KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT

Transkrypt

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT
GRZESIUK STANISŁAW
KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT
(Więzieo obozu Dachau i Mauthausen)
1
ŻYCIORYS KS. JÓZEFA SZUBERTA
Urodził się 21 lutego 1906 roku w Ostrzeszowie k/Poznania. Pochodził z rodziny
liczącej ośmioro dzieci. Ojciec był malarzem pokojowym. Szkołę Podstawową
ukooczył w swojej rodzinnej miejscowości. Egzamin maturalny zdał w Wąbrzeźnie
w 1925 roku. W latach 1925-1928 studiował filozofię klasyczną na Uniwersytecie
w Poznaniu i w Krakowie. W roku 1928 podjął studia teologiczne w Wyższym
Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Święcenia prezbiteratu przyjął 29
czerwca 1933 roku w Katowicach.
Pierwszą posługę duszpasterską pełnił w Chorzowie. Pracował tam 3 lata, jako
katecheta. Na kolejne 3 lata służby Biskup Katowicki skierował go do Wodzisławia,
gdzie był wikariuszem. Od października 1939 roku do maja 1940 roku był
substytutem w Pawłowicach.
Za narodowośd polską i naukę religii w języku polskim w połowie maja 1940 roku
został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachu, a potem do Mathausen.
Został zwolniony 22 listopada 1940 roku i do 1943 roku pracował w katolickiej
księgarni w Katowicach. W czasie okupacji władze niemieckie zakazały mu
sprawowania posługi kapłaoskiej. Mógł odprawiad tylko tzw. "ciche" Msze Święte.
Fot. Ks. Józef Szubert
doktor teologii, kanonik honorowy
(1906-1973)
2
Po wyzwoleniu od maja 1945 roku do sierpnia 1947 roku był administratorem
parafii NMP Wspomożenia Wiernych w Wełnowcu. W 1946 r. uzyskał doktorat z
teologii na Uniwersytecie Jagiellooskim. Prawie przez 26 lat; od 1947 roku aż do
swej śmierci 2.02.1973 roku był proboszczem w Goduli. Bowiem tam dnia 1
września 1947 roku został mianowany administratorem, a 10 października 1947
roku proboszczem parafii Ścięcia Św. Jana Chrzciciela w Goduli - Piekary Śląskie.
Poza posługą duszpasterską pracował także w Sądzie Biskupim, jako obrooca
węzła małżeoskiego, wizytator dziekanów oraz wizytator Zgromadzeo Zakonów
Żeoskich.
Osoba ks. Józefa Szuberta szczególnie przyciągała młodzież. Rozwijało się życie
różnych grup parafialnych. Sprzyjała temu postawa proboszcza, który nie uginał się
władzom komunistycznym. W 1950 roku dwukrotnie został postawiony przed
sądem za wywieszenie flagi papieskiej na wieży kościelnej na Uroczystośd
Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Sprawa karna została umorzona. Również
jego postawa sprawiła, że nie udało się władzom nakłonid godulskich kapłanów do
udziału w zebraniach księży patriotów. 8 listopada 1955 roku ks. Szubert został
aresztowany pod zarzutem przymuszenia do praktyk religijnych. Na początkiem
stycznia 1956 roku Ksiądz Proboszcz urządził w więzieniu dziesięciodniową
głodówkę. Przerwał ją, gdy prokurator poinformował go, że z koocem stycznia ma
opuścid więzienie. Spełniło się to dopiero 13 kwietnia 1956 roku. W czasie
nieobecności ks. proboszcza Józefa Szuberta obowiązki administratora parafii
pełnił wikariusz ks. Jerzy Zielioski.
W 1958 roku ks. Szubert został mianowany kanonikiem honorowym Kapituły
Katedralnej w Katowicach.
Represje władz paostwowych i pobyt w więzieniu pozostawiły ujemny znak na
zdrowiu ks. Szuberta. W 1972 roku poprosił Biskupa Katowickiego o wikariusza
adiutora. Został nim 28 marca 1972 roku ks. Paweł Szolonek pochodzący z Chełmu
Śląskiego, będący wcześniej wikarym w Kaletach. Objęcie urzędu nastąpiło 1
sierpnia 1972 roku.
Ks. kanonik Józef Szubert po powrocie ze szpitala udał się na odpoczynek w
rodzinne strony. W tym czasie ks. Szolonek przystąpił do generalnego remontu
probostwa. Zadbano również o uczczenie 25 rocznicy święceo prezbiteratu ks.
kanonika Józefa Szuberta. W uroczystościach tych wziął udział ks. biskup Juliusz
Bieniek, kazanie wygłosił ks. prałat Konrad Marklowski - proboszcz z Czarnego
Lasu.
3
Dzięki zabiegom ks. Józefa Szuberta uruchomiono Bibliotekę Parafialną - aby
wzbogacid jej zawartośd dołączono do niej książki, które były w posiadaniu
Sodalicji Mariaoskiej Panien.
W 1969 roku rozpoczęła swoją działalnośd parafialna Poradnia Życia Małżeoskiego
i Rodzinnego, którą prowadziła Pani Kunegunda Jaśniok oraz Pani Helena
Krzymczek legitymująca się świadectwem szkolenia odbytego w Kurii Diecezjalnej
w Katowicach.
