Rok 17, Nr 1-6, 2010 Rok 17, Nr 1-2-3, 2010

Transkrypt

Rok 17, Nr 1-6, 2010 Rok 17, Nr 1-2-3, 2010
Pismo
non profit ISSN 1234-8910
Rok 17, Nr 1-6,
1-2-3,
2010
2010
Http://galeria.wrzesnia.pl/galeria/d/2476-3/1+001.jpg i http://www.bogatynia.pl/var/plain_site/storage/images/media/image/bogatynia/aktualnosci/2010/04/ksiega-kondolencyjna/28500-1-pol-PL/Ksiega-Kondolencyjna.jpg
Redakcja Nowego Przegl¹du Wszechpolskiego
z g³êbokim smutkiem powiadamia,
¿e w dniu 13.05.2010r.
Zasn¹³ w Panu mec. Jan Nowik
Redaktor Naczelny
Miesiêcznika Spo³eczno-Kulturalnego Nad Odr¹
i Wydawca
Nowego Przegl¹du Wszechpolskiego
Spoczywaj w Pokoju!
Fot. arch.
,,Katyñ”
Tej nocy zg³adzono Wolnoœæ
W katyñskim lesie...
Zdradzieckim strza³em w czaszkê
Pokwitowano Wrzesieñ.
Zwi¹zano do ty³u rêce,
By w obecnoœci kata
Nie mog³a ich wznieœæ b³agalnie
Do Boga i do œwiata.
Zakneblowano usta,
By w tej katyñskiej nocy
Nie mog³a b³agaæ o litoœæ,
Ni wezwaæ znik¹d pomocy.
W podartym jenieckim p³aszczu
Martw¹ do rowu zepchniêto
I zasypano ziemi¹
Krwi¹ na wskroœ przesi¹kniêt¹.
By zmartwychwstaæ nie mog³a,
Ni daæ znaku o sobie
I na zawsze zosta³a
W leœnym katyñskim grobie.
Pod œmiertelnym ca³unem
Zwiêd³ych katyñskich liœci,
By nikt siê nie doszuka³,
By nikt siê nie domyœli³
Tej samotnej mogi³y,
Tych prochów i tych koœci –
Œwiadectwa najwiêkszej hañby
I najwiêkszej pod³oœci. (...)
(...)I tylko p a m i ê æ zosta³a
Po tej katyñskiej nocy...
Pamiêæ n i e d a ³ a siê zg³adziæ,
Nie chcia³a ulec przemocy
I wo³a o s p r a w i e d l i w o œ æ
I p r a w d ê po œwiecie niesie –
Prawdê o jeñców tysi¹cach
Zg³adzonych w katyñskim lesie.
Marian Hemar
Http://www.powiat.elblag.pl/admin/upload_img/Image/przyroda.JPG
Trwamy dalej!
Drodzy czytelnicy i przyjaciele!
Oddajemy do Waszych rąk pierwszy tegoroczny numer Nowego Przeglądu Wszechpolskiego. Wyrażamy przy tym szczere wyrazy ubolewania, iż czynimy to z tak dużą zwłoką. Jedynym i wyłącznym jej
powodem są daleko idące perturbacje organizacyjne, które dotykały nasze pismo już od dłuższego czasu,
a które w sposób szczególny nasiliły się od połowy ub. roku. Wtedy to nastąpiło gwałtowne pogorszenie się
stanu zdrowia dotychczasowego wydawcy NPW. p. mec. Jana Nowika, co, na domiar złego, zbiegło się z
poważnymi problemami finansowymi wydawnictwa Ornowia. Na ten stan rzeczy nie miała żadnego wpływu ani redakcja, która od samego początku istnienia NPWa, podobnie jak i publikujący w nim autorzy,
pracuje bezinteresownie, ani sam właściciel pisma, którym jest od lat nieodmiennie Przymierze LudowoNarodowe. Problemy te nie były też w najmniejszej mierze skutkiem złej woli p. Nowika, ale wyłącznie
rezultatem splotu różnych trudności natury obiektywnej, które dotknęły jego wydawnictwo. Wszystkie te
nieszczęśliwe uwarunkowania były powodem tak daleko idących opóźnień w ukazywaniu się numerów
zeszłorocznych NPW i rzutują negatywnie na jego kondycję aż do dnia dzisiejszego. Mec. Nowik, pomimo
swej niezwykle trudnej sytuacji zdrowotnej i finansowej, zdołał jednak, pracując z niezwykłą determinacją i
poświeceniem, wydać całość numerów za ub. rok, za co należą mu się z naszej strony ogromne wyrazy
wdzieczności. Na tym etapie jednak możliwości wydawnictwa Ornowia ostatecznie się wyczerpały i weszło ono w proces likwidacji, czego nieuchronnym skutkiem musiało być wypowiedzenie umowy o wydawanie pisma. W tej sytuacji jedynym możliwym na chwilę obecną sposobem jego kontynuacji stało się
przeniesienie go do wewnętrznej działalności statutowej PLN w oparciu o zasady non profit. Przy tych
gruntownych zmianach, sam proces przygotowywania do druku pisma miał się jednak pierwotnie dalej
odbywać w ośrodku gorzowskim, który dysponował niezbędnym doświadczeniem w tej materii, a ponadto
odpowiednim zapleczem technicznym. Niestety, szybko pogarszający się stan zdrowia p. Nowika i w konsekwencji jego śmierć ostatecznie pogrzebały te plany, zmuszając redakcję do przeniesienia związanych
z tym czynności w całkowicie nowe miejsce.
Łatwo sobie uzmysłowić, że w obliczu tych wszystkich zawirowań pismo stanęło na krawędzi likwidacji, a to, że ostatecznie do niej nie doszło, jest w głównej mierze właśnie skutkiem Waszego niezwykłego
przywiązania, wyrozumiałości, wytrwałości, a nade wszystko zdumiewającej wprost hojności i ofiarności,
która zaowocowała zgromadzeniem na tyle dużych środków finansowych, że możliwe jest dalsze kontynuowanie NPW. To właśnie Wasza niezachwiana postawa ogromnie nas motywuje, a nawet wręcz nam
nakazuje dalsze kontynuowanie naszej pracy.
Zamieszczane przez nasze pismo materiały być może nie zawsze będą nadążały za rozwojem
sytuacji społeczno-politycznej, zwłaszcza, że ze względów organizacyjnych, od nas niezależnych, zostaliśmy zmuszeni do przejścia na cykl kwartalny, przynajmniej w tym roku. Będziemy się jednak zawsze
starali wybiegać wyobraźnią naprzód, a przede wszystkim zamieszczać jak najwięcej tekstów ponadczasowych, zawierających głębokie analizy różnych aspektów sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej Polski.
Choć odtąd Nowy Przegląd Wszechpolski będzie firmowany i wydawany bezpośrednio przez Przymierze Ludowo-Narodowe na zasadach non profit, dalecy jesteśmy od zamiarów czynienia go pismem
stricte partyjnym. Wprost przeciwnie, chcielibyśmy, by służyło jako forum wymiany myśli różnych środowisk narodowych, i w ogóle patriotycznych, bo tylko w ten sposób może dojść do restauracji autentycznie
polskiej niezależnej myśli politycznej. Będziemy się przy tym starali pisać szczególnie o rzeczach przemilczanych i pomijanych przez inne media, a to na skutek powszechnego obowiązywania nieformalnej, lecz
daleko idącej samocenzury. Nie będziemy też unikać poruszania tematów uznanych z różnych przyczyn
za „tabu”, ani też trzymać się kurczowo tzw. poprawności politycznej.
Żywimy niezłomną nadzieję, że, z Bożą pomocą, tym ambitnym zamiarom podołamy!
Od redakcji
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
1
SPIS NUMERU
Artykuł wstępny, Trwamy dalej! ..................................................................................................................1
Temat miesiąca:
Andrzej M. Heński, Jan Nowik, Redaktor Naczelny
Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego „Nad Odrą”
i Wydawca „Nowego Przeglądu Wszechpolskiego” ...........................................3
ks. Henryk Nowik, Brat przekroczył próg wieczności
we Wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej ............................................................7
Jan Matusiewicz, Garść refleksji odnośnie katastrofy
smoleńskiej i jej następstw .......................................................................................9
ks. Henryk Nowik, Krytyczna ocena metody zapłodnienia «in vitro»
w świetle metodologicznych przemian w biologii ..............................................26
Polityka i strategia:
Andrzej Turek, Bankructwo polityki wschodniej III RP .........................................................................31
Andrzej J. Horodecki, Tylko Jedna Droga .. ...............................................................................................39
Andrzej Turek, Kilka uwag do artykułu ,,Tylko jedna droga” ...............................................................40
Historia i Współczesność:
Andrzej J. Horodecki, Aksjomatyzacja czyli o ład w Filozofii
Pamięci śp. prof. dr hab. Czesława
Blocha w 10 rocznicę śmierci .......................................................................43
Andrzej J. Horodecki, Miecz i Korona
Wspomnienie o ś. p. prof. dr hab. Czesławie Blochu
Historyk myśli narodowej ................................................................................48
Polska Jest Matką:
Ks. Abp Kazimierz Majdański, Bezdroża Europy .................................................................................52
Omówienia-Recenzje-Polemiki-Opinie-Listy:
Zbigniew Dmochowski, Recenzja książki J. A. Rossakiewicza
pt. „Demokracja Finansowa” ......................................................................55
Traktat Pokoju ,Część I. Umowa Związku Narodów (fragmenty – c.d.) .........................................59
Dziedzictwo Testamentowe Jana Pawła II:
ks. Henryk Nowik: Jan Paweł II wobec wojny i pokoju cz.III
Pokój przez wychowanie (c.d.) ...........................................................................62
Encyklika Ojca Świetego Benedykta XVI Caritas in veritate
(c.d. z poprzedniego numeru) ..........................................65
2
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
Andrzej M. Heński
JAN NOWIK
REDAKTOR
NACZELNY
MIESIĘCZNIKA
SPOŁECZNO-KULTURALNEGO
NAD ODRĄ I WYDAWCA NOWEGO PPRZEGLADU
WSZECHPOLSKIEGO
I. Biogram
Urodził się 20 maja 1939 roku na
Wołyniu, w Kolonii Dębowa Karczma, gm.
Czaruków, powiat Łuck. Określenie miejsca urodzenia jako „Kolonia”, należąca, do wsi Dębowa Karczma ma istotne
znaczenie, jako że była to kolonia
polska, tak jak inne kolonie były czeskie i niemieckie. Ojciec Kazimierz
pochodził z okolic Brześcia, wcześnie
osierocony jako dziecko razem z młodszym bratem Anastazym o drugim imieniu Jan.
Matka wywodziła się z rodziny włościańskiej, o tradycjach patriotycznych i religijnych, bardzo związana
z ojcowizną, o wielkim szacunku do nauki, z racji studiujących braci (Aleksander i Wincenty) oraz w poczuciu
dużego uznania dla godności powołania
zakonnego, z tytułu powołania zakonnego starszej siostry Anny o imieniu
zakonnym Albina (albertynka). Oboje
przekazali dzieciom miłość do pracy i
do trudu oszczędnego trybu życia.
Kazimierz i Jan jako dzieci powrócili z Syberii po I Wojnie Światowej
już sami, samodzielnie, jako małoletnie sieroty. Jan pozostał w Warszawie, ucząc się zawodu subiekta, a Kazimierz uczył się młynarstwa. W późniejszym okresie Kazimierz odbywający
służbę wojskową na Wołyniu poznał tam
swoją przyszłą żonę Marię z domu Ukraińska. Próby rodzinne rozszyfrowania,
jakie było źródło tego nazwiska u polskiej rodziny, której korzenie sięgały Mazowsza, wyjaśniły ponad wszelką
Numer 1-2-3 2010
wątpliwość, że nazwisko to wcześniej,
jeszcze przed przeprowadzką z terenów
spod Lwowa, urzędnik carski przerobił
z „Okraiński” na bardziej czytelny
„Ukraiński”, bo to w jego ocenie miało znaczenie jako nazwisko bliżej związane z Ukrainą.
Z Kolonii Dębowa Karczma rodzina
Nowików wyjechała do Łucka, gdzie,
schroniła się przed rzezią, jaką Polakom, głównie na Wołyniu, zgotowali
banderowcy, uprzedzona w ostatniej
chwili przez znajomą Ukrainkę ze wsi
Dębowa Karczma o planowanej rzezi.
Wcześniejsze namowy stryja Jana, by
ojciec z rodziną przeniósł się do Warszawy, spowodowały, że tak się stało
i wkrótce w jednym mieszkaniu w Warszawie u brata Jana znalazło się razem
9 osób, tj. bezdzietne małżeństwo Jana
oraz Kazimierz i Maria z piątką dzieci, właśnie z najmłodszym Janem, i
starszymi od niego Teresą, Wacławem,
Henrykiem i Danutą. To przeludnienie
w skromnym mieszkaniu na ulicy Freta
skłoniło rodziców Jana do przeniesienia się do pewnej miejscowości podwarszawskiej, by w końcu osiąść w
Otwocku. Tam w lipcu 1944 r. urodziła
się Zofia. W styczniu 1945 r. ginie
tragicznie ojciec Jana, potrącony przez
sowiecki samochód wojskowy na drodze
przed Garwolinem i pozostawiony tam,
aż zabrała go kolumna Wojska Polskiego i przewiozła do szpitala polowego
w Garwolinie, przepełnionego rannymi
żołnierzami polskimi. Lekarze nie zdążyli jednak udzielić mu pomocy. Wdowa
Nowy Przegląd Wszechpolski
3
TEMAT
MIESIĄCA
z sześciorgiem dzieci, zdana na własne siły i nie decydując się na ponowne zawarcie związku małżeńskiego, poświęciła cały swój trud dla dobra dzieci, będąc głęboko przekonana, że największym skarbem jest wiedza i nauka,
bo całe bogactwo materialne uległo
zniszczeniu przez wojnę. Najstarszej
córce Danucie zapewniła wykształcenie
pedagogiczne, synowi Henrykowi spełnienie powołania w kapłaństwie, Wacławowi wykształcenie techniczne, a Teresie i Zofii ogólne średnie. Z Janem
były same problemy, i to od dzieciństwa. Jeszcze mieszkając w Otwocku,
mając ukończone 6 lat, urządzał wyjazdy pociągiem na gapę do Falenicy i
z powrotem do Otwocka, a to przebiegał
pod stojącym koniem u sań, a było to
zimą 1946 r.. Był hardy i nie chciał
korzystać z charytatywnych obiadów u
rodziców koleżanki z przedszkola.
Gdy odnalazła się rodzina (siostra Antonina z mężem i dzieckiem),
która osiedliła się w woj. poznańskim, we wsi Chmielinko, gm. Lwówek
Wielkopolski, zaczęto rozważać, by
osiedlić się koło nich, a tu powstał
problem, bo sprawa sądowa przeciwko
ZUS o rentę rodzinną wypadkową nie posuwała się naprzód. Po latach, w rozmowach z matką, Jan poznał co ciekawsze szczegóły tej sprawy. Matka mówiła o zadziornej postawie pełnomocnika
ZUS, który próbował przekonać sąd, że
5 lat nieprzerwanej pracy męża powódka nie jest w stanie udowodnić, bo
młyny nie pracują całorocznie, ze
względu na sezonowe przerwy. I jak
opowiadała Janowi, zobaczyła w oczach
sędziego niepokój, bo zarzut był zasadny. Jednak pod wpływem wewnętrznego olśnienia, a jako głęboko wierząca, była przekonana, że za sprawą Ducha Świętego, znalazła natychmiast
prostą odpowiedź, to jest – „co innego robotnik we młynie, a co innego młynarz. Młynarz w czasie postoju młyna
naprawia pasy transmisyjne, wyregulowuje mechanizmy, dorabia uszkodzone
części itd.” Wtedy sędzia jakby odetchnął, zamknął rozprawę i ogłosił
wyrok zasądzający rentę rodzinną wypadkową, bo ojciec właśnie wracał w
4
dniu potrącenia przez sowiecki samochód wojskowy rowerem z Lublina i wiózł
niezbędną część do młyna do Otwocka.
Jan Nowik ukończył Szkołę Podstawową we wsi Chmielinko, ale nadal stwarzał kolejne problemy, a to wagary, a
to zabawa w „berka" w parku po wierzchołkach rosnących świerków, która
omało nie skończyła się kalectwem,albo i smiercią, a to zorganizowanie
szkolnej organizacji podziemnej. Po
ukończeniu Szkoły Podstawowej w 1953 r.
rozpoczął we wrześniu 1953 r. naukę w
Technikum Handlowym w Zielonej Górze,
ale w zimie 1954 roku podjął próbę
ucieczki za granicę, lecz ta eskapada
skończyła się w Kunowicach (miejscowość graniczna koło Rzepina).
Po wielogodzinnych przesłuchaniach
przez oficerów WOP, nie mając jeszcze
ukończonych 15 lat, „wylądował” w
Schronisku dla Nieletnich w Pobiedziskach k. Gniezna i jako „polityczny”
czekał na rozprawę przed Sądem dla
Nieletnich w Poznaniu. Życzliwość sędzi-kobiety spowodowała, że gdy na
pytanie co chce dalej robić, odpowiedział krótko – uczyć się, otrzymał
tylko napomnienie wychowawcze. Krępując się jednak wracać do Technikum
Handlowego, chociaż należał do grupy
prymusów, podjął naukę w Technikum Dróg
Wodnych w Szczecinie na ulicy Piastów. Tam, po byłej Szkole Morskiej,
obok organizującej się Politechniki
Szczecińskiej, funkcjonowały jeszcze
klasy Technikum Żeglugi i Eksploatacji Portów Morskich oraz Technikum Dróg
Wodnych, przewidziane do kształcenia
kadry technicznej budowy dróg wodnych
dla spływów rzecznych o kierunku
wschód-zachód i północ-południe. W
latach 1958-64 Jan Nowik studiował na
Wydziale Prawa Uniwersytetu Poznańskiego im. Adama Mickiewicza, gdzie
uzyskał dyplom magistra prawa. W czasie studiów ożenił się z Alicją z
d. Wolfram – (ślub 15.08.1959) i podjął
pracę w Urzędzie Celnym w Kostrzynie
n/Odrą od września 1959 r., a po ukończeniu studiów został przeniesiony w
listopadzie 1964 r. na stanowisko Naczelnika Urzędu Celnego w Mieroszowie
k. Wałbrzycha. Z administracji celnej
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
odszedł na własną prośbę w 1968 roku
przeprowadzając się z rodziną na krótko
do Deszczna niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego, pracując w tym czasie na
stanowisku Zastępcy Dyrektora d/s Handlowych w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie
Handlu Artykułami Papierniczymi i Sportowymi z/s w Gorzowie Wlkp. Po dość
krótkim okresie pracy w tym Przedsiębiorstwie przeprowadził się jeszcze w
1968 r. wraz z rodziną do Koszalina, a
potem do Połczyna Zdroju. W 1970 roku
ukończył aplikację arbitrażową pozaetatową w Okręgowej Komisji Arbitrażowej w Koszalinie pracując w Oddziale Centrali Nasiennej w Świdwinie jako
referent prawny, a potem jako radca
prawny i wykładając jednocześnie w Liceum Ekonomicznym w Świdwinie. W styczniu 1971 r. Nowikowie przeprowadzili
się do Gorzowa Wielkopolskiego z córkami Marią Magdaleną (ur. w czerwcu
1964 r.) i Joanną (ur. w październiku
1967 r.). Jan Nowik podjął pracę w Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego i jako radca prawny
na 1/2 etatu w PZU Inspektorat w Gorzowie Wlkp., obsługując inspektoraty
PZU połozone na północy województwa
zielonogórskiego (Gorzów Wlkp., Międzyrzecz, Sulęcin, Słubice, Myślibórz,
Dębno Lub., Choszczno i Strzelce Kraj.)
Z GPBP zwolnił się w 1977 r. pracując
odtąd jako radca prawny w PZU na pełnym etacie oraz dodatkowo w Spółdzielni
Mieszkanowej w Dębnie Lubuskim oraz w
rolniczych spółdzielniach produkcyjnych. W PZU pracował do września 1985
r., tj. do przejścia na rentę inwalidzką z uwagi na postępującą utratę
wzroku. Jako radca prawny Oddziału Wojewódzkiego PZU w Gorzowie Wlkp. związał się w 1980 r. z ruchem związkowym
„Solidarność”, zaczynając od organizowania struktur Solidarności Wiejskiej w woj. gorzowskim i zielonogórskim z polecenia MKZ w Gorzowie Wlkp.
(Tadeusz Kołodziejski) i MKZ w Zielonej Górze (Maciej Ołtarzewski). W tym
czasie utworzył organizację związkową
NSZZ „Solidarność” Pracowników PZU woj.
gorzowskiego i został wybrany na Przewodniczącego Komisji Zakładowej tej
organizacji związkowej. Patronat nad
Numer 1-2-3 2010
nią z ramienia MKZ Gorzów Wlkp. pełnił działacz „Solidarności” Tadeusz
Kołodziejczak. Korzystając z urlopu
bezpłatnego w PZU, uczestniczył w spotkaniach roboczych, jako kierownik Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych
przy Zarządzie Regionalnym, w spotkaniach roboczych grupy doradczej prawników w Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.W tym czasie, gdy
pracował w Zielonej Górze, przyjeżdżał
do domu tylko na sobotę i niedzielę,
cały ciężar prowadzenie domu i wychowania dzieci spadł więc na żonę Alicję. Stan Wojenny zastał Jana Nowika
w domu w Gorzowie Wlkp. Uniknął internowania, jak to później okazałosię,
tylko dzięki życzliwości wojewody
poznańskiego, którego wcześniej poznał gdy był on dyrektorem Oddziału
Wojewódzkiego PZU w Poznaniu, (pierwsze odroczenie internowania miało miejsce w noc z 12 na 13 i 14 grudnia
1981 r.), zaś w styczniu 1982 zachorował i przebywał w szpitalu na oddziale
zakaźnym pod kroplówką, co uniemożliwiało jego zatrzymanie. Współpracujący z Janem Nowikiem w ROBS-ie działacze „S” byli utajnieni z uwagi na ich
charakter działalności w Solidarności
i nie narażania ich na represje ze
strony SB, gdyż już wtedy zaczęły przenikać do struktur „Solidarności” osoby współpracujące z SB, a nawet jak
był on przekonany, również oficerowie
SB. Przezorność ta w konsekwencji
uchroniła osoby z nim współpracujące
od późniejszych praśladowań. Ujawniona była tylko w strukturze ROBS Józefa
Wolak (Ziuta) ponieważ pełniła obowiązki Sekretarza Organizacyjnego ROBS
i Uniwersytetu Związkowego Solidarność
im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego.
Zakotwiczenie Jana Nowika w Zielonej Górze wynikało z faktu, że Jego
brat, ks.dr Henryk Nowik był kapelanem Solidarności Zielonogórskiej i doradcą Zarządu Regionalnego przy pełnej aprobacie ks. bpa Wilhelma Pluty,
Ordynariusza Diecezji Gorzowskiej. Ks.
Henryk Nowik współkierował też Uniwersytetem Związkowym Solidarność im.
Stefana Kardynała Wyszyńskiego. W stanie wojennym Jan Nowik nie przystąpił
Nowy Przegląd Wszechpolski
5
TEMAT
MIESIĄCA
do struktur podziemnej "Solidarności"
i już nie powrócił, jak to nazywa, do
neo-"Solidarności".
Po przejściu na rentę inwalidzką
we wrześniu 1985 r. (postępująca utrata wzroku) Jan Nowik podejmował różną
działalność gospodarczą na własny rachunek. Od kwietnia 1994 r. prowadził
min.własną kancelarię radcy prawnego,
angażując się jednocześnie już wcześniej w działalność wydawniczą. Od 1991
r. był redaktorem naczelnym „Nad Odrą”,
a po zorganizowaniu w styczniu 1997 r.
Stowarzyszenia Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych wydawał też "Poradniki
dla poszkodowanych" (ISSN 1509-3867).
W myśleniu politologicznym przewija się u Mecenasa wątek wiejski,
rzemieślniczy i patriotyczno-religijny, jako istotne składniki klasy średniej, będącej fundamentem podmiotowości społeczeństwa i narodu.
II. Publikacje
1981 r.
1. Komunikaty, Zbieranie materiałów,
Apel, Msza św. za Ojczyznę, Informator
Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych
Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”,
1(1981)1.
2. Uwagi do wzorcowej ordynacji wyborczej NSZZ RI „Solidarność”, SOLIDARNOŚĆ
Rolników Środkowego Nadodrza, 4-5(1981)56.
3.Trudne problemu żywnościowe, SOLIDARNOŚĆ Rolników Środkowego Nadodrza, 45(1981)9.
4. Kia informilo en la internacie lingvo? SOLIDARNOŚĆ – INFORMILO de Soci-Espiora
Centro por la Regiono DE MEZA ODRO de Sendependa Autonomia Sindicato „Solidareco”,
1(1981)1.
5. Celoj de soci – esprola cento (trad.
W. Klimek), SOLIDARNOŚĆ – INFORMILO…,
1(1981)2
6.Od Zespołu Redakcyjnego, Informator
Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych ŚRODKOWEGO NADODRZA NSZZ „Solidarność”,
2(1981)1.
7. Lubogóra – czy tylko problem dyrektora?, Informator Regionalnego Ośrodka Badań
Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”, 3(1981)6.
8. Uniwersytet Związkowy „Solidarność”,
6
Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „SOLIDARNOŚĆ”, 3(1981)7.
9. Komunikat, Informator Regionalnego
Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”, 3(1981)8.
1991 r.
10. Sztuka wyboru "U źródeł wyboru podstawowego", Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 1(1991)4.
11. Ład społeczny (1), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 1(1991)5.
12. Ład społeczny, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 2(1991)3.
13. Sztuka Wyboru. Społeczny sens praktykowania cnót, Nad Odrą – Miesięcznik
Społeczno-Kulturalny, 2(1991)4-5.
14. Ład Społeczny (3), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)3.
15. Sztuka Wyboru. Cudza i własna ocena decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego,
Nad Odrą - Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)3-4.
16. Jan Nowik, Zygmunt Pranga, Prawa
człowieka w systemie ONZ, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)20.
1992 r.
17. Ład Społeczny (4), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4(1992)3.
18. Sztuka Wyboru. Czy dzisiaj Szaweł
mógłby się stać Pawłem? Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4(1992)34.
19. Jan Nowik, Zygmunt Pranga, Refleksja nad pokojem, nad Odrą - Miesięcznik
Społeczno-Kulturalny
20. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki
z podróży po Ziemi Świętej (1). Nad Odrą –
Miesięcznik Społeczno-Kulturalny,
4(1992)20-21.
21. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki
z podróży po Ziemi Świętej (2). Nad Odrą –
Miesięcznik Społeczno-Kulturalny,
7(1992)24-26.
22. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki
z podróży po Ziemi Świętej (3), 8(1992)1617.
23. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki
z podróży po Ziemi Świętej (4), 9(1992)24.
24. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki
z podróży po Ziemi Świętej (5), 1012(1992)28-29.
25. Ośrodki krystalizacji i weryfikacji opinii publicznej, Nad Odrą – Mie-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
sięcznik Społeczno-Kulturalny, 13(1992)9
1993 r.
26. Prawna doktryna pokoju, Nad Odrą –
Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 12/
1(1992/1993)14,16.
27. Wewnętrzne zagrożenia demokracji,
Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 13/2(1993)4
1994 r.
28. Kazimierz Letowt, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 910(1994)15.
1995 r.
29. Akcja Katolicka i jej ponadpartyjny charakter, Nad Odrą – Miesięcznik
Społeczno - Kulturalny 7-8(1995)8-9.
1996 r.
30. Siła NSZZ „Solidarność” w gminach,
wywiad z ks. Czesławem Sadłowskim, „Nad Odrą”
– Miesięcznik Społeczno-Kulturalny,
1(1996)22. 26.
31. Znaczenie systemu odpowiedzialności prawnej, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 10-12(1996)14-15.
32. Znaczenie systemu odpowiedzialności prawnej (2), „Nad Odrą” – Miesięcznik
Społeczno-Kulturalny, 4-6(1998)14-15.
33. Funkcje i zadania systemu odpowiedzialności prawnej, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 11-12(1998)4-5.
34. Nota Redakcyjna do edycji: Bolesław Chełmiński, Masoneria w Polsce współczesnej – Istota i organizacja Masonerii
(Warszawa 1936), Biblioteczka „Nad Odrą”
1(1998)1-4, [w:] „Nad Odrą” – Miesięcznik
Społeczno-Kulturalny, 11-12(1998
1999 r.
35. Model zarządzania i jego wpływ na
efektywność odpowiedzialności, „Nad Odrą”
– Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 34(1999)7-8.
2005 r.
36. Od Redakcji, Nasz Wybór – Biuletyn
Wyborców Odpowiedzialność i Pojednanie,
Aneks,Nad Odrą”, październik (2005)1.
2003 r.
37. Od Redakcji, Nasz Wybór, luty-marzec(2006)I-II.
38. Ramowy Regulamin Funkcjonowania
Sieci Obywatelskich Komitetów Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie” Przy Towarzystwie Kultury Narodowo-Religijnej „Polska
Bogiem Silna” im. Jana Pawła II z/s w Zielonej Górze, Nasz Wybór, luty-marzec(2006)
2007 r.
39. Od Redakcji, Informator dla poszkodowanych, „Aneks”, lipiec-wrzesień
(2007) I, „Nad Odrą” - Miesięcznik
Społeczno-Kulturalny.
Ks. Henryk Nowik
BRAT PRZEKROCZYŁ PRÓG WIECZNOŚCI
we wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej
U mojego brata Jana pojawiła się choroba poczatkowo nie rożpoznana. Dopiero
w listopadzie w obserwacji klinicznej
w Poznaniu stwierdzono, iż jest to nieoperacyjny rak trzustki. Wystąpił też proces
rozrostowy w lewej nerce, a w części środkowej jej kory wystąpiła masa guzowata lita.
Ponadto zaistniały nacieki na ścianach
Numer 1-2-3 2010
żołądka. Zastosowano „chemię”. W jej
trakcie nagle wystapił zawał serca.Brat
przeżył koronoplastykę w Torzymiu.
Przerwał jednak rehabilitację, gdyż wystąpiły trudności z przyjmowaniem pokarmu. Wrócił do domu, na specjalistyczną dietę, pod nadzorem lekarskim.
Stan zdowia jednak się nie poprawiał.
Nowy Przegląd Wszechpolski
7
TEMAT
MIESIĄCA
Poprosił o spowiedź generalną i o sakrament chorych. Prośbę tę spełnił ks.
prałat b. rektor Wyższego Seminarium
Duchownego w Paradyżu dr Henryk Dworak.Zdecydował się też na leczenie hospicyjne, w warunkach niezwykle idealnych.
Po dwóch dniach okazało się, że
kompleks chorobowy jest silniejszy niż
organizm. Odszedł do Pana o godzinie
13.30, 13 maja 2010, w rocznice objawień Matki Bożej Fatimskiej.Pomimo
goracych modlitw środowisk religijnonarodowych i kościelnych o powrót do
zdrowia, Najświętsza Maria Panna zapragnęła jednak mieć Go przy sobie, w
rocznicę największych upomnień dla
świata. Będzie spłacał dług wdzięczności wobec tych wszystkich, których
Bóg postawił na Jego drodze życia.
Maryja była mu zawsze bardzo bliska.
To właśnie najstarsza siostra i dwu
kolejnych braci, doznali ocalenia
w śmiertelnej chorobie, za przyczyną
Niepokalanej, poprzez usilne i wytrwałe
modlitwy matki Marii, przed domowym
obrazem z Niepokalanowa.Od tego czasu, w sposób szczególny rozwijał się
rodzinny kult do Matki Bożej. Często
odmawiano różaniec i litanię do NMP.
W maju matka z nami często uczestni
czyła w wiejskiej majówce pod krzyżem
w Dębowej Karczmie. W okresie Wielkiego Postu ludzie zbierali się w naszym domu, na Drogę Krzyżową. Pobożność Matki formowała postawę i mentalność nas wszystkich. Tym bardziej,
że widzieliśmy skuteczność takich zachowań. Wystarczy przywołać na pamięć
choćby takie wydarzenie z czasów II
Wojny Światowej. W czasie rzezi wołyńskiej opuściliśmy Dębową Karczmę
i zamieszkaliśmy w Łucku. I tu jednak
groziły napaści ze strony nacjonalistów ukraińskich. Ojciec wysłał więc
nas z Matką do Warszawy do stryjka
Jana. Zamieszkaliśmy na ul. Freta 42.
Ojciec z przyczyn niezależnych opóźnił przyjazd do Warszawy. Matka postanowiła powrócić do Łucka. Pociąg
doszedł tylko do Chełma (GG). Do Kowla
jechaliśmy już w warunkach frontowych
z wojskiem włoskim, w wagonie zniszczonym od kul. W Kowlu matka przez cały
8
czas z różańcem na szyji poszukiwała
różnych rozwiązań dostania się do Łucka
do męża i ojca dzieci. Zagadnęła grupę
ukraińskich żandarmów, z prośbą o pomoc.Wyśmiano ją za szaleńczą jazdę na
linii frontu i do tego z różańcem. Wtem
nie oczekiwanie podszedł polski maszynista i powiedział: Prowadzimy pociąg
z amunicją i z wojskiem niemieckim na
Wschód, ale drogę te kontroluje partyzantka sowiecka i polska. W tej chwili
jest to jedyna możliwość podróży. No to
weźcie mnie ze sobą, a Matka Boża ochroni
moje dzieci i was! Dojechaliśmy szczęśliwie do Kiwerzec, a następnie do Łucka.
Ale nie na długo, gdyż zbliżał się już
front sowiecki. Ojciec przez panią Lusię „przekupił” Niemców i w wagonie
towarowym, w raz z innymi rodzinami
opuściliśmy Wołyń. Wysiedliśmy w Otwocku. W czasie zbliżania się linii frontu
w kierunku Warszawy ginie tragicznie
ojciec pod Garwolinem. Wracał służbowo
z Lublina. Matka została jedyną żywicielką, opiekunką i wychowawczynią
w zawiłym trudzie życia w powojennych
latach. Krzyż jej życia znalazł swoje
miejsce w pomniku Matki Ojczyzny w Hołdzie Matce Polce, który stanął w Sanktuarium Bolesnej Królowej Korony Polskiej w Licheniu.
Czy trzeba więcej dowodów nadzwyczajnej opieki Matki Najświętszej?
Zapewne i mój brat żywił to przekonanie. I wiedziony tą myślą jakoś
na swój sposób układał zadania i dąże
nia swego życia: prowadząc przykładne
życie małżeńskie i wychowując z żoną
Alicją dwie córki: Magdę i Joannę.
Również pracę zawodową traktował bardzo odpowiedzialnie; działał twórczo,
odpowiedzialnie i z poświeceniem w ZR
NSZZ „Solidarność”; następnie redagował Miesięcznik Społeczno-Kulturalny
„Nad Odrą”; założył aneks „Nasz Wybór” – Odpowiedzialność i Pojednanie;
głosił ideę „państwa prawa” opartego
na prawie naturalnym, wyartykułowanym
w Dekalogu; założył Aneks „Dziedzictwo Testamentowe Jana Pawła II” przy
Piśmie „Nad Odrą”, by szerzyć idee
cywilizacji chrześcijańskiej w procesie formowania się wspólnot narodowych.
Miał plany dalekosięzne, smierć
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
jednak je przerwała w dniu
fatimskich upomnień Maryji. Zapewne rozważał je w swojej prywatnej
kapliczce
Niepokalanej i zastanawiał się, czego
jeszcze w swoim życiu dokonać, by uczynić zadość objawieniom z Fatimy.
Jan Matusiewicz
Garść refleksji odnośnie katastrofy
smoleńskiej i jej następstw.
Prośba do czytelnika.
Niejedna myśl zawarta w poniższym
artykule stanie w otwartej opozycji
do tego, co niejeden czytelnik już
wcześniej czytał i słyszał na wspomniany temat, a zatem będzie do góry
nogami wywracać ten obraz katastrofy
smoleńskiej, jaki sobie on już w dużym
stopniu ukształtował. Jest to zaś sytuacja mało komfortowa, na którą większość jednostek odruchowo reaguje zdziwieniem, niezadowoleniem, a nawet
sprzeciwem. Dlatego proszę wszystkich
o przełamanie tych możliwych wewnętrznych oporów i przeczytanie tego artykułu powoli, z namysłem i do samego
końca, zanim wydadzą ostateczny osąd
o zawartych w nim ocenach. Zaznaczam
też mocno, że wcale nie stawiam siebie w roli nieomylnej wyroczni, ani
też nie aspiruję bynajmniej do posiadania całkowitej racji. Chcę tylko
skłonić czytającego ten artykuł do
głębszego zastanowienia się na pewnymi bardzo istotnymi dla naszego narodowego bytu, kwestiami, które z reguły przedstawiane są dotąd bardzo płytko, powierzchownie, tendencyjnie, a
nawet wprost kłamliwie.
