy mówimy o sporcie, grzechem jest sięganie po środki, które
mogą poprawiać osiągane wyniki, przyczyniać się do rozbudowy mięśni lub nabycia większej
siły, kosztem zdrowia. Niemoralne jest – w rywalizacji sportowej – stosowanie dopingu farmakologicznego, a zawodnicy po wykryciu w ich ciele zabronionych substancji, są dyskwalifikowani jako nieuczciwi gracze. Tym bardziej należy potępić takie działania, gdy substancje
dopingujące mają poważne szkodliwe skutki uboczne, których wpływ ujawnia się nawet po
latach.
Bywa, że człowiek musi podejmować pracę w trudnych, lub wręcz niebezpiecznych
dla zycia i zdrowia warunkach zewnętrznych. Wykonywanie niektórych zawodów, takich jak
zawód strażaka, policjanta czy żołnierza, wiąże się z większym ryzykiem utraty zdrowia lub
śmierci. Wykonujący te lub inne niebezpieczne zawody winni zawsze kierować się zdrowym
rozsądkiem, a przy podejmowaniu decyzji brać pod uwagę pozytywne i negatywne skutki
swych wyborów. Mogą oni ryzykować życiem dla ratowania życia innych osób, ale to ryzyko
nie może być niewspółmierne do zamierzonych efektów działania. Wszyscy zaś inni, pracując, mają obowiązkiem zachowania przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy. Winni troszczyć się o odpowiednią dla nich liczbę godzin snu i wypoczynku.
„Chociaż moralność wzywa do poszanowania życia fizycznego, nie czyni z niego wartości absolutnej. Sprzeciwia się ona koncepcji neopogańskiej, która zmierza do popierania
kultu ciała, do poświęcenia mu wszystkiego, do bałwochwalczego stosunku do sprawności fizycznej i sukcesu sportowego” (KKK 2289).
O ile sama troska o własny wygląd, urodę, nie jest grzechem, o tyle ekscesywne dbanie o nią już nim być może. Chodzi o to, by unikać przesady w dbaniu o piękno własnego ciała, narcystycznego zapatrzenia się w nie i traktowania go jako najwyższej wartości. Troska o
wygląd nie może odbywać się kosztem zdrowia lub naszych życiowych obowiązków.
Wielu młodych ludzi – i nie tylko młodych – jest przewrażliwionych na punkcie swego wyglądu. Porównując się z innymi, sławnymi i pięknymi osobami, które osiągnęły światowy sukces dzięki urodzie, często odczuwają frustrację i przeżywają wstyd z powodu tego, że
nie są tacy, jak ich idole. Dla wielu osób ideałem piękna człowieka są znane modelki i modele, aktorki filmowe, gwiazdy rozrywki, sportowcy. Idole ci są nie tylko podziwiani, ale czasami wręcz obsesyjnie naśladowani. Niektóre osoby, chcąc wyglądać jak one, podejmują drastyczne kroki, takie jak drakońska dieta odchudzająca; podobnie się ubierają, starają naśladować zachowanie.
Jest to postawa niemądra, podbudowana kompleksem niższości, a często całkowitym
brakiem akceptacji swej osoby i swego ciała. Jest to też postawa szkodliwa. Niejedna dziewczyna wpadła w anoreksję lub bulimię, próbując za wszelką cenę upodobnić się do kogoś
atrakcyjnego.
Chrześcijanin w stosunku do zdrowia, urody, wyglądu własnego ciała winien zachować pewien zdrowy dystans. Trzeba pamiętać o tym, że każdy człowiek jest kimś wyjątkowym i niepowtarzalnym. Każdy posiada pewne niedoskonałości, ale też i atuty, których inni
nie posiadają w takim stopniu, jak on. Trzeba akceptować własne ciało. Dziękować Bogu za
to, że dał nam łaskę życia, zdrowia i młodości. Tymczasem wielu nastolatków lub starszych
postępuje jak pewna kobieta, która kupiła okazyjnie na wyprzedaży narzutę na tapczan. Wydawała jej się brzydka, ale nie miała pieniędzy, by kupić coś droższego, ładniejszego. Każdego dnia, gdy ścieliła łóżko, z wyrazem niesmaku rozciągała narzutę, przysięgając sobie, że
gdy tylko nadarzy się okazja, znajdzie coś stosowniejszego. Pewnego dnia, wertując katalog
sprzedaży wysyłkowej, spostrzegła taką samą narzutę, firmowaną podpisem znanego stylisty
wnętrz. Była bardzo kosztowna! Gdy tylko odkryła cenę narzuty, przypisała jej zupełnie inną
wartość. Gdy jej koleżanki wpadały na kawę, z duma opowiadała im o swojej narzucie.
Czasami jest tak, że ludzie całe życie narzekają na swój wygląd, marzą o tym, by
upodobnić się do kogoś innego, aż niespodziewanie odkrywają, iż «ich narzuta» nie jest wcale
gorsza od innych, przeciwnie – pochodzi z ręki dobrego stylisty! Nie trzeba robić kolejnej
plastycznej operacji nosa, wstrzykiwać botoks, by wygładzić zmarszczki, korygować linię ust,
by podobać się sobie lub innym. Samoocenę można poprawić sobie wtedy, gdy zaczniemy
siebie lubić i gdy docenimy to, kim jesteśmy.
Człowiek powinien cenić sam siebie. Jeśli tego nie czyni, rzuca cień na swego Stwórcę. Skoro podobamy się Bogu, dlaczego nie mielibyśmy siebie akceptować? Skoro Bóg znajduje w nas upodobanie, zapragnął nas stworzyć właśnie takimi, jacy jesteśmy, czemu nie podobamy się sami sobie? Jesteśmy Jego odbiciem. Zatem zamiast krytykować je, starajmy się
aby zajaśnieć pełnią blasku, który On w nas ukrył. Zatroszczmy się o to, by promieniowało z
nas dobro, radość, siła miłości. Jesteśmy przecież dziećmi Bożymi.
Konferencja XI
Śmierć przejściem do nowego życia
Chyba nie ma człowieka, który nie bałby się śmierci fizycznej. Stanowi ona dla nas
ogromną tajemnicę. Niepokoi nas swą nieuniknionością i nieodwracalnością. Napawają lękiem cierpienia, w których niektórzy umierają. Problemem współczesnego człowieka jest to,
że uczynił ze śmierci akt fizyczny. Odarł ją z duchowego i religijnego znaczenia. Wyszydził
lub ośmieszył, aby ukryć przed nią strach. Uczynił swą kulturę pełną oznak śmierci, ale nie
potrafi sobie z nią poradzić. Pozostaje dla niego niepokojącym pytaniem. Kiedy przyjdzie,
śmierć jest przeżywana jako wielka tragedia, przegrana, najgorsze z możliwych rozwiązań.
