2043-Usmiech Boga
Transkrypt
2043-Usmiech Boga
Uśmiech Pana Boga Benjamin Boisson, Ida Radziejowska (tłum.) FRAGMENT 4. Uśmiech i śmiech Chrystusa Uśmiech Chrystusa Wyraz „uśmiech” (fr. sourire) w Biblii prawie nie występuje. Zaledwie pięć przypadków użycia tego słowa znajduje się we francuskiej edycji TOB[1], wszystkie w Starym Testamencie. „Uśmiech” nie wnosi więc niczego nowego w kwestii śmiechu. Istotnie, francuskie słowo, wywodzące się z sub-ridere, które w ludowej łacinie oznacza „uśmiechać się” lub „mieć ironiczny wyraz twarzy”, zaistniało w średniowieczu. Wyraz sourir pojawił się w XV wieku, potem jako souris pisywano go aż do XIX stulecia. Mimo swojej etymologii sourire nie jest zdrobniałą formą słowa rire – „śmiech”. Każde z tych określeń rozwijało się niezależnie. Sourire – „uśmiech” – występuje w kontekście spotkania towarzyskiego dwóch osób, rire – „śmiech” – występuje w kontekście zabawy. Kiedy ludzie się śmieją, ich oddech staje się przerywany, wydają z siebie hałaśliwe dźwięki, a w ich oczach pojawiają się czasem łzy. W przeciwieństwie do „uśmiechu” „śmiech” często wymyka się spod kontroli. To w epoce średniowiecza wymyślono „uśmiech” Chrystusa. Już około XIII wieku rzeźbiarze przedstawiają Syna Bożego jako urodziwego mężczyznę o słodkim spojrzeniu, uśmiechniętych ustach, starannie ufryzowanej brodzie i włosach układających się w schludne pukle, którego smukła sylwetka przyjmuje manieryczną pozę. Znamy dwa przedstawienia uśmiechającego się Chrystusa na krzyżu pochodzące z tej epoki: krucyfiks z opactwa w Lérins, który Pierre Descouvemont umieścił na okładce swojej książki Le sourire de Jésus („Uśmiech Jezusa”)[2], oraz krucyfiks z Javier w Nawarze w Hiszpanii, przed którym modlił się św. Franciszek Ksawery. Możemy zadać sobie pytanie, czy aby Chrystusowy „uśmiech” we wczesnym średniowieczu nie dopuścił do „zaszczepienia” Chrystusowi „śmiechu”, gdyż śmiech w tamtych czasach uchodził za dzieło diabła, więc unikano przedstawiania Syna Bożego, który się śmieje? W średniowiecznej łacinie używano, podobnie jak w języku hebrajskim, dwóch słów na oznaczenie „śmiechu”: risus i derisio. Odpowiednikiem pierwszego jest francuskie le rire („śmiech”), drugiego zaś la moquerie („wyśmiewanie”, „drwiny”). Terminy te, co nie bez znaczenia, stały się podstawą dwóch wykluczających się wzajemnie definicji. 1. Risus – śmiech Pierwsza definicja, odziedziczona po Ojcach Kościoła greckiego i szeroko rozpowszechniona na łacińskim Wschodzie, śmiech potępia. Potępienie to było spowodowane strachem niektórych przedstawicieli Kościoła przed śmiechem pogańskim, który towarzyszył grecko-rzymskim rytuałom o mniej lub bardziej erotycznym charakterze. Najbardziej znana opowieść związana ze śmiechem tego rodzaju pochodzi z Homerowej Odysei. Pojawia się w niej szalona wesołość bogów, którzy zaskoczyli Afrodytę i Aresa, gdy ci przebywali w łóżku. Potępienie to znajdzie się również w regule św. Benedykta z VI wieku: Nie pozwólmy, aby rozpraszał nas śmiech głupców i żarty. Jeśli jeden z braci zostanie przyłapany na śmiechu [...], dostanie trzykrotne napomnienie, aby pamiętał o przyzwoitości i strachu przed Bogiem. Jeśli ktoś mówi lub śmieje się podczas posiłku, ma zostać upomniany i okazać skruchę. Trzeba dodać, że również św. Tomasz z Akwinu przesadził w swojej dość nużącej Sumie teologicznej: Śmiech – pisał Akwinata – jako grzech powszedni nie znosi łaski, jednak przez to, że skłania nas do grzechu śmiertelnego, staje się szkodliwy dla zbawienia.