Zajrzyj do książki
Transkrypt
Zajrzyj do książki
Zeszyty Karmelitańskie Pismo poświęcone duchowości Nr 4 (69) październik – grudzień Nie cudzołóż Poznań 2014 2014 Wydawca: FLOS CARMELI Wydawnictwo Warszawskiej Prowincji Karmelitów Bosych Redakcja: Marek Jekel, Maciej Mazurek, Anna Młodak, Andrzej Sikorski Zespół: Krzysztof Koehler, Sergiusz Niziński OCD, Aleksandra Pethe Grażyna Piskorz, Juliusz Wiewióra OCD, Karol Milewski OCD Z „Zeszytami” stale współpracują: ks. Paweł Bortkiewicz TChr, ks. Ryszard Kozłowski COr Gabriel Maciejewski, Jan Malicki OCD, Jolanta Miluska Katarzyna Olbrycht, Krzysztof Stachewicz Adiustacja i korekta: Bogna Hołyńska Imprimi potest: Łukasz Kansy OCD, Prowincjał; Warszawa, L. dz. 390/P/2014 z dnia 22.12.2014 Adres Redakcji: ul. Działowa 25, 61-747 Poznań tel: 61-856-08-34, fax: 61-856-09-47 e-mail: [email protected] http:www.floscarmeli.poznan.pl Projekt okładki: Waldemar Pluta Zdjęcie na okładce: Monika Oliwa-Ciesielska Druk: Uni-Druk, Luboń Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów i zmiany tytułów. Materiałów niezamówionych nie oddajemy. Nakład: 300 egz. ISSN: 1230-7041 Spis treści Od Redakcji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 DUCHOWOŚĆ ORIENTACJE ks. Janusz Nawrot: Przykazanie szóste . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6 ks. Bogusław Kastelik: Mężczyzna i kobieta w planie Boga . . . . . . . . 14 ks. Marek Dziewiecki: Szóste przykazanie dzisiaj – uwarunkowania psychospołeczne . . . . . . . . . 20 Jolanta Miluska: Karnawalizacja życia, karnawalizacja mentalności . 30 PRZYBLIŻENIA – OPCJE Aneta E. Adamczyk: Człowiek jako jedność ducha i ciała . . . . . . . . . . 34 Elżbieta Łozińska: Anatomia zdrady małżeńskiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 42 ks. Ryszard Kozłowski COr: Wierność i jej wolność. Pomiędzy iluzją a prawdą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .47 Jan Galarowicz: Nie cudzołóż, czyli pielęgnuj miłość małżeńską . . . . .54 Krystyna Kluzowa: Postawy Polaków wobec szóstego przykazania . .62 3 KARMEL TEREZJAŃSKI Luis Rodriguez OCD, Teofanes Egido OCD: System pocztowy w czasach świętej Teresy c.d. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 69 Szczepan T. Praśkiewicz OCD: Niebo Karmelu. Aktualność karmelitańskiej szkoły duchowości w liczebności jej świętych i błogosławionych doby posoborowej . . . . . . . . 83 Joseph-Marie Verlinde FSJ: Święty Józef prorokiem dla naszych czasów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 MISTYKA Ciro Garcia OCD: Kontemplacja mistyczna. Droga spotkania z Bogiem . . . . . . . . . . . . . . . . . 102 Daniel de Pablo Maroto OCD: Medytacje św. Teresy od Jezusa nad Pieśnią nad Pieśniami. Część 2 . 106 POLECANE – POLECANI Bartosz Paszkiewicz: Męczennicy chrześcijańscy. Część 8. Rzeź Ormian . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 112 Gabriel Maciejewski: Śledztwo w sprawie śmierci św. Andrzeja Boboli. Część 2 . . . . . . . . . . . . 120 Od Redakcji Często, gdy człowiek słyszy treść VI przykazania „nie cudzołóż”, odbiera je jako zakaz dany od Boga po to, by ograniczyć ludzką wolność, by skierować całą uwagę na sprawy czysto duchowe i ściśle religijne oraz by całkowicie oddzielić go od „ziemskich” przyjemności. Podczas gdy współczesny świat krzyczy o anachroniczności Bożych przykazań, a zwłaszcza przykazania VI, co wyraża się nie tylko w propagowaniu zniekształconego modelu rodziny czy seksualizacji dzieci (patrz: Dziewiecki, Galarowicz), ale także w swoistej „karnawalizacji” kultury (patrz: Miluska), katolik powinien nie tylko zachowywać przykazania, ale też głęboko uświadomić sobie ich wartość, najgłębszy sens i korzyści, jakie daje ich przestrzeganie. Świadomość ta pomoże mu czerpać prawdziwą radość ze swojej wiary, będzie też podporą przy doznawaniu pokus. I tak w najnowszym numerze „Zeszytów” znajdują się publikacje dające szeroki ogląd na problem zdrady małżeńskiej i jej źródeł (Łozińska), zachowania czystości jako uszanowania godności osoby ludzkiej (Adamczyk) oraz na kwestię postrzegania VI przykazania przez Polaków (Kluzowa) i relacji między mężem i żoną. Okazuje się, że zachwianie pierwotnej harmonii i jedności między kobietą i mężczyzną i wrogość obu płci do siebie, mają swoje źródła w grzechu pierworodnym, w wyniku którego pojawiły się pierwsze wzajemne oskarżenia i wyrzuty (Kastelnik) – wtedy to małżeńska jedność została zniweczona przez grzech i chęć dominacji. Najnowszy numer „Zeszytów” zawiera też praktyczne wskazówki, jak radzić sobie w życiu małżeńskim: „Nie cudzołóż, czyli pielęgnuj miłość małżeńską” (Galarowicz), jak zapobiegać zdradzie i rozstaniu, jak bronić się przed negatywnymi aspektami współczesnej kultury. Jak widać, VI przykazanie stworzone zostało po to właśnie, by chronić to, co piękne i dobre – rodzinę i miłość. VI przykazanie to nie zakaz i ograniczenie – to wybranie wolności i osiągnięcie prawdziwego szczęścia. VI przykazanie – to szczęśliwa rodzina, to znajdywanie czasu i chęci do budowania relacji małżeńskich, to szanowanie samego siebie i drugiej osoby. Wreszcie – VI przykazanie to nie skupianie się jedynie na duchu, a ignorowanie potrzeb ciała – to osiągnięcie harmonii między ciałem i duszą. 5 Elżbieta Łozińska Anatomia zdrady małżeńskiej Bezwarunkowa miłość oparta jest na przyjęciu ukochanej osoby, a nie traktowania jej jako chcianej żony lub męża. Jeśli traktujemy kogoś jako „chcianego” skupiamy się na naszych oczekiwaniach, potrzebach, wizjach albo też obawach i niepewnościach. Po blisko 15 latach pracy w poradnictwie oraz terapii małżeńskiej i rodzinnej, podejmę próbę nazwania przyczyn zdrady małżeńskiej, spróbuję rozłożyć na kilka czynników pierwszych kwestię emocjonalnego czy fizycznego odejścia od małżonka. Tak jak wiedza o budowie człowieka pomaga nam w profilaktyce zdrowotnej, tak świadomość przyczyn zdrady może skutecznie pomóc w ich zapobieganiu. Chciany mąż, chciana żona Z literatury polskiej dobrze znamy określenie „żona modna” i kojarzymy z nim tytułową bohaterkę satyry biskupa Ignacego Krasickiego. W tej historii nie miłość, nie wierność, nie poczucie więzi i gotowości bycia ze sobą do końca życia, ale wyrachowanie, swoisty kontrakt handlowy i chęć „ustawienia się” w życiu są powodem zawarcia małżeństwa. Łatwo możemy zauważyć, jakie konsekwencje dla trwałości związku mogą mieć wymienione motywacje, ale są jeszcze pobudki pozamaterialne, które również nie wystarczają dla zbudowania trwałej więzi małżeńskiej: „będzie z niego fajny tatuś dla moich