Tymczasem chrześcijanie, nie uciekając od dramatyzmu i okrucieństwa śmierci, widzą
w niej moment rodzenia się do «nowego życia». Jest ona niczym otwarcie drzwi do innego
świata. Tak każe patrzeć na śmierć Chrystus, który swojej śmierci nadał sens poprzez cud
Zmartwychwstania. Odkąd On sam umarł i zmartwychwstał, Jego uczniowie żyją nadzieją
wieczności, silniejszą od naturalnego strachu przed cierpieniami śmierci.
Istnieje śmierć, istnieje życie
To prawda, że istnieje śmierć. Chociaż zazwyczaj wiążemy ją z innymi osobami. Niemniej jednak, będzie ona również wydarzeniem, które i nas spotka. Jesteśmy młodzi, ale czas
szybko płynie i młodość się skończy. Każdy człowiek winien swoje życie kierować w stronę
przyszłości, w stronę obranego celu. Dla człowieka ochrzczonego tym celem jest spotkanie z
Bogiem. Celem jest Bóg.
Kończysz szkołę. A co potem? Zdajesz maturę. A co potem? Jesteś na studiach. A co
potem? Bronisz pracę magisterską. A co potem? Rozpoczynasz pracę. A potem? Zakładasz
rodzinę. A potem? Spotykasz się z tym pytaniem bardzo często. Gdy człowiek jest młody,
wydaje mu się, że to jego «potem» będzie trwać bardzo długo. Że się ma przed sobą perspektywę wielu długich lat. Gdy człowiek wchodzi w wiek dojrzały, mierzy to potem latami, ale
nie wydają mu się one zbyt długie. W starości nasze «potem» będzie trwać tylko chwilę.
Ojciec Piotr Rostworowski, pierwszy polski przeor odnowionego w 1939 roku klasztoru benedyktynów w Tyńcu, podczas jednych z rekolekcji nauczał: „Myśl, co potem. Ktoś
powiedział, że po tym można poznać wartość różnych światopoglądów, co one dają człowiekowi słabemu, cierpiącemu, staremu, wyeliminowanemu z życia. Jeżeli jakiś światopogląd
jest tylko dla ludzi młodych, dynamicznych, zdrowych – to nie jest dla człowieka. Bo człowiek nie zawsze będzie młody i zdrowy. W życiu człowieka jest masa biedy, niedoli, nędzy
wszelkiego rodzaju. I cierpienia. Więc nie trzeba się dziwić. Nie myśleć, że my tego unikniemy. Że pójdziemy uprzywilejowaną drogą. Nie pójdziemy. I my też będziemy dźwigać krzyż.
I jak doświadczenie ludzkie uczy, każdy z nas będzie miał sporą porcję do dźwigania. I trzeba
się będzie do tego zaprawiać. A może niejeden z nas będzie w życiu przegrany, wyeliminowany z życia? Chrystus taki był. Chrystus taki los przyjął. To nie jest takie straszne. Na ścianie jednego z obozów koncentracyjnych znaleziono podobno taki napis: «Chryste, Ty jeden
mnie nie zawiodłeś». On jeden jest niezawodny i żadnego z nas nie zawiedzie” (W głąb misterium, Kraków 2006, s. 163).
Najczęściej ludzie zadają sobie pytanie, czy śmierć jest końcem czy początkiem życia?
Nasze doświadczenie mówi nam, że życie ma swe fazy. Człowiek poczyna się w łonie
matki i przez dziewięć miesięcy żyje pod jej sercem. Rodząc się, opuszcza dotychczasowy
swój świat i wchodzi w nieznaną, zupełnie inną rzeczywistość. Narodziny dziecka są rozstaniem z dotychczasowymi warunkami życia. Podobnie też jest i ze śmiercią. Człowiek rodzi
się dla wieczności, zostawiając dotychczasowy świat.
Dla człowieka wierzącego śmierć stanowi przedsionek nowego życia. Jest ostatecznym krokiem naprzód ku wieczności. Zamyka ostatni rozdział tego życia, ale jednocześnie
pozwala na otrzymanie życia wiecznego. Dlatego też psycholog Elisabeth Kubler-Ross napisała książkę o tajemnicy śmierci nadając jej wymowny tytuł: Życiodajna śmierć.
Chrystus przezwycięża strach przed śmiercią
Człowiek kocha życie. I dobrze, bo to jest jedyny sposób na to, aby osiągnąć to wieczne. Pan Jezus oswaja nas z nią. Śmierć nie jest straszna przede wszystkim dlatego, że Jezus jej
doświadczył i odniósł nad nią pełne zwycięstwo. „Ona jest jak pocałunek pokoju” – mówił o.
Piotr Rostworowski. Przypomina o tym liturgiczny gest posypania głów popiołem w Środę
Popielcową. Kapłan wypowiada wtedy słowa: „Pamiętaj człowiecze, że z prochu powstałeś i
w proch się obrócisz” – i czyni jednocześnie znak krzyża. Znak zbawienia i nowego życia. W
tym geście zawiera się właśnie ten pocałunek pokoju od Boga. To jest pocałunek, podobny do
tego, którym rodzice żegnają dzieci, kiedy wyruszają w daleką drogę.
Krzyż Chrystusa staje się znakiem nie tylko akceptacji śmierci, ale przede wszystkim
– zwycięstwa nad nią. Trzeba zatem zbliżyć się do Chrystusa i tajemnicy Jego krzyża.
Jeden z kapelanów szpitala dziecięcego mówił dzieciom, że trzeba Jezusa naśladować
i trzymać się Jego krzyża, nawet gdyby on nam nie pasował. Dzieci jednak nie rozumiały, co
ma na myśli. Kiedyś zakończywszy trudną rozmowę z chorym chłopcem, narysował na kartce
krzyż o nieco innych kształtach, niż to zwykle bywa. Poszedł do zaprzyjaźnionego stolarza i
poprosił, aby zrobił mu krzyż według narysowanego wzoru. Krzyż był niewielki, mieścił się
w dłoni, miał dość opływowe kształty, ale kiedy chciało się go w niej zamknąć nie pasował,
zawsze uwierał. Od tamtej pory kapłan niewiele mówił. Powtarzał jednak, że trzeba się trzymać krzyża Chrystusa, a do rąk chorych wkładał te „niewymiarowe” krzyże i modlił się razem z nimi.
W naszych domach mamy wiele krzyży. Wiszą na ścianach, często nad drzwiami. Niektóre są niemal dziełami artystycznymi, przywiezione z gór, zakupione od ludowego rzeźbiarza. Inne zrobione są z drogocennego bursztynu, jeszcze inne kupione w sanktuarium podczas
pielgrzymki czy odpustu. Nosimy również małe krzyżyki na sercu.
Warto byłoby, przynajmniej od czasu do czasu, wziąć krzyż do ręki. Objąć go, ucałować. Poświęcić mu chwilę wyłącznej uwagi. Uważnie się przypatrzeć jego ramionom. Zastanowić się, co dla mnie znaczy? Kiedy się zjawia? Z jaką wiadomością do mnie przychodzi?
Jakiej mądrości chce mnie nauczyć?
Weź krzyż do ręki także wtedy, kiedy przychodzi on nie w znaku, ale w rzeczywistości, kiedy trzeba go naprawdę dźwigać. I pewnie chciałoby się czegoś uchwycić, nabrać pewności i siły. Proszę, weź do ręki krzyż – i idź dalej z Jezusem.
