Rok 17, Nr 1-6, 2010 Rok 17, Nr 1-2-3, 2010
Transkrypt
Rok 17, Nr 1-6, 2010 Rok 17, Nr 1-2-3, 2010
Pismo non profit ISSN 1234-8910 Rok 17, Nr 1-6, 1-2-3, 2010 2010 Http://galeria.wrzesnia.pl/galeria/d/2476-3/1+001.jpg i http://www.bogatynia.pl/var/plain_site/storage/images/media/image/bogatynia/aktualnosci/2010/04/ksiega-kondolencyjna/28500-1-pol-PL/Ksiega-Kondolencyjna.jpg Redakcja Nowego Przegl¹du Wszechpolskiego z g³êbokim smutkiem powiadamia, ¿e w dniu 13.05.2010r. Zasn¹³ w Panu mec. Jan Nowik Redaktor Naczelny Miesiêcznika Spo³eczno-Kulturalnego Nad Odr¹ i Wydawca Nowego Przegl¹du Wszechpolskiego Spoczywaj w Pokoju! Fot. arch. ,,Katyñ” Tej nocy zg³adzono Wolnoœæ W katyñskim lesie... Zdradzieckim strza³em w czaszkê Pokwitowano Wrzesieñ. Zwi¹zano do ty³u rêce, By w obecnoœci kata Nie mog³a ich wznieœæ b³agalnie Do Boga i do œwiata. Zakneblowano usta, By w tej katyñskiej nocy Nie mog³a b³agaæ o litoœæ, Ni wezwaæ znik¹d pomocy. W podartym jenieckim p³aszczu Martw¹ do rowu zepchniêto I zasypano ziemi¹ Krwi¹ na wskroœ przesi¹kniêt¹. By zmartwychwstaæ nie mog³a, Ni daæ znaku o sobie I na zawsze zosta³a W leœnym katyñskim grobie. Pod œmiertelnym ca³unem Zwiêd³ych katyñskich liœci, By nikt siê nie doszuka³, By nikt siê nie domyœli³ Tej samotnej mogi³y, Tych prochów i tych koœci – Œwiadectwa najwiêkszej hañby I najwiêkszej pod³oœci. (...) (...)I tylko p a m i ê æ zosta³a Po tej katyñskiej nocy... Pamiêæ n i e d a ³ a siê zg³adziæ, Nie chcia³a ulec przemocy I wo³a o s p r a w i e d l i w o œ æ I p r a w d ê po œwiecie niesie – Prawdê o jeñców tysi¹cach Zg³adzonych w katyñskim lesie. Marian Hemar Http://www.powiat.elblag.pl/admin/upload_img/Image/przyroda.JPG Trwamy dalej! Drodzy czytelnicy i przyjaciele! Oddajemy do Waszych rąk pierwszy tegoroczny numer Nowego Przeglądu Wszechpolskiego. Wyrażamy przy tym szczere wyrazy ubolewania, iż czynimy to z tak dużą zwłoką. Jedynym i wyłącznym jej powodem są daleko idące perturbacje organizacyjne, które dotykały nasze pismo już od dłuższego czasu, a które w sposób szczególny nasiliły się od połowy ub. roku. Wtedy to nastąpiło gwałtowne pogorszenie się stanu zdrowia dotychczasowego wydawcy NPW. p. mec. Jana Nowika, co, na domiar złego, zbiegło się z poważnymi problemami finansowymi wydawnictwa Ornowia. Na ten stan rzeczy nie miała żadnego wpływu ani redakcja, która od samego początku istnienia NPWa, podobnie jak i publikujący w nim autorzy, pracuje bezinteresownie, ani sam właściciel pisma, którym jest od lat nieodmiennie Przymierze LudowoNarodowe. Problemy te nie były też w najmniejszej mierze skutkiem złej woli p. Nowika, ale wyłącznie rezultatem splotu różnych trudności natury obiektywnej, które dotknęły jego wydawnictwo. Wszystkie te nieszczęśliwe uwarunkowania były powodem tak daleko idących opóźnień w ukazywaniu się numerów zeszłorocznych NPW i rzutują negatywnie na jego kondycję aż do dnia dzisiejszego. Mec. Nowik, pomimo swej niezwykle trudnej sytuacji zdrowotnej i finansowej, zdołał jednak, pracując z niezwykłą determinacją i poświeceniem, wydać całość numerów za ub. rok, za co należą mu się z naszej strony ogromne wyrazy wdzieczności. Na tym etapie jednak możliwości wydawnictwa Ornowia ostatecznie się wyczerpały i weszło ono w proces likwidacji, czego nieuchronnym skutkiem musiało być wypowiedzenie umowy o wydawanie pisma. W tej sytuacji jedynym możliwym na chwilę obecną sposobem jego kontynuacji stało się przeniesienie go do wewnętrznej działalności statutowej PLN w oparciu o zasady non profit. Przy tych gruntownych zmianach, sam proces przygotowywania do druku pisma miał się jednak pierwotnie dalej odbywać w ośrodku gorzowskim, który dysponował niezbędnym doświadczeniem w tej materii, a ponadto odpowiednim zapleczem technicznym. Niestety, szybko pogarszający się stan zdrowia p. Nowika i w konsekwencji jego śmierć ostatecznie pogrzebały te plany, zmuszając redakcję do przeniesienia związanych z tym czynności w całkowicie nowe miejsce. Łatwo sobie uzmysłowić, że w obliczu tych wszystkich zawirowań pismo stanęło na krawędzi likwidacji, a to, że ostatecznie do niej nie doszło, jest w głównej mierze właśnie skutkiem Waszego niezwykłego przywiązania, wyrozumiałości, wytrwałości, a nade wszystko zdumiewającej wprost hojności i ofiarności, która zaowocowała zgromadzeniem na tyle dużych środków finansowych, że możliwe jest dalsze kontynuowanie NPW. To właśnie Wasza niezachwiana postawa ogromnie nas motywuje, a nawet wręcz nam nakazuje dalsze kontynuowanie naszej pracy. Zamieszczane przez nasze pismo materiały być może nie zawsze będą nadążały za rozwojem sytuacji społeczno-politycznej, zwłaszcza, że ze względów organizacyjnych, od nas niezależnych, zostaliśmy zmuszeni do przejścia na cykl kwartalny, przynajmniej w tym roku. Będziemy się jednak zawsze starali wybiegać wyobraźnią naprzód, a przede wszystkim zamieszczać jak najwięcej tekstów ponadczasowych, zawierających głębokie analizy różnych aspektów sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej Polski. Choć odtąd Nowy Przegląd Wszechpolski będzie firmowany i wydawany bezpośrednio przez Przymierze Ludowo-Narodowe na zasadach non profit, dalecy jesteśmy od zamiarów czynienia go pismem stricte partyjnym. Wprost przeciwnie, chcielibyśmy, by służyło jako forum wymiany myśli różnych środowisk narodowych, i w ogóle patriotycznych, bo tylko w ten sposób może dojść do restauracji autentycznie polskiej niezależnej myśli politycznej. Będziemy się przy tym starali pisać szczególnie o rzeczach przemilczanych i pomijanych przez inne media, a to na skutek powszechnego obowiązywania nieformalnej, lecz daleko idącej samocenzury. Nie będziemy też unikać poruszania tematów uznanych z różnych przyczyn za „tabu”, ani też trzymać się kurczowo tzw. poprawności politycznej. Żywimy niezłomną nadzieję, że, z Bożą pomocą, tym ambitnym zamiarom podołamy! Od redakcji Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 1 SPIS NUMERU Artykuł wstępny, Trwamy dalej! ..................................................................................................................1 Temat miesiąca: Andrzej M. Heński, Jan Nowik, Redaktor Naczelny Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego „Nad Odrą” i Wydawca „Nowego Przeglądu Wszechpolskiego” ...........................................3 ks. Henryk Nowik, Brat przekroczył próg wieczności we Wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej ............................................................7 Jan Matusiewicz, Garść refleksji odnośnie katastrofy smoleńskiej i jej następstw .......................................................................................9 ks. Henryk Nowik, Krytyczna ocena metody zapłodnienia «in vitro» w świetle metodologicznych przemian w biologii ..............................................26 Polityka i strategia: Andrzej Turek, Bankructwo polityki wschodniej III RP .........................................................................31 Andrzej J. Horodecki, Tylko Jedna Droga .. ...............................................................................................39 Andrzej Turek, Kilka uwag do artykułu ,,Tylko jedna droga” ...............................................................40 Historia i Współczesność: Andrzej J. Horodecki, Aksjomatyzacja czyli o ład w Filozofii Pamięci śp. prof. dr hab. Czesława Blocha w 10 rocznicę śmierci .......................................................................43 Andrzej J. Horodecki, Miecz i Korona Wspomnienie o ś. p. prof. dr hab. Czesławie Blochu Historyk myśli narodowej ................................................................................48 Polska Jest Matką: Ks. Abp Kazimierz Majdański, Bezdroża Europy .................................................................................52 Omówienia-Recenzje-Polemiki-Opinie-Listy: Zbigniew Dmochowski, Recenzja książki J. A. Rossakiewicza pt. „Demokracja Finansowa” ......................................................................55 Traktat Pokoju ,Część I. Umowa Związku Narodów (fragmenty – c.d.) .........................................59 Dziedzictwo Testamentowe Jana Pawła II: ks. Henryk Nowik: Jan Paweł II wobec wojny i pokoju cz.III Pokój przez wychowanie (c.d.) ...........................................................................62 Encyklika Ojca Świetego Benedykta XVI Caritas in veritate (c.d. z poprzedniego numeru) ..........................................65 2 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA Andrzej M. Heński JAN NOWIK REDAKTOR NACZELNY MIESIĘCZNIKA SPOŁECZNO-KULTURALNEGO NAD ODRĄ I WYDAWCA NOWEGO PPRZEGLADU WSZECHPOLSKIEGO I. Biogram Urodził się 20 maja 1939 roku na Wołyniu, w Kolonii Dębowa Karczma, gm. Czaruków, powiat Łuck. Określenie miejsca urodzenia jako „Kolonia”, należąca, do wsi Dębowa Karczma ma istotne znaczenie, jako że była to kolonia polska, tak jak inne kolonie były czeskie i niemieckie. Ojciec Kazimierz pochodził z okolic Brześcia, wcześnie osierocony jako dziecko razem z młodszym bratem Anastazym o drugim imieniu Jan. Matka wywodziła się z rodziny włościańskiej, o tradycjach patriotycznych i religijnych, bardzo związana z ojcowizną, o wielkim szacunku do nauki, z racji studiujących braci (Aleksander i Wincenty) oraz w poczuciu dużego uznania dla godności powołania zakonnego, z tytułu powołania zakonnego starszej siostry Anny o imieniu zakonnym Albina (albertynka). Oboje przekazali dzieciom miłość do pracy i do trudu oszczędnego trybu życia. Kazimierz i Jan jako dzieci powrócili z Syberii po I Wojnie Światowej już sami, samodzielnie, jako małoletnie sieroty. Jan pozostał w Warszawie, ucząc się zawodu subiekta, a Kazimierz uczył się młynarstwa. W późniejszym okresie Kazimierz odbywający służbę wojskową na Wołyniu poznał tam swoją przyszłą żonę Marię z domu Ukraińska. Próby rodzinne rozszyfrowania, jakie było źródło tego nazwiska u polskiej rodziny, której korzenie sięgały Mazowsza, wyjaśniły ponad wszelką Numer 1-2-3 2010 wątpliwość, że nazwisko to wcześniej, jeszcze przed przeprowadzką z terenów spod Lwowa, urzędnik carski przerobił z „Okraiński” na bardziej czytelny „Ukraiński”, bo to w jego ocenie miało znaczenie jako nazwisko bliżej związane z Ukrainą. Z Kolonii Dębowa Karczma rodzina Nowików wyjechała do Łucka, gdzie, schroniła się przed rzezią, jaką Polakom, głównie na Wołyniu, zgotowali banderowcy, uprzedzona w ostatniej chwili przez znajomą Ukrainkę ze wsi Dębowa Karczma o planowanej rzezi. Wcześniejsze namowy stryja Jana, by ojciec z rodziną przeniósł się do Warszawy, spowodowały, że tak się stało i wkrótce w jednym mieszkaniu w Warszawie u brata Jana znalazło się razem 9 osób, tj. bezdzietne małżeństwo Jana oraz Kazimierz i Maria z piątką dzieci, właśnie z najmłodszym Janem, i starszymi od niego Teresą, Wacławem, Henrykiem i Danutą. To przeludnienie w skromnym mieszkaniu na ulicy Freta skłoniło rodziców Jana do przeniesienia się do pewnej miejscowości podwarszawskiej, by w końcu osiąść w Otwocku. Tam w lipcu 1944 r. urodziła się Zofia. W styczniu 1945 r. ginie tragicznie ojciec Jana, potrącony przez sowiecki samochód wojskowy na drodze przed Garwolinem i pozostawiony tam, aż zabrała go kolumna Wojska Polskiego i przewiozła do szpitala polowego w Garwolinie, przepełnionego rannymi żołnierzami polskimi. Lekarze nie zdążyli jednak udzielić mu pomocy. Wdowa Nowy Przegląd Wszechpolski 3 TEMAT MIESIĄCA z sześciorgiem dzieci, zdana na własne siły i nie decydując się na ponowne zawarcie związku małżeńskiego, poświęciła cały swój trud dla dobra dzieci, będąc głęboko przekonana, że największym skarbem jest wiedza i nauka, bo całe bogactwo materialne uległo zniszczeniu przez wojnę. Najstarszej córce Danucie zapewniła wykształcenie pedagogiczne, synowi Henrykowi spełnienie powołania w kapłaństwie, Wacławowi wykształcenie techniczne, a Teresie i Zofii ogólne średnie. Z Janem były same problemy, i to od dzieciństwa. Jeszcze mieszkając w Otwocku, mając ukończone 6 lat, urządzał wyjazdy pociągiem na gapę do Falenicy i z powrotem do Otwocka, a to przebiegał pod stojącym koniem u sań, a było to zimą 1946 r.. Był hardy i nie chciał korzystać z charytatywnych obiadów u rodziców koleżanki z przedszkola. Gdy odnalazła się rodzina (siostra Antonina z mężem i dzieckiem), która osiedliła się w woj. poznańskim, we wsi Chmielinko, gm. Lwówek Wielkopolski, zaczęto rozważać, by osiedlić się koło nich, a tu powstał problem, bo sprawa sądowa przeciwko ZUS o rentę rodzinną wypadkową nie posuwała się naprzód. Po latach, w rozmowach z matką, Jan poznał co ciekawsze szczegóły tej sprawy. Matka mówiła o zadziornej postawie pełnomocnika ZUS, który próbował przekonać sąd, że 5 lat nieprzerwanej pracy męża powódka nie jest w stanie udowodnić, bo młyny nie pracują całorocznie, ze względu na sezonowe przerwy. I jak opowiadała Janowi, zobaczyła w oczach sędziego niepokój, bo zarzut był zasadny. Jednak pod wpływem wewnętrznego olśnienia, a jako głęboko wierząca, była przekonana, że za sprawą Ducha Świętego, znalazła natychmiast prostą odpowiedź, to jest – „co innego robotnik we młynie, a co innego młynarz. Młynarz w czasie postoju młyna naprawia pasy transmisyjne, wyregulowuje mechanizmy, dorabia uszkodzone części itd.” Wtedy sędzia jakby odetchnął, zamknął rozprawę i ogłosił wyrok zasądzający rentę rodzinną wypadkową, bo ojciec właśnie wracał w 4 dniu potrącenia przez sowiecki samochód wojskowy rowerem z Lublina i wiózł niezbędną część do młyna do Otwocka. Jan Nowik ukończył Szkołę Podstawową we wsi Chmielinko, ale nadal stwarzał kolejne problemy, a to wagary, a to zabawa w „berka" w parku po wierzchołkach rosnących świerków, która omało nie skończyła się kalectwem,albo i smiercią, a to zorganizowanie szkolnej organizacji podziemnej. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w 1953 r. rozpoczął we wrześniu 1953 r. naukę w Technikum Handlowym w Zielonej Górze, ale w zimie 1954 roku podjął próbę ucieczki za granicę, lecz ta eskapada skończyła się w Kunowicach (miejscowość graniczna koło Rzepina). Po wielogodzinnych przesłuchaniach przez oficerów WOP, nie mając jeszcze ukończonych 15 lat, „wylądował” w Schronisku dla Nieletnich w Pobiedziskach k. Gniezna i jako „polityczny” czekał na rozprawę przed Sądem dla Nieletnich w Poznaniu. Życzliwość sędzi-kobiety spowodowała, że gdy na pytanie co chce dalej robić, odpowiedział krótko – uczyć się, otrzymał tylko napomnienie wychowawcze. Krępując się jednak wracać do Technikum Handlowego, chociaż należał do grupy prymusów, podjął naukę w Technikum Dróg Wodnych w Szczecinie na ulicy Piastów. Tam, po byłej Szkole Morskiej, obok organizującej się Politechniki Szczecińskiej, funkcjonowały jeszcze klasy Technikum Żeglugi i Eksploatacji Portów Morskich oraz Technikum Dróg Wodnych, przewidziane do kształcenia kadry technicznej budowy dróg wodnych dla spływów rzecznych o kierunku wschód-zachód i północ-południe. W latach 1958-64 Jan Nowik studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Poznańskiego im. Adama Mickiewicza, gdzie uzyskał dyplom magistra prawa. W czasie studiów ożenił się z Alicją z d. Wolfram – (ślub 15.08.1959) i podjął pracę w Urzędzie Celnym w Kostrzynie n/Odrą od września 1959 r., a po ukończeniu studiów został przeniesiony w listopadzie 1964 r. na stanowisko Naczelnika Urzędu Celnego w Mieroszowie k. Wałbrzycha. Z administracji celnej Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA odszedł na własną prośbę w 1968 roku przeprowadzając się z rodziną na krótko do Deszczna niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego, pracując w tym czasie na stanowisku Zastępcy Dyrektora d/s Handlowych w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Artykułami Papierniczymi i Sportowymi z/s w Gorzowie Wlkp. Po dość krótkim okresie pracy w tym Przedsiębiorstwie przeprowadził się jeszcze w 1968 r. wraz z rodziną do Koszalina, a potem do Połczyna Zdroju. W 1970 roku ukończył aplikację arbitrażową pozaetatową w Okręgowej Komisji Arbitrażowej w Koszalinie pracując w Oddziale Centrali Nasiennej w Świdwinie jako referent prawny, a potem jako radca prawny i wykładając jednocześnie w Liceum Ekonomicznym w Świdwinie. W styczniu 1971 r. Nowikowie przeprowadzili się do Gorzowa Wielkopolskiego z córkami Marią Magdaleną (ur. w czerwcu 1964 r.) i Joanną (ur. w październiku 1967 r.). Jan Nowik podjął pracę w Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego i jako radca prawny na 1/2 etatu w PZU Inspektorat w Gorzowie Wlkp., obsługując inspektoraty PZU połozone na północy województwa zielonogórskiego (Gorzów Wlkp., Międzyrzecz, Sulęcin, Słubice, Myślibórz, Dębno Lub., Choszczno i Strzelce Kraj.) Z GPBP zwolnił się w 1977 r. pracując odtąd jako radca prawny w PZU na pełnym etacie oraz dodatkowo w Spółdzielni Mieszkanowej w Dębnie Lubuskim oraz w rolniczych spółdzielniach produkcyjnych. W PZU pracował do września 1985 r., tj. do przejścia na rentę inwalidzką z uwagi na postępującą utratę wzroku. Jako radca prawny Oddziału Wojewódzkiego PZU w Gorzowie Wlkp. związał się w 1980 r. z ruchem związkowym „Solidarność”, zaczynając od organizowania struktur Solidarności Wiejskiej w woj. gorzowskim i zielonogórskim z polecenia MKZ w Gorzowie Wlkp. (Tadeusz Kołodziejski) i MKZ w Zielonej Górze (Maciej Ołtarzewski). W tym czasie utworzył organizację związkową NSZZ „Solidarność” Pracowników PZU woj. gorzowskiego i został wybrany na Przewodniczącego Komisji Zakładowej tej organizacji związkowej. Patronat nad Numer 1-2-3 2010 nią z ramienia MKZ Gorzów Wlkp. pełnił działacz „Solidarności” Tadeusz Kołodziejczak. Korzystając z urlopu bezpłatnego w PZU, uczestniczył w spotkaniach roboczych, jako kierownik Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych przy Zarządzie Regionalnym, w spotkaniach roboczych grupy doradczej prawników w Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.W tym czasie, gdy pracował w Zielonej Górze, przyjeżdżał do domu tylko na sobotę i niedzielę, cały ciężar prowadzenie domu i wychowania dzieci spadł więc na żonę Alicję. Stan Wojenny zastał Jana Nowika w domu w Gorzowie Wlkp. Uniknął internowania, jak to później okazałosię, tylko dzięki życzliwości wojewody poznańskiego, którego wcześniej poznał gdy był on dyrektorem Oddziału Wojewódzkiego PZU w Poznaniu, (pierwsze odroczenie internowania miało miejsce w noc z 12 na 13 i 14 grudnia 1981 r.), zaś w styczniu 1982 zachorował i przebywał w szpitalu na oddziale zakaźnym pod kroplówką, co uniemożliwiało jego zatrzymanie. Współpracujący z Janem Nowikiem w ROBS-ie działacze „S” byli utajnieni z uwagi na ich charakter działalności w Solidarności i nie narażania ich na represje ze strony SB, gdyż już wtedy zaczęły przenikać do struktur „Solidarności” osoby współpracujące z SB, a nawet jak był on przekonany, również oficerowie SB. Przezorność ta w konsekwencji uchroniła osoby z nim współpracujące od późniejszych praśladowań. Ujawniona była tylko w strukturze ROBS Józefa Wolak (Ziuta) ponieważ pełniła obowiązki Sekretarza Organizacyjnego ROBS i Uniwersytetu Związkowego Solidarność im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Zakotwiczenie Jana Nowika w Zielonej Górze wynikało z faktu, że Jego brat, ks.dr Henryk Nowik był kapelanem Solidarności Zielonogórskiej i doradcą Zarządu Regionalnego przy pełnej aprobacie ks. bpa Wilhelma Pluty, Ordynariusza Diecezji Gorzowskiej. Ks. Henryk Nowik współkierował też Uniwersytetem Związkowym Solidarność im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego. W stanie wojennym Jan Nowik nie przystąpił Nowy Przegląd Wszechpolski 5 TEMAT MIESIĄCA do struktur podziemnej "Solidarności" i już nie powrócił, jak to nazywa, do neo-"Solidarności". Po przejściu na rentę inwalidzką we wrześniu 1985 r. (postępująca utrata wzroku) Jan Nowik podejmował różną działalność gospodarczą na własny rachunek. Od kwietnia 1994 r. prowadził min.własną kancelarię radcy prawnego, angażując się jednocześnie już wcześniej w działalność wydawniczą. Od 1991 r. był redaktorem naczelnym „Nad Odrą”, a po zorganizowaniu w styczniu 1997 r. Stowarzyszenia Poszkodowanych w Wypadkach Drogowych wydawał też "Poradniki dla poszkodowanych" (ISSN 1509-3867). W myśleniu politologicznym przewija się u Mecenasa wątek wiejski, rzemieślniczy i patriotyczno-religijny, jako istotne składniki klasy średniej, będącej fundamentem podmiotowości społeczeństwa i narodu. II. Publikacje 1981 r. 1. Komunikaty, Zbieranie materiałów, Apel, Msza św. za Ojczyznę, Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”, 1(1981)1. 2. Uwagi do wzorcowej ordynacji wyborczej NSZZ RI „Solidarność”, SOLIDARNOŚĆ Rolników Środkowego Nadodrza, 4-5(1981)56. 3.Trudne problemu żywnościowe, SOLIDARNOŚĆ Rolników Środkowego Nadodrza, 45(1981)9. 4. Kia informilo en la internacie lingvo? SOLIDARNOŚĆ – INFORMILO de Soci-Espiora Centro por la Regiono DE MEZA ODRO de Sendependa Autonomia Sindicato „Solidareco”, 1(1981)1. 5. Celoj de soci – esprola cento (trad. W. Klimek), SOLIDARNOŚĆ – INFORMILO…, 1(1981)2 6.Od Zespołu Redakcyjnego, Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych ŚRODKOWEGO NADODRZA NSZZ „Solidarność”, 2(1981)1. 7. Lubogóra – czy tylko problem dyrektora?, Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”, 3(1981)6. 8. Uniwersytet Związkowy „Solidarność”, 6 Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „SOLIDARNOŚĆ”, 3(1981)7. 9. Komunikat, Informator Regionalnego Ośrodka Badań Społecznych Środkowego Nadodrza NSZZ „Solidarność”, 3(1981)8. 1991 r. 10. Sztuka wyboru "U źródeł wyboru podstawowego", Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 1(1991)4. 11. Ład społeczny (1), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 1(1991)5. 12. Ład społeczny, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 2(1991)3. 13. Sztuka Wyboru. Społeczny sens praktykowania cnót, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 2(1991)4-5. 14. Ład Społeczny (3), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)3. 15. Sztuka Wyboru. Cudza i własna ocena decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, Nad Odrą - Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)3-4. 16. Jan Nowik, Zygmunt Pranga, Prawa człowieka w systemie ONZ, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 3(1991)20. 1992 r. 17. Ład Społeczny (4), Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4(1992)3. 18. Sztuka Wyboru. Czy dzisiaj Szaweł mógłby się stać Pawłem? Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4(1992)34. 19. Jan Nowik, Zygmunt Pranga, Refleksja nad pokojem, nad Odrą - Miesięcznik Społeczno-Kulturalny 20. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki z podróży po Ziemi Świętej (1). Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4(1992)20-21. 21. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki z podróży po Ziemi Świętej (2). Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 7(1992)24-26. 22. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki z podróży po Ziemi Świętej (3), 8(1992)1617. 23. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki z podróży po Ziemi Świętej (4), 9(1992)24. 24. Alicja i Jan Nowikowie, Notatki z podróży po Ziemi Świętej (5), 1012(1992)28-29. 25. Ośrodki krystalizacji i weryfikacji opinii publicznej, Nad Odrą – Mie- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA sięcznik Społeczno-Kulturalny, 13(1992)9 1993 r. 26. Prawna doktryna pokoju, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 12/ 1(1992/1993)14,16. 27. Wewnętrzne zagrożenia demokracji, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 13/2(1993)4 1994 r. 28. Kazimierz Letowt, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 910(1994)15. 1995 r. 29. Akcja Katolicka i jej ponadpartyjny charakter, Nad Odrą – Miesięcznik Społeczno - Kulturalny 7-8(1995)8-9. 1996 r. 30. Siła NSZZ „Solidarność” w gminach, wywiad z ks. Czesławem Sadłowskim, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 1(1996)22. 26. 31. Znaczenie systemu odpowiedzialności prawnej, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 10-12(1996)14-15. 32. Znaczenie systemu odpowiedzialności prawnej (2), „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 4-6(1998)14-15. 33. Funkcje i zadania systemu odpowiedzialności prawnej, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 11-12(1998)4-5. 34. Nota Redakcyjna do edycji: Bolesław Chełmiński, Masoneria w Polsce współczesnej – Istota i organizacja Masonerii (Warszawa 1936), Biblioteczka „Nad Odrą” 1(1998)1-4, [w:] „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 11-12(1998 1999 r. 35. Model zarządzania i jego wpływ na efektywność odpowiedzialności, „Nad Odrą” – Miesięcznik Społeczno-Kulturalny, 34(1999)7-8. 2005 r. 36. Od Redakcji, Nasz Wybór – Biuletyn Wyborców Odpowiedzialność i Pojednanie, Aneks,Nad Odrą”, październik (2005)1. 2003 r. 37. Od Redakcji, Nasz Wybór, luty-marzec(2006)I-II. 38. Ramowy Regulamin Funkcjonowania Sieci Obywatelskich Komitetów Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie” Przy Towarzystwie Kultury Narodowo-Religijnej „Polska Bogiem Silna” im. Jana Pawła II z/s w Zielonej Górze, Nasz Wybór, luty-marzec(2006) 2007 r. 39. Od Redakcji, Informator dla poszkodowanych, „Aneks”, lipiec-wrzesień (2007) I, „Nad Odrą” - Miesięcznik Społeczno-Kulturalny. Ks. Henryk Nowik BRAT PRZEKROCZYŁ PRÓG WIECZNOŚCI we wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej U mojego brata Jana pojawiła się choroba poczatkowo nie rożpoznana. Dopiero w listopadzie w obserwacji klinicznej w Poznaniu stwierdzono, iż jest to nieoperacyjny rak trzustki. Wystąpił też proces rozrostowy w lewej nerce, a w części środkowej jej kory wystąpiła masa guzowata lita. Ponadto zaistniały nacieki na ścianach Numer 1-2-3 2010 żołądka. Zastosowano „chemię”. W jej trakcie nagle wystapił zawał serca.Brat przeżył koronoplastykę w Torzymiu. Przerwał jednak rehabilitację, gdyż wystąpiły trudności z przyjmowaniem pokarmu. Wrócił do domu, na specjalistyczną dietę, pod nadzorem lekarskim. Stan zdowia jednak się nie poprawiał. Nowy Przegląd Wszechpolski 7 TEMAT MIESIĄCA Poprosił o spowiedź generalną i o sakrament chorych. Prośbę tę spełnił ks. prałat b. rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Paradyżu dr Henryk Dworak.Zdecydował się też na leczenie hospicyjne, w warunkach niezwykle idealnych. Po dwóch dniach okazało się, że kompleks chorobowy jest silniejszy niż organizm. Odszedł do Pana o godzinie 13.30, 13 maja 2010, w rocznice objawień Matki Bożej Fatimskiej.Pomimo goracych modlitw środowisk religijnonarodowych i kościelnych o powrót do zdrowia, Najświętsza Maria Panna zapragnęła jednak mieć Go przy sobie, w rocznicę największych upomnień dla świata. Będzie spłacał dług wdzięczności wobec tych wszystkich, których Bóg postawił na Jego drodze życia. Maryja była mu zawsze bardzo bliska. To właśnie najstarsza siostra i dwu kolejnych braci, doznali ocalenia w śmiertelnej chorobie, za przyczyną Niepokalanej, poprzez usilne i wytrwałe modlitwy matki Marii, przed domowym obrazem z Niepokalanowa.Od tego czasu, w sposób szczególny rozwijał się rodzinny kult do Matki Bożej. Często odmawiano różaniec i litanię do NMP. W maju matka z nami często uczestni czyła w wiejskiej majówce pod krzyżem w Dębowej Karczmie. W okresie Wielkiego Postu ludzie zbierali się w naszym domu, na Drogę Krzyżową. Pobożność Matki formowała postawę i mentalność nas wszystkich. Tym bardziej, że widzieliśmy skuteczność takich zachowań. Wystarczy przywołać na pamięć choćby takie wydarzenie z czasów II Wojny Światowej. W czasie rzezi wołyńskiej opuściliśmy Dębową Karczmę i zamieszkaliśmy w Łucku. I tu jednak groziły napaści ze strony nacjonalistów ukraińskich. Ojciec wysłał więc nas z Matką do Warszawy do stryjka Jana. Zamieszkaliśmy na ul. Freta 42. Ojciec z przyczyn niezależnych opóźnił przyjazd do Warszawy. Matka postanowiła powrócić do Łucka. Pociąg doszedł tylko do Chełma (GG). Do Kowla jechaliśmy już w warunkach frontowych z wojskiem włoskim, w wagonie zniszczonym od kul. W Kowlu matka przez cały 8 czas z różańcem na szyji poszukiwała różnych rozwiązań dostania się do Łucka do męża i ojca dzieci. Zagadnęła grupę ukraińskich żandarmów, z prośbą o pomoc.Wyśmiano ją za szaleńczą jazdę na linii frontu i do tego z różańcem. Wtem nie oczekiwanie podszedł polski maszynista i powiedział: Prowadzimy pociąg z amunicją i z wojskiem niemieckim na Wschód, ale drogę te kontroluje partyzantka sowiecka i polska. W tej chwili jest to jedyna możliwość podróży. No to weźcie mnie ze sobą, a Matka Boża ochroni moje dzieci i was! Dojechaliśmy szczęśliwie do Kiwerzec, a następnie do Łucka. Ale nie na długo, gdyż zbliżał się już front sowiecki. Ojciec przez panią Lusię „przekupił” Niemców i w wagonie towarowym, w raz z innymi rodzinami opuściliśmy Wołyń. Wysiedliśmy w Otwocku. W czasie zbliżania się linii frontu w kierunku Warszawy ginie tragicznie ojciec pod Garwolinem. Wracał służbowo z Lublina. Matka została jedyną żywicielką, opiekunką i wychowawczynią w zawiłym trudzie życia w powojennych latach. Krzyż jej życia znalazł swoje miejsce w pomniku Matki Ojczyzny w Hołdzie Matce Polce, który stanął w Sanktuarium Bolesnej Królowej Korony Polskiej w Licheniu. Czy trzeba więcej dowodów nadzwyczajnej opieki Matki Najświętszej? Zapewne i mój brat żywił to przekonanie. I wiedziony tą myślą jakoś na swój sposób układał zadania i dąże nia swego życia: prowadząc przykładne życie małżeńskie i wychowując z żoną Alicją dwie córki: Magdę i Joannę. Również pracę zawodową traktował bardzo odpowiedzialnie; działał twórczo, odpowiedzialnie i z poświeceniem w ZR NSZZ „Solidarność”; następnie redagował Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „Nad Odrą”; założył aneks „Nasz Wybór” – Odpowiedzialność i Pojednanie; głosił ideę „państwa prawa” opartego na prawie naturalnym, wyartykułowanym w Dekalogu; założył Aneks „Dziedzictwo Testamentowe Jana Pawła II” przy Piśmie „Nad Odrą”, by szerzyć idee cywilizacji chrześcijańskiej w procesie formowania się wspólnot narodowych. Miał plany dalekosięzne, smierć Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA jednak je przerwała w dniu fatimskich upomnień Maryji. Zapewne rozważał je w swojej prywatnej kapliczce Niepokalanej i zastanawiał się, czego jeszcze w swoim życiu dokonać, by uczynić zadość objawieniom z Fatimy. Jan Matusiewicz Garść refleksji odnośnie katastrofy smoleńskiej i jej następstw. Prośba do czytelnika. Niejedna myśl zawarta w poniższym artykule stanie w otwartej opozycji do tego, co niejeden czytelnik już wcześniej czytał i słyszał na wspomniany temat, a zatem będzie do góry nogami wywracać ten obraz katastrofy smoleńskiej, jaki sobie on już w dużym stopniu ukształtował. Jest to zaś sytuacja mało komfortowa, na którą większość jednostek odruchowo reaguje zdziwieniem, niezadowoleniem, a nawet sprzeciwem. Dlatego proszę wszystkich o przełamanie tych możliwych wewnętrznych oporów i przeczytanie tego artykułu powoli, z namysłem i do samego końca, zanim wydadzą ostateczny osąd o zawartych w nim ocenach. Zaznaczam też mocno, że wcale nie stawiam siebie w roli nieomylnej wyroczni, ani też nie aspiruję bynajmniej do posiadania