Co się dzieje, kiedy w naszych ustach zamierają słowa, w orkiestrze
Transkrypt
Co się dzieje, kiedy w naszych ustach zamierają słowa, w orkiestrze
Co się dzieje, kiedy w naszych ustach zamierają słowa, w orkiestrze milkną instrumenty, z obrazów znikają wszelkie barwy i kształty, a stronice książek, zamiast liter, wypełniać zaczyna biel? „Cisza, jak muzyka, nie istnieje. Zawsze są dźwięki. To znaczy: jeśliś dość żywy, by je słyszeć. Bo wcale nie są”. – powiada John Cage. Twórca słynnego utworu „4’33”, czyli czterech minut i trzydziestu trzech sekund ciszy, wyciągnął ostateczne wnioski z tego, co wiedzieć lub przynajmniej przeczuwać musieli już przed nim wszyscy wielcy kompozytorzy: nie ma dźwięków bez ciszy, w której mogłyby wybrzmieć, a cisza wpleciona między dźwięki sama staje się dźwiękiem, współistnieje z nimi na równych prawach. Zdaniem Cage’a absolutna cisza, cisza, w której nic nie rozbrzmiewa, pozostaje wyłącznie konstruktem naszego umysłu, bo przecież nie można usłyszeć czegoś, czego nie słychać. 24 Niezależnie jednak od swej natury cisza nigdy nie zostaje wykluczona ze sfery znaczenia. Mało tego – im bardziej intensywna i nieusuwalna, tym bardziej nasycona jest sensem lub przynajmniej samym jego pragnieniem. Pomiędzy „ty” a „ja” wszystko coś znaczy. Cisza nierzadko oznacza zerwanie kontaktu, komunikacji. Równa się wtedy postawieniu tamy lub ucieczce, jest znakiem zamknięcia i końca. Wyznacza granicę, której nie można przekroczyć. To głucha cisza, cisza bez nadziei. Zdarza się, że odmawiamy jej odczytania, gdyż brak nam sił, aby zmierzyć się z prawdą. Wypełniamy ją wtedy znaczeniami, które mają ukoić nasz ból i sprawić, że choć na chwilę odzyskamy złudną nadzieję. W końcu jednak musimy pogodzić się z tym, że nie kryje się za nią nic poza odrzuceniem. Cisza i milczenie zaczynają się tam, gdzie wyczerpuje się moc języka. Kiedy brak nam słów albo nie dorastają one do rzeczywistości. Gdy wszelkie próby wyrażenia siebie kończą się niepowodzeniem, bo język zaciera jednostkowy i niepowtarzalny charakter naszego doświadczenia, a zamiast prawdy podsuwa nam zużytą formę. Milczymy wobec śmierci i wobec cierpienia. Szczelnie wypełniona rozpaczą cisza oznacza wtedy ból i bezsilność. Ma więcej sensu niż jakiekolwiek słowa – jest od nich bardziej wymowna. Rozumiana jako przekroczenie ograniczeń narzucanych przez język, dla wielu okazuje się doskonalszą od niego formą ekspresji, przenosi ich na wyższy poziom komunikacji. Kiedy Henri Michaux w swojej wędrówce przez wyimaginowane kraje, opisywane w stworzonym specjalnie na tę okoliczność gatunku poetyckich reportaży, oraz meskalinowe stany, rejestrowane z pieczołowitością godną naukowca, dotarł do granic wypowiadalnego, porzucił słowa na rzecz wymyślonych przez siebie znaków przypominających japońskie logogramy. Zaczerniał nimi białe arkusze papieru, tworząc w ten sposób własne pismo: nieme (bo n i e c z y t e l n e) i jednocześnie wibrujące znaczeniami, których istnienia możemy się tylko domyślać. Zwykłe słowa nie oddawały wewnętrznej rzeczywistości, która domagała się wyrazu, trzeba więc było znaleźć dla niej jakiś szyfr. Pod piórem Michaux poezja stała się formą tajemnej, malarskiej kaligrafii. O „wierszu milczącym, z samej tylko bieli” pierwszy zamarzył Mallarmé. Niemal 50 lat przed Cage’em docenił znaczenie ciszy, którą słyszał między linijkami tekstu i na niezapisanych marginesach. W „Rzucie kości”, niezwykłym poemacie, którego zapis typograficzny bardziej przypomina muzyczną partyturę niż