Czytaj artykuł - SAiW Copyright Polska

Transkrypt

Czytaj artykuł - SAiW Copyright Polska
Prawo autorskie
w w w.r y nek- ksia zki.pl
22
Kilka pytań
Jan Błeszyński do Andrzeja Nowakowskiego
Przeczytałem polemikę pióra Andrzeja Nowakowskiego z moją wypowiedzią
w sprawie erozji prawa autorskiego. Cenię sobie wypowiedzi, które są pisane
z poczuciem humoru, z zachowaniem
niezbędnego poziomu kultury, nawet te
złośliwe, jednak jeżeli zawierają rzetelny
obraz sytuacji.
Miłą dla każdego autora jest wiadomość, że ktoś go słucha i czyta jego teksty. Odnoszę jednak wrażenie, iż deklaracja mojego polemisty w tym zakresie jest
pustym erystycznym zwrotem. Gdyby
mój polemista czytał to, co piszę, znałby bronione przeze mnie postulaty i nie
twierdził, że ich nie ma.
Nie mam zamiaru wyliczać spraw
z zakresu prawa autorskiego, w których
zabierałem głos. Myślę natomiast, że byłoby pożyteczne prosić Andrzeja Nowakowskiego, żeby zechciał określić swoje
stanowisko co do niektórych z bronionych przeze mnie postulatów, jak również stanowisko organizacji, z którą jest
utożsamiany, tzn. Polskiej Książki (stowarzyszenia obecnie działającego pod
nazwą: SAiW Copyright Polska). Brak tego stanowiska, jak również szereg działań mego adwersarza i tej organizacji są
dla mnie niezrozumiałe, a nie chciałbym
niczego memu adwersarzowi imputować. Ograniczam się przy tym do problematyki reprograficznej.
Podstawową bronioną przeze mnie
tezą jest, że rozwój techniki powoduje
coraz rozleglejsze możliwości prywatnego kopiowania egzemplarzy utworów
w ramach użytku prywatnego. Powinno
to być dozwolone, jednak twórcom i wydawcom kopiowanych utworów należy
zabezpieczyć wynagrodzenie proporcjonalne do skali prywatnego kopiowania,
trafiające do twórców i wydawców kopiowanych w ten sposób utworów. Oznacza
to, że od ministra kultury jako gospodarza należy oczekiwać troski o skuteczne
zabezpieczenie równowagi w ochronie
twórców, interesu publicznego i interesów użytkowników. Na dzień dzisiejszy
nie jest ona należyta. Zależy to także
od postawy samych zainteresowanych,
w tym postawy instytucji, na rzecz której
mój adwersarz działa. Boleję, że Andrzej
Nowakowski nie dostrzega postępującej
erozji prawa autorskievgo. Że nie dostrzega, co stało się w 2003 roku i w latach
Biblioteka Analiz późniejszych. Przypomnę: pierwotnie
opłaty reprograficzne wynosiły 1 proc.
ceny wszystkich urządzeń umożliwiających kopiowanie bez VAT. W 2003 roku
ówczesny minister kultury zmienił rozporządzenie w sposób zasadniczy:
1) Uzurpując sobie prawo określania,
od których urządzeń naliczane są opłaty (czyli zwalniając importerów od ustawowego obowiązku wnoszenia opłat od
innych urządzeń), ponadto drastycznie
ograniczając i zamrażając ich zakres, mimo gwałtownego postępu technicznego
w tym zakresie. Było to działanie naruszające porządek konstytucyjny, bowiem
o tym, co jest objęte opłatami, decyduje
ustawa, a nie rozporządzenie. Znamiennym wyrazem omawianej tendencji było ograniczenie opłat reprograficznych
od czystych nośników, z dopuszczalnych
w ustawie 3 proc. ceny i dotychczas
obowiązującego 1 proc. do 0,001 proc.,
a więc zmniejszenie ich tysiąckrotne!