całkowitej racji. Chcę tylko skłonić czytającego ten artykuł do głębszego zastanowienia się na pewnymi bardzo istotnymi dla naszego narodowego bytu, kwestiami, które z reguły przedstawiane są dotąd bardzo płytko, powierzchownie, tendencyjnie, a nawet wprost kłamliwie. Refleksje wstępne. J uż dawno temu nie targały mną tak mieszane odczucia, jak w czasie narodowej żałoby po katastrofie prezydenckiego samolotu w Katyniu: od smutku i żalu po konsternację; od naturalnego, ludzkiego współczucia dla ofiar tragedii i ich rodzin po odruchowy sprzeciw, a nawet wręcz odrazę wobec cynicznego sterowania medialne- Numer 1-2-3 2010 go zachowaniami i myśleniem zszokowanych katastrofą Polaków ze wszystkich stron. Oczywiście, jedno nie podlega najmniejszej dyskusji - że oto spotkała nas wielka tragedia z bardzo poważnymi konsekwencjami w wielu wymiarach naszego narodowego życia. Jednakże sam sposób, że tak się wyrażę, jej socjotechnicznej obróbki przez media, szczególnie te największe, najbardziej liczące się i wpływowe, jak i będący w dużej mierze skutkiem tego sposób odbierania i przeżywania tej tragedii przez zdecydowaną większość moich rodaków zmusza do głębokiej refleksji nad naszą kondycją moralną, duchową, a zwłaszcza polityczną. Z autentyczną, spontaniczną reakcją mediów wobec katastrofy mieliśmy do czynienia właściwie tylko podczas kilkunastu pierwszych minut, a co najwyżej kilku godzin, po fakcie. Powód tego był bardzo prosty - kompletne zaskoczenie. Tego wydarzenia nie można było w żaden sposób przewidzieć, a więc nie poczyniono żadnych przygotowań. Nie było więc pod ręką, jak to zwykle bywa przy tego rodzaju traumatycznych zdarzeniach, gotowych, odpowiednio wcześniej spreparowanych wywiadów z rożnymi „autorytetami”, ekspertami itp., ba, nie było nawet dobranej, stosownej żałobnej muzyki. W tej sytuacji poszczególne stacje telewizyjne przez pewien czas najzwyczajniej nie wiedziały, co robić. Najpierw więc było przerwanie programu i milczenie, a następnie dziennikarze i prezenterzy - rzecz to niebywała - tak samo zaskoczeni, zszokowani i bezradni jak my - przez jakiś czas podawali tylko mechanicznie suche, często sprzeczne ze sobą wiadomości, jakie zaczęły spływać z miejsca katastrofy. Nowy Przegląd Wszechpolski 9 TEMAT MIESIĄCA Rychło jednak wszystko powróciło do normy, to znaczy do właściwych tym mediom praktyk i sposobów postępowania w podobnych sytuacjach. W rezultacie zamiast autentycznego czasu żałoby i refleksji zafundowano Polakom kolejne wielkie show medialne, tym razem w tragiczno- dramatycznej otoczce. Oczywiście, nie wszystko było w nim wyreżyserowane. Chyba najbardziej autentyczna i prawdziwa była rzucająca się w oczy rozpacz bliskich ofiar katastrofy, chociażby brata i córki śp. p. prezydenta Kaczyńskiego - najbardziej wyeksponowanych z oczywistych względów. Ale, obok tych elementów szczerości i autentyczności, wylała się z praktycznie wszystkich stacji telewizyjnych, a także z największych gazet cała lawina wyraźnie inscenizowanych, a przy tym częstokroć pustych i nieszczerych gestów, zachowań, twierdzeń i opinii. Zaczęto na wszelkie sposoby i z różnych punktów widzenia mitologizować zarówno samą katastrofę, jak i jej ofiary. Nie sposób odnieść się w tym miejscu do całości tego ogromnego propagandowego spektaklu, pozostaje więc skupić się na jego głównych aspektach. Mit drugiego Katynia. Pierwszą z tych usilnie lansowanych ściśle propagandowych tez, z którą w żaden sposób nie mogę się - a myślę, że każdy, myślący w miarę samodzielnie człowiek podobnie - zgodzić - to proste, bezrefleksyjne zestawienie obydwu tych tragicznych wydarzeń: zbrodni katyńskiej z 1940 r. i katastrofy lotniczej w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 r., podpierane twierdzeniami, że oto zginął właśnie sam „kwiat polskiej elity” czy nawet „elita elit”; że Polska została kolejny raz „zdekapitowana”, a naród „osierocony”,itp.. Otóż, dostrzegam w tym jaskrawe naruszenie proporcji, grubą przesadę, a nawet kłamstwo. To prawda, że sama katastrofa, okoliczności i samo miejsce, w jakiej do niej doszło,liczba i ciężar gatunkowy ofiar,są czymś zupełnie bezprecedensowym w skali, nie 10 zawaham się użyć tego określenia, całego świata. Jednak mówienie o jakimś „kwiecie polskiej elity” jest co najmniej dyskusyjne, a nawet wprost nieuprawnione. Nie zamierzam tu bynajmniej w żaden sposób bagatelizować wielkości poniesionej straty - pod Smoleńskiem zginęło wszak kilkudziesięciu godnych najwyższego szacunku naszych rodaków: wybitnych i zasłużonych kapłanów, przedstawicieli organizacji skupiających Rodziny Katyńskie i w ogóle środowiska kombatanckie, ludzi nauki, z całą pewnością do głębi serca oddanych Ojczyźnie. Tak samo głęboko boli śmierć całej załogi samolotu: pilotów, funkcjonariuszy ochrony i stewardes. Podobnie zresztą musi boleć śmierć wszystkich ofiar katastrofy na poziomie czysto ludzkim. Polska elita? Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że owo medialne określenie „kwiat polskiej elity” tyczy się przede wszystkim tych ofiar katastrofy, które pełniły czynnie rozmaite funkcje polityczne. Do tej grupy można zaliczyć łącznie mniej więcej trzydzieści osób. Czy jednak to grono, wzięte jako całość, zasłużyło tak naprawdę na to szlachetne miano? Czy był to rzeczywiście „kwiat elity” prawdziwie wolnej i suwerennej Polski czy też swoistego rodzaju quasi -państwa pod nazwą III RP, które tą prawdziwie wolną i suwerenną Polską wcale nie jest, choćbyśmy sobie nazywali go na własny użytek od rana do wieczora Najjaśniejszą Rzeczypospolitą? Dla pełnej jasności, nie zamierzam tu bynajmniej negować tego, że w tej kategorii ofiar katastrofy smoleńskiej byli ludzie dużego politycznego formatu (nie odnoszę się tu przy tym do osoby samego śp. prezydenta Kaczyńskiego - o niej w dalszej części artykułu). Nie przeczę też, że niektórzy z nich w ten czy inny sposób zasłużyli się polskiemu interesowi narodowemu i że ich śmierć jest dla Polski bardzo poważną stratą. Nasuwa się tu chociażby postać prezesa NBP Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA p. Sławomira Skrzypka, tak stanowczo i twardo broniącego polskiej złotówki. Nie zapominajmy jednak ani na chwilę w tej atmosferze powszechnego patriotycznego uniesienia, że znaczna cześć, jeśli nie przytłaczająca większość tych ludzi, kreowanych teraz na narodowych bohaterów, w swoim czasie przyłożyła własnoręcznie rękę do wepchnięcia Polski na skrajnie niekorzystnych, wręcz kapitulanckich warunkach do UE, do rabunkowej wyprzedaży majątku narodowego, do uwikłania Polski w amerykańskie wojny kolonialne w Iraku i Afganistanie, do praktycznego jej rozbrojenia (te dwa ostatnie zarzuty dotyczą też przynajmniej niektórych poległych wojskowych) czy wreszcie do podstępnego, bez rzetelnej debaty publicznej i zapytania ogółu obywateli o zdanie, pozbawienia Polski resztek suwerenności państwowej poprzez narzucenie jej traktatu lizbońskiego. Dość powiedzieć, że spośród znajdujących się w tej grupie ofiar około dwudziestu parlamentarzystów przytłaczająca większość, bez względu na przynależność partyjną, głosowała za tym iście targowickim traktatem. Jedynym wyjątkiem jest tylko dwójka senatorów PiS: Joanna Fetlińska i Stanisław Zając. Za jego ratyfikacją głosowali natomiast wszyscy pozostali prominentni działacze tego oficjalnie tak bardzo patriotycznego ugrupowania, którzy zginęli w katastrofie: pp. Gęsicka, Natalli-Świat, Putra, Szczygło, Gosiewski i Wassermann. Czy to tak właśnie zachowuje się autentyczna polska elita - najpierw głosuje za likwidacją polskiej suwerenności, a następnie leci zapalać świeczki na katyńskich grobach, rzekomo w imię czysto patriotycznych pobudek? Jakim więc prawem i na jakiej logicznej podstawie możemy stawiać znak równości pomiędzy tymi ludźmi, a ofiarami zbrodni sprzed sześćdziesięciu lat, bezkompromisowo oddanymi idei niepodległej Polski? Wystarczy zresztą porównać liczbę ofiar obu tych tragicznych wydarzeń. Mord katyński pochłonął życie 4410 polskich oficerów. Teraz zginęło 96 osób. Już ta sama Numer 1-2-3 2010 dysproporcja liczb podważa, w sposób oczywisty zasadność tezy o „drugim Katyniu”. Oczywiście, powie ktoś, że liczba to nie wszystko, że liczy się również ranga zabitych. Owszem, sześćdziesiąt lat temu nie zamordowano polskiego prezydenta, ministrów czy parlamentarzystów. Ale zbrodnia katyńska pochłonęła całe rzesze polskiej inteligencji: lekarzy, prawników, inżynierów, urzędników państwowych, nauczycieli itp. I okaleczyła - śmiem to powiedzieć- nasz naród w stopniu nieporównanie większym niż niedawna katastrofa. I jeszcze jedno - same okoliczności śmierci jednych i drugich. Jak można porównywać tragiczny w skutkach, ale jednak prawdopodobnie wypadek (bo większość racjonalnych przesłanek na to właśnie wskazuje) do rzeczywiście męczeńskiej, skrytobójczej śmierci polskich oficerów, nie mających najmniejszej szansy na jej uniknięcie. Bo tragiczna śmierć nie musi oznaczać wcale automatycznie męczeństwa. To ostatnie w ścisłym rozumieniu musi się bowiem łączyć ze świadomym, dobrowolnym oddaniem życia za jakąś sprawę, ideę, czy dobro. Z tej perspektywy nawet i zamordowani w Katyniu oficerowie męczennikami w ścisłym tego słowa rozumieniu nie byli bo nie umierali dobrowolnie. Można nawet zaryzykować tezę, że większość z nich nie spodziewała się tak strasznego finału swego życia - byli bowiem jeńcami teoretycznie chronionymi przez konwencję genewską. A jednak ludzie ci byli poddani uprzedniej selekcji i przesłuchiwaniom, zaś pójście na jakąkolwiek formę współpracy z NKWD w sposób oczywisty zwiększało szanse na przeżycie. Z tego z pewnością zdawali sobie doskonale sprawę. A jednak pozostali wierni Polsce bez względu na wszystkie możliwe konsekwencje. Zaś pasażerowie prezydenckiego samolotu lecieli do Katynia tylko po to przecież ,by,w lepszym przypadku,sczerze uczcić pamięć poległych lub, w gorszym, zarobić na tym polityczne punkty. A więc, trudno dopatrzeć się tu jakichkolwiek cech meczeństwa, chyba że w sensie przenośnym. Nowy Przegląd Wszechpolski 11 TEMAT MIESIĄCA Reasumując, mówienie o jakimkolwiek „drugim Katyniu” to tworzenie typowego, mocno odbiegającego od rzeczywistości mitu, który w pewnym sensie urąga wręcz nawet samym pomordowanym oficerom, a który łatwo można ukuć i narzucić przeciętnemu człowiekowi w atmosferze powszechnego uniesienia i egzaltacji. Wielka żałoba narodowa - na ile autentyczna, na ile wyreżyserowana? Gdyby spojrzeć na ową żałobę tylko z perspektywy jej zewnętrznych przejawów, to trzeba uznać jej rozmiary i jej przebieg za doprawdy imponujące. I tak, robiły wielkie wrażenie tłumy stojące na trasie przejazdu konduktu z ciałem śp. p. prezydenta powracającym z Rosji, a jeszcze bardziej kilometrowe kolejki osób pragnących oddać osobisty hołd trumnom Lecha i Marii Kaczyńskich, wystawionym w Pałacu Prezydenckim. Robił wrażenie iście królewski pogrzeb na Wawelu. Wszystko to stwarzało wrażenie jakiegoś kolejnego wielkiego narodowego zrywu czy wstrząsu. Z tej perspektywy wszystko wygląda dobrze, a nawet wręcz wspaniale - oto okazuje się, że jesteśmy nadal zdrową, zwartą, przepojoną patriotyzmem, mocno przywiązaną do swojego państwa i jego przedstawicieli narodową wspólnotą. Nasuwa się jednak mimowolnie jedno kłopotliwe pytanie, a mianowicie, czy ta wielka, narodowa żałoba była przeżywana do końca świadomie? Chyba niekoniecznie, gdyż silne emocje, występujące nieuchronnie w tego rodzaju sytuacjach, mają to do siebie, że siłą rzeczy, w większym lub mniejszym stopniu, tłumią racjonalne myślenie i zdrowy rozsądek. Motorem napędowym tej żałoby były uczucia smutku, żalu, niepokoju, zagubienia, a przede wszystkim współczucia dla ofiar katastrofy i ich rodzin. Może jeszcze w jakiejś części wystąpiło też u co poniektórych poczucie leku o państwo, które utraciło swoją głowę i tylu ważnych decydentów. To samo w sobie jest skądinąd jeszcze najzupełniejzrozumiałe i natu- 2 lne. Jak bowiem byśmy wyglądali, zachowując się w takiej dramatycznej sytuacji całkiem biernie? Te, przywołane wyżej wydarzenia i gesty, mniejsza o to, na ile świadome i rozumne, to był jednak, generalnie biorąc, mimo wszystko jakiś odruch patriotyzmu i poczucia narodowej więzi. Dla nas, Polaków, to zresztą bardzo naturalny sposób reakcji, bośmy z natury bardzo romantyczni, sentymentalni, skłonni do ostentacyjnego, publicznego wyrażania swoich emocji w nadzwyczajnych sytuacjach. Z drugiej jednak strony tak silnie emocjonalne, a pozbawione głębszej refleksji postawy mogą rodzić także pewne skutki niepożądane, a nawet groźne dla danej zbiorowości, szczególnie w sytuacji, gdy oddziaływają na nią czynniki, umiejące wykorzystać i ukierunkować te skumulowane emocje w korzystnym dla siebie kierunku, który niekoniecznie musi pokrywać się z jej obiektywnym dobrem. Patrząc zaś na to wszystko z pewnego dystansu, który wynika i z wieku, i z życiowych doświadczeń, i po trosze także z fizycznego oddalenia od głównych miejsc, gdzie działy się te wydarzenia; nie mogłem jakoś oprzeć się wrażeniu, iż ta wielka demonstracja żałoby została w dużej mierze wywołana taką, a nie inną reakcją mediów. Wiem, że to stwierdzenie karkołomne, a nawet obrazoburcze, bo większość komentatorów o znanych i powszechnie szanowanych nazwiskach, publikujących w prasie patriotycznej albo przynajmniej uchodzącej za taką, twierdzi przecież coś zupełnie odwrotnego - że to właśnie spontaniczna, odruchowa manifestacja przez rzesze Polaków czci dla osoby śp. p. prezydenta wymusiła na tychże mediach zmianę tonu i uznanie jego niekwestionowanej wielkości. Cóż, może to po części i prawda, a może też zadziałało tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Ja jednak widzę, generalnie biorąc, sprawę trochę inaczej i, co więcej, jestem gotów bronić zasygnalizowanego wyżej poglądu, a mia- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA wicie , że to media same z siebie zaczęły bezzwłocznie tworzyć klimat wielkiej tragedii, i podkreślać na wszelkie sposoby wielkość poniesionej przez Polskę straty. W tym przekazie medialnym dominowały cały czas emocje, a serwowane odbiorcom komentarze mogły wywołać u co wrażliwszych nie tylko rozpacz, ale wręcz poczucie zagrożenia graniczące z paniką. Wykreowano po prostu jakby atmosferę końca świata. Dziennikarze zaczęli gremialnie płakać, dając pozostałej reszcie do zrozumienia, że i ona powinna robić to samo. Następnie zaś budowano dalej sukcesywnie napięcie aż do dnia prezydenckiego pogrzebu. Jak chodzi zaś o osobę samego śp. p. prezydenta Kaczyńskiego, to te same media zaczęły podkreślać jego wielkość i zasługi dla Polski jeszcze przed przylotem jego ciała do Polski, gdy żadnych ludzi nie było jeszcze na ulicach i nikt nie wywieszał flag narodowych ani nie rozpalał zniczy. Także i wielu czynnych żałobników sprawiało wrażenie, jakby do końca nie wiedzieli, co i dlaczego właśnie robią. Stąd, nie sposób dokładnie określić, ile było w tej ostentacyjnej żałobie prawdziwego żalu i potrzeby serca, ile głębokiego uznania dla zmarłej tragicznie głowy państwa i pozostałych ofiar, ile poczucia swoistego patriotycznego obowiązku; a ile zachowania na zasadzie: „robię to, bo tak wypada”, albo dlatego, że „inni zachowują się podobnie”. Można by oczywiście machnąć na te wszystkie „drobiazgi” ręką i uznać, że w końcu liczą się nie tyle faktyczne motywy, prawdziwe uczucia, czy określony stopień świadomości, ale czysto zewnętrzny efekt końcowy, którym była nagła, entuzjastyczna manifestacja uczuć patriotycznych. Można by to uczynić, gdyby nie cisnące się do głowy nieodparcie pytanie, gdzie były te rzesze rzekomo tak bardzo patriotycznych Polaków, gdy śp. prezydent Kaczyński podpisywał traktat lizboński, godząc się tym samym na przekształcenie Polski w jedną z podrzędnych pro- Numer 1-2-3 2010 wincji UE? To pytanie prowadzi zaś nas w naturalny sposób do kolejnego pytania - w czym tak naprawdę wyraża się dziś nasz patriotyzm? Czy jesteśmy jeszcze świadomymi patriotami? Rzecz jasna, zdecydowana większość z nas odpowie na to pytanie twierdząco. Czy jest to aby jednak zawsze odpowiedź szczera, czy przypadkiem nie oszukujemy samych siebie? Powiedzieć wprost, że się patriotą nie jest, to prostu nie wypada. Znacznie trudniej jednak ten swój patriotyzm zdefiniować, opisać, jeszcze trudniej uzasadnić, a najtrudniej udowodnić. Jest to zagadnienie niewątpliwie bardzo dla nas kłopotliwe i przykre, ale nie możemy od niego uciekać w kontekście naszej obecnej kondycji narodowej i państwowej. Musimy sobie bardzo gruntownie to przemyśleć przede wszystkim dlatego, że istnieją i cały czas oddziałują na nas siły, i to potężne siły, żywotnie zainteresowane tym, by sprowadzić nasz patriotyzm do pustego, czysto deklaratywnego frazesu, albo do rytualnych gestów, wyzutych z konstruktywnego działania na rzecz konkretnego dobra własnego narodu czy państwa lub wreszcie, co najgorsze, ukierunkować go ku naszej szkodzie. Bo niestety, często właśnie tak bywa, że nagłe wybuchy uczuć patriotycznych, zwłaszcza te uczuciowe, bazujące na romantyzmie i sentymentalizmie, a więc w gruncie rzeczy powierzchowne, a pozbawione jasnej, przewodniej myśli politycznej zamiast podnosić, wzmacniać i ożywiać narodowa wspólnotę, mogą ją zaślepiać i w konsekwencji wychodzić jej na szkodę, prowadzić do wielkich politycznych klęsk. Szczególnie w polskiej historii takich wypadków jest pełno - czy inaczej miała się rzecz chociażby z polskimi powstaniami narodowymi XIX wieku? A jaki model patriotyzmu starano się usilnie krzewićdniach żałoby po smoleńskiej kataw strofie? Ano taki, jaki wspomnianym siłom jest najbardziej wygodny, a więc Nowy Przegląd Wszechpolski 13 TEMAT MIESIĄCA romantyczno-uliczny, z którego - podobnie jak z patriotyzmu „stadionowego”- tak naprawdę nic konstruktywnego dla Polski nie wynika, poza przeżytymi w dłuższym czy krótszym czasie silnymi emocjami. Tłum modlących się ludzi z biało-czerwonymi flagami robi ogromne wrażenie, ale nawet największa patriotyczna manifestacja nie przywróci nam zrabowanej gospodarki i utraconej suwerenności. Ot, ludzie się zejdą i rozejdą, a Polska pozostanie dokładnie taka sama, jaką była. W dodatku tak wielkie zgromadzenia ludzkie to bardzo wdzięczny obiekt do niekiedy bardzo wyrafinowanych politycznych manipulacji. Z tych to powodów ośmielę się więc wyrazić zdanie - które pewnie jednak nie spodoba się większości moich rodaków - że w tym, naszym przeżywaniu żałoby po katastrofie, obok postaw, z których możemy być dumni, postaw odpowiadających najzupełniej powadze chwili; przejawiły się też zachowania budzące poważny niepokój. Oddanie należnego hołdu i szacunku ofiarom katastrofy to bowiem jedno, a ulegnięcie swego rodzaju zbiorowej histerii to coś zupełnie innego. Patriotyzm bez pokrycia. Przykro o tym pisać, ale w podsycaniu tej histerii, a zwłaszcza w krzewieniu wyzutej z głębszych treści psudopatriotycznej narracji, a właściwie bełkotu, celowały zwłaszcza media (przynajmniej oficjalnie)narodowo-katolickie. A więc już w pierwszym po katastrofie wydaniu „Naszego Dziennika” z dn. 12.04. 2010 r. czołowy „niepodległościowiec”, p. Antoni Macierewicz, szef tzw. Ruchu Katolicko-Narodowego i zarazem poseł PiS, zamieścił był artykuł pt. „Żył dla Polski niepodległej”, w którym zawarł min. następującą ocenę: „(...)Prezydent Lech Kaczyński był w moim przekonaniu największym polskim mężem stanu od czasów Józefa Piłsudzkiego i Romana Dmowskiego. Był czlowiekiem, który w polityce państwowej odznaczył się cał- ,, 14 kowitym poświeceniem swojego życia odbudowie niepodległego państwa polskiego, zarówno w jego wymiarze międzynarodowym, jak w wymiarze kształtowania ładu społeczno-gospodarczego i kształtu prawnego Rzeczypospolitej...”(s.23). Nie mam tu możliwości szczegółowo polemizować z wywodami p. Macierewicza, bo nie chcę czynić i tak przydługiego artykułu jeszcze bardziej rozwlekłym. Wydaje mi się zresztą, że nawet nie ma ku temu specjalnej potrzeby. Te posągowe sformułowania zakrawają bowiem na jawną kpinę z poziomu inteligencji czytelników wspomnianej szacownej gazety. Jak to żył dla Polski niepodległej, skoro własnoręcznie skasował resztki tej niepodległości swoim podpisem pod traktatem lizbońskim? Można by ostatecznie nawet ten typowo propagandowy chwyt p. Macierewicza całkowicie zignorować, gdyż tenże wygłosił swoim politycznym życiu już nie jedną kuriozalną tezę. Ale oto w ten sam ton uderzają znacznie bardziej poważni, i mogłoby się wydawać, trzeźwi publicyści kojarzeni z umownie pojętym obozem prawicy. Oto przykładowo p. red. Wojciech Reszczyński w zamieszczonym również w „ND” artykule pt. „Obce media przeciwko wszystkiemu, co polskie” stawia kategoryczną tezę, że „(...)Koncepcja polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego, bliska tej formułowanej przez Józefa Piłsudzkiego, potwierdza, że decyzje, które podejmował, były autonomiczne, nie dyktowane z zewnątrz”. („ND”, 16.04. 2010 r., s.18). A więc, zdaniem p. Reszczyńskiego to śp. prezydent Kaczyński instruował i inspirował choćby amerykańskich neokonserwatystów odnośnie spraw rosyjskich, ukraińskich i gruzińskich, a nie odwrotnie, zaś kluczowe decyzje w zakresie polskiej polityki wschodniej ostatnich lat podejmowane były rzeczywiście w Warszawie, a nie w Waszyngtonie. Dla interesujących się choć trochę tematem brzmi to jak typowa bajka dla dzieci. A bajka ta, gdyby nawet zawierała jakieś elementy prawdy,i tak nie przedstawia żadnej wartości moralno-dydaktycznej, Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA bo jaką to pozytywną wartość miały te niby autonomiczne decyzje, jeśli ich rezultatem był cały ciąg pomyłek i politycznych klęsk. Z kolei inny, niekwestionowany publicysta, nazwijmy to, prawicy z wyższej półki, p. Jan Maria Jackowski stwierdza w artykule pt. „Katyński wieniec”, iż „(...)Dopiero teraz doceniane są zasługi prezydenta dla Polski, szczególnie jego szczere i pełne determinacji działanie na rzecz niepodległości Ojczyzny, uprawianie suwerennej polityki zagranicznej”.(„ND”, 17-18.04.2010 r., s.17). Cóż, wynika z tego wyraźnie, że pod owymi wzniosłymi pojęciami „działanie na rzecz niepodległości” i „suwerenna polityka zagraniczna” kryje się po prostu nic innego jak tylko daleko idącą antyrosyjskość polityki śp. p. prezydenta. Bo nie da się ich w żaden inny sposób logicznie zrozumieć, podobnie jak zresztą przytoczonego wcześniej określenia „autonomiczne decyzje” autorstwa p. Reszczyńskiego. A więc, zdaniem obu panów zasadniczym warunkiem działalności niepodległościowej i polityki suwerennej względnie autonomicznej jest nade wszystko opieranie się Rosji, a najlepiej zwalczanie jej z całych sił. To, że w międzyczasie przyklepuje się traktat sprowadzający Polskę do poziomu unijnej guberni nie ma już w tym kontekście większego znaczenia i może być wobec tychże powyższych zasług całkowicie wybaczone. Liczy się tu zapewne na krótką pamięć, a pewnie też i na brak głębszej orientacji w temacie, karmionego od lat taką oto pseudopatriotyczną papką, czytelnika, a ostatecznie na to, że nawet ten bardziej świadomy pod naporem tak miażdżących ocen tak bardzo poważanych autorytetów pomyśli w końcu, że p. prezydent na pewno z całych sił chciał bronić niepodległości, tylko nie był w stanie tego uczynić- nie miał ku temu po prostu realnych możliwości. Ta cała, zmasowana kampania gloryfikacji postaci tragicznie zmarłego prezydenta Kaczyńskiego, służąca z jed- Numer 1-2-3 2010 nej strony bieżącym celom kampanii interesom wyborczym jednego z dwóch największych obozów politycznych, a z drugiej, jak wiele na to wskazuje, długofalowym celom politycznym całej kasty rządzącej Polską, posiłkuje się ustawicznie uwypuklaniem faktu, że jego prawdziwy wizerunek i dokonania były dotąd całkowicie zafałszowane i przytłumione na skutek wymierzonej w jego osobę zmasowanej krytyki, a nawet wręcz nagonki ze strony liberalnych mediów, które - jak to barwnie ujął w cytowanym już artykule p. Macierewicz: „(niszczyły nocą, co on w dzień budował, z olbrzymim wysiłkiem prowadziły medialną kampanie przeciw niemu, wyśmiewając jego działania i starając się o to, żeby Polacy nie wierzyli i nie aprobowali tego kierunku politycznego”. Tak, nie sposób nie zgodzić się z tym, że śp. prezydent Kaczyński był opluwany, a szczególnie ośmieszany przez media stojące za PO. Stwierdzenie tego oczywistego faktu nie musi jednak wcale od razu oznaczać potwierdzenia jego rzeczywistej wielkości. Nie chce mi się za bardzo wierzyć w to, że ci sami dziennikarze, którzy jeszcze kilka godzin przed wylotem do Katynia tak ostro krytykowali p. prezydenta, natychmiast po katastrofie szczerze się pokajali, i gorliwie bijąc się w pierwsi, byli zmuszeni w swoim sumieniu przyznać w końcu należne mu od dawna miano wielkiego patrioty, męża stanu, mało tego, bohatera narodowego! Równie nie za bardzo przekonują mnie twierdzenia, że do tego, tak dalece idącego przewartościowania postaw, zmusiły ich głęboki żal i rozpacz całych rzesz Polaków. Bardzo to wątpliwe! Raczej obstawał bym przy tezie, że zmusił ich do tego swoisty terror politycznej poprawności, a może i wytyczne ukrytych mocodawców. Zresztą zachodzi tu podstawowe pytanie o wiarygodność tych ludzi. Jeśli bowiem wcześniej tak złośliwie, perfidnie, a nade wszystkim fałszywie atakowali osobę głowy państwa, to jaką możemy mieć dziś pewność, że teraz zachowują się całkiem Nowy Przegląd Wszechpolski 15 TEMAT MIESIĄCA szczerze, że mówią naprawdę to, co myślą i co dyktuje im własne serce. Poza tym wydaje mi się, że nas, świadomych Polaków, nie interesowało specjalnie to, iż te media pokazywały p. prezydenta z niekorzystnych socjotechnicznie ujęć, z grymasami na twarzy czy w niekorzystnych pozach. Nas interesował przede wszystkim, a przynajmniej interesować powinien, bilans konkretnych dokonań p. Kaczyńskiego jako prezydenta RP i jako polityka w ogóle. I patrząc z tej perspektywy nie unikniemy postawienia i sobie, i jego dzisiejszym chwalcom, kilku podstawowych pytań w kwestiach, o których dziś najchętniej prawie wszyscy chcieliby zapomnieć, a przynajmniej je przemilczeć, a więc: Z jakich to powodów i z czyjej rekomendacji p. Lech Kaczyński uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu? Dlaczego jako minister sprawiedliwości w rządzie AWS nakazał wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnym, czym uniemożliwił zdemaskowanie podłych, kłamliwych oskarżeń niejakiego T. Grossa i tym samym zabezpieczenie Polski przed groźbą żydowskich roszczeń majątkowych na potężną skalę? Dlaczego, wespół ze swoim bratem Jarosławem, przymusił całość kierowanej przez siebie partii PiS do opowiedzenia się za integracją z UE na takich, a nie innych warunkach? I kolejne kłopotliwe pytania: Dlaczego, już jako prezydent RP, z taką usilnością i determinacją zabiegał wszelkimi sposobami o utrącenie nominacji abp. Stanisława Wielgusa na godność arcybiskupa metropolity warszawskiego i z taką radością składał dłonie do oklasków, gdy znękany medialnym linczem polski hierarcha ogłaszał swoją rezygnację? Dlaczego z taką usilnością starał się o zainstalowanie za wszelką cenę amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, która nie tylko nic by nam nie dała, a jedynie wystawiła by nas na dodatkowe zagrożenie? Wreszcie pytanie fundamentalne: Dlaczego ratyfikował traktat lizboński? Oczywiście, jego bezkrytyczni zwolennicy i wielbiciele - a są ich dzisiaj całe legiony - odpowiedzą zapewne na to, że zrobił to, bo najzwy- 16 jnej w świecie nie miał innego wyjścia, przymuszony naciskiem swoich politycznych przeciwników, a sterroryzowana politycznie i moralnie większość zapewnie temu tłumaczeniu dziś uwierzy. Jednak już wkrótce postaramy się udowodnić, że naga prawda w tym przedmiocie przedstawia się trochę inaczej, znacznie mniej korzystnie dla śp. p. prezydenta. Nie chcę przez to powiedzieć, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego to pasmo samych tylko, oględnie mówiąc, błędów i porażek, bo były też w niej i pewne osiągnięcia, choćby przytomne zablokowanie kilku bardzo niszczycielskich, przyszykowanych przez PO, ustaw. Nie twierdzę też, i nie wierzę w to, że niegdysiejszy konkurent p. Kaczyńskiego, a dzisiejszy premier, p. Donald Tusk, byłby lepszym prezydentem RP. Przeciwnie, byłby on zapewne jeszcze gorszym prezydentem, przynajmniej z naszego punktu widzenia. Szkopuł jednak w tym, że p. Tusk, poza kilkoma odosobnionymi sytuacjami, nie próbował nawet nigdy kreować się na wielkiego polskiego patriotę , nie usiłował uchodzić za kogoś, kim nie jest. Wiemy więc w tym przypadku doskonale, z kim mamy do czynienia - z człowiekiem, którego związek z polskością jest bardzo luźny albo żaden, z zadeklarowanym kosmopolitą i eurontuzjastą. Dla kontrastu, śp. p. prezydent Kaczyński zawsze usiłował uchodzić za wielkiego patriotę, tylko przeważnie jego czyny nijak nie pasowały do tego wizerunku. Dlatego zwracam się z apelem i zarazem z prośbą o dokonanie, gdy tylko nieco ostygną emocje, rzeczowego i racjonalnego bilansu prowadzonej przezeń polityki. Spodziewam się, że wielu zarzuci mi pewnie w tym miejscu, iż dokonałem właśnie rzeczy bardzo podłej, bo naruszyłem znaną fundamentalną zasadę, że o zmarłych mówi się tylko albo dobrze, albo wcale. Jednakowoż, mamy tu do czynienia z oczywistym nieporozumieniem. Otóż, ta zasada, praktykowana już w starożytności, odnosi się w swym poprawnym znaczeniu tylko do osób jako takich, nie zaś ról publicz- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA nych, a zwłaszcza politycznych pełnionych przez te osoby. Interpretując ją w sposób skrajny, doszlibyśmy do całkowitego absurdu - w takim razie nawet historykom nie byłoby wolno krytycznie pisać o zmarłych politykach czy w ogóle o postaciach dziejowych. Także i samo to, że ktoś zginął tragicznie, nawet w bezpośredniej bliskości tak symbolicznego dla nas miejsca, jakim jest Katyń, nie uwalnia go od krytycznej oceny jego działalności publicznej, ani też nie przenosi jego politycznych błędów do sfery tabu. Ba, nawet w pełni świadoma, bohaterskaśmierć na polu bitwy wcale automatycznie takich błędów nie przekreśla; ona może, co najwyżej, w większym lub mniejszym stopniu zniwelować je i odkupić. Tak więc, w pełni uzasadniona i dopuszczalna jest krytyczna ocena bilansu politycznych dokonań śp. p. prezydenta i w ogóle polityków, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, pod tym podstawowym warunkiem, że opiera się na faktach, a nie epitetach czy insynuacjach. Powiem więcej: w wytworzonej sytuacji jest ona wręcz niezbędna, gdyż w oparciu o tworzony ad hoc wizerunek Lecha Kaczyńskiego jako wielkiego polskiego męża stanu próbuje się tworzyć i narzucać nam nową polską mitologię w bardzo wykoślawionej postaci. Karykaturalny, romantyczny patriotyzm. Albowiem apoteoza postaci śp. p. Lecha Kaczyńskiego to nie żaden przypadek, to również nie żaden samoczynny, samorodny produkt światka dziennikarskiego ani też naturalne odbicie panujących w społecznych masach odczuć i nastrojów. Skrajnie naiwny jest ten, kto tak myśli! Jest to bowiem w rzeczywistości kluczowy element doskonale przemyślanej polityczno- socjotechnicznej strategii kasty rządzącej. O co więc tak naprawdę tu chodzi? Rąbka