Bierzemy krzyż, aby go „słuchać”. Słuchać Jezusa, który mówi z krzyża.
Chrześcijanin winien obawiać się tylko jednej śmierci: duchowej i wiecznej. Tylko ta
może człowieka odłączyć od Boga raz na zawsze. Warunkiem ocalenia przed tą śmiercią jest
życie zgodne z wolą Boga: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki” (J 8, 51). A zatem wraz Psalmistą złóżmy nadzieję w Bogu,
dawcy życia wiecznego i pamiętajmy o tym, że w Nim – nie w nas – winniśmy szukać ocalenia przed śmiercią.
„Wznoszę swe oczy ku górom:
Skądże nadejdzie mi pomoc?
Pomoc mi przyjdzie od Pana,
co stworzył niebo i ziemię.
On nie pozwoli zachwiać się twej nodze
ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże.
Oto nie zdrzemnie się
ani nie zaśnie
Ten, który czuwa nad Izraelem.
Pan cię strzeże,
Pan twoim cieniem
przy twym boku prawym.
Za dnia nie porazi cię słońce
ni księżyc wśród nocy.
Pan cię uchroni od zła wszelkiego:
czuwa nad twoim życiem.
Pan będzie strzegł
twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy”.
(Ps 121).
Życie w starości
Rzadko można spotkać kogoś, kto nie chciałby żyć długo, w pełni zdrowia i sił witalnych. Najpopularniejsze życzenia, jakie sobie składamy, mówią co najmniej o „stu latach”, a
gdy śpiewamy je osobom w podeszłym wieku – nawet o dwustu!
Jednak kiedy mówimy czy myślimy o starości, pojawiają się w nas inne uczucia. Niektórzy kwitują je filozoficznym, pełnym rezygnacji stwierdzeniem, że „Panu Bogu starość się
nie udała”. A przecież to zrozumiałe, że kto chce żyć długo, musi się zestarzeć.
Akceptacja życia jako takiego wymaga także akceptacji starości. Zgoda na życie oznacza także zgodę na starość i wszystk,o co ten okres przynosi. Wszelkie radości, smutki i ciężary. Arthur Richter pisał: „Starzenie się jest zadaniem, czy nawet sztuką. Ale jest to sztuka,
której można się nauczyć”.
Widok człowieka starszego, czasami zniedołężniałego, winien nie tyle nas odstraszać,
przerażać, co bardziej pobudzać do zastanowienia nad swoim życiem. Czy to obecne życie
zdrowe, którym w tej chwili się cieszę, właściwie jest przeze mnie wykorzystywane? Starość
stawia przed ludźmi pytania podstawowe, dotyczące powołania, godności, sensu i przeznaczenia życia ludzkiego.
Wiemy, że podobnie jak za zniszczoną fasadą kamienicy może znajdować się jej cudowne wnętrze, tak choć ciało może być mocno zniszczone, to jego wnętrze może być przebogate. To właśnie osoby w podeszłym wieku podejmują się chętnie zadań, nie oczekując za
nie gratyfikacji. «Darmowość» to rzadka cecha we współczesnym świecie, nastawionym tylko na użyteczność, konsumpcję, materializm.
Ludzie starsi przechowują w sobie pamięć o przeszłości, mądrość poprzednich pokoleń. Społeczeństwo, które zapomina o swej historii, ryzykuje powtarzanie tych samych błędów. Nieocenionym darem jest również doświadczenie, które mają ludzie w podeszłym wieku. Dzięki swoim przeżyciom mogą wnieść i przekazać wiele cennych wartości młodszym
pokoleniom.
Bardzo ważną wartością, którą osoby starsze wnoszą w życie Kościoła i świata, jest
wypracowana przez nich bardziej całościowa wizja życia. Starsi doceniają wartość ładu moralnego, religii i życia duchowego. Ukazują wyższość niektórych kategorii życia, przede
wszystkim życia duchowego. Są mądrzy mądrością praktyczną, zrodzoną z własnych – dobrych lub złych doświadczeń.
W 1998 roku ukazał się dokument Papieskiej Rady ds. Świeckich, dotyczący ludzi w
podeszłym wieku. Starość jest w nim ukazana jako pewien etap drogi, którą Chrystus prowa-
dzi nas do domu Ojca (por. J 4, 2). Tylko poprzez wiarę i nadzieję chrześcijańską jesteśmy w
stanie przeżyć starość jako dar Boży i jako zadanie do wykonania.
Maria Luiza Kaschnitz mawiała, „że starość nie jest dla mnie więzieniem, lecz balkonem, z którego widzi się dalej i dokładniej”. Korzystajmy z tego wspaniałego balkonu i zechciejmy widzieć wspaniałe horyzonty naszego życia.
Czas starości nie musi być dla człowieka tylko oczekiwaniem na koniec życia. Powinien to być etap pełnego zaangażowania na tyle, na ile tylko pozwalają siły i zdrowie. Kościół
oczekuje od ludzi starszych, by dobrze wykorzystali ten czas. Jest wiele możliwości, aby zaangażować te osoby w życiu wspólnotowym. Ogromny obszar działalności charytatywnej stoi
dla nich otworem. W posłudze apostolskiej mogą przyczynić się do głoszenia Ewangelii,
głównie jako katecheci i świadkowie życia. Liturgia otwiera przestrzeń różnorodnego ich zaangażowania przede wszystkim jako stałych diakonów, lektorów, szafarzy Eucharystii, komentatorów i animatorów nabożeństw. Cała mozaika ruchów i stowarzyszeń kościelnych to
także obszar działalności ludzi starszych.
Ludzie starsi są niezastąpionymi świadkami wiary i przekazicielami wartości w rodzinie. „Wiek emerytalny otwiera przed ludźmi starszymi nowe możliwości kontynuowania
przez nich pracy apostolskiej, którą winni oni odważnie podejmować, pokonując w zdecydowany sposób pokusy nostalgicznego zamykania się we wspomnieniach z przeszłości, która
już nie wróci, lub wycofywania się z zaangażowania w teraźniejszość z powodu nowych trudności napotykanych w świecie. Przeciwnie, winni coraz jaśniej sobie uświadamiać, że ich rola
w Kościele i w społeczeństwie nie kończy się z wiekiem, lecz jedynie przybiera nową formę.
[...] Wejście w tak zwany «trzeci wiek» należy uznać za przywilej nie tylko dlatego, że nie
wszyscy mają szczęście przekroczyć ten próg, ale także – i przede wszystkim – dlatego, że
jest to okres, w którym można lepiej przemyśleć i ocenić przeszłość, głębiej poznać i przeżyć
tajemnicę paschalną, stać się w Kościele wzorem dla całego Ludu Bożego” (Christifideles laici 48).