2) Urządzenia i nośniki objęte opłatami zostały ponadto pogrupowane na sferę fonografii, audiowizualną i reprograficzną, a opłaty za poszczególne rodzaje
urządzeń i nośników zostały przypisane
do jednej z tych grup, mimo że każde
dziś już dziecko wie, że większość współczesnych urządzeń pracujących w systemie binarnym kopiuje zarówno dźwięk,
obraz, jak i ruch.
W 2011 roku rozszerzono podstawę
opłat reprograficznych. Było to rozwiązanie doraźne i fragmentaryczne. W dyskusjach, miejscami bardzo ostrych, nie
brał aktywnego udziału mój adwersarz,
a szkoda. Ani mój adwersarz, ani przedstawiciel Polskiej Książki nie wziął udziału w dwóch konferencjach na UW poświęconych opłatom i postulatom w tym
zakresie. Szkoda. Zwłaszcza żałuję, że
ani adwersarz ani Polska Książka nie zajęli stanowiska wobec faktu, że inkasowane w Polsce opłaty są kilkunastokrotnie niższe (w paru wypadkach znacznie
więcej) niż w innych państwach Unii. To
nie była przecież abstrakcyjna dyskusja, a kwestia obrony interesów polskich
twórców i wydawców, a w dalszej kolejności interesu polskiej kultury i jej obrony przed uwiądem.
Nie przypominam sobie żadnej z reakcji, zarówno ze strony mego adwersarza,
jak i Polskiej Książku, gdy jeden z impor-
14 październik • 21/2014
1990763
terów podniósł zarzut niekonstytucyjności opłat. Kwestia była (po wyczerpaniu
obu instancji sądowych) przedmiotem
wyroku Sądu Najwyższego. Polska Książka, jak zresztą i inne OZZ, nie uznały za
potrzebne przyłączenia się do KOPIPOLu w obronie obowiązującej ustawy
w tym zakresie. Nikt, poza KOPIPOLem,
nie zajął stanowiska, gdy podobny, jedynie inaczej uzasadniony zarzut trafił do
Trybunału Konstytucyjnego. Organizacja, w której kierownictwie od lat zasiada mój adwersarz, nie włączyła się także w sprawie, w której podniesiony został
zarzut, że opłaty reprograficzne powinny
być naliczane jedynie od urządzeń importowanych spoza UE, wobec czego już
zainkasowane opłaty powinny być zwrócone. I tu sprawa trafiła w końcu do Sądu Najwyższego. I tu Polska Książka nie
włączyła się do procesu, choć kwestie
te, niekorzystnie rozstrzygnięte w sprawie KOPIPOLu, miałyby uniwersalne
znaczenie dla wszystkich OZZ inkasujących opłaty, a więc dla wszystkich twórców, artystów i producentów kopiowanych egzemplarzy utworów. Podobnych
problemów, w których miała miejsca
bezczynność lub wręcz agresja wobec
KOPIPOLu, było wiele. Nie chcę rozwijać
tego wątku.
Chciałbym wreszcie zrozumieć, a mój
adwersarz jest to w stanie wyjaśnić, dlaczego Polska Książka nie podjęła inicjatyw KOPIPOLu zawarcia porozumienia
o współpracy, która objęłaby wspólne
pobieranie i dochodzenie opłat, wspólne badania statystyczne struktury kopiowania, mimo, że znacznie obniżyłoby to
koszty tych czynności, umożliwiło ich racjonalizację i skuteczność? Jak to wszystko ma się do obowiązku należytego wykonywania zbiorowego zarządzania?
Mój adwersarz podnosi i to w sposób
dezorientujący, kwestię „gnicia” pieniędzy w OZZ, niewypłacanych uprawnionym. Mój adwersarz kilkakrotnie publicznie formułował tą tezę także w duecie
z przedstawicielem organizacji importerów sprzętu kopiującego, intensywnie zabiegającego o likwidację opłat lub o ich
obniżenie poza granice słuszności i racjonalności. Wyrażającą takie poglądy
organizację importerów rozumiem. Jest
zainteresowana obniżeniem lub likwidacją opłat reprograficznych i kolportowa-
1
współpracy i do udzielania jej porad ma
zapewne dosyć, jeśli nie w nadmiarze.
