Świadkowie mówią: prawdziwa miłość Karola miała na imię Irena

Transkrypt

Świadkowie mówią: prawdziwa miłość Karola miała na imię Irena
Świadkowie mówią: prawdziwa miłość Karola miała na imię Irena
KOCHANKA WOJTYŁY
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
! Str. 3
Nr 25 (485) 25 CZERWCA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
„Niech zstąpi Duch Twój i odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi”
– powiedział papa JPII w 1979 roku. Księża potraktowali to
jak rozkaz – i odmieniają. Z polskiego na watykańskie.
Wyłudzili już setki tysięcy hektarów ziemi. Tej ziemi.
! Str. 11, 12, 13
! Str. 7
! Str. 21
ISSN 1509-460X
! Str. 6
2
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Czy wiedzieliście, że mamy w kraju aż 69 procent zupełnie mądrych obywateli?! Tylu bowiem – według najnowszego sondażu CBOS – fatalnie ocenia działalność prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 22 procent patrzy w Kaczora jak w obrazek. Jaki
to typ ludzi? Wystarczy popatrzeć na Fotygę i Kamińskiego...
Z wyliczeń GUS wynika, że w tym roku ubezpieczenia i składki zdrowotne księży, zakonników i zakonnic pochłoną... 90 milionów zł. Słowo „pochłoną” należy rozumieć tak, że pokryjemy je my, z naszych podatków. W rewanżu duchowni złupią
Polaków za swoje czary-mary, zbiorą tacę, zabiorą ziemię...
Ale jak się chce mieć pasożyta, to trzeba go utrzymywać.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że Jarosław Kaczyński jest „najstraszniejszym ze strasznych europejskich twardogłowych konserwatystów”. Po tej publikacji PiS zażądał od Sikorskiego ostrej reakcji polskiej dyplomacji. No i ma Radek
problem. Bo jak tu dyskutować z faktami?
25 lat posiedzi w więzieniu naukowiec, który zdecyduje się eksperymentować z ludzkimi embrionami, a 3 lata – wszyscy mający cokolwiek wspólnego z zapłodnieniem in vitro. Projekt takiej ustawy (społeczny, podpisany przez 160 tys. fanów Rydzyka i popierany przez PiS) trafił do Sejmu. Mówi jeszcze o tym,
że zapłodnienie może nastąpić tylko w organizmie matki. Tak
więc 3,5 miliona ludzi na świecie, żyjących dzięki in vitro, poczęło się w sposób cudowny.
Wanda Półtawska „znała najbardziej straszliwe tajemnice pontyfikatu Jana Pawła II” – pisze „La Stampa”. Dziennik uważa
(my sięgamy do źródeł – str. 3), że Wojtyła miał wielkie nabożeństwo do jednego z aniołów. Takiego z łukiem i strzałami.
W Polsce nie ma cenzury? Od ponad roku leży na półce film
Wandy Różyckiej-Zborowskiej pt. „Duśka”. Dokumentuje on
bardzo osobiste wyznania wspomnianej wcześniej Półtawskiej.
Dotyczące oczywiście Karola Wojtyły. Emisji dokumentu odmówiły wszystkie po kolei telewizje.
W programie TVN „Uwaga” dziennikarz TVN24 Bogdan Rymanowski przyznał, że dzieci posyła do szkoły prowadzonej
przez Opus Dei. Warto o tym pamiętać, kiedy tak „rzetelnie”
i „bezstronnie” prowadzi swoje programy
Łódzki magistrat kierowany przez prezydenta Jerzego Kropiwnickiego wydał okólnik zakazujący... psom szczekać. Całą dobę. Ani jednego hau, hau. Pod karą grzywny! Newsa podano
m.in. w wiadomościach BBC, komentując ironicznie, że na wieść
o tym psy mogą się wściec.
Sąd Okręgowy w Bydgoszczy utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji, skazujący franciszkanina Krzysztofa P. z Pakości
koło Inowrocławia na 4,5 roku więzienia za molestowanie seksualne ministranta. Chłopiec miał zaledwie 10 lat, gdy mnich
zaczął go deprawować.
„Kościół powinien zarażać” – powiedział Katolickiej Agencji
Informacyjnej biskup Wiesław Mering. Trochę nas to przeraziło i skłoniło do zastanowienia, czy mamy wybór pomiędzy
dżumą a cholerą?
8 tysięcy osób wzięło udział w jasnogórskiej pielgrzymce pracowników Poczty Polskiej. Spotkanie – jak głosił oficjalny komunikat – było okazją do dziękczynienia. Niewykluczone, że
wkrótce na Jasną Górę ruszy pielgrzymka klientów poczty, co
będzie okazją do... złorzeczenia.
Powoli, specjalnie wyznaczoną trasą, tak żeby wszyscy mogli go
zobaczyć, przejechał ulicami Warszawy nowy ambulans do poboru krwi. Skąd taka estyma dla karetki? Bo miasto nadało jej
imię Jana Pawła II. Podobno w kolejce do podobnej prezentacji czekają już klawisze z więźniarką imienia JPII i żałobnicy z karawanem tego samego patrona.
Na dziedzińcu Kliniki Gemelli w Rzymie stanie 3-metrowy pomnik JPII. Odsłoni go 30 czerwca kard. Stanisław Dziwisz,
który w Rzymie bawi częściej niż w Warszawie czy Częstochowie. Za kilka lat obecny kamerdyner Dziwisza, ks. Nęcek, też
pewnie będzie odsłaniał pomniki szefa (jeden już stoi w Rabie
Wyżnej). Błogosławieni ubodzy duchem – mówi Pismo.
W izraelskim mieście Ramla jest kościół, a w nim ikona przedstawiająca świętego Jerzego. Do obrazka pielgrzymują obecnie
tysiące wiernych, bo ponoć kapie z niego... olej. „W ten sposób Bóg chce nam powiedzieć, że coraz bardziej oddalamy się
od niego” – oświadczył miejscowy proboszcz. Może jednak źle
odczytał ten oryginalny znak czasu? My stawiamy raczej na spadek cen ropy.
Na kryzys są różne sposoby, np. takie, że kryzysu nie ma. Burmistrz regionu noginskiego (niedaleko Moskwy) wydał zarządzenie, że nikomu nie wolno używać słowa „kryzys”. Za wypowiedzenie tego słowa grozi wyrzucenie z pracy. No i patrzcie
państwo. Jak ręką odjął. Był kryzys i nie ma kryzysu.
Sąd Arabii Saudyjskiej (wiernego sojusznika USA, a tym samym i Polski) prowadzi proces o zabicie... mrówki. Okazuje się,
że zabijania tych stworzeń zakazuje któryś z wersetów Koranu.
„Mordercą” jest turysta obcokrajowiec, a świadkiem „mordu”
– pewien Arab. Czas przestać się śmiać. Zbrodniarz został aresztowany i grozi mu do 15 lat więzienia.
Bracia gorsi
to fragment listu Pani Ireny S.: „Czytam regularnie „FiM”.
Nie miałam styczności z dużą ilością księży, ale na
pewno są też dobrzy kapłani i pasterze. A Wy piszecie tylko o tych złych. Chciałabym przeczytać wreszcie coś miłego i dobrego”.
Po raz kolejny zabrałem się więc do szukania „miłych”
informacji na temat Kościoła. Już od lat powtarzam dziennikarzom: złapcie mi jakiegoś dobrego księdza i opiszcie go.
Może być nawet babiarz lub gej, byle nie zdzierał z ludzi, był
społecznikiem, dusza-człowiekiem. Przecież muszą gdzieś się
tacy chować. No i znajdują – średnio jednego na rok. W końcu jednak – myślę sobie – po co się zrywać? Proszę zauważyć, Pani Irenko, że o Kościele i księżach wszyscy mówią
i piszą (poza „FiM” i „NIE”) pozytywnie, często przy tym kłamiąc. To prawdziwy, światowy ewenement. Tylko święte
krowy w Indiach mają tak dobrą prasę. O ile jeszcze od
wielkiego dzwonu dostaje się jakiemuś księdzu, to
już biskupi są w Katolandzie nietykalni.
A przecież kierują ogromną, starą i zdeprawowaną firmą. Bez
przerwy przekraczają
swoje kompetencje, politykują, szabrują publiczne mienie. Każda organizacja poza episkopatem
poddawana jest permanentnym kontrolom i krytyce. Wyobraźmy sobie, że podobne nadużycia są udziałem jakiejś partii, policji, giełdy, rządu czy choćby ZUS-u. To byłby koniec każdej z tych instytucji!
Mimo wszystko – dla Pani Irenki – postanowiłem przewertować kilka katolickich pism; może tam znajdę jakiś przykład pozytywnego działania. Owszem, znalazłem – wiele numerów kont, na które trzeba wpłacać pieniądze dla potrzebujących, ale ponieważ wiem, na co te pieniądze są przeznaczane i jak rozliczane, raczej nie zaliczę tego do „miłych”
informacji. Poza tym trafiałem na teksty jątrzące, polityczne,
apologetyczne, mistyczne lub przekłamujące treść Biblii.
I kiedy miałem już sobie dać spokój trafiłem na TO.
Artykuł z „Gościa Niedzielnego” nosi tytuł „Prawa nieludzkie”. A chodzi o prawa przyznawane zwierzętom, bo
– zdaniem autora – nieludzkie jest nadawanie im praw. Jakichkolwiek praw, gdyż każde dziecko wie, że żadne zwierzę nie korzysta z praw człowieka. Ale niech tekst mówi
sam za siebie. Zaczyna się skądinąd niezłym humorem: „Trzej
faceci piją piwo. – Moja żona jest taka gruba, że musiałem
kupić większy samochód – mówi jeden. – A ja kupiłem busa, żeby się moja zmieściła – mówi drugi. – A ja już nie
mam żony – pociąga nosem trzeci. – Co się stało? – pytają koledzy. – Opalała się na plaży, aż tu nagle przylecieli
ekolodzy i zepchnęli ją do morza”. Fajne, prawda? Szkoda,
że autor (Franciszek Kucharczak, nie ksiądz) komentuje kawał zjadliwą konkluzją: „Ostatnio jakby bezpieczniej być zwierzęciem niż człowiekiem. Całe gatunki są obejmowane ochroną, szczególnie w okresie lęgowym, odwrotnie niż u ludzi”.
No proszę, i trafiła się nawet okazja, żeby zahaczyć o aborcję. Dalej nasz obrońca praw człowieka zagrożonych rzekomo prawami zwierząt zżyma się, że Dzień Praw
Zwierząt „przypada w sąsiedztwie Dnia Matki
i Dnia Dziecka”. No tak, to faktycznie skandal
i obraza dla Matek, a zwłaszcza dla Dzieci. Dziwi
się niepomiernie pan Kucharczak i kpi, że „sporo ludzi się owymi prawami (zwierząt) przejmuje. A bo te zwierzaki takie dobre, a ludzie tacy
źli – psy wiążą przy budzie, do schronisk oddają, konie na ubój wysyłają. Jasne, że zwierzęta też mają problemy. Ale mówienie o prawach
dla nich jest tak samo zasadne, jak debata
nad lokalizacją lotniska dla krów. Zwierzętom
O
z natury żadne prawa nie przysługują. Prawa to mają ludzie”. Oczywiście, jest to wierutne kłamstwo. Wystarczy
wspomnieć ustawę o ochronie zwierząt i uchwałę ONZ.
Chyba nie chciałbym być psem czy nawet kanarkiem
pana Kucharczaka. Mógłby mnie np. pewnego razu walnąć
młotkiem w łeb (tradycyjny sposób zabijania psów na wsi)
i miałbym wtedy „problemy”. Najwidoczniej nie ma ich autor, który apeluje do czytelników „GN”: „Nośmy futra, jedzmy schabowy, chodźmy w skórzanych butach i dziękujmy
Bogu, że daje nam się czym pożywić i w co ubrać”. Nic
o humanitarnym traktowaniu „braci mniejszych”, czyli alleluja i do przodu! Ale przy tym trzeba być czujnym... Pan K.
demaskuje prawdziwe knucia obrońców praw zwierząt:
„W tych szopkach z »prawami« zwierząt wcale nie chodzi
o zwierzęta – to idzie o człowieka.
Czy ktoś myśli, że hiszpańscy socjaliści z miłości do szympansów przyznali im część
praw ludzkich? Nie – to skutek nowej wizji człowieczeństwa, opartej na założeniu, że nie ma
Boga (...). Takie stawianie sprawy musi skutkować postawieniem człowieka w szeregu zwierząt (...). Już widać, jakie owoce przynosi to założenie. W imię »powrotu do natury« przedstawiciele homo rezygnują z sapiens i poddają się
głosowi instynktu. To z tej przyczyny łażą goło po plażach,
na paradach wymachują tym i owym”... Może oszczędzę
Wam reszty tych „mądrości”. Na Wasze szczęście jesteście
Czytelnikami „FiM”, a nie „GN”.
Problem w tym, że „Gościa Niedzielnego” czyta kilkaset
tysięcy katolików. To – nie wiedzieć czemu – jeden z tygodników o największej sprzedaży w Polsce. Ale przecież Kościół wychował miliony takich „obrońców praw ludzkich”.
Chodzi oczywiście o obronę praw embrionów, Kościoła i księży (w tym pedofilów), bo przecież Watykan (a za nim prezydent Kaczyński) jest przeciwny podpisywaniu Karty praw
podstawowych Unii Europejskiej, gdzie zostały kompleksowo zawarte prawa współczesnego człowieka. No i byłbym
zapomniał – katolicy też mają swoje prawo: prawo do słuchania we wszystkim księdza proboszcza.
JONASZ
PS Cztery rzeczy: 1. Tekst pana F.K. przesyłamy do Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt. 2. Gdybyście chcieli sobie
z autorem pogawędzić, oto jego e-mail: [email protected]; 3. Jemu samemu oraz czytelnikom „GN” dedykuję maksymę, której nauczyła mnie 30 lat temu (gdy nie było jeszcze parad gejowskich i tylu golasów na plażach) pani od biologii: nieczułego na niedolę zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy; 4. I co Pani na to, Pani Irenko?
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
rywatne listy napisane niegdyś przez Karola Wojtyłę (oraz później, gdy autor
był już santo subito Janem
Pawłem II) do 88-letniej dziś Wandy Półtawskiej – specjalistki z dziedziny psychiatrii i znanej działaczki
katolickiej zaangażowanej w ruchy
pro life, wywołały falę karkołomnych
spekulacji w mediach, ale najgorsze
jest to, że doprowadziły do histerii
kard. Stanisława Dziwisza. W tym
stanie popełnił nieodwracalną w skutkach głupotę...
! ! !
Choć książka Półtawskiej jest w księgarniach już od miesięcy, afera wybuchła dopiero przed kilkoma dniami, gdy watykanista Giacomo Galeazzi ujawnił na łamach włoskiego dziennika „La Stampa” przeciek
zza Spiżowej Bramy, że z powodu
ściśle przestrzeganej praktyki gromadzenia wszystkich materiałów dokumentalnych przed ogłoszeniem
nowego wzoru świętości” owa korespondencja może „spowolnić biurokratyczną machinę beatyfikacji.
Według źródeł Galeazziego,
ułamkowa część beatyfikacyjnego
problemu tkwi w nazbyt poufałej tonacji niektórych – spośród 41 – opublikowanych przez Półtawską listów,
w których Wojtyła nazywa ją Drogą Dusią lub Siostrą, natomiast kwestią zasadniczą jest oficjalna deklaracja serdecznej przyjaciółki
papieża, że ma w domu „jeszcze
całą walizkę” o wiele bardziej intymnych kwitów.
No i teraz jest kłopot, bowiem
ten „niezwykle delikatny” – jak pisze „La Stampa” – materiał dotyczy zażyłości santo subito z kobietą, która podobno była nawet „specjalną agentką 007” chroniącą JPII
przed różnymi spiskowcami w sutannach. Materiał ten nie został
omówiony w positio – liczącej ok.
2,5 tys. stron biografii stanowiącej
podstawę prac nad beatyfikacją.
A sprawa nie jest błaha, bowiem
Watykan panicznie obawia się przebudzenia z ręką w nocniku (lub
– jak kto woli – oszukania Ducha
Świętego), gdyby w przyszłości pojawił się „przeciwny dowód” świętości kandydata na ołtarze.
Chodzi po prostu o to, żeby wykluczyć snujące się sugestie, że Półtawska mogła być za młodu kochanką Wojtyły. Cóż z tego, że to sugestie wyssane z palca, skoro kardynałowie doskonale pamiętają, jakie
wrażenie i późniejsze komentarze
wywołały kapcie na nogach pani
Wandy podczas porannej mszy
w prywatnej kaplicy papieża...
„Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych nie otrzymała do analizy
wszystkich listów z okresu ponad 50
lat i komisja teologów z Kongregacji
zażądała uzupełnienia dokumentów.
A to może zająć jeszcze wiele miesięcy” – ostrzega Galeazzi przed poślizgiem w przewidywanym na kwiecień 2010 r. terminie wyniesienia
JPII na ołtarze.
„Pracujemy nad historią i pełną
dokumentacją na temat kandydata
P
do świętości. Uważam więc za stosowne, żeby komisja teologów poprosiła
o całą korespondencję i sporządziła
suplement do positio” – potwierdza
w rozmowie z „La Stampą” emerytowany prefekt Kongregacji, portugalski kard. José Saraiva Martins.
Odpowiadając na te enuncjacje,
kard. Dziwisz udzielił „La Stampie”
wywiadu. Bardzo ostro przejechał
się w nim po Półtawskiej, oznajmiając, że:
! jego szef „utrzymywał kontakty z rzeszą osób poznanych
w młodości, jednak inni zachowali
dla siebie kwestie osobiste, prywatne listy czy dowody troski”;
GORĄCY TEMAT
Ale największy kłopot będzie
wtedy, gdy te włoskie hieny dotrą
do znanych „FiM” wciąż jeszcze niestety żyjących tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa i oficerów prowadzących. Popatrzmy, co
przed dziesiątkami lat wypisywali
w swoich raportach:
! „Irena K(...) podejrzewana jest
o intymne związki z bpem Wojtyłą.
O sprawie tej mówi się tylko w zaufaniu, żeby nie stała się publiczną tajemnicą (...). Irena często bywa u Wojtyły, bo ostatnio jest chory i ona cały
czas się nim opiekuje, przepisuje mu
prace naukowe i referaty” – sprawozdawał już w marcu 1961 r. TW
Mój ci on!
Kardynał Dziwisz wskazał błąkającym się
włoskim dziennikarzom trop. Jeśli nim pójdą,
proces beatyfikacyjny Jana Pawła II
może ulec poważnemu zakłóceniu...
! „jest rzeczą naganną i niewłaściwą puszczać w obieg prywatne
dokumenty, gdy toczy się proces beatyfikacyjny”;
! „pani Półtawska przesadza
w swej postawie i wypowiedziach,
a przejawy jej postępowania okazują się niewłaściwe, nie na miejscu,
wymuszone. Uzurpuje sobie wyjątkowość relacji i szczególne więzi, których w rzeczywistości nie
było. Usiłuje przedstawiać się jako ktoś ważny, choć na pewno nie
jest ona jedyną osobą,
którą łączyła tak długa zażyłość z Karolem
Wojtyłą”.
Kard. Dziwisz tym
razem powiedział prawdę, aczkolwiek chlapnął
za dużo. Włosi (watykanista Andrea Tornielli na łamach dziennika „Il Giornale”) odczytali wprawdzie te wypowiedzi jako uderzenie
wyprzedzające ewentualną publikację innych
listów – demaskujących
nieciekawą rolę Dziwisza w forsowaniu
do sakry biskupiej
„księży mających problemy ze
sferą seksualną”, co do których
Półtawska ostrzegała JPII – ale mogą jeszcze podjąć nowy trop...
Kto wie, czy nie zaczną teraz
szukać śladów po Irenie K. Kobiecie, którą najbardziej zaufani ludzie
papieża pilnowali do końca jej dni,
żeby przypadkiem nie zaczęła mówić, a gdy wreszcie zmarła, pamięć
o niej starannie wymazali z wszelkich kalendariów i biografii Jana
Pawła II, choć jeszcze w 1978 r.
była dla badaczy skarbnicą wiedzy...
„Ewa”. Ów agent miał szczególną
okazję, żeby pod nieobecność Ireny
K. przejrzeć jej listy. „Z treści korespondencji podpisywanej „Ojciec” lub
„Wujek” zorientował się, że musi to
być jakiś ksiądz, ponieważ pisał do
niej z różnych miejscowości i podawał
o prowadzeniu nauk rekolekcji. Treść
listów o bardzo intymnym charakterze” – cytuje „Ewę” oficer SB;
! „Kontakty Wojtyły z Ireną K(...)
mogą postawić go w przyszłości
w trudnej sytuacji, a nawet złamać
mu karierę” – informował w październiku 1966 r. TW „Targowska” o panującej w „Tygodniku Powszechnym”
obyczajowej zgrozie.
Szczęśliwym natomiast trafem nie
żyje od 30 listopada 2008 r. Adam
K. – syn Ireny, który w marcu 2006
roku tak oto wspominał stare dzieje:
„Dla mnie ksiądz Wojtyła był
Wujkiem. Często gościł w naszym
domu, nieraz wspólnie zasiadaliśmy
do wigilii. Mama przez wiele lat
przepisywała jego rękopisy – poezje,
homilie, książki, porządkowała zbiory. Wychowywałem się bez ojca
i Wujek był dla mnie najwyższą instancją, do której mama zawsze
mnie odsyłała”.
! ! !
Na łamach „Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej” (oficjalny
miesięcznik popularnonaukowy poświęcony „odkłamanej historii PRL”
– jak to określa wydawca) ukazała
się w numerze 7/2002 wzmianka
o „prowokacji [Służby Bezpieczeństwa], której celem było wywołanie
skandalu obyczajowego dotyczącego
papieża. Chodziło o korespondencję
kard. Karola Wojtyły z jedną z mieszkanek Krakowa, korespondencję rzekomo kompromitującą, którą miano odnaleźć w mieszkaniu ks. Andrzeja Bardeckiego, asystenta kościelnego »Tygodnika Powszechnego«” – wyznał dr Marek Lasota,
polonista specjalizujący się w liryce
religijnej, ówczesny kierownik referatu wystaw i edukacji historycznej Oddziału IPN w Krakowie.
Szalenie nas to wówczas zaintrygowało, bo Lasota nie wyjaśnił, cóż
takiego sprawiło, że owa korespondencja mogłaby kompromitować JPII,
ani też dlaczego rzeczonych listów nie
przechowywała adresatka, lecz kapłan
będący najbardziej zaufanym powiernikiem papieża, stokroć mu niegdyś
bliższym niż Dziwisz. Na zadane
w tej sprawie pytania nie odpowiedział
nam ani IPN, ani Biuro Prasowe tzw.
Stolicy Apostolskiej. Sprawdziliśmy
więc sami, a wyniki zaprezentowaliśmy w dwóch kolejnych artykułach
(„Och, Karol” – „FiM” 36
i 37/2002). Przypomnijmy:
! „Jedną z mieszkanek
Krakowa” okazała się wspomniana Irena K. Wojtyła zaprzyjaźnił się z nią, zanim
jeszcze poznała późniejszego małżonka, z którym dosyć szybko przeszła w stan
separacji. Była matką jedynego syna Adama, noszącego nazwisko po mężu. Zajmowała się opracowywaniem materiałów duszpasterskich dla księdza, a następnie biskupa Wojtyły.
Przepisywała mu na maszynie teksty przygotowywane
do publikacji i homilie. Regularnie spędzali ze sobą kilka wieczorów w tygodniu,
a praktycznie każdy wolny
od jego kościelnych zajęć;
! Bezpieka zainstalowała
w mieszkaniu Ireny K. przy ul.
Krowoderskiej aparaturę podsłuchową, która pewnego razu
(podczas obecności tam bp. Wojtyły) zarejestrowała odgłosy zinterpretowane przez prowadzących nasłuch techników jako
stosunek seksualny. Taśmy i stenogramy z tego wydarzenia zostały zdeponowane w Departamencie
IV MSW – centralnej jednostce SB
zajmującej się problematyką wyznaniową;
3
! Po nominacji (grudzień 1963
roku) na urząd metropolity krakowskiego spotkania Wojtyły z Ireną K.
stały się sporadyczne. Kobieta ciężko to przeżywała. Szukała pociechy w alkoholu, zaczęła spisywać
wspomnienia. Gdy w 1967 r. wrócił
z konklawe kardynałem, dramat się
pogłębił. Wpadał ukradkiem i jak
po ogień, a bezpośrednie kontakty
zastąpiła wymiana listów za pośrednictwem ks. Bardeckiego. Czytała
ich fragmenty zaprzyjaźnionemu
dziennikarzowi oraz – w czasie rzadkich wizyt – synowi.
– Pomijała wątki intymne, ale gdy
miała „humorek”, stawała się mniej
ostrożna. Można było wówczas usłyszeć, że Wojtyła jeszcze trwał w uczuciach, ale z upływem czasu temperatura tych liścików wyraźnie opadła.
Pojawiał się u Ireny 3, może 4 razy
w roku i już tylko po to, żeby na jakiś
czas spacyfikować jej nastroje – opowiadał nam w 2002 r. jeden z tych,
którzy podsłuchiwali i śledzili;
! Gdy kard. Wojtyła został papieżem, ks. Bardecki zdołał nakłonić panią K., aby oddała mu na przechowanie swój zbiór listów i pamiątek związanych z szefem kat. Kościoła. Kobieta pisała już wówczas
pamiętnik. Ponieważ lubiła czytać
jego fragmenty na głos, SB wpadła
na szatański pomysł, żeby się przyłączyć. Ilekroć Irena K. coś napisała, to oni zaraz też. Tym sposobem
powstały równolegle dwa dzieła;
! Do pełni szczęścia bezpiece
brakowało ilustracji w postaci listów
zabezpieczonych przez ks. Bardeckiego. Próbowali w jego mieszkaniu
tzw. tajnego przeszukania, myśleli
nawet o pozorowanym napadzie rabunkowym, ale żadna z tych kombinacji im nie wyszła.
Gdzie są dzisiaj te wszystkie papiery, a zwłaszcza oba pamiętniki?
– Listy znajdują się najprawdopodobniej w posiadaniu Dziwisza.
Pamiętnik w wersji oryginalnej? Myślę, że wielebni na wszelki wypadek
go zniszczyli. Jeśli zaś chodzi o „wtórnik” zapisków Ireny K., to wiem, że
wciąż jeszcze istnieje. Tu, w Polsce,
choć niektóre media wypisują głupoty, że w kwietniu 1989 r. oddaliśmy ten skarb Rosjanom z KGB...
– zawiesza głos były wysoki rangą
oficer Departamentu IV.
– Gdy IPN zaczął mi się lekko
dobierać do tyłka, za pośrednictwem
zaprzyjaźnionego włoskiego prawnika puściłem do Watykanu bączka,
że mam różne ciekawe dowody i pragnę być świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Karola. Po kilku miesiącach zaprosili mnie na rozmowę,
ale do Paryża. Opłacili bilet w obie
strony, przyzwoity hotel. Spotkałem się tam z księdzem (...). Uzgodniliśmy, że ja już nie chcę być świadkiem, a w zamian żaden dupek
z IPN-u nie będzie wycierał sobie
buzi moim nazwiskiem. Na razie dotrzymują umowy – zauważa pewna
krakowska osobistość, będąca niegdyś ogniwem spinającym Irenę K.
z ks. Wojtyłą. I bezpieką pośrodku...
DOMINIKA NAGEL
4
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Wielkie żarcie
W niektórych plemionach afrykańskich istnieje instytucja zwana domem tuczenia. Dojrzewające panienki, którym zależy na przyszłym
zamęściu, idą sobie do takiej chatki, gdzie... żrą, żrą i żrą...
I tak przez kilka lat. Same tłuste rzeczy. Po wyjściu następuje prezentacja sadła i – jeśli wypadnie imponująco – zostaje przydzielony mąż.
Co ciekawe, ten barbarzyński zwyczaj dotarł do krajów cywilizowanych.
Tyle że w nieco zmienionej formie.
Rodzime babskie portale internetowe przestrzegają polskie panie
przed rozpleniającymi się na Zachodzie feedersami. Któż to taki? Tłumacząc z angielskiego – „wypasacze” (w Stanach Zjednoczonych
ochrzczeni mianem zachęcaczy). Są
to zboczeńcy – nie bójmy się tego
słowa – którzy podniecają się na widok monstrualnie grubego kobiecego ciała. W tym celu znajdują sobie ofiarę, którą dokarmiają
i dokarmiają (poza fast foodami modne są tzw... proszki tuczące!!!), dopóki nie
osiągnie rozmiarów, które
uniemożliwiają normalne
bytowanie. Kiedy
oblubienica
przypomina
już małego
hipopotama,
czyli waży ok. 150–200 kg, feeders
czuje się prawdziwie rozochocony
i ma wielką ochotę na namiętne
bara-bara.
„Wypasacze” polują na dziewczyny pulchne, zakompleksione, znudzone bezskutecznie prowadzonymi dietami odchudzającymi. Liczą
na to, że mało chodliwy „towar”
ucieszy się z jakiegokolwiek absztyfikanta. A co dopiero takiego, który z każdym dodatkowym kilogramem kocha jeszcze mocniej.
Co ciekawe, dokarmiacz nigdy
przenigdy nie jest w pełni zadowolony z efektów dokarmiania. Zawsze uważa, że może
być ciut lepiej, okrąglej.
Kiedy wybranka
osiąga wagę
cichły oklaski, skończyła się deklamacja hymnów pochwalnych ku czci zwycięzców wyborów czerwcowych z 1989 roku. Pora na kilka słów
podsumowania.
Czegóż to w ostatnich miesiącach nie usłyszeliśmy!
Że Duch Boży odnowił oblicze tej ziemi, że Jan Paweł II zabił sam jeden czerwonego smoka niczym święty Jerzy, że to wszystko dzięki Wałęsie; albo przeciwnie: że lud obalił komunę mimo zaprzaństwa agenta
Bolka. Jeszcze kilka lat, a ci, którzy nie pamiętają
tamtych czasów, zaczną sobie wyobrażać, że wybory czerwcowe
poprzedziła jakaś walka polityczna, a może nawet rewolucja,
w której zwyciężyła dzielna „Solidarność” Wałęsów, Tusków
i Kaczyńskich.