Refleksje wstępne.
J uż dawno temu nie targały mną
tak mieszane odczucia, jak w czasie
narodowej żałoby po katastrofie prezydenckiego samolotu w Katyniu: od
smutku i żalu po konsternację; od naturalnego, ludzkiego współczucia dla
ofiar tragedii i ich rodzin po odruchowy sprzeciw, a nawet wręcz odrazę
wobec cynicznego sterowania medialne-
Numer 1-2-3 2010
go zachowaniami i myśleniem zszokowanych
katastrofą Polaków ze wszystkich stron.
Oczywiście, jedno nie podlega najmniejszej dyskusji - że oto spotkała nas wielka
tragedia z bardzo poważnymi konsekwencjami
w wielu wymiarach naszego narodowego życia.
Jednakże sam sposób, że tak się wyrażę, jej
socjotechnicznej obróbki przez media, szczególnie te największe, najbardziej liczące
się i wpływowe, jak i będący w dużej mierze
skutkiem tego sposób odbierania i przeżywania tej tragedii przez zdecydowaną większość moich rodaków zmusza do głębokiej
refleksji nad naszą kondycją moralną, duchową, a zwłaszcza polityczną.
Z autentyczną, spontaniczną reakcją mediów wobec katastrofy mieliśmy do czynienia właściwie tylko podczas kilkunastu
pierwszych minut, a co najwyżej kilku godzin, po fakcie. Powód tego był bardzo prosty - kompletne zaskoczenie. Tego wydarzenia nie można było w żaden sposób przewidzieć, a więc nie poczyniono żadnych przygotowań. Nie było więc pod ręką, jak to
zwykle bywa przy tego rodzaju traumatycznych zdarzeniach, gotowych, odpowiednio wcześniej spreparowanych wywiadów z rożnymi
„autorytetami”, ekspertami itp., ba, nie
było nawet dobranej, stosownej żałobnej muzyki. W tej sytuacji poszczególne stacje
telewizyjne przez pewien czas najzwyczajniej nie wiedziały, co robić. Najpierw więc
było przerwanie programu i milczenie, a
następnie dziennikarze i prezenterzy - rzecz
to niebywała - tak samo zaskoczeni, zszokowani i bezradni jak my - przez jakiś czas
podawali tylko mechanicznie suche, często
sprzeczne ze sobą wiadomości, jakie zaczęły spływać z miejsca katastrofy.
Nowy Przegląd Wszechpolski
9
TEMAT
MIESIĄCA
Rychło jednak wszystko powróciło
do normy, to znaczy do właściwych tym
mediom praktyk i sposobów postępowania w podobnych sytuacjach. W rezultacie zamiast autentycznego czasu żałoby i refleksji zafundowano Polakom kolejne wielkie show medialne, tym razem w tragiczno- dramatycznej otoczce. Oczywiście, nie wszystko było w
nim wyreżyserowane. Chyba najbardziej
autentyczna i prawdziwa była rzucająca się w oczy rozpacz bliskich ofiar
katastrofy, chociażby brata i córki
śp. p. prezydenta Kaczyńskiego - najbardziej wyeksponowanych z oczywistych
względów. Ale, obok tych elementów
szczerości i autentyczności, wylała się
z praktycznie wszystkich stacji telewizyjnych, a także z największych gazet cała lawina wyraźnie inscenizowanych, a przy tym częstokroć pustych i
nieszczerych gestów, zachowań, twierdzeń i opinii. Zaczęto na wszelkie sposoby i z różnych punktów widzenia mitologizować zarówno samą katastrofę,
jak i jej ofiary. Nie sposób odnieść
się w tym miejscu do całości tego ogromnego propagandowego spektaklu, pozostaje więc skupić się na jego głównych
aspektach.
Mit drugiego Katynia.
Pierwszą z tych usilnie lansowanych ściśle propagandowych tez, z którą
w żaden sposób nie mogę się - a myślę, że każdy, myślący w miarę samodzielnie człowiek podobnie - zgodzić
- to proste, bezrefleksyjne zestawienie obydwu tych tragicznych wydarzeń:
zbrodni katyńskiej z 1940 r. i katastrofy lotniczej w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 r., podpierane twierdzeniami, że oto zginął właśnie sam „kwiat
polskiej elity” czy nawet „elita elit”;
że Polska została kolejny raz „zdekapitowana”, a naród „osierocony”,itp..
Otóż, dostrzegam w tym jaskrawe naruszenie proporcji, grubą przesadę, a
nawet
kłamstwo. To prawda, że sama
katastrofa, okoliczności i samo miejsce, w jakiej do niej doszło,liczba i
ciężar gatunkowy ofiar,są czymś zupełnie bezprecedensowym w skali, nie
10
zawaham się użyć tego określenia, całego świata. Jednak mówienie o jakimś
„kwiecie polskiej elity” jest co najmniej dyskusyjne, a nawet wprost nieuprawnione. Nie zamierzam tu bynajmniej w żaden sposób bagatelizować
wielkości poniesionej straty - pod Smoleńskiem zginęło wszak kilkudziesięciu godnych najwyższego szacunku naszych rodaków: wybitnych i zasłużonych kapłanów, przedstawicieli organizacji skupiających Rodziny Katyńskie i w ogóle środowiska kombatanckie, ludzi nauki, z całą pewnością do
głębi serca oddanych Ojczyźnie. Tak
samo głęboko boli śmierć całej załogi
samolotu: pilotów, funkcjonariuszy
ochrony i stewardes. Podobnie zresztą
musi boleć śmierć wszystkich ofiar katastrofy na poziomie czysto ludzkim.
Polska elita?
Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że owo medialne określenie „kwiat
polskiej elity” tyczy się przede
wszystkim tych ofiar katastrofy, które pełniły czynnie rozmaite funkcje
polityczne. Do tej grupy można zaliczyć łącznie mniej więcej trzydzieści
osób. Czy jednak to grono, wzięte jako
całość, zasłużyło tak naprawdę na to
szlachetne miano? Czy był to rzeczywiście „kwiat elity” prawdziwie wolnej i suwerennej Polski czy też swoistego rodzaju quasi -państwa pod nazwą
III RP, które tą prawdziwie wolną i
suwerenną Polską wcale nie jest, choćbyśmy sobie nazywali go na własny użytek od rana do wieczora Najjaśniejszą
Rzeczypospolitą? Dla pełnej jasności,
nie zamierzam tu bynajmniej negować
tego, że w tej kategorii ofiar katastrofy smoleńskiej byli ludzie dużego
politycznego formatu (nie odnoszę się
tu przy tym do osoby samego śp. prezydenta Kaczyńskiego - o niej w dalszej
części artykułu). Nie przeczę też, że
niektórzy z nich w ten czy inny sposób
zasłużyli się polskiemu interesowi
narodowemu i że ich śmierć jest dla
Polski bardzo poważną stratą. Nasuwa
się
tu chociażby postać prezesa NBP
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
p. Sławomira Skrzypka, tak stanowczo
i twardo broniącego polskiej złotówki. Nie zapominajmy jednak ani na chwilę
w tej atmosferze powszechnego patriotycznego uniesienia, że znaczna cześć,
jeśli nie przytłaczająca większość tych
ludzi, kreowanych teraz na narodowych
bohaterów, w swoim czasie przyłożyła
własnoręcznie
rękę do wepchnięcia
Polski
na skrajnie niekorzystnych,
wręcz kapitulanckich warunkach do UE,
do rabunkowej wyprzedaży majątku narodowego, do uwikłania Polski w amerykańskie wojny kolonialne w Iraku i
Afganistanie, do praktycznego jej rozbrojenia (te dwa ostatnie zarzuty dotyczą też przynajmniej niektórych poległych wojskowych) czy wreszcie do
podstępnego, bez rzetelnej debaty publicznej i zapytania ogółu obywateli
o zdanie, pozbawienia Polski resztek
suwerenności państwowej poprzez narzucenie jej traktatu lizbońskiego. Dość
powiedzieć, że spośród znajdujących się
w tej grupie ofiar około dwudziestu
parlamentarzystów przytłaczająca większość, bez względu na przynależność
partyjną, głosowała za tym iście targowickim traktatem. Jedynym wyjątkiem
jest tylko dwójka senatorów PiS: Joanna Fetlińska i Stanisław Zając. Za
jego ratyfikacją głosowali natomiast
wszyscy pozostali prominentni działacze tego oficjalnie tak bardzo patriotycznego ugrupowania, którzy zginęli w katastrofie: pp. Gęsicka, Natalli-Świat, Putra, Szczygło, Gosiewski i Wassermann. Czy to tak właśnie
zachowuje się autentyczna polska elita
- najpierw głosuje za likwidacją polskiej suwerenności, a następnie leci
zapalać świeczki na katyńskich grobach, rzekomo w imię czysto patriotycznych pobudek? Jakim więc prawem i
na jakiej logicznej podstawie możemy
stawiać znak równości pomiędzy tymi
ludźmi, a ofiarami zbrodni sprzed
sześćdziesięciu lat, bezkompromisowo
oddanymi idei niepodległej Polski?
Wystarczy zresztą porównać liczbę ofiar
obu tych tragicznych wydarzeń. Mord
katyński pochłonął życie 4410 polskich
oficerów.
Teraz zginęło 96 osób. Już ta sama
Numer 1-2-3 2010
dysproporcja liczb podważa, w sposób
oczywisty zasadność tezy o „drugim Katyniu”. Oczywiście, powie ktoś, że
liczba to nie wszystko, że liczy się
również ranga zabitych. Owszem, sześćdziesiąt lat temu nie zamordowano polskiego prezydenta, ministrów czy parlamentarzystów. Ale zbrodnia katyńska
pochłonęła całe rzesze polskiej inteligencji: lekarzy, prawników, inżynierów, urzędników państwowych, nauczycieli itp. I okaleczyła - śmiem to
powiedzieć- nasz naród w stopniu nieporównanie większym niż niedawna katastrofa. I jeszcze jedno - same okoliczności śmierci jednych i drugich.
Jak można porównywać tragiczny
w skutkach, ale jednak prawdopodobnie
wypadek (bo większość racjonalnych
przesłanek na to właśnie wskazuje) do
rzeczywiście męczeńskiej, skrytobójczej śmierci polskich oficerów, nie
mających najmniejszej szansy na jej
uniknięcie. Bo tragiczna śmierć nie
musi oznaczać wcale automatycznie męczeństwa. To ostatnie w ścisłym rozumieniu musi się bowiem łączyć ze świadomym, dobrowolnym oddaniem życia za
jakąś sprawę, ideę, czy dobro. Z tej
perspektywy nawet i zamordowani w Katyniu oficerowie męczennikami w ścisłym tego słowa rozumieniu nie byli bo nie umierali dobrowolnie. Można nawet
zaryzykować tezę, że większość z nich
nie spodziewała się tak strasznego finału swego życia - byli bowiem jeńcami
teoretycznie chronionymi przez konwencję genewską. A jednak ludzie ci byli
poddani uprzedniej selekcji i przesłuchiwaniom, zaś pójście na jakąkolwiek formę współpracy z NKWD w sposób
oczywisty zwiększało szanse na przeżycie. Z tego z pewnością zdawali sobie doskonale sprawę. A jednak pozostali wierni Polsce bez względu na
wszystkie możliwe konsekwencje. Zaś pasażerowie prezydenckiego samolotu lecieli do Katynia tylko po to przecież
,by,w lepszym przypadku,sczerze uczcić
pamięć poległych lub, w gorszym, zarobić na tym polityczne punkty. A więc,
trudno dopatrzeć się tu jakichkolwiek
cech meczeństwa, chyba że w sensie
przenośnym.
Nowy Przegląd Wszechpolski
11
TEMAT
MIESIĄCA
Reasumując, mówienie o jakimkolwiek „drugim Katyniu” to tworzenie typowego, mocno odbiegającego od rzeczywistości mitu, który w pewnym sensie urąga wręcz nawet samym pomordowanym oficerom, a który łatwo można
ukuć i narzucić przeciętnemu człowiekowi w atmosferze powszechnego uniesienia i egzaltacji.
Wielka żałoba narodowa - na ile
autentyczna, na ile wyreżyserowana?
Gdyby spojrzeć na ową żałobę tylko z perspektywy jej zewnętrznych przejawów, to trzeba uznać jej rozmiary
i jej przebieg za doprawdy imponujące. I tak, robiły wielkie wrażenie
tłumy stojące
na trasie przejazdu
konduktu z ciałem śp. p. prezydenta
powracającym z Rosji, a jeszcze bardziej kilometrowe kolejki osób pragnących oddać osobisty hołd trumnom
Lecha i Marii Kaczyńskich, wystawionym w Pałacu Prezydenckim. Robił wrażenie iście królewski pogrzeb na Wawelu. Wszystko to stwarzało wrażenie
jakiegoś kolejnego wielkiego narodowego zrywu czy wstrząsu. Z tej perspektywy wszystko wygląda dobrze,
a nawet wręcz wspaniale - oto okazuje
się, że jesteśmy nadal zdrową, zwartą,
przepojoną patriotyzmem, mocno przywiązaną do swojego państwa i jego przedstawicieli narodową wspólnotą. Nasuwa
się jednak mimowolnie jedno kłopotliwe pytanie, a mianowicie, czy ta wielka, narodowa żałoba była przeżywana
do końca świadomie? Chyba niekoniecznie, gdyż silne emocje, występujące
nieuchronnie w tego rodzaju sytuacjach,
mają to do siebie, że siłą rzeczy,
w większym lub mniejszym stopniu, tłumią racjonalne myślenie i zdrowy rozsądek. Motorem napędowym tej żałoby
były uczucia smutku, żalu, niepokoju,
zagubienia, a przede wszystkim współczucia dla ofiar katastrofy i ich rodzin. Może jeszcze w jakiejś części
wystąpiło też u co poniektórych poczucie leku o państwo, które utraciło
swoją głowę i tylu ważnych decydentów. To samo w sobie jest skądinąd
jeszcze najzupełniejzrozumiałe i natu-
2
lne. Jak bowiem byśmy wyglądali, zachowując się w takiej dramatycznej sytuacji całkiem biernie? Te, przywołane wyżej wydarzenia i gesty, mniejsza
o to, na ile świadome i rozumne, to
był jednak, generalnie biorąc, mimo
wszystko jakiś odruch patriotyzmu i
poczucia narodowej więzi. Dla nas, Polaków, to zresztą bardzo naturalny sposób reakcji, bośmy z natury bardzo
romantyczni, sentymentalni, skłonni do
ostentacyjnego, publicznego wyrażania
swoich emocji w nadzwyczajnych sytuacjach.
Z drugiej jednak strony tak silnie emocjonalne, a pozbawione głębszej refleksji postawy mogą rodzić
także pewne skutki niepożądane, a nawet groźne dla danej zbiorowości,
szczególnie w sytuacji, gdy oddziaływają na nią czynniki, umiejące wykorzystać i ukierunkować te skumulowane
emocje w korzystnym dla siebie kierunku, który niekoniecznie musi pokrywać się z jej obiektywnym dobrem.
Patrząc zaś na to wszystko z pewnego
dystansu, który wynika i z wieku, i z
życiowych doświadczeń, i po trosze
także z fizycznego oddalenia od głównych miejsc, gdzie działy się te wydarzenia; nie mogłem jakoś oprzeć się
wrażeniu, iż ta wielka demonstracja
żałoby została w dużej mierze wywołana taką, a nie inną reakcją mediów.
Wiem, że to stwierdzenie karkołomne,
a nawet obrazoburcze, bo większość
komentatorów o znanych i powszechnie
szanowanych nazwiskach, publikujących
w prasie patriotycznej albo przynajmniej uchodzącej za taką, twierdzi
przecież coś zupełnie odwrotnego - że
to właśnie
spontaniczna, odruchowa
manifestacja przez rzesze Polaków czci
dla osoby śp. p. prezydenta wymusiła
na tychże mediach zmianę tonu i uznanie jego niekwestionowanej wielkości.
Cóż, może to po części i prawda,
a może też zadziałało tu swego rodzaju
sprzężenie zwrotne. Ja jednak widzę,
generalnie biorąc, sprawę trochę inaczej i, co więcej, jestem gotów bronić
zasygnalizowanego wyżej poglądu, a mia-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
wicie , że to media same z siebie
zaczęły bezzwłocznie tworzyć klimat
wielkiej tragedii, i podkreślać na
wszelkie
sposoby wielkość poniesionej przez Polskę straty. W tym przekazie medialnym dominowały cały czas
emocje, a serwowane odbiorcom komentarze mogły wywołać u co wrażliwszych
nie tylko rozpacz, ale wręcz poczucie
zagrożenia graniczące z paniką. Wykreowano po prostu jakby atmosferę
końca świata. Dziennikarze zaczęli
gremialnie płakać, dając pozostałej
reszcie do zrozumienia, że i ona powinna robić to samo. Następnie zaś
budowano dalej sukcesywnie napięcie aż
do dnia prezydenckiego pogrzebu. Jak
chodzi zaś o osobę samego śp. p. prezydenta Kaczyńskiego, to te same media zaczęły podkreślać jego wielkość
i zasługi dla Polski jeszcze przed
przylotem jego ciała do Polski, gdy
żadnych ludzi nie było jeszcze na ulicach i nikt nie wywieszał flag narodowych ani nie rozpalał zniczy. Także i
wielu czynnych żałobników sprawiało
wrażenie, jakby do końca nie wiedzieli, co i dlaczego właśnie robią. Stąd,
nie sposób dokładnie określić, ile było
w tej ostentacyjnej żałobie prawdziwego żalu i potrzeby serca, ile głębokiego uznania dla zmarłej tragicznie
głowy państwa i pozostałych ofiar, ile
poczucia swoistego patriotycznego obowiązku; a ile zachowania na zasadzie:
„robię to, bo tak wypada”, albo dlatego, że „inni zachowują się podobnie”.
Można by oczywiście machnąć na te
wszystkie „drobiazgi” ręką i uznać,
że w końcu liczą się nie tyle faktyczne motywy, prawdziwe uczucia, czy określony stopień świadomości, ale czysto
zewnętrzny efekt końcowy, którym była
nagła, entuzjastyczna manifestacja
uczuć patriotycznych. Można by to uczynić, gdyby nie cisnące się do głowy
nieodparcie pytanie, gdzie były te
rzesze rzekomo tak bardzo patriotycznych Polaków, gdy śp. prezydent Kaczyński podpisywał traktat lizboński,
godząc się tym samym na przekształcenie Polski w jedną z podrzędnych pro-
Numer 1-2-3 2010
wincji UE? To pytanie prowadzi zaś nas
w naturalny sposób do kolejnego pytania - w czym tak naprawdę wyraża się
dziś nasz patriotyzm?
Czy jesteśmy jeszcze świadomymi patriotami?
Rzecz jasna, zdecydowana większość
z nas odpowie na to pytanie twierdząco. Czy jest to aby jednak zawsze odpowiedź szczera, czy przypadkiem nie
oszukujemy samych siebie? Powiedzieć
wprost, że się patriotą nie jest, to
prostu nie wypada. Znacznie trudniej
jednak ten swój patriotyzm zdefiniować, opisać,
jeszcze trudniej uzasadnić, a najtrudniej udowodnić. Jest
to zagadnienie niewątpliwie bardzo dla
nas kłopotliwe i przykre, ale nie możemy od niego uciekać w kontekście
naszej obecnej kondycji narodowej i
państwowej. Musimy sobie bardzo gruntownie to przemyśleć przede wszystkim
dlatego, że istnieją i cały czas oddziałują na nas siły, i to potężne
siły, żywotnie zainteresowane tym, by
sprowadzić nasz patriotyzm do pustego, czysto deklaratywnego frazesu, albo
do rytualnych gestów, wyzutych z konstruktywnego działania na rzecz konkretnego dobra własnego narodu czy
państwa lub wreszcie, co najgorsze,
ukierunkować go ku naszej szkodzie.
Bo niestety, często właśnie tak bywa,
że nagłe wybuchy uczuć patriotycznych,
zwłaszcza te uczuciowe, bazujące na
romantyzmie i sentymentalizmie, a więc
w gruncie rzeczy powierzchowne, a pozbawione jasnej, przewodniej myśli
politycznej zamiast podnosić, wzmacniać i ożywiać narodowa wspólnotę, mogą
ją zaślepiać i w konsekwencji wychodzić jej na szkodę, prowadzić do wielkich politycznych klęsk. Szczególnie
w polskiej historii takich wypadków
jest pełno - czy inaczej miała się
rzecz chociażby z polskimi powstaniami narodowymi XIX wieku? A jaki model
patriotyzmu starano się usilnie krzewićdniach żałoby po smoleńskiej kataw
strofie? Ano taki, jaki wspomnianym
siłom jest najbardziej wygodny, a więc
Nowy Przegląd Wszechpolski
13
TEMAT
MIESIĄCA
romantyczno-uliczny, z którego - podobnie jak z patriotyzmu „stadionowego”- tak naprawdę nic konstruktywnego
dla Polski nie wynika, poza przeżytymi w dłuższym czy krótszym czasie silnymi emocjami. Tłum modlących się ludzi z biało-czerwonymi flagami robi
ogromne wrażenie, ale nawet największa patriotyczna manifestacja nie przywróci
nam zrabowanej gospodarki i
utraconej suwerenności. Ot, ludzie się
zejdą i rozejdą, a Polska pozostanie
dokładnie taka sama, jaką była. W dodatku tak wielkie zgromadzenia ludzkie to bardzo wdzięczny obiekt do niekiedy bardzo wyrafinowanych politycznych manipulacji. Z tych to powodów
ośmielę się więc wyrazić zdanie - które pewnie jednak nie spodoba się większości moich rodaków - że w tym, naszym przeżywaniu żałoby po katastrofie, obok postaw, z których możemy być
dumni, postaw odpowiadających najzupełniej powadze chwili; przejawiły się
też zachowania budzące poważny niepokój. Oddanie należnego hołdu i szacunku ofiarom katastrofy to bowiem
jedno, a ulegnięcie swego rodzaju zbiorowej histerii to coś zupełnie innego.
Patriotyzm bez pokrycia.
Przykro o tym pisać, ale w podsycaniu tej histerii, a zwłaszcza w krzewieniu wyzutej z głębszych
treści
psudopatriotycznej narracji, a właściwie bełkotu, celowały zwłaszcza media
(przynajmniej oficjalnie)narodowo-katolickie. A więc już w pierwszym po
katastrofie wydaniu „Naszego Dziennika” z dn. 12.04. 2010 r. czołowy „niepodległościowiec”, p. Antoni Macierewicz, szef tzw. Ruchu Katolicko-Narodowego i zarazem poseł PiS, zamieścił
był artykuł pt. „Żył dla Polski niepodległej”, w którym zawarł min. następującą ocenę: „(...)Prezydent Lech
Kaczyński był w moim przekonaniu największym polskim mężem stanu od czasów Józefa Piłsudzkiego i Romana
Dmowskiego. Był czlowiekiem, który w
polityce państwowej odznaczył się cał-
,,
14
kowitym poświeceniem swojego życia
odbudowie niepodległego państwa polskiego, zarówno w jego wymiarze międzynarodowym, jak w wymiarze kształtowania ładu społeczno-gospodarczego
i kształtu prawnego Rzeczypospolitej...”(s.23). Nie mam tu możliwości
szczegółowo polemizować z wywodami p.
Macierewicza, bo nie chcę czynić i tak
przydługiego artykułu jeszcze bardziej
rozwlekłym. Wydaje mi się zresztą, że
nawet nie ma ku temu specjalnej potrzeby. Te posągowe sformułowania zakrawają bowiem na jawną kpinę z poziomu inteligencji czytelników wspomnianej szacownej gazety. Jak to żył dla
Polski niepodległej, skoro własnoręcznie skasował resztki tej niepodległości swoim podpisem pod traktatem lizbońskim? Można by ostatecznie nawet
ten typowo propagandowy chwyt p. Macierewicza całkowicie zignorować, gdyż
tenże wygłosił swoim politycznym życiu
już nie jedną kuriozalną tezę. Ale oto
w ten sam ton uderzają znacznie bardziej poważni, i mogłoby się wydawać,
trzeźwi publicyści kojarzeni z umownie pojętym obozem prawicy. Oto przykładowo p. red. Wojciech Reszczyński
w zamieszczonym również w „ND” artykule pt. „Obce media przeciwko wszystkiemu, co polskie” stawia kategoryczną
tezę, że „(...)Koncepcja polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego, bliska
tej formułowanej przez Józefa Piłsudzkiego, potwierdza, że decyzje, które
podejmował, były autonomiczne, nie dyktowane z zewnątrz”. („ND”, 16.04. 2010
r., s.18). A więc, zdaniem p. Reszczyńskiego to śp. prezydent Kaczyński
instruował i inspirował choćby amerykańskich neokonserwatystów odnośnie
spraw rosyjskich, ukraińskich i gruzińskich, a nie odwrotnie, zaś kluczowe decyzje w zakresie polskiej polityki wschodniej ostatnich lat podejmowane były rzeczywiście w Warszawie, a nie w Waszyngtonie. Dla interesujących się choć trochę tematem brzmi
to jak typowa bajka dla dzieci. A bajka ta, gdyby nawet zawierała jakieś
elementy prawdy,i tak nie przedstawia
żadnej wartości moralno-dydaktycznej,
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
bo jaką to pozytywną wartość miały te
niby autonomiczne decyzje, jeśli ich
rezultatem był cały ciąg pomyłek i
politycznych klęsk. Z kolei inny, niekwestionowany publicysta, nazwijmy to,
prawicy z wyższej półki, p. Jan Maria
Jackowski
stwierdza w artykule pt.
„Katyński wieniec”, iż „(...)Dopiero
teraz doceniane są zasługi prezydenta
dla Polski, szczególnie jego szczere
i pełne determinacji działanie na rzecz
niepodległości Ojczyzny, uprawianie suwerennej polityki zagranicznej”.(„ND”,
17-18.04.2010 r., s.17). Cóż, wynika
z tego wyraźnie, że pod owymi wzniosłymi pojęciami „działanie na rzecz
niepodległości” i „suwerenna polityka
zagraniczna” kryje się po prostu nic
innego jak tylko daleko idącą antyrosyjskość polityki śp. p. prezydenta.
Bo nie da się ich w żaden inny sposób
logicznie zrozumieć, podobnie jak
zresztą przytoczonego wcześniej określenia „autonomiczne decyzje” autorstwa p. Reszczyńskiego. A więc, zdaniem obu panów zasadniczym warunkiem
działalności niepodległościowej i polityki suwerennej względnie autonomicznej jest nade wszystko opieranie się
Rosji, a najlepiej zwalczanie jej z
całych sił. To, że w międzyczasie przyklepuje się traktat sprowadzający Polskę do poziomu unijnej guberni nie ma
już w tym kontekście większego znaczenia i może być wobec tychże powyższych zasług całkowicie wybaczone.
Liczy się tu zapewne na krótką pamięć,
a pewnie też i na brak głębszej orientacji w temacie, karmionego od lat
taką oto pseudopatriotyczną papką,
czytelnika, a ostatecznie na to, że
nawet ten bardziej świadomy pod naporem tak miażdżących ocen tak bardzo
poważanych autorytetów pomyśli w końcu, że p. prezydent na pewno z całych
sił chciał bronić niepodległości, tylko
nie był w stanie
tego uczynić- nie
miał ku temu po prostu realnych możliwości.
Ta cała, zmasowana kampania gloryfikacji postaci tragicznie zmarłego
prezydenta Kaczyńskiego, służąca z jed-
Numer 1-2-3 2010
nej strony bieżącym celom kampanii interesom wyborczym jednego z dwóch największych obozów politycznych, a z drugiej, jak wiele na to wskazuje, długofalowym celom politycznym całej kasty
rządzącej Polską, posiłkuje się ustawicznie uwypuklaniem faktu, że jego
prawdziwy wizerunek i dokonania były
dotąd całkowicie zafałszowane i przytłumione na skutek wymierzonej w jego
osobę zmasowanej krytyki, a nawet wręcz
nagonki ze strony liberalnych mediów,
które - jak to barwnie ujął w cytowanym już artykule p. Macierewicz:
„(niszczyły nocą, co on w dzień budował, z olbrzymim wysiłkiem prowadziły
medialną kampanie przeciw niemu, wyśmiewając jego działania i starając
się o to, żeby Polacy nie wierzyli i
nie aprobowali tego kierunku politycznego”. Tak, nie
sposób nie zgodzić
się z tym, że śp. prezydent Kaczyński
był opluwany, a szczególnie ośmieszany przez media stojące za PO. Stwierdzenie tego oczywistego faktu nie musi
jednak wcale od razu oznaczać potwierdzenia jego rzeczywistej wielkości. Nie
chce mi się za bardzo wierzyć w to, że
ci sami dziennikarze, którzy jeszcze
kilka godzin przed wylotem do Katynia
tak ostro krytykowali p. prezydenta,
natychmiast po katastrofie szczerze się
pokajali, i gorliwie bijąc się w pierwsi, byli zmuszeni w swoim sumieniu
przyznać w końcu należne mu od dawna
miano wielkiego patrioty, męża stanu,
mało tego, bohatera narodowego! Równie nie za bardzo przekonują mnie twierdzenia, że do tego, tak dalece idącego
przewartościowania postaw, zmusiły ich
głęboki żal i rozpacz całych rzesz
Polaków. Bardzo to wątpliwe! Raczej
obstawał bym przy tezie, że zmusił ich
do tego swoisty terror politycznej
poprawności, a może i wytyczne ukrytych mocodawców. Zresztą zachodzi tu
podstawowe pytanie o wiarygodność tych
ludzi. Jeśli bowiem wcześniej tak złośliwie, perfidnie, a nade wszystkim
fałszywie atakowali osobę głowy państwa, to jaką możemy mieć dziś pewność, że teraz zachowują się całkiem
Nowy Przegląd Wszechpolski
15
TEMAT
MIESIĄCA
szczerze, że mówią naprawdę to, co
myślą i co dyktuje im własne serce.
Poza tym wydaje mi się, że nas,
świadomych Polaków, nie interesowało
specjalnie to, iż te media pokazywały
p. prezydenta z niekorzystnych socjotechnicznie ujęć, z grymasami na twarzy czy w niekorzystnych pozach. Nas
interesował przede wszystkim, a przynajmniej interesować powinien, bilans
konkretnych dokonań p. Kaczyńskiego
jako prezydenta RP i jako polityka w
ogóle. I patrząc z tej perspektywy nie
unikniemy postawienia i sobie, i jego
dzisiejszym chwalcom, kilku podstawowych pytań w kwestiach, o których dziś
najchętniej prawie wszyscy chcieliby
zapomnieć, a przynajmniej je przemilczeć, a więc: Z jakich to powodów i z
czyjej rekomendacji p. Lech Kaczyński
uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu? Dlaczego jako minister sprawiedliwości w rządzie AWS nakazał wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnym, czym
uniemożliwił zdemaskowanie podłych,
kłamliwych oskarżeń niejakiego T. Grossa
i tym samym zabezpieczenie Polski przed
groźbą żydowskich roszczeń majątkowych
na potężną skalę? Dlaczego, wespół ze
swoim bratem Jarosławem, przymusił
całość kierowanej przez siebie partii
PiS do opowiedzenia się za integracją
z UE na takich, a nie innych warunkach? I kolejne kłopotliwe pytania:
Dlaczego, już jako prezydent RP, z
taką usilnością i determinacją zabiegał wszelkimi sposobami o utrącenie
nominacji abp. Stanisława Wielgusa na
godność arcybiskupa metropolity warszawskiego i z taką radością składał
dłonie do oklasków, gdy znękany medialnym linczem polski hierarcha ogłaszał swoją rezygnację? Dlaczego z taką
usilnością starał się o zainstalowanie za wszelką cenę amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, która nie
tylko nic by nam nie dała, a jedynie
wystawiła by nas na dodatkowe zagrożenie? Wreszcie pytanie fundamentalne: Dlaczego ratyfikował traktat lizboński? Oczywiście, jego bezkrytyczni zwolennicy i wielbiciele - a są ich
dzisiaj całe legiony - odpowiedzą zapewne na to, że zrobił to, bo najzwy-
16
jnej w świecie nie miał innego wyjścia, przymuszony naciskiem swoich
politycznych przeciwników, a sterroryzowana politycznie i moralnie większość zapewnie temu tłumaczeniu dziś
uwierzy. Jednak już wkrótce postaramy
się udowodnić, że naga prawda w tym
przedmiocie przedstawia się trochę
inaczej, znacznie mniej korzystnie dla
śp. p. prezydenta.
Nie chcę przez to powiedzieć, że
prezydentura Lecha Kaczyńskiego to
pasmo samych tylko, oględnie mówiąc,
błędów i porażek, bo były też w niej
i pewne osiągnięcia, choćby przytomne
zablokowanie kilku bardzo niszczycielskich, przyszykowanych przez PO, ustaw.
Nie twierdzę też, i nie wierzę w to,
że niegdysiejszy konkurent p. Kaczyńskiego, a dzisiejszy premier, p. Donald Tusk, byłby lepszym prezydentem
RP. Przeciwnie, byłby on zapewne jeszcze gorszym prezydentem, przynajmniej
z naszego punktu widzenia. Szkopuł jednak w tym, że p. Tusk, poza kilkoma
odosobnionymi sytuacjami, nie próbował nawet nigdy kreować się na wielkiego polskiego patriotę , nie usiłował uchodzić za kogoś, kim nie jest.
Wiemy więc w tym przypadku doskonale,
z kim mamy do czynienia - z człowiekiem, którego związek z polskością jest
bardzo luźny albo żaden, z zadeklarowanym kosmopolitą i eurontuzjastą. Dla
kontrastu, śp. p. prezydent Kaczyński
zawsze usiłował uchodzić za wielkiego
patriotę, tylko przeważnie jego czyny
nijak nie pasowały do tego wizerunku.
Dlatego zwracam się z apelem i zarazem
z prośbą o dokonanie, gdy tylko nieco
ostygną emocje, rzeczowego i racjonalnego bilansu prowadzonej przezeń
polityki.
Spodziewam się, że wielu zarzuci
mi pewnie w tym miejscu, iż dokonałem
właśnie rzeczy bardzo podłej, bo naruszyłem znaną fundamentalną zasadę,
że o zmarłych mówi się tylko
albo
dobrze, albo wcale. Jednakowoż, mamy
tu do czynienia z oczywistym nieporozumieniem. Otóż, ta zasada, praktykowana już w starożytności, odnosi się
w swym poprawnym znaczeniu tylko do
osób jako takich, nie zaś ról publicz-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
nych, a zwłaszcza politycznych pełnionych przez te osoby. Interpretując
ją w sposób skrajny, doszlibyśmy do
całkowitego absurdu - w takim razie
nawet historykom nie byłoby wolno krytycznie pisać o zmarłych politykach
czy w ogóle o postaciach dziejowych.
Także i samo to, że ktoś zginął tragicznie, nawet w bezpośredniej bliskości tak symbolicznego dla nas miejsca, jakim jest Katyń, nie uwalnia go
od krytycznej oceny jego działalności
publicznej, ani też nie przenosi jego
politycznych błędów do sfery tabu. Ba,
nawet w pełni świadoma, bohaterskaśmierć na polu bitwy wcale automatycznie takich błędów nie przekreśla;
ona może, co najwyżej, w większym lub
mniejszym stopniu
zniwelować je i
odkupić. Tak więc, w pełni uzasadniona i dopuszczalna jest krytyczna ocena bilansu politycznych dokonań śp.
p. prezydenta i w ogóle polityków,
którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, pod tym podstawowym warunkiem,
że opiera się na faktach, a nie epitetach czy insynuacjach. Powiem więcej:
w wytworzonej sytuacji jest ona wręcz
niezbędna, gdyż w oparciu o tworzony
ad hoc wizerunek Lecha Kaczyńskiego
jako wielkiego polskiego męża stanu
próbuje się tworzyć i narzucać nam
nową polską mitologię w bardzo wykoślawionej postaci.
Karykaturalny, romantyczny patriotyzm.
Albowiem apoteoza postaci śp. p.
Lecha Kaczyńskiego to nie żaden przypadek, to również nie żaden samoczynny, samorodny produkt światka dziennikarskiego ani też naturalne odbicie
panujących w społecznych masach odczuć i nastrojów. Skrajnie naiwny jest
ten, kto tak myśli! Jest to bowiem w
rzeczywistości kluczowy element doskonale przemyślanej polityczno- socjotechnicznej strategii kasty rządzącej.