dzieci”, „ona niczemu się nie sprzeciwia, nie będzie mną rządzić” albo sugestie od bliskich: „trzymaj się tego faceta, lepszy może ci się nie trafić”, „ona jest dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam” – wszystkie tego typu postawy nie pomagają w odkryciu siły bezwarunkowej miłości. Bezwarunkowa miłość oparta jest na przyjęciu ukochanej osoby, a nie traktowania jej jako chcianej żony lub męża. Jeśli traktujemy kogoś jako „chcianego” skupiamy się na naszych oczekiwaniach, potrzebach, wizjach albo też 42 Anatomia zdrady małżeńskiej obawach i niepewnościach. Często te oczekiwania nie są wypowiadane bezpośrednio na głos, ale pielęgnowane w myślach i wyobraźni: chcę mieć wykształconego męża, doktora (czy to z zawodu czy z tytułu naukowego), zgrabną i wysportowaną żonę. Wszystko się tak zapowiada i gdy następuje zmiana planów lub wypadki losowe uniemożliwiają ich realizację, pojawia się wielkie rozczarowanie. Małżonkowie potrzebują wspierać się wzajemnie w rozwoju, motywować, dopingować, inspirować do zmian i pracy nad sobą, ale powinna nimi kierować miłość, troska o drugą osobę; uwzględnianie możliwości, ale też ograniczeń. Chciana żona lub chciany mąż może usłyszeć: „kiedyś byłaś/byłeś inny – wtedy cię kochałam/kochałem, teraz już cię nie kocham”. Można powiedzieć, że ktoś albo nie poznał drugiej osoby, albo kochał wyobrażenie o niej. „Tak się wszystko pięknie zapowiadało”, „taką byliśmy ładną parą”, „wszyscy nam zazdrościli”, „chcieliśmy, żeby było tak dobrze”. Nierealistyczne oczekiwania wobec związku bez konfliktów, bez nieoczekiwanych zmian: fizycznych (np. zmiana sylwetki; choroby), materialnych (np. strata pracy, dobytku), ale też emocjonalnych (np. przeżywanie żałoby, nerwowość) czy intelektualnych (np. zmiana planów związanych z wykształceniem, zawodem) powodują, że nieuniknione zwykle kryzysy nie stają się impulsem do pogłębienia więzi poprzez pracę nad sobą i związkiem, ale głębokie rozczarowanie relacją może spowodować, że jeśli znajdzie się ktoś płci przeciwnej, kto będzie uporczywie wmawiał: „ jak on lub ona mogli ci to zrobić, nie zasługujesz na taki los, to całkowicie jej/jego wina”, może stać się to wstępem do zdrady. Również chciana żona lub chciany mąż zmęczeni ciągłym realizowaniem nie swojego scenariusza na życie, łatwiej mogą zbliżyć się do kogoś, kto wydaje się, że bezinteresownie się nimi zachwyci, nie będzie niczego oczekiwał czy narzucał, pozornie pozwoli na bycie sobą. Zaniedbane dziecko z przeszłości Nasze wspomnienia z dzieciństwa mogą wiązać się z tym, że brakowało nam przytulenia, pochwał, zrozumienia naszych uczuć i przeżyć, zaakceptowania nas takimi, jakimi jesteśmy w naszej płci, predyspozycjach, wyglądzie itp. Ktoś mógł czuć się niechcianym dzieckiem; był wyzywany, krytykowany, ciągle porównywany do innych. Jeśli w małżeństwie te braki i sytuacje przemocowe powtarzają się, to często brakuje nam siły, aby się temu przeciwstawić, często nie umiemy zdrowo i nieagresywnie wyrazić swoich potrzeb. Kiedy w małżonku odzywa się zaniedbane dziecko z przeszłości, które nie znajduje zrozumienia u współmałżonka, łatwiej może wejść w relację z kimś, kto wydaje się idealnie na te niezaspokojone potrzeby z przeszłości odpowiadać. Deficyty i głody emocjonalne potrafią zła43 Elżbieta Łozińska mać niejeden kręgosłup moralny, przekreślić niejedno ślubowanie czy przyrzeczenie. Dlatego bardzo duży wpływ na budowanie zdrowej postawy wierności w powołaniu (zarówno do małżeństwa, jak i życia poświęconego Bogu) mają rodzice, którzy adekwatnie zaspokajają potrzeby dziecka w całym procesie wychowania. Jako dorośli powinniśmy poszerzać naszą świadomość swoich braków i słabości, jasno nazywać swoje potrzeby i być niezwykle czujnymi w sytuacji, w której jest nam szczególnie źle, i zadawać sobie pytanie, czy szukamy pocieszenia u właściwej osoby. Tak, jak jest to opisane w znanych wskazówkach ukrytych w haśle H.A.L.T.: zatrzymaj swoje decyzje, wstrzymaj działania i je przemyśl, kiedy jesteś: H jak hungry, czyli głodny; A jak angry, czyli zezłoszczony; L jak lonely, czyli samotny i T jak tired, czyli zmęczony. Kompulsywne pragnienia Jesteśmy głodni wielu rzeczy, a zarazem mocno zezłoszczeni i sfrustrowani, kiedy nie czujemy się wolni i rządzą nami wszelkiego rodzaju kompulsje. Ciągle coś musimy: musimy się napić, zapalić, zjeść, pooglądać, kupić, zagrać, wciągnąć, dotknąć, zaznać itd. W filmie Fireproof (Próba ogniowa), który pokazuje drogę, którą można uzdrowić kryzys w małżeństwie, jest scena, w której bohater zmaga się ze swoją kompulsją i czyta wtedy w ofiarowanym mu dzienniku: Dzień 23. Uważaj na pasożyty. Pasożyt przyczepia się do ciebie lub współmałżonka i wysysa z małżeństwa życie. Pasożyty przybierają postać uzależnień, jak hazard, narkotyki czy pornografia. Obiecują przyjemność, ale są jak zaraza, która pożera twoje myśli, czas i pieniądze. Kradnie twoją lojalność i serce tym, których kochasz. Małżeństwa rzadko są zdolne to przetrwać. Jeśli kochasz współmałżonka, musisz pozbyć się wszelkich uzależnień. Jeśli tego nie zrobisz, one cię zniszczą. Film pokazuje trud, ale i determinację w walce z „pasożytami”. Dobrze ilustruje też, wcześniej poruszony, wątek niezaspokojonych potrzeb w małżeństwie. W kilku scenach podkreślona jest także wartość znaku małżeńskiego, jakim jest noszona obrączka – jaką rolę w relacjach pozamałżeńskich odgrywa widoczna lub nieobecna na palcu. Podążanie za realizacją kompulsywnych pragnień czyni z nas osobę uzależnioną. Emocje uzależnionego, a także jego małżonka: towarzyszące pierwszemu zniewolenie, a drugiej stronie rozżalenie i cierpienie, otwierają emocjonalnie na sytuacje prowadzące do niewierności i niszczą lojalność. Uzależnienie często zmusza do kłamstw i półprawd: gdzie bywam, o której wracam, z kim się kontaktuję, ile i na co wydaję itd. 44 Jan Galarowicz Nie cudzołóż, czyli pielęgnuj miłość małżeńską Miłość jest adekwatną odpowiedzią człowieka na niepowtarzalną wartość osoby. Odpowiedź ta nie ma charakteru jednorazowego aktu i nie jest zredukowana do sfery emocjonalnej – kocha cały człowiek, obdarzony rozumem, wolą, wolnością, wyobraźnią i sumieniem, a nie tylko serce człowieka. Jednym z podstawowych błędów w podejściu do norm moralnych i przykazań jest eksponowanie, a nawet absolutyzowanie ich negatywnego aspektu. A przecież ich istotą i najgłębszym sensem nie jest zakazywanie, ograniczanie człowieka i sprawianie mu przykrości, lecz zawarta w nich prawda o dobru i obrona wartości: życia, własności, dobrego umierania