A ja pamiętam ostatnią falę strajków na śląskich
kopalniach w 1988 roku i to, że brało w nich czasem
udział zaledwie kilkanaście procent stanu załóg. Rządowi, gdyby chciał, wystarczyłoby kilka godzin na opanowanie sytuacji, nieraz to przecież robił. Władze, ku
zdziwieniu wszystkich, ociągały się z represjami, tak
jakby chciały czas trwania i rolę niemrawych protestów wyolbrzymić. Potem zrozumiałem, że bankrutujący PRL – rządzony przez ludzi, którzy w realny socjalizm już od dawna nie wierzyli – szukał partnera do
rozmów. A naciągane strajki miały przekonać partyjny
beton, że rozmawiać trzeba, bo inaczej będą zamieszki i powtórka zamętu z lat 1980–1981. Naciski na dialog z opozycją płynące z Moskwy od Gorbaczowa, który pośpiesznie zwijał spróchniałe imperium, też zapewne miały znaczenie. Żadna w tym zasługa „Ducha
Świętego” Wojtyły i sprytu Wałęsy.
Zatem głównymi architektami czerwcowego przełomu byli Jaruzelski, Kiszczak i Rakowski, ci akurat,
U
uniemożliwiającą wyjście poza obręb
legowiska, oblubieniec myje ją, podciera i... karmi dalej. Kiedy jest tak
gruba, że obwisłe fałdy zakrywają jej
dolne partie i samiec nie może dotrzeć na dno wąwozu, dogadza sobie sam, tylko podziwiając.
O efektach przeprowadzanej kuracji tuczącej feedersi dyskutują w internecie: „Obserwuję jej wielki rozlany brzuch, który kołysze się przy każdym kroku i wyobrażam sobie, jak cudownie by było, gdyby bluzka, którą
ma na sobie, stała się wkrótce za
ciasna. Po kilku tygodniach będzie
z trudem wstawać od stołu, a potem
będzie już tylko leżeć i jeść, jeść, jeść...”.
Długotrwała „współpraca” z feedersem kończy się całkowitym uzależnieniem od niego. W najlepszym wypadku. W najgorszym – śmiercią
z przejedzenia.
Skąd się to dziwactwo wzięło? Nie wiadomo. Ale zalecana jest
szczególna ostrożność! Drogie panie, jeśli potencjalny kandydat na męża powie wam,
że wyglądacie jak Wenus
z Willendorfu, i łakomie się obliże, najlepiej uciec, nie oglądając się za siebie. No, chyba że
macie myśli samobójcze. Zawsze to lepiej zażreć się na
śmierć, niż skoczyć z dachu.
JUSTYNA CIEŚLAK
którym w niedawnym kłamliwym spektaklu nie podziękowano. To oni wprowadzili reformy rynkowe na długo przed tym, zanim ktokolwiek usłyszał o Balcerowiczu. „Solidarność”, owszem, wybory wygrała, ale nie tyle z powszechnej miłości narodu do Wałęsowej ekipy,
lecz ze zmęczenia szarzyzną, kłamstwami i niedostatkami późnego PRL-u. To trochę było tak, jak jest obecnie z poparciem dla Platformy: ludzie dosyć licznie na
nich głosują nie z powodu miłości do Tuska, ale ze
strachu i nienawiści do Kaczyńskich. Komfort i rozkosz
nieoglądania braci przy władzy są
warte spaceru do urny w dzień
wyborczy. Brak alternatywy też
ma swoje znaczenie w tym nagłym i tajemniczym splatformieniu Polaków.
Solidarnościowa elita zjadająca konfitury z III i IV RP to trochę zwycięzcy z przypadku. Ich obecne nadęcie i samozadowolenie może tylko śmieszyć, tym silniej że panowie kombatanci uwierzyli najwyraźniej w kłamstwa, które sami sprokurowali. Syta i leniwa dolarowa opozycja końca PRL-u upaja
się zwycięstwem, które przeciwnik podał mu na tacy.
Mantra o odzyskaniu wolności też z daleka pachnie
łatwym uproszczeniem. Owszem, pozbyliśmy się rządów
monopartii (na jej własne wyraźne życzenie), ale – jak
zauważa Krzysztof Teodor Toeplitz, przenikliwy obserwator ostatnich dziesięcioleci – pozbyliśmy się też „wolności od lęku przed utratą pracy, wolności od zabezpieczeń socjalnych, wolności od cierpień niedożywionych
dzieci, od płatnych szkół i uczelni, wolności od dyktatu
kleru, wolności od samowoli wielkiego kapitału”. Dodajmy jeszcze utratę wolności kobiet do decydowania o własnej płodności. To zupełnie spora strata wolności – jak
na wolność ponoć zupełnie najpierw nieistniejącą, a później rzekomo totalnie odzyskaną.
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Po fanfarach
Prowincjałki
W Trzuskołoniu zginął na miejscu
28-latek. Do tragedii doszło w chwili, gdy fotografował pocisk rakietowy, tzw. katiuszę. Mężczyzna włożył go
do rozpalonego wcześniej ogniska, zrobił zbliżenie i...
BOHATER OSTATNIEJ AKCJI
W Łęcznej zatrzymano dwóch mężczyzn, którzy podawali się za policjantów. Wpadli, bo chcieli wymusić pieniądze na nietrzeźwym kierowcy.
A TO BYLI PRZEBIERAŃCY
Śledczy z Włodawy odzyskali wózek
dziecięcy ukradziony jeszcze w grudniu ubiegłego roku. Poszkodowana właścicielka rozpoznała bowiem swoją
utraconą własność na... zdjęciach zamieszczonych na portalu Nasza-Klasa.
WÓZ I PRZEWÓZ
Na remontowanym odcinku trasy krajowej w Ciecierzynie policjanci z patrolu zauważyli nieprawidłowo ustawione znaki drogowe. Robotnik, który je
montował, miał w organizmie 0,8 promila alkoholu.
ZNAK ORŁA
Długo będą pamiętać podkarpacką
Pielgrzymkę dwaj młodzi ludzie (22i 17-latek), którzy – przejeżdżając przez tę wieś (pow. jasielski) daewoo lanosem – zjechali z drogi tuż przed mostem, staranowali barierkę ochronną,
przeskoczyli przez koryto rzeki, uderzyli tyłem samochodu w drugi brzeg
i kilkakrotnie dachowali.
PIELGRZYMKA ŻYCIA
Do domu dziecka trafił 14-letni lublinianin. Po tym jak razem ze swoją
ciotką dokonał rozboju i kradzieży 50 złotych, papierosów i zapalniczki. Młodzian ma też na swoim koncie wybicie szyby w sklepie i usiłowanie włamania do samochodu.
Opracowali: JA, WZ
SPÓŁKA RODZINNA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Nie jestem ani mianowicie tym, który ogląda, czy mianowicie towarzyszy
występom Madonny, ale wszyscy wiemy, że w jej występach, w jej mianowicie pokazywaniu się w różnych miejscach te aspekty, nie chcę powiedzieć ośmieszania religii, ale robienia powiedzmy z religii czegoś takiego,
czego robić nie wolno, nawet jeżeli się jest człowiekiem niewierzącym, występują chyba.
(abp Kazimierz Nycz)
!!!
Jeżeli droga polityczna Leszka Millera ma być wzorcem dla kogokolwiek,
to współczuję.
(Ryszard Kalisz)
!!!
Prawdziwym i ostatecznym kalectwem w życiu nie jest bez-żenność, ale
bez-bożność, życie bez Boga.
(„Gość Niedzielny” 24/2009)
!!!
Ja się w ogóle nie boję – podczas porodu kleszczowego 40 lat temu najpewniej zostałem tak ściśnięty, że nie mam ośrodka odpowiedzialnego za
strach.
(Marek Migalski, PiS)
!!!
Miałem w rodzinie trzech księży, babcia też chciała, bym został księdzem,
ale mnie się bardzo podobały dziewczyny.
(Zbigniew Ziobro)
!!!
Byłem kurduplem-kobieciarzem, bawidamkiem, z takimi właściwościami się
urodziłem, i już.
(Kazimierz Kutz)
!!!
Przypisuje się mi powiedzenie, że Szewińska ma nieświeżo w kroku, a przecież ja nigdy nie komentowałem lekkiej atletyki. O Buncolu jako elektronie
krążącym wokół jądra Smolarka też sobie jakoś przypomnieć nie mogę.
(Dariusz Szpakowski, komentator sportowy)
!!!
Zamierzam otworzyć szkołę, jak być Jolantą Rutowicz. Każdy polityk będzie chciał się tam znaleźć, więc pewnie będzie konkurencja (...). Niestety, nie ma przepisu na to, jak się wykreować, to dzieje się samo, z tym trzeba się urodzić! Taka lwica jak ja na przykład. Poza tym nie chciałabym,
żeby w Sejmie były same podróbki Joli Rutowicz.
(Jola Rutowicz)
!!!
Obama mi się potwornie podoba. Jestem w nim zakochana strasznie. Oglądałam zaprzysiężenie, cały dzień z głowy! Mam wszystkie jego zdjęcia na pulpicie skopiowane i zamierzam go odbić żonie.
(j.w.)
Wybrała OH
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
NA KLĘCZKACH
RYDZYKOWE
KOMÓRKI
Atrakcja dla fanów Radia Maryja: startuje nowa sieć: „wRodzinie”. Jej operatorem będzie firma
CenterNet, która podpisała właśnie
umowę z fundacją Lux Veritatis.
Początkowo będzie to usługa na
kartę, następnie planowane są umowy na abonament. CenterNet wartość przedmiotu umowy szacuje na
ok. 160 mln zł. Wciąż jednak nie
wiemy, jakie stawki zaproponuje
o. Rydzyk. Rok temu obiecywał bezpłatne rozmowy z redakcjami TV
Trwam i Radia Maryja oraz darmowe połączenia między abonentami sieci.
PPr
moherowy antysemita lub siwiejący
absolwent drugiej klasy podstawówki, który minimum raz w tygodniu
grzeje kościelne ławki.
o.P.
JEZUS NA MONECIE
KURACJA PAPIEŻEM
DRUGI OTWÓR
RYDZYKA
Tadeusz Rydzyk nie ustaje w poszukiwaniu wód geotermalnych potrzebnych dla ogrzania jego toruńskiego imperium medialnego. Właśnie zapowiada rozpoczęcie prac
przy drugim odwiercie. Oczywiście,
przy okazji ubolewa, że państwo nie
chce mu zwrócić 27 milionów złotych wydanych na pierwszy odwiert
i że odmawia konsekwentnie pozwolenia na zorganizowanie masowej
zbiórki kasy na kościelne inwestycje w Toruniu.
BS
BEZ WSTYDU
No i wygląda na to, że europoseł Witold Tomczak postawi na
swoim i uniknie kary za jazdę samochodem „pod prąd” oraz znieważenie policjantów. 27 czerwca
nastąpi przedawnienie sprawy.
W miniony poniedziałek parlamentarzysta znów nie pojawił się na rozprawie w Ostrowie Wielkopolskim,
przedstawiając tradycyjnie świadectwo lekarskie. Sąd co prawda wyznaczył rozprawę na 29 bm., ale
prawdopodobnie na tym się skończy. Tomczakowi fatalny stan zdrowia nie przeszkadzał jednak ani
w aktywnym udziale w kampanii wyborczej, ani organizowaniu wspólnie z Radiem Maryja nagonki na
rzekomo złośliwy i bezpodstawnie
prześladujący go sąd.
PS
KATOLICKIE IQ
Inteligencja dzieli się na sprawność umysłową, klasę społeczną i inteligencję katolicką. Ta ostatnia zebrała się 6 czerwca na Jasnej Górze,
by pomodlić się za siebie samą, czyli... o inteligencję. Kto kwalifikuje
się do tego, by wraz z grupą przyjechać na pielgrzymkę do Częstochowy? Każdy, „byle się poddał warunkom statutu, czyli żeby był katolikiem (…), natomiast metryka
inteligenckości nie jest konieczna”
uważa Stanisław Latek – członek zarządu warszawskiej organizacji. Krótko mówiąc, do inteligencji katolickiej może należeć np.:
najął pracowników do układania
kostki granitowej wokół kościoła, ale
każda rodzina ma naliczone po 300
zł, które musi łożyć na opłacenie
materiału i całodzienne wyżywienie
pracowników” – donoszą nam parafianie. A podobnych donosów mamy setki...
PPr
Skarbiec Mennicy Polskiej wyemitował monetę z wizerunkiem
Jezusa Chrystusa. Na kolekcjonerów czekają trzy wersje: srebrna,
srebrna platerowana złotem oraz
złota (w limitowanym nakładzie
1577 sztuk), a więc okazja dla każdego katolika!
Na monecie Grosza Gdańskiego Oblężniczego widnieje postać
Jezusa z jabłkiem królewskim
w dłoni.
PPr
SIŁA DWÓCH
NA JEDNEGO
Cała Mława żyła plotkami o bójce przy kartach, do jakiej miało dojść
pomiędzy dwoma miejscowymi proboszczami. Sprawę opisała w końcu
„Gazeta Mławska”, konkludując, że
pogłoski o bójce są fałszywe. Nagłośnienia sprawy nie mogą jednak gazecie zapomnieć obydwaj księża
i miejscowa przykościelna elita. Nie
pomogły przeprosiny dziennikarza
– gazecie wytoczono proces, a po
nagonce prowadzonej z ambon na
okolicę padł taki strach, że najbliższy prawnik, który podjął się bronić tygodnik, mieszka w odległości
60 km. Pismo straciło też część reklamodawców. Witamy w Polsce
parafialnej...
MaK
KSIĄDZ DYKTATOR
Tak mówią parafianie o swoim
proboszczu. Powód? W opinii niektórych wiernych jest tyranem, który kocha władzę i pieniądze. Mieszkańcy czeszewskiej parafii (woj. wielkopolskie) skarżą się, że ich proboszcz pipolami nazywa parafian palących papierosy i pijących piwo.
Inne kontrowersje wzbudziła...
ukryta kamera na śmietniku (żeby
każdy wiedział, że porządek musi
być). Najbardziej bulwersują jednak obowiązkowe datki: „Proboszcz
Dokładnie 12 czerwca, czyli
w dziesiątą rocznicę nawiedzenia Zamościa przez JPII, Szpital Wojewódzki im. Papieża Jana Pawła II
zorganizował dzień papieski dla pacjentów przebywających na terenie
placówki. W ramach szpitalnych obchodów jubileuszu papieskiej pielgrzymki i poświęcenia budynku przez
papieża chorzy zostali ubogaceni projekcją archiwalnego filmu z papieskiej wizyty, wykładem bpa Jana
Śrutwy, wernisażem wystawy „Pomniki Ojca Świętego Jana Pawła II
w Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej”, mszą św. w intencji rychłej
beatyfikacji JPII oraz nowym papieskim postumentem ufundowanym
przez Fundację Szpitala.
A wiemy to wszystko od pacjenta ateisty, który twierdzi, że całe
to zamieszanie nie wyszło mu na
zdrowie.
AK
KWIAT JEDNEJ NOCY
Według podań ludowych mieszających tradycję słowiańską i katolicką, dokładnie o północy w najkrótszą noc w roku zakwita kwiat
paproci. Kwitnie jedynie przez chwilę, ale każdy, kto zdoła go zerwać,
ma zapewnione w życiu bogactwo
i szczęście. Ponieważ cudownego
kwiatu paproci strzec mają zastępy czarownic i diabłów, wyruszając na jego poszukiwania, należy
– zgodnie z ludowymi przepisami
– rozebrać się do naga, przepasać
różańcem, a w ręku cały czas mocno trzymać modlitewnik. Po znalezieniu paproci trzeba wokół zakreślić krąg kredą, koniecznie tą
poświęconą na Trzech Króli, a na
ziemi rozścielić obrus pochodzący
z ołtarza, przy którym ksiądz odprawiał mszę w Boże Ciało. Kiedy
na paproci pojawi się kwiat, czym
prędzej powinno się go delikatnie
strącić, zawinąć w obrus i mocno
zawiązać, by nie zniknął. Komu ta
sztuczka się nie uda, musi spróbować za rok...
AK
MSZA ZAMIAST
MIŁOŚCI
Księża dyskredytują anglosaskie
walentynki, podobnie jak zapominają w czerwcu o słowiańskiej tradycji nocy Kupały, lansując za to
obce Słowianom uroczystości ku czci
św. Jana. Zamiast sobótkowych
zabaw miłosnych proponują wiernym
odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych.
Proboszczowie organizują zaś coraz wymyślniejsze atrakcje, żeby tylko w noc świętojańską przyciągnąć
jak najwięcej owieczek do kościołów. Huczne obchody dnia św. Jana urządza na przykład sanktuarium
Krzyża Świętego w Klebarku Wielkim. W noc Kupały kusi wiernych
fiestą sztucznych ogni, procesją
z pochodniami i figurą św. Jana do
wód jeziora Klebarskiego oraz mszą
na wodzie, odprawianą przez biskupa na stateczku pełniącym funkcję
ołtarza.
AK
SPOŁECZNIK
B16 zna się nie tylko na medycynie i antykoncepcji, ale idąc za
wzorem swoich dwudziestowiecznych poprzedników, postanowił stać
się „nieomylny” w kwestiach gospodarczych. Pod koniec czerwca ma
się ukazać jego pierwsza encyklika
społeczna Caritas in veritate. W dokumencie znajdziemy całą masę truizmów o wartościach w biznesie, dobru wspólnym oraz refleksji o ekonomii, pracy i biedzie. W związku
z powyższym proboszczowie będą
mogli dalej balować z biznesmenami pod pozorem dyskusji nad bogactwem papieskiej myśli.
o.P.
MATKI I CÓRKI
Katolicka Agencja Informacyjna donosi, że „ponad 250 zgromadzeń zakonnych z 36 krajów (...) bierze czynny udział w zwalczaniu prostytucji”. Na 15–18 czerwca zaplanowano w Rzymie kongres, na którym siostrzyczki będą się chwaliły
efektami owej działalności. Czy są
jakieś sukcesy w nawracaniu „cór
Koryntu” – nie wiadomo, choć 500
zakonnic otrzymało „specjalną formację do tego typu pracy”. Prognoza ewentualnego „zwalczania” nie
jest dla pingwinków zbyt pomyślna. Żywot biskupa Pawła z Przemankowa czy księcia Mszczuja II
pomorskiego (porwali z klasztorów
mniszki na bara-bara) pokazuje bowiem, że łatwiej zakonnicy zostać
dziwką niż odwrotnie.
o.P.
5
NIE TYLKO IRLANDIA
Po wstrząsającym raporcie o przemocy w kościelnych ośrodkach w Irlandii arcybiskup Robert Zollitsch
– przewodniczący Konfederacji Biskupów Niemieckich – przyznał,
że niemieckie siorocińce prowadzone przez Kościół były „złym miejscem” dla wielu dzieci umieszczonych tam w latach 50. i 60. Arcybiskup na łamach niemieckiej prasy
przeprosił za to, że „dzieci i młodzież doświadczyli fizycznych i psychicznych cierpień w katolickich sierocińcach”. W Niemczech dzieci były zmuszane do ciężkiej pracy oraz
karane fizycznie, ale – według arcybiskupa – nie doszło do gwałtów
na masową skalę.
PPr
KATOLICY, DO DOMU!
Niecodzienny apel w Australii!
Oto tamtejszy kler apeluje do swoich owieczek, aby wróciły na łono Kościoła. Spoty reklamowe o takiej treści pojawiły się ostatnio w internecie.
Katolicy na antypodach stanowią tylko 25 proc. mieszkańców, więc podczas mszy kościoły świecą pustkami.
Dlatego tamtejszy kler walczy o każdego ochrzczonego i właśnie dla nich
powstał serwis internetowy CatholicsComeHome.
PPr
HOSTIA
OD LISTONOSZA
Kościół ewoluuje. Tak jest np.
z komunią świętą, którą teraz będzie dostarczać nawet... listonosz!
Inicjatywa wyszła z Otwartego Kościoła Episkopalnego, a dotyczy osób,
które z jakiegoś powodu (np. choroba lub starcza niemoc) nie będą
mogły osobiście skorzystać z tradycyjnej Eucharystii. Biskup Jonathan
Blake, który wpadł na ten nietypowy pomysł, zapewnia, że hostie będą pakowane troskliwie i dokładnie,
i oczywiście otrzyma je każdy, kto
złoży zamówienie. Nawet ateista
bądź satanista!
I tu od razu promocja: pojedynczy „Pan Jezus” to wydatek rzędu
2 funtów, ale przy zakupie 500 sztuk
zapłacimy tylko 10 funtów!
PPr
6
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Twarz apostazji
W Toruniu, mekce moherowej rodziny taty Rydzyka,
pod oficjalnym patronatem „FiM” świętowała zupełnie
inna rodzina. Przyjechali z Łodzi, Warszawy,
Kamienia Pomorskiego, Grudziądza, Bielska-Białej,
Kamiennej Góry, Trójmiasta...
postaci oraz ci, którzy
chcą w najbliższym czasie zerwać swój związek
z Kościołem. Ilu ich jest
w całej Polsce? Nie wiadomo. Kościół wstydliwie ukrywa statystyki
dotyczące tych, którzy opuszczają
jego szeregi. Na II Ogólnopolski
Zjazd Apostatów przyjechało kilkadziesiąt osób. Mimo że ateizm i niewiara to słowa w Polsce niepopularne, oni chcą pokazać, że istnieją. Nie są już anonimową masą. Mają twarz. Prawdziwą. Są różni – tak
jak różne są ich motywacje, by wystąpić z Kościoła.
– Nikogo nie namawiamy do występowania z Kościoła. Światopogląd to wewnętrzne przekonanie.
Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości,
wówczas pomagamy. Spotykamy się
więc po to, aby porozmawiać o apostazji, pomóc tym z was, którzy mają jakieś problemy lub pytania, a także w luźnej i przyjaznej atmosferze
wymienić się doświadczeniami oraz
spędzić czas w gronie osób o zbliżonych poglądach – tymi słowami
Paweł Gliński, inicjator zjazdu i pomysłodawca wyprowadzenia dyskusji z sal konferencyjnych na wolną (nie tylko światopoglądowo) przestrzeń, przywitał zebranych na Zamku Dybowskim w sobotnie deszczowe popołudnie 13 czerwca.
Wobec najnowszego wytworu
polskiego Episkopatu, który apostazję obwarował wieloma nieżyciowymi wymogami, wzajemna pomoc
i dzielenie się doświadczeniami są
bezcenne. Jak radzić sobie z niereformowalnym proboszczem, który
nie respektuje instrukcji Episkopatu, na przykład w zakresie wydawania apostacie aktu chrztu z potwierdzeniem dokonania apostazji?
Jak skutecznie odwoływać się do kurii, kiedy proboszcz nie chce rozmawiać? A wreszcie – czy warto dokonać aktu apostazji? Na takie pytania
A
odpowiadali ci, którzy nawrócenie
i wyzwolenie z katolicyzmu mają już
za sobą.
– Życie weryfikuje kościelne statystyki. Jakie będą tego konsekwencje, przekonamy się jeśli nie za 10,
to za 50 lat. My jesteśmy jedynie
narzędziem – zauważa Jarosław
Milewczyk, założyciel portalu apostazja. pl. Kiedy ponad cztery lata
temu zakładał stronę, o znaczeniu
słowa apostazja mało kto wiedział.
Obecnie na forum internetowym
serwisu zarejestrowanych jest ponad 1500 użytkowników, a każdego
dnia przybywa co najmniej dziesięciu kolejnych.
– Ludzie, którzy chcą odejść
z Kościoła, są na to zdecydowani.
Oni się nie zastanawiają, bo już podjęli decyzję, wiedzą, czego chcą. Formalizują stan faktyczny. Męczy ich
więc i denerwuje najbardziej to, że
ten proces trwa tak długo – mówi
Milewczyk.
81-letni Kazimierz Krzyżak,
mieszkaniec Sosnowca, jeszcze za życia chciał sobie zagwarantować, że
umrze jako światły i uczciwy człowiek, a po śmierci nie trafi do katolickiego nieba pełnego świętych
zbrodniarzy, takich jak chociażby
Pius XII. Stawił się więc w kancelarii u swojego proboszcza Eugeniusza Grzyba w październiku 2008
roku, aby osobiście złożyć akt apostazji. Proboszcz leciwego człowieka nawracać nie zamierzał. Niestety, nie zamierza mu też dostarczyć
aktu chrztu ze stosowną adnotacją.
Na ten dokument Kazimierz Krzyżak czeka już ponad pół roku.
Sebastian z Grudziądza też nie
miał łatwej przeprawy z proboszczem. Dowiedział się od niego, że
apostazja to coś, czego można dokonać wyłącznie w sercu, a nie na papierze, zaś instrukcja Episkopatu jego, to znaczy proboszcza, nie dotyczy! – Nigdy nie czułem się częścią
Kościoła. Rodzice mówili, że trzeba iść, to szedłem – mówi Sebastian.
W jego przypadku przepychanki
z proboszczem też trwają już kilka
miesięcy.
! ! !
– Są księża, którzy potrafią uszanować wolę swoich „parafian”. Inni za wszelką cenę usiłują pokazać,
kto rządzi za drzwiami kancelarii.
Od lat przekonuje się ich o Bogu
i jego (ich) potędze. Sprzeciw wobec niej bardzo niepokoi. Dlatego
księża go nie tolerują – twierdzi Dorota, moderatorka forum apostazja.pl. Ona stara się pomagać nie
tylko w sieci. Jak trzeba – dzwoni
do opornego proboszcza, a nawet
do kurii. Sama dokonała apostazji
kilka lat temu. Po ponad 20 latach
życia w skrajnie przymuszonym katolicyzmie (pielgrzymki, oazy, msze
i celebrowane święta). Ale odczuwała pustkę. W pewnym momencie nastąpiło – jak to określa Dorota – zwolnienie sprężyny.
Według zebranych i dzielących
się doświadczeniami, nie ma znaczenia, czy idziemy do parafii w stolicy, czy do wiejskiego kościółka. I tu,
i tu można być nazwanym żydem,
jehowcem, mormonem czy po prostu sekciarzem. Bo dla księdza, który w dodatku obraża się
o to, że ktoś nie mówi
„szczęść Boże”, tylko
„dzień dobry”, często niepojęte jest, że z „jego”
Kościoła można odejść
tak po prostu. Donikąd.
O czym marzą obecni i przyszli apostaci? Żeby apostazja była czymś
tak naturalnym jak zrezygnowanie z kablówki. I tego nam wszystkim
życzymy.
WIKTORIA
ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
POD PARAGRAFEM
7
Operacja specjalna
Batem na nieuczciwych gliniarzy jest doborowa
formacja zwana „policją w policji”. Ale na nią
już nie ma bata...
Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji to elitarna
(z założenia) jednostka wyspecjalizowana w wykrywaniu przestępstw
popełnianych przez policjantów
i pracowników Policji oraz ściganiu
sprawców. Ma swoje ekspozytury
(wydziały) we wszystkich komendach wojewódzkich, gdzie jej funkcjonariusze działają autonomicznie,
podlegając wyłącznie swojej warszawskiej centrali.
26 maja 2009 r. trzech specjalistów z Wydziału BSW w Szczecinie
(w towarzystwie ściągniętego aż
z Bydgoszczy policyjnego eksperta
kryminalistycznego Jana K.) z prokuratorskim nakazem przeszukania
w ręku wkroczyło do mieszkania
emerytowanego podkomisarza Wojciecha B. Oficer był niegdyś kierownikiem sekcji instalacji Wydziału
Techniki Operacyjnej (jednostka specjalizująca się w podsłuchach i tym
podobnych metodach szpiegowania)
zachodniopomorskiej Komendy Wojewódzkiej Policji. Zrezygnował z tej
roboty, gdy wykrył kilka parszywych
spraw, a przełożeni przymykali na nie
oko lub usiłowali zmusić go do pisania fałszywych raportów (por. „Piraci” – „FiM” 3/2007).
Po co teraz przyszło do niego
BSW? Wiele wskazuje na to, że chodziło o przechwycenie dowodów
kompromitujących... samych inspiratorów owej kuriozalnej – jak za chwilę wykażemy – akcji.
! ! !
Rankiem 26 maja z Wojciechem
B. kilkakrotnie usiłowali porozmawiać telefonicznie podinspektor Zbigniew K. i nadkomisarz Jolanta
G. (oboje z BSW), rezydujący w zachodniopomorskiej KWP.
– Przerywałem te rozmowy już
po pierwszych słowach przywitania.
Z dwóch powodów: prowadziłem
akurat samochód, jadąc do pracy,
a poza tym nie chciałem mieć jakichkolwiek nieformalnych kontaktów z ludźmi, na których składałem wcześniej w prokuraturze
zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstw – opowiada
były policjant.
Po niespełna trzech godzinach
okazało się, że fachowcy z „policji
w policji” usiłowali namierzyć miejsce pobytu Wojciecha B., bowiem
bardzo im zależało na przetrząśnięciu w tym dniu jego mieszkania. Pozostaje wszakże pytanie: dlaczego nie
złożyli mu niezapowiedzianej wizyty
o godz. 6 rano, jak to się powszechnie w podobnych sytuacjach praktykuje? Czyżby chodziło właśnie o to,
żeby nie zastać gospodarza w domu?
Nie mogąc zlokalizować Wojciecha B., ekipa z BSW udała się do jego żony Marzeny. Pracuje ona
w dużej i prestiżowej instytucji państwowej, w której nienaganna opinia jest – obok fachowości – podstawowym warunkiem zatrudnienia oraz kariery.
Policjanci rozmawiali tam kolejno z dyrektorem, szefem kadr i bezpośrednią przełożoną pani B. Dawali do zrozumienia, że mąż ich pracownicy jest podejrzewany o popełnienie nieokreślonych, ale z pewnością bardzo ciężkich zbrodni, wymachiwali im przed nosami nakazem
przeszukania, aż wreszcie na oczach
całego personelu instytucji zgarnęli kobietę do radiowozu.
Zawieźli Marzenę do domu. Na jej
kategoryczne żądanie przed wejściem
do środka pozwolili skontaktować
się z mężem.
