Wieczór u Halinki

Transkrypt

Wieczór u Halinki
Wieczór u Halinki
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Cristtimm
Właściwie to była nasza radość, ale też i obowiązek od wielu lat - piątkowy, karciany
wieczór u Halinki. Zbierałyśmy się we cztery, i choć czasem przyplątywała się jakaś piąta
czy szósta osoba, stały zespół to gospodyni Halinka, moja siostra Genia, nobliwa choć nie
do końca poważna pani notariusz Magdalena i ja Urszula, zwana Ulką. Ten rytuał
pielęgnowania znajomości odbywał się w dość schematyczny sposób. Przywitanie przy
kawie, z upływem czasu zastąpionej paskudnymi herbatkami ziołowymi i cieście, Bogu
dziękować nie zastąpionym niczym równie ohydnym w smaku jak owe napary.
Rozmawiałyśmy wtedy ze sobą jak przygodnie poznane, na przykład w pociągu, osoby.
Badałyśmy się wzajemnie słowami, jak gdyby sprawdzając i upewniając się, że od
ostatniego spotkania nikt nie podmienił żadnej z nas. Przekazywałyśmy sobie ploteczki
osiedlowe, nowinki rodzinne, nowe sposoby na odchudzanie, czy też wymieniałyśmy się
sprawdzanymi na członkach naszych rodzin przepisami kulinarnymi. Czas kawy był jednak
czasem oczekiwania i napięcia przed "głównym daniem". Czuło się, że tak na prawdę
wszystkie wyczekujemy, aż gospodyni zdejmie obrus ze stołu i poustawia w strategicznych
miejscach przekąski, które każda z nas przygotowała i przyniosła i którymi starała się
"przebić" pozostałe. Te mini-dania były naszą wewnętrzną rywalizacją. Zdarzało się, że
przez cały tydzień planowałam, a potem realizowałam przepisy wykopane z "Przyjaciółki"
czy później już "Pani Domu", którymi chciałam pokonać i przygwoździć do ziemi koleżanki
tak, aby już żadna nie śmiała wstać. Najczęściej pierwszym degustatorem moich
kulinarnych konceptów był Marian, ale on nigdy nie zgłaszał zastrzeżeń. Dziewczyny
dzielnie stawiały czoła i serwowały równie wymyślne i egzotyczne przystawki, których to
odmawiałyśmy rodzinom. To był jeden z elementów naszego rytualnego spotkania. Gdy
pewnego razu Genia przyniosła zwykłe krakersy serowe, przez następne trzy piątki musiała
znosić docinki i drwiny. Zrehabilitowała się dopiero czwartego z kolei, gdy z uśmiechem
triumfu podała Halince talerz z carpaccio z polędwicy wołowej z parmezanem, mówiąc jakby
od niechcenia:
- Przepraszam was kochane moje. Nic nie poradzę na to, że w ostatnich miesiącach
prowadziłam tak bogate życie osobiste, iż zabrakło czasu na wiele przyziemnych spraw, w
tym też pichcenie. Teraz jednak jakby uspokoiło się odrobinkę, więc specjalnie dla was voila takie małe co nieco.
Muszę przyznać, że wygrała tego wieczoru. Żadna z nas nie mogła pochwalić się niczym
równie wymyślnym, jak też dać odpowiednio ciętą ripostę na jej "bogate życie osobiste".
Gdy przystawki stały już w odpowiednich miejscach stołu, Halinka wyciągała dwie talie kart
i niezmiennie wołała klaskając przy tym w ręce:
- Hop, hop, dziewczęta, siadamy! Szkoda czasu, zabierajmy się do gry.
Grałyśmy parami w kanastę, ja z Magdaleną, Halinka z Genią. Taki porządek był stały.