itp. Oczywiście niekiedy z realizacją tych zasad wiążą się rezygnacja z jakichś przyjemności i wygód, trud i stres, a czasem nawet ból i cierpienie. Odnosi się to również do przykazania „nie cudzołóż”. Zawiera ono przede wszystkim pozytywny sens i pozytywne wezwanie skierowane do małżonków: „Troszczcie się o właściwy kształt relacji między wami! Pielęgnujcie, umacniajcie i rozwijajcie, a czasem – ratujcie istniejącą między wami lub zagrożoną miłość! Jeśli będziecie o to zabiegać, wierność będzie pewna, a zdrada – wykluczona lub zminimalizowana.” Na czym obecnie polega troska o właściwy kształt miłości małżeńskiej? W jaki sposób należy sobie radzić z jej zagrożeniami? Odpowiedzi na te pytania chcę skoncentrować na trzech kwestiach – najpierw na języku. Jeśli bowiem człowiek niewłaściwie rozumie słowa: „miłość”, „zakochanie się”, „pożądanie seksualne” i „miłość małżeńska”, idzie przez życie błędnymi ścieżkami. Spróbuję zatem przywrócić właściwy sens słowu „miłość” i wyrażeniu „miłość erotyczna” („miłość małżeńska”). Drugi rodzaj zagrożeń wiąże się z nasilającą się również w Polsce wojną kulturową. Jakie niebezpieczeństwa wynikają z niej dla miłości małżeńskiej? W jaki sposób należy się przed nimi bronić? Pielęgnowanie i umacnianie miłości erotycznej, miłości między kobietą i mężczyzną, dokonuje się ostatecznie w prozie codziennego życia. Jakie niebezpieczeństwa czyhają tu na małżonków? I jak sobie z nimi radzić? 54 Nie cudzołóż, czyli pielęgnuj miłość małżeńską Kochać naprawdę Ks. Józef Tischner pisze: „Są w języku ludzkim takie słowa, od rozumienia których zależy często całe życie człowieka. Jeśli słowa te człowiek źle rozumie, jego życie idzie błędnymi ścieżkami. (...) Słowem takim jest «miłość»”. Jeśli tak, to podstawowym sposobem pielęgnowania, a niekiedy – ratowania miłości małżeńskiej, jest troska o adekwatne rozumienie słów: „miłość” i „miłość erotyczna” („miłość małżeńska”). Jest to zadanie myślicieli, pedagogów, kapłanów, publicystów i dziennikarzy oraz ich uczniów, czytelników i słuchaczy. Jaki jest właściwy sens słów: „miłość” i „miłość małżeńska”? Miłość jest obecnie banalizowana i mylona z innymi zjawiskami – z lubieniem, sympatią, fascynacją erotyczną, pożądaniem seksualnym i zakochaniem się. Dlatego wielki filozof Emmanuel Levinas zdecydował, że w ogóle nie będzie używał słowa „miłość” i zamiast tego pisał i mówił o odpowiedzialności. Coraz więcej osób „kocha” bawić się, spać, jeść itd. Kiedy poprosiłem studentów pierwszego roku wydziału technicznego o krótką charakterystykę miłości, zdecydowana większość spośród nich utożsamiała ją z seksem i współżyciem erotycznym. Natomiast dziewczyny mają skłonność do stawiania znaku równości między miłością mężczyzny z kobietą a zakochaniem się. Jednak tak naprawdę miłość, również miłość małżeńska, nie jest ani odczuwaniem, przeżywaniem walorów erotycznych drugiej osoby, ani zafascynowaniem jej atrakcyjnością seksualną, ani pożądaniem erotycznym, ani wreszcie współżyciem seksualnym. Nie należy jej również utożsamiać z lubieniem kogoś, sympatią, podobaniem się czy życzliwością. Nawet tak piękny stan emocjonalny, jakim jest zakochanie się, nie jest jeszcze miłością. W fenomenie tym bowiem dopiero rodzą się pewne elementy miłości – np. dokonuje się odkrycie niepowtarzalnej wartości drugiej osoby – i są one w nim zdominowane przez silny nastrój emocjonalny i idealizowanie obiektu zakochania. Błędem jest również mylenie miłości z szacunkiem: jest on jedynie elementem współkonstytuującym ją. Zapytajmy najpierw, co stanowi istotę wszelkich rodzajów miłości: braterskiej, rodzicielskiej, miłowania siebie samego, miłości erotycznej i miłości Boga? Gdyby zawrzeć ją w jednym zdaniu, można by powiedzieć w ten sposób: miłość jest adekwatną odpowiedzią człowieka na niepowtarzalną wartość osoby. Odpowiedź ta nie ma charakteru jednorazowego aktu i nie jest zredukowana do sfery emocjonalnej – kocha cały człowiek, obdarzony rozumem, wolą, wolnością, wyobraźnią i sumieniem, a nie tylko serce człowieka. 55 Jan Galarowicz Miłość jest pozytywną mocą ducha, względnie trwałą postawą, określonym sposobem bycia, rodzajem odniesienia się do innych osób, do Boga i do siebie samego, sztuką i umiejętnością obcowania z nimi, szczególnym rodzajem międzyosobowych relacji – innym od nienawiści, zazdrości, panowania itp. Miłość jest najpierw odkryciem i przeżyciem szczególnej wartości osoby, faktu, że jest ona kimś arcycennym. Kochający człowiek mówi, niekoniecznie za pomocą słów, ale z głębokim przekonaniem: „dobrze, że jesteś!”; „ jesteś moim skarbem!”. Kochający nie ma wątpliwości, że osoba kochana jest jedyna, niepowtarzalna, niezastępowalna i niepodmienialna. Ponieważ w niepowtarzalną wartość osoby jest wpisana godność, dlatego w każdej miłości jest obecny element szacunku. „Odkrycie i przeżycie niepowtarzalnej wartości – piszę w Kochać naprawdę – dokonuje się poprzez różne wartości jakościowe tej osoby – poprzez jej urodę, wdzięk, ciepło, inteligencję, walory moralne itd. Doświadczamy wartości drugiej osoby nie w oderwaniu od tych wartości, lecz wraz z nimi. To wyjaśnia, dlaczego tak trudno dostrzec piękno człowieka zaniedbanego, starego, tępego, zdemoralizowanego”. Kochający dąży do bliskości z ukochanym, obcowania z nim i tworzenia z nim więzi serdeczności, aż po zjednoczenie z nim w miłości erotycznej. Czy jest to już pełna charakterystyka miłości? Odpowiem pytaniem: czy matka, która jest zachwycona swoim dzieckiem, podziwia je i cieszy się z przebywania z nim, ale nie robi już wobec niego nic więcej, naprawdę kocha swoją pociechę? Mówiąc o miłości, duża część młodzieży tak właśnie myśli. Jednak miłość jest czymś więcej – jest adekwatną odpowiedzią na niepowtarzalną wartość osoby. Podziw i pragnienie obcowania z ukochanym obiektem stanowi jedynie jeden wymiar miłości. Za nim musi iść szereg zachowań, postaw i czynów. Przede wszystkim miłość jest ukonstytuowana przez odpowiedzialność i troskę – i w tym sensie towarzyszy jej nie tylko radość, ale również trud, a niekiedy – tak! – ciężar. Karol Wojtyła nadał jednej ze swoich książek tytuł Miłość i odpowiedzialność. A Erich Fromm zalicza troskę i odpowiedzialność do czterech głównych cech miłości. Śmiało zatem można powiedzieć, że odpowiedzialność jest sercem miłości. Kochać kogoś, to znaczy: życzyć mu obiektywnego dobra i pomagać mu je osiągnąć. Rzeczywista odpowiedzialność za kogoś i realna troska o niego, również o jego prawdziwe dobro i szczęście, wymaga rozumienia obiektu miłości. Dlatego Paracelsus