– Przyjechałem po kilkunastu minutach, ok. godz. 10.30. Oficerowie
BSW wręczyli mi odpis postanowienia, w którym prokurator wezwał mnie
do wydania rzeczy związanych ze sprawą o sygnaturze akt V Ds. 65/08. Cóż
to za sprawa i o jakie konkretnie
przedmioty chodziło? Twierdzili, że
sami nie wiedzą, więc nie miałem bladego pojęcia, co im wydać – relacjonuje Wojciech B.
Kodeks postępowania karnego
jednoznacznie określa reguły gry:
! „W celu znalezienia rzeczy mogących stanowić dowód w sprawie
lub podlegających zajęciu w postępowaniu karnym, można dokonać
przeszukania pomieszczeń i innych
miejsc, jeżeli istnieją uzasadnione
podstawy do przypuszczenia, że (...)
wymienione rzeczy tam się znajdują”
(art. 219 par. 1);
! „Osobę, u której ma nastąpić
przeszukanie, należy przed rozpoczęciem czynności zawiadomić o jej celu i wezwać do wydania poszukiwanych przedmiotów” (art. 224 par. 1);
! „Przeszukanie lub zatrzymanie rzeczy powinno być dokonane
zgodnie z celem tej czynności, z zachowaniem umiaru i poszanowania
godności osób, których ta czynność
dotyczy, oraz bez wyrządzania niepotrzebnych szkód i dolegliwości”
(art. 227).
Tymczasem w „Postanowieniu
o żądaniu wydania rzeczy i zarządzeniu przeszukania”, wystawionym 22 maja przez prok. Macieja
Jóźwiaka z Wydziału V Śledczego
Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, czytamy, że interesują go: „(...)
jednostki centralne komputerów stacjonarnych i przenośnych, telefony,
sprzęt nagrywający i odtwarzający,
gwarancje i rachunki dotyczące tego
sprzętu, dane komputerowe i ich kopie znajdujące się na nośnikach
optycznych, dokumenty służbowe
dotyczące funkcjonowania Policji
i inne mające związek ze sprawą
V Ds. 65/08, a także których posiadanie jest zabronione, w tym przez
prawo autorskie”. I dalej, że należy
„w razie potrzeby, w celu ich znalezienia i zabezpieczenia przeprowadzić przeszukanie”.
Jak to należy rozumieć?
– Z tekstu wynika, że prokurator sam nie wie, czego oczekuje,
choć najprawdopodobniej chodzi
mu o jakieś kłopotliwe dla Policji
materiały, które mogły znaleźć się
w niepowołanych rękach. Widać, że
strzela na ślepo i dlatego zabezpiecza się tym końcowym sformułowaniem dającym pretekst do przetrząśnięcia wszystkich kątów, a nawet rozebrania cegła po cegle chałupy, i to w sytuacji gdy gospodarz
jest gotów dobrowolnie oddać nam
nawet swoje serce. Wiadomo, że niemal u każdego użytkownika komputera można znaleźć jakiegoś „pirata” i przeszukanie nie zakończy
się kompletną klapą – śmieje się doświadczony policjant z Łodzi.
! ! !
Wojciech B. zadeklarował byłym
kolegom, że chętnie wyda im wszystko, co tylko zechcą. Wyłożył na dywan każdy przedmiot mieszczący się
w ogólnikowym prokuratorskim wykazie. Funkcjonariusze BSW postanowili jednak szukać. I chyba jednak dobrze wiedzieli czego, bowiem
w trakcie tych czynności do nadkom.
Jolanty G. kilkakrotnie telefonował
nadinsp. Zbigniew K., a że facet ma
głos tubalny, zaś aparat jego nieostrożnej podkomendnej ustawiony jest na maksymalną głośność,
to rozmowa była świetnie słyszalna
dla otoczenia:
– Znaleźliście już?! – denerwował się K.
– Jeszcze nie – odpowiadała każdorazowo G., aż do o godz. 19.30,
kiedy przeszukanie wreszcie zakończono.
I choć policjanci z BSW zabrali ze sobą nawet telefon komórkowy dziecka Wojciecha B. oraz stare, od dawna już nieużywane komputery, to wychodzili z mieszkania
wyraźnie zasmuceni. Co istotne: wychodzili sami, choć pani Marzena
naszykowała już mężowi szczoteczkę do zębów... Jeszcze tylko na pożegnanie nadkom. G. własnoręcznie
wypisała i wręczyła Wojciechowi B.
wezwanie do prokuratury, gdzie
pod rygorem doprowadzenia miał
stawić się nazajutrz w charakterze...
świadka! Dlaczego nie odwrócono
kolejności zdarzeń, co pozwoliłoby
uniknąć procedury upokarzającej
rodzinę byłego policjanta?
– Wojciech B. jest znanym tropicielem różnych afer w komendzie
i od pewnego czasu prowadzona jest
wobec niego operacja specjalna.
Z podsłuchu telefonicznego wyszło, że umawia się z pewnym
dziennikarzem właśnie na wtorek 26 maja w sprawie kwitów
na BSW. Ci dostali białej gorączki,
wcisnęli prokuratorowi jakiś kit, żeby dał im nakaz i... w ten sposób
praktycznie zdekonspirowali podsłuch – rąbka tajemnicy uchyla
przed „FiM” oficer z KGP.
27 maja Wojciech B. został przesłuchany przez prok. Jóźwiaka
w sprawie z art. 231 k.k. („Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”). Okazało się, że chodzi o śledztwo dotyczące głośnego
w ubiegłym roku skandalu związanego z wyciekiem poufnych danych
o pracy operacyjnej zachodniopomorskiej Policji, które w tajemniczy sposób dotarły do lokalnych mediów. Co wspólnego z tą historią ma
Wojciech B.?
! ! !
– Ja oczywiście nie wiem, co dokładnie wyciekło, ale z przebiegu
przesłuchania i zadawanych mi pytań wynika, że chodzi o jedną ze
spraw, o których już dawno, będąc
jeszcze w służbie, informowałem
Zbigniewa K. z BSW i na wszelki
wypadek fakty te udokumentowałem. Oni nie ruszyli wówczas nawet palcem w bucie. No i teraz stają na głowie, żeby przejąć posiadane przeze mnie dowody
świadczące o zatuszowaniu przestępstw – ocenia nasz rozmówca.
Popatrzmy, dlaczego BSW oraz
prokuratura mogły Wojciecha B. nie
lubić.
! Podczas odzyskiwania danych
z laptopa szczecińskiego policjanta
Piotra D. z Wydziału Wywiadu
Kryminalnego (ostatnio w Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego)
ujawnił fakt bezprawnego posiadania przez tegoż funkcjonariusza zastrzeżonych danych w prywatnym
komputerze. Zameldował o swoim
znalezisku Zbigniewowi K. z BSW.
Miał świadomość, że Piotr D. jest
blisko spokrewniony z ówczesnym
szefem Prokuratury Okręgowej
w Szczecinie Błażejem Kolasińskim (od lutego 2005 r. szef Prokuratury Apelacyjnej), dlatego też
nagrał złożone przez siebie ustne
zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Piotrowi D.
nie spadł włos z głowy, a wspomniane dane z laptopa cechuje istotne
podobieństwo do tych, które niedawno wyciekły do mediów. Płyta
z zapisem rozmowy ze Zbigniewem
K. została Wojciechowi B. zabrana
podczas przeszukania;
! Jednym z trzech funkcjonariuszy BSW, którzy 26 maja odwiedzili Wojciecha B., był Daniel Z.
Ów oficer jest mężem Anety Z., byłej pracownicy kancelarii tajnej szczecińskiej Delegatury Centralnego Biura Śledczego. Kobieta zwolniła się
stamtąd na własną prośbę, choć powinna trafić za kratki, bowiem została schwytana na gorącym uczynku kradzieży pieniędzy. Jej przełożeni sprawę zatuszowali i trudno nie
dopatrywać się w tym wspaniałomyślnym geście związku z faktem, że matka Anety Z. piastowała wówczas odpowiedzialne stanowisko w Prokuraturze Okręgowej (dzisiaj w Prokuraturze Krajowej). O tych machinacjach Wojciech B. oczywiście
meldował Zbigniewowi K., lecz ten
jakoś przeoczył problem. Dodajmy,
że Aneta wpadła, bowiem nie przeoczyła jej kamera, którą na życzenie kierownictwa CBŚ tajnie zainstalował w kancelarii Wojciech B.
To zaledwie dwa wybrane przykłady z całej teczki bardzo nieprzyjemnych dla BSW kwitów znajdujących się w posiadaniu „FiM” (z góry uprzedzamy zainteresowanych, że
przechowywane są poza redakcją).
Nie będziemy ich na razie ujawniać,
bo Wojciech B. zwrócił się o pomoc
do kilku instytucji dysponujących
możliwością procesowej weryfikacji
zarzutów stawianych BSW. Jeśli zaś
chodzi o szczecińską Policję i prokuraturę, to oczywiście odmawiają
komentarza. Podobno „dla dobra
śledztwa”...
ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Dożywotnie pensje...
...dla Kaczyńskiego i Olszewskiego
oraz filmowanie kupujących piwo
– oto pomysły komisji Janusza Palikota.
Polskie regulacje gospodarcze
pełne są sprzecznych i wykluczających się wzajemnie przepisów. 20
lat temu państwo wydawało koncesje, pozwolenia czy zezwolenia
w przypadku 12 typów biznesów
(między innymi sprzedaż broni czy
prowadzenie apteki). W 2009 r. objęto ścisłym nadzorem już ponad 200
typów działalności gospodarczej.
Obywatele zostali zmuszeni nawet
do płacenia za zaświadczenia, że nie
prowadzą jakieś działalności.
Na przykład każdy, kto jest właścicielem samochodu o ładowności powyżej pięciu ton i nie prowadzi firmy transportowej, musi co roku poświadczać ten fakt w starostwie. Jeśli tego nie zrobi, inne państwowe
służby (policja lub inspekcja transportu drogowego) mają prawo delikwenta ukarać za wykonywanie
usług bez zezwolenia. Zawodowi kierowcy autobusów i tirów zwrócili
uwagę na absurdalne regulacje prawne dotyczące ich praw jazdy. Otóż
państwo uznało, że prowadzący autobus nie ma prawa zasiąść za kierownicą własnego samochodu, jeśli
nie jest to... autobus.
W prawie podatkowym wprowadzono regulacje, których sensu
nie są w stanie zrozumieć nawet inspektorzy skarbowi. Od ponad 3 lat
kolejni marszałkowie sejmu (Marek Jurek, Ludwik Dorn i Bronisław Komorowski) zapomnieli
o obowiązku publikacji tak zwanych
tekstów jednolitych ustaw, czyli tekstów kompletnych, zawierających
wszystkie zmiany. Być może dlatego, że nawet służby prawne parlamentu nie wiedzą, jakie przepisy
obowiązują, a jakie już nie. Zdarzyło
się przecież, że parlament nowelizował ustawę, którą dwa lata wcześniej uchylił.
! ! !
Po objęciu rządów przez koalicję PO i PSL jej liderzy obiecali szybki przegląd obowiązującego prawa
i usunięcie najgłupszych regulacji.
Aby przyśpieszyć całą operację, powołano nawet sejmową komisję nadzwyczajną o nazwie „Przyjazne Państwo”. Na jej czele stanął poseł Janusz Palikot. Przez półtora roku
funkcjonowała ona dość dobrze.
Przedłożyła sejmowi 110 propozycji zmian w obowiązujących ustawach. W trakcie prac komisji ujawniono także aferę związaną z wprowadzeniem do tak zwanej ustawy
śmieciowej rozwiązań, które spalarniom odpadów szpitalnych nadawały status monopolisty. Parlamentarzyści PiS robili za to wszystko, aby
jej prace sparaliżować. Od prób zrywania kworum po składanie w ostatniej chwili wniosków o powołanie dodatkowych ekspertów. Dzięki
posłowi Palikotowi wszystkie te działania okazały się nieskuteczne.
! ! !
Od stycznia 2009 roku obserwujemy kryzys prac „Przyjaznego Państwa”. Kierownictwo Platformy
zmieniło wtedy przewodniczącego
komisji i od tego czasu zaczęła ona
pracę nad dziwnymi rozwiązaniami.
Na początek pochyliła się nad propozycją Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, aby zobowiązać właścicieli
sklepów do filmowania osób kupujących piwo czy wódkę. Co ciekawe, projekt nie odróżnia małego
osiedlowego kiosku od wielkiego hiperermaketu. Każdy ma mieć kamery i już. Specjaliści zwracają uwagę, że pracownicy PARPA zapomnieli o „drobiazgu”, jakim jest
ochrona wizerunku człowieka i nie
przewidzieli zasad przechowywania
nagrań. Gdyby nie twarde stanowisko służb legislacyjnych Sejmu, ten
kuriozalny projekt trafiłby już
pod głosowanie.
Wielki Językoznawca
Kto był największym w historii polskim
mówcą? Poznańscy naukowcy odkryli, że
Jan Paweł II, i pochwalili się tym na specjalnej trzydniowej konferencji naukowej.
Kto tak naprawdę rządzi polskimi uczelniami – ich władze czy raczej biskupi? Optymiści twierdzą, że nie jest tak źle, a skandaliczne przypadki, które opisał Jonasz rok temu w swoim komentarzu (Akademia Podlaska w Siedlcach, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu czy Uniwersytet Łódzki),
to wyjątki.
Według pesymistów, sprawy wyglądają jeszcze gorzej. Katolicki sposób rozumienia świata uznawany jest za naukowy. Tak dzieje się
na przykład na Uniwersytecie Zielonogórskim.
Tamtejszy Instytut Filozofii jest dumny z tego, że propaguje kreacjonistyczną wizję powstania świata. Czynią to nie tylko teologowie,
lecz także świeccy filozofowie, i to z tytułami
profesorskimi. Pod ich opieką powstają prace
magisterskie i doktorskie, dowodzące, że Darwin to szarlatan, a fundamentalizm chrześcijański to ostoja wolności i oświecenia.
! ! !
Poglądy biskupów przyjęli także – i to właściwie bez żadnej refleksji – wykładowcy Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Na zorganizowanych przez nich (głównie
politologów) dwóch konferencjach mogliśmy
się dowiedzieć, że państwo nie naprawiło jeszcze wszystkich krzywd, jakie zadało Kościołowi katolickiemu w latach 1944–1989, że Stolica Apostolska mogła zakończyć odbudowę
struktur Kościoła w Polsce dopiero w 1992
roku, że biskupi nie chcieli żadnych przywilejów, lecz powrotu do normalności, a dzięki Kościołowi mogły powstać w Polsce niezależne organizacje społeczne.
Na międzynarodową sesję poświęconą polskim wydarzeniom roku 1989 nie zaproszono
gości z Rosji. Można było odnieść wrażenie,
że 20 lat temu postawa władz ZSRR nie miała żadnego znaczenia. Od Rosjan ważniejszy
był konserwatywny minister polityki społecznej w rządzie Kohla i nuncjusz apostolski arcybiskup Józef Kowalczyk (patrz foto). Władze uczelni przedstawiały go jako „przyjaciela Uniwersytetu Warszawskiego”, choć dba
tylko o katolicką indoktrynację na Uczelni.
! ! !
Od kilku lat poznańscy poloniści zajmują
się naukową analizą języka, jakim biskupi
posługują się w listach do wiernych, a także
doszukują się humoru w kazaniach kardynała
Henryka Gulbinowicza. Odkryli na dodatek,
że dzięki odmawianiu modlitwy „Ojcze nasz”
nasi przodkowie pozostali Polakami. Jednak badanie przekładów tekstów teologicznych nie wystarczało im. Poszukiwali czegoś naprawdę mocnego. I znaleźli. Po latach ciężkiej pracy wykryli, iż największym reformatorem polskiej mowy był Jan Paweł II. O wynikach swoich badań
poinformowali świat w dniach 1–3 czerwca 2009
roku podczas trzydniowej konferencji zatytułowanej „Jan Paweł II – odnowiciel mowy polskiej”. Nie można powiedzieć, aby cieszyła się
ona zainteresowaniem studentów Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Nie pomogły nawet
zachęty w postaci zaliczenia obecności na konferencji jako obecności na zajęciach. Studentów
nie zainteresowały także projekcje filmów w ramach „Dni filmu papieskiego”. A do wyboru
były obrazy z pielgrzymek Jana Pawła II do
Polski i filmowy portret Wandy Półtawskiej,
powiernicy tajemnic Karola Wojtyły. W pierwszym dniu obrad honor uniwersytetu przed prezydentem Lechem Kaczyńskim oraz obecnymi
hierarchami (kardynałowie Dziwisz i Grocholewski, arcybiskupi Gądecki i Muszyński)
ratowali… licealiści spędzeni na finał dwóch
Fot. MaHus
konkursów: plastycznego i na najlepsze wypracowanie. W tym drugim młodzi ludzie mieli odpowiedzieć na następujące pytanie: „Która myśl,
wypowiedź Jana Pawła II zawarta w Jego homiliach, encyklikach, poezji wywarła największy wpływ na twój sposób myślenia, rozumienia świata czy postępowania”.
Nastolatki mogły też wysłuchać wykładów,
jakim to wielkim mówcą Jan Paweł II był.
Prof. Jan Miodek, klerykał znany z TV, oznajmił, że piękno mowy papieża Polaka odegrało
Entuzjazm posłów wywołała inna
propozycja. Otóż przy okazji rozpatrywania inicjatywy posła Janusza Palikota w sprawie podniesienia uposażenia byłych polskich prezydentów
parlamentarzyści wpadli na pomysł
wprowadzenia analogicznych zasad
wynagradzania dla byłych premierów,
marszałków sejmu i senatu, a nawet...
samych posłów i senatorów. Wszyscy
mieliby dostać dożywotnie pensje
w wysokości około 9 tysięcy złotych.
Na liście uprawnionych z całą pewnością znaleźliby się między innymi
Jan Olszewski (premier przez 5,5 miesiąca), Jerzy Buzek (sprawca katastrofy gospodarczej w 2001 roku), Leszek Miller, Kazimierz Marcinkiewicz, Jarosław Kaczyński, Marek Jurek (Opus Dei) i Ludwik Dorn. I nie
jest to wcale żart.
Zapał parlamentarzystów znowu
ostudzili wstrętni legislatorzy, którzy
zwrócili uwagę, iż nikt nie policzył
kosztów całej akcji. Mają to uczynić
w tempie ekspresowym sejmowi eksperci. Wszystko po to, aby już
od stycznia 2010 nowe regulacje mogły wejść w życie. Ciekawe, że nie tak
dawno posłowie PO i PSL obiecywali oszczędności w wydatkach na parlament i biurokrację. Przywileje władzy także miały zostać ograniczone.
Ale to było przed wyborami
do europarlamentu...
MiC
ważną rolę w jego życiu. Inny prelegent wyjaśnił zebranym, że mowa Karola Wojtyły była prosta i czytelna dla każdego. Profesor Bogdan Walczak z Poznania udowadniał, że Wojtyła był odnowicielem mowy polskiej. Według
prof. Stanisława Mikołajczaka, wykładowcy UAM, z tezą tą zgodzili się wszyscy przepytani przez niego profesorowie polonistyki.
Dowodów na to dostarczyli profesorowie Stanisław Gajda z Opola, który odkrył literacką osobowość Karola Wojtyły, i Krzysztof
Dybciak, według którego język homilii papieskich jest „prosty i zrozumiały, a jednocześnie pełen metafor”. Ich kolega ze stolicy
– profesor Eugeniusz Sakowicz – wyjaśnił,
iż niewierzący zawdzięczają papieżowi to, że
są porządnymi ludźmi. Według niego, papież
w piękny i zrozumiały sposób wychowywał ich
do miłości bliźniego. Na koniec zabrała głos
sama Wanda Półtawska, dla której Jan Paweł II był obrońcą piękna i świętości. Przy okazji reklamowała swoją książkę o spotkaniach
z Karolem Wojtyłą i zredagowany przez siebie tom z wypowiedziami duchownych o ojcostwie. Dla uatrakcyjnienia konferencji
w przerwach występowali znani aktorzy (Jerzy Zelnik i Dorota Segda), którzy recytowali poezję JPII.
Te zabiegi nie poprawiły frekwencji. Jedynym punktem obrad naukowców, który spotkał się z zainteresowaniem publiczności, była prezentacja największej kremówki.
Władze Uniwersytetu Adama Mickiewicza – niezrażone słabym zainteresowaniem
– planują w październiku kolejną konferencję poświęconą językowi Jana Pawła II.
I tylko jacyś wstrętni złośliwcy porównują poznańskie konferencje do imprez organizowanych do połowy lat 50. ubiegłego wieku
na cześć Józefa Stalina. Który też wielkim
językoznawcą był. Przynajmniej pod takim tytułem naukowym występował w ówczesnych
encyklopediach.
MKC
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Sacro t rendy
tym roku po raz
dziesiąty odbywała
się w Kielcach
– pod honorowym
patronatem prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, ordynariusza kieleckiego biskupa Kazimierza Ryczana oraz ministra kultury
i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego – Międzynarodowa Wystawa Budownictwa i Wyposażenia Kościołów, Sztuki Sakralnej i Dewocjonaliów.
Jubileuszowy spęd sakralnych
handlowców zaszczycił sam arcybiskup Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady Kultury,
który przekazał zgromadzonym pozdrowienia od papieża Benedykta,
po czym stwierdził: „Niestety, nie
obrażając naszego stanu, księża czasami mają bardzo zły gust. Może
dlatego, że w seminariach nie ma
odpowiedniej edukacji. Trzeba prowadzić zajęcia ze sztuki nie tylko
w postaci wykładu akademickiego,
ale uczyć także interpretowania
dzieł sztuki”.
Sam Zdrojewski targów nie zaszczycił. Wysłał za to swojego wiceministra Tomasza Mertę. Ten, kiedy dopuszczono go do głosu, zaznaczył, że Kościół odpowiedzialny
za dziedzictwo kulturowe musi myśleć o przyszłości, dbając również
o estetyczny wygląd świątyń. Przemówił także prezydent Kielc Wojciech Lubawski. Wysławiał wielowymiarowość targów, które – według
niego – mają charakter nie tylko materialny, ale również duchowy...
W owym duchowym charakterze
przez trzy dni
W
można było do woli podziwiać zdobne szaty liturgiczne z najnowszych
kolekcji, przebogatą ofertę wydawniczą, rzeźby wszelkich świętych,
w tym jeszcze nie świętego JPII, oferty firm architektonicznych, wnętrzarskich i budowlanych, najnowsze trendy w zabezpieczaniu i budowie obiektów sakralnych, ich wyposażeniu, dekoracji oraz projektowaniu i utrzymaniu zieleni wokół świątyni. Pokazano też naczynia liturgiczne, systemy informatyczne i archiwistyczne
dla kościołów, witraże itp.
Nad wszystkim górowała monstrualnych rozmiarów monstrancja
(1,40 m wysokości, 27 kg wagi),
a także gustowny, wykonany w nowatorskim stylu (tak zapewnia producent) i rzucający się w oczy dzięki przyjemnym kształtom elektroniczny pulpit do wyświetlania ewangeliarzy zakodowanych cyfrowo.
Od przepychu i błyskotek można
było dostać oczopląsu. Jak to dobrze, że na to wszystko kasę dadzą
zawsze wierni parafianie...
Wśród zwiedzających, ale tylko
konsekrowanych, zostały rozlosowane nagrody – bilet lotniczy do Rzymu oraz tygodniowa wycieczka
do Ziemi Świętej.
Niczego więc nie zabrakło. Nawet Chrystusa ukrzyżowanego, leżącego – o zgrozo – na ulicy...
JULIA STACHURSKA
Maleńkie Jezuski, wielkie figury Karola
Wojtyły, tony kościelnych wydawnictw
prezentujących m.in. najnowsze trendy
w modzie sakralnej – wszystko
na największych w Europie targach
kościelnej pychy – Sacroexpo 2009.
Fot. MZ
10
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
POD PARAGRAFEM
A parchom won!
Tysiące chasydów z całego świata pielgrzymują co roku do Leżajska, do grobu słynnego cadyka Elimelecha (1717–1786). Obok
splendoru i promocji miasto czerpie też z tego korzyści ekonomiczne. Będą one o wiele bardziej wymierne, gdy powstanie tam największe w Europie Centrum Chasydzkie… Co takiego?!!!
Chasydzi chcą zainwestować 24
mln zł w kompleks dwóch budynków będących ich własnością. Powstanie Muzeum Tradycji Chasydzkiej, podziemny parking, sala kinowa, mykwa i część hotelowo-restauracyjna (70 pokoi, sale do studiów
religijnych dla 400 osób, kuchnia
z jadalnią na 250 miejsc itd.). W sumie 8,5 tys. metrów kwadratowych
i perspektywa wielu nowych miejsc
pracy – na etapie budowy i po jej
zakończeniu.
Chasydzi czekają na decyzję radnych, którzy kilka miesięcy temu odbili piłeczkę do burmistrza Tadeusza Trębacza, aby ten wysondował, co mieszkańcy o tym myślą.
A myślą bardzo różnie, co jednak
nie ma większego znaczenia, skoro
to radni mają głos decydujący, bo
oni wydają zgodę na inwestycje
i uchwalają plany miejscowe. Ponieważ Żydzi irytują się już wielomiesięczną bezczynnością, burmistrz
obiecał im, że na najbliższej sesji rady złoży wniosek o przystąpienie
do uchwalenia miejscowego planu
zagospodarowania przestrzennego
terenu wokół chasydzkiego centrum,
bez którego inwestor nie dokupi
gruntu pod budowę.
W oczekiwaniu na decyzję rady,
zwolennicy i przeciwnicy (tych jest
więcej) budowy leżajskiego centrum
pojedynkują się na internetowych
forach, dając tam wyraz głębokiego ekumenizmu, tolerancji, szacunku i miłości bliźniego, wierności ideom „testamentu JPII”. Tak więc
na Żydach, taka ich mać, nie zostawia się suchej nitki, obwiniając
o wszystko, co w świecie najgorsze,
z obecnym kryzysem w świecie
włącznie. „Kiedy wy wreszcie nas,
Polaków, przeprosicie za zbrodnie
przeciwko narodowi polskiemu!
Za Michnika, Kuronia, Kwaśniewskiego, Geremka i inne podłe osoby?” – to jeden z łagodniejszych argumentów dyskusji, która
czarno wróży chasydzkim planom.
J. ADAMSKI
Grób cadyka Elimelecha w Leżajsku
Porady prawne
Jestem wdową. Otrzymuję rentę rodzinną po zmarłym
małżonku. W marcu 2005 r. Zakład Ubezpieczeń Społecznych
wydał decyzję o ponownym ustaleniu wysokości renty. Nie zgadzałam się
z ustaloną wysokością świadczenia
i w związku z tym we wrześniu 2006 złożyłam wniosek w sprawie wypłaty świadczenia z tytułu nieprzeliczenia kwoty bazowej. Zakład Ubezpieczeń Społecznych
odmówił wyrównania świadczenia, powołując się na art. 180 i 194a ustawy
z dn. 17.12.1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Załączam Państwu otrzymane z ZUS
dokumenty. Czy wysokość świadczenia renty rodzinnej została prawidłowo ustalona? Czy możliwe jest uzyskanie świadczenia renty rodzinnej w wysokości wyższej
niż ta, która została ustalona decyzją
z dn. 1.03.2005 r.? (Barbara L., Lidzbark)
Z załączonych przez Panią dokumentów
wynika, że wysokość renty rodzinnej została
prawidłowo obliczona i nie ma, niestety, możliwości jej zwiększenia. O tym, po kim może
być przyznana renta rodzinna, stanowi art. 65
ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu
Ubezpieczeń Społecznych: „1. Renta rodzinna przysługuje uprawnionym członkom rodziny osoby, która w chwili śmierci miała ustalone prawo do emerytury lub renty z tytułu niezdolności do pracy lub spełniała warunki wymagane do uzyskania jednego z tych świadczeń. 2. Przy ocenie prawa do renty przyjmuje
się, że osoba zmarła była całkowicie niezdolna
do pracy”. Według art. 70.1. ustawy* wdowa
ma prawo do renty rodzinnej, jeżeli w chwili
śmierci męża osiągnęła wiek 50 lat lub była
niezdolna do pracy. Zgodnie z powyższymi
przepisami jest Pani uprawniona do pobierania renty rodzinnej. Należy jednak pamiętać,
że renta rodzinna wynosi dla jednej osoby
uprawnionej 85 proc. świadczenia, jakie przysługiwałoby zmarłemu, co potwierdza art. 73.1.,
pkt 1 ustawy*: „Renta rodzinna wynosi: 1) dla
jednej osoby uprawnionej – 85 proc. świadczenia, które przysługiwałoby zmarłemu”.
Zgodnie z ww. stanem faktycznym, w marcu 2005 r. wydano decyzję o ponownym ustaleniu wysokości renty. Ponowne ustalenie wysokości świadczenia polegało na obliczeniu
świadczenia od kwoty bazowej podwyższonej
do 96,5 proc. przeciętnego wynagrodzenia,
przyjętego do obliczenia renty. Obliczenia te
zostały wykonane zgodnie z art. 194a ustawy*, który stanowi: „1. Emerytury i renty przysługujące na podstawie ustawy, które zostały
obliczone od kwoty bazowej stanowiącej mniej
niż 100 proc. przeciętnego wynagrodzenia, podlegają przeliczeniu. 2. Przeliczenie emerytury
i renty z tytułu niezdolności do pracy polega
na ponownym obliczeniu świadczenia od kwoty bazowej określonej w ust. 4 i 5. 3. Przeliczenie renty rodzinnej polega na ponownym jej
obliczeniu jako odpowiedniego procentu świadczenia, które przysługiwałoby zmarłemu, przeliczonego zgodnie z ust. 2. 4. Dla świadczeń
przysługujących emerytom i rencistom urodzonym przed dniem 1 stycznia 1930 r. podwyższa się kwotę bazową do: 1) 96,5 proc. przeciętnego wynagrodzenia przyjętego do ustalenia
Fot. Wikipedia
ylko patrzeć, jak rzeszowscy
bernardyni zabiorą mieszkańcom nie tylko parking w pobliżu
Urzędu Wojewódzkiego, ale i słynny pomnik stojący od lat w samym centrum miasta. Oczywiście
ten ostatni zburzą natychmiast,
bo to „wstrętny” monument czynu rewolucyjnego.