Ojciec Święty Jan Paweł II dał przykład dobrze przeżywanej starości. W liście skierowanym do osób starszych, napisał: „Życząc wam w tym duchu, drodzy Bracia i Siostry w podeszłym wieku, abyście pogodnie przeżywali lata, które Bóg przeznaczył każdemu z was, pragnę zarazem bardzo otwarcie podzielić się z wami uczuciami, jakich doznaję u schyłku mego
życia, po ponad dwudziestu latach posługi na Stolicy Piotrowej i w oczekiwaniu na bliskie już
trzecie tysiąclecie. Mimo ograniczeń mego wieku, bardzo wysoko cenię sobie życie i umiem
się nim cieszyć. Dziękuję za to Bogu! Pięknie jest służyć aż do końca sprawie Królestwa Bożego” (1999 r.).
Większość ludzi właśnie w ten sposób odczytuje swoje powołanie. Zdecydowanie
mówi życiu «tak», nawet jeśli połączone jest ono z jakimiś ograniczeniami. Wielu stara się
cieszyć tą łaską, która została im dana i – rzeczywiście – dla wielu życie, właśnie w fazie dojrzałej, staje się prawdziwą sztuką.
Wraz z ogromnym bogactwem końcowy etap naszego życia przynosi także niebezpieczeństwa i trudy. Starość niesie ze sobą różne dolegliwości, cierpienia, ograniczenia. Bywa
samotna, smutna i upokarzająca, tak że człowiek starszy – za Koheletem – może powiedzieć o
dniach swej starości „Nie mam w nich upodobania” (Koh 12,1).
Pierwszym jest marginalizacja ludzi starych. Współczesna cywilizacja spycha ich coraz bardziej na obrzeża społecznego bytowania. Najgorsze jest to, że dotyczy to także stosunków międzyludzkich zarówno w życiu rodzinnym, jak i w szerszych kręgach społecznych.
Doświadczają trudności w dostępie do dóbr kultury. Nie biorą udziału w sprawowaniu władzy, a nawet mają niewielki wpływ na jej kształt. Tym samym tracą poczucie przynależności
do społeczeństwa, którego są członkami. Dlatego tym bardziej winniśmy dbać o to, aby nie
zaznali poczucia wykluczenia ze wspólnoty Kościoła.
Hans Schaeffer powiedział: „Piękno naszego wieku wypływa z naszej duszy”. Bywa,
że ludzie starsi są także mrukliwi, trudni, ale czy czasami taka właśnie powierzchowność nie
wynika z ich stanu duszy? Może właśnie w ich wnętrzu trwa jakaś burza. Trzeba więc już w
młodości zadbać o swoją duszę, aby pod koniec zycia ujawniła całe piękno i dobro, które wypracowaliśmy wcześniej.
Zuchwałość wobec śmierci – eutanazja
Rajska pokusa, by być jak Bóg, powraca współcześnie nie tylko w pragnieniu decydowania o życiu, ale i o śmierci. Ludziom zafascynowanym osiągnięciami współczesnej nauki i
techniki marzy się nie tylko „zabawa w Pana Boga”, polegająca na manipulacji życiem ludzkim w jego początkach, ale także w decydowaniu o jego kresie.
Człowiek pragnie być panem swej śmierci. Ta pokusa znana była już starożytnym filozofom, którzy gorąco pochwalali samobójstwo, jako najwyższy wyraz panowania człowieka
nad życiem. Obecnie, akcentuje się prawo każdego człowieka do wyznaczenia sobie własnej
śmierci. Argumentem za prawem do śmierci jest cierpienie, którego nie można wyeliminować
i starość, która wydaje się nieznośna. W kulturze współczesnej coraz głośniej mówi się o eutanazji, jako o godziwym rozwiązaniu problemów związanych z nieuleczalną chorobą i starością.
Jak chrześcijanin w świetle swej wiary winien ją oceniać? Zanim spróbujemy sprecyzować moralną ocenę eutanazji w świetle wiary trzeba, byśmy dobrze sprecyzowali, czym jest
eutanazja i dostrzegli korzenie nasilającej się propagandy «łagodnej, dobrej śmierci» w społeczeństwach rozwiniętych bogatego Zachodu i Ameryki.
Eutanazja – (gr. euthanasia – dobra śmierć) – to zadanie śmierci osobie nieuleczalnie
chorej w celu skrócenia jej cierpienia. Określenie to pojawiło się już w starożytności na oznaczenie łatwej śmierci w komedii Kratinosa, u greckiego poety Meandra i u rzymianina Swetoniusza. Ale termin ten oznaczał śmierć naturalną, szybką, bez długotrwałego cierpienia, przeżytą świadomie. Obecnie, gdy mówi się o eutanazji, ma się na myśli zabójstwo osoby starszej
lub schorowanej, umotywowane litością i pragnieniem przyjścia jej z pomocą. Entuzjaści eutanazji akcentują, że jest to śmierć „godna człowieka”, gdyż skraca mu cierpienia, skracając
czas umierania. O taką śmierć prosi człowiek nieuleczalnie chory lub jego najbliższa rodzina.
Zwolennicy eutanazji akcentują szlachetny – według nich – motyw działania, który
odróżnia ją od zwyczajnego morderstwa. Jest nim litość, pragnienie przyniesienia ulgi choremu, skrócenia bezsensownego cierpienia. Decydującym argumentem za przyczynieniem się
do śmierci chorego jest jego pragnienie śmierci, w którym dominujące jest skończenie z bólem.
Obecnie eutanazję można legalnie przeprowadzić w Holandii, Belgii, Luksemburgu,
Japonii, Albanii i dwóch stanach w USA. Skracać życie na żądanie zainteresowanej osoby
można po spełnieniu kilku warunków: chory musi mieć skończone 12 lat, cierpienia pacjenta
winny być nie do zniesienia, ma on świadomie i kilkakrotnie prosić o uśmiercenie, konieczna
jest konsultacja lekarska, a sam proces eutanazji przeprowadzony pod nadzorem lekarza.
Eutanazja jest specyficzną formą samobójstwa. Różni się od niego tym, że osoba chora angażuje inne osoby (np. personel medyczny) w jego proces, żądając podania odpowiednich środków.
Eutanazji dokonuje się poprzez podanie substancji powodujących śmierć lub zaniechanie zwykłego postępowania wobec chorego, na przykład – odmawia się mu podania pożywienia lub napoju, wspomagania oddychania. To, co decyduje o zakwalifikowaniu działania lub
zaniechania go jako eutanazji, jest intencja działania. Eutanazją będzie zawsze działanie lub
zaniechanie leczenia i podtrzymywania życia w celu spowodowania śmierci pacjenta. Stąd
odmowa «uporczywej terapii», która polega w swej istocie na tym, że nie przeszkadza się nadejściu nieuniknionej śmierci, nie jest eutanazją (por. KKK 2278).
Stanowisko Kościoła na temat eutanazji jasno wykłada Katechizm Kościoła Katolickiego: „Eutanazja bezpośrednia, niezależnie od motywów i środków, polega na położeniu kresu zycia osób upośledzonych, chorych lub umierających. Jest ona moralnie niedopuszczalna.