[3] 2. Derisio – drwiny Druga definicja, która po raz pierwszy pojawia się u greckiego filozofa Arystotelesa, a potem zostaje przejęta przez łacińskiego pisarza Kwintyliana, by następnie przewijać się u wszystkich wielkich pisarzy chrześcijańskich średniowiecza, twierdzi coś przeciwnego: że śmiech jest rzeczą właściwą człowiekowi. Stosuje przy tym określenie homo risibilis oznaczające nie człowieka śmiesznego, zabawnego, lecz człowieka, którego cechą charakterystyczną jest śmiech. Śmiech więc to coś dobrego i użytecznego. Podkreśla to Tertulian: Również ze względu na prawdę przystoi i śmiać się, jako że prawda rozwesela, i żartować ze swych wrogów, jako że prawda jest ufna w swe siły. Należy się jednak wystrzegać, aby jej śmiech nie wyśmiewał, gdyby to miało być niegodziwe. Wszędzie zaś, gdzie śmiech jest godny, stanowi on powinność.[4] Czytając zaś św. Tomasza „Przekornego”[5], rzecz to doprawdy niezwykła, możemy napotkać stwierdzenie przeciwne do poprzednio cytowanego: Słowo wypowiedziane dla śmiechu stanowi grzech powszedni, gdy jest bezcelowe, jednak przestaje być słowem zbytecznym i grzechem wówczas, gdy przyświeca mu rozumna racja.[6] jakaś Tak oto Chrystus, według autorów średniowiecznych, mógłby się śmiać śmiechem Arystotelesowskim, lecz nigdy prześmiewczym rechotem diabła. Jego uśmiech odpowiadałby śmiechowi, który jest stosowny i należyty, lecz żadną miarą nie mógłby być ani przesadny, ani grzeszny. Chrystologia śmiechu Pismo Święte, Tradycja i historia Kościoła nie pomagają nam w znalezieniu odpowiedzi na pytanie postawione na początku naszych dociekań: „Czy Jezus się śmiał?”. Wszystkie te meandry pozwoliły nam lepiej dojrzeć poczucie humoru i radość Chrystusa, lecz nie przyniosły wyjaśnienia dręczącej tak wielu chrześcijan kwestii. Nawet jeśli Chrystus mógł się śmiać lub uśmiechać w sposób mądry, stosowny i należyty, to rzecz w tym, aby się dowiedzieć, czy śmiał się naprawdę. Aby znaleźć odpowiedź, należy odwołać się wprost do chrystologii, czyli teologii Chrystusa. Przede wszystkim zaś trzeba zbadać kwestię, czy z perspektywy teologii śmiech może istnieć w Bogu, czy też po prostu jest wymysłem autorów biblijnych, którzy mogli ukazać śmiejącego się Boga na wzór śmiejących się ludzi. 1. Czy Bóg może się śmiać? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć krótko: „nie!”. Bóg jako Stworzyciel, a nie stworzenie, jest bytem koniecznym i nieprzygodnym. Zresztą żeby się śmiać, potrzeba czegoś, co jest zewnętrzne w stosunku do nas samych (jakaś gafa, dykteryjka itp.). W Bogu nic nie musi pochodzić z zewnątrz, aby mógł On być i istnieć. Bóg sam przez się podtrzymuje się w swoim istnieniu, nie potrzebując niczego z zewnątrz, nawet racji istnienia. Św. Tomasz z Akwinu w Sumie teologicznej w artykule: „Czy w Bogu są jakoweś przypadłości?”, stwierdza w odniesieniu do kwestii śmiechu: A ponieważ Bóg jest bezwzględnie pierwszym najwyższym bytem, dlatego nie może w Nim być nic takiego, co by nie istniało własnym istnieniem, czyli co by istniało jako przypadłość. Również nie mogą w Nim tkwić te przypadłości, które wypływają z istoty, takie np. jak poczucie humoru, które jak wiadomo, wypływa z istoty człowieka.[7] Bóg jest niezmienny i nic, żadne wzruszenie czy bodziec zewnętrzny, nie dosięgają Go w jego bycie. Niemniej Bóg jest miłosierny i jak zaznacza Doktor Anielski: Miłosierdzie to przymiot jak najbardziej Bogu przysługujący, ale nie w znaczeniu doznawanego współczucia, ale w znaczeniu dzieła świadczonemu drugiemu.[8] Jeśli tak jest, to sama istota Boga jest pełna uwagi i współczucia dla ludzi. Prawdę tę wykazało wcielenie drugiej Osoby Trójcy Świętej – Syn Boży przychodzi na świat w poruszeniu Bożego miłosierdzia (zob. J 3, 16). Jak mówi św. Bernard z Clairvaux: „Bóg nie może cierpieć, ale może współcierpieć” (łac. Impassibilis est Deus, sed non incompassibilis).