T
parking postanowili przenieść
pod ziemię.
Kilka miesięcy temu miasto zaakceptowało koncepcję bernardynów, a nawet... zgodziło się wypłacić im z kasy miejskiej 3,6 mln zł
z góry (!) za 15-letnią dzierżawę
wspomnianego obiektu. Chodziło
bowiem o to, by braciszkowie mieli
Park zamiast parkingu
Gdy w 2006 roku za sprawą radnych PiS oraz LPR zakonnicy nabyli od miasta intratną działkę w pobliżu klasztoru za niecałe 30 tys. złotych (warta była 2,7 mln zł!), nie
zdawano sobie sprawy z konsekwencji tej decyzji. Tłumaczono, że bernardyni przejęli to, co przed wiekami było ich własnością, choć wielu w to powątpiewało. A niektórzy
historycy wręcz negowali...
Zakonnicy „łyknęli” nie tylko
cenną działeczkę, ale przejęli też
funkcjonujący na niej parking, by co
miesiąc inkasować od miasta
za dzierżawę 20 tys. zł.
W umowie sprzedaży gruntu
zagwarantowano co prawda, że
parking nie zostanie nigdy zlikwidowany, ale ojczulkowie postanowili rozbudować klasztor i stworzyć w tym miejscu centrum religijno-kulturowe. W związku z tym
wysokości świadczenia w dniu jego przyznania
– od dnia 1 marca 2005 r.”.
Podsumowując, wszelkie obliczenia dotyczące ustalenia wysokości renty rodzinnej
na rzecz Pani Barbary zostały przeprowadzone
prawidłowo i zgodnie z brzmieniem ustawy*.
Tak więc nie ma możliwości uzyskania przez
Panią tego świadczenia w wysokości wyższej,
niż ta ustalona decyzją z dnia 1.03.2005 r.
Podstawa prawna: ustawa z dn. 17.12.1998
r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, DzU 2004.39.353 – tj. ze zm.
! ! !
W listopadzie 2008 r. wysiadłam
z tramwaju i kiedy przechodziłam na drugą stronę ulicy, moja noga ugrzęzła w wyrwie znajdującej się tuż obok szyny tramwajowej, na skutek czego przewróciłam
się i doznałam licznych uszkodzeń ciała,
co potwierdza dokumentacja lekarska.
Chcąc uzyskać rekompensatę, złożyłam podanie o odszkodowanie do Biura
Obsługi Pasażera Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Łodzi. MPK
nie poczuwa się jednak do odpowiedzialności. Skierowano mnie do Zarządu Dróg
i Transportu, ale stamtąd również odeszłam z kwitkiem.
W jaki sposób i do kogo powinnam się
zwrócić w celu uzyskania odszkodowania?
(Lucyna, Łódź)
W przedstawionych przez Panią okolicznościach podmiotem odpowiedzialnym za powstałą szkodę jest Miejskie Przedsiębiorstwo
Komunikacyjne. Podstawą prawną odpowiedzialności MPK jest przepis art. 435, par. 1
k.c., który stanowi: „Prowadzący na własny rachunek przedsiębiorstwo lub zakład wprawiany w ruch za pomocą sił przyrody (pary, gazu,
elektryczności, paliw płynnych itp.) ponosi odpowiedzialność za szkodę na osobie lub mieniu,
swój wkład finansowy niezbędny
przy ubieganiu się o unijne pieniądze przeznaczone na budowę podziemnego parkingu.
Jednak w tych dniach niespodziewanie klechy dokonały wolty
i wypowiedziały miastu umowę
na korzystanie z ICH parkingu.
Braciszkowie z rozbrajającą szczerością wyznali, że chodzi o to, że gdyby w skład całej inwestycji rozbudowy klasztoru wchodził komercyjny,
płatny parking, to otrzymaliby tylko 50-procentowe dofinansowanie
z UE, a gdy wyłączą podziemne garaże – zainkasują aż 85 proc. całości
przedsięwzięcia – parku papieskiego.
Najpewniej więc żadnego parkingu nie będzie. Mieszkańcy miasta zostali oszukani, a prezydent
(bądź co bądź niegłupi chłop) w konszachtach z zakonnikami wyszedł
na idiotę.
BS
wyrządzoną komukolwiek przez ruch przedsiębiorstwa lub zakładu, chyba że szkoda nastąpiła wskutek siły wyższej albo wyłącznie z winy poszkodowanego lub osoby trzeciej, za którą nie ponosi odpowiedzialności”.
Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Łodzi wypełnia hipotezę powyższego
przepisu, odpowiada zatem za szkodę bardzo szeroko, ponieważ na zasadzie ryzyka,
a jednocześnie w niniejszej sprawie nie zachodzą żadne okoliczności egzoneracyjne
(zwalniające).
W takiej sytuacji jedyną dostępną dla Pani drogą jest wystąpienie przeciwko MPK
do sądu z powództwem o odszkodowanie i zadośćuczynienie za doznaną krzywdę.
Podstawą prawną do wystąpienia o odszkodowanie jest przepis art. 444 par 1 k.c.,
zd. 1, który stanowi: „W razie uszkodzenia ciała lub wywołania rozstroju zdrowia naprawienie szkody obejmuje wszelkie wynikłe z tego
powodu koszty”.
Zasadne jest także wystąpienie z roszczeniem o zadośćuczynienie z art. 445, par. 1 k.c.,
w związku z art. 444, par. 1 k.c.: „W wypadkach przewidzianych w artykule poprzedzającym
(tj. 444 par. 1 k.c.) sąd może przyznać poszkodowanemu odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę”.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 1964.16.93
ze zm.
! ! !
Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy
systematycznie odpowiadać na Wasze pytania
i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”.
Opracował MECENAS
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Władze Krakowa
alarmują, że miastu
brakuje terenów
na zaspokojenie
żądań Kościoła!
A do Komisji
Majątkowej
wpływają kolejne
roszczenia kleru.
Desmond Tutu – anglikański
biskup z RPA, laureat Pokojowej
Nagrody Nobla z 1984 roku – podczas ekumenicznego nabożeństwa
w Nowym Jorku powiedział: „Kiedy misjonarze po raz pierwszy przybyli do Afryki, mieli Biblię, a my
mieliśmy ziemię. Powiedzieli nam:
„Módlmy się”. Zamknęliśmy oczy.
A kiedy je otworzyliśmy, było na odwrót – my mieliśmy Biblię, a oni
ziemię”.
Podobnie jest w Krakowie. Patologia zaczęła się w 1989 roku, gdy
Kościół, uzurpując sobie prawo
głównego pogromcy komuny, wkroczył we wszystkie sfery życia publicznego. Wyjątkowo podatny grunt
miał zawsze w konserwatywnym
i klerykalnym Krakowie, zwanym
Świętogrodem lub – od 1979 roku
– miastem papieskim. Kraków
przedstawiany był jako miasto stu
świątyń (jest tu procentowo największa liczba kościołów i osób duchownych w przeliczeniu na jednego
mieszkańca w Polsce, a może
i na świecie). Nawet przed wiekami każdy zakon, który przybywał
na ziemie polskie, musiał mieć swe
przedstawicielstwo w Krakowie. Dziś
powstają tu dwa gigantyczne kompleksy: miasto papieskie oraz sanktuarium świętej Faustyny, które
swym blaskiem i rozmachem przyćmić ma nawet Licheń.
Obecnie przeszło jedna trzecia
wszystkich nieruchomości w historycznym centrum Krakowa jest już
pod jurysdykcją Watykanu. Do tego
należy jeszcze dodać niezliczone nieruchomości położone w innych krakowskich dzielnicach oraz ponad 10
kilometrów kwadratowych miejskich
gruntów (pod zabudowę). Powierzchnia tzw. Stolicy Apostolskiej jest przeszło dwudziestokrotnie mniejsza
od obszarów, jakie w swych łapskach
dzierży krakowski Kościół.
A oto bardzo skrótowy spis tych
obszarów i majątków:
Albertynki: za sporne 69 ha ziemi w podkrakowskiej Rząsce, gdzie
obecnie mieści się jednostka wojskowa oraz Uniwersytet Rolniczy,
otrzymały 1500 ha w różnych częściach Małopolski. Część gruntów,
jak np. 35 ha w podkrakowskiej gminie Zielonka, siostrzyczki tuż
po skubnięciu sprzedały braciom
Arturowi i Piotrowi, P., którzy
chcieli wybudować tam osiedle domków jednorodzinnych. Jednak spotkała ich niemiła niespodzianka,
gdyż krakowski sąd (pomimo posiadanego przez nich aktu notarialnego!) odmówił wpisu nabytej ziemi
do księgi wieczystej, argumentując
to brakiem zgody na transakcję ze
strony władzy kościelnej (sic). Sąd
powołał się na prawo kanoniczne,
które mówi, że Watykan musi
przyklepać wszelkie transakcje
związane z majątkiem kościelnym, przewyższające sumę miliona euro. Albertynki dopiero
po transakcji wystąpiły do B16
o zgodę, lecz cała sprawa na dobre
utknęła w watykańskiej machinie
biurokratycznej – obecnie jest rozpatrywana przez Kongregację ds. Instytutów Życia Konsekrowanego
i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, więc należy tylko życzyć braciom
P. powodzenia i wytrwałości... Zrozpaczeni biznesmeni zaoferowali nawet zieloneckim radnym 8 mln zł
dotacji dla gminy, jeśli będą mogli
ruszyć z inwestycją, jednak na niewiele się to zdało. A siostrzyczki zacierają tylko ręce. To się nazywa interes – kasa się zgadza, a ziemia cały czas jest pod jurysdykcją Kościoła! Teraz wiadomo, dlaczego pełnomocnik albertynek, były funkcjonariusz SB Marek Piotrowski, uchodzi za najlepszego specjalistę w dziedzinie obrotu majątkiem kościelnym. Sprawą zajmuje się CBA.
Arcybractwo Miłosierdzia
pod wezwaniem Bogurodzicy Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
to quasi-organizacja całkowicie zależna od kard. Dziwisza. Po zaciętej batalii sądowej, w której bynajmniej nie było miejsca dla miłosierdzia, na trupie bliźniaczej organizacji świeckiej księża z Arcybractwa zdobyli gigantyczny majątek, szacowany według różnych ekspertyz na kwotę od 200 do 500 mln
złotych. Składa się nań kilkanaście
kamienic oraz kilkadziesiąt hektarów atrakcyjnych gruntów w centrum Krakowa.
Augustianie: trzymają miasto
w szachu, gdyż rzekomo na ich terenach znajduje się szpital dziecięcy
w Krakowie-Prokocimu, oraz zajezdnia tramwajowa. Prowadzą twarde
negocjacje na temat ewentualnych
odszkodowań, a swe żądania finansowe oszacowali na 19 077 900 zł
(dane Urzędu Miasta Krakowa).
W międzyczasie przejęli szerokie połacie ziemi w tejże dzielnicy miasta.
Mnisi od św. Augustyna doprowadzili do likwidacji znajdujący się tam
państwowy Dom Dziecka, urządzając w opuszczonym przez sieroty budynku własną rezydencję (zdjęcie
powyżej), a z pobliskich ogródków
działkowych wyrzucili wieloletnich
użytkowników, szybko sprzedając
atrakcyjny teren deweloperowi.
Benedyktyni: odzyskują znaczne obszary atrakcyjnych terenów
w okolicach Tyńca.
Bonifratrzy: przejęli najstarszy w mieście szpital przy ul. Trynitarskiej i dostali ponad 30 ha
w podkrakowskich Mogilanach.
Caritas: odzyskał i pozyskał szereg nieruchomości i działek w samym Krakowie, m.in. kamienice
przy ul. Krakowskiej, Mikołajskiej
i Skawińskiej, a także 12 ha ziemi
w Bronowicach. W jednej z przejętych kamienic, przy ul. Radziwiłłowskiej 8, mieści się Dom Pomocy Społecznej. Katoliccy urzędnicy miłosierdzia chcieli niezwłocznie wyrzucić stamtąd pensjonariuszy, jednak
po wielu protestach i mediacjach udało się utrzymać
placówkę do 2014 roku.
Równolegle ta kościelna organizacja
charytatywna szantażuje miasto
i uczelnię roszczeniami dotyczącymi nieruchomości
przy ul. Kopernika 15c,
gdzie mieści się Klinika Nefrologiczna Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W zamian za pozostawienie szpitala caritasowcy zażądali 10 mln 724
tys. zł odszkodowania (dane jw.).
Cystersi: sprzątnęli
miastu sprzed nosa 3 ha ziemi wartej 24 mln zł w centrum Krakowa, a gmina planowała tam budowę nowoczesnego centrum handlowego. Dodatkowo otrzymali
od Komisji Majątkowej atrakcyjne
nieruchomości przy ul. Kobierzyńskiej, Zielińskiego, Chopina, Wrocławskiej, Bratysławskiej, Twardowskiego, Dworskiej i Szwedzkiej.
Dominikanie: jako potomkowie inkwizytorów właśnie w Krakowie prowadzą finansową konkwistę. Zdołali przejąć kamienicę
przy ul. Siennej, gdzie mieścił się
Zespół Szkół Gastronomicznych;
szkoła musiała się stamtąd wynieść.
Ponadto braciszkowie na krakowskim osiedlu Prądnik otrzymali 6 ha
gruntów, na których znajduje się
osiedle mieszkaniowe, więc w grę
wchodzi pokaźne odszkodowanie
gwarantowane (ponoć ok. 100 mln
zł). W Nowej Hucie braciszkowie
chapnęli 9,5 ha, a z dawnego PGR-u w podkrakowskich Dziekanowicach wykrojono mnichom przeszło 20 ha ziemi.
Elżbietanki: choć z Krakowem
niewiele je łączyło, to w zamian
za sporne tereny na Śląsku właśnie
do Krakowa wyciągnęły swe łapki,
bo jak twierdzą, w „świętym mieście” lepiej jest się dogadać. I miały rację, gdyż w gminie Łopuszna
natychmiast otrzymały 20 ha ziemi,
gdzie mieściła się Stacja Kontroli
Odmian Roślin. Oczywiście, cały
majątek niezwłocznie sprzedały
lokalnemu biznesmenowi z branży
11
budowlanej, a i w tym przypadku
widać fachową rękę wspomnianego wcześniej esbeka Marka Piotrowskiego.
Felicjanki przejęły kamienicę
przy ul. Mikołajskiej, tuż przy samym rynku.
Fidelus: proboszcz bazyliki Mariackiej z powodzeniem może założyć zgromadzenie księży inwestorów.
Po Krakowie krąży nawet dowcip,
że jak Fidelus spotka na ulicy golasa, nawet od niego potrafi portfel
wyciągnąć. W końcu lata spędzone
na posadzie kuriewnego ekonoma
nie poszły na marne. Pod jego przewodnictwem i przy wydatnej pomocy pana Marka Piotrowskiego parafia mariacka zdobyła sześć zabytkowych kamienic w okolicach krakowskiego rynku o wartości ok. 100
milionów zł! Jedną od razu zamieniono na ekskluzywny hotel Wit
Stwosz (zdjęcie poniżej), w innych
działają sklepy, kawiarnia oraz prywatne firmy. Jednak rewizjonistyczne zapędy parafii nie mają końca.
Fidelus domaga się przeszło 20 ha
w Bronowicach, które uważa się
za jedną z najatrakcyjniejszych dzielnic Krakowa. Oczywiście, pomaga
mu w tym Komisja Majątkowa.
Ostatnio we wspomnianych Bronowicach otrzymał 12 ha należących
do Zakładów Nasienniczych „Polan”
i szybko sprzedał je firmie Bradus.
Szkopuł w tym, że ustawa o stosunku państwa do Kościoła wyraźnie
mówi, że zwrot gruntów nie może
naruszać praw osób trzecich,
a w obiektach „Polanu” od kilkudziesięciu lat zamieszkują ludzie. Inny ciekawy przykład to kwestia atrakcyjnych terenów przy ul. Siewnej, należących do gminy. Miasto wystawiło tę działkę na licytację, lecz na trzy
dni przed terminem aukcji do magistratu dotarł faks z Komisji Majątkowej, informujący, że owe tereny zostały przyznane parafii mariackiej jako mienie zamienne. Władze
Krakowa postanowiły jednak przeprowadzić licytację, na której dobito do całkiem pokaźnej sumy 9,5
mln zł za owe grunty. Oczywiście,
całą transakcję unieważniono, gdyż
od decyzji szanownej Komisji Majątkowej odwołań
nie ma. Tak więc magistrat
– oprócz tego, że stracił 9,5
mln – musiał jeszcze pokryć umowne kary z powodu niewywiązania się
z umowy licytacyjnej.
Oczywiście, wszystkie
przytoczone tu transakcje sprzedaży wydębionego majątku musiały odbyć
się za zgodą i błogosławieństwem „wyznaczającego horyzonty nadziei”
i „najlepszego opiekuna
Krakowa” (tak ostatnio
Dziwisza tytułowali krakowscy radni!). Dalszą
część krakowskiego alfabetu opiszemy niebawem.
MAREK
PAWŁOWSKI
[email protected]
12
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Wielka kumulacja
W laboratoriach koncernu Krk nieustannie
eksperymentuje się nad przemianą pojedynczych
złotówek w miliony. Wyniki testów wskazują,
że nie ma cudów i jedynym sposobem jest
ordynarne oszustwo...
Polskie prawo stanowi, że kat. Kościół wolno obdarowywać nieruchomościami (co dla niepoznaki nazywa
się „sprzedażą z bonifikatą” dochodzącą nawet do 99,9 proc.), jeśli wielebni uroczyście zadeklarują u notariusza, że wybrane przez nich grunty
lub budynki wykorzystają pod budownictwo sakralne bądź na działalność
charytatywną, opiekuńczą, oświatową
itp. Praktyczne zastosowanie owych
udogodnień polega na tym, że gdzie
tylko znajdzie się jakaś ładna działka (kwestia dotyczy zwłaszcza miast
i regionów atrakcyjnych turystycznie),
tam natychmiast pojawia się pilna konieczność zainstalowania siedziby „kościelnej osoby prawnej” (parafia, dom
zakonny, ośrodek Caritasu itp.) lub
poszerzenia terytorium siedziby już
istniejącej w celu „poprawienia warunków jej zagospodarowania”.
Gdy „kościelna osoba prawna”
staje się szczęśliwym posiadaczem
hektarów, na których powinna wybudować świątynię (też przecież dochodową), to zaczyna kombinować,
czy aby nie dałoby się ich części spieniężyć. Kłopot w tym, że przez całe 10 lat nie wolno takiej nieruchomości odsprzedać lub wykorzystać
na cele inne niż te, dla których udzielono zniżki, bowiem wówczas – w myśl
ustawy – cała bonifikata przepada
i podlega (zwaloryzowana) zwrotowi.
Pokusa bywa jednak czasem zbyt silna, a wybrańcy lokalnych społeczności zbyt słabi.
! ! !
Uchwałą Rady Miasta Gdańska
z 29 sierpnia 2002 r. miasto „sprzedało” parafii św. Teresy Benedykty
od Krzyża ślicznie usytuowaną działkę o powierzchni 1,67 ha „jako nieruchomość przeznaczoną pod realizację obiektu sakralnego – kościoła
z plebanią”, udzielając z tego tytułu
księdzu proboszczowi Eugeniuszowi
Stelmachowi 98-procentowej bonifikaty. Ponieważ grunt oszacowano
na ponad 1,7 mln zł, wielebny zapłacił zań 34,4 tys. zł.
Rozpoczął inwestycję od wzniesienia plebanii i tymczasowej kaplicy. Wybitnie skromnej i tak karłowatej (fot. obok), żeby ludziska załamywali nad nią ręce i sięgali do kieszeni, łożąc na zasadniczy obiekt. I tak
przez 7 lat proboszcz Gienek zbierał
na nowy kościół, ale w tym czasie zdołał tylko wykopać ogromny dół i osadzić w nim fundamenty. Na ciąg dalszy ponoć zabrakło kasy, bo wierni
chyba nieostro widzieli konieczność
budowy nowego kościoła. Proboszcz
wymyślił więc taki oto myk:
! znalazł po cichu dwóch biznesmenów, którym dał kapłańskie słowo
honoru, że kuria biskupia spręży się,
by w planie zagospodarowania przestrzennego miasto przekwalifikowało część działki z funkcji sakralnej
na komercyjną;
! z konieczną w takich przypadkach zgodą ordynariusza abpa Sławoja Leszka Głódzia ks. Stelmach
zawarł z biznesmenami notarialną
umowę przedwstępną na sprzedaż
4 tys. mkw. gruntu i zainkasował
do ręki 650 tys. zł;
! wystąpił do prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, żeby szybko załatwił mu tę zmianę planu, bo
w przeciwnym wypadku z budowy kościoła nici, gdyż będzie musiał oddać
ludziom kasę, której już nie ma (ponoć poszła na spłatę długów).
Prezydent na razie zapowiada,
że nie ulegnie, a nawet zażąda pieniędzy za ziemię, ale...
– Dopóki grunt nie zostanie formalnie sprzedany, nie mamy żadnych
podstaw do występowania o zwrot bonifikaty – stopuje nas Michał Piotrowski z Biura Prasowego Urzędu Miasta.
– W ogóle nie ma takiej opcji, żeby zwracać pieniądze. Głódź zmiękczy Adamowicza i radnych, gdy tylko sprawa trochę przyschnie. Pamiętajcie, że już za rok wybory... – prognozuje w rozmowie z „FiM” jeden
z naszych znajomych księży z Gdańska. Ano zobaczymy...
! ! !
Ks. Stelmach niemal dokładnie
powielił scenariusz zastosowany przez
proboszcza parafii Miłosierdzia Bożego w Kołobrzegu – ks. Leszka Karpiuka, któremu władze miasta sprzedały pod budowę kościoła ponad hektar gruntu w centrum miasta (wartość
miastu... 8 tys. zł – ułamka bonifikaty proporcjonalnego do oszukańczo
wykorzystanej powierzchni.
! ! !
Podczas gdy w metropoliach
i uzdrowiskach watykańczycy wyprzedają z kilkutysięcznym przebiciem
zbędne – jak się okazuje – prezenty,
domków jednorodzinnych przy ul.
Kausa, bowiem „mając na celu dobro wiernych”, chce zafundować im
tam nową parafię oraz „wyraża zamiar budowy nowego obiektu sakralnego wraz z pomieszczeniami mieszkalno-duszpastersko-katechetycznymi”. Tak napisał w liście skierowanym do burmistrza.
Radni posłusznie spełnili życzenie ekscelencji i sprzedali ów atrakcyjny grunt za 1000 zł. Parafię św.
Faustyny erygowano w marcu 2003
roku, a jej pierwszym proboszczem
został ksiżdz Tomasz Walterbach
(na zdjęciu z bp. Bogdanem Wojtusiem). Wielebny zaczął najpierw budować tymczasową (tak zapewniał)
kaplicę, a gdy miał wylane fundamenty, uznał, że hacjenda będzie zbyt
skromna i wystąpił do ratusza o dodatkowe 830 mkw. „na poprawienie
warunków zagospodarowania działki
przyległej, na której budowany jest
obiekt sakralny”. Radni poszli za ciosem: 4 lipca 2003 roku postanowili
sprzedać parafii kolejny grunt za... 1 zł,
choć jego ówczesna rynkowa wartość
wynosiła około 100 tys. zł.
Proboszcz przez całe lata mamił
wiernych (łupiąc ich oczywiście specjalną tacą na inwestycję) i samorządowców wizją nowej świątyni, aż tu
nagle oznajmił niedawno przewodniczącej Rady Miejskiej Elżbiecie
Sarnowskiej i burmistrzowi Leszkowi Duszyńskiemu, że:
! nie zamierza już budować kościoła, lecz poszerzy kaplicę;
! życzy sobie, aby... miasto sprzedało mu w tym celu trzecią sąsiednią
działkę, bo właśnie w jej kierunku posunie się rozbudowa;
tak w średniej wielkości miastach
wciąż jeszcze kumulują nieruchomości, czekając na lepszą koniunkturę.
Oto jeden z przykładów...
W czerwcu 2002 r. metropolita
gnieźnieński abp Henryk Muszyński zażyczył sobie, żeby włodarze Mogilna (woj. wielkopolskie) „sprzedali” mu 1500 mkw. gruntu na osiedlu
! nieruchomości o powierzchni 830
mkw. kupionej za złotówkę nie będzie
oddawał, żeby nie komplikować spraw,
ale za to przekształci ją na parking,
za który – jak obiecuje – nie będzie pobierał absolutnie żadnych opłat.
Co zrobią z tym nowym pasztetem wystrychnięci na dudka mogileńscy samorządowcy?
wolnorynkowa ok. 4 mln zł) za...
463 zł 48 gr. Nie spieszył się z robotą, czekając aż wygaśnie plan zagospodarowania, po czym natychmiast
wystąpił o wydanie mu na przeznaczonej pod budowę świątyni działce
tzw. warunków zabudowy... dla
4-kondygnacyjnego apartamentowca
(por. „Odnowione oblicze ziemi”
– „FiM” 21/2008). Chałupa stanęła
szybciej niż kościół, pleban zainkasował za sprzedane mieszkania
ok. 103 mln zł, a w swojej wspaniałomyślności zadeklarował nawet zwrot
– Obawiam się, że proboszcz dopnie swego. Rada już upoważniła formalnie burmistrza do uruchomienia
procedury wydzielenia działki i przygotowania jej do sprzedaży. Czas pokaże za ile, ale prawdopodobnie również za złotówkę. Tymczasem jest
ona de facto drogą (tak też zapisano w księdze wieczystej), i to przyzwoicie wybetonowaną, z eleganckim brukowym chodnikiem oraz wodociągiem i kanalizacją pod ziemią.
Żeby rozbudowywać na niej kaplicę, trzeba będzie wszystko rozwalić. Parking? Byłoby cudownie,
bo tuż obok w ramach programu
„Orlik 2012” powstaje boisko. Jednak gdy zaproponowaliśmy ks. Walterbachowi, żeby chociaż 600
z tych 830 metrów wpisać w księdze
wieczystej jako służebność gruntową, od razu zaczął się wycofywać
z pomysłu – mówi „FiM” radny
Grzegorz Stochliński, który już
od 2003 r. konsekwentnie protestuje przeciwko oddawaniu Kościołowi
mienia publicznego.
Ale dopóki klamka nie zapadła,
serdecznie polecamy mogileńskim samorządowcom studium przypadku
z innego regionu...
! ! !
W Zielonej Górze miasto w ramach tzw. zadań wspólnych realizowanych z innymi instytucjami wybudowało parafii św. Ducha parking.
Z kasy publicznej wyłożono ok. 240
tys. zł, drugie tyle (aportem w postaci gruntu) musiał dołożyć ksiądz proboszcz Andrzej Ignatowicz, bo tak
wymaga prawo.
Tak zwanymi zadaniami wspólnymi rządzą twarde reguły: w zamian
za dofinansowanie właściciel przez
5 lat nie może sprzedać nieruchomości ani w jakikolwiek sposób ograniczać do niej dostępu innym użytkownikom.
Tymczasem tuż po zakończeniu
inwestycji ks. Ignatowicz umocował
przed wjazdem znak, który zezwala
na korzystanie z parkingu jedynie
wiernym uczestniczącym w nabożeństwach, parafialnym interesantom oraz
słuchaczom wyznaniowego Instytutu
Filozoficzno-Teologicznego.
– Parafia wcale się nie wzbogaciła dzięki miastu, bo teren nie jest
zamknięty, a z parkingu przy parafii
korzysta nie tylko ksiądz, ale mogą
to robić wszyscy mieszkańcy miasta
– twierdził naczelnik Wydziału Inwestycji Paweł Urbański, gdy Regionalna Izba Obrachunkowa zakwestionowała legalność wspólnych interesów z plebanem.
„Nie życzę sobie, żeby na nowym
parkingu rozlewano mi oleje i niszczono go. Ludzie mają parkingi
pod nosem, przy swoich blokach, więc
niech tam zostawiają samochody. To
jest mój teren i jak zechcę, to w każdej chwili mogę postawić szlaban
otwierany na pilota i wpuszczać kogo zechcę” – tłumaczył kilka dni później wielebny w lokalnej gazecie,
wskazując władzom Zielonej Góry
miejsce w szyku. I tak zostanie, dokąd władza będzie praktykująca...
ANNA TARCZYŃSKA
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
stawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej daje każdej
nowej parafii, powstałej na Ziemiach
Zachodnich i Północnych, prawo
do ubiegania się (na własność i oczywiście nieodpłatnie) o grunty rolne będące w zasobie Agencji Nieruchomości Rolnych. Tytułem odszkodowania
dla Kościoła (już z nawiązką wypłaconego lub zwróconego) za ziemie skonfiskowane po 1945 roku. W całym kraju setki parafii zyskały w ten sposób
setki tysięcy hektarów, które na pniu
spieniężyły, zarabiając na transakcjach
grube miliony złotych. Warunek, jaki
postawił szczodry ustawodawca, jest
właściwie jeden: żadna parafia nie może wydrzeć od państwa więcej niż 15
hektarów, zaś ziemia ma być przeznaczona na założenie gospodarstwa
rolnego. Przynajmniej teoretycznie, co
udowodniła legnicka kuria, która z wyżej wymienionej ustawy uczyniła niezwykle dochodową spółkę z niczym
nieograniczoną odpowiedzialnością.
Marne 15 hektarów gruntu zazwyczaj kuriewnych nie interesuje.
O większe i przez to bardziej atrakcyjne połacie w ramach rekompensaty występuje więc naraz kilka, czasem
kilkanaście parafii danej diecezji. Tak
też było na Dolnym Śląsku. Proboszczowie 46 parafii należących do kurii legnickiej w latach 1998–2001 składali wnioski o nieodpłatne przekazanie gruntów. Kiedy je dostali, występowali o kolejne. I też dostawali.
Finał: na przestrzeni kilku lat państwo oddało, a kuria legnicka sprzedała setki hektarów. Wśród nich – ponad 510 ha ukradzionych, to znaczy
przejętych niezgodnie z ustawą. Przez
lata prawo leżało ugorem. Najwięcej
decyzji zapadło w październiku i grudniu 2003 roku. W ich wyniku parafie
otrzymały (zamiast ustawowych 15
ha) od 16,85 ha (św. Bartłomieja Apostoła w Wojciechowie) do 41,82 ha
(parafia pw. Narodzenia Najświętszej
Maryi Panny w Złotoryi). Rekordziści przekroczyli więc ustawowy przydział przeszło dwukrotnie!
