Nowa Europa Wschodnia 3-4 / 2016 „Myśleć trzeba szerzej

Transkrypt

Nowa Europa Wschodnia 3-4 / 2016 „Myśleć trzeba szerzej
Nowa Europa Wschodnia 3-4 / 2016
„Myśleć trzeba szerzej”
Bartłomiej E. Nowak
- Sekretarz do Spraw Polityki Zagranicznej w Nowoczesnej
Polska polityka zagraniczna znalazła się w najtrudniejszym momencie po 1989 r. Wybór, który wtedy
podjęły elity polityczne, polegający na możliwie szybkim dołączeniu do struktur świata Zachodu, był
dosyć prosty w swej istocie. Alternatywą była bowiem geopolityczna czarna dziura pomiędzy
dynamicznie rozwijającą i będącą uosobieniem dobrobytu Unią Europejską, a postimperialną Rosją,
która nigdy nie pogodziła się z tym, że rozpad ZSRR nie był tylko historycznym przypadkiem. Dalsza
droga, zakończona sukcesem w postaci wejścia Polski do NATO (1999 r.) i Unii Europejskiej (2004 r.)
była konsekwentną realizacją tego, co elity polityczne w sposób jednoznaczny uznawały za rację
stanu. Kolejne zmiany u steru rządów, powodowały jedynie zmianę taktyki dla tak realizowanego
wyboru, ale żadna go nie podważała. Ogromne znaczenie dla realizacji polskiej racji stanu miało
również bardzo sprzyjające środowisko międzynarodowe.
Dzisiaj, kiedy w UE tak dużą rolę odgrywają trendy dezintegracyjne, Stany Zjednoczone tak bardzo
zmieniły swoje myślenie o mapie świata, a Rosja – okazało się - cały czas żyje wspomnieniem czasu
minionego, polska racja stanu wymaga przemyślenia i zdefiniowania na nowo. Obie organizacje,
które kiedyś wyznaczały horyzont polskiej polityki zagranicznej, UE i NATO, są dziś w olbrzymich
kłopotach. Polska jest dzisiaj nie tylko beneficjentem obecności w tych organizacjach, ale przede
wszystkim współudziałowcem. Dlatego od wyborów, jakie w tym momencie dokonamy, zależy
miejsce Polski w bardzo szybko zmieniającej się Europie i w świecie. Wybory te będą miały
konsekwencje długoterminowe, mierzone dekadami, a nie latami. Są też o tyle trudniejsze, że
towarzyszy im niespotykanie wielki stopień niepewności i nieprzewidywalności w polityce
międzynarodowej. Przeżywamy okres wyjątkowych turbulencji, w którym wieszczenie czarnych
scenariuszy nie jest już czysto hipotetycznym teoretyzowaniem.
„Racja stanu jest fundamentalną zasadą narodowego przywództwa, pierwszą zasadą ruchu państwa.
Raison d’état mówi mężowi stanu, co należy czynić dla zabezpieczenia zdrowia i siły państwa” – pisał
niemal sto lat temu klasyk Friedrich von Meinecke. Warto nadmienić, że Polskie rozumienie racji
stanu w polityce międzynarodowej odbiegało w wielu obszarach od jej klasycznej, realistycznej
interpretacji przyjmowanej w Europie Zachodniej. Nie dziwota, gdyż koleje losów Polski narzucały
wręcz, że powinniśmy poszukiwać swojego bezpieczeństwa wśród większych ugrupowań
integracyjnych. W polityce, która nie ma oparcia w systemie wartości, normach i prawie
międzynarodowym, zawsze będziemy na straconej pozycji. Nie inaczej jest dzisiaj.
Dla mojego pokolenia formatywnym doświadczeniem była integracja Polski z Unią Europejską.
Oznaczała ona nie tylko skok cywilizacyjny, który – jestem przekonany – bez Unii nie udałby się w
Polsce, ale również poczucie przynależności do klubu, który zapewniał bezpieczeństwo polityczne,
ekonomiczne, pewność reguł gry i tym samym relatywnie przewidywalną przyszłość. Mimo że byliśmy
wtedy dziećmi, wystarczająco dobrze pamiętaliśmy jaka była polska rzeczywistość przed Unią. Więc
korzystaliśmy jak tylko się dało z Europy otwartej i integrującej się w oparciu o system demokracji
liberalnej, która – wydawało się – jest czymś za wszech miar oczywistym.
Nieco ponad dekadę po tym okresie nastroje są diametralnie inne. Unia Europejska to obszar dyskusji
nad Brexitem, Grexitem, budową mini-Schengen i murów wobec uchodźców. Pomysły organizacji
referendów dotyczących potencjalnego wyjścia z UE nie są w tej chwili abberacją i trafiają do
politycznego mainstreamu debaty. Podobnie jak tezy o tym, że demokracja wcale nie musi być
liberalna i że przede wszystkim powinna być skuteczna.
W tym samym czasie całe dotychczasowe sąsiedztwo UE, zarówno na Południu, jak i na Wschodzie,
jest obszarem destabilizacji. Kompletnie prysła wiara w to, że państwa ościenne z własnej woli
poddadzą się szeroko rozumianemu procesowi europeizacji, że będą chciały być „jak my”. Europa
jako byt ponowoczesny, jak to określał Robert Cooper, przestaje się sprawdzać. Liberalny porządek
międzynarodowy, którego Polska była tak dużym beneficjentem po 1989 r., ulega widocznej
dekompozycji.
Wbrew pozorom, definiowanie racji stanu RP nie jest w tej sytuacji zadaniem ponad miarę. Musi
oczywiście uwzględniać istniejące okoliczności i nie może bronić wizji świata, którego już nie ma.
Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, jakiej Europy nie chcemy i jaka nie będzie służyła polskim
interesom. Odpowiedź jest prosta. Nie chcemy Europy zdezintegrowanej, słabej, w której tryumfuje
interes najsilniejszych. Polska do tych najsilniejszych państw, ekonomicznie i politycznie wciąż nie
należy. Nie chcemy Europy, w której zasada solidarności i lojalności działa wybiórczo. To przecież
dzięki tym zasadom Polska przez lata tak awansowała cywilizacyjnie. Nie chcemy Europy napędzanej
populizmem i ksenofobią, bo to dobrze już znana droga do piekła. Burzy ona też społeczne podstawy
integracji europejskiej. Nie chcemy Europy nieskutecznej, bo wtedy sami będziemy musieli mierzyć
się z problemami, które nas przerastają skalą i zakresem. Inaczej mówiąc, racją stanu RP w
kategoriach długoterminowych jest przeciwdziałanie trendom dezintegracyjnym w Europie.
W tym kontekście stwierdzić trzeba, że przedstawione przez ministra spraw zagranicznych RP,
Witolda Waszczykowskiego, założenia polskiej polityki zagranicznej budzą co najmniej zdziwienie. W
swoim expose minister określił Wielką Brytanię, będącą u progu referendum, które przesądzi o jej
członkostwie w UE, jako najważniejszego sojusznika. Stwierdził też, że wszelki wymiar polityczny
integracji europejskiej okazał się mrzonką, a UE powinna wyglądać jak dawna EWG. Określił także
interesy instytucji europejskich oraz państw członkowskich jako przeciwstawne. Jest to dokładne
zaprzeczenie dotychczasowych założeń polskiej doktryny europejskiej, można wręcz powiedzieć o
zerwaniu ciągłości w polityce zagranicznej.
Odkładając na bok bardziej sceptyczne nastawienie do procesów integracji europejskiej oraz bardziej
tradycyjne definiowanie suwerenności państwa ze strony ugrupowania aktualnie rządzącego w
Polsce, ogromną rolę w sformułowaniu takiej rewizji polityki odegrała aktualna sytuacja w Europie.
Kryzys w UE jest bowiem wielowymiarowy, a w wypadku zarówno strefy euro, jak i strefy Schengen,
mówi się o kryzysie egzystencjalnym. Łatwo wyciągnąć z tego dosyć pesymistyczne wnioski z punktu
widzenia racji stanu RP i poszukiwać jakiejś alternatywy w postaci wzmocnienia więzi i „budowy
tożsamości” państw regionu, jak to określił minister Waszczykowski. Tyle, że jest to mało realistyczna
alternatywa. Grupa Wyszechradzka, stała się dzisiaj ugrupowaniem państw eurosceptycznych i
populistycznych, co wzmacnia jeszcze trendy dezintegracyjne w Europie, a nie osłabia. Litwa, Łotwa i
Estonia są członkami strefy euro, a ich kurs polityki jest zdecydowanie bardziej proeuropejski. Żadne z
państw regionu nie życzy sobie również polskiego przywództwa takowej grupy, a tym bardziej
budowanego w kontrze do bardzo mocnej pozycji Niemiec. Regionalne więzy warto więc zacieśniać,
ale jako wkład w integrację europejską. Idea „Międzymorza” w obecnej postaci jest fikcją.