Strona: 1/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Zdarzyły się w poprzednich latach odstępstwa od reguły, jednak kończyło się to zawsze
niezadowoleniem i wzajemnymi nieporozumieniami. Dlatego ten układ partnerów w grze
pozostawał kanonem i pewnie dlatego wzajemne nasze relacje spolaryzowały się w taki
sposób. Pomimo, iż to Genia była moją siostrą, w dyskusjach i rozmowach solidaryzowałam
się z Magdaleną. Zresztą, z naszej paczki ja jedyna wiedziałam tak naprawdę co dzieje się w
jej pozornie idealnym małżeństwie z Tomaszem. Choć wszystkie przyjacielsko
pokpiwałyśmy z jej przystojnego, lecz uwielbiającego flirtować partnera, a Magda zdawała
się równie dobrze bawić przy tym, ja jedna wiedziałam, że często płacze wyciągając
potajemnie z mężowskich kieszeni, teczki czy też ze schowka jego samochodu dowody
znajomości, flirtów, romansów. Przez te wszystkie lata jej mąż "zaliczył" chyba tabuny
współpracownic, klientek, a zapewne też przypadkowo poznanych kobiet. Co dziwne, a
może właśnie nie, nigdy nie próbował poderwać żadnej z nas, przyjaciółek Magdaleny. Był
wobec nas szarmancki, czarował nas błyskotliwymi rozmowami, nienagannymi manierami i
eleganckimi gestami, a jego uroda sprawiała, że czułyśmy się szczęśliwe, że taki ktoś
poświęca nam tyle uwagi, jednak nigdy żadnej z nas nie wpadł do głowy pomysł "odbicia
go". I nawet Genia w swoim najbardziej szalonym okresie poszukiwania sensu bytu, gdzieś
w okolicach czterdziestego piątego roku życia, gdy szaleńczo próbowała nadrobić wszystkie
stracone "okazje", męża Magdy traktowała jako tabu. Bogu dziękować, że ja nigdy nie
musiałam zawracać sobie głowę podobnymi problemami, bo przecież Marian był i jest poza
wszelkimi podejrzeniami.
W każdym razie, gdy siadałyśmy do gry w kanastę Magda stawała się mi najbliższą osobą
na świecie, sojusznikiem, któremu ufa się bezgranicznie. Patrzyłyśmy sobie wtedy często w
oczy, a ja mimochodem zauważałam jak z biegiem lat, otaczają się one coraz gęstszą
siateczką zmarszczek.
Genia i Halinka stanowiły równie zgrany zespół, i choć kłóciły się przy grze równie zażarcie
jak w innych sytuacjach, to widać było, że "pójdą za sobą w ogień".
Rozpoczęcie rozgrywki to na ogół jedyny moment wieczoru gdy milkłyśmy na dłużej niż
kilka minut. Skupiałyśmy się tylko na grze. Halina jako gospodyni posiadała również
przywilej, jak też obowiązek zapisywania na kartce wyników poszczególnych partii. Zawsze
miała przygotowany odpowiedni papier i skrupulatnie, jak na księgową, a potem byłą
księgową przystało podsumowywała nasze rozliczenia.
Halinka była najprawdziwszą "kurą domową", pomimo iż dorabiała sobie prowadząc biuro
rachunkowe. Jej powołaniem zawsze był dom, a w nim mąż i dwóch synów. We
wcześniejszych latach, usuwali się nam z oczu w piątkowe wieczory i spędzali je poza
domem. Później gdy Leonard zmarł, a chłopcy odeszli do założonych przez siebie rodzin,
Halinka nadal oddana była bezgranicznie życiu domowemu. Wyszukiwała sobie kolejne
hobby odpowiednie dla domatorki. Zaliczyła już szydełkowanie, robienie na drutach,
makatki i krzyżówki panoramiczne. I chociaż Genia stawała nie raz na głowie, aby wciągnąć
Halinkę w wir swoich szalonych przeżyć i wymusić na niej odrobinę dystansu do spraw
domowych, ta jak opoka stała na straży swojego ustabilizowanego i nudnego sposobu na
spędzanie żywota .
- Nie oszukujcie cholery jedne - wysyczała znad swoich kart moja siostra. Jej słownictwo,
jak też tryb życia pozostawiały wiele do życzenia i były zmartwieniem naszej ukochanej
mamusi, dopóki jeszcze żyła. - Dobrze wiem, że coś kombinujecie.
- Tak, właśnie pod stołem alfabetem Morse'a wykopuję na łydce Ulki układ moich kart zripostowała z uśmiechem Magda.
Genia uniosła się lekko i przechyliła nad stołem. Zaczerpnęła powietrza, aby dać stosowną
odpowiedź...
- A wiecie? Wczoraj pan z warzywniaka powiedział mi, że kongres USA uznał pizzę za
Strona: 2/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
warzywo. - Halinka starała się zmienić szybko temat rozmowy, aby nie dopuścić do zbyt
wczesnych starć karcianych.
- Ha ha ha - Genia równie szybko zapomniała o chęci posprzeczania się - to ja okazuje się
zdrowo karmiłam męża, a ten gamoń i tak nie umiał się odpowiednio wywdzięczyć.
- A o którym to mężu mówisz Geniusiu? - nie wytrzymałam.
- O wszystkich. Żadnego nie wyróżniałam i karmiłam tak samo... a noże w kuchni i tak
zawsze miałam równie tępe jak panów domu. Faceci ułożyli sobie to niedorzeczne
powiedzenie: mężczyzna powinien zbudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Jednak
sprzątanie bajzlu w chałupie, podlewanie cholernych badyli i wychowywanie rozwydrzonych
bachorów zostawili nam kobietom.