tajemnicy uchyla choćby J.M. Rokita w wywiadzie dla TVN 24: „(...)Polska jest znowu Chrystusem narodów. Jesteśmy świadkami, gdy na użytek może wielu dziesiątków lat definiuje się na nowo istota patriotyzmu polskiego, i to definiuje się przez mit Lecha Ka- Numer 1-2-3 2010 Lecha Kaczyńskiego. Tu się wykuwa stary, bardzo neoromantyczny, ale zarazem nowy,być może obowiązujący przez wiele dziesięcioleci model patriotyzmu”. A więc chodzi tu o wskrzeszenie, a dokładniej mówiąc, o podsycenie na nowo chorych, a z punktu widzenia katolickiej ortodoksji także heretyckich, idei XIX - wiecznego polskiego mesjanizmu. Ma więc obowiązywać nas patriotyzm oparty wyłącznie na cierpiętnictwie i tragizowaniu. Zaiste, nie muszę chyba specjalnie tłumaczyć, jak bardzo tego rodzaju patriotyzm byłby wygodny dla wszelakich naszych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. A katastrofa smoleńska to wprost doskonała pożywka do jego krzewienia. Samo jej miejsce, bezpośrednio związane z tak tragicznym wydarzeniem w naszej historii; sama misja bohaterów, którzy lecieli tam walczyć o narodową pamięć i zapłacili za to życiem (oficjalna interpretacja dla środowisk katolickich, patriotycznych, narodowych) - czyż można znaleźć lepsze przesłanki do tego. Niejaki prof. Zbigniew Mikołejko idzie na całość i w wywiadzie dla „Der Spiegiel” stwierdza: „(...)My Polacy potrzebujemy męczeństwa jak powietrza”.A następnie: „(...)Tożsamość Polaków polega na postrzeganiu siebie jako wiecznej ofiary”. To już, przynajmniej moim zdaniem, pewna przesada. Ale ów element martyrologii jest rzeczywiście bardzo silnie zakorzeniony w naszej tradycji narodowej. To wynika w prostej linii po prostu z naszej historii, szczególnie tej najnowszej. Zdecydowanie więcej w niej klęsk, cierpienia, upokorzeń i bezradności niż zwycięstw i chwały. I tego już nie zmienimy, a tym bardziej nie możemy z tym walczyć. Zresztą, nie jesteśmy na tym polu jakimś wyjątkiem - np. prawie wyłącznie na martyrologii opiera się tożsamość dzisiejszych Ormian. Zachodzi jednak pytanie: Czy mamy racjonalne powody ku temu, by ten martyrologiczny nurt w naszej świadomości jeszcze bardziej, czasem wręcz na siłę, wzmacniać; czy wyjdzie to na dobre naszemu zdrowiu moralnemu i psychicznemu? Otóż, obawiam się, że może to Nowy Przegląd Wszechpolski 17 TEMAT MIESIĄCA tylko dodatkowo zaszkodzić. Nie znaczy to, byśmy nie mieli pamiętać i świętować naszych narodowych dramatów i czcić własnych narodowych męczenników. Nie możemy jednak karmić się wyłącznie samą żałobą i cierpiętnictwem, bo to wpędzi nas w jeszcze większą bezradność, bezsiłę i pesymizm. Dlatego pamięć o klęskach musi być równoważona pamięcią o dniach zwycięstw, chwały i wielkości, bo tylko w ten sposób możemy pozostać, a raczej stać się na nowo, narodem naprawdę godnym i dumnym, przynajmniej w wymiarze świadomości historycznej; narodem, który posiada jeszcze jakieś konkretne, zbiorowe ambicje i aspiracje. Choć więc nasza narodowa, że tak się wyrażę, dusza skłania nas silnie ku sentymentalizmowi, ku celebrowaniu romantycznej martyrologii, to podstawowym zadaniem tych, co aspirują do rządu dusz nad polskim ogółem, powinno być pilnowanie, byśmy dawkowali sobie te tragiczne przeżycia z pewnym umiarem. A jak jest praktyce? Czyż np. nie świętuje się w dzisiejszej Polsce dużo bardziej hucznie powstań przegranych od tych zakończonych zwycięstwami? Również i w tym konkretnym wypadku nie można mieć najmniejszych złudzeń, że mit Lecha Kaczyńskiego jako wielkiego polskiego patrioty i strażnika pamięci narodowej będzie przez siły ustanowione na wszelkie sposoby szerzony i rozwijany, i to niezależnie od tego, jak dalej rozwinie się sytuacja polityczna, kto wygra najbliższe wybory prezydenckie, itp. Jak można w to wątpić, skoro zapowiada to nawet p. marszałek Komorowski. Ja wierzę jednak, mimo wszystko, w zdrowy rozsadek własnych rodaków. Stąd, wynoszę nadzieję, a właściwie pewność, że proroctwa p. Rokity i jemu podobnych są przedwczesne i za daleko idą. I że, jako takie, się nie spełnią. Mamy już w bowiem w swojej, narodowej skarbnicy dość, może nawet nadmiar, wszelakiego rodzaju mitów - nie potrzeba więc nam kolejnego. A gdyby - co nie daj Boże miały się one jednak spełnić, to możemy dojść do tej kuriozalne sytuacji, że za wspomniane dziesiatki lat, bę- 18 siątki lat będzie rzeczywiście kwitł ów romantyczny patriotyzm, tylko nie będzie już praktycznie ani Polski, ani samych Polaków. Eksplozja teorii spiskowych. Że takie teorie powstają, to w zaistniałej sytuacji rzecz właściwie nieuchronna, i w pewnym sensie także zrozumiała. Bowiem mamy tu do czynienia z wydarzeniem szokującym. W czasach tak niebywałego rozwoju techniki czysto losowa przyczyna katastrofy, zakończonej tak dramatycznymi skutkami, jawi się wielu ludziom jako coś zupełnie nieprawdopodobnego. Popadają oni więc często odruchowo wręcz w pewnego rodzaju gniew, nie mogą pojąć, jakim prawem mogło do czegoś takiego dojść. Więc niejako instynktownie usiłują jak najszybciej znaleźć winowajcę, a w każdym bądź razie chcą jak najszybciej otrzymać odpowiedź na nurtujące ich pytania. A ponieważ, tej odpowiedzi jak nie ma, tak nie ma; ponieważ śledztwo prowadzone jest przez organa obcego państwa, i to takiego, do którego większość Polaków nie ma zaufania; zaś nasze władze i prokuratura prowadzą co najmniej dziwną politykę informacyjną albo nabierając całkiem wody w usta, albo wypowiadając się bardzo niejasno i skąpo na temat postępów, postawionych wstępnych hipotez i spodziewanej długości tego śledztwa, niczego nie potwierdzając i nie dementując – powstaje w ten sposób niezwykle szerokie pole do powstawania i szerzenia się wszelakiego rodzaju sensacyjnych hipotez, oskarżeń, plotek, pomówień i podejrzeń, często zupełnie irracjonalnych. Padają one na bardzo podatny grunt także i dlatego, że w najnowszej historii Polski i świata mamy wiele takich zagadkowych i do dzisiaj jednoznacznie nie wyjaśnionych wydarzeń - jako żywo nasuwa się tu porównanie z katastrofą gibraltarską. A że żyjemy w dobie internetu, powstają one wprost lawinowo i rozchodzą się bardzo szybko, niemal lotem błyskawicy. I trudno mieć nawet o to specjalne pretensje do zwykłych poszuki- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA waczy sensacji czy np. domorosłych „specjalistów” od lotnictwa. Trudniej wszakże zrozumieć, dlaczego tą, przesiąkniętą spiskami we wszelakich wersjach, atmosferę tak bezceremonialnie, z pełną premedytacją i cynizmem, rozpętują czołowi politycy i dziennikarze. W sposób szczególny zabłysnął na tym polu poseł PiS, p. Artur Górski, który natychmiast po katastrofie smoleńskiej udzielił „Naszemu Dziennikowi” wywiadu opatrzonego jawnie prowokacyjnym tytułem „Oskarżam Moskwę”. Wysunął w nim szereg otwartych, bezprzykładnych zarzutów pod adresem strony rosyjskiej. Już na samym wstępie, wyraźnie zachęcony pytaniem przeprowadzającego wywiad dziennikarza, niejakiego Zenona Barańskiego, wypalił z grubej rury: „Mam niemal pewność, że Rosjanie mataczą”. Zważmy, śledztwo jeszcze na dobre się nie rozpoczęło, a p. Górski już dostrzegł rosyjskie matactwa. Czym uzasadnia taki punkt widzenia? Przytaczam obszerny fragment jego oskarżycielskiej mowy: „Oczywiście opieramy się jeszcze na samych przesłankach i strzępach informacji, ale dla Rosjan już nie ma wątpliwości, że za katastrofę odpowiada pilot, który miał popełnić błąd w sztuce, lub nawet sam prezydent Lech Kaczyński, który był nazbyt zdeterminowany, by wziąć udział w uroczystościach katyńskich wraz z Rodzinami Katyńskimi, harcerzami i posłami PiS. Tymczasem jeśli złoży się w całość informacje, które napływają, nawet jeśli odnoszą się do różnych domniemanych scenariuszy, a także weźmie się pod uwagę ewentualne intencje Rosjan, to można powiedzieć, choć bez stuprocentowej pewności, bo dziś bez namacalnych dowodów, że Rosja jest w jakimś sensie odpowiedzialna za tę katastrofę, za ten nowy Katyń”. A więc, p. Górski nie potrzebuje żadnych, komisji, badań, ustaleń, etc.. Stawiając a priori siebie w roli nieomylnego eksperta ogłasza swój wyrok i wskazuje jednoznacznie winowajcę, nie opierając go przy tym na jakichkolwiek dowodach, a jedynie na „samych przesłankach i strzępach informacji”, po- Numer 1-2-3 2010 chodzących, oczywiście, wyłącznie od anonimowych źródeł informacji. A jakie to śliskie wyrażenia: „domniemane scenariusze”, „ewentualne intencje Rosjan”, uzupełnione sprytnymi zastrzeżeniami, a właściwie wykrętami: „choć bez stuprocentowej pewności”, „w jakimś sensie”. Dalej p. Górski bez najmniejszego skrępowania demonstruje swą skrajną podejrzliwość i wrogość wobec Rosjan, podając własne wersje przyczyn katastrofy: „(...)Jedna wersja wydarzeń mówi, że samolot cztery raz podchodził do lądowania, gdyż za każdym razem Rosjanie odmawiali zgody na lądowanie, wysyłając maszynę z prezydentem do Mińska lub Moskwy. Mieli podawać przy tym wątpliwe powody, a to że mgła nad lotniskiem, a to że system nawigacji nie działa, a to że za krótki pas do lądowania. (…) Druga wersja mówi , że wieża podała błędne koordynaty pilotom i ci już nie zdążyli podnieść samolotu i zahaczyli o drzewa” („ND”, 12. 04. 2010 r., s.14). A więc, p. Górski poddaje w wątpliwość nawet sam fakt zamglenia lotniska. Wie też, nie wiadomo skąd, chyba ze źródeł nadprzyrodzonych, jakie koordynaty podawała pilotom wieża! Niestety, już po kilku dniach większość tych detektywistycznych odkryć p. Górskiego okazała się być zwykłymi oszczerczymi pomówieniami. Zdaje się, że jest faktycznie prawdą, iż rosyjskie media ale nie sama komisja badająca przyczyny katastrofy - szybko podały, że najbardziej prawdopodobną jej przyczyną był błąd pilota. (Piszę: „zdaje się”, bo przecież nie widziałem tego czy nie słyszałem w jakiejś rosyjskiej telewizji, ale w rodzimych, polskojęzycznych, którym do końca nie wierzę). I gdyby p. Górski ograniczył się do stwierdzenia, że taki werdykt tych mediów jest przedwczesny, i na razie bez pokrycia w konkretnych dowodach i że, wobec tego, trzeba dokładnie zbadać, czy jakaś część winy, choćby nawet w postaci zaniedbań, nie spoczywa również przypadkiem na stronie rosyjskiej, to takie stanowisko byłoby w pełni zrozumiale, akceptowalne i uczciwe. Ale p. Górski, stawiając się jed- Nowy Przegląd Wszechpolski 19 TEMAT MIESIĄCA nocześnie w roli komisji, sędziego i prokuratora, przerzuca z miejsca całą winę na drugą stronę. Przywołany zresztą szybko do porządku, a właściwie, mówiąc wprost, publicznie złajany przez samego O. Rydzyka, natychmiast dystansuje się od swoich rewelacyjnych odkryć, tłumacząc się, że wypowiedział to wszystko pod wpływem silnym emocji, jadąc pociągiem wracającym z uroczystości katyńskich do Warszawy. Żeby było jeszcze bardziej ciekawie i kuriozalnie, składa po kilku dniach oficjalne przeprosiny w rosyjskiej prasie. I gdzie tu ta zimna krew i elementarna powściągliwość u konserwatysty, na jakiego p. Górski się kreuje. Publikacja tego skrajnie tendencyjnego, mało tego - nie zawaham się tego powiedzieć wprost - skandalicznego wywiadu, to jednak przecież nie tylko kwestia odpowiedzialności i wiarygodności samego autora, ale też i redakcji pisma, które jest codziennym źródłem informacji dla całych rzesz patriotycznie usposobionych Polaków. Czy aby więc nie chodziło tu o wywołanie w jak najszybszym czasie kolejnej fali antyrosyjskiej histerii w tych właśnie środowiskach i czy aby owe oficjalne przeprosiny p. Górskiego nie miały służyć jedynie jako swego rodzaju alibi wobec Rosjan? Że tak mogło faktycznie być, że wywiad z p. Górskim nie był tylko i wyłącznie jakąś pomyłką czy potknięciem dziennikarzy „ND”- do takiego wniosku nieodparcie skłania ton kilku artykułów zamieszczonych jeszcze w tym samym numerze tejże gazety. Oto np. jeden z dyżurnych autorytetów „od wszystkiego”, p. prof. Piotr Jaroszyński pisze w artykule pt. „Ofiara nie pójdzie na marne”: „Wielu z nas zadaje sobie pytanie, czy to rzeczywiście był wypadek. Coraz więcej faktów wskazuje na to, że na pewno był to dziwny wypadek, a puszczona przez Rosjan wersja, ze powodem był błąd pilota, który nie posłuchał zaleceń wieży i postanowił mimo wszystko lądować w Smoleńsku, a nie skierować maszynę na inne lotnisko jest mało wiarygodna w oczach specjalistów. Zresztą fakt, że prezydent 20 RP korzystał z sowieckiego jeszcze samolotu daje dużo do myślenia. To tak jakby brać udział w uczcie, gdzie podają grzyby. Chodzi o to, że wypadek niekoniecznie musiał być zamachem, ale w jakiejś mierze został sprowokowany. Sukcesywnie zaczęły się nakładać na siebie różne okoliczności, w tym całkowita blokada możliwości wymiany samolotów na nowe i niesowieckie. Następnie wytworzenie jakiegoś ciśnienia rywalizacji o udział w uroczystości w Katyniu. A wreszcie ściśniecie w jednym, i to tym samolocie tak wielu ważnych osób, w większości należących do prawicy. I wszystko zgodnie z prawem, bo jak się okazuje po katastrofie samolotu CASA (luty 2008 r.) zmieniono przepisy, ale w taki sposób, żeby jeden samolot mógł być w dalszym ciągu pułapką dla najważniejszych dowódców: mogą lecieć razem, byle nie z zastępcami. Tu też musiał ktoś dobrze główkować, by uspokoić opinię publiczną, a pułapka mogła dalej działać” (s.21). Trudno to wszystko logicznie zrozumieć, a przynajmniej ja mam z tym wielkie trudności. Po pierwsze - o jakich specjalistach tu mowa? Dlaczego autor nie wymienia ich z nazwiska? Po wtóre, dlaczego nie wyraża się jednoznacznie - czy był więc ten zamach, czy też go nie było? Jakie to sprytne, pojemne i zarazem wykrętne sformułowanie - „wypadek niekoniecznie musiał być zamachem, ale w jakiejś mierze został sprowokowany”. Prawdziwe mistrzostwo świata w kategorii dwuznaczności! Przez kogo sprowokowany i w jaki sposób? Ano, już przez sam fakt używania samolotu jeszcze sowieckiej produkcji : „To tak jakby brać udział w uczcie, gdzie podają grzyby”. Ale kto konkretnie za to odpowiada, kto przygotował tą ucztę z trującymi (w domyśle) grzybami? Tego autor już wprost nie podaje. To już najprawdopodobniej sam czytelnik ma się domyśleć, iż to sprawka rosyjskich agentów, a przynajmniej lobbystów usadowionych w naczelnych organach III RP. To właśnie oni mieliby zablokować możliwość wymiany samolotów, także w czasie, gdy niepodzielnie rządził PiS. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA I to oni wytworzyli pewnie wspomniane „ciśnienie” i doprowadzili do ściśnięcia w jednym samolocie tak wielu ważnych osób, zwłaszcza z „prawicy”. A jak nie oni, to kto? Ano, obóz rządzący. Ten przynajmniej faktycznie odpowiada, przynajmniej politycznie, za owe fatalne przepisy, które umożliwiły posadzenie w jednym samolocie dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Tylko, że na jego pokład zaprosił ich nie kto inny, jak tylko śp. prezydent Lech Kaczyński. A tak w ogóle, czyżby p. Jaroszyński nie wiedział, że skład delegacji na uroczystości katyńskie był ustalany przez Kancelarię Prezydenta w porozumieniu z samym ich organizatorem, a więc Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa? Czyżby i do tych organów wniknęli więc owi agenci? Doprawdy, wielka to sztuka pomieścić tyle oskarżycielskich aluzji w tak krótkim tekście. Daje się czytelnikowi wyraźnie do zrozumienia, kto jest potencjalnym winowajcą i sprawcą, ale nie wymienia się go z nazwy, nie wskazuje wprost palcem? Po co ryzykować, po co brać na siebie ewentualną odpowiedzialność? W wytworzonej atmosferze wystarczą same dyskretne aluzje, a nawet tylko pewne niedomówienia, ażeby ludzie sami pomyśleli, że najpewniej w grę wchodzi tu tylko umyślny spisek i zamach, być może z udziałem tak czynników zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Jeszcze dalej idzie prof. Zdzisław Krasnodębski w artykule pod jakże znamiennym tytułem „Nasuwają się skojarzenia z Gibraltarem”: „(...)Jeśli ktoś chce wierzyć w przypadek, niech wierzy, ja nie jestem w stanie uwierzyć. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają...”.Wygląda więc na to, że p. prof. Krasnodębski jest jasnowidzem albo posiada jakieś zdolności paranormalne. Niezależnie jednak od tego, na czym opiera swój tak jednoznaczny osąd, mamy tu do czynienia ze skrajnym aprioryzmem, całkowicie przecież obcym cywilizacji łacińskiej. I te profesorskie sądy nie są już, w żaden sposób, komentowane czy prostowane przez nikogo. Przeciwnie, sta- Numer 1-2-3 2010 nowią jakby czytelny wyznacznik interpretacyjny dla kolejnych autorów. Oto bowiem w ciągu kilkunastu następnych dni przetacza się przez „ND” cała fala artykułów sugerujących, w sposób bardziej lub mniej otwarty, spiskową wersję katastrofy smoleńskiej w rozmaitych wariantach. Czego tam nie było? Posiłkowo się min. w tej kampanii bardzo chętnie opiniami różnych ekspertów zagranicznych, szczególnie pochodzących z USA, wyszukano także naprędce dwa „autorytety” rodem z samej Rosji w osobach pp. Julii Łatyniny i Wiktora Suworowa. I tak, w dniu 16 kwietnia zamieszczono artykuł p. Łukasza Sianożęckiego pt. „Przed przylotem prezydenta usunięto sprzęt nawigacyjny?”, będący streszczeniem artykułu wspomnianej p. Łatyniny: „Woń gazu łupkowego unosi się nad Katyniem”, który w oryginalnej wersji ukazał się w „Moscow Times” (s.4). P. Łatynina usiłuje powiązać w nim katastrofę smoleńską ze sprawą wydobycia w Polsce gazu łupkowego, do czego przymierzają się amerykańskie koncerny gazowe : „A wiosną 2010 r. na Kremlu nagle zrozumiano, że gaz łupkowy powoduje zerwanie ze światowym gazociągiem i jeżeli nie podejmie się środków, to być może Polska będzie eksportować gaz do Europy. I że polskie władze należy natychmiast przeciągnąć na swoją stronę, gdyż sprawa wydobycia gazu łupkowego w Polsce jest, jak powszechnie wiadomo, polityczna i w dużym stopniu zależy od tego, która partia wygra następne wybory”. A więc z powyższego powodu Rosja miała stanąć wobec konieczności podjęcia wspomnianych „środków”. Ale zdołała przeciągnąć na swoją stronę tylko premiera Tuska - tak wynika przynajmniej z wynurzeń autorki. Prezydent Kaczyński był absolutnie nie do przeciągnięcia, a więc trzeba było coś z nim zrobić, w jakiś sposób go zneutralizować, nawet poprzez fizyczną likwidację w sprowokowanej umyślnie katastrofie - tak przynajmniej pomyśli niejeden gorliwy jego zwolennik po przeczytaniu tych wywodów. P. Łatynina uderza tu bowiem mianowicie w nasz bardzo czuły punkt,mia- Nowy Przegląd Wszechpolski 21 TEMAT MIESIĄCA wicie w kwestię samowystarczalności energetycznej, a właściwie uzależnienia Polski od dostaw rosyjskiego gazu. Nie dopowiada jednak, że koncesje na wiercenia poszukiwacze udzielił amerykańskim gigantom gazowym rząd tegoż p. Tuska, który rzekomo dał się przeciągnąć Rosji na jej stronę, i to uczynił to na skrajnie niekorzystnych dla Polski warunkach, nieporównywalnie gorszych niż w przypadku innych krajów. Rodzi się zatem proste pytanie: Skoro jest on taki prorosyjski, to dlaczego nie udzielono tych koncesji firmom rosyjskim, a amerykańskim? P. Łatynina nie wyjaśnia również, że wiercenia te mogą potrwać nawet 6-7 lat, a ich wyniki są dosyć niepewne, tak że na dzień dzisiejszy wcale nie jest wiadomo, czy eksploatacja owych złóż będzie w ogóle opłacalna. Tym bardziej kuriozalna jest opinia, jakoby kwestia ta miała decydować o wyniku wyborów w Polsce. Albo więc p. Łatynina kompletnie nie zna polskich realiów, albo posiada skrajnie wybujałą wyobraźnię, albo też chce za wszelką cenę „dołożyć” „antydemokratycznym” władzom swojego kraju, a szczególnie Putinowi i dlatego chwyta się wszelkich dostępnych, nawet tak bardzo kuriozalnych, argumentów. Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby wystąpiły tu razem wszystkie te trzy przyczyny. Ale to i tak wszystko nic w porównaniu z hipotezą, a właściwie tezą, iż informacje o gęstej mgle mogły być odebrane przez Lecha Kaczyńskiego jako „próba politycznego fortelu z inspiracji Kremla mająca na celu uniemożliwienie mu wzięcia udziału w ceremonii”, albowiem, jak pisze dalej w prorockim uniesieniu p. Łatynina,: „(...)Kaczyński nie wierzył w żadna mgłę. „Mgła” oznaczała dla niego jedynie polityczne powitanie przez Putina, który w przeddzień polskich wyborów zawiązuje sojusz z Tuskiem, podobnie jak Katarzyna skorzystała z usług Branickiego i Potockiego”. Z pewnością Putinowi dużo bliżej jest do Tuska niż do Kaczyńskiego, ale żeby porównywać ten stan rzeczy do Targowicy, takie porównanie absolutnie nie odpowiada rzeczywistości i jest absolutnie nie na 22 miejscu i nie na czasie. Wobec tak daleko posuniętego absurdu, jakiekolwiek dalsze komentarze są już chyba zbędne. Jeśli czytelnik ma jeszcze jakieś wątpliwości w tym względzie, niech sam zapozna się krytycznie z całością cytowanego artykułu, a wyrobi sobie szybko samodzielne zdanie o jego merytorycznej wartości. Wydaje mi się jednak, że będzie pożytecznym poinformować go - z kim właściwie mamy tu do czynienia, kim jest owa p. Julia Łatynina i jakie posiada właściwie kompetencje w zakresie badania katastrof lotniczych? Otóż, okazuje się, że jest to z profesji pisarka fantasy i powieści sensacyjnych, a tak przy okazji, laureatka min. nagród Goldy Meir i stowarzyszenia rosyjskojęzycznych pisarzy Izraela. A zatem w takich to sensacyjnych kategoriach trzeba chyba wyłącznie postrzegać jej wynurzenia. I po taki to „autorytet” sięga „ND”, opierając się na nim, jak na prawdziwym znawcy przedmiotu. Doprawdy, postępowanie, delikatnie mówiąc, bardzo dziwne, jesli nie podejrzane. Na tym wcale nie koniec. Po tym wstępnym przygotowaniu gruntu gazeta zaczęła spekulować co do samej metody, przy pomocy której Rosjanie mieliby spowodować katastrofę. Gdy dana hipoteza stawała się, wobec postępów śledztwa i napływu kolejnych informacji, coraz mniej wiarygodna, snuto kolejną, i następną, chyba na tej zasadzie, że jeśli nawet czytelnik nie przekona się do jednej teorii, to przekona się może do następnej; że w końcu któraś z nich chwyci i zafunkcjonuje w społecznej świadomości. Wszystko to robiono oczywiście oficjalnie li tylko wyłącznie w celu poszukiwania prawdy, ale już sama zastosowana metoda, to chwytanie się tylu różnych, często wykluczających się wzajemnie hipotez, drastycznie obniża poziom wiarygodności tego dziennikarskiego śledztwa i nakazuje przypuszczać, że nie chodziło tu wyłącznie o samą nagą prawdę, ale również, a może przede wszystkim, o propagowanie takich scenariuszy katastrofy, które najlepiej pasowałyby do prowadzonej równolegle akcji gloryfikacji postaci Lecha Kaczyńskiego Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA na ogromną skalę. I nawet można to w pewnym sensie zrozumieć - przecież sprawa ma silny podtekst polityczny, przecież będzie ona, tak czy owak, centralnym punktem kampanii prezydenckiej, a tu gra idzie o najwyższą stawkę - widmo elekcji B. Komorowskiego jest bardzo realne i trzeba wszystko robić, by temu zapobiec. Tylko jak to się ma do zwykłej dziennikarskiej rzetelności i odpowiedzialności za słowo w przypadku pisma, które tak często piętnuje manipulacje mediów z drugiej strony barykady. Piszę te słowa wcale nie z jakąś złośliwą satysfakcją, ale z bólem i wielkim smutkiem, widząc, do czego posuwa się gazeta, którą miałem do niedawna za jedno z nielicznych źródeł wiarygodnych informacji. Ja, w odróżnieniu od redakcji „ND”, nie czuje się dzisiaj na siłach rozstrzygać czy nawet sugerować, co było rzeczywiście przyczyną katastrofy smoleńskiej - czy był to splot bardzo niekorzystnych wydarzeń losowych, czy błędy załogi samolotu, czy również jakieś zaniedbania ze strony rosyjskiej, np. w przygotowaniu lotniska albo niewłaściwego zachowania kontrolera lotów, czy też w końcu celowy zamach, jakkolwiek ten ostatni wariant wydaje mi się - nie będę tego krył na dzień dzisiejszy raczej mało prawdopodobny. Wolę cierpliwie czekać na postępy śledztwa, które może ujawni faktyczną prawdę, albo i jej w całości nie ujawni. W każdym bądź razie, z upływem czasu będziemy mieli coraz więcej danych, a mniej niewiadomych, by móc stawiać jakieś dalej idące oceny. Być może wtedy postaram się zestawić ze sobą różne hipotezy odnośnie przyczyn katastrofy w celu porównania stopnia ich wiarygodności i oparcia w faktach. Na razie czuje się tylko w obowiązku krótko uzasadnić, dlaczego hipoteza zamachu wydaje mi się mało realna. Gdzie jest zamach, tam musi być też i sprawca, a ten sprawca nie dokonuje tego zamachu ot tak sobie, ale musi mieć po temu jakiś konkretny motyw, by ważyć się na tak drastyczny Numer 1-2-3 2010 krok. A zatem kluczowe jest tu pytanie - kto mógłby mieć interes w spowodowaniu katastrofy. Przywołane wyżej opinie dostatecznie wyraźnie sugerują, że za zamachem mogła stać przede wszystkim Rosja. Jest to jednak podejrzenie oparte przede wszystkim - proszę mi wybaczyć brutalność użytego tu języka - na takim oto skrajnie uproszczonym rozumowaniu: skoro zamordowali kiedyś, to i zamordowali teraz; zresztą mordowanie jest to jakby w ogóle przyrodzona cecha polityki sowieckich czy - na jedno tu wychodzi - rosyjskich polityków.(Tak na marginesie, przywódcy amerykańscy czy podlegle im specsłużby oczywiście nigdy nikogo nie mordują, one tylko delikatnie karcą swoich oponentów). Takie rozumowanie stawia jednak Rosjan nie tylko w roli krwawych zbirów, ale przede wszystkim bezmyślnych kretynów. Kto decyduje się na zamach tej skali na terytorium własnego państwa, i w dodatku w miejscu dla siebie najbardziej niedogodnym? Z jakiego to powodu Rosja miałaby na to się zdecydować i przede wszystkim co miałaby przez to zyskać? Pojawiają się w tym miejscu najrozmaitsze próby wytłumaczeń. Np. niejaki p. Łukasz Warzecha (czołowe pióro, jeśli tak można powiedzieć, będącego własnością niemieckiego koncernu medialnego Axel Springer AG, największego obecnie pod względem nakładu dziennika w Polsce „Fakt”- rzecz to bardzo znamienna, bo pokazuje jak na dłoni, komu tak bardzo zależy na sianiu w Polsce rusofobii) lansuje na swoim, bardzo poczytnym blogu teorię, że, wbrew pozorom, takie umiejscowienie zamachu może być dla sprawcy potencjalnie bardzo korzystne, bo na własnym terytorium najłatwiej jest zatrzeć wszelkie dowody i ślady zbrodni. Jest to jednak argumentacja bardzo karkołomna, a dokładniej mówiąc klasyczne odwracanie kota do góry ogonem. To nie tyle my będziemy musieli udowodnić Rosji jej winę. To przede wszystkim Rosja będzie musiała udowodnić nie tylko nam, ale przede wszystkim Zachodowi, a szczególnie pewnym, tamtejszym, bardzo wpływowym, a wrogo ustosunkowanym Nowy Przegląd Wszechpolski 23 TEMAT do jej obecnego kierownictwa mediom i zakulisowym ośrodkom wpływu swoją niewinność. Każda zaś wątpliwość, każda niejasność, będzie na nią rzucać cień podejrzenia. By to zrozumieć, jaki to dla Rosji może być wielki problem i kłopot, wystarczy zapoznać się choćby z treścią wypowiedzi niejakiego Ariela Cohena, udzielonej również dziwnym trafem „ND”. Oto, po bardzo wylewnych kondolencjach pod adresem Polski i miażdżącej krytyce putinowskiej Rosji, p. Cohen stwierdza co następuje: „(...)Osobnym aspektem wydaje się śledz wo w sprawie samej katastrofy. Rosja musi dać pełny dostęp polskim śledczym do wszystkich jego elementów, takich jak: czarne skrzynki, szczątki samolotu, ciała pilotów, a także inne dowody, których oni zażądają” . Dla pełnej jasności - p. Ariel Cohen to czołowy ekspert neokonserwatywnej Heritage Fundation, promotor Saakaszwilego i autor kilku książek o rosyjskim imperializmie. A więc faktycznie jest on całkowicie „bezstronnym” autorytetem w sprawie. Ale z całą pewnością wie, co mówi i nie rzuca słów na wiatr. Ostatecznie można by jednak nawet i temu przeciwstawić argument, że dokonanie zamachu było dla Rosji koniecznością bez względu na wszystkie jego nieobliczalne koszty i następstwa lub, co często słychać, że po prostu chciała ona skorzystać z okazji - „jaka może się już nie powtórzyć”. Jakie jednak realne zagrożenie dla Rosji stanowił prezydent Lech Kaczyński i towarzysząca mu grupa polskich oficjeli? Przecież jego antyrosyjska polityka wschodnia właściwie zbankrutowała. N Ukrainie, na zgliszczach „pomarańczowej rewolucji”, doszedł właśnie do władzy prorosyjski Janukowycz. Na stronę Rosji przeszedł też Kazachstan, co ostatecznie przekreśliło możliwość jakichkolwiek alternatywnych dostaw gazu z rejonu Kaukazu. Co jeszcze bardziej istotne, od polityki wschodniej Kaczyńskiego wyraźnie zdystansowała się administracja Obamy. W tej sytuacji Kaczyńskienu zaczął się usuwać geopolityczny grunt spod nóg. Także i w wymiarze polityki wewnętrznej znajdował się w 24 MIESIĄCA w niewiele lepszej sytuacji i na pół roku przed wyborami jego szanse na reelekcje wydawały się być wysoce ograniczone. Czego by zaś nie powiedział w Katyniu (a jak się okazało, nie zamierzał powiedzieć ani nic szczególnie odkrywczego, ani też specjalnie krytycznego czy niemiłego dla Rosji), nie zwiększyłoby to w istotny sposób jego notowań. Jadąc na samej polityce historycznej, w dodatku realizowanej wysoce instrumentalnie, nie utrzymałby się na stanowisku głowy państwa. Rosjanie z pewnością doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wystarczyło im zatem cierpliwie poczekać, aż ich główny antagonista w naturalny sposób opuści Pałac Prezydencki, ustępując miejsca reprezentantowi opcji bardziej im na chwilę obecną wygodnej, choć bynajmniej wcale nie autentycznie prorosyjskiej - czyli PO. Ale i na ten argument zwolennicy teorii spiskowych potrafią znaleźć swoje kontrargumenty. Np. wspomniany już p. Warzecha usiłuje dowodzić, że choć prezydent Kaczyński pożegnałby się zapewne z rolą głowy państwa, to przecież politycy z jego ścisłego otoczenia, którzy zginęli w Smoleńsku, nadal uczestniczyliby czynnie w życiu politycznym, funkcjonując w parlamencie, publikując itd., a więc stanowiliby dalej istotną przeszkodę dla imperialnych zakusów Rosji. Ależ, na miłość Boską, to już koronny przykład megalomanii i oderwania od rzeczywistości ludzi, którzy chcą kształtować, i, niestety, w dużej mierze to robią, polską opinię publiczną. W jaki sposób owi politycy mieliby realnie zawadzać Rosji nie mając, przynajmniej w tej chwili, dostatecznego wsparcia ze strony zewnętrznego protektora. I jaki sens miałaby ich eliminacja tak ogromnym kosztem, skoro wszelakiej maści osób publicznych przejawiających wyjątkowo silną alergię na wszystko co związane z Rosją jest dzisiaj u nas na pęczki. Pojawiły się też tłumaczenia, że domniemany zamach miałby być po prostu najzwyklejszą zemstą za rolę, jaką Kaczyński odegrał w czasie ostatniej Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA wojny rosyjsko-gruzińskiej. Czy jednak tamto pobrzękiwanie szabelką jakoś specjalnie Rosji zaszkodziło - przecież tak naprawdę osiągnęła ona wtedy dokładnie to, co chciała osiągnąć; natomiast Zachód, a szczególnie UE, potraktował to jako fakt dokonany. Poza tym, w polityce wielkich tego świata nie ma zbyt wiele miejsca na kierowanie się tego rodzaju motywami, tu w każdym posunięciu waży się dokładnie bilans potencjalnych zysków i strat. Poza tym zemsta może przecież poczekać. Ci, co głoszą, a tym bardziej wierzą w tego rodzaje opinie wydają się więc nie posiadać praktycznej wyobraźni. To samo spostrzeżenie trzeba zresztą odnieść do samej technicznej organizacji ewentualnego zamachu na tak ogromną skalę. Wbrew