Liczę natomiast na aktywność legislacyjną nowej pani minister i niezbędną tu polityczną odwagę. Cieszę się,
że w kilka dni po moim artykule o erozji prawa autorskiego, ujawniono na
stronach internetowych MKiDN wstępny projekt nowelizacji prawa autorskiego. Merytorycznie tekst tych propozycji
wymaga głębokich zmian i uzupełnień,
a przede wszystkim dyskusji. Zbyt wyraźnie projekt ten ciąży w kierunku postulatów lobbies producenckiego i audiowizualnego. Nie dyskwalifikuje go to
jednak. Projekt stanowi bowiem podstawę do dyskusji. Jeżeli zostanie ona
przeprowadzona rzetelnie, a środowiska autorskie włączą się do niej w sposób należyty, opublikowanie wstępnego
projektu otwiera szanse na wypracowanie tekstu odpowiadającego współczesnym potrzebom i interesowi kultury narodowej. Niestety, wspomniany
projekt nie zawiera propozycji w sprawach zasadniczych i najbardziej kontrowersyjnych: uregulowania statusu
twórców w utworze audiowizualnym,
nadań, reemisji oraz dostatecznie pogłębionych propozycji dot. zbiorowego
zarządzania w sferze Internetu. Rozwiązania dyrektyw unijnych nie są tu wystarczającymi instrumentami, przystającymi do potrzeb twórców i polskiego
rynku dóbr kultury. Ta ostatnia kwestia,
tzn. zbiorowego zarządzania i eksploatacji internetowej twórczości, nie może być rozpatrywana jedynie pod kątem
implementacji dyrektywy o zbiorowym
zarządzaniu i dyrektywy dot. dzieł osieroconych. Jest tu niezbędne szersze
spojrzenie i gruntowna analiza potrzeb
oraz konfrontacja stanowisk co do możliwości rozwiązania problemów i wybo-
ru rozwiązania optymalnego dla ochrony polskiej (choć nie tylko polskiej)
kultury. Należy przy tym pamiętać, że
pozostały rok obecnej kadencji nie rokuje szans na przeprowadzenie w tym zakresie poważnych i szeroko zakrojonych
zmian ustawodawczych. zważywszy na
kontrowersyjność propozycji i prawnicze skomplikowanie materii. Wystarczy
czasu jedynie na dyskusję nad pozostałymi propozycjami oraz – mam nadzieję
w pierwszej kolejności – nad projektem
nowego rozporządzenia o opłatach od
urządzeń umożliwiających kopiowanie
egzemplarzy utworów w ramach własnego użytku osobistego. Projekt tego
rozporządzenia jest od dawna oczekiwany. I tu również potrzebny jest głos
mojego oponenta, jednak głos ad rem,
a nie ad personam.
Dają się ostatnio zauważyć próby podejmowania pozorowanej dyskusji nad
jego założeniami, najwidoczniej w celu
opóźnienia ministerialnych prac w tym
zakresie z argumentem: trwa dyskusja
o wspólnym stanowisku. Trzeba poczekać z nowymi przepisami na dokonane
uzgodnienia. Moim zdaniem perspektywa tego wspólnego stanowiska jest
perspektywą osiągnięcia porozumienia
mrówki ze słoniem. Rozumiem przy tym,
że próby odwleczenia wydania nowego
rozporządzenia są spowodowane różnymi wypowiedziami mogącymi wskazywać
na to że nowe kierownictwo MKiDN dostrzega potrzebę usunięcia rażących wad
dotychczas obowiązującego tekstu rozporządzenia. Przyjęto więc, jako reakcję, zasadę: jeśli nie można uzyskać tego, czego
chcemy, należy odwlekać wydanie nowego rozporządzenia, a czas pokaże… Toteż
i w tym zakresie liczę na aktywność i polityczną odwagę nowej pani minister.
Prof. dr hab. Jan Błeszyński
Zacznę od pewnego ważnego zdarzenia,
które miało miejsce dawno, dawno temu,
w cudnych okolicznościach przyrody. Liczę na poczucie humoru pana profesora, w nadziei, że tę historyjkę potraktuje
z łagodnym dystansem mędrca… przynajmniej do momentu, kiedy przestanie
być wesoło.
