Workuta, o której nigdy nie zapomnę
Transkrypt
Workuta, o której nigdy nie zapomnę
Józef Jakusik SPIS TREŚCI I - Wstęp .......................................................................... 3 II - Wojna .......................................................................... 5 III - Powrót z wojny ......................................................... 10 IV - W domu ..................................................................... 19 V - Konspiracja i więzienie ............................................. 22 VI - Łagry ......................................................................... 28 VII - Wolność .................................................................... 45 -2- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wstęp I - WSTĘP Ksiązka ta została napisana na podstawie dwóch zeszytów, które napisał mój Tata u schyłku swojego życia. Zawierają one te same treści, jednak czasami opisane są innymi słowami. Pozwoliło mi to lepiej zrozumieć opisywane sytuacje i umożliwiło korzystanie z oryginalnych zwrotów używanych w tekstach. Jest to historia, której słuchaliśmy z bratem całe dzieciństwo. Tata opowiadał nam swoje przeżycia, które były przecież wielką tragedią człowieka, z typowym dla siebie poczuciem humoru. Ja wierzyłam, że Tata mówi prawdę, ale człowiek ma ciekawą naturę, jeśli nie słyszy czegoś wokół siebie w mediach, w szkole, to wydaje mu się, że to są fakty mało znaczące. Dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy pierwszy raz usłyszałam poza domem słowo „Workuta”, tak naprawdę zdałam sobie sprawę, w czym mój tata uczestniczył. Zdałam też sobie sprawę z tego, że przyjdzie taki dzień, że nikt już nie opowie tej historii i że pójdzie ona w zapomnienie. Przez wzgląd więc na moje dzieci, którym przecież w bardzo małej części mogłabym przekazać to, co zapamiętałam, poprosiłam Tatę o napisanie tego, co pozostało w jego pamięci. A pozostało sporo, bo są to wydarzenia, o których zapomnieć się nie da. I są to wydarzenia, o których zapomnieć nie wolno. Kiedyś ktoś zapytał mnie, jak mój Tata może tam jeździć po tym wszystkim, co przeżył (odwiedzał w ZSRR rodzinę, która tam została). Mnie jakoś to nie dziwiło, bo nigdy nie pałał do swoich oprawców nienawiścią. Dzisiaj wiem, że im po prostu przebaczył, ale nie zapomniał nigdy. Dopiero w ostatnich latach swojego życia sięgając pamięcią do tych wydarzeń, miał łzy w oczach i sam się zastanawiał, jak mógł to wszystko wytrzymać. Wrócił stamtąd tylko dzięki wierze w Boga i wrodzonemu optymizmowi, który miał przez całe życie. Przeżył 86 lat, jestem mu wdzięczna, że zostawił ten opis po -3- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wstęp sobie swoim wnukom. Smutno mi tylko, że Go nie ma z nami. Wierzę, że jest w Niebie, bo Czyściec miał na ziemi. Córka -4- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna II - WOJNA W 1939r. zostałem powołany do wojska jako poborowy do 77 p.p. w miejscowości Lida. Dowódcą kompanii był por. Grabowiecki, a dowódcą plutonu ppor. Walczak. Dowódcą pułku był pułkownik Majewski. Do przysięgi byłem w tejże kompanii, a po przysiędze zostałem przydzielony do plutonu łączności, gdzie po kursie szkoleniowym zostałem wybrany do radiotelegrafistów. Po przeszkoleniu zostałem wybrany do szkoły podoficerskiej. Byłem tam bardzo krótko, bo jak wiadomo w 1939r. 1-go września wybuchła wojna. Prawie cały pluton wraz z pułkiem wyjechał na front. Zostawiono tylko mnie i dwóch kolegów radiotelegrafistów oraz czterech telefonistów, w sumie było nas siedmiu. Pełniliśmy dyżury przy radiu i telefonach, co było bardzo trudne, bo już w pierwszych dniach wojny zbombardowano lotnisko piątego pułku lotniczego. Łączność telefoniczna była słaba, ale radiotelegraficzna była lepsza. Byliśmy w pułku dotąd, aż był drugi pobór rezerwy i przeważnie z rezerwistów został sformowany batalion tzw. marszowy i nas siedmiu przydzielono jako łączników. Dowódcą został major rezerwy, ale nazwiska już nie pamiętam. Nas trzech major wziął do siebie i byliśmy tzw. poczet majora. Dostaliśmy rowery i po wyjechaniu z koszar kilkanaście kilometrów od Lidy zakwaterowaliśmy się w lesie. Przed wyjazdem zostałem dowódcą tych łączników i miałem z tym później kłopot. Mój kolega miał niedaleko do domu i poszedł pożegnać się z rodziną. Miał wrócić do rana, ale batalion nad ranem dostał rozkaz powrotu do Lidy. Mamy ładować się do pociągu, ale gdzie pojedziemy, nie wiadomo. Na zbiórce do wymarszu musiałem zameldować, że kolegi nie ma, ale jakoś ubłagałem majora, że ta wieś jest niedaleko i że on na rowerze na pewno zaraz będzie. Major zapytał, czy mu pozwoliłem, powiedziałem, że tak, chociaż to nie była prawda. Musiałem -5- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna skłamać, bo gdyby to była samowola, to było by bardzo źle. Dostałem ochrzan. Major powiedział, że jeśli on wcale nie wróci, to ja będę za niego odpowiadał. Zanim się spakowaliśmy, to Zbyszek wrócił. Musiałem zameldować dowódcy. I znowu wziął nas obu ,,do galopu” i kazał uciekać z oczu. Gdy batalion był gotowy do wymarszu, major zawołał nas obydwóch i kazał na rowerach jechać przodem jako poczet, a sam na koniu za nami. Po przyjeździe do Lidy ładowaliśmy się do pociągu, ale dokąd mieliśmy jechać, tacy jak ja nie wiedzieli. Pociągiem nie jechaliśmy cały czas, bo tory były uszkodzone, Niemcy bombardowali stacje kolejowe, mosty. Musieliśmy parę razy wyładowywać się i iść na piechotę. I tak trochę się jechało, trochę szło, aż dobrnęliśmy niedaleko Lwowa. Po drodze mieliśmy parę nalotów niemieckich, ale nasz pociąg był dobrze uzbrojony w działa przeciwlotnicze i karabiny maszynowe, więc udawało się Niemców zmusić do odwrotu. Kilka kilometrów od miasta dowódca zarządził wyładunek i jak zwykle bagnety na broń i szykować się do wymarszu w kierunku Lwowa. Droga około pięciu kilometrów jest wolna, może napotkamy jakiś niemiecki patrol, to go wykłujemy bez hałasu i pójdziemy dalej. Niemcy od strony zachodniej są już pod Lwowem, ale od naszej strony droga jest wolna. Może się trafić garstka Niemców, ale u nas to nie groźne, bo u naszego majora nigdy i nigdzie nie jest dużo Niemców, zawsze tylko garstka. Maszerowaliśmy spokojnie nie napotykając żadnej przeszkody. Po przyjściu do Lwowa rozkwaterowaliśmy się, gdzie kto może, przeważnie pod gołym niebem. Kto pamięta wrzesień 1939r., było ciepło i pogodnie, mimo że była noc. Przespaliśmy się trochę, rano pobudka i po śniadaniu dostałem rozkaz wyjazdu do Lwowa pod wskazany adres. Dowódca zapytał tylko, czy znam miasto. Powiedziałem, że nie. ,,To poznasz!” Miałem jechać za miasto -6- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna ok. 2,5, jest tam stare cmentarzysko, są tam nasze tabory żywnościowe. Tam miałem oddać list dowódcy. Gdyby się zdarzyło, że stracę list, a uda mi się tam dotrzeć, to mam przekazać dowódcy, żeby ruszał z całym taborem do miasta. ,,Tylko bądź ostrożny” - powiedział dowódca. Nie wiedziałem o co tu chodzi. Dopiero później się dowiedziałem, że Ukraińcy ostrzeliwują mniejsze grupy wojskowe. Oni prawie wszyscy przed zakończeniem wojny zdezerterowali i ukrywali się z bronią, bo to trudno się było zorientować, gdzie kto jest. Dużo żołnierzy zostało wziętych do niewoli niemieckiej. Po drodze do tego cmentarzyska zostałem parę razy ostrzelany pojedynczymi strzałami, ale na szczęście nic mi się nie stało. Dojechałem na wyznaczone miejsce i doręczyłem list dowódcy za pokwitowaniem. W drodze powrotnej jechałem bez przeszkód. Gdy wróciłem, batalion był już po obiedzie, ja obiadu już nie zdążyłem zjeść, poszliśmy wszyscy do natarcia. Taki był rozkaz komendanta miasta Lwowa. Polskiego wojska było w mieście bardzo dużo. Nie wiem dokładnie, w którym kierunku szliśmy, bo Lwowa nie znałem, a to miasto bardzo duże. Niemiec był już blisko przedmieścia w okopach. Mieliśmy wykurzyć nieprzyjaciela z okopów. Mówiono nam, że Niemców dużo nie ma. Gdy ruszyliśmy do ataku, zanim wykurzyliśmy ich z okopów, ponieśliśmy duże straty. Jak opuścili okopy, to dostali duże lanie. Było dużo zabitych i wziętych do niewoli. Dla mnie było dużo radości, że idziemy do natarcia i zaraz będę się śmiał, jak Niemcy zaczną uciekać, dopóki nie zobaczyłem trupów i rannych. Byłem młodym żołnierzem, dotychczas wojny nie widziałem, a zresztą dowódca mówił, że wroga mało. A było na odwrót. Od miasta Niemców wgoniliśmy, wojsko polskie się okopało, a my łącznicy poszliśmy z majorem na kwaterę, która była dla niego przygotowana. Tam pełniliśmy służbę przy telefonach i telegrafach. -7- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna Major, to był taki dowódca, który lubił sam sprawdzić co się dzieje w jego batalionie na linii frontu, mimo że miał łączność. Pewnego dnia przychodzi i mówi, że dwóch zostaje przy aparatach, a reszta na ochotnika z nim na linię frontu. Oczywiście zgłosiliśmy się wszyscy. Wszyscy iść nie mogliśmy, więc sam wyznaczył dwóch przy aparatach, a my poszliśmy. Wracając napotkaliśmy rozciągnięty kabel telefoniczny. Major polecił, żeby się podłączyć i zadzwonić. Zrobiliśmy to, a to była linia niemiecka. Wtedy jak nas zaczęli bombardować z artylerii, na szczęście wskoczyliśmy w okopy i to nas uratowało, przysypało nas tylko ziemią i nikomu nic się nie stało. Wygrzebaliśmy się z piasku i poszliśmy dalej. Major po drodze opowiadał, że mu to miejsce znane, bo w 1919r. i w 1920r. też walczył tu o Lwów. Szliśmy dalej kolo płotu na górce, tam napotkaliśmy grupę polskich żołnierzy i dwa karabiny maszynowe. Załoga cekaemistów mówiła majorowi, że ok. 150-200m za tym płotem w krzakach okopani są Niemcy. Major się zaśmiał, że jak są tam Szwaby, to mamy się ich bać, on w tamtą wojnę bronił Lwowa i nic mu się nie stało, a teraz ma się bać! I to były jego ostatnie słowa. W tym momencie padła seria z karabinu maszynowego, major padł trafiony całą serią z automatu po piersiach. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko zabełkotał i już był trupem na miejscu. Zabrano go do szpitala, ale już nie było żadnego ratunku. Musieliśmy się z majorem ostatni raz pożegnać, każdy ze łzami w oczach i wracać na swoje miejsca. Muszę powiedzieć, że był bardzo dobrym dowódcą, ale za bardzo odważny i śmiały. Po śmierci majora dowódcą batalionu został kapitan. Ten znowu z kwatery nigdzie nie wychodził, chyba że do sztabu, jak go zawołali. Sztab był od nas dość daleko. Pewnej nocy, akurat miałem dyżur, zadzwonił telefon. Zgłosiłem się. Spytano kto jest przy aparacie, poproszono dowódcę. Mimo że siedziałem obok, wszystko słyszałem. Podawali z linii frontu, że zauważono czołgi sowieckie, co robić? Kapitan kazał -8- Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna skierować w to miejsce artylerię. Po ok. godzinie znowu telefon. Kazano przekazać dowódcy, że rozkaz wykonano, kilka czołgów rozbito, reszta cofnęła się. Ja się cały czas zastanawiałem skąd wzięły się czołgi sowieckie? Chyba pomyłka. Zamiast niemieckie, mówią sowieckie. Nazajutrz rano kapitana zawołano do sztabu. Po powrocie ja i moi koledzy zauważyliśmy, że z kapitanem coś nie w porządku. Chodzi po pokoju zdenerwowany i tylko pali papierosy. Pytamy się co się stało, a on że nic. I tak kilka razy. Nareszcie nam powiedział, że o 14 - tej składamy broń. Bardzo nas to zaskoczyło, zaczęliśmy pytać: Co się stało? Komu składamy broń, Niemcom? Koniec wojny? Powiedział, że bolszewikom. Przekroczyli naszą granicę, są już pod Lwowem. Wtedy w wojsku polskim powstał jakiś nieład, szum. Jedni krzyczą: Nie damy broni! Drudzy: Składamy broń. Inni zaczęli strzelać do ruskich, jak tylko się pokażą. Około 12 - tej padł rozkaz od naszego dowództwa: Wychodzić na ulicę i rzucać broń! Po wyjściu na ulicę zobaczyłem bolszewików i tylko było słychać: brasaj aruże, brasaj maszynu. U nich wszystko była maszyna: samochód- maszyna, rower- maszyna. Wszystko musieliśmy rzucać, szczególnie pasy, oni to nazywali ramuszok. To wojsko było straszne: niemyte, nie ogolone, czapki okrągłe z małym daszkiem, na czubku wystawał jakiś róg, na łbie czerwona gwiazda. Ubrani byli różnie: jedni w płaszczach, inni w bluzach, im wyższy stopniem, tym dłuższa bluza. Buty mieli z jakiegoś płótna, karabiny długie na sznurkach, bagnety też, całość ze 3m. Wyglądali jak istne diabły. Po rozbrojeniu wygnali nas wszystkich za miasto, oficerów oddzielnie. Może niektórym się udało pójść z szeregowymi, jak się przebrali, ale oficera można było rozpoznać, zawsze różnił się od zwykłego żołnierza, nawet jak był przebrany. Później ruscy wzięli się na sposób i jak miał długie włosy, to uważali za oficera, chyba że był cywil. Co z nimi zrobiono, to już wiadomo. Katyń pochłonął wszystkich. -9- Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny III - POWRÓT Z WOJNY Ogłosili, że jesteśmy wolni i możemy wracać do domu. Od tego czasu zaczęła się tułaczka. Głodno, chłodno i do domu daleko, bo przecież żołnierze byli z różnych stron Polski: z Warszawy, z Poznania i z innych terenów, gdzie już byli Niemcy. Ja na przykład byłem z woj. nowogródzkiego, to było bardzo daleko. Dokąd iść? Co robić? Czym dojechać do domu? Na piechotę daleko. Każdy z nas nie wiedział, co robić. Od Lwowa żadnej komunikacji nie było, tory były uszkodzone po bombardowaniu przez Niemców. Ja z kolegą zdecydowaliśmy się iść ponad torami, może od jakiejś miejscowości będą kursować pociągi. Pieszo było bardzo niebezpiecznie. Ukraińcy napadali na polskich żołnierzy i po prostu zabijali. Oni mieli broń, a my ani broni, ani jedzenia. Jakoś szczęśliwie doszliśmy do wsi niedaleko miasta Kowla na Ukrainie. Była to wieś na pół polska na pół ukraińska, ludzie różni. Pytali, skąd wracamy, czy nie widzieliśmy takich, a takich, bo każdy czekał jak nie na syna, to na ojca, czy męża. Trochę porozmawialiśmy, ale byliśmy głodni i zmęczeni, szukaliśmy sołtysa. Takie były prawa przed wojną, że podróżnymi zajmował się sołtys. Każdy nas chciał do siebie zaprosić, dać jeść, ale my się po prostu baliśmy iść byle gdzie. Sołtys chętnie nas przyjął, był Polakiem. Trochę się umyliśmy, dali nam jeść. Chcieliśmy pójść spać do stodoły, ale nam nie pozwolili, zrobili posłanie w domu. Na drugi dzień po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku miasta Kowla. Powiedział nam sołtys, że stamtąd kursują pociągi w kierunku Wilna i Grodna. To nasze strony. Po drodze spotkaliśmy kolejarza Polaka. On nam powiedział, żebyśmy nie szli do Kowla, bo tam ruscy wszystkich polskich żołnierzy, kogo tylko zobaczą w mundurze wojskowym, spędzają do koszar. Poza tym wracał z pracy i wie, że pociągi w tym kierunku, w którym chcemy jechać, nie kursują. Wytłumaczył nam, żebyśmy nie szli szosą, - 10 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny bo mogą nas Ukraińcy zabić, ale nad torami. Powiedział, gdzie jest najwięcej polskich miejscowości, a gdzie mamy się strzec ukraińskich. Nie byliśmy już żołnierzami, ale nędzarzami i tchórzami. Zaczęliśmy się wszystkich bać, tak ruskich jak i Ukraińców. Aby dostać coś do zjedzenia, albo picia musieliśmy po prostu żebrać. Mieliśmy pieniądze, bo przed rozbrojeniem dostaliśmy żołd, ale ludzie na wsi pieniędzy nie chcieli brać, a w mieście były kolejki i to duże. My chodziliśmy po koloniach, tam można było coś dostać, jak trafiłeś na Polaka, bo jak na Ukraińca, to musiałeś uciekać. Poza tym, kto miał dużo pieniędzy, to zaraz podejrzewali, że to oficer. Po długim marszu nad torami poszliśmy do pewnego gospodarza, aby choć coś do picia dostać, bo w 39r. we wrześniu było bardzo gorąco. Akurat trafiliśmy na Ukraińca. Pyta się nas, co chcemy. My mówimy, że kupić coś do zjedzenia, albo chociaż wody się napić. My do niego po polsku, a on do nas po ukraińsku. Gdybyśmy mówili po ukraińsku, to było by łatwiej, a tak krzyczy do nas :,,Dobra Lachy, ja was nakarmlu.” I pobiegł do domu. My widzieliśmy, co się święci, więc nogi za pas i dyla. Chyba z kilometr gonili nas całą rodziną z widłami i siekierami. Zbytnio my się tym nie przejmowaliśmy, bo takie to już było nasze życie tułacze po rozbrojeniu. Po tej gonitwie musieliśmy trochę odpocząć, trochę popłakać, trochę się pośmiać. Czego doczekał żołnierz polski! Boi się byle kogo i byle czego. To było z jednej strony, natomiast z drugiej musieliśmy się godzić z takim losem jaki był. Idziemy dalej, chociaż kiszki marsza grają. Po drodze trafiliśmy na ogród, ale nic tam nie znaleźliśmy, tylko brukiew. Dobre i to. Pochrupaliśmy jak króliki. - 11 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny I dalej marsz, do góry głowy Precz te smutne mary Przyjdzie czas, zasiądziem wraz Nalejemy czary itd. Idąc zanucimy piosenkę i już robi się weselej, zapomina się o biedzie. Idziemy dalej ponad torami, cały czas na Ukrainie. Po drodze spotkaliśmy trzech żołnierzy takich jak my, tylko jeden był po cywilnemu. Jak się potem okazało, był porucznikiem. Już nas było pięciu, ja byłem najmłodszy. Ale mniejsza o to, grunt że oni mieli jedzenie! Trafili na polską wieś i tam przenocowali, a rano chyba z pół wsi zaopatrywało ich w jedzenie, żeby nie musieli prosić Ukraińców, bo to groziło śmiercią. Jak spotkaliśmy tych trzech, to już było lepiej. Porucznik był człowiekiem doświadczonym, odważnym. Opowiadał, że służył w wojsku polskim 18 lat. Nazywaliśmy go dowódcą, nie musieliśmy się martwić, jak trzeba było coś załatwić, to on szedł. Później dołączyło do nas jeszcze dwóch i tak byliśmy już silniejsi. Pewnego razu doszliśmy do małej stacji kolejowej, na uboczu przy podkładach kolejowych zrobiliśmy mały odpoczynek, zaczęliśmy jeść to, co tam jeszcze mieliśmy, gdy nagle dopadła do nas grupka Ukraińców z czerwonymi opaskami na rękawach, z karabinami, bagnetami ( cała broń polska). Zaczęli nas bić i krzyczeć po ukraińsku: Trzeba Lchów wystrzelać (tak Ukraińcy nazywali Polaków), to banda polska! Bili, ile kto chciał, krew z nas się lała. Zaprowadzili nas do szkoły i tam zrobili rewizję. Ciągle wykrzykiwali, żeby nas wstrzelać. Nie mieliśmy już wiele, to co nam wydano na wojnę: menażki, manierki, łyżki, plecaki, chlebaki, koce wojskowe. Ruscy zabierali broń i szczególnie paski skórzane, reszty nie brali. Ukraińcy zabrali nam wszystko, mówili, że nam już nie będzie potrzebne, bo pójdziemy do ziemi. Wyprowadzają nas na rozstrzelanie, pokazują, żebyśmy biegli - 12 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny w kierunku krzaków. My się prosimy, żeby nie, zresztą żaden z nas nie miał siły biec. Padają słowa, żeby nas nie rozstrzelać, bo to za lekka śmierć, nie jesteśmy tego warci, tylko mordować jak najdłużej, abyśmy się męczyli. Nagle nasz porucznik rozpiął marynarkę całą we krwi i zaczął ich wyzywać: „Wy ludożercy, już napiliście się naszej krwi, pijcie jeszcze, strzelajcie tutaj, nigdzie dalej nie pójdziemy!” Wreszcie jakiś Ukrainiec zdecydował, aby nas zaprowadzić do komisarza, niech on zdecyduje, jaką śmiercią mamy umrzeć. Prowadzą nas, z każdego krew się leje, kto nie może iść sam, to każą nam pomagać. Ale z nas nikt już nie miał siły, więc wtedy oni pomagali. Kobiety z boku krzyczą, żeby im nas oddać, to one pokażą, jak „Lachów trebo mordowaty.” Przyprowadzili nas wreszcie do komisarza. Jak on nas zobaczył, to się za głowę złapał: „Coście z nimi zrobili?” Ukraińcy mówią, że my bandyci. Pyta się nas. My mówimy, że wracamy spod Lwowa, a on: ,,No, to charoszyje ludzi, Lwów się poddał bez boju, oni na nas czekali, żeby my ich oswobodzili. My ich puścimy do domu, a was oddam pod sąd”! Wystawił nam przepustkę, że wracamy do domu i kazał stemplować po drodze u następnego komisarza. Polecił tej ukraińskiej policji zaprowadzić nas do łaźni i nas trochę sanitariuszowi opatrzyć, abyśmy nie straszyli swoim wyglądem. Nam się nie chciało wierzyć, że ten komisarz taki dobry. Myśleliśmy, że to jakiś fiks dla nas zrobiony. Ukraińcy tylko pluli sobie w brodę, że nas do tego komisarza przyprowadzili i teraz mają z nami kłopot. Ruszyliśmy dalej ponad torami. Głodni i ledwie żywi. Żyć nam się nie chciało, ale trzeba było iść dalej, żeby się z tej cholernej Ukrainy wydostać, aby dotrzeć na polskie tereny. Niedaleko zobaczyliśmy jakieś gospodarstwo. Gospodarz jak nas zobaczył, to się na początku bał. My jego też. Pyta nas po ukraińsku, kto nas tak pobił. Mówimy, że ukraińska policja. Okazał trochę współczucie i pyta, czego chcemy. Mówimy, że wody i chleba. Dał się nam napić i zaprasza do domu. Ale nasz - 13 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny dowódca, mówi że nie, tu poczekamy, tylko trochę chleba na drogę chcemy. On zamiast do domu pobiegł za stodołę. Nasz dowódca mówi: ,,Chłopaki, uciekamy i to prędko, tu na coś się zanosi”. Ledwie ruszyliśmy, nagle nie wiadomo skąd wzięła się banda ukraińska. Tylko słyszymy krzyki: ,, My was, Lachy nakarmimy”. Nie wiem, co by było, gdyby nas dopadli. Na szczęście napotkaliśmy w tej ucieczce znajomego Ukraińca, który służył w piątym pułku lotniczym w Lidzie, z nami szli jego dwaj koledzy. To on nas uratował przed tą bandą, powiedział, że jesteśmy jego kolegami, razem byliśmy w wojsku, razem przeszliśmy wojnę i mają nas zostawić w spokoju. Już parę razy groziła nam śmierć, ale jakoś nas zawsze Pan Bóg uratuje. Gdyby nie ten znajomy, to by nas wykończyli. Zresztą nam dużo nie trzeba było. Byliśmy ledwie żywi, pobici, zmęczeni i głodni. Kiedy banda zostawiła nas w spokoju, on zaprosił nas do swojego domu. Niedaleko stamtąd mieszkali jego rodzice, Zapewniał nas, że nic nam się nie stanie. Przyjęli nas jak gości. Bardzo się cieszyli, że jesteśmy kolegami z wojska