Wiedziałam, że tak to się skończy. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a wszystkie
rozmowy z moją siostrą prowadzą do tematu niewdzięczności lwiej części mężczyzn na
świecie, a przynajmniej tej części, którą moja siostra poznała osobiście. Halinka też
wiedziała co się święci i jako przezorna gospodyni znów zmieniła temat.
- Geniuś, a uważaj co wykładasz. To ma być "brudna kanasta"?
Wymieniłyśmy z Magdą porozumiewawcze spojrzenie, które zawierało i kpinę z problemów
Geni i pobłażanie dla, i tak wiadomo, że na dłuższą metę nieskutecznych, zabiegów
pokojowych Halinki.
- Przydałyby się nam nowe talie kart. Te już jakieś takie podniszczone - odezwała się
Magdalena - rozejrzę się za odpowiednimi.
- To pewnie przez to, że co wieczór układam sobie nimi pasjanse - usprawiedliwiała się
żarliwie Halinka.
- Przecież pokazałam ci fajną stronę z pasjansami w internecie- zgromiła gospodynię moja
siostra - a ty ciągle nie umiesz iść z duchem czasu.
- A bo u ciebie te karty w komputerze były takie duże i wyraziste, a u mnie są takie małe,
że muszę okulary do nich nakładać.
- To sobie powiększ obrazki tych kart i po kłopocie.
- No co ty? - po raz pierwszy tego wieczoru Halinka uniosła się - przecież jak je powiększę
to komputer będzie pobierał więcej prądu!
Parsknęłyśmy nieokiełznanym śmiechem wszystkie trzy, a biedna Halinka patrzyła na nas
ze zdziwieniem.
- No co? Co powiedziałam nie tak? - jej pytania żałośnie zabrzmiały na tle naszego
szaleńczego chichotu.- Znów śmiejecie się z mojej gospodarności?
Pierwsza opanowała się Magda, ukradkiem otarła łzę z kącika oka i całkiem poważnie
powiedziała;
- Hala, ty się nie zmieniaj dziewczyno. Ja to ci kupię i dziesięć nowych talii kart do tego
pasjansa, tylko pozostań w tym zwariowanym świecie właśnie taka.
- Nie rozumiem co was tak rozśmieszyło - upierała się nasza gospodyni.
- Nic, nic - poparłam przyjaciółkę - grajmy dziewczyny.
Uciszyłyśmy się i skupiłyśmy na kanaście. Wyraźnie wygrywałyśmy wraz z Magdą, a Genia
z Halinką starały się nadrabiać minami i apetytem na przekąski.
- Chcę od poniedziałku przejść na dietę Dukana - ledwie zrozumiałyśmy co Genia mówiła
bo miała pełne usta sałatki z tortellini.
I znów między mną a Magdą przeleciało porozumiewawcze spojrzenie. Moja siostra miała
za sobą chyba wszystkie możliwe diety świata a i tak wyglądała... apetycznie. Nie żeby była
otyła, raczej puszysta. Jednak każda modna dieta zyskiwała w niej żarliwą neofitkę, tyle, że
góra na tydzień, dwa.
- Co ty Geniu znowu wymyślasz? - zaoponowała gospodyni - pora, żebyś zaakceptowała
siebie taką jaka jesteś.
- Tak - poparłyśmy ją z Magdą chórem.
Strona: 3/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- A tam, mówicie tak, bo już dawno się poddałyście. A ja nadal walczę, aby być atrakcyjną.
Westchnęłyśmy znów zgodnie. Znałyśmy ten tekst na pamięć, słysząc go od kilkunastu a
może kilkudziesięciu lat. Ot, jeszcze jeden z elementów naszego piątkowego rytuału.
Wieczór dobiegał ku końcowi, a ja z Magdaleną cieszyłyśmy się z kolejnej wygranej.
Ubierając płaszcz patrzyłam na przyjaciółki i w myślach już liczyłam godziny do następnego
spotkania. Sto sześćdziesiąt trzy, tyle mniej więcej upłynie zanim znów się spotkamy. Moje
sto sześćdziesiąt trzy godziny spędzone w towarzystwie kota Mariana i kolekcji
porcelanowych aniołów . Nie to, że się skarżę. Skąd? Takie sobie życie wybrałam i takim się
kontentuję. A że czasem te cholerne sto sześćdziesiąt trzy godziny trwają eony...
- Trzymajcie się dziewczyny i nie dajcie poderwać na parkingu byle przystojniakowi tradycyjnie pożegnałam je - Ja też będę grzeczna do następnego spotkania...
Strona: 4/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty