Maria Rychter Usidleni I Spoleczne Liceum

Transkrypt

Maria Rychter Usidleni I Spoleczne Liceum
REPORTAŻ
Maria Rychter
I Społeczne Liceum im. Unii Europejskiej
Koszary 14
22-400 Zamość
Usidleni
Tego dnia osobiście udało mi się zetknąć z życiem na krawędzi. Nic
niebezpiecznego, ot, normalnie spędzony w szkole piątek i plany na wieczór.
Odliczam godziny do spotkania, ale wskazówka na tarczy uparcie stoi w
miejscu. Klasa co sekundę wypełnia się tylko denerwującym „cyk, cyk” z
przerwami na monolog nauczycielki. Zaczynam zniecierpliwiona machać nogą.
Wyłączam się i skupiam na wirujących w świetle słońca płatkach kurzu. Nagle
z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek zwiastujący koniec zajęć. Szuranie
zasuwanych krzeseł jest teraz takie miłe dla ucha. Szybko ubieram się i
wychodzę z budynku. Gdy dochodzę do przejścia, zatrzymuję się w
oczekiwaniu na zielone światło. Od strony starego miasta jakiś wariat pędzi co
najmniej osiemdziesiąt na godzinę i ani myśli zwolnić. Mija stojących na
przejściu pieszych, jedną ręką trzymając kierownicę, a drugą telefon.
Świadkowie zajścia patrzą z dezaprobatą, niektórzy nawet z troską. Przybieram
obojętny wyraz twarzy, tak jak przystoi na dzisiejszą nastolatkę i idę dalej.
Ostatecznie docieram pod kiosk, który tak naprawdę nie jest kioskiem, a
zakładem szewskim. Sympatyczny człowiek, ten szewc, da się z nim o różnych
rzeczach porozmawiać, niekoniecznie tylko o butach.
Wreszcie się zjawia. W pierwszej chwili nie poznaję jej. Czy to na pewno
Eliza? Głowę ma spuszczoną i wpatrzoną w ekran swojego smartfona. Dopiero
gdy zaślepiona potrąca jakąś kobietę, podnosi wzrok, co pozwala mi ją
rozpoznać. Kurtka dziwnie zwisa jej na jednym ramieniu, jakby zdążyła nałożyć
dopiero jeden rękaw, a drugi zawisł gdzieś w połowie drogi. Witamy się krótko
przytulając i tradycyjnie, jak to dobre koleżanki, zaczynamy rozmowę. Jest
miło. Mijając piekarnię, wstępujemy po drożdżówki. Muszę chwilę poczekać,
zanim Eliza wyjmie z kieszeni przeraźliwie dzwoniący telefon. Odbiera,
informując mnie, że to znajomi w sprawie spotkania. W rezultacie minuta
poświęcona na rozmowę kosztuje nas odjazd autobusu. Elizie to na rękę, zawsze
ma dodatkowe dziesięć minut do przyjazdu kolejnego, poświęcone na ustalanie
szczegółów wspólnego wieczoru z dziewczynami. To ważne, myślę, więc się
nie odzywam. Wreszcie udaje nam się załapać na kolejny transport. Moja
towarzyszka zdaje się jednak być przyklejona do komórki i ani na chwilę nie
odsuwa jej od ucha. Teraz rozmowa składa się głównie z przeplatanego
wybuchami głośnego śmiechu obmawiania jakiejś dziewczyny, co to ma
brzydkie profilowe. Czuję narastające w autobusie napięcie oraz pełne
politowania spojrzenia pasażerów. Po minięciu jeszcze dwóch przystanków
Eliza wreszcie milknie i oznajmia, że zaraz wysiadamy. Zanim jednak autobus
się zatrzyma, udaje mi się jeszcze uchwycić moment, w którym chłopak przy
szybie przewraca oczami.