i mówili, że Polacy go dobrze traktowali, nie było różnicy między Polakami, a Ukraińcami. Umyliśmy się, jak kto mógł, dali nam jedzenie. Starali się jak najlepiej nas ugościć. Potem ten znajomy znalazł we wsi jakiegoś felczera, który nam jako tako opatrzył rany. Porozmawialiśmy trochę, ale każdy z nas był zmęczony. Chcieliśmy się przespać w stodole, ale nam nie pozwolili. Powiedzieli, że po prostu sami wiemy jakie są czasy, w stodole może być niebezpiecznie. Pościelili nam w domu na podłodze, jak tam mogli. My chyba po dwóch tygodniach pierwszy raz tak dobrze się wyspaliśmy. Ciągle nocowaliśmy gdzieś w polu pod miedzą, jak zające. Wszędzie było niebezpiecznie. Rano dostaliśmy jeść i trochę jeszcze na drogę, podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy do domu. Długo się tą gościną nie cieszyliśmy. Po kilku kilometrach naszego codziennego marszu doszliśmy do dużej stacji kolejowej i - 14 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny chcieliśmy podstemplować naszą przepustkę od ruskiego komisarza. To było nasze ostatnie stemplowanie w naszej podróży i naszej wolności. Pytamy żołnierza, który stał na warcie, gdzie jest komisarz. On nam pokazał, gdzie to jest. Pokazujemy komisarzowi przepustkę, a on kazał nas zamknąć, podarł przepustkę i mówi, że ,,tam był komisarz, a ja tu naczalnik, szto choczu, to z wami zdziełaju”. Zawołał ukraińską milicję i ona nas zaprowadziła do młyna, gdzie było już bardzo dużo żołnierzy polskich. Oficerów i podoficerów zabierali oddzielnie na górę tego młyna. Mnie natomiast chcieli od razu rozstrzelać, bo podejrzewali, że nie jestem poborowym, tylko ochotnikiem. Oni to nazywali dobrowolec. Postawili mnie na stronę. Ja się tłumaczę, że jestem 17 rocznik, zabrany w 1939r. jako poborowy. Na nic było moje tłumaczenie, już mnie chcieli kropnąć, Ukraińcy aż się trzęśli, żeby zabić Polaka. Nagle chyba w ostatniej chwili przypomniało mi się, że mam medal pośmiertny, który nam wydawano przed wyjściem na wojnę. Na tym medalu było wszystko, cały adres, data urodzenia. To mnie uratowało. Zaprowadzili mnie na dół do młyna razem z innymi żołnierzami. Jak dołączył do nas porucznik, który był z nami do ostatka, kazał mi zerwać paski ( byłem kapralem ), bo w takiej sytuacji najlepiej być zwykłym szarakiem. Gdy zrobiło się ciemno, oficerów i podoficerów wyprowadzili do lasu i wszystkich rozstrzelali. Myśmy to wszystko słyszeli, te krzyki, lamenty, strzały seryjne i pojedyncze. Potem wszystko ucichło i chyba po jakiejś godzinie przyszli po nas. Otworzyli drzwi i krzyczą, żeby wychodzić. Myśleliśmy, że przyszła kolej na nas, ale na szczęście nie. Zaprowadzili nas na stację, a tam były już przygotowane wagony towarowe. Były tak brudne, tak śmierdziało, że nie można było wytrzymać. Przewożono w nich bydło i nikt ich nie sprzątał, tylko nas załadowano. Krzyczeliśmy, że nie pojedziemy w takich wagonach, że się - 15 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny podusimy, a oni , że takie są i tak pojedziemy. Wagonów było 10, a nas 440, więc do wagonu ładowano 44. Dowiedzieliśmy się o tym od ruskich żołnierzy, którzy nas pilnowali. Pytaliśmy się, dokąd jedziemy, a oni z uśmiechem: „Do raju!” Potem dowiedział się ten, kto się tam dostał, co to był za raj i gdzie on był. Raj głodem i smrodem płynący. Taki był raj w całym Związku Radzieckim, nie tylko dla ludzi z innych krajów, ale dla całej Rosji. Ale teraz musimy skończyć z tym rajem. Po załadunku i zamknięciu wagonów usłyszeliśmy, że jedzie z nami konwój i żeby nikt nie próbował uciekać, bo zostanie rozstrzelany. Już mniej więcej było wiadomo do jakiego raju jedziemy: na Rosję. Działo się to na przedwojennych terenach polskich. Po czterech dobach dojechaliśmy do Baranowicz, bo właściwie trochę jechaliśmy, trochę staliśmy. Tory były uszkodzone, więc jak naprawili, to mogliśmy jechać. Przez te cztery dni nikt nie dał nam ani jeść, ani pić, tylko od czasu do czasu na postoju pytali, czy żyjemy. Czasami, gdy niedaleko była jakaś wieś, to ludzie podali kawałek chleba, albo wody. Okna w wagonach towarowych są małe, więc kto był blisko, to coś dostał, a ten z tyłu to się nawet dopchać nie mógł. Zresztą tym z tyłu od tego smrodu to już się nic nie chciało. Baranowicze, to było miasteczko w przedwojennej Polsce niedaleko ruskiej granicy, Kiedy tam dojechaliśmy było ciemno i nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Ja, nie wiem jakim cudem, znalazłem w bucie pieniądze i kupiłem od strażnika machorkę grodzieńską. Ona kosztowała 60 groszy, ale strażnik sprzedawał po złotówce. Kupiłem kilka paczek, podzieliłem się z innymi. Nie przypuszczałem, że ona mi się potem jeszcze bardzo przyda. Na postoju prosiliśmy strażnika, żeby nas wypuścił chociaż wody się napić. Powiedział, że jak będzie jasno, to nas puści. Może chociaż do wody dopadniemy. Gdy zrobiło się jasno zobaczyłem przez okienko, że na trzecim torze od nas stoi pociąg i są tam polscy żołnierze, drzwi - 16 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny pootwierane, nikt ich nie pilnuje, są wolni i chodzą po stacji. Mówię do kolegi, że musimy za wszelką cenę do nich dołączyć. Ale jak? Naraz przyszło nam na myśl, że przecież zaraz strażnik wypuści nas do studni. On jest jeden, a nas 44. Każdy będzie chciał wyjść i dostać się do wody. Strażnik będzie patrzył w tamtą stronę. Jest okazja do ucieczki! Wszędzie pełno ludzi, chodzą cywile i żołnierze, tylko my zamknięci. Może nam Pan Bóg dopomoże, że ten moment wykorzystamy. Szczęście nasze 15 metrów stąd. Bóg z nami, my z Bogiem. Przeżegnaliśmy się. Strach było patrzeć, jak wszyscy rzucili się do tej studni, jeden przez drugiego, nabierali wodę do czapek, do czego się dało, niektórzy mieli menażki. My wykorzystaliśmy ten moment i biegiem przez tory. Skąd się wzięła w nas siła? Wskoczyliśmy do wagonu, a był to pociąg sanitarny, każdy był obandażowany. Ja od razu zemdlałem. Nie wiem, co stało się z tamtymi, ale kto się w 1939r. dostał w łapy sowieckie, to rzadko przeżył. Wysyłano więźniów do budowy dróg na Syberii, nikt się z ludźmi nie liczył, że giną z głodu, czy mrozu. NKWD dostarczy skazańców. Oni zawsze powtarzali, żeby im dać człowieka, a sprawę oni znajdą. Skazywano ludzi za byle co. W tym pociągu opatrzyli nas trochę, dali coś do zjedzenia i picia. Ja się dowiedziałem, że pociąg jedzie do Brześcia. To w odwrotnym kierunku, niż do Wilna, czy Grodna. Podziękowałem siostrom za wszystko i wysiadłem z tego pociągu. Spotkałem polskiego kolejarza i zapytałem go o pociąg w moim kierunku. On mi powiedział, że to stacja towarowa, żebym poszedł na stację osobową przez miasto jakieś półtora kilometra. Myślę sobie: półtora kilometra to nie tak daleko. Ale nogi się pode mną uginają, byłem bardzo słaby. Idę i myślę skąd miałem siłę, gdy uciekałem z pociągu, którym nas ruscy wieźli jak przestępców na Rosję? Byłem na terenach polskich, ale po tych wszystkich przeżyciach nabrałem sobie tak do głowy, że sam siebie się bałem. Zdawało mi się, że - 17 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny zaraz znowu mnie złapią i zamkną. Już trzy razy szykowała mi się śmierć, ale jest szczęście w nieszczęściu, trzeba nieraz podjąć duże ryzyko, tak jak ostatnio w tym wagonie. Dziękuję Bogu, że jeszcze żyję. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem, czy żyje mój kolega, którego zostawiłem w sanitarnym pociągu, bo przy ucieczce zranił sobie głowę. Szedłem tak przez miasto myśląc o wszystkim i o niczym, bo czułem się taki słaby, że żyć mi się nie chciało, aż tu idzie jakiś człowiek z dwoma bochenkami. Zapytałem, czy nie sprzedał by mi. Wszędzie w mieście były olbrzymie kolejki. On mówi, że za pieniądze nie, ale jak mam machorkę, to się zamieni. I tak ta machorka uratowała mnie od głodu. Dla mnie to był raj i to nie byle jaki. Idę dalej, jedząc chleb oczywiście, aż trafiłem na jakiś rynek. Już mi się weselej zrobiło, kupiłem jabłek i gruszek, napakowałem gdzie się da. Głodnemu wszystko dobre i wszystko smakuje. Już jestem bogaty: mam chleb, owoce, życie idzie ku lepszemu. I tak pomału trafiłem na stację osobową. Rozglądam się, może i tu łapią polskich żołnierzy. Ale ruskich wcale nie widać, za to naszych żołnierzy pełno. Dowiedziałem się, że od wczoraj kursują pociągi do Grodna i Lidy i że za godzinę mam bez przesiadki pociąg do Grodna. Dyżurny zapytał, czy nie jestem głody, bo na stacji można kupić talerz zupy i jak nie mam pieniędzy, to mi da. Ale podziękowałem i przyszło mi na myśl, że to nie Ukraina, ale Polska. W pociągu spotkałem wielu znajomych żołnierzy, niektórzy byli głodni, więc rozdałem to, co miałem. I tak na wieczór byłem już w domu. Dla rodziców była to ogromna radość i dla mnie też, że jestem już w domu. - 18 - Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu IV - W DOMU Ale tu już nie była Polska, a Rosja. Wszystko się zmieniło. Zaczęto robić spis, gdzie kto pracował, kim był. NKWD zaczęło działać, zaczęły się aresztowania urzędników, nauczycieli i wszystkich tych, którzy się im nie podobali. Syberia jest duża, przyjmie wszystkich, którzy tam trafią. Zaczęto wywozić całe rodziny, przeważnie policjantów, legionistów. Masowe wywózki zaczęły się zimą 1940r. Jak na nieszczęście na naszych terenach były wtedy silne mrozy, dużo ludzi zamarzało w zimnych towarowych wagonach, szczególnie małe dzieci. Dobiegał końca rok 1940, zaczął się 41. I znowu maj, czerwiec zaczęły się masowe wywózki na Syberię. Na szczęście wybuchła wojna z Niemcami i ona ich trochę pogoniła. Ruscy zrobili mobilizację, ja do niej też trafiłem. Miałem nie iść do punktu zbornego, ale nas nastraszyli, że kto nie pójdzie, to nie tylko on będzie rozstrzelany, ale cała rodzina. Musieliśmy iść. Z mojej miejscowości było dużo takich jak ja. Po zapisaniu się pytamy, co mamy teraz robić, a sowiecki żołnierz mówi, że mamy iść na plac i czekać, tam dadzą nam umundurowanie. Poszliśmy na plac. Bardzo dużo ludzi tam czeka, nikt ich nie pilnuje. Mówię do kolegi: uciekajmy stąd i to jak najprędzej. Tak też zrobiliśmy. Nikomu nic nie mówiąc wyszliśmy stamtąd i daj Bóg szczęście i zdrowie. Łatwo było uciekać przed samym latem, wszędzie zboże duże i widać było, że Niemcy szybko przyjdą, bo ruscy uciekali, gdzie kto mógł, a niemieckie samoloty bombardowały ruskie kolumny. Nas mobilizowano w poniedziałek, a w niedzielę 22 czerwca 1941r. wybuchła wojna rosyjsko- niemiecka. Parę dni nie pokazywaliśmy się w domu, a gdy trochę ucichło, przyszedłem do domu. Rodzice już mnie opłakali, bo myśleli, że nie żyję. Niemieckie samoloty tak goniły ruskich, że nie - 19 - Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu wiedzieli, gdzie uciekać. W środę przyszli Niemcy. Jak to się mówi: jeden diabeł poszedł, drugi przyszedł. Z tej wielkiej radości, że pozbyliśmy się ruskich i może będzie lepiej, poszliśmy z kolegami na spotkanie Niemców. Ale się myliliśmy, a ciekawość, to pierwszy stopień do piekła. Niemcy kolegów nie ruszali, a mnie zawołali i kazali nieść przodem taśmy z nabojami do cekaemów. Nie wiem, dlaczego sobie mnie upatrzyli? Może dlatego, że byłem w polskim mundurze wojskowym. Lubiłem w nim czasem chodzić. Tak więc chciałem, czy nie, musiałem iść. Byłem przestraszony. Pytam, czy jestem aresztowany, dokąd mam iść, ale oni udają, że nic nie rozumieją, grożą pistoletem. Ja się ciągle odwracam i pytam, aż wreszcie się śmieją i mówią, że wojsko jest zmęczone i ja mam pomagać nieść do jakiegoś miejsca, a potem puszczą mnie do domu. Wtedy się uspokoiłem. Nagle nie wiadomo skąd wzięło się ruskie wojsko. Zaczęli strzelać. Niemcy się rozproszyli, ja wskoczyłem w krzaki. Gdy się uspokoiło, wyszedłem z krzaków, ale trafiłem na Niemców. Chcieli mnie rozstrzelać, ale zacząłem się tłumaczyć, że niosłem amunicję dla niemieckiego wojska. Nic to nie pomagało, już wyciągnęli pistolet. Nagle podskoczył do mnie oficer niemiecki. Ja się tłumaczę, że jestem Polakiem, a on po polsku pyta się, skąd się tu wziąłem i każe rozpiąć bluzę. Gdy rozpiąłem, zobaczył, że mam medalik z Matką Boską i krzyżykiem. A on zaklął i mówi: ,,Masz szczęście, uciekłeś grabarzowi spod łopaty, zmów pacierz i podziękuj Bogu, że przy życiu zostałeś, sekundy dzieliły cię od śmierci!” I uderzył mnie w twarz, że aż się przewróciłem. Dlaczego to zrobił, to do dzisiaj nie mogę zrozumieć. Gdy mnie puścili, wróciłem do domu nic nie mówiąc rodzicom, bo było by krzyku, czego i gdzie chodzę w takich niebezpiecznych czasach. To było w środę, a w czwartek znowu wrócili ruscy. Znowu znalazłem się w niebezpieczeństwie. Zaczęła się strzelanina. Moja rodzina i sąsiedzi schowaliśmy się do schronu. Nagle ruscy krzyczą, - 20 - Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu żeby wychodzić. Czepili się do mnie, że jestem dezerterem. Ja mówię, że nie, a oni, dlaczego jestem ostrzyżony. Matka zaczęła płakać , że wróciłem ze szpitala. Ruski schował pistolet i powiedział, żebym nigdzie nie pokazywał. To już nie trwało długo, wkrótce przyszli znowu Niemcy i to na długie lata. Od września 1939r. dla mnie nie było spokoju, tyle razy już byłem blisko śmierci, ale Bóg mnie uratował. - 21 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie V - KONSPIRACJA I WIĘZIENIE Do lutego 1942r. byłem w domu, a potem wstąpiłem do Armii Krajowej, która już na terenach wileńskonowogródzkich działała. Lata konspiracji były to ciężkie czasy. Niemcy były silne, szły do przodu jak burza, nikogo się nie bali, gonili nas po lesie. Jak się dowiedzieli, że z tej miejscowości jest ktoś w partyzantce, to całą rodzinę wymordowali, a nawet całą wieś wymordowali i spalili. Muszę być wdzięczny ludziom z mojej miejscowości, wszyscy byli zgrani, nie było kapusiów. Zresztą gdyby się w konspiracji dowiedzieli o kapusiach, to wiadomo , co by było. Dla mnie te pierwsze lata były bardzo ciężkie, bo jeździłem w teren kupować broń. Nieraz spotykałem się z Niemcami, ale jakoś ani razu mnie nie zatrzymali, ani żadnej kontroli nie robili. Ja byłem zawsze do walki gotowy, miałem dwa pistolety, które były niezawodne. Każdy z nas na początku musiał złożyć przysięgę, że żywy się w ręce wroga nie odda. Później już takiej dyscypliny nie było. Trochę się bałem, ale przyzwyczaił mnie do tego komendant. Pod koniec 1943r. i w 1944r. na terenach Wileńszczyzny i Nowogródka Niemcy do lasu nie wchodzili za Boga, w małych miastach też ich już nie było, partyzantka wszystkich wykurzyła. My mieliśmy normalne szkolenia, przeważnie kwaterowaliśmy po wsiach, po przedwojennych majątkach. Ja w styczniu 1943r. też dołączyłem do szeregów leśnych. Komendant nie pozwolił mi dłużej jeździć za bronią, bo było to niebezpiecznie, a ja robiłem to za odważnie. Było mi dużo lepiej w szeregach leśnych. Konspiracja się powiększała i Niemcy nie byli w stanie temu zapobiec. Tak było do czerwca, albo lipca 1944r., jak przyszła na te tereny armia czerwona. W Puszczy Rudnickiej koło Wilna zostaliśmy rozbrojeni. Wielu AK-owców wywieziono na Rosję, przeważnie do Kaługi. Nastąpiła zagłada. Ruscy uważali nas za wielkich wrogów i osądzali na długie lata - 22 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie katorgi. Mnie z Kaługi udało się uciec. Ukrywałem się w domu. Na początku mało szukali, rodzice mówili, że o mnie nic nie wiedzą. Ukrywałem się do 7 marca 1945r. NKWD aresztowało mnie i zaraz było śledztwo, dlaczego uciekłem z Kaługi, czy znowu organizować bandę. Oni nas nazywali bandytami. Śledztwo trwało osiem miesięcy. A wyglądało to tak, że najpierw zbiją do nieprzytomności, a potem mów to, co oni chcą. Na przykład, jak zginął jakiś komunista, to mówią, że to ty zrobiłeś. Jak mówisz, że o tym nic nie wiesz, to znowu biją, ile im się chce. Pokazują na ścianę i pytają jaki to kolor. Mówisz taki jaki jest. Znowu kłamiesz, biją i mówią, że czarna. To sobie myślę, a może i czarna, jestem zaślepiony biciem i w oczach mam dwadzieścia kolorów. Mówię, że czarna, to znowu kopią i biją, bo ściana jest biała. I tak w żaden sposób nie potrafisz powiedzieć. Czy się przyznasz, czy nie, to i tak będziesz osądzony i wywieziony tam , gdzie dziewięćdziesięciu dziewięciu płacze, a jeden się śmieje. I stamtąd już nigdy nie powrócisz. Pewnego razu przyprowadzono mnie na przesłuchanie. Przychodzi nie znany mi do tej pory porucznik, czyli po ichniemu lejtnant, kompletnie pijany, z pistoletem i mówi, że on mnie dzisiaj zastrzeli, jeśli nie będę mówił prawdy, bo takie właśnie dostał polecenie. Położył pistolet na stole i uderzył mnie pięścią w twarz tak, że krwią się zalałem i zemdlałem. On chlusnął mi kubkiem wody w twarz, bo tam, gdzie przeprowadzano śledztwo, stało wiadro z wodą i jak ktoś bity stracił przytomność, to cucono go kubkiem wody. Jak oprzytomniałem, to nie wiem, skąd miałem tyle siły, ale złapałem za pistolet i uderzyłem go w twarz tak, że wybiłem mu zęby i uszkodziłem oko. Potem to już nie wiem, co się ze mną działo, kto mnie bił. Nic nie pamiętałem, ani bólu nie czułem. Tylko koledzy z celi, w której siedziałem mówili, że dwaj strażnicy przywlekli mnie nieprzytomnego, całego we krwi i zlanego wodą i rzucili na podłogę. Później, jak - 23 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie doszedłem do siebie, bolało mnie całe ciało i cały byłem posiniaczony. Prawdopodobnie zabili by mnie na miejscu, gdyby śledztwo było zakończone, ale jeszcze myśleli, że wydam kolegów, którzy należeli do AK. Jeszcze była wojna, a Armia Krajowa, to dla Rosji był wróg straszny, tak samo jak i dla polskich komunistów. Za wszelką cenę starali się nas jak najwięcej wyniszczyć. Po jakimś tygodniu znowu wezwano mnie na przesłuchanie. Wtedy dowiedziałem się, co zrobiłem temu porucznikowi. Prokurator mówi do mnie: To ty jeszcze żyjesz, powinieneś zginąć ! A ja mówię, że wolę umrzeć, jak mam być tak bity. Pyta, czy wiem, co zrobiłem. A ja się nie przyznawałem, mówiłem, że nic nie pamiętam, zresztą skąd miałem mieć siłę, żeby kogoś tak uderzyć. Zacząłem się rozbierać i pokazywać, jaki jestem czarny, a on mówi żebym się nie rozbierał, bo on nie jest lekarzem. Po jakimś czasie przyszedł niby lekarz, popatrzył i mówi, że kości mam całe, ale położył mnie na kilka dni do szpitala. Tam mnie czymś smarowali i trochę mi ulżyło. Gdy wróciłem do celi, to koledzy, z którymi byłem bardzo zżyty, bo byli to Polacy i AK-owcy, bardzo się na mój widok ucieszyli. Myśleli, że po tym wszystkim zostałem rozstrzelany i że żywego mnie już nie zobaczą. Później przesłuchiwano mnie jeszcze wiele razy, ale już nie byłem bity. Może gdybym tak zrobił wcześniej, to nie byłoby tyle bicia i cierpienia. Nigdy więcej nie trafiłem na tego porucznika. Po zakończeniu śledztwa był tzw. wojenny trybunał. Sędzią był młodszy lejtnant, prokuratorem sierżant i sekretarzem jakaś kobieta. To był cały skład sędziowski. Mało co już nas pytali, wyroki były gotowe, nie mniejsze niż piętnaście, dwadzieścia lat katorgi dalekich syberyjskich łagrów. Ja i jeszcze paru – kara śmierci. Co prawda po tym zajściu spodziewałem się tego, ale włosy stanęły mi dęba i tylko ciarki przeszły po plecach. Nie na długo, bo coś jednak - 24 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie szeptało mi do ucha, że szczęście jest zmienne, a Bóg czyni cuda. Zawsze to sobie powtarzałem, gdy byłem w niebezpieczeństwie i zawsze byłem i jestem bezpieczny, bo Bóg mnie strzeże i o Bogu nigdy nie zapomnę. Po wyroku wpakowano mnie do celi śmierci. Było tam już kilku. Musiałem się przywitać, chociaż nikogo tam nie znałem. W takiej sytuacji każdy staje się znajomym, kolegą, przyjacielem. Wszyscy pocieszają, jak mogą, że zaraz komunistów szlag trafi i my ich będziemy sądzić. A jak nie my, to nasi bracia. Z tą nadzieją każdy z nas żył. Gdyby tak każdy siedział i czekał, że może zaraz, może jutro, może za tydzień, czy za miesiąc, to by się wykończył, albo zwariował. Jak tylko zobaczymy, że któryś się załamuje, to pocieszamy go kawałami: żartujemy, że będziemy ich sądzić, ja będę sędzią, on prokuratorem, a ty sekretarzem. Każdy z tą nadzieją żył. Niektórzy pisali prośbę o ułaskawienie, czasami NKWD przynosiło papier i kazało pisać. Ja też pisałem. Niektórzy nie chcieli pisać, zresztą mało komu darowano życie. Wyroki wykonywali przeważnie w nocy. Otwierali drzwi, wołali po nazwisku i wychodzić. Niektórzy wychodzili z zimną krwią mówiąc: „Cześć koledzy, żegnam was na zawsze, nigdy już się nie zobaczymy, katy czekają już na mnie, chcą się mojej krwi napić.” Inni rzucają się w lament wołając o ratunek. Ale to nic nie pomagało. Wpadają do celi, chwytają i żeby nie krzyczał, pakują coś do gardła, chyba gumowe korki, bo zamiast krzyku słychać było tylko chrapanie. Strasznie było na to patrzeć. Można sobie wyobrazić, jak człowiek się ratuje, krzyczy, a katy chwytają go za gardło, żeby nie robił lamentu i ciągną na śmierć. Każdy z nas myślał o sobie, każdego z nas to czekało. Jak przez kilka dni nie przychodzili, to trochę się zapominało, pocieszaliśmy się jak tylko mogliśmy. Najgorzej było w nocy. Jak tylko na korytarzu słychać jakieś szemranie, czy chodzenie, albo jeszcze warkot samochodu, to już było wiadomo, że zacznie się operacja wyroków. Warkot tego - 25 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie samochodu każdy znał, ruscy nazywali go „ czarny woron”. To on właśnie przyjeżdżał po trupy. Pojedynczo wyroków nie wykonywano, przeważnie brano z kilku cel. Prawdopodobnie trupy padały od razu do samochodu, a krew wsiąkała w trociny. Najgorsze były pierwsze dni po wyroku. Później każdy się przyzwyczaił, bo musiał, innego