[9] W Bogu więc może istnieć i niewzruszoność, i współczucie, i wcale nie na zasadzie przeciwieństwa, lecz paradoksu. Nic nie jest dla Boga niemożliwe, nawet w tym względzie. Syn Boży – przez miłość do ludzi, a nie z konieczności – przyoblekł się w człowieczeństwo w poruszeniu kenozy (tj. w unicestwieniu boskości)[10]: „[...] lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi” (Flp 2,7). Bóg więc w osobie Chrystusa uczynił siebie bytem przygodnym, dzięki czemu zjednoczona z człowieczeństwem boskość Chrystusa mogła posiąść zdolność śmiechu. Wyznając taki pogląd, powinniśmy bez ustanku mieć się na baczności przed wszelkim patrypasjanizmem (zgodnie z którym Ojciec miałby doznawać cierpień, jakich Syn doświadczył podczas męki) – takie twierdzenie rozciągnięte na nasze rozważania oznaczałoby, że to, co Jezus nabył przez kenozę wcielenia, zostało również nabyte lub przeżyte przez Ojca. Trzeba także unikać modalizmu, herezji polegającej na traktowaniu Chrystusa jako jednego ze sposobów (łac. modus) istnienia czy przejawiania się Boga. Jezus Chrystus jest równy Ojcu, lecz nie jest z Nim identyczny, nie jest także sposobem objawiania się Jego boskości. Stąd kiedy jak Marcin Luter pośpiesznie mówimy, że Bóg się zaśmiał, trzeba przez to rozumieć, że jedynie Jezus Chrystus, druga Osoba Trójcy Świętej, mógł się zaśmiać, i to podczas swojego wcielenia na ziemi. Reszta jest dla nas niedostępna i możemy się jej tylko domyślać: „Chrystus dalej się śmieje z Ojcem i Duchem Świętym w wieczności”? 2. Czy Jezus się śmiał, będąc na ziemi? Jeszcze innym błędem, którego powinniśmy unikać i którego być może chcieli uniknąć ewangeliści, nie ukazując śmiejącego się Jezusa, jest herezja zwana doketyzmem (głosząca, że Chrystus jedynie udawał cierpienie). W istocie gdyby Jezus się śmiał, można by ewangelistów podejrzewać o doketyzm. Gdyby się śmiał, to grzech świata, cierpienia ludzi przychodzących do Niego, aby ich uzdrowił, powaga Jego misji i męki – wszystko to nie zostałoby prawdziwie osiągnięte. Jezus przeszedłby ponad cierpieniem świata dzięki własnemu śmiechowi, będącemu rodzajem boskiej sublimacji zła w Jego pogodnej i niewzruszonej Osobie. Można jednak sądzić, a contrario, że Jezus, nie będąc nigdy ukazany przez ewangelistów jako ktoś, kto jest skłonny do śmiechu lub kto się śmieje, jest wcielonym, współczującym Bytem, a nie Bogiem, który spokojnie idzie pośród ludzi własną drogą. Niektórzy współcześni autorzy uważają, że właśnie ów strach przed doketyzmem odwiódł ewangelistów od ukazywania śmiejącego się Chrystusa. Jednej z tych nowych tez broni religioznawca Guy Stroumsa[11], który stara się wykazać, że Chrystus w tekstach ewangelicznych został przedstawiony jako przeciwieństwo „pozornego człowieka” z wizji doketystycznych. Odwołując się do ewangelii apokryficznych[12] i tekstów religijnych z pierwszych wieków naszej ery, Stroumsa usiłuje dowieść, że Jezus z czterech Ewangelii to Jezus, który cierpi, przez co nie śmieje się i tym samym stanowi przeciwieństwo Jezusa z całkowicie doketystycznych i gnostyckich apokryfów.[13] I tak na przykład w jednym z takich tekstów napotykamy dość osobliwy fragment: Jezus, przechodząc wraz ze swą Matką przez rynek, zobaczył nauczyciela, który nauczał dzieci. I oto nagle siedem wróbli, bijąc się między sobą, spadło z wysokości muru na podołek nauczyciela objaśniającego uczniom lekcję. Jezus, ujrzawszy to, zaczął się śmiać.