Dom Elizy jest dosyć mrocznym miejscem. Korytarz wyłożony drewnianą
boazerią sprawia, że całe światło dnia ginie w półmroku. Dochodzimy do
jedynego radosnego pomieszczenia, a mianowicie jej pokoju. Pełno tu zdjęć
bliższych i dalszych znajomych, oprawionych w kolorowe ramki. Nasze stoi na
honorowym miejscu wśród pstrokatych szkatułek z biżuterią. Zdejmuję torbę z
ramienia, rzucam ją na miękkie łóżko i sama na nim siadam. Eliza wychodzi, by
zrobić nam herbatę. Poświęcam kilka minut na rozglądanie się, ale nie mogę na
niczym dłużej skupić uwagi. Ekran telefonu pozostawionego na biurku cały czas
świeci się, powiadamiając o nieodebranych wiadomościach. Towarzyszą temu
doprowadzające mnie do szału wibracje, których gwałtowność za każdym razem
przenika mnie dreszczem. Moja koleżanka wraca niosąc tacę z parującą herbatą.
Pokój momentalnie wypełnia się owocowym zapachem napoju. Otwieram usta,
by podziękować, ale Eliza znika za drzwiami, by po chwili pojawić się z
laptopem.
Po spędzeniu godziny na patrzeniu w ekran, czuję się przygnębiona i
zniechęcona. Coraz mniej mam ochotę na planowane spotkanie, ale nie chcę
zawieść znajomych. Przecież chyba nie czeka się cały tydzień, by teraz
zrezygnować? Eliza wykonuje szybkie trzy kliknięcia by oznajmić, że część
osób już jest na miejscu. Pytam, skąd to wie. Dowiaduję się, że ze Snapchata,
popularnej aplikacji, umożliwiającej publikację zrobionych w danej chwili
zdjęć. Ponadto wyświetlają się one nie dłużej, niż dziesięć sekund, a opatrzone
są zazwyczaj krótkim i zwięzłym opisem. Eliza twierdzi, że to bardzo przydatne
i daje mi do zrozumienia, że nie wie, jak można bez tego żyć. Milczę, ale powoli
czuję, jak wszystko to zaczyna na mnie źle działać.
W drodze do popularnego w mieście fast fooda staram się zachować
obojętność na przyklejony do ręki Elizy smartfon. Koleżanka utrzymuje ze mną
kontakt poprzez informowanie mnie o bieżących wydarzeniach na facebooku i
zdjęciach osób, których nawet nie znam. Od czasu do czasu kogoś lub coś
skrytykuje. Dobrze, że chociaż nie wydziera się przy wszystkich tak jak
wcześniej. Wydaje się być jednak wyraźnie podekscytowana świadomością, że
na miejscu podłączy się do darmowego WiFi. Może to dlatego tak przyspiesza
kroku? Otwieramy drzwi lokalu i wchodzimy do środka. Natychmiast przytłacza
mnie ilość osób konsumujących śmieciowe jedzenie i oczekujących na nie w
kolejce. Bywam tu czasami, ale nigdy w piątki i teraz wiem, że opowieści
znajomych były prawdą. Chyba cała młodzież z miasta i okolic zebrała się
właśnie w tym miejscu. Szybko udaje mi się ocenić, że co druga osoba siedzi
wpatrzona w mały ekranik. Widok par korzystających z jednego urządzenia i
śmiejących się nie wiadomo z czego też jest tu dosyć powszechny. Słyszymy,
jak ktoś woła nas po imieniu. To Iza przywołuje nas ręką w geście zaproszenia.
Zebrało się tam już sporo osób, dlatego szybko witamy się z każdą z nich i
zaczynamy rozmowę. Z ulgą zauważam, że jak na razie nikt z nas nawet nie
dotknął telefonu.”Może jednak nie będzie tak źle...”- myślę. Zbieram
zamówienia od wszystkich przy stoliku i udaję się do kasy. Mam czekać, aż mój
numer wyświetli się na monitorze wiszącym nieopodal. Czuję coraz większą
frustrację, kiedy oczy zaczynają mnie piec od nieustannego wlepiania wzroku w
ekran. Wreszcie jednak otrzymuję zamówione jedzenie, wracam do stolika i
wspólnie z innymi zaczynam konsumować. Postanawiam choć przez chwilę nie
myśleć o tym, co znajduje się w środku złotego kurczaka. Ku mojemu
przerażeniu zauważam, że kilka osób znudziło się już wzajemnym
towarzystwem i szuka rozmówców w internecie, nawet nie zwracając uwagi na
to, co jedzą. Pytam Elizy, kto ma się jeszcze pojawić. O dziwo, nie sięga do
kieszeni po telefon, ale informuje, że Kinga jest już w drodze. Kinga to jedna z
naszych najlepszych znajomych, znamy się jeszcze z podstawówki. Podobno
miała przyjść z chłopakiem, Pawłem, ale on się nie pojawi, bo mieszka gdzieś
pod miastem. Mijają kolejne minuty. Pół godziny. Godzina piętnaście.
