Czy prezydent powinien obrażać się na artykuł prasowy?
Transkrypt
Czy prezydent powinien obrażać się na artykuł prasowy?
AKTUALNOŚCI – POLSKA Autorem artykułu jest Anna Kowalska Dokument datowany jest na 8 stycznia 2007 roku Czy prezydent powinien obrażać się na artykuł prasowy? P I śmiech niekiedy może być nauką, Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa, I żart dowcipną przyprawiony sztuką Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa. („Monachomachia” Ignacy Krasicki) rzywódcy współczesnych państw, podobnie jak królowie i cesarze z ubiegłych wieków, zawsze byli bardzo wrażliwi na opozycję i krytykę. Przewrażliwienie to wyczuliło ich szczególnie na satyrę i komedię, ale tak długo, jak publicystów osłania od odpowiedzialności za drwiny z głowy państwa wolność prasy, tak długo pozostaje im tylko w alternatywie dla robienia dobrej miny do złej gry, publiczne okazywanie zdenerwowania, co w praktyce naraża ich na jeszcze większą śmieszność. Chociaż we współczesnym świecie, czy też we współczesnej Polsce, gdzie żarty z prezydenta, który ukradł do spółki z premierem księżyc, stały się budulcem pod pastiszowe artykuły, cenzura zdaje się nam nie grozić. Teoretycznie. Charakterystykę wolnej prasy w Polsce zacznę od nakreślenia sytuacji, która miała miejsce kilka miesięcy temu. Jerzy Urban, mocodawca, redaktor naczelny, właściciel i dziennikarz tygodnika „Nie”, został oskarżony o "myślozbrodnię" za publikację artykułu, w którym obiektem drwin stał się papież. Sam Jan Paweł II nie wniósł wówczas oskarżenia, i nie sprawiał wrażenia osoby w jakimkolwiek stopniu dotkniętej. Nasze prawo chroni uczucia religijne w dwóch sytuacjach. Wówczas, gdy publicznie profanowany jest przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych. Trudno umieścić osobę głowy kościoła katolickiego w którymkolwiek z tych przypadków. W zaistniałej sytuacji znaleziono i wykorzystano przepis, zgodnie z którym zabronione jest obrażanie głowy obcego państwa, postawiony w o tyle komicznym momencie, o ile tylko przypomnieć sobie nagonkę, jaką media wcześniej urządziły Łukaszence. Na podstawie tej sytuacji łatwo można dojść do wniosku, że skoro istnieją osoby, które z takim zażarciem bronią władzy innego państwa, powinniśmy również odznaczać się lojalnością wobec naszego własnego prezydenta, nawet jeżeli trudno nie uśmiechnąć się nam przy wspomnieniu pamiętnego „spieprzaj dziadu”. A jednak jest inaczej. Jak grzyby po deszczu rosną strony internetowe, których myślą przewodnią jest owo spieprzanie, kąśliwe felietony, a dowcipy same się wymyślają. Takie już mamy czasy, że na dwóch Kaczorów przypada jeden Donald. Trudnym, jeżeli wręcz niewykonalnym jest wyznaczyć satyrze granicę, zwłaszcza, jeżeli oburza się najczęściej jedynie obiekt jej ataku. Każdy ma prawo do tego, aby nie czytać pewnych gazet (lub czasopism) i odradzać wszystkim sięgania do nich. Co innego, jeżeli padają otwarte groźby w kierunku autorów artykułów, które trafiają najwyższych państwowych urzędników w ich czułe punkty. Próba zmuszenia kogokolwiek do zdementowania, czy poprawienia wcześniej odpowiednio kąśliwie podanych informacji, przypomina oddźwięk przysłowiowych nożyc, po uderzeniu w stół. Prezydent, a tym bardziej prezydent, którego kariera rozpoczęła się w świetle krytyki i dowcipu, jest w pewnym sensie taką samą osobą publiczną jak popularna aktorka, czy znany piosenkarz. I patrząc na to w ten sposób, każda z tych osób ma prawo do dementowania plotek na swój temat, które są nieprawdziwe lub co do których chce, żeby za nieprawdziwe je uznano wbrew stanowi faktycznemu. Jednak najczęściej w pierwszej z tych sytuacji nie kończy się na konferencji prasowej i publicznym rachunku sumienia, ale na procesie o zniesławienie. Wówczas jednak trudno uznać reakcję zainteresowanego za obrażenie się. Trafniej byłoby nazwać to najzwyczajniej obroną swojej godności osobistej i szacunku u ludzi, tak ważnego w karierze politycznej. Reakcja taka o tyle nie jest usprawiedliwiona, o ile usprawiedliwienia nie potrzebuje. Ale oburzenie się za satyrę graniczy ze śmiesznością. Wszak prawdziwa cnota krytyki się nie boi. Sądzę, że w kraju w którym wolność prasy ograniczana jest przez mocodawców politycznych mediów, a publicyści przenoszą się ze swoimi tworami do internetu, kąśliwe uwagi na temat władzy, w tym oczywiście prezydenta IV RP, powinny być podawane możliwie bez nazwisk, zastąpionymi czytelnymi i oczywistymi aluzjami. Wszyscy zainteresowani będą wiedzieć o co tak naprawdę chodzi, zaś dziennikarze unikną konsekwencji jakie niesie za sobą odwołanie się do prawa cywilnego. Aczkolwiek uważam też, że pewne kwestie powinny być wyłącznie przedmiotem dyskusji pomiędzy obywatelami. Bo przecież nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne, przepraszam: białe jest czarne, a czarne jest białe.