O co więc tak naprawdę tu chodzi? Rąbka tajemnicy uchyla choćby J.M. Rokita w wywiadzie dla TVN 24: „(...)Polska jest znowu Chrystusem narodów. Jesteśmy świadkami, gdy na użytek może
wielu dziesiątków lat definiuje się
na nowo istota patriotyzmu polskiego,
i to definiuje się przez mit Lecha Ka-
Numer 1-2-3 2010
Lecha Kaczyńskiego. Tu się wykuwa stary,
bardzo neoromantyczny, ale zarazem nowy,być może obowiązujący przez wiele
dziesięcioleci model patriotyzmu”. A
więc chodzi tu o wskrzeszenie, a dokładniej mówiąc, o podsycenie na nowo
chorych, a z punktu widzenia katolickiej ortodoksji także heretyckich, idei
XIX - wiecznego polskiego mesjanizmu.
Ma więc obowiązywać nas patriotyzm
oparty wyłącznie na cierpiętnictwie i
tragizowaniu. Zaiste, nie muszę chyba
specjalnie tłumaczyć, jak bardzo tego
rodzaju patriotyzm byłby wygodny dla
wszelakich naszych wrogów zewnętrznych
i wewnętrznych. A katastrofa smoleńska to wprost doskonała pożywka do
jego krzewienia. Samo jej miejsce, bezpośrednio związane z tak tragicznym
wydarzeniem w naszej historii; sama
misja bohaterów, którzy lecieli tam
walczyć o narodową pamięć i zapłacili
za to życiem (oficjalna interpretacja
dla
środowisk katolickich, patriotycznych, narodowych) - czyż można
znaleźć lepsze przesłanki do tego.
Niejaki prof. Zbigniew Mikołejko idzie
na całość i w wywiadzie dla „Der Spiegiel” stwierdza: „(...)My Polacy potrzebujemy męczeństwa jak powietrza”.A
następnie: „(...)Tożsamość Polaków polega na postrzeganiu siebie jako wiecznej ofiary”. To już, przynajmniej moim
zdaniem, pewna przesada. Ale ów element martyrologii jest rzeczywiście
bardzo silnie zakorzeniony w naszej
tradycji narodowej. To wynika w prostej linii po prostu z naszej historii, szczególnie tej najnowszej. Zdecydowanie więcej w niej klęsk, cierpienia, upokorzeń i bezradności niż
zwycięstw i chwały. I tego już nie
zmienimy, a tym bardziej nie możemy z
tym walczyć. Zresztą, nie jesteśmy na
tym polu jakimś wyjątkiem - np. prawie
wyłącznie na martyrologii opiera się
tożsamość dzisiejszych Ormian. Zachodzi jednak pytanie: Czy mamy racjonalne powody ku temu, by ten martyrologiczny nurt w naszej świadomości jeszcze bardziej, czasem wręcz na siłę,
wzmacniać; czy wyjdzie to na dobre
naszemu zdrowiu moralnemu i psychicznemu?
Otóż, obawiam się, że może to
Nowy Przegląd Wszechpolski
17
TEMAT
MIESIĄCA
tylko dodatkowo zaszkodzić. Nie znaczy to, byśmy nie mieli pamiętać i
świętować naszych narodowych dramatów
i czcić własnych narodowych męczenników. Nie możemy jednak karmić się wyłącznie samą żałobą i cierpiętnictwem,
bo to wpędzi nas w jeszcze większą
bezradność, bezsiłę i pesymizm. Dlatego pamięć o klęskach musi być równoważona pamięcią o dniach zwycięstw,
chwały i wielkości, bo tylko w ten
sposób możemy pozostać, a raczej stać
się na nowo, narodem naprawdę godnym
i dumnym, przynajmniej w wymiarze świadomości historycznej; narodem, który
posiada jeszcze jakieś konkretne, zbiorowe ambicje i aspiracje. Choć więc
nasza narodowa, że tak się wyrażę,
dusza skłania nas silnie ku sentymentalizmowi, ku celebrowaniu romantycznej martyrologii, to podstawowym zadaniem tych, co aspirują do rządu dusz
nad polskim ogółem, powinno być pilnowanie, byśmy dawkowali sobie te tragiczne przeżycia z pewnym umiarem.
A jak jest praktyce? Czyż np. nie
świętuje się w dzisiejszej Polsce dużo
bardziej hucznie powstań przegranych
od tych zakończonych zwycięstwami?
Również i w tym konkretnym wypadku nie
można mieć najmniejszych złudzeń, że
mit Lecha Kaczyńskiego jako wielkiego
polskiego patrioty i strażnika pamięci narodowej będzie przez siły ustanowione na wszelkie sposoby szerzony
i rozwijany, i to niezależnie od tego,
jak dalej rozwinie się sytuacja polityczna, kto wygra najbliższe wybory
prezydenckie, itp. Jak można w to wątpić, skoro zapowiada to nawet p. marszałek Komorowski. Ja wierzę jednak,
mimo wszystko, w zdrowy rozsadek własnych rodaków. Stąd, wynoszę nadzieję, a właściwie pewność, że proroctwa
p. Rokity i jemu podobnych są przedwczesne i za daleko idą. I że, jako
takie, się nie spełnią.
Mamy już w
bowiem w swojej, narodowej skarbnicy
dość, może nawet nadmiar, wszelakiego
rodzaju mitów - nie potrzeba więc nam
kolejnego. A gdyby - co nie daj Boże miały się one jednak spełnić, to możemy dojść do tej kuriozalne sytuacji,
że za wspomniane dziesiatki lat, bę-
18
siątki lat będzie rzeczywiście kwitł
ów romantyczny patriotyzm, tylko nie
będzie już praktycznie ani Polski, ani
samych Polaków.
Eksplozja teorii spiskowych.
Że takie teorie powstają, to w
zaistniałej sytuacji rzecz właściwie
nieuchronna, i w pewnym sensie także
zrozumiała. Bowiem mamy tu do czynienia z wydarzeniem szokującym. W czasach tak niebywałego rozwoju techniki
czysto losowa przyczyna katastrofy, zakończonej tak dramatycznymi skutkami,
jawi się wielu ludziom jako coś zupełnie nieprawdopodobnego. Popadają oni
więc często odruchowo wręcz w pewnego
rodzaju gniew, nie mogą pojąć, jakim
prawem mogło do czegoś takiego dojść.
Więc niejako instynktownie usiłują jak
najszybciej znaleźć winowajcę, a w
każdym bądź razie chcą jak najszybciej otrzymać odpowiedź na nurtujące
ich pytania. A ponieważ, tej odpowiedzi jak nie ma, tak nie ma; ponieważ
śledztwo prowadzone jest przez organa
obcego państwa, i to takiego, do którego większość Polaków nie ma zaufania; zaś nasze władze i prokuratura
prowadzą co najmniej dziwną politykę
informacyjną albo nabierając całkiem
wody w usta, albo wypowiadając się
bardzo niejasno i skąpo na temat postępów, postawionych wstępnych hipotez i spodziewanej długości tego śledztwa, niczego nie potwierdzając i nie
dementując – powstaje w ten sposób
niezwykle szerokie pole do powstawania i szerzenia się wszelakiego rodzaju sensacyjnych hipotez, oskarżeń,
plotek, pomówień i podejrzeń, często
zupełnie irracjonalnych. Padają one na
bardzo podatny grunt także i dlatego,
że w najnowszej historii Polski i świata
mamy wiele takich zagadkowych i do
dzisiaj jednoznacznie nie wyjaśnionych
wydarzeń - jako żywo nasuwa się tu
porównanie z katastrofą gibraltarską.
A że żyjemy w dobie internetu, powstają one wprost lawinowo i rozchodzą
się bardzo szybko, niemal lotem błyskawicy. I trudno mieć nawet o to specjalne pretensje do zwykłych poszuki-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
waczy
sensacji czy np. domorosłych
„specjalistów” od lotnictwa. Trudniej
wszakże zrozumieć, dlaczego tą, przesiąkniętą spiskami we wszelakich wersjach, atmosferę tak bezceremonialnie,
z pełną premedytacją i cynizmem, rozpętują czołowi politycy i dziennikarze.
W sposób szczególny zabłysnął na
tym polu poseł PiS, p. Artur Górski,
który natychmiast po katastrofie smoleńskiej udzielił „Naszemu Dziennikowi” wywiadu opatrzonego jawnie prowokacyjnym tytułem „Oskarżam Moskwę”.
Wysunął w nim szereg otwartych, bezprzykładnych zarzutów pod adresem strony rosyjskiej. Już na samym wstępie,
wyraźnie zachęcony pytaniem przeprowadzającego wywiad dziennikarza, niejakiego Zenona Barańskiego, wypalił z
grubej rury: „Mam niemal pewność, że
Rosjanie mataczą”. Zważmy, śledztwo
jeszcze na dobre się nie rozpoczęło, a
p. Górski
już dostrzegł rosyjskie
matactwa. Czym uzasadnia taki punkt
widzenia? Przytaczam obszerny fragment
jego oskarżycielskiej mowy: „Oczywiście opieramy się jeszcze na samych
przesłankach i strzępach informacji,
ale dla Rosjan już nie ma wątpliwości,
że za katastrofę odpowiada pilot, który
miał popełnić błąd w sztuce, lub nawet
sam prezydent Lech Kaczyński, który
był nazbyt zdeterminowany, by wziąć
udział w uroczystościach katyńskich wraz
z Rodzinami Katyńskimi, harcerzami i
posłami PiS. Tymczasem jeśli złoży się
w całość informacje, które napływają,
nawet jeśli odnoszą się do różnych
domniemanych scenariuszy, a także weźmie się pod uwagę ewentualne intencje Rosjan, to można powiedzieć, choć
bez stuprocentowej pewności, bo dziś
bez namacalnych dowodów, że Rosja jest
w jakimś sensie odpowiedzialna za tę
katastrofę, za ten nowy Katyń”. A więc,
p. Górski nie potrzebuje żadnych, komisji, badań, ustaleń, etc.. Stawiając a priori siebie w roli nieomylnego
eksperta ogłasza swój wyrok i wskazuje jednoznacznie winowajcę, nie opierając go przy tym na jakichkolwiek
dowodach, a jedynie na „samych przesłankach i strzępach informacji”, po-
Numer 1-2-3 2010
chodzących, oczywiście, wyłącznie od
anonimowych źródeł informacji. A jakie to śliskie wyrażenia: „domniemane
scenariusze”, „ewentualne intencje Rosjan”, uzupełnione sprytnymi zastrzeżeniami, a właściwie wykrętami: „choć
bez stuprocentowej pewności”, „w jakimś sensie”. Dalej p. Górski bez najmniejszego skrępowania demonstruje swą
skrajną podejrzliwość i wrogość wobec
Rosjan, podając własne wersje przyczyn katastrofy: „(...)Jedna wersja wydarzeń mówi, że samolot cztery raz
podchodził do lądowania, gdyż za każdym razem Rosjanie odmawiali zgody na
lądowanie, wysyłając maszynę z prezydentem do Mińska lub Moskwy. Mieli
podawać przy tym wątpliwe powody, a to
że mgła nad lotniskiem, a to że system
nawigacji nie działa, a to że za krótki pas do lądowania. (…) Druga wersja
mówi , że wieża podała błędne koordynaty pilotom i ci już nie zdążyli podnieść samolotu i zahaczyli o drzewa”
(„ND”, 12. 04. 2010 r., s.14). A więc,
p. Górski poddaje w wątpliwość nawet
sam fakt zamglenia lotniska. Wie też,
nie wiadomo skąd, chyba ze źródeł nadprzyrodzonych, jakie koordynaty podawała pilotom wieża! Niestety, już po
kilku dniach większość tych detektywistycznych odkryć p. Górskiego okazała się być zwykłymi oszczerczymi
pomówieniami. Zdaje się, że jest faktycznie prawdą, iż rosyjskie media ale nie sama komisja badająca przyczyny katastrofy - szybko podały, że
najbardziej prawdopodobną jej przyczyną
był błąd pilota. (Piszę: „zdaje się”,
bo przecież nie widziałem tego czy nie
słyszałem w jakiejś rosyjskiej telewizji, ale w rodzimych, polskojęzycznych, którym do końca nie wierzę). I
gdyby p. Górski ograniczył się do
stwierdzenia, że taki werdykt tych
mediów jest przedwczesny, i na razie
bez pokrycia w konkretnych dowodach i
że, wobec tego, trzeba dokładnie zbadać, czy jakaś część winy, choćby nawet w postaci zaniedbań, nie spoczywa
również przypadkiem na stronie rosyjskiej, to takie stanowisko byłoby w
pełni zrozumiale, akceptowalne i uczciwe. Ale p. Górski, stawiając się jed-
Nowy Przegląd Wszechpolski
19
TEMAT
MIESIĄCA
nocześnie w roli komisji, sędziego i
prokuratora, przerzuca z miejsca całą
winę na drugą stronę. Przywołany
zresztą szybko do porządku, a właściwie, mówiąc wprost, publicznie złajany przez samego O. Rydzyka, natychmiast dystansuje się od swoich rewelacyjnych odkryć, tłumacząc się, że
wypowiedział to wszystko pod wpływem
silnym emocji, jadąc pociągiem wracającym z uroczystości katyńskich do
Warszawy. Żeby było jeszcze bardziej
ciekawie i kuriozalnie, składa po kilku
dniach oficjalne przeprosiny w rosyjskiej prasie. I gdzie tu ta zimna krew
i elementarna powściągliwość u konserwatysty, na jakiego p. Górski się
kreuje. Publikacja tego skrajnie tendencyjnego, mało tego - nie zawaham
się tego powiedzieć wprost - skandalicznego wywiadu, to jednak przecież
nie tylko kwestia odpowiedzialności i
wiarygodności samego autora, ale też
i redakcji pisma, które jest codziennym źródłem informacji dla całych rzesz
patriotycznie usposobionych Polaków.
Czy aby więc nie chodziło tu o wywołanie w jak najszybszym czasie kolejnej
fali antyrosyjskiej histerii w tych
właśnie środowiskach i czy aby owe
oficjalne przeprosiny p. Górskiego nie
miały służyć jedynie jako swego rodzaju alibi wobec Rosjan?
Że tak mogło faktycznie być, że
wywiad z p. Górskim nie był tylko i
wyłącznie jakąś pomyłką czy potknięciem dziennikarzy „ND”- do takiego wniosku nieodparcie skłania ton kilku artykułów zamieszczonych jeszcze w tym
samym numerze tejże gazety. Oto np.
jeden z dyżurnych autorytetów „od
wszystkiego”, p. prof. Piotr Jaroszyński pisze w artykule pt. „Ofiara nie
pójdzie na marne”: „Wielu z nas zadaje
sobie pytanie, czy to rzeczywiście był
wypadek. Coraz więcej faktów wskazuje
na to, że na pewno był to dziwny wypadek, a puszczona przez Rosjan wersja,
ze powodem był błąd pilota, który nie
posłuchał zaleceń wieży i postanowił
mimo wszystko lądować w Smoleńsku, a
nie skierować maszynę na inne lotnisko jest mało wiarygodna w oczach specjalistów. Zresztą fakt, że prezydent
20
RP korzystał z sowieckiego jeszcze
samolotu daje dużo do myślenia. To tak
jakby brać udział w uczcie, gdzie podają grzyby. Chodzi o to, że wypadek
niekoniecznie musiał być zamachem, ale
w jakiejś mierze został sprowokowany.
Sukcesywnie zaczęły się nakładać na
siebie różne okoliczności, w tym całkowita blokada możliwości wymiany samolotów na nowe i niesowieckie. Następnie wytworzenie jakiegoś ciśnienia rywalizacji o udział w uroczystości w Katyniu. A wreszcie ściśniecie w
jednym, i to tym samolocie tak wielu
ważnych osób, w większości należących
do prawicy. I wszystko zgodnie z prawem, bo jak się okazuje po katastrofie
samolotu CASA (luty 2008 r.) zmieniono przepisy, ale w taki sposób, żeby
jeden samolot mógł być w dalszym ciągu pułapką dla najważniejszych dowódców: mogą lecieć razem, byle nie z
zastępcami. Tu też musiał ktoś dobrze
główkować, by uspokoić opinię publiczną, a pułapka mogła dalej działać” (s.21). Trudno to wszystko logicznie zrozumieć, a przynajmniej ja
mam z tym wielkie trudności. Po pierwsze - o jakich specjalistach tu mowa?
Dlaczego autor nie wymienia ich z nazwiska? Po wtóre, dlaczego nie wyraża
się jednoznacznie - czy był więc ten
zamach, czy też go nie było? Jakie to
sprytne, pojemne i zarazem wykrętne
sformułowanie - „wypadek niekoniecznie musiał być zamachem, ale w jakiejś
mierze został sprowokowany”. Prawdziwe mistrzostwo świata w kategorii dwuznaczności! Przez kogo sprowokowany i
w jaki sposób? Ano, już przez sam fakt
używania samolotu jeszcze sowieckiej
produkcji : „To tak jakby brać udział
w uczcie, gdzie podają grzyby”. Ale
kto konkretnie za to odpowiada, kto
przygotował tą ucztę z trującymi (w
domyśle) grzybami?
Tego autor już
wprost nie podaje. To już najprawdopodobniej sam czytelnik ma się domyśleć, iż to sprawka rosyjskich agentów, a przynajmniej lobbystów usadowionych w naczelnych organach III RP.
To właśnie oni mieliby zablokować możliwość wymiany samolotów, także w czasie, gdy niepodzielnie rządził PiS.
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
I to oni wytworzyli pewnie wspomniane „ciśnienie” i doprowadzili do
ściśnięcia w jednym samolocie tak wielu
ważnych osób, zwłaszcza z „prawicy”.
A jak nie oni, to kto? Ano, obóz rządzący. Ten przynajmniej faktycznie odpowiada, przynajmniej politycznie, za
owe fatalne przepisy, które umożliwiły posadzenie w jednym samolocie dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Tylko, że na jego pokład zaprosił ich nie kto inny, jak tylko śp.
prezydent Lech Kaczyński. A tak w ogóle, czyżby p. Jaroszyński nie wiedział, że skład delegacji na uroczystości katyńskie był ustalany przez
Kancelarię Prezydenta w porozumieniu
z samym ich organizatorem, a więc Radą
Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa?
Czyżby i do tych organów wniknęli więc
owi agenci? Doprawdy, wielka to sztuka pomieścić tyle oskarżycielskich
aluzji w tak krótkim tekście. Daje się
czytelnikowi wyraźnie do zrozumienia,
kto jest potencjalnym winowajcą i
sprawcą, ale nie wymienia się go z
nazwy, nie wskazuje wprost palcem? Po
co ryzykować, po co brać na siebie
ewentualną odpowiedzialność? W wytworzonej atmosferze wystarczą same dyskretne aluzje, a nawet tylko pewne
niedomówienia, ażeby ludzie sami pomyśleli, że najpewniej w grę wchodzi
tu tylko umyślny spisek i zamach, być
może z udziałem tak czynników zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Jeszcze dalej idzie prof. Zdzisław Krasnodębski
w artykule pod jakże znamiennym tytułem „Nasuwają się skojarzenia z Gibraltarem”: „(...)Jeśli ktoś chce wierzyć w przypadek, niech wierzy, ja nie
jestem w stanie uwierzyć. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają...”.Wygląda więc na to, że p. prof. Krasnodębski jest jasnowidzem albo posiada
jakieś zdolności paranormalne. Niezależnie jednak od tego, na czym opiera
swój tak jednoznaczny osąd, mamy tu do
czynienia ze skrajnym aprioryzmem, całkowicie przecież obcym cywilizacji
łacińskiej.
I te profesorskie sądy nie są już,
w żaden sposób, komentowane czy prostowane przez nikogo. Przeciwnie, sta-
Numer 1-2-3 2010
nowią jakby czytelny wyznacznik interpretacyjny dla kolejnych autorów.
Oto bowiem w ciągu kilkunastu następnych dni przetacza się przez „ND” cała
fala artykułów sugerujących, w sposób
bardziej lub mniej otwarty, spiskową
wersję katastrofy smoleńskiej w rozmaitych wariantach. Czego tam nie było?
Posiłkowo się min. w tej kampanii bardzo chętnie opiniami różnych ekspertów zagranicznych, szczególnie pochodzących z USA, wyszukano także naprędce dwa „autorytety” rodem z samej
Rosji w osobach pp. Julii Łatyniny i
Wiktora Suworowa. I tak, w dniu 16
kwietnia zamieszczono artykuł p. Łukasza Sianożęckiego pt. „Przed przylotem prezydenta usunięto sprzęt nawigacyjny?”, będący streszczeniem artykułu wspomnianej p. Łatyniny: „Woń gazu
łupkowego unosi się nad Katyniem”,
który w oryginalnej wersji ukazał się
w „Moscow Times” (s.4). P. Łatynina
usiłuje powiązać w nim katastrofę smoleńską ze sprawą wydobycia w Polsce
gazu łupkowego, do czego przymierzają
się amerykańskie koncerny gazowe : „A
wiosną 2010 r. na Kremlu nagle zrozumiano, że gaz łupkowy powoduje zerwanie ze światowym gazociągiem i jeżeli
nie podejmie się środków, to być może
Polska będzie eksportować gaz do Europy. I że polskie władze należy natychmiast przeciągnąć na swoją stronę, gdyż sprawa wydobycia gazu łupkowego w Polsce jest, jak powszechnie
wiadomo, polityczna i w dużym stopniu
zależy od tego, która partia wygra
następne wybory”. A więc z powyższego
powodu Rosja miała stanąć wobec konieczności podjęcia wspomnianych „środków”. Ale zdołała przeciągnąć na swoją
stronę
tylko premiera Tuska - tak
wynika przynajmniej z
wynurzeń autorki. Prezydent Kaczyński był absolutnie nie do przeciągnięcia, a więc
trzeba było coś z nim zrobić, w jakiś
sposób go zneutralizować, nawet poprzez fizyczną likwidację w sprowokowanej umyślnie katastrofie - tak przynajmniej pomyśli niejeden gorliwy jego
zwolennik po przeczytaniu tych wywodów. P. Łatynina uderza tu bowiem mianowicie w nasz bardzo czuły punkt,mia-
Nowy Przegląd Wszechpolski
21
TEMAT
MIESIĄCA
wicie w kwestię samowystarczalności
energetycznej, a właściwie uzależnienia Polski od dostaw rosyjskiego gazu.
Nie dopowiada jednak, że koncesje na
wiercenia poszukiwacze udzielił amerykańskim gigantom gazowym rząd tegoż
p. Tuska, który rzekomo dał się przeciągnąć Rosji na jej stronę, i to uczynił to na skrajnie niekorzystnych dla
Polski warunkach, nieporównywalnie
gorszych niż w przypadku innych krajów. Rodzi się zatem proste pytanie:
Skoro jest on taki prorosyjski, to
dlaczego nie udzielono tych koncesji
firmom rosyjskim, a amerykańskim? P.
Łatynina nie wyjaśnia również, że wiercenia te mogą potrwać nawet 6-7 lat, a
ich wyniki są dosyć niepewne, tak że
na dzień dzisiejszy wcale nie jest
wiadomo, czy eksploatacja owych złóż
będzie w ogóle opłacalna. Tym bardziej kuriozalna jest opinia, jakoby
kwestia ta miała decydować o wyniku
wyborów w Polsce. Albo więc p. Łatynina
kompletnie nie zna polskich realiów, albo posiada skrajnie wybujałą
wyobraźnię, albo też chce za wszelką
cenę „dołożyć” „antydemokratycznym”
władzom swojego kraju, a szczególnie
Putinowi i dlatego chwyta się wszelkich dostępnych, nawet tak bardzo kuriozalnych, argumentów. Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby wystąpiły tu
razem wszystkie te trzy przyczyny. Ale
to i tak wszystko nic w porównaniu z
hipotezą, a właściwie tezą, iż informacje o gęstej mgle mogły być odebrane
przez Lecha Kaczyńskiego jako „próba
politycznego fortelu z inspiracji Kremla mająca na celu uniemożliwienie mu
wzięcia udziału w ceremonii”, albowiem, jak pisze dalej w
prorockim
uniesieniu p. Łatynina,: „(...)Kaczyński nie wierzył w żadna mgłę. „Mgła”
oznaczała dla niego jedynie polityczne powitanie przez Putina, który w
przeddzień polskich wyborów zawiązuje
sojusz z Tuskiem, podobnie jak Katarzyna skorzystała z usług Branickiego
i Potockiego”. Z pewnością Putinowi
dużo bliżej jest do Tuska niż do Kaczyńskiego, ale żeby porównywać ten
stan rzeczy do Targowicy, takie porównanie absolutnie nie odpowiada rzeczywistości i jest absolutnie nie na
22
miejscu i nie na czasie. Wobec tak
daleko posuniętego absurdu, jakiekolwiek dalsze komentarze są już chyba
zbędne. Jeśli czytelnik ma jeszcze
jakieś wątpliwości w tym względzie,
niech sam zapozna się krytycznie z
całością cytowanego artykułu, a wyrobi sobie szybko samodzielne zdanie o
jego merytorycznej wartości. Wydaje mi
się jednak, że będzie pożytecznym poinformować go - z kim właściwie mamy
tu do czynienia, kim jest owa p. Julia Łatynina i jakie posiada właściwie kompetencje w zakresie badania
katastrof lotniczych? Otóż, okazuje
się, że jest to z profesji pisarka
fantasy i powieści sensacyjnych, a tak
przy okazji, laureatka min. nagród
Goldy Meir i stowarzyszenia rosyjskojęzycznych pisarzy Izraela. A zatem w
takich to sensacyjnych kategoriach
trzeba chyba wyłącznie postrzegać jej
wynurzenia. I po taki to „autorytet”
sięga „ND”, opierając się na nim, jak
na prawdziwym znawcy przedmiotu. Doprawdy, postępowanie, delikatnie mówiąc, bardzo dziwne, jesli nie podejrzane. Na tym wcale nie koniec. Po tym
wstępnym przygotowaniu gruntu gazeta
zaczęła spekulować co do samej metody, przy pomocy której Rosjanie mieliby spowodować katastrofę. Gdy dana
hipoteza stawała się, wobec postępów
śledztwa i napływu kolejnych informacji, coraz mniej wiarygodna, snuto
kolejną, i następną, chyba na tej zasadzie, że jeśli nawet czytelnik nie
przekona się do jednej teorii, to przekona się może do następnej; że w końcu
któraś z nich chwyci i zafunkcjonuje w
społecznej świadomości. Wszystko to
robiono oczywiście oficjalnie li tylko wyłącznie w celu poszukiwania prawdy, ale już sama zastosowana metoda,
to chwytanie się tylu różnych, często
wykluczających się wzajemnie hipotez,
drastycznie obniża poziom wiarygodności tego dziennikarskiego śledztwa i
nakazuje przypuszczać, że nie chodziło tu wyłącznie o samą nagą prawdę,
ale również, a może przede wszystkim,
o propagowanie takich scenariuszy katastrofy, które najlepiej pasowałyby
do prowadzonej równolegle akcji gloryfikacji postaci Lecha Kaczyńskiego
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
na ogromną skalę. I nawet można to w
pewnym sensie zrozumieć - przecież
sprawa ma silny podtekst polityczny,
przecież będzie ona, tak czy owak,
centralnym punktem kampanii prezydenckiej, a tu gra idzie o najwyższą stawkę - widmo elekcji B. Komorowskiego
jest bardzo realne i trzeba wszystko
robić, by temu zapobiec. Tylko jak to
się ma do zwykłej dziennikarskiej rzetelności i odpowiedzialności za słowo
w przypadku pisma, które tak często
piętnuje manipulacje mediów z drugiej
strony barykady. Piszę te słowa wcale
nie z jakąś złośliwą satysfakcją, ale
z bólem i wielkim smutkiem, widząc, do
czego posuwa się gazeta, którą miałem
do niedawna za jedno z nielicznych
źródeł wiarygodnych informacji.
Ja, w odróżnieniu od redakcji „ND”,
nie czuje się dzisiaj na siłach rozstrzygać czy nawet sugerować, co było
rzeczywiście przyczyną katastrofy smoleńskiej - czy był to splot bardzo
niekorzystnych wydarzeń losowych, czy
błędy załogi samolotu, czy również
jakieś zaniedbania ze strony rosyjskiej, np. w przygotowaniu lotniska
albo niewłaściwego zachowania kontrolera lotów, czy też
w końcu celowy
zamach, jakkolwiek ten ostatni wariant
wydaje mi się - nie będę tego krył na dzień dzisiejszy raczej mało prawdopodobny. Wolę cierpliwie czekać na
postępy śledztwa, które może ujawni
faktyczną prawdę, albo i jej w całości
nie ujawni. W każdym bądź razie, z
upływem czasu będziemy mieli coraz
więcej danych, a mniej niewiadomych,
by móc stawiać jakieś dalej idące oceny.
Być może wtedy postaram się zestawić ze sobą różne hipotezy odnośnie przyczyn katastrofy w celu porównania stopnia ich wiarygodności i
oparcia w faktach. Na razie czuje się
tylko w obowiązku krótko uzasadnić,
dlaczego hipoteza zamachu wydaje mi
się mało realna.
Gdzie jest zamach, tam musi być
też i sprawca, a ten sprawca nie dokonuje tego zamachu ot tak sobie, ale
musi mieć po temu jakiś konkretny motyw, by ważyć się na tak
drastyczny
Numer 1-2-3 2010
krok. A zatem kluczowe jest tu pytanie
- kto mógłby mieć interes w spowodowaniu katastrofy. Przywołane wyżej opinie dostatecznie wyraźnie sugerują, że
za zamachem mogła stać przede wszystkim Rosja. Jest to jednak podejrzenie
oparte przede wszystkim - proszę mi
wybaczyć brutalność użytego tu języka
- na takim oto skrajnie uproszczonym
rozumowaniu:
skoro zamordowali kiedyś, to i zamordowali teraz; zresztą
mordowanie jest to jakby w ogóle przyrodzona cecha polityki sowieckich czy
- na jedno tu wychodzi - rosyjskich
polityków.(Tak na marginesie, przywódcy
amerykańscy czy podlegle im specsłużby oczywiście nigdy nikogo nie mordują, one tylko delikatnie karcą swoich oponentów). Takie rozumowanie stawia jednak Rosjan nie tylko w roli
krwawych zbirów, ale przede wszystkim
bezmyślnych kretynów. Kto decyduje się
na zamach tej skali na terytorium własnego państwa, i w dodatku w miejscu
dla siebie najbardziej niedogodnym? Z
jakiego to powodu Rosja miałaby na to
się zdecydować i przede wszystkim co
miałaby przez to zyskać? Pojawiają się
w tym miejscu najrozmaitsze próby wytłumaczeń. Np. niejaki p. Łukasz Warzecha (czołowe pióro, jeśli tak można powiedzieć, będącego własnością
niemieckiego koncernu medialnego Axel
Springer AG, największego obecnie pod
względem nakładu dziennika w Polsce
„Fakt”- rzecz to bardzo znamienna, bo
pokazuje
jak na dłoni, komu
tak
bardzo zależy na sianiu w Polsce rusofobii) lansuje na swoim, bardzo poczytnym blogu teorię, że, wbrew pozorom, takie umiejscowienie zamachu może
być dla sprawcy potencjalnie bardzo
korzystne, bo na własnym terytorium
najłatwiej jest zatrzeć wszelkie dowody i ślady zbrodni. Jest to jednak
argumentacja bardzo karkołomna, a dokładniej mówiąc klasyczne odwracanie
kota do góry ogonem. To nie tyle my
będziemy musieli udowodnić Rosji jej
winę. To przede wszystkim Rosja będzie musiała udowodnić nie tylko nam,
ale przede wszystkim Zachodowi, a
szczególnie pewnym, tamtejszym, bardzo wpływowym, a wrogo ustosunkowanym
Nowy Przegląd Wszechpolski
23
TEMAT
do jej obecnego kierownictwa mediom i
zakulisowym ośrodkom wpływu swoją niewinność. Każda zaś wątpliwość, każda
niejasność, będzie na nią rzucać cień
podejrzenia. By to zrozumieć, jaki to
dla Rosji może być wielki problem i
kłopot, wystarczy zapoznać się choćby
z treścią wypowiedzi niejakiego Ariela Cohena, udzielonej również dziwnym
trafem „ND”. Oto, po bardzo wylewnych
kondolencjach pod adresem Polski
i
miażdżącej krytyce putinowskiej Rosji,
p. Cohen stwierdza co następuje:
„(...)Osobnym aspektem wydaje się śledz
wo w sprawie samej katastrofy. Rosja
musi dać pełny dostęp polskim śledczym do wszystkich jego elementów, takich jak: czarne skrzynki, szczątki
samolotu, ciała pilotów, a także inne
dowody, których oni zażądają” . Dla
pełnej jasności - p. Ariel Cohen to
czołowy ekspert neokonserwatywnej Heritage Fundation, promotor Saakaszwilego i autor kilku książek o rosyjskim
imperializmie. A więc faktycznie jest
on całkowicie „bezstronnym” autorytetem w sprawie. Ale z całą pewnością
wie, co mówi i nie rzuca słów na wiatr.
Ostatecznie można by jednak nawet
i temu przeciwstawić argument, że dokonanie zamachu było dla Rosji koniecznością bez względu na wszystkie
jego nieobliczalne koszty i następstwa lub, co często słychać, że po
prostu chciała ona skorzystać z okazji - „jaka może się już nie powtórzyć”. Jakie jednak realne zagrożenie
dla Rosji stanowił prezydent Lech Kaczyński i towarzysząca mu grupa polskich oficjeli? Przecież jego antyrosyjska polityka wschodnia właściwie
zbankrutowała. N Ukrainie, na zgliszczach „pomarańczowej rewolucji”, doszedł właśnie do władzy prorosyjski
Janukowycz. Na stronę Rosji przeszedł
też Kazachstan, co ostatecznie przekreśliło możliwość jakichkolwiek alternatywnych dostaw gazu z rejonu Kaukazu. Co jeszcze bardziej istotne, od
polityki wschodniej Kaczyńskiego wyraźnie zdystansowała się administracja Obamy. W tej sytuacji Kaczyńskienu zaczął się usuwać geopolityczny
grunt spod nóg. Także i w wymiarze
polityki wewnętrznej znajdował się w
24
MIESIĄCA
w niewiele lepszej sytuacji i na pół
roku przed wyborami jego szanse na
reelekcje wydawały się być wysoce ograniczone. Czego by zaś nie powiedział w
Katyniu (a jak się okazało, nie zamierzał powiedzieć ani nic szczególnie
odkrywczego, ani też specjalnie krytycznego czy niemiłego dla Rosji), nie
zwiększyłoby to w istotny sposób jego
notowań. Jadąc na samej polityce historycznej, w dodatku realizowanej wysoce instrumentalnie, nie utrzymałby
się na stanowisku głowy państwa. Rosjanie z pewnością doskonale zdawali
sobie z tego sprawę. Wystarczyło im
zatem cierpliwie poczekać, aż ich główny antagonista w naturalny sposób opuści Pałac Prezydencki, ustępując miejsca reprezentantowi opcji bardziej im
na chwilę obecną wygodnej, choć bynajmniej wcale nie autentycznie prorosyjskiej - czyli PO.
Ale i na ten argument zwolennicy
teorii spiskowych potrafią znaleźć
swoje kontrargumenty. Np. wspomniany
już p. Warzecha usiłuje dowodzić, że
choć prezydent Kaczyński pożegnałby się
zapewne z rolą głowy państwa, to przecież politycy z jego ścisłego otoczenia, którzy zginęli w Smoleńsku, nadal uczestniczyliby czynnie w życiu
politycznym, funkcjonując w parlamencie, publikując itd., a więc stanowiliby dalej istotną przeszkodę dla imperialnych zakusów Rosji. Ależ, na
miłość Boską, to już koronny przykład
megalomanii i oderwania od rzeczywistości ludzi, którzy chcą kształtować, i, niestety, w dużej mierze to
robią, polską opinię publiczną. W jaki
sposób owi politycy mieliby realnie
zawadzać Rosji nie mając, przynajmniej
w tej chwili, dostatecznego wsparcia
ze strony zewnętrznego protektora. I
jaki sens miałaby ich eliminacja tak
ogromnym kosztem, skoro wszelakiej
maści osób publicznych przejawiających
wyjątkowo silną alergię na wszystko
co związane z Rosją jest dzisiaj u nas
na pęczki.
Pojawiły się też tłumaczenia, że
domniemany zamach miałby być po prostu najzwyklejszą zemstą za rolę, jaką
Kaczyński odegrał w czasie ostatniej
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
wojny rosyjsko-gruzińskiej. Czy jednak tamto pobrzękiwanie szabelką jakoś
specjalnie Rosji zaszkodziło - przecież tak naprawdę osiągnęła ona wtedy
dokładnie to, co chciała osiągnąć; natomiast Zachód, a szczególnie UE, potraktował to jako fakt dokonany. Poza
tym, w polityce wielkich tego świata
nie ma zbyt wiele miejsca na kierowanie się tego rodzaju motywami, tu w
każdym posunięciu waży się dokładnie
bilans potencjalnych zysków i strat.