wyjścia nie było. Nieraz tak siedzisz i myślisz: jak to ma być, to niech będzie jak najszybciej, byle się skończyło, żeby się dłużej nie męczyć. Różne myśli przychodziły do głowy w celi śmierci. Spędziłem tam 63 dni, z tym, że miałem trochę nadziei, bo pisałem prośbę o ułaskawienie. Pewnego dnia, pamiętam tylko, że był rok 1945, był to dzień, a nie noc, przychodzi strażnik, otwiera drzwi i woła po nazwisku. Odzywam się. Każe zabrać swoje rzeczy i wychodzić. Ale jakie tam miałeś rzeczy, zostało tylko pożegnanie z kolegami. Chociaż strażnik krzyczy, nie zwracałem na to uwagi, do tych krzyków się przyzwyczailiśmy. Ja się nie spieszyłem, nie miałem gdzie. Myślę, jak na śmierć, to zdążę. Żegnam się z kolegami z uśmiechem, chociaż oczy pełne łez. Wychodzę na korytarz, stoi tam jakiś cywil i każe mi iść przodem. Mijam jedno piętro, drugie. Nie pamiętam dokładnie, co się wtedy ze mną działo. Spodziewałem się śmierci. Kazał się zatrzymać. Staję, chcę się odwrócić, ale krzyczy, żeby się nie odwracać. Myślałem, że mnie kropnie. W takiej sytuacji nie ma śmiałków, każdego dreszcze biorą. W celi z kolegami byłem odważniejszy, a tu zostałem sam, pocieszenia nie ma. Trzyma z tyłu pistolet. Myślę: chyba już koniec, ale dlaczego nie strzela, czy ktoś inny przyjdzie mnie kropnąć. Stoję ładnych parę minut. Każe mi zapukać do drzwi. Ktoś po rusku każe wejść. W pokoju siedzi podpułkownik i major. Każą mi usiąść. Biorą do ręki mój wyrok i czytają, że byłem sądzony z takiego to, a takiego artykułu, wyrok: kara śmierci, ale nasze sowieckoje prawo nie - 26 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie choczet was ubiwać, my jeszcze z ciebie zrobimy dobrego ruskiego człowieka. Pyta się, czy rozumiem. Mówię, że tak, że jestem Polak i nigdy nie będę ruskim. Nie wiem skąd mi się te słowa wyrwały, czy ze strachu, czy z nienawiści do nich, do dziś nie mogę tego sobie wytłumaczyć. Gdy to powiedziałem, mówią do siebie: „Ty smotry, kajaka polska morda, z polaka nigdy nie zrobisz dobrego człowieka, jego dawno trzeba było ubić.” Ja wtedy zacząłem ich przepraszać, że sam nie wiem, co mówię, nie wiem na jakim świecie żyję, że moje życie jest w ich rękach. Po tych słowach się uspokoili. Czytają dalej mój wyrok, że karę śmierci zamienili mi na 15 lat katorgi syberyjskich łagrów. Oczywiście wtedy mi ulżyło, uspokoiłem się. Nie wiedziałem tak naprawdę, co to znaczy. Podziękowałem im, chociaż w sercu czułem do nich wielki żal. Po tym wszystkim dali mnie do innej celi, tam gdzie byli skazani na katorgę. Znowu inne znajomości, inne przywitanie. Już nie takie smutne, jak w celi śmierci. „Kolego, ile dostałeś latek? Piętnaście. A ja dwie dychy i pół. A ja dwie.” Tu już inne rozmowy, inne myśli, już nikt nie czeka z minuty na minutę, bo nikt z nas nie przypuszczał, co to za katorga i że z tej katorgi mało kto wróci. Poza tym myśleliśmy, że ich prędko szlag trafi. Nikt nie przypuszczał, że oni aż tyle lat będą w Europie panować. Po zmianie wyroku czułem się lepiej, śmierć mnie ominęła i tym razem. Ile razy zaglądała mi w oczy, to zawsze z Bożą pomocą wychodziłem z tego żywy. - 27 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry VI - ŁAGRY Pewnego dnia kazali nam się szykować do wyjazdu. Pytamy się dokąd jedziemy, a oni mówią, że do raju, tam gdzie dziewięćdziesięciu dziewięciu płacze, a jeden się śmieje. I to była prawda, ale my jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy o tym. Był to kraj bezludny, bez przyrody, kraj nie do życia, nigdzie nie widać żadnych miasteczek. Kraj, który równał się niemieckim krematoriom. Tam tylko łagry i ,,bociany”, na których NKWDyści pilnują skazańców. Wyrok śmierci i katorga, to prawie to samo. Mówiono nam otwarcie, że stąd nie powrócimy, jedziemy na zagładę. Przy załadowaniu do pociągu dowódca konwoju przeczytał nam regulamin, do czego mamy prawo, że na dobę przysługuje nam 400 gr. chleba i 120 gr. solonej ryby, od której diabeł by zdechł i to wszystko, a wodę, to jak będzie możliwość w czasie postoju, czyli jak konwój zechce, to da, a jak nie zechce, to nie da. Najbardziej chciało się pić od tej solonej ryby. Nikt jej potem nie chciał już jeść, bo tak się chciało pić, że ludzie aż ryczeli jak zwierzęta. A konwój się śmiał. To znowu jak spragnieni napijemy się wody bez miary, to chorujemy: biegunka, temperatura. Ale kto się tym przejmował, komu się skarżyć. Pociągiem wieźli nas cały miesiąc. Więcej mieliśmy postoju, jak jazdy. Zawieźli nas na Workutę. To tzw. Komi SSR. Po wyładunku poszliśmy do łaźni, dano nam coś do zjedzenia i na badania lekarskie. Jednych kierowano do budowy baraków i dróg, a innych z lepszą kategorią zdrowia do kopalni węgla. Zdrowia to nikt z nas nie miał po więzieniach i takiej podróży, ale wyglądało to tak, że przedstawiciel kopalni wybierał młodych i silniejszych ( ilu im było trzeba ), to może trochę popracują, zanim się wykończą. Tych starszych i słabszych brali na inne roboty. W tych warunkach może i lepiej było w kopalni, bo ciepło, a na - 28 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry budowach ludzie zamarzali, mrozy po 50, 60 stopni. Jak mróz lżejszy, to znowu silne wiatry i zamiecie. Owszem, kraj piękny, tak że stamtąd mało kto powrócił, ziemia syberyjska pochłaniała wszystkich. Byli tam nie tylko Polacy, ale ludzie z całej prawie Europy. Dokąd tylko sięgnęli komuniści, wszędzie znaleźli wrogów, nikt ich nie lubił. A im potrzebny był człowiek, sprawę i artykuł znajdą, żeby ludzi pozamykać. Potem rozdzielono nas po barakach i uzupełniono jako tako ubranie. Baraki to były ściany i dach. Podłogi nie było wcale. Na środku stała metalowa beczka z rurą wyprowadzoną przez okno, w której palono węgiel i drewno, aby ogrzać barak, w którym było 200 osób. Do spania były prycze piętrowe, na których był lód. Jak ktoś miał lepsze ubranie, to się przespał, a kto był lżej ubrany, to siedział przy beczce i się grzał. Czyli żyć, nie umierać. Od razu nie szliśmy do pracy, bo był tzw. karanien, mieli nas trochę przeszkolić, bo byłem skierowany do pracy w kopalni. Miało to trwać 2 tygodnie, ale trwało 3 dni. Pokazali nam lampy gazowe specjalne do kopalni i jak się z nimi obchodzić, pouczyli o pracy w kopalni i przydzielili po brygadach do kopalni nr 6. Najpierw postawiono mnie do byle jakiej roboty, bo człowiek pierwszy raz w kopalni nic nie wie, nic nie zna. Po prostu ucz się sam, zginiesz, to giń. Uczyliśmy się od innych, którzy już dłużej pracowali. Wielu ginęło, albo zostawało kalekami. Potem skierowano mnie na główne wydobycie, tzw. nawał odbojszczyk. Tutaj przynajmniej raz w tygodniu dawano uzupełnienie ludzi, tak że nie było gdzie stanąć. Ale jak dużo przychodziło, to jeszcze więcej odchodziło. Przeważnie z wycieńczenia i biegunki. Na to lekarstwa nie było, wielu umierało. To było okropne patrzeć, jak ci ludzie marnie giną. Nie było specjalistów, którzy pokierowaliby pracą. Ludzie zdobywali doświadczenie jeden od drugiego. Najgorzej było przeżyć pierwszych parę miesięcy. - 29 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry Potem już człowiek pomału się przyzwyczajał do klimatu, do wody. Woda była jakaś szkodliwa. Brygadzistami byli przeważnie ruscy Niemcy, których wywieziono na Rosję, jak wybuchła wojna z Niemcami. Oni byli wolni, ale nie mogli stamtąd wyjeżdżać. Reszta, to byli więźniowie. Cały nadzór kopalni i łagrów, to było wojsko i NKWD. Po wyjściu z kopalni nie było gdzie się umyć, ani wykąpać. To samo ubranie było do pracy, to samo w baraku, w tym samym szło się spać. To samo ubranie służyło za posłanie, za materac, za poduszkę, za koc. Wstałeś z pryczy, to nic po tobie nie zostało, tylko gołe deski. To ubranie, w którym przyjechaliśmy, polski mundur i płaszcz, jeszcze nam pocięto. Na plecach prawie od ramienia do ramienia, na jakieś 25 cm długie i 20 cm szerokie, wycięto nam pasy. Na to był naszyty biały materiał, na którym napisany był numer. Ten numer był też naszyty na czapce na czole i na prawej nogawce od spodni powyżej kolana. Każdy osądzony miał swój numer, to było drugie nazwisko. Na apelu, gdy czytają nazwisko, to ty musisz powiedzieć swój numer C 878, a jak czytają C 878, musisz powiedzieć nazwisko. Taki był mój numer w 1945r. A numery szły od litery A1, tak do A999, potem B, C, D itd. 3-4 lata później spotykałem W. Moje ubranie było zniszczone, cudem tylko ocalał mój wojskowy mundurek, przez co miałem kłopot. Mój brygadzista, ruski Niemiec, chciał koniecznie mieć ten mój mundurek. Najpierw chciałem oddać za starą watówkę, ale potem pomyślałem, że cztery lata walczyłem w moim ulubionym mundurku, a teraz mam go oddać jakiemuś niemczurowi. Po moim trupie. I o mało się tak nie stało. Gdy powiedziałem, że nie oddam, to mówi: „Prędzej zdechniesz, niż go znosisz!” Od tej pory zaczęła się między nami wrogość. Zaczął mnie posyłać na ciężkie roboty, tam gdzie nie można było wrobić normy, a jak nie wyrobisz normy, to dostajesz - 30 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry mniej jedzenia. Czasami było to 300gr. chleba i pół litra zupy na dobę. Ja nie wiedziałem, że od brygadzisty tak dużo zależy. Później żałowałem, że nie oddałem mu tego mundurka. Dopóki miałem siłę, to sobie z nim radziłem, ale jak się wycieńczyłem z głodu i ciężkiej pracy, to robił ze mną, co mu się podobało, bił mnie ile chciał, z mojej strony nie było żadnej obrony i ciągle powtarzał, że ja nie znoszę tego mundurka. Skarżyłem się naczelnikowi, ale brygadzista mówi, że ja nie chcę pracować i naczelnik jemu wierzył. Dalej więc mścił się na mnie. Z sił opadłem całkowicie, żyć mi się już nie chciało. Myślałem, żeby czym prędzej przyszła śmierć, po co mam się tak długo męczyć, i tak tego dalej nie wytrzymam. Ale zaraz inne myśli przychodzą do głowy: ja przez tego parszywego Niemca mam życie stracić, chyba mi Pan Bóg da jakieś wyjście, że się od niego uwolnię. Z taką nadzieją żyłem, ale do tego się dożyłem, że ledwie chodzić mogłem. Pewnego razu dostałem polecenie na pracę samotną. Mówię, że tej pracy sam nie wykonam, a on powiedział, że przyjdzie mi pomóc i się uśmiechnął. Dał mi do zrozumienia, że znowu będzie mnie maltretował. Nic nie powiedziałem, tylko pomyślałem, że czas żeby z tym skończyć. Albo on mnie, albo ja jego. Poszedłem na miejsce pracy, nic nie robiłem, tylko myślałem, co zrobić, żeby go znienacka obezwładnić, bo inaczej mu rady nie dam. Można sobie wyobrazić, jaką miałem siłę. Bałem się, że jak go uderzę i z nóg nie zwalę, to koniec ze mną. Znowu przyszło mi na myśl, że będzie mnie bił, ile będzie chciał. Miałem kilof z jednej strony jak młotek, postanowiłem, że dam mu tym młotkiem w łeb i niech się dzieje co chce. Co prawda taka decyzja, żeby kogoś zabić, nie jest dobra, ale każdy dopóki żyje, sam się