Proboszczowie wnioskodawcy
(w rzeczywistości pionki biskupa), kiedy tylko ziemie otrzymali, natychmiast
stawiali się u notariusza, gdzie wystawiali kanclerzowi legnickiej kurii, księdzu Józefowi Lisowskiemu (na zdjęciu po lewej), pełnomocnictwo
do sprzedaży w imieniu parafii całości ich udziałów. Ten spieniężał prezenty od Skarbu Państwa (por.
„FiM” 15/2005). Ziemie kupili: Gustaw Brzyszcz – obywatel Niemiec
z polskim paszportem i wielki przyjaciel Kościoła legnickiego; spółka deweloperska ze stolicy oraz Piotr
Trzciński z Dolnego Śląska. W żadnej transakcji nie wzięła udziału Agencja, choć miała prawo pierwokupu.
Na trop grubej afery gruntowej
wpadł ówczesny wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk. W 2006 r.
złożył w prokuraturze zawiadomienie
o możliwości popełnienia przestępstwa, wśród winnych wymieniając między innymi kanclerza legnickiej kurii
ks. Józefa Lisowskiego, który – jego
U
zdaniem – popełnił oszustwo na szkodę Skarbu Państwa. Jednoczenie wojewoda zwrócił się do ministra spraw
wewnętrznych i administracji o podjęcie stosownych kroków prawnych,
które miałyby na celu eliminację z obrotu prawnego decyzji wydanych nieprawidłowo.
sutannowych to wielki ból, bo jeśli
MSWiA utrzyma w mocy swe decyzje, Skarb Państwa może bez przeszkód podjąć starania o odzyskanie
utraconych gruntów, zaś umowy
sprzedaży unieważnić. A oni są przecież zwyczajni tylko brać, a nie oddawać!
trafiło w czarne ręce, to wyłącznie poprzez... przeoczenie, przeciążenie pracą bądź często psujące się urzędowe
komputery). Szkoda, jaka dla Skarbu
Państwa wynikła z działalności obu panów, to minimum 1 241 738 zł.
Przy okazji dopatrzono się także
rażącej niegospodarności w Agencji
13
lub oświatowo-wychowawcze. Jak wykazała kontrola, kościoły zbywały te
grunty, i to w krótkim czasie po ich
przekazaniu. Na terenie działania Oddziału we Wrocławiu dotyczyło to
gruntów o powierzchni co najmniej
4 tys. 534 ha, a więc blisko połowy
z dotychczas przekazanych, uzyskując
Ziemie
wyzyskane
Są już pierwsze efekty. Jak dotąd ministerstwo wydało sześć decyzji stwierdzających nieważność postanowień wojewody dolnośląskiego dotyczących przekazania nieruchomości rolnych parafiom: św. M.
Kolbego w Lubinie, św. Katarzyny
w Rudzicy, Wniebowzięcia NMP
Obfite plony przyniosło też prokuratorskie śledztwo. Po latach wykazało wreszcie ponad wszelką wątpliwość, że wszystkie parafie, które
otrzymały grunty w ponadustawowej
ilości, w momencie przekazywania kolejnych były już właścicielami innych
gruntów, przekazanych na mocy decyzji
Nieruchomości Rolnych Oddział Terenowy we Wrocławiu. Oskarżeni to
byli dyrektorzy Stanisław S., Andrzej
P. oraz Waldemar Sz., a także Zbigniew N., administrator majątków byłych PGR-ów. Zarzuty: działania
o charakterze korupcyjnym, między
innymi obrót nieruchomościami rolnymi oraz nadużycie zaufania w obrocie gospodarczym (po polsku: żądanie łapówek od dzierżawców), których mieli się dopuścić, piastując państwowe stanowiska, uszczupliły Skarb
Państwa o co najmniej 31 736 246 zł.
Nie można również pominąć milczeniem miażdżącej dla oddziału
w Szczawnie-Zdroju, Podwyższenia
Krzyża Świętego w Brunowie, parafii
pw. Trójcy Świętej w Zimnej Wodzie,
Michała Archanioła w Koskowicach,
św. Jacka w Pogorzeliskach, Narodzenia NMP w Chocianowcu. Postępowanie jest w toku. Władze diecezji legnickiej, ustami swego rzecznika księdza Piotra Nowosielskiego informują w rozpaczy, że cały dochód ze sprzedaży ziemi przeznaczyły na renowację sanktuarium maryjnego w Krzeszowie. Rozżalone perspektywą straty złożyły do ministerstwa wniosek
o ponowne rozpatrzenie sprawy... Dla
wojewody dolnośląskiego. Tak więc
faktycznie ukradły jeszcze kilka razy
więcej! Na początku czerwca br. Wydział V ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu skierował więc
do sądu akt oskarżenia. Zarzuty usłyszeli: Janusz J., były dyrektor Wydziału Rozwoju Regionalnego w dolnośląskim urzędzie wojewódzkim, oraz
Rafał Z., były inspektor tegoż wydziału, autor wszystkich wadliwych decyzji (dziś zapewnia, że nic na ten temat nie wie, a jeśli rzeczywiście stało
się tak, że ponad 500 hektarów ziemi
kontroli NIK, która już trzy lata temu wykazała, że od początku działalności, tj. od 1992 r. do 31 grudnia 2004
roku, oddział przekazał kościelnym
osobom prawnym 9 tys. 163 ha gruntów, czyli 39 proc. wszystkich (23,5
tys. ha) rozdysponowanych nieodpłatnie nieruchomości. „Według uregulowań prawnych, przekazane kościołom grunty z zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa miały być przeznaczone na utworzenie lub powiększenie gospodarstwa rolnego, a w odniesieniu do niektórych kościołów także na cele charytatywno-opiekuńcze
Trzy lata temu premier Kazimierz Marcinkiewicz
zapowiadał, że w trybie pilnym rozwiąże Agencję
Nieruchomości Rolnych. Agencja ma się jednak
dobrze i jak dawała, tak daje. Rzecz w tym, że ci,
którzy dostają, to bynajmniej nie są rolnicy.
przychody nie mniejsze niż 25,3 mln
zł” – czytamy w raporcie. To zaledwie kamyk w całym stosie nieprawidłowości, które skrupulatnie wyliczył NIK.
Dolnośląskiej Agencji Nieruchomości Rolnych od lat także „Fakty
i Mity” boleśnie deptały po piętach,
ujawniając systematycznie kolejne
przekręty jej ścisłego kierownictwa.
Między innymi oskarżanego właśnie
przez wrocławską prokuraturę Stanisława S. (umożliwił kurii legnickiej
spieniężenie 3 tys. 375,2 ha za 21
mln 61,6 tys. zł – „FiM” 28/2006. Brak
zainteresowania ziemią ze strony
ANR uzasadnił po prostu brakiem
funduszy), Waldemara Sz. (był stroną takiej transakcji, w której wycenione na 1,6 mln zł hektary sprzedał
za 352 tys. zł, nie organizując nawet
przetargu. Nowi właściciele odsprzedali grunt za... 14 mln zł pod budowę supermarketu – „FiM” 3/2004)
oraz Zbigniewa N. (ma na swoim koncie m.in. 130 tys. zł wziątki od Wiesława Skołuckiego, biskupa Kościoła polskokatolickiego, który w zamian
dostał 15 ha ziemi przy autostradzie
A4. Biskupowi się opłacało, bo wkrótce ziemię, którą miał jakoby uprawiać, sprzedał Poczcie Polskiej za 4,2
mln zł. Skarb Państwa stracił co najmniej 3,5 mln zł – „FiM” 17/2005).
Dotąd mechanizm kręcenia gruntowych lodów, badany dociekliwie
przez ABW, prokuraturę i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, zbierał wyłącznie cywilne
ofiary. Czy ktoś wreszcie odważy się
skutecznie uszczypnąć purpurowych
przedsiębiorców?
– Kościelni ziemię dostali, sprzedali co do akra, zyskując grube miliony złotych. Dziś – jeśli jakimś cudem ta sprawa zostanie doprowadzona do końca – nikt z pewnością nie
odważy się ruszyć hierarchii, a przecież nie jest tak, że podrzędni proboszczowie z małych wiejskich parafii wpadli nagle i gremialnie na pomysł wycyckania państwa na grubą
kasę – mówi nam urzędnik ANR we
Wrocławiu.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
14
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
ZE ŚWIATA
Wspomnienia z piekła
Nazywa się Kathleen O’Malley. Miała 8 lat,
gdy dostała się w łapy zakonnic – „Sióstr
Miłosierdzia”, alternatywnego, zbrodniczego
systemu wychowawczego w Irlandii.
Dziś, 50 lat później, jest brytyjskim sędzią.
Oto jej przerażające wspomnienia...
Dwa tygodnie temu, tłumacząc
ostatnią (tak mi się wydawało) część
osławionego już raportu z Irlandii,
napisałem, że na tym kończymy.
Przypomnijmy: byliśmy jedyną gazetą w Polsce, która przetłumaczyła wstrząsający dokument o tym, jak
Kościół katolicki za pieniądze państwa stworzył system obozów koncentracyjnych dla małych dzieci.
Maltretowano seksualnie i torturowano w nich kilkadziesiąt tysięcy sierot. Maluchy sprzedawano do
domów publicznych oraz pedofilom.
Kilka tysięcy zaginęło bez wieści.
Grobów nigdy nie odnaleziono.
Napisałem, że to koniec naszej
relacji i tłumaczenia Raportu, ale
Czytelnicy „FiM” podnieśli larum.
Chcemy wiedzieć wszystko; przetłumaczcie nawet całe 2600 stron
dokumentu; wydajcie go w formie
książki – to tylko niektóre postulaty z setek Waszych listów.
Oto więc kolejna (nie ostatnia)
część opowieści o irlandzkim, katolickim horrorze. To zeznania
(złożone pod przysięgą) starszej
dziś pani, sędzi, wówczas kilkuletniego dziecka.
Po raz kolejny przestrzegam
osoby o słabych nerwach przed
lekturą poniższego tekstu!
! ! !
W Goldenbridge nieustannie
chciało mi się pić, może dlatego, że
często się moczyłam ze strachu
przed zakonnicami. Nie pozwalano
tam samodzielnie brać wody i obowiązywał zakaz wchodzenia do
kuchni. Ale podpatrzyłam, jak zaspokajają pragnienie inne dziewczęta, i zaczęłam je naśladować. Okazało się, że piją wodę z toalety. Obawiałam się, że może nie być dostatecznie czysta, lecz mimo to chwytałam ją, podobnie jak inne koleżanki, w złożone dłonie, gdy płynęła do muszli ze zbiornika.
! ! !
Co tydzień zakonnice nas upokarzały. Kazały nam zbierać się na
wielkim dziedzińcu i zdejmować
majtki. Następnie każda z dziewcząt
musiała powiesić swoje majtki na
kiju, a koleżanki decydowały o tym,
czy są brudne, czy nie. Te dziewczęta, których majtki zostały ocenione
jako brudne, zakonnice biły na
oczach wszystkich. I tylko te majtki odnoszono do pralni.
! ! !
Przez cały roboczy tydzień udawałyśmy się po lekcjach do warsztatu montować różańce. Jedna
z zakonnic powiedziała mi, że szkoła słynie z wyrobu różańców i oczekuje od nas, abyśmy się wszystkie
w tę pracę zaangażowały – nawet
czterolatki.
I tak dzień w dzień nawlekałyśmy paciorki, a wstawałyśmy od
stołów dopiero po wykonaniu przewidzianej na dany dzień partii
– bez względu na czas. Znaczyło
to, że często nawet do późna nie
dostawałyśmy kolacji.
! ! !
W szkole żyłyśmy w ciągłym
strachu, że rozgniewamy czymś zakonnice i zostaniemy zbite. W Goldenbridge można było zostać ukaranym fizycznie za wszystko i za
nic, właściwie bez powodu. Większość zakonnic zawsze miała przy
sobie grube drewniane drążki, zwane rózgami, którymi biły nas po
grzbietach dłoni lub po ich wewnętrznej stronie.
! ! !
Leżałam na cienkim, twardym
materacu przykryta gryzącym kocem. Dłonie miałam złożone na
piersiach, jak kazała pani Carerry,
i w tej pozycji starałam się jak najszybciej zasnąć. – Jeśli dziś w nocy umrzesz w tej pozycji, będziesz
gotowa na spotkanie z Bogiem
– powiedziała.
! ! !
Nauczyłam się zapychać żołądek wszystkim, co nam podano.
Posiłek, który nam dawano na
lunch, nazywałyśmy pomyjami, bo
był to wodnisty sos, w którym pływały oka galaretowatego białego
tłuszczu i... ślimaki.
! ! !
Zwykle zakonnice wymierzały
nam kary cielesne przy wszystkich.
Nie wzywały nikogo do siebie, aby
go skarcić, lecz robiły to spontanicznie, w danym miejscu i chwili, gdy
przyłapały kogoś na popełnieniu
„przestępstwa”. Stosowały różne metody i narzędzia kary. Za mniejsze
przewinienia biły rękami po twarzy,
za większe – rozmawianie lub za
opadającą skarpetkę – linijką, którą zawsze nosiły w kieszeni habitu,
a za największe – buntowniczość
– wskaźnikiem przypominającym
zaostrzoną na końcu laskę. Jeśli okazywały łaskawość, wówczas biły po
wewnętrznej stronie dłoni, a gdy
chciały ukarać surowiej – po wierzchu dłoni lub z tyłu po nogach. Targały nas za uszy, szarpały za włosy
i policzkowały.
! ! !
Na zewnątrz kuchni dla zakonnic stały zbiorniki na odpadki, gdzie
wrzucano różne resztki. Gdy nikt
mnie nie widział, sprawdzałam zawartość tych zbiorników najszybciej, jak potrafiłam, poszukując
zwłaszcza skórek owoców. Ze skórek bananów wyjadałam wszelkie
pozostałości miąższu, aż docierałam do śliskiej powierzchni.
! ! !
Często mdlałam na mszy w kościele parafialnym – wygłodzona
i zziębnięta. Jedyną dobrą rzeczą
było w tym to, że mogłam wówczas
siedzieć zamiast klęczeć. Takich
omdleń nie leczono. Należało się
czuć wystarczająco rozpieszczanym,
jeśli pozwalano siedzieć.
! ! !
Latem zaczęły mi tak bardzo
doskwierać skutki fatalnej diety, że
kiedy kładłam się do łóżka, marzyłam o zjedzeniu soczystego, chrupiącego owocu. Musiałam się zadowolić skórkami, które znajdowałam w pojemnikach na kuchenne
odpadki. Codziennie widziałyśmy
jabłka, ale zakonnice nie pozwalały nam ich tknąć. Rosły na drzewach przy drodze, którą chodziłyśmy do szkoły.
Jeśli już zdołało się zdobyć jabłko, udawało się je zjeść tylko w ciemnej sypialni. Kiedy już zapadła cisza, odgryzało się ostrożnie kęsy,
chowając głowę pod kocem, aby stłumić odgłosy chrupania.
! ! !
W drugiej klasie uczyła nas siostra Gerard, której najmniejszy pretekst wystarczał do bicia. Traktowała obrączkę otrzymaną po złożeniu ślubów zakonnych jako broń
i waliła nas nią po głowie, jeśli nie
spodobał się jej czyjś oddech. Tylko czyhała, aby któraś z nas zaczęła się wiercić albo coś upuściła.
! ! !
Zakonnice nie zajmowały się naszym zdrowiem. Trzeba było być bardzo chorym, aby wezwały lekarza.
– Proszę się nimi nie przejmować, to sieroty – usłyszałam kiedyś, jak siostra Bernadette powiedziała do lekarza, gdy zbliżał się
do naszych łóżek. Wszystkie miałyśmy zaczerwienione ręce i nogi
z powodu prac polowych w zimnie,
siniaki od nieustannego bicia, a we
włosach wszy. Jak zakonnice miałyby to wszystko wytłumaczyć lekarzowi?
! ! !
Codziennie przebywałam obok
gabinetu matki Malachy, która siedziała tam za biurkiem i szeleściła papierami. Gdy sprzątałam na
korytarzu, wyrzucała tam nieraz
garść rodzynków, które rozsypywały się po podłodze. Traktowałam
to jako znak, że jest zadowolona
z mojego ostrożnego, cichego sprzątania, zbierałam je i zjadałam. Nie
mogłam zrozumieć, dlaczego zwyczajnie nie daje nam rodzynków do
ręki. Dlaczego musimy je zbierać
z podłogi niczym myszy?
! ! !
Zakonnice nas biły i niszczyły nasze charaktery, ale nie mogłyśmy żywić do nich nienawiści.
Były dla nas ucieleśnieniem strachu i męki, a zarazem oblubienicami Chrystusa. Znajdowały się
bliżej Boga niż my, co uwidaczniało się na każdym kroku. W kaplicy śpiewały anielskimi głosami
i zawsze wyglądały nieskazitelnie, a nie tak niechlujnie jak my.
Nosiły czarne habity z białymi wykrochmalonymi przodami, a na
szyjach różańce, co miało podkreślać ich skromność.
! ! !
Zakonnice nas karały, ale im
wierzyłyśmy i ufałyśmy. Musiały
mieć rację. Wpajały nam to. Były
wszak poślubione Chrystusowi. Mogły tylko czynić dobro, a nie wyrządzać komukolwiek krzywdy. Nigdy nie kwestionowałam bicia dzieci jako czegoś złego, choćby mi
się wydawało bezwzględne i zawzięte. Wierzyłyśmy, że zakonnice
spuszczają nam lanie dla naszego
dobra, dla naszego zbawienia. Nie
mając nikogo innego, z kim mogłybyśmy porozmawiać, nie potrafiłyśmy spojrzeć na kary cielesne
z innej perspektywy. Byłyśmy na
nie narażone przez cały czas. Nie
znałyśmy innego podejścia do dzieci. Przebywałyśmy pod opieką tych
kobiet przez 24 godziny na dobę
i przez każdy kolejny dzień w roku. Jeśli zakonnica którąś z nas
uderzyła, znaczyło to, że ta sobie
na to zasłużyła.
! ! !
Od najmłodszych lat nikt nas
nie uczył samodzielnie myśleć i czegokolwiek kwestionować. W rezultacie takiej edukacji wyłączono
u nas wszelkie zdolności krytyczne
i stałam się automatem, który chciał
tylko ludzi zadowalać. Zakonnice
poddały mnie niewyobrażalnemu
praniu mózgu. Najwyraźniej byłam
tępa, tak jak mówiły. Nie czułam
złości, że kazały mi pracować jako
dziecku, bo wierzyłam, że zawsze
robią to, co słuszne. W pełni stałam się produktem sierocińca.
! ! !
W sierocińcu w Moate wchodzę dziś po schodach na półpiętro i widzę otwarte drzwi łazienki. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że nigdy nie
pozwalano nam nawet na odrobinę prywatności. Widzę wannę,
w której kuliła się naga dziewczynka, okładana bez litości wskaźnikiem przez siostrę Kevin. Dziewczyna krzyczała, próbując osłonić
się przed gradem ciosów, a zakonnica manewrowała w ciasnym pomieszczeniu długim kijkiem, aby
celniej uderzyć. To była makabryczna scena. Dziewczyna pragnęła, aby
zakonnica przestała ją bić, ale to
nie pomagało.
! ! !
Nie byłyśmy zamknięte w sierocińcu za darmo. Nasza matka
musiała płacić za „przywilej” przymusowego zatrzymania dzieci w ramach programu „płatności przez
rodziców”. Znaczyło to, że samotny bądź biedny rodzic był podwójnie napiętnowany za niezdolność
zajmowania się dziećmi. Musiał
płacić państwu za odebranie mu
przez nie dzieci, przekazując na ich
utrzymanie część dochodów.
! ! !
Z pewnością bardzo oszczędnie kupuję dziś żywność i bardzo
oszczędnie ją zjadam. W sierocińcu, jeśli w rondlu pozostały reszki
jedzenia, wyskrobywałam je do czysta nawet wtedy, gdy już ktoś zalał rondel wodą. Jeszcze teraz biorę nóż i zeskrobuję z rondla to, co
przywarło do dna i ścianek.
! ! !
Zostałam wychowana w wierze
katolickiej i umrę jako katoliczka,
ale prawdą jest, że obecnie mam
bardzo negatywne skojarzenia z każdą religią. W ich imię popełniono
tyle zła. Już nie praktykuję. Nie potrafię pojąć, że zakon religijny mógł
zrobić to, co zrobił dzieciom irlandzkiej biedoty. Dlaczego ci ludzie zeszli ze swej drogi i uczynili
nasze nędzne życie jeszcze gorszym?
Dlaczego nie zrobili czegoś, aby
nam pomóc – zarówno duchowo,
jak i materialnie? Im bardziej godzę się z tym, co mi się przydarzyło, tym bardziej unikam każdej zorganizowanej religii.
MAREK SZENBORN
Rys. Tomasz Kapuściński
PS Całość świadectwa pani sędzi Kathleen O’Malley (uznano ją
za najodważniejszą Brytyjkę dekady) można przeczytać w przetłumaczonej na język polski książce
„Przerwane dzieciństwo”, opublikowanej przez wydawnictwo „Klub
dla Ciebie”. Polecamy.
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
ZE ŚWIATA
uński dziennik „MetroXpress” poinformował,
że harcerze z pewnej kopenhaskiej dzielnicy kupili sobie...
kościół.
Rzecz nie była specjalnie tania, gdyż harcerze musieli wysupłać
14 milionów 250 tysięcy koron (ok.
8 milionów złotych), ale za to będą mieli piękną harcówkę. Kupili
bowiem nie tylko sam niezbyt wielki kościół Sjaeloer Kirke, ale także przynależne do niego pomieszczenia o całkowitej powierzchni ponad 500 metrów kwadratowych.
Wszystko w znakomitym stanie.
W początkach kwietnia br. dotychczasowi właściciele rozpoczęli
D
15
Debilizm telewizyjny
rzymajcie dzieci z dala od telewizora – taki apel nie jest zapewne niczym odkrywczym ani nowym, lecz nabiera specjalnego znaczenia w świetle wyników najnowszych badań naukowych.
T
Harcerze kupują kościół
wyprowadzkę, a 26
kwietnia ostatnią
mszę w kościele Sjaeloer Kirke odprawił biskup Kopenhagi Erik Norman
Svendsen, tutejszy
odpowiednik prymasa. Harcerze obejmą
swoją nową, wspaniałą harcówkę 1 lipca br.
Dziwne, prawda? Wiadomo przecież, że kierunek
przepływu jest zawsze odwrotny: czy
to szpital, czy szkoła, czy internat, czy
muzeum lub jakakolwiek inna budowla,
gdy tylko spocznie na niej wielebne
oko, to nie ma zmiłuj – wszyscy won
choćby i na ulicę, bo Kościół musi
„swoje” odzyskać. W przeciwnym
wypadku Panu B. byłoby smutno.
Z taką nienormalną normalnością mamy do czynienia tylko w krajach nie do końca wolnych, demokratycznych i praworządnych, w których
niepodzielnie panuje „czarna” gospodarka rynkowa i takaż ideologia.
W krajach normalnych, bez religijnych odchyłek, decydują prawa normalnego rynku. A to oznacza, że gdy
kościół nie ma klientów, to po prostu musi zostać zamknięty. Tak było
właśnie w przypadku Sjaeloer Kirke,
który chociaż naprawdę był mikroskopijny, to i tak świecił pustkami.
Z.DUNEK
Fot. Autor
Ekspozycja na telewizję opóźnia
rozwój mowy u małych dzieci. „Podejrzewaliśmy, że nawet niemowlęta patrzące w telewizor cierpią później na opóźnienia w nauce mówienia i mają problemy z koncentracją,
ale nie wiedzieliśmy dlaczego” – mówi prof. Dimitri Christakis, pediatra ze szkoły medycznej Washington University. Obecnie nie ma już
żadnych wątpliwości i Amerykańska Akademia Pediatrów oficjalnie
ostrzega przed pozwalaniem na
oglądanie telewizji dzieciom do
2 roku życia. Jest to krytyczny okres
gwałtownego rozwoju mózgu, który trzykrotnie zwiększa objętość
w dwu pierwszych latach życia.
Każda godzina spędzona przed
telewizorem powoduje, że dziecko
nie usłyszy 770 słów (7 proc. tego,
co mówią rodzice). „Słuchanie mowy dorosłych pełni krytyczną rolę
w rozwoju języka dziecka” – twierdzi prof. Christakis. W USA w 30
proc. domów telewizor gra na okrągło (w Polsce również). Telewizja
szkodzi dziecku nawet wtedy, gdy
tylko rodzice ją oglądają, a niemowlę słyszy jako szum tła.
CS
Leczenie muzyką
uzyka nie tylko łagodzi obyczaje, ale i uzdrawia. O zdolności muzyki do poprawiania nastroju i kreowania pozytywnych emocji naukowcy wiedzieli od dłuższego czasu. Teraz udowodniono jej zdolności lecznicze.
M
Zwłaszcza w odniesieniu do
schorzeń neurologicznych. „Muzyka to megawitamina dla mózgu”
– mówi dr Wendy Magee z London
Institute of Neuropaliatic Rehabilitation. Wpływa pozytywnie na funkcje motoryczne, komunikację i rozumienie. Muzyka przyczynia się
do budowania obwodnic wokół zniszczonych przez chorobę połączeń nerwowych w mózgu. Badacze z Finlandii wykazali, że słuchanie muzyki
przez kilka godzin dziennie dodatnio wpływa na rehabilitację osób
po wylewach krwi do mózgu. Inne
studium wykazało, że pacjenci po
wylewach, którzy nauczyli się grać
na fortepianie lub perkusji, znacznie szybciej wracali do zdrowia.
W Colorado State University z powodzeniem stosowano muzykoterapię do poprawy koordynacji ruchów i równowagi cierpiących na
chorobę Parkinsona. Słuchanie muzyki daje dobre wyniki u chorych
na afazję – uszkodzenie ośrodka
mózgu odpowiedzialnego za zdolność mówienia.
TN
Za sutanną panny sznurem
Ksiądz Joep Haffman z Gulpen, niewielkiej parafii
na południu Holandii, z ambony głosił wstrzemięźliwość, pokorę i uczciwość. W prywatnym życiu
niezbyt jednak przykładał wagę do własnych słów.
Jedna z byłych kochanek wielebnego pozwała niedawno diecezję Roermond o odszkodowanie.
W zeszłą niedzielę ławy kościoła w Gulpen świeciły pustkami. Nie był to jednak wyłącznie skutek sekularyzacji. Wydatnie przyczyniła się do tego tzw. afera proboszcza.
W 2006 roku Haffman po raz pierwszy popadł
w konflikt z prawem, gdy jego była kochanka doniosła policji, że księżulo zamykał ją wielokrotnie w saunie, stosował podtapianie, kopał oraz groził jej śmiercią. Kobieta bliska niegdyś sercu duchownego stwierdziła ponadto, iż ten przywłaszczył sobie sporą sumę
pieniędzy z lokalnego funduszu na rzecz ubogich.
Parafianie z Gulpen wielokrotnie okazywali swoje
zaskoczenie oskarżeniami wobec księdza Haffmana.
Miasteczko liczące ponad 3500 osób zelektryzowały
doniesienia lokalnej prasy o hipokryzji duszpasterza.
Gniew ludzi zwrócony był też jednak w kierunku władz
diecezji, które doskonale wiedziały o nadużyciach podopiecznego, jednakże nic z tym faktem nie zrobiły.
Jak się później okazało, była kochanka klechy nie była jedyną kobietą uwiedzioną przez pana H.
Kobieta, która oskarża księdza Joepa Haffmana,
weszła z nim w bliższe kontakty, kiedy ów odmówił
udzielenia jej komunii, gdyż... była rozwódką (sic!). Poprosiła go wtedy o wyjaśnienie, a w wyniku dysputy
– zapewne ostrej – stali się przyjaciółmi, a potem kochankami. W 1998 roku kobieta odkryła u siebie chorobę weneryczną i poznała ciemniejszą (i rozrywkową)
stronę osobowości swego sutannowego kochanka. Motywy postępowania kapłan wyjaśnił jej z rozbrajającą
szczerością: kobiety, z którymi utrzymywał kontakty seksualne, nie należały do zbyt atrakcyjnych. Dlatego spółkowanie z nim było dla nich istnym błogosławieństwem.
Dlaczego luba Haffmana nie przyjęła tego tłumaczenia z ulgą? Chyba tylko ona to wie...
Kobieta odkryła też, że wystawne życie kapłana nie
wiązało się z nadmierną ofiarnością parafian, a wynikało z kradzieży pieniędzy przeznaczonych na pomoc
ubogim. Okrągłe sumki guldenów wędrowały rokrocznie na konta wielebnego w Belgii, Luksemburgu i na
hiszpańskiej Teneryfie.
Nino Pennino, adwokat byłej kochanki wielebnego, żąda odszkodowania od władz diecezji. Twierdzi,
że przełożeni księdza są winni strat moralnych i zdrowotnych poniesionych przez kobietę.
„Jako pracodawca Haffmana – diecezja ponosi społeczną odpowiedzialność za straty poniesione przez poszkodowaną. Jako tzw. wichrzycielka została ona odtrącona przez wspólnotę i straciła pracę. Ponadto została uznana za w 100 procentach niepełnosprawną”
– stwierdził N. Pennino.
ŁUKASZ CZAJA
Miłość na ostrzu noża
C
o wy, k..., wiecie o miłości? – mógłby zapytać 25-letni Egipcjanin, i byłby do takiego pytania całkowicie upoważniony.
Przez 2 lata chłopak z prominentnej rodziny zamieszkującej obyczajowo konserwatywną prowincję
Quena na południu kraju błagał ojca, by pozwolił mu się ożenić z ukochaną dziewczyną. Odpowiedź była niezmienna: „Nie!”. Panna pochodziła bowiem z biednej rodziny, a taki mezalians był w jego środowisku nie do przyjęcia.
Zamiast znaleźć inną wybrankę serca o zbliżonym statusie majątkowym, młodzieniec wziął nóż,
rozgrzał go i... ciach! Lekarze
rozłożyli ręce: odciętego penisa nie
dało się na powrót przytwierdzić
do podbrzusza.