[14] W tzw. ewangelii Judasza, która ostatnio zyskała spory rozgłos, widzimy Jezusa śmiejącego się w czasie męki: Przed wieczerzą uczniowie odmawiają modlitwę dziękczynną. Jezus się z nich śmieje. Wszyscy z wyjątkiem Judasza są tym zaniepokojeni, ale Jezus im mówi, że chciał tylko wyśmiać ich niedorzeczne pragnienie podobania się Bogu. Na to Judasz rzekł do niego: „To Ty jesteś z nieśmiertelnego królestwa Barbelo[15]”. Jezus odpowiada: „Judaszu, oddal się od innych, abym mógł Ci powiedzieć o tajemnicach Królestwa”.[16] W innym fragmencie apokryfów możemy przeczytać o śmiejącej się Maryi: Wtedy, w postaci archanioła Gabriela ukazałem się Maryi Dziewicy i mówiłem do niej, a jej serce przyjęło i uwierzyła, uśmiechnęła się, a Ja, Słowo, wszedłem do niej i stałem się ciałem, i Ja sam byłem wysłannikiem siebie samego, w postaci anioła tak czyniłem, a potem powróciłem do mego Ojca.[17] Jak widać, jest oczywistością, że ewangelie apokryficzne mają charakter gnostycki (Jezus to anioł Gabriel, pochodzi z królestwa „niebiańskiej matki”), a zarazem wyraźnie mówią o śmiechu Jezusa i Maryi. Nasuwa się stąd wiosek, że śmiech Jezusa, obecny wyłącznie w ewangeliach apokryficznych, to synonim doketyzmu. Usunięto więc go z kanonu Pisma Świętego[18] nie ze względu na śmiech jako taki, lecz z uwagi na zbyt doketyczne wyobrażenie Chrystusa. Idąc dalej tym tropem, możemy zadać sobie pytanie, czy sami ewangeliści, świadomi ryzyka doketyzmu i gnostycyzmu, stanowiącego realną groźbę w tamtych czasach, umyślnie wykreślili ze swoich pism śmiech Chrystusowy? Oczywiście, przesadna analiza krytyczno-historyczna niesie ze sobą ryzyko pominięcia faktu, że Ewangelie powstały z Bożej inspiracji i mają pewną teologiczną intencję, grozi też przypisaniem im twierdzeń, których nie głoszą. Jednak pewne przesłanki biblijno-teologiczne każą nam sądzić, że Ewangelie zapomniały o czymś umyślnie: tym czymś jest śmiech Syna człowieczego. Przecież cały Stary Testament jest pełen żartów, pełen humoru i radości jest nawet sam Jezus, Bóg, jako że może współczuć, może śmiać się śmiechem ludzi. Nieuchronnie więc dochodzimy do wniosku, że bez dodatkowych wyjaśnień, jak na przykład Stroumsy, nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego Ewangelie o śmiechu zapomniały. Można by też wreszcie dodać, że lektura czterech Ewangelii nie dostarcza nam niezbitego dowodu na to, że Jezus nigdy się nie śmiał. Żaden ewangelista nie mówi wprost, że Jezus tak nie reagował. Mógł zresztą w pewnych momentach śmiać się i być pełen współczucia dla innych. Dla Niego także jest „czas płaczu i czas śmiechu” (Koh 3, 4). Śmiech Chrystusa nie wyklucza przecież powagi Jego misji i całkowitej ofiary złożonej na krzyżu. Nie kwalifikuje Go więc w sposób nieuchronny jako istoty takiej, jaką chcieliby widzieć w Nim dokeci, lecz raczej definiuje jako „prawdziwego człowieka”, który uczestniczy także w śmiechu swoich bliskich. Śmiech Chrystusa Historycznie rzecz ujmując, Chrystus musiał się śmiać, nawet jeśli Ewangelie z kanonu Pisma Świętego, chcąc uniknąć doketyzmu i innych herezji, ten fakt przemilczają. Musiał się śmiać, aby pokazać, że wcielił się w człowieka, w ludzką naturę do samego końca. Nie pozostawał z dala od niedoskonałej i ograniczonej materii ludzkiej, śmiał się jak każdy człowiek. Ostatecznie, skoro Jezus doświadczył wszystkiego z wyjątkiem grzechu (Hbr 4, 15) i skoro śmiech nie może być postrzegany nawet jako grzech powszedni (co wykazała już teologia tomistyczna), a stanowi odprężenie dla ludzkiego umysłu i wytchnienie dla ludzkiej duszy (jak zobaczymy w interpretacji pojęcia eutrapelii[19] przedstawionej przez św. Franciszka Salezego), nie mógł On unikać śmiechu, rzeczy