z dachu europy – mont blanc
Transkrypt
z dachu europy – mont blanc
Dome du Gouter Base Camp 4 Tete Rousse Base Camp 3 Nid D’Aigle Base Camp 2 Les Houches Base Camp WIKTOR ROZMUS Z DACHU EUROPY – MONT BLANC Dziennik podróży Kraków 2010 Opracowanie na podstawie notatek z podróży: Wiktor Rozmus Ilustracje: Mapka na 2 stronie okładki – J.Weltert z przewodnika bienvenue Les Houches & Servouz, Guide Infos Vacances, 2010 Mapka na stronie 13 – Informator Telepherique de Bellevue, AFAQ 2010 Zdjęcia na stronie 37 – www.jaccuzzi.ch – Jaccuzzi Mont-Blanc Expedition 2007 Mapa na stronie 56 – fragment mapy wydawnictwa Carte Grand Air Mapki na stronie 59 – fragmenty map wydawnictw: IGN, Kompass Karten oraz elektroniczna mapa Google Earth © 2010 DigitalGlobe Pozostałe zdjęcia – Wiktor Rozmus, Nikon D300 Zdjęcie na pierwszej stronie okładki: Schron Vallot i przysłonięta w chmurach grao prowadząca na szczyt Mont Blanc z siodła Coul du Dome. fot. Wiktor Rozmus Zdjęcie na czwartej stronie okładki: Powrót we mgle granią Mont Blanc – les Bosses po ataku szczytowym. fot. Wiktor Rozmus Autor dołożył wszelkich starao, aby opisy i informacje tutaj zawarte możliwie wiernie oddawały rzeczywistośd. Przechodzenie podobnej trasy odbywa się jednak na własne ryzyko i autor oraz przyszły wydawca nie biorą odpowiedzialności za wypadki wynikające z używania dziennika. © Copyright 2010 tekst i zdjęcia: Wiktor Rozmus ISBN 000–00–0000–000–0 Wydawca: Jeszcze się nie odezwał Wydanie I (v1.4 – Oficjalne, przebudowane, poprawione i uzupełnione) Pobierz najnowsze wydanie pod adresem www.share.wiktor.boo.pl/Alpy_MB.zip Kraków 2010 All rights reserved ® Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich. …ze szczytu można dojrzed jak wszystko jest małe. Tutaj nasze zwycięstwa i smutki przestają byd ważne. To co zdobyliśmy i co straciliśmy zostaje w dole. Ze szczytu góry widzisz jak wielki jest świat i jak szeroki horyzont. „Paulo Coelho – Piąta Góra” (…) 17 Lipca 2010r. o godzinie 10:48, jako jedna z trzech ekip tego dnia, zdobyliśmy dach Europy. Strona |1 Spis treści Od Autora ................................................................................................................................... 3 Uczestnicy wyprawy ................................................................................................................... 4 Dzieo 1 – 12 lipca 2010 (poniedziałek) ....................................................................................... 6 Dzieo 2 – 13 lipca 2010 (wtorek) – Les Houches,972m n.p.m. .................................................. 7 Dzieo 3 – 14 lipca 2010 (środa) – Le Nid D`Aigle, 2401m n.p.m. ............................................. 12 Dzieo 4 – 15 lipca 2010 (czwartek) – Tete Rousse, 3180m n.p.m. ........................................... 18 Dzieo 5 – 16 lipca 2010 (piątek) – Aig Du Gouter, 3845m n.p.m. ............................................ 24 Dzieo 6 – 17 lipca 2010 (sobota) – Atak szczytowy, 4810m n.p.m. ......................................... 31 Dzieo 7 – 18 lipca 2010 (niedziela) – Les Houches, 972m n.p.m. ............................................ 43 Dzieo 8 – 19 lipca 2010 (poniedziałek) – Chamonix, 1030m n.p.m. ........................................ 49 Dzieo 9 – 20 lipca 2010 (wtorek) – Polska, 220m n.p.m. ......................................................... 54 Zakooczenie i informacje ogólne.............................................................................................. 55 Podziękowania ...................................................................................................................... 55 Francja czy Włochy? ............................................................................................................. 55 Wysokośd Mont Blanc i przynależnośd do korony Ziemi ...................................................... 57 Ekwipunek i ceny .................................................................................................................. 58 Sprzęt pomiarowy ................................................................................................................. 59 Zestawienie pomiarów z wyprawy i komentarz ................................................................... 60 Informacje praktyczne .............................................................................................................. 62 Finanse i wydatki .................................................................................................................. 62 Trudności techniczne i drogi na szczyt ................................................................................. 62 Logistyka ............................................................................................................................... 64 Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 2|Strona Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży Strona |3 Od Autora To już druga moja relacja, tym razem dokumentująca wejście na Mont Blanc. Nazwa pochodzi z włoskiego – Monte Bianco, co w tłumaczeniu znaczy po prostu Biała Góra. Najwyższy szczyt Alp i zjednoczonej Europy. Przygotowania do wyjazdu, tak praktycznie pochłonęły kilka miesięcy zbierania informacji i czytania relacji z podobnych przejśd. Podczas poszukiwao natknąłem się niekiedy na ciekawe informacje, czasem sprzeczne, wymagające sięgnięcia głębiej, oraz zgromadziłem naprawdę dużo ciekawostek na temat szczytu. Żeby sztucznie nie przedłużad relacji, zawarłem podobne tematy w zakooczeniu, w osobnych wątkach. Przeznaczone są głównie dla osób, które poza samym zdobyciem Mont Blanc, interesuje też coś więcej. Częśd programową miałem okazję zweryfikowad osobiście na miejscu i chcę, żeby ta relacja była uzupełnieniem i aktualizacją podobnych relacji dostępnych w Internecie. Starałem się zawrzed tutaj dużo praktycznych informacji: ceny, telefony, koordynaty GPS, opisy drogi itd., żeby przyszłym zdobywcom ułatwid przejście podobnej trasy. Relacja, bynajmniej nie jest zwięzła, tak jak inne tego typu, chod występuje w dwóch wersjach: skróconej i pełnej. Na wersję skróconą można natknąd się w Internecie, z linkiem do całości. Ta wersja jest wersją długą i ze względu na rozmiar i objętośd nie nadaje się do publikacji w różnych serwisach podróżniczych, stąd pomysł dwóch podobnych relacji. Dziennik, poza opisem naszych przygód, jest też chyba jedynym dostępnym w Internecie tak obszernym opisem drogi zwanej Aiguille Du Gouter, możliwych trudności i wszystkiego, co z tematem jest związane. W podobnych opisach spotykanych w Internecie, jest dużo błędów i niekiedy nawet bzdur. Swoje opracowanie starałem się potraktowad poważnie. Wszystkie podane tutaj informacje, fakty, oraz szczególnie te historyczne, naukowe, czy geograficzne ciekawostki potwierdzid, co najmniej w dwóch niezależnych źródłach, i mam nadzieję, że to się udało. Tam, gdzie to możliwe i potrzebne, podaję odnośniki. Jeśli jednak gdzieś wkradł się błąd, czy jakaś informacja nie jest zgodna z prawdą, to przepraszam i będę wdzięczy za informację pod adres z ostatniej strony. Nazwy obce w znakomitej większości zostały wyróżnione kursywą i od razu zaznaczam, że ich pisownia nie jest oryginalna, to znaczy pomija wszelkie kropki, daszki i kreseczki występujące we francuskiej pisowni. Nie jestem też profesjonalnym powieściopisarzem. Nie kooczyłem dziennikarstwa, a nawet nie mam wykształcenia o profilu humanistycznym, zupełnie przeciwnie. Z racji tego, styl pisania miejscami może się wydawad dziwny, zbyt ścisły lub nawet zimny, chod staram się nad nim pracowad. Wszelkie komentarze dotyczące samego opracowania, też chętnie przyjmę i obiecuję, że wpłyną one na polepszenie podobnych opracowao w przyszłości. Zapraszam do lektury oraz korespondencji, będąc wdzięcznym za wszystkie nadesłane opinie. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 4|Strona Uczestnicy wyprawy Sam nie wiem, kiedy w głowie zaświtał mi pomysł zdobycia Mont Blanc. Początkowo sądziłem, że taka wyprawa wymaga, co najmniej znakomitej kondycji, masy sprzętu i w ogóle jest bardzo trudna. Jednak od relacji do relacji, czytając przeróżne opisy wypraw i sprawozdania dostępne w Internecie, doszedłem do wniosku, że nie tylko, nie trzeba byd wytrawnym alpinistą, ale również można to osiągnąd stosunkowo niedużym kosztem. Pomysł powoli dojrzewał. Szukałem kolejnych opisów, starałem się jak najdokładniej poznad region i przygotowad na możliwe ewentualności. Początkowo nie było to proste. Koocem 2008r. byłem już pewny, że chcę tam jechad i miałem już wstępny plan. Pozostało tylko znaleźd członków i znalazłem, tyle że nie w Alpy, ale w Himalaje. Dołączyłem do poznanych poprzez forum travelbit.pl – Rafała i Marcina, na wyprawę w do Base Campu pod Everestem1. Mimo, iż się wcześniej nie znaliśmy, była to bardzo udana wyprawa i nie ostatnia nasza wspólna. Już wtedy zdradziłem im swój plan. Początkowo twierdzili, że Alpy są za niskie i to strata czasu. Długo się wahali, zastanawiali, jednak w koocu, po dostarczeniu szczegółów oznajmili, że jadą i na ten wyjazd, zabierając ze sobą jeszcze jednego kolegę – Grześka. Niestety niemal w ostatniej chwili Marcin zrezygnował z wyjazdu, więc pomorska ekipa liczyła dwóch śmiałków. Tuż przed wyprawą w Himalaje 2009r. z jednego z serwisów podróżniczych Olneo.pl, gdzie byłem zarejestrowany poszukując członków wyprawy, dostałem wiadomośd od Kaśki z Gdaoska. Kaśka jednak miała już w planach Atlas Wysoki w Maroko, ja Himalaje Nepalu. Pomysł Mont Blanc bardzo jej się spodobał i tak zaplanowaliśmy wyjazd na przyszły rok. Późnym latem 2009r. w podkrakowskich skałkach, podczas wspinaczki poznałem Weronikę. Pomysł podzieliła i pod koniec zeszłego roku było nas już pięd osób. Niedługo potem, z jej strony dołączyli się jeszcze brat Kuba i ojciec Weroniki – Jan. Razem z mamą i psem, którzy czekali na nich na dole, cała rodzinna wycieczka. Zdecydowali się na samochód. Do kooca nie potrafili się jednak określid, kiedy wyruszają, ani kiedy dotrą na miejsce, więc ostatecznie stanowili osobną ekipę z innym programem wejścia i jedynie kilka razy spotkaliśmy się podczas wyprawy, żeby wymienid spostrzeżenia. W styczniu 2010r. koocząc kurs pilotów i przewodników wycieczek, na jednej z pożegnalnych imprez, poznałem drugą Kaśkę. Jako, że głównym tematem w takim towarzystwie są kraje świata, geografia i wycieczki, Kaśka pomysłem Mont Blanc była zachwycona. Wysłałem jej plan wejścia, po dwóch dniach zdecydowała się, że też chce dołączyd, razem z tatą – Krzysztofem. Tydzieo później kupili bilety na samolot, rezerwując miejsca obok mnie i pierwszej Kaśki. Osób zainteresowanych wyjazdem było więcej jak: Darek, Sławek, Agnieszka i Magda, ale z różnych powodów zrezygnowali. Ostatecznie w czerwcu 2010r. gotowych do wyjazdu, pewnych, było dziewięd osób. Mont Blanc czekał i to długo, bo od pomysłu do realizacji upłynęło dwa lata. Nasz wyjazd poprzedziliśmy wieloma przygotowaniami i mailami rozsyłanymi na zasadzie comiesięcznych aktualności. Były też wspólne wyjazdy, integrujące, 1 Everest Base Camp, 5364m n.p.m. – link do relacji „Himalaje Nepalu Drogą do EBC” na ostatniej stronie. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży Strona |5 zimą w Tatry, wiosną na jurę do jaskio, oraz wczesnym latem w Sudety. Wszyscy uczestnicy mieli bardzo dobre przygotowanie górskie i niemal wszyscy dobrą praktykę wspinaczkową, oraz obeznanie ze sprzętem. Kilka osób było też wyżej w górach niż Mont Blanc nie można więc powiedzied, że byliśmy amatorami. Wyjazd wyobrażałem sobie, jako dobrze zorganizowaną wyprawę i znakomicie się to udało. Nasza wspólna historia tutaj spisana, rozpoczyna się 12 lipca 2010r. w pewien słoneczny poniedziałek. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 6|Strona Dzień 1 – 12 lipca 2010 (poniedziałek) Bilety lotnicze relacji Warszawa – Genewa, mieliśmy zabukowane na wtorek, już w styczniu. Najlepsze ceny, czego się nie spodziewałem (471,06zł w obie strony), znaleźliśmy w naszej polskiej linii lotniczej LOT. Polityki cenowej biletów lotniczych nie sposób zrozumied. Wystarczyło w zasadzie, żebym zakupił dwa pierwsze bilety na rejs 13 lipca, a cena już poszła w górę o 50zł. Tuż przed wyjazdem koszt zakupu podskoczył do prawie 1500zł. Rafał, Grzesiek i Marcin początkowo utrzymywali, że na miejsce dojadą samochodem, jednak, gdy w ostatniej chwili Marcin zrezygnował z wyjazdu, ich uczestnictwo stanęło pod znakiem zapytania. Do kooca się obawiałem o ich obecnośd. Dopiero na tydzieo przed wyjazdem wysłali, że znaleźli firmę Intercars i do Genewy dojadą autokarem (cena niewiele wyższa, niż my zapłaciliśmy za samolot). Z Genewy żeby też oszczędzid koszty, zabrali ze sobą rowery. W czasie, kiedy ja pakowałem plecak, oni siedzieli już w autokarze i jechali na miejsce. Do celu nie dojechali, wysiedli wcześniej, w Lozannie, gdyż chcieli więcej zobaczyd i objechad jezioro genewskie. Nie sposób tutaj spisad wszystkich ich przygód, jakie spotkały ich po drodze do Les Houches, skąd zaczęliśmy wyprawę. Gdyby ten fragment pisał Grzegorz lub Rafał, byłby on naprawdę bardzo długi i zabawny. Ja, budząc się rano, spakowałem do kooca swój plecak i pospieszyłem na pociąg do Warszawy. Chciałem dla bezpieczeostwa byd wcześniej na miejscu, tym bardziej, że z noclegiem w stolicy nie było żadnych problemów. Jeszcze przed wyjściem z mieszkania założyłem ciężki plecak, przez ramię przerzuciłem małą torbę służącą za bagaż podręczny i nim przekroczyłem drzwi pokoju, wszedłem na wagę z tym wszystkim. Normalnie bez obciążenia ważę 72kg, z ładunkiem, który będę niósł do góry, waga pokazała 101,5kg. Ekwipunkowo ta wyprawa przekroczyła wszelkie inne wyjazdy. Poniżej tak obrazowo częśd rzeczy, jakie miałem do spakowania. Listę ważniejszego ekwipunku, który używałem na wyprawie zawarłem z zakooczeniu. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży Strona |7 Dzień 2 – 13 lipca 2010 (wtorek) – Les Houches,972m n.p.m. Kaśka z Krzysztofem ubiegli nas i byli na dworcu już wcześniej. Gdy dzwonili do mnie, Ja z pierwszą Kaśką z Gdaoska, próbowaliśmy właśnie jakoś dojechad spod dworca głównego w Warszawie na lotnisko. Po chwili poszukiwao znaleźliśmy linię 175, kursującą od strony południowej dworca. Byliśmy na miejscu na 14:30, więc trzy godziny przed odlotem. Moje 30kg ekwipunku starałem się rozdzielid po innych plecakach, ale ostatecznie plecak położony na wagę ważył i tak 22,5kg, czyli 2,5kg ponad limit na krótkie loty. Samolot jednak przeciążony nie był, pan przy odprawie stwierdził, że „to jeszcze waży” i do 3kg nadwagi przymykają oko. Idziemy dalej na kontrolę bezpieczeostwa – moja ulubiona częśd. Latałem już dziesiątki razy i przeważnie na tym etapie wszyscy tę bramkę przede mną przechodzą, coś tam im czasem mruga na czerwono, ale idą dalej. Ja przeważnie słyszę „proszę tutaj stanąd”. Jakoś zawsze jestem brany za terrorystę czy bramka wykrywacza metali świeci, czy nie i tak jestem przeszukiwany po wszystkich kieszeniach, jakbym tam przenosił jakąś nowoczesną, niewykrywalną, plastikową broo z ABSu. Nasz embraer 170 startuje punktualnie. Na pokładzie dostajemy coś nietypowego jak na samolot. Przeważnie serwują coś, co może leżed pół roku na aluminiowej tacy i się nie zepsuje. Tym razem w menu była kanapka i zamiast jakiegoś twardego knedla jak się spodziewałem, dostajemy naprawdę świeży kawałek rogalika z prawdziwą świeżą sałatą w środku. Po takim serwisie jestem zachwycony obsługą. Na pokładzie specjalnie nie przełączałem zegarka w altimetr. Nareszcie miałem okazję zmierzyd ciśnienie wewnątrz kabiny samolotu. Na pułapie 11393m n.p.m. przy prędkości 765km/h ciśnienie spadło z 1016hPa do 780hPa wewnątrz kabiny. Ciśnieniowo odpowiadałoby to wycieczce na jakieś 2100m n.p.m. Dementuję tym samym plotki, jakoby ciśnienie podczas całego lotu było stałe, a kabina samolotu zupełnie hermetyczna. Lądowanie też mamy o czasie i po 7 minutowym Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 8|Strona oczekiwaniu na plecaki, jesteśmy gotowi do odbioru. Jest za 6 minut siódma wieczorem, czyli tak jak planowałem. Teraz trzeba się dostad na biwak, gdzie czekają już Rafał i Grzesiek. Dostępnośd komunikacyjna Chamonix (czyt. „Szamoni”), czyli największego kurortu w masywie Mont Blanc jest bardzo dobra, a samo Les Houches (czyt. „Le Zucz”), dokąd się udajemy to mała, skromna gmina z niespełna 3000 ludności. Jest na tyle blisko położona od Chamonix, że można dostad mapę z tymi dwoma miejscowościami na jednym planie. Kierowca imieniem Simon czekał na nas już na lotnisku, trzymając wielką tablicę z moim imieniem i nazwiskiem. Angielski miał na poziomie komunikacyjnym, ale dogadaliśmy się w podstawowym zakresie. Zapłaciliśmy przy wejściu do busa, po czym ruszyliśmy bez żadnych przystanków w drogę do Les Houches. Trasa z lotniska do alpejskiego kurortu, to jakieś 80km obwodnicą wokół Genewy i zajęła nam dokładnie tyle, ile firma obiecuje na swojej stronie internetowej – 70 minut. Punkt 20:28 byliśmy na miejscu. Simon jak obiecał, tak wysadził nas w centrum miasteczka pod centrum turystycznym (Office de Turisme). Dzwonię do chłopaków po instrukcję dojścia na kemping, ale byli już chyba w stanie wskazującym na spożycie, gdyż tak mnie poinstruowali, że wyszliśmy w ogóle nie tą drogą, co trzeba. Następnym telefonem kazałem im po nas przyjechad, bo skoro to 500m od centrum (tak powiedzieli), to chyba mogą się pofatygowad. Rzeczywiście, nie czekamy długo jak Rafał z Grześkiem zjawiają się na swoich rowerach. Na kempingu imprezowali już od wczoraj i jeszcze dobrze nie rozłożyliśmy namiotów, jak już każą nam wyjąd kubki i częstują znakomitym odkryciem tutejszego supermarketu. Francuskie, tanie wino, w cenie około 5€ za cały 5l bukłak. Tak w przeliczeniu to wino będzie taosze niż dobra woda mineralna, chod jeszcze nic nie przebije Węgier, gdzie wino jest taosze niż bilet na metro. Dopiero po przyjeździe do Polski dowiedziałem się, że tego wina nie tknąłby się żaden szanujący się Francuz czy Włoch. Takiego taniego z plastikowych baniaków używają wyłącznie do gotowania. Rafał może by się sprzeciwił, ponod po powrocie znalazł to samo wino w Lidlu, ale już z ceną 9,90zł za litr. Tego wieczoru dodatkowo dostaję Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży Strona |9 0,5 Sobieskiego od Rafała i 8 puszek piwa od Grześka w rozliczeniu za linę na lonże, alkoholu nam dziś na pewno nie zabraknie. Wywaliłem z plecaka wszystko co miałem w artystycznym nieładzie, podobnie reszta. Leżymy przed namiotami w całym tym bałaganie i podziwiamy okoliczne, naprawdę wysokie szczyty dookoła. Blanca nie widad, jest zasłonięty granią Gouter, a ta wydaje się tak wysoko, że ciężko mi myśled o najbliższych dniach i o tym, że ten cały ciężki plecak będę musiał tam wnieśd. Początkowo pierwszą myślą było, że nie możliwe żebyśmy wchodzili tak wysoko, ale zaraz potem sobie przypomniałem, że przecież sam szczyt Blanca jest wyższy niż wszystko co tutaj widad a widok tak wysokich gór i odczucie ciężkiego plecaka na plecach, może zdemotywowad. Z masywu praktycznie cały czas słychad jakieś „burczenie” śmigłowców i samolotów. Częśd z nich to transport, ale też nie mały ich procent, to pomoc poszkodowanym. Akcje ratownicze w masywie Mont Blanc, przeprowadza odpowiednik naszego GOPR, czyli francuski PGHM2 (Peloton de Gendarmerie de HauteMontagne de Chamonix). Jest to istniejący od 1958r. specjalny oddział żandarmerii górskiej mający dwie siedziby, w Chamonix oraz pobliskim Annecy. Dzwoniąc w Alpach pod międzynarodowy numer alarmowy 112, zostaniemy do nich przekierowani, dlatego możemy dzwonid bezpośrednio pod numer +33(0)4 50 53 16 89. W przypadku słabego zasięgu, wołania o pomoc przyjmują nawet sms-em. Posiadacze radia mogą ich wywoład na częstotliwości 154,4625Mhz. Ich biuro w Chamonix jest położone w bezpośrednim sąsiedztwie Maison de la Montagne, czyli biura przewodników górskich. Na parterze w La Compagne des Guides, możemy wynająd profesjonalnego przewodnika górskiego a na pierwszym piętrze, gdzie mieści się Office de Haute-Montagne, uzyskamy najnowszą prognozę pogody na najbliższe 2 www.pghm-chamonix.com – Strona internetowa PGHM (niestety tylko po francusku). Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 10 | S t r o n a dni. Telefonicznie też możemy to zrobid pod numerem +33(0)4 50 53 22 08. Bardzo łatwo je znaleźd, w całym mieście są drogowskazy do ważniejszych miejsc. Wieczorem wpada na minutę Weronika, są tutaj już od rana. Kaśka przekazała jej w Krakowie małą butlę z gazem, a że obozują niedaleko, to wpadła na chwilę i ją przywiozła. Pyta, o której chcemy wyruszyd. Byd może pójdą z nami, ale jeszcze nie są pewni. Resztę wieczoru spędzamy w małym zadaszeniu poniżej pola, gdzie znajduje się kilka stołów mających służyd za polową kuchnię. Co wieczór zjawia się też kobieta ściągająca haracz za nocleg na polu, przeważnie przyjeżdża około ósmej wieczorem. Dziś wyjątkowo jest później, przez co nie udało nam się przenocowad na polu za darmo. Jest to typ upartego Francuza mówiącego tylko w jednym języku i broo Panie, od chodby słowa po angielsku – to powinno byd karalne. Na szczęście Kaśka pamiętała jeszcze co nieco z liceum z lekcji francuskiego, i przychodzi mi z pomocą wytłumaczenia tej kobiecie, że jest nas czworo, mamy dwa namioty i zostajemy na jedną noc. Rafał z Grześkiem się z nią tak dobrze nie potrafili dogadad, toteż skooczyło się na tym, że pani rysowała ludziki, pytała ile, potem namiot i to samo pytanie, jak narysowała dni? Nie wiem, w każdym bądź razie dogadali się jakoś. Jak to zresztą Rafał dobrze ujął (już po którymś kubku) – gdybym prowadził takie pole, potrafiłbym się płynnie Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 11 porozumied, w tak podstawowym zakresie, w 5 językach. Oni są uparci i mówią często wyłącznie w jednym. Cały pozostały wieczór do późnych godzin upływa nam na miłych rozmowach, w miłym towarzystwie. Rafał z Grześkiem bawią nas do łez opowieścią z rowerowej przeprawy Lozanna – Les Houches. Tylko z samego tego przejazdu mogliby napisad niezłą książkę. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 12 | S t r o n a Dzień 3 – 14 lipca 2010 (środa) – Le Nid D`Aigle, 2401m n.p.m. Budząc się rano nie miałem nawet tak ciężkiej głowy jak się spodziewałem. Ostatecznie pół litra wczorajszego trunku dałem Rafałowi żeby wwiózł to na górę, a piwa ukryłem w krzakach na powrót. Dobrze, że nikt nie podzielił mojego pomysłu ich wypicia, gdy już brakło wina. Poranek byłby dużo cięższy, a dziś musimy byd w dobrej formie. Pierwszy dzieo naszego podejścia jest zdecydowanie najdłuższym dniem pod kątem ilości chodzenia. Niemal dokładnie o godzinie dziewiątej wyszliśmy z ciężkimi bagażami do góry. Dzieo wcześniej powiedziałem Weronice, że jeśliby chcieli ruszad z nami, to planujemy wyruszyd o 7:30, przynajmniej tak ambitnie chciałem wyjśd. W rzeczy samej budzik miałem na 6:45 i o tej godzinie wstałem, w zasadzie to mógłbym byd gotowy na 7:30, ale chłopakom pakowanie zajęło całe 2 godziny. Gdy my już czekaliśmy niemal z całymi plecakami, oni dopiero zaczynali składad namiot. Orle gniazdo, tak brzmi tłumaczenie miejsca naszego kolejnego biwaku, jakim jest Nid d'Aigle na wysokości 2372m n.p.m. Wysokośd prawie jak nasze polskie Rysy. Rafał narzeka na kolano, które od pewnego czasu mu się odzywa, więc wybrał łatwiejszą drogę na górę. Najpierw kolejką gondolową na płaskowyż Plateau de Bellevue i szczyt La Chalette. (w cenie 13€ w dwie strony), a następnie przesiadkę w Tramwaydu Mont Blanc aż do samego kooca dzisiejszej trasy. Cała tramwajowa droga ostatniej kolejki ma 12km i swą stację początkową w St-Gervais-les-Bains, nieopodal Les Houches i jeśli ktoś rozważa wjazd do Orlego gniazda kolejką, to taniej wyjdzie podjechad do tej stacji. Kursuje tam zarówno elektryczna kolej, jak i autobus miejski z Chamonix i Les Houches. Cena wjazdu na koocową stację z płaskowyżu jest tylko o 2€ różna, niż cena wjazdu z samego dołu. Rafał z kwaśną miną zapłacił 17€ za podróż z biletem powrotnym, przy czym w jedną stronę kolejka kosztuje 13€. My chcemy zdobyd szczyt zupełnie beż żadnej asysty, całkowicie na sportowo. W momencie, gdy z ciężkimi plecakami zaczynamy się powoli piąd do góry, Rafał filmuje nas z przemykającej nad naszymi głowami gondoli. Śmialiśmy się, że za te ujęcia dostanie jakąś nagrodę, gdyż musiały wyjśd dośd dobrze. W Alpach nie ma oznaczonych kolorowych szlaków, którymi możemy chodzid. Nie jest to też teren żadnego parku. Jeśli szukalibyśmy w miasteczku jakiegoś kolorowego znaku, to Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 13 go nie znajdziemy. Jedyne, na co możemy się natknąd, to czasami tabliczka z oznaczeniem kierunku, w jaki mamy się udad żeby dojśd do Bellevue. Wprawdzie na mapie są zaznaczone kolorowe nitki, ale też nie na wszystkich. W praktyce, gdy już idzie się jakąś alpejską łąką, to na próżno szukad oznaczeo na drzewach, jak w naszym Zakopanem. Tylko, co nas może prowadzid, to chwilami ginąca alpejska ścieżka i mapa. Najdokładniejszą ze znalezionych jest ta z małego informatora Telepherique de Bellevue. Na płaskowyż z Les Houches prowadzą trzy drogi rowerowe (A, C, D) o różnym stopniu trudności, oraz dwie piesze, z czego druga prowadzi szerokim łukiem wokół Le Prarion (1969m n.p.m.) i jest znacznie dłuższym wariantem. Droga początkowo prowadzi asfaltem, potem leśną drogą, ale jeszcze przejezdną dla samochodu. Wraz z koocem zabudowao przeradza się powoli w pojedynczą, kamienistą Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 14 | S t r o n a ścieżkę, miejscami dośd stromą. Robimy kilka przerw, z czego jedną dośd długą pod ostatnim, pustym domkiem, gdzie wężem z pobliskiego strumienia doprowadzona jest woda. Fauna i flora w drewnianym korycie sprawiła, że nie odważyłem się jej pid, chod na opłukanie się wystarcza. Powoli po czterech godzinach podejścia o 13:00 dochodzimy do Bellevue, gdzie czeka już od rana Rafał. Na pobliskiej ławeczce organizujemy piknik, gotując na butli wodę, na zupki chioskie. Ta butelkowana już tutaj jest za droga żeby ją kupowad, wykorzystujemy więc wodę z kranu, z barowej ubikacji na szczycie wyciągu. Ktoś powie „Polacy”, może i owszem, jesteśmy oszczędni, ale tak robi 70% turystów odwiedzających tę ubikację, bez względu na narodowośd. Jak zauważyłem kolejek do ubikacji w środku nie było, była za to do kranu. Na jedzeniu, drzemce w cieniu wyciągu, odpoczynku i ponownym się zebraniu schodzi nam dwie godziny. To dośd długo, ale w zasadzie nigdzie się nam nie spieszy. Na miejscu musimy byd przed zachodem słooca, a to według przewidywao mojego zegarka zachodzi o 21:23. W koocu o 15 odprowadzamy Rafała na kolejkę i wyruszamy w dalszą drogę. Przy okazji wręczam mu linę do transportu, będę miał 4kg mniej do niesienia. Wiele razy czytałem, że ścieżka prowadzi wzdłuż torów kolejowych, ale jakoś nikt tak nie ruszał z plecakami bezpośrednio na tory. Kierunkowskazu, czy jakiegokolwiek oznaczenia jak iśd dalej na Orle gniazdo też brak. Nie jesteśmy pewni trasy i w rezultacie wychodzimy na jedyną dobrze widoczną ścieżkę, niestety ostro w górę. Droga prowadzi przez bardzo strome, krzaczaste podejście, miejscami w ostrym słoocu, na wysokośd 2115m n.p.m. Zupełnie bez zamiaru i nieświadomie zdobyliśmy szczyt Mont Lachat. Następnie stromy teren przeszedł z dżungli w płaską alpejską łąkę – siodło Col du Mont Lachat. Widoki wynagrodziły nam trud tej wspinaczki. Do kompletu brakuje tylko fioletowych krów z napisem milka, bo nawet świstaki przemykają gdzieniegdzie po kamieniach. Po dwóch godzinach takiego marszu dochodzimy do opuszczonych ruin koocowej stacji dawnego wyciągu gondolowego Prarion. Właściwie to już tutaj zatrzymuje się i wraca tramwaj zimą, gdy występują intensywne opady śniegu. Jesteśmy więc w połowie drogi do Orlego gniazda od płaskowyżu Bellevue. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 15 Budowę tej linii rozpoczęto przeszło 100 lat temu (1909r.). W początkowym zamierzeniu, miała prowadzid na sam szczyt Mont Blanc. Tamtejsi inżynierowie nie znaleźli jednak sposobu, na poprowadzenie torów przez nieustannie poruszający się lodowiec. Budowa została zatrzymana na Orlim gnieździe, niedaleko lodowca Bionnassay, do którego dziś prowadzą liczne ścieżki. Nam dotarcie do tej ostatniej, letniej stacji, zajmuje jeszcze dodatkowe dwie godziny piechotą. W sumie podejście tego dnia można zsumowad na osiem godzin chodzenia, z wliczeniem małych przerw bez dwugodzinnej przerwy obiadowej. Jest 19:00, gdy wszyscy jesteśmy już na miejscu. Kondycja w porządku i wszyscy daliśmy radę. Jak na początku z Kaśką zostawaliśmy w tyle, tak teraz doszliśmy na miejsce na chwilę przed resztą. Krzysztof dzwoni do domu i mówi, że w życiu się tak w górach nie zmęczył jak dziś. Schroniska w pobliżu brak, ale nie dalej niż kilkaset metrów w górę od stacji tramwajowej, znajdujemy bar i restaurację. Jako pierwszy doszedłem pod knajpę, ale nie znalazłem miejsca na trzy namioty. Schodzimy w dół w stronę lodowca Bionnassay. Rafał pierwszy wypatrzył płaski kawałek terenu, idealny na rozbicie bazy i nie dalej niż 100 metrów poniżej restauracji. Dobrze, że znaleźliśmy to miejsce, inaczej wędrowalibyśmy jeszcze paręset metrów wyżej do baraku Forestierre, gdzie na pewno można nocowad lub szukad kawałka płaskiego terenu na lodowcu. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 16 | S t r o n a Czytałem, że mimo, iż nie jest to żaden park narodowy, obszar chroniony, ani nic z tego rodzaju, to i tak nie można się tak rozbijad gdziekolwiek, jednak nikt nie przyszedł z roszczeniami, że tutaj zakładamy obóz. Może dlatego, że teren okazał się raczej półką przygotowaną specjalnie dla szamba, które co jakiś czas emitowało fantastyczne zapachy. Nieopodal była mała wkopana w ziemię rura przykryta pokrywką. Na szczęście nie była bardzo uporczywa i emitowała okresowe fale tylko w okolicach naszej polowej kuchni. Na kolację próbuję lilofizatów, czyli standardowego jedzenia wszystkich wypraw w bardzo wysokie góry. Jeśli miałbym porównad do konkurencyjnych chioskich zupek, to jest to w smaku o niebo lepsze i bardziej wartościowe, ale cena przy naszym budżecie – x20 w stosunku do gorącego kubka przemawia jednak na korzyśd azjatyckich wynalazków. Zazwyczaj początkiem każdej wyprawy, nie zażegnuję od razu mycia. Dziś, szczególnie po całym dniu wysiłku, mam taką szczególną potrzebę. Wypatrzywszy pobliski strumieo spływający z moreny lodowca i korzystając z ostatnich promieni słooca, decyduję się skorzystad z niego po kolacji. Byłem niemal przekonany, że nie będę jedynym śmiałkiem kosztującym lodowego strumienia, ale Rafał wykorzystał tylko 200mm mojego zoomu w aparacie i dokumentował moje dokonania, uprzednio założywszy się z Grześkiem jak długo Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 17 wytrzymam w lodowatej wodzie. Sami nie skorzystali z możliwości bycia czystym. Wytrzymałem może 3 sekundy. Prędkośd wody i impet, z jakim uderzała z małego wodospadu wystarczyło, żeby po takim czasie poczud się umytym. Przy okazji zmierzyłem temperaturę, woda miała 4,8ᴼC. Po wyjściu, mimo iż temperatura powietrza po zachodzie słooca spadła już do 17,9ᴼC, odczuwało się po takim prysznicu naprawdę ciepło. Dziewczyny tego wieczoru ponod umyły się jakoś w ubikacji w barze nieopodal. Krzysztof też skorzystał ze strumienia, ale w bardziej ukrytym miejscu, a Rafał opowiadał Grześkowi „lokomotywę” w namiocie . Do późnych godzin było słychad w namiocie obok ich ciche szepty, ciekawe czy oglądali kiedyś film Brokeback Mountain. Wieczorem włączam na chwilę telefon, dostaję smsa od Weroniki. Dziś jednak nie wyszli, wjadą tutaj kolejką i tramwajem jutro rano. Przekazuję gdzie jesteśmy, byd może się spotkamy i pójdziemy razem. Robi się coraz ciemniej, wraz z zapadnięciem zmroku w dole fantastycznie widad małe wioski oświetlone nocnym światłem ulicznych latarni. Na zewnątrz jest tak ciepło, że tego dnia nie zasuwam w ogóle wejścia do namiotu, a zaciągam jedynie siatkę na komary. Oczywiście owadów tu nie ma, ale bardziej obawiam się bardzo ciekawskich i blisko podchodzących kozic, a w namiocie mamy jedzenie. Noc jest jednak bardzo spokojna i bez niespodzianek. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 18 | S t r o n a Dzień 4 – 15 lipca 2010 (czwartek) – Tete Rousse, 3180m n.p.m. Rano obudził mnie nisko przelatujący śmigłowiec, przez co tuż przed przebudzeniem miałem sny o jakimś desancie. Gdy wytoczyłem się przed namiot Krzysztof gotował już wodę na zupki. Po wczorajszych ośmiu godzinach chodzenia i lodowej kąpieli na koniec, spałem długim i spokojnym snem. Jest prawie dziewiąta rano, dziś już i przez następne dni nie będziemy się spinad. Mamy niedużo do przejścia, toteż możemy wyspad się do oporu. Najdłuższa i najcięższa trasa już za nami. Korzystając z tego samego strumienia, w którym się wczoraj myłem, napełniamy butelki wodą i powoli, bardzo leniwie zbieramy cały biwak. Kaśka z Krzysztofem trochę przytłoczeni ciężarem wczorajszych plecaków, w pobliskich kamieniach chowają depozyt najcięższych i mało potrzebnych rzeczy oraz śmieci. Zabierzemy to przy okazji powrotu. Na ścieżkę do lodowca zaczynają wchodzid już pierwsze wycieczki – znak, że kolejka i tramwaj już kursują. Jakoś przez cały wieczór i poranek nie przyszedł nikt z jakimkolwiek upomnieniem, że rozbijamy tutaj obóz, przez co niemal mogę zdementowad plotkę, że nie można się rozbijad dookoła. Mało tego, następnym razem też wybrałbym to miejsce na biwak, jest bardzo przyjemne i oferuje wspaniałe widoki w nocy. W koocu na 11 jesteśmy wszyscy gotowi do drogi i ruszamy. Weronika ze swoją ekipą się nie pokazała, jeśli planowo wyruszyli o siódmej rano to teraz pewnie są już gdzieś po Tete. Początkowo nie bardzo wiemy gdzie iśd, ale pomiędzy barem, a stacją tramwaju wypatrujemy ścieżkę, którą porusza się sznureczek turystów do góry. Poniżej zdjęcie z zaznaczoną drogą podejścia. Ten malutki domek po lewej stronie na ścieżce, to kasa i ostatni przystanek Tramwaydu Mont Blanc. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 19 Droga prowadzi przez coraz bardziej stromą, kamienną pustynie, Pierre Ronde, aż do wysokości 2650m., gdzie zaczyna się już pierwszy śladowy śnieg, stopniowo znikający latem i bardzo mała, płaska poład lodowca de la Griaz utrzymująca się przez cały sezon. Mnóstwo ludzi wjeżdżających tramwajem dociera tylko tutaj pochodzid latem po śniegu. Stąd idą tędy nawet całe rodziny z dziedmi i chwilami na ścieżce nawet są tłoki. Robimy kilka przerw uzupełniając wodę ze strumienia między skałami. W Himalajach picie takiej wody groziłoby pasożytami i problemami żołądkowymi. Tutaj jednak nie ma jaków roznoszących choroby, więc jakoś nie mam obaw przed piciem tej wody. Prawidłowo powinniśmy ją zdezynfekowad chodby tabletkami chlorowo-srebrzanymi, ale tych nikt z nas nie kupił przed wyjazdem. Z perspektywy czasu mogę jednak zapewnid, że przez całą wyprawę piliśmy wszyscy taką wodę, uzupełnianą gdzie tylko popadnie i nikt nie reklamował żadnych problemów po jej spożyciu. Żeby nie pid zupełnie czystej rozpuszczamy w niej albo magnez, albo żelazo z tabletek musujących. Czysta woda z lodowca ma bardzo niską zawartośd rozpuszczonych w niej minerałów, przez co wysokie ciśnienie osmotyczne. Brakujące minerały wysysa z nas i tym samym słabo gasi pragnienie. Po półtorej godziny lekkiej drogi, około 12:30, dochodzimy do małego domku, a w zasadzie mijamy go tylko po lewej stronie. Jest to barak Forestierre, chod przyznam taką jego nazwę znam jedynie z Internetu. Nad wejściem możemy jedynie przeczytad: „COMMUNE LES HOUCHES REFUGE DES ROGNES”. Zgodnie z tablicą, znajduje się na wysokości 2768m n.p.m., chod ja namierzyłem 2789,6m. Zbudowany został w 1890r. „Construit en 1890”, po czym całkiem niedawno jego drewniane elementy spłonęły w pożarze. Odbudowany został w 2003r. i ta data widnieje również na tablicy: „Renove en 2003”. W środku mamy do dyspozycji dwa pomieszczenia, schodki na mały stryszek i parę pryczy, które gdy zobaczyłem, skojarzyło mi się z Oświęcimiem. Wyprawy tutaj nocujące zostawiają to, co im zbywa, przez co akurat znalazłem dwa niepełne kartusze z gazem, pudełko herbaty, kawy, jakieś cukierki i batonika, którego zjadłem w zamian zostawiając „gorący kubek”. Wszystko ładnie ułożone na ławce Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 20 | S t r o n a i pochodzące z różnych, międzynarodowych wypraw, sądząc po opakowaniach. Była nawet jedna chioska zupka wyprodukowana w Polsce. Szkoda tylko, że barak zwiedziłem dopiero w drodze powrotnej. Akurat herbaty zapomnieliśmy zabrad ze sobą, a tam był dośd spory zapas. Pogoda dopisuje nam znakomicie, przy wyjściu mamy 22ᴼC i wieje lekki, zmienny wiatr z prędkością 4km/h. Wystarczy jednak wyjśd trochę powyżej Forestierre, a odczuwa się już znaczną zmianę temperatury. Na postoju przed ostatnią stromą granią prowadzącą do schroniska ubieramy już wszyscy polary i czapki. Temperatura spadła prawie o połowę w stosunku do poranka i tych kilkuset metrów różnicy. Pozostałe 2,5 godziny przejścia spędzamy na stromym, kamiennym podejściu do szerokiego śnieżnego pola, na koocu którego stoi schronisko Refuge de Tete Rousse. Schroniska nie widad z dołu, powyżej grani wychyla się tylko mała drewniana budka, w której siedzi gośd informujący dośd płynnym angielskim, że namioty powyżej tego miejsca można rozbijad tylko w wyznaczonych do tego miejscach, koło schronisk. Gdy go zobaczyłem to jakbym znalazł się w Nepalu. Nawet miał kolorowe chorągiewki modlitewne na swoim domku. Byłem niemal pewien, że zaraz będzie próbował sprzedad nam jakieś bilety czy przepustki wyżej. Wprawdzie, nie czytałem nic w Internecie o wprowadzeniu takich, jednak wszystkie te relacje nie były bardzo aktualne i szczegółowe. W jednej z nich ceny były jeszcze w frankach, a Francja przeszła na euro w 2002r. Opalony Azjata, jednak swoje wskazówki bardzo szybko zakooczył słowem „dziękuję” i schował się z powrotem do swojej budki. Rafał przypomniał mi śmieszną historię z Namche Bazar3, gdy to podobną budkę strażnika i zaproszenie do środka, niemal przypadkowo wykpiłem. Jak się później dowiedziałem, ten gośd tutaj rzeczywiście był z Nepalu. 