Poza tym zemsta może przecież poczekać. Ci, co głoszą, a tym bardziej
wierzą w tego rodzaje opinie wydają
się więc nie posiadać praktycznej wyobraźni.
To samo spostrzeżenie trzeba
zresztą odnieść do samej technicznej
organizacji ewentualnego zamachu na tak
ogromną skalę. Wbrew ukutym wyobrażeniom, to nie jest naprawdę takie proste. Żadne, nawet najdoskonalsze, służby specjalne nie mogą być nigdy do
końca pewne, że wszystko pójdzie do
końca dokładnie z ich planem, że wydarzenia, nawet z powodu jakiegoś drobiazgu, jakiegoś drobnego niedopatrzenia, nie wymkną się spod kontroli; nie
mogą być też dokładnie pewne reakcji
społeczeństw po obu stronach, w tym
przypadku Polaków i Rosjan. Dlatego
stosuje się zasadniczo standardowe
metody neutralizacji przeciwników politycznych, mieszczące się generalnie
w zakresie dyplomacji i propagandy, a
po tak drastyczne środki, jak fizyczna eliminacja przywódców innych państw,
sięga się w absolutnej ostateczności,
w sytuacji zagrożenia samego bytu własnego państwa i podobnych.
A jeśli już mówimy o możliwym zamachu jako o przyczynie katastrofy smoleńskiej, to czemu stawia się w kręgu
podejrzenia tylko samą jedną Rosję.
Przecież można by też, choćby tylko
teoretycznie, podejrzewać o jej sprawstwo służby specjalne państw trzecich.
Jakich? To proste - tych, które mogłyby mieć potencjalny interes w jeszcze
większym roznieceniu rusofobii w Polsce. Jeśli jednak chodzi o mnie, to
szczerze z góry powiem, że i ten wariant wydaje mi się być podobnie mało
Numer 1-2-3 2010
realny, jak i koncepcja zamachu w wersji oryginalnej, tj. sprowokowanego
przez Rosjan.
Na koniec jeszcze tylko jedna krótka uwaga. To, co powyżej napisałem,
bynajmniej nie oznacza, że w jakimkolwiek wymiarze trzymam stronę PO.
Napisałem to tylko dlatego, że tak
dyktowały mi rozum i serce. Tym bardziej nie jest moją intencją, na drodze polemiki czy nawet ostrej krytyki
środowisk które mienią się prawicowymi, sugerować czytelnikowi poparcie kandydata PO w wyborach prezydenckich.
Przeciwnie, zakładam, że jest on na
tyle wyrobiony politycznie, że sam
zdecyduje, jaki wybór w zaistniałej
sytuacji będzie najlepszy, a przynajmniej najmniej zły. Co do mnie, to nie
będą ukrywał, że równie odpycha mnie
tak programowy kosmopolityzm PO, jak
i, generalnie rzecz biorąc, instrumentalny, pozorny, romantyczno - insurekcyjny „patriotyzm” PiS.
Nowy Przegląd Wszechpolski
25
TEMAT
MIESIĄCA
Ks. Henryk Nowik
KRYTYCZNA OCENA
METODY ZAPŁODNIENIA IN VITRO
METODOLOGICZNYCH PRZEMIAN W
W ŚWIETLE
BIOLOGII
(C. d. z poprzedniego numeru)
II. Metoda zapłodnienia in vitro i
jej krytyczna ocena w biologii organizmalnej
W myśl biologii organizmalnej, cała
biosfera jest biosystemem, złożonym z
biomów, a te z biocenoz, podporządkowujących sobie populacje, składających się z organizmów, określonych
gatunków. Organizmy zaś posiadają różne
stopnie organizacji, takie jak: układy, organy, tkanki i komórki, która
uchodzi za najmniejszy biosystem, o
takich parametrach jak: struktura,
funkcja i rozwój. Komórka występuje w
biosferze w postaci osobniczej (jednokomórkowce), kolonijnej i w formie
zorganizowanej w organizm (wielokomórkowce). Wraz z ewolucją organizacji organizmów postępowała ewolucja
struktury komórki (plazmy i jądra).
Po prymitywnym jądrze u Prokaryota,
pojawia się w ewolucyjnym porządku czasowym jądro z wykształconą błoną u
Eukariota. Jądro steruje podukładami
komórki, takimi jak: organella, biotekton, makrocząsteczka, cząsteczka,
drobina, atom, cząstka elementarna.
Życie komórki wymaga sprawnego przepływu informacji i przemian materioenergii. Organizacyjna i skoordynowana funkcja hierarchicznych stopni komórki jako całość, nasuwa myśl o polu
biotycznym tej jednostki życia z polem biotycznym organizmu jako całości, a to z polem organizmalnym kolejnych poziomów biosfery. Na poziomie komórkowym, w przypadku zachowania się chromosomów w ramach wrzeciona kariokinetycznego, lub zachowania
się gamet męskich w stosunku do gamety żeńskiej, wydaje się potwierdzać
26
myśl o istnieniu pola biotycznego.
Dalej ewolucja komórki poszła w kierunku specjalizacji plazmy i jądra.
W pierwszym przypadku jest to specjalizacja tkankowa, w drugim zaś genetyczna.
Substancja dziedziczna ma postać
jądra komórkowego. U Prokakaryota (bakterie, sinice) jądro nie posiada błony, natomiast u Eukaryota jest ona
wykształcona. Wielu uważa, że organizacyjna struktura jądra jest centrum
pola biotycznego (przyciąganie, odpychanie, elektro-magnetyczność i orientacja informatyczna), będącego najwyższą formą pola unitarnego (przyciąganie i odpychanie). Jądro spełnia
następujące funkcje:
a) przechowuje i przekazuje informację komórkom potomnym;
b) odbiera informację z cytoplazmy
lub z poza komórki;
c) podejmuje decyzję po konfrontacji informacji wewnętrznej i zewnętrznej;
d) steruje zachowaniem się jądra i
komórki; zewnątrz;
e) wysyła impulsy informacyjne do innych komórek.
Substancja dziedziczną posiada
strukturę hierarchiczną. Genetyka klasyczna odczytuje w niej stopień organizacji: genowy, chromosomowy , genomowy (osobniczy) i populacyjny (gatunkowy). Genetyka zaś molekularna
widzi tu gradient kwasu dezoksyrybonukleinowego DNA i jego niższy stopień – kodon, czyli tryplet, wyznaczający określony aminokwas w białku.
Molekularny kod genetyczny pokazuje sposób przenoszenia informacji z
DNA na budulec organizmu, jakim jest
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
pomnażaniem substancji informatycznej na drodze mejozy, w procesie gametogenezy. Replikacja jest zjawiskiem
rozprzestrzeniania się informacji w
biosferze. Proces ten, niektórzy nazywają bombą zegarową, zmierzającą do
punktu krytycznego. Samoreplikację
ilustruje następujący przykład, mając
np. jeden taki układ molekularny, zaraz ma się dwa, gdzie każdy dzieli się
na dwa dając cztery, z których powstaje osiem, następnie pojawia się
szesnaście, potem trzydzieści dwa,
sześćdziesiąt cztery, itd. Po trzydziestu kolejnych duplikacjach, jawi
się miliard takich układów mnożących
się dalej. W dwusetnym pokoleniu mamy
już wybuch samodzielących się jednostek, gdyż jest ich: milion milion
milion milion milion milion milion
milion milion milon milionów. Ten teoretyczny zapis jest nie do zrealizowania, gdyż ilość ta przekracza ilość
atomów we wszechświecie. Jest to teoretyczny kres samoreplikacji. Zjawisko samoreplikacji wiąże się z powstawaniem komórek rozrodczych.
Zapłodnienie, czyli fuzja jądra
komórki jajowej z jądrem plemnika,
obejmuje wiele etapów:
a) spotkanie się gamet odmiennych
płci,
b) ruchliwość plemników przy bierności jaja,
c) rozpoznanie się wzajemne i zaistnienie ścisłego kontaktu,
d) przejście plemnika przez osłony
jajowe i fuzja z błoną plazmatyczną
jaja,
e) po wejściu plemnika, następuje
natychmiast blokada dla innych.
Powstałą zygotę, o czterech elastomerach przenosi się do łona kobiety, o czym niżej.
Metodę in vitro
zwykle określa
się nazwą „ostatniej szansy” dla niepłodnych małżonków, pragnących mieć
biotycznie własne dziecko. Dzieje się
to w biologii mechanicystycznej w ramach metodologii mikroredukcjonistycznej. Metodyczny program zapłodnienia
in vitro, bezpłodnym współmałżonkom,
stawia następujące warunki: wobec kobiety wymaga się poprawne funkcjono-
Numer 1-2-3 2010
wanie: macicy (przynajmniej jeden zdrowy gruczoł rozrodczy produkujący jajo),
serca, układu krążenia, nerek oraz nieprzekraczalność 39 roku życia. Natomiast wobec mężczyzny żąda się przynajmniej minimalnego stopnia płodności gamet.
Do metodycznych kroków postępowania w mikroredukcjonistycznym programie biologii mechanicystycznej należy:
1) Pobranie od kobiety odpowiedniej
ilości dojrzałych gamet przy stymulacji hormonalnej np. cytrynian
klomifenu (podawany doustnie w bardzo wczesnym okresie cyklu), kiedy to przysadka mózgowa reaguje
zwiększeniem wydzielania hormonu
glikoproteidowego FSH, pobudzającego dojrzewanie pęcherzyka jajnikowego, kuracja ta sprawia, że
dojrzewają również pozostałe pęcherzyki, które w normalnym cyklu
ulegają degradacji.
2) W celu wywołania owulacji, wstrzykuje się domięśniowo hormon ludzkiej gonadropiny kosmówkowej HCG,
odpowiadający w naturalnym cyklu
hormonowi luteinizującemu LH, odgrywającemu rolę sygnału wysyłanego przez mózg do jajnika w odpowiedzi na informację hormonalną
(estradiol) dostarczoną przez gonadę żeńską. Gamety winne być pobrane w stadium dojrzałości, trudnym do ustalenia, dlatego naturalny cykl zastępuje się stymulacją. Stymulację hormonalną powoduje się również przez podanie
ludzką gonadtropinę menopauzalną
HMG, która , analogicznie jak cytrynian klomifenu wywołuje zwiększenie wydzielania FSH. Najczęstszymi schematami praktyk stymulujących superowolucji są gonadoliberyny GbRH i gonadotropina menopauzalna. Należy przy tym pamiętać, że podanie zbyt dużej dawki
HMG może spowodować tzw. hiperstymulację, czyli dojrzewanie nawet więcej niż 10 pęcherzyków jajnikowych. Reakcja taka zakłóca
jednak fazy ciałka żółtego, w którym produkowany jest hormon – pro-
Nowy Przegląd Wszechpolski
27
TEMAT
MIESIĄCA
białko. Dzieje się to w procesie: replikacji DNA----transkrypcji RNA---translacji BIAŁKO. Replikacja jest
gesteron oddziaływujący na błonę śluzową macicy, przygotowując ją do przyjęcia zarodka. Nadmierna ilość pęcherzyków (w tej manipulacji) niekorzystnie wpływa na jakość komórek jajowych.
3).Gamety dojrzałe pobiera się między
34 - 36 godziną od pojawienia się
owulacji stymulowanej HCG. Czyni się
to bądź techniką laparoskopową, ze
znieczuleniem w celu wykrycia pęcherzyków, by za pomocą strzykawki, bądź pompki próżniowej wyssać
ich zawartość bądź techniką bez
laparoskopową, gdzie igła doprowadzona jest do jajników pod kontrolą
ultrasonograficzną. Gamety można też
uzyskać na drodze otwarcia jamy
brzusznej. Obecnie najczęściej
metodą kontrolowanej ultrasonograficznie punkcji pęcherzyka gonady
żeńskiej przy użyciu sondy przezpochwowo, względnie na drodze sondy
brzusznej przezcewkowo i przezpęcheżowo. Pobrane w ten sposób gamety umieszcza się w środowisku zbliżonym do naturalnego. Po 3-godzinnej inkubacji gamety żeńskie łączy
się z męskimi, po ich przepłukiwaniu roztworem soli. Po 19 godzinach należy ocenić, czy wystąpił proces zapłodnienia. Zapłodnione komórki jajowe lokuje się w
środowisku, pozbawionym plemników,
gdzie spędzają drugi i ostatni
dzień poza organizmem matki. Po
28-32 godzin po zapłodnieniu w zarodku dokonuje się pierwszy podział na dwa blastomery. Do macicy są przenoszone zygoty o czterech elastomerach, po 43-48 godzinach. Transfer zygoty nie może
być ani zbyt wczesny, ani zbyt późny, gdyż to uniemożliwia pomyślną
implantację. W czasie inkubacji podawany jest kobiecie progesteron
w celu przygotowania macicy do
przyjęcia zygoty. Transfer zygot
do organizmu matki kończy proces
in vitro.
Opisana metoda (w swych odmianach),
28
uchodzi dziś za klasyczną, a doskonalenie jej polega na skróceniu czasu
przebywania gamet lub zygot poza organizmem matki. Doskonalenia te wystąpiły w technice: a) GIFT - pobrane
gamety wprowadza się za pomocą katetera do jajowodu; b) TET - zarodki
pozaustrojowe wprowadza się laparoskopem do ustroju kobiety; c) ICSI pojedynczy plemnik wprowadza się do
cytoplazmy komórki jajowej.
Bardzo pobieżna analiza metod in
vitro pokazuje, że opiera się ona nie
tylko na manipulacji w obszarze genetycznym, o czym już była mowa, ale
również w zakresie funkcji struktury
hormonalnej. W tym drugim przypadku
metoda ta ma głównie zastosowanie w
charakterze stymulacyjnym, czyli wymuszającym pojawianie się pożądanych
zjawisk w procesie sztucznego zapłodnienia. Hormony, jako substancje aktywne wydzielane wprost do krwi przez
wyspecjalizowane komórki, lub ich grupy
w postaci gruczołów dokrewnych. Hormony z krwią docierają do narządów
lub tkanek docelowych, posiadających
swoiste receptory, ułatwiające przenoszenie jego wpływu do wnętrza komórki. Układ endokrynologiczny wraz z
układem nerwowym kontrolują hierarchiczną organizację komórek w tkance,
tkanki w narządach, narządy w układach, układy w organizmie jako całości. Organizm zaś wchodzi w wielorakie zależności z otoczeniem abiotycznym i biotycznym, czyli ekosystemem,
jako częścią bioplanety, z którą wymienia energo-materię i informację. W
miarę postępu ewolucji, informacja
genetyczna coraz bardziej zaczyna kontrolować przepływ energio-materii organizmu i nie tylko. Stąd każda ingerencja w systemy integracyjne grozi
rozpadem układów. Szczególnie jest to
ważne na poziomie gametogenezy i zygotogenezy. Są to bardzo istotne poziomy w procesie poczęcia nowego życia,
a w przypadku metody in vitro, tak
lekceważone w ramach wielkiego ryzyka, w metodzie sztucznego zapłodnienia. Zygota w cyklu in vitro staje się
przedmiotem manipulacji, z racji efektywności samej metody. Efektywność ta
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
TEMAT
MIESIĄCA
występuje w granicach 10-15%. W celu
zwiększenia efektywności w pomyślnej
implantacji zapładnia się od 2 do 4
gamet. Do macicy przenosi się najczęściej trzy zygoty. W przypadku powstawania ciąży mnogiej (zagrożenie
życiu matki) dokonuje się zabiegu aborcyjnego. Zygoty nie implantowane są
niszczone. Stwierdza się, że na urodzenie jednego dziecka metodą in vitro niszczy się około 90 zarodków.
W klinikach o programie in vitro zamraża się około 75% dodatkowych zarodków. Zamrażanie zaś polega na szybkim odwodnieniu komórki i jednoczesnym obniżeniu temperatury. Glicerolem chroni się przed powstawaniem
kryształków lodu. Nie wszystkie zygoty znoszą proces zamrażania. Czas przechowywania zarodków w lodówce wynosi
5 lat. Już są pierwsze oznaki tej katastrofy, w przypadku metody zapłodnienia in vitro u dzieci i matek. Badania lekarskie odnotowują: otwarty
rozszczep kręgosłupa, transpozycję
wielkich pni tętniczych, hormonalne
środki stymulacyjne zwiększają też stopień ryzyka powikłań porodowych, ciąże mnogie (15%), przerywania ciąży
(25%), ciąże pozamaciczne (5%), przedwczesny poród (20%), mała masa urodzeniowa dzieci, uszkodzone zygoty nie
są implantowane. W drugim zaś przypadku stwierdza się, że przedawkowana
gonadotropina stymuluje dużą ilość pęcherzyków jajnikowych i warunkuje gromadzenie się płynu w jamie brzusznej,
klatce piersiowej, wielokrotna laparoskopia warunkuje zaś liczne zrosty
w powłoce brzusznej ryzyko, uszkodzenia jelit lub układu krwionośnego, ciąże jajowodowe (5%). Sztuczna inseminacja i techniczne stadia zapłodnienia in vitro , to „równia pochyła” na
drodze manipulacji i klonowania (zob.
Barbara Chyrowicz, Bioetyka i Ryzyko,
Lublin 2000, s.90-97).
W ten sposób występuje ingerencja
człowieka nie tylko w ludzki genom,
ale i w ludzką mentalność, będącą umysłem o walorze: przyczynowo-skutkowym
i o całości stanów oraz procesów poznawczych z ich zawartościami u danej
Numer 1-2-3 2010
osoby. Mentalność człowieka, w niektórych aspektach, zawiązuje się już
w życiu prenatalnym, przez psycho-fizjologiczny wpływ matki i następnie
rozwija się w życiu postnatalnym w
ciągu całego życia umysłowo-cielesnego, w: rodzinie,środowisku społecznym, narodowym, religijnym i cywilizacyjnym, a nawet międzycywilizacyjnym. Powstała w ten sposób struktura
mentalna jest bardzo twarda, gdyż jest
ona podstawą tożsamości osobowej, rodzinnej, narodowo-religijnej i cywilizacyjnej. Człowiek rodzi się bowiem
z popedem do zachowania zycia osobniczego i gatunku rownolegle do obrony
godnościwłasnej osoby i gniazda rodzinnnego, do obrony wlasnego narodu
- wraz językiem, religią i całą kulturą ojczystą. Jest to wszystko życiem,
o różnych obliczach. W mentalności
ludzkiej najgłębiej jest zakotwiczony
prymat życia nad śmiercią. Chrześcijaństwo przyniosło cywilizację życia.
I z bólem w sercu ogląda narastanie
cywilizacji śmierci w obszarze rozbicia atomu, rozbijania genu i niszczenia mentalności ludzkiej, gdyż w samym poczęciu człowieka, w kontekście
śmierci bez miłości matki.
Informatyczna bomba samoreplikacji jest zabezpieczona Bożym zakazem
dotykania tajemnicy życia.Ponieważ zaczęto łamać prawo tego zakazu dopływem niepożadanej informacji śmierci,
zostanie urucchomiomy proces wybuchu
na skale kosmiczną.Wydaje się bowiem,
że manipulacja w obszarze substancji
dziedzicznej, min. w przypadku metody
in vitro, jest najwiekszym zagrożeniem dla biosfery i świata całego.
Czytajmy znaki czasu! Czyńmy to
juz teraz, gdy w sercu matki rozgrywa
się dramat życia w kontekście śmierci, gdy ma miejsce poczęcie dziecka
poza ustrojem matki, przydzielając jej
tylko rolę inkubatora. Już bowiem
ustroje embrionalne produkują gamety
do rozrodu. Tak silny jest popęd osobniczy do prokreacji na rzecz zachowania gatunku.
Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że metoda in vitro narusza
Nowy Przegląd Wszechpolski
29
TEMAT
w ten sposób ewolucyjnie wyspecjalizowany proces spotkania gamet, wyposazonych w haploidalny genom, ukierunkowany do związania się z odmiennym płciowo genomem, tego samego rzędu, dla powstania nowej istoty, niepowtarzalnej w świecie materii ożywionej i w dziedzinie ducha miłości.
Podanie bowiem rąk z miłości, to coś
więcej niż zbliżenie kończyn górnych.
Poczęcie życia pod sercem matki, to
daleko więcej, niż wyprodukowanie zygoty na zamówienie. Narusza się tu
bowiem naturalny nurt rzeki przepływu
genów z ogrodu Eden (Księga Rodzaju).
Rozbija się mentalność człowieka o
Stwórczym pochodzeniu osoby ludzkiej
na drodze naturalnego spotkania wyspecjalizowanych ewolucyjnie gamet
Rozbijanie tej mentalności jest równoważne z rozbiciem genu i atomu. Ponadto są tu naruszone układy integracyjne organizmu człowieka jak system
endokrynologiczny i związany z nim
system nerwowy. Systemy te wiążą się
z psychiką ludzką, gdyż człowiek jest
psychofizyczną jednością. Metoda in
vitro jest narzędziem w ręku „ślepego
ogrodnika”, który przeszczepia drzewo
śmierci na pniu drzewa życia.Ogrodnik
jest ślepcem, gdyż swoją wiedzę o życiu
30
MIESIĄCA
i całym świecie zredukował do samej
empirii mikrokosmosu, nie bacząc, że
nauka jest infinistyczna i nie widzi
docelowej perspektywy swego rozwoju.
Człowiek nauki nie może nie kierować
się głębszą wiedzą o życiu. Księga
Rodzaju mówi przecież: „Na rozkaz Pana
Boga wyrosły z gleby […] drzewo życia
w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła” (Rdz 2, 9]. Drzewo
życia Bóg przeznaczył dla ludzi. Wszak
On powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się…” (Rdz 1, 28). Natomiast drzewo poznania dobra i zła Bóg
zastrzegł dla siebie. Jest to bowiem
prawo naturalne i Objawione. Metoda
in vitro, funkcjonując w kontekście
śmierci i z największym ryzykiem zdrowia matki i dziecka, drastycznie ingeruje w drzewo życia, łamiąc tym samym prawo naturalne i Objawione. Takim to porządkiem prawnym Bóg zabezpieczył rzekę genów, by nawodniła informacją całą biosferę na kształt genezyjskiej rzeki. „Z Edenu zaś wypływała rzeka, aby nawodnić ów ogród,
[ …]”. Na bramie tego ogrodu nauka
współczesna powinna się umieszczać napis: „…z drzewa poznania dobra i zła
nie wolno ci jeść, bo […] niechybnie
umrzesz”.
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
Andrzej Turek
Bankructwo polityki wschodniej III RP.
Już od wielu lat, a szczególnie
od momentu niezwykle aktywnego zaangażowania się praktycznie całej naszej rodzimej klasy politycznej w poparcie tzw. „pomarańczowej rewolucji”
na Ukrainie, zwracaliśmy uwagę (w tym
również niżej podpisany) na to, że
polityka wschodnia III RP w sposób
zasadniczy rozmija się z polskim interesem narodowym. Był to jednak długo przysłowiowy głos „wołającego na
puszczy”, prawie zupełnie, za wyjątkiem kilku mało wtedy znanych portali
internetowych, odosobniony, kompletnie ignorowany i praktycznie niesłyszalny w całej powodzi rusofobicznej
medialnej propagandy. I dopiero przebieg, rezultaty i pewne skandaliczne
wydarzenia związane z niedawnymi wyborami prezydenckimi na Ukrainie oraz
awantura wokół p. Andżeliki Borys
uświadomiły wielu Polakom, że tak jest
w istocie.
Najdobitniejszym wyrazem całkowitego fiaska dotychczasowej „polskiej”
polityki względem Ukrainy, szczególnie tej firmowanej przez p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego
i związany z
nim obóz polityczny, jest kompromitujący wynik uzyskany w tych wyborach
przez b. prezydenta Ukrainy Wiktora
Juszczenkę. Całkowitą absurdalność
samych założeń tej polityki najlepiej
zaś oddają skandaliczne (oczywiście z
naszego punktu widzenia) decyzje tegoż
Juszczenki, podjęte w ostatnich dniach
urzędowania, tj. nadanie Stepanowi
Banderze tytułu Bohatera Ukrainy i
uznanie OUN-UPA za „stronę walczącą o
wolność Ukrainy”. Posunięcia te - odebrane przez ogół Polaków jako dotkliwy policzek - nie były wszelako żadnym
zaskoczeniem dla tych, którzy choć
trochę interesują kwestią ukraińską.
-----Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
31
POLITYKA I STRATEGIA
najogólniej mówiąc, dążenie do wyzwolenia mniejszych, sąsiednich narodów
znajdujących się pod władzą sowieckką,
była z gruntu błędna. Po wtóre, co
logicznie wynika z pierwszego, takie
przyznanie się jeszcze bardziej obniżyłoby wyborcze szanse p. prezydenta.
Tak to kolejny raz partykularny interes polityczny bierze górę nad polską
racją stanu. Jest to zresztą mocno
utrwalona praktyka. W imię „strategicznego partnerstwa” z Ukrainą rodzimy establishment polityczny, z nielicznymi wyjątkami, od dawna konsekwentnie unikał stanowczego nazwania
po imieniu rzezi wołyńskiej i innych
aktów ludobójstwa popełnionych na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów,
dokonując tym samym gradacji zbrodni
popełnionych na Narodzie Polskim na
ważniejsze i mniej ważne; na takie,
które należy na wszelkie sposoby przypominać i eksponować ,i na takie, które należy raczej przemilczać, przy czym
rozstrzygającym kryterium jest tu narodowość sprawców.
Zwycięstwo Wiktora Janukowycza w
wyborach prezydenckich na Ukrainie
oznacza jednakowoż, że ta w praktyce
bardzo szkodliwa dla Polski polityka
prometejska całkowicie
zbankrutowała. Stało się po prostu to, co wcześniej czy później nastąpić musiało.
Motywem przewodnim tej polityki, realizowanej, choć w różnym nasileniu,
przez wszystkie, kolejne rządy III RP,
przynajmniej od momentu dojścia do
władzy w Rosji Władimira Putina, było
uznanie, że głównym (i w gruncie rzeczy jedynym) wrogiem Polski jest Rosja. Ową fundamentalną tezę próbowano
uzasadniać na wszelkie możliwe sposoby. Przede wszystkim dawano do zrozumienia, że odbudowująca swą mocarstwową pozycję Rosja stanowi dla nas
wielkie, potencjalne zagrożenie militarne, z czego miałoby w domyśle wynikać, iż przy nadarzającej się okazji
może nas zaatakować i zniewolić. W
ostatnich latach ulubionym straszakiem
w ręku zwolenników polityki antyrosyjskiej jest sprawa budowy Gazociągu
Północnego po dnie Bałtyku. Notabene
nasza klasa rządząca miała ogromne sza-
32
nse temu zapobiec jeszcze za rządów
AWS - UW i prezydenta Kwaśniewskiego.
Wystarczyło się wtedy zgodzić na budowę drugiej nitki biegnącego przez
Polskę gazociągu jamalskiego. Rosjanie chcieli jednak kategorycznie, żeby
nitka ta szła przez terytorium Białorusi. Warszawa zaś - prawdopodobnie z
poduszczenia USA - uparła się jednak,
że musi ona przebiegać przez terytorium Ukrainy, której interesy, jak
widać, już wtedy stawiano co najmniej
na równi z polskimi. I z tego powodu
rosyjską ofertę odrzucono, za co przyjdzie nam bardzo drogo zapłacić.
I trzeba to przyznać, że te argumenty, nakładające się na nasze bolesne doświadczenia historyczne, rzeczywiście trafiały do przekonania wielu,
jeśli nie większości Polaków. Polityka ta miała też od samego początku
bardzo istotny podtekst ideologiczny.
Mianowicie, była ona dodatkowo oficjalnie uzasadniana rzekomą troską o
niedostatek, czy nawet całkowity brak
demokracji w Rosji, łamaniem tam praw
człowieka, jednym słowem, krytyką obecnego rosyjskiego systemu rządów, odbiegającego od klasycznego modelu zachodniej demokracji liberalnej. W ten
sposób
przeradzała się ona w swego
rodzaju ideologiczną krucjatę. Jej zasadniczą treścią stało się nie tyle
trzeźwe, polityczne myślenie, nie skalkulowany na zimno rachunek strat i
zysków, ale moralizatorstwo, w dodatku faryzejskie i obłudne.
Nasi politycy wszelakich odcieni,
nie rozumiejąc Rosji i nie chcąc zaakceptować ją taką, jaką ona dzisiaj
jest, praktycznie nie podjęli nawet
próby ułożenia znośnych z nią stosunków. Zamiast tego uznali, że jedyną
możliwością zabezpieczenia się przed
rosyjskim „imperializmem” jest wciąganie, choćby nawet na siłę, w orbitę
wpływów Zachodu państw wchodzących
kiedyś w skład ZSRR, takich jak Ukraina czy Gruzja, a ostatnio także Białoruś i zbudowanie tym sposobem, dodatkowo z udziałem krajów bałtyckich,
swego rodzaju koalicji czy też bloku
politycznego, ktory odsunie od nas
trwale zagrożenie ze strony
Rosji
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
i w ogóle osłabi pozycję Rosji w Europie.
Już od dłuższego czasu wskazywaliśmy na to, że tego rodzaju koncepcje są praktycznie niewykonalne; że
jeśli nawet taka koalicja dojdzie do
skutku, to będzie ona tylko krótkotrwałą efemerydą, która szybko się
rozpadnie z powodu braku realnego potencjału gospodarczego i militarnego,
rzucającej się w oczy słabości i niestabilności wewnętrznej rzekomych naszych sojuszników, względnie - co chyba
najistotniejsze - zmiany kursu polityki zagranicznej jej faktycznego zewnętrznego patrona i mocodawcy - USA.
I to się właśnie stało, i to szybciej,
niż można było się spodziewać. Jeśli
zatem nie dojdzie do szybkiego i zasadniczego przeorientowania tej polityki, to za chwilę pozostaniemy ze
swoją antyrosyjską postawą osamotnieni w samym centrum Europy, ściśnięci
w kleszczach ze wschodu i zachodu.
Jak zatem powinna wyglądać, moim
zdaniem,w wytworzonej sytuacji polska
polityka wschodnia. Przede wszystkim
powinniśmy w pierwszym rzędzie wyzbyć
się mentalności życzeniowej i przekonania, że to my mamy we wszystkim
wyłączną rację. Z tego wynika konieczność zaprzestania demonizowania drugiej strony, tzn. Rosji i próba zrozumienia faktycznych motywów i przesłanek, na jakich opiera się jej obecna
polityka. Przykładowo, aż do dnia dzisiejszego obowiązuje u nas oficjalnie
wykładnia uznająca wszelkie rosyjskie
działania zmierzające do objęcia swoimi wpływami Białorusi czy Ukrainy jako
przejaw godnego ze wszech miar potępienia rosyjskiego „imperializmu”. Czy
jest to jednak ocena do końca obiektywna i słuszna? Mam co do tego wielkie wątpliwości. Ostatecznie, można
chyba jakoś zrozumieć, że państwo,
które jeszcze dwie dekady temu było
jednym z dwu mocarstw globalnych, a
które następnie doznało głębokiego
osłabienia, tak w wymiarze wewnętrznym, jak i w wymiarze wpływów międzynarodowych, będzie teraz, po przezwyciężeniu największych trudności, dążyć do odbudowania swych wpływów przy-
Numer 1-2-3 2010
najmniej w swym najbliższym otoczeniu. Jednakże nasza klasa polityczna
nie chce uparcie z tym się pogodzić.
Dla kontrastu, jest dla niej rzeczą
całkowicie naturalną i moralnie usprawiedliwioną, iż Stany Zjednoczone mogą
mieć swoje żywotne interesy na całym
globie i realizować je, jeśli tylko
zajdzie ku temu potrzeba, nawet przy
pomocy brutalnej siły. Ale dzisiejszej Rosji, pod wygodnym pretekstem
jej totalitarnej przeszłości, takiego
prawa kategorycznie się odmawia, nawet w odniesieniu do jej najbliższego
sąsiedztwa. Ostatecznie, może ona zabiegać o swoje interesy tamże, o ile
nie koliduje to z interesami Zachodu,
a szczególnie USA. W tym ostatnim przypadku mamy od razu rzekomo natychmiast automatycznie do czynienia z
klasycznym przejawem rosyjskiego „imperializmu”.
Zastanówmy się jednak głębiej, czy
jest to faktycznie ów „imperializm” w
czystej postaci, czy raczej obrona własnych interesów narodowych i państwowych, przy czym naszym punktem odniesienia musi tu być nie dzień dzisiejszy, ale perspektywa, powiedzmy, ostatniej dekady. W opublikowanym ponad dwa
lata temu artykule pt. „Nowa, stara
polityka zagraniczna” pisałem, że:
„(...) W rywalizacji rosyjsko-amerykańskiej na dzień dzisiejszy, to Stany Zjednoczone są stroną ofensywną, a
nie odwrotnie. Przypomnijmy, że USA
najpierw usadowiły się militarnie w
Afganistanie, następnie zainstalowały
ściśle proamerykańskie rządy w Gruzji
oraz patronowały „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie. Czy wkraczanie w
obszar tradycyjnej rosyjskiej strefy
wpływów jest aktem przyjaźni dla Rosji? Raczej wprost przeciwnie, jeśli
dodamy do tego silne wpływy amerykańskie np. w Azerbejdżanie, a zwłaszcza
w krajach bałtyckich, to budzi w sumie
nieodparte wrażenie okrążania Rosji ze
wszystkich stron. Ewentualna budowa
tarczy (antyrakietowej) wpisuje się
czytelnie w ten proces i wzmaga rosyjskie poczucie zagrożenia...” ( NPW,
nr.1-2, 2008 r.,s.27).
I nie widzę dziś powodów ku temu,
Nowy Przegląd Wszechpolski
33
POLITYKA I STRATEGIA
by wycofywać się z tych stwierdzeń lub
je rewidować. To fakt, że w międzyczasie opisana sytuacja uległa daleko
idącej zmianie. Instalacja tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach nie
doszła szczęśliwie do skutku, zaś sama
polityka zagraniczna USA uległa wyraźnej korekcie po dojściu do władzy
Baracka Obamy. Dodajmy zresztą przy
okazji, że owa korekta nie jest wcale
wyrazem dobrej woli czy głębokiej zmiany standardów polityki amerykańskiej;
ona została po prostu najzwyczajniej
w świecie wymuszona wyraźnym słabnięciem największego, wciąż jeszcze, światowego supermocarstwa. Pomimo tej zmiany, skrajnie agresywna i arogancka
polityka administracji Busha wobec
Rosji, wyrażająca się w próbach strategicznego jej okrążenia ze wszystkich możliwych stron i docelowo zmuszenia do ścisłego dostosowania się
do celów polityki amerykańskiej, a więc
swoistego zwasalizowania, względnie
przeprowadzenia na jej terytorium czegoś w rodzaju „pomarańczowej rewolucji”, a nawet - jak to roiły sobie
neokonserwatywne „jastrzębie”- rozczłonkowania jej na mniejsze części,
zapadła z pewnością głęboko w świadomość Rosjan i w dużej mierze determinuje, śmiem twierdzić, ich politykę
zagraniczną aż do dnia dzisiejszego.
Wspomniane wyżej plany nie były bowiem tylko jakimiś czysto teoretycznymi koncepcjami. To były działania,
które usiłowano, zresztą przy wydatnej pomocy polskiego „sojusznika”,
konsekwentnie wcielać w życie. Czy
Rosja mogła przyglądać się temu biernie? Przeciwnie, ona musiała na te
działania stanowczo reagować, broniąc
swych żywotnych geopolitycznych interesów.
Gdy spojrzymy na cały problem z
tej perspektywy, to wtedy przestanie
nas dziwić, że chce ona teraz, dmuchając na zimne, w sposób możliwie trwały
zabezpieczyć swoje interesy, a w pierwszym rzędzie zainteresowana jest tym,
żeby sąsiadujące z nią bezpośrednio
państwa były w miarę stabilne wewnętrznie i posiadały, jeśli nie otwarcie
prorosyjskie, to przynajmniej umiar-
34
kowane rządy. Takie są w istocie cele
minimum rosyjskiej polityki wobec Białorusi i Ukrainy. Oczywiście, ma ona i
cele dalej idące, a więc ekspansję
gospodarczą, przede wszystkim przejęcie infrastruktury przesyłającej gaz,
a w przypadku Białorusi także jak najściślejszą integrację jej armii z własnymi siłami zbrojnymi, ale to nie
będzie wcale takie proste do zrobienia. Wbrew bowiem panoszącym się u nas
opiniom tak Łukaszenko, jak i Janukowycz, jakkolwiek ogólnie biorąc prorosyjscy, nie są wcale jakimiś bezwolnymi marionetkami w ręku Moskwy.