właściwej wszystkim ludziom, a więc także Jezusowi z Nazaretu – prawdziwemu człowiekowi. A zatem, co było do udowodnienia: Jezus Chrystus śmiał się ponad wszelką wątpliwość! Oto dowody: Stary Testament aprobuje śmiech: oczywiście, nie śmiech nikczemników, lecz sprawiedliwych. Śmiech jest więc przesłanką biblijną, której nie da się pominąć. Przyzwoity śmiech nie jest grzechem ani śmiertelnym, ani powszednim. Jezus, który stał się człowiekiem we wszystkim oprócz grzechu (IV Modlitwa eucharystyczna), mógł więc się śmiać. Jezus Chrystus sięgał po humor w swoich przypowieściach, grach słownych i świadomie planowanych qui pro quo. Według Tradycji był pełen radości i szczęścia w ciągu całego swojego życia, nawet na krzyżu. Można uznać, że Bóg – uczyniwszy siebie współczującym, zwłaszcza w drugiej Osobie Trójcy Świętej – jest zdolny do śmiania się śmiechem ludzi, tak jak jest zdolny do wzruszeń z powodu ich cierpień. Śmiech Chrystusa wydaje się założeniem koniecznym dla uniknięcia dwóch niebezpieczeństw związanych z chrystologią: patrypasjanizmu i doketyzmu. Aby ominąć pułapkę patrypasjanizmu, trzeba, aby Jezus różnił się od Ojca (był Jemu równy, ale nie identyczny) i jednocześnie aby sam był pełen współczucia i wrażliwości na ludzkie cierpienie. Z kolei aby uniknąć posądzeń, że Ewangelie mają doketystyczne zabarwienie, nie należało ukazywać Jezusa, jak się śmieje. Może to być więc dowód a contrario,że w rzeczywistości Jezus Chrystus się śmiał. Można także dorzucić argument historyczny. Widzieliśmy, że niektórzy Ojcowie Kościoła zabraniali chrześcijanom śmiechu (o tym zakazie będzie jeszcze mowa w rozdziale „Śmiech katolicki w XVIII i XIX wieku”). W dziejach Kościoła zawsze pojawiali się duszpasterze mający interes w tym, aby Jezus był ukazywany jako nieśmiejący się, tak ukazywany Jezus stanowił bowiem rzekomy dowód, że śmiech w chrześcijaństwie jest zabroniony. Powyższe uwagi skłaniają nas do stwierdzenia na mocy argumentu ze stosowności[20], że Jezus Chrystus, Syn Boży, podczas swojego ziemskiego życia śmiał się lub przynajmniej mógł się śmiać. Śmiech Jezusa Chrystusa jest stosowny nie wskutek błędu w rozumowaniu, lecz ze względu na biblijną, teologiczną i chrystologiczną harmonię. Pozostaje on w zgodzie ze zdrową chrystologią, lecz jeszcze bardziej z prawdziwym świadectwem tajemnicy Boskiego wcielenia. Nie zapominajmy jednak, że nasze rozważania mają charakter eseju, a nie tezy teologicznej, zatem możecie mieć, drodzy czytelnicy, całkiem odmienne zdanie niż nasze bez popadania w herezję. Przyznajcie jednak przynajmniej, że założenie, iż Jezus nigdy się nie śmiał, jest mniej zabawne! Jeśli chodzi o nasze dywagacje, to moglibyśmy odwrócić zacytowane we wstępie słowa Jezusa do św. Anieli z Foligno i zamiast: „To nie dla żartów cię pokochałem” włożyć Mu w usta zdanie: „To dla ciebie pokochałem żarty”, inaczej mówiąc: „Śmiałem się, aby pokazać światu, że jestem taki jak ty we wszystkim z wyjątkiem grzechu. Moje wcielenie nie jest żartem, za to żart jest częścią Boskiego wcielenia”. Wreszcie, nie bójmy się modlić tymi słowami: „Dziękuję Ci, Panie, że stałeś się «prawdziwym człowiekiem» i z pewnością śmiałeś się jak my! Ocaliłeś nas od śmiechu nikczemników za sprawą śmiechu płynącego od Boga: śmiechu sahak i risus, uśmiechu i śmiechu mądrych! Ocaliłeś nas od grzechu sarkazmu i drwiny za sprawą śmiechu niosącego odprężenie, koniecznego dla istnienia harmonii pomiędzy ludźmi! Co więcej, raz na zawsze ocaliłeś nas od smutku i płaczu! Niech Twój śmiech zagości w naszej czystej radości!”