Ksiądz kanonik Józef Szubert zmożony ciężką chorobą zmarł w nocy 2 lutego 1973
roku. W jego pogrzebie uczestniczyli: ks. biskup Herbert Bednorz, ordynariusz
diecezji katowickiej, który celebrował Mszę świętą i wygłosił przemówienie nad
grobem, ks. biskup Józef Kurpas i ks. biskup Czesław Domin. Po
dwudziestosześcioletniej posłudze w parafii w Goduli ks. kanonik Józef Szubert
został pochowany na cmentarzu parafialnym. W pamięci parafian zapisał się, jako
kapłan skromny i rozmodlony. Parafianie często widzieli go jak rano sam odprawiał
Drogę Krzyżową.
mgr Helena Jęczmionka
MOJE SPOTKANIE Z KSIĘDZEM JÓZEFEM SZUBERTEM W
OBOZIE KONCENTRACYJNYM MATHAUSEN
Pamiętałem swój pierwszy dzieo pracy w kopalni żwiru w K.K., jak nogi uginały się
pode mną, gdy wracaliśmy z pracy. Ale tacy jak on byli potrzebni do tego, by tacy
jak ja mogli uchylad się od pracy. On, ksiądz Józef Szubert w swoim strachu
pracował za mnie i za siebie, bo gdyby wszyscy chcieli pracowad tak jak ja wtedy,
to nie wyładowalibyśmy tego samochodu i przez pół dnia. Tylko, że mnie to nie
obchodziło nawet wówczas nie wiedziałem, że był księdzem i tym się w ogóle nie
martwiłem. Jak wleją, to albo wszystkim, albo temu, którego złapią, że nic nie robi.
Starałem się, żeby mnie nie złapali. Kalkulacja mała - wymaga tylko opanowania
uczucia strachu. Bo ten strach przecież podświadomie przebija się i stara się
człowieka opanowad. W pewnym momencie, gdy kapowie czymś się zajęli, stojąc
w kupie w dośd dużej od nas odległości - postanowiłem uciec z garaży do innej
pracy. Strach był - bo to pierwszy raz i nie wiedziałem, co będzie dalej, jak ucieknę
z tego miejsca. Z kim wrócę do obozu. Tu przecież mnie obliczyli i tu zapisali mój
numer. Pracując u elektryków zauważyłem jednak, że wracając do obozu jedne
grupy, które miały za dużo ludzi, oddawały ich innym, którym brakowało - więc
powinno byd dobrze. Żal mi się zrobiło tego wystraszonego a inteligentnego
człowieka, więc zwróciłem się do w swej prostocie niego mówiąc:
4
- To robota dla głupich, urywajmy się!
- Kiedy ja się boję - odpowiedział mi.
- No to zdechnij nawet na tym wozie, co mnie to obchodzi. Ja się urywam.
Kapowie w dalszym ciągu stali skupieni i nie zwracali na nas uwagi. Zeskoczyłem z
samochodu i szybkim krokiem skierowałem się na schody i po schodach na górę.
Nie pędziłem za szybko, bo to mogło zwrócid czyjąś uwagę. Gdyby mnie złapali śmierd. Gdy już znalazłem się na górze, zastanowiłem się, co robid dalej.
Zastanawiałem się jednak idąc szybkim krokiem przed siebie - sam nie wiedząc,
gdzie i po co. Terenu nie znałem, bo przez pierwsze dwa tygodnie pracy u
elektryków cały czas siedziałem w małym, zamkniętym pomieszczeniu bez okien i
nie miałem pojęcia, co dzieje się wokół mnie na terenie pracy. Czułem, że nie
wolno mi się o nic pytad, nie wolno stad czy rozglądad się. Trzeba iśd szybkim
krokiem, tak jakbym miał przed sobą jakiś określony cel. Mijając jakąś grupę
zobaczyłem leżącą luzem łopatę. Podniosłem ją i już dobra nasza. Ja i łopata to już
razem coś znaczy. Teraz łatwiej będzie chodzid i łatwiej przyczepid się do jakiejś
większej grupy. Wiedziałem już, że łopatą się tylko kopie, a kopanie jest najlepszą z
najgorszych robót. Przylepiłem się wreszcie do jakiejś większej grupy roboczej
kopiącej ziemię. Były to wykopy na fundamenty pod nowe budynki czy baraki.
Śpiewająca robota w porównaniu z budową garażu. Spokojnie, bez wrzasku i
ciągłego bicia kopało się ziemię. Od czasu do czasu dostawało się kijem po plecach
lub w twarz, żeby nam się za bardzo nie nudziło, lecz to bicie nie było
niebezpieczne. Ot - kapo bił, żeby nie wyjśd z wprawy i żeby więźniowie nie
myśleli, że jest im w obozie dobrze. Wieczorem zauważyłem, że w tej samej
sztubie mieszka również facet, z którym pracowałem przed południem. Był to
niepozorny człowiek i dlatego wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Po kolacji
zapytałem go, gdzie pracował po południu.
- Na garażach - odpowiedział.
- Widziałeś, jak ja się urwałem?
- Widziałem, ale ja bym się bał.
- A gdzie jutro staniesz do pracy?
- Też tam pójdę, no bo gdzie mam pójśd?
A to jakiś jełop - pomyślałem sobie - ale gębę ma dośd inteligentną i sympatyczną.
- Czym ty jesteś z zawodu? - zapytałem go zdziwiony.