Pierwszy usiłuje na chwilę obecną za
wszelką cenę utrzymać jak największą
samodzielność swojego kraju, lawirując miedzy Rosją a UE i szukając sojuszników i partnerów gospodarczych na
innych kontynentach (Chiny, Wenezuela.
Drugi, chcąc trwale utrzymać się przy
władzy, musi brać pod uwagę także oczekiwania sił prozachodnich, w dalszym
ciągu dysponujących wielkimi wpływami
na Ukrainie, a zwłaszcza stojących za
nim donieckich oligarchów zainteresowanych rynkami UE.
Tak czy inaczej, czy to nam się
podoba, czy nie, nie pozostaje nam nic
innego, jak tylko przyjęcie do wiadomości, że Rosja posiada strefę swoich
specjalnych interesów, obejmującą min.
oba wymienione wyżej państwa i że w
imię tych interesów będzie zawsze wspierać siły i tendencje prorosyjskie na
ich obszarze. My natomiast nie mamy
ani specjalnych moralnych praw, ani
konkretnego interesu, a tym bardziej
siły, by wchodzić z nią w otwartą rywalizację na tym polu. Tym bardziej
nie mamy interesu służyć jako pas transmisyjny albo też użyteczne narzędzie
wykonujące brudną robotę na rzecz czynników zewnętrznych na tym odcinku, czy
to będą USA, NATO i UE, czy też różne
nieformalne grupy nacisku i wpływu,
takie jak choćby amerykańscy nekonserwatyści i ośrodek Sorosha. A do
takiej, wyjątkowo mało chlubnej roli,
sprowadzała się dotychczasowa polska
(oficjalnie) polityka wschodnia. Kapitalnie, i to wielokrotnie, opisywał
ten mechanizm prof. Bronisław Łagowski.
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
W artykule pt. „Polska to nie pionek w wielkiej amerykańskiej grze”
stwierdza on min: „Polska polityka
kręci się wokół Rosji. Wszystkie ważniejsze problemy rozpatruje się pod
kątem walki z rosyjskim imperializmem.
Nie mamy innej polityki wschodniej”.
A dalej, odnosząc się do postulowanych przez Zbigniewa Brzezińskiego
działań mających na celu nie dopuszczenie do dalszego wzmocnienia się
wojskowego i gospodarczego Rosji, tak
by nie stała się ona równorzędnym współzawodnikiem USA w Europie, dosadnie
opisuje rolę, jaką w ramach tej polityki odegrać ma Polska: „(...)Polska jako pionek na tej (amerykańskiej)
szachownicy, będzie żyła w atmosferze
oczekiwania na wojnę i tym duchem będzie przeniknięte życie publiczne.
Klasa politykierska i dziennikarska,
wychowana na Muzeum Powstania Warszawskiego, będzie się w tym czuła jak
ryba w wodzie. Nic, co poważne, głębokie, prawdziwe, w tej atmosferze się
nie utrzyma. „Prawdą” będzie to, co
dobre dla Ameryki i złe dla Rosji.
Nacjonalizm antyrosyjski, do którego
Polacy mają historyczne powody i który ich ogłupia, podsycany przez Amerykanów, jeszcze się wzmocni. Podział
ideowy będzie przebiegał między prymitywną i ślepą rusofobią „Naszego
Dziennika”, a poprawną, jadowitą i
świadomą celu rusofobią „Gazety Wyborczej”(Przegląd, nr 40, 2008 r.).
Oczywiście, powie ktoś, że nie może
być to ocena miarodajna, bo i sam autor, a tym bardziej pismo, które je
opublikowało, nie ma zgoła nic wspólnego z polską myślą narodową. Tu się
zgadzam, nawet owo wyrażenie „ich ogłupia”, zamiast „nas ogłupia”, o tym
dobitnie świadczą.
Przytoczone opinie należy zatem odczytywać przede
wszystkim w kontekście sporu rodzimych czynników demoliberalnych - czy
priorytetem dla Polski mają być stosunki z USA, czy też z UE, w czym
skrajna rusofobia jest niewątpliwie od
pewnego czasu zawadą. Podobnie, trudno jest mówić dziś, używając precyzyjnego języka, o istnieniu w Polsce
jakiegoś „antyrosyjskiego nacjonali-
umer 1-2-3 2010
w ścisłym słowa tego znaczeniu, czy w
ogóle
jakiegokolwiek nacjonalizmu w
klasycznej jego formie. W praktyce ten
nasz „antyrosyjski nacjonalizm” to nic
innego, jak tylko romantyczny, sentymentalny i niespecjalnie rozumny patriotyzm, opierający się przede wszystkim na pielęgnowaniu narodowej martyrologii, a zwłaszcza, jak to podkreśla w swym tekście sam autor, na
poczuciu klęsk i krzywd doznanych ze
strony wielkiego wschodniego sąsiada.
A więc to określenie: „ich ogłupia”
jest trochę nie miejscu i obiektywnie
nas, Polaków krzywdzi. Wszak nie ogłupiamy się sami, tylko ktoś inny nas
ogłupia. Stąd, zamiast „ogłupia” napisałbym raczej „zaślepia” albo „paraliżuje zdolność do racjonalnego myślenia”. Pomimo jednak tych wszystkich zastrzeżeń samo jądro diagnozy
stawianej przez prof. Łagowskiego oddaje dokładnie, a brutalnie rzeczywistość. Podobnie zresztą, jak jego
opinie wyrażone w mniej więcej w tym
samym czasie w „Dzienniku”: „(...)Amerykanie otwarcie wykorzystują polską
rusofobię i zlecają rządowi warszawskiemu wspieranie tego „swojego sukinsyna” - tak bowiem Waszyngton zwykł
określać polityków pokroju Micheila Saakaszwilego. Tych zleceń Polska dostaje coraz więcej. Polski murzyn zrobi
swoje w Gruzji i będzie mógł odejść.
Takie mocarstwo jak USA nie będzie się
przecież kierować tu jakąś lojalnością wobec kraju leżącego tak daleko i
mało znaczącego. Platforma nie jest
odpowiedzialna za wysłanie polskich
wojsk do Iraku i Afganistanu, ale Tusk
tę politykę kontynuuje. Radosława Sikorskiego można - owszem - pochwalić
za wprowadzenie do dyplomacji cywilizowanych manier i dopuszczalnego języka, co PiS uważa za zdradę polskich
interesów. (…) Jednak polityka rusofobiczna jest nadal prowadzona, choć
z użyciem grzecznego języka”( Dziennik,10.05..2008 r.).
Oczywistym błędem jest też przecenianie na chwilę obecną zagrożenia
militarnego ze strony Rosji, i to pomimo tak gigantycznej różnicy poten-
Nowy Przegląd Wszechpolski
35
POLITYKA I STRATEGIA
cjałów wojskowych. Notabene, owa dysproporcja jest wyłącznie naszą własną
winą. Przecież to nie Rosja nas rozbroiła. To polityka rodzimej klasy
politykierskiej, gdyby posłużyć się tu
raz jeszcze określeniem prof. Łagowskiego, doprowadziła do drastycznego
osłabienia naszego potencjału obronnego, likwidacji większości zakładów
zbrojeniowych, i w końcu zredukowania
polskiej armii do 100 tys. żołnierzy,
w dodatku o nikłej zdolności bojowej.
Nawiasem mówiąc, także i członkostwo
w NATO nie zahamowało tych niebezpiecznych tendencji, a nawet wręcz,
po wieloma względami, im sprzyjało. A
więc, gdyby Rosja nas dzisiaj zaatakowała, to nie mielibyśmy tak naprawdę czym się bronić. Ale zastanówmy się
najpierw dobrze, dlaczego miałaby ona
to robić. Szczególnie trzeba się wystrzegać wyciągania pochopnych i powierzchownych wniosków z historii.
Owszem, pamięć historyczną należy pieczołowicie kultywować. Nie wolno jednak absolutnie, odwołując się do przeszłych wydarzeń, tworzyć sobie mechanicznie uproszczonych kalek, i np. trąbić na cały głos o groźbie nowego Paktu Ribbentrop- Mołotow (specjalność p.
posła Macierewicza) i tym podobnych
wyimaginowanych zagrożeniach, jak to
się zdarza umysłom rozumującym schematycznie, albo ukierunkowanym ideologicznie, a takich dziś w Polsce jest
pełno. Trzeba zawsze aktualizować
własną myśl polityczna wobec wyzwań
czasu. Rosja ma na chwilę obecną teoretycznie wszelkie możliwości, by nas
zaatakować i zająć w kilka dni. Sojusznicy z NATO pewnie by nawet nie
zdołali czynnie na to zareagować, poprzestając na dyplomatycznych protestach. Może tylko Bundeswehra zdołała
by wkroczyć na nasze ziemie zachodnie, ale nie po to by ich bronić, lecz
zająć i zabezpieczyć dla siebie. Nasuwają się tu jednak pytania o konkretne motywy, cele i korzyści, które
by mogły ją skłonić do takiego drastycznego posunięcia, a także jego
możliwe konsekwencje międzynarodowe.
Zacznijmy może od tych ostatnich. To
wcale nie takie łatwe zaatakować kraj
36
położony w centrum Europy, będący w
dodatku członkiem UE i NATO. Oznaczałoby to automatycznie trudne do dokładnego przewidzenia, ale
z całą
pewnością potężne komplikacje w stosunkach międzynarodowych, szczególnie
w stosunkach Rosji z Zachodem. Kluczowe jest jednak tu zasygnalizowane
już pytanie - w imię czego Rosja miałaby nas militarnie zaatakować. To
pytanie byłoby zresztą pewnie w ogóle
zbędne, gdybyśmy potrafili jako tako
rozumieć jej dzisiejszą politykę. Bo
my bowiem bardzo często zbyt pochopnie przyrównujemy, a raczej pewne nieodpowiedzialne, zaślepione czy nawet
sterowane z zewnątrz czynniki rusofobiczne usiłują nam taki obraz malować, tą dzisiejszą Rosję z dawnym ZSRR
we wszystkich możliwych wymiarach.
Tymczasem ZSRR było mocarstwem, którego polityka, szczególnie w epoce
leninowskiej i stalinowskiej, ale w
dużej mierze do samego końca jego istnienia, była dyktowana względami ideologicznymi - usiłowało ono podbić jak
największą część świata w imię zaprowadzenia gdzie tylko się da systemu
komunistycznego. Dla zupełnego kontrastu, polityka zagraniczna współczesnej
Rosji jest chyba najbardziej aideologiczna spośród głównych mocarstw światowych, a przez to wybitnie pragmatyczna i zdroworozsądkowa.
Dlaczego więc, Rosja miałaby nas
atakować, skoro nie przejawia wobec
Polski żadnych roszczeń terytorialnych.
I nie chodzi tu tylko o siły i czynniki, które Rosją obecnie rządzą. Nie ma
dziś bowiem w tym kraju jakiejkolwiek
poważnej siły czy grupy politycznej,
która by takie postulaty głosiła. Nie
mamy też w swoich granicach, co różni
nas diametralnie od Białorusi i Ukrainy, praktycznie jakiejkolwiek mniejszości rosyjskiej, a to stawia Polskę
w zupełnie innej sytuacji. Gdy wszystko
to weźmiemy pod uwagę, szybko zrozumiemy, że prawdopodobieństwo rosyjskiej
agresji na Polskę jest w rzeczywistości bardzo nikłe; że tego rodzaju scenariusze są tak naprawdę przede wszystkim produktem chorej wyobraźni rodzimych rusofobów, dla których nadrzęd-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
nym celem zawsze było i będzie
nie
tyle dobro Polski, co walka z Rosją,
szkodzenie tej ostatniej wszelkimi dostępnymi sposobami i podważanie jej
międzynarodowej pozycji, nawet gdyby
miało to się odbywać kosztem naszego
interesu narodowego.
Słusznie martwimy się daleko idącym zbliżeniem niemiecko-rosyjskim, ale
i tu postawmy sobie pytanie, czy to
przypadkiem „polska” polityka wschodnia nie dołożyła do niego swojej istotnej cegiełki. I nie łudźmy się dalej,
że będziemy w stanie rozerwać czy choćby
częściowo zneutralizować owo zbliżenie, choćby w tych tylko wymiarach,
które zagrażają naszym żywotnym interesom, na drodze w gruncie rzeczy egzotycznego sojuszu z USA , albo odwołując
się do wspólnej polityki UE,
gdyż nie mamy tam większego prawa głosu. Zaś ci, którzy faktycznie tam decydują, a zwłaszcza Berlin, Paryż i
Rzym, nigdy nie zrezygnują z wywierania wpływu na Rosję i zawsze będą szukać z nią porozumienia, choćby mieli
to robić ponad naszymi głowami. Dobrze wyraża ten stan rzeczy wypowiedź
dr Thomasa Gomarta, eksperta Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, udzielona „Rzeczypospolitej”:
„Relacje Paryż-Moskwa nabrały nowej
jakości. Okazało się , że dusze francuska i rosyjska są w stanie się porozumieć. Doszło do finalizacji rozmów
na temat udziału francuskich firm w
projekcie gazociągu Nord Stream, na
czym bardzo zależało prezydentowi Nicolasowi Sarkozyemu. (…) Sarkozy argumentuje jednak, że nie można zabiegać o partnerstwo z Rosją i równocześnie traktować jej podejrzliwie.Pałac
Elizejski podjął jednak świadomą decyzję o powrocie do dawnych tradycji
francuskiej dyplomacji. Przede wszystkim liczy się interes Francji. Rosja
jest trudnym partnerem, ale nim jest.
To lepsze, niż nic.(…) prawda jest
taka, że stare kraje Unii, takie jak
Niemcy, Francja czy Włochy już dawno
postanowiły, że byłe państwa bloku
sowieckiego, które ucierpiały w sowieckiej niewoli, nie będą im dykowały, jakie mają utrzymać relacje z Ro-
Numer 1-2-3 2010
sją”(za: Myśl Polska, nr 11-12, 2010
r., s.7).
Zatem, w zaistniałej sytuacji jedyne, co nam pozostaje, to szukać przetrwania i jakiego takiego bezpieczeństwa na drodze poprawy stosunków właśnie z tym naszym oficjalnie największym wrogiem - Rosją. Przy czym, nie
chodzi tu o działania sprowadzające
się do pięknie brzmiących, ale w gruncie rzeczy pustych deklaracji o przyjaźni, jakie deklamuje dziś PO, ale o
konkrety. Rzecz jasna, w wytworzonych
warunkach jakiś strategiczny sojusz czy
partnerstwo z Rosją są na dzień dzisiejszy bardzo mało realne. Jak najbardziej możliwe są jednak wzajemne
całkiem poprawne, a nawet dobre, sąsiedzkie stosunki. Co prawda, w niektórych płaszczyznach nasze interesy
są rozbieżne, ale w wielu miejscach
jest pole do kompromisu i obopólnie
korzystnej współpracy. Chodziłoby tu
w pierwszym rzędzie o rozwijanie współpracy gospodarczej i wymiany handlowej, a także kulturalnej - szczególnie wymiany młodzieży - w celu wzajemnego poznania się i zrozumienia. Wszystko to jest jak najbardziej możliwe i
realne i nie musi wcale automatycznie
oznaczać rezygnacji z polskiej polityki historycznej, np. w odniesieniu
do sprawy Katynia, pod tym wszakże
jednym podstawowym warunkiem, że polityka ta będzie wyważona i prowadzona z umiarem, tzn, że będzie
ona
uwzględniać także realia sytuacji politycznej w samej Rosji i aktualny
stan świadomości historycznej Rosjan
jako całości, a przede wszystkim będzie miała faktycznie na celu tylko i
wyłącznie szukanie prawdy, a nie jątrzenie. Mimo naszej dzisiejszej słabości Rosja będzie zainteresowana taką
współpracą choćby z uwagi na położenie geostrategiczne Polski.
Rezygnacja z prometejskiej, konfrontacyjnej polityki wobec Rosji nie
musi przy tym wcale automatycznie prowadzić czy też odbywać się kosztem
relacji z pozostałymi naszymi wschodnimi sąsiadami. Powinniśmy jednak odtąd, powiem więcej, musimy unikać tak
ostentacyjnego wtrącania
się w ich
Nowy Przegląd Wszechpolski
37
POLITYKA I STRATEGIA
sprawy wewnętrzne, zwłaszcza gdy stoi
za tym interes sił trzecich, jak to
było choćby w przypadku „pomarańczowej rewolucji”, a skupić się (podobnie jak w polityce względem Rosji) na
tym, co zupełnie podstawowe: współpracy gospodarczej, handlowej i kulturalnej. Nic więcej nie jesteśmy w
stanie tak naprawdę tym krajom zaoferować: nie posiadamy ani potrzebnych
im surowców energetycznych, ani kapitału, ani realnej siły politycznej i
militarnej. Dla Ukrainy moglibyśmy być
do niedawna istotnym partnerem jako
pośrednik i orędownik jej wejścia do
UE (inna rzecz, czy byłoby to faktycznie w naszym interesie), ale nasze
możliwości w tym względzie okazały się
być w praktyce bardzo ograniczone, a
osiągnięte rezultaty bardzo znikome,
tak więc ta nasza rola jest już skończona. A więc, nie jesteśmy dzisiaj
Ukrainie do niczego szczególnie potrzebni. Tym bardziej może się obejść
bez nas Białoruś. Nawet malutka Litwa
traktuje nas wysoce instrumentalnie i
lekceważąco. Sprawa jest prosta - jak
się nie posiada odpowiednio mocnych
kart, to się nie siada do z góry przegranej gry.
Niezmiernie istotną sprawą jest
też działanie na rzecz zabezpieczenia
znośnych warunków życia polskiej mniejszości w tych krajach, a także, w miarę możliwości, zachowanie tamże materialnych śladów polskości. Również i
w tym przypadku absolutną koniecznością jest odideologizowanie tej polityki. Czy bowiem nasi rządzący poczuwają się tak naprawdę do elementarnego obowiązku troski o tych naszych
rodaków, którzy przecież nie z własnej woli znaleźli się poza granicami
kraju? Czyż nie jest rzeczą absolutnie skandaliczną, gdy naraża się na
szwank całkiem znośne, przynajmniej w
porównaniu z Litwą czy Ukrainą, warunki
funkcjonowania białoruskiej
Polonii w imię walki o rzekomą „demokratyzację” Białorusi, toczoną przez
p. Borys i jej międzynarodowych wspólników, pod którym to szczytnym hasłem
kryje się nic innego, jak tylko usilowanie obalenia rządów prezydenta Ale38
ksandra Łukaszenki i podporządkowania
Białorusi Zachodowi, czyli powtórzenia scenariusza, jaki został zrealizowany wobec całej Europy ŚrodkowoWschodniej po 1989 r.? Ba, nie tylko
naraża się białoruskich Polaków na
niepotrzebne represje ze strony tamtejszych władz, ale jeszcze dokonuje
się ich segregacji pod kątem ich przydatności wobec opisanych wyżej, dyktowanych w istocie z zewnątrz, planów: na tych dobrych, będących skądinąd w mniejszości, którzy wspierają
awanturnicze działania p. Borys, i tych
złych - a jest to zdecydowana większość - którzy nie chcą brać w nich
udziału. I tym ostatnim odmawia się
częstokroć nawet prawa wjazdu do Polski na podstawie nieoficjalnej „czarnej listy”, przy czym w ten proceder
uwikłany jest nie tylko Pałac Prezydencki, ale i MSZ, a więc w wymiarze
partyjnym również PO. Albo weźmy przypadek Litwy. Według obowiązującej oficjalnie wykładni to nasz wielki sojusznik i przyjaciel, którego hołubi
się na wszelkie sposoby przy wszelkich możliwych okazjach. Nieważne, że
ten „sojusznik” jawnie dyskryminuje i
szykanuje polską ludność zamieszkującą
zwarty obszar na Wileńszczyźnie, łamiąc
przy tym prawa i standardy obowiązujące w całym cywilizowanym świecie.
Warszawa macha więc całkowicie ręką
na to, że Wilno blokuje zwrot ziemi
Polakom skonfiskowanej im w czasach
sowieckich; że zakazuje używania polskich nazw ulic i miejscowości; że
zabrania pisania polskich nazwisk w
dowodach tożsamości w oryginalnym
brzmieniu. Dziwnym trafem nikomu nie
przeszkadza, że jest to sprzeczne nie
tylko z układem polsko-litewskim, ale
i z regulacjami obowiązującymi oficjalnie w UE - przecież w końcu to
tylko Polacy! Czy tak ma wyglądać prawdziwie polska polityka wschodnia?
PS. Powyższy tekst został napisany pod koniec marca br., jeszcze przed
katastrofą w Smoleńsku, która tak mocno
wstrząsnęła Polakami, wywołując głębokie pokłady emocji i całą lawinę
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
różnorakich przypuszczeń i spekulacji,
także spiskowych. Pomimo to, nadal
podtrzymuję zawarte w powyższym tekście oceny, i jestem skłonny i gotowy
ich bronić, chyba że zostanie udowodnione ponad wszelką wątpliwość, że do
tej katastrofy doszło rzeczywiście z
powodu zamachu, i to spowodowanego
celowo przez Rosję, a na to się na
razie nie zanosi. Jestem gotowy ich
bronić choćby i z tego dodatkowego
powodu, że nawet treść przemówienia,
jakie śp. prezydent Kaczyński, zamierzał wygłosić w Katyniu wskazywałaby
na to, iż w końcu nawet on zrozumiał,
ewentualnie był zmuszony przyjąć do
wiadomości, że jego dotychczasowa polityka wschodnia poniosła całkowite
fiasko i że zachodzi konieczność choćby
częściowej jej korekty.
Andrzej J. Horodecki
TYLKO
JEDNA
Naród polski rozpoznawał bogactwo
swojego życia uczuciowego, czekając
nieraz po kilkanaście godzin, aby złożyć, być może pierwszy, ale na pewno
ostatni hołd Prezydentowi Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i Jego Małżonce. Maria i Lech Kaczyńscy zdobyli
fenomenalne, pośmiertne uznanie za to,
że Pałac Prezydencki niczym nie naruszył harmonii ich małżeństwa, za którą
mniej lub bardziej świadomie tęskni
każdy mąż i każda żona. Lech Kaczyński
był także jednym z dwóch - obok Vaclava Klausa - przywódców, dla którego
Polska była ważniejsza od Europy
Mamy więc szansę na odbudowę fundamentów cywilizacji łacińskiej. Trzeba
tylko, abyśmy jako Polacy zrozumieli
to, o czym doskonale wiedzą nasi wrogowie,
że wszystko co wiążę się z
rodziną jest ustawicznie atakowane,
poniżane i podważane w swojej istocie, a więc małżeństwo jako monogamiczny, sakramentalnie uświęcony związek jednego mężczyzny i jednej kobiety, macierzyństwo jako powołanie kobiety, ojcostwo jako powołanie do odpowiedzialności, szacunek dla rodziców i wreszcie Ojczyzna jako ziemia,
na której te wszystkie ideały są pielęgnowane.
Nasza - niestety często nieuświadomiona, zbyt spontaniczna - walka
o państwo cywilizacji łacińskiej, jest
pilnie obserwowana i kontrowana przez
DROGA
siły Nieprzyjaciela. W nocy z 13 na 14
maja br .pracownicy samorządu miejskiego Krakowa zdemontowali ustawiony
jakoby nielegalnie Krzyż na Błoniach
Krakowskich, tuż przed jego uroczystym poświęceniem, zaplanowanym na
dzień 15 maja na pamiątkę Mszy Świętej, odprawionej w tym miejscu przez
Jana Pawła II.
13 maja 2010r mieliśmy czwartek a więc, zgodnie z Ewangelią
i
Tradycją Kościoła Rzymsko-Katolickiego, Święto Wniebowstąpienia. Ojciec
Święty Benedykt XVI odprawiał Mszę
Świętą
w 10 rocznicę beatyfikacji
dwojga pastuszków z Fatimy, w miejscu
objawień Matki Bożej w 1917r. a zarazem w 29 rocznicę zamachu na Jana Pawła II. W tym samym czasie w Ratuszu
Akwizgranu odbyła się uroczystość nadania Donaldowi Tuskowi nagrody Karola
Wielkiego, poprzedzona Mszą Świętą z
okazji Święta Wniebowstąpienia(!)
Laureat wezwał uczestników tej
uroczystości do wiary i nadziei w sukces Unii Europejskiej. W tej to części Niemiec, w której dzięki dziedzictwu Rzymu umocniła się na tyle
personalistyczna cywilizacja
łacińska, że oparła się reformacji, premier polski, określający się jako tubylec, rodem z Gdańska, nieformalnie
kreowany został na męża opatrznościowego antychrześcijańskiej Unii Europejskiej. Zebrani, a wśród nich kanc-
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
39
POLITYKA I STRATEGIA
lerz Angela Merkel, nagrodzili Donalda Tuska długą owacją na stojąco. Luter zerwał więź z Kościołem założonym
przez Chrystusa Pana, Unia idzie dalej i zrywa więź z Założycielem.
Epizod akwizgrański wskazuje na
Tuska jako na potencjalnego kandydata
na prezydenta Unii Europejskiej, a
zarazem wyjaśnia jego rezygnację z
ubiegania się o urząd Prezydenta Polski. Jednocześnie Niemcy już od wielu
lat promują tzw. „Partnerstwo Wschodnie”, jako zadanie dla Polski, mające
na celu zbliżenie Polski i Rosji, a w
domyśle wprowadzenie Rosji do UE po
to, aby następnie przy pomocy kwasu
bizantyńsko-pruskiego strawić główne
siły Słowiańszczyzny. Tej supernowoczesnej koncepcji Drang nach Osten
sprzyja triada Merkel-Tusk-Putin. Warto
zauważyć, że w laudacji na cześć Donalda Tuska, kanclerz Merkel, wobec
klęski euro w Grecji, wezwała UE do
mocniejszego zwarcia sił i postawiła
problem powołania armii europejskiej.
Jest tylko jedna, suwerenna droga do
pojednania Polski z Rosją - droga obrony
Krzyża. Jarosław Kaczyński pozytywnie
zdumiał Polskę
swoją odezwą do Rosjan, w duchu nie tylko wiary i nadziei, ale także przede wszystkim miłości.
Ostrzegł w ten sposób Rosję
przed niewiarygodnym pojednaniem polsko-rosyjskim, sterowanym przez politykę niemiecką. Rosja, o którą troszczy się Najświętsza Maryja Panna w
Fatimie, nie jest w stanie wydobyć się
z socjalkomunistycznego zakłamania bez
odniesienia się do wymogów religii
chrześcijańskiej.
Polska i Rosja wciąż ulegają dyktaturze ideologicznego aprioryzmu, co
dziś jest ważniejsze od różnicy między polskim personalizmem a rosyjską
gromadnościowością. Dlatego wspólna
obrona Krzyża stanowi dla każdego
z tych krajów nadprzyrodzoną, a zarazem narodową
rację stanu. Dla takiego wyboru nie ma żadnej alternatywy.
Andrzej Turek
Kilka uwag do artykułu „Tylko jedna droga”.
Wysoce ceniąc publicystykę mojego
redakcyjnego kolegi, dra Andrzeja J.
Horodeckiego, pozwolę sobie jednak odnieść się polemicznie do kilku stwierdzeń zawartych w powyższym artykule.
A więc, po pierwsze uważam, iż stwierdzenie, że „Lech Kaczyński był także
jednym z dwóch – obok Vaclava Klausa –
przywódców, dla którego Polska była
ważniejsza od Europy”, przypisuje temu
pierwszemu wcale nie tak do końca oczywiste motywy działania i zasługi. Co
prawda, jest niezbitym faktem, że długo
odwlekał on złożenie swojego podpisu
pod traktatem lizbońskim i że uczynił
to dopiero po pozytywnym wyniku referendum w Irlandii, jako przedostatni
z przywódców krajów członkowskich UE.
40
Dłużej opierał się tylko wspomniany
Klaus. Jednakże, gdy
spojrzymy na
całe to zagadnienie w dłuższej perspektywie czasowej, a zwłaszcza gdy
weźmiemy pod uwagę postawę p. prezydenta Kaczyńskiego na szczycie UE w
Lizbonie w październiku 2007 r. (gdzie
uzgadniano ostateczne brzmienie tej
zakamuflowanej wersji konstytucji unijnej); postawę zawierającą się w jego
słynnym stwierdzeniu: „Polska w istocie wywalczyła wszystko, co chciała”,
następnie zaś jego jednoznaczną aprobatę
dla ratyfikacji eurotraktatu
przez rodzimy parlament, to naprawdę
trudno jest uwierzyć, że następnie
zmienił on gruntownie swoje stanowisko na szczerze patriotyczne. Raczej
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLITYKA I STRATEGIA
obawiam się, że mieliśmy tu raczej do
czynienia z wykorzystaniem wytworzonego na zewnątrz stanu rzeczy, tzn.
komplikacji spowodowanych odrzuceniem
traktatu lizbońskiego w pierwszym referendum irlandzkim do wyraźnie instrumentalnej gry politycznej, która
miała na celu utrzymanie przy jego
osobie jak największej części patriotycznego czy też, jak to się przywykło
określać, eurosceptycznego elektoratu.
Po drugie, nieco inaczej widzę też
sprawę tzw. „Partnerstwa Wschodniego”.
Formalnie rzecz biorąc, jest to program określający wschodni wymiar polityki UE w ramach tzw. Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, wymyślony
i zgłoszony, co niezwykle istotne,
oficjalnie przez Polskę, a ściślej
biorąc przez naszą rodzimą dyplomację
pod przewodnictwem Radosława Sikorskiego i przez nią usilnie, przy wsparciu
Szwecji, propagowany od 2008 r.(a więc
już za rządów PO). Owo „Partnerstwo
Wschodnie” zostało oficjalnie zatwierdzone przez Komisję Europejską w grudniu tegoż roku, a praktycznie wdrożone w życie w maju 2009 r. Ma ono polegać, najogólniej mówiąc, na zacieśnianiu współpracy UE z jej bezpośrednimi
sąsiadami na wschodzie: Białorusią,
Ukrainą, Mołdawią oraz państwami kaukaskimi: Gruzją, Armenią i Azerbejdżanem. Współpraca ta ma wyrażać się
min. w zintensyfikowaniu wymiany handlowej aż do ustanowienia stref wolnego handlu włącznie, ułatwieniach
wizowych i programach pomocowych adresowanych do objętych tym programem
państw. Choć nie zawiera on żadnych
konkretnych obietnic odnośnie przyszłego członkostwa wymienionych krajów w
UE i stara się za wszelką cenę nie
antagonizować Rosji, to jednak ta
ostatnia od samego początku przejawia, przynajmniej oficjalnie, wobec
wspomnianego pragramu wyraźną rezerwę, a nawet niechęć. Obecnie zresztą,
wskutek pogłębiających się trudności
wewnętrznych UE, a przede wszystkim
z powodu przegranej obozu „pomarańczowych” na Ukrainie, która była w
praktyce głównym adresatem tego „Par-
Numer 1-2-3 2010
tnerstwa Wschodniego”, cały ten projekt zawisł w dużej mierze w próżni.
Jest oczywiście rzeczą wysoce prawdopodobną, że za tą oficjalnie samorodną polską inicjatywą stały od samego początku Niemcy, a przynajmniej,
że była ona z nimi ściśle konsultowana, zanim jeszcze ujrzała światło
dzienne. Niemcy bowiem tradycyjnie
zwykły prowadzić bardzo zręczną politykę dwutorową – w tym przypadku z
jednej strony deklarując wielką przyjaźń i zacieśniając współpracę z Rosją
w tych obszarach, które dają im wymierne korzyści, a z drugiej inicjując, nie bezpośrednio, lecz z wykorzystaniem swoich satelitów względnie
krajów od siebie zależnych, a w tym
przypadku Polski, działania, które mogą
potencjalnie przynajmniej częściowo
godzić w żywotne interesy geopolityczne
tejże Rosji. W pewnym sensie owo „Partnerstwo Wschodnie” mogło być nawet
pomyślane jako swego rodzaju środek
nacisku na Rosję, by skłonić ją do
możliwie najściślejszego dostosowania
jej polityki zagranicznej do oczekiwań UE, a przynajmniej wiodących krajów członkowskich. Jednakże bezpośrednie członkostwo Rosji w UE nie wydaje
się, przynajmniej moim zdaniem, w istniejących aktualnie uwarunkowaniach
możliwe i realne, a to z wielu zasadniczych przyczyn, których nie sposób
szczegółowo tu omawiać. Wymienię więc
tylko dwie najgłówniejsze.
Przede wszystkim, Rosja już w okresie prezydentury Władimira Putina jasno określiła swoje aspiracje i swoją
pozycję na arenie międzynarodowej aspiruje ona i już w praktyce stała
się jednym z głównych centrów geopolitycznych tworzącego się na naszych
oczach wielobiegunowego świata i dlatego nie ma żadnego, konkretnego interesu w akcesji do UE; nie potrzebuje wchodzić bezpośrednio do innej
struktury o podobnie mocarstwowych
ambicjach, w dodatku do struktury o
tak odmiennym obliczu ideowym, ustrojowym, cywilizacyjnym itd., która by
krępowała jej politykę najrozmaitszymi więzami.
Z drugiej strony, także i same
Nowy Przegląd Wszechpolski
41
POLITYKA I STRATEGIA
możliwości - że tak się wyrażę - asymilacyjne UE są obecnie tak bardzo
ograniczone, iż nie byłaby ona w stanie przyswoić sobie i należycie przetrawić tak ogromny nabytek. Dlatego
obie strony mogą i z całą pewnością
będą ze sobą ściśle współpracować,
jednak bez dążenia do stania się jednym organizmem na poziomie instytucjonalnym. Inna rzecz, że przy utrzymaniu dotychczasowego status quo polskiej polityki zagranicznej skutki tej
współpracy będą dla nas podobne, czyli bardzo niekorzystne, a nawet śmiertelnie groźne.
Trudno mi też zgodzić się z tezą
o istnieniu triady Merkel - Tusk Putin, przynajmniej w sensie dosłownym. Jeśli bowiem nawet takowy „trójkąt” istnieje, to trudno uznać p. Tuska za równorzędnego partnera w stosunku do pozostałej dwójki - to raczej wasal, a przynajmniej polityk
bardzo mocno uzależniony od p. Merkel. Poza tym, nie sposób zaprzeczyć,
że Władimir Putin, pomimo swojego,
takiego a nie innego życiorysu i wyraźnej sympatii do Niemiec, kieruje
się mimo wszystko w swej polityce przede
wszystkim żywotnymi interesami Rosji,
czego najlepszym potwierdzeniem jest
stopniowe odzyskiwanie przez nią statusu pełnoprawnego światowego mocarstwa i wzrost jej znaczenia na arenie
międzynarodowej. A że polityka ta nakazuje mu blisko współpracować z Niemcami, zaś Niemcy skwapliwie to wykorzystują, to już zupełnie inna sprawa. Jest przecież rzeczą absolutnie
zrozumiałą, że każde zdrowe i normalnie funkcjonujące państwo kieruje się
zawsze w swej polityce nie czym innym, jak tylko swoimi własnymi interesami. Oczywiście daleko idącym wyjątkiem jest ...II RP, która z wielkim zapałem działa od samego początku
przede wszystkim na konto zewnętrznych zleceniodawców. Dzisiejszy sojusz Moskwy i Berlina, realizowany
ponad naszymi głowami, jest właśnie
w niemałym stopniu konsekwencją tego
patologicznego stanu rzeczy.
Z tej perspektywy za niezmiernie
przesłacenne trzeba uznać główne
42
nie, jakie dr. Horodecki zawarł w swoim
tekście - a mianowicie, że tak hucznie reklamowane dziś zbliżenie i pojednanie polsko-rosyjskie, jako że w
gruncie rzeczy realizowane jest z inspiracji i pod dyktando Zachodu, tj.
z jednej strony przez dzisiejszą, pojednawczą wobec Rosji politykę administracji Baracka Obamy, a przede
wszystkim właśnie przez Niemcy, jest
w gruncie rzeczy niewiarygodne i bardzo powierzchowne - sprowadza się ono
tak naprawdę wyłącznie do pustych gestów i słów, za którymi nie idą jakiekolwiek znaczące konkrety. Taki zaś
stan rzeczy nie doprowadzi ani do autentycznego dialogu, ani tym bardziej
do rzeczywistego i trwałego pojednania polsko-rosyjskiego, nie mówiąc już
o dalej idącym zbliżeniu i współpracy
obu stron. Stąd autor bardzo słusznie
sygnalizuje, że do tego dialogu i pojednania powinniśmy dążyć z własnej
inicjatywy, czysto polskimi siłami i
w oparciu o wspólne obu narodom wartości chrześcijańskie. Powinniśmy dążyć do niego nie tyle wbrew polityce
niemieckiej, bo to byłoby w aktualnej
sytuacji całkowicie niemożliwe do wykonania, co obok niej. Z tego też względu, pomimo nieco odmiennego spojrzenia na niektóre kwestie, uważam artykuł kol. Horodeckiego za niezwykle
istotny i twórczy głos w debacie nad
obecnymi relacjami Polska-Rosja. Pozostaje tylko pytanie, na które nie
znajdziemy jednak, przynajmniej na
dzień dzisiejszy, klarownej odpowiedzi - kto mianowicie miałby z polskiej strony tak pojęty dialog ze
stroną rosyjską zainicjować i go poprowadzić. Czy jest do tego skłonny i
zdolny właśnie Jarosław Kaczyński? co do mnie, mocno w to wątpię.