Otóż swego czasu na sawannie
wszystkie zwierzęta żyły w bałaganie.
Każde z nich uważało się za najważniejsze, bo albo było duże, albo sprytne, albo najlepiej śpiewało paszczą, albo było najbardziej kolorowe, albo skakało
najwyżej itd., itp. Jednym słowem: panowała anarchia, której nie sposób by-
ło znieść ani opanować. W końcu król
lew uznał, że dość tego, bo zakłóca to jego święty spokój. Zebrał wszystkie zwierzęta przed swoje oblicze i zakomunikował łagodnym głosem: – Nie podoba mi
się wasza awantura o to, „co komu i za
ile”. Nie będę wnikał w wasze spory, kto
kogo ma zeżreć i kto komu ma zaśpie-
Biblioteka Analiz 1990763
14 październik • 21/2014
w w w.r y nek- ksia zki.pl
W odpowiedzi, czyli żaba
Prawo autorskie
niem złej opinii o OZZ skutecznie zmuszającej importerów do respektowania
prawa i wytykającej wady istniejących
regulacji prawnych korzystnych dla importerów. Jaki w tym zakresie jest natomiast interes Polskiej Książki i mego adwersarza, nie rozumiem i dobrze byłoby,
żeby to zechciał wyjaśnić.
A sam zarzut „gnicia” niewypłacanych
autorom pieniędzy jest m.zd. nieprawdziwy, bowiem np. KOPIPOL, jak wiadomo,
bo jest to publikowane na jego stronach
internetowych, dokonuje w sposób iście
benedyktyński podziału opłat, zapisując
należności na rachunkach poszczególnych uprawnionych i różnymi kanałami
informacji stara się ich zaprosić do podejmowania opłat, co zresztą stale przybiera na intensywności.
A. Nowakowski stawia szereg pytań
o moje propozycje co do rozwiązania
różnych kwestii związanych z opłatami,
twierdząc, że nie zostały sformułowane.
Moja odpowiedź jest chyba złą dla niego wiadomością. Po prostu mój adwersarz musiałby rzeczywiście poczytać kilkanaście prac, które poświęciłem tym
zagadnieniom. Jest tego, niestety, dużo
i serdecznie mu z tego tytułu współczuję. Może jednak wówczas zaczęlibyśmy
mówić o tym samym.
Mocnym erystycznym akcentem polemiki Andrzeja Nowakowskiego jest wyrażona przezeń nadzieja, że nowa pani
minister o mnie nie zapomni i zaprosi do
współpracy. Andrzej Nowakowski wielce
dla mnie łaskaw. Dziękuję za tą sugestię,
ale nie jestem nią zainteresowany. Nie liczę, ani na posadkę, ani na współpracę
i związane z nią korzyści i niech już pozostanie, jak jest dotychczas. Cenię sobie
niezależność. Pani minister ma zresztą kompetentne zaplecze w postaci stosownego departamentu, a chętnych do
23
1
Prawo autorskie
w w w.r y nek- ksia zki.pl
24
wać bądź zaryczeć. Nie interesuje mnie
wasza głupia aktywność, bo to zakłóca
moją przenajświętszą drzemkę pod baobabem. A tak w ogóle mam was potąd,
o, potąd! – Tu lew pokazał pokąd. – Krótko mówiąc: dość tego! – Lew podniósł
głos i grzywa mu się nastroszyła. – Nie
wymagam dużo – rzekł tonem ironicznym. Po czym ryknął na całego: – Demokracja demokracją, ale bez dyskusji
mi tu! Oto moje zarządzenie. Wszystkie
zwierzęta, które są mądre, ustawić mi
się po prawej stronie! Sowa tego dopilnuje. Sowa, ruchy, ruchy, ale już!… Nie
będę powtarzał! – Następnie zaryczał
jeszcze głośniej: – Wszystkie zwierzęta ładne, piękne i trendy ustawić mi się
po lewej stronie! Misia koalę deleguję
do wykonania zadania! – Zapadła cisza
i przerażenie. Zwierzęta pojęły, że król
lew nie żartuje i natychmiast wykonały
polecenie. Król lew uznał, że na dzisiaj
dosyć; wreszcie jakiś podstawowy porządek zapanował. Nieopatrznie jednak
przed zaśnięciem otworzył lewe oko.