- Księdzem jestem.
5
No tak, cholera. Niedorajda życiowa.
- Długo się tu nie uchowasz. Jak cię w ciągu miesiąca nie utłuką, to będziesz miał
wyjątkowe szczęście.
A on po tym moim powiedzeniu nie obraził się, nie pogniewał, nie zezłościł, tylko z
wielkim żalem w głosie, żalem człowieka skrzywdzonego przez los odpowiedział
mi: - Tak, kolego. Ja naprawdę jestem bardzo niezaradny. Ja sam sobie przecież
łóżka nie potrafię posład. Ja codziennie za słanie łóżka oddaję swoją kiełbasę.
Żal mi się go zrobiło, a jednocześnie zagrało coś we mnie. Jak to możliwe, żeby
brad jedzenie od człowieka tylko, dlatego, że jest taki niezaradny? To jest w moim
pojęciu oficjalna kradzież jedzenia. Pierwsze bicie było zawsze rano za złe posłanie
łóżka; ten człowiek ze strachu przed biciem oddawał jedzenie. Tak dobrze
pracowad jak on i jeszcze oddawad częśd jedzenia nie organizując go dodatkowo miesiąc życia, nie więcej. Dłużej nie wytrzyma. Ze złością zapytałem go, komu on
daje te kiełbasy. Pokazał mi wielkiego, zezowatego chłopa, którego z widzenia już
zdążyłem poznad. Był on z zawodu murarzem. Podszedłem do niego i głosem
pełnym wściekłości zapytałem go, jak on może brad od człowieka kiełbasę za słanie
łóżka. Gdyby dużo skakał, to byłem wtedy w takim nastroju, że mogłoby dojśd
między nami do bijatyki. Lecz on, jak gdyby tylko zdziwiony, tak mi odpowiedział:
- Przecież on sam mi daje. Najwyżej mogę mu nie sład.
- I nie będziesz słał. Ja mu bez kiełbasy będę słał. Zapytałem tego księdza, czy ma
papierosy.
- Mam jeszcze cztery cygara.
- Palisz?
- Nie.
- Weź jutro rano swoje cygara po apelu w kieszeo, uważaj na mnie i ustaw się do
pracy tam gdzie i ja.
Rano po apelu szybko przeskoczyliśmy do grupy, w której pracowałem dnia
poprzedniego. Nie odcięto nas i poszliśmy do pracy. Ale takiego niełatwo nauczyd
zmiany postępowania w zależności od warunków życiowych. Po rozejściu się
szybko zdobyłem łopatę, a ten został bez żadnego narzędzia pracy i kręci się jak
patyk w przerębli, i nie wie, co ma robid. Wiadomo, co dalej - wpadł kapowi prosto
w oko, a ten pyta go, czy jest tu nowy.
Podszedłem do nich i mówię mu, żeby wyciągał cygara. Wyjąłem mu cygara z ręki i
ze słowami: “to jest mój kolega”, dałem cygara kapowi, a jemu swoją łopatę do
6
ręki, żeby miał czym pracowad. Kapo zabrał cygara i poszedł sobie. Roześmiałem
się, gdy pomyślałem sobie, że dając cygara powiedziałem: “to jest mój kolega”. To
nie ma żadnego znaczenia, argumentem tym razem były cygara. Był to typ małego
kapa, nie z kategorii bandytów - władców obozu. Jemu nieczęsto trafiała się okazja
otrzymad coś od więźniów, bo grupa jego składała się z muzułmanów, którzy sami
nic nie mieli. Gdyby mój “protegowany” nie wpadł mu w oko, mógłby sobie za te
cztery cygara kupid chleba. Trudno. Przepadło. On i tak był szczęśliwy, że ma teraz
taką lekką robotę.
Poszukałem dla siebie łopaty i przyszedłem pracowad do niego. Chciałem sobie z
nim pogadad, dowiedzied się czegoś o jego życiu, jakie warunki trzeba było mied
przed wojną, żeby byd takim - mówiąc grzecznie - niezaradnym.
Okazało się, że mój podopieczny nazywa się Józef Szubert, lat 34, jest Ślązakiem i
był księdzem w Wodzisławiu. Do Mauthausen przyjechał z Dachau tym samym
transportem, co ja. W Dachau był na bloku nie pracujących. Łóżek na tych blokach
nie słali. Wystarczyło tylko jako tako rozłożyd koc.
NIEZWYKŁA PRZYJAŹŃ
W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak
trochę łobuzowaty, niewierzący - zyskuję przyjaźo inteligenta; człowieka wielkiej
wiary, jak to ja nazywam – sympatycznego acz drętwego księdza.
Niepraktykującym katolikiem byłem od czternastego roku swego życia. Nie
wierzyłem w żadne dogmaty wiary, lecz wierzyłem w jakąś siłę wyższą, Boga, siłę
kierującą wszystkim na świecie. W obozie, gdy popatrzyłem na tę mordownię,
przestałem wierzyd zupełnie. Inni, którym zdawało się, że nie wierzą, w obozie
raptem zapałali wielką miłością do Boga. Ja w pracy kręciłem głową i oczami i w
ten sposób często unikałem bicia, inny zamodlił się i nie wiedział, co się wokół
niego dzieje, aż dopiero kiedy dostał kołkiem w łeb, to oprzytomniał, albo już nie
miał czasu, tylko szedł do nieba z modlitwą na ustach. Przed wojną i po wojnie
nigdy nie bluźniłem tak, jak bluźniłem w obozie. Krzyczeli nieraz na mnie kupą:
“Zamknij mordę, czego ty tak bluźnisz!”