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
Andrzej J. Horodecki
AKSJOMATYZACJA
CZYLI
O
ŁAD
W
FILOZOFII
Pamięci śp. prof. dr hab. Czesława Blocha w
10 rocznicę śmierci
Wprowadzenie
Każdy człowiek dysponuje swoim
życiem w określonej czasoprzestrzeni
i jeżeli zdaje sobie sprawę, że status
jego istnienia określa bycie osobą od
chwili poczęcia aż po wieczność, powinien postawić sobie pytanie jak wygląda nurt rzeki życia, po której płynie jego łódź. Na przestrzeni dostępnej nam historii takie pytania były
stawiane, zazwyczaj jako pytanie retoryczne, bo ktoś, gdzieś wcześniej,
nadawał nurtowi tej rzeki nazwę jakiejś epoki. Stąd bierze się możliwość
zdalnego sterowania społeczeństwami, ponieważ jednostka zostaje
poddana określonej koncepcji życia, na
którą składa się w pierwszym rzędzie
tradycja oraz zewnętrzne warunki geograficzno-biologiczne.
Potencjał duchowy człowieka może
być jednak tak wysoki, że nie zechce
on poddawać się prądowi rzeki, ale
będzie w stanie płynąć nawet pod prąd.
Sam jednak nie będzie nigdy w stanie
pociągnąć za sobą milionów ludzi, nie
mogąc dotrzeć do każdej z nich i uprzedzić, że na trasie czekają wędrowców
śmiertelnie niebezpieczne wiry i katarakty. Pokonanie ich z reguły wymaga współpracy wędrowców, odwołujących
się nie tyle do własnego rozumu, ile
do pomocy Bożej.
U progu czasów nowożytnych, mówiąc językiem fizyków,
doszło do
przemiany fazowej, do skokowej zmiany
w myśleniu człowieka. Po raz pierwszy
w dostępnej nam historii człowiek postanowił sam wyeliminować ze swojego
Numer 1-2-3 2010
myślenia głos, który mówił mu: „ nie
jesteś od nikogo niezależny, ktoś dał
ci życie fizyczne i duchowe, zastanawiaj się dniem i nocą nad sensem tego
życia, nad pytaniem o ponadczasowość
swojego istnienia”. Nad myśleniem ludzkim zaczął krążyć drapieżny ptak aprioryzmu, ukryty w znanym stwierdzeniu
Kartezjusza „myślę, więc jestem”.
Pytanie o pochodzenie człowieka,
o sens jego istnienia, jest najważniejszym prawem człowieka, zawartym w
Prawie Naturalnym, wpisanym we wszystkie bez wyjątku dusze ludzkie. Każda
próba odpowiedzi na to pytanie pociąga za sobą pytanie o praistnienie jako
o pierwszą przyczynę, ponieważ do Prawa
Naturalnego należy zasada przyczynowości, jest jego fundamentalnym aksjomatem, który łączy świat duchowy
ze światem materialnym.
Prawo Objawione potwierdza Prawo
Naturalne słowami Ewangelii św. Jana:
„Na początku było Słowo, a Słowo było
u Boga, a Bogiem było Słowo”(J1,1).
Wcześniej, w Starym Testamencie znajdujemy imię: Boga „Jestem, Który Jestem”. Ponieważ człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże,
myśl Kartezjusza powinna logicznie
brzmieć: „Jestem, więc myślę”.
Zatem
myśl ludzka jest pochodną istnienia i
to co chce wyrazić, zawsze będzie należeć do świata stworzonego przez Boga.
Dla przykładu Księga Rodzaju opisuje stworzenie świata na czele z człowiekiem oraz stworzenie także abstrakcyjnej części przestrzeni, w której
Bóg wyznaczył człowiekowi pewne ograniczenia i obdarzył go wolną
wolą
Nowy Przegląd Wszechpolski
43
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
(por. NPW 11-12.2004, O powszechnym
sensie życia). To jest odpowiedź na
pojawiające się niekiedy pytanie, dlaczego Bóg, który jest dobry, stworzył
jakoby także zło.
Ideologia jako narzędzie apriorycznych
systemów
Szerzenie się zła jest zawsze
wyrazem buntu konkretnego człowieka
przeciw Bogu. Jednakże fakt, że każdy
człowiek tęskni za Bogiem, a więc także za jego obrazem w drugim człowieku,
powoduje, że na co dzień człowiek,
buntując się przeciw drugiemu człowiekowi, buntuje się pośrednio także
przeciw Bogu. Aby się uwiarygodnić
wobec bliźniego, a następnie stopniowo wypełniać
w jego duszy miejsce
należne tylko Bogu, delikwent popełnia drugi krok i obudowuje swój bunt
systemem apriorycznym - ideologią.
Ideologia zabiera człowiekowi wolność mimo, iż przyjmowana jest w inię
wolności. Terror intelektualny ideologizacji paraliżuje samodzielne myślenie tym skuteczniej, im słabsza jest
współpraca wiary i rozumu, a ściślej
wiary i Prawa Naturalnego. Rozum został w czasach Oświecenia zredukowany
do poziomu encyklopedyzmu, czyli sumy
nieskorelowanych wiadomości.
Taka podstawa edukacji była początkowo niegroźna, ponieważ ówczesne
wiejskie społeczeństwo wymuszało aposterioryczne podejście do rzeczywistości. Ulepszanie życia tak jednostki
jak i wspólnoty, wymagało wyciągania
wniosków tak z praw rządzących przyrodą,
jak i z
Prawa Naturalnego.
Jednakże równolegle z encyklopedyzmem
zaczął się szerzyć antropocentryzm, zaś
niepisanym uwieńczeniem antropocentryzmu miał być świat wyzwolony od jakichkolwiek ograniczeń nałożonych przez
Stwórcę.
Dziś, po ponad dwustu latach mamy
taką oto sytuację: potężne gałęzie
drzewa encyklopedyzmu rozrastają się,
tworząc nową, wirtualną rzeczywistość,
w związku z tym została zrujnowana se-
44
mantyka świata stworzonego, a w ślad
za nią również i życia ludzkiego. Odchodzi na naszych oczach pokolenie
ludzi, ukształtowanych przez modlitwę
i pracę. Centralne Siły Polityczne
coraz gorzej tolerują
rzeczywistość
na na pograniczu Prawa Naturalnego i
prawa stanowionego. Jednak za prawem
stanowionym musi stać jakiś autorytet, inaczej wspólnota przekształci się
w stado jednostek, walczących tylko o
egzystencję.
Skoro globalizacja z
założenia przekreśla przyszłość państwa narodowego, współczesne elity
intelektualne i duchowe, rozsądnie
rzecz biorąc, powinny się jak najszybciej wyzwolić z aprioryzmu.
Będzie to jednak bardzo trudne,
inicjatywa wyjść powinna od jednostek,
które będą w stanie odważnie i bezkompromisowo zweryfikować cały swój dorobek życiowy. Z apriorycznego punktu
wyjścia jest bowiem najczęściej tak,
że bez niezbędnej minimalnej konfrontacji z aposterioryzmem,
przypomina
on dorobek człowieka, który namiętnie
gra w karty, ignorując
fakt, że w
danym zbiorze, kart żadne ich tasowanie nie może wygenerować nowej, nieznanej dotąd karty.
Ideologizacja jest niemożliwa do
pogodzenia z personalizmem, ponieważ
nie pozostawia żadnego pola swobody
dla niezbywalnych cech danej osoby,
zaangażowanej w ten, czy w inny sposób
w życie społeczne. Przekształcanie
państwa narodowego w region superpaństwa, służy realizacji idei społeczeństwa Platona. W latach 70-tych w Polsce Wydział Nauki KC PZPR rozesłał do
szkół licealnych jako pomoc edukacyjną
plakat, na którym całą plejadę filozofów przedstawiono w dwóch rzędach:
z lewej strony, zaczynający się od
Platona, określany jako postępowy, z
prawej zaczynający się od Arystotelesa, jako wsteczny. Istotnie, platonizm leży u podłoża każdego totalitaryzmu na czele z marksizmem-leninizmem; wytrwałemu Czytelnikowi proponowałbym tutaj zaznajomienie się z
Kodeksem Natury Morelly'ego.
W ostatnich latach tęsknota za
niepodległością ducha Polski mobili-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
zuje znane autorytety do działania.
Jedni widzą jako cudowne lekarstwo
upowszechnienie dorobku „wielkich ksiąg
ludzkości”, ponieważ w okresie socjalkomunizmu dostępna była tylko część
tego dorobku w postaci dzieł klasyków
marksizmu-leninizmu(!). Inni próbują
nazywać po imieniu ten brak niepodległości, wskazując na skażenie socliberalizmem współczesnych kierunków
filozoficznych. Tych pierwszych należy pozostawić bez komentarza, tym drugim
trzeba przypomnieć wskazówkę św. Pawła Apostoła: „Nie daj się zwyciężyć
złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.
W latach 20-tych XX w. Odrodzona
Polska znalazła się pod wpływem nie
tylko bezpośredniego niebezpieczeństwa
komunizmu (Bitwa Warszawska), ale także
pod naporem ideologii z przełomu XIX
i XX w. Próbowano zatem w II RP określać prawo rzymskie jako hamulec postępu i rozwoju, zaś wpływowi humaniści podpowiadali, że w systemie oświaty
należy lansować złowrogą tezę o potrzebie poznawania zła, w celu jakoby
skutecznej z nim walki. Okręt, którym ludzkość płynie do swoich przeznaczeń, staje się coraz gorzej sterowalny, z jego pokładu ginie coraz
więcej ludzi, tracących zaufanie do
załogi. Trzeba go po pięciuset latach
postawić na doku i oczyścić z wodorostów aprioryzmu. Trzeba w związku z
tym zdjąć z przyszłych elit tradycyjny obowiązek dogłębnego studiowania
każdego nowo powstałego kierunku filozoficznego, prawnego, ekonomicznego
czy literackiego, jako dorobku ludzkości. Aprioryczne dywagacje niepotrzebne w nawet w matematyce.
Natomiast aposteriorycznie postrzegana matematyka daje szansę na
przybliżenie zrozumienia istnienia
stworzenia w zespolonej przestrzeni
materii i ducha, czego niezwykłym dowodem jest teoria grup, opisująca
strukturę istnienia i pozwalająca na
rozróżnienie koniecznych i niekoniecznych elementów tej struktury, a w konsekwencji na zachowanie jej tożsamości.
Numer 1-2-3 2010
Śladami Jana Pawła II
Prawo Naturalne otrzymuje jako
wyposażenie od Stwórcy każdy człowiek
na drogę swojego ziemskiego życia,
dzięki któremu to wyposażeniu możemy
mówić o sobie z niezachwianą pewnością, że jesteśmy stworzeni na obraz i
podobieństwo Boże.
Wiosną 2000 roku, w tysięczną rocznicę Zjazdu Gnieźnieńskiego, w obecności Episkopatów oraz prezydentów
państw Europy Środkowo-Wschodniej,
prezydent Niemiec Johannes von Rau
powiedział, że zlaicyzowana i zsekularyzowana Europa nie potrzebuje już
żadnej kościelnej nadbudowy. Wypowiedź
ta pozostała wówczas bez echa ze strony uczestników tego wielkiego jubileuszu, co znalazło, niestety, potwierdzenie w Traktacie Lizbońskim.
Polska pozostała przy wierze
rzymsko-katolickiej, ale zaczęła jakby wątpić w swoje apostolskie świadectwo, i to nie tylko ze swojej winy.
Transformacja Kościoła po Soborze Watykańskim II oraz niejasna logika ekumenizmu, spowodowały, że misyjność
katolicka utraciła wiele z nadprzyrodzonego blasku Chrystusowej Prawdy.
Zrozumienie Kościoła, powołanego w sposób nadprzyrodzony przez samego Chrystusa Pana, zagubiło się wśród
wielkich haseł Soboru Watykańskiego II,
o czym można się przekonać z relacji
prof. Romano Amerio, świadka i współpracownika Soboru, zawartej w jego
dziele Iota Unum (Wyd. Antyk-Dybowski
2009). Dla nas, Polaków, doświadczonych życiem na krawędzi urzędowego
ateizmu ZSRR i kryptoateizmu tzw „wolnego świata”, z dzieła tego wypływają
dwa fundamentalne wnioski.
Pierwszy, to nieodwołalna konieczność powtórnego odkrycia i wyeksponowania Prawa Naturalnego, jako jednego
z dwóch fundamentów Kościoła RzymskoKatolickiego. Drugi jest prostą konsekwencją pierwszego: w katechizmie
Kościoła stosunki społeczne powinny
podlegać w całej rozciągłości Prawu
Naturalnemu.
Nowy Przegląd Wszechpolski
45
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
Dzieło Romano Amerio wymaga jednak postawienia „kropki nad i”. Wybitny filozof i teolog próbuje, odczytać misję Jana Pawła II jako głosiciela prymatu Prawa Naturalnego w życiu
ludzi i narodów, gdy pisze:
„Właśnie z tego negowania Prawa
Naturalnego wywiedliśmy cały łańcuch
deprawacji współczesnego społeczeństwa.
W swoim przemówieniu Papież… podkreśla
nieakcydentalny, lecz wpisany w
naturę ludzką charakter tego Prawa”
(str843).
Gdy przychodzi jednak do zrozumienia Jana Pawła II jako praktyka,
jako świadka tego Prawa, Autor powtarza za całym, poprawnym politycznie
światem, świadectwo niewiedzy i niemocy duchowej człowieka przełomu XX i
XXI wieku:
„Kiedy w roku 1979 Papież udał
się w w miejsce zagłady; na teren byłego obozu koncentracyjnego w Auschwitz, w przejmujących słowach uczcił
męczeństwo milionów niewinnych ofiar
zbrodniczego reżymu, ogłaszając to
miejsce <Golgotą XX wieku> i <sanktuarium ludzkiego cierpienia>. Ale nagle, jakby w porywie serca i w sposób
zupełnie nieoczekiwany, oddal hołd
<ogromnej daninie krwi, jaką podczas
straszliwej, ostatniej wojny złożył w
walce o wolność narodów Związek Radziecki>.
Nie ma więc żadnego znaczenia okupowanie przez Sowietów Litwy, Łotwy i
Estonii, inwazja na Czechosłowację i
Węgry, deptanie komunistycznym butem
takich krajów jak Rumunia, a wreszcie
sama Polska! To zniewolenie połowy
Europy, które położyło się głębokim
cieniem na losach kontynentu i wyrządziło ogromne szkody religii, zostało
pokryte całunem niepamięci.
Nie mniej zadziwiające jest przemilczenie przez Jana Pawła II podczas
jego podróży apostolskiej do Hiszpanii w listopadzie1982 roku cierpień,
jakie stały się udziałem tamtejszego
Kościoła w okresie wojny domowej 193639”. Zastanawiając się nad przemilczeniami Papieża, Romano Amerio sam
przemilcza w tej kwestii tajemniczą
potęg Szatana, który poprzez
dzieje
46
atakuje podstępnie Kościół, bo wie,
że człowiek siłami swojej inteligencji przegrywa zawsze, ilekroć w programie swojej walki ze złem usiłuje
poznać jego straszną tajemnicę. Dlatego Jan Paweł II odnosząc się pośrednio do wezwania św. Pawła Apostoła:
„Nie ulegaj złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”, powstrzymał się od wyłącznie rozumowego rozprawiania się ze
złem, które atakuje wszystkich ludzi
wszystkich czasów, wskutek grzechu
pierworodnego.
Rozum ostrzega nas przed naiwnością; skala, zasięg zła, jego potęga
dzisiaj, nie mają sobie równych w historii dlatego, że nauka i technika są
na służbie pychy, a nie pokory i uwielbienia Boga w Dziele Stworzenia. Tak
więc aby uratować Ojczyznę, wiarę,
ale także i siebie samych, musimy zorganizować sobie autentyczne pole walki o wiarę i rozum Polaków i zapytać
się,
jakie są faktyczne źródła socjalkomunizmu oraz dlaczego zyskał tylu
zwolenników w różnych warstwach społecznych w Polsce i w Europie Zachodniej.
Trzeba zrobić wszystko, aby zaprowadzać i stale podtrzymywać sprawiedliwość społeczną we współpracy z
Bogiem, a nie tak jak socjalkomuniści, socjaldemokraci, czy na inny sposób socjalliberałowie - przeciw Niemu. Trzeba także walczyć o Polskę –
państwo cywilizacji łacińskiej, które
samym swoim istnieniem apostołowałoby
na rzecz chrześcijańskiej Europy państw
narodowych. Powinna to być walka duchowa, która nadałaby nadprzyrodzony
blask życiu wszystkich Polaków.
Życie polityczne
Każdy polityk, zwłaszcza na eksponowanym stanowisku, narażony jest na
dwustronne naciski. Z jedne strony CSP
usiłują na różne sposoby wpływać na
jego decyzje, z drugiej zaś on sam
jest zakładnikiem ideologii własnej
partii.
Ideologia jest najgroźniejszym
wrogiem każdego polityka,
a także
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
wrogiem demokracji, ponieważ eliminuje Prawo Naturalne z horyzontu życia
wspólnotowego. Czasy nowożytne, poczynając od Kartezjusza poprzez Rousseau
eksponowały indywidualizm w miejsce
personalizmu, doprowadzając w ten sposób najpierw do odrzucenia Boga, będącego jakoby tylko hipotezą rozumu,
zastąpienia Go rzekomą ewolucją, aż
wreszcie na naszych oczach
finalizują całkowite zerwanie z Prawem Naturalnym.
Ten kilkuwiekowy, inteligentnie
pilotowany proces wciąż utrzymuje się
dzięki promowaniu człowieka zdolnego
do kreowania arbitralnych ideologii.
Marksizm-leninizm jako główna ideologia minionych 200 lat, zagospodarował
indywidualizm jako cegiełkę społeczeństwa masowego, a więc zideologizowanego. Główne, jawne hasła ideologii
marksizmu-leninizmu to (i) postęp i
rozwój oraz (ii) precz z biblijnym
przekleństwem pracy w pocie czoła.
Spuścizna po marksizmie-leninizmie
ujawnia niebezpieczeństwo skłonności
do jakiejkolwiek ideologii, rodzącej
się automatycznie w partiach po tzw
pierestrojce. Ponieważ ideologia jest
wyrazem intelektualnej dyktatury aprioryzmu, najlepszą odtrutką może być
związek z aposterioryzmem, jak np.
tradycja państwowa, patriotyzm, cywilizacja organiczna (personalizm), rolniczy sposób życia itd.
W Polsce po 1989r. CSP zadbały o
wykreowanie partii ideologicznej. Gruba
kreska była potrzebna
nie tyle dla
rozkradania majątku narodowego, ile dla
zachowania postawy ideologicznej, którą
Numer 1-2-3 2010
można manewrować z zewnątrz lub z wewnątrz pod jakimś umownym szyldem.
Obywatelski Klub Parlamentarny, Kongres Liberalno-Demokratyczny, Unia
Demokratyczna, Unia Wolności, wreszcie Platforma Obywatelska,
wszystko
to są mutanty czystej ideologii intelektu ueber alles, zawsze gotowe do
uzasadnienia każdej demoralizacji narodu i dewastacji jego państwa.
Nie byłoby to tak groźne i straszne
w skutkach dla Polski, gdyby nie ideologizacja narodu jako pozostałość
indoktrynacji socjalkomunistycznej. Nie
tylko, że utraciliśmy zdolność do troski o własne państwo, ale co gorsze,
narzucaną nam przez elity ideologię
liberalizmu przyjmujemy bezalternatywnie jako polityczne sacrum. Ostateczną
likwidację suwerenności i podmiotowości Rzeczypospolitej ma zapewnić członkostwo w Unii Europejskiej, będącej
produktem ideologizacji zeświecczonej
Europy.
We współczesnej Polsce jedynym
ugrupowaniem politycznym, broniącym się
przed ideologizacją jest Przymierze
Ludowo-Narodowe, ze względu na akceptację rolniczego trybu życia jako wiodącego, trwałego elementu struktury
społecznej. Dlatego w tym samym numerze NPW zamieszczamy, w dziesiątą rocznicę śmierci, przedruk wspomnienia o
śp. Profesorze Czesławie Blochu, które ukazało się w tygodniku „Myśl Polska” (30.04-07.05.2000) pod tytułem
„Miecz i korona”, aby się przekonać,
jak z upływem czasu dzieło Profesora
- Twórcy PLN staje się coraz bardziej
aktualne i wyrazistsze.
Nowy Przegląd Wszechpolski
47
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
Andrzej J. Horodecki
MIECZ I KORONA
Wspomnienie o ś. p. prof. dr hab. Czesławie
Blochu
Historyk myśli narodowej...
Czy można w krótkim szkicu ogarnąć choćby tylko dorobek dojrzałego
życia Polaka, syna wsi polskiej, Profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ojca rodziny, wychowawcy
młodzieży, założyciela i opiekuna pisma, twórcy i pierwszego przywódcy
Stronnictwa Ludowo-Narodowego i zbudowanego na jego podstawie Przymierza
Ludowo-Narodowego ?
W dniach 22-24 maja 1989r. miałem szczęście uczestniczyć w Sesji Naukowej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim poświęconej 70 rocznicy podpisania Traktatu Wersalskiego, a zorganizowanej wspólnym wysiłkiem Katedry Historii Najnowszej
i Katedry
Historii Kościoła XIX i XX wieku.
Sesja ta została opracowana naukowo przez Kierowników obu Katedr:
prof. dr hab. Czesława Blocha oraz ks.
prof. dr hab. Zygmunta Zielińskiego,
w postaci książki “Powrót Polski na
mapę Europy”.We wstępie do tej książki, zawarł Profesor Bloch niezwykle
ważną myśl: ,,Traktat Wersalski jest
dla Polski jakby kartą konstytucyjną
naszego odrodzenia. Wprowadził on na
mapę polityczną Europy niepodległe
państwo polskie, określił jego granice od strony Niemiec i Czechosłowacji, stworzył podstawy do obrony i
walki o granice na wschodzie, o naszą
suwerenność i tożsamość narodową. I
choć późniejsze tragiczne wydarzenia
okresu II wojny światowej w niejednym
zmieniły postanowienia Traktatu Wersalskiego, to jednak jego istotna
treść, dotycząca powstania
i istnie-
48
nia niepodległych państw na obszarze
Europy Środkowo-Wschodniej, w zmienionych nieco granicach i zmniejszonych
terytoriach państwowych, wytrzymała
najcięższą próbę dziejową.”
Pozwoliłem sobie podkreślić fragment wypowiedzi, który powinien skłonić do refleksji zarówno tych którzy
celebrują okrągłe rocznice jak i tych,
którzy traktują Traktat Wersalski jako
wybitny, ale życiowo nieudany wytwór
wielkiej polityki międzynarodowej. To
właśnie do odebrania Europie jej na
rodowego charakteru, a w konsekwencji
jej cywilizacyjnej tożsamości, została powołana Unia Europejska.
...i jego szkoła naukowa troski ...
Profesor wyższej uczelni, to człowiek który nie tylko wykłada, ale przede
wszystkim tworzy swoją własną szkołę
naukową. Na przekór 50 latom jedynie
słusznej ideologii „światopoglądu naukowego”, wbrew kultywowanej w „wolnym świecie” „poprawności politycznej”,
Katedra Historii Najnowszej, pielęgnująca fundamenty szkoły naukowej, jakimi są poszanowanie rzeczywistości,
hierarchii wartości, rzetelność i ścisłość w służbie Prawdy, mogła być
miejscem spotkania diametralnie nieraz różnych opinii czy poglądów.
Potwierdza to sam Profesor kiedy pisze, kończąc cytowany wyżej wstęp:
„W toku opracowywania redakcyjnego nie ingerowaliśmy w treść meryto-
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
ryczną, nawet w tych wypadkach, gdy
redakcja posiadała odmienne zdanie na
temat danego wydarzenia czy też naświetlenia problemu”.
To, że historia bardziej spośród
innych dyscyplin nauki, została poszkodowana wskutek indoktrynacji umysłów, nie jest wbrew pozorom, powszechnie znane.
Referat Profesora Blocha
„Polonia amerykańska i Stany Zjednoczone w polityce niepodległościowej
Romana Dmowskiego”, wygłoszony w czasie omawianej sesji, pokazuje w jaki
sposób uwalniać się od tej indoktrynacji przez sięganie do źródeł. Jako
przykład niech posłuży przywołane przez
Autora wystąpienie Romana Dmowskiego
na Sejmie Wychodźstwa w Detroit w
dniach 26-30. 08.1918r.: „W dalszym
ciągu swego wystąpienia omówił szeroko rolę Polski, jaką winna ona odegrać, będąc największym,
narodem w
Europie Środkowo-Wschodniej. Jej misję upatrywał w zjednoczeniu
wokół
siebie narodów mniejszych, takich jak
Czesi i Rumuni, by w przyszłości nie
dopuścić do dominacji niemieckiej na
kontynencie europejskim... jednocześnie sprzeciwił się, aby Polacy wzięli udział w DemokratycznejUnii
Środkowo-Europejskiej, którą montowali
Czesi, Litwini i Ukraińcy”(podkr. moje
A.J.H.).
Wielką troską Profesora była rzetelna współpraca Polaków. Warto przytoczyć tutaj Jego komentarz do pięknego opisu prezentacji Romana Dmowskiego przez Ignacego Paderewskiego na
forum Sejmu Wychodźstwa Polskiego,
która „...oddaje nie tylko więź emocjonalną łączącą tych wybitnych Polaków, ale przede wszystkim określa
ich wzajemne zaufanie i wiarę, że prowadzona przez nich działalność polityczna doprowadzi do wymodlonej przez
pokolenia Polaków wolnej i zjednoczonej Polski”, pokazujący, że gdzie dwie
lub trzy wybitne osoby uznają się wzajemnie wokół wspólnie uznawanych i
realizowanych wartości, tam praca polityczna dla Polski wydaje owoc stokrotny.
... o wychowywanie narodu do życia
o własnych siłach...
Numer 1-2-3 2010
Trudne
są meandry powrotów do
polityki polskiej po 1989r. Trudne,
bo cały naród polski musi uwolnić się
z postawy obojętności wobec życia politycznego, z wrogości wobec polityki
„bo jest brudna”. Kto chce mieć czysty
dom, ten musi mieć w nim nie tylko
kran ze źródlaną woda ale także odprowadzenie ścieków i musi sam być w stanie utrzymywać całą instalację w stanie sprawności.
7 października 1990r. z okazji Sesji
Naukowej poświęconej 70. rocznicy Traktatu Wersalskiego oraz 50. rocznicy
śmierci Romana Dmowskiego została poświęcona i odsłonięta tablica pamiątkowa w kościele p.w. Matki Bożej Królowej Polski w Lublinie.Podczas tej
uroczystości Profesor powiedział:
„Pomni nieśmiertelnej zasady życia
narodów, że niepodległość buduje się
od wewnątrz, a ochrania od zewnątrz,
musimy zawsze liczyć na własne siły. W
dzisiejszej sytuacji politycznej w
świecie, gdy mamy już na zachodniej
granicy potężne zjednoczone Niemcy, a
na wschodniej uwikłany w sprzecznościach i wielorakich trudnościach tak
zwany przebudowany Związek Radziecki
oraz powrót do tradycyjnej przyjaźni
i współdziałania obu naszych sąsiadów, widoczne staje się coraz bardziej polityczne osamotnienie Polski.
W sytuacji wewnętrznej kraju, pozostającym już od dwóch pokoleń pod rządami lewicy, który od zakończenia II
wojny światowej nie miał jeszcze wolnych wyborów, powiększa się ilość różnorak ich zagr ożeń” (p odkr. moje
A.J.H.).
Nikomu, w najczarniejszych nawet
snach, nie śniło się wówczas - przed
ponad 10. laty, że wolne wybory mogą
doprowadzić kraj do ruiny politycznej
i niewoli gospodarczej. Kto mógł wówczas przypuszczać, że lewica porzuci
„barwy ochronne” i stanie ramię w ramię z socjalkomunistami europejskimi
w nowoczesnej walce o odbieranie narodom ich majątku, robotnikom pracy,
a rolnikom zapłaty za ich pracę a następnie ich ziemi.
Nowy Przegląd Wszechpolski
49
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
... i
powrót do polityki polskiej...
Profesor wiedział, że Golgota
Wschodu oraz Golgota Zachodu spełniły
zadaną im rolę. Naród został pozbawiony elit przywódczych, na których
naturalną odbudowę
potrzeba kilku
pokoleń w warunkach elementarnej, bezpiecznej egzystencji państwa. Za wkład
w dzieło popularyzacji idei Golgoty
Wschodu został w 1997r. uhonorowany
dyplomem uznania przez Lubelską Rodzinę Katyńską, ale jeszcze wcześniej
postanowił jak najszybciej doprowadzić
do powołania ośrodka myśli wszechpolskiej w postaci „Nowego Przeglądu
Wszechpolskiego”, który ukazuje się od
maja 1994r. i dociera do liczących się
ośrodków życia politycznego Kraju i
na Wychodźstwie.
Pismo to informacja i formacja,
potrzebna jest jeszcze
organizacja.
Myślał o niej od dawna, bo już podczas
wspomnianej uroczystości w 1990r. powiedział:
„Jakież więc nauki i wnioski wypływają dla nas z przypominania międzynarodowego triumfu Polski w Wersalu? Polsce potrzebne jest dzisiaj silne
stronnictwo ludowo-narodowe, jednoczące
w sobie trzy najważniejsze nurty polskiego życia narodowego: nurt ludowy,
narodowy i katolicki, sięgające do
głębin naszej tysiącletniej historii
i całej kultury, przyjmujące za fundament swego programu, sprawdzone przez
życie i historię trwałe osiągnięcia
trzech wielkich mężów stanu: Romana
Dmowskiego, Wincentego Witosa i Kardynała Stefana Wyszyńskiego”
Profesor nie rzucał słów na wiatr.
10 lutego 1994r. w Sądzie Wojewódzkim
w Warszawie zostało zarejestrowane
Stronnictwo Ludowo-Narodowe . 14-16
marca 1997r. na bazie SLN zaistniało
jako samoistny podmiot polityczny Przymierze Ludowo-Narodowe, a już w marcu
1998r. był przywoływany „Program Przymierza Ludowo-Narodowego”, opracowywany przez wiele miesięcy przez środowisko lubelsko - krakowskie PLN.
Czytamy w nim m.in.: „Przymierze Ludowo-Narodowe jest organizacją świadomych sił Narodu, mającą za zadanie
50
uczynić go zdolnym do wzięcia w swe
ręce swoich spraw, tak aby stal się on
w pełnym tego słowa znaczeniu panem
swoich losów..”
Bardzo znamienny jest rozdział zatytułowany „Porządek konstytucyjny”. Profesor
widział potrzebę akcentowania
tych praw, które dziś uległy erozji
moralnej na skutek wielorakiej przemocy, sięgającej korzeniami czasów PRL.
Dlatego na pierwszym miejscu znajduje
się stwierdzenie:
„Konstytucja musi zagwarantować każdemu obywatelowi polskiemu prawo do
życia od momentu poczęcia aż do naturalnej
śmierci. Bez prawa do życia
nie ma innych praw”, a dopiero
w
następnej kolejności:
„Podstawę ładu prawnego i organizacyjnego życia naszego narodu stanowi
cywilizacja łacińska”.
W polityce zagranicznej cechowała
Profesora niezwykła ostrość widzenia.
Jego wspaniała prelekcja w Radio Maryja nosząca tytuł „Współdziałanie niemiecko - rosyjskie (sowieckie) i jego
następstwa dla Polski”, stanowi jeden
z wielu przykładów połączenia wiedzy
historycznej z talentem politycznym,
ścisłości naukowej z talentem popularyzatorskim. Niestety, dziś nie jesteśmy jeszcze w stanie w pełni wykorzystać dorobek Profesora.W polityce
wewnętrznej, w rozmowach z Profesorem powracał często temat, na ile praca na odcinku ludowo-narodowym jest
skuteczna. Rzeczywiście, jak echo powraca pytanie „Jeśli nie z Unią Europejska to z kim, czy mamy wracać do
komunizmu?” I znów trzeba wskazać na
Jego dalekowzroczną i systematyczną
pracę polityczną, kiedy równolegle z
powołaniem do życia Stronnictwa Ludowo-Narodowego publikuje „Zagadnienie
Federacji Europy Środkowo-Wschodniej”,
wychodząc z założenia, że odpowiedzią
na niemiecką ofensywę Unii Europejskiej powinna być polska inicjatywa
trwałego zbliżenia między państwami
tego obszaru, w trójkącie ABC (Adriatyk - Bałtyk- Morze Czarne). Inicjatywa ta została znalazła swoje miejsce w cytowanym wyżej programie PLN .
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ
...a do tego
szkic o metodzie...
W rozmowach prywatnych w środowiskach narodowców, na temat pracy
politycznej Profesora, przewijały się
zawsze dwie myśli: podziw dla Jego
charyzmatu i osiągnięć oraz obawa przed
„ludowością”, jako elementem klasowości a więc lewicowości (!). Ale gdy
przychodziło do konkretów, nikt nie
potrafił tej obawy uzasadnić,
A prawda jest taka. Według norm
OECD 80% Polaków mieszka w warunkach
wiejskich lub zbliżonych do wiejskich.
Aby do świadomości takiego społeczeństwa dotarła wiedza o planach likwidacji wsi jako głównego elementu życia
wspólnotowego Polaków i związanego z
tym pozbawienia ziemi i dachu nad głową
milionów osób, potrzebne jest budzące
zaufanie środowisko polityczne, odwołujące się do tradycji nie tylko narodowych ale także ludowych.
W tej sytuacji myśl narodowa pozostawiająca, z całym szacunkiem, jakby
na uboczu wieś polską, jest skazana na
beznadziejną walkę w miastach o
utrzymanie się zaledwie na powierzchni życia politycznego. Kto tego nie
rozumie, temu należy przypomnieć, może
nadużywane, ale tutaj całkowicie na
miejscu, znane ostrzeżenie Romana Dmowskiego przed talmudyzmem w ruchu narodowym.
W rozmowach prywatnych Profesor zapytywany przeze mnie, jak postrzega perspektywę współpracy ze
Stronnictwem Narodowym, odpowiadał
niezmiennie, że istnieje dokument zatytułowany „Przymierze Stronnictwa Narodowego i Stronnictwa
Ludowo-Narodowego” z dnia 26maja 1996 roku, podpisany w Wierzchosławicach i że pozostaje on wciąż aktualny, czeka tylko
na wypełnienie treścią...
...Wielki Polak i syn wsi polskiej...
Wielkość człowieka oceniają potomni z perspektywy czasu - jeśli są
po temu warunki, jeśli
duch narodu
nie jest zatruty.
Numer 1-2-3 2010
Dla mnie jest ona od początku taka,
jak w śródtytule. To nie tylko podane
wyżej argumenty na rzecz budowy pomostu ludowo - narodowego za nią przemawiają. Jeśli chcemy odbudować i doprowadzić do pełni sił organizm cywilizacji łacińskiej, nie możemy tego
uczynić z pominięciem wsi polskiej i
tego jej upokorzenia, kiedy to u progu
czasów nowożytnych została ona odsunięta z głównego traktu
formowania
się świadomości narodowej i sprowadzona na boczny tor życia polskiego.
W swojej prelekcji w Radiu Maryja 26.07.1998r. Profesor powiedział:
„Przywileje, jakie uzyskała szlachta
w okresie panowania Jagiellonów doprowadziły do trojakiego poddaństwa
chłopów: osobistego, gruntowego i sądowego...Za naród uważano jedynie
szlachtę wszelkiego pochodzenia etnicznego. Pojęcie świadomości narodowej
ustąpiło pojęciu świadomości państwowej”.
Może właśnie i tę gorzką prawdę
trzeba wziąć pod uwagę, kiedy widzimy
tak powszechny brak zrozumienia dla
autentycznej myśli narodowej?
...i
refleksje końcowe...
Po gościnnym obiedzie w rodzinnych stronach pod Ostrołęką, pełnym
myśli rzucanych jakby w pośpiechu, wyszliśmy przed dom.. Profesor długo patrzył na rozciągające się wokół pola i
zagony zbóż i nic nie mówił, bo już
powiedział wszystko.