Mądre zwierzątka stały po prawej, a ładne, piękne i trendy – po lewej stronie.
Niby wszystko tak, jak chciał. Ale nie do
końca. Pośrodku, w agresywnej pozycji na czworaka, stała żaba, która intensywnie wpatrywała się w otwarte lewe
oko lwa. Króla zamurowało. Z łagodnym
uśmiechem Hannibala Lectera zapytał:
– A ty, żabko, co? No co?! Co z tobą, bo
mnie zaraz szlag trafi! – Żaba wytrzymała ciśnienie i zakumkała: – No, przecież
się nie rozerwę, co nie?!
Proszę mi wybaczyć, ale pan profesor
przyjął postawę owej żaby, która uznała,
że można być mądrą i piękną zarazem.
Może i dałoby się sprostać takiemu wyzwaniu, ale jest to postawa mało efektywna, niestety. Ani mądrzy, ani piękni
nie będą się identyfikować z żabą. A już
władza, czyli lew – w szczególności.
Zasadniczym powodem mojej reakcji na artykuł pana profesora (zamieszczony na łamach „Prawnika”, dodatku
do „Dziennika Gazety Prawnej” z 19-21
września) była nie tyle chęć polemizowania z jego poglądami i jego krytyką
obowiązującego prawa autorskiego, ile
– przede wszystkim – niewielka skuteczność we wprowadzaniu w życie postulatów, o które zabiega. Oczywiście uczony,
profesor, akademik nie może brać bezpośredniej odpowiedzialności za zmiany
obowiązujące w systemie prawnym; od
tego są decydenci i procedury, których
ramy działania wyznaczają zasady demokracji. Rzecz jednak w tym, że pan profesor jest od lat niezwykle aktywny we
Biblioteka Analiz wszystkich gremiach i centrach decyzyjnych, które odpowiadają za obowiązujący kształt prawa autorskiego w Polsce.
W mojej opinii: ze skutkiem niewielkim.
W swoim artykule dokonuje pan profesor jakże wnikliwej analizy wszelkich zaniechań i bałaganu prawnego w zakresie rzeczonego prawa autorskiego, za
które odpowiedzialni są jacyś „oni”. Otóż
pan profesor należy do owych „onych”
i jak najbardziej ponosi współodpowiedzialność za obecny stan rzeczy. Mógłby pan profesor rozłożyć teatralnie ręce
i zakrzyknąć: „Ależ proszę pana! Co ja
mogę?! Przecież nie ja decyduję!” Mógłby pan, ale odnoszę wrażenie, że akademicka wiedza pana profesora, mimo jego zaangażowania i katońskiego tonu,
który średnio znoszę, nie jest traktowana z należytą powagą i atencją decydentów. Zastanawiam się – dlaczego? Odpowiedź wydaje mi się niestety oczywista:
pan profesor uznał, że będzie jednocześnie i mądry, i śliczny. Zaangażowanie
pana profesora w działalność niektórych
organizacji zbiorowego zarządu jest powszechnie znane i… nie ma w tym nic
złego. Ale jest pewien problem: otóż nie
można być do końca wiarygodnym w krytyce i postulowaniu zmian w obowiązującym prawie autorskim, kiedy jednocześnie i w niejakim ukryciu reprezentuje się
interes jednej ze stron toczącej się batalii o zasady tzw. opłat reprograficznych.
Chcę być dobrze zrozumiany: chwała panu profesorowi, że występuje w moim interesie, ale może byłoby z większym dla
mnie pożytkiem, gdyby zajął się pan profesor tylko i wyłącznie doradzaniem pani
minister, co by tu zrobić, żeby było lepiej,
efektywniej, sprawiedliwiej i skuteczniej.