- “To wy módlcie się za siebie i za mnie, a ja będę klął za siebie i za was wszystkich”
- odpowiadałem.
Gdy kiedyś w złości kląłem cały świat i jego okolice - Szubert nie wytrzymał i pyta
mnie: - Stasiek, jak ty się Boga nie boisz?
7
- Ty wierzysz w to, że jest Bóg? To powiedz mi, gdzie on jest? Tu go nie ma na
pewno. Przecież tu nawet ptak nie przyleci, bo nie ma po co.
- Bóg jest wszędzie - odpowiedział ksiądz Szubert.
- Tak? No to jeśli nawet tu jest, to nie w takich ciuchach jak my, deszcz mu na łeb
nie leci i nikt go kołkiem po grzbiecie nie bije. Jeśli jest Bóg, to niech we mnie w tej
chwili piorun strzeli - bo sam na druty nie pójdę.
Przypominam sobie, że akurat wtedy dwa tygodnie prawie bez przerwy padał
deszcz. Zmoczeni do ostatniej nitki wracaliśmy z pracy do obozu. Rozbieraliśmy się
do naga. Na dworze wykręcaliśmy we dwóch ubrania. Mokre ubrania pod łóżka, a
my do łóżek. Rano mokre ubrania zakładaliśmy na siebie i znów na deszcz do
roboty. Mogło wtedy zgniewad człowieka? Mogło. Można było kląd wszystko i
wszystkich z Bogiem włącznie? Można było. Toteż kląłem bez przerwy i cieszyło
mnie, jak inni boją się, żeby za moje bluźnienie Bóg ich nie pokarał, tak jakby Bóg
mógł sprawid coś więcej od deszczu, którym nas moczył codziennie przez dwa
tygodnie.
Do klęcia miałem wybitny talent. To, co opisuję, nie może byd opisane dosłownie,
bo wyrazy, które u mnie były na porządku dziennym, przy każdej okazji, nie nadają
się do pisania, a wiele osób może by ich nie zrozumiało, bo nie figurują one w
żadnym słowniku. Pracował ksiądz Szubert nad tym, żeby mnie oduczyd kląd, ale to
nic nie pomogło.
Podam taki przykład: Czterech nas pchało duży wózek z ziemią. Trzech pchało, a
czwarty uwiesił się przy nim i trzech musiało go ciągnąd. Założyłem mu większą
mowę, kiedy, gdzie i jak należy się obijad. Mówiłem mu, że jeśli wózek musi jechad,
to musimy go razem pchad. Przy łopacie albo gdy wozi się coś pojedynczo, obija
się, jak ci się podoba. Za chwilę widzę, że wisi znów przy wózku.
- No! Pchajże, ty! - i zatrzymałem się z dalszą mową, bo nie chciałem kląd.
Tak powtarzało się kilka razy. Wreszcie nie wytrzymałem i wyjechałem z całą
artystyczną wiązanką.
- Stachu, czego ty klniesz! - woła ksiądz Szubert.
A ten po otrzymaniu wiązanki pcha uczciwie.
- Widzisz, Józiu, to tacy... - tu odpowiedni dobór słów - ludzie, że innej mowy nie
rozumieją... - itd. Istna artystyczna przeplatanka słów języka polskiego literackiego
i nieliterackiego.
8
- No patrz, Józiu, jak teraz dobrze pcha, a jak mu grzecznie mówiłem dziesięd razy,
to nie rozumiał.
Nienawidziłem księży od czasu, gdy w 1938 r. po śmierci ojca ksiądz odmówił
pójścia za zwłokami dlatego, że były czerwone sztandary. Mnie ksiądz nie był
potrzebny, ojcu też nie, bo był niewierzący, lecz zamówiłem księdza na prośbę
mojej wierzącej matki. Ja zadecydowałem wtedy szybko: nie chce iśd, to pies z nim
taocował – idą sztandary. Lecz od tamtej chwili znienawidziłem ich, gdy przedtem
byli mi tylko zupełnie obojętni i śmieszni. Tamten ksiądz “nawrócił” wtedy jedną
duszyczkę, tzn. mnie, na drogę nienawiści do kleru. Ksiądz Szubert natomiast
pociągnął mnie swoją niezaradnością. Miałem z nim zabawę, a zarazem uczucie
obowiązku opiekowania się nim.
Wiedziałem, że jeśli ja przestanę opiekowad się nim - zginie. Czułbym się wtedy
winnym w pewnym stopniu jego śmierci. Gdyby mnie zraził jakimś złym
postępkiem, gdyby za spowiadanie ludzi w obozie brał częśd wyżywienia więźnia,
chleb lub kiełbasę - jak robili prawie wszyscy księża, a przynajmniej ci wszyscy,
których znałem miałbym wtedy ręce rozwiązane.