Małżeństwa na konserwatywnej
prowincji egipskiej zawierane są
w obrębie tej samej kasty, często
nawet rodziny. Miłość nie jest wymagana ani brana pod uwagę. Teraz jednak szanse ożenku chłopaka pozbawionego narzędzia rozpłodu – nawet z samicą biedną jak mysz
meczetowa – są raczej bliskie zeru.
A tata tradycjonalista nigdy nie zostanie dziadkiem.
JF
16
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (11)
Smocza tradycja
Smok wawelski nie był jedynym smokiem, który
– wedle dawnych podań – zamieszkiwał ziemie polskie.
Legendy o smokach były mocno zakorzenione
w słowiańskiej tradycji.
Legenda o smoku wawelskim do
dziś cieszy się dużą popularnością.
Dla wielu współczesnych smok wawelski kojarzy się bardzo pozytywnie, gdyż przywodzi na myśl bohatera bajki „Porwanie Baltazara Gąbki”, który ratuje świat przed opryszkami z Krainy Deszczowców.
Jako pierwszy o smoku wawelskim napisał kronikarz Wincenty
Kadłubek – biskup krakowski. Według legendy, smok wawelski mieszkał w załomach skały u podnóża
krakowskiego wzgórza wawelskiego
– w jaskini nazwanej później smoczą jamą. Okoliczna ludność nazywała smoka całożercą, gdyż był niezwykle żarłoczny. A im więcej jadł,
tym więcej domagał się ofiar. Kiedy zapasy żywności zaczęły się kurczyć, smok zaczął polować również
na ludzi. A że w otwartej walce
z ogromnym, pokrytym pancernymi
łuskami potworem człowiek nie miał
żadnych szans, użyto podstępu. Dwaj
synowie Kraka podłożyli skóry bydlęce wypchane zapaloną siarką,
a kiedy smok połknął je z wielką
łapczywością, zadusił się od buchających wewnątrz płomieni. Zbudowane na smoczej skale miasto
– jak zapisał Kadłubek – nazwano
Z
następnie Krakowem albo od imienia pierwszego władcy, albo też od
„krakania kruków, które zleciały się
tam do ścierwa całożercy”. Legendę o smoku wawelskim podejmowali i rozbudowywali kolejni kronikarze i historycy (m.in. Jan Długosz i Joachim Bielski). W ich
dziełach pojawiły się nowe wątki legendarne: o smoku, który pękł, gdy
po połknięciu siarki „wypił pół Wisły”, by ugasić pragnienie, i o sprytnym szewcu Skubie, który zabił bestię za pomocą fortelu. Próbowano
też nadać legendzie wymiar historyczny, datując zgładzenie smoka na
700 r. Uwierzytelnieniem legendy
miała być skalna pieczara pod wzgórzem wawelskim.
Pewne jest, że legenda o smoku powstała w związku z ową tajemniczą pieczarą pod Wawelem oraz
olbrzymimi kośćmi zawieszonymi
przy głównym wejściu do katedry na
Wawelu. Opowiadano, że należały
one do smoka i niewykluczone jest,
że znaleziono je może w tejże jaskini. W świetle przeprowadzonych
badań, są to szczątki zwierząt
z epoki lodowcowej. Jedna z hipotez głosi, że w smoczej jamie uprawiano w zamierzchłych czasach kult
ostałem przywołany do porządku
przez pewną bardzo pobożną Czy telniczkę. Zarzuca mi ona niezro zumienie Biblii i bardzo ubolewa, że...
Żydzi nie dość skrupulatnie mordowa li Kananejczyków. Trudno obok takie go przesłania przejść obojętnie.
Pani Sabina W. z północno-wschodniej
Polski przysłała mi obszerny list, będący w istocie katechezą opartą na Biblii oraz pismach
pewnej XIX-wiecznej amerykańskiej prorokini, która – w odróżnieniu ode mnie – doskonale ponoć wiedziała, o co chodzi żydowsko-chrześcijańskiemu Bogu. Pani Sabina zarzuca mi bowiem, że kwestionuję postanowienia
Boże tylko dlatego, że ich nie rozumiem.
Obawiam się jednak, że nie tylko je dobrze znam, ale i co nieco rozumiem, jak przystało na człowieka, który od 27 lat czyta Biblię, w tym przez 17 lat z przekonaniem, że
każde z zapisanych słów znalazło się tam zrządzeniem Opatrzności. Nie jestem więc pochodzącym z laickiego środowiska ateistą, który
nie ma pojęcia o chrześcijaństwie, lecz byłym
chrześcijaninem, złowionym w boską sieć jeszcze jako nastolatek. Najpierw bardzo gorliwie
próbowałem (także jako teolog po KUL
i ChAT) realizować to, czego ode mnie oczekiwała Biblia i wspólnota wierzących, a potem, gdy zorientowałem się, że padłem ofiarą własnej łatwowierności oraz religijnego
niedźwiedzia jaskiniowego, który następnie przeistoczył się w legendę
o smoku. To groźne zwierzę z epoki lodowcowej było niegdyś panem
ówczesnego świata. Polowano na nie
i oddawano mu cześć. W znaczeniu
kosmogonicznym Krak-Perun, zabijając smoka-niedźwiedzia – strażnika wód i władcę mrozu – uwalniał
wody w czasie wiosennej odwilży
i przywracał życie. Nie można również nie dostrzec podobieństw Kadłubkowej legendy o smoku wawelskim do popularnego w średniowieczu „Romansu o Aleksandrze
Wielkim”, a zwłaszcza do apokryficznej bajki o Danielu i smoku babilońskim (Dn 14. 23–28). Ta ostatnia opowiada o tym, jak prorok Daniel z upoważnienia Cyrusa Wielkiego zabił smoka babilońskiego za
pomocą podstępu ze smołą. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że krakowska legenda stanowi jedną z wielu wersji opowieści o smoku babilońskim (niektórzy badacze dowodzą, że nazwa
Wawel jest w istocie przekształconą fonetycznie nazwą Babel, czyli
Babilon, a Krakus zmienioną
formą imienia Cyrus). Istnieje również hipoteza
(lansowana m.in. przez
Normana Daviesa), że
motyw smoka mógł być
herbem mitycznego założyciela Krakowa, a ten miał
być pochodzenia celtyckiego.
zastraszenia, przeanalizowałem, na czym polega pułapka tego rodzaju myślenia.
Pani Sabina myli się, twierdząc, że „ludzie
mogą zachowywać się przyzwoicie tylko dzięki
przestrzeganiu Boskiego prawa opublikowanego
w Biblii”, i pisząc, że słynna zasada: nie czyń
innym tego, czego nie chciałbyś, aby inni czynili tobie, pochodzi od Jezusa. Zresztą jedno
Legendy o smokach w kulturze
Słowian znane są głównie z podań
ruskich. Nie znaczy to jednak, że
brak jest innych legend opisujących
polskie smoki. Smoka ze słowiańskich podań nazywano najczęściej
żmijem. Co prawda w folklorze słowiańskim żmij był na ogół postacią
przychylną ludziom (dawni Słowianie czcili żmije), jednak miał też
wiele cech wspólnych z typowymi
smokami, stając się pod wpływem
chrześcijaństwa uosobieniem zła
i symbolem szatana. Wyobrażano
go sobie z jedną parą nóg (lub bez)
uzbrojonych w szpony i parą błoniastych skrzydeł, z długą szyją
i ogonem często zakończonym jadowitym grotem. Pamięć o żmiju
zachowała się w nazwach miejscowości Żmigród na Dolnym Śląsku
(wizerunek żmija utrwalono w herbie miasta) i Nowy Żmigród na Podkarpaciu, gdzie pod miastem gnieździć się
wątpliwości dotyczące Biblii. Oto jak pod
wpływem „świętej księgi” zatracała dawną
wrażliwość: „Sprawą oczywistą jest, że osobom
wrażliwym trudno jest zaakceptować barbarzyńskie obyczaje opisane w Starym Testamencie. Na samym początku wręcz z przerażaniem czytałam o tych wszystkich morderstwach, których dopuszczali się także Żydzi,
ŻYCIE PO RELIGII
Zabójcza prawda
przeczy drugiemu – bo owa zupełnie świecka
zasada sama w sobie wystarczy do dobrego
życia i nie jest do tego potrzebne żadne boskie prawo. Zasadę tę w tradycji żydowskiej
wynalazł rabbi Hillel Babilończyk, starszy
kilkadziesiąt lat od Jezusa. Niektórzy badacze
sądzą zresztą, że mistrz z Nazaretu był uczniem
szkoły Hillela. A na Wschodzie – na 500 lat
przed Hillelem – propagowali ją: mało religijny Konfucjusz w Chinach i nie interesujący się
bogami Gautama Budda w Indiach. U tego
drugiego zasada ta sprowadza się do współodczuwania ze wszystkimi istotami żywymi.
W liście pani Sabiny najciekawszy jest fragment, w którym opisuje ona własne dawne
i to w dodatku za akceptacją Boga. Zupełnie
nie mogłam się z tym pogodzić, ponieważ nie
nadaję się do zabijania kogokolwiek, łącznie
ze zwierzętami i ptakami. Dopiero w okresie
późniejszym pojęłam, dlaczego tak właśnie musiało być, a nie inaczej”.
Droga Pani Sabino, cóż to się stało, że
dawna wrażliwość i brak zgody na okrucieństwo i zabijanie zostały zastąpione przez postawę cichego posłuszeństwa wobec nawet
najokrutniejszych wyroków boskich? Czy to
przypadkiem nie wiara – w tym przypadku
jest to bezgraniczne zaufanie do pewnego
zbioru pism starożytnych – zabiła w Pani coś,
co było bardzo cenne i szlachetne? Nikt
miała potworna żmija-smok, prześladująca ludzi. Ze smokiem związana jest historia Kłodzka w województwie dolnośląskim. Legendarna założycielka miasta na Zamkowej Górze – Walaska (Waleska),
córka Kraka i siostra Wandy – dysponowała rzekomo nadludzką siłą,
którą czerpała ze swojego cudownego warkocza. Jednym z jej dokonań było zabicie smoka skrywającego się w jamie pod lipą w Żelaźnie.
Wedle legendy, uśmierciła go strzałem z łuku z odległości kilku kilometrów. Od legendy związanej ze
smokiem swoją nazwę miała wziąć
również góra Łysiec w Górach Bialskich (Sudety Wschodnie).
Tradycja związana ze smokami
była zakorzeniona w Polsce do tego stopnia, że jego wyobrażenia pojawiły się na monetach, pieczęciach
i w heraldyce Piastów. Po raz pierwszy symbolika ta pojawiła się na
pieczęci księcia wielkopolskiego
Przemysła I (1220–1257), przedstawiającej konnego rycerza tratującego smoka. Niepokonany smok stał się natomiast
herbem księstwa czerskiego (na
Mazowszu), od Trojdena I
(1284–1341) aż do czasów Janusza III (1502–1526). W tym
przypadku nastąpiła recepcja
pozytywnych wartości związanych z symboliką smoka.
Niektórzy uważają, że wzorem dla legend o smokach
były stworzenia, które naprawdę niegdyś
żyły. Ostatniego smoka w Polsce miał widzieć
w 1789 roku miejscowy
proboszcz pod Strzeżowem
w Małopolsce...
ARTUR CECUŁA
z nas „nie nadaje się do zabijania”, dopóki
nie zostanie skutecznie przetresowany do
uznania zabójstwa za sposób na rozwiązanie
jakiegoś problemu, czyli do przyznania, że
bywa ono pożyteczne i wartościowe. Jakże ta
dawna subtelna postawa kontrastuje z dzisiejszym usprawiedliwianiem przez Panią rzezi! Pisze Pani tak: „Z uwagi na niewykonanie w pełni Boskiego polecenia, nie doszło do
wytępienia wszystkich Kananejczyków, zaś rezultaty tego okazały się katastrofalne w skutkach dla Żydów”. Jak to się stało, że Biblia
pisze o Kananejczykach jako o zwyrodnialcach (niczym Hitler o Żydach!), a jednocześnie nazywa ich kraj „mlekiem i miodem
płynący”. Z Biblii wiemy też, że była to kraina dosyć gęsto zaludniona. Jak więc to możliwe, że rzekomi masowi mordercy dzieci potrafili stworzyć taką cywilizację i skutecznie
zaludniać własną ziemię? Pisze Pani, że gdyby nie masowe mordy zorganizowane na rozkaz Boga na Kananejczykach, to „prawda
o Bogu poszłaby w niepamięć, a ludzie dawno powyrzynaliby się nawzajem”. Cóż to za
prawda, która potrzebuje morderstwa, aby
utrzymać się przy życiu? I cóż to za dziwna
karykatura wszechmocnego Boga, który tak
żałośnie nie radzi sobie z własnym stworzeniem, że posuwa się do masowej eksterminacji – tak jak w potopie lub w Kanaanie?
MAREK KRAK
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
anicheizm funkcjonował w ten sposób, że
upodabniał się do lokalnej religii, dzięki
czemu jego wyznawcami mogli być
jednocześnie zarówno chrześcijanie, jak i zaratusztrianie. Podobnie
było z pismami świętymi: trudno jest
ustalić ich kanon, gdyż manichejczycy posługiwali się świętymi tekstami
innych religii, dokonując reinterpretacji we własnych duchu. Mimo to
– a może właśnie dlatego – manicheizm był ostro prześladowany przez
władców prawie każdego państwa,
w granice którego dotarł. Wyjątkiem
było państwo Ujgurów (lud turecki
żyjący w północno-zachodnich Chinach, obecnie jedna z uznanych
M
W przeciwieństwie do monistycznych w zasadzie systemów judaizmu,
chrześcijaństwa czy islamu, gdzie
władcą wszechświata jest Bóg, zaś
szatan, który odwraca uwagę od odpowiedzialności Boga za zło, wydaje się nie tyle konkurentem Boga, co
jego pomagierem, manicheizm wyróżnia się wyrazistym dualizmem
– siły światła i ciemności pozostają
między sobą w stanie konkurencji
i napięcia już od prapoczątków. Manicheizm nie byłby religią, gdyby nie
wyeliminował pierwiastka niepewności i nieprzewidywalności co do finału tego napięcia. Wiadomo więc, że
jasność wygrać musi. Manicheizm radzi, by zawczasu opowiedzieć się po
stronie zwycięzcy.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Sposobem na odbicie praczłowieka jest druga emanacja, z której wyłaniają się Umiłowany Istot
Świetlistych, Wielki Budowniczy
oraz Żywy Duch (w wersji perskiej
określany jako Mitra). Ten ostatni
dysponuje siłą 5 bogów (wśród nich
Adamas-światło).
Odbicie dokonuje się przez budzące „wezwanie” i „odpowiedź” praczłowieka (razem tworzą Myśl Życia). Dzięki niemu Żywy Duch wybawia praczłowieka z łap Ciemnego.
To prawybawienie jest jednocześnie
wzorcem późniejszego wybawienia
Adama i każdego innego człowieka. Aby wybawić Żywą Duszę praczłowieka, Żywy Duch musiał stworzyć świat. Budulcem znanego nam
pełni, zasoby są przekazywane na
Słońce do Nowego Eonu, zaprojektowanego przez Wielkiego Budowniczego. Przekazanie zasobów jasności Księżyca objawia się tym, co zwiemy fazą nowiu, po której znów zachodzi „ładowanie” Księżyca, który
najwidoczniej stanowi istotny element
całego systemu.
Bardzo ważnym elementem destylacji z materii kosmicznej cząstek
światłości jest odebranie archontom
pobranego przez nich światła. Bóg
ze Słońca pokazuje się już to jako
dorodny chłopiec, już to jako ponętna dziewczyna. Archonci to lubieżnicy, więc w reakcji doznają albo polucji, albo poronienia. Ich nasienie
pada na ziemię i rodzi świat roślin,
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (8)
Jezus z Babilonu
Manicheizm to system religijny stworzony przez
Manicheusza Babilończyka w III w. n.e. Mani wymieszał
w jednym kociołku różne religie (gnostycyzm,
zoroastryzm, buddyzm, chrześcijaństwo, mitraizm,
dżinizm), dzięki czemu wyszedł mu produkt atrakcyjny
dla wielu różnych kręgów kulturowych.
tamtejszych mniejszości narodowych),
gdzie zgodnie współegzystowało nestoriańskie chrześcijaństwo, buddyzm
oraz manicheizm, który w VIII i IX
wieku był nawet religią dominującą.
Drugim wyjątkowym epizodem manicheizmu jako oficjalnej religii państwa
był manichejski kościół w wydaniu bogomilskim w Bośni (XIII–XV w.).
Wolnomyślny religioznawca Salomon Reinach tak charakteryzował
inicjatywę Manicheusza: „Był wykształcony przez magów i przedstawił się
jako reformator zoroastryzmu, królowi Persji, Saporowi I (marzec 242 roku po Chrystusie). Źle przyjęty, odbył
długie podróże dla pozyskania uczniów;
mówił, że jest wysłannikiem Boga na
podobieństwo Zoroastra, Buddy i Jezusa. Wróciwszy do Persji, nawrócił
w niej brata królewskiego; ale duchowieństwo zoroastryjskie rzuciło płonące żagwie na niego, i w wieku lat 60
został ukrzyżowany i obdarty ze skóry
(...). Chrześcijanie przypisywali, co prawda, manichejczykom nikczemne obyczaje; ale że są to kalumnie natchnione nienawiścią teologiczną, dowodem
jest, że św. Augustyn, który był manichejczykiem przez dziewięć lat, nie przyznaje się do żadnego występku popełnionego wśród nich (...). W oczach manichejczyków prawdziwy Jezus był wysłańcem światła, ciało zaś jego, urodzenie i śmierć na krzyżu były tylko
zwodniczymi pozorami. Odrzucali, jako mylną, znaczną część Ewangelii, ale
przyjmowali i podziwiali przemowy
i przypowieści Pana. Co do Starego
Testamentu, potępiali go całkowicie.
Mojżesz i prorocy byli diabłami. Bóg
Żydów był tylko księciem mroków”.
Streśćmy jednak mit manichejski, który w przeszłości tak wielu heretyków skusił swoim przesłaniem
i z pewnością jest znacznie bardziej
wyrafinowany niż mit prostego chrześcijaństwa.
Na początku był dualizm – siły
światła i ciemności pozostawały we
wrogiej separacji. Król Świetlistego
Raju (w tekstach irańskich jako Zurwan – Bóg-Czas) mieszka na symbolicznej Północy i składa się nań
5 eonów: Rozum, Myśl, Wgląd, Namysł oraz Rozwaga. Na Południu
mieści się Król Ciemności – Materia (hyle) i jego 5 eonów: Dym, Żar,
Gorący Wiatr, Woda i Mrok. Każdy
eon ciemności zamieszkały jest przed
demony rządzone przez archonta.
Przekreśleniem stanu pierwotnego jest atak, jaki Ciemność przypuściła na Jasność, doprowadzając
do zmieszania się obu zasad. W geście samoobrony Król Świetlistego
Raju dokonuje trzech emanacji, które w jego imieniu będą bronić Jasności przed Ciemnością. Najpierw
pojawia się Wielki Duch z którego
wyłania się Matka żyjących, która
z kolei rodzi praczłowieka (w wersji irańskiej nosi on imię Ormazd).
Praczłowiek dysponuje orężem
Żywej Duszy, na którą składa się
5 szat: ogień, wiatr, woda, światło,
eter. Człowiek ulega jednak mocy
Ciemności, która tym samym bierze
w jasyr Żywą Duszę.
Upadek człowieka nie był jednak jego porażką, ale elementem
taktyki siły dobra – był on tylko
przynętą, która miała służyć schwytaniu Materii.
Manicheusz
uniwersum są archontowie, którzy
– w zależności od tego, ile Żywej
Duszy pożarli – nadają się na materiał dla gwiazd, Nieba i Ziemi. Archontowie o największej ilości świetlistego pokarmu tworzą Słońce
i Księżyc. Zauważmy, że świat w systemie manichejskim, nieco inaczej
niż w gnostycyzmie, nie jest esencją
zła, bo choć powstał z konieczności,
to jednak jego tworzywem jest materia światła i ciemności.
Aby sfinalizować robotę synów
Światła dokonuje się trzecia emanacja, która służy temu, aby stworzony
kosmos wprawić w taki ruch, który
będzie wyławiał zeń świetlne cząstki, odfiltrowując cząstki ciemne. Ów
system filtrowo-napędowy tworzy Bóg
Królestwa Światłości z siedzibą na
Słońcu. Jego świta to 12 córek – dziewic świetlistych wyrażanych w zodiaku. Boski filtr składa się z trzech
kół – ognia, wody i wiatru. Cząstki
światła wysysane są przez „kolumnę
wspaniałości”, zwaną też doskonałym
człowiekiem (rekonstrukcja praczłowieka). Kolumna jest widoczna na
niebie jako Droga Mleczna – po niej
cząstki wstępują na Księżyc. Kiedy
światłość załaduje Księżyc do jego
wpada do morza i rodzi morskiego
potwora – jakiegoś manichejskiego
Lewiatana (pokonanego przez Adamasa-światło). Najbardziej drastycznym elementem tej mitologii jest wątek poronionych płodów – jakby żywcem wyjęty z koszmaru jakiegoś aktywisty pro life: otóż poronione płody podnieconych archontów spadają
na ziemię i przeistaczają się w demony, które pożerają kwiaty roślin.
Z tej mieszanki – demonów i roślin
– rodzi się świat zwierząt.
Słudzy ciemności nie zamierzają jednak bez walki oddać zagrabionych cząstek światła, które są obecne w całym stworzeniu – w demonach, zwierzętach, a najwięcej w roślinach. Demoniczny plan samoobrony zrodził się w głowach dwóch najbardziej rezolutnych demonów:
Ashaqluna i jego partnerki Nebroel. Otóż pożarli oni inne demony,
aby przejąć ich światło, po czym spłodzili męsko-żeński obraz słonecznego boga: pierwszych ludzi – Adama
i Ewę. Zabieg ten skuteczniej miał
uwięzić światło zebrane przez materię-ciemność, jednak generałowie
jasnej strony mocy stwarzają Jezusa Świetlistego, który ma wyjaśnić
17
potomkom Adama i Ewy, po której
stronie należy się opowiedzieć. Jezus-blask ma więc przekazać gnozę
manichejską. Orężem Jezusa jest
Świetlisty Rozum, który jest ojcem
12 „apostołów światła” (Set, Noe,
Enosz, Henoch, Sem, Abraham, Budda, Aurentes, Zoroaster, Jezus, Paweł i Mani), dzięki którym gnoza trafia do całej ludzkości.
Jeśli odpowiednia liczba ludzi stanie się manichejczykami, nastanie
kres całego kosmicznego dramatu.
Przybędzie wówczas Jezus jako król,
będzie Sąd Ostateczny oraz okiełznanie materii w wyniku błogosławionej pożogi, która świętym ogniem
„wyczyści” resztki zabrudzonej światłości. Materia zostanie wówczas
uwięziona, a odpowiednie moce czuwać będą, aby nikt więcej nie rozrabiał i aby nie było potrzeby tworzenia nowego kosmosu, czyli systemu
filtrująco-odsysającego światłość.
Pierwotny dualizm zostanie poprawiony. Ciemnogród nie będzie już
mógł rozrabiać.
Kiedy zawistni zoroastryjczycy
odarli Maniego ze skóry, jego uczniowie poczęli się kłócić i tworzyć podsekty. Linią podziału była kwestia,
czy w wyniku ostatecznego rozwiązania wszystkie cząstki światła zdołają powrócić do królestwa światłości, czy może niektóre są już tak zanieczyszczone, że stracone są dla królestwa niebieskiego. I w ten sposób
wyłonił się mniej obiecujący protestantyzm manichejski.
Nie wiem, czy manichejski Wielki Budowniczy jest w jakimś stopniu
spokrewniony z masońskim Wielkim
Budownikiem Wszechświata, ale myślę, że na jakiś symboliczny pierwowzór nadawałby się z całą pewnością.
Wszak jako architekt Nowego Eonu
grzebiącego świat ciemności, stanowić może metaforę triumfu Światła
i Nowego Porządku Świata, choć
oczywiście inaczej już rozumianego
niż w systemie manichejskim.
Jeśli chodzi o konsekwencje praktyczne manichejskiego systemu wierzeń, to zaowocowały one etyką ascetyczną. Wybrani nie mogli spożywać mięsa i wina, a także prokreować w nowe klatki świetlistej substancji. Nie mogli również zadawać
cierpienia zwierzętom oraz niszczyć
roślin, a także eksploatować natury
poprzez pracę. Powinni za to poświęcać się krzewieniu wiary i kopiowaniu pism religijnych.
Wierni (słuchacze) prowadzili życie świeckie i troszczyli się o utrzymanie wybranych. Mogli także
uczestniczyć w manichejskich obrzędach, mając nadzieję, że i oni zostaną dopuszczeni do kręgu electi. Św.
Augustyn zaczynał swą karierę jako manichejczyk, ale do kręgu electi nie wszedł nigdy. Po 9 latach słuchania nauk o batalii światła stracił
cierpliwość oraz nadzieje pokładane
w systemie Manicheusza i przyłączył
się do systemu papieży, w którym
bardzo szybko awansował na „ojca
Kościoła” i pogromcę herezji.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
18
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Jedna lewica
Czas na podsumowanie eurokampanii; czas też na to, by po raz
kolejny odpowiedzieć sobie na
ważne pytania o przyszłości Polski i lewicy.
Po pierwsze, należy jednoznacznie i z przykrością stwierdzić, że kampania ta nie była merytoryczna
i nie dotyczyła absolutnie spraw
europejskich, o których tak naprawdę Polacy bardzo mało jeszcze wiedzą, np. jak ważne dla naszego życia jest to, o czym dyskutuje się na
forum europejskim. Kampania nastawiona była w gruncie rzeczy li tylko na walkę pomiędzy PiS i PO. PiS
uderzał jak zwykle w nacjonalistyczne tony, próbując po raz kolejny
wskrzesić w Polsce demony przeszłości i grając przy tym na emocjach
swego żelaznego elektoratu. Poparcie ojca dyrektora, który już kreuje
Ziobrę na świeckiego szefa moherów, też oczywiście odniosło swój
oczekiwany skutek. Platforma zaś
zachowywała się tak, jakby głównym
celem jej kampanii było miejsce przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla Jerzego Buzka. Jego rządy w Polsce zakończyły się gigantyczną dziurą budżetową i rozpadem
AWS. Ale ludzie zapominają... Trzeba też stwierdzić, że Platforma nie
ma tak naprawdę żadnego programu dla Europy, a jej siła opiera się
na tym, że zalicza się do największej
frakcji – partii ludowej.
Nie liczba jednak się liczy, ale
jakość – Panowie Posłowie.
Platforma zwana obywatelską
– przewidując negatywne reakcje
swego elektoratu – nie wyciągnęła
przezornie z politycznej lodówki
swych bolesnych społecznie ustaw.
Nadal nie wiemy, jak będzie wyglądać nowelizacja budżetu – czy grozi nam podwyżka podatku VAT?
Czy w ogóle grożą nam podwyżki?
Jaki jest los pakieciku (szumnie zapowiadanego jako pakiet) antykryzysowego? Nie wiemy, jaki jest los
projektu ustawy o zapłodnieniu in
vitro itd., itd. Nie wiemy jeszcze
o wielu przedsięwzięciach Platformy – jakże bolesnych społecznie, bo
przecież były wybory i trudno było
Tuskowi strzelić sobie gola do własnej bramki. Tak sobie myślę, że Donald będzie do końca bardzo ostrożny, licząc na schedę po nieudolnym
Kaczyńskim, ale jednego jestem pewien – rządy PO pod pachę z Kościołem, który na pewno niczego sobie wydrzeć nie da, będą nas boleć.
Platforma zawdzięcza swoje wysokie notowania i zwycięstwo temu, że
ludzie mają w pamięci rządy PiS-u.
PO to także dobrzy PR-owcy – wykazują spryt i cwaniactwo polityczne. Należy zadać pytanie, jak długo
jeszcze będziemy oglądać dobrą minę do złej gry. Wszak nie może
wszystkiego załatwić uśmiech i przyjazny uścisk dłoni. O jakości eureoposłów z Prawa i Sprawiedliwości
nie wspomnę, gdyż zrobił to za mnie
prezes tej partii – Jarosław Kaczyński. Orzekł on, że niektórzy wybrańcy to posłowie czwartego rzędu, którzy winni 8 godzin uczyć się języków. Punkt za szczerość. Szkoda tylko, że dopiero po wyborach.
A teraz o klęsce lewicy. Co prawda SLD to trzecia siła w ekipie polskiej do Brukseli (12,3 proc. to
7 mandatów), ale to wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań lewicowego wyborcy. Trudno mi nazwać SLD
partią lewicową, ale klęska Marka
Borowskiego oraz Dariusza Rosatiego w wyborach 2009 roku pokazuje,
że poza SLD trudno jest zbudować
jakikolwiek samodzielny bądź koalicyjny projekt polityczny prawdziwie
ażda zbiorowość, jeśli nie jest poddana kontroli, ulega z czasem wynaturzeniom.
Gdyby w USA określone instytucje nie ujawniły kryminalnych czynów części kleru, do tej pory nikt by
o tym nie wiedział. Następnie przyszła Irlandia, gdzie
K
lewicowy. Co zatem winna zrobić
polska lewica, by jej głos był słyszalny? Jakie kroki winna podjąć, by
w przyszłości odnieść sukces? Oto
powinna swoim liderom w ostrym
tonie powiedzieć: Dość podziałów!!!
I odnosi się to zarówno do SLD zasiadającego w Sejmie, jak i do lewicy pozaparlamentarnej. Czas podjąć
rozmowy na temat wypracowania lewicowej platformy, która pozwoliłaby – zarówno socjalistom z SLD (których na pewno nie brakuje), jak
i przedstawicielom SdPl, RACJI Polskiej Lewicy, PPP czy KPP – zjednoczyć wysiłki dla dobra kraju. Polska lewica musi być zjednoczona.
Niechaj w końcu przestanie brać górę ambicja panów Olejniczaków czy
Napieralskich. Czas na poważne rozmowy i wspólny, odważny program.
Lewica musi zaoferować coś ze swej
idei młodemu pokoleniu, dotrzeć do
młodych ludzi ze swymi ideami.