Mam bowiem kłopot ze zrozumieniem
owego mieszania ról, które pan profesor
uskutecznia od lat. Może wreszcie ktoś
to panu profesorowi powinien uświadomić. Padło na mnie. Niestety…
Ale jest coś jeszcze, czego kompletnie
nie rozumiem ani nie akceptuję. Zastanawiam się, jaki jest powód takiego zaangażowania pana profesora w żyrowanie
i obronę KOPIPOL-u. Powiada pan, że
mój zarzut „gnicia” niewypłacanych autorom pieniędzy jest nieprawdziwy. Otóż
twierdzę, że jest jak najbardziej prawdziwy i zdanie to podziela zbyt wielu, żebym
miał poczucie osamotnienia w tej opinii.
Czy pan profesor tego nie dostrzega?!
Gdy pisze pan o związanej z podziałem
opłat benedyktyńskiej pracy w wydaniu
KOPIPOL-u, to jak mam to skomentować, żeby pozostać w zgodzie z kanonami uprzejmości? No jak?… Szanowny pa-
14 październik • 21/2014
1990763
nie profesorze, na koncie KOPIPOL-u leży
(gnije) kilkadziesiąt milionów złotych, niektórzy mówią o coś około czterdziestu.
Łaskawie donoszę, że właścicielem tych
pieniędzy nie jest KOPIPOL, lecz autorzy,
którym KOPIPOL jest zobowiązany te pieniądze przekazać. Jeśli KOPIPOL – mimo
benedyktyńskiej pracy – sobie z tym nie
radzi, to może inni sobie poradzą? Z jednej strony pan profesor walczy jak lew
o zwiększenie opłat, które producenci
i importerzy urządzeń reprograficznych
winni wnosić do OZZ-ek, z drugiej zaś –
przechodzi do porządku dziennego nad
faktem, że nawet te niewielkie pieniądze
są, łagodnie mówiąc, po „aptekarsku” wypłacane beneficjentom. Co więcej! KOPIPOL-owi owych pieniędzy z roku na rok
przybywa, a nie ubywa. Ja tego po prostu
nie pojmuję. Jak to jest możliwe i jakie racje stoją za akceptacją takiego stanu rzeczy? Może pan profesor mi to wytłumaczy? Bardzo o to proszę. Wspomniał pan
w swoim artykule, że przyznawanie przez
Ministerstwo Kultury licencji na inkaso
OZZ-om przypomina rozdział talonów na
samochody w czasach ancien régime’u. Jak się wydaje, ten akurat talon trafił w nie najlepsze ręce. Obawiam się, że
przyjdzie czas, kiedy ministerstwo kultury będzie musiało się rozliczyć z tej decyzji. Czy pan profesor nie czuje, że buduje
sobie dwuznaczną opinię? To naprawdę
takie trudne do zauważenia?… Nie sądzę. Ale powtarzam: może ja czegoś nie
rozumiem i dla mojego dobra należałoby
mnie oświecić w tym względzie. Nie podnosiłbym problemu KOPIPOL-u, gdyby to
pan tego nie uczynił. Ale uderz w stół…
W sprawach relacji „Polskiej Książki” (przypominam, że obecnie „Copyright
Polska”) z KOPIPOL-em nie będę się wypowiadał. Nie dlatego, żebym lekceważył
ten wątek, ale dlatego, że nie mam upoważnienia ani delegacji ze strony zarządu i pani prezes Barbary Jóźwiak do zabierania głosu w tej materii. Podejmując
polemikę z panem, robię to na własny rachunek i jedynie pod swoim nazwiskiem,
a nie pod szyldem organizacji, którą kiedyś reprezentowałem jako prezes i której skromnym członkiem zarządu jestem
obecnie.
I na koniec… Tak, znam pana dorobek naukowy i cenię go. Nie ze wszystkimi tezami się zgadzam, ale to jest rodzaj
niezgody amatora w dziedzinie prawnej,
a nie partnera do dyskusji z zawodowym
prawnikiem. Jak pan profesor doskonale
wie, nie ma nic gorszego niż dyskusja zawodowca z dyletantem…
Andrzej Nowakowski
1

Podobne dokumenty