3 Namche Bazar – największa osada na trasie trekkingu z Lukli do Everest Base Campu – link do relacji „Himalaje Nepalu Drogą do EBC” na ostatniej stronie. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 21 Na miejsce docieramy na godzinę piętnastą. Razem z dośd długimi przerwami po drodze, wyszło nam cztery godziny chodzenia. Na miejscu powyżej schroniska, wyznaczonych jest szereg małych pól pomiędzy kamieniami, gdzie możemy obozowad. Spodziewałem się tylko większego tłoku i nawet kłopotu ze znalezieniem miejsca, ale po przybyciu na miejsce naliczyłem tylko dwa małe namioty. Pole zlokalizowane jest w bezpośrednim sąsiedztwie dośd nowoczesnej i dziwnej toalety. Czytałem w jakiejś relacji, że kupy spadają z niej prosto w przepaśd. Owszem, toaleta jest położona nad stromą skarpą, ale w środku działa specjalny mechanizm do przechowywania tych odpadów. Człowiek siedząc w środku jedyne, co ma dostępne przed oczami, to ładny ilustrowany komiks na drzwiach, opowiadający historię szczęśliwej, uśmiechniętej kupy. Z sedesu to, co zostawimy leci na taśmę. Następnie zgodnie z historyjką, trzeba pięd razy nacisnąd nogą korbę obok sedesu. W ten sposób przesuwamy tą taśmę dalej. Kupa z niej spada na inną taśmę i potem do pojemnika, gdzie jest magazynowana razem z innymi. Co się potem z nimi dzieje? Niewiadomo, przynajmniej instrukcja tego już nie przedstawia. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 22 | S t r o n a Rozbijamy obozowisko, po czym idziemy zwiedzid schronisko Tete Rousse od środka. Miejsc noclegowych w środku jest 74 z wymaganą wcześniejszą rezerwacją. Telefon do schroniska +33(0)4 50 58 24 97. Według tablicy jest ono na wysokości 3167m n.p.m. Z daleka robi fajne wrażenie, w środku już jest mniej przyjemne. Wnętrze przypomina bardziej jakąś lepszą lodge z Nepalu, niż nasze klimatyczne schroniska w górach. Zupełnie też nie rozumiem wręcz nacjonalistycznych zapędów Francuzów i ich zamiłowania do języka francuskiego. Niektórym się to podoba, ja jednak bardziej lubię słowo globalizacja. Za nic nie idzie się z nimi porozumied po angielsku, chyba, że spotkamy takiego jakiegoś bardziej otwartego na świat. Śmialiśmy się z tego podsumowując – Francuz, wersja „Open”. W schronisku absolutnie wszystko jest po francusku, a jedyny napis, który spotkaliśmy w 4 językach, to żeby sprzątad po sobie stoliki. Nie stad ich nawet na menu po angielsku. Dosłownie nic i żadnego poszanowania turysty, który jest obcokrajowcem i się ich języka uczyd nie chce. Do tego ceny mają kosmiczne. Piwo jest w tej samej cenie, co woda mineralna, po 5€. Zjeśd można już coś od 10€, ale widząc te ich dziwne napisy w menu oraz ceny, wyszliśmy ze środka jeszcze szybciej niż weszliśmy. Zaczął się problem z pozyskaniem wody do picia. Ta ze schroniska jest za droga – koszt ponad 20zł za litrową butelkę, to dla Polaka po prostu rozbój w biały dzieo. Początkowo stopiliśmy trochę śniegu, którego dostatek dookoła, ale potem stwierdziliśmy, że przecież tutaj dookoła gdzieś musi coś płynąd. Nie dalej niż kilkaset metrów wyżej kooczy się pole lodowe i zaczyna kamienista dośd stroma grao Arete Payot, prowadząca aż do Gouter. Śnieg i rozgrzane od słooca kamienie muszą byd przyczyną powstawania jakichś małych strumyków. Ubieramy raki, zabieramy mały plecak z czterema pustymi butelkami i wybieramy się na małą wycieczkę aklimatyzacyjną w górę. Obserwując strome śnieżne pole śniegu i lodu ubieram membranowe, nieprzemakalne spodnie z zamiarem późniejszego zjechania w dół. Nie dalej niż 100 metrów od obozowiska znajdujemy miejsce, gdzie spod śniegu widad parę dużych kamieni i mały strumieo czystej wody, zdatnej do picia, chod czasem trzeba zbid cienki lód, żeby się do niej dostad. Podchodzimy jeszcze wyżej. Na granicy śniegu i kamieni rozkładam się w słoocu i czekam, dalej mi się nie chce iśd. I tak tam jutro dojdziemy. Reszta ekipy wędruje jeszcze 50 metrów w górę zobaczyd z bliska osławiony źleb Grand Culuoir, nazwany popularnie źlebem Roling Stones’ów i bynajmniej nie został on tak nazwany na cześd zespołu rokowego. Chodzi o znaczenie bardziej dosłowne znaczenie – turlających się kamieni. Doskonale widad go spod Tete Rousse i czasem słychad, co większe staczające się głazy. Wielkośd tego, co się toczy jest przeróżna. Podczas kolacji trafiliśmy na moment, gdy akurat staczały się naprawdę duże kawały skał. Było je słychad, a nawet widad z dośd dużej odległości. Klasyfikuje się je najczęściej bardzo obrazowo, w zależności od rozmiaru. I tak często możemy przeczytad o turlających się dropsach, piłkach, telewizorach, pralkach, czy nawet polonezach. Przed wyjazdem zastanawiałem się, ile one tak mogą lecied, w koocu się przecież skooczą. Tutaj jednak ich kooca nie widad. Teren jest wyjątkowo kruchy i warunki też są ekstremalne. W dzieo ostre słooce i woda, w nocy często ujemne temperatury i lód. Wszystko to sprawia, że cały czas wietrzeją nowe pokłady skał i same Alpy przecież cały czas rosną do góry. Kamienie pędzące źlebem prędko się nie skooczą. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 23 W czasie, gdy cała wycieczka oglądała źleb z bliska, ja przygotowywałem się do zjazdu. Złożyłem kije, żeby ich użyd jak styliska czekana do ewentualnego wyhamowania podczas ślizgu i odepchnąłem się z góry pola śniegowego. Spod obozowiska wyglądało to na pionową, śniegową ścianę. Gdy już na niej byłem, wcale nie była taka pionowa, albo robiła takie fałszywe wrażenie. Wybierałem dośd prostą trasę na dół bez dużych kamieni w śniegu. Byłem przekonany, że niewiele ujadę, ale prędkośd, jaką rozwinąłem zaskoczyła mnie samego. Pierwsza próba hamowania kijami na siedząco skooczyła się tym, że obróciło mnie o 180 stopni głową na dół, ale szybki przewrót i dalsze próby hamowania, już z jazdą plecami do góry zakooczyły się pomyślnie i w kontrolowany sposób. Takimi dwoma ciągami zjechałem niemal na sam dół pochyłego śniegu. Udało mi się nawet tak dopracowad sterowanie, że po drodze porwałem kurtkę zostawioną na śniegu, bo było za ciepło. Źleb ma jeszcze większe nachylenie stoku i znacznie więcej niebezpiecznych przeszkód, więc pomimo, iż mamy wrażenie, że może daleko byśmy nie pojechali, i może nie jest taki straszny, to zapewniam, że przy ewentualnym poślizgu zjazd będzie długi i bolesny. Jak się dowiedziałem już później, dzieo wcześniej w tym źlebie zginął Polak. Podczas kolacji standardowo już włączam na chwilę telefon, żeby otrzymad wieści ze świata. Dostaję wiadomośd od Weroniki, byli tu dziś o 12:37, zjedli coś i poszli od razu wyżej, na Gouter. To bardzo duża zmiana wysokości w jeden dzieo, ale po ilości ludzi tutaj, stwierdziłem, że pewnie wszyscy tak robią i jutro mogą tam byd tłoki. Na naszym dzisiejszym obozowisku poza naszymi trzema namiotami, tego wieczoru przybyły jeszcze dwa i jeden hardkor, który spał bez namiotu – respekt, bo warunki zmieniły się diametralnie. Niewielka w sumie zmiana wysokości, bo 779m n.p.m., dała znaczną różnicę w temperaturze. Jeszcze wczoraj wieczorem mieliśmy 17ᴼC, a na noc nawet nie zasuwałem tropiku w namiocie. Tutaj przy kolacji siedzimy w kurtkach i czapkach. Przy pomiarze o 20:36 otrzymałem 9,2ᴼC. W miarę upływu czasu temperatura spadła w nocy do czterech stopni. Mimo to nastroje mamy na razie dobre. Wieczorem przy kolacji toczymy naprawdę interesujące dyskusje. Cieszę się, że udało się zebrad tak dużą i zróżnicowaną grupę. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 24 | S t r o n a Dzień 5 – 16 lipca 2010 (piątek) – Aig Du Gouter, 3845m n.p.m. Tego dnia pobiliśmy rekord zbierania obozu i długiego spania. Byliśmy gotowi na pierwszą popołudniu. Dobrze wykorzystaliśmy poranne słooce do wysuszenia wszystkich rzeczy. Gdy tylko wyszło, cała zawartośd namiotów i plecaków suszyła się już na kamieniach po zimnej i wilgotnej nocy. Droga, jaką mamy dziś przejśd, nie jest długa i schronisko Gouter dobrze już widad powyżej skalnego rumowiska na śnieżnej grani. Wolę jednak uważad na zasady aklimatyzacji i nie zdobywad znacznej wysokości w jeden dzieo, chod szybkie wejście na 3800m. jeszcze nikogo nie zabiło. Jeśli mowa już o zasadach, to i tak nie ma siły żebyśmy przestrzegali chod jedną z nich, ale plan mamy też na tyle zbalansowany, że w rozłożeniu na kilka dni, zdążymy się nawet minimalnie zaklimatyzowad. Zgodnie z medyczną teorią, pierwsze nowe erytrocyty we krwi pojawiają się dopiero trzeciego dnia przebywania na wysokości powyżej 2500m. Pierwsze wsparcie wypada nam na atak szczytowy. Zresztą jak najszybsze zdobycie góry nie było naszym celem od początku. Specjalnie też wybraliśmy namioty, nie nocleg w schroniskach, żeby posmakowad zimowego biwaku. Tak czy inaczej mamy dwa dni rezerwy, a tutaj przynajmniej nocleg jest za darmo. Na dole trzeba już płacid, więc nie musimy się tam specjalnie spieszyd. Droga prowadzi dośd wyraźną ścieżką w śniegu, aż do kamiennego stoku Arete Payot. Tym razem uprzęże ubieramy już rano, na całe ubranie z zamiarem ich użycia. Raki też, chod przydadzą się nam średnio i tylko na początkowym odcinku śnieżnej połaci. Wyruszamy, najpierw śniegiem, potem ścieżką wśród kamieni i powoli podchodzimy pod osławiony Grand Culuoir. Niemal w każdej relacji, jaką czytałem jest jakaś zmianka o tym miejscu, ale jeszcze nie przeczytałem takiej, żeby zrozumied jak to wygląda. Dopiero zdjęcia i filmiki na YouTube uzmysłowiły mi trochę, co to za przeszkoda. Źleb, każdy chodzący po górach, jakiś widział. Ten jest o tyle ciekawszy, że dośd stromy, szeroki i żeby było więcej zabawy, to trzeba przejśd nim na drugą stronę, bo widad inaczej nie dało się wytyczyd bezpieczniejszej drogi na górę. Żeby zapobiec tragedii rosnącej liczbie turystów, w poprzek źlebu pociągnięta jest stalowa lina, do której posiadając odpowiedni sprzęt można się dopiąd, unikając zjechania na dół i w konsekwencji niechybnej śmierci. Słyszałem wiele narzekao, że bez sensu, bo za wysoko poprowadzili tą poręczówkę, ale słyszałem też, że w zimie przechodząc na drugą stronę mamy ją prawidłowo – na wysokości kolan. Latem, gdy śniegu jest coraz mniej, wysokośd ta rośnie od trzech do pięciu metrów, w zależności od miejsca. Ściąga to czasem turystów, którzy przygotowując lonże do wpięcia zostawią za małą rezerwę liny. Problem i narzekania rozwiązałyby pewnie dwie albo nawet trzy poręczówki, letnia i zimowa, ale o tym pewnie Francuzi nie pomyśleli. Szczerze powiedziawszy tyle się oczytałem o tym miejscu, tyle naoglądałem filmików w Internecie z feralnych przejśd, że w moim mniemaniu było to nr jeden niebezpieczne miejsce, którego się obawiałem. Na rysunku poniżej widad prawie cały źleb, strzałką zaznaczyłem około 70 metrowy odcinek, jaki trzeba nim przejśd. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 25 Gdy pierwszy raz stanąłem nad brzegiem źlebu, to się trochę rozczarowałem. Nie był ani tak stromy jak go sobie wyobrażałem i widziałem na zdjęciach, ani tak niebezpieczny, za jakiego go brałem. W poprzek prowadzi dośd wyraźna ścieżka w ubitym śniegu, na środku mała wysepka ze skał i to, co się akurat stacza jest wielkości orzechów włoskich – całkiem niegroźnych. W rezultacie zupełnie wykpiliśmy powagę godną tego miejsca, w którym wielu już zginęło, przechodząc zupełnie na luzie. Bez wpinania w poręczówkę, bez zakładania raków, ba, nawet bez jakiegoś planowania jak to zrobid. Mogę powiedzied, że tak jak szedłem po kamieniach, wbiłem się prosto w źleb i przeszedłem z uśmiechem na drugą stronę. Przede mną przeszedł go z uśmiechem Grzesiek, za mną Rafał, potem cała reszta. Zaraz za nami dwójka Niemców, też bez wpinania i nikt nie miał większego stracha, że coś się może stad. Po pierwszym przejściu, nie tylko moją obserwacją był wniosek, że wpinający się tracą tylko czas, ale o tym jak bardzo się myliłem z tym pochopnym wnioskiem dowiem się dopiero za trzy dni. Kamienna droga powyżej źlebu jest miejscami bardzo stroma i poręczowana. Jeśli mamy lonże, możemy się wpiąd na dodatkowe ubezpieczenie. Szczerze powiedziawszy, bardziej przydałyby się lonże na ViaFerraty4. Nawet podczas ewentualnego ześlizgnięcia, tam gdzie są poręczówki, niewiele nam taka asekuracja pomoże, a przed połamaniem nie ocali. Jedyny plus, że w bardzo stromym terenie, w ekspozycji, nie spadniemy gdzieś na sam dół. Nie rozumiem tylko praktyki stosowanej przez niektórych turystów z wzajemnym powiązaniem się liną już na tym skalistym odcinku i to na krótko. Jak dla mnie, jest to brak wyobraźni, bo jeśli jedna osoba się potknie i zacznie spadad, to na tak krótkiej linie pociągnie za sobą następną. Daleko nie spadną, co najwyżej parę metrów, ale wystarczy, żeby zamiast jednej poobijanej ofiary mied dwie. Asekuracja lotna w takim skalnym terenie jest niebezpieczna, pozostają jedynie poręczówki. Osobiście, mimo, iż miałem prowizoryczną lonże z rozwiązanego, długiego repa, to nie wpinałem się do ani jednej liny po drodze czując 4 Via ferrata – droga wspinaczkowa ubezpieczona dla celów autoasekuracji liną stalową, stopniami, drabinkami i mostami. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 26 | S t r o n a się dośd pewnie. Przed jednym tylko mogę przestrzec, żeby nie jechad po tych poręczówkach ręką, a jedynie się jej przytrzymywad chwilami. Liny są stalowe, nie pierwszej nowości, czasem najeżone popękanymi mniejszymi drucikami. Łatwo o skaleczenie i Kaśka w ten sposób rozcięła sobie palec, na szczęście niegroźnie. Oczywiście jest to kolejna francuska porażka. W Tatrach tam, gdzie trzeba, są bezpieczniejsze łaocuchy i się sprawdzają, tutaj widocznie były za drogie. Zdjęcie powyżej przedstawia drogę spod Goutera. Nie widad jak bardzo jest stroma ta ścieżka, ale daje to jakiś pogląd jak wygląda. Droga na całej długości jest dośd wyraźna, i po przejściu źlebu prowadzi niemal cały czas pionowo w górę. Chwilami można ją zgubid, bo jest ich kilka, ale w koocu wrócimy na właściwą. Przestrzegam tutaj jednak wszelkich amatorów wspinaczki przed wspinaniem się poza ścieżką. Wiem, że fajna frajda, ale teren jest tak niesamowicie kruchy, że wszelki niewłaściwy ruch kooczy się posypaniem na dół kamieni, a o swoim bezpieczeostwie nie wspomnę. Gdy wspinamy się blisko źlebu, jeden mały kamieo może spowodowad koleją dużą lawinę na dole dla tych, którzy właśnie próbują przechodzid na drugą stronę. Droga najczęściej jest jednak położona na tyle daleko, że nie ma niebezpieczeostwa, jednak poniżej nas ciągle są ludzie idący do góry. Trzeba więc uważad na wszelkie poruszenia skalne. Tego dnia rano skalibrowałem zegarek zgodnie z pomiarami GPSa. Na górze pomylił się jedynie o 7m w stosunku do faktycznej wysokości. Schronisko jednak mimo, iż wydaje się blisko, jest cały czas oddalone o setki metrów w pionie. Gdy mieliśmy do niego 100m, było niemal na wyciągnięcie ręki. Jednak ile to znaczy 100m w pionie w takim terenie i przede wszystkim na tej wysokości, trzeba się przekonad samemu. Przekroczyliśmy już 3700m n.p.m. To dośd znaczna wysokośd i czud w powietrzu wyraźnie mniejszą zawartośd tlenu. Właściwie i dla ścisłości to tlenu w powietrzu jest nadal tyle samo, co na poziomie morza, czyli około 21%, ale powietrza jest po prostu mniej. Naukowo mówi się, że tlen ma mniejsze ciśnienie parcjalne (cząstkowe). Gdy wylatywaliśmy z Warszawy było 1014hPa, teraz jest 648hPa, czyli prawie 40% mniejsze ciśnienie = mniej powietrza. Może to jeszcze nieduża różnica, ale Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 27 oddycha się wyraźnie ciężej i chyba jestem jeszcze słabo zaaklimatyzowany. Wspinad się trzeba powoli i unikad większych wysiłków fizycznych, bo o zadyszkę i niedotlenienie jest bardzo łatwo. W koocu po czterech godzinach drogi od wyruszenia z Tete, docieramy do celu. Tuż przed ostatnim podejściem, Kaśce z Gdaoska odczepia się słabo przyczepiona mata i 400zł odbijając się leci na sam dół, aż w morenę lodowca. Początkowo się śmieję, ale potem naszła mnie myśl: ciekawe, kto teraz będzie musiał podzielid się swoją i przestałem się śmiad. Pod schroniskiem DomeduGouter widad jedynie dwie strzałki. Do środka i do toalety. Chwilę się zastanawiam, gdzie można rozbijad te namioty, ale ostatecznie odkładam to na później. Jesteśmy trochę zmęczeni i trzeba odpocząd, a przede wszystkim nabrad sił przed dzisiejszą nocną akcją. Spad w schronisku można w cenie 37€ za noc. Chyba, że ktoś ma ubezpieczenie Alpenverein, to nocleg wykupuje ze zniżką 50%. Wymagana oczywiście wcześniejsza rezerwacja pod numerem +33(0)4 50 54 40 93. My decydujemy się jedynie coś zjeśd. Wchodzimy do środka i od samego wejścia obowiązują dziwne praktyki przebierania pantofli, jak w przedszkolu. Rozumiem żeby nie wchodzid w rakach, ale zwykłe obuwie trekingowe też jest źle. Trzeba je zdjąd i ubrad takie gumowe, zimne pantofle, w których żyje już chyba wszelki gatunek grzyba. Plecaki i cały sprzęt też zostawid samopas w małym, ciemnym korytarzu. Wbijamy się do środka, tłoku nie ma. Jedynie parę osób samotnie przy stolikach. Rozkładamy się przy jednym i podchodzimy do okienka, gdzie oczywiście wszystko po francusku. Kolejny brak poszanowania nie francuskojęzycznego turysty. Nawet tak ważne informacje, jak wywieszona prognoza pogody na najbliższe dni, wymaga znalezienia (powodzenia z szukaniem) Francuza, który będzie potrafił nam to przełożyd na angielski. Jedynie spaghetti w menu jest chyba tak