ukutym wyobrażeniom, to nie jest naprawdę takie proste. Żadne, nawet najdoskonalsze, służby specjalne nie mogą być nigdy do końca pewne, że wszystko pójdzie do końca dokładnie z ich planem, że wydarzenia, nawet z powodu jakiegoś drobiazgu, jakiegoś drobnego niedopatrzenia, nie wymkną się spod kontroli; nie mogą być też dokładnie pewne reakcji społeczeństw po obu stronach, w tym przypadku Polaków i Rosjan. Dlatego stosuje się zasadniczo standardowe metody neutralizacji przeciwników politycznych, mieszczące się generalnie w zakresie dyplomacji i propagandy, a po tak drastyczne środki, jak fizyczna eliminacja przywódców innych państw, sięga się w absolutnej ostateczności, w sytuacji zagrożenia samego bytu własnego państwa i podobnych. A jeśli już mówimy o możliwym zamachu jako o przyczynie katastrofy smoleńskiej, to czemu stawia się w kręgu podejrzenia tylko samą jedną Rosję. Przecież można by też, choćby tylko teoretycznie, podejrzewać o jej sprawstwo służby specjalne państw trzecich. Jakich? To proste - tych, które mogłyby mieć potencjalny interes w jeszcze większym roznieceniu rusofobii w Polsce. Jeśli jednak chodzi o mnie, to szczerze z góry powiem, że i ten wariant wydaje mi się być podobnie mało Numer 1-2-3 2010 realny, jak i koncepcja zamachu w wersji oryginalnej, tj. sprowokowanego przez Rosjan. Na koniec jeszcze tylko jedna krótka uwaga. To, co powyżej napisałem, bynajmniej nie oznacza, że w jakimkolwiek wymiarze trzymam stronę PO. Napisałem to tylko dlatego, że tak dyktowały mi rozum i serce. Tym bardziej nie jest moją intencją, na drodze polemiki czy nawet ostrej krytyki środowisk które mienią się prawicowymi, sugerować czytelnikowi poparcie kandydata PO w wyborach prezydenckich. Przeciwnie, zakładam, że jest on na tyle wyrobiony politycznie, że sam zdecyduje, jaki wybór w zaistniałej sytuacji będzie najlepszy, a przynajmniej najmniej zły. Co do mnie, to nie będą ukrywał, że równie odpycha mnie tak programowy kosmopolityzm PO, jak i, generalnie rzecz biorąc, instrumentalny, pozorny, romantyczno - insurekcyjny „patriotyzm” PiS. Nowy Przegląd Wszechpolski 25 TEMAT MIESIĄCA Ks. Henryk Nowik KRYTYCZNA OCENA METODY ZAPŁODNIENIA IN VITRO METODOLOGICZNYCH PRZEMIAN W W ŚWIETLE BIOLOGII (C. d. z poprzedniego numeru) II. Metoda zapłodnienia in vitro i jej krytyczna ocena w biologii organizmalnej W myśl biologii organizmalnej, cała biosfera jest biosystemem, złożonym z biomów, a te z biocenoz, podporządkowujących sobie populacje, składających się z organizmów, określonych gatunków. Organizmy zaś posiadają różne stopnie organizacji, takie jak: układy, organy, tkanki i komórki, która uchodzi za najmniejszy biosystem, o takich parametrach jak: struktura, funkcja i rozwój. Komórka występuje w biosferze w postaci osobniczej (jednokomórkowce), kolonijnej i w formie zorganizowanej w organizm (wielokomórkowce). Wraz z ewolucją organizacji organizmów postępowała ewolucja struktury komórki (plazmy i jądra). Po prymitywnym jądrze u Prokaryota, pojawia się w ewolucyjnym porządku czasowym jądro z wykształconą błoną u Eukariota. Jądro steruje podukładami komórki, takimi jak: organella, biotekton, makrocząsteczka, cząsteczka, drobina, atom, cząstka elementarna. Życie komórki wymaga sprawnego przepływu informacji i przemian materioenergii. Organizacyjna i skoordynowana funkcja hierarchicznych stopni komórki jako całość, nasuwa myśl o polu biotycznym tej jednostki życia z polem biotycznym organizmu jako całości, a to z polem organizmalnym kolejnych poziomów biosfery. Na poziomie komórkowym, w przypadku zachowania się chromosomów w ramach wrzeciona kariokinetycznego, lub zachowania się gamet męskich w stosunku do gamety żeńskiej, wydaje się potwierdzać 26 myśl o istnieniu pola biotycznego. Dalej ewolucja komórki poszła w kierunku specjalizacji plazmy i jądra. W pierwszym przypadku jest to specjalizacja tkankowa, w drugim zaś genetyczna. Substancja dziedziczna ma postać jądra komórkowego. U Prokakaryota (bakterie, sinice) jądro nie posiada błony, natomiast u Eukaryota jest ona wykształcona. Wielu uważa, że organizacyjna struktura jądra jest centrum pola biotycznego (przyciąganie, odpychanie, elektro-magnetyczność i orientacja informatyczna), będącego najwyższą formą pola unitarnego (przyciąganie i odpychanie). Jądro spełnia następujące funkcje: a) przechowuje i przekazuje informację komórkom potomnym; b) odbiera informację z cytoplazmy lub z poza komórki; c) podejmuje decyzję po konfrontacji informacji wewnętrznej i zewnętrznej; d) steruje zachowaniem się jądra i komórki; zewnątrz; e) wysyła impulsy informacyjne do innych komórek. Substancja dziedziczną posiada strukturę hierarchiczną. Genetyka klasyczna odczytuje w niej stopień organizacji: genowy, chromosomowy , genomowy (osobniczy) i populacyjny (gatunkowy). Genetyka zaś molekularna widzi tu gradient kwasu dezoksyrybonukleinowego DNA i jego niższy stopień – kodon, czyli tryplet, wyznaczający określony aminokwas w białku. Molekularny kod genetyczny pokazuje sposób przenoszenia informacji z DNA na budulec organizmu, jakim jest Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA pomnażaniem substancji informatycznej na drodze mejozy, w procesie gametogenezy. Replikacja jest zjawiskiem rozprzestrzeniania się informacji w biosferze. Proces ten, niektórzy nazywają bombą zegarową, zmierzającą do punktu krytycznego. Samoreplikację ilustruje następujący przykład, mając np. jeden taki układ molekularny, zaraz ma się dwa, gdzie każdy dzieli się na dwa dając cztery, z których powstaje osiem, następnie pojawia się szesnaście, potem trzydzieści dwa, sześćdziesiąt cztery, itd. Po trzydziestu kolejnych duplikacjach, jawi się miliard takich układów mnożących się dalej. W dwusetnym pokoleniu mamy już wybuch samodzielących się jednostek, gdyż jest ich: milion milion milion milion milion milion milion milion milion milon milionów. Ten teoretyczny zapis jest nie do zrealizowania, gdyż ilość ta przekracza ilość atomów we wszechświecie. Jest to teoretyczny kres samoreplikacji. Zjawisko samoreplikacji wiąże się z powstawaniem komórek rozrodczych. Zapłodnienie, czyli fuzja jądra komórki jajowej z jądrem plemnika, obejmuje wiele etapów: a) spotkanie się gamet odmiennych płci, b) ruchliwość plemników przy bierności jaja, c) rozpoznanie się wzajemne i zaistnienie ścisłego kontaktu, d) przejście plemnika przez osłony jajowe i fuzja z błoną plazmatyczną jaja, e) po wejściu plemnika, następuje natychmiast blokada dla innych. Powstałą zygotę, o czterech elastomerach przenosi się do łona kobiety, o czym niżej. Metodę in vitro zwykle określa się nazwą „ostatniej szansy” dla niepłodnych małżonków, pragnących mieć biotycznie własne dziecko. Dzieje się to w biologii mechanicystycznej w ramach metodologii mikroredukcjonistycznej. Metodyczny program zapłodnienia in vitro, bezpłodnym współmałżonkom, stawia następujące warunki: wobec kobiety wymaga się poprawne funkcjono- Numer 1-2-3 2010 wanie: macicy (przynajmniej jeden zdrowy gruczoł rozrodczy produkujący jajo), serca, układu krążenia, nerek oraz nieprzekraczalność 39 roku życia. Natomiast wobec mężczyzny żąda się przynajmniej minimalnego stopnia płodności gamet. Do metodycznych kroków postępowania w mikroredukcjonistycznym programie biologii mechanicystycznej należy: 1) Pobranie od kobiety odpowiedniej ilości dojrzałych gamet przy stymulacji hormonalnej np. cytrynian klomifenu (podawany doustnie w bardzo wczesnym okresie cyklu), kiedy to przysadka mózgowa reaguje zwiększeniem wydzielania hormonu glikoproteidowego FSH, pobudzającego dojrzewanie pęcherzyka jajnikowego, kuracja ta sprawia, że dojrzewają również pozostałe pęcherzyki, które w normalnym cyklu ulegają degradacji. 2) W celu wywołania owulacji, wstrzykuje się domięśniowo hormon ludzkiej gonadropiny kosmówkowej HCG, odpowiadający w naturalnym cyklu hormonowi luteinizującemu LH, odgrywającemu rolę sygnału wysyłanego przez mózg do jajnika w odpowiedzi na informację hormonalną (estradiol) dostarczoną przez gonadę żeńską. Gamety winne być pobrane w stadium dojrzałości, trudnym do ustalenia, dlatego naturalny cykl zastępuje się stymulacją. Stymulację hormonalną powoduje się również przez podanie ludzką gonadtropinę menopauzalną HMG, która , analogicznie jak cytrynian klomifenu wywołuje zwiększenie wydzielania FSH. Najczęstszymi schematami praktyk stymulujących superowolucji są gonadoliberyny GbRH i gonadotropina menopauzalna. Należy przy tym pamiętać, że podanie zbyt dużej dawki HMG może spowodować tzw. hiperstymulację, czyli dojrzewanie nawet więcej niż 10 pęcherzyków jajnikowych. Reakcja taka zakłóca jednak fazy ciałka żółtego, w którym produkowany jest hormon – pro- Nowy Przegląd Wszechpolski 27 TEMAT MIESIĄCA białko. Dzieje się to w procesie: replikacji DNA----transkrypcji RNA---translacji BIAŁKO. Replikacja jest gesteron oddziaływujący na błonę śluzową macicy, przygotowując ją do przyjęcia zarodka. Nadmierna ilość pęcherzyków (w tej manipulacji) niekorzystnie wpływa na jakość komórek jajowych. 3).Gamety dojrzałe pobiera się między 34 - 36 godziną od pojawienia się owulacji stymulowanej HCG. Czyni się to bądź techniką laparoskopową, ze znieczuleniem w celu wykrycia pęcherzyków, by za pomocą strzykawki, bądź pompki próżniowej wyssać ich zawartość bądź techniką bez laparoskopową, gdzie igła doprowadzona jest do jajników pod kontrolą ultrasonograficzną. Gamety można też uzyskać na drodze otwarcia jamy brzusznej. Obecnie najczęściej metodą kontrolowanej ultrasonograficznie punkcji pęcherzyka gonady żeńskiej przy użyciu sondy przezpochwowo, względnie na drodze sondy brzusznej przezcewkowo i przezpęcheżowo. Pobrane w ten sposób gamety umieszcza się w środowisku zbliżonym do naturalnego. Po 3-godzinnej inkubacji gamety żeńskie łączy się z męskimi, po ich przepłukiwaniu roztworem soli. Po 19 godzinach należy ocenić, czy wystąpił proces zapłodnienia. Zapłodnione komórki jajowe lokuje się w środowisku, pozbawionym plemników, gdzie spędzają drugi i ostatni dzień poza organizmem matki. Po 28-32 godzin po zapłodnieniu w zarodku dokonuje się pierwszy podział na dwa blastomery. Do macicy są przenoszone zygoty o czterech elastomerach, po 43-48 godzinach. Transfer zygoty nie może być ani zbyt wczesny, ani zbyt późny, gdyż to uniemożliwia pomyślną implantację. W czasie inkubacji podawany jest kobiecie progesteron w celu przygotowania macicy do przyjęcia zygoty. Transfer zygot do organizmu matki kończy proces in vitro. Opisana metoda (w swych odmianach), 28 uchodzi dziś za klasyczną, a doskonalenie jej polega na skróceniu czasu przebywania gamet lub zygot poza organizmem matki. Doskonalenia te wystąpiły w technice: a) GIFT - pobrane gamety wprowadza się za pomocą katetera do jajowodu; b) TET - zarodki pozaustrojowe wprowadza się laparoskopem do ustroju kobiety; c) ICSI pojedynczy plemnik wprowadza się do cytoplazmy komórki jajowej. Bardzo pobieżna analiza metod in vitro pokazuje, że opiera się ona nie tylko na manipulacji w obszarze genetycznym, o czym już była mowa, ale również w zakresie funkcji struktury hormonalnej. W tym drugim przypadku metoda ta ma głównie zastosowanie w charakterze stymulacyjnym, czyli wymuszającym pojawianie się pożądanych zjawisk w procesie sztucznego zapłodnienia. Hormony, jako substancje aktywne wydzielane wprost do krwi przez wyspecjalizowane komórki, lub ich grupy w postaci gruczołów dokrewnych. Hormony z krwią docierają do narządów lub tkanek docelowych, posiadających swoiste receptory, ułatwiające przenoszenie jego wpływu do wnętrza komórki. Układ endokrynologiczny wraz z układem nerwowym kontrolują hierarchiczną organizację komórek w tkance, tkanki w narządach, narządy w układach, układy w organizmie jako całości. Organizm zaś wchodzi w wielorakie zależności z otoczeniem abiotycznym i biotycznym, czyli ekosystemem, jako częścią bioplanety, z którą wymienia energo-materię i informację. W miarę postępu ewolucji, informacja genetyczna coraz bardziej zaczyna kontrolować przepływ energio-materii organizmu i nie tylko. Stąd każda ingerencja w systemy integracyjne grozi rozpadem układów. Szczególnie jest to ważne na poziomie gametogenezy i zygotogenezy. Są to bardzo istotne poziomy w procesie poczęcia nowego życia, a w przypadku metody in vitro, tak lekceważone w ramach wielkiego ryzyka, w metodzie sztucznego zapłodnienia. Zygota w cyklu in vitro staje się przedmiotem manipulacji, z racji efektywności samej metody. Efektywność ta Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 TEMAT MIESIĄCA występuje w granicach 10-15%. W celu zwiększenia efektywności w pomyślnej implantacji zapładnia się od 2 do 4 gamet. Do macicy przenosi się najczęściej trzy zygoty. W przypadku powstawania ciąży mnogiej (zagrożenie życiu matki) dokonuje się zabiegu aborcyjnego. Zygoty nie implantowane są niszczone. Stwierdza się, że na urodzenie jednego dziecka metodą in vitro niszczy się około 90 zarodków. W klinikach o programie in vitro zamraża się około 75% dodatkowych zarodków. Zamrażanie zaś polega na szybkim odwodnieniu komórki i jednoczesnym obniżeniu temperatury. Glicerolem chroni się przed powstawaniem kryształków lodu. Nie wszystkie zygoty znoszą proces zamrażania. Czas przechowywania zarodków w lodówce wynosi 5 lat. Już są pierwsze oznaki tej katastrofy, w przypadku metody zapłodnienia in vitro u dzieci i matek. Badania lekarskie odnotowują: otwarty rozszczep kręgosłupa, transpozycję wielkich pni tętniczych, hormonalne środki stymulacyjne zwiększają też stopień ryzyka powikłań porodowych, ciąże mnogie (15%), przerywania ciąży (25%), ciąże pozamaciczne (5%), przedwczesny poród (20%), mała masa urodzeniowa dzieci, uszkodzone zygoty nie są implantowane. W drugim zaś przypadku stwierdza się, że przedawkowana gonadotropina stymuluje dużą ilość pęcherzyków jajnikowych i warunkuje gromadzenie się płynu w jamie brzusznej, klatce piersiowej, wielokrotna laparoskopia warunkuje zaś liczne zrosty w powłoce brzusznej ryzyko, uszkodzenia jelit lub układu krwionośnego, ciąże jajowodowe (5%). Sztuczna inseminacja i techniczne stadia zapłodnienia in vitro , to „równia pochyła” na drodze manipulacji i klonowania (zob. Barbara Chyrowicz, Bioetyka i Ryzyko, Lublin 2000, s.90-97). W ten sposób występuje ingerencja człowieka nie tylko w ludzki genom, ale i w ludzką mentalność, będącą umysłem o walorze: przyczynowo-skutkowym i o całości stanów oraz procesów poznawczych z ich zawartościami u danej Numer 1-2-3 2010 osoby. Mentalność człowieka, w niektórych aspektach, zawiązuje się już w życiu prenatalnym, przez psycho-fizjologiczny wpływ matki i następnie rozwija się w życiu postnatalnym w ciągu całego życia umysłowo-cielesnego, w: rodzinie,środowisku społecznym, narodowym, religijnym i cywilizacyjnym, a nawet międzycywilizacyjnym. Powstała w ten sposób struktura mentalna jest bardzo twarda, gdyż jest ona podstawą tożsamości osobowej, rodzinnej, narodowo-religijnej i cywilizacyjnej. Człowiek rodzi się bowiem z popedem do zachowania zycia osobniczego i gatunku rownolegle do obrony godnościwłasnej osoby i gniazda rodzinnnego, do obrony wlasnego narodu - wraz językiem, religią i całą kulturą ojczystą. Jest to wszystko życiem, o różnych obliczach. W mentalności ludzkiej najgłębiej jest zakotwiczony prymat życia nad śmiercią. Chrześcijaństwo przyniosło cywilizację życia. I z bólem w sercu ogląda narastanie cywilizacji śmierci w obszarze rozbicia atomu, rozbijania genu i niszczenia mentalności ludzkiej, gdyż w samym poczęciu człowieka, w kontekście śmierci bez miłości matki. Informatyczna bomba samoreplikacji jest zabezpieczona Bożym zakazem dotykania tajemnicy życia.Ponieważ zaczęto łamać prawo tego zakazu dopływem niepożadanej informacji śmierci, zostanie urucchomiomy proces wybuchu na skale kosmiczną.Wydaje się bowiem, że manipulacja w obszarze substancji dziedzicznej, min. w przypadku metody in vitro, jest najwiekszym zagrożeniem dla biosfery i świata całego. Czytajmy znaki czasu! Czyńmy to juz teraz, gdy w sercu matki rozgrywa się dramat życia w kontekście śmierci, gdy ma miejsce poczęcie dziecka poza ustrojem matki, przydzielając jej tylko rolę inkubatora. Już bowiem ustroje embrionalne produkują gamety do rozrodu. Tak silny jest popęd osobniczy do prokreacji na rzecz zachowania gatunku. Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że metoda in vitro narusza Nowy Przegląd Wszechpolski 29 TEMAT w ten sposób ewolucyjnie wyspecjalizowany proces spotkania gamet, wyposazonych w haploidalny genom, ukierunkowany do związania się z odmiennym płciowo genomem, tego samego rzędu, dla powstania nowej istoty, niepowtarzalnej w świecie materii ożywionej i w dziedzinie ducha miłości. Podanie bowiem rąk z miłości, to coś więcej niż zbliżenie kończyn górnych. Poczęcie życia pod sercem matki, to daleko więcej, niż wyprodukowanie zygoty na zamówienie. Narusza się tu bowiem naturalny nurt rzeki przepływu genów z ogrodu Eden (Księga Rodzaju). Rozbija się mentalność człowieka o Stwórczym pochodzeniu osoby ludzkiej na drodze naturalnego spotkania wyspecjalizowanych ewolucyjnie gamet Rozbijanie tej mentalności jest równoważne z rozbiciem genu i atomu. Ponadto są tu naruszone układy integracyjne organizmu człowieka jak system endokrynologiczny i związany z nim system nerwowy. Systemy te wiążą się z psychiką ludzką, gdyż człowiek jest psychofizyczną jednością. Metoda in vitro jest narzędziem w ręku „ślepego ogrodnika”, który przeszczepia drzewo śmierci na pniu drzewa życia.Ogrodnik jest ślepcem, gdyż swoją wiedzę o życiu 30 MIESIĄCA i całym świecie zredukował do samej empirii mikrokosmosu, nie bacząc, że nauka jest infinistyczna i nie widzi docelowej perspektywy swego rozwoju. Człowiek nauki nie może nie kierować się głębszą wiedzą o życiu. Księga Rodzaju mówi przecież: „Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby […] drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła” (Rdz 2, 9]. Drzewo życia Bóg przeznaczył dla ludzi. Wszak On powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się…” (Rdz 1, 28). Natomiast drzewo poznania dobra i zła Bóg zastrzegł dla siebie. Jest to bowiem prawo naturalne i Objawione. Metoda in vitro, funkcjonując w kontekście śmierci i z największym ryzykiem zdrowia matki i dziecka, drastycznie ingeruje w drzewo życia, łamiąc tym samym prawo naturalne i Objawione. Takim to porządkiem prawnym Bóg zabezpieczył rzekę genów, by nawodniła informacją całą biosferę na kształt genezyjskiej rzeki. „Z Edenu zaś wypływała rzeka, aby nawodnić ów ogród, [ …]”. Na bramie tego ogrodu nauka współczesna powinna się umieszczać napis: „…z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo […] niechybnie umrzesz”. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA Andrzej Turek Bankructwo polityki wschodniej III RP. Już od wielu lat, a szczególnie od momentu niezwykle aktywnego zaangażowania się praktycznie całej naszej rodzimej klasy politycznej w poparcie tzw. „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie, zwracaliśmy uwagę (w tym również niżej podpisany) na to, że polityka wschodnia III RP w sposób zasadniczy rozmija się z polskim interesem narodowym. Był to jednak długo przysłowiowy głos „wołającego na puszczy”, prawie zupełnie, za wyjątkiem kilku mało wtedy znanych portali internetowych, odosobniony, kompletnie ignorowany i praktycznie niesłyszalny w całej powodzi rusofobicznej medialnej propagandy. I dopiero przebieg, rezultaty i pewne skandaliczne wydarzenia związane z niedawnymi wyborami prezydenckimi na Ukrainie oraz awantura wokół p. Andżeliki Borys uświadomiły wielu Polakom, że tak jest w istocie. Najdobitniejszym wyrazem całkowitego fiaska dotychczasowej „polskiej” polityki względem Ukrainy, szczególnie tej firmowanej przez p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i związany z nim obóz polityczny, jest kompromitujący wynik uzyskany w tych wyborach przez b. prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę. Całkowitą absurdalność samych założeń tej polityki najlepiej zaś oddają skandaliczne (oczywiście z naszego punktu widzenia) decyzje tegoż Juszczenki, podjęte w ostatnich dniach urzędowania, tj. nadanie Stepanowi Banderze tytułu Bohatera Ukrainy i uznanie OUN-UPA za „stronę walczącą o wolność Ukrainy”. Posunięcia te - odebrane przez ogół Polaków jako dotkliwy policzek - nie były wszelako żadnym zaskoczeniem dla tych, którzy choć trochę interesują kwestią ukraińską. -----Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 31 POLITYKA I STRATEGIA najogólniej mówiąc, dążenie do wyzwolenia mniejszych, sąsiednich narodów znajdujących się pod władzą sowieckką, była z gruntu błędna. Po wtóre, co logicznie wynika z pierwszego, takie przyznanie się jeszcze bardziej obniżyłoby wyborcze szanse p. prezydenta. Tak to kolejny raz partykularny interes polityczny bierze górę nad polską racją stanu. Jest to zresztą mocno utrwalona praktyka. W imię „strategicznego partnerstwa” z Ukrainą rodzimy establishment polityczny, z nielicznymi wyjątkami, od dawna konsekwentnie unikał stanowczego nazwania po imieniu rzezi wołyńskiej i innych aktów ludobójstwa popełnionych na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów, dokonując tym samym gradacji zbrodni popełnionych na Narodzie Polskim na ważniejsze i mniej ważne; na takie, które należy na wszelkie sposoby przypominać i eksponować ,i na takie, które należy raczej przemilczać, przy czym rozstrzygającym kryterium jest tu narodowość sprawców. Zwycięstwo Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich na Ukrainie oznacza jednakowoż, że ta w praktyce bardzo szkodliwa dla Polski polityka prometejska całkowicie zbankrutowała. Stało się po prostu to, co wcześniej czy później nastąpić musiało. Motywem przewodnim tej polityki, realizowanej, choć w różnym nasileniu, przez wszystkie, kolejne rządy III RP, przynajmniej od momentu dojścia do władzy w Rosji Władimira Putina, było uznanie, że głównym (i w gruncie rzeczy jedynym) wrogiem Polski jest Rosja. Ową fundamentalną tezę próbowano uzasadniać na wszelkie możliwe sposoby. Przede wszystkim dawano do zrozumienia, że odbudowująca swą mocarstwową pozycję Rosja stanowi dla nas wielkie, potencjalne zagrożenie militarne, z czego miałoby w domyśle wynikać, iż przy nadarzającej się okazji może nas zaatakować i zniewolić. W ostatnich latach ulubionym straszakiem w ręku zwolenników polityki antyrosyjskiej jest sprawa budowy Gazociągu Północnego po dnie Bałtyku. Notabene nasza klasa rządząca miała ogromne sza- 32 nse temu zapobiec jeszcze za rządów AWS - UW i prezydenta Kwaśniewskiego. Wystarczyło się wtedy zgodzić na budowę drugiej nitki biegnącego przez Polskę gazociągu jamalskiego. Rosjanie chcieli jednak kategorycznie, żeby nitka ta szła przez terytorium Białorusi. Warszawa zaś - prawdopodobnie z poduszczenia USA - uparła się jednak, że musi ona przebiegać przez terytorium Ukrainy, której interesy, jak widać, już wtedy stawiano co najmniej na równi z polskimi. I z tego powodu rosyjską ofertę odrzucono, za co przyjdzie nam bardzo drogo zapłacić. I trzeba to przyznać, że te argumenty, nakładające się na nasze bolesne doświadczenia historyczne, rzeczywiście trafiały do przekonania wielu, jeśli nie większości Polaków. Polityka ta miała też od samego początku bardzo istotny podtekst ideologiczny. Mianowicie, była ona dodatkowo oficjalnie uzasadniana rzekomą troską o niedostatek, czy nawet całkowity brak demokracji w Rosji, łamaniem tam praw człowieka, jednym słowem, krytyką obecnego rosyjskiego systemu rządów, odbiegającego od klasycznego modelu zachodniej demokracji liberalnej. W ten sposób przeradzała się ona w swego rodzaju ideologiczną krucjatę. Jej zasadniczą treścią stało się nie tyle trzeźwe, polityczne myślenie, nie skalkulowany na zimno rachunek strat i zysków, ale moralizatorstwo, w dodatku faryzejskie i obłudne. Nasi politycy wszelakich odcieni, nie rozumiejąc Rosji i nie chcąc zaakceptować ją taką, jaką ona dzisiaj jest, praktycznie nie podjęli nawet próby ułożenia znośnych z nią stosunków. Zamiast tego uznali, że jedyną możliwością zabezpieczenia się przed rosyjskim „imperializmem” jest wciąganie, choćby nawet na siłę, w orbitę wpływów Zachodu państw wchodzących kiedyś w skład ZSRR, takich jak Ukraina czy Gruzja, a ostatnio także Białoruś i zbudowanie tym sposobem, dodatkowo z udziałem krajów bałtyckich, swego rodzaju koalicji czy też bloku politycznego, ktory odsunie od nas trwale zagrożenie ze strony Rosji Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA i w ogóle osłabi pozycję Rosji w Europie. Już od dłuższego czasu wskazywaliśmy na to, że tego rodzaju koncepcje są praktycznie niewykonalne; że jeśli nawet taka koalicja dojdzie do skutku, to będzie ona tylko krótkotrwałą efemerydą, która szybko się rozpadnie z powodu braku realnego potencjału gospodarczego i militarnego, rzucającej się w oczy słabości i niestabilności wewnętrznej rzekomych naszych sojuszników, względnie - co chyba najistotniejsze - zmiany kursu polityki zagranicznej jej faktycznego zewnętrznego patrona i mocodawcy - USA. I to się właśnie stało, i to szybciej, niż można było się spodziewać. Jeśli zatem nie dojdzie do szybkiego i zasadniczego przeorientowania tej polityki, to za chwilę pozostaniemy ze swoją antyrosyjską postawą osamotnieni w samym centrum Europy, ściśnięci w kleszczach ze wschodu i zachodu. Jak zatem powinna wyglądać, moim zdaniem,w wytworzonej sytuacji polska polityka wschodnia. Przede wszystkim powinniśmy w pierwszym rzędzie wyzbyć się mentalności życzeniowej i przekonania, że to my mamy we wszystkim wyłączną rację. Z tego wynika konieczność zaprzestania demonizowania drugiej strony, tzn. Rosji i próba zrozumienia faktycznych motywów i przesłanek, na jakich opiera się jej obecna polityka. Przykładowo, aż do dnia dzisiejszego obowiązuje u nas oficjalnie wykładnia uznająca wszelkie rosyjskie działania zmierzające do objęcia swoimi wpływami Białorusi czy Ukrainy jako przejaw godnego ze wszech miar potępienia rosyjskiego „imperializmu”. Czy jest to jednak ocena do końca obiektywna i słuszna? Mam co do tego wielkie wątpliwości. Ostatecznie, można chyba jakoś zrozumieć, że państwo, które jeszcze dwie dekady temu było jednym z dwu mocarstw globalnych, a które następnie doznało głębokiego osłabienia, tak w wymiarze wewnętrznym, jak i w wymiarze wpływów międzynarodowych, będzie teraz, po przezwyciężeniu największych trudności, dążyć do odbudowania swych wpływów przy- Numer 1-2-3 2010 najmniej w swym najbliższym otoczeniu. Jednakże nasza klasa polityczna nie chce uparcie z tym się pogodzić. Dla kontrastu, jest dla niej rzeczą całkowicie naturalną i moralnie usprawiedliwioną, iż Stany Zjednoczone mogą mieć swoje żywotne interesy na całym globie i realizować je, jeśli tylko zajdzie ku temu potrzeba, nawet przy pomocy brutalnej siły. Ale dzisiejszej Rosji, pod wygodnym pretekstem jej totalitarnej przeszłości, takiego prawa kategorycznie się odmawia, nawet w odniesieniu do jej najbliższego sąsiedztwa. Ostatecznie, może ona zabiegać o swoje interesy tamże, o ile nie koliduje to z interesami Zachodu, a szczególnie USA. W tym ostatnim przypadku mamy od razu rzekomo natychmiast automatycznie do czynienia z klasycznym przejawem rosyjskiego „imperializmu”. Zastanówmy się jednak głębiej, czy jest to faktycznie ów „imperializm” w czystej postaci, czy raczej obrona własnych interesów narodowych i państwowych, przy czym naszym punktem odniesienia musi tu być nie dzień dzisiejszy, ale perspektywa, powiedzmy, ostatniej dekady. W opublikowanym ponad dwa lata temu artykule pt. „Nowa, stara polityka zagraniczna” pisałem, że: „(...) W rywalizacji rosyjsko-amerykańskiej na dzień dzisiejszy, to Stany Zjednoczone są stroną ofensywną, a nie odwrotnie. Przypomnijmy, że USA najpierw usadowiły się militarnie w Afganistanie, następnie zainstalowały ściśle proamerykańskie rządy w Gruzji oraz patronowały „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie. Czy wkraczanie w obszar tradycyjnej rosyjskiej strefy wpływów jest aktem przyjaźni dla Rosji? Raczej wprost przeciwnie, jeśli dodamy do tego silne wpływy amerykańskie np. w Azerbejdżanie, a zwłaszcza w krajach bałtyckich, to budzi w sumie nieodparte wrażenie okrążania Rosji ze wszystkich stron. Ewentualna budowa tarczy (antyrakietowej) wpisuje się czytelnie w ten proces i wzmaga rosyjskie poczucie zagrożenia...” ( NPW, nr.1-2, 2008 r.,s.27). I nie widzę dziś powodów ku temu, Nowy Przegląd Wszechpolski 33 POLITYKA I STRATEGIA by wycofywać się z tych stwierdzeń lub je rewidować. To fakt, że w międzyczasie opisana sytuacja uległa daleko idącej zmianie. Instalacja tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach nie doszła szczęśliwie do skutku, zaś sama polityka zagraniczna USA uległa wyraźnej korekcie po dojściu do władzy Baracka Obamy. Dodajmy zresztą przy okazji, że owa korekta nie jest wcale wyrazem dobrej woli czy głębokiej zmiany standardów polityki amerykańskiej; ona została po prostu najzwyczajniej w świecie wymuszona wyraźnym słabnięciem największego, wciąż jeszcze, światowego supermocarstwa. Pomimo tej zmiany, skrajnie agresywna i arogancka polityka administracji Busha wobec Rosji, wyrażająca się w próbach strategicznego jej okrążenia ze wszystkich możliwych stron i docelowo zmuszenia do ścisłego dostosowania się do celów polityki amerykańskiej, a więc swoistego zwasalizowania, względnie przeprowadzenia na jej terytorium czegoś w rodzaju „pomarańczowej rewolucji”, a nawet - jak to roiły sobie neokonserwatywne „jastrzębie”- rozczłonkowania jej na mniejsze części, zapadła z pewnością głęboko w świadomość Rosjan i w dużej mierze determinuje, śmiem twierdzić, ich politykę zagraniczną aż do dnia dzisiejszego. Wspomniane wyżej plany nie były bowiem tylko jakimiś czysto teoretycznymi koncepcjami. To były działania, które usiłowano, zresztą przy wydatnej pomocy polskiego „sojusznika”, konsekwentnie wcielać w życie. Czy Rosja mogła przyglądać się temu biernie? Przeciwnie, ona musiała na te działania stanowczo reagować, broniąc swych żywotnych geopolitycznych interesów. Gdy spojrzymy na cały problem z tej perspektywy, to wtedy przestanie nas dziwić, że chce ona teraz, dmuchając na zimne, w sposób możliwie trwały zabezpieczyć swoje interesy, a w pierwszym rzędzie zainteresowana jest tym, żeby sąsiadujące z nią bezpośrednio państwa były w miarę stabilne wewnętrznie i posiadały, jeśli nie otwarcie prorosyjskie, to przynajmniej umiar- 34 kowane rządy. Takie są w istocie cele minimum rosyjskiej polityki wobec Białorusi i Ukrainy. Oczywiście, ma ona i cele dalej idące, a więc ekspansję gospodarczą, przede wszystkim przejęcie infrastruktury przesyłającej gaz, a w przypadku Białorusi także jak najściślejszą integrację jej armii z własnymi siłami zbrojnymi, ale to nie będzie wcale takie proste do zrobienia. Wbrew bowiem panoszącym się u nas opiniom tak Łukaszenko, jak i Janukowycz, jakkolwiek ogólnie biorąc prorosyjscy, nie są wcale jakimiś bezwolnymi marionetkami w ręku Moskwy. Pierwszy usiłuje na chwilę obecną za wszelką cenę utrzymać jak największą samodzielność swojego kraju, lawirując miedzy Rosją a UE i szukając sojuszników i partnerów gospodarczych na innych kontynentach (Chiny, Wenezuela. Drugi, chcąc trwale utrzymać się przy władzy, musi brać pod uwagę także oczekiwania sił prozachodnich, w dalszym ciągu dysponujących wielkimi wpływami na Ukrainie, a zwłaszcza stojących za nim donieckich oligarchów zainteresowanych rynkami UE. Tak czy inaczej, czy to nam się podoba, czy nie, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przyjęcie do wiadomości, że Rosja posiada strefę swoich specjalnych interesów, obejmującą min. oba wymienione wyżej państwa i że w imię tych interesów będzie zawsze wspierać siły i tendencje prorosyjskie na ich obszarze. My natomiast nie mamy ani specjalnych moralnych praw, ani konkretnego interesu, a tym bardziej siły, by wchodzić z nią w otwartą rywalizację na tym polu. Tym bardziej nie mamy interesu służyć jako pas transmisyjny albo też użyteczne narzędzie wykonujące brudną robotę na rzecz czynników zewnętrznych na tym odcinku, czy to będą USA, NATO i UE, czy też różne nieformalne grupy nacisku i wpływu, takie jak choćby amerykańscy nekonserwatyści i ośrodek Sorosha. A do takiej, wyjątkowo mało chlubnej roli, sprowadzała się dotychczasowa polska (oficjalnie) polityka wschodnia. Kapitalnie, i to wielokrotnie, opisywał ten mechanizm prof. Bronisław Łagowski. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA W artykule pt. „Polska to nie pionek w wielkiej amerykańskiej grze” stwierdza on min: „Polska polityka kręci się wokół Rosji. Wszystkie ważniejsze problemy rozpatruje się pod kątem walki z rosyjskim imperializmem. Nie mamy innej polityki wschodniej”. A dalej, odnosząc się do postulowanych przez Zbigniewa Brzezińskiego działań mających na celu nie dopuszczenie do dalszego wzmocnienia się wojskowego i gospodarczego Rosji, tak by nie stała się ona równorzędnym współzawodnikiem USA w Europie, dosadnie opisuje rolę, jaką w ramach tej polityki odegrać ma Polska: „(...)Polska jako pionek na tej (amerykańskiej) szachownicy, będzie żyła w atmosferze oczekiwania na wojnę i tym duchem będzie przeniknięte życie publiczne. Klasa politykierska i dziennikarska, wychowana na Muzeum Powstania Warszawskiego, będzie się w tym czuła jak ryba w wodzie. Nic, co poważne, głębokie, prawdziwe, w tej atmosferze się nie utrzyma. „Prawdą” będzie to, co dobre dla Ameryki i złe dla Rosji. Nacjonalizm antyrosyjski, do którego Polacy mają historyczne powody i który ich ogłupia, podsycany przez Amerykanów, jeszcze się wzmocni. Podział ideowy będzie przebiegał między prymitywną i ślepą rusofobią „Naszego Dziennika”, a poprawną, jadowitą i świadomą celu rusofobią „Gazety Wyborczej”(Przegląd, nr 40, 2008 r.). Oczywiście, powie ktoś, że nie może być to ocena miarodajna, bo i sam autor, a tym bardziej pismo, które je opublikowało, nie ma zgoła nic wspólnego z polską myślą narodową. Tu się zgadzam, nawet owo wyrażenie „ich ogłupia”, zamiast „nas ogłupia”, o tym dobitnie świadczą. Przytoczone opinie należy zatem odczytywać przede wszystkim w kontekście sporu rodzimych czynników demoliberalnych - czy priorytetem dla Polski mają być stosunki z USA, czy też z UE, w czym skrajna rusofobia jest niewątpliwie od pewnego czasu zawadą. Podobnie, trudno jest mówić dziś, używając precyzyjnego języka, o istnieniu w Polsce jakiegoś „antyrosyjskiego nacjonali- umer 1-2-3 2010 w ścisłym słowa tego znaczeniu, czy w ogóle jakiegokolwiek nacjonalizmu w klasycznej jego formie. W praktyce ten nasz „antyrosyjski nacjonalizm” to nic innego, jak tylko romantyczny, sentymentalny i niespecjalnie rozumny patriotyzm, opierający się przede wszystkim na pielęgnowaniu narodowej martyrologii, a zwłaszcza, jak to podkreśla w swym tekście sam autor, na poczuciu klęsk i krzywd doznanych ze strony wielkiego wschodniego sąsiada. A więc to określenie: „ich ogłupia” jest trochę nie miejscu i obiektywnie nas, Polaków krzywdzi. Wszak nie ogłupiamy się sami, tylko ktoś inny nas ogłupia. Stąd, zamiast „ogłupia” napisałbym raczej „zaślepia” albo „paraliżuje zdolność do racjonalnego myślenia”. Pomimo jednak tych wszystkich zastrzeżeń samo jądro diagnozy stawianej przez prof. Łagowskiego oddaje dokładnie, a brutalnie rzeczywistość. Podobnie zresztą, jak jego opinie wyrażone w mniej więcej w tym samym czasie w „Dzienniku”: „(...)Amerykanie otwarcie wykorzystują polską rusofobię i zlecają rządowi warszawskiemu wspieranie tego „swojego sukinsyna” - tak bowiem Waszyngton zwykł określać polityków pokroju Micheila Saakaszwilego. Tych zleceń Polska dostaje coraz więcej. Polski murzyn zrobi swoje w Gruzji i będzie mógł odejść. Takie mocarstwo jak USA nie będzie się przecież kierować tu jakąś lojalnością wobec kraju leżącego tak daleko i mało znaczącego. Platforma nie jest odpowiedzialna za wysłanie polskich wojsk do Iraku i Afganistanu, ale Tusk tę politykę kontynuuje. Radosława Sikorskiego można - owszem - pochwalić za wprowadzenie do dyplomacji cywilizowanych manier i dopuszczalnego języka, co PiS uważa za zdradę polskich interesów. (…) Jednak polityka rusofobiczna jest nadal prowadzona, choć z użyciem grzecznego języka”( Dziennik,10.05..2008 r.). Oczywistym błędem jest też przecenianie na chwilę obecną zagrożenia militarnego ze strony Rosji, i to pomimo tak gigantycznej różnicy poten- Nowy Przegląd Wszechpolski 35 POLITYKA I STRATEGIA cjałów wojskowych. Notabene, owa dysproporcja jest wyłącznie naszą własną winą. Przecież to nie Rosja nas rozbroiła. To polityka rodzimej klasy politykierskiej, gdyby posłużyć się tu raz jeszcze określeniem prof. Łagowskiego, doprowadziła do drastycznego osłabienia naszego potencjału obronnego, likwidacji większości zakładów zbrojeniowych, i w końcu zredukowania polskiej armii do 100 tys. żołnierzy, w dodatku o nikłej zdolności bojowej. Nawiasem mówiąc, także i członkostwo w NATO nie zahamowało tych niebezpiecznych tendencji, a nawet wręcz, po wieloma względami, im sprzyjało. A więc, gdyby Rosja nas dzisiaj zaatakowała, to nie mielibyśmy tak naprawdę czym się bronić. Ale zastanówmy się najpierw dobrze, dlaczego miałaby ona to robić. Szczególnie trzeba się wystrzegać wyciągania pochopnych i powierzchownych wniosków z historii. Owszem, pamięć historyczną należy pieczołowicie kultywować. Nie wolno jednak absolutnie, odwołując się do przeszłych wydarzeń, tworzyć sobie mechanicznie uproszczonych kalek, i np. trąbić na cały głos o groźbie nowego Paktu Ribbentrop- Mołotow (specjalność p. posła Macierewicza) i tym podobnych wyimaginowanych zagrożeniach, jak to się zdarza umysłom rozumującym schematycznie, albo ukierunkowanym ideologicznie, a takich dziś w Polsce jest pełno. Trzeba zawsze aktualizować własną myśl polityczna wobec wyzwań czasu. Rosja ma na chwilę obecną teoretycznie wszelkie możliwości, by nas zaatakować i zająć w kilka dni. Sojusznicy z NATO pewnie by nawet nie zdołali czynnie na to zareagować, poprzestając na dyplomatycznych protestach. Może tylko Bundeswehra zdołała by wkroczyć na nasze ziemie zachodnie, ale nie po to by ich bronić, lecz zająć i zabezpieczyć dla siebie. Nasuwają się tu jednak pytania o konkretne motywy, cele i korzyści, które by mogły ją skłonić do takiego drastycznego posunięcia, a także jego możliwe konsekwencje międzynarodowe. Zacznijmy może od tych ostatnich. To wcale nie takie łatwe zaatakować kraj 36 położony w centrum Europy, będący w dodatku członkiem UE i NATO. Oznaczałoby to automatycznie trudne do dokładnego przewidzenia, ale z całą pewnością potężne komplikacje w stosunkach międzynarodowych, szczególnie w stosunkach Rosji z Zachodem. Kluczowe jest jednak tu zasygnalizowane już pytanie - w imię czego Rosja miałaby nas militarnie zaatakować. To pytanie byłoby zresztą pewnie w ogóle zbędne, gdybyśmy potrafili jako tako rozumieć jej dzisiejszą politykę. Bo my bowiem bardzo często zbyt pochopnie przyrównujemy, a raczej pewne nieodpowiedzialne, zaślepione czy nawet sterowane z zewnątrz czynniki rusofobiczne usiłują nam taki obraz malować, tą dzisiejszą Rosję z dawnym ZSRR we wszystkich możliwych wymiarach. Tymczasem ZSRR było mocarstwem, którego polityka, szczególnie w epoce leninowskiej i stalinowskiej, ale w dużej mierze do samego końca jego istnienia, była dyktowana względami ideologicznymi - usiłowało ono podbić jak największą część świata w imię zaprowadzenia gdzie tylko się da systemu komunistycznego. Dla zupełnego kontrastu, polityka zagraniczna współczesnej Rosji jest chyba najbardziej aideologiczna spośród głównych mocarstw światowych, a przez to wybitnie pragmatyczna i zdroworozsądkowa. Dlaczego więc, Rosja miałaby nas atakować, skoro nie przejawia wobec Polski żadnych roszczeń terytorialnych. I nie chodzi tu tylko o siły i czynniki, które Rosją obecnie rządzą. Nie ma dziś bowiem w tym kraju jakiejkolwiek poważnej siły czy grupy politycznej, która by takie postulaty głosiła. Nie mamy też w swoich granicach, co różni nas diametralnie od Białorusi i Ukrainy, praktycznie jakiejkolwiek mniejszości rosyjskiej, a to stawia Polskę w zupełnie innej sytuacji. Gdy wszystko to weźmiemy pod uwagę, szybko zrozumiemy, że prawdopodobieństwo rosyjskiej agresji na Polskę jest w rzeczywistości bardzo nikłe; że tego rodzaju scenariusze są tak naprawdę przede wszystkim produktem chorej wyobraźni rodzimych rusofobów, dla których nadrzęd- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA nym celem zawsze było i będzie nie tyle dobro Polski, co walka z Rosją, szkodzenie tej ostatniej wszelkimi dostępnymi sposobami i podważanie jej międzynarodowej pozycji, nawet gdyby miało to się odbywać kosztem naszego interesu narodowego. Słusznie martwimy się daleko idącym zbliżeniem niemiecko-rosyjskim, ale i tu postawmy sobie pytanie, czy to przypadkiem „polska” polityka wschodnia nie dołożyła do niego swojej istotnej cegiełki. I nie łudźmy się dalej, że będziemy w stanie rozerwać czy choćby częściowo zneutralizować owo zbliżenie, choćby w tych tylko wymiarach, które zagrażają naszym żywotnym interesom, na drodze w gruncie rzeczy egzotycznego sojuszu z USA , albo odwołując się do wspólnej polityki UE, gdyż nie mamy tam większego prawa głosu. Zaś ci, którzy faktycznie tam decydują, a zwłaszcza Berlin, Paryż i Rzym, nigdy nie zrezygnują z wywierania wpływu na Rosję i zawsze będą szukać z nią porozumienia, choćby mieli to robić ponad naszymi głowami. Dobrze wyraża ten stan rzeczy wypowiedź dr Thomasa Gomarta, eksperta Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, udzielona „Rzeczypospolitej”: „Relacje Paryż-Moskwa nabrały nowej jakości. Okazało się , że dusze francuska i rosyjska są w stanie się porozumieć. Doszło do finalizacji rozmów na temat udziału francuskich firm w projekcie gazociągu Nord Stream, na czym bardzo zależało prezydentowi Nicolasowi Sarkozyemu. (…) Sarkozy argumentuje jednak, że nie można zabiegać o partnerstwo z Rosją i równocześnie traktować jej podejrzliwie.Pałac Elizejski podjął jednak świadomą decyzję o powrocie do dawnych tradycji francuskiej dyplomacji. Przede wszystkim liczy się interes Francji. Rosja jest trudnym partnerem, ale nim jest. To lepsze, niż nic.(…) prawda jest taka, że stare kraje Unii, takie jak Niemcy, Francja czy Włochy już dawno postanowiły, że byłe państwa bloku sowieckiego, które ucierpiały w sowieckiej niewoli, nie będą im dykowały, jakie mają utrzymać relacje z Ro- Numer 1-2-3 2010 sją”(za: Myśl Polska, nr 11-12, 2010 r., s.7). Zatem, w zaistniałej sytuacji jedyne, co nam pozostaje, to szukać przetrwania i jakiego takiego bezpieczeństwa na drodze poprawy stosunków właśnie z tym naszym oficjalnie największym wrogiem - Rosją. Przy czym, nie chodzi tu o działania sprowadzające się do pięknie brzmiących, ale w gruncie rzeczy pustych deklaracji o przyjaźni, jakie deklamuje dziś PO, ale o konkrety. Rzecz jasna, w wytworzonych warunkach jakiś strategiczny sojusz czy partnerstwo z Rosją są na dzień dzisiejszy bardzo mało realne. Jak najbardziej możliwe są jednak wzajemne całkiem poprawne, a nawet dobre, sąsiedzkie stosunki. Co prawda, w niektórych płaszczyznach nasze interesy są rozbieżne, ale w wielu miejscach jest pole do kompromisu i obopólnie korzystnej współpracy. Chodziłoby tu w pierwszym rzędzie o rozwijanie współpracy gospodarczej i wymiany handlowej, a także kulturalnej - szczególnie wymiany młodzieży - w celu wzajemnego poznania się i zrozumienia. Wszystko to jest jak najbardziej możliwe i realne i nie musi wcale automatycznie oznaczać rezygnacji z polskiej polityki historycznej, np. w odniesieniu do sprawy Katynia, pod tym wszakże jednym podstawowym warunkiem, że polityka ta będzie wyważona i prowadzona z umiarem, tzn, że będzie ona uwzględniać także realia sytuacji politycznej w samej Rosji i aktualny stan świadomości historycznej Rosjan jako całości, a przede wszystkim będzie miała faktycznie na celu tylko i wyłącznie szukanie prawdy, a nie jątrzenie. Mimo naszej dzisiejszej słabości Rosja będzie zainteresowana taką współpracą choćby z uwagi na położenie geostrategiczne Polski. Rezygnacja z prometejskiej, konfrontacyjnej polityki wobec Rosji nie musi przy tym wcale automatycznie prowadzić czy też odbywać się kosztem relacji z pozostałymi naszymi wschodnimi sąsiadami. Powinniśmy jednak odtąd, powiem więcej, musimy unikać tak ostentacyjnego wtrącania się w ich Nowy Przegląd Wszechpolski 37 POLITYKA I STRATEGIA sprawy wewnętrzne, zwłaszcza gdy stoi za tym interes sił trzecich, jak to było choćby w przypadku „pomarańczowej rewolucji”, a skupić się (podobnie jak w polityce względem Rosji) na tym, co zupełnie podstawowe: współpracy gospodarczej, handlowej i kulturalnej. Nic więcej nie jesteśmy w stanie tak naprawdę tym krajom zaoferować: nie posiadamy ani potrzebnych im surowców energetycznych, ani kapitału, ani realnej siły politycznej i militarnej. Dla Ukrainy moglibyśmy być do niedawna istotnym partnerem jako pośrednik i orędownik jej wejścia do UE (inna rzecz, czy byłoby to faktycznie w naszym interesie), ale nasze możliwości w tym względzie okazały się być w praktyce bardzo ograniczone, a osiągnięte rezultaty bardzo znikome, tak więc ta nasza rola jest już skończona. A więc, nie jesteśmy dzisiaj Ukrainie do niczego szczególnie potrzebni. Tym bardziej może się obejść bez nas Białoruś. Nawet malutka Litwa traktuje nas wysoce instrumentalnie i lekceważąco. Sprawa jest prosta - jak się nie posiada odpowiednio mocnych kart, to się nie siada do z góry przegranej gry. Niezmiernie istotną sprawą jest też działanie na rzecz zabezpieczenia znośnych warunków życia polskiej mniejszości w tych krajach, a także, w miarę możliwości, zachowanie tamże materialnych śladów polskości. Również i w tym przypadku absolutną koniecznością jest odideologizowanie tej polityki. Czy bowiem nasi rządzący poczuwają się tak naprawdę do elementarnego obowiązku troski o tych naszych rodaków, którzy przecież nie z własnej woli znaleźli się poza granicami kraju? Czyż nie jest rzeczą absolutnie skandaliczną, gdy naraża się na szwank całkiem znośne, przynajmniej w porównaniu z Litwą czy Ukrainą, warunki funkcjonowania białoruskiej Polonii w imię walki o rzekomą „demokratyzację” Białorusi, toczoną przez p. Borys i jej międzynarodowych wspólników, pod którym to szczytnym hasłem kryje się nic innego, jak tylko usilowanie obalenia rządów prezydenta Ale38 ksandra Łukaszenki i podporządkowania Białorusi Zachodowi, czyli powtórzenia scenariusza, jaki został zrealizowany wobec całej Europy ŚrodkowoWschodniej po 1989 r.? Ba, nie tylko naraża się białoruskich Polaków na niepotrzebne represje ze strony tamtejszych władz, ale jeszcze dokonuje się ich segregacji pod kątem ich przydatności wobec opisanych wyżej, dyktowanych w istocie z zewnątrz, planów: na tych dobrych, będących skądinąd w mniejszości, którzy wspierają awanturnicze działania p. Borys, i tych złych - a jest to zdecydowana większość - którzy nie chcą brać w nich udziału. I tym ostatnim odmawia się częstokroć nawet prawa wjazdu do Polski na podstawie nieoficjalnej „czarnej listy”, przy czym w ten proceder uwikłany jest nie tylko Pałac Prezydencki, ale i MSZ, a więc w wymiarze partyjnym również PO. Albo weźmy przypadek Litwy. Według obowiązującej oficjalnie wykładni to nasz wielki sojusznik i przyjaciel, którego hołubi się na wszelkie sposoby przy wszelkich możliwych okazjach. Nieważne, że ten „sojusznik” jawnie dyskryminuje i szykanuje polską ludność zamieszkującą zwarty obszar na Wileńszczyźnie, łamiąc przy tym prawa i standardy obowiązujące w całym cywilizowanym świecie. Warszawa macha więc całkowicie ręką na to, że Wilno blokuje zwrot ziemi Polakom skonfiskowanej im w czasach sowieckich; że zakazuje używania polskich nazw ulic i miejscowości; że zabrania pisania polskich nazwisk w dowodach tożsamości w oryginalnym brzmieniu. Dziwnym trafem nikomu nie przeszkadza, że jest to sprzeczne nie tylko z układem polsko-litewskim, ale i z regulacjami obowiązującymi oficjalnie w UE - przecież w końcu to tylko Polacy! Czy tak ma wyglądać prawdziwie polska polityka wschodnia? PS. Powyższy tekst został napisany pod koniec marca br., jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku, która tak mocno wstrząsnęła Polakami, wywołując głębokie pokłady emocji i całą lawinę Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA różnorakich przypuszczeń i spekulacji, także spiskowych. Pomimo to, nadal podtrzymuję zawarte w powyższym tekście oceny, i jestem skłonny i gotowy ich bronić, chyba że zostanie udowodnione ponad wszelką wątpliwość, że do tej katastrofy doszło rzeczywiście z powodu zamachu, i to spowodowanego celowo przez Rosję, a na to się na razie nie zanosi. Jestem gotowy ich bronić choćby i z tego dodatkowego powodu, że nawet treść przemówienia, jakie śp. prezydent Kaczyński, zamierzał wygłosić w Katyniu wskazywałaby na to, iż w końcu nawet on zrozumiał, ewentualnie był zmuszony przyjąć do wiadomości, że jego dotychczasowa polityka wschodnia poniosła całkowite fiasko i że zachodzi konieczność choćby częściowej jej korekty. Andrzej J. Horodecki TYLKO JEDNA Naród polski rozpoznawał bogactwo swojego życia uczuciowego, czekając nieraz po kilkanaście godzin, aby złożyć, być może pierwszy, ale na pewno ostatni hołd Prezydentowi Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i Jego Małżonce. Maria i Lech Kaczyńscy zdobyli fenomenalne, pośmiertne uznanie za to, że Pałac Prezydencki niczym nie naruszył harmonii ich małżeństwa, za którą mniej lub bardziej świadomie tęskni każdy mąż i każda żona. Lech Kaczyński był także jednym z dwóch - obok Vaclava Klausa - przywódców, dla którego Polska była ważniejsza od Europy Mamy więc szansę na odbudowę fundamentów cywilizacji łacińskiej. Trzeba tylko, abyśmy jako Polacy zrozumieli to, o czym doskonale wiedzą nasi wrogowie, że wszystko co wiążę się z rodziną jest ustawicznie atakowane, poniżane i podważane w swojej istocie, a więc małżeństwo jako monogamiczny, sakramentalnie uświęcony związek jednego mężczyzny i jednej kobiety, macierzyństwo jako powołanie kobiety, ojcostwo jako powołanie do odpowiedzialności, szacunek dla rodziców i wreszcie Ojczyzna jako ziemia, na której te wszystkie ideały są pielęgnowane. Nasza - niestety często nieuświadomiona, zbyt spontaniczna - walka o państwo cywilizacji łacińskiej, jest pilnie obserwowana i kontrowana przez DROGA siły Nieprzyjaciela. W nocy z 13 na 14 maja br .pracownicy samorządu miejskiego Krakowa zdemontowali ustawiony jakoby nielegalnie Krzyż na Błoniach Krakowskich, tuż przed jego uroczystym poświęceniem, zaplanowanym na dzień 15 maja na pamiątkę Mszy Świętej, odprawionej w tym miejscu przez Jana Pawła II. 13 maja 2010r mieliśmy czwartek a więc, zgodnie z Ewangelią i Tradycją Kościoła Rzymsko-Katolickiego, Święto Wniebowstąpienia. Ojciec Święty Benedykt XVI odprawiał Mszę Świętą w 10 rocznicę beatyfikacji dwojga pastuszków z Fatimy, w miejscu objawień Matki Bożej w 1917r. a zarazem w 29 rocznicę zamachu na Jana Pawła II. W tym samym czasie w Ratuszu Akwizgranu odbyła się uroczystość nadania Donaldowi Tuskowi nagrody Karola Wielkiego, poprzedzona Mszą Świętą z okazji Święta Wniebowstąpienia(!) Laureat wezwał uczestników tej uroczystości do wiary i nadziei w sukces Unii Europejskiej. W tej to części Niemiec, w której dzięki dziedzictwu Rzymu umocniła się na tyle personalistyczna cywilizacja łacińska, że oparła się reformacji, premier polski, określający się jako tubylec, rodem z Gdańska, nieformalnie kreowany został na męża opatrznościowego antychrześcijańskiej Unii Europejskiej. Zebrani, a wśród nich kanc- Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 39 POLITYKA I STRATEGIA lerz Angela Merkel, nagrodzili Donalda Tuska długą owacją na stojąco. Luter zerwał więź z Kościołem założonym przez Chrystusa Pana, Unia idzie dalej i zrywa więź z Założycielem. Epizod akwizgrański wskazuje na Tuska jako na potencjalnego kandydata na prezydenta Unii Europejskiej, a zarazem wyjaśnia jego rezygnację z ubiegania się o urząd Prezydenta Polski. Jednocześnie Niemcy już od wielu lat promują tzw. „Partnerstwo Wschodnie”, jako zadanie dla Polski, mające na celu zbliżenie Polski i Rosji, a w domyśle wprowadzenie Rosji do UE po to, aby następnie przy pomocy kwasu bizantyńsko-pruskiego strawić główne siły Słowiańszczyzny. Tej supernowoczesnej koncepcji Drang nach Osten sprzyja triada Merkel-Tusk-Putin. Warto zauważyć, że w laudacji na cześć Donalda Tuska, kanclerz Merkel, wobec klęski euro w Grecji, wezwała UE do mocniejszego zwarcia sił i postawiła problem powołania armii europejskiej. Jest tylko jedna, suwerenna droga do pojednania Polski z Rosją - droga obrony Krzyża. Jarosław Kaczyński pozytywnie zdumiał Polskę swoją odezwą do Rosjan, w duchu nie tylko wiary i nadziei, ale także przede wszystkim miłości. Ostrzegł w ten sposób Rosję przed niewiarygodnym pojednaniem polsko-rosyjskim, sterowanym przez politykę niemiecką. Rosja, o którą troszczy się Najświętsza Maryja Panna w Fatimie, nie jest w stanie wydobyć się z socjalkomunistycznego zakłamania bez odniesienia się do wymogów religii chrześcijańskiej. Polska i Rosja wciąż ulegają dyktaturze ideologicznego aprioryzmu, co dziś jest ważniejsze od różnicy między polskim personalizmem a rosyjską gromadnościowością. Dlatego wspólna obrona Krzyża stanowi dla każdego z tych krajów nadprzyrodzoną, a zarazem narodową rację stanu. Dla takiego wyboru nie ma żadnej alternatywy. Andrzej Turek Kilka uwag do artykułu „Tylko jedna droga”. Wysoce ceniąc publicystykę mojego redakcyjnego kolegi, dra Andrzeja J. Horodeckiego, pozwolę sobie jednak odnieść się polemicznie do kilku stwierdzeń zawartych w powyższym artykule. A więc, po pierwsze uważam, iż stwierdzenie, że „Lech Kaczyński był także jednym z dwóch – obok Vaclava Klausa – przywódców, dla którego Polska była ważniejsza od Europy”, przypisuje temu pierwszemu wcale nie tak do końca oczywiste motywy działania i zasługi. Co prawda, jest niezbitym faktem, że długo odwlekał on złożenie swojego podpisu pod traktatem lizbońskim i że uczynił to dopiero po pozytywnym wyniku referendum w Irlandii, jako przedostatni z przywódców krajów członkowskich UE. 40 Dłużej opierał się tylko wspomniany Klaus. Jednakże, gdy spojrzymy na całe to zagadnienie w dłuższej perspektywie czasowej, a zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę postawę p. prezydenta Kaczyńskiego na szczycie UE w Lizbonie w październiku 2007 r. (gdzie uzgadniano ostateczne brzmienie tej zakamuflowanej wersji konstytucji unijnej); postawę zawierającą się w jego słynnym stwierdzeniu: „Polska w istocie wywalczyła wszystko, co chciała”, następnie zaś jego jednoznaczną aprobatę dla ratyfikacji eurotraktatu przez rodzimy parlament, to naprawdę trudno jest uwierzyć, że następnie zmienił on gruntownie swoje stanowisko na szczerze patriotyczne. Raczej Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLITYKA I STRATEGIA obawiam się, że mieliśmy tu raczej do czynienia z wykorzystaniem wytworzonego na zewnątrz stanu rzeczy, tzn. komplikacji spowodowanych odrzuceniem traktatu lizbońskiego w pierwszym referendum irlandzkim do wyraźnie instrumentalnej gry politycznej, która miała na celu utrzymanie przy jego osobie jak największej części patriotycznego czy też, jak to się przywykło określać, eurosceptycznego elektoratu. Po drugie, nieco inaczej widzę też sprawę tzw. „Partnerstwa Wschodniego”. Formalnie rzecz biorąc, jest to program określający wschodni wymiar polityki UE w ramach tzw. Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, wymyślony i zgłoszony, co niezwykle istotne, oficjalnie przez Polskę, a ściślej biorąc przez naszą rodzimą dyplomację pod przewodnictwem Radosława Sikorskiego i przez nią usilnie, przy wsparciu Szwecji, propagowany od 2008 r.(a więc już za rządów PO). Owo „Partnerstwo Wschodnie” zostało oficjalnie zatwierdzone przez Komisję Europejską w grudniu tegoż roku, a praktycznie wdrożone w życie w maju 2009 r. Ma ono polegać, najogólniej mówiąc, na zacieśnianiu współpracy UE z jej bezpośrednimi sąsiadami na wschodzie: Białorusią, Ukrainą, Mołdawią oraz państwami kaukaskimi: Gruzją, Armenią i Azerbejdżanem. Współpraca ta ma wyrażać się min. w zintensyfikowaniu wymiany handlowej aż do ustanowienia stref wolnego handlu włącznie, ułatwieniach wizowych i programach pomocowych adresowanych do objętych tym programem państw. Choć nie zawiera on żadnych konkretnych obietnic odnośnie przyszłego członkostwa wymienionych krajów w UE i stara się za wszelką cenę nie antagonizować Rosji, to jednak ta ostatnia od samego początku przejawia, przynajmniej oficjalnie, wobec wspomnianego pragramu wyraźną rezerwę, a nawet niechęć. Obecnie zresztą, wskutek pogłębiających się trudności wewnętrznych UE, a przede wszystkim z powodu przegranej obozu „pomarańczowych” na Ukrainie, która była w praktyce głównym adresatem tego „Par- Numer 1-2-3 2010 tnerstwa Wschodniego”, cały ten projekt zawisł w dużej mierze w próżni. Jest oczywiście rzeczą wysoce prawdopodobną, że za tą oficjalnie samorodną polską inicjatywą stały od samego początku Niemcy, a przynajmniej, że była ona z nimi ściśle konsultowana, zanim jeszcze ujrzała światło dzienne. Niemcy bowiem tradycyjnie zwykły prowadzić bardzo zręczną politykę dwutorową – w tym przypadku z jednej strony deklarując wielką przyjaźń i zacieśniając współpracę z Rosją w tych obszarach, które dają im wymierne korzyści, a z drugiej inicjując, nie bezpośrednio, lecz z wykorzystaniem swoich satelitów względnie krajów od siebie zależnych, a w tym przypadku Polski, działania, które mogą potencjalnie przynajmniej częściowo godzić w żywotne interesy geopolityczne tejże Rosji. W pewnym sensie owo „Partnerstwo Wschodnie” mogło być nawet pomyślane jako swego rodzaju środek nacisku na Rosję, by skłonić ją do możliwie najściślejszego dostosowania jej polityki zagranicznej do oczekiwań UE, a przynajmniej wiodących krajów członkowskich. Jednakże bezpośrednie członkostwo Rosji w UE nie wydaje się, przynajmniej moim zdaniem, w istniejących aktualnie uwarunkowaniach możliwe i realne, a to z wielu zasadniczych przyczyn, których nie sposób szczegółowo tu omawiać. Wymienię więc tylko dwie najgłówniejsze. Przede wszystkim, Rosja już w okresie prezydentury Władimira Putina jasno określiła swoje aspiracje i swoją pozycję na arenie międzynarodowej aspiruje ona i już w praktyce stała się jednym z głównych centrów geopolitycznych tworzącego się na naszych oczach wielobiegunowego świata i dlatego nie ma żadnego, konkretnego interesu w akcesji do UE; nie potrzebuje wchodzić bezpośrednio do innej struktury o podobnie mocarstwowych ambicjach, w dodatku do struktury o tak odmiennym obliczu ideowym, ustrojowym, cywilizacyjnym itd., która by krępowała jej politykę najrozmaitszymi więzami. Z drugiej strony, także i same Nowy Przegląd Wszechpolski 41 POLITYKA I STRATEGIA możliwości - że tak się wyrażę - asymilacyjne UE są obecnie tak bardzo ograniczone, iż nie byłaby ona w stanie przyswoić sobie i należycie przetrawić tak ogromny nabytek. Dlatego obie strony mogą i z całą pewnością będą ze sobą ściśle współpracować, jednak bez dążenia do stania się jednym organizmem na poziomie instytucjonalnym. Inna rzecz, że przy utrzymaniu dotychczasowego status quo polskiej polityki zagranicznej skutki tej współpracy będą dla nas podobne, czyli bardzo niekorzystne, a nawet śmiertelnie groźne. Trudno mi też zgodzić się z tezą o istnieniu triady Merkel - Tusk Putin, przynajmniej w sensie dosłownym. Jeśli bowiem nawet takowy „trójkąt” istnieje, to trudno uznać p. Tuska za równorzędnego partnera w stosunku do pozostałej dwójki - to raczej wasal, a przynajmniej polityk bardzo mocno uzależniony od p. Merkel. Poza tym, nie sposób zaprzeczyć, że Władimir Putin, pomimo swojego, takiego a nie innego życiorysu i wyraźnej sympatii do Niemiec, kieruje się mimo wszystko w swej polityce przede wszystkim żywotnymi interesami Rosji, czego najlepszym potwierdzeniem jest stopniowe odzyskiwanie przez nią statusu pełnoprawnego światowego mocarstwa i wzrost jej znaczenia na arenie międzynarodowej. A że polityka ta nakazuje mu blisko współpracować z Niemcami, zaś Niemcy skwapliwie to wykorzystują, to już zupełnie inna sprawa. Jest przecież rzeczą absolutnie zrozumiałą, że każde zdrowe i normalnie funkcjonujące państwo kieruje się zawsze w swej polityce nie czym innym, jak tylko swoimi własnymi interesami. Oczywiście daleko idącym wyjątkiem jest ...II RP, która z wielkim zapałem działa od samego początku przede wszystkim na konto zewnętrznych zleceniodawców. Dzisiejszy sojusz Moskwy i Berlina, realizowany ponad naszymi głowami, jest właśnie w niemałym stopniu konsekwencją tego patologicznego stanu rzeczy. Z tej perspektywy za niezmiernie przesłacenne trzeba uznać główne 42 nie, jakie dr. Horodecki zawarł w swoim tekście - a mianowicie, że tak hucznie reklamowane dziś zbliżenie i pojednanie polsko-rosyjskie, jako że w gruncie rzeczy realizowane jest z inspiracji i pod dyktando Zachodu, tj. z jednej strony przez dzisiejszą, pojednawczą wobec Rosji politykę administracji Baracka Obamy, a przede wszystkim właśnie przez Niemcy, jest w gruncie rzeczy niewiarygodne i bardzo powierzchowne - sprowadza się ono tak naprawdę wyłącznie do pustych gestów i słów, za którymi nie idą jakiekolwiek znaczące konkrety. Taki zaś stan rzeczy nie doprowadzi ani do autentycznego dialogu, ani tym bardziej do rzeczywistego i trwałego pojednania polsko-rosyjskiego, nie mówiąc już o dalej idącym zbliżeniu i współpracy obu stron. Stąd autor bardzo słusznie sygnalizuje, że do tego dialogu i pojednania powinniśmy dążyć z własnej inicjatywy, czysto polskimi siłami i w oparciu o wspólne obu narodom wartości chrześcijańskie. Powinniśmy dążyć do niego nie tyle wbrew polityce niemieckiej, bo to byłoby w aktualnej sytuacji całkowicie niemożliwe do wykonania, co obok niej. Z tego też względu, pomimo nieco odmiennego spojrzenia na niektóre kwestie, uważam artykuł kol. Horodeckiego za niezwykle istotny i twórczy głos w debacie nad obecnymi relacjami Polska-Rosja. Pozostaje tylko pytanie, na które nie znajdziemy jednak, przynajmniej na dzień dzisiejszy, klarownej odpowiedzi - kto mianowicie miałby z polskiej strony tak pojęty dialog ze stroną rosyjską zainicjować i go poprowadzić. Czy jest do tego skłonny i zdolny właśnie Jarosław Kaczyński? co do mnie, mocno w to wątpię. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ Andrzej J. Horodecki AKSJOMATYZACJA CZYLI O ŁAD W FILOZOFII Pamięci śp. prof. dr hab. Czesława Blocha w 10 rocznicę śmierci Wprowadzenie Każdy człowiek dysponuje swoim życiem w określonej czasoprzestrzeni i jeżeli zdaje sobie sprawę, że status jego istnienia określa bycie osobą od chwili poczęcia aż po wieczność, powinien postawić sobie pytanie jak wygląda nurt rzeki życia, po której płynie jego łódź. Na przestrzeni dostępnej nam historii takie pytania były stawiane, zazwyczaj jako pytanie retoryczne, bo ktoś, gdzieś wcześniej, nadawał nurtowi tej rzeki nazwę jakiejś epoki. Stąd bierze się możliwość zdalnego sterowania społeczeństwami, ponieważ jednostka zostaje poddana określonej koncepcji życia, na którą składa się w pierwszym rzędzie tradycja oraz zewnętrzne warunki geograficzno-biologiczne. Potencjał duchowy człowieka może być jednak tak wysoki, że nie zechce on poddawać się prądowi rzeki, ale będzie w stanie płynąć nawet pod prąd. Sam jednak nie będzie nigdy w stanie pociągnąć za sobą milionów ludzi, nie mogąc dotrzeć do każdej z nich i uprzedzić, że na trasie czekają wędrowców śmiertelnie niebezpieczne wiry i katarakty. Pokonanie ich z reguły wymaga współpracy wędrowców, odwołujących się nie tyle do własnego rozumu, ile do pomocy Bożej. U progu czasów nowożytnych, mówiąc językiem fizyków, doszło do przemiany fazowej, do skokowej zmiany w myśleniu człowieka. Po raz pierwszy w dostępnej nam historii człowiek postanowił sam wyeliminować ze swojego Numer 1-2-3 2010 myślenia głos, który mówił mu: „ nie jesteś od nikogo niezależny, ktoś dał ci życie fizyczne i duchowe, zastanawiaj się dniem i nocą nad sensem tego życia, nad pytaniem o ponadczasowość swojego istnienia”. Nad myśleniem ludzkim zaczął krążyć drapieżny ptak aprioryzmu, ukryty w znanym stwierdzeniu Kartezjusza „myślę, więc jestem”. Pytanie o pochodzenie człowieka, o sens jego istnienia, jest najważniejszym prawem człowieka, zawartym w Prawie Naturalnym, wpisanym we wszystkie bez wyjątku dusze ludzkie. Każda próba odpowiedzi na to pytanie pociąga za sobą pytanie o praistnienie jako o pierwszą przyczynę, ponieważ do Prawa Naturalnego należy zasada przyczynowości, jest jego fundamentalnym aksjomatem, który łączy świat duchowy ze światem materialnym. Prawo Objawione potwierdza Prawo Naturalne słowami Ewangelii św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo”(J1,1). Wcześniej, w Starym Testamencie znajdujemy imię: Boga „Jestem, Który Jestem”. Ponieważ człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, myśl Kartezjusza powinna logicznie brzmieć: „Jestem, więc myślę”. Zatem myśl ludzka jest pochodną istnienia i to co chce wyrazić, zawsze będzie należeć do świata stworzonego przez Boga. Dla przykładu Księga Rodzaju opisuje stworzenie świata na czele z człowiekiem oraz stworzenie także abstrakcyjnej części przestrzeni, w której Bóg wyznaczył człowiekowi pewne ograniczenia i obdarzył go wolną wolą Nowy Przegląd Wszechpolski 43 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ (por. NPW 11-12.2004, O powszechnym sensie życia). To jest odpowiedź na pojawiające się niekiedy pytanie, dlaczego Bóg, który jest dobry, stworzył jakoby także zło. Ideologia jako narzędzie apriorycznych systemów Szerzenie się zła jest zawsze wyrazem buntu konkretnego człowieka przeciw Bogu. Jednakże fakt, że każdy człowiek tęskni za Bogiem, a więc także za jego obrazem w drugim człowieku, powoduje, że na co dzień człowiek, buntując się przeciw drugiemu człowiekowi, buntuje się pośrednio także przeciw Bogu. Aby się uwiarygodnić wobec bliźniego, a następnie stopniowo wypełniać w jego duszy miejsce należne tylko Bogu, delikwent popełnia drugi krok i obudowuje swój bunt systemem apriorycznym - ideologią. Ideologia zabiera człowiekowi wolność mimo, iż przyjmowana jest w inię wolności. Terror intelektualny ideologizacji paraliżuje samodzielne myślenie tym skuteczniej, im słabsza jest współpraca wiary i rozumu, a ściślej wiary i Prawa Naturalnego. Rozum został w czasach Oświecenia zredukowany do poziomu encyklopedyzmu, czyli sumy nieskorelowanych wiadomości. Taka podstawa edukacji była początkowo niegroźna, ponieważ ówczesne wiejskie społeczeństwo wymuszało aposterioryczne podejście do rzeczywistości. Ulepszanie życia tak jednostki jak i wspólnoty, wymagało wyciągania wniosków tak z praw rządzących przyrodą, jak i z Prawa Naturalnego. Jednakże równolegle z encyklopedyzmem zaczął się szerzyć antropocentryzm, zaś niepisanym uwieńczeniem antropocentryzmu miał być świat wyzwolony od jakichkolwiek ograniczeń nałożonych przez Stwórcę. Dziś, po ponad dwustu latach mamy taką oto sytuację: potężne gałęzie drzewa encyklopedyzmu rozrastają się, tworząc nową, wirtualną rzeczywistość, w związku z tym została zrujnowana se- 44 mantyka świata stworzonego, a w ślad za nią również i życia ludzkiego. Odchodzi na naszych oczach pokolenie ludzi, ukształtowanych przez modlitwę i pracę. Centralne Siły Polityczne coraz gorzej tolerują rzeczywistość na na pograniczu Prawa Naturalnego i prawa stanowionego. Jednak za prawem stanowionym musi stać jakiś autorytet, inaczej wspólnota przekształci się w stado jednostek, walczących tylko o egzystencję. Skoro globalizacja z założenia przekreśla przyszłość państwa narodowego, współczesne elity intelektualne i duchowe, rozsądnie rzecz biorąc, powinny się jak najszybciej wyzwolić z aprioryzmu. Będzie to jednak bardzo trudne, inicjatywa wyjść powinna od jednostek, które będą w stanie odważnie i bezkompromisowo zweryfikować cały swój dorobek życiowy. Z apriorycznego punktu wyjścia jest bowiem najczęściej tak, że bez niezbędnej minimalnej konfrontacji z aposterioryzmem, przypomina on dorobek człowieka, który namiętnie gra w karty, ignorując fakt, że w danym zbiorze, kart żadne ich tasowanie nie może wygenerować nowej, nieznanej dotąd karty. Ideologizacja jest niemożliwa do pogodzenia z personalizmem, ponieważ nie pozostawia żadnego pola swobody dla niezbywalnych cech danej osoby, zaangażowanej w ten, czy w inny sposób w życie społeczne. Przekształcanie państwa narodowego w region superpaństwa, służy realizacji idei społeczeństwa Platona. W latach 70-tych w Polsce Wydział Nauki KC PZPR rozesłał do szkół licealnych jako pomoc edukacyjną plakat, na którym całą plejadę filozofów przedstawiono w dwóch rzędach: z lewej strony, zaczynający się od Platona, określany jako postępowy, z prawej zaczynający się od Arystotelesa, jako wsteczny. Istotnie, platonizm leży u podłoża każdego totalitaryzmu na czele z marksizmem-leninizmem; wytrwałemu Czytelnikowi proponowałbym tutaj zaznajomienie się z Kodeksem Natury Morelly'ego. W ostatnich latach tęsknota za niepodległością ducha Polski mobili- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ zuje znane autorytety do działania. Jedni widzą jako cudowne lekarstwo upowszechnienie dorobku „wielkich ksiąg ludzkości”, ponieważ w okresie socjalkomunizmu dostępna była tylko część tego dorobku w postaci dzieł klasyków marksizmu-leninizmu(!). Inni próbują nazywać po imieniu ten brak niepodległości, wskazując na skażenie socliberalizmem współczesnych kierunków filozoficznych. Tych pierwszych należy pozostawić bez komentarza, tym drugim trzeba przypomnieć wskazówkę św. Pawła Apostoła: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”. W latach 20-tych XX w. Odrodzona Polska znalazła się pod wpływem nie tylko bezpośredniego niebezpieczeństwa komunizmu (Bitwa Warszawska), ale także pod naporem ideologii z przełomu XIX i XX w. Próbowano zatem w II RP określać prawo rzymskie jako hamulec postępu i rozwoju, zaś wpływowi humaniści podpowiadali, że w systemie oświaty należy lansować złowrogą tezę o potrzebie poznawania zła, w celu jakoby skutecznej z nim walki. Okręt, którym ludzkość płynie do swoich przeznaczeń, staje się coraz gorzej sterowalny, z jego pokładu ginie coraz więcej ludzi, tracących zaufanie do załogi. Trzeba go po pięciuset latach postawić na doku i oczyścić z wodorostów aprioryzmu. Trzeba w związku z tym zdjąć z przyszłych elit tradycyjny obowiązek dogłębnego studiowania każdego nowo powstałego kierunku filozoficznego, prawnego, ekonomicznego czy literackiego, jako dorobku ludzkości. Aprioryczne dywagacje niepotrzebne w nawet w matematyce. Natomiast aposteriorycznie postrzegana matematyka daje szansę na przybliżenie zrozumienia istnienia stworzenia w zespolonej przestrzeni materii i ducha, czego niezwykłym dowodem jest teoria grup, opisująca strukturę istnienia i pozwalająca na rozróżnienie koniecznych i niekoniecznych elementów tej struktury, a w konsekwencji na zachowanie jej tożsamości. Numer 1-2-3 2010 Śladami Jana Pawła II Prawo Naturalne otrzymuje jako wyposażenie od Stwórcy każdy człowiek na drogę swojego ziemskiego życia, dzięki któremu to wyposażeniu możemy mówić o sobie z niezachwianą pewnością, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. Wiosną 2000 roku, w tysięczną rocznicę Zjazdu Gnieźnieńskiego, w obecności Episkopatów oraz prezydentów państw Europy Środkowo-Wschodniej, prezydent Niemiec Johannes von Rau powiedział, że zlaicyzowana i zsekularyzowana Europa nie potrzebuje już żadnej kościelnej nadbudowy. Wypowiedź ta pozostała wówczas bez echa ze strony uczestników tego wielkiego jubileuszu, co znalazło, niestety, potwierdzenie w Traktacie Lizbońskim. Polska pozostała przy wierze rzymsko-katolickiej, ale zaczęła jakby wątpić w swoje apostolskie świadectwo, i to nie tylko ze swojej winy. Transformacja Kościoła po Soborze Watykańskim II oraz niejasna logika ekumenizmu, spowodowały, że misyjność katolicka utraciła wiele z nadprzyrodzonego blasku Chrystusowej Prawdy. Zrozumienie Kościoła, powołanego w sposób nadprzyrodzony przez samego Chrystusa Pana, zagubiło się wśród wielkich haseł Soboru Watykańskiego II, o czym można się przekonać z relacji prof. Romano Amerio, świadka i współpracownika Soboru, zawartej w jego dziele Iota Unum (Wyd. Antyk-Dybowski 2009). Dla nas, Polaków, doświadczonych życiem na krawędzi urzędowego ateizmu ZSRR i kryptoateizmu tzw „wolnego świata”, z dzieła tego wypływają dwa fundamentalne wnioski. Pierwszy, to nieodwołalna konieczność powtórnego odkrycia i wyeksponowania Prawa Naturalnego, jako jednego z dwóch fundamentów Kościoła RzymskoKatolickiego. Drugi jest prostą konsekwencją pierwszego: w katechizmie Kościoła stosunki społeczne powinny podlegać w całej rozciągłości Prawu Naturalnemu. Nowy Przegląd Wszechpolski 45 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ Dzieło Romano Amerio wymaga jednak postawienia „kropki nad i”. Wybitny filozof i teolog próbuje, odczytać misję Jana Pawła II jako głosiciela prymatu Prawa Naturalnego w życiu ludzi i narodów, gdy pisze: „Właśnie z tego negowania Prawa Naturalnego wywiedliśmy cały łańcuch deprawacji współczesnego społeczeństwa. W swoim przemówieniu Papież… podkreśla nieakcydentalny, lecz wpisany w naturę ludzką charakter tego Prawa” (str843). Gdy przychodzi jednak do zrozumienia Jana Pawła II jako praktyka, jako świadka tego Prawa, Autor powtarza za całym, poprawnym politycznie światem, świadectwo niewiedzy i niemocy duchowej człowieka przełomu XX i XXI wieku: „Kiedy w roku 1979 Papież udał się w w miejsce zagłady; na teren byłego obozu koncentracyjnego w Auschwitz, w przejmujących słowach uczcił męczeństwo milionów niewinnych ofiar zbrodniczego reżymu, ogłaszając to miejsce <Golgotą XX wieku> i <sanktuarium ludzkiego cierpienia>. Ale nagle, jakby w porywie serca i w sposób zupełnie nieoczekiwany, oddal hołd <ogromnej daninie krwi, jaką podczas straszliwej, ostatniej wojny złożył w walce o wolność narodów Związek Radziecki>. Nie ma więc żadnego znaczenia okupowanie przez Sowietów Litwy, Łotwy i Estonii, inwazja na Czechosłowację i Węgry, deptanie komunistycznym butem takich krajów jak Rumunia, a wreszcie sama Polska! To zniewolenie połowy Europy, które położyło się głębokim cieniem na losach kontynentu i wyrządziło ogromne szkody religii, zostało pokryte całunem niepamięci. Nie mniej zadziwiające jest przemilczenie przez Jana Pawła II podczas jego podróży apostolskiej do Hiszpanii w listopadzie1982 roku cierpień, jakie stały się udziałem tamtejszego Kościoła w okresie wojny domowej 193639”. Zastanawiając się nad przemilczeniami Papieża, Romano Amerio sam przemilcza w tej kwestii tajemniczą potęg Szatana, który poprzez dzieje 46 atakuje podstępnie Kościół, bo wie, że człowiek siłami swojej inteligencji przegrywa zawsze, ilekroć w programie swojej walki ze złem usiłuje poznać jego straszną tajemnicę. Dlatego Jan Paweł II odnosząc się pośrednio do wezwania św. Pawła Apostoła: „Nie ulegaj złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”, powstrzymał się od wyłącznie rozumowego rozprawiania się ze złem, które atakuje wszystkich ludzi wszystkich czasów, wskutek grzechu pierworodnego. Rozum ostrzega nas przed naiwnością; skala, zasięg zła, jego potęga dzisiaj, nie mają sobie równych w historii dlatego, że nauka i technika są na służbie pychy, a nie pokory i uwielbienia Boga w Dziele Stworzenia. Tak więc aby uratować Ojczyznę, wiarę, ale także i siebie samych, musimy zorganizować sobie autentyczne pole walki o wiarę i rozum Polaków i zapytać się, jakie są faktyczne źródła socjalkomunizmu oraz dlaczego zyskał tylu zwolenników w różnych warstwach społecznych w Polsce i w Europie Zachodniej. Trzeba zrobić wszystko, aby zaprowadzać i stale podtrzymywać sprawiedliwość społeczną we współpracy z Bogiem, a nie tak jak socjalkomuniści, socjaldemokraci, czy na inny sposób socjalliberałowie - przeciw Niemu. Trzeba także walczyć o Polskę – państwo cywilizacji łacińskiej, które samym swoim istnieniem apostołowałoby na rzecz chrześcijańskiej Europy państw narodowych. Powinna to być walka duchowa, która nadałaby nadprzyrodzony blask życiu wszystkich Polaków. Życie polityczne Każdy polityk, zwłaszcza na eksponowanym stanowisku, narażony jest na dwustronne naciski. Z jedne strony CSP usiłują na różne sposoby wpływać na jego decyzje, z drugiej zaś on sam jest zakładnikiem ideologii własnej partii. Ideologia jest najgroźniejszym wrogiem każdego polityka, a także Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ wrogiem demokracji, ponieważ eliminuje Prawo Naturalne z horyzontu życia wspólnotowego. Czasy nowożytne, poczynając od Kartezjusza poprzez Rousseau eksponowały indywidualizm w miejsce personalizmu, doprowadzając w ten sposób najpierw do odrzucenia Boga, będącego jakoby tylko hipotezą rozumu, zastąpienia Go rzekomą ewolucją, aż wreszcie na naszych oczach finalizują całkowite zerwanie z Prawem Naturalnym. Ten kilkuwiekowy, inteligentnie pilotowany proces wciąż utrzymuje się dzięki promowaniu człowieka zdolnego do kreowania arbitralnych ideologii. Marksizm-leninizm jako główna ideologia minionych 200 lat, zagospodarował indywidualizm jako cegiełkę społeczeństwa masowego, a więc zideologizowanego. Główne, jawne hasła ideologii marksizmu-leninizmu to (i) postęp i rozwój oraz (ii) precz z biblijnym przekleństwem pracy w pocie czoła. Spuścizna po marksizmie-leninizmie ujawnia niebezpieczeństwo skłonności do jakiejkolwiek ideologii, rodzącej się automatycznie w partiach po tzw pierestrojce. Ponieważ ideologia jest wyrazem intelektualnej dyktatury aprioryzmu, najlepszą odtrutką może być związek z aposterioryzmem, jak np. tradycja państwowa, patriotyzm, cywilizacja organiczna (personalizm), rolniczy sposób życia itd. W Polsce po 1989r. CSP zadbały o wykreowanie partii ideologicznej. Gruba kreska była potrzebna nie tyle dla rozkradania majątku narodowego, ile dla zachowania postawy ideologicznej, którą Numer 1-2-3 2010 można manewrować z zewnątrz lub z wewnątrz pod jakimś umownym szyldem. Obywatelski Klub Parlamentarny, Kongres Liberalno-Demokratyczny, Unia Demokratyczna, Unia Wolności, wreszcie Platforma Obywatelska, wszystko to są mutanty czystej ideologii intelektu ueber alles, zawsze gotowe do uzasadnienia każdej demoralizacji narodu i dewastacji jego państwa. Nie byłoby to tak groźne i straszne w skutkach dla Polski, gdyby nie ideologizacja narodu jako pozostałość indoktrynacji socjalkomunistycznej. Nie tylko, że utraciliśmy zdolność do troski o własne państwo, ale co gorsze, narzucaną nam przez elity ideologię liberalizmu przyjmujemy bezalternatywnie jako polityczne sacrum. Ostateczną likwidację suwerenności i podmiotowości Rzeczypospolitej ma zapewnić członkostwo w Unii Europejskiej, będącej produktem ideologizacji zeświecczonej Europy. We współczesnej Polsce jedynym ugrupowaniem politycznym, broniącym się przed ideologizacją jest Przymierze Ludowo-Narodowe, ze względu na akceptację rolniczego trybu życia jako wiodącego, trwałego elementu struktury społecznej. Dlatego w tym samym numerze NPW zamieszczamy, w dziesiątą rocznicę śmierci, przedruk wspomnienia o śp. Profesorze Czesławie Blochu, które ukazało się w tygodniku „Myśl Polska” (30.04-07.05.2000) pod tytułem „Miecz i korona”, aby się przekonać, jak z upływem czasu dzieło Profesora - Twórcy PLN staje się coraz bardziej aktualne i wyrazistsze. Nowy Przegląd Wszechpolski 47 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ Andrzej J. Horodecki MIECZ I KORONA Wspomnienie o ś. p. prof. dr hab. Czesławie Blochu Historyk myśli narodowej... Czy można w krótkim szkicu ogarnąć choćby tylko dorobek dojrzałego życia Polaka, syna wsi polskiej, Profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ojca rodziny, wychowawcy młodzieży, założyciela i opiekuna pisma, twórcy i pierwszego przywódcy Stronnictwa Ludowo-Narodowego i zbudowanego na jego podstawie Przymierza Ludowo-Narodowego ? W dniach 22-24 maja 1989r. miałem szczęście uczestniczyć w Sesji Naukowej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim poświęconej 70 rocznicy podpisania Traktatu Wersalskiego, a zorganizowanej wspólnym wysiłkiem Katedry Historii Najnowszej i Katedry Historii Kościoła XIX i XX wieku. Sesja ta została opracowana naukowo przez Kierowników obu Katedr: prof. dr hab. Czesława Blocha oraz ks. prof. dr hab. Zygmunta Zielińskiego, w postaci książki “Powrót Polski na mapę Europy”.We wstępie do tej książki, zawarł Profesor Bloch niezwykle ważną myśl: ,,Traktat Wersalski jest dla Polski jakby kartą konstytucyjną naszego odrodzenia. Wprowadził on na mapę polityczną Europy niepodległe państwo polskie, określił jego granice od strony Niemiec i Czechosłowacji, stworzył podstawy do obrony i walki o granice na wschodzie, o naszą suwerenność i tożsamość narodową. I choć późniejsze tragiczne wydarzenia okresu II wojny światowej w niejednym zmieniły postanowienia Traktatu Wersalskiego, to jednak jego istotna treść, dotycząca powstania i istnie- 48 nia niepodległych państw na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej, w zmienionych nieco granicach i zmniejszonych terytoriach państwowych, wytrzymała najcięższą próbę dziejową.” Pozwoliłem sobie podkreślić fragment wypowiedzi, który powinien skłonić do refleksji zarówno tych którzy celebrują okrągłe rocznice jak i tych, którzy traktują Traktat Wersalski jako wybitny, ale życiowo nieudany wytwór wielkiej polityki międzynarodowej. To właśnie do odebrania Europie jej na rodowego charakteru, a w konsekwencji jej cywilizacyjnej tożsamości, została powołana Unia Europejska. ...i jego szkoła naukowa troski ... Profesor wyższej uczelni, to człowiek który nie tylko wykłada, ale przede wszystkim tworzy swoją własną szkołę naukową. Na przekór 50 latom jedynie słusznej ideologii „światopoglądu naukowego”, wbrew kultywowanej w „wolnym świecie” „poprawności politycznej”, Katedra Historii Najnowszej, pielęgnująca fundamenty szkoły naukowej, jakimi są poszanowanie rzeczywistości, hierarchii wartości, rzetelność i ścisłość w służbie Prawdy, mogła być miejscem spotkania diametralnie nieraz różnych opinii czy poglądów. Potwierdza to sam Profesor kiedy pisze, kończąc cytowany wyżej wstęp: „W toku opracowywania redakcyjnego nie ingerowaliśmy w treść meryto- Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ ryczną, nawet w tych wypadkach, gdy redakcja posiadała odmienne zdanie na temat danego wydarzenia czy też naświetlenia problemu”. To, że historia bardziej spośród innych dyscyplin nauki, została poszkodowana wskutek indoktrynacji umysłów, nie jest wbrew pozorom, powszechnie znane. Referat Profesora Blocha „Polonia amerykańska i Stany Zjednoczone w polityce niepodległościowej Romana Dmowskiego”, wygłoszony w czasie omawianej sesji, pokazuje w jaki sposób uwalniać się od tej indoktrynacji przez sięganie do źródeł. Jako przykład niech posłuży przywołane przez Autora wystąpienie Romana Dmowskiego na Sejmie Wychodźstwa w Detroit w dniach 26-30. 08.1918r.: „W dalszym ciągu swego wystąpienia omówił szeroko rolę Polski, jaką winna ona odegrać, będąc największym, narodem w Europie Środkowo-Wschodniej. Jej misję upatrywał w zjednoczeniu wokół siebie narodów mniejszych, takich jak Czesi i Rumuni, by w przyszłości nie dopuścić do dominacji niemieckiej na kontynencie europejskim... jednocześnie sprzeciwił się, aby Polacy wzięli udział w DemokratycznejUnii Środkowo-Europejskiej, którą montowali Czesi, Litwini i Ukraińcy”(podkr. moje A.J.H.). Wielką troską Profesora była rzetelna współpraca Polaków. Warto przytoczyć tutaj Jego komentarz do pięknego opisu prezentacji Romana Dmowskiego przez Ignacego Paderewskiego na forum Sejmu Wychodźstwa Polskiego, która „...oddaje nie tylko więź emocjonalną łączącą tych wybitnych Polaków, ale przede wszystkim określa ich wzajemne zaufanie i wiarę, że prowadzona przez nich działalność polityczna doprowadzi do wymodlonej przez pokolenia Polaków wolnej i zjednoczonej Polski”, pokazujący, że gdzie dwie lub trzy wybitne osoby uznają się wzajemnie wokół wspólnie uznawanych i realizowanych wartości, tam praca polityczna dla Polski wydaje owoc stokrotny. ... o wychowywanie narodu do życia o własnych siłach... Numer 1-2-3 2010 Trudne są meandry powrotów do polityki polskiej po 1989r. Trudne, bo cały naród polski musi uwolnić się z postawy obojętności wobec życia politycznego, z wrogości wobec polityki „bo jest brudna”. Kto chce mieć czysty dom, ten musi mieć w nim nie tylko kran ze źródlaną woda ale także odprowadzenie ścieków i musi sam być w stanie utrzymywać całą instalację w stanie sprawności. 7 października 1990r. z okazji Sesji Naukowej poświęconej 70. rocznicy Traktatu Wersalskiego oraz 50. rocznicy śmierci Romana Dmowskiego została poświęcona i odsłonięta tablica pamiątkowa w kościele p.w. Matki Bożej Królowej Polski w Lublinie.Podczas tej uroczystości Profesor powiedział: „Pomni nieśmiertelnej zasady życia narodów, że niepodległość buduje się od wewnątrz, a ochrania od zewnątrz, musimy zawsze liczyć na własne siły. W dzisiejszej sytuacji politycznej w świecie, gdy mamy już na zachodniej granicy potężne zjednoczone Niemcy, a na wschodniej uwikłany w sprzecznościach i wielorakich trudnościach tak zwany przebudowany Związek Radziecki oraz powrót do tradycyjnej przyjaźni i współdziałania obu naszych sąsiadów, widoczne staje się coraz bardziej polityczne osamotnienie Polski. W sytuacji wewnętrznej kraju, pozostającym już od dwóch pokoleń pod rządami lewicy, który od zakończenia II wojny światowej nie miał jeszcze wolnych wyborów, powiększa się ilość różnorak ich zagr ożeń” (p odkr. moje A.J.H.). Nikomu, w najczarniejszych nawet snach, nie śniło się wówczas - przed ponad 10. laty, że wolne wybory mogą doprowadzić kraj do ruiny politycznej i niewoli gospodarczej. Kto mógł wówczas przypuszczać, że lewica porzuci „barwy ochronne” i stanie ramię w ramię z socjalkomunistami europejskimi w nowoczesnej walce o odbieranie narodom ich majątku, robotnikom pracy, a rolnikom zapłaty za ich pracę a następnie ich ziemi. Nowy Przegląd Wszechpolski 49 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ ... i powrót do polityki polskiej... Profesor wiedział, że Golgota Wschodu oraz Golgota Zachodu spełniły zadaną im rolę. Naród został pozbawiony elit przywódczych, na których naturalną odbudowę potrzeba kilku pokoleń w warunkach elementarnej, bezpiecznej egzystencji państwa. Za wkład w dzieło popularyzacji idei Golgoty Wschodu został w 1997r. uhonorowany dyplomem uznania przez Lubelską Rodzinę Katyńską, ale jeszcze wcześniej postanowił jak najszybciej doprowadzić do powołania ośrodka myśli wszechpolskiej w postaci „Nowego Przeglądu Wszechpolskiego”, który ukazuje się od maja 1994r. i dociera do liczących się ośrodków życia politycznego Kraju i na Wychodźstwie. Pismo to informacja i formacja, potrzebna jest jeszcze organizacja. Myślał o niej od dawna, bo już podczas wspomnianej uroczystości w 1990r. powiedział: „Jakież więc nauki i wnioski wypływają dla nas z przypominania międzynarodowego triumfu Polski w Wersalu? Polsce potrzebne jest dzisiaj silne stronnictwo ludowo-narodowe, jednoczące w sobie trzy najważniejsze nurty polskiego życia narodowego: nurt ludowy, narodowy i katolicki, sięgające do głębin naszej tysiącletniej historii i całej kultury, przyjmujące za fundament swego programu, sprawdzone przez życie i historię trwałe osiągnięcia trzech wielkich mężów stanu: Romana Dmowskiego, Wincentego Witosa i Kardynała Stefana Wyszyńskiego” Profesor nie rzucał słów na wiatr. 10 lutego 1994r. w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie zostało zarejestrowane Stronnictwo Ludowo-Narodowe . 14-16 marca 1997r. na bazie SLN zaistniało jako samoistny podmiot polityczny Przymierze Ludowo-Narodowe, a już w marcu 1998r. był przywoływany „Program Przymierza Ludowo-Narodowego”, opracowywany przez wiele miesięcy przez środowisko lubelsko - krakowskie PLN. Czytamy w nim m.in.: „Przymierze Ludowo-Narodowe jest organizacją świadomych sił Narodu, mającą za zadanie 50 uczynić go zdolnym do wzięcia w swe ręce swoich spraw, tak aby stal się on w pełnym tego słowa znaczeniu panem swoich losów..” Bardzo znamienny jest rozdział zatytułowany „Porządek konstytucyjny”. Profesor widział potrzebę akcentowania tych praw, które dziś uległy erozji moralnej na skutek wielorakiej przemocy, sięgającej korzeniami czasów PRL. Dlatego na pierwszym miejscu znajduje się stwierdzenie: „Konstytucja musi zagwarantować każdemu obywatelowi polskiemu prawo do życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. Bez prawa do życia nie ma innych praw”, a dopiero w następnej kolejności: „Podstawę ładu prawnego i organizacyjnego życia naszego narodu stanowi cywilizacja łacińska”. W polityce zagranicznej cechowała Profesora niezwykła ostrość widzenia. Jego wspaniała prelekcja w Radio Maryja nosząca tytuł „Współdziałanie niemiecko - rosyjskie (sowieckie) i jego następstwa dla Polski”, stanowi jeden z wielu przykładów połączenia wiedzy historycznej z talentem politycznym, ścisłości naukowej z talentem popularyzatorskim. Niestety, dziś nie jesteśmy jeszcze w stanie w pełni wykorzystać dorobek Profesora.W polityce wewnętrznej, w rozmowach z Profesorem powracał często temat, na ile praca na odcinku ludowo-narodowym jest skuteczna. Rzeczywiście, jak echo powraca pytanie „Jeśli nie z Unią Europejska to z kim, czy mamy wracać do komunizmu?” I znów trzeba wskazać na Jego dalekowzroczną i systematyczną pracę polityczną, kiedy równolegle z powołaniem do życia Stronnictwa Ludowo-Narodowego publikuje „Zagadnienie Federacji Europy Środkowo-Wschodniej”, wychodząc z założenia, że odpowiedzią na niemiecką ofensywę Unii Europejskiej powinna być polska inicjatywa trwałego zbliżenia między państwami tego obszaru, w trójkącie ABC (Adriatyk - Bałtyk- Morze Czarne). Inicjatywa ta została znalazła swoje miejsce w cytowanym wyżej programie PLN . Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 HISTORIA I WSPÓŁCZESNOŚĆ ...a do tego szkic o metodzie... W rozmowach prywatnych w środowiskach narodowców, na temat pracy politycznej Profesora, przewijały się zawsze dwie myśli: podziw dla Jego charyzmatu i osiągnięć oraz obawa przed „ludowością”, jako elementem klasowości a więc lewicowości (!). Ale gdy przychodziło do konkretów, nikt nie potrafił tej obawy uzasadnić, A prawda jest taka. Według norm OECD 80% Polaków mieszka w warunkach wiejskich lub zbliżonych do wiejskich. Aby do świadomości takiego społeczeństwa dotarła wiedza o planach likwidacji wsi jako głównego elementu życia wspólnotowego Polaków i związanego z tym pozbawienia ziemi i dachu nad głową milionów osób, potrzebne jest budzące zaufanie środowisko polityczne, odwołujące się do tradycji nie tylko narodowych ale także ludowych. W tej sytuacji myśl narodowa pozostawiająca, z całym szacunkiem, jakby na uboczu wieś polską, jest skazana na beznadziejną walkę w miastach o utrzymanie się zaledwie na powierzchni życia politycznego. Kto tego nie rozumie, temu należy przypomnieć, może nadużywane, ale tutaj całkowicie na miejscu, znane ostrzeżenie Romana Dmowskiego przed talmudyzmem w ruchu narodowym. W rozmowach prywatnych Profesor zapytywany przeze mnie, jak postrzega perspektywę współpracy ze Stronnictwem Narodowym, odpowiadał niezmiennie, że istnieje dokument zatytułowany „Przymierze Stronnictwa Narodowego i Stronnictwa Ludowo-Narodowego” z dnia 26maja 1996 roku, podpisany w Wierzchosławicach i że pozostaje on wciąż aktualny, czeka tylko na wypełnienie treścią... ...Wielki Polak i syn wsi polskiej... Wielkość człowieka oceniają potomni z perspektywy czasu - jeśli są po temu warunki, jeśli duch narodu nie jest zatruty. Numer 1-2-3 2010 Dla mnie jest ona od początku taka, jak w śródtytule. To nie tylko podane wyżej argumenty na rzecz budowy pomostu ludowo - narodowego za nią przemawiają. Jeśli chcemy odbudować i doprowadzić do pełni sił organizm cywilizacji łacińskiej, nie możemy tego uczynić z pominięciem wsi polskiej i tego jej upokorzenia, kiedy to u progu czasów nowożytnych została ona odsunięta z głównego traktu formowania się świadomości narodowej i sprowadzona na boczny tor życia polskiego. W swojej prelekcji w Radiu Maryja 26.07.1998r. Profesor powiedział: „Przywileje, jakie uzyskała szlachta w okresie panowania Jagiellonów doprowadziły do trojakiego poddaństwa chłopów: osobistego, gruntowego i sądowego...Za naród uważano jedynie szlachtę wszelkiego pochodzenia etnicznego. Pojęcie świadomości narodowej ustąpiło pojęciu świadomości państwowej”. Może właśnie i tę gorzką prawdę trzeba wziąć pod uwagę, kiedy widzimy tak powszechny brak zrozumienia dla autentycznej myśli narodowej? ...i refleksje końcowe... Po gościnnym obiedzie w rodzinnych stronach pod Ostrołęką, pełnym myśli rzucanych jakby w pośpiechu, wyszliśmy przed dom.. Profesor długo patrzył na rozciągające się wokół pola i zagony zbóż i nic nie mówił, bo już powiedział wszystko. A nam się zdaje, że zostałeś z nami Panie Profesorze i swoim jak zwykle spokojnym, wyrównanym głosem, będziesz dalej dzielił się z nami myślą niezawodną jak miecz Chrobrego i wiarą w przywrócenie Polsce Jego oryginalnej korony, tej samej, która, wywieziona z Polski, służyła ongiś do koronacji cesarzy niemieckich, a w końcu znalazła się w cesarskim skarbcu w Wiedniu. Przedruk artykułu, który ukazał się w tygodniku „Myśl Polska” w dn. 30.04-07.05.2000r. Nowy Przegląd Wszechpolski 51 POLSKA JEST MATKĄ Ks.Abp Kazimierz Majdański Bezdroża Europy Bezdroża Europy (Podsumowanie sympozjum naukowego nt. Rodzina jako zasada integracji Europy, które odbyło się w Instytucie Studiów nad Rodziną UKSW w Łomiankach 9 V 2003 r.) Obecne moje wystąpienie stanowi próbę syntezy refleksji na podany temat, przedstawianych w różny sposób w ostatnich 4 latach. Wypowiedź moja zawiera siedem punktów. 