W ten sposób działanie lub zaniechanie działania, które samo w sobie lub w zamierzeniu zadaje śmierć, by zlikwidować ból, stanowi zabójstwo, głęboko sprzeczne z godnością osoby
ludzkiej i z poszanowaniem Boga żywego, jej Stwórcy” (KKK 2277).
Kościół powołując się na V przykazanie Boże: „Nie zabijaj!”, zobowiązuje swoich
wiernych do tego, by nie przykładali ręki do zabijania osób kalekich, starszych i ciężko chorych. Zabijanie cierpiących nie jest likwidacją ich cierpienia. Litość polegająca na tym, że eliminujemy osoby cierpiące, nie jest litością, lecz zaprzeczeniem człowieczeństwa, którego
wielkość mierzy się miłością do słabszych. Miłość i współczucie, która niosłyby śmierć, nie
byłyby prawdziwe. Miłość pomaga, nigdy nie zabija.
Zatem nikt nie ma prawa prosić o śmierć, ani też nikt nie ma prawa jej zadawać lub
być współpracownikiem czyjejś śmierci.
Warto również zwrócić uwagę na to, że eutanazja jest propagowana jako sposób przyjścia z pomocą osobom upośledzonym, niepełnosprawnym dzieciom i nieuleczalnie chorym,
ale tak naprawdę, za kulturą «dobrej śmierci» kryje się coś innego. Eutanazja jawi się wielu
jej promotorom jako sposób rozwiązania trudnej kwestii demograficznej – starzenia się społeczeństw bogatych. Już dzisiaj brak dzieci w Europie Zachodniej jest postrzegany jako wielkie
niebezpieczeństwo dla przyszłości naszego kontynentu. Za kilkanaście lat liczba osób starszych i wymagających opieki przewyższy znacznie liczbę osób zdrowych i silnych, zdolnych
do pracy. Wielkie koncerny ubezpieczeniowe i politycy już przygotowują grunt społeczny
pod «humanitarne» rozwiązanie kwestii starości. Może się okazać, że czymś wstydliwym będzie życie po osiemdziesiątce i żądanie solidarności, a także opieki dla starszych i chorych.
Już dzisiaj osoby starsze w Holandii i w innych krajach, gdzie eutanazja jest legalna, boją się
korzystać z pomocy lekarzy i iść do szpitala w obawie przed tym, że mogą znaleźć się w rękach kogoś «litościwego», kto zechce im «pomóc».
Alternatywą chrześcijańską dla eutanazji, jako rozwiązania kwestii cierpienia, jest
opieka paliatywna oraz troska o cierpiących. Wiara mówi nam, że życie każdego człowieka,
nawet tego, który zmaga się z bólem, jest wartościowe. „Życie z bólem to postawa dojrzała,
właściwa w obliczu choroby, której nie można pokonać, czy śmierci nadchodzącej w sposób
nieubłagany. Także ten, kto cierpi, może realizować się i nie tracić godności osoby” (R. Lucas
Lucas, Bioetyka dla każdego, Częstochowa 2005, s. 163-164).
Chociaż nie gloryfikujemy cierpienia i z nim walczymy, to jednak jako naśladowcy
Chrystusa Ukrzyżowanego winniśmy przyjmować go tam, gdzie nie możemy go oddalić.
Wiara mówi nam, że cierpienie ma moc zbawczą. Uczmy się zatem, że można przeżywać je
w zjednoczeniu z Chrystusem i w ten sposób przyczyniać się do zbawienia świata. Benedykt
XVI w swej encyklice o nadziei chrześcijańskiej napisał: „Możemy się starać ograniczyć
cierpienie, walczyć z nim, ale nie możemy go wyeliminować. Właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować
ból; tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie bezsensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia, ani ucieczka
od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do
odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością” (Spe salvi 37).
Warto zwrócić uwagę na to, że o eutanazję proszą najczęściej osoby, które czują się
samotne w swoim cierpieniu, opuszczone przez innych, lub którym daje się do zrozumienia,
że ich życie jest nieużytecznym balastem dla społeczeństwa. Motorem napędowym próśb o
eutanazję jest nie tyle ból fizyczny, który coraz skuteczniej zwalcza medycyna, ile ból psychiczny – zrodzony ze świadomości bezsensu własnego istnienia i bycia nikomu niepotrzebnym. W Polsce mieliśmy w ostatnich latach dwa przypadki publicznych, spektakularnych –
bo nagłośnionych przez media, jako sensacyjne – próśb o eutanazję. Obie te prośby były jednak wołaniem nie o śmierć, ale o pomoc, zainteresowanie, odruch współczucia. Otrzymawszy
ją, osoby te podjęły na nowo trud życia z własnym cierpieniem.
Konferencja XII
Maryja – Niewiasta, która umiała w pełni żyć
Bóg uczy nas, jak żyć, dając nam konkretny przykład pięknego i wartościowego życia
w swoich świętych. Możemy wpatrywać się w Chrystusa, w Maryję, w świętych i błogosławionych, aby brać z nich wzór do naśladowania. Oni ucieleśniają Ewangelię – dowodzą, że
Jej orędzie jest aktualne we wszystkich czasach i miejscach.
Drogą sercu wszystkich chrześcijan i szczególnym przykładem życia jest Maryja. Idąc
Jej śladami, z pewnością możemy nauczyć się mądrości Bożej, która pomoże nam dobrze
przeżyć nasze życie i ukształtować je według zamysłu Bożego. Maryja – pomimo, że jest jedną z najbardziej znanych postaci ewangelicznych, gdyż jest Matką Pana i zajmuje w Ewangelii bardzo ważne miejsce – pozostaje dla nas misterium, jakby w ten sposób Pan Bóg chciał
nam powiedzieć, że życie każdego człowieka owiane jest pewną tajemnicą. Niemniej jednak,
to co istotne i ważne dla naszego życia, o Maryi wiemy. Jej życie, podobnie jak Chrystusa,
można by podzielić na kilka etapów, opierając się o wydarzenia przełomowe, które miały decydujący wpływ na ukształtowanie się Jej osobistej historii. Prześledźmy je, zastanawiając się
jednocześnie, czego moglibyśmy się z tych wydarzeń nauczyć? Co wziąć dla siebie – jako
wskazówkę i radę?
Odwaga przyjęcia życia według planu Bożego
Pierwszym z tych wydarzeń w życiu Maryi, o których wspomina Ewangelia, jest zwiastowanie. Św. Łukasz, który dostarczył nam najwięcej wiadomości o Maryi pisze, że miało
ono miejsce w Nazarecie, w domu rodzinnym Maryi. „Anioł wszedł do Niej i rzekł: «Bądź
pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami». Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do
Niej: «Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna,
któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan
Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego
panowaniu nie będzie końca». Na to Maryja rzekła do anioła: «Jakże się to stanie, skoro nie
znam męża?» Anioł Jej odpowiedział: «Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego
osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta,
która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego». Na to rzekła Maryja: «Oto Ja, służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!» Wtedy odszedł od
Niej anioł” (Łk 1, 28-38).