uniwersalnym słowem w wielu krajach, że znaczy to samo. Ja: Dzieo dobry, mogę zamówid… Obsługa: Nie J: …spaghetti, tutaj z menu (pokazując na drzwi), O: *coś po francusku+ J:, ale tutaj, spaghetti O: Nie (i wychylając się z okienka pokazuje napis na drzwiach, z którego rozumiem, że jedzenie dostępne w godzinach 9 – 16 ….a była 17:28), J: eeeeeee, to macie tutaj cokolwiek do jedzenia? O: Tak (i pokazuje na skromny koszyczek na ladzie z jakimiś małymi batonikami musli za 2€ sztuka i to wszystko, co mają o tej porze). No nie… tym to przegięli do granic. I jak dotąd byłem neutralnie nastawiony, tak teraz czymś takim spowodowali moją niezwykłą awersję do tego kraju i większości jego mieszkaoców. Znajomośd angielskiego u większości bliska zeru i są tak uparci, że niektórzy słowa nie powiedzą inaczej niż po francusku, uważając własny - trudny język, za ten jedyny i słuszny. Jakby cały świat, na którym zresztą dominuje angielski zaraz za chioskim, miał się Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 28 | S t r o n a uczyd języka, będącego dopiero na siódmym miejscu. Jeszcze nie byłem w cywilizowanym paostwie, gdzie mówiąc po angielsku, miałbym takie problemy z komunikacją jak tutaj. Prędzej bym się chyba w Kongu dogadał, wprawdzie tam francuski też jest urzędowym językiem, ale nikt nie odrzuca angielskiego jak jakieś zło. Jeszcze woda po 5€ i brak posiłku dla głodnego turysty w SCHRONISKU, na prawie 4000m to jest …nie wiem jak to nazwad. Poza tym, co to za schronisko czynne do 20:30? Francuzi odwiedzający schroniska w naszym Zakopanym, powinni dostad takie same ceny jam my tutaj i podobną obsługę. Siadamy źli przy stoliku i dobrym tematem przez paręnaście minut jest ta paranoja tutaj - nazbierało się tego. Jedynie Rafał z Grześkiem wydają się wyluzowani. Nie przyszli tutaj z zamiarem jedzenia, nie mają żadnych oczekiwao i są szczęśliwi, bo na niczym się nie przejechali. Wynosimy się stąd i wędrujemy na grao wyżej schroniska, gdzie można rozkładad namioty. Jest tutaj dośd stromo i w silnej ekspozycji, przez co chwilami wieją silne wiatry. Tutaj też się zawiodłem, jeśli chodzi o ilośd namiotów. Mimo, iż mamy środek sezonu zdobywców, namiotów jest jedynie kilka. Jest dużo pustych miejsc, więc rozbijamy się w gotowych wykopanych przez inne ekipy dołach. Zawczasu obudowanych białym murem na wysokośd około pół metra. Fartuchy na skraju namiotu przysypuje dla pewności śniegiem, żeby go nie podwiało i uzupełniam przerwy w murze. Jeśli ktoś posiada profesjonalny namiot alpinistyczny, to tak głęboki dół jest zbędny, jednak tylko jakieś 40% namiotów tutaj rozbitych ma takie zadatki. Reszta to namioty letnie, średnio przystosowane do zimowych warunków, które trzeba solidnie okopad śniegiem. Nieraz czytałem w innych relacjach o porwanych lub zniszczonych przez wiatr namiotach, podczas nieobecności ekipy. Kiedy rozkładaliśmy biwak, zjawiła się Weronika - rozbiliśmy się niecałe 15 metrów od nich. Myślałem, że dziś już będą na dole, jednak dalej tutaj obozują. Mówi, że nie udało im się zdobyd dziś rano szczytu. Wyszli kawałek powyżej schronu Vallot i stwierdzili, że są zbyt zmęczeni żeby atakowad tego dnia. Pytam, czy chce do nas dołączyd, ale mówi, że nie czuje się na siłach na kolejną próbę. Jeśli jednak ruszymy w nocy, Kuba chętnie pójdzie z nami. W międzyczasie polski język usłyszała inna Polka w pobliżu, która obeszła już cały obóz z pytaniem, czy ktoś jutro rusza. Dowiedziałem się, że w zasadzie wszyscy chcą jutro atakowad, tylko o różnych porach. Dotarł tutaj też nasz wczorajszy hardkor bez namiotu. Asia, (bo tak ma na imię), zastała go w wykopanej śnieżnej jamie, gadającego do swojej Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 29 maskotki. Po krótkiej wymianie zdao, też jest chętna dołączyd się do naszej grupy, razem z kolegą. Informuję, że jeśli pogoda będzie dobra i stawią się w nocy na 1:30, to mogą iśd z nami w grupie. Chwilę później przychodzi przywitad się również Kuba i Jan, pożyczając jednocześnie chłopakom saperkę do okopania swojego namiotu. My pogłębiając i wyrównując dno w swoim dole, znajdujemy mnóstwo porzuconych śmieci. Niestety wstyd przyznad – Polacy, sądząc po opakowaniach. Wstyd za rodaków i naprawdę nie wiem, co za hołota tutaj była przed nami. My zabieramy ze sobą nawet najdrobniejszy papier, Ci wszystko rzucili bezładnie w śnieg. Zaczyna coraz silniej wiad, widocznośd też zupełnie siada i w takich warunkach jemy kolację. Jeszcze nigdy tania mielonka z aluminiowej puszki przegryzana twardymi sucharkami beskidzkimi tak mi nie smakowała. Bagietki się nam już skooczyły, ale Krzysztof oddaje nam kilka zapakowanych kromek chleba pełnoziarnistego. Trochę pogniecionych i suchych, ale i tak przepyszny w tych warunkach. W zasadzie to teraz smakowałoby mi wszystko, co się tylko da pogryźd i przełknąd. Staramy się natopid trochę wody na gazie w osłonie namiotu, ale co innego jest robid to w dodatniej temperaturze, co innego tutaj, w bliskiej zeru. Strasznie dużo czasu na to schodzi, więc ostatecznie odżałowuję, zabieram te 5€ i idę kupid wodę w schronisku. Przy okazji idziemy dowiedzied się o pogodę na jutro, ale na grani spotykamy właśnie wracających Weronikę i Jana, byli dowiedzied się o to samo. Zapowiadają na jutro tylko 40% słooca, a dopiero pojutrze ma się rozpogodzid do 90%. Przynajmniej tego dowiedzieli się od Francuza, który coś tam po angielsku próbował im przetłumaczyd. Nie dowiadujemy się niczego nowego, pozostaje nam poczekad, liczyd na szczęście i chwilowe przejaśnienia nocą. Wieczorem, podczas oczekiwania na sen, wiatr wzmaga się jeszcze bardziej. Dopiero tutaj przydają się długie 30cm śledzie, które specjalnie targam z samego dołu. Campus w swojej ofercie ma specjalne śniegowe śledzie zrobione z drutu na kształt korkociągu, wkręcane w śnieg i praktycznie nie do wyrwania. Jednak ich cena (~25zł/sztuka) odstrasza. Pomimo, że mój namiot jest przeznaczony na warunki typowo zimowe, w zestawie dostarczyli jedynie zwykłe druciane szpilki, które nijak się nie trzymają w takim podłożu. Przekonali się zresztą o tym Kaśka z Krzysztofem używający tych samych szpilek. Wieczorem, gdy zerwał się solidny wiatr robili, co mogli, żeby okopad i dodatkowo dociążyd namiot. Rafał z Grześkiem użyli czekanów i drewnianych kijów znalezionych dookoła, porzuconych przez inne ekipy. Grupa Weroniki porozkładała kije trekkingowe na części i każda częśd służyła za dodatkowe mocowanie, co też jest dobrym patentem. Mnie dodatkowy balast i trochę pracy z obsypaniem namiotu dookoła dał spokojny sen bez troski, że porwie namiot razem z nami, chodby nie wiem jak wiało. Idealne byłyby szable śnieżne – takie duraluminiowe kątowniki, Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 30 | S t r o n a długości około pół metra, używane także do budowy stanowisk i asekuracji, jednak ich cena jest grubo przesadzona. Długie śledzie sprawiły się wystarczająco dobrze, chod gdyby były dłuższe, byłyby jeszcze pewniejsze. Resztę namiot nadrobił fartuchami i geodezyjną konstrukcją. Jakby tego jeszcze było mało, to razem z wiatrem pada śnieg, a raczej takie pozbijane kulki wielkości porzeczek. Trudno je nazwad śniegiem, a na grad też trochę za lekkie. Dodatnia temperatura przed nocą sprawia, że częśd z nich topnieje, przez co po zamarznięciu znakomicie oblepiają cały sprzęt, który nie zmieścił się pod namiotem. Padając na wietrze tłuką tak głośno o tropik, że nie jestem pewien czy to deszcz, czy grad i jestem niepewny warunków jutro. Stad mnie było tylko na wystawienie na chwilę ręki na zewnątrz namiotu z aerometrem. Zmierzyłem wiatr w porywach do 86km/h. Noc, jeszcze z jedną tylko matą, nie będzie przyjemna. Grzesiek z Rafałem też narzekali na zimno od podłogi już pod Tete. Tej nocy Grzesiek wpadł jednak na genialny pomysł rozwinięcia liny pod matę i się sprawdził. Spało się im znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 31 Dzień 6 – 17 lipca 2010 (sobota) – Atak szczytowy, 4810m n.p.m. Drzemałem dośd lekkim snem, toteż szmer w sąsiednim namiocie i chrzęst butów o śnieg obudził mnie, może minutę przed pierwszą. Dzwoniący budzik w telefonie i jednocześnie w zegarku, utwierdził mnie w przekonaniu, że już nadszedł czas. Jeszcze nie wyszedłem z namiotu, gdy Krzysztof pyta czy idziemy. Na zewnątrz jest gęsta mgła, niemal bezwietrznie, widocznośd na kilka metrów. Śnieg jest sypki, miękki i trudno będzie w nim chodzid. Sprawdzam w zegarku wykres zmiany ciśnienia atmosferycznego przez noc – niestety stałe, trudno wnioskowad z tego poprawę. Kuba też stawił się punktualnie. Pytamy, co myśli - ma te same obserwacje, nie napawa to optymizmem. Chcę jeszcze zapytad chłopaków o zdanie, podobno mieli budzik nastawiony na 1:00 ale na wołanie pod ich namiotem odpowiedziała mi cisza i ciemnośd. Stoimy tak chwilę we trójkę, w koocu z żalem odkładamy decyzję na atak. Będziemy czuwad, jeśli jakaś ekipa uderzy na przód, pójdziemy za nimi. Lekko odleciałem prawie drzemiąc, gdy Krzysztof znowu wyszedł przed namiot i znowu pyta czy idziemy. Była trzecia rano. Nie chciało mi się wychodzid, zapytałem o warunki. Dostałem odpowiedź, że lekko się przejaśniło i widad Chamonix w dole. Nim zdążyłem coś powiedzied, najbardziej leniwa Kaśka mnie ubiegła odpowiadając, że czekamy do rana. Zgodziłem się, bo nie słyszałem jeszcze żeby jakaś ekipa ruszyła na atak, chod szkoda, że wtedy nie ruszyliśmy. Nie byłem tu wcześniej, bałem się trochę o widocznośd ścieżki. Poza tym, jeśli Francuzi czytający te ich prognozy w schronisku, nie decydują się wychodzid, to my nie znając warunków, też nie chcieliśmy się wyrywad do przodu. Tym razem już nie śpię, jestem zły. Na domiar złego jest zimno, mokro i znowu zerwał się lekki wiatr. Akurat przez ostatnie dni pogoda była idealna, a gdy już tu jesteśmy musiało się tak popsud. Pomiędzy podmuchami coraz silniejszego wiatru wydaje mi się, że jakaś ekipa idzie na górę, ale to może tylko złudzenie - słyszę tylko to, co chcę słyszed. Nie dalej niż 15 minut później, widzę już wyraźnie światło czołówki omiatające namiot i słyszę głosy, że ktoś jednak ruszył, szaleocy? Czy może jest nadzieja? Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Waham się, czy wstawad czy nie, w koocu czekam dalej. Chwilę później następna ekipa, mówią po francusku. Teraz jestem już pewien, że nie jesteśmy sami! Tych ekip będzie więcej. Ubieram się, Kaśka się obudziła, zaczęła najbardziej marudzid, że nie, że czekamy do rana. Twardo dałem jej 5 minut na ubranie, albo nie idzie. Wychodzę i widzę kolejną ekipę dwuosobową. Powiązani liną, w jaskrawym świetle czołówek powoli, w ciszy idą na szczyt. Budzę szybko Krzysztofa i drugą Kaśkę, Ci nie protestują. Myślałem, że najtrudniej będzie obudzid i przekonad chłopaków, ale gdy odsunąłem ich namiot, zbudzony Rafał tylko spokojnie zapytał: ”Jo, żabojady już ruszyły?”. Twierdzi, że w 15 minut będą gotowi. Była 4:22, gdy podszedłem pod namiot zespołu Weroniki zapytad jeszcze zaspanym i cichym głosem Kuby, czy idzie z nami. Stwierdził, że rezygnuje, bo dziś rano chcą schodzid na dół i nie zdąży wrócid na czas. Przed piątą rano byliśmy już w drodze. To późna pora na atak, wszystkie wysokie góry lepiej szturmowad w nocy. W dzieo ostre słooce roztapia śnieg, przez co mosty nad szczelinami i sam śnieg zapada się pod ciężarem. Po szybkim szkoleniu żeby pilnowad liny, nie brad zwojów do ręki, nie deptad i obserwowad partnera przed sobą stworzyliśmy dwa Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 32 | S t r o n a zespoły. Byliśmy gotowi, jako pierwsi. Na początku poszedł najcięższy z nas, czyli Krzysztof, potem bardzo lekka Kaśka z Gdaoska, na koocu ja, jako najbardziej obeznany w technice linowej z tej trzyosobowej ekipy. Wyszedłem z prostego, chod dośd brutalnego założenia, jeśli Krzysztof przez coś przejdzie i się nie zapadnie, to my też bezpiecznie przejdziemy. Wziąłem jeszcze rezerwę dobrych 10 metrów liny w zwój na ramię, żeby zbudowad wyciągarkę w razie czego. Chwilę za nami wyszedł Grzesiek, druga Kaśka i Rafał, jako kolejny zespół. Zaczęliśmy wolno z przerwami piąd się granią na wierzchołek Dome du Gouter (4304m n.p.m.), gdzie nieopodal swój początek mają największe lodowce masywu - po prawej Bionnassay, po lewej Taconnaz schodzący na sam dół, aż do Chamonix. Mijamy pierwsze duże szczeliny w śniegu. Niektóre niebezpiecznie blisko ścieżki i głębokie na tyle, że świecąc czołówką nie widzę dna. Dwa razy wspinamy się też na dośd duże stopnie lodowe. Wysokie, ale niestanowiące większej przeszkody, gdy idzie się w rakach. Gdy je zobaczyłem, pierwszy z nich od razu nazwałem mini uskokiem Hilarego. Jakby był kilka razy wyższy, przypominałby bardzo ten spod Everestu. Po godzinie śnieżnej drogi skręcamy tuż przed szczytem Gouter i wchodzimy na szerokie, lekko pochyłe siodło Col duDome. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 33 Mijają nas dwie francuskie ekipy powoli schodzące na dół, sądząc po minie i bardzo wolnym tempie zawróciły. Jeden Francuz, co chwilę się potyka, widad nie czuje się najlepiej. Obydwie ekipy idą z przewodnikami i z tego, co zauważyłem jest takich ekip tutaj bardzo dużo. Najczęściej są to francuskie ekipy, ale nie brak też Amerykanów. Zupełnie tylko nie rozumiem nagminnie stosowanej techniki asekuracji krótką liną. Jeden przewodnik może wziąd maksymalnie 3 osoby, przy czym cała lina jaką posiada, to maks 15m. Wygląda to tak, że taki przewodnik idzie pierwszy, w ręku trzyma luźno zwój liny, tak z pięd metrów, a potem w odstępie dwóch, trzech metrów przywiązanych ma kolejnych klientów. Jakie popełnia błędy? Karygodne! Bo najbardziej doświadczony człowiek powinien iśd ostatni, obserwowad członków przed sobą i w razie upadku do szczeliny działad. Dalej, trzymanie liny w ręku też jest niedopuszczalne. Gdyby tak wpadł do szczeliny, to lina mu się swobodnie z ręki rozwinie i nie wytłumi upadku. W koocu zalecany odstęp między dwoma członkami na linie to 20m., a w zespole wieloosobowym 8 – 15m. Tylko wtedy lina dynamiczna ma jakieś zastosowanie w wytłumieniu upadku. Asekuracja na krótkiej, napiętej linie ma wytłumaczenie tylko na łatwym śnieżnym terenie, a tutaj takiego brak. Owszem, teren powyżej Vallota jest mniej usiany szczelinami niż poniżej grani Bosses, ale to jest droga czubkiem naprawdę stromej grani w ekspozycji. Potknięcie i ześlizgnięcie się jednego członka w takim zespole powoduje, że reszta automatycznie poleci za nim, no może poza przewodnikiem. Ten zdąży wypuścid linę, byd może rzucid się w drugą stronę, ale pytaniem jest, czy przezwycięży tym ciężar trzech rozpędzonych klientów? Może nie jestem długoletnim alpinistą, czy kimś, kto się uważa za lepszego niż ci przewodnicy, ale naprawdę niech mi ktoś wytłumaczy co oni robią, bo według mnie byli tu już za dużo razy i przez to bagatelizują niebezpieczeostwo. Obserwując ich, naprawdę wolałbym iśd sam, niż z takim przewodnikiem. Jeszcze zanim mijamy grao i zaczynamy się obniżad, robimy przerwę. Kaśce z mojego zespołu nie idzie to za dobrze, robi duże przerwy i mówi, że przestaje czud dłonie. Jeszcze trochę i zupełnie je odmrozi. Dogania nas drugi zespół i wymieniamy jej rękawiczki na suche. Te obecne, zupełnie się nie nadają do czegokolwiek. Idziemy dalej, obniżamy się coraz bardziej siodłem. Widocznośd się znacznie poprawia, wychodzi słooce i w oddali widad już awaryjny schron Refuge-Bivouac Vallot z fragmentem stromego podejścia do niego. Jest siódma rano, powinniśmy o tej porze już byd na szczycie, ale nikt chyba nie przewidział takiej poprawy warunków. Szczyt przesłania mała chmura, a wiejący wiatr tworzy na czubku grani fantastyczny i długi pióropusz rozwianego śniegu. Trochę bałem się o widocznośd drogi, ale było to zupełnie nieuzasadnione. Żeby latem nie było jej widad potrzebne są naprawdę solidne opady śniegu. Przez całą drogę prowadzi dobrze wydeptana, ubita ścieżka, głęboka na jakieś 30cm w stosunku do otoczenia. Idzie się nią ciężko, chyba że wyruszymy nocą jako pierwsi. Po przejściu paru ekip zmrożony śnieg jest tak zorany rakami, że tworzy grubą warstwę sypkich kryształków lodu. Miejscami warstwa jest tak gruba, że rak w bardziej stromym terenie nie znajdzie oparcia i nie raz noga może nam kawałek pojechad. Wyjściem jest iśd poza ścieżką, ale na płaskim terenie, co parę kroków noga zapada nam się w dośd głęboki śnieg. Natomiast na stromym podejściu jest tak zlodowacony, że pomimo ostrych raków czułem się trochę niepewnie i wybrałem mozolne podejście w ścieżce. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 34 | S t r o n a W przejaśnieniach widad drogę prawie na samą górę. Zdjęcie na okładce przedstawia naszą obecną sytuację. Schron położony jest w połowie drogi (w pionie) na szczyt z Goutera i ma bardzo dobrą lokalizację. Sądzę, że gdyby go nie było, to Mont Blanc pochłonąłby dużo więcej ofiar. Jedno tylko jest zastanawiające, schron musieli w ostatnich latach bardzo odremontowad lub postawid zupełnie nowy. Z relacji i zdjęd z poprzednich lat pamiętam tylko jedną, bardzo brudną szopę a to, co zastaliśmy na miejscu jest jak nowe. Cały schron jest z solidnej blachy. W środku, na ścianie jest radio alarmowe i nawet komora dekompresyjna zasilana baterią słoneczną i akumulatorami. W przypadku, gdyby z kimś Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 35 było bardzo źle na skutek zbyt szybkiej zmiany ciśnienia, można wezwad pomoc i otrzymamy szyfr otwierający zamek na komorze. W schronie oficjalnie nie można nocowad i wykorzystywany jest tylko do celów awaryjnych, ale nie przemawia to do kolejnych zespołów, które wykorzystują go, jako darmową noclegownię blisko szczytu. Tylko wracając z góry spotkaliśmy dwójkę (niestety Polaków), którzy zupełnie bez asekuracji, na luzie, szli na nocleg do Vallota. Takich też tu nie brakuje, wystarczy zresztą w Google wpisad frazę: „w Alpach zginął Polak”, a dostaniemy całe mnóstwo wyników i artykułów z ostatnich lat. Zdecydowaną większośd ofiar stanowią ludzie bez asekuracji, bez liny i bez wiedzy na temat zagrożeo w takim terenie. Wielu idzie na hura, bo przeczytali, że Mont Blanc jest prosty do zdobycia. Spędzamy w schronie może pół godziny odpoczywając nieco i jedząc śniadanie złożone głównie ze słodkich rzeczy. Jesteśmy na 4373m n.p.m. i czud bardzo tę wysokośd. Myślimy nad reorganizacją. Obserwując tempo Kaśki z Gdaoska i jej kłopoty, chciałem ją tutaj zostawid na czas ataku szczytowego. Teraz dodatkowo cała się trzęsie z zimna, ale powoli dochodzi do siebie po śniadaniu i chce iśd dalej. Druga Kaśka też za szybka nie jest, chod właściwie nie wiele wolniejsza od nas i twierdzi, że czuje się dobrze. Krzysztof nie ma wielkiej determinacji na dalszy atak i oferuje, że może z nimi zejśd do obozu. Wyraźnie przy tym nalega i mówi, że ktoś musi podjąd jakąś twardą decyzję, patrząc przy tym na mnie, jakbym jednym słowem miał dziewczynom odebrad możliwośd zdobycia najwyższego szczytu w Europie. Długo się nie zastanawiam: Dobra, idziecie, ale Kaśka (do tej z Gdaoska), mam Cię na oku, gdy tylko coś będzie nie tak, to się odłączacie i z Krzysztofem schodzicie na dół bez słowa. Obie Kaśki się zgodziły a ja poszedłem dalej, jako ostatni. Idziemy nadal w dwóch zespołach, ale ze zmienioną kolejnością. Teraz mój zespół wspina się jako drugi. Przed nami wbiła się tylko jedna grupka emerytów z przewodnikiem i mozolnie pną się do góry. Co się z nimi potem stało nikt nie wie - znikli gdzieś po drodze. Nie dalej niż 100 metrów nad Vallotem Grzesiek się zatrzymuje i woła: „muszę wracad, bo rąk nie czuje i zrobię sobie kuku”. Szczerze podziwiam go za tak racjonalną decyzję, nie forsował się na siłę. Przy tym poziomie tlenu jest dużo łatwiej o odmrożenia. Grzesiek się odpina, zabiera jedną linę i schodzi na dół. W piątkę bezpieczniej będzie w jednym zespole, więc dwie osoby wpinają się między nas. Kontrolnie tylko pytam Kaśki o samopoczucie – twierdzą, że ok. Myślałem, że będzie gorzej, cieszy mnie to. Krzysztof też w porządku, Rafała tylko pytad nie muszę. Cieszę się, że jest, bo jako nawet bardziej doświadczony ode mnie, wiedziałby co robid, gdyby ktoś wpadł do szczeliny. Był też chyba największym optymistą i szczerze, gdyby nie on, to nie wiem czy bym nie zawrócił, tym bardziej, że warunki zaczęły się bardzo pogarszad. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 36 | S t r o n a Wspinamy się stromą granią Bosses, chwilami w dośd dużej ekspozycji. Jesteśmy już dobre 200m. nad Vallotem w połowie drogi na szczyt, gdy przywiana wiatrem nadeszła dośd duża chmura. Widocznośd, która jeszcze przed chwilą była dośd dobra, teraz tak się popsuła, że ledwo widzę we mgle Krzysztofa, który jest 40 metrów na przedzie. Do tego zaczęło tak intensywnie wiad i huczed, że nawet Rafał się odwrócił w pewnym momencie podczas krótkiej przerwy i zapytał, czy też mam wrażenie, że nad nami lata helikopter? Aerometr przypięty na zewnątrz do kurtki wskazał w porywach do 80km/h, co przy -1ᴼC dało temperaturę odczuwalną (indeks WindChill) na poziomie -12 stopni. Na wszystkim, co mieliśmy zaczął osiadad szron i im dalej, tym było go więcej. Jesteśmy jak śnieżne bałwany. Na linie pomiędzy nami zaczęły wyrastad fantastyczne lodowe nitki, a koniec wystający z węzła na mojej uprzęży, zupełnie zalodziło dośd twardym do zgryzienia kawałkiem lodu. Przerwy robimy dośd krótkie i tylko na uregulowanie oddechu. Stanie dłużej w takich warunkach bardzo wychładza. Na szczycie, w kierunku którego idziemy, działy się już różne rzeczy. Wchodzili tu amatorzy, profesjonaliści, nawet niepełnosprawni. Czytałem relację, gdzie odprawiano na Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 37 wierzchołku Mszę Świętą. Jeszcze inną, gdzie jeden z uczestników wniósł saksofon, ale chyba nic nie przebije jacuzzi5. 13 Września 2007r. wcześnie rano, na szczyt ruszyła dwudziestoosobowa ekipa, niosąc kilkaset kilogramów ekwipunku. Trafili na idealną pogodę. Na szczycie (przy ujemnej temperaturze), najpierw stopili śnieg, potem podgrzali do prawie 40°C i urządzili imprezę z szampanem. Całośd opisali na stronie internetowej poświęconej wyprawie i szkoda tylko, że nie zostawili tego basenu na górze. Do jeszcze bardziej szalonych można zaliczyd pomysł Marco Evaristtina, duoskiego artysty. W 2007r. chciał pomalowad szczyt na różowo. PGHM zatrzymał go na wysokości 3400m n.p.m. i zwiózł helikopterem do Chamonix po tym, jak na próbę pomalował fragment lodu. Tłumaczył, że „chciał zmienić go w różową górę i ogłosić niepodległe paostwo”. Miało mu pomagad 15 osób, niosąc w sumie 1200 litrów ekologicznej farby na bazie wyciągu z malin. Nie był to też jego pierwszy występ, bo w 2004r. pomalował lodowiec na Grenlandii, chcąc zwrócid uwagę na kwestie ochrony środowiska, ale w taki sposób? My na szczyt nie wnieśliśmy nawet polskiej flagi, nie malowaliśmy go na różowo, nie rozłożyliśmy Jacuzzi, chod mieliśmy pomysł na saunę i nawet długo na nim nie zabawiliśmy. Zegarka tego dnia jak na złośd nie skalibrowałem, bo zapomniałem i błędnie obliczał wysokośd. Gdy według niego mieliśmy jeszcze 180m do wierzchołka, minęliśmy pierwszą ekipę (3 osoby), która zdobyła szczyt tego dnia. Zapytani ile jeszcze, odpowiedzieli, że dziesięd minut. Czas bardzo się dłużył, teren powoli przechodził ze stromego w bardziej płaski, jednak wysokośd cały czas rosła. Monotonnośd tego podejścia wykaoczała. Starłem się nie myśled ile jeszcze przed nami, ale skupiad na kolejnych krokach i bardzo ważnym, głębokim oddechu. Czułem duże niedotlenienie, chod na szczęście nie wpływało to szczególnie na kondycję. Druga schodząca ekipa (2 osoby), jeszcze z uśmiechem na ustach, że im się udało, odpowiedziała, że do szczytu zostało tylko dwie minuty. To niemal już a na 5 www.jaccuzzi.ch - Jaccuzzi Mont-Blanc Expedition 2007 Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 38 | S t r o n a wysokościomierzu miałem jeszcze 70m do przejścia. Jako ostatni w zespole, cały czas starałem się obserwowad Krzysztofa idącego z przodu i dopóki był nade mną, wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. W pewnym momencie niemal wyrównaliśmy poziom i zobaczyłem, że idąc dalej, zaczął się trochę obniżad w stosunku do mnie. Niemal równocześnie z Rafałem krzyknąłem: stójcie, to już! Nie dalej niż parę metrów zobaczyłem kawałek kija wbitego w śnieg, co chyba zostało oznaczone, jako szczyt góry, nareszcie! Krzysztof ze szczęścia dostał ataku śmiechu, położył się na śniegu i dobrą chwilę nie wstawał. Nawet wiatr się na chwilę uspokoił i zwolnił do 30km/h, a Rafał starał się to wszystko filmowad kamerą. Dziewczyny były bardziej zdziwione niż szczęśliwe, że to jest koniec i dalej nie idziemy, a ja też nie odczułem nawet jakiejś szczególnej euforii, czy zadowolenia ze zdobycia długo oczekiwanej góry. Pamiętałem tylko żeby jak najszybciej zrobid wszystkie pomiary. Zrzucid ekran z GPSu ze współrzędnymi na dowód, jeśli baterie na mrozie wytrzymają. Zmierzyd ciśnienie, wiatr, temperaturę, zapisad wszystko, zrobid parę zdjęd całej ekipy i ze względu na warunki jak najszybciej schodzid na dół. Długopis zamarzł, ale jakoś udało mi się odcisnąd na papierze 571hPa odnotowanego ciśnienia. GPS na pierwszą triangulację znalazł sygnał z ośmiu satelit, wysoko na widnokręgu, więc wysokośd obliczył mało dokładnie na 4827,4m n.p.m. Warunki nie były sprzyjające i nie chciało mi się czekad na lepszy sygnał. Ważne, że pozycja była dobra. Aparat rzuciłem na plecak, na śniegu i ustawiłem na samowyzwalacz. 17 lipca 2010r. o godzinie 10:48, jako jedna z trzech ekip tego dnia, zdobyliśmy dach Europy. Jako wyczyn to bardzo dużo, tylko widocznośd nam niestety nie dopisała. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 39 Totalna euforia dopadła mnie później, podczas monotonii schodzenia. Trwałem w niej jeszcze, gdy dotarliśmy do Vallota. Usiadłem tylko opierając głowę na rękach. Nawet mi się nie chciało z nikim gadad, nawet się nie uśmiechałem, ale czułem się w środku totalnie spełniony i szczęśliwy. Tyle miesięcy czytania, planowania, przygotowao, zakupów i nareszcie. Wątpiłem czy uda nam się tego dokonad. Szczególnie, gdy wiatr się nasilał i widocznośd też się totalnie załamała. Przypomniały mi się słowa jakiejś piosenki: „to wszystko miało cel i otom jest u celu”. To nie jest jak żadna inna wycieczka. Zwykłą wycieczkę się przechodzi, jakoś przeżywa, potem wspomina. Tutaj wszystko, co przeszliśmy prowadzi do jednego celu i jeśli go osiągniemy, będziemy zdobywcami. Stanięcie na szczycie jest punktem kulminacyjnym, a dla tego uczucia spełnienia warto było to zrobid. Weszła nas piątka, w sumie jakby nie było, z dziewięciu początkowo chętnych osób i z sześciu w naszej grupie. Ogólnie przyjęło się, że Mont Blanc jest prostą górą do zdobycia. Już po przejściu całej tej drogi przyznam, że faktycznie jest to prosta góra, ale jednocześnie może byd niebezpieczna i jednak potrafi zmęczyd. Czas podejścia na ten szczyt mnie zaskoczył. Nie sądziłem, że droga na górę zajmie nam (wprawdzie z przerwami) niemal siedem godzin. Niewątpliwy minus, to na pewno mgła, chod w drodze na dół, może 100 metrów poniżej szczytu, na chwile rozwiało chmury i przez minutę widzieliśmy fragmenty naprawdę fantastycznego krajobrazu dookoła. Wystarczyło, żeby na dodatkowy dowód sfotografowad grao szczytu, którą jeszcze przed chwilą wchodziliśmy. Plusem natomiast jest to, że na szczycie byliśmy sami. Podejście w ciężkich warunkach, niewątpliwie kosztowało, ale mied dach Europy tylko dla siebie – bezcenne . Dziś przy dobrych warunkach, na szczyt dziennie uderzają dziesiątki osób. Dodatkowo brak jakiegokolwiek parku narodowego i uzyskiwania trudnych pozwoleo na wejście sprawia, że jest ona dostępna niemal dla każdego śmiertelnika. Te atuty powodują, że rok rocznie, hordy turystów ciągną na szczyt. Jednak poza ludźmi jak my, dobrze przygotowanymi, wyposażonymi i planującymi wyjazd dużo wcześniej, idą tutaj też kompletni amatorzy. Ludzie zupełnie bez przygotowania i sprzętu. Według statystyk przeprowadzonych raz przez PGHM, tylko połowa tych turystów ma jakiekolwiek pojęcie o górach i sprzęcie, co zresztą dobrze widad po ilości komercyjnych wycieczek z przewodnikiem i liczbie ofiar. Według moich obserwacji, tutaj znacznie więcej ludzi jest zupełnie, lub prawie zupełnie nieprzygotowanych. Tak jak w polskich Tatrach ciągle nie brakuje turystów w klapkach, tak tutaj nie brakuje ludzi samych pchających się na górę z takim poziomem wiedzy, że nawet mi ich nie szkoda, gdy giną. Pierwszego dnia, gdy byliśmy na kempingu, Rafał z Grześkiem poznali Słowaków. Gdy opuszczali pole przyszli się pytad chłopaków, czy może wiedzą którędy najlepiej wejśd na Blanca i czy potrzebne są tam raki? Trudno mi wyrazid słowami, co czułem, gdy usłyszałem, o co pytają. Taką konsternację? Zmieszanie? To ja tu kroję wyprawę tyle czasu, myśląc o niej, planując i czytając, co mi tylko wpadnie w ręce, a Ci przyjechali na hura i „ej …potrzebne raki?”. Chod na dobrą sprawę spośród wszystkich wcześniejszych relacji, jakie przeczytałem, była też jedna ekipa bez nich. Oczywiście da się to zrobid, ale jak przypomnę sobie te chwilami strome podejścia, to jak lubię ekstremalne doznania, tak nie odważyłbym się wchodzid na tą górę w zwykłych butach. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 40 | S t r o n a To już bardziej podchodzi pod kategorię głupoty. Człowiek do gór, szczególnie tych wysokich, powinien mied pewien szacunek, niektórym brak go nawet dla samego siebie. Jeszcze niedawno, w kurortach otaczających masyw, można było dostad ulotkę ostrzegającą potencjalnych turystów, że góra jest niebezpieczna bez odpowiedniego przygotowania i sprzętu. Nie powstrzymuje to jednak kolejnych fal zdobywców, chcących podbid dach Europy, podczas szybkiej weekendowej wycieczki. Cóż, niektórym się to udaje, ale nie wszystkim. Znalazłem informacje, że średnio w sezonie giną tutaj dwie osoby na tydzieo, a całkowitą liczbę ofiar szacuje się już na 7-8 tysięcy! Na zdrowy rozsądek, trudno się zgodzid z prawdziwością tak wielkich liczb. Nie wiem też, czy ktoś monitoruje od początku liczbę ofiar. Jednak niestety dane PGHMu to potwierdzają. Na swojej oficjalnej stronie internetowej publikują statystyki i w samym tylko 2003r. ofiar śmiertelnych w całym masywie było 75, a wszystkich interwencji do wypadków 1421. Jeśli podzielimy to przez 51 tygodni w roku i przyjmiemy nieliniową skalę dla sezonu turystycznego, to te informacje się zgodzą – dwie ofiary na tydzieo. Łatwo też policzyd, że samych wypadków i interwencji mamy prawie cztery dziennie. Masyw pod tym względem jest bez wątpienia najwyżej w rankingu i paradoksalnie, pomimo swojej prostoty, Mont Blanc jest szczytem, na którym zginęło najwięcej ludzi w historii alpinizmu. Nam szczęśliwie udało się dokonad wejścia i co najważniejsze zejścia, najtrudniejsze już za nami. Chyba dobre pół godziny spędzamy w schronie zjadając, kto co jeszcze ma i szczególnie się nie spiesząc. Ja dalej nie mogę się ocknąd ze swojego stanu duchowej nirwany. Wracamy też już, jako jeden zespół. Gdy dochodzimy na miejsce kempingu, po namiotach Weroniki została już tylko platforma, a nasze stoją całe i nieruszone. Rzucam hasło, że może odpoczniemy dwie godziny i ruszamy na dół, ale Krzysztof, jako pierwszy oznajmia, że dziś już nigdzie się nie ruszy. Kaśki również marudzą i chcą odpocząd, a Rafał i Grzesiek, czyli Ci, którzy mieli jeszcze parę dni temu największe ambicje schodzenia w ten sam dzieo, też coś pomysłu nie podzielają. W rezultacie wbijamy się do schroniska i oczekujemy na wieczór, niemal leżąc na stołach. Jest jeszcze przed 16, więc zamawiamy to wczorajsze nietrafione spaghetti za 13€ porcja. Drugiej Kaśce udało się w koocu rozmienid banknot 500€ i tym samym pozbawiła nas najlepszego dowcipu przez ostatnie dni: „Pożyczę Ci 500€”. Na dobrą sprawę dziś jest piąty dzieo i nareszcie tego dokonała, bardziej za pomocą miny „kotka ze Shreka”. Kasjerka strasznie kręciła głową, mówiła coś po francusku pod nosem i trzy razy powiedziała: „u la la”, szukając reszty po szufladzie. Człowiek tutaj z takim banknotem, jest jak bez pieniędzy. Nigdzie nie chcieli nam z tego wydad, a na stacjach benzynowych są nawet wywieszki z przekreślonym banknotem 500 – nie przyjmują. Krzysztof obiecał, że jak to się komuś uda, to stawia mu piwo, ale ogarnięty jeszcze euforią po zdobyciu szczytu, postawił piwo nam wszystkim. Za jedną puszkę płaci 5€. Ceny są kosmiczne, po zejściu na dół wypatrzyłem w naszym ulubionym markecie te same puszki, za 5,25€ ale w zgrzewce 6 sztuk. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 41 W międzyczasie wybieram się do przedziwnej toalety w schronisku. Samo zejście do niej prowadzi po kracie, przez którą można podziwiad całkiem niezłe widoki w dole. Podłoga w toalecie jest solidna, ale wystarczy wejśd do jakiejś kabiny, żeby w otworze zobaczyd dobrych parę metrów spadu na jakąś półkę, gdzie przechowują fekalia. Z otworu cały czas podwiewa zimny wiatr, a samo korzystanie też jest zagadkowe. Sedesu tak właściwie nie ma, jest coś z blachy na kształt litery V z dwoma uchwytami. Żeby skorzystad z tej toalety, musimy tak wcisnąd się w tą szczelinę, jednocześnie przytrzymując rękami dwóch uchwytów po bokach. Mnie się to udało, ale ktoś z większym tyłem miałby problem. Całośd sprawia wrażenie, jak z jakiejś kosmicznej gry komputerowej. Odgłosy echa chodzenia po stalowej konstrukcji, wiatr wyjący pomiędzy kabinami, a najciekawsza w tym wszystkim jest instrukcja na drzwiach. Tak jakby poza ludźmi, obcy z innych planet też korzystali z tych toalet. Jeszcze zrozumiem żeby nie włazid z buciorami na krawędź i nie robid tego na stojąco z jakichś powodów, ale zakaz łowienia na wędkę mnie zawiesił. Będąc jeszcze w schronisku włączam na chwilę telefon. Weronika raportuje, że udało im się dotrzed na dół, że było bardzo ciężko i żebyśmy się koniecznie wpięli w poręczówkę przy przechodzeniu źlebem. Szczerze, to już dziś bym chętnie zszedł na dół, ale nikomu się Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 42 | S t r o n a jakoś nie chce, więc czeka nas jeszcze jedna noc na lodzie. Grzesiek rzuca, że już wie jak czują się bezdomni. Siedzimy tak w tym schronisku i czekamy aż nas wygonią, bo do namiotu nikomu nie chce się iśd. Tam jest dalej zimno, wszystko jest mokre, zmrożone i w ogóle niefajnie, a mnie brak maty do datkowo demotywuje. Planowo zamykają o 20:30 i o tej godzinie przenosimy się do namiotów. Niemal natychmiast zagrzebujemy się w śpiwory, próbując jakoś przetrwad tą noc. O dziwo, mimo spania pół na macie, pół na rzeczach porozkładanych na podłodze, średnio izolujących od lodu, udaje mi się w miarę spokojnie i tylko z paroma przebudzeniami przedrzemad do rana. Komfortowe to nie było, ale spodziewałem się więcej bezsennych godzin. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 43 Dzień 7 – 18 lipca 2010 (niedziela) – Les Houches, 972m n.p.m. O szóstej rano obudził mnie lodowy prysznic na twarz, gdy próbowałem zmienid pozycję w śpiworze i zahaczyłem o sypialnie namiotu. Gdy otwarłem oczy niemal nie uwierzyłem, że cały sufit od wewnątrz był oszroniony. Temperatura musiała w nocy spaśd dużo poniżej zera. Do tego wiało dośd mocno, co tym bardziej potęgowało zimno. Szybko się ubrałem we wszystko, co miałem dostępne i wyszedłem przed namiot mierzyd i zapisywad. Chwilę walczyłem jeszcze z oderwaniem butów od podłoża, gdyż nieźle przymarzły, mimo, że były pod tropikiem. Nie miałem najgorzej, przynajmniej w środku były suche. Widok, jaki miałem przed sobą po wyjściu z namiotu był fantastyczny. Nie dalej niż kilkaset metrów poniżej grani, zaczynał się biały dywan z chmur, gęsty i nieprzejrzysty, z którego tylko gdzieniegdzie w porannym słoocu wystawały najwyższe szczyty. Przy tym widocznośd aż po najdalszy horyzont. Porwałem aparat i dobudziłem resztę słowami: „szybko, musicie to zobaczyd”. W tym też momencie pomyślałem z nostalgią o wszystkich ekipach, które dziś rano wyruszyły na atak szczytowy. Jeśli uda im się przetrwad silny wiatr i niską temperaturę, to widok z Mont Blanc musi byd dziś fantastyczny. Cały wieczór i noc intensywnie wiało, do tego w nocy padały znowu te porzeczki. Temperatura musiała byd jeszcze dodatnia, bo częśd z nich stopniała tworząc miejscami Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 44 | S t r o n a wodnisty, zbity śnieg, który potem zamarzł. W dwóch miejscach na namiocie świeciły się dośd duże bryły, takiego zwartego lodu. Rafał wkładając porządnie zmrożone buty, bał się, żeby się nie złamały w pół. Kaśka lód miała nie tylko na butach, ale i w środku. Grzesiek nie zrobił tego poranka żadnego zdjęcia, przez noc zamarzła mu migawka w aparacie. Potem przyszedł pożyczyd czekan od Krzysztofa, bo swoich dwóch nie potrafili odkud z lodu. Zaczęło się mozolne wydobywanie całego sprzętu pozostawionego na zewnątrz i w tym również namiotów, a przynajmniej fartuchów przeciwśnieżnych, które tak pieczołowicie obsypywaliśmy śniegiem dzieo wcześniej. Teraz śnieg zmienił się w lód. Mnie się udało to bez szwanku, ale Krzysztof uszkodził czekanem fartuch swojego namiotu w dwóch miejscach. Pakowanie tego wszystkiego było straszne. Walcząc z wiatrem udało mi się jakoś pozwijad cały namiot, ale zmrożony i oblodzony zajmował o 50% więcej miejsca niż normalnie, a o ciężarze już nie wspomnę. Z uwagi na silny wiatr zdecydowaliśmy, że śniadanie zjemy w schronisku i nawet chłopaki, którym zwykle proceder pakowania zajmował najdłużej, potrafili się tego dnia złożyd najszybciej, zaraz po mnie. W Gouter mieliśmy chwilę czasu dla siebie. Każdy wyłożył, co jeszcze miał do jedzenia, z czego Kaśce i Krzyśkowi została jeszcze tego jedzenia dośd pokaźna ilośd. Chłopaki mieli jeszcze paczkę musli, a ja z pierwszą Kaśką mieliśmy jeszcze po chioskiej zupce, której i tak nie zjedliśmy z uwagi na brak wrzątku. W całej tej metalowej budzie, jaką to nazywają „schroniskiem”, nie można gotowad wody, ani nawet dostad zagotowanej. Sama herbata podawana w misce (?) kosztuje tyle, co puszka piwa – 5€. Za to suchym musli Grześka tak się najadłem, że wystarczyło mi spokojnie do samego wieczora. Nawet nie wziąłem żadnego zapasu wody na całą drogę, tylko dwukrotnie pijąc trochę ze strumienia po drodze. O 8:30 byłem już w drodze na dół, bo wyruszyliśmy w grupkach. Pierwszy uderzył Grzesiek, zaraz za nim ja i Rafał, też podobnie jak on, narzekając trochę na kolano i na koocu Kaśki z Krzysztofem. 