1. Czy wolno zaufać Europie? – Pytanie o podłożu historycznym. Niech nam nikt nie niszczy Bożego pokoju w naszym ojczystym Domu. Polacy umiłowali pokój od kołyski swoich dziejów. Niech więc nam i dziś nie mąci pokoju spór, jaki ktoś rozniecił mówiąc nam o wejściu do Europy, w której przecież zawsze byliśmy. Kto nam zamknął drzwi do Europy i kto chce je nam otworzyć za jakąś niebywałą cenę? – Nie tylko za cenę naszej suwerenności i za cenę utraty naszej ojczystej ziemi, ale także za cenę wiary w Boga i za cenę wierności Jego przykazaniom, z przykazaniem: „Nie 52 zabijaj!" – włącznie. To jest srogi terroryzm. Ta klęska idzie przez cały świat, ale w sposób szczególny dotyka Europy, właśnie Europy. Cywilizacja śmierci, której patronuje najbardziej egoistyczny styl życia, jakim jest hedonizm, zbiera na naszym kontynencie obfite żniwo. Trzeba przy tym przypomnieć, że hedonizm jest tak potężną siłą niszczycielską, że zmiótł z powierzchni ziemi imperium rzymskie. Niech nikt nie niweczy Bożego pokoju tego Narodu, który po wielekroć ocalił Europę i od hord tatarskich, i od potęgi ottomańskiej, i – nie tak dawno – od nawałnicy, którą niosła Armia Czerwona. Czy trzeba przypominać, że w czasie najokrutniejszej II wojny światowej wziął ten Naród na siebie ciężar obrony przed potęgą Hitlera i Stalina? Może ma jakiś szczególny obowiązek o tym mówić były więzień okresu II wojny światowej, straszliwie, wraz z tylu Polakami, prześladowany. Za co?! - Nikt tego nigdy nie powiedział. A chodziłoby o sprawiedliwe świadectwo jednego z wysoko cywilizowanych krajów europejskich, który sięga po ster w europejskiej wspólnocie i woła o naprawienie przez nas tych krzywd, które sam nam zadał w sposób niezwykle okrutny. Bo jeszcze nie zadośćuczyniono nam ogromu nieprawości, wojennych i powojennych, a już słychać donośne głosy mówiące o tym, że to my krzywdziliśmy. Kogo? Czy tych, którzy Polskę śmiertelnie ugodzili: i od Zachodu, i od Wschodu? Pokój – to dar Boga. Niech więc nikt nie odrzuca ani Boga, ani Jego darów, a wśród nich – daru pokoju. Nie da nam pokoju zachłanny biznes, egoistyczna wygoda i nienasycona konsumpcja. Skoro zaś pokój jest darem Boga, to na spotkanie z prawdziwym pokojem trzeba iść z wiarą i z modlitwą. Tak nas uczy Papież, obwołując obecny rok Rokiem Różańca – od października, który minął, do października, który przyjdzie. Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 POLSKA JEST 2. Czy wolno zaufać Europie bezbożnej? – Pytanie o podłożu najgłębszym: wiary w Boga i wierności Jego przykazaniom. Doświadczenia ludzkości mówią o tym, że budowanie „raju na ziemi" bez Boga rodziło zawsze totalitaryzm panowania „kłamcy i zabójcy" (por. J 8, 44) – szatana. Takie były i są źródła cywilizacji śmierci – przeciw człowiekowi, przeciw rodzinie, przeciw narodowi! Kto bowiem obroni człowieka, gdy zabraknie Prawdy i autorytetu Boga? Gdy zabraknie autorytetu Jego przykazań i gdy przykazanie najwyższe: o miłowaniu Boga i człowieka, zniknie z kart pisanej obecnie dla całej Europy Konstytucji? Gdy zaś mówimy o budowaniu jedności, chrześcijanin zna słowa modlitwy Chrystusa: „Aby byli jedno" (por. J 17, 21). Chodzi o jedność z Nim i w Nim. Trzeba tu odróżnić dwa skrajnie odmienne sposoby jednoczenia: Trwa ciągle, w Duchu Świętym, jedność Apostołów zgromadzonych w Wieczerniku Zielonych Świąt, jedność Kościoła. Ale istnieje także „jedność" budowniczych wieży Babel. Toczą się obecnie zmagania o nową wizję świata. Opowiada się ta wizja pozornie za człowiekiem, ale jednocześnie niszczy go totalnie. Niszczy człowieka wraz z jego podstawowym środowiskiem życia i rozwoju: z rodziną, a także z rodziną rodzin, jaką jest naród. W prowadzonym sporze o człowieka chodzi o prawdę. Ale „co to jest prawda?" (J, 38) – bywa często powtarzane pytanie Piłata, który sądził Chrystusa-Prawdę. Poganin, sądzący Chrystusa, był sceptykiem. Współczesny człowiek idzie dalej, znacznie dalej, twierdząc, że nie ma prawdy powszechnej, ale że jest wiele prawd, z prawdą przez niego wyznawaną, subiektywną i indywidualną, a jednocześnie – narzucaną przez niego innym. Taki pogląd powoduje niesłychany chaos we wszystkich wymiarach życia i powołania człowieka. Jest to wyniesienie człowieka po to, by go strącić z piedestału jego niezwykłej godności: istoty stworzonej na obraz Boga. 3. Świadectwo własne i doświadczenie powszechne. Żyję, aby świadczyć. Świadek zaś ma obowiązek przestrzegać. Byłem ofiarą straszliwych prób budowania potęgi ludzkiej – przeciw Bogu. Działo się to właśnie w cen- Numer 1-2-3 2010 MATKĄ trum cywilizowanej Europy. W tamtym czasie wystarczyło nosić sutannę, by być człowiekiem skazanym, więzionym i okrutnie torturowanym. Dziś zaś wystarczy być prawdziwą, Bożą rodziną, by byli wyśmiewani i rodzice, i dzieci. Czy to nie jest prześladowanie najlepszych ludzi, a może i psychiczne ich torturowanie? - W Polsce! Toteż Europa wymiera i Polska wymiera. Ale jeszcze – jak słyszymy od niektórych – w zbyt małym tempie. Panem życia zaś jest tylko Pan Bóg. 4. Obowiązek ewangelizacji. Jaki jest stan naszego chrześcijaństwa? Bierzemy za przykład – zupełnie świadomie – dzieciobójstwo, symbol cywilizacji śmierci. Było i jest nadal u nas masowo uprawiane, choć niewielu o tym wie, a wielu nie chce wiedzieć. Czy Polska jest jeszcze Polską, czy też chce naśladować Chiny? „Żeby Polska była Polską"! Wołaliśmy w Jasnogórskich Ślubach Narodu (jak zresztą wołamy często w uroczystych deklaracjach): „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w Żłóbek Betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia". Myśmy się, razem z Ks. Biskupem Dyrektorem, w tej dziedzinie napracowali w diecezji, której służyliśmy. Z jakim skutkiem? „Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak Ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym”. Dar życia uważać będziemy za największą Łaskę Ojca wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu”. Co się stało, że Polska, która przetrwała największe klęski dzięki rodzinie, dziś wymiera? I w jaki dzieje się to sposób? Za jaką cenę? Czy mamy ewangelizować? – Jest to nasz obowiązek, który Kościół w Polsce podejmuje w szerokim zakresie w różnych krajach świata.Pytamy jednak: Czy wzrosną nasze możliwości ewangelizacyjne, jeżeli zostaniemy pochłonięci przez laicką Europę? Nadto zaś ewangelizacja, to najpierw własne nawrócenie. Nie pozorne.Autentyczne! Nowy Przegląd Wszechpolski 53 POLSKA JEST Ewangelizacja Europy? – Tak, przez „nie" wypowiedziane wobec prób konstruowania „nowego ładu", skierowanego przeciw Bogu, i przez „nie" wypowiedziane wobec wchodzenia w struktury grzechu. 5. Rodzina – przyszłością Polski i świata. Jednakże, jak na razie, rodzina bardzo słabnie i jest bezlitośnie atakowana. Także rodzina polska. Powoli więc starzejemy się i wymieramy. Znaczy to, że także i u nas zaczyna zwyciężać cywilizacja śmierci. A przecież pragnęliśmy zawsze i pragniemy dziś, w ogromnej większości naszego społeczeństwa, służyć cywilizacji życia i miłości. Pragnęliśmy zawsze, pragnijmy więc tym bardziej dziś, żyć w przymierzu z Bogiem życia i miłości i z Matką Boga. Ujmujemy, wraz z Papieżem na nowo w dłonie Różaniec. Ta modlitwa mówi nam już od pierwszych tajemnic o tym, że to Bóg pomyślał rodzinę i dał Rodzinę Swojemu Synowi. 6.Niezłomna nadzieja. Rodzino! – Nie jesteś pomysłem człowieka, który chce cię zniszczyć. Jesteś pomysłem Boga, który ocala. Same nawet zagrożenia mówią, Rodzino, o twojej wielkości. Mówią bowiem o tym, jak ściągasz na siebie, jakby jakiś piorunochron świata, wszystko to, co chciałoby pozrywać prawa miłości i życia. Nieprzyjaciel potężny? – Tak, ale nie najpotężniejszy. Fale współczesnego potopu potężne? - Tak, ale z Potopu ocaliła ludzkość jedna rodzina. Bóg zawarł z nią Przymierze i roztoczył tęczę. Jesteś, Rodzino, tylko pozornie bezbronna. Jesteś „arką przymierza z Bogiem w Chrystusie"3. Wiedz też, Rodzino, że masz święte prawo liczyć na najofiarniejszą posługę ze strony Kościoła. Wszak „rodzina jest pierwszą i najważniejszą dro-gą Kościoła". Ale to jeszcze nie wszystko: „Łaska sakramentalna – najpierw chrztu i bierzmowania, a potem małżeństwa – wtargnęła w wasze serca niczym świeży 54 MATKĄ strumień nadprzyrodzonej miłości. Ta miłość rodzi się w łonie Trójcy Świętej, której żywym i wymownym wizerunkiem jest ludzka rodzina"4. Oto niełychane wyposażenie rodziny i jej drogi do Domu Ojca. A skoro ma, rodzina, takie w sobie moce – to niech się sprzymierzą z sobą wszystkie rodziny, wierne miłości i życiu. Wołamy: Przyjdźcie do naszych Ognisk Świętej Rodziny! – Niech się rodziny sprzymierzą z sobą – w imię Boga miłości i życia oraz w imię Najświętszej Rodziny. 7. Nasza misja. Jaka jest misja naszego środowiska formacyjno-naukowego? – Równie wzniosła, co konieczna. Mówił Ojciec Święty pięć dni temu w Madrycie: „Będą się rodziły nowe owoce świętości, jeśli rodzina będzie umiała pozostać zjednoczona, niczym prawdziwe sanktuarium miłości i życia" (04.05.2003 r.). Fiat. Niech się tak stanie. Niech się stanie! Od redakcji NPW: Drukujemy systematycznie fragmenty wiekszej całości autorstwa ks.abp. Kazimierza Majdańskiego pt.,,Ojczyzna jest Matką” Słowa niesłychanie aktualne! Instytut Studiów nad Rodziną UKSW ul.Baczyńskiego 9, 05-092 Łomianki, tel.:+48 (22) 751 38 91 e-mail: [email protected] www.isr.org.pl Fundacja „Pomoc Rodzinie” ul.Baczyńskiego 9, 05-092 Łomianki, tel.: +48 (22) 751 50 55 e-mail: [email protected] www.fpr.pl Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY Zbigniew Dmochowski RECENZJA KSIĄŻKI J. A. ROSSAKIEWICZA pt. „DEMOKRACJA FINANSOWA” (c.d. z poprzedniego numeru.) Część II. Demokracja finansowa 11. Zasadność demokracji finansowej oraz nowego pieniądza (31 str.) Autor pisze, że „Aktywność reprezentantów tendencji destrukcyjnej sprawia, że demokracja finansowa i demokracja gospodarcza jest trudna do zrealizowania, ale tym bardziej potrzebna. Homo rapax sprawia, że pieniądz staje się narzędziem zniszczenia. Nie można realizować demokracji finansowej w separacji i w egoizmie. Jest ona do zrealizowania pośród narodów...”. W dobrze rządzonym kraju nie ma możliwości, aby zabrakło środków finansowych na rolnictwo, lecznictwo i edukację. Do takiej sytuacji wręcz nie może dojść, gdyż obowiązkiem państwa wobec narodu jest emisja pieniędzy na te cele w wystarczającej ilości. Zaś prawem i obowiązkiem członków narodu jest realizowanie edukacji i opieki lekarskiej. Ludzie, którzy nie rozumieją tego, nie nadają się do sprawowania rządów,są ludźmi na niewłaściwym miejscu i powinni opuścić wszelkie ważne stanowiska. Powtarzany nieustannie przez państwowych urzędników „argument” o braku pieniędzy jest oszustwem... Niewłaściwe wykorzystanie nowych pieniędzy, przede wszystkim na oprocentowane pożyczki, na „uszczelnianie granic”, „zmianę nastawienia ludności do fiskusa” i tym podobne psychomanipulacje, może prowadzić jedynie do pogłębiania się destrukcji i depopulacji, a w najlepszym przypadku do inflacji, ukrywanej poprzez deflację... Nie ma możliwości zmuszenia bogatych do inwestowania i zatrudniania ubogich w momencie, kiedy popyt jest słaby. Wskazania moralne nie zdają się tu na nic. Odwrotnie będzie, kiedy pienią- Numer 1-2-3 2010 dze daje się potrzebującym (ubogim). Popyt wzrośnie, a ludzie bogaci zaczną zabiegać o pieniądze, znajdujące się w rękach ubogich. Nie muszą nawet zmieniać swojej natury, w której chęć posiadania gra znaczną rolę. W pogoni za bogactwem zaczną służyć innym ludziom. W sytuacji oprocentowania kont bogaci nie służą innym ludziom. Narzekają raczej na zbyt wielką liczbę ludzi żyjących na świecie i chcieliby ją ograniczyć. Gdyby dostawali pieniądze od ludzi, a nie od oprogramowania bankowych komputerów, cieszyliby się każdym człowiekiem i zabiegaliby o jego względy. Zamiast postulować aborcję staliby się gorliwymi rzecznikami płodności... Demokracja finansowa jest korzystna dla ludzi interesu. Większość przedsiębiorców - to ludzie zdolni, zapobiegliwi, pracowici i uczciwi. Chętnie zatrudniają innych ludzi o mniejszych zdolnościach organizacyjnych, dając im pracę i tworząc miejsca powstawania dóbr konsumpcyjnych dla całej wspólnoty. Przedsiębiorcy pierwsi padają ofiarą lichwiarzy.... Wraz z korzystnym systemem finansowym, warunkującym rozwój wspólnoty, przedsiębiorcy będą mogli zadbać o swoje firmy i odbudować swój autorytet i charyzmę, jaką słusznie się cieszyli, dbając o pracowników i zadowolenie klientów. Tacy pełni inicjatywy ludzie są potrzebni społeczeństwu i nie należy im utrudniać działalności, akceptując lichwiarski monopol... Taka postulowana społeczna własność przedsiębiorstwa - własność interesariuszy - łatwo pozwala na oczekiwane i potrzebne ”społeczne dowartościowanie zadań macierzyńskich”. Kobiety wy- Nowy Przegląd Wszechpolski 55 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY chowujące dzieci powinny otrzymywać należne im wynagrodzenie czyli środki do życia... Własność interesariuszy i zasady demokracji finansowej mogą zatem prowadzić do promowania rodziny w sferze finansowej. Do tej pory sfera ta była domeną jednostek. Relacja pracodawca - pracownik w ogóle nie zależała od relacji rodzinnych, a jeżeli już zależała to w sposób niekorzystny dla rodziny... Od czasów Adama Smitha rozprzestrzenia się fałszywy pogląd, że najważniejszą ludzką motywacją do działania jest korzyść własna, chęć zysku lub chciwość... Chęć rywalizacji jest czymś szkodliwym, co niszczy społeczną harmonię, a nawet strukturę, wpływając na brak porządku. Dążenie do korzyści własnej i dbałość o własny interes, o jakich pisał Adam Smith, skazały jego teorię na fragmentaryczność, podobnie jak niemal całą zachodnioeuropejską, nowożytną ekonomię.. Dzisiaj chciwość i lichwa oznaczają zastój i zniewolenie, gwarantują gospodarczą recesję, a nie gospodarcze ożywienie. Kapitalizm to władza pieniądza, a nie sposób produkcji - trzeba to podkreślać, bo fakt ten został zatarty przez rewolucję przemysłową... Masowa produkcja umożliwiła wzrost konsumpcji, ale również go wymusiła (konieczność sprzedaży), co spowodowało rozwój reklamy i kształtowanie usposobienia człowieka, głównie jako odbiorcy produkcji. Wzrost mocy produkcyjnych i ilości towarów na rynku, w obliczu zbyt małej ilości pieniędzy, prowadził do konkurencji i walki o rynek zbytu. W obliczu braku emisji pieniądza na nowych demokratycznych zasadach trudnością stała się już nie produkcja towaru, ale jego sprzedaż. Jednym z elementów walki konkurencyjnej o sprzedaż towarów była ( i jest) cena. Obniżenie ceny przy podobnym poziomie zaawansowania technologicznego polega na zmniejszeniu wynagrodzenia za pracę, ale z kolei zmniejsza powszechny fundusz konsumpcyjny i popyt... Kapitalizm nie wymaga wcale produkcji. Zdobycie realnej władzy finansowej i wykreowanie elit 56 politycznych powolnych homo rapax (rządy marionetkowe) umożliwia ludziom zachłannym powrót do dawnej praktyki pomnażania pieniędzy bez produkcji. Opiera się to na starej zasadzie lichwy, emisji długów ( najpierw kredyty, później podatki), ale wraz z postępem technologicznym zostało „zrewolucjonizowane” przez emisję pieniądza wirtualnego. Emisja długów prowa dzi do zmiany struktury własności w światowej wspólnocie, dalszego wzrostu potęgi homo rapax i to bez produkcji. Nową fazą światowego kapitalizmu jest gospodarczy zastój - „schładzanie gospodarki”. Dzisiaj homo rapax nie chce dalszego wzrostu gospodarczego, bowiem prowadzi on do rozwoju narodów. Anachroniczny mechanizm lichwiarskiej emisji powoduje utrzymanie niedoboru - w pieniądzu - a poprzez pieniądz niedobór ten zostaje przeniesiony na poziom zaspokojenia ludzkich potrzeb. Niezaspokojenie potrzeb - to mechanizm depopulacji. Tak więc z ograniczeń emisji pieniądza wynika dzisiaj ujemny przyrost naturalny. Upowszechnienie demokracji finansowej jest obecnie najlepszym wyjściem dla ludzkiej cywilizacji.... W połączeniu z zasadą terminowości pieniądza sprawia także, że odpada konieczność ściągania pieniędzy przez podatki. Zawsze kłopotliwe ściąganie podatków zostaje zastąpione automatycznym przeterminowaniem bezużytecznie gromadzonych pieniędzy. Ci, którzy nie gromadzą pieniędzy, nie mają dochodu, nie płacą podatków. Terminowość pieniędzy nie tylko zapobiega znanym od wieków kryzysom i krachom walut, zapobiega nadmiernemu powiększaniu się masy finansowej, która powinna być dostosowana do liczby ludzi, ilości dóbr i usług oraz poziomu zaspokojenia wszystkich potrzeb wspólnoty - nie tylko tych materialnych i konsumpcyjnych, ale i duchowych. Terminowość pieniądza jest odzwierciedleniem zmiennej ilości dóbr konsumpcyjnych i zmiennego poziomu energii życiowej ludzkiej wspólnoty. Zasada emisji pieniądza wymaga przeciwwagi w postaci reguł uzasadnionego zmniejszenia jego Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY ilości, co jest najlepiej zrealizowane w koncepcji pieniądza terminowego. W teorii demokracji finansowej obie te możliwości zostały przewidziane i rozwiązane w sposób właściwy i możliwie najmniej kłopotliwy. Pieniądz terminowy jest lepszym narzędziem niż pieniądz „bezterminowy”.W tradycyjnej gospodarce ważną funkcję osłabiania siły pieniądza pełniła inflacja. Umiarkowana inflacja była i jest zjawiskiem korzystnym dla gospodarki. Wtedy bowiem nie opłaca się gromadzić pieniędzy, ale warto używać ich jako środka wymiany. Spadek wartości pieniądza sprawia, że rośnie popyt, a więc i produkcja. To stwarza dobrą koniunkturę gospodarczą. Długi i zobowiązania płatnicze samoistnie tracą swoją wartość i dotkliwość. Umiarkowana inflacja jest więc stałym i korzystnym dla wspólnoty podważaniem wartości pieniądza, ale bez likwidacji jego funkcji jako środka wymiany. Jest to korzystne zjawisko, które kończy się, gdy na skutek słabości gospodarki (brak pracy i twórczego wysiłku) przeradza się w hiperinflację. Hiperinflacja niszczy pieniądz jako środek wymiany i następuje zapaść gospodarcza. Granica pomiędzy inflacją i hiperinflacją jest łatwo dostrzegalna, ale najczęściej już po fakcie czyli wówczas, kiedy hiperinflacja już zaistnieje. Dlatego nawet umiarkowana inflacja może być zastąpiona nowym, doskonalszym mechanizmem regulacyjnym, terminowością pieniądza. Terminowość pieniądzą wyeliminuje niebezpieczeństwo hiperinflacji. Ważne jest także, aby zdawać sobie sprawę z tego, że dotychczas z inflacją walczyli ci, którzy jednocześnie ją kreowali, czerpiąc korzyści z oprocentowanego pieniądza, a nie z realnej gospodarki i dlatego ich wysiłki poszły ostatecznie w kierunku ograniczania dostępu do pieniądza. Inflacja jest wrogiem lichwiarzy, gdyż pożera ich procent. Zwolennicy oprocentowanego pieniądza starają się jej uniknąć za wszelką cenę - głównie za cenę deflacji czyli za cenę pogłębiania biedy i wzrostu dysproporcji majątkowych lub poprzez zmienną stopę Numer 1-2-3 2010 procentową czyli przerzucania strat inflacyjnych na wierzycieli”. Błąd żywiołowej emisji pieniądza został kiedyś popełniony przez komu nistów. Emitowali oni pieniądz ze strachu przed strajkami, ale nie chcieli pozwolić na rozwój ludzkiej przedsiębiorczości tak, aby sznurki biurokratycznej kontroli chu przed straj nie wymknęły im się z rąk. W efekcie takiej strusiej polityki władza i tak im się wymknęła i mogli ją odzyskać jedynie w porozumieniu z właścicielami kapitału i uzależnieniu się od kapitalistycznej oligarchii finansowej. Dzisiaj sytuacja wspólnoty jest gorsza. Komuniści zbratali się z kapitalistami i oligarchią finansową, aby wspólnie żerować na narodach.”Autor słusznie stwierdza, że „Zabezpieczeniem ich władzy jest emisja pustego pieniądza elektronicznego dla najbogatszych, globalna kontrola finansowa ( podporządkowanie banków instytucjom międzynarodowym, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), a także uruchomienie starych mechanizmów, biurokratycznej kontroli ludzkiej przedsiębiorczości, wysokie podatki dla większości i samowolna dystrybucja przywilejów ( np. zwolnień z podatku). Taka sytuacja jest gorsza i bardziej niebezpieczna. Dzisiaj tradycyjny strajk robotników prowadzi jedynie do większej deflacji. Z takiej perspektywy od razu widać, jak antynarodowa była polityka „elit” finansowej władzy. Swoją pozycję „elity” zawdzięczały umiejętnemu „ogłupianiu” ludzi, a także zniechęcaniu ich do polityki i do uczestnictwa w wyborach, chyba, że „elicie” udawało się sprawić, aby głosowali właśnie za nią czyli przeciwko sobie. Autor zasadnie proponuje, „aby strajk następował nie poprzez brak pracy, ale poprzez pracę dla siebie, poprzez przejmowanie na własność wy twarzanych dóbr - niech bankrutują i odchodzą i odchodzą nieudolni lub skorumpowani decydenci, właściciele, dyrektorzy lub menadżerowie. Wierzyciele od nich mogą żądać zadośćuczynienia finansowego i moralnego. Natomiast Nowy Przegląd Wszechpolski 57 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY załoga danej fabryki, kopalni lub stoczni, dobrze pracujący robotnicy powinni przejąć kontrolę nad zakładem, to oni powinni stać się nowymi właścicielami wytworzonych dóbr oraz środków produkcji, bowiem to ich energia życiowa sprawiła, że dobra te powstały. Oni także są najlepszym gwarantem, że dobra te będą nadal powstawać z korzyścią dla wspólnoty”.Takie prawo trzeba by wprowadzić, ale na przeszkodzie stoją złe prawa, będące w dorobku prawnym Unii Europejskiej, do której aktualnie należymy. Wszystkie dalsze propozycje Autora są propozycjami na dzień dzisiejszy teoretycznymi czy wirtualnymi. A więc propozycje, aby „Ktoś, kto nie dba o swoją własność, traci ją. Ktoś, kto niszczy narodowy majątek, a takim majątkiem są wszystkie zakłady produkcyjne na terenie państwa narodowego, traci akt własności do tego majątku...” Także własność prywatna, choć jest podstawowym prawem człowieka, musi zostać ograniczona tam, gdzie staje się przyczyną społecznej destrukcji. I dlatego rodzimi parlamentarzyści, którzy godzili się na niszczenie polskich zakładów przemysłowych przez ich „nowych właścicieli”, muszą być uznani za współodpowiedzialnych za kolaborację w tej formie cichej wojny gospodarczej i niszczenia Polski. Autor uznając, że „Demokracja finansowa - to chrześcijańska ekonomia i chrześcijańska gospodarka, oparte na zasadach Nauki Jezusa i zgodne ze społeczną nauką Kościoła” musi uznać, że na dzień dzisiejszy nie jest ona dostatecznie znana ani ludziom świeckim, ani duchownym. Mówili o tym- jak pisze Autor Papieże: Leon XIII w „Rerum novarum”, Pius XI w „Quadragesimo anno” i Jan Paweł II w „Laborem exercens”, ale ich nauczanie nie zostały przełożone na efektywne zwalczanie cichej tezy o możliwej „służbie zarówno Bogu, jak i mamonie”, co innymi słowami oznacza, że walka z lichwą dała dotąd niewielkie efekty, zarówno w działaniach Kościoła powszechnego, jak i Kościołów partykularnych. 58 Dlatego też propozycje przedstawione przez Autora muszą tymczasem sprowadzać się do jedynie żmudnego informowania i dyskusji nad demokracją finansową, gdyż, jak pisze sam Autor, „ Korporacyjny globalizm w ogóle nie pyta ludzi o zgodę, narzucając swój patologiczny porządek (de facto - zniewolenie) bez jakiejkolwiek dyskusji czy aprobaty”. Autor oczywiście ma rację, że „ Pozostawienie niekorzystnej sytuacji gospodarczej, w jakiej znalazł się świat, bez jakiejkolwiek ingerencji jest rozwiązaniem najgorszym”. Ale z drugiej strony wiedza o tym, że „bezinteresowność jest najpotężniejszą i najmniej poznaną siłą duchową człowieka” nie daje nam katolikom dostatecznie silnego oręża do torowania właściwej drogi ku demokracji finansowej. Autor wprawdzie twierdzi, że „ Wystarcza powszechne uświadomienie ludziom, że ich los nie jest zależny od bliżej niespecyzowanego fatum, ale że ich codzienne kłopoty i brak pieniędzy są wynikiem świadomie prowadzonej polityki obecnych decydentów, którzy dążą do finansowego zniewolenia narodów i ich depopulacji przy użyciu metod finansowo-ekonomicznych”, ale problem z dotarciem do prawdy o tej sytuacji jest podstawową barierą wprowadzenia demokracji finansowej. Wydaje się, że zaproponowana przez Autora wpłata ludziom bezrobotnym i ubogim określonych pieniędzy na konta czyli przywrócenie zasiłków dla bezrobotnych rzeczywiście spowoduje zmniejszenie deflacji i przynajmniej częściowe odtworzenie popytu pod jednym warunkiem, że nie będą to zasiłki tego typu, jak dla bezdomnych tzn., np. 50 zł. na rok, ale na poziomie takim, który gwarantowałby rzeczywi ste odtworzenie popytu. Natomiast nie bardzo widzę możliwość zdelegalizowanie lichwy bez poważnych nacisków społecznych znaczącej masy ludzi mieszkających aktualnie w 25 krajach Unii Europejskiej. (c.d. w następnym numerze.) Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY TRAKTAT CZĘŚĆ UMOWA POKOJU I. ZWIĄZKU NARODÓW (fragmenty – c.d.) Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 59 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY 60 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 OMÓWIENIA–RECENZJE–POLEMIKI–OPINIE–LISTY Redakcja wyraża nadzieję, że zainspirowała PT Czytelników chęcią zapoznania się z trudno dostępnym tekstem Traktatu Pokoju, podpisanego 28 czerwca 1918 r. w Wersalu, gdyż miał on kolosalne znaczenie dla stosunków międzynarodowych, a nawet samego bytu II Rzeczpospolitej, będąc filarem jej niepodległości. Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 61 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II ks. Henryk Nowik JAN PAWEŁ II WOBEC WOJNY I POKOJU III POKÓJ PRZEZ WYCHOWANIE (c.d.) Idea pokoju przez wychowanie ma w Polsce wielowiekowe dzieje. Już bowiem w drugim dziesięcioleciu XV wieku nauczanie filozofii, prawa i teologii przejęli profesorowie z Uniwersytetu Krakowskiego, jako z rodzimej uczelni. W dziedzinie filozofii poszukiwano tu wspólnej płaszczyzny w duchu konkordyzmu między via antiqua (neoplatonizm, awerroizm, esencjalistycznie interpretowany arystotelizm, tomizm, augustynizm) i via moderna (nominalizm przeciw skrajnemu realizmowi Hussa i Wiklefa). Za via communis (awerroistycznie – nieskończoność świata i esencjalistycznie – istota przed konkretem, interpretowany arystotelizm), opowiedzieli się wówczas filozofowie prawa: Stanisław ze Skarbimierza i Paweł Włodkowic. Głosili oni ideę o wojnie sprawiedliwej i o wolności wszystkich ludzi. Polska szkoła prawnicza, reprezentowana głównie przez Stanisława ze Skarbimierza, Pawła Włodkowica, Benedykta Hessego, Andrzeja Łaskarza i Jakuba z Szadka, korzystając z europejskiej tradycji prawniczej i teologiczno-filozoficznej, jak również z intelektualnego zaplecza Uniwersytetu Krakowskiego stworzyła tak spójny, wszechstronny, nowoczesny i tolerancyjny system prawa międzynarodowego. że nadawał się do zastosowania nie tylko przy rozwiązywaniu sporu polsko-krzyżackich, ale także globalnych problemów ówczesnego chrześcijańskiego świata. Podjęte analizy w piętnastowiecznej szkole prawniczej, koncentrowały się wokół następujących zagadnień: 1) państwo i władza w aspekcie genezy, obowiązków, zagrożeń i granic, 2) prawo i jego geneza, 3) człowiek jako podmiot praw i obowiązków, 4) wojna i pokój - militaryzm, ludobójstwo, „pruska herezja”, koncepcja „civitatis maxime”, trybunał międzynarodowy, 5) prawo narodów i jednostek ludzkich do życia i ich ochrony, 6) prawo narodów i każdego człowieka do wolności i do sprawiedliwego procesu. (zob. Ks.Stanisław Wielgus, Z badań nad Średniowieczem, Lublin 1995). Wypracowaną w szkole krakowskiej, doktrynę praw narodów, Włodkowic przedstawił (1415) na forum międzynarodowym, jakim był sobór w Konstancji (zob.Zachodnia i polska nauka średniowieczna – encyklopedycznie, Płock 2005, s.242). Doktryna ta, doskonaląc się przez wieki i przenikając tkankę ludów i narodów Europy, zaistniała w jakimś wymiarze w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948) i w wielu innych deklaracjach pokojowych, jak Deklaracji o Wychowaniu Społeczeństw w Duchu Pokoju zainicjowanej przez Edwarda Gierka (1978) w ONZ, przyjętej jednomyślnie przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych 15 grudnia 1978 r.oraz w nauczaniu Jana Pawła II. Deklaracja ta we Wstępie głosi „Zgromadzenie Ogólne, przypominając, iż w Karcie Narodów Zjednoczonych narody ogłosiły swą wolę uchronienia przyszłych pokoleń od klęski wojny […] potwierdzając prawo ludzi, państw i całej ludzkości do życia w pokoju; świadome, że skoro wojny biorą początek w umysłach ludzi musi być zbudowana obrona pokoju; uznając , że pokój między narodami jest podstawo- 62 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II wym dobrem ludzkości, cenionym najwyżej przez wszystkie główne nurty polityczne, społeczne i religijne; kierując się szczytnym celem wychowania społeczeństw i stworzenia warunków dla ich współżycia i współpracy w pokoju, równości, wzajemnym zaufaniu i zrozumieniu; uznając doniosłą rolę rządów, a także organizacji rządowych i pozarządowych, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, środków masowego przekazu, procesów wychowawczych i metod nauczania, w krzewieniu ideałów pokoju i zrozumienia między narodami”. Wspomniana Deklaracja o Wychowaniu Społeczeństw w Duchu Pokoju, ma na uwadze zasady zawarte w Deklaracji o przyznaniu niepodległości krajom i narodom z 14 grudnia 1960 roku, jak równie z Deklaracji o umocnieniu bezpieczeństwa międzynarodowego 16 grudnia 1970 roku oraz ważnej Deklaracji o pogłębieniu i utrwaleniu odprężenia w stosunkach międzynarodowych 19 grudnia 1977 roku; mając zarazem na względzie Deklarację o krzewieniu wśród młodzieży ideałów pokoju, wzajemnego szacunku i zrozumienia między narodami z 7 grudnia 1965 roku; mając również na uwadze Powszechną Deklarację Praw Człowieka z 10 grudnia 1948 roku, wzywającą – w Preambule - narody aby „dążyły w drodze nauczania i wolności” do stosowania tej Deklaracji. Międzynarodowy Pakt praw obywatelskich i politycznych z 16 grudnia 1966 roku dodaje, że wszelka propaganda wojenna powinna być ustawowo zakazana. Polska Deklaracja żąda skoordynowania działań, Organizacji Narodów Zjednoczonych, w jej strukturalnych jednostkach do spraw Oświaty, Nauki i Kultury, kierując równocześnie apel do innych zainteresowanych organizacji krajowych i międzynarodowych, zarówno rządowych, jak i pozarządowych. Jan Paweł II, w swojej idei wychowania do pokoju, w sposób szczególny myśli o naszym kontynencie od Atlantyku po Ural, od Morza Śródziemnego po biegun północny. Świadczą o tym choćby poniższe teksty: Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa! (Rz 1,7). Pozdrawiam was tymi słowami apostoła Pawła, skierowanymi do chrześcijan Rzymu, i witam serdecznie jako uczestników obrad Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Europie. […] Jesteśmy tutaj razem, ażeby wobec Króla wieków dokonać także rozliczeń, podobnie jak słudzy w dzisiejszej przypowieści. „Rozliczeń” w świetle Ewangelii oznacza naprzód „rozeznanie’, a z kolei „ przebaczenie”. Homilia wygłoszona podczas Mszy Św. na rozpoczęcie Synodu Biskupów, 28 listopad 1991, Watykan Dziękuję za Synod, który stał się dla nas w Chrystusie nowym „przynagleniem miłości”. Kiedy zamykamy prace spełnione w naszej synodalnej wspólnocie, pragniemy powrócić stąd do Kościołów w naszych europejskich ojczyznach z obietnicą Chrystusowego pokoju: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka!” […] Jest ogromnie wiele niepokoju w tej Europie, która myśli o swojej jedności. Jest ogromnie wiele zagrożeń i napięć, aktualnych i potencjalnych, popychających nas w kierunku przeciwnym do tego, którego pragnie Chrystus. Czy Kościół potrafi stać się szafarzem pokoju? Czy potrafi sprostać błogosławieństwu dla „czyniących pokój”? Czy potrafimy to pojednanie, jakim Bóg pojednał ze sobą świat przenieść w wymiary międzyludzkie i międzynarodowe? Homilia wygłoszona podczas Mszy św. na zakończenie Synodu Biskupów, 14 grudnia 1991, Watykan Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 63 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II Na górze zwycięstwa Pan szykuje świąteczną ucztę dla wszystkich ludów. Otrze łzy z każdego oblicza i raz na zawsze znisczczy śmierć (por. Jz 25,8). Zapanuje pokój; Chrystus, Syn Panny Maryi, będzie sercem świata. Homilia podczas Mszy św. W bazylice św. Pawła za Murami na zakończenie Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. 