Te wersety, drogie sercu każdego chrześcijanina, niemalże znamy na pamięć. Gabriel
pozdrawiając Maryję, podkreśla niezwykły dar Boży, który stał się Jej udziałem, bez Jej przyzwolenia i wiedzy. Nazywa Maryję «pełną łaski». Bóg obdarzył Maryję pełnią swej łaski –
świętości. Dlatego, że jest Ona wolna od grzechu – Pan jest z Nią. To napełnienie łaską Bożą
dokonało się u początku Jej życia. Kościół wyznaję tę prawdę w dogmacie o Niepokalanym
Poczęciu Maryi. Ale Maryja nie ma do odegrania roli pasywnej, biernej; roli jedynie narzędzia, którym posłuży się Bóg. Kiedy Archanioł Gabriel oznajmia Maryi, że pocznie i porodzi
Syna Bożego, tym samym pyta Ją o przyzwolenie. Nie wydaje rozkazu, ale odsłania Boże zamiary, oczekując świadomej i wolnej decyzji. Nie narzuca dzieła do wykonania, ale ufnie prosi o współudział. Tak to rozumie Maryja, o czym świadczy późniejszy dialog z Archaniołem,
w którym Maryja domaga się przedstawienia więcej szczegółów zadania, do którego Bóg Ją
przeznaczył.
Odpowiedź Maryi to «fiat» – niech tak się stanie. Ta decyzja odmieniła całkowicie życiowe plany Maryi, która była już przyrzeczona św. Józefowi. Nadała nowy bieg historii Jej
życia. Maryja zdawała sobie sprawę z tego, że odpowiadając Bogu «tak» na niezwykłe jego
plany, decyduje się na nieznane. Jak Abraham wychodzi z ziemi rodzinnej ku ziemi, która jest
Obietnicą. W tym momencie objawiła się moc wiary Maryi – moc tak wielka, że starła wszelkie opory, wątpliwości, obawy i lęki i pozwoliła Jej całkowicie powierzyć się Bogu.
A w naszym życiu? Również przychodzą takie chwile, gdy podejmujemy decyzje
ważne na cały jego przebieg. Decyzje znaczące, zmieniające nas. Może jest to decyzja o zawarciu związku małżeńskiego, albo wstąpienia do seminarium lub zakonu. Może jest to decyzja o zmianie miejsca zamieszkania, podjęciu nowych obowiązków… Oczywiście, te nasze
życiowe «ważne» decyzje, nie są aż tak ważne, jak ta, wobec której stanęła Maryja w Nazarecie. Niemniej jednak, są dla nas znaczące. Jak je podejmujemy? Czy stawiamy sobie pytanie o
to, czego chce od nas Bóg? Czy pytamy samych siebie o to, do czego nas doprowadzą? Jakie
owoce wydadzą? Innymi słowy: czy podejmujemy je odpowiedzialnie, biorąc pod uwagę
wszystkie «za» i «przeciw» ludzkie i Boskie? Ludzkie – patrząc na ziemski wymiar naszych
decyzji; Boskie – biorąc ich konsekwencje dla naszej wiary i zbawienia.
I jeszcze jedno pytanie warto sobie postawić, gdy podejmujemy jakieś ważne życiowe
decyzje, dokonujemy wyborów, które w sposób znaczący zmienią nasze życie. Chodzi o pytanie o to, czy budujemy naszą przyszłość na zaufaniu Bogu, czy też jedynie fundamentem naszej przyszłości jesteśmy my sami?
Współczesny człowiek bardzo łatwo ulega pokusie budowania swego życia na sobie.
Zdarza się, że nawet ludzie wierzący nie biorą pod uwagę nikogo innego, tylko siebie samych
przy podejmowaniu poważnych, życiowych decyzji. Podobni są wtedy do tych, którzy budują
swój dom na piasku a nie na skale (Mt 7,26). Trudno potem dziwić się, że gdy spadną życiowe deszcze, przyjdą niebezpieczne burze, wówczas to, co zbudowane, nieraz z tak wielkim
trudem, rozpada się i ginie.
Odwaga przyjęcia życia takim, jakim jest
Innym, wspominanym w Ewangelii wydarzeniem z życia Maryi, jest narodzenie Chrystusa w Betlejem (Łk 2,1-7). To wydarzenie świętujemy każdego roku, duchowo pielgrzymując do surowej groty dla zwierząt, aby pośrodku nocy ujrzeć światło nadziei (zob. Łk 1,78).
Wkrótce po tym wydarzeniu ma miejsce złożenie ofiary za narodziny Chrystusa w
świątyni Jerozolimskiej. Maryja i Józef, zgodnie z obyczajami religijnymi, przynieśli Dziecię
Jezus do świątyni, aby Je „przedstawić Panu” (Łk 2,22) i złożyć w ofierze „parę synogarlic
albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego” (w. 24). To ofiara ubogich za
narodziny pierworodnego syna. Przy tej okazji doszło do spotkania Świętej Rodziny ze starcem Symeonem i prorokinią Anną (Łk 2,25-38). Symeon wielbił Boga za to, że pozwolił mu
doczekać spełnienia swych obietnic. Do Maryi wypowiedział prorocze słowa: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą.
A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,34).
Słowa Symeona – jak uczy tradycja chrześcijańska – sprawdziły się siedmiokroć. Już
w tym momencie, gdy usłyszała jego słowa, ból przeniknął Jej matczyne serce. Później cierpiało ono jeszcze boleśniej. Zwłaszcza, gdy Maryja patrzyła na Niego, idącego z krzyżem na
plecach, a potem umierającego w pogardzie i wreszcie – martwego.
W słowach Gabriela nie było zapowiedzi cierpienia. Wprawdzie Maryja mogła się domyślać, że nie będzie łatwo być Matką Syna Boga Najwyższego, który zasiądzie na tronie
Dawida. Niemniej jednak, o cierpieniu – ani Jej, ani Syna – Gabriel nie wspominał.
Mogłaby więc czuć się zawiedziona, rozczarowana drogami, po których Bóg Ją zamierza prowadzić. Już w Betlejem doświadczyła, że wypełnienie woli Bożej nie jest łatwe. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Jakby Bóg o Niej zapomniał i opuścił w potrzebie. Być może,
wiele innych osób, które znalazłyby się w podobnej sytuacji, zwątpiłoby w dobroć Bożą i
straciło ducha. Poczułoby się również opuszczonymi i zdradzonymi. Bóg wybiera i przeznacza do misji, obdarza odpowiedzialnym zadaniem, a jednocześnie wycofuje się i nie ułatwia
jego realizacji.
Maryja jednak nie traci ducha. Nie ulega zniechęceniu, nie narzeka. Nie wycofuje się,
lecz przyjmuje wydarzenia takimi, jakimi są. Jej spojrzenie na to, co się dzieje, czego doświadcza, jest spojrzeniem człowieka dojrzałego w ufności, człowieka całkowitego zawierzenia Bogu. Wiara Maryi jest tak wielka, że nawet niesprzyjające okoliczności życiowe i cień
krzyża nie potrafią nią zachwiać. Maryja należy do tych ubogich Jahwe, którzy całą nadzieję
pookładają jedynie w Nim – spokojni, że Bóg nie zawiedzie, że zawsze dotrzymuje słowa, nawet wtedy, gdy zdaje się znikać z horyzontu.