Dzisiaj twierdzenie, że osiągnęliśmy granice w integracji europejskiej, a wiele polityk UE było
wadliwie skonstruowanych, jest zdecydowanie przedwczesne. Strefa euro ma się całkiem dobrze, nikt
nie nosi się z zamiarem jej opuszczenia, poza Grecją wszystkie państwa wyszły z kłopotów, a Euro
jako waluta ma wciąż mocarstwową pozycję w światowych finansach. Od czasu wybuchu kryzysu
nastąpił też niesłychany skok integracyjny euro strefy. Jeśli Unia, na skutek kryzysu uchodźczomigracyjnego, wyjdzie ze wspólną polityką azylową i znacznie wzmocnionymi granicami, a w dodatku
Brytyjczycy racjonalnie zdecydują się na pozostanie w niej, to nastroje mogą ulec odwróceniu.
Podmiotowość polskiej polityki zagranicznej powinna polegać na tym, że wiemy, jakiej Unii
Europejskiej chcemy. Na UE, w której wszyscy idą równym krokiem, nie ma już prawdopodobnie
szans. Bardziej realna jest Unia różnych prędkości, która nie jest taka zła, bo zakłada de facto, że
wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku, chociaż w różnym tempie. Pytanie dla polskiej racji
stanu, czy chcemy być w centrum takiej UE, czy na peryferiach? Dla mojego pokolenia odpowiedź
wydaje się jasna.
Trzeci scenariusz to Unia à la carte. Dokładnie taka, jakiej chce Wielka Brytania. Państwa wybierają
spośród menu różnych polityk integracyjnych, a jedynym elementem wspólnym jest rynek
wewnętrzny. W tej konkurencji Polska będzie również na słabej pozycji, bo są państwa znacznie
silniejsze i bardziej innowacyjne od nas. Rezultat Unii à la carte byłby taki, że całym organizmem w
zasadzie nie dałoby się zarządzać. Byłby to koniec Unii jaką znamy, która tak niedawno dostała
pokojową nagrodę Nobla. Opcję taką uważam za całkowicie sprzeczną z polską racją stanu.
Przeciwdziałanie trendom dezintegracyjnym w Europie nie jest wcale takie trudne na poziomie
narzędzi, jak może się wydawać. Przejawia się bowiem w realnym uczestnictwie w rozwiązywaniu
europejskich kryzysów i ponoszeniu odpowiedzialności za nie, nawet jeśli to nie my jesteśmy
sprawcami. Polska która byłaby znana z działania z myślą o szerszym interesie UE, dawałaby dobry
przykład innym krajom. Nie oznacza to, że inni podążaliby za tym przykładem i zmieniali swoje
postępowanie. Oznacza jednak, że w zastanych warunkach, na tyle na ile to możliwe, staramy się
podmiotowo wpływać na kształt polityki międzynarodowej. Nie oznacza to przecież rezygnacji ze
swoich własnych interesów, ale inne definiowanie sposobów ich osiągania. Unia Europejska może być
bowiem narzędziem dla realizacji racji stanu RP. Narzędziem pełnym wad i często nieskutecznym, ale
powiedzieć trzeba, że i tak o wiele lepszym niż te, które posiadamy samodzielnie. Polska racja stanu
wymaga realizowania suwerenności na różnych poziomach, a nie przywoływania jej
dziewiętnastowiecznych znaczeń.