Lecz ten ksiądz był cały uduchowiony. Wierzył w to, co robił, i to, mimo różnicy
naszych przekonao, podobało mi się to w nim. Opieka moja nad nim nie miała
charakteru materialnego. Organizowaną żywnością dzieliłem się tylko ze Stefkiem
Krukowskim, z nikim więcej, Szubert też mi nic nie dawał. Kilka razy, gdy kupił
chleb za otrzymane na kantynę papierosy, chciał dad mi kawałek, lecz
odmawiałem, bo i tak ja miałem więcej jedzenia jak on, a on mimo wszystkich
moich nauk zawsze pracował uczciwie. Chodziło o to, żeby go wcisnąd do lżejszej
pracy. I moją rolą było tak kręcid, żeby uchronid go przed niepotrzebnym i
możliwym do uniknięcia biciem. Jak to wyglądało w praktyce?
Jak już wspomniałem, robiliśmy przy pchaniu wózków. Wózek pchały 4 osoby i
pchaliśmy wszyscy z tyłu. Ja zawsze czujnie obserwowałem teren, żeby wcześnie
wyczud, skąd grozi niebezpieczeostwo. W pewnym momencie między szopami po
lewej stronie, jeszcze daleko przed nami, mignęła sylwetka esesmana z kołkiem w
ręku. Szedł w kierunku toru kolejki. Wiadomo, że spotkamy się z nim przy torze.
Jeśli jest to człowiek pracujący lepiej prawą ręką, to będzie bił stojąc po lewej
stronie wózka. Szubert i ja pchaliśmy wózek idąc po jego lewej stronie. Bez słowa
daję mu znak, żeby przeszedł na prawą stronę. Sam przesunąłem się do przodu po
prawej stronie, a Szubert pchał z tyłu po prawej stronie. Wózki pchaliśmy grupami
po 10-15 wózków, jeden za drugim.
9
Wyczułem dobrze. Przed nami wyszedł esesman i wali po kolei wszystkich, którzy
pchają wózki przechodząc obok niego. Wali wszystkich, którzy idą po lewej stronie,
a ja idę po prawej i ksiądz Szubert też po prawej. Przechodząc na prawą stronę
wiedziałem dobrze, że jeśli będzie bił, to tych po lewej stronie - a mimo to nie
ostrzegłem ich, no bo jeśli już ktoś musi dostad, to niech dostaną inni, a ja nie.
Gdybym ostrzegł wcześniej, wtedy wszyscy chcieliby byd po prawej stronie.
Zrobiłby się bałagan i dostalibyśmy wszyscy jeszcze lepsze grzanie, bo miałby już za
co bid, a tak to bije tylko dla przyjemności i urozmaicenia życia sobie i nam.
Gdy widziałem, że przy robocie zaczyna byd gorąco biorę księdza Józefa za rękę i
urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też,
że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda. Ja znów radziłem mu, żeby,
jeśli chce żyd, więcej myślał o tym, co robi. Gdy ksiądz Szubert po kilku dniach
ulokował się wreszcie w możliwej pracy, poszedłem dalej swoją drogą żyjąc na
swój, odmienny od innych sposób.
Na jesieni Stefek Krakowski został wysłany karnie do pracy w kamieniołomach, a
wkrótce po nim wyznaczono tam też księdza Szuberta. - Niedobrze - pomyślałem
sobie. – Na pewno trafi znów do najgorszej pracy i mogą go tam zatłuc. Okazało
się, że miałem rację. Wieczorem żalił się, do jakiej okropnej grupy został
przydzielony. Trafił do grupy, która budowała kolejkę linową nad kamieniołomem.
Kapem był tam bandyta, który starał się mied u siebie ludzi otrzymujących
kantynę. Miał spisane ich numery i z jakich są bloków. Sprawdzał na blokach, kto
będzie fasował papierosy, i w dniu fasowania kazał oddawad sobie całą kantynę.
Jeśli ktoś nie dał, mógł byd pewien, że za kilka dni znajdzie się w krematorium. Gdy
ktoś miał nieszczęście mied złoty ząb i pracowad u niego, szybko go stracił. Jeśli nie
oddał go dobrowolnie - to już po kilku dniach kapo wyrywał mu sam, ale żeby nie
mógł iśd na skargę, to przedtem zabijał go. I do takiego właśnie przyjemniaka trafił
ksiądz Szubert. Źle. Trzeba coś robid, żeby go wyciągnąd z tej grupy. A tu już
nieszczęście: kapo sprawdził, że Szubert ma kantynę, i już powiedział, że ma mu ją
oddad w dniu fasowania, bo jak nie odda, to trup. Ksiądz Szubert powiedział, że
odda. To już dobrze, bo przynajmniej do dnia fasowania będzie miał względny
spokój, a ja pewnośd, że kapo nie zabije go, żeby nie stracid kantyny!
Trzeciego dnia pracy księdza Szuberta w kamieniołomach zwróciłem się do
szrajbera blokowego Sroki, żeby zapisał mnie do pracy w kamieniołomach.
Popatrzył na mnie jak na wariata - a może jak na nieboszczyka, bo każdy pracujący
w kamieniołomach oddałby pół życia za to, żeby się z nich wydostad. Zaczął mi
odradzad, lecz powiedziałem mu, że chodzi mi o Szuberta, więc w koocu zgodził
10
się. Powiedział mi, że jeśli będę chciał wydostad się znów na górę, to on mi
pomoże.