25 stycznia 1992, Rzym To ważne zgromadzenie synodalne opracowało wytyczne i propozycje, które CCEE w nowym poszerzonym składzie będzie musiała pogłębić i wprowadzić w życie. […]. Przed CCEE stoją delikatne zadania związane z nową ewangelizacją Europy: należy zatroszczyć się o coraz pełniejszą komunię między diecezjami i krajowymi Konferencjami Episkopatu, rozwijać współpracę ekumeniczną między chrześcijanami, usunąć przeszkody, które zagrażają pokojowemu istnieniu i rozwojowi narodów, umocnić afektywną i efektywną jedność oraz communo hierarchii. […] Zwróćmy się do Chrystusa – Zwycięzcy śmierci i grzechu – i potwierdźmy naszą gotowość do wyrzeczenia się samych siebie, po to, by wznieść, duchową budowlę”, w której panuje sprawiedliwość i miłość Boża. Wiemy, że nasze możliwości są ograniczone, ale nie opuszcza nas pewność obecności Boga i jego nieustannego zbawczego działania.[…]. Chodzi bowiem o uwypuklenie głębokiej solidarności łączącej Europę z krajami Afryki, Azji i Ameryki, w stosunku do których kontynent – oraz jego kościoły - mają wiele zasług, ale i win. Starajcie się pogłębić tę świadomość oraz umocnić przekonanie o wzajemnej odpowiedzialności ludzi za siebie, a przede wszystkim za najbiedniejszych, którym wiedzie się gorzej niż innym. W ten sposób będziemy działać zgodnie z ewangelią miłości i pokoju, którą w czasie wielkanocnym Martwych głosi z mocą całej ludzkości. Do członków Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE), 16 Kwietnia 1993, Watykan Spełniając swą szczególną misję, Stolica Apostolska kieruje się przede wszystkim troską o pokój i postęp ludzi i narodów, respektując niezawisłość prawomocność władz. Pragnie przypomnieć w porę i nie w porę, że siły polityczne powinny pamiętać o wartościach duchowych, zawartych w orędziu chrześcijańskim. Kraje bałtyckie stanowią mikrokosmos, w którym bardzo wyraźnie ujawniają się pewne poważne problemy, ale w którym uda się może odnaleźć również ich rozwiązanie. Obok społeczności litewskiej, łotewskiej i estońskiej słusznie pragnących pokoju i narodowej niepodległości, której dotąd im brakowało - żyją tu inne wspólnoty, wywodzące się z krajów ościennych. Spotkanie z korpusem dyplomatycznym, 5 września 1993, Wilno 64 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II ENCYKLIKA CARITAS IN VERITATE OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI DO BISKUPÓW, PREZBITERÓW I DIAKONÓW DO OSÓB KONSEKROWANYCH DO WIERNYCH ŚWIECKICH WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI O INTEGRALNYM ROZWOJU LUDZKIM W MIŁOŚCI I PRAWDZIE (c.d. z poprzedniego numeru) ROZDZIAŁ III BRATERSTWO, ROZWÓJ EKONOMICZNY I SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE 34. Miłość w prawdzie stawia człowieka wobec zadziwiającego doświadczenia daru. Bezinteresowność jest obecna w jego życiu w rozlicznych formach, często nie uznawanych z powodu wyłącznie produktywistycznej i utylitarystycznej wizji życia. Istota ludzka została uczyniona dla daru, który ją wyraża i urzeczywistnia jej wymiar transcendentny. Czasem człowiek współczesny jest mylnie przekonany, że jest jedynym sprawcą samego siebie, swojego życia i społeczeństwa. Oto mniemanie, będące konsekwencją egoistycznego zamknięcia się w sobie, które wywodzi się – ujmując to w języku wiary – z grzechu pierworodnego. Mądrość Kościoła zawsze proponowała podtrzymywanie świadomości o grzechu pierworodnym także w interpretowaniu faktów społecznych i budowaniu społeczeństwa: «Nieuwzględnianie tego, że człowiek ma naturę zranioną, skłonną do zła, jest powodem wielkich błędów w dziedzinie wychowania, polityki, działalności społecznej i obyczajów».[85] Do dziedzin, w których ujawniają się zgubne skutki grzechu, doszła już od długiego czasu dziedzina ekonomii. Mamy tego ewidentny dowód również w tych czasach. Przekonanie człowieka o tym, że jest samowystarczalny i że potrafi usunąć zło obecne w historii jedynie dzięki własnym działaniom, skłoniła go do zrównania szczęścia i zbawienia z nieodłącznymi formami dobrobytu materialnego i działania społecznego. Następnie przekonanie o konieczności autonomii ekonomii, która nie powinna akceptować «wpływów» o charakterze moralnym, doprowadziło człowieka do nadużywania narzędzia ekonomicznego nawet w sposób niszczycielski. W dłuższej perspektywie przekonania te doprowadziły do systemów ekonomicznych, społecznych i politycznych, które podeptały wolność osoby i grup społecznych, i które właśnie z tego powodu nie były w stanie zapewnić obiecywanej sprawiedliwości. Jak stwierdziłem w mojej encyklice Spe salvi, w ten sposób odbiera się historii nadzieję chrześcijańską,[86] która natomiast stanowi potężny zasób możliwości społecznych w służbie integralnego rozwoju ludzkiego, którego należy szukać w wolności i sprawiedliwości. Nadzieja dodaje odwagi rozumowi i obdarza go siłą do ukierunkowania woli.[87] Jest już ona Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 65 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II obecna w wierze, co więcej, przez nią jest wzbudzona. Miłość w prawdzie karmi się nią, a jednocześnie ją ukazuje. Jako absolutnie bezinteresowny Boży dar wkracza w nasze życie jako coś, co się nam nie należy, przewyższając wszelkie prawo sprawiedliwości. Dar ze swej natury wykracza poza zasługę; jego regułą jest nadmiar. On nas poprzedza w naszej duszy jako znak obecności Boga w nas i Jego oczekiwań wobec nas. Prawda, która w równym stopniu co miłość jest darem, jest większa od nas, jak naucza św. Augustyn.[88] Także prawda nas samych, naszego osobistego sumienia, w pierwszym rzędzie jest nam dana. Istotnie, w każdym procesie poznawczym prawda nie jest naszym wytworem, ale zawsze jej szukamy albo – lepiej – przyjmujemy ją. Ona to, podobnie jak miłość, «nie rodzi się z myśli i woli człowieka, ale w pewien sposób mu się narzuca».[89] Jako dar, który wszyscy otrzymali, miłość w prawdzie stanowi siłę tworzącą wspólnotę, jednoczy ludzi w taki sposób, że nie ma barier ani granic. Wspólnota ludzi może być ustanowiona przez nas samych, ale nigdy o własnych siłach nie stanie się wspólnotą w pełni braterską, ani nie przekroczy wszelkich granic, aby stać się wspólnotą naprawdę uniwersalną: jedność rodzaju ludzkiego, komunia braterska ponad wszelkimi podziałami rodzi się dzięki zwołaniu przez słowo Boga-Miłości. Zajmując się tą decydującą sprawą musimy z jednej strony powiedzieć jasno, że logika daru nie wyklucza sprawiedliwości i nie stawia się obok niej w następnym momencie albo z zewnątrz, a z drugiej strony, że rozwój ekonomiczny, społeczny i polityczny, jeśli chce być autentycznie ludzki, powinien uwzględniać zasadę bezinteresowności jako wyraz braterstwa. 35. Jeśli istnieje wzajemne i powszechne zaufanie, rynek jest instytucją ekonomiczną, która pozwala na spotkanie osób jako podmiotów ekonomicznych, które posługują się kontraktem jako regułą ich relacji i które dokonują wymiany dóbr i usług wymiennych między sobą, by zaspokoić swoje potrzeby i pragnienia. Rynek poddany jest zasadom tak zwanej sprawiedliwości wymiennej, regulującej właśnie relację dawania i otrzymywania między parytetowymi podmiotami. Jednak nauka społeczna Kościoła nigdy nie zaniechała podkreślania ważnej roli sprawiedliwości rozdzielczej oraz sprawiedliwości społecznej dla samej ekonomii rynkowej, nie tylko ze względu na włączenie w szerszy kontekst społeczny i polityczny, ale również ze względu na splot relacji, w których się realizuje. Rynek bowiem, kierujący się jedynie zasadą równowartości zamienianych dóbr, nie potrafi doprowadzić do jedności społecznej, której zresztą potrzebuje, aby dobrze funkcjonować. Bez wewnętrznych form solidarności i wzajemnego zaufania, rynek nie może wypełnić swojej ekonomicznej funkcji. Dzisiaj zabrakło tego zaufania, a utrata zaufania jest poważną stratą. Słusznie Paweł VI podkreślał w Populorum progressio fakt, że sam system ekonomiczny odniósłby korzyść z powszechnego stosowania sprawiedliwości, ponieważ pierwszymi, które skorzystałyby z rozwoju krajów ubogich byłyby kraje bogate.[90] Zdaniem papieża nie chodzi jedynie o naprawienie zaburzenia przez pomoc. Ubodzy nie mogą być traktowani jako «brzemię»,[91] lecz jako bogactwo również z punktu widzenia ściśle ekonomicznego. Trzeba jednak uważać za błędną wizję tych, którzy uważają, że ekonomia rynku potrzebuje strukturalnie pewnego zakresu ubóstwa i niedorozwoju, by mogła lepiej funkcjonować. Interesem rynku jest propagowanie emancypacji, ale żeby naprawdę tego dokonać, nie może liczyć jedynie na samego siebie, ponieważ nie jest w stanie stworzyć tego, co przekracza jego możliwości. Powinien czerpać energie moralne od innych podmiotów zdolnych je zrodzić. 36. Działalność ekonomiczna nie może rozwiązać wszystkich problemów spo- 66 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II łecznych przez zwykłe rozszerzenie logiki rynkowej. Jej celem jest osiąganie dobra wspólnego, o które powinna się także i przede wszystkim troszczyć wspólnota polityczna. Dlatego trzeba mieć na uwadze, że przyczyną poważnego braku równowagi jest oddzielenie działalności ekonomicznej, do której należałoby tylko wytwarzanie bogactw, od działalności politycznej, do której należałoby osiąganie sprawiedliwości przez redystrybucję dóbr. Kościół od zawsze uważa, że działalności ekonomicznej nie można uważać za antyspołeczną. Rynek nie jest i nie powinien się stawać sam z siebie miejscem przemocy silniejszego nad słabym. Społeczeństwo nie powinno się chronić przed rynkiem, tak jakby rozwój tego ostatniego pociągał za sobą ipso facto unicestwienie prawdziwie ludzkich stosunków. Jest z pewnością prawdą, że rynek może być ukierunkowany negatywnie, nie dlatego, że taka jest jego natura, ale ponieważ pewna ideologia może nadać mu inny kierunek. Nie trzeba zapominać, że rynek nie istnieje w stanie czystym. Przyjmuje on kształt od konfiguracji kulturowych, które go specyfikują i ukierunkowują. Istotnie, ekonomia i finanse jako narzędzia mogą być źle używane, kiedy posługujący się nimi ma jedynie zamiary egoistyczne. W ten sposób można przekształcić narzędzia same w sobie dobre w narzędzia szkodliwe. Ale to zaciemniony umysł ludzki powoduje te konsekwencje, a nie narzędzie samo z siebie. Dlatego nie narzędzie powinno być powołane do odpowiedzialności, lecz człowiek, jego sumienie moralne oraz jego odpowiedzialność osobista i społeczna. Nauka społeczna Kościoła uważa, że można utrzymywać stosunki prawdziwie ludzkie, przyjaźni i zmysłu społecznego, solidarności i wzajemności, również w obrębie działalności ekonomicznej, a nie tylko poza nią albo «po» niej. Sfera ekonomiczna nie jest ani etycznie neutralna, ani ze swej natury nieludzka i antyspołeczna. Należy ona do działalności człowieka, i właśnie dlatego, że jest ludzka, powinna być etycznie strukturyzowana i instytucjonalizowana. Wielkim stojącym przed nami wyzwaniem, jakie pojawiło się wobec problematyki rozwoju w tym czasie globalizacji i stało się jeszcze bardziej pilne z powodu kryzysu ekonomiczno-finansowego, jest pokazanie, zarówno w zakresie myśli, jak i zachowań, że nie tylko nie można zaniedbywać lub osłabiać tradycyjnych zasad etyki społecznej, jak przejrzystość, uczciwość i odpowiedzialność, ale również, że w stosunkach rynkowych zasada bezinteresowności oraz logika daru jako wyraz braterstwa mogą i powinny znaleźć miejsce w obrębie normalnej działalności ekonomicznej. Są to wymogi człowieka w obecnej chwili, ale także wymogi samej racji ekonomicznej. Chodzi o wymogi zarazem miłości jak i prawdy. 37. Nauka społeczna Kościoła zawsze utrzymywała, że sprawiedliwość odnosi się do wszystkich etapów działalności ekonomicznej, ponieważ ma ona zawsze do czynienia z człowiekiem i jego potrzebami. Pozyskiwanie zasobów, finansowanie, produkcja, konsumpcja i wszystkie pozostałe fazy cyklu ekonomicznego mają nieuchronnie implikacje moralne. Tak więc każda decyzja ekonomiczna ma konsekwencję o charakterze moralnym. Wszystko to znajduje także potwierdzenie w naukach społecznych oraz w tendencjach współczesnej ekonomii. Być może niegdyś było do pomyślenia, aby powierzyć najpierw ekonomii wytwarzanie bogactw, by następnie wyznaczyć polityce zadanie ich rozdzielania. Dzisiaj wszystko to okazuje się trudniejsze, biorąc pod uwagę fakt, że działalność ekonomiczna nie zamyka się w obrębie granic terytorialnych, podczas gdy władza rządów nadal pozostaje przede wszystkim lokalna. Dlatego kanony sprawiedliwości muszą być szanowane od samego początku, podczas trwania procesu ekonomicznego, a nie po wszystkim lub ubocznie. Trzeba również, aby na rynku otwarły się przestrzenie dla działalności ekonomicznej realizowanej przez Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 67 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II podmioty, które w sposób wolny decydują się kształtować swoją działalność w świetle zasad odmiennych od czystego zysku, nie rezygnując z tego powodu z wytwarzania wartości ekonomicznej. Liczne formy ekonomii, mające początek w inicjatywach religijnych i świeckich pokazują, że jest to konkretnie możliwe. W epoce globalizacji ekonomia ulega wpływom konkurujących modeli związanych z bardzo różniącymi się między sobą kulturami. Wynikające z tego zachowania ekonomiczno-przedsiębiorcze znajdują przeważnie punkt zbieżny w poszanowaniu sprawiedliwości rozdzielczej. Życie ekonomiczne niewątpliwie wymaga kontraktu, aby regulować stosunki wymiany między równoważnymi wartościami. Ale podobnie potrzebuje sprawiedliwych praw oraz form podziału dochodów kierowanego przez politykę, a także dzieł odznaczających się duchem daru. Ekonomia zglobalizowana wydaje się uprzywilejowywać pierwszą logikę – logikę wymiany kontraktowej, ale bezpośrednio lub pośrednio wykazuje, że potrzebuje również dwóch innych logik – logiki politycznej oraz logiki daru bez rekompensaty. 38. Mój poprzednik, Jan Paweł II sygnalizował tę problematykę, gdy w Centesimus annus podkreślał potrzebę systemu obejmującego trzy podmioty: rynek, państwo oraz społeczeństwo obywatelskie.[92] W społeczeństwie obywatelskim zidentyfikował on najbardziej właściwe środowisko ekonomii bezinteresowności i braterstwa, ale nie miał zamiaru odmawiać jej pozostałym dwom środowiskom. Dzisiaj możemy powiedzieć, że trzeba pojmować życie ekonomiczne jako rzeczywistość o wielu wymiarach: we wszystkich, w różnej mierze i na specyficzne sposoby, powinien być obecny aspekt wzajemnego braterstwa. W epoce globalizacji działalność ekonomiczna nie może abstrahować od bezinteresowności, która szerzy i ożywia solidarność oraz odpowiedzialność za sprawiedliwość i dobro wspólne w swoich różnych podmiotach i aktywnych uczestnikach. Ostatecznie chodzi o pewną konkretną i głęboką formę demokracji ekonomicznej. Solidarność to przede wszystkim fakt, że wszyscy czują się odpowiedzialni za wszystkich,[93] dlatego nie można jej odnosić jedynie do państwa. Jeśli wczoraj można było utrzymywać, że najpierw należy się starać o sprawiedliwość i że bezinteresowność wkroczy później jako uzupełnienie, dzisiaj trzeba powiedzieć, że bez bezinteresowności nie można realizować również sprawiedliwości. Dlatego potrzebny jest rynek, na którym w sposób wolny, w warunkach równych możliwości mogą prowadzić działalność przedsiębiorstwa, które realizują różne cele instytucjonalne. Obok przedsiębiorstwa prywatnego ukierunkowanego na zysk oraz różnego rodzajów przedsiębiorstw publicznych, powinny mieć możliwość zadomowić się i znaleźć wyraz organizacje produkcyjne, które stawiają sobie cele społeczne i wzajemną pomoc. Z ich wzajemnej konfrontacji na rynku można oczekiwać pewnego rodzaju skrzyżowania zachowań przedsiębiorczych, a więc wrażliwości na cywilizację ekonomii. W tym przypadku miłość w prawdzie oznacza, że trzeba nadać kształt i organizację tym inicjatywom ekonomicznym, które nie negując zysku, mają zamiar wykraczać poza logikę równoważnej wymiany oraz zysku jako celu samego w sobie. 39. Paweł VI prosił w Populorum progessio, by stworzyć model ekonomii rynkowej zdolnej objąć, przynajmniej w zamiarach, wszystkich ludzi, a nie tylko odpowiednio uposażonych.Prosił o zaangażowanie w promocję świata bardziej ludzkiego dla wszystkich, świata, «gdzie wszyscy będą mogli dawać i pobierać, a postęp jednych nie będzie przeszkadzał rozwojowi drugich». [94] W ten sposób nadawał uniwersalny wymiar prośbom i aspiracjom zawartym w Rerum novarum, napisanej wtedy, gdy po raz pierwszy, w konsekwencji rewolucji przemysłowej zrodziła się idea – z pewnością postępowa w tamtych czasach – że porządek cywilny, aby się utrzymał, potrzebuje także interwencji redystrybu- 68 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II cyjnej państwa. Dzisiaj powyższa wizja, oprócz tego, że dotknięta jest kryzysem przez procesy otwarcia rynków i społeczeństw, okazuje się niewystarczająca do zaspokojenia wymogów w pełni ludzkiej ekonomii. Tego, co nauka społeczna Kościoła zawsze utrzymywała, biorąc za punkt wyjścia swoją wizję człowieka i społeczeństwa, dzisiaj domaga się charakterystyczna dynamika globalizacji. Kiedy logika rynku oraz logika państwa zgodnie usiłują zachowywać monopol swoich własnych obszarów kompetencji, na dłuższą metę w stosunkach między obywatelami brakuje solidarności, uczestnictwa i poparcia, bezinteresownego działania, co jest czymś innym wobec dać, aby mieć, właściwym dla logiki wymiany, i do dać z obowiązku, właściwym dla logiki zachowań publicznych narzuconych przez prawo państwowe. Przezwyciężenie niedorozwoju wymaga pracy nie tylko nad polepszeniem transakcji opierających się na wymianie, nie tylko nad przesunięciami struktur opiekuńczych natury publicznej, ale przede wszystkim nad stopniowym otwarciem się, w kontekście światowym, na formy działalności ekonomicznej charakteryzujące się elementami bezinteresowności i komunii. Wyłączne binomium rynek-państwo niszczy zmysł społeczny, natomiast solidarne formy ekonomiczne, znajdujące swój najlepszy teren w społeczeństwie obywatelskim, nie sprowadzając się do niego, stwarzają zmysł społeczny. Rynek bezinteresowności nie istnieje i nie można zarządzać prawem postaw bezinteresownych. Natomiast zarówno rynek, jak i polityka potrzebują osób otwartych na wzajemny dar. 40. Obecne międzynarodowe nurty ekonomiczne, charakteryzujące się poważnymi zniekształceniami i zaburzeniami, wymagają głębokich zmian także w sposobie pojmowania przedsiębiorstwa. Nie ma już dawnych wzorów przedsiębiorczości, natomiast inne obiecujące pojawiają się na horyzoncie. Jednym z największych zagrożeń, jest niewątpliwie to, że przedsiębiorstwo przynosi zyski niemal wyłącznie temu, który w nie inwestuje, i w ten sposób redukuje swój wymiar społeczny. Z powodu wzrastającego rozmiaru i potrzeby coraz większych kapitałów, coraz mniej jest przedsiębiorstw kierowanych trwale przez jednego dyrektora, który czuje się odpowiedzialny na dłuższą, a nie tylko krótką metę, za życie i wyniki przedsiębiorstwa, i co raz mniej z nich zależy od jednego tylko terytorium. Ponadto tak zwana delokalizacja działalności produkcyjnej może osłabiać u przedsiębiorcy poczucie odpowiedzialności w odniesieniu do ludzi przynoszących dochody, jak pracownicy, dostawcy, konsumenci, do środowiska naturalnego i szerszej społeczności sąsiedzkiej, na korzyść akcjonariuszy, niezwiązanych ze specyficzną przestrzenią, a więc cieszących się nadzwyczajną mobilnością. Dzisiaj międzynarodowy rynek kapitałów oferuje bowiem wielką wolność działania. Jednak jest również prawdą, że szerzy się świadomość konieczności większej odpowiedzialności społecznej przedsiębiorstwa. Nawet jeżeli założenia etyczne kierujące dzisiaj debatą nad odpowiedzialnością społeczną przedsiębiorstwa nie wszystkie są do przyjęcia z perspektywy nauki społecznej Kościoła, faktem jest, że coraz bardziej rozpowszechnia się przekonanie, że zarządzanie przedsiębiorstwem nie może uwzględniać jedynie interesów jego właścicieli, ale musi także dbać o wszystkie inne kategorie podmiotów, wnoszących wkład w życie przedsiębiorstwa: pracowników, klientów, dostawców różnych składników produkcji i wspólnotę, z którą jest związane. W ostatnich latach zauważa się wzrost kosmopolitycznej klasy menadżerów, często odpowiadających tylko na wskazania akcjonariuszy, którymi generalnie są anonimowe fundusze, ustalające faktycznie ich wynagrodzenia. Liczni są jednak również dzisiaj menadżerowie, którzy dzięki dalekosiężnym analizom zdają sobie coraz bardziej sprawę z głębokich więzi swojego przedsiębiorstwa z terytorium lub z terytoriami, na których ono działa. Paweł VI zachęcał do poważnej oceny szkód, jakie może wyrządzić własnemu narodowi Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 69 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II transfer za granicę kapitałów dla wyłącznej korzyści osobistej.[95] Jan Paweł II ostrzegał, że inwestowanie ma zawsze znaczenie moralne, a nie tylko ekonomiczne.[96] Trzeba stwierdzić, że wszystko to zachowuje również dzisiaj ważność, pomimo że rynek kapitałów został mocno zliberalizowany, a współczesna mentalność technologiczna może skłaniać do myślenia, że inwestowanie jest tylko technicznym faktem, a nie również ludzkim i etycznym. Nie można zaprzeczyć, że pewien kapitał może przynieść dobro, jeśli jest zainwestowany raczej za granicą niż w ojczyźnie. Trzeba jednak ocalić więzi sprawiedliwości, biorąc również pod uwagę to, jak powstał ten kapitał oraz szkody dla osób, jakie przyniesie brak jego inwestowania w miejscu, w którym został wytworzony.[97] Trzeba unikać sytuacji, w której motyw lokowania zasobów finansowych byłby spekulatywny i ulegał pokusie szukania jedynie zysku na krótką metę, a nie był ukierunkowany również na podtrzymywanie przedsiębiorstwa na dłuższą metę, na jego posługę dla realnej ekonomii, a uwaga nie byłaby skierowana na promocję, w sposób stosowny i odpowiedni, inicjatyw ekonomicznych także w krajach potrzebujących rozwoju. Nie ma nawet powodu, aby zaprzeczać, że delokalizacja, kiedy związana jest z inwestycjami i formacją, może przynieść dobro dla ludności kraju, który ją przyjmuje. Praca i wiedza techniczna stanowią powszechną potrzebę. Nie jest jednak godziwa delokalizacja podejmowana tylko po to, by cieszyć się szczególnymi korzystnymi warunkami, lub – co gorsze – w celu wyzysku, bez wniesienia w społeczność lokalną prawdziwego wkładu w powstanie mocnego systemu produkcyjnego i społecznego, będącego nieodzownym czynnikiem trwałego rozwoju. 41. W kontekście tego, co mówimy, jest rzeczą pożyteczną zauważyć, że przedsiębiorczość ma i zawsze powinna mieć wielostronne znaczenie. Utrzymująca się przewaga binomium rynek-państwo przyzwyczaił nas do myślenia wyłącznie o przedsiębiorcy prywatnym typu kapitalistycznego z jednej strony, a z drugiej o dyrektorze państwowym. W rzeczywistości trzeba jasno zrozumieć przedsiębiorczość. Wynika to z serii motywacji metaekonomicznych. Przedsiębiorczość, zanim będzie miała znaczenie zawodowe, ma znaczenie ludzkie.[98] Wpisana jest ona w każdą pracę, postrzeganą jako «actus personae»,[99] dlatego jest rzeczą słuszną, aby każdemu pracownikowi była ofiarowana możliwość wniesienia własnego wkładu, tak by on sam «miał poczucie, że pracuje „na swoim”».[100] Nie przypadkowo Paweł VI nauczał, że «każdy pracownik w pewien sposób stwarza».[101] Właśnie w tym celu, by odpowiedzieć na potrzeby i na godność tego, kto pracuje, oraz na potrzeby społeczeństwa, istnieją różne rodzaje przedsiębiorstw, przekraczające zwykłe rozróżnienie między «prywatnym» a «publicznym». Każde wymaga i wyraża specyficzną zdolność przedsiębiorczą. Aby urzeczywistnić gospodarkę, która w najbliższej przyszłości będzie zdolna służyć dobru wspólnemu krajowemu i światowemu, trzeba wziąć pod uwagę owo poszerzone znaczenie przedsiębiorczości. To szersze pojęcie sprzyja wymianie i wzajemnej formacji między różnymi typologiami przedsiębiorczości z przekazem kompetencji od świata non profit do świata profit i odwrotnie, od świata publicznego do świata właściwego społeczeństwu obywatelskiemu, od świata ekonomii zaawansowanych do świata krajów znajdujących się na drodze rozwoju. Również «władza polityczna» ma wielorakie znaczenie, o czym nie można zapominać zmierzając do realizacji nowego porządku ekonomiczno-produkcyjnego, społecznie odpowiedzialnego i na miarę człowieka. Jak zamierza się prowadzić przedsiębiorczość zróżnicowaną na poziomie światowym, tak powinno się propagować władzę polityczną rozdzieloną i aktywną na różnych poziomach. Zintegrowana ekonomia naszych dni nie eliminuje roli państw, a raczej angażuje rządy do głębszej wzajemnej współpracy. Racje wynikające z mądrości i 70 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010 DZIEDZICTWO TESTAMENTOWE JANA PAWŁA II roztropności sugerują, by nie ogłaszać nazbyt wcześnie końca roli państwa. W odniesieniu do rozwiązania obecnego kryzysu, rola państwa wydaje się wzrastać, odzyskując wiele ze swych kompetencji. Istnieją ponadto narody, w których budowanie lub odbudowywanie państwa jest nadal kluczowym elementem ich rozwoju. Międzynarodowa pomoc w obrębie planu solidarnościowego mającego na celu rozwiązanie obecnych problemów ekonomicznych, powinna raczej wspierać konsolidację systemów konstytucjonalnych, prawnych i administracyjnych w krajach, które nie cieszą się jeszcze tymi dobrami. Obok pomocy ekonomicznych, powinny być ofiarowane te, które mają na względzie umocnienie gwarancji państwa prawa, skuteczny system porządku publicznego i więziennictwa, z zachowaniem poszanowania praw ludzkich, instytucji naprawdę demokratycznych. Nie jest konieczne, aby państwo miało wszędzie te same cechy charakterystyczne: wsparciu dla słabych systemów konstytucyjnych w celu ich wzmocnienia może bardzo dobrze towarzyszyć rozwój – obok państwa – innych podmiotów politycznych, natury kulturowej, społecznej, terytorialnej lub religijnej. Wyraźne określenie władzy politycznej na poziomie lokalnym, narodowym i międzynarodowym stanowi miedzy innymi główną drogę wiodącą do tego, by móc nadać kierunek globalizacji ekonomicznej. Jest to także sposób na uniknięcie tego, by podważała ona faktycznie podstawy demokracji. (c.d. w następnym numerze) Numer 1-2-3 2010 Nowy Przegląd Wszechpolski 71 Fundacja „Nasza Przyszłość” Oddział w Szczecinku ul.Klasztorna 16 78-400 Szczecinek WSTĘP Masoneria, przez związane z nią ideologię i fakt posiadania władzy przez jej członków, ma ogromny wpływ na kształtowanie współczesnego świata. Jej działalność można zaobserwować wszędzie, ale przede wszystkim w krajach, na których rozwój wyraźny wpływ miało chrześcijaństwo. Tam masoneria znacząco uczestniczy w dechrystianizacji i demoralizacji ich obywateli. Z tego też powodu wiele z tych krajów pod względem moralności zaczyna prezentować znacznie niższy poziom niż kraje, nad którymi pod tym względem górowały. Masoneria jest inicjatorem licznych , zarówno propagandowych, jak i fizycznych, ataków na Kościół katolicki, buntów, przewrotów, rewolucji, mordów, powstania państw i ich unicestwienia, jak również szerzenia i uprawomocniania herezji, sekularyzacji, ateizmu, spirytyzmu, reinkarnacji, radykalnego feminizmu, pornografii, sztucznej antykoncepcji, sterylizacji, rozwodów, aborcji , eutanazji itp. Zwyczajny człowiek może mieć poważny problem z dostrzeżeniem tego, co tak naprawdę stoi u źródeł tych działań. Nawet ci, którzy przyjęli masońskie idee, nie do końca są świadomi, czym się tak bezkrytycznie kierują. Dlatego też masoni zwykle nie przyznają się publicznie do swojej działalności, a nawet utrzymują ją w tajemnicy. Przede wszystkim nie wyjawiają swojego głównego celu, jakim jest uniemożliwienie innym ludziom zbawienia wiecznego, najważniejszej rzeczy w ich życiu. Na miejsce Boga masoneria proponuje cele zastępcze: dobrobyt materialny, cielesną niezależność, sławę albo władzę. Nakłania do czynienia zła, do czego zresztą ludzie mają skłonność w wyniku grzechu pierworodnego. Żeby jednak to wszystko mogło się udać, masoneria próbuje przekonać, że zło nie jest złem. Dlatego też zło przedstawia jako dobro, duchową niewolę nazywa wolnością, upadek moralny postępem, głupotę zaś mądrością itp. Próbuje wzbudzić wrażenie że jej kłamstwa są prawdą. Prawdziwe wartości ich obrońców zaś potępia, ośmiesza, prześladuje. (...) Serdecznie dziękujemy za pomoc w wydawaniu naszego czasopisma. Ofiarodawcy będą otrzymywać w zamian (stosownie do wpłaty) kolejne numery NPW. Kontakt bezpośredni z redakcją: Andrzej Turek, tel. (13) 43 511 82; Jan Piwowarski, tel. (14) 675 26 33 Prosimy uprzejmie Autorów o nadsyłanie artykułów ( na dyskietkach lub nośnikach CD) na adres: Andrzej Turek, Lubatowa 65, 38-440 Iwonicz-Zdrój lub e-mail: [email protected]> Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo skracania nadsyłanych materiałów i zmiany ich tytułów. Publikujemy materiałały nie zawsze do końca podzielając poglądy ich autorów. W szczególności nie odpowiadamy za poglądy autorów spoza Przymierza Ludowo-Narodowego. Nowy Przegląd Wszechpolski założony przez Profesora Czesława Blocha w 1994 roku jest wydawany przez Przymierze Ludowo-Narodowe Zespół redakcyjny: Andrzej Turek (pełniący obowiązki redaktora naczelnego), Andrzej Flaga, Andrzej J. Horodecki, Elżbieta Kołtunowska, Maria Korzec, Kazimierz Murasiewicz,Henryk Nowik,Jan Piwowarski, Edward Szwed, Krzysztof A. Tarkowski, Zygmunt Zieliński. Korespondenci i współpracownicy redakcji: inż. Lesław Giermański – Stany Wsch. USA, prof. Edward Rożek – Stany Środ. USA, mgr inż. Zdzisław Zakrzewski – Stany Zach. USA, ks. dr Ryszard Iwan – Niemcy, dr Stanisław Kozanecki – Belgia, Stanisław Zagórski – Francja, dr Roman Buczek – Kanada,dr Marek Kośmicki, 00-687 Warszawa, ul. Wspólna 57 m.9; mgr Alicja Czarnocka, 18-400 Łomża, ul. Rządowa 2 m.36; dr Jerzy Wieluński, 20-713 Lublin, ul. Tristana 38; dr inż. Bronisław Kosowski, 30-071 Kraków, ul. Skarbińskiego 14/17 72 Nowy Przegląd Wszechpolski Numer 1-2-3 2010