broni. Zgasiłem światło, żeby nie wiedział gdzie jestem i nasłuchiwałem, kiedy przyjdzie. Trochę nerwy mnie brały, ale decyzja była jedna: skończyć z tym raz na zawsze. Dość znęcania się nade mną. On mnie zabije jak nie dziś, to jutro, albo pojutrze. Mi zresztą dużo - 31 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry nie trzeba było. Przewalczyłem wojnę w 1939r., okupacja niemiecka w partyzantce i teraz mam życie oddać przez tego ruskiego szwaba? Muszę powiedzieć, że Niemcy, tak ze wschodu, jak i z zachodu, mieli dużą nienawiść do Polaków. Nieraz się odgrażali, że jeszcze przyjdzie czas, że nam pokażą jacy są Niemcy. Myśmy nie zwracali na to uwagi. Nareszcie przyszedł. Patrzy w to miejsce, gdzie miałem pracować. Nie ma mnie. Mówi sam do siebie: „Nie ma go, nie przyszedł dzisiaj do pracy, on chyba wiedział, że mam z nim dzisiaj skończyć, ale i tak ode mnie nie ujdzie ta polska morda!” Jak to usłyszałem, mówię: Jezus, Maryja i święty Józefie pomóżcie mi! Skoczyłem do niego, uderzyłem go w głowę tym młotkiem, a on wpadł w koryto z grubej blachy i poleciał na dół. Tymi korytami spuszczano w dół węgiel i później wywożono na górę, bo w Workucie kopalnie były po spadku 45-60 stopni. Jak leciał w tym korycie, to się połamał. Leżał w szpitalu 7 miesięcy i do mojej brygady już nie wrócił. Później pracował jako strzałowy, czyli po rusku zapalczyk, trochę kulał na nogę. On się nigdy nie dowiedział, kto mu to zrobił. On był wolny i za niego byłby sąd. Za nas nikt nie odpowiadał, zostawał samosąd. Po tym wszystkim było mi lepiej, przyszedł inny brygadzista, dał mnie na lżejszą robotę, na obsługę motoru. Praca była siedząca, ale ja już i tak długo nie popracowałem. Najgorzej było dojść z łagru do kopalni, to było dwa i pół kilometra. Prowadził nas konwój z psami i automatami. Musieliśmy iść czwórkami i trzymać ręce z tyłu. Ale nie ja jeden byłem taki słaby. Jak nie mogliśmy nadążyć, to konwój nas poganiał, psy rwały za tyłki, tylko waciaki brudne fruwały w powietrzu. A konwój i ci, co tam żyli na wolności śmiali się. Nazywali nas chodzącymi trupami, bo myśmy tak rzeczywiście wyglądali: tylko skóra i kości, nie ogolone, niemyte. Czy można sobie wyobrazić, jak wygląda ktoś, kto pracuje w kopalni i nie myje się miesiącami? Nasze ciało było czarne, jak - 32 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry but wypastowany czarną pastą, pył węglowy razem z potem po prostu wgryzał się w skórę. Na terenie łagrów nie było łaźni, tylko w kopalni była mała łaźnia, ale tyle ludzi, co tam pracowało na jedną zmianę, nigdy by nie zdążyło się umyć i to jeszcze bez mydła, bo mydła to nie widzieliśmy chyba ze trzy lata. Zresztą po co było się myć? Jak włożysz to samo nie prane ubranie, to i tak będziesz czarny. Raz na miesiąc odbywała się łaźnia i dezynfekcja ubrania. Na głowę lano nam 5gr. mydła i do kubełka parę litrów wody. To ledwie twarz pomażesz i poskrobiesz pazurami, reszty nie ma czym. To była ruska norma wody dla górnika, ustalona przez komunistów. Zresztą my wszyscy byliśmy wycieńczeni i głodni, każdy taki brudny, że nawet sobie nie przypomina, kiedy był czysty. Nie chciało się iść do tej łaźni, bo każdy wiedział, że i tak się nie wykąpie. Ubranie musieliśmy związać i szło do dezynfekcji parowej. Jak leżało bliżej ściany kotła, to się trochę ogrzało, a jak w środku, to jak dałeś zimne, to i było zimne. Ale dezynfekcja była zrobiona. Dałeś zawszone, to może jeszcze więcej wszy dostałeś. Zresztą na początku wszy gnieździły się w ubraniu, a potem chyba same się zniszczyły z tego brudu. Wszyscy byliśmy tak wycieńczeni i głodni, że żyć nam się nie chciało. Żeby chociaż każdy mógł zjeść spokojnie tyle jedzenia, ile było, bo nigdy nie było tyle, ile by się zjadło. Na terenie kuchni robiono gliniane miski, nigdy tych misek nie było tyle, ile potrzeba. Brygadzista pilnował, żeby każdy dostał jeść, a my szukaliśmy miski, to znaczy trzeba było czekać, aż ktoś zje i zabrać od niego miskę. Ale nie ja jeden czekałem, tylko dwóch, albo trzech i potem każdy łapie za miskę i rozrywamy ją na kawałki. I tylko tymi kawałkami w łeb jeden drugiego. Tak czasami kilka razy w łeb dostaniesz, zanim znajdziesz miskę. I takie było nasze życie górnicze. Nikt o nas nie dbał, nikt się nami nie przejmował, tylko gonili do roboty póki żyłeś. A ludzie umierali masowo. - 33 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry Pracowałem w kopalni dopóki mogłem, ale w końcu tak się wycieńczyłem i osłabłem, że chodzić nie mogłem. Bałem się iść do lekarza, bo kto poszedł, to do brygady już nie wrócił. Niektórzy straszyli jeden drugiego. W końcu koledzy zaprowadzili mnie siłą. U lekarza nie było skarżenia się, że boli tu, czy tam, ale kazał opuścić spodnie i jak nie było za co złapać, bo została skóra i kość, to kierował szpitala. Tak też było ze mną. Lekarz pyta po co przyszedłem. Mówię, że jestem słaby i nie mogę chodzić. On mówi, że też jest słaby i za mnie chodzić nie będzie. Kazał opuścić spodnie. Opuściłem. Popatrzył i mówi: „Trzeba było jeszcze parę dni poczekać i było by bez kłopotu, nic ci już by nie było potrzeba.” Skierował mnie do szpitala. Jeśli chodzi o lekarzy, to byli to też więźniowie i musieli robić to, co komuniści im kazali, a mieli się nami zbytnio nie przejmować. W szpitalu było trochę lepiej, czyściej. Kto tu trafił z wycieńczenia, a nie z chorobą, to został przy życiu. Pacjenci, którzy byli silniejsi obsługiwali słabszych. Zostałem ogolony i wykąpany. Chyba ze dwie godziny szorowali mnie w wannie. Byłem tym tak wykończony, że spałem martwym snem chyba ze 24 godziny. Zapomniałem nawet o jedzeniu. A myślałem o nim zawsze, żeby choć przed śmiercią najeść się do syta. Takie marzenie miał każdy. W tych warunkach nikt nie myślał, że to przeżyje, ludzie padali z głodu i chłodu jak muchy. W szpitalu doszedłem do siebie. Było tu czysto, zawsze się człowiek trochę umył, jedzenia było mniej niż w brygadzie, ale i tak myślałem, że jestem w raju. Po paru tygodniach przeniesiono mnie do innego szpitala jako sanitariusza. Był to szpital chirurgiczny. Byli tam ciężko chorzy po różnych operacjach, po wypadkach w kopalni. Okropne było patrzeć na tych ludzi. Byłem w tym szpitalu jakieś półtora roku. Były to najgorsze lata. Potem poszedłem znowu do kopalni, bo lekarz bał się dłużej mnie trzymać, ale powiedział, że za parę - 34 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry miesięcy znowu mnie weźmie. Tak też było. Za jakieś cztery miesiące znowu wróciłem do szpitala. Ale był to rok 1948, może 1949 i trochę warunki się poprawiły. Mało było ludzi do pracy, wszystko poszło do ziemi. Zaczęli trochę o nas dbać. Chodziły komisje lekarskie po barakach i jak widzieli, że ktoś jest wykończony, to kierowali na odpoczynek, żeby trochę nabrał sił, a potem dalej do roboty. Nie pozwalali już na masowe umieranie ludzi. Nie było tak, jak w pierwszych latach, że nie wiedzieli, co z nami robić. Nie było rozkazu nas rozstrzelać, tak jak w Katyniu. Pracowaliśmy, dopóki się nie wykończyliśmy. Nieraz dzieciaki NKWD-owców krzyczeli za nami, jak szliśmy do, albo z kopalni, że ich tata mówił, że niedługo nas wystrzela. I tego myśmy się spodziewali. Nie mieliśmy żadnych praw, kto chciał, to się nad nami znęcał. Łagry były ogrodzone, wszędzie stała straż na „bocianach”. Jak wracaliśmy z kopalni, to szliśmy do stołówki zjeść i do baraków. Strażnik zmykał drzwi, nie można było nigdzie wychodzić. W baraku 180-200 ludzi, dwie beczki do załatwiania się, które się wynosiło, jak były pełne. Okna zakratowane. Gdy wychodzimy do pracy, strażnik otwiera drzwi, idziemy do stołówki zjeść i zbiórka przy bramie. Jak cała zmiana była gotowa, strażnik otwiera bramę i konwój z automatami i psami prowadzi nas do kopalni. Teren kopalni był też ogrodzony. Idziesz do kopalni - biją. Idziesz z kopalni biją, bo planu nie wyrobiłeś. A jak można było plan wyrobić? Jeśli w jednym miesiącu plan brygada wyrobiła, to na drugi podnoszono. Komu zresztą było wyrabiać ten plan, jak wszyscy głodni i ledwie żywi. Ale to nikogo nie obchodziło. Mówili: zdychaj, a dopóki żyjesz, musisz normę wyrobić. Do wyrobienia planu zachęcali tym, że jeśli brygada wykona plan, to po wyjeździe z kopalni dadzą tzw. piróg. Ten piróg to taki sam czarny chleb z żytniej mąki, tylko upieczony w brytfannie. Na jednego przypadało jakieś 100gr. Każdy się cieszył, że jak wyjedziemy z kopalni, to będzie piróg, chociaż było go na dwa - 35 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry razy ugryźć. Ale głodnemu i to dobre. Jeszcze na następną zmianę dawali „ horniacke”, czyli dodatek górniczy. Był to kawałek chleba i wędzonego renifera. To już my byliśmy bogaci. Gdyby każdego dnia było tyle jedzenia, to może taki głodny człowiek by nie był, ale jak w jednym miesiącu plan wyrobisz, to w drugim podnoszą i tak nas tymi planami wykańczali. Ja tą najgorszą biedę przeżyłem dzięki lekarzowi, który mnie wziął za sanitariusza. Lata 1945-47 i jeszcze 48 były najgorsze. Potem zaczęło się trochę poprawiać, dawali więcej jedzenia, ale najważniejsze, że w łagrach zbudowali łaźnie. Każdy barak miał wyznaczony termin i starosta baraku pilnował, żeby każdy się wykąpał. Zmieniano nam bieliznę na czystą, wypraną i połataną, a ubranie zabierano do dezynfekcji. Czasami niektórzy nie chcieli się kąpać, człowiek był wykończony, że żyć się nie chciało, ale starosta siłą gonił. Chciałeś, nie chciałeś, musiałeś iść. Bielizna czysta, wyparzona, wszy nie było, mieliśmy już trochę nadziei, że życie nam się polepsza. Czasami po przyjściu z pracy kładziemy się spać i jak któryś ma chęć porozmawiać, podzielić się z tobą swoją biedą, a ty masz humor, to go wysłuchasz. A czasami człowiek ma taką chwilę, że nie chce tego słuchać. Proszę go , żeby dal mi spokój, bo nie mogę tego słuchać, wszystko mi przeszkadza, człowiek nieraz sam siebie nie lubił, a nie kogoś. On nie słucha. Wreszcie dasz mu w ryj. Może on tobie odda, ale masz już spokój. A czasami jest taki dzień, że masz dobry humor i chcesz z kimś pogadać, a ten nie chce i jest podobnie, on robi tobie to samo. Tak nasze życie kwitło w raju, tylko kwiatków nie było, chyba że jeden drugiemu robiliśmy na łbie kwiatki jakąś glinianą miską. Nieraz się budzisz, widzisz twój kolega, z którym wczoraj rozmawiałeś, leży zimny. Nie boisz się, ani nie brzydzisz, że to trup, tylko patrzysz, może ma lepsze ubranie, - 36 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry albo buty. Wtedy po cichutku ściągasz, bo może ktoś inny by też chciał. Jemu i tak to już nie potrzebne, zresztą umarłych chowali nago. Już człowiek zadowolony, że podłapał trochę lepsze ubranie. W łagrach wszystko robili więźniowie. Ci, co nie mogli pracować w kopalni, pracowali w pralniach, w