Ktoś może zapytad, skąd miałem takie uważanie u Sroki. Odpowiem jednym
zdaniem; granie na mandolinie i humor, który mnie nigdy nie opuszczał, zaczęły już
dawad wyniki i łatwiej niż inni mogłem już załatwiad różne sprawy na bloku.
Następnego dnia ustawiłem się do grupy, w której pracował ksiądz Szubert. Do
kamieniołomów schodziliśmy po tych olbrzymich schodach na dół - a po innych
wąskich schodach wchodziliśmy znów na górę - i tam dłubaliśmy się w ziemi i
kamieniach szykując teren na budowę wieży do wyciągu dla kolejki linowej, która
miała transportowad z kamieniołomu kamienie potrzebne do obróbki. Praca
wesoła - nie wiadomo było nigdy, ile i za co dostanie się kołkiem.
Na obiad schodziliśmy na dół, a po obiedzie znów do góry. Po pracy zbiórka na
dole i znów do góry po głównych schodach do obozu. W ten sposób wchodziliśmy
trzy razy dziennie na te wysokie schody.
Następnego dnia niewiele brakowało, żebym został prawidłowym nieboszczykiem
rozklepanym na placek. Po południu, gdy do kooca pracy pozostawała jeszcze
godzina czasu, przyszedł do naszego kapa jakiś cywilny majster i coś z nim na boku
rozmawiał.
Po tej rozmowie kapo krzyknął głośno: - Godzina sportu dla Polaków! - i wyznaczył
cztery osoby do noszenia trag. Były to nosiłki, w których nosiło się ziemię lub
kamienie, coś w rodzaju pudel umocowanych na dwóch drążkach. W tej pierwszej
czwórce był i ksiądz Szubert. Pomyślałem sobie, że jeśli to ma byd godzina sportu,
to będzie tu niezły popęd, więc ksiądz Szubert może się załamad i nie wytrzymad
tempa. A upaśd przy pracy - to bardzo niezdrowo, można się już nie podnieśd.
Chwila wahania - podszedłem, odsunąłem księdza Szuberta i sam stanąłem na jego
miejscu z tyłu, przy tradze. No i rozpoczął się sport. Przed zakooczeniem pracy
musieliśmy zasypad ziemia kabel założony w skalną ścianę, który wieczorem miał
spowodowad wybuch i obsunięcie ściany na całej wysokości. Dźwigaliśmy ziemię
tragami, przynosząc ją z odległości 50 metrów cały czas biegiem i nad samą
krawędzią kamieniołomu. Ściana miała kilkadziesiąt metrów wysokości i była w
tym miejscu zupełnie prostopadła. Biegiem nosiliśmy ziemię, a kapo ganiał razem z
nami i bił bez przerwy kijem po plecach, rękach, głowach i twarzach. My
stawialiśmy tragę na ziemi, żeby inni napełnili ją ziemią, a kapo w tym czasie nas
bił. Szybko nachylaliśmy się po tragę i łapaliśmy ją nie patrząc, że jeszcze ją ładują.
11
Jedna, dwie łopaty ziemi w twarz i na głowę i biegiem nad samą krawędzią, a kapo
za nami i bije bez przerwy.
Po kilkunastu minutach spostrzegłem, że godziny nie wytrzymam. Utłucze mnie pomyślałem. - Dobrze, ale i ciebie, bandyto, też szlag trafi, a mnie będzie
przyjemniej iśd do nieba w takim towarzystwie.
Kapo był małego wzrostu. Postanowiłem, gdy będzie tuż przy mnie, złapad go wpół
i przewrócid się do tyłu. Jak się uda, to fruwamy wtedy razem na dno
kamieniołomu, a tam już klops, placek, koniec. Zacząłem się na niego czaid, lecz za
każdym razem, gdy bił i przebiegał obok mnie, był trochę za daleko i bałem się, że
jak go złapię, to mi się wyrwie, bo to przecież silne, wyżarte bydlę. Nie wiem, jak
by to się wreszcie skooczyło, bo nagle - stop. Odesłał nas do łopat, a wybrał
następnych czterech, z którymi robił to samo, co z nami, ganiał i bez przerwy bił.
Po nich jeszcze gonił dwa razy po czterech ludzi. Z tych szesnastu trzech trzeba
było już na plecach przynieśd do obozu. Ja miałem kilka guzów od kija, a całą
głowę i twarz miałem umazaną krwią. Księdzu Szubertowi udało się. Kapo nie
wyznaczał go już do żadnej grupy. Tym razem wymigałem się od śmierci.
Następnego dnia, gdy już przed zakooczeniem pracy zeszliśmy na dół do
kamieniołomu, okazało się, że zeszliśmy co najmniej godzinę za wcześnie. Kapo
został jeszcze na górze. Nie wiedzieliśmy, co robid, więc stanęliśmy w kupie i
czekamy na zakooczenie pracy. Napatoczył się jakiś esesman. Gdy mu
wytłumaczyli, dlaczego stoimy i nic nie robimy, kazał nam ładowad na wózki
wywrotki kamienie dla młyna. Gdy ładowaliśmy kamienie, wpadł między nas jakiś
bandyta kapo - wielki, rudy, szczerbaty. Miał on w ręku kawał trzonka od łopaty,
którym walił nas po głowach. Wszystkich - w łeb, w łeb, w łeb i popędził dalej.