W tym kontekście przywołać trzeba spór obecny w polskiej polityce zagranicznej kilka lat temu:
polityka piastowska vs. jagiellońska. Od początku wydawał mi się on całkowicie sztuczny, a w dodatku
spłaszczający myśl wielkiego Giedroyca. Dla polskiej polityki wschodniej nie istnieje alternatywa, czy
realizować ją poprzez Unię Europejską, czy też w bliższej współpracy z państwami regionu. Obie
odpowiedzi są poprawne i się uzupełniają. Skutkiem rosyjskiej agresji wobec Ukrainy jest dzisiaj to, że
zarówno UE, jak i NATO, zaangażowane są na Ukrainie w stopniu większym niż kiedykolwiek, a sama
Ukraina na pewno wie, w jakim kierunku zmierzać nie chce. Polską racją stanu jest w tym wypadku
ambitna polityka UE wobec Wschodu, a tutaj niestety trzeba przyznać, coraz bardziej tracimy wpływ.
Europejska Polityka Sąsiedztwa, która ma na celu głównie stabilizację regionu, to zdecydowanie za
mało. Układy Stowarzyszeniowe UE oraz pogłębione strefy wolnego handlu (DCFTA) z Ukrainą,
Mołdową i Gruzją, powinny mieć za zadanie jak najściślejszą integrację tych krajów z Unią Europejską,
a nie jedynie ich stabilizację. Powinny aktywnie współkształtować ich państwowość i modele
rządzenia. Warto przytoczyć tutaj w całości myśl nieodżałowanego Jana Nowaka-Jeziorańskiego:
„Gdyby kiedykolwiek w przyszłości nasi sąsiedzi znów znaleźli się w orbicie rosyjskiej, oznaczałoby to
odrodzenie imperializmu rosyjskiego. Rosja, pozbawiona nadziei na odzyskanie tego, co straciła w
Europie Środkowej i Wschodniej, i pogodzona ostatecznie z obecnymi granicami, przestanie być
zagrożeniem, a stanie się zdolna do odbudowy wewnętrznej i poprawy warunków swojej ludności.
Polska racja stanu każe brać pod uwagę, że uzdrowiona Rosja może stać się dla Polski wielkim
rynkiem zbytu, a tym samym dźwignią polskiej gospodarki. W obecnym układzie jednym z naczelnych
nakazów polskiej racji stanu jest polityka wspierania wszelkimi pokojowymi środkami niepodległości
Ukrainy i Białorusi. Musi to być polityka obliczona na długą metę, a więc wymagająca cierpliwości i
wyrozumiałości. Nie może się opierać na zasadzie wzajemności – w interesie polskiej racji stanu leży,
by polityka wschodnia była kontynuowana bez względu na chwilowe przeszkody i trudności ze strony
partnerów na Wschodzie”.
W tym kontekście warto przypomnieć, że najskuteczniejszym narzędziem, które posiada UE w swojej
polityce zagranicznej, jest utrzymywanie otwartej perspektywy członkostwa. Z Polski tymczasem nie
wybrzmiał żaden donośny głos, który wobec układu UE-Turcja obiecującego przyśpieszenie tureckich
negocjacji członkowskich w zamian za współpracę w powstrzymaniu fali uchodźców, przypominałby o
Ukrainie i innych państwach Wschodu, bez wątpienia europejskich. Takie stawianie sprawy może się
wydawać mało realistyczne dziś, ale strategia polityki zagranicznej nie może być obliczona tylko na
dobry czas. Nikt nie jest w stanie przewidzieć jaka będzie Rosja po prezydencie Putinie. Pewne jest, że
będzie gospodarczo poważnie osłabiona i że w przestrzeni posowieckiej przyjaciół nie posiada.
Bliższej integracji Ukrainy z Unią może paradoksalnie sprzyjać rozwój UE w kierunku zróżnicowanych
prędkości. Ale polityka wschodnia Rzeczypospolitej będzie skuteczna tylko wtedy, jeśli Polska będzie
w tym ścisłym kręgu integracyjnym UE i jeśli będzie miała wpływ na całą Wspólnotę. Jest to również
warunek konieczny, aby Polska pozostała ważnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych. Tylko w
układzie atlantyckim polityka wschodnia mająca na celu wpływanie na przemiany w regionie może się
powieść. Polityka w układzie regionalnym oraz bilateralnym wobec Wschodu jest ważna, ale sens ma
wtedy, gdy współdziała w znacznie szerszym układzie integracyjnym.

Podobne dokumenty