wiersz, biel strony dominuje nad pozornie bez ładu rozrzuconymi słowami. Jak powiedział Valéry, Mallarmé „podjął próbę podniesienia strony druku do potęgi gwiaździstego nieba”. Właściwa jego poezji, niesłychana kondensacja znaczeń rodzi się na granicy języka i milczenia. Słowa rozbłyskują na tle bezkresu białej kartki, dzięki któremu mogą wybrzmieć pełnią sensu. Uznawany za mistrza stylistycznej precyzji, zaliczany do tych, którym udało się najbardziej zbliżyć do niewyrażalnego, Mallarmé był nie tylko piewcą milczenia jako najwyższej formy poezji, sam się z nim zmagał, cierpiąc przez wiele lat na twórczą niemoc. Po okresie niezwykłej młodzieńczej płodności pisał coraz mniej, borykając się z ciągłymi depresjami i chwilami załamań. Jednak to wtedy, a nie w młodości, napisał swoje najważniejsze dzieła, to wtedy udało mu się osiągnąć niedostępne innym rejestry. Pisał tak, jakby wyrywał słowa z niebytu, świadom, że poezja powstaje z milczenia i w milczenie się obraca. Kto wie, czy to właśnie ów tajemniczy aspekt, odczytywany przez nas jako ciągłość, nie decyduje o większości znaczeń, jakie nadajemy ciszy? Skoro to z niej wyłaniają się dźwięki i słowa, słowa w niej na powrót giną, a cisza nie przemija, lecz trwa ponad wszystkim? Cisza igra swobodnie z tym, co się w niej pojawia, a będąc warunkiem tego pojawiania się, odsyła zarazem do jakiegoś szczególnego wymiaru, sfery niedostępnej ludzkiemu poznaniu. Nic dziwnego zatem, że to w niej szukamy ukojenia w chwilach cierpienia czy troski, i że to ona towarzyszy naszym uniesieniom – czasem tylko rozdzierana przez spazmatyczny krzyk. Jest wolną przestrzenią, która pozwala nam schronić się przed chaosem i zgiełkiem rzeczywistości, zejść w siebie i doświadczyć tego, co nas przekracza... W wyrastającej z tradycji żydowskiego mistycyzmu „Księdze Pytań” Edmonda Jabèsa milczy sam Bóg. Wycofał się ze świata i porzucił słowa, Cisza jest oczekiwaniem. Zaproszeniem do spotkania. Pełnym otwarciem na to, co nieznane – na drugiego, na jego głos. Milcząc, pozwalamy mu przemówić, a sami zamieniamy się w słuch. Żeby go naprawdę usłyszeć, musimy wyciszyć szmery we własnym umyśle i zapomnieć się. Tylko w ten sposób stworzymy przestrzeń, w której będzie mógł coś nam powiedzieć, coś nam przekazać. Jeszcze raz odwołajmy się do Johna Cage’a: „Nie wie się nic, gdy naprawdę zaczyna się słuchać”. małgorzata szczurek cisza, której nie ma oblicza milczenia przekazując je ludziom. Dał im znak, aby sami przemówili, aby wzięli na siebie brzemię mowy. Jak pisze Jacques Derrida, „Bóg odosobnił się od siebie, żeby nam dać mówić, wstrząsnąć nami, wybadać nas. Uczynił tak nie przez mowę, ale przez zamilknięcie, pozwalając, aby cisza przerwała jego głos i dawane przezeń znaki, pozwalając, aby rozpadły się Tablice”. Człowiek sam wyruszyć musi w drogę, w głąb Księgi, w poszukiwaniu sensu. W obliczu boskiego milczenia pozostaje samotny i wolny. Sam tworzy swój los, sam decyduje o tym, co wybierze. To właśnie znaczy, że został wybrany. Kiedy uważność i pragnienie spotykają się z wzajemnością, zwykła mowa przestaje być potrzebna. Rozumiemy się bez słów. Przenosimy się na inny poziom komunikacji, który jawi się nam jako przeniknięty głębokim sensem. Nie chcemy już nic innego, jak tylko trwać w milczeniu, które dla nas oznacza prawdziwą bliskość i spełnienie. W artykule wykorzystano fragmenty z: J. Cage, „45’ dla prelegenta”, przeł. A. Sosnowski, „Literatura na Świecie”, nr 1-2/1996. J. Derrida, „Pismo i różnica”, przeł. K. Kłosiński, Warszawa 2004. 25