Nagle otwierają się drzwi. Zauważam Kingę poszukującą nas wzrokiem. Iza
szybko wystukuje wiadomość, aby już po chwili przy stoliku pojawiła się
Kinga. Przeprasza, że nie udało jej się przyjść z Pawłem, mówi coś o szkole i
lekcjach. Na końcu dodaje, że nie bardzo ją to interesuje, ponieważ teraz chce
poświęcić czas na przyjemności. Kładzie smartfona na stoliku. Pełna złych
przeczuć, patrzę na urządzenie. Zimno miga ekran. Kinga sprawdza aktualne
zdjęcia i milknie na dłuższą chwilę. Pytam, co się stało. Odpowiada, że Paweł
jest tutaj. Wszystkie dziewczyny patrzą na nią zdziwione. Szybko lokalizujemy
stolik ze zdjęcia, nie wierząc własnym oczom. Przy ścianie, ledwo zauważalny,
siedzi Paweł, radośnie śmiejąc się z kilkoma innymi dziewczynami.
Najwyraźniej nie jest zbytnio przejęty zaistniałą sytuacją. Twarz Kingi
momentalnie robi się purpurowa. Wstaje z krzesła i zdecydowanym krokiem
podchodzi do obserwowanego stolika. W jednej chwili towarzyski wieczór
zmienia się w koszmar. Widzę, jak pokazuje mu zdjęcie, krzyczy i tupie nogami.
Rozglądam się po restauracji, w której teraz większość osób skupiona jest na
tym, co dzieje się obok stolika przy ścianie. Paweł wstaje, gestykuluje i widać,
że próbuje się tłumaczyć. Do dyskusji włącza się dziewczyna, która wysłała
zdjęcie - wstaje i popycha Kingę. Chłopak jest nieco zdezorientowany. Z ust obu
dziewczyn pada niewybredna wiązanka przekleństw. Nasza koleżanka zaczyna
krzyczeć coraz głośniej, wyzwiskami oskarżając Pawła. Czuję, jak Eliza
przeciska się, by ratować sytuację. Przez chwilę obydwie dziewczyny
rozmawiają nieco ciszej, aby za chwilę bez zastanowienia zacząć się popychać,
ciągnąć za włosy, bić i drapać. Eliza podbiega do Kingi i próbuje odciągnąć ją
od tej drugiej, która przypadkowo potrąca ręką duży kubek coli. Zawartość
rozlewa się na podłogę tworząc brązową plamę. Obsługa wzywa ochronę.
Mężczyzna w czarnym ubraniu ostrożnie, lecz stanowczo rozdziela zwaśnione
strony. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak mi wstyd. Dotykam rękami
gorących policzków. Ciężka atmosfera wisi w powietrzu. „Ale one się
nienawidzą” – kwituje Iza. Później mówi, że Kinga od dawna nienawidzi
Martyrtyny, bo ta klei się do Pawła.
Mam tego wszystkiego dosyć. Porywam kurtkę, łapię torebkę i już mnie
nie ma. Za drzwiami lokalu czuję świeże powietrze wolne od zapachu
smażonych frytek. Biorę głęboki oddech. Tyle problemów przez jakieś głupie
zdjęcie. Za kilka lub sekund w sieci można sporo zapłacić. Stracić. Ośmieszyć
się, tak naprawdę bez powodu. Z drobnostki zrobić ogromną sprawę. Uzależnić
się. Skrzywdzić kogoś, ignorując na rzecz wirtualnego świata.
Powolnym krokiem ruszam w stronę domu. Doceniam, jak cudownie jest
być wolnym od wszelkich nałogów. Od potrzeby zaistnienia, „zaszpanowania”,
brania udziału w życiu innych osób non stop, dzień i noc, bez chwili
wytchnienia. Teraz to ja wyciągam telefon i odczytuję powiadomienia. „Kinga
Sakowicz zmieniła status z „w związku” na „wolny(a)”.
Bez fałszywej miłości na pokaz.