200m niżej mijam po drodze jakiegoś turystę, ten patrzy na mnie, na logo HiMountain na kurtce: -Turysta: Dzieo Dobry, -Ja: Dobry, -T: Kaczor to z waszej ekipy? -J: O, a skąd go pan zna? -T: A bo mam przekazad dziewczynie w czerwonej czapce, że „Kaczor na was nie czeka”, -J: A Kaśka, spotka ją pan trochę wyżej, dziękuję. Po niecałej godzinie od wyruszenia dotarłem już do miejsca na grani, gdzie dobrze było widad Grand Culuoir. Tego dnia był nadzwyczaj aktywny, w sensie, że więcej czasu leciały kamienie, a chwile ciszy zdarzały się rzadko. W pewnym momencie słyszę krzyki, wychylam się nad grao i widzę jak jeden z turystów potknąwszy się, sunie dośd szybko na dół. Jak się sekundę później okazało, był spięty liną z drugim, którego pociągnął za sobą. Następnie lina pociągnięta przez karabioczyk wpięty wysoko do poręczówki, wystrzeliła trzeciego z nich z pierwszą prędkością kosmiczną w górę. Wyglądało to fantastycznie. Gdy Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 45 zszedłem jeszcze parę metrów niżej, po akrobatach już nie było śladu, ale zobaczyłem Grześka trzymającego się kurczowo skały już po drugiej stronie źlebu i wołającego na oślep: -Grzesiek: Tokar!? -Ja: Jo! (znaczy „tak” po ichniejszemu – Starogard Gdaoski), -G: Tokar, gdzie jesteś? -J: Nie Tokar, Wiktor – tutaj (macham), Tokar jest jeszcze wyżej, -G: Słyszysz mnie? -J: Jo! -G: Wpinajcie się! Mało się tutaj nie zabiłem. W dwóch miejscach prawie pojechałem. -J: Dobra! -G: To nie ten sam źleb, którym szliśmy w tamtą stronę. Doszedłem na dół, zająłem sobie wygodne miejsce na uboczu i zacząłem wykładad cały szpej6, klarowad linę i wiązad węzły. Zdążyłem prawie wszystko zrobid, gdy pół godziny później dotarł do mnie Rafał. Siedziałem trochę z boku, więc mnie nie zauważył i ostro się szykował do przejścia źlebu na żywca, gdy opowiedziałem mu historię Grześka. Ubrał raki, uprząż, czekamy dalej. Godzinę po nim nareszcie dotarła reszta. Za ten czas było naprawdę kilka ciekawych przejśd. Jedną grupkę Francuzów na środku kuluaru zaskoczyło bombardowanie dośd pokaźnymi piłkami. 6 Szpej – w środowisku, żargonowe określenie sprzętu wspinaczkowego. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 46 | S t r o n a Potem to samo zaskoczyło na środku jeszcze dwie inne ekipy. Wyglądali jak kręgle kurcząc się do ziemi z rękami pod sobą. Tylko kaski i plecaki im wystawały. Szkoda tylko, że na zdjęciu nie widad latających kamieni dookoła i całej tej dramaturgii. Mieli naprawdę dużo szczęścia, że nic w nich nie uderzyło. Kamienie nie tyle turlają się z góry, co jeszcze niekiedy wirują wokół własnej osi i to z zawrotną prędkością. Odbijając się od dna źlebu podczas spadania, są w stanie nieprzewidywalnie zmienid swoją trajektorię, toteż człowiek nie jest bezpieczny nawet przy krawędzi i poza nią. Na porządny kamieo nawet kask na wiele się nie zda. Normy testowania kasku wspinaczkowego według UIAA7, to tylko 5kg odważnik upuszczony na kask z wysokości dwóch metrów. Z moich obserwacji jakieś 30% tych latających kamieni ma masę większą niż 5kg. Na cięższy kamieo nie zda się nawet kask czołgisty, toteż trzeba ten źleb przechodzid naprawdę szybko i uważnie. Krzysztof chciał iśd „na żywca”, ale nie daliśmy mu. Trochę myślałem nad tym jak to przekroczyd w tyle osób na jednej linie. W koocu drugą Kaśkę puściłem na przód, po 4 metrach liny Ja, potem karabinek w poręczówkę, Krzysztof, znowu poręczówka i cała reszta z Rafałem na koocu. Zostało nam trochę liny, więc wpięła się do nas jeszcze jedna Polka idąca w dwuosobowym zespole, który liny nie miał(?). Poszliśmy… Szczerze powiedziawszy cieszę się, że wpięliśmy się tym razem. To w rzeczy samej nie był ten sam żleb, którym zupełnie na luzie szliśmy w tamtą stronę. Cały śnieg za parę dni gdzieś nagle spłynął i odsłonił dośd śliski, i kruchy lód, a dnem kuluaru płynął trochę mocniejszy strumyk niż ostatnio. Obluzowało się też dużo kamieni, które non stop waliły nam na głowę. Momenty ciszy były dużo rzadsze. Przechodząc źleb miałem też swoją chwilę niepewności, gdy rak obsunął mi się kawałek w takim mikście8. Trafiliśmy akurat na ciszę i spadały tylko małe, drobne kamyczki, ale zaraz po naszym przejściu, a nawet w chwili, gdy ostatnia osoba dochodziła do krawędzi, lawina znowu ruszyła dośd mocnym bombardowaniem. Na szczęście nikomu nic się nie stało i przeszliśmy wszyscy cało na drugą stronę bez przygód, ale nie bez strachu. Już po wyjeździe w domu, dzwoniła do mnie Weronika. Przechodzili tym kuluarem dzieo wcześniej. Dopiero wtedy połączyłem fakty. W czasie, kiedy czekałem z Rafałem na resztę, źleb przeszła grupa Polaków. Gdy już przeszli mówili, że gdy obozowali wczoraj pod Tete, nad źleb przyleciał nawet helikopter pomóc grupie, która się zawiesiła na linie. Weronika przez telefon opowiadała o ich przejściu i podała bardzo podobną historię, ale w osobie pierwszej. Przechodzili we trójkę, ojciec Weroniki ześlizgnął się, pociągając za sobą Kubę i Weronikę przypiętych do poręczówki. Weronika podczas lotu do góry na linie straciła plecak, a z pomocą pospieszył im dopiero francuski przewodnik, który nie dośd, że ściągnął ich z liny, to jeszcze powędrował na dno kuluary i przyniósł plecak z powrotem. Ktoś w międzyczasie wezwał żandarmerię górską, ale gdy przylecieli, było już szczęśliwie po wszystkim. Naprawdę wielki respekt dla tego przewodnika, nie tyle za ściągnięcie ludzi na linie, co za wędrówkę w rakach po plecak. Morał jednak jeden: przejście tego źlebu, nawet dla ludzi doświadczonych, czasami nie jest proste i często zależy od szczęścia. 7 UIAA – Union Internationale des Associationsd' Alpinisme (Międzynarodowa Federacja Związków Alpinistycznych), powstała w Chamonix w 1932r. Określa między innymi normy testowania sprzętu alpinistycznego. 8 mikst – mieszanka lodu i skały. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 47 Zostałem z tyłu pozbierad sprzęt i zwinąd linę, a na śniegowym polu pod Tete Rousse ponownie wyminąłem resztę i przerwę zrobiłem dopiero pod Forestirerem, powtórnie czekając ponad godzinę. Następny postój był już pod Orlim gniazdem, gdzie kupujemy bilety na tramwaj na dół i czekamy pół godziny na odjazd. Tutaj niestety nie przemyślałem tego ruchu, przez co wydałem bez sensu 13€ za bilet w jedną stronę. Bez plecaka byłbym na dole w tym samym tempie, co ten wolno jadący pociąg. Nawet gdybym ruszył z plecakiem, kiedy kupowaliśmy bilety, z przewagą 30 minut, to i tak czekał bym przy stacji na płaskowyżu. Zastanawiam się, gdzie już dotarł Grzesiek. Po kolejce przesiadamy się w kolejkę gondolową. Bilety można kupid w restauracji w cenie 10,5€ - tutaj już nie żałuję tych pieniędzy. Kamyczkami, prostą drogą, wzdłuż torów mogę biegad, ale jak przypomnę sobie drogę, którą wchodziliśmy tutaj, nawet z górki nie chce mi się jej pokonywad kosztem tych dziesięciu euro. Tylko Grzesiek z nas uderzył daleko na przód i jako pierwszy zszedł tą drogą. Na dole przyznał mi rację, jakby miał jeszcze raz schodzid od kolejki do Les Houches, to kupiłby bilet. W rezultacie, gdy docieramy na kemping, czekał na nas tylko od 30 minut. Zrzuciłem plecak, niemal bezmyślnie wywaliłem całą twardą i zamarzniętą zawartośd na słooce, i rozwinąłem jeszcze bardziej sztywny niż mokry tropik namiotu, gdy przypomniałem sobie o moim depozycie w krzakach. Czarny worek i akurat 6 zimnych piw, było nadal na swoim miejscu. Pierwsze opijanie szczytu. Rafał odczepił swój rower od płotu. W torbie nadal miał przywiezione z Polski specjale – drugie opijanie. Szybki prysznic w cieplej wodzie sprawił, że nareszcie przestaliśmy pachnied jak zdobywcy. Następne kroki skierowaliśmy do marketu i wykupiliśmy trzy ostatnie baniaki taniego wina do gotowania, oraz naprawdę duży zapas jedzenia – trzecie opijanie. Nie oszczędzałem się, zjadłem na kolację tyle, że przez ostatnie 3 dni nazbierałoby się mniej kalorii. Wino wypite w znakomitej atmosferze, znieczuliło nas już na koniec zupełnie. Grzesiek pokazuje zdarte paznokcie po małym zjeździe i opowiada jak uszedł dziś z życiem w źlebie. Jak twierdzi pokazał, że ma duże jaja, ale mniejszy rozum. Miał raki, czekan, linę, uprząż, wszystko, co trzeba i niczego nie użył. Gdy zszedł trochę niżej, na śniegu przy szlaku napisał nam wiadomośd: „Kaczor żyje”. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 48 | S t r o n a Patrzymy na śnieżną grao Gouter górującą nad Les Houches i śmiejemy się z tych, co tam teraz marzną w swoich namiotach. Komentuję każdą przechodzącą chmurę: teraz się im widocznośd popsuła, teraz pewnie padają znowu tę śnieżne porzeczki, o teraz mają chwilowe przejaśnienie. Pomyśled, że jeszcze rano też tam byliśmy. Jeszcze nie dalej niż 12 godzin wcześniej ubrani we wszystko, co mieliśmy skuwaliśmy lód z namiotów po to, żeby teraz siedzied w 26,4ᴼC, pid wino i martwid się tylko o to, żeby później trafid do namiotu. Pokonaliśmy 2873m deniwelacji w jeden dzieo, oraz różnicę ciśnienia 274hPa. Cyfry może niedużo mówią, ale temperatura odczuwalna poniżej zera, a 26 stopni robi dużą różnicę. Kooczyliśmy właśnie pierwszy bukłak, minęła dwudziesta i jak co dzieo zjawiła się kobieta ściągająca haracz za pole. O tej godzinie zamyka też prysznice na klucz i otwiera je dopiero rano. Wytłumaczenie tej kobiecie, że tym razem czwórka zostaje na dwa dni, a dwójka na jedną noc, przekroczyło już lingwistyczne możliwości Kaśki. Z pomocą przyszli nam Holendrzy siedzący nieopodal. My do nich po angielsku, oni na francuski. Taka wymiana zdao trwała może dziesięd minut. Na koniec dostajemy jeszcze darmowe bileciki na komunikację miejską, taki gratis, gdy na polu zostaje się dłużej niż 24h. Rafał z Grześkiem dostali takie za pierwszym razem, można na nich bezpłatnie i bez limitów podróżowad po dolinie wszelką komunikacją lokalną. Holendrów za pomoc częstujemy winem, chod z dużym niedowierzaniem patrzą na nasz plastikowy bukłak: „ooo, to wino? Naprawdę?”. Polską gościnnością dali sobie jednak wcisnąd po kubku, po czym dośd szybko uciekli spad. Ceny za kemping (doba): 4,8€ za osobę, 1,6€ za namiot (2-3 os), 2,1€ za duży namiot (4+), 1,6€ samochód, 1€ za motor. Adres: 136, Rte du NantJorland, Les Trabets, 74310 Les Houches. Telefon: +33(0)4 50 54 42 30. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 49 Dzień 8 – 19 lipca 2010 (poniedziałek) – Chamonix, 1030m n.p.m. Poranek jest bardzo miły. Budzę się z przyjemną świadomością, że pode mną nie ma lodowca, ale trawnik. Odsuwam tropik z namiotu, na zewnątrz jest ciepło, a pierwsze promienie słooca zaglądają już do środka. Mozolnie wysuwam się ze śpiwora, wyciągam matę i przenoszę się tylko na zewnątrz, nie zmieniając pozycji z horyzontalnej. Dzieo zapowiada się bardzo ładnie. Około południa, gdy zebraliśmy się powoli po śniadaniu, chłopaki zaczynają się pakowad. Mają do przejechania ponad 80km do Genewy, żeby w środę zdążyd na autobus do Polski. Popołudnie upływa na leżakowaniu na słoocu i pakowaniu bagaży przez Rafała i Grześka. Porywam na chwilę rower Grześka i jadę do Chamonix, niemal się nie zabijam przy pierwszym skrzyżowaniu. Zaraz po przyjeździe opowiadali o swoich przygodach podczas drogi tutaj. Teraz przyznaję, te rowery to są prawdziwe rydwany śmierci. Hamulców prawie brak, a chcąc zahamowad, trzeba wyprzedzid ten fakt o dobre 100m., a przy dużej pochyłości terenu, hamowad dodatkowo nogami o asfalt. W międzyczasie dzwoni Weronika z pytaniem, czy jesteśmy na kempingu. Myślałem, że wpadną na jakieś wino (tego nam nie brakuje), ale przyjechali tylko się pożegnad - dziś wyjeżdżają do Polski. Przy okazji biorą nam butle z gazem, bo niestety tych w bagażu lotniczym przewozid nie wolno. Chłopaki zebrali się tuż przed ich przyjazdem i w sumie szkoda, że jeszcze chwilę ich nie zatrzymałem, mielibyśmy chod jedno zdjęcie całej naszej początkowej paczki. Popołudniu korzystamy z darmowych bilecików i wybieramy się do Chamonix. Cel: zwiedzid miasteczko, zrobid zdjęcie osławionym pomnikom zdobywców Mont Blanc i przede wszystkim znaleźd jakiś transport do Genewy na jutro. Chamonix to małe, chod osobliwe miasto, z niespełna 10 000 ludności i ponad 6 000 miejsc noclegowych dla turystów. Odżywa szczególnie w sezonie zimowym. Według serwisu skinfo.pl mamy dostępne aż 64 trasy narciarskie o łącznej długości 113km i najgrubszej pokrywie śniegowej na świecie (do 4 metrów śniegu). Latem też nie brakuje turystów ze względu na drogi turystyczne, punkty widokowe i liczne wyciągi, czynne także latem. W małym autobusie komunikacji miejskiej niemal nie przysnąłem z nudów. Gdy się ocknąłem z zamyślenia, zobaczyłem przystanek Chamonix Center, wysiadamy. Bardzo łatwo trafiamy na główną i najbardziej kolorową uliczkę w miasteczku Ruedu Docteur Paccard. Tak z wyglądu, to coś jak nasze Krupówki w Zakopanem. Jest tutaj cała masa kafejek i co chwilę sklep alpinistyczny, oferujący od ciuchów po wszelki wybór karabinków, czekanów i sprzętu biwakowego. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 50 | S t r o n a Bez trudu i większego błądzenia trafiamy też pod najwyżej prowadzący z wyciągów: Telepherique de I’Aiguilledu Midi, mający swój pierwszy przystanek na Plan de I’Aigiuille (2299m n.p.m.), a koocową stację na szczycie Aiguilledu Midi (3842m n.p.m.). Można stamtąd podziwiad piękną panoramę Alp. Kolejka startuje z wysokości 1030m, w paręnaście minut możemy pokonad różnicę ponad 2,8km w pionie. Niektórych turystów już na tej wysokości boli głowa od niskiej zawartości tlenu. Koszt wyjazdu na górę to 40€ w obie strony. Nieopodal wyciągu znajdujemy mały skwer, a na nim poszukiwane pomniki zdobywców. Historia zdobycia Mont Blanc sięga aż XVIIw., kiedy to ludzie bardziej bali się gór, niż je podziwiali. W Himalajach lokalna ludnośd, każdą wysoką górę okrzykiwała zaraz siedzibą Bogów i w to wierzą do dziś. W zdominowanej przez chrześcijanizm Europie, dogmaty religijne zabraniały wierzyd w takie zabobony. Ludzie poszli więc w inną stronę. Poza jednostkami, wysokie, niezdobyte szczyty były dla ogółu dziełami diabła. W nocy widziano na nich smoki i czarownice, a do zstępujących z gór lodowcowych języków, wzywano okresowo egzorcystów, by te utrzymad w ryzach. Na góry wtedy nikt nie wchodził, bo i po co? Jedyną motywacją, która była stopniowo uznawana przez publikę, to cele naukowe. Każda wyprawa musiała byd odpowiednio wyposażona w termometr, barometr, a w siedemnastym wieku nie każdego było na to stad. Cele sportowe, tak dziś popularne, spotkałyby się wówczas z ostrą krytyką. Jednym z zapalonych badaczy był Horacy-Bénédict de Saussur’e, szwajcarski arystokrata i późniejszy profesor Uniwersytetu w Genewie. Jego głównym zainteresowaniem Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 51 była przyroda, chod uważany był za wszechstronnie wykształconego. Chamonix po raz pierwszy odwiedził w 1760r., zaintrygowany opowieściami Williama Windhamowa i Richarda Pococketa, brytyjskich podróżników odwiedzających alpejskie lodowce. Mimo, iż głównym celem Horacego były badania środowiska przyrodniczego Alp, widok Mont Blanc tak go przejął, że wyznaczył nagrodę dla tego, kto znajdzie drogę na szczyt, lub chociaż będzie próbował. Stał się w ten sposób po części motywatorem do zdobycia góry ,oraz inicjatorem alpinizmu. Sumy nie podał, i może dlatego z wypłaceniem wyznaczonej przez siebie nagrody czekał długo, bo aż 26 lat. 8 sierpnia 1786r. o godzinie 18:23, po 36 godzinach ciężkiej wspinaczki, na szczyt w koocu dotarły dwie osoby. Pierwsi zdobywcy, byli to: przewodnik, hodowca kozic i poszukiwacz kryształów – Jacques Balmat (24lata), oraz naukowiec, doktor Michel Gabriel Paccard(29lat). Wyczyn pierwszych zdobywców, odbił się szerokim echem w całej Europie i stał się inspiracją do zdobywania innych wysokich gór, wzrastała też świadomośd ludzi. Owiane grozą i mitami Alpy, bardzo powoli stawały się celem badao i podbojów. Datę pierwszego zdobycia do dziś uważa się za datę narodzin Alpinizmu. Balmat i Paccard, chod razem pomnika nie mają, bez wątpienia są pionierami. W centrum Chamonix stoją dwa monumenty, oba wzniesione w 1887r. Pierwszy, najbardziej rozsławiony i najczęściej fotografowany z błędnymi podpisami „zdobywcy”, przedstawia samego Balmata, który wskazuje Horacemu drogę na szczyt góry. Horacy nie był pionierem, można napisad, że był inicjatorem i sprawcą całego tego zdobycia, ale na szczycie był dopiero trzecią osobą i to rok później. 3 Sierpnia 1787r. wraz z całą ekspedycją, dokonał drugiego wejścia na Mont Blanc. To była jego pierwsza z wielu wypraw na szczyt, zakooczonych powodzeniem. Miał ze sobą swojego służącego i osiemnastu wynajętych przewodników. Oni pewnie też weszli na szczyt, ale na kartach historii się już nie zapisali. Nie dalej niż 50m widnieje drugi pomnik przedstawiający drugiego pioniera – Paccarda zwróconego w tą samą stronę. To właśnie jego ulica jest jedną z najładniejszych w całym miasteczku. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 52 | S t r o n a Spośród wszystkich wypraw, jeśli nie liczyd całej pomocy, specjalnie wynajętej do zdobycia góry, to w pierwszej dziesiątce zdobywców będzie też Polak. Poeta Antoni Malczewski, zdobył szczyt 4 sierpnia 1818r. (miał wtedy 25lat), również nie sam, ale w towarzystwie jedenastu przewodników (w tym Jacques Balmat). Jego wejście, uznaje się za początek polskiego Alpinizmu. Zastanawiające jest jednak, jak bardzo alpinizm kiedyś różnił się od dzisiejszych czasów. Sprzęt owszem, ewoluował bardzo, ale czy możliwości ludzi też aż tak bardzo się zmieniły? Wielu ludzi wielokrotnie, wraz z przewodnikami, podejmowało próby zdobycia góry – bez powodzenia. Droga pierwszych zdobywców różniła się w zasadzie tylko początkiem trasy od naszej. Dziś tędy wchodzi dziennie setki osób. Faktem jest, że nie było poręczówek, tych „schronisk” i ścieżki w śniegu, ale czy to wtedy było aż tak trudne? Kooczymy chwilę zadumy przy pomniku i idziemy dalej na poszukiwanie centrum informacji turystycznej. Kaśka pyta się o busy do Genewy. Miła pani wręcza nam mapkę i instruuje jak dojśd do okienka sprzedaży biletów SAT. Pół godziny później jesteśmy już na drugim koocu miasta. Za 4 bilety zostawiam w okienku 120€, czyli po 30€ za głowę. Wielki klimatyzowany autokar ma po nas przyjechad jutro o 13:40. Mamy nao czekad pod pocztą w Les Houches. Teraz już mamy wszystko, co trzeba. Korzystając nadal z darmowych biletów komunikacji miejskiej ładujemy się tym razem w kolejkę elektryczną. Nie rozumiem tylko dziwnej, francuskiej praktyki kolejowej i umieszczania linii wysokiego napięcia tuż przy drodze. Uziemienie jest tak jak u nas – przy torach, natomiast nie ma słupów z fazą nad torami. Napięcie 850V mamy w dodatkowej, metalowej rampie, tuż przy torach, na wyciągnięcie ręki. Naprawdę korciło mnie żeby sprawdzid, czy tam faktycznie tyle jest, ale chyba każdy ma takie myśli widząc dziwny, niecodzienny patent. Wystarczy tylko, żeby idący Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 53 pies stanął jedną łapą na tory, a drugą na rampie i będzie się nadawał prosto do chioskiej restauracji. Kolejna dziwna francuska myśl, zaraz po „schroniskach”, której nie mogę pojąd. Przynajmniej tyle dobrze, że znak ostrzegawczy jest w czterech językach, chod angielski jest ostatni. Kolejka po kilku stacjach dowiozła nas na miejsce. Do centrum Les Houches mamy kilkaset metrów. Tylko Kaśki idąc pod górę mają śmieszny chód. Zakwasy po wczorajszym zejściu dały się im mocno we znaki. W naszym ulubionym supermarkecie robimy zakupy, tym razem wybierając w szerokiej gamie półproduktów. Pełno ich na półkach i szkoda, że w Polsce nie ma takiego wyboru. Dostępne jest tutaj od spaghetti, przez pierogi, po lasagne zamkniętą w puszcze i czekającą tylko na podgrzanie i zjedzenie. Przy tym cena nawet na naszą kieszeo jest bardzo przystępna, pomiędzy 1-2€ możemy mied puszkę takiego jedzenia. Przy kolacji na stole stawiam niedopity po wczoraj baniak z winem, ale absolutnie nikt nie podzielił mojego nim zainteresowania, poza dwójką Polaków przy sąsiednim stoliku. Tak poznajemy Marcina i Piotrka, są tutaj z całą wyprawą i realizują projekt 9szczytów.pl. Zdobywanie zaczynają od Mont Blanca, nie udało im się w poprzednim roku, teraz próbują drugi raz. Krzysztof z drugą Kaśką bardzo szybko poszli spad. Ja z pierwszą i Polakami kooczymy baniak, przybłąkaną butelkę wina i puszkę piwa na cztery osoby. Kolejny wieczór kooczy się bardzo miło. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 54 | S t r o n a Dzień 9 – 20 lipca 2010 (wtorek) – Polska, 220m n.p.m. Tego dnia nie mamy już żadnych ambicji na nic. Zbieramy się rano, jak co dzieo, jemy śniadanie na ławeczce powyżej głównej drogi w Les Houches i blisko naszego ulubionego marketu. Potem pakowanie i na dwie godziny wcześniej przenosimy się już na tę samą ławeczkę, co przy śniadaniu. Potem przy piwie oczekiwanie na autobus, który spóźnił się 12 minut, ale w koocu jedziemy prosto do Genewy na lotnisko. Początkowo żałowałem, że nie zarezerwowałem odpowiednio wcześniej busa, również na powrót. Oszczędzilibyśmy w ten sposób 6,5€, ale ostatecznie wielki autokar, którym jechaliśmy był bardziej komfortowy. Nie jechał też tylko prosto do celu, ale przejeżdżał przez inne miejscowości. Omijał autostradę i przejechał prawie całą Genewę, przez co, gdyby towarzyszył nam jeszcze odpowiednio przygotowany pilot z informacją krajoznawczą, to byłoby już jak na wykupionej wycieczce z biura podróży. Tak czy inaczej za 6,5€ więcej, udało nam się zobaczyd prawie całe miasto. Obiad zjadamy na lotnisku. Podczas, gdy mi została ostatnia mała bagietka, kupiona zresztą dziś rano, Kaśka z Krzysztofem wyciągają ostatnie dwie wielkie puszki konserwy, które wszyscy wspólnie zjadamy. Podobno już ostatnie, chod ze swoimi nieograniczonymi zapasami jedzenia, jestem pewien, że mają tam schowane jeszcze trzy następne, ale na czarną godzinę. Gdyby samolot się rozbił i dryfowalibyśmy gdzieś na oceanie (to szczegół, że nie przelatujemy nad żadnym) zaskoczyliby nimi nas wszystkich. Po posiłku, powoli udajemy się na odprawę bagażu i moją ulubioną – bezpieczeostwa. Pokornie zdjąłem wszystko metalowe, nawet zegarek i przeszedłem przez bramkę, jak zwykle nie pisnęła. Już niemal rozkładam ręce do przeszukania, gdy słyszę: „merci”. Jak to? Nie przeszukają mnie? Czy już nie wyglądam na groźnego? Pierwszy raz zostałem tak potraktowany, jak zwykły turysta. Terrorystą jednak nie jestem i bez przygód wsiadamy w ostatni samolot do domu. ■ Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 55 Zakończenie i informacje ogólne Podziękowania Jeśli miałbym ocenid wszystkie swoje wyjazdy, to ten byłby najlepszym z nich, ale tylko dzięki wspaniałym osobom, które mi towarzyszyły podczas całej wyprawy. Na pierwszym miejscu dziękuję Rafałowi i Grześkowi za niesamowitą determinację i sposób, w jaki dostali się na miejsce kombinując, żeby tylko byd z nami. Nie każdy porwałby się na 30 godzinny przejazd autokarem po to, żeby potem przesiąśd się na rower i pedałowad przez dwie przełęcze. Nie chcę liczyd ile kg ładunku mieli ze sobą, ale moje 30kg się chowa przy waszych wyczynach. Dzięki też za niesamowite poczucie humoru, optymizm Rafała i złote myśli Grześka, które bawiły nas wszystkich, szczególnie przy winie. Nic tego nie wyrazi lepiej niż słowa Kaśki: „(…) jak ja się cieszę, że was poznałam. Wy jesteście tacy zakręceni” . Kaśce i Krzysztofowi za bardzo miłe towarzystwo podczas przeprawy lotniczej, za wsparcie i dożywianie podczas wyprawy, oraz wszystkie ciekawe rozmowy. Naprawdę nie wiem, gdzie wy zmieściliście taką ilośd jedzenia, jaką mieliście do ostatniego dnia. Weronice, Kubie i Janowi za wszystkie drobne przysługi, pomoc logistyczną w transporcie butli z gazem i kontakt sms-owy podczas wyprawy. W koocu Kasi z Gdaoska za bardzo miłe towarzystwo i kontakt na długo przed wyprawą. To Ty byłaś pierwszą uczestniczką i to Ty nakierowałaś mnie (i nie tylko), na większośd sprzętu, jaki zakupiłem na wyprawę. Sprawdzone śpiwory Cumulusa, dzięki Tobie kupiło aż trzy osoby, matę Therm-a-rest również. Dziękuję także wszystkim za niesamowitą liczbę maili wymienionych przed wyprawą, oraz trzykrotnie większą ilośd tylko w pierwszym tygodniu po wyprawie . Mam nadzieję, że w podobnym gronie spotkamy się za rok w Kaukazie i na Elbrusie nie skooczymy. Francja czy Włochy? Na pytanie czyj jest szczyt pozornie łatwo odpowiedzied, wystarczy tylko spojrzed na mapę. Co jednak, jeśli spotkamy dwie różne mapy? Takim sposobem w różnych źródłach można spotkad różny przebieg granicy w masywie. Żeby dowiedzied się prawdy, trzeba poczytad trochę historii. Studiując tę długą i zakręconą opowieśd kto co zdobył, oddał, zdradził itd., miałem naprawdę dobrą zabawę, przez ponad dwa tygodnie. Wprawdzie nie konsultowałem tego z żadnym historykiem, ale po przewertowaniu wielkich tomów Historii powszechnej PWN uważam, że jestem blisko prawdy. Nie chcę się tutaj bardzo rozpisywad na tematy historyczne, zacznę więc od roku 1743 - walki o zjednoczenie Włoch i Sabaudii, która właśnie stała się częścią królestwa Sardynii. Małe historyczne paostwo, obejmuje swoimi granicami Alpy Sabaudzkie z masywami Mont Blanc i Vanoise, dolinami rzek: Isère i Arc, oraz jeziorami: Genewskim, Annecy i Bourget. Jest 15 maja 1796r. król Sabaudii – Wiktor Amadeusz III, (który zresztą w tym samym roku abdykował). W zamian za wsparcie w walce o zjednoczenie Włoch, podpisuje w Paryżu Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 56 | S t r o n a traktat pokojowy. Na jego mocy, Sardynia oddaje częśd swoich ziem (terytoria Savoie i Nice) Francji, oraz zapewnia aprowizację. Traktat w swej treści niezbyt dokładnie definiuje granicę, bo przez najwyższe szczyty masywu (w tym również przez Mont Blanc). Granica już teraz dzieli najwyższy szczyt dokładnie po połowie, ale co z innymi szczytami? Jeśli przyjrzymy się wszystkim wzniesieniom na mapie, to nie tak łatwo wykreślid jednoznaczną granicę. Wątpliwości rozwiane zostają dopiero 64 lata później. 24 marca 1860r. pierwszy król zjednoczonych Włoch, Wiktor Emmanuel II oraz cesarz Francuzów, Karol Ludwik Napoleon III Bonaparte, podpisują drugą wersję tego samego traktatu. Tym razem bardziej precyzyjną i mówiącą, że granica ma byd widoczna z włoskiego Courmayeur, oraz z francuskiego Chamonix. Co tym razem z Mont Blanc? Niewiadomo, bo na dobrą sprawę, sam szczyt nie jest widoczny z żadnej z tych miejscowości. Dlatego do ostatecznej ugody demarkacyjnej, niecały rok później – 7 marca 1961r. dołączona zostaje mapa. Ta precyzyjnie wyznacza granice dzielącą na połowę szczyt Mont Blanc, a z kolei Mont Blanc de Courmayeur oddaje całkowicie stronie włoskiej. W sensie demarkacyjnym, w późniejszych historycznych dziejach już nic się ważnego nie wydarzyło, więc opisany traktat zachowuje swoją moc do dziś. Jednak Francuzi zgodnie z pierwszą wersją traktatu, zaczęli cicho rysowad granicę przez pobliski Mont Blanc de Courmayeur (4748 m n.p.m.), a najwyższy szczyt przypisali w całości sobie. Włochy oficjalnie nie zaprotestowały, może dlatego, że Francja była wówczas ważnym sojusznikiem i taki, błędny stan map, utrzymywany jest w niektórych wydawnictwach do dziś. Spotkad możemy więc różne wersje. Mapa, która nam pierwsza wpadła w ręce, austriackiego wydawnictwa KompassKarten jest błędna (2 na rysunku), tak jak cały szereg podobnych, starszych map innych wydawnictw (mapa 1). Podobno w niektórych nowych mapach francusko-włoskiego wydawnictwa IGN9 granica w okolicach szczytu znika, pozostawiając kwestię przynależności wierzchołka całkiem niejasną. Tylko w aktualnych, satelitarnych mapach Google, granica przebiega już poprawnie (mapa 3 na rysunku). 9 Institute Geographique Nationale – Narodowy Instytut Wydawniczy. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 57 Znając historię, wiemy, która wersja granicy jest poprawna i możemy śmiało powiedzied, że stojąc na szczycie, stoimy jedną nogą we Francji, drugą we Włoszech. Wysokość Mont Blanc i przynależność do korony Ziemi Wysokośd szczytu, jak niemal każdej góry, jest różna w zależności od źródła i w tym przypadku w dużej mierze zależy od wahao klimatycznych, daty, oraz metody pomiaru. Faktyczna wysokośd według geologów jest szacowana na 4787m n.p.m., a brakujące 23m do nam znanej wysokości, to grubośd pokrywy śnieżno-lodowej. Wiele poważnych źródeł podaje różne wartości i wszystkie są prawdziwe. Zależy to głównie od daty publikacji i tak w 2003r. oficjalnie zmierzona wysokośd, to 4808,45m. Dwa lata później przybyło górze 30cm, a już w 2007r. przez intensywne opady śniegu, wysokośd wzrosła o ponad dwa metry, co dało jej 4810,90m. Ostatni oficjalny pomiar przeprowadzany, nieanalogową (ciśnieniową i mniej dokładną) metodą, ale za pomocą profesjonalnej nawigacji satelitarnej GPS, dwa lata temu (2008r.), to 4810,45m n.p.m. Moje pomiary, podczas wyprawy z użyciem amatorskiego systemu GPS z bardzo szybkiego wyliczenia wskazały 4827m., a metodą ciśnieniową niekalibrowanym altimetrem: 4788m. Ten ostatni wynik obarczony jest jednak największym błędem, bo tutaj powinienem znad ciśnienie panujące w tym samym czasie (i najlepiej w tym samym miejscu) na poziomie morza, aby to dokładnie wyliczyd. Samo ciśnienie też jest zmienne w zależności od prędkości wiatru na szczycie, różnej na danej wysokości temperatury i wielu jeszcze czynników. Dlatego pomiary analogowe, jako najmniej dokładne, nie są już wykonywane. Bardzo precyzyjne wskazania wykonuje się profesjonalnymi geodezyjnymi urządzeniami GPS. Niestety równowartośd takiej zabawki, to koszt naprawdę dobrego samochodu. Oczywiście metod pomiaru wysokości jest wiele i żadna nie jest w 100% dokładna. Wielu uczonych się spiera, która jest lepsza i wprowadza mniejszy błąd. Spór ma rozwiązad NASA, wysyłając satelitę zdolną do dokładnych pomiarów wysokości wzniesieo na naszej planecie z uwzględnieniem średniego poziomu morza. Niezależnie od przypływów i odpływów. Póki co, jeszcze tego nie zrobiła, a naukowcem też nie jestem, aby spierad się o parę metrów, więc przyjmuję wysokośd 4810m. Pomimo śniegu i lodu, góra sama w sobie cały czas rośnie. Wypiętrzanie stosunkowo młodego masywu Alp, zapoczątkowane w okresie orogenezy alpejskiej, trwa nadal i średnio przyjmuje się przyrost od 2 do 3 mm rocznie. Jeśli to tempo wzrostu w pionie się utrzyma, a Himalaje przestałyby się wypiętrzad, to za półtora miliona lat najwyższy punkt Ziemi zmieni lokację z Azji do Europy. Obecnie wierzchołek jest najwyższym szczytem Alp10, oraz geograficznie, najwyższym szczytem Europy i tym samym jest zaliczany do korny Ziemi. Chod tutaj zdania też są podzielone. Najwięcej zamieszania wywołał jeden ze zdobywców korony Ziemi – Reinhold Messner. Podważył on europejski Mont Blanc i zastąpił go najwyższym szczytem Kaukazu, czyli Elbrusem (5642m n.p.m.). Ponadto, wprowadził na listę PuncakJaya 10 Dokładniej i geograficznie najwyższy szczyt Alp Graickich, będących częścią Alp Zachodnich, turystycznie rejon AlpesduNord. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 58 | S t r o n a (4884m n.p.m.), jako najwyższy szczyt całej Australii i Oceanii, zamiast przyjętej dotychczas góry Kościuszki (2228m n.p.m.), samego tylko kontynentu australijskiego. Tutaj oczywiście można dyskutowad, czy powinien byd on na liście czy nie. Fanów „za”, można znaleźd tyle samo, co „przeciw”, a dyskusja na ten temat raczej nie ma sensu, bo obie grupy mają inne założenia. Jako, że Messner był znakomitym wspinaczem i swoimi wyczynami zyskał sobie wielki szacunek, to szerokie grono alpinistów, idąc w jego ślady, uważa Elbrus za reprezentanta Europy. Czy Mont Blanc jest więc w koronie Ziemi? Granica południowo – wschodnia naszego europejskiego kontynentu, czyli linia podziału między Morzem Czarnym a Kaspijskim, budzi od dawna kontrowersje. Encyklopedycznie jest kilka wersji. Osobiście jednak za słuszniejszą, przyjmuję granicę wyznaczoną przez Międzynarodową Unię Geograficzną. Nie przez jednego człowieka, który mimo, iż wiele osiągnął, koniecznie chciał byd pierwszą osobą, która zdobyła Koronę Ziemi wymyślając własną. Funkcjonują więc równolegle dwie listy: według Messnera oraz geograficzna. Obecnie każdy szanujący się wspinacz, marzący o zdobyciu Korony Ziemi, musi dla pewności zaliczyd obydwa wymienione szczyty. Tak, aby żadna z grup: zwolenników Messnera i geografów, nie zakwestionowała jego wyczynu. Tym samym kontynentów mamy siedem, a szczytów do zaliczenia – dziewięd. Mont Blanc otwiera moją listę. Ekwipunek i ceny Poniżej najważniejsza częśd ekwipunku, jakiego używałem, wraz z przybliżonymi cenami. Częśd ekwipunku miałem już dużo wcześniej, częśd została zakupiona specjalnie na tę wyprawę. Tutaj muszę napomnied, że na Mont Blanc nie trzeba tak dobrych rzeczy i można kupid dużo taosze. Ja wybierałem najwyższą półkę i sprawdzone produkty z myślą o przyszłości, i trudniejszych wyprawach, bez zwracania uwagi na cenę. Zimowy namiot ekspedycyjny, typu geodezyjnego – Bergson Northwind 2. Ze względu na geodezyjną konstrukcję, wytrzymałośd, oraz bardzo dobre referencje zimowych wypraw na K2 i Makalu. Tutaj muszę podziękowad mojej mamie, która mimo, iż moich wypraw nie popiera, to została sponsorem tego nietaniego wynalazku (1000zł). Puchowy śpiwór Cumulus Alaska 1100. Razem z Kaśką przeprowadziliśmy bardzo dobre rozeznanie śpiworów zimowych i najlepszy stosunek cena – jakośd, ma właśnie Cumulus. Tani nie jest, ale dorównuje śpiworom za dwukrotnie wyższą cenę, mając przy tym najlepszą jakośd puchu spośród wszystkich producentów (93/7, 680 cuin). Wykonany z pertexu i również rekomendowany przez zimowe wyprawy na ośmiotysięczniki, śpiwór naprawdę najwyższej klasy (1000zł). Cztero-sezonowa, samo pompująca mata Therm-a-rest limitowanego modelu Expedition. Niestety trudno dostępna i ogólnie bardzo droga jak na matę, ale marka ma niemal najlepszą renomę wśród producentów mat i najmniejszy ciężar w stosunku do izolacji termicznej. Na lodowcu sprawdziła się wzorowo (300zł). Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 59 Czołówka Petzl Tikka XP2, ze względu na najlepszy stosunek ceny do jakości wśród czołówek. Ogólnie sprzęt świecący Petzla, nie należy do tanich i często jest przereklamowany, jednak ten model czołówki naprawdę warto kupid. Uwaga natomiast na klasę wodoodporności, według Petzla jest to IPX-4, ale nijak ma się to do normy IEC 529. O ile elektronika jest dobrze zabezpieczona, tak woda bardzo łatwo i bez problemu zalewa baterie. Jak dla mnie IPX-0 (150zł). Raki koszykowe Climbing Technology model Nuptse, za najlepszy stosunek jakości do ceny, jakim ogólnie cieszy się marka CT (300zł). Z drobnego sprzętu alpinistycznego: Uprząż wspinaczkowa Mammut focus, 50m liny dynamicznej BEAL Edlinger II, Karabinki HMS oraz owalne Black Diamond i Singing Rock. Croll Petzla, Kubek VC Pro Wild Country. Ze sprzętu trekkingowego: kije Fizan Prestige, okulary lodowcowe UV Arctica S-136, koszulki termo aktywne Kalenji, Spodnie z Gore-texuThe North Face, Kurtka i polar Hi Mountain, itd. (~1700zł). Całośd ledwo pomieścił znakomity plecak Campus Columbus 55l wybrany ze względu na dobrą jakośd i największą ilośd przydatnych kieszonek oraz pasków na zewnątrz, bardzo praktyczne wynalazki (250zł). Sprzęt pomiarowy W czasach pierwszych zdobywców, niepoważnym było wyjście na szczyt bez barometru czy termometru. Nie były wtedy akceptowane inne powody, niż naukowe. Tak jak pierwsi badacze, w wielu miejscach swojej relacji podaję prędkośd wiatru, temperaturę i ciśnienie atmosferyczne. Są to bardziej, lub mniej dokładne pomiary, gdyż nie jest to profesjonalny sprzęt. Wyniki obarczone są jednak z moich obserwacji bardzo niedużym błędem. Do kolejnych pomiarów używane były: Pomiar prędkości wiatru, temperatury rzeczywistej oraz wyliczenia temperatury odczuwalnej na podstawie indeksu meteorologicznego Wind Chill, dokonywał aerometr JDC Skywatch Xplorer 2. Urządzenie renomowanego producenta stacji pogodowych i uważane za bardzo dokładne w tego typu pomiarach. Sprawdziło się znakomicie w trudnych warunkach. Przewidywaniem pogody według tendencji barometrycznych, oraz mierzeniem ciśnienia atmosferycznego zajmował się komputer trekkingowy SUUNTO Core w wersji Black Yellow. Jako barometr był bardzo precyzyjny i wyznaczał ciśnienie z dokładnością do jednego hPa, a ewentualna rozbieżnośd z profesjonalnymi stacjami meteorologicznymi była kwestią zaokrągleo. Na podstawie tabel ISA (International Standard Atmosphere), wyznaczał też wysokośd w relacji do panującego ciśnienia. Po wcześniejszym skalibrowaniu (gdyż ciśnienie ulega zmianom w zależności od pogody), dokonywał takich pomiarów bardzo precyzyjnie z dokładnością do jednego metra. Ogólnie jest to najlepszy zegarek trekkingowy, jaki kiedykolwiek miałem w ręce. Bardziej dokładny, cyfrowy pomiar wysokości nad poziom morza, oraz współrzędne geograficzne w siatce WGS-84, określane były palmtopem z wbudowanym GPSem: Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 60 | S t r o n a MIO DigiWalker P560 z układem nawigacyjnym SirfStar III. Palmtop pracuje pod kontrolą systemu MS Windows 6.0. Aplikacja używana do określania położenia to VisualGPSce w wersji 1.00.3. Położenie z satelity jest dla mnie bardziej wiarygodne, dlatego podawane w relacji pomiary wysokości n.p.m. podawałem z GPS. Tam, gdzie było to możliwe starałem się poczekad na obliczenie pozycji z satelit nisko nad widnokręgiem. Ma to znaczenie o tyle, że tylko wtedy wyliczona wysokośd n.p.m. jest dośd dokładna, w granicach do kilku metrów pomyłki. W innym przypadku, gdy dostępny był sygnał z satelit wysoko na widnokręgu, lub nie było czasu na dokładniejszy, dłuższy pomiar, błąd pomiarowy wynosi nawet kilkadziesiąt metrów. Zestawienie pomiarów z wyprawy i komentarz Częśd ściśle techniczna. Tabela zawiera pomiary z różnych miejsc podczas wyprawy. Koordynaty GPS, podobnie jak wysokośd nad poziomem morza podane w poniższym zestawieniu, są danymi z miejsca rozbicia obozu. Będą różnid się nieco od podawanych w Internecie dla schronisk, ale nie więcej niż kilkadziesiąt metrów. Ciśnienie jest wartością bezwzględną, właściwą dla danej wysokości. Prędkośd wiatru jest zaokrągloną średnią mierzoną w danej jednostce czasu i podobnie tak, jak temperatura, jest mierzona wieczorem po dotarciu i rozbiciu obozu w danym miejscu, przeważnie około 19-20. W ciągu dnia te pomiary będą wyższe, nocą niższe. Wyjątkiem są miejsca przechodnie jak Vallot, czy szczyt Mont Blanc. W koocu czas przejścia, jest czasem dojścia do miejsca z poprzedniego punktu, w jakim my zmieścimy się na danym odcinku, ale z dośd długimi przerwami. W zasadzie czasem tych przerw było tyle, co chodzenia, więc sprawna ekipa nastawiona na szybkośd, może taki odcinek spokojnie pokonad znacznie szybciej. Data Miejsce [yyyy.mm.dd] Współrzędne GPS Wysokość ∆ wysokości Ciśnienie Wiatr Temperatura Czas *Lat/Lon ddd°mm. [m n.p.m.] [m n.p.m.] [hPa] [km/h] [०C] [h:mm] mmmm'] WGS-84 2010.07.11 Kraków ---/--- 214 --- 1016 7 26,3 --- 2010.07.12 Warszawa ---/--- 102 -112 1014 0 26,6 3:20 2010.07.13 Geneva ---/--- 375 273 1010 0 31,4 2:40 2010.07.13 2010.07.14 2010.07.15 2010.07.15 2010.07.16 Les Houches Le Nid D`Aigle Baraque Forestie re Tete Rousse Aigdu Gouter 2010.07.17 Vallot 2010.07.17 Mont Blanc Summit N45ᴼ53,5032 E6ᴼ47,2776 N45ᴼ51,3438 E6ᴼ47,9444 972 597 921 0 27,4 1:15 2401 1429 766 3 18,9 7:00 N45ᴼ51.8048 E6ᴼ48.5491 2789 730 0 14,1 1:30 N45ᴼ51,3226 E6ᴼ49,1309 N45ᴼ51,1282 E6ᴼ49,8494 N45ᴼ50,3447 E6ᴼ51,1246 N45ᴼ49,9587 E6ᴼ51,8961 388 3180 391 699 4 9,2 2:30 3845 665 647 8 4,8 4:00 4373 528 602 30 3 2:50 4810 437 571 80 -1 (-12) 3:30 Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 61 Temperatura w nawiasie, to indeks Wind Chill. Za autorów naukowego terminu uznaje się Paula Siplea i Charlesa Passela. W latach 40 ubiegłego stulecia badali oni na Antarktydzie procesy dynamiki zamarzania wody. Okazało się, iż czas, po jakim woda zamarzała, był różny i zależał od jej początkowej temperatury, temperatury otoczenia, oraz prędkości wiatru. Od tego czasu powstał cały szereg modeli, które opisują zależnośd między temperaturą nominalną, oraz szybkością wiatru. Jako wytłumaczenie opisywanego zjawiska, uznaje się teorię istnienia cienkiej warstwy na naszej skórze, działającej jak izolator. Warstwa ta w warunkach silnego wiatru, nie spełnia dostatecznie swej funkcji. Stąd podczas wiatru na odsłoniętych fragmentach naszego ciała, odczuwamy chłód dużo intensywniejszy niż powinniśmy, kierując się jedynie wskazaniem na termometrze. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 62 | S t r o n a Informacje praktyczne Finanse i wydatki Koszt wyprawy przerósł prawie trzykrotnie moje wstępne założenia, ale głównie dlatego, że miałem sporo ekwipunku do odświeżenia (nowy śpiwór, mata, profesjonalny namiot). Orientacyjny koszt takich zabawek podałem w dziale z ekwipunkiem. Z kosztów stałych pewnym jest logistyka. Na nią trzeba przyjąd około 500zł bez względu na środek transportu. Samolot z wyprzedzeniem jest niewiele taoszy niż autokar, a jadąc samochodem koszt paliwa na 2-3 osoby też będzie porównywalny. Trzeba też zabrad trochę euro na wydatki na miejscu. Ja wydałem 50€ na dojazd z lotniska i z powrotem, oraz 90€ na inne wydatki bez szczególnego oszczędzania na wszystko. Większośd pochłonęło oczywiście jedzenie już po zejściu na dół. To bardzo niewielkie koszty. W Internecie lub czasopismach górskich można znaleźd oferty wyjazdu na Białą Górę z przewodnikiem. Oferty wahają się w granicach 2000zł, przy czym biuro pokrywa jedynie koszt logistyki i ubezpieczenia. Sprzęt i prowiant trzeba mied nadal swój. Zaznaczają też, że trzeba zabrad ze sobą co najmniej 500€ na własne wydatki. Oferty takich biur mnie naprawdę bawią i nawet za darmo nie skorzystałbym z takich usług, gdyż wolę sam wyjazd zaplanowad, mied elastyczny plan i byd sobie samemu panem. Trudności techniczne i drogi na szczyt Dróg na szczyt jest kilka i wszystkie swój początek mają w miejscowościach otaczających masyw. Można tak jak my, wyruszyd z Les Houches. Wejśd lub wjechad kolejką gondolową na Bellevue i przesiąśd się na Tramway du Mont Blanc. Jeśli postawimy tylko na tramwaj to wyruszamy z St-Gervaisles-Bains gdzie linia ma swój początek (niedaleko Les Houches). Koocowa stacja linii to Nid D’Aigle. Jeśli nie tramwajem, to możemy dojśd do niej piechotą przez wzgórze Mont Lachat, albo jedną ze ścieżek okrążających to wzgórze, lub najprościej – wzdłuż torów kolejki. Droga ta zwana jest Aiguille Du Gouter i niezależnie od wariantu początkowego, w dalszej partii prowadzi przez schronisko Tete Rousse, Gouter, granią Bosses na sam szczyt. Początkowo chciałem wchodzid bardzo popularną ale mniej uczęszczaną drogą, jaką jest Ref du Midi prowadząca ze szczytu Aiguille du Midi (igła południa), schronisko Cosmiques, ewentualnym trawersem przez Mont Blanc du Tacul i Mont Maudit. Na igłę można wjechad kolejką lub wejśd z Chamonix okrążając cały masyw Aiguilles du Chamonix drogą przez schroniska d’Envers des Aiguilles oraz Refuge du Requin. Te dwie trasy to w zasadzie jedyne drogi wejścia na szczyt, przy czym w zależności od programu i wariantu, spotykane są różne kombinacje początkowych odcinków i skrótów, występujące pod różnymi nazwami dróg. Nawet włoska droga zwana papieską, prowadząca przez schronisko Miage, wchodzi na Dome du Gouter i dalej łączy się ze ścieżką, którą my weszliśmy. Koocowe odcinki wszystkich dróg, pozostają wciąż te same. Wiem, że czytanie Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży S t r o n a | 63 takich dziwnych nazw, jak można tam wejśd, nie daje absolutnie żadnego poglądu, więc załączam fragment mapy z zaznaczoną drogą naszego przejścia. Jeśli chodzi o trudności, to są bardzo umiarkowane. Droga papieska jest znacznie dłuższa pod względem chodzenia, ale trudnośd ma podobną. Każda ścieżka wymaga posiadania dobrego sprzętu, raki i podobny zimowy sprzęt jest niezbędny. W zasadzie nie wyobrażam sobie też tego podejścia bez liny i uprzęży. Każdy uczestnik powinien byd też odpowiednio przeszkolony w podstawowym zakresie. Trudności typowo wspinaczkowe występują na minimalnym poziomie. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży 64 | S t r o n a Logistyka Niezależnie którą drogą wyruszamy, musimy się dostad do jednej z miejscowości przy masywie Mont Blanc. Od strony Włoskiej jest to Courmayeur, od francuskiej – Chamonix lub jedna z mniejszych pobliskich miejscowości. Najwygodniejszym wariantem jest dojazd własnym samochodem. Przy wyjeździe z Krakowa, trasa w jedną stronę to około 1500km. Wszelkie GPSy wyznaczają drogę przez Niemcy ze względu na bezpłatne i szybkie autostrady. Trasa przez Czechy, mimo iż niewiele krótsza zajmie nam więcej czasu. Koszt oczywiście zależy od samochodu i cen benzyny. Im większy samochód, więcej ładunku, więcej ludzi – koszty mniejsze. Niedogodnością jest tylko czas dojazdu. Droga zajmie nam dobre 20 godzin i o ile lubię prowadzid tak perspektywa spędzenia w samochodzie prawie doby, spowodowała że postawiłem na wariant szybszy – drogą lotniczą. Samolotem najlepiej jest dostad się do Genewy. Szwajcaria, mimo iż nie jest członkiem UE, jest w strefie Shengen. Przekroczenia granicy nawet nie zauważymy. Najkorzystniejsze połączenia możemy wyszukad jedną z wyszukiwarek Internetowych. Ja korzystałem z e-sky.pl, równie dobrym portalem jest lataj.pl. Na tych stronach możemy nie tylko wyszukad połączenia, ale też kupid bilet. Pośrednictwo oczywiście kosztuje, ale nie więcej niż 10-100zł (zależy od ceny biletu) i często bilety możemy kupid u nich taniej niż bezpośrednio w linii lotniczej. Skorzystaliśmy z naszych, polskich linii lotniczych LOT. W tym przypadku cena na portalu była taka sama jak na stronie LOTu, więc kupiliśmy bilety bezpośrednio. Pozostaje transport z Genewy na miejsce startu. Najtaoszym, ale też najbardziej czasochłonnym połączeniem jest pociąg. Niestety nie ma bezpośredniego transferu i trzeba się przesiadad gdzieś po drodze (chyba nawet dwa razy), więc zrezygnowaliśmy z tej opcji już na wstępie. Pozostają autobusy i naprawdę szeroki wybór wszelkich busów. Wraz z napływem turystów, powstała cała masa przewoźników oferujących transport z możliwością rezerwacji miejsc wcześniej, przez stronę internetową. Firmy takie jak Izibus (www.izibus.com), Alpinetransfers4u (www.alpinetransfers4u.com), Chemexpress (www.chemexpress.com), Cham-van (www.cham-van.com), oraz wiele innych, oferują przejazd bezpośrednio z lotniska do wybranego hotelu. Jeśli hotelu nie mamy, znajdą nam coś zanim jeszcze dojedziemy na miejsce. My spośród konkurencji wybraliśmy firmę AlpyBus (www.alpybus.com), na tle konkurencji wyróżniła się ceną i obsługą. Specjalnie dla nas, nieco przesunęli godzinę odjazdu busa w stosunku do grafiku, żebyśmy zdążyli wysiąśd z samolotu i zabrad bagaże. Cena przy 4 osobach z wcześniejszą rezerwacją kosztowała nas 23,5€ za jeden bilet, a jeśli bylibyśmy w grupie co najmniej 6 osobowej, to cena schodzi nawet do 19,5€. Bilety trzeba rezerwowad, co najmniej na 4 dni przed odjazdem, inaczej (również na miejscu) kosztują 6€ drożej. To i tak dużo w przeliczeniu na polskie złotówki, ale tutaj zwykły kursowy autobus z Chamonix do sąsiedniego Courmayeur we Włoszech kosztuje 12€, a te dwa kurorty dzieli od 1903r. tylko 12km tunel, biegnący pod całym masywem Mont Blanc. Z dachu Europy – Mont Blanc, Dziennik podróży Adres do korespondencji: [email protected] Przeczytaj także: Himalaje Nepalu Drogą do Everest Base Camp (2009) http://www.share.wiktor.boo.pl/Himalaje_EBC.zip Trwają prace nad: Zielone światło Czarnobyla – druga wyprawa do strefy zero (2010 lub 2011) W odległych planach, mogących się zmienić (czyt. poszukiwany sponsor na ): Kaukaz, Elbrus i kontenery po paliwie rakietowym (2011) Każdy ma swoje Kilimanjaro – z Kenii do Tanzanii (2012) Śladami gringo, czerwonych twarzy i zaginionych cywilizacji Ameryki Południowej (2013) Szukaj wkrótce w Internecie lub zapytaj autora Tutaj jest miejsce na Twoją reklamę! Już dziś zostao sponsorem lub patronem medialnym kolejnej wyprawy! Pobierz ofertę dla sponsora http://www.share.wiktor.boo.pl/sponsor.pdf Oferta – wersja 2.3 Elbrus (ros. Эльбрус) położony jest w zachodniej części głównego łaocucha Kaukazu, na terenie republiki Kabardzko-Bałkarskiej, 11km od granicy Rosji z Gruzją. Szczyt ma dwa wierzchołki – zachodni i wschodni oddalone od siebie o około 3km, z różnicą wypiętrzenia zaledwie 21m. Zachodni wierzchołek, zdobyty po raz pierwszy w 1874r. z wysokością 5642m n.p.m. stanowi najwyższy szczyt całego Kaukazu, Rosji oraz Europy (według Messnera). Jako najwyższy, zaliczany jest do Korony Ziemi, widniejąc na liście siedmiu (konkretnie dziewięciu), najwyższych szczytów wszystkich kontynentów. Według Reinholda Messnera i jego zwolenników jest reprezentantem Europy, jednak według unii geograficznej leży już poza jej granicami, a reprezentantem naszego kontynentu jest Mont Blanc – 4810m n.p.m. Żeby poszczycid się zdobyciem najwyższego szczytu Europy, trzeba dla pewności zaliczyd obydwie góry. Mont Blanc już zdobyliśmy, teraz celem naszej wyprawy jest Elbrus. Chcielibyśmy zaproponowad paostwu współpracę polegającą na wsparciu naszej najbliższej wyprawy. Nasza współpraca może mied korzyści dla obu stron. Przede wszystkim jest to znakomita i stosunkowo tania forma reklamy w środowisku górskim, podróżniczym i ogólnospołecznym. Nasze podróże staramy się bardzo dokładnie dokumentowad, fotograficznie w formie internetowych galerii, oraz pisemnie w postaci dzienników publikowanych w Internecie. W relacji staramy się umieszczad nie tylko nasze przeżycia, ale często praktyczne uwagi, rekomendując również sprzęt używany na wyprawie. Nasz sponsor może liczyd na: Publikację materiałów promocyjnych, logo oraz podziękowao w naszym dzienniku i relacji. Testy jego produktów w ekstremalnych warunkach i publikację pozytywnych opinii, nie tylko w naszym dzienniku. Zamieszczenie logo w pokazach slajdów i na zdjęciach z wyprawy. Zdjęcia z banerem sponsora oraz inne materiały z wyprawy. Dodatkowo możemy zaoferowad powierzchnię ubrao i plecaków na naszywki reklamowe, oraz wszelkie inne formy reklamowe do uzgodnienia. Dotychczas prezentowaliśmy swoje wyprawy w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów, klubie podróżników Śródziemie oraz na antenie Radia17 i Radia Plus. W związku z dużymi kosztami całej wyprawy, będziemy Paostwu wdzięczni za każdą pomoc, finansową i materialną. Będziemy zadowoleni sponsoringiem zarówno części kosztów, jak również drobnymi gadżetami, ubraniami, czy sprzętem przydatnym na wyprawie. Liczy się każda pomoc, nawet najmniejsza. Zainteresowanych wsparciem naszego przedsięwzięcia, prosimy o kontakt e-mailowy pod adresem [email protected] lub odwiedzenie naszej strony internetowej pod adresem: www.elbrusexpedition.pl gdzie przeczytad można wszystkie szczegóły naszej przyszłej wyprawy. Kim jesteśmy? W skrócie …jesteśmy grupą młodych, ambitnych ludzi, kochających góry i wyprawy. W większości poznaliśmy się przez Internet i mimo, iż dzieli nas długośd całej Polski, staramy się często spotykad na różnych wyjazdach. Wiktor Kaśka Rafał Marcin Grzegorz Kaśka Kraków Podróżnik, fotoamator, licencjonowany pilot i przewodnik wycieczek. Absolwent kursu wspinaczki skalnej oraz taternictwa jaskiniowego. Członek Klubu Wysokogórskiego Kraków. Na co dzieo informatyk pracujący za biurkiem. W swej karierze odwiedził wiele pasm górskich, między innymi Himalaje i Alpy. Gdaosk Z wykształcenia informatyk i ekonomista, obecnie pracuje w bankowości. Mimo, iż do gór musi przejechad całą Polskę, często je odwiedza. Poza polskimi górami odwiedziła między innymi Atlas wysoki gdzie zdobyła najwyższy szczyt pasma. Doświadczona globtroterka z praktyką wspinaczkową. Starogard Gdaoski Licencjonowany taternik jaskiniowy i Prezes Starogardzkiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego. Od młodości zapalony grotołaz i miłośnik gór, nie tylko Tatr. W swej karierze odwiedził między innymi rumuoskie Munţii Făgăraş, Munţii Retezat, Tatry słowackie a ostatnio nawet Himalaje i Alpy. Starogard Gdaoski Prywatny przedsiębiorca, taternik jaskiniowy, od młodości wspina się po górach i jaskiniach, na co kiedyś przeznaczał wszystkie zarobione przez siebie pieniądze. Dobrze zna Tatry jak i Himalaje. Obecnie prowadzi własną firmę zajmującą się pracami wysokościowymi. Starogard Gdaoski Towarzyszy Marcinowi i Rafałowi od początku eksploracji jaskio, gdzie zdobył doświadczenie i bardzo dobre obeznanie z technikami linowymi. Od kilku lat aktywnie chodzi po górach, porwie się na każdy, nie ważne jak odważny plan. Kraków Przyszły filolog szwedzki zakochany w Skandynawii. Chodzi po górach od 6 roku życia, na początku wnoszona na barana, potem o własnych siłach. Na razie Beskidy i Tatry, ze szczególnym umiłowaniem Bieszczad i Beskidu Sądeckiego. Była też w górach skandynawskich: Szwecja – Vindelfjaellen oraz norweskich Hardangervidda. Nasze dotychczasowe publikacje to „Himalaje Nepalu Drogą do Everest Base Camp”, oraz „Z dachu Europy – Mont Blanc”. Relacje pisane są w formie e-książek, natomiast w Internecie publikujemy wersję skróconą z linkiem do kompletnej relacji. Tekst cieszy się dużą popularnością i bardzo dobrą opinią (pierwsze miejsce w konkursie wydawnictwa Bezdroża). W każdej wersji z przyszłych relacji możemy podziękowad ewentualnym sponsorom, w ten sposób promując ich wizerunek na wielu portalach, oraz u naszych patronów medialnych. Ostatnia relacja ze zdobywania najwyższego szczytu zjednoczonej Europy, ukazała się między innymi w portalach: Dziennik w pełnej wersji można pobrad pod adresem: http://www.share.wiktor.boo.pl/Alpy_MB.zip Tabela zmian wysokości - Wyprawa na Mont Blanc 2010 Dzień 1 2 2 2 3 4 4 5 6 6 6 7 8 9 9 9 Miejsce Kraków Warszawa Genewa Les Houches Nid D`Aigle Forestiere Tette Rouse Aiguille Du Gouter Vallot Mont Blanc Aiguille Du Gouter Les Houches Chamonix Genewa Warszawa Kraków m n.p.m. ∆ wysokości 214 102 375 972 2401 2789 3180 3845 4373 4810 3845 972 1030 375 102 214 0 -112 273 597 1429 388 391 665 528 437 -965 -2873 58 -655 -273 112 4810 5000 4373 4500 3845 Wysokośd m n.p.m. 4000 3500 3845 3180 2789 3000 2401 2500 2000 1500 972 972 1030 1000 500 0 214 375 102 375 102 214