Wtedy wszyscy jak na komendę przestali pracowad, tylko każdy zdjął czapkę i
macał się po uderzonym miejscu - ma guza czy nie ma. Pomacałem się też przez
czapkę - guz jest, i to nawet spory, nie spuszczałem jednak kapa z oczu.
Nie oglądał się wcale i znikł mi z oczu za pobliską szopą. Byłem taki zły na kapa, że
chociaż już poszedł, dalej patrzyłem w tym kierunku, gdzie on poszedł, za szopę. I
co to? Widzę, że na samym dole - pół metra od ziemi - coś się wysuwa zza szopy;
rudy łeb kapa. Że rudy, to tylko się domyśliłem, bo z tej odległości już ciężko było
odróżnid kolor włosów. Domyśliłem się, że schylony mocno do ziemi, podgląda, co
my robimy. Był to dobrze mi znany z zabaw lat dziecinnych trick: jak chciałem coś
podglądad zza rogu, to kładłem się na ziemi i wtedy trudniej było mnie zauważyd.
Jak go zobaczyłem, a widzę też, że nikt nic nie robi, pomyślałem sobie, że będzie
12
bił. Patrzę, gdzie jest i co robi ksiądz Szubert. Podchodzę do niego, daję mu znak i
ciągnę go dyskretnie w stronę wózków, a on zdjął czapkę i mówi:
- Mój Boże kochany - i za co on mnie uderzył?
- Tak, pytaj się Boga, to cię walnie jeszcze raz w głowę i cię zabije. Chodź tu za
wózki, bo będzie znów bił.
Po drugiej stronie wózków była długa i wysoka kupa kamieni. Przeszliśmy między
wózkami niby po to, żeby ładowad kamienie z tamtej strony wózków. W chwilę
później wyskoczyło to rude bydlę i jak zaczął operowad po głowach tym swoim
uciętym kijem od łopaty. Ksiądz Szubert martwił się, że o nim zapomniano,
bowiem wielu księży w tym czasie zwalniano z obozu. Powracali oni do swych
parafii. Poradziłem mu, żeby zakręcił się koło szrajbsztuby i jak zobaczy
raportoficera, żeby mu się przypomniał. Tak też zrobił i już po niespełna trzech
dniach w czasie rannego apelu został wywołany. Wiedziałem, że do domu. Tego
dnia, pracując na górze, często kręciłem się w pobliżu bramy, żeby zobaczyd go już
po cywilnemu. Gdy znów przechodziłem w pobliżu bramy, widzę, stoi ksiądz Józio.
W futrze, z kapeluszem w ręku, przy nim walizka.
- Cześd, Józiu! Trzymaj się! - Zawołałem przez druty.
Na to on zrobił dyskretny znak krzyża i cicho powiedział:
- No, Stachu, ja o tobie nigdy nie zapomnę.
- Możesz gadad - pomyślałem. - Już ja wiem, jak to ci, co wychodzą, nie zapominają
o tych, którzy tu zostają.
Tym razem omyliłem się. Ksiądz Józef Szubert wyjechał w pierwszej połowie
grudnia. Za kilka dni otrzymałem już od niego pierwsze pieniądze i otrzymywałem
ich tyle, że do kooca pobytu w obozie na swym koncie miałem sporą sumę
pieniędzy. Jeszcze przed świętami otrzymałem od niego paczkę żywnościową, po
świętach drugą, w Gusen trzecią, a czwartej już mi nie oddali. Każdego roku
otrzymywałem od niego paczkę odzieżową, a gdy od 1943 r. wolno było przysyład
paczki w nieokreślonej ilości i wadze, otrzymywałem dwie paczki tygodniowo,
każda około 2-3 kg wagi. Paczki te miały taką zawartośd, że nie mieli co z nich
ukraśd i zawsze otrzymywałem je w całości. Ksiądz Szubert spowodował przysłanie
mi do Gusen mandoliny, która stała się zaczątkiem zespołu muzycznego.
Otrzymywałem dużo paczek od obcych mi ludzi ze Śląska. Z Wodzisławia przysyłali
mi: Gertruda Glormes i Emilia Tatuś - te przysyłały mi paczki każdego miesiąca.
Inni, z Rybnika, z Piekar i innych miejscowości, przysyłali mi po jednej paczce,
13
czasem z jakiejś miejscowości otrzymywałem kilka, lecz nazwisko nadawcy na
każdej paczce było inne.
Wysyłanie tych paczek organizował ksiądz Szubert.
Zorganizował on też pomoc dla mojej matki i siostry. Każdego miesiąca
otrzymywały one od niego od kilkudziesięciu do kilkuset marek. Zastanawiałem się
nieraz, co też on myśli o tym, że minął rok - ja żyję, dwa lata - ja żyję, trzy - żyję,
cztery - jeszcze żyję i w koocu po pięciu latach, 10 VII 1945 r., zjawiłem się u niego
w Katowicach.
Poznał mnie. A poznad mnie wtedy było ciężko, bo chociaż miałem dopiero
ukooczone 27 lat, nikt, kto mnie nie znał, nie liczył mi mniej jak 42-45 lat.
Przykład właściwego księdza, jakim był Józef Szubert pokazał, że potrafił on
pamiętad o tym, kto mu w miarę swojego sprytu i umiejętności pomógł.