. Śmiech ten Kościół na przestrzeni wieków przyswoił i uczynił własnym. Ukażemy to, robiąc teraz krótki przegląd historii Kościoła ze szczególnym uwzględnieniem żywotów świętych, którzy śmiali się na podobieństwo Chrystusa i choć na pewno nie popadali przy tym w przesadę, to śmiechu bynajmniej nie krępowali. Tam, gdzie radość napotyka przeszkody, nie ma chrześcijańskiej miłości! [1] Traduction Oecumenique de la Bible – z fr. „przekład ekumeniczny Biblii”. [2] Pierre Descouvemont, Le sourire de Jésus, Éditions des Béatitudes, Nouan-le-Fuzelier 2001. [3] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, IIa–IIe, zagadn. 47. [4] Q. S. F. Tertullian, Contra Valentinianos, VI, 3, tłum. i oprac. M. T. Riley, Stanford University, 1971 [online], http://www.tertullian.org/works/adversus_valentinianos.htm. [5] W tekście francuskim przydomek „przekorny” – taquin – jest grą słowną, gdyż brzmieniem przypomina określenie „z Akwinu” – d’Aquin. [6] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, IIa–IIe, zagadn. 47. Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, t. I: O Bogu, cz. 1 (1–13), zagadn. 3, art. 6, tłum. P. Bełch, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, Londyn 1975. [7] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, t. II: O Bogu, cz. 2 (13–26), zagadn. 21, art. 3, tłum. P. Bełch, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, Londyn 1977. [8] [9] Bernard z Clairvaux, Sermones super Cantica Canticorum, Sermo XVI, 5, w: Patrologia Latina, t. 183, s. 906, Jacques Paul Migne, Paris 1849–1855. Zdanie to cytuje Benedykt XVI w encyklice Spe salvi, nr 39. Więcej na ten temat można przeczytać we wspaniałej książce Pierre’a Descouvemonta, Dieu souffre-t-il?, Éditions de l’Emmanuel, Paris 2008. [10] Teologiczne pojęcie «kenoza» zazwyczaj wiąże się z interpretacją Bożego wcielenia jako świadomego i dobrowolnego uniżenia się Chrystusa w celu zbawienia ludzkości (przyp. red.). [11] Guy Stroumsa, Le rire du Christ. Essais sur le christianisme ancien, Éditions Bayard, Paris 2006. [12] W skład apokryfów Nowego Testamentu wchodzi pięćdziesiąt pism obejmujących: ewangelie, dzieje apostolskie, listy – dzieła nieautentyczne, naśladujące księgi biblijne. Wszystkie te teksty zaczęły się pojawiać w II wieku po Chrystusie. Są tak pełne nieprawdopodobnych historii o Chrystusie i apostołach, że nigdy nie uznano ich za natchnione i nie włączono do chrześcijańskiej Biblii. [13] Gnoza chrześcijańska uznawała Jezusa nie za człowieka, lecz za ducha, anioła czy eteryczne ciało. [14] Zob. Écrits apocryphes chrétiens, t. I, Bibliothèque de la Pléiade, Éditions Gallimard, Paris 1998. [15] Barbelo to imię, którym gnostycy nazywali istotę będącą „niebiańską matką”. [16] Cyt. za: Marvin Meyer, Gregor Wurst, L’Évangile de Judas, tłum. i oprac. R. Kasser, Éditions Flammarion, Paris 2006. [17] Ewangelie apokryficzne, cz. 1, red. M. Starowieyski, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003, s. 161. Nie można zapominać, że rozróżnienie pomiędzy Ewangeliami kanonicznymi a apokryficznymi tekstami o podobnym charakterze utrwaliło się do 367 roku. Otóż z tego okresu pochodzi list biskupa Atanazego z Aleksandrii zawierający najstarszą listę ksiąg tworzących kanon Pisma Świętego. Co ważne, kanon ów ostatecznie zatwierdzono na synodzie w Hipponie w 393 roku (przyp. red.). [18] [19] Eutrapelia (gr. eu – „dobry” i trapelos – „zmienny”) – dowcipność, jedna z cnót Arystotelesowskich, związana z przyjemnością, jaką daje inteligentna rozmowa. Chodzi zarówno o umiejętność doznawania radości z dowcipu, jak i bawienia rozmówców (przyp. red.). [20] Rozumowe uzasadnienie prawd wiary, które są same przez się jasne.