A nam się zdaje, że zostałeś z
nami Panie Profesorze
i swoim jak
zwykle spokojnym, wyrównanym głosem,
będziesz dalej dzielił się z nami myślą
niezawodną jak miecz Chrobrego i wiarą
w przywrócenie Polsce Jego oryginalnej korony, tej samej, która, wywieziona z Polski, służyła ongiś do koronacji cesarzy niemieckich, a w końcu
znalazła się w cesarskim skarbcu w
Wiedniu.
Przedruk artykułu, który ukazał
się w tygodniku „Myśl Polska” w dn.
30.04-07.05.2000r.
Nowy Przegląd Wszechpolski
51
POLSKA
JEST
MATKĄ
Ks.Abp Kazimierz Majdański
Bezdroża Europy
Bezdroża Europy
(Podsumowanie sympozjum naukowego
nt. Rodzina jako zasada integracji Europy, które odbyło się w Instytucie
Studiów nad Rodziną UKSW w Łomiankach
9 V 2003 r.)
Obecne moje wystąpienie stanowi próbę
syntezy refleksji na podany temat,
przedstawianych w różny sposób w ostatnich 4 latach. Wypowiedź moja zawiera siedem punktów.
1. Czy wolno zaufać Europie? – Pytanie o podłożu historycznym.
Niech nam nikt nie niszczy Bożego
pokoju w naszym ojczystym Domu. Polacy
umiłowali pokój od kołyski swoich dziejów. Niech więc nam i dziś nie mąci
pokoju spór, jaki ktoś rozniecił mówiąc nam o wejściu do Europy, w której
przecież zawsze byliśmy.
Kto nam zamknął drzwi do Europy i
kto chce je nam otworzyć za jakąś niebywałą cenę? – Nie tylko za cenę naszej suwerenności i za cenę utraty
naszej ojczystej ziemi, ale także za
cenę wiary w Boga i za cenę wierności
Jego przykazaniom, z przykazaniem: „Nie
52
zabijaj!" – włącznie.
To jest srogi terroryzm. Ta klęska
idzie przez cały świat, ale w sposób
szczególny dotyka Europy, właśnie Europy. Cywilizacja śmierci, której patronuje
najbardziej egoistyczny styl życia, jakim
jest hedonizm, zbiera na naszym kontynencie obfite żniwo. Trzeba przy tym przypomnieć, że hedonizm jest tak potężną siłą
niszczycielską, że zmiótł z powierzchni
ziemi imperium rzymskie.
Niech nikt nie niweczy Bożego pokoju
tego Narodu, który po wielekroć ocalił Europę i od hord tatarskich, i od potęgi
ottomańskiej, i – nie tak dawno – od nawałnicy, którą niosła Armia Czerwona. Czy trzeba przypominać, że w czasie najokrutniejszej II wojny światowej wziął ten Naród na
siebie ciężar obrony przed potęgą Hitlera
i Stalina?
Może ma jakiś szczególny obowiązek o
tym mówić były więzień okresu II wojny światowej, straszliwie, wraz z tylu Polakami,
prześladowany. Za co?! - Nikt tego nigdy
nie powiedział. A chodziłoby o sprawiedliwe świadectwo jednego z wysoko cywilizowanych krajów europejskich, który sięga po
ster w europejskiej wspólnocie i woła o
naprawienie przez nas tych krzywd, które
sam nam zadał w sposób niezwykle okrutny.
Bo jeszcze nie zadośćuczyniono nam ogromu nieprawości, wojennych i powojennych, a
już słychać donośne głosy mówiące o tym,
że to my krzywdziliśmy. Kogo? Czy tych,
którzy Polskę śmiertelnie ugodzili: i od
Zachodu, i od Wschodu?
Pokój – to dar Boga. Niech więc nikt
nie odrzuca ani Boga, ani Jego darów, a
wśród nich – daru pokoju. Nie da nam pokoju
zachłanny biznes, egoistyczna wygoda i nienasycona konsumpcja.
Skoro zaś pokój jest darem Boga, to na
spotkanie z prawdziwym pokojem trzeba iść
z wiarą i z modlitwą. Tak nas uczy Papież,
obwołując obecny rok Rokiem Różańca – od
października, który minął, do października, który przyjdzie.
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
POLSKA
JEST
2. Czy wolno zaufać Europie bezbożnej?
– Pytanie o podłożu najgłębszym: wiary w
Boga i wierności Jego przykazaniom.
Doświadczenia ludzkości mówią o tym,
że budowanie „raju na ziemi" bez Boga rodziło zawsze totalitaryzm panowania „kłamcy i zabójcy" (por. J 8, 44) – szatana.
Takie były i są źródła cywilizacji śmierci
– przeciw człowiekowi, przeciw rodzinie,
przeciw narodowi!
Kto bowiem obroni człowieka, gdy zabraknie Prawdy i autorytetu Boga? Gdy zabraknie autorytetu Jego przykazań i gdy
przykazanie najwyższe: o miłowaniu Boga
i człowieka, zniknie z kart pisanej obecnie dla całej Europy Konstytucji?
Gdy zaś mówimy o budowaniu jedności,
chrześcijanin zna słowa modlitwy Chrystusa: „Aby byli jedno" (por. J 17, 21). Chodzi o jedność z Nim i w Nim.
Trzeba tu odróżnić dwa skrajnie odmienne sposoby jednoczenia: Trwa ciągle, w
Duchu Świętym, jedność Apostołów zgromadzonych w Wieczerniku Zielonych Świąt, jedność Kościoła. Ale istnieje także „jedność" budowniczych wieży Babel.
Toczą się obecnie zmagania o nową wizję świata. Opowiada się ta wizja pozornie
za człowiekiem, ale jednocześnie niszczy
go totalnie. Niszczy człowieka wraz z jego
podstawowym środowiskiem życia i rozwoju:
z rodziną, a także z rodziną rodzin, jaką
jest naród.
W prowadzonym sporze o człowieka chodzi o prawdę. Ale „co to jest prawda?" (J,
38) – bywa często powtarzane pytanie Piłata, który sądził Chrystusa-Prawdę. Poganin, sądzący Chrystusa, był sceptykiem.
Współczesny człowiek idzie dalej, znacznie
dalej, twierdząc, że nie ma prawdy powszechnej, ale że jest wiele prawd, z prawdą
przez niego wyznawaną, subiektywną i indywidualną, a jednocześnie – narzucaną przez
niego innym.
Taki pogląd powoduje niesłychany chaos
we wszystkich wymiarach życia i powołania
człowieka.
Jest to wyniesienie człowieka po to,
by go strącić z piedestału jego niezwykłej
godności: istoty stworzonej na obraz Boga.
3. Świadectwo własne i doświadczenie
powszechne.
Żyję, aby świadczyć. Świadek zaś ma
obowiązek przestrzegać. Byłem ofiarą straszliwych prób budowania potęgi ludzkiej –
przeciw Bogu. Działo się to właśnie w cen-
Numer 1-2-3 2010
MATKĄ
trum cywilizowanej Europy.
W tamtym czasie wystarczyło nosić sutannę, by być człowiekiem skazanym, więzionym i okrutnie torturowanym.
Dziś zaś wystarczy być prawdziwą, Bożą
rodziną, by byli wyśmiewani i rodzice, i
dzieci. Czy to nie jest prześladowanie najlepszych ludzi, a może i psychiczne ich
torturowanie? - W Polsce!
Toteż Europa wymiera i Polska wymiera.
Ale jeszcze – jak słyszymy od niektórych –
w zbyt małym tempie.
Panem życia zaś jest tylko Pan Bóg.
4. Obowiązek ewangelizacji.
Jaki jest stan naszego chrześcijaństwa?
Bierzemy za przykład – zupełnie świadomie
– dzieciobójstwo, symbol cywilizacji śmierci. Było i jest nadal u nas masowo uprawiane, choć niewielu o tym wie, a wielu nie
chce wiedzieć.
Czy Polska jest jeszcze Polską, czy
też chce naśladować Chiny?
„Żeby Polska była Polską"!
Wołaliśmy w Jasnogórskich Ślubach Narodu (jak zresztą wołamy często w uroczystych deklaracjach):
„Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w Żłóbek Betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia".
Myśmy się, razem z Ks. Biskupem Dyrektorem, w tej dziedzinie napracowali w diecezji, której służyliśmy. Z jakim skutkiem?
„Walczyć będziemy w obronie każdego
dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie,
jak Ojcowie nasi walczyli o byt i wolność
Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli
śmierć zadać bezbronnym”.
Dar życia uważać będziemy za największą
Łaskę Ojca wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu”.
Co się stało, że Polska, która przetrwała największe klęski dzięki rodzinie,
dziś wymiera? I w jaki dzieje się to sposób? Za jaką cenę?
Czy mamy ewangelizować? – Jest to nasz
obowiązek, który Kościół w Polsce podejmuje w szerokim zakresie w różnych krajach
świata.Pytamy jednak: Czy wzrosną nasze możliwości ewangelizacyjne, jeżeli zostaniemy pochłonięci przez laicką Europę?
Nadto zaś ewangelizacja, to najpierw
własne nawrócenie. Nie pozorne.Autentyczne!
Nowy Przegląd Wszechpolski
53
POLSKA
JEST
Ewangelizacja Europy? – Tak, przez
„nie" wypowiedziane wobec prób konstruowania „nowego ładu", skierowanego przeciw Bogu, i przez „nie" wypowiedziane
wobec wchodzenia w struktury grzechu.
5. Rodzina – przyszłością Polski
i świata.
Jednakże, jak na razie, rodzina
bardzo słabnie i jest bezlitośnie atakowana. Także rodzina polska. Powoli
więc starzejemy się i wymieramy. Znaczy to, że także i u nas zaczyna zwyciężać cywilizacja śmierci. A przecież pragnęliśmy zawsze i pragniemy
dziś, w ogromnej większości naszego
społeczeństwa, służyć cywilizacji życia
i miłości. Pragnęliśmy zawsze, pragnijmy więc tym bardziej dziś, żyć w
przymierzu z Bogiem życia i miłości i
z Matką Boga.
Ujmujemy, wraz z Papieżem na nowo
w dłonie Różaniec. Ta modlitwa mówi
nam już od pierwszych tajemnic o tym,
że to Bóg pomyślał rodzinę i dał Rodzinę Swojemu Synowi.
6.Niezłomna nadzieja.
Rodzino! – Nie jesteś pomysłem człowieka, który chce cię zniszczyć. Jesteś pomysłem Boga, który ocala. Same
nawet zagrożenia mówią, Rodzino, o twojej wielkości. Mówią bowiem o tym,
jak ściągasz na siebie, jakby jakiś
piorunochron świata, wszystko to, co
chciałoby pozrywać prawa miłości i życia.
Nieprzyjaciel potężny? – Tak, ale
nie najpotężniejszy.
Fale współczesnego potopu potężne? - Tak, ale z Potopu ocaliła ludzkość jedna rodzina. Bóg zawarł z nią
Przymierze i roztoczył tęczę.
Jesteś, Rodzino, tylko pozornie
bezbronna.
Jesteś „arką przymierza z Bogiem w
Chrystusie"3.
Wiedz też, Rodzino, że masz święte
prawo liczyć na najofiarniejszą posługę ze strony Kościoła. Wszak „rodzina jest pierwszą i najważniejszą
dro-gą Kościoła".
Ale to jeszcze nie wszystko: „Łaska
sakramentalna – najpierw chrztu i
bierzmowania, a potem małżeństwa –
wtargnęła w wasze serca niczym świeży
54
MATKĄ
strumień nadprzyrodzonej miłości. Ta
miłość rodzi się w łonie Trójcy Świętej, której żywym i wymownym wizerunkiem jest ludzka rodzina"4.
Oto niełychane wyposażenie rodziny i jej drogi do Domu Ojca.
A skoro ma, rodzina, takie w sobie moce – to
niech się sprzymierzą z sobą wszystkie rodziny, wierne miłości i życiu.
Wołamy: Przyjdźcie do naszych
Ognisk Świętej Rodziny! – Niech się
rodziny sprzymierzą z sobą – w imię
Boga miłości i życia oraz w imię Najświętszej Rodziny.
7. Nasza misja.
Jaka jest misja naszego środowiska formacyjno-naukowego? – Równie
wzniosła, co konieczna.
Mówił Ojciec Święty pięć dni temu
w Madrycie: „Będą się rodziły nowe
owoce świętości, jeśli rodzina będzie
umiała
pozostać
zjednoczona,
niczym prawdziwe sanktuarium miłości
i życia" (04.05.2003 r.).
Fiat. Niech się tak stanie. Niech
się stanie!
Od redakcji NPW: Drukujemy systematycznie fragmenty wiekszej całości
autorstwa ks.abp. Kazimierza Majdańskiego pt.,,Ojczyzna jest Matką”
Słowa niesłychanie aktualne!
Instytut Studiów nad Rodziną UKSW
ul.Baczyńskiego 9, 05-092 Łomianki, tel.:+48 (22) 751 38 91
e-mail: [email protected]
www.isr.org.pl
Fundacja „Pomoc Rodzinie”
ul.Baczyńskiego 9, 05-092 Łomianki, tel.: +48 (22) 751 50 55
e-mail: [email protected]
www.fpr.pl
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
Zbigniew Dmochowski
RECENZJA KSIĄŻKI J. A. ROSSAKIEWICZA
pt. „DEMOKRACJA FINANSOWA”
(c.d. z poprzedniego numeru.)
Część II. Demokracja finansowa
11. Zasadność demokracji finansowej oraz nowego pieniądza (31 str.)
Autor pisze, że „Aktywność reprezentantów tendencji destrukcyjnej sprawia, że demokracja finansowa i demokracja gospodarcza jest trudna do zrealizowania, ale tym bardziej potrzebna. Homo rapax sprawia, że pieniądz
staje się narzędziem zniszczenia. Nie
można realizować demokracji finansowej w separacji i w egoizmie. Jest ona
do zrealizowania pośród narodów...”.
W dobrze rządzonym kraju nie ma
możliwości, aby zabrakło środków finansowych na rolnictwo, lecznictwo i
edukację. Do takiej sytuacji wręcz nie
może dojść, gdyż obowiązkiem państwa
wobec narodu jest emisja pieniędzy na
te cele w wystarczającej ilości. Zaś
prawem i obowiązkiem członków narodu
jest realizowanie edukacji i opieki
lekarskiej. Ludzie, którzy nie rozumieją tego, nie nadają się do sprawowania rządów,są ludźmi na niewłaściwym miejscu i powinni opuścić wszelkie ważne stanowiska. Powtarzany nieustannie przez państwowych urzędników
„argument” o braku pieniędzy jest oszustwem...
Niewłaściwe wykorzystanie nowych
pieniędzy, przede wszystkim na oprocentowane pożyczki, na „uszczelnianie
granic”, „zmianę nastawienia ludności
do fiskusa” i tym podobne psychomanipulacje, może prowadzić jedynie do
pogłębiania się destrukcji i depopulacji, a w najlepszym przypadku do
inflacji, ukrywanej poprzez deflację...
Nie ma możliwości zmuszenia bogatych
do inwestowania i zatrudniania ubogich w momencie, kiedy popyt jest słaby.
Wskazania moralne nie zdają się tu na
nic. Odwrotnie będzie, kiedy pienią-
Numer 1-2-3 2010
dze daje się potrzebującym (ubogim).
Popyt wzrośnie, a ludzie bogaci zaczną zabiegać o pieniądze, znajdujące
się w rękach ubogich. Nie muszą nawet
zmieniać swojej natury, w której chęć
posiadania gra znaczną rolę. W pogoni
za bogactwem zaczną służyć innym ludziom.
W sytuacji oprocentowania kont bogaci nie służą innym ludziom. Narzekają raczej na zbyt wielką liczbę ludzi żyjących na świecie i chcieliby
ją ograniczyć. Gdyby dostawali pieniądze od ludzi, a nie od oprogramowania bankowych komputerów, cieszyliby się każdym człowiekiem i zabiegaliby o jego względy. Zamiast postulować aborcję staliby się gorliwymi
rzecznikami płodności...
Demokracja finansowa jest korzystna
dla ludzi interesu. Większość przedsiębiorców - to ludzie zdolni, zapobiegliwi, pracowici i uczciwi. Chętnie zatrudniają innych ludzi o mniejszych zdolnościach organizacyjnych,
dając im pracę i tworząc miejsca powstawania dóbr konsumpcyjnych dla całej wspólnoty. Przedsiębiorcy pierwsi
padają ofiarą lichwiarzy....
Wraz z korzystnym systemem finansowym, warunkującym rozwój wspólnoty,
przedsiębiorcy będą mogli zadbać o
swoje firmy i odbudować swój autorytet i charyzmę, jaką słusznie się cieszyli, dbając o pracowników i zadowolenie klientów. Tacy pełni inicjatywy
ludzie są potrzebni społeczeństwu i
nie należy im utrudniać działalności,
akceptując lichwiarski monopol...
Taka postulowana społeczna własność
przedsiębiorstwa - własność interesariuszy - łatwo pozwala na oczekiwane
i potrzebne ”społeczne dowartościowanie zadań macierzyńskich”. Kobiety wy-
Nowy Przegląd Wszechpolski
55
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
chowujące dzieci powinny otrzymywać
należne im wynagrodzenie czyli środki
do życia... Własność interesariuszy i
zasady demokracji finansowej mogą zatem prowadzić do promowania rodziny w
sferze finansowej. Do tej pory sfera
ta była domeną jednostek. Relacja pracodawca - pracownik w ogóle nie zależała od relacji rodzinnych, a jeżeli
już zależała to w sposób niekorzystny
dla rodziny... Od czasów Adama Smitha
rozprzestrzenia się fałszywy pogląd,
że najważniejszą ludzką motywacją do
działania jest korzyść własna, chęć
zysku lub chciwość... Chęć rywalizacji jest czymś szkodliwym, co niszczy
społeczną harmonię, a nawet strukturę, wpływając na brak porządku. Dążenie do korzyści własnej i dbałość o
własny interes, o jakich pisał Adam
Smith, skazały jego teorię na fragmentaryczność, podobnie jak niemal
całą zachodnioeuropejską, nowożytną
ekonomię..
Dzisiaj chciwość i lichwa oznaczają zastój i zniewolenie, gwarantują gospodarczą recesję, a nie gospodarcze ożywienie. Kapitalizm to
władza pieniądza, a nie sposób produkcji - trzeba to podkreślać, bo fakt
ten został zatarty przez rewolucję
przemysłową... Masowa produkcja umożliwiła wzrost konsumpcji, ale również
go wymusiła (konieczność sprzedaży),
co spowodowało rozwój reklamy i kształtowanie usposobienia człowieka, głównie jako odbiorcy produkcji. Wzrost
mocy produkcyjnych i ilości towarów
na rynku, w obliczu zbyt małej ilości
pieniędzy, prowadził do konkurencji i
walki o rynek zbytu. W obliczu braku
emisji pieniądza na nowych demokratycznych zasadach trudnością stała się
już nie produkcja towaru, ale jego
sprzedaż. Jednym z elementów walki
konkurencyjnej o sprzedaż towarów była
( i jest) cena. Obniżenie ceny przy
podobnym poziomie zaawansowania technologicznego polega na zmniejszeniu
wynagrodzenia za pracę, ale z kolei
zmniejsza powszechny fundusz konsumpcyjny i popyt... Kapitalizm nie wymaga wcale produkcji. Zdobycie realnej
władzy finansowej i wykreowanie elit
56
politycznych powolnych homo rapax (rządy marionetkowe) umożliwia ludziom
zachłannym powrót do dawnej praktyki
pomnażania pieniędzy bez produkcji.
Opiera się to na starej zasadzie lichwy, emisji długów ( najpierw kredyty, później podatki), ale wraz z postępem technologicznym zostało „zrewolucjonizowane” przez emisję pieniądza wirtualnego. Emisja długów prowa
dzi do zmiany struktury własności w
światowej wspólnocie, dalszego wzrostu potęgi homo rapax i to bez produkcji. Nową fazą światowego kapitalizmu
jest gospodarczy zastój - „schładzanie gospodarki”. Dzisiaj homo rapax
nie chce dalszego wzrostu gospodarczego, bowiem prowadzi on do rozwoju
narodów. Anachroniczny mechanizm lichwiarskiej emisji powoduje utrzymanie niedoboru - w pieniądzu - a poprzez pieniądz niedobór ten zostaje
przeniesiony na poziom zaspokojenia
ludzkich potrzeb. Niezaspokojenie potrzeb - to mechanizm depopulacji. Tak
więc z ograniczeń emisji pieniądza wynika dzisiaj ujemny przyrost naturalny. Upowszechnienie demokracji finansowej jest obecnie najlepszym wyjściem
dla ludzkiej cywilizacji.... W połączeniu z zasadą terminowości pieniądza sprawia także, że odpada konieczność ściągania pieniędzy przez podatki. Zawsze kłopotliwe ściąganie podatków zostaje zastąpione automatycznym przeterminowaniem bezużytecznie
gromadzonych pieniędzy. Ci, którzy nie
gromadzą pieniędzy, nie mają dochodu,
nie płacą podatków. Terminowość pieniędzy nie tylko zapobiega znanym od
wieków kryzysom i krachom walut, zapobiega nadmiernemu powiększaniu się
masy finansowej, która powinna być
dostosowana do liczby ludzi, ilości
dóbr i usług oraz poziomu zaspokojenia wszystkich potrzeb wspólnoty - nie
tylko tych materialnych i konsumpcyjnych, ale i duchowych. Terminowość
pieniądza jest odzwierciedleniem
zmiennej ilości dóbr konsumpcyjnych i
zmiennego poziomu energii życiowej
ludzkiej wspólnoty. Zasada emisji pieniądza wymaga przeciwwagi w postaci
reguł uzasadnionego zmniejszenia jego
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
ilości, co jest najlepiej zrealizowane w koncepcji pieniądza terminowego.
W teorii demokracji finansowej obie
te możliwości zostały przewidziane i
rozwiązane w sposób właściwy i możliwie najmniej kłopotliwy. Pieniądz terminowy jest lepszym narzędziem niż pieniądz „bezterminowy”.W tradycyjnej gospodarce ważną funkcję osłabiania siły
pieniądza pełniła inflacja. Umiarkowana inflacja była i jest zjawiskiem
korzystnym dla gospodarki. Wtedy bowiem nie opłaca się gromadzić pieniędzy, ale warto używać ich jako środka
wymiany. Spadek wartości pieniądza
sprawia, że rośnie popyt, a więc i
produkcja. To stwarza dobrą koniunkturę gospodarczą. Długi i zobowiązania płatnicze samoistnie tracą swoją
wartość i dotkliwość. Umiarkowana inflacja jest więc stałym i korzystnym
dla wspólnoty podważaniem wartości pieniądza, ale bez likwidacji jego funkcji jako środka wymiany. Jest to korzystne zjawisko, które kończy się,
gdy na skutek słabości gospodarki (brak
pracy i twórczego wysiłku) przeradza
się w hiperinflację. Hiperinflacja
niszczy pieniądz jako środek wymiany
i następuje zapaść gospodarcza. Granica pomiędzy inflacją i hiperinflacją
jest łatwo dostrzegalna, ale najczęściej już po fakcie czyli wówczas,
kiedy hiperinflacja już zaistnieje.
Dlatego nawet umiarkowana inflacja może
być zastąpiona nowym, doskonalszym mechanizmem regulacyjnym, terminowością
pieniądza. Terminowość pieniądzą wyeliminuje niebezpieczeństwo hiperinflacji. Ważne jest także, aby zdawać
sobie sprawę z tego, że dotychczas z
inflacją walczyli ci, którzy jednocześnie ją kreowali, czerpiąc korzyści z oprocentowanego pieniądza, a nie
z realnej gospodarki i dlatego ich
wysiłki poszły ostatecznie w kierunku
ograniczania dostępu do pieniądza.
Inflacja jest wrogiem lichwiarzy, gdyż
pożera ich procent. Zwolennicy oprocentowanego pieniądza starają się jej
uniknąć za wszelką cenę - głównie za
cenę deflacji czyli za cenę pogłębiania biedy i wzrostu dysproporcji majątkowych lub poprzez zmienną stopę
Numer 1-2-3 2010
procentową czyli przerzucania strat
inflacyjnych na wierzycieli”.
Błąd żywiołowej emisji pieniądza
został kiedyś popełniony przez komu
nistów. Emitowali oni pieniądz ze strachu przed strajkami, ale nie chcieli
pozwolić na rozwój ludzkiej przedsiębiorczości tak, aby sznurki biurokratycznej kontroli chu przed straj nie
wymknęły im się z rąk. W efekcie takiej strusiej polityki władza i tak
im się wymknęła i mogli ją odzyskać
jedynie w porozumieniu z właścicielami kapitału i uzależnieniu się od kapitalistycznej oligarchii finansowej.
Dzisiaj sytuacja wspólnoty jest gorsza. Komuniści zbratali się z kapitalistami i oligarchią finansową, aby
wspólnie żerować na narodach.”Autor
słusznie stwierdza, że „Zabezpieczeniem ich władzy jest emisja pustego
pieniądza elektronicznego dla najbogatszych, globalna kontrola finansowa
( podporządkowanie banków instytucjom
międzynarodowym, jak Międzynarodowy
Fundusz Walutowy (MFW), a także uruchomienie starych mechanizmów, biurokratycznej kontroli ludzkiej przedsiębiorczości, wysokie podatki dla
większości i samowolna dystrybucja
przywilejów ( np. zwolnień z podatku). Taka sytuacja jest gorsza i bardziej niebezpieczna. Dzisiaj tradycyjny strajk robotników prowadzi jedynie do większej deflacji. Z takiej
perspektywy od razu widać, jak antynarodowa była polityka „elit” finansowej władzy. Swoją pozycję „elity”
zawdzięczały umiejętnemu „ogłupianiu”
ludzi, a także zniechęcaniu ich do
polityki i do uczestnictwa w wyborach, chyba, że „elicie” udawało się
sprawić, aby głosowali właśnie za nią
czyli przeciwko sobie.
Autor zasadnie
proponuje, „aby
strajk następował nie poprzez brak
pracy, ale poprzez pracę dla siebie,
poprzez przejmowanie na własność wy
twarzanych dóbr - niech bankrutują i
odchodzą i odchodzą nieudolni lub skorumpowani decydenci, właściciele, dyrektorzy lub menadżerowie. Wierzyciele od nich mogą żądać zadośćuczynienia finansowego i moralnego. Natomiast
Nowy Przegląd Wszechpolski
57
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
załoga danej fabryki, kopalni lub
stoczni, dobrze pracujący robotnicy
powinni przejąć kontrolę nad zakładem, to oni powinni stać się nowymi
właścicielami wytworzonych dóbr oraz
środków produkcji, bowiem to ich energia życiowa sprawiła, że dobra te powstały. Oni także są najlepszym gwarantem, że dobra te będą nadal powstawać z korzyścią dla wspólnoty”.Takie prawo trzeba by wprowadzić, ale
na przeszkodzie stoją złe prawa, będące w dorobku prawnym Unii Europejskiej, do której aktualnie należymy.
Wszystkie dalsze propozycje Autora są
propozycjami na dzień dzisiejszy teoretycznymi czy wirtualnymi. A więc propozycje, aby „Ktoś, kto nie dba o swoją
własność, traci ją. Ktoś, kto niszczy
narodowy majątek, a takim majątkiem
są wszystkie zakłady produkcyjne na
terenie państwa narodowego, traci akt
własności do tego majątku...” Także
własność prywatna, choć jest podstawowym prawem człowieka, musi zostać
ograniczona tam, gdzie staje się przyczyną społecznej destrukcji. I dlatego rodzimi parlamentarzyści, którzy
godzili się na niszczenie polskich zakładów przemysłowych przez ich „nowych właścicieli”, muszą być uznani
za współodpowiedzialnych za kolaborację w tej formie cichej wojny gospodarczej i niszczenia Polski.
Autor uznając, że „Demokracja finansowa - to chrześcijańska ekonomia
i chrześcijańska gospodarka, oparte
na zasadach Nauki Jezusa i zgodne ze
społeczną nauką Kościoła” musi uznać,
że na dzień dzisiejszy nie jest ona
dostatecznie znana ani ludziom świeckim, ani duchownym.
Mówili o tym- jak pisze Autor Papieże: Leon XIII w „Rerum novarum”,
Pius XI w „Quadragesimo anno” i Jan
Paweł II w „Laborem exercens”, ale
ich nauczanie nie zostały przełożone
na efektywne zwalczanie cichej tezy o
możliwej „służbie zarówno Bogu, jak i
mamonie”, co innymi słowami oznacza,
że walka z lichwą dała dotąd niewielkie efekty, zarówno w działaniach Kościoła powszechnego, jak i Kościołów
partykularnych.
58
Dlatego też propozycje przedstawione przez Autora muszą tymczasem
sprowadzać się do jedynie żmudnego
informowania i dyskusji nad demokracją
finansową, gdyż, jak pisze sam Autor, „
Korporacyjny globalizm w ogóle nie pyta
ludzi o zgodę, narzucając swój patologiczny porządek (de facto - zniewolenie) bez jakiejkolwiek dyskusji czy
aprobaty”.
Autor oczywiście ma rację, że „
Pozostawienie niekorzystnej sytuacji
gospodarczej, w jakiej znalazł się
świat, bez jakiejkolwiek ingerencji
jest rozwiązaniem najgorszym”. Ale z
drugiej strony wiedza o tym, że „bezinteresowność jest najpotężniejszą i
najmniej poznaną siłą duchową człowieka” nie daje nam katolikom dostatecznie silnego oręża do torowania właściwej drogi ku demokracji finansowej. Autor wprawdzie twierdzi, że „
Wystarcza powszechne uświadomienie
ludziom, że ich los nie jest zależny
od bliżej niespecyzowanego fatum, ale
że ich codzienne kłopoty i brak pieniędzy są wynikiem świadomie prowadzonej polityki obecnych decydentów,
którzy dążą do finansowego zniewolenia narodów i ich depopulacji przy
użyciu metod finansowo-ekonomicznych”,
ale problem z dotarciem do prawdy o
tej sytuacji jest podstawową barierą
wprowadzenia demokracji finansowej.
Wydaje się, że zaproponowana przez
Autora wpłata ludziom bezrobotnym i
ubogim określonych pieniędzy na konta
czyli przywrócenie zasiłków dla bezrobotnych rzeczywiście spowoduje
zmniejszenie deflacji i przynajmniej
częściowe odtworzenie popytu pod jednym warunkiem, że nie będą to zasiłki
tego typu, jak dla bezdomnych tzn.,
np. 50 zł. na rok, ale na poziomie
takim, który gwarantowałby rzeczywi
ste odtworzenie popytu.
Natomiast nie bardzo widzę możliwość zdelegalizowanie lichwy bez poważnych nacisków społecznych znaczącej masy ludzi mieszkających aktualnie w 25 krajach Unii Europejskiej.
(c.d. w następnym numerze.)
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
TRAKTAT
CZĘŚĆ
UMOWA
POKOJU
I.
ZWIĄZKU
NARODÓW
(fragmenty – c.d.)
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
59
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
60
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY
Redakcja wyraża nadzieję, że zainspirowała PT Czytelników chęcią
zapoznania się z trudno dostępnym tekstem Traktatu Pokoju, podpisanego 28 czerwca 1918 r. w Wersalu, gdyż miał on kolosalne znaczenie
dla stosunków międzynarodowych, a nawet samego bytu II Rzeczpospolitej, będąc filarem jej niepodległości.
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
61
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
ks. Henryk Nowik
JAN PAWEŁ II
WOBEC WOJNY I POKOJU
III
POKÓJ PRZEZ WYCHOWANIE
(c.d.)
Idea pokoju przez wychowanie ma w Polsce wielowiekowe dzieje. Już
bowiem w drugim dziesięcioleciu XV wieku nauczanie filozofii, prawa i
teologii przejęli profesorowie z Uniwersytetu Krakowskiego, jako z rodzimej uczelni. W dziedzinie filozofii poszukiwano tu wspólnej płaszczyzny w
duchu konkordyzmu między via antiqua (neoplatonizm, awerroizm, esencjalistycznie interpretowany arystotelizm, tomizm, augustynizm) i via moderna
(nominalizm przeciw skrajnemu realizmowi Hussa i Wiklefa). Za via communis
(awerroistycznie – nieskończoność świata i esencjalistycznie – istota przed
konkretem, interpretowany arystotelizm), opowiedzieli się wówczas filozofowie prawa: Stanisław ze Skarbimierza i Paweł Włodkowic. Głosili oni ideę
o wojnie sprawiedliwej i o wolności wszystkich ludzi.
Polska szkoła prawnicza, reprezentowana głównie przez Stanisława ze
Skarbimierza, Pawła Włodkowica, Benedykta Hessego, Andrzeja Łaskarza i
Jakuba z Szadka, korzystając z europejskiej tradycji prawniczej i teologiczno-filozoficznej, jak również z intelektualnego zaplecza Uniwersytetu
Krakowskiego stworzyła tak spójny, wszechstronny, nowoczesny i tolerancyjny system prawa międzynarodowego. że nadawał się do zastosowania nie tylko
przy rozwiązywaniu sporu polsko-krzyżackich, ale także globalnych problemów ówczesnego chrześcijańskiego świata. Podjęte analizy w piętnastowiecznej szkole prawniczej, koncentrowały się wokół następujących zagadnień: 1)
państwo i władza w aspekcie genezy, obowiązków, zagrożeń i granic, 2) prawo
i jego geneza, 3) człowiek jako podmiot praw i obowiązków, 4) wojna i pokój
- militaryzm, ludobójstwo, „pruska herezja”, koncepcja „civitatis maxime”,
trybunał międzynarodowy, 5) prawo narodów i jednostek ludzkich do życia i
ich ochrony, 6) prawo narodów i każdego człowieka do wolności i do sprawiedliwego procesu. (zob. Ks.Stanisław Wielgus, Z badań nad Średniowieczem,
Lublin 1995).
Wypracowaną w szkole krakowskiej, doktrynę praw narodów, Włodkowic
przedstawił (1415) na forum międzynarodowym, jakim był sobór w Konstancji
(zob.Zachodnia i polska nauka średniowieczna – encyklopedycznie, Płock
2005, s.242).
Doktryna ta, doskonaląc się przez wieki i przenikając tkankę ludów i
narodów Europy, zaistniała w jakimś wymiarze w Powszechnej Deklaracji Praw
Człowieka (1948) i w wielu innych deklaracjach pokojowych, jak Deklaracji o
Wychowaniu Społeczeństw w Duchu Pokoju zainicjowanej przez Edwarda Gierka
(1978) w ONZ, przyjętej jednomyślnie przez Zgromadzenie Ogólne Narodów
Zjednoczonych 15 grudnia 1978 r.oraz w nauczaniu Jana Pawła II.
Deklaracja ta we Wstępie głosi „Zgromadzenie Ogólne, przypominając, iż
w Karcie Narodów Zjednoczonych narody ogłosiły swą wolę uchronienia przyszłych pokoleń od klęski wojny […] potwierdzając prawo ludzi, państw i
całej ludzkości do życia w pokoju;
świadome, że skoro wojny biorą początek w umysłach ludzi musi być
zbudowana obrona pokoju; uznając , że pokój między narodami jest podstawo-
62
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
wym dobrem ludzkości, cenionym najwyżej przez wszystkie główne nurty polityczne, społeczne i religijne;
kierując się szczytnym celem wychowania społeczeństw i stworzenia warunków dla ich współżycia i współpracy w pokoju, równości, wzajemnym zaufaniu i zrozumieniu; uznając doniosłą rolę rządów, a także organizacji
rządowych i pozarządowych, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, środków
masowego przekazu, procesów wychowawczych i metod nauczania, w krzewieniu
ideałów pokoju i zrozumienia między narodami”. Wspomniana Deklaracja o
Wychowaniu Społeczeństw w Duchu Pokoju, ma na uwadze zasady zawarte w
Deklaracji o przyznaniu niepodległości krajom i narodom z 14 grudnia 1960
roku, jak równie z Deklaracji o umocnieniu bezpieczeństwa międzynarodowego
16 grudnia 1970 roku oraz ważnej Deklaracji o pogłębieniu i utrwaleniu
odprężenia w stosunkach międzynarodowych 19 grudnia 1977 roku; mając zarazem na względzie Deklarację o krzewieniu wśród młodzieży ideałów pokoju,
wzajemnego szacunku i zrozumienia między narodami z 7 grudnia 1965 roku;
mając również na uwadze Powszechną Deklarację Praw Człowieka z 10 grudnia
1948 roku, wzywającą – w Preambule - narody aby „dążyły w drodze nauczania
i wolności” do stosowania tej Deklaracji. Międzynarodowy Pakt praw obywatelskich i politycznych z 16 grudnia 1966 roku dodaje, że wszelka propaganda wojenna powinna być ustawowo zakazana. Polska Deklaracja żąda skoordynowania działań, Organizacji Narodów Zjednoczonych, w jej strukturalnych
jednostkach do spraw Oświaty, Nauki i Kultury, kierując równocześnie apel
do innych zainteresowanych organizacji krajowych i międzynarodowych, zarówno rządowych, jak i pozarządowych.