To również ważna wskazówka duchowa dla naszego chrześcijańskiego życia. Uczmy
się od Maryi mądrości życiowej, która polega na umiejętności przyjmowania życia takim, jakim jest: z jego ograniczeniami, niedoskonałością i cierpieniem. Wiele osób infantylnie patrzy
na życie, także na życie wiary. Wydaje się im, że jeśli Bóg powołał ich do zbawienia i ofiarował jakieś specyficzne powołanie, to będzie trzymał ich «pod kloszem» swej Boskiej Opieki.
Że pousuwa przeszkody, uczyni z życia «wycieczkę» – przyjemną, wesołą, satysfakcjonującą.
Sprawi, że będą zrozumiani przez innych, akceptowani i podziwiani.
Tymczasem, życie ma swoje ograniczenia, a realizacja życiowego powołania napotyka
na mniejsze lub większe przeszkody. Nie można się uśmiechać cały czas. Nie można się bawić w przyjemne i szczęśliwe życie, gdyż dają znać o sobie różne jego niedoskonałości.
Zawsze też zwracajmy się do Boga jako do Tego, któremu można zaufać. To o Nim, o
Jego przedziwnym działaniu, daje świadectwo Psalmista:
„Miłuję Cię, Panie, mocy moja,
Panie, ostojo moja i twierdzo, mój wybawicielu,
Boże mój, skało moja, na którą się chronię,
tarczo moja, mocy zbawienia mego i moja obrono!
Wzywam Pana, godnego chwały,
i jestem wolny od moich nieprzyjaciół.
Ogarnęły mnie fale śmierci i zatrwożyły mnie odmęty niosące zagładę;
oplątały mnie pęta Szeolu, zaskoczyły mnie sidła śmierci.
W moim utrapieniu wzywam Pana i wołam do mojego Boga;
usłyszał On mój głos ze swojej świątyni,
a krzyk mój dotarł do Jego uszu.
(…) On wyciąga rękę z wysoka i chwyta mnie,
wydobywa mnie z toni ogromnej;
Wyrywa mnie od przemożnego nieprzyjaciela,
od mocniejszych ode mnie, co mnie nienawidzą.
Napadają na mnie w dzień dla mnie złowrogi,
lecz Pan jest moją obroną,
wyprowadza mnie na miejsce przestronne;
ocala, bo mnie miłuje.
(…) Bo Ty, Panie, każesz świecić mojej pochodni:
Boże mój, oświecasz moje ciemności.
Bo z Tobą zdobywam wały,
mur przeskakuję dzięki mojemu Bogu.
Bóg – Jego droga jest nieskalana,
słowo Pana w ogniu wypróbowane;
On tarczą dla wszystkich, którzy doń się chronią.
Bo któż jest Bogiem – prócz Pana?
Lub któż jest Skałą – prócz Boga naszego?
Bóg, co mocą mnie przepasuje i nienaganną czyni moją drogę”
(Ps 18,2-7. 17-20. 29-33)
Jak Maryja, umiejmy przyjmować nasze codzienne życie takim, jakim jest – z jego
ograniczeniami i troskami. Nie dziwmy się, że za szczęście trzeba nam zapłacić sobą. Zwłaszcza prośmy Pana Boga o to, aby niepowodzenia życiowe i porażki nie powalały nas na ziemię
i nie osłabiły naszej wiary w Niego. Prośmy Boga o odwagę akceptowania życia, nawet, gdy
nas nie satysfakcjonuje i przynosi wiele cierpienia.
Bezsilność pełna mocy wiary
W Ewangelii św. Jana znajdujemy wzmiankę o tym, że Maryja stała pod krzyżem i patrzyła na śmierć swego Syna. „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki
Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego
obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie
rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,25-27).
To tylko trzy wersety. Trzy wersety nabrzmiałe cierpieniem tych, którzy kochali Jezusa i nienawiścią Jego wrogów. Dialog Chrystusa z uczniem i Matką przezwycięża okrucieństwo umierania. Skupia się na misji, na zadaniu. Jezus z krzyża łączy losy umiłowanego
ucznia z losami swej Matki – i losy Matki z Kościołem.
Maryja stoi pod krzyżem Syna bezsilna. Nie może nic zrobić, by uratować Go, albo
przynajmniej ulżyć Jego męce. Może jedynie patrzeć jak umiera, prosząc Boga, by skrócił
Jego cierpienie. Wydaje się więc stać u szczytu Golgoty, jakby u szczytu klęski proroctwa –
zapowiedzi wypowiedzianej przez Archanioła Gabriela. Zdaje się fizycznie odczuwać miecz,
który przepowiedział Jej Symeon. Gdyby Maryja nie miała wiary, w Jej sercu mogłoby się
zrodzić przypuszczenie, że całe Jej życie straciło sens. Okazało się totalną porażką. Jej Syn
nie zasiadł na tronie Dawida. Słowa Archanioła są złudzeniem: On wisi na krzyżu.
Tymczasem Maryja trwa pod krzyżem i głęboko wierzy, że Bóg ten krzyż wpisał w
swoje zbawcze plany. Wierzy razem ze swoim Synem, że ich życie oddane całkowicie Ewangelii o Bogu, który jest Miłością, nie jest stracone. Maryja żyje nadzieją, mimo królowania
śmierci. Wbrew jej realności i sile.
Maryja żyje echem słów Gabriela: „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk
1,37). Maryja kocha Boga miłością, która jest silniejsza, niż okrucieństwo faktów. Kocha Go
miłością większą od cierpienia i wie, że tam, gdzie człowiek rozkłada bezradnie ręce, Bóg
wymyśla nowe rozwiązania. Tam, gdzie człowiek napotyka na mur, tylko Bóg znajduje sposób, aby go zburzyć.
A my? Czy jak Maryja, jesteśmy gotowi zaakceptować wszystko, co pochodzi z woli
Boga? Czy jak biblijny Hiob, ze spokojem możemy powiedzieć: „Dobro przyjęliśmy z ręki
Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” (Hi 2,10).
Jak przyjmujemy wieść o śmierci naszych bliskich? Czy umiemy przeżywać ją w duchu wiary? Czy tym bolesnym momentom towarzyszy nasza ufna modlitwa za siebie i za nas?
Maryja w pełni życia
Kościół, chociaż nie ma o tym wzmianki w Ewangeliach, głęboko wierzy, że Maryja,
po zakończeniu swego ziemskiego życia, została obdarzona pełnią zbawienia i cieszy się
chwała nieba. Stąd pobożność wiernych od wielu wieków czci wniebowzięcie Maryi i Jej
ukoronowanie na Królową nieba i ziemi.