napisał: „Im więcej wiedzy wiąże się z jakimś przedmiotem, tym większa jest miłość”. Miłość jest sztuką obdarowywania, dawania, dzielenia się, ale też umiejętnością brania. W miłość jest wpisane pragnienie wzajemności, jednak nie stanowi ono istoty miłości; fakt, że moje dzieci nie odwzajemniają mojej miłości do nich, nie 56 Nie cudzołóż, czyli pielęgnuj miłość małżeńską niweluje przecież tej miłości. Zazwyczaj miłość nie wymaga nieustannego wyrzeczenia, poświęcenia się czy nawet ofiary, jest natomiast gotowością – w razie potrzeby – do tych aktów. Trudno sobie również wyobrazić miłość bez zaufania. Czy ojciec, który deklaruje, że będzie troszczył się o swojego syna tylko do ukończenia przez niego piątego roku życia, faktycznie kocha własne dziecko? Niestety nie, ponieważ do istoty miłości należy wierność. Podkreślmy: wierność nie jest tylko dodatkiem do miłości, lecz wyrasta z jej wnętrza. Nie ma miłości bez wolności: tak naprawdę kochać może tylko istota wolna. W praktykowaniu miłości bardzo ważną rolę odgrywa zdolność przyznawania drugiemu racji, porozumiewania się, współdziałania i kompromisu. Miłość nie jest mi dana raz na zawsze; jest mi dana i zarazem zadana – rozwija się, dojrzewa, umacnia się lub karłowacieje, słabnie i obumiera. Dlatego wymaga, jak kwiaty – o czym niestety tak często zapominamy – pielęgnowania. Nie chcemy również przyjąć do wiadomości, że nie ma na tym świecie doskonałej, idealnej miłości i że żadna osoba – kochająca i kochana – nie jest idealna. Dopowiedzmy, że miłość, nawet najpiękniejsza i najbardziej dojrzała, jest tylko jednym z elementów współkonstytuujących realne relacje między osobami; towarzyszą jej m.in. rywalizacja, wola panowania i rządzenia, zazdrość i zawiść. Nie bójmy się zamknąć tych rozważań patetycznym stwierdzeniem, że miłość cechuje się głębią i powagą i ostatecznie jest jakąś tajemnicą. Miłość erotyczna, miłość między kobietą i mężczyzną, miłość małżeńska, nie jest tożsama z seksem, fascynacją erotyczną, pożądaniem seksualnym i współżyciem erotycznym. Jest jednym z rodzajów miłości – miłością, która łączy mężczyznę i kobietę. Oprócz opisanych wyżej cech ma ona coś specyficznego, co ją wyróżnia spośród różnych rodzajów miłości. Przede wszystkim cechuje się – co eksponuje Erich Fromm – wyłącznością: kochający się, kobieta i mężczyzna, są w jakimś sensie tylko ze sobą i tylko dla siebie, a każda inna osoba, np. przyjaciółka czy przyjaciel, jest intruzem. Do istoty miłości erotycznej należy wzajemność – wzajemne lubienie się, przeżywanie swej wartości, branie odpowiedzialności za siebie itd. Miłość tę ugruntowuje pewna doza przyjaźni jako czegoś stosunkowo trwałego. Pragnienie bliskości przybiera w miłości erotycznej szczególną formę – całkowitego zjednoczenia się z ciałem i duszą. A od czasu do czasu dokonuje się spełnienie tego pragnienia. Nie dochodziłoby jednak do tego, gdyby kobieta i mężczyzna odpychali się fizycznie, gdyby nie łączyły ich fascynacja erotyczna i pożądanie seksualne. Miłość ta jest otwarta na płodność. 57 Joseph-Marie Verlinde FSJ Święty Józef prorokiem dla naszych czasów Aby wzrastać w wierności swoim początkom, Kościół powinien nieustannie powracać do swoich korzeni, które wyrastają z głębi ziemi Nazaretu, gdzie Słowo Boże, które stało się ciałem, zechciało pozostawać przez trzydzieści lat. Dwadzieścia lat temu, 15 sierpnia 1989 roku, papież Jan Paweł II kończył swoją adhortację apostolską o postaci i misji świętego Józefa w życiu Chrystusa i Kościoła, Redemptoris Custos, żarliwym wezwaniem, by święty Józef stał się „szczególnym nauczycielem uczestnictwa w mesjańskiej misji Chrystusa, która jest w Kościele udziałem każdego i wszystkich: małżonków i rodziców, ludzi żyjących z pracy rąk czy też z jakiejkolwiek innej pracy, osób powołanych do życia kontemplacyjnego, jak i do apostolstwa” (Redemptoris Custos [RC]nr 32). Kilka lat wcześniej kardynał Ratzinger w jednym ze swoich dzieł przedstawiał powody, dla których powrót do świętego Józefa jest konieczny dla odnowy Kościoła trzeciego tysiąclecia. Zadowolę się przytoczeniem fragmentu tego tekstu i jego krótkim skomentowaniem. Kościół nie może wzrastać ani pomyślnie się rozwijać, jeśli zapomina o tym, że jego ukryte korzenie wyrastają z atmosfery Nazaretu. Gdyż pracować z Jezusem robotnikiem, zanurzać się w „Nazarecie”, staje się punktem wyjściowym nowej koncepcji Kościoła ubogiego i pokornego, Kościoła rodziny, Kościoła nazaretańskiego. Nazaret kryje niezmienne przesłanie dla Kościoła. Nowe Przymierze bierze swój początek nie w Świątyni, ani nawet na świętej górze, lecz w ubogim domostwie Dziewicy, w domu rzemieślnika, w zapomnianym miejscu „pogańskiej Galilei”, z której nikt niczego dobrego nie oczekiwał. Kościół zawsze winien się odnawiać poprzez powrót do tego punktu wyjścia (J. Ratzinger, Le Ressuscité, DDB, Paris, 1986, s. 84). 95 Joseph-Marie Verlinde FSJ Aby wzrastać w wierności swoim początkom, Kościół powinien nieustannie powracać do swoich korzeni, które wyrastają z głębi ziemi Nazaretu, gdzie Słowo Boże, które stało się ciałem, zechciało pozostawać przez trzydzieści lat. Jeśli pojęcie ekklesia jako tłumaczenie kahal Yahvé wskazuje na naród powołany przez Słowo Boże, to Święta Rodzina z Nazaretu może być słusznie nazwana „proto-Kościołem”, ponieważ Józef „wziął do siebie Maryję, swoją małżonkę” (Mt 1,20) wyłącznie z posłuszeństwa Bożemu wezwaniu i dla całkowitego oddania się na służbę wcielonego Słowa. Czyż to nie Świętą Rodzinę przede wszystkim możemy nazwać tym pięknym określeniem „Bożej rodziny” („domownikami Boga” – Ef 2,19), które ogólnie wskazuje na Kościół Chrystusa? Tak więc poprzez zgłębianie tego, co charakteryzuje rodzinę z Nazaretu, będziemy mogli odkryć specyfikę „rodziny Bożej”, czyli Kościoła. Otóż, w owej wyjątkowej rodzinie powierzonej ojcowskiej czujności świętego Józefa, dziecię, na którym skupia się cała uwaga i uczucie rodziców, „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodziło” (J 1,13). Bez wątpienia jest ono na tym świecie, ale nie należy ono do niego; nie z niego bierze swoje pochodzenie. Żydom usiłującym zgłębić tajemnicę jego tożsamości, Jezus w sposób zasadniczy wyjaśnia: „Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka. Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z tego świata” (J 8,23). Wynika z tego, że Kościół jest rodziną, ale taką, która jednak nie zradza według ciała – gdyż „ciało na nic się nie zda” (J 6,63) – ale według „Ducha, który daje życie” (J, 6,63). W rozmowie z Nikodemem Jezus kładzie szczególny nacisk na zasadniczą nowość życia łaski: Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: trzeba wam się powtórnie narodzić (J 3,5-7). Określenie „ciało” pojawia się u świętego Pawła na określenie bytu naturalnego, który Apostoł określa jednocześnie mianem „psychicznego” – od psyche czy duszy będącej zasadą życia naturalnego. Jest ono jednakże nieadekwatne i niewystarczające, ponieważ życie naturalne kończy się śmiercią. Na tym polega dramat ludzkości, od kiedy grzech pojawił się na świecie: człowiek z obumierającą swoją zasadą duchową tzn. swoją zdolnością do relacji z Bogiem, niewyczerpalnym Źródłem życia, skazany jest na śmierć. Święty Paweł z uporem poucza: 96 Święty Józef prorokiem dla naszych czasów Bracia: Przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli (...); przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć (...); przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający (Rz 5,12.15.18). Śmierć jest ujmowana tutaj zarówno duchowo, jak i fizycznie. Istotnie w Adamie wszyscy ponoszą (1 Kor 15,22) podwójną śmierć: śmierć duchową związaną z grzechem pierworodnym i śmierć fizyczną, która jest konsekwencją pierwszej. Ale „ jeśli jest ciało zmysłowe [soma psychikon], jest też ciało duchowe [soma pneumatikon]” – stwierdza święty Paweł. „Tak też jest napisane: Stał się pierwszy człowiek, Adam, duszą żyjącą [psyche zosan], a ostatni Adam – Chrystus – duchem ożywiającym [pneuma zoopoioun]. Pierwszy człowiek z ziemi – ziemski, drugi Człowiek – z nieba” (1 Kor 15,44-45.47). Człowiek naturalny, spadkobierca pierwszego Adama, jest ziemski i śmiertelny; nowy Adam – Chrystus Jezus – jest nie tylko „duchem żyjącym”, ale i „ożywiającym”, tzn. zdolnym przekazać życie duchowe naszemu duchowi, umarłemu w konsekwencji grzechu. Słowo stało się ciałem, aby przekazać nam życie nadprzyrodzone, jakie posiada w obfitości, czyniąc z nas „nowego człowieka” (por. Kol 3,10) – „pneumatyka”. Otóż to właśnie w Kościele, poprzez wiarę i poprzez chrzest, dokonuje się owo powtórne narodzenie (por. J 3,7), zrodzenie do życia Bożego (Ga 4,19), porównywalne z „nowym stworzeniem” (Ga 6,15; 2 Kor 5,17): „Wszyscy przez wiarę jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa” (Ga 3,26-27). W miarę jak „Chrystus w nas się kształtuje” (Ga 4,19), coraz bardziej przynależymy do „Bożej rodziny”, tzn. do Kościoła. Jednakże nie rodzimy się z „wody i z Ducha” (J 3,5) dorosłymi: „ jesteście bowiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa” (1 P 1,23). Boże życie zostało nam dane w formie „zalążka” (sporas) i potrzebuje ono „wzrastać w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52), aby mogło osiągnąć stan „człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa” (Ef 4,13). Dla dokonania tego dzieła, jesteśmy zaproszeni, by jak Jezus „wrócić z Maryją i Józefem do Nazaretu i być im poddanymi” (Łk 2,51). Czyż nie byłoby zarozumialstwem rzucić się w życie publiczne bez przejścia przez etap życia ukrytego, podczas gdy Syn Boży, który stał się człowiekiem, nie zawahał się spędzić trzydziestu lat w owej galilejskiej mieścinie, aby tu przygotować się do swojej misji? Czyż Jezus nie jest dla nas „drogą, prawdą i życiem” (J 14,6) od pierwszej chwili swojego wcielenia? 97 Joseph-Marie Verlinde FSJ A zatem, czyż Jego długi pobyt w Nazarecie nie jest wezwaniem, abyśmy my również zbudowali nasze życie na tajemnicy Świętej Rodziny? Pomijając pewne etapy, zwiększa się ryzyko, iż zasada nowego życia, tzn. ogień Ducha Świętego, zostanie na nowo stłumiona przez ciało, z powodu niepoświęcenia odpowiedniego czasu, jaki pozwoliłby nowemu człowiekowi w nas na osiągnięcie dojrzałości. To właśnie przytrafiło się chrześcijanom z Galacji, do których Paweł pisze: „Czyż jesteście aż tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem?” (Ga 3,3). Pytanie to jest trafne nie tylko na płaszczyźnie osobistej, jako rachunek sumienia odnośnie do tego, czym się kierujemy wewnętrznie w naszych wyborach i w naszym działaniu, ale jest ono trafne również na poziomie eklezjalnym: co jest źródłem naszych inspiracji; na jakim wzorze kształtuje się nasz Kościół? Na wzorze „ubogiego domostwa Dziewicy”, w domu rzemieślnika, w zapomnianym miejscu „pogańskiej Galilei”, z której nikt niczego dobrego nie oczekiwał, czy na wzorze tego świata, który stara się organizować siebie w celu coraz to większej skuteczności, mając za cel optymalną rentowność, nie wahając się sięgać po komercyjne strategie – rozwiązania, które dowiodły swojej skuteczności? Pokusa posiadania, władzy i chwały zawsze będzie grozić zarówno pojedynczym osobom, jak i zbiorowościom, niezależnie od ich pochodzenia czy celu. Tymczasem święty Jan surowo nas przestrzega: Nie miłujcie świata, ani tego, co jest na świecie. Jeśli ktoś miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, pochodzi nie od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki (1 J 2,15-17). Ze względu na swoją bosko-ludzką naturę Kościół zawsze będzie rozdzierany przez tę podwójną przynależność: do starego świata, z którym jest związany poprzez swój wymiar cielesny, oraz przynależność do nowego świata, który stał się jego ojczyzną, z chwilą gdy Chrystus „go uświęcił, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo” (Ef 5,26). Dlatego właśnie koniecznym jest, by Kościół nieustannie rozeznawał, na każdym ze szczebli swojej działalności, począwszy od Kościoła powszechnego, aż po najmniejsze wspólnoty lokalne, czy „postępuje według ducha, a nie spełnia pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czyni tego, co chce” (Ga 5,16-17). 98 POLECANE – POLECANI Bartosz Paszkiewicz Męczennicy chrześcijańscy Część 8. Rzeź Ormian Podczas ludobójstwa Ormian w 1915 roku władze tureckie nie ukrywały, że jedynym ratunkiem przed deportacją jest porzucenie przez ludność ormiańską wiary chrześcijańskiej i przejście na islam. U progu XX wieku w Turcji ottomańskiej żyło około sześciu milionów chrześcijan. Największe społeczności tworzyli Ormianie, Grecy oraz różne odłamy chrześcijan syryjskich. Obecnie w Turcji żyje niewiele ponad 100 tysięcy chrześcijan. Jest to wymowna różnica, dająca obraz ogromu tragedii, która spotkała w XX wieku w Turcji chrześcijańską społeczność. Armenia była pierwszym krajem na świecie, który przyjął chrześcijaństwo jako swoją oficjalną religię – stało się to w 301 roku. Była też pierwszym krajem, który stoczył wojnę religijną w obronie chrześcijaństwa – w 451 roku, kiedy Persowie chcieli narzucić Ormianom zoroastryzm. Ormiański Kościół nazywa sam siebie apostolskim, ponieważ swoje pochodzenie wywodzi od dwóch apostołów Chrystusa – od św. Bartłomieja i od św. Judy Tadeusza, którzy głosili Ewangelię na ziemiach armeńskich. Przez całe wieki Armenia pozostawała wyspą chrześcijaństwa w morzu islamu i mimo wielu stuleci prześladowań pozostała wierna swojej religii. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich 17 wieków Ormianie cieszyli się niepodległością tylko przez trzy stulecia, zaś ich kraj był nieustannie najeżdżany i okupowany przez różnych innowierców: Persów, Seldżuków, egipskich mameluków, Mongołów, Arabów i Osmanów. W 1639 roku doszło do rozbioru Armenii – jej zachodnią część zajęli Turcy, wschodnią zaś Persowie, którym w 1828 roku ziemie te zabrali Rosjanie. Pod władzą turecką (Seldżuków, 112 Męczennicy chrześcijańscy. Część 8. Rzeź Ormian a od XIV wieku Osmanów) Ormianie pozostali aż do początków XX wieku. Pomimo tego, że zostali zepchnięci do statusu obywateli drugiej kategorii (jak wszyscy chrześcijanie w muzułmańskiej Turcji), przez cały ten czas potrafili zachować swoją kulturę, swój język oraz przywiązanie do religii chrześcijańskiej. Nie tylko przetrwali, ale stali się prawdziwą elitą intelektualną i gospodarczą w imperium ottomańskim. To było solą w oku nie tylko władz, ale i sporej części muzułmańskiego społeczeństwa. Jak pokazał 1915 rok jedynym skutecznym sposobem, jakim posłużyły się władze tureckie, by dokonać „rozwiązania kwestii ormiańskiej” w swoim państwie, była całkowita fizyczna eksterminacja ormiańskiej populacji żyjącej w Turcji. Im bliżej zresztą XX wieku, tym bardziej nasilały się oznaki wskazujące na to, że nad Ormianami w Turcji zbierają się czarne chmury, mimo że jeszcze na kongresie berlińskim z 1878 roku (kończącym wojnę rosyjskoturecką) Wielka Brytania, Francja i Rosja wymogły obietnicę poprawy doli Ormian w zamieszkiwanych przez nich prowincjach tureckich (art. 61 kongresu berlińskiego). Krwawym potwierdzeniem tego zjawiska były rozpętane w latach 18951897 przez sułtana Abdul Hamida II (zwanego „czerwonym sułtanem”) masakry ludności ormiańskiej pod pretekstem prowadzenia przez nią antypaństwowej działalności. Ogółem podczas trwania masakr w latach 18951897 zginęło co najmniej 300 tysięcy Ormian. Do tego należy doliczyć 50 tysięcy uchodźców, około 100 tysięcy osób przymusowo zislamizowanych i podobną liczbę kobiet i dziewcząt uprowadzonych i przetrzymywanych w haremach. Tylko nieliczni muzułmańscy duchowni zdobyli się na inne postępowanie —jak mufti i kadi z Hadjin, którzy skutecznie sprzeciwili się masakrze Ormian w tym mieście, lub jak imam meczetu Haghia Sophia w Konstantynopolu, który publicznie potępił masakry Ormian dokonujące się w tym mieście w 1896 roku. Przebieg masakr potwierdzał stałe odwoływanie się napastników do islamu. Szczególnie odrażający tego przykład podał w swoim raporcie opisującym masakry w Urfie, brytyjski wicekonsul Fitzmaurice. Oto jeden z kurdyjskich watażków zgromadził około stu Ormian, spętał im stopy i ręce, położył ich na plecach, a następnie własnoręcznie podrzynał każdemu z nich gardło, recytując wersety Koranu. Dbał przy tym o to, by rzeź dokonywała się według sposobu przewidzianego dla zarzynania owiec w Mekce. O podobnym przypadku zachodni dyplomaci donieśli z prowincji Harput, z miejscowości Malataya, gdzie po wcześniejszym obrzezaniu, w ten sam sposób (przy recytacji Koranu) zamordowano ponad stu Ormian. Ogółem, podczas trwania masakr z lat 1895-1896 przymusowo zisla113 Bartosz Paszkiewicz mizowano niemal sto tysięcy Ormian. Należy jednak zauważyć, że nawet apostazja nie była gwarancją przeżycia. W Garmuri, zaraz po publicznym obrzezaniu ormiańskich konwertytów, wszystkich ich wymordowano. Nie brak jednak świadectw heroicznej wiary w obliczu alternatywy „islam albo śmierć”. Tysiące osób wybrało męczeńską śmierć aniżeli apostazję. Niekiedy dostępne nam świadectwa przypominają czasy prześladowań pierwszych chrześcijan i bohaterstwo wiary biblijnych Machabeuszy. Podczas trwania masakr oprawcy szczególną wagę przykładali (czytaj stosowali jak najbardziej wyrafinowane okrucieństwa), by „skłonić” do konwersji na islam ormiańskich księży. W klasztorze w Tadem sędziwy archimandryta Ohannes Papizian odmówił przyjęcia islamu. Po każdej odmowie Turcy obcinali mu kolejno ręce po kawałku, aż do łokcia. Na końcu został ścięty przed kościołem. Ksiądz DerHagop z Charput w wyniku zadawanych mu tortur postradał zmysły. Wezwani przez oprawców na konsultacje mułłowie orzekli, że przejście szaleńca na islam jest niedozwolone. Nieszczęśnik został więc wtrącony do więzienia. Ocenia się, że w latach 1894-1897 z powodu odmowy dokonania apostazji z rąk tureckich (i kurdyjskich) zginęło 170 ormiańskich księży. Zwłoki ormiańskich duchownych, którzy nie chcieli apostazją okupić własnego życia, były przedmiotem barbarzyńskich praktyk. Zamordowanemu księdzu Mattheosowi z Busseyid oprawcy odcięli głowę i umieścili ją między kolanami ofiary. Młodzi Turcy jako zabawną rozrywkę traktowali bicie rózgą tak sprofanowanych zwłok. Najczęściej jednak zamordowanych kapłanów obdzierano ze skóry (jak w przypadku księdza DerHarudiuna z Diarbekir i jego towarzyszy czy 10 zamordowanych księży z okręgu Tadem). Po zamordowaniu opata Sahag z klasztoru SurpKacz (prowincja Kizan) zwłoki obdarto ze skóry, którą następnie wypchano sianem i powieszono na drzewie. W barbarzyński sposób pastwiono się także nad ciałami ofiar spoza stanu duchownego. Kolejnym zjawiskiem świadczącym o antychrześcijańskich nastrojach towarzyszących masakrom ludności ormiańskiej było niszczenie chrześcijańskich świątyń (przeważnie kościołów należących do ormiańskiego Kościoła gregoriańskiego). Podczas trwania masakr (1894-1897) całkowicie zniszczono 568 kościołów i 77 klasztorów. 