Lewica musi też zmienić formę
walki z kapitalizmem; wszak kapitalizm też się zmienił, zatem formy
walki nie mogą tkwić korzeniami
w XIX wieku. Jeśli lewica w Polsce
i Europie nie wypracuje nowej formuły walki z kapitalizmem XXI wieku, zacznie przegrywać z nacjonalizmem oraz ładnie opakowanym acz
pustym w środku prawicowym populizmem, który znajduje – jak pokazały eurowybory – coraz szersze grono zwolenników w Europie.
Jaka będzie Europa przez kolejne 5 lat, czas pokaże. Chciałbym, by
naprawdę była domem wszystkich
– bez strachu demonów przyszłości
i prawicowego populizmu. Chciałbym też, jako młody człowiek mający serce po lewej stronie, żeby słaby wynik niepotrzebnie podzielonej
polskiej lewicy stał się podstawą do
refleksji.
Marcin Antoniak
coś próbuje zrobić w tej sprawie. Obecnie toczy się
proces beatyfikacyjny JPII. Przypomnę, że w grudniu
2005 roku grupa 12 teologów, głównie z Hiszpanii
i Włoch, zaapelowała o uwzględnienie podczas procesu
także negatywnych aspektów jego pontyfikatu. A było
Proces demaskacyjny
raport pokazuje mechanizmy zwyrodnienia w organizacjach katolickich. Jan Paweł II przez dwadzieścia kilka lat swojego pontyfikatu nic nie robił, aby położyć
kres temu procederowi, aby uruchomić mechanizmy
oczyszczające przy ścisłej współpracy organów danego
państwa. Co więcej, kiedy był w Brazylii i zaproponowano mu spotkanie z ofiarami wykorzystania seksualnego – odmówił. Po wybuchu afery amerykańskiej
w sposób niejasny potępił te praktyki. Przedtem jednak księża byli przesuwani do innych parafii, za granicę lub starano się w różny sposób tuszować ujawniane
fakty. Tak się zresztą dzieje nadal, o czym piszą „FiM”.
Wydaje się jednak, że obecny papież Benedykt XVI
to m.in. potępienie przez JPII teologii wyzwolenia
i konserwatyzm w sprawie etyki seksualnej i celibatu.
Autorzy apelu (m.in. Hiszpan Jaume Botey i Włoch
Giulio Girardi) zarzucają też papieżowi tolerancję wobec zbrodniczych reżimów w Ameryce Łacińskiej
i mówią o skandalu pedofilii w Kościele, wobec którego Jan Paweł II wykazał dużą pobłażliwość. A zatem grzech zaniechania zmarłego papieża z pewnością ciąży na procesie beatyfikacyjnym.
A u nas w Polsce? Nihil novi... Przyjdzie jednak
czas, gdy Kościół katolicki będzie zmuszony do rozliczenia się przed społeczeństwem polskim...
Czytelnik
anie Mieszałku-Opieszałku,
Wysoki Sejmie i Senacie,
co w swych Salach Plenarnych podobny problem macie!
W imieniu rzeszy zestresowanych
komisjantów, grubymi nićmi szyjących narodowi kolejne wybory
w cieniu wiszących w lokalach
krzyży, apeluję o zmianę zapisów
ordynacji wyborczej!
Zmieńcie gniota, bo w przeciwnym razie na was, posłowie, spadnie w końcu niechybna klątwa Episkookupatu Polski, zniesmaczonego nieprzestrzeganymi, a sprzyjającymi profanacji krzyża pustymi zapisami bez „dalszego ciągu”, czyli
P
zabrania obecności w nim symboli
religijnych”, poprosiłem Przewodniczącą KW w R. (woj. zach.-pom.)
o zdjęcie symbolu. Nie dla mojego
widzimisię, bo do krzyża mam stosunek możliwe skrajnie neutralny,
ale by zapisom Konstytucji RP i „Ordynacji wyborczej” zadośćuczynić.
Chociaż przez bite 8 godzin p. przewodnicząca siedziała naprzeciw
drzwi i inkryminowanego krzyża
– spytała, gdzie ja widzę takowy
symbol w lokalu. Sporny symbol
wskazałem ręką. O dziwo, urzędniczka spojrzała... i potwierdziła fakt
jego tam bytności, czym zaświadczyła, że nie byłem pijany. Wyjaśniłem
Grzyb
na demokracji
surowych kar finansowych przewidzianych prawem! Za błahe nawet
złamanie ciszy wyborczej słowem,
czynem i zaniedbaniem grozi do
1 miliona złotych kary! Za powszechną profanację krzyży masowo wiszących w lokalach z woli komisji (bo
nie ordynacji!) nikt nie odpowiada!
Kościół kat. – tak wrażliwy na najmniejsze nawet przejawy deprecjacji swojej świętości – tu wyniośle milczy. Owieczki – tak wrażliwe, gdy
dotknąć je na uczuciach religijnych
– nie protestują! Świat stanął na głowie, bo dopiero ateiści widzą problem i gotowi są walczyć w obronie
krzyża, oraz... bezskutecznie próbującej to robić ordynacji.
Siedzą tedy w lokalach PT Przewodniczący, za ciężkie pieniądze
w fotele pier...ący, i zachowują się jak
te religijnym drylem ściśnięte w udach
dziewice – i chcieliby (być może?)
wiszące krzyże na czas wyborów uroczyście zdjąć, I SIĘ BOJĄ!!! Jak nic
– dziewice! I to konsystorskie, bo na
pewno nie wyborcze...
Po wyrażeniu opinii, że „w tym lokalu łamana jest OW, bo ta wyraźnie
taktownie, że wymagam, by sprostała nie mojemu widzimisię, ale... wyłącznie rygorystycznemu wymaganiu OW! Krzyż pański z niepokornym wyborcą, jaki spadł nagle na
nią niczym gałąź w Dalikowie na
parafiankę, spowodował, że zarumieniona zaniemówiła, stuporem jakowymś rażona znieruchomiała
i krzyża swego wraz z przyległościami z fotela nie dźwignęła. W rezultacie symbolu religijnego wiszącego
w lokalu wyborczym i profanowanego aktami dokonywanych politycznych wyborów nie zdjęła! Młodą polską demokrację dotknęły jakże polskie dolegliwości: ischias poczynań,
zawał prawa, paraliż umysłów, niemota miernot, miernota niemot, odrętwienie oftalmiczne, apatia a-Patria,
pełzające bezprawie... i pokrywający wszystko, a przede wszystkim papier Ordynacji Wybiórczej Aspergillus Negris Vaticaniensis – groźny, skrajnie rakotwórczy grzyb, mogący kolejny raz ugrobić dopiero
co miłościwie nam zmartwychwstałą Rz-plitą. Grzyb nomen omen...
grobowy!
B.B.L.
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
LISTY
Anty-Polacy
Prezes PiS ma pomysł na taką
zmianę w zapisach konstytucji, aby
Niemcy nie mogli rościć sobie pretensji do naszych Ziem Zachodnich
i Północnych. Chciałbym tylko przypomnieć, że to bracia Kaczyńscy najbardziej kwestionowali legalność państwa Polska Rzeczpospolita Ludowa. Wiadomo, że jeśli PRL była nielegalna, to również zawarte przez nią
traktaty są nieważne. W tym przede
wszystkim traktat graniczny, ustalający granicę Polski i Niemiec na Odrze i Nysie Łużyckiej. O traktat ten
zabiegał ówczesny I sekretarz PZPR
Władysław Gomułka. Traktat zawarty z Republiką Federalną Niemiec
7.12.1970 roku podpisali: w imieniu
PRL – premier RP Józef Cyrankiewicz, a w imieniu RFN – kanclerz
Willi Brandt. To był wielki sukces
naszego kraju i jego elit.
Trudno panów z tytułami profesorskimi posądzić o nieuctwo. Zastanawiam się więc, czyimi panowie
Kaczyńscy są agentami. Od tak dawna działają i tak głęboko zdołali
się zakonspirować, że osiągnęli najwyższe stanowiska w Polsce. Nie
wiem, kto jeszcze bardziej mógłby
zaszkodzić Polsce i Polakom.
Edward z Gniezna
Moje państwo wrogiem
Historia wielokrotnie udowodniła, że Amerykanie wtedy dotrzymują zobowiązań, jeśli to im się
opłaca! Polska doświadczyła już tego. Powstanie Unii Europejskiej to
wielkie zwycięstwo rozumu. Utworzenie silnej ekonomicznie i politycznie Wspólnoty Europejskiej
z jedną konstytucją, językiem urzędowym, monetą itp. uwolni nas od
wojen i nienawiści, czego nie docenia Kościół. Są w Polsce siły, które
pragną, aby kosztem narodu Polska
stała się osłem trojańskim USA i Watykanu w UE. Nas, Polaków, nie stać
na mądry parlament i gospodarny
rząd! W Polsce rodzą się zdolni
awanturnicy, a nie gospodarze!!!
R.J. Szpalik, Swarzędz
Ignoranci
W ostatnich dniach dwóch panów rozśmieszyło mnie do łez. Pierwszy to Stanisław Komorowski, wiceminister obrony narodowej, który
powiedział „Rzeczpospolitej” z 22
maja, że „pierwszy raz obce wojska przyjadą na nasze zaproszenie nie po to, by realizować swoje interesy, lecz aby wzmocnić bezpieczeństwo naszego kraju”. Chodzi oczywiście o baterię amerykańskich rakiet Patriot, których stacjonowanie na terenie Polski stara się
wybłagać u Amerykanów nasz rząd
w ramach polityki antyrosyjskiej.
Panu ministrowi dzielnie sekunduje gen Koziej, były komunista
w mundurze (tak się kiedyś mówiło o oficerach Wojska Polskiego),
który w „Superstacji” wciskał telewidzom kit, że rakiety te mają zwalczać zagrożenie rakietowe ze strony Iranu. Pomijając sprawę braku
rakiet o takich osiągach na wyposażeniu armii irańskiej, pan generał
wykazał się wyjątkową ignorancją
w zakresie znajomości geografii.
LISTY OD CZYTELNIKÓW
dobrodziej zbierał od dzieci po 12
zł, a na mecz do Rudnika oddalonego o 10 km – po 5 zł. Biedny
jest, bo za pogrzeb bierze tylko 800
zł, więc go nie stać na wynajęcie busa dla dzieci. Parafianie tak go kochają, że w maju – przed przyjazdem biskupa – tuż przed mszą
o godz. 8.30 na murze sklepu, przy
drodze do kościoła, napisali: „Jeszcze takiego ch...ja jak nasz proboszcz
to w Gorzkowie nie było”. Przed
od Kościoła dla dzieci poszkodowanych przez tych zbrodniarzy? Wstyd.
A gdzie Pan Minister Czuma?!
J.J.
Druga Irlandia?
Jestem przerażona treścią Waszego artykułu o molestowaniu dzieci przez duchownych katolickich
w Irlandii. Jeśli w przyszłości dowiem się o jakiejś sierocie skierowanej do placówki prowadzonej przez
zakonnice czy księży, z całą pewnością będę się interesować jej losem.
Ale jeszcze jedno, dla Polaków
bardzo ważne: kandydat na premiera, pan Donald Tusk, obiecywał nam
drugą Irlandię...
Irena Ortus, Kraków
Targi horroru
Wystarczy wziąć do ręki pierwszy
lepszy atlas geograficzny i nakreślić
dwie linie: – jedna niech łączy Teheran z granicą USA-Kanada, a druga – Teheran z Miami na Florydzie. Wyjdzie nam wtedy, że prawa
granica takiego pola rażenia przebiega w Europie nad Pirenejami,
a lewa nad Gibraltarem.
Oczywiście Iran mógłby chcieć
straszyć pingwiny na Alasce, ale wtedy byłoby bliżej i wygodniej wybrać
trajektorię lotu nad Mongolią. Obu
panom gratuluję dobrego humoru.
Ppłk dypl. Bogdan Pokrowski
Konsekwencji!
Media komercyjne i publiczno-kościelne (TVP i PR) pieją z zachwytu, że 20 lat temu „Solidarność” obaliła komunizm w Polsce.
I – naturalnie – ani słowem nie
nawiązują do sytuacji geopolitycznej w Europie, tj. do pieriestrojki
ogłoszonej przez Gorbaczowa, a wykorzystanej przez gen. Jaruzelskiego. Pieją też, że 30 lat temu JPII,
prorok naszych czasów, rozpoczął
ten proces. Jeżeli przyjąć, że to dzięki JPII mamy w Polce, co mamy, to
należy konsekwentnie głośno mówić o całej reszcie, a to m.in. nędza, głód, zniszczona gospodarka,
miliony bezrobotnych, tysiące bezdomnych, przymierające głodem
dzieci. Oto „zasługa” Jana Pawła
II. Nie trzeba się wstydzić głośno
mówić o zasługach „największego
z Polaków”.
Jan J.
Społecznik
Opiszę Wam taką ciekawostkę.
W Gorzkowie ksiądz kanonik założył zespół piłkarski ministrantów
i nie tylko. Ciekawą rzeczą jest, że na
mecz wyjazdowy do miejscowości Fajsławice, oddalonej raptem o 25 km,
mszą o godz. 10 wszystko było już
zamazane, ale biskup widział; to jednak do proboszcza chyba nie dociera. Wikariuszowi kazał płacić za
mieszkanie na plebanii 1000 zł miesięcznie.
Czytelnik
Agresywna procesja
11 czerwca w Ciechanowie grupka wiernych wracająca z procesji Bożego Ciała zaatakowała pod kościołem św. Józefa kupców handlujących watą cukrową i truskawkami.
Moherowi fanatycy wrzeszczeli do
przechodniów, by nie dawali zarobić naciągaczom, którzy „Boga obrażają pracą w takie święto”. „To
wstyd” – krzyczały spienione parafianki, nie chcąc pamiętać, że kilka
minut wcześniej rzuciły kawał renty na tacę i klękały przed opłatkiem.
O.P.
Wszyscy kłamią
W czasie pobytu w Australii (lipiec 2008 r.) Benedykt XVI oświadczył światu, że Kościół katolicki już
nigdy nie będzie tolerował w swoich szeregach księży pedofilów.
A już w maju br. Watykan stawał
na głowie, aby uniemożliwić publikację wyników pracy komisji, która
zbadała przypadki molestowania,
gwałcenia i bicia dzieci przez księży, zakonników i zakonnice w Irlandii w latach 1939–1980. Udowodniono, że 40 tys. dzieci doznało katolickiego piekła, co było przez kilkadziesiąt lat tolerowane przez władze kościelne. Papież kłamał w Australii, podobnie jak kłamią wszyscy
biskupi – również w Polsce – którzy
ukrywają zbrodniarzy w sutannach,
a organa ścigania i wymiar sprawiedliwości zbyt pobłażliwie ścigają i sądzą tych przestępców. Dlaczego
sądy nie zasądzają odszkodowań
Jadłem sobie spokojnie kolację, oglądając „Fakty” w TVN i mało brakowało, żebym się zakrztusił.
Pokazano nielegalne targi, na których sprzedawane są żywe zwierzęta – bite i maltretowane. Nikt nic
sobie z tego nie robi, łącznie z miejscowymi weterynarzami. Nasz wspaniały minister rolnictwa – Sawicki
z PSL – przyzwala na takie praktyki. Byłem z żoną w szoku. Jak minister rolnictwa w państwie należącym do Unii Europejskiej może mówić takie rzeczy i to publicznie?!
Gdybym był sadystą, to w takiej sytuacji powinienem iść sobie na dwór,
skopać jakieś biedne zwierzątko, najlepiej na widoku policji, a na odchodne powiedzieć, że ministerstwo
mi na to pozwala. Panie premierze
Tusk, jeżeli jest Pan politykiem na
poziomie, to powinien Pan takiego
ministerka zdymisjonować. Nie możemy pozwolić na takie zachowania.
Piotr Guza, Pionki
Dwie emerytury
W związku z artykułem pani
Wiktorii Zimińskiej o wojskowym
i nauczycielu („FiM” 22/2009) mam
wrażenie, że człowiek ten powinien
otrzymywać dwie emerytury, jako że
w obu przepracowanych zawodach
płacił składki emerytalne. Takie
19
prawo funkcjonuje w niektórych krajach Unii Europejskiej (można dostawać 4 i więcej emerytur, jeśli płaciło się składki. Znam inżyniera
w Grecji, który ma 3 emerytury: pracował jako nauczyciel fizyki, w elektrowni, i miał sklep elektryczny). Takie prawo istnieje w UE i należałoby pomóc temu człowiekowi, innym
wojskowym i wszystkim, którzy pracowali w kilku zawodach, a emeryturę otrzymują jedną. Należałoby zaskarżyć Polskę przed Trybunał UE.
Barbara C.
List do Premiera
W odpowiedzi na prośbę wielu
Czytelników, którzy chcą zdopingować premiera RP do odpowiedzi na
list otwarty JONASZA, podajemy adres Kancelarii Premiera: Kancelaria
Prezesa Rady Ministrów, Sekretariat
Prezesa Rady Ministrów, 00-583 Warszawa, Al. Ujazdowskie 1/3 e-mail:
[email protected]
Redakcja
Prośba do Czytelników
W okresie wakacyjnym wydawca
tygodnika „Fakty i Mity” planuje przeprowadzić akcję promującą tytuł
w pasie nadmorskim. Ponieważ
okres ten nie sprzyja możliwości wynajęcia kwater na jedną noc, zwracamy się z gorącym apelem do naszych Czytelników o umożliwienie
wynajęcia noclegu na jedną dobę
dla czterech osób (z miejscem parkingowym) w następujących miejscowościach:
! Świnoujście (Wolin),
! Trzęsacz,
! Dźwirzyno,
! Sarbinowo,
! Łeba,
! Gdańsk.
Niestety, w tej chwili nie możemy
podać konkretnych dat, ponieważ
rozpoczęcie akcji uwarunkowane jest
pogodą. Mile widziana możliwość
otrzymania faktury.
Kontakt:
– telefon 042/630 70 66,
– e-mail: [email protected]
Z góry dziękujemy za okazaną sympatię i pomoc!
Redakcja
KSIĄŻKA WYDANA PRZEZ JONASZA
Książka jest zapisem wspomnień Stanisława Leszkowicza (ur. 1928), wieloletniego pracownika Ministerstwa Handlu Zagranicznego oraz instytucji
i przedsiębiorstw współpracujących z zagranicą.
Autor podejmuje próbę ukazania powojennej rzeczywistości z punktu widzenia człowieka, który
chce do czegoś dojść, kimś być w nie zawsze
zdrowym systemie. Dzięki zawartości pikantnych
szczegółów z ówczesnych realiów politycznych
i gospodarczych, takich jak: permanentna walka
o władzę w MSZ, mafijne powiązania i wymuszenia haraczy od sprzedawców węgla do Austrii i szynek do USA czy polskich importerów
chemikaliów z Europy Zachodniej, książka stanowi swoisty, branżowy dokument minionej epoki.
Sprzedaż wysyłkowa:
Wydawnictwo Niniwa
90-601 Łódź, ul. Zielona 15.
Cena: 19 zł + koszty wysyłki.
20
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
Warto w tym miejscu również
podkreślić, że Jezus Chrystus
w pierwszej kolejności był Zbawicielem tych, którzy ,,zaginęli z domu Izraela” (Mt 15. 24), i jako Zbawiciel pozostał nadal synem narodu żydowskiego.
Również wspólnota, której dał
początek, była i pozostała społeczBóg powoływał również prorozdobyli od kapłanów, którzy zostanością izraelską, bo wszyscy nawróków, którzy mieli mówić wszystko,
li do nich posłani, a nie przez osoceni spoza narodowości żydowskiej
co On im nakazał. Mieli oni nie
biste doświadczenie zbawczego dziazostali wszczepieni w ,,drzewo oliwtylko napominać i wzywać ,,dom Jałania Boga (2 Krl 17. 25–30). Samane” (Rz 11. 17), symbolizujące tę
kuba” do szczerego nawrócenia się
rytanie nie znali więc Boga jako Tespołeczność (Ef 2. 12), i nazwani
do Boga, ale również przypominać
go, który do Izraela powiedział:
zostali potomkami Abrahama (Ga
mu o Bożej przychylności. W księ,,Jam jest Jahwe, Bóg twój, który cię
3. 29), „współobywatelami świętych
dze Jeremiasza czytamy: ,,Albowiem
wywiódł z ziemi egipskiej, z domu
i domownikami Boga” (Ef 2. 19),
Ja wiem, jakie myśli mam o was
niewoli”. Co więcej, uznawali oni
czyli duchowym Izraelem.
– mówi Pan – myśli o pokoju, a nie
wyłącznie Pięcioksiąg Mojżesza (ToChociaż więc ,,teologia zastępo niedoli, aby zgotować wam przyra), a Żydzi za pisma święte uznastwa” jest z gruntu niebiblijna, to
szłość i natchnąć nadzieją. Gdy bęwali również księgi prorockie (Nejednak pojęcie Izraela duchowego,
dziecie mnie wzywać i zanosić do
wiim) i księgi dydaktyczne (Ketualbo – jak pisał św. Paweł – ,,Izramnie modły, wysłucham was. A gdy
wim). Poza tym dla Samarytan święela Bożego” (Ga 6. 16), obejmująmnie będziecie szukać, znajdziecie
tym miejscem była góra Garizim,
cego nawróconych Żydów i nie-Żymnie. Gdy mnie będziecie szukać caa dla Żydów – góra Syjon w Jerodów, jest w pełni uzasadnione. ,,Alłym swoim sercem, objawię się wam
zolimie (J 4. 20).
bowiem wszyscy jesteśmy synami Bożymi przez wiarę w Jezu– mówi Pan – odmienię
sa Chrystusa (...). Nie
wasz los i zgromadzę was
masz już Żyda ani Greze wszystkich narodów i ze
ka, nie masz niewolnika
wszystkich miejsc, do któani wolnego, nie masz
rych was rozproszyłem
mężczyzny ani kobiety; al– mówi Pan – i sprowadzę
bowiem wszyscy jedno jewas z powrotem do miejsteśmy w Jezusie Chrystusca, skąd skazałem was na
sie. A jeśli jesteście Chrywygnanie” (Jer 29. 11–14).
stusowi, tedy jesteście poA zatem Izrael wietomkami Abrahama,
lokrotnie doświadczał
dziedzicami
według
zbawczego działania Boobietnicy” (Ga 3. 26,
ga i sam miał też być
28–29).
światłością dla pogan.
Mówiąc, że zbawieKiedy zaś przyszedł do
nie pochodzi od Żydów,
niego obiecany Mesjasz,
Biblia podkreśla więc, że
wiele córek i synów tejak istnieje jeden Bóg,
go narodu przyjęło ofetak wciąż istnieje lud
rowane im zbawienie
Izraela – ,,umiłowany ze
i od tego czasu Izrael
względu na praojców”
odegrał jeszcze większą
(Rz 11. 28). Podkreśla
rolę w historii zbawienia.
też, że przez niego przyTo oni bowiem jako
szło duchowe błogosłapierwsi
doświadczyli
wieństwo na wszystkie
zbawczego działania Bonarody (Rdz 12. 3), poga i byli tego żywym
nieważ Jezus Chrystus
świadectwem zgodnie ze
był Żydem, potomkiem
słowami: ,,Wy jesteście
moimi świadkami – mó- Modlitwa żydów mesjańskich, wierzących, że Jezus Abrahama (Ga 3. 16),
i „stał się dla wszystkich,
wi Jahwe – i moimi słu- jest mesjaszem
którzy mu są posłuszni,
gami, których wybrałem,
Wszystko to – według Ewangesprawcą zbawienia wiecznego” (Hbr
abyście poznali i wierzyli mi, i zrolii św. Jana – świadczy więc o ,,wyż5. 9). Jest On bowiem zarówno
zumieli (...). Ja, jedynie Ja, jestem
szości” narodu żydowskiego. Ponie,,światłością, która oświeca pogan,
Panem, a oprócz mnie nie ma wyważ to im właśnie, Żydom, ,,pojak i chwałą ludu izraelskiego” (Łk
bawiciela” (Iz 43. 10–11).
wierzone zostały wyrocznie Boże”
2. 32). I wreszcie podkreśla również,
Podobne słowa skierował póź(Rz 3. 2). Zatem to Żydom zawdzięże chrześcijaństwo korzeniami tkwi
niej Jezus do apostołów: ,,Ale weźczamy Biblię. Wszyscy prorocy byw judaizmie, bo swój początek wzięmiecie moc Ducha Świętego i bęli przecież Żydami. Im też zawdzięło od Żydów (Rz 11. 16–18).
dziecie mi świadkami w Jerozolimie
czamy pisma Nowego Testamentu.
Tak więc słusznie napisano, że
i w całej Judei, i w Samarii, i aż po
Tylko jeden z autorów pism ewan„zbawienie pochodzi od Żydów”,
krańce ziemi” (Dz 1. 8). To znaczy,
gelicznych, Łukasz, był Grekiem.
bo cała historia zbawienia nierozże jak w wystąpieniu Mojżesza, tak
Poza tym, co jest najważniejsze, Jełącznie związana jest z narodem żyi w osobie Jezusa Chrystusa, Bóg
zus był Żydem. Narodził się bodowskim. Patriarchowie, prorocy,
najpierw objawił się Żydom w swowiem w żydowskiej rodzinie jako
Jezus, Jego rodzina, apostołowie
jej mocy. Dlatego też Jezus powie,,potomek Dawida według ciała” (Rz
i pierwsi wyznawcy Jezusa byli przedział do Samarytanki: ,,Wy czcicie
1. 3). Dlatego też zarówno On, jak
cież Żydami. I im też zawdzięczato, czego nie znacie, my czcimy to,
i Jego rodzina skrupulatnie zachomy Pismo Święte. Ponadto z naroco znamy, bo zbawienie pochodzi od
wywali wszystkie przykazania i ustadem tym wiąże się również chwaŻydów” (J 4. 22).
wy, a ,,Bóg uwierzytelnił Go przez
lebne przyjście Mesjasza (Mt 24.
Przypomnijmy, że Samarytanie
czyny niezwykłe, cuda i znaki, jakie
32). Sama zaś Jerozolima [nie
byli ludem sprowadzonym z Babiprzez niego czynił” (Dz 2. 22) i uczyRzym], nazwana została ,,miastem
lonu i z innych miast podlegających
nił Go ,,Panem i Chrystusem” (Dz
wielkiego króla” (Mt 5. 35).
Asyrii (2 Krl 17. 24). Stąd też ,,ca2. 36), czyli Zbawicielem (Łk 2. 11).
BOLESŁAW PARMA
łą” wiedzę o Bogu, jaką posiadali,
Zbawienie pochodzi od Żydów?
Podczas rozmowy Jezusa z Samarytanką padło stwierdzenie, że ,,zbawienie pochodzi od Żydów” (J 4. 22).
Natomiast w Liście św. Pawła do Rzymian czytamy,
że Żydzi ,,co do ewangelii, są nieprzyjaciółmi Bożymi”
(11. 28). Zastanawiam się, czy pomiędzy tymi dwoma
stwierdzeniami nie ma sprzeczności. Poza tym proszę
wyjaśnić, co to znaczy, że zbawienie pochodzi od Żydów?
Rozpocznijmy od stwierdzenia,
że pomiędzy tymi dwoma tekstami
nie tylko nie ma sprzeczności, ale
wręcz przeciwnie, oba wersety znakomicie się uzupełniają. Przecież ten
drugi tekst nie kończy się na stwierdzeniu, że Żydzi są ,,nieprzyjaciółmi Boga”, ale na podkreśleniu, że
Bóg już dawno temu (od samego początku) ich wrogość obrócił ,,dla waszego dobra” (por. Rz 8. 28). W jaki sposób? W ten, że dzięki ich sprzeciwowi, a nawet prześladowaniom
(por. Dz 8. 1), ewangelia dotarła nie
tylko do Samarii, ale w końcu również do całego Imperium Rzymskiego. Tak więc chociaż znaczna część
Żydów zamknęła się na ewangelię,
a niektórzy z nich (głównie żydowski establishment) doprowadzili nawet do śmierci Jezusa i ,,przeszkadzali w zwiastowaniu poganom zbawiennej wieści” (1 Tes 2. 15–16), to
jednak nie przekreśla to faktu, że
nadal pozostają oni ,,umiłowanymi
ze względu na praojców” (Rz 11. 28b).
Tym bardziej że ,,nieodwołalne są
dary i powołanie Boże” (w. 29). To
zaś oznacza, że chrześcijanie nie zostali postawieni na miejscu Izraela,
a tzw. teologia zastępstwa od samego początku miała charakter antysemicki. Żaden Kościół bowiem nigdy nie był i nie jest ,,nowym Izraelem” (tak twierdził już Ignacy
z Antiochii, Tertulian, Justyn Męczennik, Augustyn i wielu innych),
który miałby zająć miejsce rzekomo odrzuconego narodu żydowskiego. Ponieważ ,,nie odrzucił Bóg swego ludu, który uprzednio sobie upatrzył” (Rz 11. 2).
Przejdźmy teraz do kolejnej kwestii, a mianowicie: w jakim sensie
zbawienie pochodzi od Żydów?
Odpowiedź biblijna jest dość jasna. Według ap. Pawła, to bowiem
,,do nich należy synostwo i chwała,
i przymierza, i nadanie zakonu, i służba Boża, i obietnice, do których należą ojcowie i z których pochodzi
Chrystus, według ciała” (Rz 9. 4–5).
To znaczy, że zbawcze działanie Boga najpierw uwidoczniło się w historii Izraela. Rozpoczęte zostało
bowiem od powołania Abrahama,
który wraz ojcami ,,służył innym bogom” (Joz 24. 2, 14), któremu Bóg
polecił ,,wyjść z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z domu ojca swego do
ziemi, którą mu wskaże” (Rdz 12. 1).
I jak widać, powołanie to związane
było z całkowitym porzuceniem politeizmu, a następnie z zawarciem
przymierza Boga z Abrahamem
(Rdz 15. i 17. 1). Poza tym Bóg
oznajmił mu, co następuje: ,,Wiedz
dobrze, że potomstwo twoje przebywać będzie jako przychodnie w ziemi, która do nich należeć nie będzie
i będą tam niewolnikami, i będą ich
ciemiężyć przez czterysta lat. Lecz
Ja także sądzić będę naród, któremu jako niewolnicy służyć będą;
a potem wyjdą z wielkim dobytkiem”
(Rdz 15. 13–14).