Wniebowzięcie jest jakby naturalną konsekwencją Jej życia. Zjednoczona z Synem na
ziemi, nie mogła zostać od Niego odłączona po zakończeniu swego życia ziemskiego. Autor
Listu do Rzymian przypomina chrześcijanom, że od momentu chrztu, kiedy zostali uwolnieni
od ciężaru grzechu i podjęli decyzję całkowitego oddania się Chrystusowi, nie żyją już według pożądań cielesnych, ale według Ducha Świętego. „Jeżeli natomiast Chrystus w was
mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak posiada
życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze
śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha. Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami,
ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was
śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli. Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście
przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania
za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem
naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami:
dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by
też wspólnie mieć udział w chwale (Rz 8, 9-17).
To, co św. Paweł mówi o chrześcijanach, jak najbardziej możemy odnieść do Maryi.
Ona, jak żaden inny człowiek, żyła w Duchu Świętym i według Ducha. Ona też zasłużyła na
to, aby otrzymać życie wieczne, będąc umiłowaną Córką Boga Ojca i Matką Syna Bożego.
Do Niej, jak do żadnej innej osoby, należy dziedzictwo, które stało się w Chrystusie udziałem
zbawionych.
Maryja, ze względu na swą miłość matczyną do Chrystusa oraz posłuszeństwo wiary,
jakie okazywała Bogu, jest pierwszym owocem odkupienia. „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra; z tymi, którzy są powołani według
Jego zamiaru. Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się
stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś,
których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał – tych też usprawiedliwił, a których
usprawiedliwił – tych też obdarzył chwałą. Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż
przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich
wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z
oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może
wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają
nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki
Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani
Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w
Chrystusie Jezusie, Panu naszym”. (Rz 8, 28-39)
Historia Maryi ma swój dalszy ciąg. Doczesność znajduje swe ujście w wieczności,
jak rzeka znajduje swe ujście w oceanie. I tak, jak Chrystus zmartwychwstał i zasiada po prawicy Ojca, tak też i Maryja zostaje wprowadzona do wspólnoty zbawionych w niebie.
Ukoronowanie Maryi na Królową nieba i ziemi, tak drogie pobożności ludowej, jest
wspaniałym zwieńczeniem dzieła, które dokonał Bóg. Jest wypełnieniem słów Archanioła:
„Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1,28).
W tym wydarzeniu kontemplujemy w wierze „Niewiastę obleczoną w słońce i księżyc
pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1), przepowiedzianą już
w raju Matkę Mesjasza, który zmiażdży głowę węża (Rdz 3,15).
Wniebowzięcie i ukoronowanie Maryi są znakami zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią. Owocami Jego triumfu na krzyżu.
Pełnia szczęśliwego życia w królestwie Chrystusa, którą cieszy się Matka Najświętsza,
jest dla wierzących znakiem pociechy i nadziei. Trzeba, byśmy wpatrywali się w Maryję ukoronowaną radością nieba, aby umacniać się w wierze i miłości do Boga, który wspaniale
wszystko prowadzi do zbawienia.
Zwłaszcza w chwilach zwątpień, zagubienia czy rozpaczy, przypomnijmy sobie, jak
trudna drogą Bóg poprowadził Maryję do nieba. Niech Jej wytrwałość, cierpliwość i ufność,
będą dla nas natchnieniem do wierności Bogu i Jego Ewangelii. Zwrócił na to uwagę Benedykt XVI w Orędziu na XXVI Światowy Dzień Młodzieży w 2009 r.:
„Maryja wstawia się za nami i w ciemnościach naszych problemów wiedzie nas na
spotkanie ze Zmartwychwstałym w blasku jutrzenki. Pragnę zakończyć to Orędzie, drodzy
młodzi przyjaciele, pięknymi i znanymi słowami św. Bernarda, zainspirowanymi tytułem Maryi Stella maris, Gwiazda Morza: «Kiedy pośród zmiennych kolei teraźniejszości spostrzegasz, że to nie ty idziesz po ziemi, lecz gwałtowne wichry niosą cię to tu, to tam, wypatruj
blasku tej gwiazdy, żeby nie ulec siłom żywiołu. Jeśli podniosą się wiatry pokus, jeśli wpadniesz na rafy cierpienia, patrz na gwiazdę, wzywaj Maryi (…). W niebezpieczeństwach, trwogach, wątpliwościach – myśl o Maryi, wzywaj Maryi (…). Jeżeli za Nią pójdziesz, nie zbłądzisz; jeśli będziesz Ją prosił, nie popadniesz w rozpacz; jeśli o Niej będziesz myślał, nie zginiesz. Jeśli Ona będzie twoją Przewodniczką, nie zmęczysz się; jeżeli Ona będzie ci pomagać,
szczęśliwie dotrzesz do portu» (Homilie na cześć Dziewicy Matki 2,17)”.
Historia ziemskiego życia Maryi kończy się zmartwychwstaniem i wyniesieniem do
chwały. Nasze ziemskie życie jest również wędrowaniem do domu Ojca. „Kontemplując Maryję w niebieskiej chwale pojmujemy, że również dla nas ziemia nie jest ostateczną ojczyzną i
jeśli żyjemy, dążąc do zdobycia dóbr wiecznych, pewnego dnia będziemy dzielili Jej chwałę,
a ziemia stanie się jeszcze piękniejsza. Dlatego też nawet pośród niezliczonych codziennych
trudności nie powinniśmy tracić pogody ducha i pokoju. Świetlisty znak Wniebowziętej jaśnieje jeszcze bardziej, kiedy wydaje się, że na horyzoncie gromadzą się ponure mroki cierpienia i przemocy. Jesteśmy pewni, że w wysoka Maryja strzeże naszych kroków z czułością i
troską, uspokaja nas w godzinie ciemności i burzy, oraz podtrzymuje swoja matczyną ręką.
Umocnieni tą świadomością, idziemy pełni ufności naszą drogą chrześcijańskiego powołania,
po której prowadzi nas Opatrzność” (Benedykt XVI, Przemówienie na audiencji generalnej
16 sierpnia 2006 r., w: L’Osservatore Romano 12 (2006), s. 12-13).
A zatem: „«Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział.
Idę przecież przygotować wam miejsce. Gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd
Ja idę». Odezwał się do Niego Tomasz:«Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy
znać drogę?» Odpowiedział mu Jezus: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie»” (J 14,1-6).
„O Maryjo,
Jutrzenko nowego świata,
Matko żyjących,
Tobie zawierzamy sprawę życia:
spójrz, o Matko, na niezliczone rzesze
dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat;
ubogich, którzy zmagają się z trudnościami życia;
mężczyzn i kobiet — ofiary nieludzkiej przemocy;
starców i chorych, zabitych przez obojętność
albo fałszywą litość.
Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna
potrafili otwarcie i z miłością głosić
ludziom naszej epoki –
Ewangelię życia.
Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej
jako zawsze nowego daru,
radość wysławiania jej z wdzięcznością
w całym życiu
oraz odwagę czynnego i wytrwałego
świadczenia o niej,
aby mogli budować,
wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli,
cywilizację prawdy i miłości
na cześć i chwałę Boga Stwórcy,
który miłuje życie.”
(Jan Paweł II, Evangelium vitae).

Podobne dokumenty