barakach, wszędzie, gdzie było trzeba. Trupami też zajmowali się więźniowie. Pewnego razu, gdy byłem w szpitalu, mnie też zaangażowano do wywożenia trupów. Dostaliśmy długie sanie, na które kazano nam załadować trupy i ciągnąć za bramę, czyli za tzw. zonę. Kto przekroczył zonę, padał trupem. Nikt nie pytał, skąd się tam wziąłeś, od razu strzelano. Z nami szedł konwój. Z trudem dociągnęliśmy sanie do szopy. Gdy konwój otworzył drzwi, zobaczyliśmy prawdziwe barbarzyństwo. Wyglądało to strasznie. Stos trupów poukładanych na przemian, jeden rząd nogami, a drugi głowami do nóg. Mrozy były po 50, 60 stopni, więc wszystko skostniałe. Konwój kazał nam układać, tak jak tamci byli ułożeni. My się przyglądamy temu wszystkiemu, a oni mówią: „Tak się nie przyglądajcie, bo za niedługo i wy będziecie tutaj leżeć.” Co robiono z tymi zmarłymi, nie wiadomo. Ziemia tam wiecznie zamarznięta. Takie było nasze życie. Setki tysięcy, a może i miliony takich jak ja, nie powróciły stamtąd. Bo przecież nie tylko w czasie wojny wywożono tam ludzi, ale po rewolucji i po wojnie wywozili ludzi na zagładę. Niemcy budowali krematoria, w których ludzi palili. Ruscy nie musieli, na Syberii było dużo miejsca. To było gorsze niż krematoria, bo ile ludzie musieli się namęczyć z głodu, zimna, pasożytów i morderczej pracy, zanim przyszła śmierć. Kto był przeciw komunizmowi, to była albo kara śmierci, albo nie mniej jak 15 lat katorgi. I jeszcze pozbawienie wszelkich praw. Do kogo pójdziesz, komu się poskarżysz? Naczelnik cię wyzwie od najgorszych i dostaniesz jeszcze kopa od niego i od komendantów. Naczelnik miał do pomocy komendantów. Byli - 37 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry to też więźniowie, tylko czysto ubrani, dostawali jeść tyle, ile chcieli, ale za to mieli nas bić. Komuniści się śmiali, bo to byli tacy jak judenkomendant w czasie okupacji. Niemcy niektórym żydom dawali pały i oni za przywileje bili swoich braci i gonili do roboty. Po mału trochę się życie poprawiało. Były łaźnie, czyste ubranie po kąpieli raz na miesiąc. Później już było osobne ubranie do kopalni i osobne do baraku. Zrobiło się trochę czyściej. Byliśmy już bogaci: jeden garnitur do pracy i drugi po pracy. Zaczęli o nas dbać, bo ludzi przywożono mniej niż w poprzednich latach. Gdzieś w roku 1950 zakazano bicia, ale i tak było, kto silniejszy, ten lepszy. Najgorzej było za te numery przy bramie. Malowaliśmy je lasowanym wapnem. W kopalni wszystko się ścierało i trzeba było na jutro znowu pisać. Nieraz zapomnisz, bo ci to do głowy nie przychodzi, myślisz tylko o jedzeniu. Wtedy przypomnisz sobie, jak przy bramie dostaniesz kilka razy kopa. Komendanci oglądają numery i zaczyna się bicie rękami, kopanie. Jak jeden dostanie kopa, to dziesięciu się wali, albo i więcej. Dopiero jak trafi na silniejszego, to się utrzymasz. A kopanie trwa dalej, leżących, stojących, obojętnie. Kto nie ma numeru, ten dostaje. Nieraz tak jesteś zbity, że ledwie przyjdziesz do kopalni, a tu jeszcze normę trzeba wyrobić, bo inaczej znowu bicie. Taki to było nasz żywot w ulubionej Workucie. Węgiel tam wydobywany przesiąknięty był ludzką krwią, a ziemia wokół usłana trupami. „ Workuta, ty syberyjska Workuta, 12 miesięcy zima, a pozostałe lato. Kto tu nie był, to budziet, a kto byłniezabudziet.” Tak mówili ruscy, którzy tam z nami byli. Nikt się nigdy nie dowie, ile milionów ludzi pochłonęła Syberia przez 70 lat komunizmu. Więźniowie, którzy byli sądzeni na 10 lat, mieli dużo lepiej. Oni pracowali w innych kopalniach i mieszkali w innych łagrach. Dostawali też pieniądze i mogli w kioskach dokupić sobie jedzenie. Ale w latach 1949 i 1950 gdzieś ich - 38 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry odesłano, a nas dano na ich miejsce. Ja z kopalni nr 6 zostałem odesłany do kopalni nr 1. Była to kopalnia tzw. kapitalnaja. Były tam surowsze warunki, ale długo tam nie byłem. Wkrótce wyszło zarządzenie, aby znieść konwój z baraków. Mogliśmy już swobodnie chodzić po łagrach, baraki nie były zamykane. Zdjęto też kraty z okien. Konwój stał tylko na bocianach naokoło łagru. Do tej pory, mimo że łagry były ogrodzone kilka razy drutem kolczastym, nie mogliśmy nawet wychodzić z baraków. Wstąpiła w nas otucha, że idzie ku lepszemu. To chyba były lata 1950-51, ale dokładnie to nikt nie wie, bo nikt tego nie notował. Zresztą nikomu to nie było potrzebne. Poza tym ciągle robili rewizję i wiadomo, co by zrobili, gdyby znaleźli jakieś notatki. Pewnego razu przy rewizji znaleźli u mnie książkę pisaną po polsku. Była to książka pt. „ U podnóża tęczy”. Myślałem wtedy, że mnie zamordują. Najpierw mnie skopano, a potem kazali rozebrać się do bielizny i zaprowadzili do karceru. Mróz był 40-50 stopni, podłoga dziurawa, okna wybite i do tego jeszcze włączony wentylator. Dopóki miałem siłę, to się grzałem, biegałem w kółko, ale jak już skostniałem, to usiadłem w kącie i byłem gotowy do zamarznięcia. Wtedy otworzyli drzwi i zaprowadzili mnie do baraku. Tam koledzy zaczęli mnie rozgrzewać, nacierać, dali popić gorącej wody i jakoś mnie odratowali. Jakie ja miałem wtedy zdrowie, że nawet nie chorowałem? Ciągali mnie potem, żeby się dowiedzieć skąd mam tą książkę, że jestem politycznym faszystą, ale się nie dowiedzieli, nie wydałem nikogo, bo miałby to samo co ja. A książkę tą czytaliśmy po kilka razy żeby nie zapomnieć ojczystego języka. Przechodziła z rąk do rąk, a ja na ostatku stałem się ofiarą. Gdzieś w roku 1952 zaczęli nam płacić pieniądze. Można już było dokupić sobie jedzenie, chleb i coś do chleba, np. tłuszcz, który się nazywał kombiżyr. Była też płatna stołówka. Nikt już głodny nie był. Chociaż tych pieniędzy było - 39 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry co kot napłakał, ale kto oszczędzał, to starczyło. Z nas po tych sześciu, siedmiu latach zostały jednostki, a ci, których przywozili w latach pięćdziesiątych, takiej biedy nie mieli. Dostawali dwa ubrania: jedno do pracy i drugie czyste. Ale najważniejsze, że znieśli numery, a więc skończyło się bicie przy bramie. Staliśmy się ludźmi normalnymi. Gdy na naszych kościach powstały kopalnie i łagry, to zaczęli się z nami trochę liczyć. Można było porozmawiać z naczelnikiem, a nawet z NKWD. Już nie było tak, że po przyjściu z kopalni do baraku drzwi na kłódkę. Można było porozmawiać z kolegami z innych baraków, każdy miał już swoją siłę. Ludzie przestali siedzieć cicho. Gdzieś w 1953r. zaczęli domagać się wolności, nie bali się już byle kogo. Zaczęliśmy się rozliczać z tymi, którzy nas mordowali, to znaczy z komendantami. Do nich była największa nienawiść, bo to byli tacy sami jak my, a nas katowali. Przyszedł czas na nich. NKWD przenosiło ich z łagrów do łagrów, ale za nimi szła wiadomość, jacy oni są i koledzy się z nimi rozliczali. Wiadomości z łagru do łagru przenosili ci, co byli na wolności i z nami pracowali, przeważnie ruscy Niemcy. Z początku oni nie chcieli z nami rozmawiać, bo NKWD naopowiadało im, że my jesteśmy mordercami, barbarzyńcami i różne inne straszne rzeczy, ale jak oni z nami trochę popracowali, to się przekonali, że tak nie jest i nawet się z nami zaprzyjaźnili. W latach czterdziestych, gdy przywożono nas najwięcej, nie wiedzieli co mają z nami robić. Robili doświadczenia na chorych i na trupach. Nawet przy wywozie za bramę strażnik drewnianym młotkiem rozbijał trupom głowę. Robili z nami, co chcieli, nie mieliśmy żadnych praw. Nikt z nas, skatowanych i zagłodzonych, niczego się nie domagał, ani o niczym nie myślał oprócz jedzenia. Na życie nie mieliśmy nadziei, ale każdy przed śmiercią chciał chociaż raz najeść się do syta. Może to jest śmieszne, ale naprawdę takie są myśli głodnego. - 40 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry Po 1952 roku, jak zaczęli nam płacić, nikt już głodny nie był. Wielu też wśród nas było inwalidami, ale oni, mimo że nie pracowali, też dostawali jedzenie, a jak ktoś był głodny, to koledzy pomagali. Zawsze już można było tego czarnego chleba, kaszy, czy nawet kotleta dokupić. Po tym, co przeżyliśmy, to był raj. Zaczynaliśmy marzyć o wolności. Jak długo można być uwięzionym? W roku 53 zaczęły się strajki: będziemy pracować, ale chcemy być wolni. Niektórzy 8-10 lat za drutami. Pierwsza zastrajkowała kopalnia nr 3. Po kilku dniach przyjechała delegacja z Moskwy. Naobiecywali „ góry, mury”, byle tylko ludzie poszli do pracy. Uzgodnili, że pojadą do Moskwy, tam wszystko ustalą i wrócą. Ludzie poszli pracować, wszystko ucichło, ale z Moskwy nikt nie przyjeżdżał. Zaczęto strajkować z powrotem. Mimo zastraszania, że wystrzelają wszystkich, ludzie się nie przejmowali, krzyczeli: wolności, będziemy pracować, ale chcemy być wolni. Znowu przyjechała delegacja z Moskwy, znowu ludzi zaczęli namawiać, żeby poszli do pracy, ale nikt już tego nie słuchał, wygwizdali ich. Każdy miał już dość tych drutów, tego konwoju, tych psów, co tyłki rwały. Ludzie krzyczeli: wolności. A naokoło lagru już ustawiono karabiny maszynowe. Jak delegacja wyszła, dali znak i wtedy ze wszystkich stron zaczęli strzelać po ludziach. Bardzo dużo ludzi zginęło, wielu było rannych. Pozbierali potem zabitych i pochowali w dwóch ogromnych dołach. Ilu ich było, to tylko komuniści wiedzą. Żywych załadowali na samochody i gdzieś wywieźli. Ale na Workucie nie był koniec trupów. Jeszcze gorzej było w Krasnojarsku. Tam do łagru wjechały czołgi i jak ludzie zaczęli chować się do baraków, to czołgi strzelały w baraki. Wiele było takich masakr. Ludzie już żyć w takich warunkach dalej nie mogli. Komuniści nie bardzo chcieli tego słuchać, ale w końcu musieli się zgodzić, bo wszędzie ludzie zaczęli się buntować. Nie mogli przecież wszystkich - 41 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry wystrzelać. Nikt się nigdy nie dowie, ile ludzi zginęło od kul, ile wymarło z głodu i chłodu. Po tym wszystkim niektórym zaczęli dawać legitymację przy wyjściu do pracy, a jak wracali z pracy to przy bramie zabierali. Ci, co mieli legitymacje, mieszkali oddzielnie w odgrodzonych barakach. Tam nie było już konwoju na „bocianach”, tylko druty. Ja też się wśród nich znalazłem. Muszę przyznać, że jak pierwszy raz wyszedłem bez konwoju, to się bałem. Myślałem, że uciekam, albo że za mną z tyłu idzie z automatem. Długo nosiłem ręce z tyłu zanim się odzwyczaiłem od tego reżimu. Prawie 10 lat chodziłem pod konwojem, a niektórzy jeszcze więcej. Potem zaczęli nas puszczać na tzw. wolną stopę. Można było żyć na wolności, poruszać się w obrębie łagrów i raz na tydzień meldować się na policji. Najgorzej było z mieszkaniem. Trzeba było się gdzieś zameldować, żeby mogli nas kontrolować. Dali nam kilka baraków, oczywiście druty były zdjęte, i tam na zmianę mieszkaliśmy. Jak jeden poszedł do