PRZYKŁAD KSIĘDZA NIE DO NAŚLADOWANIA
Nie można było powiedzied tego o innych księżach. Podam inny przykry przykład:
Kapem kamieniarzy w Mauthausen był Emil - Ślązak, który siedział już kilka lat w
obozie. Był on wielkim opiekunem księży. Otoczył opieką również księdza B., który
pochodził z tej samej miejscowości, gdzie mieszkała jego żona Emila i syn. Ksiądz B.
obiecywał zawsze Emilowi, że gdyby go zwolnili, to zaopiekuje się jego żoną, a
syna będzie kształcił. Gdy B. zwalniali, Emil poprosił go, czy nie mógłby zostawid
mu swoich rękawiczek. Odmówił, mówiąc, że jemu przecież, jak wyjdzie z obozu,
rękawiczki też będą potrzebne. Mówił mi Krukowski jeszcze w Mauthausen i kilka
razy powtórzył mi to już w Warszawie, że Emil żalił się na B. Gdy żona Emila
odwiedziła B., żeby się czegoś o mężu dowiedzied, ten wcale z nią nie rozmawiał,
lecz kazał ją wygnad i więcej do niego nie wpuszczad. O, to jest dopiero właściwie
pojęta przez niektórych ludzi wdzięcznośd za uratowanie im życia. Bo w tym
przypadku spokojnie mogę twierdzid, że Emil tym księżom, którymi się opiekował,
uratował życie. Nic nie robili, tylko grzali się przy ogniu w szopach, w których
pracowali kamieniarze, a jeszcze dostawali od Emila żarcie. Nie byli narażeni na
ciężką pracę i bicie, nie chodzili głodni.
Takich ludzi jak ksiądz Szubert mało można było spotkad. Mówiłem już o tym, że
ksiądz Józef Szubert spowiadał ludzi bezinteresownie. Inni brali za spowiedź porcję
kiełbasy, margaryny lub pół porcji chleba. Taka była cena.
Gdy w roku 1949 odwiedziłem ks. Józefa Szuberta i w rozmowie poruszyliśmy ten
temat, ks. Szubert starał się tłumaczyd ich mówiąc, że “przecież oni też chcieli żyd”.
14
- A ty nie chciałeś żyd? - Spytałem go. - Więc dlaczego ty tego nie robiłeś?
Dlaczego ty nie brałeś?
Nie odpowiedział mi na to.
Nie wiem, dlaczego ci, którzy dokładnie a wręcz drobiazgowo opisują życie w
obozach, nigdy tematu tego nie poruszyli. Może dlatego, że ci wszyscy piszący,
którzy opisują życie w obozach, siedzieli w nich dopiero od 1943 r. Jeden Gustaw
Morcinek przesiedział całe 5 lat - reszta to “milionerzy”, jak z lekceważeniem
starzy więźniowie nazywali tych, którzy przyszli późno do obozu. Nazywano ich
“milionerami” tylko dlatego, że mieli olbrzymie numery, gdy starzy więźniowie
mieli małe numery. Gdy czytałem książkę Laffitte a „Życie to walka”, w której
opisuje on życie w Mauthausen, do którego przywieziony został w 1943 r. w lecie
czy też na jesieni - w pewnym momencie serdecznie się roześmiałem.
Pisał on – nie wiem, czy dosłownie tak, jak ja to powtarzam, lecz sens jest ten sam.
A więc pisał on tak: “Po trzech tygodniach zaczęły przychodzid pierwsze paczki
żywnościowe i był to już najwyższy czas, bo niektórzy z nas zaczęli już słabnąd”.
Wierzę w to, że zaczęli słabnąd - lecz uśmiałem się z tych trzech tygodni. My na
paczki czekaliśmy prawie trzy lata, oficjalnie wolno było przysyład tylko jedną
kilogramową paczkę na święta Bożego Narodzenia. W Mauthausen w 1940 r.,
tylko Ślązacy otrzymywali paczki częściej. Jeśli ktoś omijając przepisy wysyłał
więcej paczek, to więzieo mógł je dostad. W opowiadaniu moim będzie mowa i o
tym, jaki przełom w życiu obozowym spowodowały przysyłane paczki.
Odbiegłem daleko od tematu, lecz jak już zacząłem opisywad moje życie obozowe
z księdzem Józefem Szubertem, to chciałem już ten temat doprowadzid do kooca.
Źródło:
 "Pięć lat Kacetu" - Stanisław Grzesiuk. Wydawnictwo Książka i Wiedza, Wyd. III 1964
roku. Czytaj od strony 109.
 "Pięć lat Kacetu" - Stanisław Grzesiuk. Czytaj od strony od 83-96 z publikacji
internetowej PDF.- KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl
ZAKOŃCZENIE
Kończąc to rozważanie niezwykłej obozowej przyjaźni dwu osób; kapłana i
osoby świeckiej wówczas niewierzącej; należy nawiązać do słów Jezusa „Żyj
całkowicie w królestwie twego wnętrza” wypowiedzianych do Gabrieli Bossie w
marcu 1939 roku a dotyczących modlitwy i dziś aktualnej za wszystkich kapłanów;
'O MÓJ JEZU UMIŁOWANY, NAJWYŻSZY KAPŁANIE, ZMIŁUJ SIĘ
NAD TWYMI BRAĆMI KAPŁANAMI'.AMEN. (Mów do mnie tak zawsze - Jezus)
15

Podobne dokumenty