328 kościołów zamieniono w meczety. Do reguły należało, że budynki kościelne, w których zazwyczaj Ormianie szukali azylu przed krwawymi masakrami, nie były oszczędzane przez Turków. W wielkiej ormiańskiej katedrze w Urfie (która mogła pomieścić w swoich murach ponad 8 tysięcy ludzi) Turcy spalili ok. 3 tysięcy chroniących się tam chrześcijan. Przed egzekucją naigrawali się jeszcze z Chrystusa, wołając do zamkniętych w katedrze Ormian: „Niechże Chrystus udowodni teraz, że jest większym prorokiem niż Mahomet”. Na porządku dziennym było również bezczeszczenie Najświętszego Sakramentu, 114 Męczennicy chrześcijańscy. Część 8. Rzeź Ormian na przykład w splądrowanych kościołach w Zimara i Gasma (w wilajecie Siwas) oraz w Messis (wilajet Adana). Jednak celem tych pogromów nie była ostateczna eksterminacja ludności ormiańskiej, lecz raczej jej zastraszenie. Ormianie bowiem, podobnie jak inne podbite ludy w imperium osmańskim (np. Grecy, Bułgarzy czy Serbowie), przez cały wiek XIX dążyli do zrzucenia jarzma tureckiego. Na skutek sułtańskich pogromów liczba ludności ormiańskiej w Turcji spadła jednak z 2,6 mln w 1882 roku do 2,1 mln w 1912 roku. Wydawało się, że objęcie w 1908 roku rządów w Turcji przez tzw. młodoturków, którzy programowo chcieli dążyć do modernizacji państwa tureckiego, a za czasów swojej bytności na Zachodzie nawiązali przyjazne kontakty z niektórymi stronnictwami ormiańskimi, przyniesie dla Ormian wytchnienie od powtarzających się cyklicznie prześladowań. Dość szybko okazało się jednak, że sojusz z Ormianami młodoturcy traktowali zupełnie instrumentalnie. Nowa zmodernizowana Turcja miała mieć według nich własną, nowoczesną ideologię. Okazał się nią tzw. panturanizm. Opierał się on na ideologicznym (pozbawionym historycznych realiów) koncepcie Wielkiego Turanu, czyli wspólnoty ludów tureckich „od Bosforu po Ałtaj”. 4 kwietnia 1915 roku rządzący Turcją triumwirat – Enwer Pasza, Talaat Pasza i Dżemal Pasza – wydał rozkaz rozpoczęcia masowych wysiedleń i mordowania Ormian. Ludobójstwo odbywało się metodycznie, według jasno określonego wzoru: najpierw należało się upewnić, że przyszłe ofiary nie stawią oporu, trzeba było więc w pierwszym rzędzie pozbawić je broni. Drugim krokiem była eksterminacja duchowej i intelektualnej warstwy przywódczej. Następnie deportacja pozostałej ludności – przeważnie starców, kobiet i dzieci – do „nowych miejsc osiedleń”, czyli obozów koncentracyjnych na syryjskiej pustyni. Na koniec zaś ci, którzy przetrwali piekło deportacji i marszu w głodzie przez pustynię, mieli „osiedlić się” na pustyni. Tych, którzy nie umarli tam z wycieńczenia, dobić miały oddziały tureckiego wojska i pozostających w gestii rządu kurdyjskich bojówek (ze zorganizowanej przez młodoturków tzw. Organizacji Specjalnej). W latach 1915-1918 zginęło w Turcji ok. 1,5 miliona Ormian spośród 2 milionów zamieszkujących ten kraj w 1914 roku. Wspomniany scenariusz zaczął być realizowany od stycznia 1915 roku, gdy rząd turecki polecił rozbrojenie wszystkich służących w sułtańskiej armii żołnierzy ormiańskich. Tych samych żołnierzy, którzy zbierali tak pochlebne oceny od tureckiego dowództwa. Rozkaz skrupulatnie wykonano na terenie całego państwa. Nie ograniczono się wszakże do rozbrojenia. Z rozbrojonych żołnierzy – nie czyniono przy tym rozróżnienia między oficerami a zwykłymi żołnierzami – stworzono specjalne bataliony, przeznaczone do najcięższych prac na rzecz 115 Bartosz Paszkiewicz tureckich oddziałów. Następnie – w grupach liczących od 50 do 100 osób – wszyscy byli rozstrzeliwani. 27 maja 1915 roku w tureckiej prasie został opublikowany tekst Tymczasowego Prawa o Deportacjach. O tym, że deportacje były pomyślane przez rząd turecki jako pewny sposób eksterminacji Ormian, najdobitniej świadczą liczby. Z około 18 tysięcy osób deportowanych z prowincji Harput i Sivas, we wrześniu 1915 roku w okolice Aleppo (obszar „zasiedlenia”) dotarło zaledwie 185 kobiet i dzieci. Z 19 tysięcy Ormian, którzy wyruszyli z Erzurum do Aleppo, dotarło 11 (słownie: jedenastu). I nawet doprowadzeni do stanu skrajnego wycieńczenia Ormianie maszerujący w kolumnach śmierci byli przedmiotem ciągłych napadów, jeśli nie ze strony tureckiej eskorty, to ze strony kurdyjskich band (działających dzięki przyzwoleniu Turków). Najgorszy był los kobiet, które wraz z dziećmi stanowiły zdecydowana większość wśród deportowanych. Po drodze napotykano niezliczone ciała martwych dzieci leżące przy drodze, wiele z tych dzieci zostało porzuconych przez swoje matki, ponieważ nie były w stanie dłużej ich wyżywić. Ocenia się, że 300 kobiet z konwojów rodziło podczas marszu. Największym cmentarzyskiem Ormian stała się pustynia Deir es Zor. Podczas ludobójstwa Ormian w 1915 roku władze tureckie nie ukrywały, że jedynym ratunkiem przed deportacją jest porzucenie przez ludność ormiańską wiary chrześcijańskiej i przejście na islam. Taką praktykę stosowano już w latach 1896-1897 i w 1909 roku podczas masowych pogromów Ormian. Przywódcy młodoturków, sami dość sceptyczni wobec nauk proroka, traktowali odwołanie się do antychrześcijańskich nastrojów wśród ludności tureckiej (zwłaszcza na prowincji) jako dogodne narzędzie w przyspieszeniu całkowitej eksterminacji Ormian. W sumie w wyniku ludobójczej akcji, która dotknęła wszystkich Ormian, do końca 1915 roku zniknęło z terenu Turcji 14 diecezji ormiańskokatolickich. O ile do 1914 roku w otomańskiej Turcji mieszkało 70 tysięcy Ormian katolików, pracowało tam 157 katolickich duchownych i 128 sióstr zakonnych, to mordercze deportacje lat 1915 i 1916 przetrwało niewiele ponad 13 tysięcy wiernych, 37 duchownych i 56 zakonnic. Młodoturecki plan powiódł się – o ile jeszcze w 1912 roku w imperium osmańskim mieszkało 2,1 miliona Ormian, o tyle w 1922 roku było ich już tylko 150 tysięcy. Jeszcze w sierpniu 1915 roku Taalat-Pasza oświadczył z dumą, że przez 3 miesiące rzezi dokonano tego, czego sułtan Abdulhamid nie mógł dokonać przez 30 lat. Kwestia ormiańska przestała istnieć. Tylko klęska Turcji w I wojnie światowej i ostateczny rozpad otomańskiego imperium oraz związany z tym upadek młodoturków uratował setki tysięcy Greków (z samej Anatolii w latach 1915-1918 uciekło ok. miliona 116 Męczennicy chrześcijańscy. Część 8. Rzeź Ormian Greków obawiających się o podzielenie losu Ormian) i tysiące nestoriańskich Syryjczyków przed zagładą, która była udziałem Ormian. Poruszający symbol agonii ormiańskiego narodu w Turcji w latach 1915-1916 przytoczył Yves Ternon, francuski badacz zajmujący się ludobójstwem popełnionym przez rząd turecki na Ormianach. Przytoczył on historię jednego z ormiańskich dzieci, które ukrywało się na pustyni, na południe od Deir es Zor. Wcześniej oprawcy wyrwali dziecku język, ale za każdym razem, gdy przechodził konwój z jego deportowanymi rodakami, którzy jeszcze nie wiedzieli, że zmierzają do miejsca kaźni, mały i niemy Ormianin gestami próbował poinformować rodaków, co ich czeka. Na próżno, nikt go nie rozumiał. Czynił tak do momentu, gdy przeszła przed nim połowa z konwojowanych ludzi. Następnie chował się, by próbować ostrzec następnych. Jakże prawdziwie napisał w 1975 roku o tym niemym dziecku francuski historyk: „to dziecko jest Armenią. Od sześćdziesięciu lat apeluje ona do świata i od sześćdziesięciu lat świat odmawia wysłuchania go”. Mord na Ormianach dokonał się przy obojętnej postawie świata zachodniego. Jedynie nieliczni jego przedstawiciele, tacy jak np. Anatol France, Fridtjof Nansen czy Arnold Toynbee, głośno protestowali przeciw tureckiemu barbarzyństwu. Ową wstrzemięźliwość Zachodu Winston Churchill tłumaczył następująco: „Ropa Mosulu okazała się droższa od krwi Ormian”. Ludobójstwo szybko poszło w zapomnienie. W 1939 roku Adolf Hitler, wydając rozkaz ataku na Polskę, mówił na odprawie dla dowódców Wehrmachtu: „Zabijajcie bez litości kobiety, starców i dzieci, liczy się szybkość i okrucieństwo. Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?”. Po II wojnie światowej starano się ten temat wyciszać, by nie drażnić Turcji, która stała się strategicznym partnerem w NATO, a na Bliskim Wschodzie z powodzeniem równoważyła wpływy sowieckie. Dlatego też zachodnie rządy przymykały oczy nie tylko na kwestię ormiańską, lecz również na łamanie praw człowieka w samej Turcji, m.in. na pogromy Greków w 1955 roku, mordy polityczne na Cyprze po 1974 roku, fizyczne wyniszczanie Kurdów czy torturowanie więźniów politycznych, o czym wiele razy alarmowała Amnesty International. 14 października 2001 roku Jan Paweł II jako męczennika za wiarę beatyfikował ormiańskiego (katolickiego) biskupa Ignacego Malojana z Mardin. Jemu oraz dwunastu innym ormiańskokatolickim księżom Turcy zaproponowali przejście na islam w zamian za uratowanie życia. Wszyscy odmówili. Według naocznego świadka męczeństwa, bł. biskup Maloyan na sugestię apostazji odpowiedział: „Nie zaprę się mej wiary chrześcijańskiej”. Podobny los spotkał ormiańskokatolickiego biskupa Mikołaja Chaczaduriana z Malatii. Zwabiony do siedziby tureckiego gubernatora, został pobity, a następnie wtrącony do więzienia. Tam był torturowany, 117 Bartosz Paszkiewicz a w końcu, gdy dla tureckich żandarmów stało się jasne, że biskup nie dokona apostazji, udusili go jego własnym pektorałem. Za trwanie przy wierze chrześcijańskiej ofiarę z życia złożyło również 13 sióstr z ormiańskokatolickiego zgromadzenia zakonnego Sióstr Niepokalanego Poczęcia (prowadzącego szkoły i sierocińce) z Diarbakir. Wraz z nimi aresztowany został tamtejszy ormiańskokatolicki biskup Andrzej Czelcbian. Oprawcy wyprowadzili go poza miasto, zakopali go w ziemi po szyję. By naigrawać się ze swojej ofiary, żandarmi pozostawili na zewnątrz prawą rękę biskupa, tak by mógł nią „błogosławić” spędzoną w tym celu ormiańską ludność. Na koniec wyszydzonego biskupa ukamienowano. Turcja nigdy nie uznała faktu ludobójstwa dokonanego w pierwszych latach XX wieku na zamieszkujących ten kraj chrześcijanach. Turcy usprawiedliwiali swoją ludobójczą akcję rzekomą współpracą Ormian z wojskami rosyjskimi. Ten popierany przez państwo negacjonizm (kwestionowanie faktu ludobójstwa) nie tylko pozwala zapominać o „nieprzyjemnej” przeszłości. Stanowi także zachętę do dalszego dyskryminowania nawet tych resztek chrześcijańskich społeczności, które pozostały w dzisiejszej Turcji po ludobójczej akcji przeprowadzonej przez Stambuł. W Turcji trwa swoista wojna o pamięć, pamięć o tym, że od stuleci chrześcijanie byli w tym kraju i współtworzyli kulturę Azji Mniejszej (na długo przedtem, jak na ten obszar przybyli Turcy) oraz że zostali z niej usunięci wskutek ludobójstwa i czystek etnicznych zorganizowanych przez rząd w Stambule. W duchu negacjonizmu edukowana jest również turecka młodzież. 14 kwietnia 2003 roku tureckie ministerstwo edukacji rozesłało okólnik do dyrektorów szkół podstawowych i średnich, w którym zachęca się do tego, by młodzież uczono zaprzeczania eksterminacji Ormian (jak i Greków oraz syryjskich chrześcijan). Dokument ten poleca dyrektorom szkół organizowanie konferencji i „świadectw”, mających przekonywać uczniów, że Turcja na początku XX wieku nie dopuściła się ludobójstwa. Były minister spraw zagranicznych Armenii Wazgen Papazjan powiedział, że sprawa uznania rzezi 1915 roku za ludobójstwo to nie problem Armenii, tylko problem Turcji, gdyż kłopoty ze sobą ma nie ten, kto uznaje istnienie faktów, ale ten, kto tym faktom zaprzecza. Skoro zaś Turcja ma zostać częścią Unii Europejskiej, stanie się to także problemem samej Europy. A fakty są takie, że już w 1921 roku odbył się w Berlinie proces zabójcy Talaata Paszy, byłego tureckiego ministra spraw wewnętrznych – głównego architekta wymordowania Ormian. Niemieckiemu sądowi przedstawiono szereg telegramów, które Talaat wysyłał do swoich podwładnych podczas trwania ludobójczej akcji. Pięć z nich zostało potwierdzonych przez sądowych biegłych jako autentyczne. Tym samym jako autentyczne 118 Męczennicy chrześcijańscy. Część 8. Rzeź Ormian świadectwo zaplanowania przez rząd turecki pierwszego w XX wieku ludobójstwa. 26 września 2001 r. Jan Paweł II udał się pod pomnik ofiar Metz Yeghern (tymi słowami Ormianie nazywają zapomniane ludobójstwo), gdzie modlił się za pomordowanych w 1915 r. tymi słowami: Sędzio żywych i umarłych, zmiłuj się nad nami! Panie, wysłuchaj skargi, która płynie z tego miejsca; wysłuchaj błagania umarłych z otchłani Metz Yeghern, krzyku niewinnej krwi, wołającej ku Tobie jak krew Abla, jak Rachel, co opłakuje swych synów, bo już ich nie ma. Wysłuchaj, Panie, głosu Biskupa Rzymu, w którym rozbrzmiewa echo błagalnej modlitwy, jaką zanosił do Ciebie jego poprzednik, papież Benedykt XV, gdy w r. 1915 wystąpił w obronie «narodu ormiańskiego pogrążonego w rozpaczy, zepchniętego na krawędź zagłady». Wejrzyj na lud zamieszkujący tę ziemię, który od tak dawna trwa ufnie przy Tobie i który, choć doświadczył wielkich cierpień, zawsze dochowywał Ci wierności. Otrzyj wszelką łzę z jego oczu i spraw, by po śmiertelnych udrękach dwudziestego stulecia mógł teraz zebrać plon życia wiecznego. Głęboko wstrząśnięci przemocą, jakiej doświadczył naród ormiański, stawiamy sobie dręczące pytanie, jak to możliwe, że na świecie nadal dokonuje się tak nieludzkich i niepojętych zbrodni. Zawierzając jednak na nowo Twym obietnicom, błagamy Cię, Panie, byś dał zmarłym odpoczynek w pokoju wiecznym i mocą swej miłości uleczył otwarte wciąż rany. Nasza dusza z utęsknieniem wygląda Pana, bardziej niż strażnicy poranka, w oczekiwaniu pełni odkupienia wyjednanego na krzyżu, światła zmartwychwstania, które zwiastuje świt niezwyciężonego życia, i chwały nowego Jeruzalem, gdzie nie będzie już śmierci. Sędzio żywych i umarłych, zmiłuj się nad nami! Panie zmiłuj się nad nami! Chryste zmiłuj się nad nami! Panie zmiłuj się nad nami! 119