pracy, to drugi na jego miejscu szedł spać. Różnie kombinowaliśmy, aby tylko wyjść z łagru. I było dobrze, byle na wolności. Płacili nam, jak wolnym, ale jedzenie musieliśmy kupować sobie sami, tylko dostawaliśmy ubranie do pracy. Mnie się udało zameldować u kolegów, którzy wcześniej wyszli na wolność. Znaleźli jakąś szopę, podreperowali i tam się gnieździli. Było ich trzech, byli Ukraińcami. Ja byłem czwarty. Ale żyliśmy bardzo dobrze, oni byli z przedwojennych terenów Polski. Mówili po polsku i nie było miedzy nami żadnej różnicy, razem gotowaliśmy, razem jedliśmy. Ale mimo to, że zaczęli puszczać na wolność, to było to jeszcze bardzo mało. Ja w 1955r. jeszcze wolny nie byłem. Nasz łagier zaczął strajkować, nie poszliśmy kilka dni do pracy. Straszono nas, ale była dyscyplina wśród nas: albo wszyscy, albo nikt. Po kilku dniach NKWD wpuściło do łagru - 42 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry wojsko, przecięli druty w jednym miejscu i kazali przez megafony wychodzić za tzw. zonę. Zanim się spostrzegliśmy wojsko zrobiło szturm na baraki, my nie chcieliśmy wychodzić, wyrwali drzwi, zaczęli nas bić kolbami i wyzywać: wy faszysty, bandyty. Tak nas nazywali, bo byliśmy przeciw komunistom. Bili nas przeważnie po głowach, bez litości. Kto upadł, to kopali i wyganiali za ogrodzenie. Wszyscy byli pobici, jak nie głowa rozbita, to połamane żebra. Naokoło rozstawione były karabiny maszynowe. Najpierw zabrano kilkudziesięciu tzw. organizatorów, załadowano ich na samochody i wywieziono. Nam kazali siadać. Przyszedł jakiś podpułkownik i mówi: „No i szto faszysty, chcieli obalić sowieckuju właść, sowieckaja właść eto my, szto choczem to z wami zdziełajem, trzeba będzie postrzelać, postrzelamy jak psów, trzeba będzie puścić na wolność, puścimy, a teraz macie pracować.” Myśmy krzyczeli, ale nie wiem, co by z nami zrobili, gdybyśmy nie poszli do pracy. Pewnie by wystrzelali, jak w trzeciej kopalni. Poszliśmy do pracy, ale żadnej korzyści z nas nie było, każdy był poturbowany. Władza o tym wiedziała, ale im chodziło o to, żeby nie strajkować. Chociaż wiele krwi nas to kosztowało, niektórzy byli kalekami, ale nikt nie narzekał, bo wiele na tym skorzystaliśmy. Prawie pół łagru dostało legitymacje i chodziło do pracy bez konwoju, wielu puszczono na wolną stopę, a ci, co zostali w łagrach, też już mieli lepiej. Własną krwią wymusiliśmy na komunistach to, że zaczęło nam świecić słońce. W roku 1955 przyjechała z Moskwy komisja. Wzywali wszystkich po kolei i przez 10-15 minut przeprowadzali śledztwo. Odczytywali wyrok, pytali, czy się przyznajesz. Przeważnie każdy mówił, że nie, że podpisywało się zeznania, bo bili, zresztą sami pisali, co chcieli, u nich wszystko było zgodnie z prawem. Komisja wysłuchała wszystkiego i kazali czekać na odpowiedź. Ja czekałem do 7 sierpnia 1956r. Darowali mi 3 lata i 7 miesięcy z 15- letniego wyroku. - 43 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry Odsiedziałem 11 lat i 5 miesięcy. Powiedzieli, że jestem wolny i mogę jechać, gdzie chcę. Przeważnie namawiali, żeby zostać na Workucie, bo potrzebowali ludzi do pracy, ale mało kto chciał zostać. To kraj nie do życia, nic tam nie rośnie, tylko krzaki niskie, jak żywopłot. Tylko niektórzy Rosjanie zostawali, bo oni byli przyzwyczajeni do byle jakiego życia. Niektórzy za trochę lepsze traktowanie zrzekali się swojej narodowości i przyjmowali rosyjską. Ich później z Rosji nie wypuszczali. Nie wszystkim darowano kary, przeważnie tylko politycznym. Niektórym potwierdzano kary i nie było już żadnego odwołania. Zresztą oni wszystko robili zgodnie z prawem, u nich bezprawia nie było. - 44 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność VII - WOLNOŚĆ Gdybym od razu starał się o wyjazd do Polski, to prędzej bym wyjechał i bez kłopotu, ale chciałem odwiedzić rodzinne strony w woj. Nowogródzkim przedwojennej Polski. Miałem tam rodzinę. Nie chcieli mnie wypuścić. Prawie 8 miesięcy starałem się o wyjazd. Dopiero jak oddałem im dokumenty z Workuty, to w ciągu dwóch dni były gotowe papiery na wyjazd do Polski. Nie chcieli chyba, żebym miał czarne na białym skąd przyjechałem. U nich przecież nikt nie był sądzony na karę śmierci, nikt też nie był rozstrzeliwany, wszystko było tajemnicą. Po przyjeździe do Polski zamieszkałem w Szczecinie. Tu też nasza kochana milicja nie dawała mi spokoju. Wzywali mnie na komisariat i może dwadzieścia razy fotografowali. Pytam się, po co to robią? „ Zaraz do ciebie Anders na białym koniu z Anglii przyjedzie, żeby cię szybciej poznał. Chciał z wami kapitalizm budować, ale budujecie socjalizm. NKWD się wami zaopiekowało na długie lata i podziękuj, że jesteś przy życiu. Ty miałeś stamtąd nie wrócić. Ty wiesz, kto ty jesteś? Ty jesteś zdrajca ojczyzny!” Jeszcze dzisiaj ich spotykam, nie chcę nawet na nich patrzeć. Żeby Polacy byli takimi pachołkami? Powiedziałem im, że chciałbym dożyć, żeby Polacy sądzili komunistów i skazywali ich na karę śmierci, potrzymali w celi śmierci dwa miesiące, tak jak mnie, a potem zasądzili 15-20 lat katorgi i na Syberii dali takie warunki, jak oni nam. Tylko tyle bym chciał, więcej nic. Po tych słowach jak do mnie skoczyli, to nie wiem, co by mi zrobili, gdyby nie mój sąsiad, który stanął w mojej obronie. Mówił, że ja nie wiedziałem, co mówię. I faktycznie nie wiedziałem. Myślałem, że w swoim kraju mogę się przynajmniej pożalić. Później sąsiad mi wytłumaczył, żebym siedział cicho. Gdyby nie on, to znowu by mnie zamknęli. Zresztą grozili mi szubienicą, że pojadę tam, skąd przyjechałem i więcej nie wrócę. Musiałem - 45 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność podpisać, że nic nie będę mówił na związek sowiecki, nie będę opowiadał, co tam przeżyłem i co się tam działo. W ogóle będę trzymał buzię na kłódkę, jak chcę żyć spokojnie na wolności. Później się dowiedziałem, że NKWD za nami wysyłało informację do milicji, aby nas miała na oku. Nasza milicja, chciała, czy nie chciała, musiała się tym zajmować. W 1953r. spotkałem w Workucie Polaków, tzw. nowych przybyszy, bo ciągle przywozili nowych ludzi i my szukaliśmy wśród nich Polaków. Byli oni sądzeni w Polsce. Najpierw nie chcieli mówić, za co są skazani, ale jak się z nami zaprzyjaźnili, to się przyznali, że byli milicjantami i nie chcieli zdjąć ze ściany krzyża. Gdy zwierzchnik zdjął krzyż, oni zdjęli portret Stalina, czy Lenina i mu odnieśli. Za to dostali 10 lat na Syberii. Po tych przejściach na milicji dali mi spokój. Przepracowałem do emerytury w jednym zakładzie. Cieszyłem się, że idę do pracy bez konwoju i psy mnie za tyłek nie szarpią. Ale ciągle przychodzi mi na myśl, jak przeżyłem te ciężkie syberyjskie lata i stale Bogu dziękuję, że dał mi siłę i zdrowie to przeżyć. Nikt z nas w tych latach 1944-50 nie miał nadziei na życie. Syberia wysłana była trupami. NKWD wszędzie szukało wrogów, zawsze miało pełne ręce roboty. Tak komuniści budowali socjalizm. Więźniowie wszelkie ciężkie i niebezpieczne prace wykonywali za darmo, za to, że dali byle co zjeść, człowiek głodny wszystko zje. Ale Koledzy Akowcy zanućmy naszą pieśń Akowcy, to są żołnierze wszelkiej broni Akowcy, niech tych żołnierzy Pan Bóg broni Wielu z nas śpiewało tą piosenkę, albo inną: W partyzantce nie jest źle, nie jest źle Zza krzaków na wroga śmiało wal, Bo kto nie służył w partyzantce, temu żal. - 46 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność Ale niestety mało komu jest już wspominać te piosenki. NKWD i UB wykończyli nas. Jak nie w Rosji, to w Polsce. Po trupach, byle do władzy. Gdyby tak im karę śmierci zamienić na 15- 20 lat katorgi, dać takie warunki, jak my mieliśmy, pracę w najgorszych kopalniach, jedno ubranie do pracy , do spania, raz na miesiąc kąpiel w dwóch litrach wody z drewnianego kubełka i 5 gr. mydła, a potem to samo brudne ubranie i gonić do roboty, żeby normę wyrobili. Jeśli po paru latach ktoś zostanie przy życiu, to na pewno nie wspomni już o komunizmie. Kto z nas wrócił z wygnania i kto jeszcze żyje, niech wspomni tą więzienną piosenkę Wygnali nas na Syberię na wygnanie A w kraju swym zostawili kochanie A więc już dziś wzrok kieruję swój w dal A w sercu mym jest tęsknota i żal Bo dla nas młodych wygnańców Zawsze uśmiecha się młody świat A każdy Polak tam spotkany Byle morowy, każdy nam brat. Gdy myślę o swoim życiu, nieraz mam łzy w oczach, a nieraz śmiać mi się chce i sam nie wiem dlaczego. Były to takie czasy, że sam sobie nie wierzyłem, czy ja jeszcze żyję. Wyglądaliśmy jak kościotrupy i tak byliśmy wycieńczeni, że czasami mieliśmy przywidzenia. Idziesz po łagrze i na drodze napotykasz jakiś patyk, albo trzcinę, w oczach ona ci się kilkadziesiąt razy powiększa. Dochodzisz do niej, droga zamknięta, leży bela jakaś długa i szeroka. Wtedy stajesz, bierzesz rękoma swoją jedną nogę, podnosisz do góry i przekładasz przez tą belkę, potem drugą. Sam nogi, bez pomocy rąk, nie podniesiesz. Kto silniejszy, to stał z boku i się śmiał, że sobie ktoś trening urządza. Ja też się śmiałem, dopóki - 47 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność sam nie stałem się takim cieniem. Koledzy się pytają, czemu ja tak wysoko nogę podnoszę, a ja mówię: jak to, przecież tu taka wielka bela leży, nie mogę przez nią przejść. Teraz trudno w to uwierzyć, że człowiek z wycieńczenia i głodu może tak robić. Ja się przekonałem, że tak jest. I ci, co tam byli, też to wiedzą. Dzisiaj mam 77 lat i piszę to bez okularów. Nie spodziewałem się, że po tym wszystkim przeżyję w zdrowiu do tych lat i będę się cieszył wolnością. Przepracowałem w Polsce 35 lat do emerytury, doliczono mi te 11 i 5 miesięcy, czyli razem 45 lat pracy. Od 1959r. należałem do ZBoWiD, później do Światowego Związku Armii Krajowej i Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. Moje młode lata odeszły w siną dal. Wojna zabrała pół mojego życia. W 1939r. byłem w czynnej służbie, potem od lutego 1942r. partyzantka, a w latach 1945-56 łagry. Kochani Koledzy AK-owcy podziękujmy Bogu, kto z nas jeszcze żyje i wspomina te chwile, które przeżyliśmy i zaśpiewajmy tę piosenkę, którą śpiewaliśmy półgłosem na apelu O Panie, któryś jest na niebie Wyciągnij sprawiedliwą dłoń Wołamy z różnych stron do Ciebie O Polskę daj i Polską broń O Boże , skrusz ten miecz, co siek nasz kraj Do wolnej Polski nam powrócić By stał się twierdzą nowej siły Nasz dom, nasz kraj. Od Warty, Wisły, Niemna, Bugu Męczeńska do Cię woła krew. - 48 - Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność Bom ja przecież Józek Bom syn tych rycerzy Co bronili do ostatniej Kropli krwi Macierzy. Więc ich nie zawstydzę I pokazać muszę, Że jak oni mieli dzielne ramię, Ja też mam dzielne ramię I dzielną mam duszę. Wciąż ten sam Jan Józef Wisła. - 49 -