Później ta ,,radosna nowina” mówiąca o wyzwoleniu utrwalona została we wprowadzeniu do Dekalogu: ,,Jam jest Jahwe, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej,
z domu niewoli” (Wj 20. 2). Izrael
ma bowiem stale pamiętać o wyzwoleniu spod jarzma potęgi egipskiej.
Ma pamiętać, że Bóg jest wierny,
łaskawy i wszechmocny. Bo gdyby
takim nie był, naród izraelski nadal przebywałby w niewoli. I dopiero po tym objawieniu się Boga
jako Boga zbawiającego, który mówi: ,,Wy widzieliście, co uczyniłem
Egipcjanom, jak nosiłem was na
skrzydłach orlich i przywiodłem was
do siebie” (Wj 19. 4), dochodzi do
zawarcia przymierza Jahwe z narodem żydowskim. Izraelici są już bowiem świadomi tego, że to Bóg jest
ich Zbawicielem, a on, jako naród,
odtąd należy do Boga, aby był jego
wyłączną własnością (Pwt 7. 6).
Przyznają więc, że Bóg słusznie
oczekuje ich wierności i oddania
(Wj 19. 5–8). Dlatego też powierzono im zakon, służbę i obietnicę
błogosławieństw Bożych (Wj 24.
1–11; Pwt 28. 1–14).
Niestety, naród żydowski co jakiś czas sprzeniewierzał się Bogu,
a On wciąż przypominał im o tym,
czego dla nich dokonał. ,,Wywiodłem was z Egiptu i wprowadziłem
was do ziemi, którą przysiągłem waszym ojcom, mówiąc: Nie naruszę
przymierza mego z wami” (Sdz 2. 1).
,,Wzbudzał im też sędziów i ci ratowali ich z rąk łupieżców (...). Ilekroć zaś Pan wzbudzał im sędziów,
to Pan był z tym sędzią i wybawiał
ich z rąk ich wrogów, póki żył ten sędzia, gdyż Pan litował się nad ich
skargami na ich gnębicieli i ciemiężców” (Sdz 2. 16, 18).
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Dobra, żarty żartami, ale 11 lutego to już chyba można posłuchać
Madonny szansonistki? Guzik. Bo
oto mamy Objawienie Madonny
Niepokalanie Poczętej. Nie tej od
śpiewania, tylko tej drugiej, choć
wszystko już mi się myli.
W marcu też ambaras, bo należy świętować m.in. dzień założyciela zakonu Najświętszej Panienki oraz dzień świętego Gabriela,
czciciela Matki Boskiej Bolesnej.
Po drodze natrafimy jeszcze na
święto Józefa – oblubieńca Maryi
– i na Zwiastowanie wyżej wymienionej. W kwietniu świętujemy niemal dzień w dzień jakieś męczennice dziewice (np. Katarzynę), aż
dochodzimy do Józefa Robotnika
– oblubieńca Najświętszej Panienki – i Dzień Najświętszej Maryi
Panny Królowej Polski.
Jak Królowa przestanie być
Królową, to czas zapalić świeczki
dla Matki Bożej Pośredniczki
Wszelkich Łask (7 maja). No i nie
zapomnieć o dniu świętej Pudencjany – też dziewicy. Biorąc pod
uwagę imię, to na stratę dziewictwa niewiasta ta raczej nie miała
szans. Chwilę potem trzeba westchnąć na wspomnienie o Marii
Magdalenie – dziewicy! Tak zapisano w katolickim kalendarzu.
Dziewicy! Ciekawe... może to jeszcze inna.
No a zaraz potem święto Trójcy Przenajświętszej i Dzień Najświętszego Serca Jezusowego.
Dobra, wystarczy! Jesteśmy dopiero w połowie roku. A przecież
wymieniłem tylko część kościelnych
świąt. Jeżeli ktoś nie wierzy, spis
świąt religijnych („podczas których
należy zachować powagę”) łatwo
odnajdzie w internecie. Jest ich, jak
już pisałem, ponad 250 na 365 dni
w roku. No ale hosanna! W pozostałe Madonna i inne „Donny” mogą sobie pewnie śpiewać do woli.
Tak uważacie? To chyba Was
pogięło albo bluźnicie. A urodziny Jana Pawła II? A Jego
śmierć? A imieniny Karola, rocznica konklawe, daty pielgrzymek?!
Jak do tego dodamy jeszcze rocznice związane z Wyszyńskim,
Wielki Post i adwent, oraz wszystkie piątki, to Madonna będzie mogła w Polsce wystąpić tylko 29
lutego, czyli raz na cztery lata
w roku przestępnym.
MAREK SZENBORN
! ! !
Na szczęście są i pozytywy. Społeczne nastawienie do inności powoli, choć sukcesywnie się zmienia. Jak co roku, Fundacja Równości przyznała nagrody – Hiacynty
– za pozytywne działania. Wyróżniono m.in. prof. Marię Janion
– historyczkę literatury, osobę o niezwykle otwartym umyśle – za „rzetelną i niestrudzoną pracę naukową, wolną od stereotypów i rutyny,
w której propaguje tolerancję wobec odmienności”. Aktorka Ewa
Kasprzyk to prawdziwa diwa na
polskiej scenie artystycznej – nie boi
się kontrowersyjnych postaci, sztuk
i tematów, to Osobowość 2009 roku. Z kolei politykiem roku został
– być może trochę na wyrost – Janusz Palikot. Bardziej za wywoływanie tematu mniejszości seksualnych niż konkretne działania, ale jako jeden z tych, który potencjalnie
mógłby środowisku gejów i lesbijek
pomóc. Niestety, poseł – mimo
wcześniejszych obietnic – na uroczystej gali nie pojawił się i Hiacynta nie odebrał.
DP
Fot. Autor
Karuzela z Madonnami
Madonna jest nad Wisłą persona non grata. Nie TA Madonna,
czyli Królowa, tylko Madonna piosenkarka. 15 sierpnia może dojść
w stolicy do rozruchów.
Pani Madonna zapowiedziała, że
dokładnie w środku sierpnia przyjedzie do Polski. Na jeden jedyny występ zaplanowany w ramach jej trasy
koncertowej. Ale baba durna jest jakaś kompletnie, a może nawet nie
chodzi do kościoła. Mogłaby przecież
wyć na Bemowie 14 sierpnia... No
niech tam 16, ale nie, uparł się babsztyl, że dokładnie 15. No i się zaczęło. I szybko końca nie zobaczymy.
15 sierpnia przypada bowiem
święto Wniebowzięcia Maryi Panny
(Assumptio Beatae Mariae Virginis in
coelum). Czyli Madonny właśnie. Co
ciekawe, na owo wzięcie w niebo Kościół katolicki wpadł dopiero w roku 1950 za papieża Piusa XII. Wówczas to ustalono, że Panienkę porwano do duchowego nieba razem z ciałem i duszą. Jak to wykryto niemal
dwa tysiące lat po „Zaśnięciu” (tak
wcześniej określano śmierć Matki
Boskiej), diabli wiedzą.
Nic to. Niemal od 60 lat katolicy muszą wierzyć w ten dogmat i nie
dyskutować. Mamusia Jezusa poszła
w zaświaty razem z doczesnymi
szczątkami. Zatem grobu nie ma.
No, ale jest mogiła. W postaci
koncertu innej Madonny. Tej jak
najbardziej żywej. I żwawej.
„Po moim trupie” – oświadczył
radny sejmiku mazowieckiego, ultrakatolik Marian Brudzyński. „Wywołamy nowe powstanie warszawskie, bo ten koncert rani nasze uczucia religijne. A poza tym Madonna
jest antychrześcijańska” – ogłosił.
Wtóruje mu ksiądz Małkowski, kapelan „Solidarności”, krzycząc rozdzierająco: „Non possumus!”.
Brudzyński (działacz LPR i przyjaciel Radia Maryja) na krzyczeniu
„Nie!” poprzestać nie zamierza. Organizuje bojówki, które podczas koncertu zagłuszą występ artystki – np.
za pomocą syren strażackich. I niewykluczone, że mu się to uda.
Z tym, że się chłop strasznie naharuje. Bo kręcić korbą od syreny
będzie musiał niemal przez cały rok.
Dlaczego? A dlatego... Polska jest
rekordzistą świata, jeśli chodzi o liczbę ważnych, uroczystych świąt kościelnych. Tylko pobieżne przejrzenie kalendarza wskazuje, że jest
ich co najmniej 250. W żadnym
z tych dni jakichkolwiek koncertów
urządzać absolutnie nie wolno. No
bo to obraza uczuć.
Nie wierzycie? Zapraszam zatem na bardzo, ale to bardzo wybiórczy spacerek. Świąteczny.
Za nic koncertów nie wolno organizować w Trzech Króli (6 stycznia), bo to jednocześnie Objawienie Pańskie. Pięć dni później mamy święto Rodziny Pańskiej, a dwa
trugi deszczu nie odstraszyły zwolenników tolerancji. Ósma Parada Równości za nami. Jak zwykle było kolorowo, rytmicznie, momentami
antyklerykalnie. Wydźwięk postulatów jak zwykle silny, bo problemów nie brakuje.
„To jest najbardziej przerażające, że wrogowie tolerancji, wolności demokratycznych i swobód
obywatelskich nazywają siebie ludźmi normalnymi. Oni są nienormalni i trzeba to wyraźnie powiedzieć.
Było tęczowo
S
A homofobia, jak każda inna fobia, jest chorobą i trzeba ją leczyć”
– krzyczała Joanna Senyszyn
– jedyny polityk obecny na paradzie. Świeżo upieczona europosłanka obiecała walkę z dyskryminacją
na forum Parlamentu Europejskiego, bo – niestety – o normalność
dni po nim Wspomnienie Chrztu
Zbawiciela. To by dopiero było, gdyby owo wspomnienie uczcić zawodzeniem Madonny. No więc może
nazajutrz? A gdzie tam! Toż to święto świętego Pawła. Nie radzimy koncertu przekładać także na 21 stycznia, bo wtedy szlag może trafić świętą Agnieszkę – dziewicę. Zwłaszcza na widok upadłej Madonny.
Zatem luty? Za żadne skarby...
Chcecie narazić się matce Bożej
Gromnicznej? Albo Agacie – dziewicy? Lub świętej Scholastyce, też
dziewicy? Swoją drogą interesujące,
jak ten Kościół przetrwał mimo tylu
dziewic w swoich szeregach? No chyba że były one cokolwiek z odzysku.
w Polsce trzeba wciąż walczyć.
O podstawowych prawach, takich
jak związki partnerskie, nie ma mowy, a w szkołach – jeśli mówi się
o gejach i lesbijkach – to najczęściej
źle, zaś obrażanie i mowa nienawiści bywają sankcjonowane nawet
przez sądy. Uczestnicy tegorocznej
Parady Równości w Warszawie wyszli na ulice, by wołać o równość
i rzetelność.
! ! !
Ameryka dawno tę lekcję przerobiła, Europa również. Tylko w Polsce o unormowaniu prawnym swoich związków geje i lesbijki mogą co
najwyżej pomarzyć. A potrzeba formuły związków jednopłciowych jest
ogromna: po to, by można było
wspólnie rozliczać podatki, wspólnie planować przyszłość czy dziedziczyć, by można było partnera odwiedzić w szpitalu i unormować kwestie alimentacyjne. Od czasu pamiętnego projektu prof. Marii Szyszkowskiej nikt nie pochylił się poważnie nad tą kwestią.
21
22
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
RACJONALIŚCI
tóż nie zna „Lokomotywy” Juliana Tuwima?
No właśnie... A może jednak ktoś nie zna, przynajmniej w wersji, jaką dziś proponujemy... Lato
za pasem, więc ów uroczy sezon warto zacząć
czymś lżejszym. Oto „Lokomotywa” przetłumaczona na gwarę śląską.
K
Okienko z wierszem
Jest na banhofie ciynszko maszyna
Grubo jak kachlok – niy limuzyna
Stoji i dycho, parsko i zipie,
A hajer jeszcze wongiel w nią sypie.
Potym wagony podopinali
I całym szwongym kajś pojechali.
W piyrszym siedziały se dwa hanysy
Jeden kudłaty, a drugi łysy,
Blank sie do siebie niy łodzywali,
Bo się do kupy jeszcze niy znali.
W drugim jechała banda goroli
Wiyźli ze soba krzinka jaboli
I pełne kofry samych presworsztóf
I kabanina prościutko z rusztu.
Pili i żarli, jeszcze śpiywali,
Potym bez łokno wszyscy rzigali.
W czecim Cygony, Żydy, Araby
A w czwartym jechały zaś same baby.
W piontym zaś Ruski. Ci mieli życie!
Sasza łożarty siedzioł na tricie.
Gwiozda na czopce, stargane łachy,
Krziwiył pycholem i ciepoł machy.
W szóstym zaś były same armaty,
Co je wachował jakiś puklaty.
W siódmym dwa szranki, pufy, wertikol,
Smyczy maszyna może donikąd.
Jak przejyżdżali bez te Piekary
Kaj wom to robiom kółka do kary,
Maszyna sztopła! Kufry śleciały
I każdy latoł jak pogupiały.
To jakiś ciućmok abo i łajza!
Ciupnął i ślimtoł sygnał na glajzach.
Móg iść do haźla abo do lasa,
Niy pokazywać tego mamlasa!
Potym mu do szmot fest nakopali,
Maszyna ruszyła, cug jechoł dali.
Bez pola, lasy, góry, tunele,
Za sobom darł sam te duperele
Aż się zagrzoły te biydne glajzy,
Maszyna sztopła i koniec jazdy.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy
dolnośląskie
kujawsko-pomorskie
lubelskie
lubuskie
łódzkie
małopolskie
mazowieckie
opolskie
podkarpackie
podlaskie
pomorskie
śląskie
świętokrzyskie
warmińsko-mazurskie
wielkopolskie
zachodniopomorskie
Jerzy Dereń
Józef Ziółkowski
Ziemowit Bujko
Czesława Król
Halina Krysiak
Stanisław Błąkała
Joanna Gajda
Kazimierz Zych
Andrzej Walas
Bożena Jackowska
Barbara Krzykowska
Waldemar Kleszcz
Józef Niedziela
Jan Barański
Witold Kayser
Tadeusz Szyk
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
tel.
0 698
0 607
0 606
0 604
0 607
0 692
0 501
0 667
0 606
0 502
0 691
0 606
0 609
0 698
(0-61)
0 510
873
811
924
939
708
226
760
252
870
443
943
681
483
831
821
127
975
780
771
427
631
020
011
030
540
985
633
923
480
308
74 06
928
RACJA Polskiej Lewicy
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa)
ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722
(niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Wyborcze rachunki
i powyborcze porachunki
Kampania była jeszcze w toku, kiedy wiceprzewodniczący SLD Jerzy Szmajdziński publicznie wezwał do powyborczych porachunków. Postawił szefowi partii warunek: albo Napieralski uzyska 13
proc. w wyborach do Parlamentu
Europejskiego, albo zmiany na najwyższym szczeblu kierownictwa.
W oczywisty sposób pomylił adresata. O wyniku decydują wyborcy,
a nie partyjni działacze. Nawet najwyższego szczebla. Ci ostatni mają
wprawdzie wpływ na program i układanie list, ale w tej akurat dziedzinie
więcej błędów popełnili członkowie
krajowego zarządu partii związani
ze Szmajdzińskim i Olejniczakiem
niż skupieni wokół Napieralskiego.
Żądanie tajemniczej trzynastki
wynika z pozornie prostego rachunku. Trzeba osiągnąć więcej niż LiD
w 2007 roku. Dobrze, że nie więcej
niż PiS i PO. Wzięte razem czy osobno – nie ma już znaczenia, gdyż jest
tak samo absurdalne. LiD jako koalicja czterech partii (SLD, UP, SdPl
i PD) był ewidentną porażką. Nie tylko nie dostał premii za centrolewicową jedność, ale nawet nie zebrał
sumy głosów dawanych w sondażach
każdemu z koalicjantów. Najgorzej
na tym mariażu wyszedł SLD. Wyborczy wynik podobny do uzyskanego w 2005 roku przeliczył się na jedenastu posłów mniej. Wątpliwą dla
demokracji korzyścią było podtrzymanie przy życiu konających partyjek Borowskiego i Onyszkiewicza.
Bezsensownym błędem – danie im
nieproporcjonalnie wielu funkcji przewodniczących i wiceprzewodniczących sejmowych komisji. Akurat za
to odpowiadają jednak Szmajdziński i Olejniczak, a nie Napieralski.
Dlaczego zatem wicemarszałek
Sejmu i zarazem wiceprzewodniczący partii zaatakował? Najwyraźniej
chciał uprzedzić atak na siebie, który niechybnie by nastąpił po wyborach. Jako najwyżej w hierarchii państwowej postawiona twarz Sojuszu
– zamiast wspierać partyjną kampanię – popierał jedynie kilku swoich
faworytów. Z jak najgorszym skutkiem. Do PE się nie dostali. Istotnym motywem była także chęć bardziej zdecydowanego zaistnienia.
Kosztem wizerunku partii, ale to dla
niego nieważne. Szmajdziński jest
politykiem z prezydenckimi ambicjami. Przed laty wmówiono mu,
że – jako podobny do Kennedy’ego
– ma duże szanse. I biedak uwierzył. Nie wyszło w 2005 roku, chciałby znowu, a tu konkurentów co niemiara, bo każdy nosi w plecaku prezydenckie insygnia. Najłatwiej się
wybić w kontrze do Napieralskiego.
To media kupują zawsze. Są spragnione informacji o frakcyjnych walkach, kłótniach, skakaniu do gardeł.
Lubią takie kawałki: stary partyjny
wyjadacz przeciw młodemu wilkowi, który rok temu przejął przywództwo w stadzie SLD.
Po Szmajdzińskim manewr obrony przez atak powtórzył Ryszard
Kalisz. Wciąż – we własnym mniemaniu – niedowartościowany. Także z ambicjami sięgającymi prezydentury. Oświadczył, że „partia, która z wyborów na wybory nie poprawia wyniku, degeneruje się”. Ma
oczywiste kłopoty z arytmetyką.
W 2004 roku w wyborach do europarlamentu koalicja SLD-UP uzyskała poparcie 9,35 proc. głosujących, teraz – 12,34 proc. Liczba brukselskich mandatów zwiększyła się
o 40 proc. – z pięciu do siedmiu.
W mniemaniu Kalisza to porażka.
Poniesiona z „braku charyzmatycznego przywódcy”. Zapewne uważa,
że gdyby stanął na czele SLD, notowania poszybowałyby w górę. Zapomina, że miały już poszybować,
kiedy prowadzona przez niego komisja śledcza wyjaśni sprawę odpowiedzialności PiS-owskich rządów za
śmierć Basi Blidy. Jak dotąd Kalisz nie zdołał nawet wezwać Ziobry
ani Jarosława Kaczyńskiego. Najlepiej odwracać uwagę od własnej
nieudolności, zarzucając ją innym.
Oliwy do ognia dolewa Olejniczak. Sam był i szefem partii, i poselskiego klubu. Radził sobie źle
i po trzech latach nie uzyskał reelekcji. Teraz, odstawiony na boczny tor, zaczyna znowu mącić: „Partia źle działa, ma poważne problemy i byłoby niedobrze, gdyby złe
wzorce przeszły z partii do klubu.
Dlatego Grzegorz Napieralski nie
powinien być szefem i partii, i klubu. Nie podoła temu”. Wtórują mu
mniej znani poplecznicy. Najchętniej anonimowo, żeby się nie narażać, bo nie wiadomo, kto wygra.
W międzyczasie rozliczeniowej
myśli uczepiły się i inne partie.
Szmajdziński pokazał im drogę.
Trwa rozróba w PiS, które ewidentnie przegrało, a nawet w PO, która wygrała. Niezadowoleni są przegrani, co naturalne, ale też część wygranych. Wielu uważa, że wyborcze rachunki mogą wyrównać tylko
powyborcze porachunki. Zapominają, że zwycięzców się nie sądzi,
bo się nie dają, a przegranych – bo
nie warto.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA na II Zjeździe Apostatów
W połowie czerwca odbył się w Toruniu II Ogólnopolski Zjazd Apostatów, zorganizowany przez Pawła
Glińskiego i Olgierda Rynkiewicza, którzy prowadzą portal internetowy apostazja.pl.
W spotkaniu wzięła udział spora grupa członków RACJI, wśród których apostatów akurat nie brakuje (relacja
ze zjazdu na stronie 11 w bieżącym numerze „FiM”.
Pierwszego dnia wieczorem w klubie Bizon kilkudziesięciu uczestników imprezy integracyjnej wymieniło swoje
doświadczenia związane z opuszczaniem Kościoła. Druga część zjazdu odbyła się następnego dnia, w sobotę, w niezwykłej scenerii ruin zamku Dybów. Przy ognisku. Niżej podpisana zabrała głos, przedstawiając swój pogląd na apostazję w Polsce. Uważam, że stosowanie się do procedur określonych przez hierarchów Kościoła katolickiego – uderzająco sprzecznych z obowiązującym w Polsce prawem, a nawet sprzecznych ze stanowiskiem Watykanu – byłoby niesłusznym ich legitymizowaniem i niepotrzebnie zniechęcałoby ludzi. Dlatego należy traktować występowanie
z Kościoła jako manifestację, a nie jako akt prawny. Jeżeli przyjmie się takie rozumowanie, wystarczy zastosować
technikę opisaną na stronie RACJI czy wielokrotnie prezentowaną na łamach „FiM”.
! ! !
Dziękuję Józiowi Ziółkowskiemu, przewodniczącemu organizacji wojewódzkiej, Stasiowi Gęsickiemu i Stasiowi Dykowskiemu za dobrą organizację naszego pobytu w Toruniu, Rysiowi Dąbrowskiemu za wspaniałą ucztę
przy ognisku, a wszystkim uczestnikom z RACJI dziękuję za aktywność.
Teresa Jakubowska, przewodnicząca
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Stoi chłop na polu i wpatruje się w dal. Podchodzi do niego ksiądz i zagaduje:
– Na co tak patrzycie?
– A, wypatruję, gdzie to dobrze żyć.
– Jak mówią „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” – chciał zażartować ksiądz.
– A dlatego i patrzę, gdzie was nie ma...
1
2
25
4
Moher w tym sezonie niemodny
Lekarz, wypisując chorego po operacji, udziela mu rad:
– Nie palić, nie pić pod żadnym pozorem i co najmniej osiem
godzin snu dziennie.
– A co z seksem?
– Tylko z żoną, bo wszelkie podniecenie mogłoby pana zabić!
! ! !
– Może wypróbujemy dziś wieczorem inną pozycję? – proponuje mąż.
– Z przyjemnością – odpowiada żona. – Ty stań przy zlewie,
a ja usiądę w fotelu.
! ! !
– Mąż pomaga ci w domu?
– Czasami. Wczoraj zerwał kartkę z kalendarza.
20
11
Collage: MaHus
33
16
2
5
25
1
29
17
50
22
15
27
47
37
45
46
31
46
55
56
32
34
12
24
45
49
41
30
39
53
50
54
52
58
48
4
9
40
44
6
37
52
24
36
48
47
21
51
31
40
19
7
28
11
53
43
19
22
35
39
13
41
23
27
34
38
42
15
32
17
10
14
38
18
35
36
33
18
9
30
23
28
6
10
26
49
29
5
13
26
21
20
8
44
12
8
51
KRZYŻÓWKA
Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką
Wirowo: 1) sejmowa rozmowa, 2) łasy krasy, 3) czapka na kole, 4) wypłacone za nieskończone, 5) paczka z apteki, 6) za te
czarne, cudne ... serce, duszę bym dał, 7) golec bez orkiestry,
8) z koniczka dla smyczka, 9) tu szprotka tłum kuzynek spotka, 10) obrzydliwe uczucie, 11) ... to zdrowie – kpiarz tak powie, 12) morze, nasze morze, 13) dobrze jest się w nim urodzić, 14) paliwa do silnika, 15) bolesne zboczenie, 16) ciasteczko ze świeczką, 17) tygodnik bez pośrednika, 18) kto ucieka
od człowieka?, 19) tam to jest życie, 20) nozdrza szkapy,
21) śpiewa się przy fokach, 22) podejrzał małpę w kąpieli,
23) nerwus powie mu „serwus”, 24) zna się, 25) wybudowali mu, jak trzeba, grób do samego nieba, 26) często gazuje,
27) jaki piłkarz mierzy czas?, 28) o morzu pisząc był rad,
29) gdy ścinają kosy kłosy, 30) dotyka piersi Miss Polonia,
31) sztywna z grzbietem, 32) co jest najmłodsze w Europie?,
33) był taki tłum na Zachodzie, 34) konieczny, gdy zdjęcia są
nie do przyjęcia, 35) kolega z kompanii, 36) różniczka,
37) hart orderu wart, 38) podnosi się z przerażenia, 39) prawie jak bolid, 40) stożek, co wybuchnąć może, 41) niby taka
skromna, a umie być słodka, 42) jedna z trzech na lodzie,
43) wiatrówka bez lufy, 44) cukiernicza masa z makiem,
45) w Krainie Czarów, 46) akt z ustami, 47) wałkoń z wałem,
48) niewysoki skośnooki, 49) co ma raj do spódnicy?, 50) pies
do kostek, 51) może być wody lub w testamencie, 52) cel dla
wspinacza oznacza, 53) metal z czekolady, 54) lodówka bez
termostatu, 55) ojciec ojca Goriot, 56) nie liczy srebrnych, tylko złote, 57) o patyku w kurniku, 58) piwka przykrywka,
59) zbój nad zbójami, 60) nózia nieduża.
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie
16
7
42
3
3
57
59
14
60
43
1
2
13
3
4
5
6
14
15
16
17
18
23
24
25
26
27
35
36
37
38
48
49
50
51
20
21
22
32
33
34
45
46
47
7
8
9
10
11
12
28
29
30
31
39
40
41
42
43
52
53
19
44
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 21/2009: „Miłość trwa wiecznie, tylko partnerzy się zmieniają”. Nagrody otrzymują: Bogusław Kubiatowicz z Poznania, Wojciech Jakubiak z Kosowa Lackiego, Andrzej
Żylski z Kadłuba. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą
na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Maja Husko;
Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42)
630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat:
tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Czudowna gmina
Ustawienie bożocielnego ołtarza w drzwiach urzędu gminy to
symbolicznie podana informacja, kto rządzi okolicą
Fot. abetina
Humor
Stirlitz z troską patrzył w ślad za swoim łącznikiem przedzierającym się na
nartach przez granicę.
– Czeka go piekielnie trudne zadanie – pomyślał.
Lipiec 1944 roku dobiegał końca.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 25 (485) 19 – 25 VI 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
! ! !
Jedzie Stirlitz w przedziale pociągu
z dwiema damami.
– Niech pani nie kładzie jaj na srebro – radzi drugiej jedna z pań. – Od
tego srebro matowieje.
– Trzeba się uczyć przez całe życie
– powiedział Stirlitz i przełożył papierośnicę z kieszeni spodni do marynarki.
ostać seryjnego mordercy
działającego w Londynie
w 1888 roku do dziś budzi wiele kontrowersji.
Po pierwsze, kolesia określono
zdrobniale Kuba, co jest nieco dziwne w przypadku psychola zabijającego kobiety prostytutki. Widać ówczesna opinia społeczna nie widziała nic
zdrożnego w masakrowaniu kobiet
lekkich obyczajów. Co jak co, ale
nasz Lepper ze swoim sławetnym
„jak można zgwałcić prostytutkę”
miałby w XIX-wiecznym Londynie
wielu zwolenników. Tak czy owak,
brak możliwości postawienia zarzutów konkretnemu zabójcy sprawił, że
wokół tożsamości Rozpruwacza narosło wiele legend. Oprócz paru zwykłych Angoli, którzy byli albo handlarzami ryb albo marynarzami,
o morderstwa podejrzewano też Lewisa Carrolla, autora „Alicji w Krainie Czarów” i kilku Polaków, w tym
niejakiego Józefa Lisa, kieleckiego
Żyda. Inna znów hipoteza głosiła, że
tak okrutnych morderstw nie mogła
dokonać jedna osoba (twarze ofiar
cięto nożem, a następnie wycinano
im narządy rodne) i że jest to na
pewno spisek w celu ukrycia... rozpasania członków rodziny królewskiej. Ta najgłośniejsza teoria dotycząca Kuby Rozpruwacza wspomina
księcia Alberta Wiktora, diuka Clarence i wnuka królowej Wiktorii.
Przyjaźnił się on z pewnym artystą,
P
ALE JAJA, CZYLI FACET W HISTORII (10)
Kuba Rozpruwacz
niejakim Sickertem, który, jak na
prawdziwego przedstawiciela ówczesnej bohemy przystało, nigdy nie
zasiadał do kolacji punktualnie o 18.
Clarence, znany także jako Eddy,
skumał się z kobitką z kręgów Sickerta, niejaką Annie Crook, i ta powiła diukowi ślicznego bękarcika. To
doprowadziło do szału ówczesnego
premiera, Lorda Salisbury, który
nie wiedzieć czemu podejrzewał, że
cała heca może zaszkodzić rodzinie królewskiej. W efekcie Annie
Crook została porwana i skończyła
u czubków, co nie należało wówczas do rzadkości.
Natomiast Marie Kelly, która
opiekowała się berbeciem, ukryła
się z nim wśród prostytutek i szczegółowo opowiedziała, co zaszło. To
przecież zupełnie normalne, że czasami człowiek ma ochotę podzielić się taką nowiną. Najwidoczniej innego zdania był jednak sam
Salisbury, który miał rzekomo wynająć nadwornego lekarza, Williama Gulla, aby ten zamordował
wszystkie prostytutki. Powszechnie
uważano, że miał to być ogólny masoński spisek, dokonany bez wiedzy
rodziny królewskiej, a w który zamieszany był Sir Robert Anderson – policjant zajmujący wysokie stanowisko.
Jak z tym Kubą naprawdę było, trudno jednoznacznie stwierdzić.
Wydarzenia miały miejsce na tyle
dawno, że dziś londyńskiego mordercę uważa się jedynie za atrakcję turystyczną.
PAR

Podobne dokumenty