Jan Paweł II, w swojej idei wychowania do pokoju, w sposób szczególny
myśli o naszym kontynencie od Atlantyku po Ural, od Morza Śródziemnego po
biegun północny. Świadczą o tym choćby poniższe teksty:
Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa! (Rz
1,7). Pozdrawiam was tymi słowami apostoła Pawła, skierowanymi do chrześcijan Rzymu, i witam serdecznie jako uczestników obrad Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Europie. […] Jesteśmy tutaj razem,
ażeby wobec Króla wieków dokonać także rozliczeń, podobnie jak słudzy w
dzisiejszej przypowieści. „Rozliczeń” w świetle Ewangelii oznacza naprzód
„rozeznanie’, a z kolei „ przebaczenie”.
Homilia wygłoszona podczas Mszy Św. na rozpoczęcie Synodu Biskupów, 28
listopad 1991, Watykan
Dziękuję za Synod, który stał się dla nas w Chrystusie nowym „przynagleniem miłości”. Kiedy zamykamy prace spełnione w naszej synodalnej wspólnocie, pragniemy powrócić stąd do Kościołów w naszych europejskich ojczyznach z obietnicą Chrystusowego pokoju: „Pokój zostawiam wam, pokój mój
daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce
wasze ani się lęka!” […]
Jest ogromnie wiele niepokoju w tej Europie, która myśli o swojej
jedności. Jest ogromnie wiele zagrożeń i napięć, aktualnych i potencjalnych, popychających nas w kierunku przeciwnym do tego, którego pragnie
Chrystus. Czy Kościół potrafi stać się szafarzem pokoju? Czy potrafi sprostać błogosławieństwu dla „czyniących pokój”? Czy potrafimy to pojednanie,
jakim Bóg pojednał ze sobą świat przenieść w wymiary międzyludzkie i
międzynarodowe?
Homilia wygłoszona podczas Mszy św. na zakończenie Synodu Biskupów, 14
grudnia 1991, Watykan
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
63
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
Na górze zwycięstwa Pan szykuje świąteczną ucztę dla wszystkich ludów.
Otrze łzy z każdego oblicza i raz na zawsze znisczczy śmierć (por. Jz
25,8). Zapanuje pokój; Chrystus, Syn Panny Maryi, będzie sercem świata.
Homilia podczas Mszy św. W bazylice św. Pawła za Murami na zakończenie
Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. 25 stycznia 1992, Rzym
To ważne zgromadzenie synodalne opracowało wytyczne i propozycje, które
CCEE w nowym poszerzonym składzie będzie musiała pogłębić i wprowadzić w
życie. […]. Przed CCEE stoją delikatne zadania związane z nową ewangelizacją Europy: należy zatroszczyć się o coraz pełniejszą komunię między
diecezjami i krajowymi Konferencjami Episkopatu, rozwijać współpracę ekumeniczną między chrześcijanami, usunąć przeszkody, które zagrażają pokojowemu istnieniu i rozwojowi narodów, umocnić afektywną i efektywną jedność
oraz communo hierarchii. […] Zwróćmy się do Chrystusa – Zwycięzcy śmierci
i grzechu – i potwierdźmy naszą gotowość do wyrzeczenia się samych siebie,
po to, by wznieść, duchową budowlę”, w której panuje sprawiedliwość i
miłość Boża. Wiemy, że nasze możliwości są ograniczone, ale nie opuszcza
nas pewność obecności Boga i jego nieustannego zbawczego działania.[…].
Chodzi bowiem o uwypuklenie głębokiej solidarności łączącej Europę z
krajami Afryki, Azji i Ameryki, w stosunku do których kontynent – oraz jego
kościoły - mają wiele zasług, ale i win. Starajcie się pogłębić tę świadomość oraz umocnić przekonanie o wzajemnej odpowiedzialności ludzi za siebie, a przede wszystkim za najbiedniejszych, którym wiedzie się gorzej niż
innym. W ten sposób będziemy działać zgodnie z ewangelią miłości i pokoju,
którą w czasie wielkanocnym Martwych głosi z mocą całej ludzkości.
Do członków Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE), 16 Kwietnia
1993, Watykan
Spełniając swą szczególną misję, Stolica Apostolska kieruje się przede
wszystkim troską o pokój i postęp ludzi i narodów, respektując niezawisłość prawomocność władz. Pragnie przypomnieć w porę i nie w porę, że siły
polityczne powinny pamiętać o wartościach duchowych, zawartych w orędziu
chrześcijańskim. Kraje bałtyckie stanowią mikrokosmos, w którym bardzo
wyraźnie ujawniają się pewne poważne problemy, ale w którym uda się może
odnaleźć również ich rozwiązanie. Obok społeczności litewskiej, łotewskiej
i estońskiej słusznie pragnących pokoju i narodowej niepodległości, której
dotąd im brakowało - żyją tu inne wspólnoty, wywodzące się z krajów
ościennych.
Spotkanie z korpusem dyplomatycznym, 5 września 1993, Wilno
64
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
ENCYKLIKA
CARITAS IN VERITATE
OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI
DO BISKUPÓW, PREZBITERÓW I DIAKONÓW
DO OSÓB KONSEKROWANYCH
DO WIERNYCH ŚWIECKICH
WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI
O INTEGRALNYM ROZWOJU LUDZKIM
W MIŁOŚCI I PRAWDZIE
(c.d. z poprzedniego numeru)
ROZDZIAŁ III
BRATERSTWO, ROZWÓJ EKONOMICZNY I SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE
34. Miłość w prawdzie stawia człowieka wobec zadziwiającego doświadczenia
daru. Bezinteresowność jest obecna w jego życiu w rozlicznych formach, często
nie uznawanych z powodu wyłącznie produktywistycznej i utylitarystycznej
wizji życia. Istota ludzka została uczyniona dla daru, który ją wyraża i
urzeczywistnia jej wymiar transcendentny. Czasem człowiek współczesny jest
mylnie przekonany, że jest jedynym sprawcą samego siebie, swojego życia i
społeczeństwa. Oto mniemanie, będące konsekwencją egoistycznego zamknięcia
się w sobie, które wywodzi się – ujmując to w języku wiary – z grzechu
pierworodnego. Mądrość Kościoła zawsze proponowała podtrzymywanie świadomości o grzechu pierworodnym także w interpretowaniu faktów społecznych i
budowaniu społeczeństwa: «Nieuwzględnianie tego, że człowiek ma naturę zranioną, skłonną do zła, jest powodem wielkich błędów w dziedzinie wychowania,
polityki, działalności społecznej i obyczajów».[85] Do dziedzin, w których
ujawniają się zgubne skutki grzechu, doszła już od długiego czasu dziedzina
ekonomii. Mamy tego ewidentny dowód również w tych czasach. Przekonanie
człowieka o tym, że jest samowystarczalny i że potrafi usunąć zło obecne w
historii jedynie dzięki własnym działaniom, skłoniła go do zrównania szczęścia i zbawienia z nieodłącznymi formami dobrobytu materialnego i działania
społecznego. Następnie przekonanie o konieczności autonomii ekonomii, która
nie powinna akceptować «wpływów» o charakterze moralnym, doprowadziło człowieka do nadużywania narzędzia ekonomicznego nawet w sposób niszczycielski.
W dłuższej perspektywie przekonania te doprowadziły do systemów ekonomicznych, społecznych i politycznych, które podeptały wolność osoby i grup społecznych, i które właśnie z tego powodu nie były w stanie zapewnić obiecywanej
sprawiedliwości. Jak stwierdziłem w mojej encyklice Spe salvi, w ten sposób
odbiera się historii nadzieję chrześcijańską,[86] która natomiast stanowi
potężny zasób możliwości społecznych w służbie integralnego rozwoju ludzkiego, którego należy szukać w wolności i sprawiedliwości. Nadzieja dodaje
odwagi rozumowi i obdarza go siłą do ukierunkowania woli.[87] Jest już ona
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
65
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
obecna w wierze, co więcej, przez nią jest wzbudzona. Miłość w prawdzie karmi
się nią, a jednocześnie ją ukazuje. Jako absolutnie bezinteresowny Boży dar
wkracza w nasze życie jako coś, co się nam nie należy, przewyższając wszelkie
prawo sprawiedliwości. Dar ze swej natury wykracza poza zasługę; jego regułą
jest nadmiar. On nas poprzedza w naszej duszy jako znak obecności Boga w nas
i Jego oczekiwań wobec nas. Prawda, która w równym stopniu co miłość jest
darem, jest większa od nas, jak naucza św. Augustyn.[88] Także prawda nas
samych, naszego osobistego sumienia, w pierwszym rzędzie jest nam dana.
Istotnie, w każdym procesie poznawczym prawda nie jest naszym wytworem, ale
zawsze jej szukamy albo – lepiej – przyjmujemy ją. Ona to, podobnie jak
miłość, «nie rodzi się z myśli i woli człowieka, ale w pewien sposób mu się
narzuca».[89]
Jako dar, który wszyscy otrzymali, miłość w prawdzie stanowi siłę tworzącą wspólnotę, jednoczy ludzi w taki sposób, że nie ma barier ani granic.
Wspólnota ludzi może być ustanowiona przez nas samych, ale nigdy o własnych
siłach nie stanie się wspólnotą w pełni braterską, ani nie przekroczy wszelkich granic, aby stać się wspólnotą naprawdę uniwersalną: jedność rodzaju
ludzkiego, komunia braterska ponad wszelkimi podziałami rodzi się dzięki
zwołaniu przez słowo Boga-Miłości. Zajmując się tą decydującą sprawą musimy z
jednej strony powiedzieć jasno, że logika daru nie wyklucza sprawiedliwości i
nie stawia się obok niej w następnym momencie albo z zewnątrz, a z drugiej
strony, że rozwój ekonomiczny, społeczny i polityczny, jeśli chce być autentycznie ludzki, powinien uwzględniać zasadę bezinteresowności jako wyraz
braterstwa.
35. Jeśli istnieje wzajemne i powszechne zaufanie, rynek jest instytucją
ekonomiczną, która pozwala na spotkanie osób jako podmiotów ekonomicznych,
które posługują się kontraktem jako regułą ich relacji i które dokonują
wymiany dóbr i usług wymiennych między sobą, by zaspokoić swoje potrzeby i
pragnienia. Rynek poddany jest zasadom tak zwanej sprawiedliwości wymiennej,
regulującej właśnie relację dawania i otrzymywania między parytetowymi podmiotami. Jednak nauka społeczna Kościoła nigdy nie zaniechała podkreślania
ważnej roli sprawiedliwości rozdzielczej oraz sprawiedliwości społecznej dla
samej ekonomii rynkowej, nie tylko ze względu na włączenie w szerszy kontekst
społeczny i polityczny, ale również ze względu na splot relacji, w których się
realizuje. Rynek bowiem, kierujący się jedynie zasadą równowartości zamienianych dóbr, nie potrafi doprowadzić do jedności społecznej, której zresztą
potrzebuje, aby dobrze funkcjonować. Bez wewnętrznych form solidarności i
wzajemnego zaufania, rynek nie może wypełnić swojej ekonomicznej funkcji.
Dzisiaj zabrakło tego zaufania, a utrata zaufania jest poważną stratą.
Słusznie Paweł VI podkreślał w Populorum progressio fakt, że sam system
ekonomiczny odniósłby korzyść z powszechnego stosowania sprawiedliwości,
ponieważ pierwszymi, które skorzystałyby z rozwoju krajów ubogich byłyby
kraje bogate.[90] Zdaniem papieża nie chodzi jedynie o naprawienie zaburzenia
przez pomoc. Ubodzy nie mogą być traktowani jako «brzemię»,[91] lecz jako
bogactwo również z punktu widzenia ściśle ekonomicznego. Trzeba jednak uważać
za błędną wizję tych, którzy uważają, że ekonomia rynku potrzebuje strukturalnie pewnego zakresu ubóstwa i niedorozwoju, by mogła lepiej funkcjonować.
Interesem rynku jest propagowanie emancypacji, ale żeby naprawdę tego dokonać, nie może liczyć jedynie na samego siebie, ponieważ nie jest w stanie
stworzyć tego, co przekracza jego możliwości. Powinien czerpać energie moralne od innych podmiotów zdolnych je zrodzić.
36. Działalność ekonomiczna nie może rozwiązać wszystkich problemów spo-
66
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
łecznych przez zwykłe rozszerzenie logiki rynkowej. Jej celem jest osiąganie
dobra wspólnego, o które powinna się także i przede wszystkim troszczyć
wspólnota polityczna. Dlatego trzeba mieć na uwadze, że przyczyną poważnego
braku równowagi jest oddzielenie działalności ekonomicznej, do której należałoby tylko wytwarzanie bogactw, od działalności politycznej, do której należałoby osiąganie sprawiedliwości przez redystrybucję dóbr.
Kościół od zawsze uważa, że działalności ekonomicznej nie można uważać za
antyspołeczną. Rynek nie jest i nie powinien się stawać sam z siebie miejscem
przemocy silniejszego nad słabym. Społeczeństwo nie powinno się chronić przed
rynkiem, tak jakby rozwój tego ostatniego pociągał za sobą ipso facto unicestwienie prawdziwie ludzkich stosunków. Jest z pewnością prawdą, że rynek
może być ukierunkowany negatywnie, nie dlatego, że taka jest jego natura, ale
ponieważ pewna ideologia może nadać mu inny kierunek. Nie trzeba zapominać,
że rynek nie istnieje w stanie czystym. Przyjmuje on kształt od konfiguracji
kulturowych, które go specyfikują i ukierunkowują. Istotnie, ekonomia i
finanse jako narzędzia mogą być źle używane, kiedy posługujący się nimi ma
jedynie zamiary egoistyczne. W ten sposób można przekształcić narzędzia same
w sobie dobre w narzędzia szkodliwe. Ale to zaciemniony umysł ludzki powoduje
te konsekwencje, a nie narzędzie samo z siebie. Dlatego nie narzędzie powinno
być powołane do odpowiedzialności, lecz człowiek, jego sumienie moralne oraz
jego odpowiedzialność osobista i społeczna.
Nauka społeczna Kościoła uważa, że można utrzymywać stosunki prawdziwie
ludzkie, przyjaźni i zmysłu społecznego, solidarności i wzajemności, również
w obrębie działalności ekonomicznej, a nie tylko poza nią albo «po» niej.
Sfera ekonomiczna nie jest ani etycznie neutralna, ani ze swej natury nieludzka i antyspołeczna. Należy ona do działalności człowieka, i właśnie
dlatego, że jest ludzka, powinna być etycznie strukturyzowana i instytucjonalizowana.
Wielkim stojącym przed nami wyzwaniem, jakie pojawiło się wobec problematyki rozwoju w tym czasie globalizacji i stało się jeszcze bardziej pilne z
powodu kryzysu ekonomiczno-finansowego, jest pokazanie, zarówno w zakresie
myśli, jak i zachowań, że nie tylko nie można zaniedbywać lub osłabiać
tradycyjnych zasad etyki społecznej, jak przejrzystość, uczciwość i odpowiedzialność, ale również, że w stosunkach rynkowych zasada bezinteresowności
oraz logika daru jako wyraz braterstwa mogą i powinny znaleźć miejsce w
obrębie normalnej działalności ekonomicznej. Są to wymogi człowieka w obecnej
chwili, ale także wymogi samej racji ekonomicznej. Chodzi o wymogi zarazem
miłości jak i prawdy.
37. Nauka społeczna Kościoła zawsze utrzymywała, że sprawiedliwość odnosi
się do wszystkich etapów działalności ekonomicznej, ponieważ ma ona zawsze do
czynienia z człowiekiem i jego potrzebami. Pozyskiwanie zasobów, finansowanie, produkcja, konsumpcja i wszystkie pozostałe fazy cyklu ekonomicznego
mają nieuchronnie implikacje moralne. Tak więc każda decyzja ekonomiczna ma
konsekwencję o charakterze moralnym. Wszystko to znajduje także potwierdzenie
w naukach społecznych oraz w tendencjach współczesnej ekonomii. Być może
niegdyś było do pomyślenia, aby powierzyć najpierw ekonomii wytwarzanie
bogactw, by następnie wyznaczyć polityce zadanie ich rozdzielania. Dzisiaj
wszystko to okazuje się trudniejsze, biorąc pod uwagę fakt, że działalność
ekonomiczna nie zamyka się w obrębie granic terytorialnych, podczas gdy
władza rządów nadal pozostaje przede wszystkim lokalna. Dlatego kanony sprawiedliwości muszą być szanowane od samego początku, podczas trwania procesu
ekonomicznego, a nie po wszystkim lub ubocznie. Trzeba również, aby na rynku
otwarły się przestrzenie dla działalności ekonomicznej realizowanej przez
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
67
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
podmioty, które w sposób wolny decydują się kształtować swoją działalność w
świetle zasad odmiennych od czystego zysku, nie rezygnując z tego powodu z
wytwarzania wartości ekonomicznej. Liczne formy ekonomii, mające początek w
inicjatywach religijnych i świeckich pokazują, że jest to konkretnie możliwe.
W epoce globalizacji ekonomia ulega wpływom konkurujących modeli związanych z bardzo różniącymi się między sobą kulturami. Wynikające z tego zachowania ekonomiczno-przedsiębiorcze znajdują przeważnie punkt zbieżny w poszanowaniu sprawiedliwości rozdzielczej. Życie ekonomiczne niewątpliwie wymaga
kontraktu, aby regulować stosunki wymiany między równoważnymi wartościami.
Ale podobnie potrzebuje sprawiedliwych praw oraz form podziału dochodów
kierowanego przez politykę, a także dzieł odznaczających się duchem daru.
Ekonomia zglobalizowana wydaje się uprzywilejowywać pierwszą logikę – logikę
wymiany kontraktowej, ale bezpośrednio lub pośrednio wykazuje, że potrzebuje
również dwóch innych logik – logiki politycznej oraz logiki daru bez rekompensaty.
38. Mój poprzednik, Jan Paweł II sygnalizował tę problematykę, gdy w
Centesimus annus podkreślał potrzebę systemu obejmującego trzy podmioty:
rynek, państwo oraz społeczeństwo obywatelskie.[92] W społeczeństwie obywatelskim zidentyfikował on najbardziej właściwe środowisko ekonomii bezinteresowności i braterstwa, ale nie miał zamiaru odmawiać jej pozostałym dwom
środowiskom. Dzisiaj możemy powiedzieć, że trzeba pojmować życie ekonomiczne
jako rzeczywistość o wielu wymiarach: we wszystkich, w różnej mierze i na
specyficzne sposoby, powinien być obecny aspekt wzajemnego braterstwa. W
epoce globalizacji działalność ekonomiczna nie może abstrahować od bezinteresowności, która szerzy i ożywia solidarność oraz odpowiedzialność za sprawiedliwość i dobro wspólne w swoich różnych podmiotach i aktywnych uczestnikach.
Ostatecznie chodzi o pewną konkretną i głęboką formę demokracji ekonomicznej.
Solidarność to przede wszystkim fakt, że wszyscy czują się odpowiedzialni za
wszystkich,[93] dlatego nie można jej odnosić jedynie do państwa. Jeśli
wczoraj można było utrzymywać, że najpierw należy się starać o sprawiedliwość
i że bezinteresowność wkroczy później jako uzupełnienie, dzisiaj trzeba
powiedzieć, że bez bezinteresowności nie można realizować również sprawiedliwości. Dlatego potrzebny jest rynek, na którym w sposób wolny, w warunkach
równych możliwości mogą prowadzić działalność przedsiębiorstwa, które realizują różne cele instytucjonalne. Obok przedsiębiorstwa prywatnego ukierunkowanego na zysk oraz różnego rodzajów przedsiębiorstw publicznych, powinny
mieć możliwość zadomowić się i znaleźć wyraz organizacje produkcyjne, które
stawiają sobie cele społeczne i wzajemną pomoc. Z ich wzajemnej konfrontacji
na rynku można oczekiwać pewnego rodzaju skrzyżowania zachowań przedsiębiorczych, a więc wrażliwości na cywilizację ekonomii. W tym przypadku miłość w
prawdzie oznacza, że trzeba nadać kształt i organizację tym inicjatywom
ekonomicznym, które nie negując zysku, mają zamiar wykraczać poza logikę
równoważnej wymiany oraz zysku jako celu samego w sobie.
39. Paweł VI prosił w Populorum progessio, by stworzyć model ekonomii
rynkowej zdolnej objąć, przynajmniej w zamiarach, wszystkich ludzi, a nie
tylko odpowiednio uposażonych.Prosił o zaangażowanie w promocję świata bardziej ludzkiego dla wszystkich, świata, «gdzie wszyscy będą mogli dawać i
pobierać, a postęp jednych nie będzie przeszkadzał rozwojowi drugich». [94] W
ten sposób nadawał uniwersalny wymiar prośbom i aspiracjom zawartym w Rerum
novarum, napisanej wtedy, gdy po raz pierwszy, w konsekwencji rewolucji
przemysłowej zrodziła się idea – z pewnością postępowa w tamtych czasach – że
porządek cywilny, aby się utrzymał, potrzebuje także interwencji redystrybu-
68
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
cyjnej państwa. Dzisiaj powyższa wizja, oprócz tego, że dotknięta jest kryzysem przez procesy otwarcia rynków i społeczeństw, okazuje się niewystarczająca do zaspokojenia wymogów w pełni ludzkiej ekonomii. Tego, co nauka społeczna Kościoła zawsze utrzymywała, biorąc za punkt wyjścia swoją wizję człowieka
i społeczeństwa, dzisiaj domaga się charakterystyczna dynamika globalizacji.
Kiedy logika rynku oraz logika państwa zgodnie usiłują zachowywać monopol
swoich własnych obszarów kompetencji, na dłuższą metę w stosunkach między
obywatelami brakuje solidarności, uczestnictwa i poparcia, bezinteresownego
działania, co jest czymś innym wobec dać, aby mieć, właściwym dla logiki
wymiany, i do dać z obowiązku, właściwym dla logiki zachowań publicznych
narzuconych przez prawo państwowe. Przezwyciężenie niedorozwoju wymaga pracy
nie tylko nad polepszeniem transakcji opierających się na wymianie, nie tylko
nad przesunięciami struktur opiekuńczych natury publicznej, ale przede wszystkim
nad stopniowym otwarciem się, w kontekście światowym, na formy działalności
ekonomicznej charakteryzujące się elementami bezinteresowności i komunii.
Wyłączne binomium rynek-państwo niszczy zmysł społeczny, natomiast solidarne
formy ekonomiczne, znajdujące swój najlepszy teren w społeczeństwie obywatelskim, nie sprowadzając się do niego, stwarzają zmysł społeczny. Rynek bezinteresowności nie istnieje i nie można zarządzać prawem postaw bezinteresownych. Natomiast zarówno rynek, jak i polityka potrzebują osób otwartych na
wzajemny dar.
40. Obecne międzynarodowe nurty ekonomiczne, charakteryzujące się poważnymi zniekształceniami i zaburzeniami, wymagają głębokich zmian także w
sposobie pojmowania przedsiębiorstwa. Nie ma już dawnych wzorów przedsiębiorczości, natomiast inne obiecujące pojawiają się na horyzoncie. Jednym z
największych zagrożeń, jest niewątpliwie to, że przedsiębiorstwo przynosi
zyski niemal wyłącznie temu, który w nie inwestuje, i w ten sposób redukuje
swój wymiar społeczny. Z powodu wzrastającego rozmiaru i potrzeby coraz
większych kapitałów, coraz mniej jest przedsiębiorstw kierowanych trwale
przez jednego dyrektora, który czuje się odpowiedzialny na dłuższą, a nie
tylko krótką metę, za życie i wyniki przedsiębiorstwa, i co raz mniej z nich
zależy od jednego tylko terytorium. Ponadto tak zwana delokalizacja działalności produkcyjnej może osłabiać u przedsiębiorcy poczucie odpowiedzialności
w odniesieniu do ludzi przynoszących dochody, jak pracownicy, dostawcy,
konsumenci, do środowiska naturalnego i szerszej społeczności sąsiedzkiej, na
korzyść akcjonariuszy, niezwiązanych ze specyficzną przestrzenią, a więc
cieszących się nadzwyczajną mobilnością. Dzisiaj międzynarodowy rynek kapitałów oferuje bowiem wielką wolność działania. Jednak jest również prawdą, że
szerzy się świadomość konieczności większej odpowiedzialności społecznej
przedsiębiorstwa. Nawet jeżeli założenia etyczne kierujące dzisiaj debatą nad
odpowiedzialnością społeczną przedsiębiorstwa nie wszystkie są do przyjęcia z
perspektywy nauki społecznej Kościoła, faktem jest, że coraz bardziej rozpowszechnia się przekonanie, że zarządzanie przedsiębiorstwem nie może uwzględniać jedynie interesów jego właścicieli, ale musi także dbać o wszystkie inne
kategorie podmiotów, wnoszących wkład w życie przedsiębiorstwa: pracowników,
klientów, dostawców różnych składników produkcji i wspólnotę, z którą jest
związane. W ostatnich latach zauważa się wzrost kosmopolitycznej klasy menadżerów, często odpowiadających tylko na wskazania akcjonariuszy, którymi
generalnie są anonimowe fundusze, ustalające faktycznie ich wynagrodzenia.
Liczni są jednak również dzisiaj menadżerowie, którzy dzięki dalekosiężnym
analizom zdają sobie coraz bardziej sprawę z głębokich więzi swojego przedsiębiorstwa z terytorium lub z terytoriami, na których ono działa. Paweł VI
zachęcał do poważnej oceny szkód, jakie może wyrządzić własnemu narodowi
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
69
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
transfer za granicę kapitałów dla wyłącznej korzyści osobistej.[95] Jan Paweł
II ostrzegał, że inwestowanie ma zawsze znaczenie moralne, a nie tylko
ekonomiczne.[96] Trzeba stwierdzić, że wszystko to zachowuje również dzisiaj
ważność, pomimo że rynek kapitałów został mocno zliberalizowany, a współczesna mentalność technologiczna może skłaniać do myślenia, że inwestowanie jest
tylko technicznym faktem, a nie również ludzkim i etycznym. Nie można zaprzeczyć, że pewien kapitał może przynieść dobro, jeśli jest zainwestowany raczej
za granicą niż w ojczyźnie. Trzeba jednak ocalić więzi sprawiedliwości,
biorąc również pod uwagę to, jak powstał ten kapitał oraz szkody dla osób,
jakie przyniesie brak jego inwestowania w miejscu, w którym został wytworzony.[97] Trzeba unikać sytuacji, w której motyw lokowania zasobów finansowych
byłby spekulatywny i ulegał pokusie szukania jedynie zysku na krótką metę, a
nie był ukierunkowany również na podtrzymywanie przedsiębiorstwa na dłuższą
metę, na jego posługę dla realnej ekonomii, a uwaga nie byłaby skierowana na
promocję, w sposób stosowny i odpowiedni, inicjatyw ekonomicznych także w
krajach potrzebujących rozwoju. Nie ma nawet powodu, aby zaprzeczać, że
delokalizacja, kiedy związana jest z inwestycjami i formacją, może przynieść
dobro dla ludności kraju, który ją przyjmuje. Praca i wiedza techniczna
stanowią powszechną potrzebę. Nie jest jednak godziwa delokalizacja podejmowana tylko po to, by cieszyć się szczególnymi korzystnymi warunkami, lub – co
gorsze – w celu wyzysku, bez wniesienia w społeczność lokalną prawdziwego
wkładu w powstanie mocnego systemu produkcyjnego i społecznego, będącego
nieodzownym czynnikiem trwałego rozwoju.
41. W kontekście tego, co mówimy, jest rzeczą pożyteczną zauważyć, że
przedsiębiorczość ma i zawsze powinna mieć wielostronne znaczenie. Utrzymująca się przewaga binomium rynek-państwo przyzwyczaił nas do myślenia wyłącznie
o przedsiębiorcy prywatnym typu kapitalistycznego z jednej strony, a z drugiej o dyrektorze państwowym. W rzeczywistości trzeba jasno zrozumieć przedsiębiorczość. Wynika to z serii motywacji metaekonomicznych. Przedsiębiorczość, zanim będzie miała znaczenie zawodowe, ma znaczenie ludzkie.[98]
Wpisana jest ona w każdą pracę, postrzeganą jako «actus personae»,[99] dlatego jest rzeczą słuszną, aby każdemu pracownikowi była ofiarowana możliwość
wniesienia własnego wkładu, tak by on sam «miał poczucie, że pracuje „na
swoim”».[100] Nie przypadkowo Paweł VI nauczał, że «każdy pracownik w pewien
sposób stwarza».[101] Właśnie w tym celu, by odpowiedzieć na potrzeby i na
godność tego, kto pracuje, oraz na potrzeby społeczeństwa, istnieją różne
rodzaje przedsiębiorstw, przekraczające zwykłe rozróżnienie między «prywatnym» a «publicznym». Każde wymaga i wyraża specyficzną zdolność przedsiębiorczą. Aby urzeczywistnić gospodarkę, która w najbliższej przyszłości będzie zdolna służyć dobru wspólnemu krajowemu i światowemu, trzeba wziąć pod
uwagę owo poszerzone znaczenie przedsiębiorczości. To szersze pojęcie sprzyja
wymianie i wzajemnej formacji między różnymi typologiami przedsiębiorczości z
przekazem kompetencji od świata non profit do świata profit i odwrotnie, od
świata publicznego do świata właściwego społeczeństwu obywatelskiemu, od
świata ekonomii zaawansowanych do świata krajów znajdujących się na drodze
rozwoju.
Również «władza polityczna» ma wielorakie znaczenie, o czym nie można
zapominać zmierzając do realizacji nowego porządku ekonomiczno-produkcyjnego, społecznie odpowiedzialnego i na miarę człowieka. Jak zamierza się prowadzić przedsiębiorczość zróżnicowaną na poziomie światowym, tak powinno się
propagować władzę polityczną rozdzieloną i aktywną na różnych poziomach.
Zintegrowana ekonomia naszych dni nie eliminuje roli państw, a raczej angażuje rządy do głębszej wzajemnej współpracy. Racje wynikające z mądrości i
70
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010
DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II
roztropności sugerują, by nie ogłaszać nazbyt wcześnie końca roli państwa. W
odniesieniu do rozwiązania obecnego kryzysu, rola państwa wydaje się wzrastać, odzyskując wiele ze swych kompetencji. Istnieją ponadto narody, w
których budowanie lub odbudowywanie państwa jest nadal kluczowym elementem
ich rozwoju. Międzynarodowa pomoc w obrębie planu solidarnościowego mającego
na celu rozwiązanie obecnych problemów ekonomicznych, powinna raczej wspierać
konsolidację systemów konstytucjonalnych, prawnych
i administracyjnych w
krajach, które nie cieszą się jeszcze tymi dobrami. Obok pomocy ekonomicznych, powinny być ofiarowane te, które mają na względzie umocnienie gwarancji
państwa prawa, skuteczny system porządku publicznego i więziennictwa, z
zachowaniem poszanowania praw ludzkich, instytucji naprawdę demokratycznych.
Nie jest konieczne, aby państwo miało wszędzie te same cechy charakterystyczne: wsparciu dla słabych systemów konstytucyjnych w celu ich wzmocnienia może
bardzo dobrze towarzyszyć rozwój – obok państwa – innych podmiotów politycznych, natury kulturowej, społecznej, terytorialnej lub religijnej. Wyraźne
określenie władzy politycznej na poziomie lokalnym, narodowym i międzynarodowym stanowi miedzy innymi główną drogę wiodącą do tego, by móc nadać kierunek
globalizacji ekonomicznej. Jest to także sposób na uniknięcie tego, by podważała ona faktycznie podstawy demokracji.
(c.d. w następnym numerze)
Numer 1-2-3 2010
Nowy Przegląd Wszechpolski
71
Fundacja „Nasza Przyszłość”
Oddział w Szczecinku
ul.Klasztorna 16
78-400 Szczecinek
WSTĘP
Masoneria, przez związane z nią ideologię i fakt posiadania władzy przez jej członków,
ma ogromny wpływ na kształtowanie współczesnego świata. Jej działalność można
zaobserwować wszędzie, ale przede wszystkim w krajach, na których rozwój wyraźny
wpływ miało chrześcijaństwo. Tam masoneria znacząco uczestniczy w dechrystianizacji i demoralizacji ich obywateli. Z tego też powodu wiele z tych krajów pod względem moralności zaczyna prezentować znacznie niższy poziom niż kraje, nad którymi
pod tym względem górowały.
Masoneria jest inicjatorem licznych , zarówno propagandowych, jak i fizycznych, ataków na Kościół katolicki, buntów, przewrotów, rewolucji, mordów, powstania państw i
ich unicestwienia, jak również szerzenia i uprawomocniania herezji, sekularyzacji,
ateizmu, spirytyzmu, reinkarnacji, radykalnego feminizmu, pornografii, sztucznej antykoncepcji, sterylizacji, rozwodów, aborcji , eutanazji itp. Zwyczajny człowiek może mieć
poważny problem z dostrzeżeniem tego, co tak naprawdę stoi u źródeł tych działań.
Nawet ci, którzy przyjęli masońskie idee, nie do końca są świadomi, czym się tak
bezkrytycznie kierują. Dlatego też masoni zwykle nie przyznają się publicznie do swojej działalności, a nawet utrzymują ją w tajemnicy. Przede wszystkim nie wyjawiają
swojego głównego celu, jakim jest uniemożliwienie innym ludziom zbawienia wiecznego, najważniejszej rzeczy w ich życiu. Na miejsce Boga masoneria proponuje cele
zastępcze: dobrobyt materialny, cielesną niezależność, sławę albo władzę. Nakłania
do czynienia zła, do czego zresztą ludzie mają skłonność w wyniku grzechu pierworodnego. Żeby jednak to wszystko mogło się udać, masoneria próbuje przekonać, że
zło nie jest złem. Dlatego też zło przedstawia jako dobro, duchową niewolę nazywa
wolnością, upadek moralny postępem, głupotę zaś mądrością itp. Próbuje wzbudzić
wrażenie że jej kłamstwa są prawdą. Prawdziwe wartości ich obrońców zaś potępia,
ośmiesza, prześladuje. (...)
Serdecznie dziękujemy za pomoc w wydawaniu naszego czasopisma.
Ofiarodawcy będą otrzymywać w zamian (stosownie do wpłaty) kolejne numery NPW.
Kontakt bezpośredni z redakcją: Andrzej Turek,
tel. (13) 43 511 82; Jan Piwowarski, tel. (14) 675 26 33
Prosimy uprzejmie Autorów o nadsyłanie artykułów ( na dyskietkach lub nośnikach CD) na adres:
Andrzej Turek, Lubatowa 65, 38-440 Iwonicz-Zdrój lub e-mail: [email protected]>
Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo skracania nadsyłanych
materiałów i zmiany ich tytułów.
Publikujemy materiałały nie zawsze do końca podzielając poglądy ich autorów. W szczególności
nie odpowiadamy za poglądy autorów spoza Przymierza Ludowo-Narodowego.
Nowy Przegląd Wszechpolski
założony przez Profesora Czesława Blocha w 1994 roku
jest wydawany przez Przymierze Ludowo-Narodowe
Zespół redakcyjny: Andrzej Turek (pełniący obowiązki redaktora naczelnego),
Andrzej Flaga, Andrzej J. Horodecki, Elżbieta Kołtunowska, Maria
Korzec, Kazimierz Murasiewicz,Henryk Nowik,Jan Piwowarski,
Edward Szwed, Krzysztof A. Tarkowski, Zygmunt Zieliński.
Korespondenci i współpracownicy redakcji:
inż. Lesław Giermański – Stany Wsch. USA, prof. Edward Rożek –
Stany Środ. USA, mgr inż. Zdzisław Zakrzewski – Stany Zach. USA, ks.
dr Ryszard Iwan – Niemcy, dr Stanisław Kozanecki – Belgia, Stanisław
Zagórski – Francja, dr Roman Buczek – Kanada,dr Marek
Kośmicki, 00-687 Warszawa, ul. Wspólna 57 m.9; mgr Alicja
Czarnocka, 18-400 Łomża, ul. Rządowa 2 m.36; dr Jerzy Wieluński,
20-713 Lublin, ul. Tristana 38; dr inż. Bronisław Kosowski, 30-071
Kraków, ul. Skarbińskiego 14/17
72
Nowy Przegląd Wszechpolski
Numer 1-2-3 2010

Podobne dokumenty