Workuta, o której nigdy nie zapomnę

Transkrypt

Workuta, o której nigdy nie zapomnę
Józef Jakusik
SPIS TREŚCI
I
- Wstęp .......................................................................... 3
II - Wojna .......................................................................... 5
III - Powrót z wojny ......................................................... 10
IV - W domu ..................................................................... 19
V - Konspiracja i więzienie ............................................. 22
VI - Łagry ......................................................................... 28
VII - Wolność .................................................................... 45
-2-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wstęp
I - WSTĘP
Ksiązka ta została napisana na podstawie dwóch
zeszytów, które napisał mój Tata u schyłku swojego życia.
Zawierają one te same treści, jednak czasami opisane są innymi
słowami. Pozwoliło mi to lepiej zrozumieć opisywane sytuacje
i umożliwiło korzystanie z oryginalnych zwrotów używanych
w tekstach. Jest to historia, której słuchaliśmy z bratem całe
dzieciństwo. Tata opowiadał nam swoje przeżycia, które były
przecież wielką tragedią człowieka, z typowym dla siebie
poczuciem humoru. Ja wierzyłam, że Tata mówi prawdę, ale
człowiek ma ciekawą naturę, jeśli nie słyszy czegoś wokół
siebie w mediach, w szkole, to wydaje mu się, że to są fakty
mało znaczące. Dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych, kiedy pierwszy raz usłyszałam poza
domem słowo „Workuta”, tak naprawdę zdałam sobie sprawę,
w czym mój tata uczestniczył. Zdałam też sobie sprawę z tego,
że przyjdzie taki dzień, że nikt już nie opowie tej historii i że
pójdzie ona w zapomnienie. Przez wzgląd więc na moje dzieci,
którym przecież w bardzo małej części mogłabym przekazać
to, co zapamiętałam, poprosiłam Tatę o napisanie tego, co
pozostało w jego pamięci. A pozostało sporo, bo są to
wydarzenia, o których zapomnieć się nie da. I są to
wydarzenia, o których zapomnieć nie wolno.
Kiedyś ktoś zapytał mnie, jak mój Tata może tam
jeździć po tym wszystkim, co przeżył (odwiedzał w ZSRR
rodzinę, która tam została). Mnie jakoś to nie dziwiło, bo nigdy
nie pałał do swoich oprawców nienawiścią. Dzisiaj wiem, że
im po prostu przebaczył, ale nie zapomniał nigdy. Dopiero w
ostatnich latach swojego życia sięgając pamięcią do tych
wydarzeń, miał łzy w oczach i sam się zastanawiał, jak mógł to
wszystko wytrzymać. Wrócił stamtąd tylko dzięki wierze w
Boga i wrodzonemu optymizmowi, który miał przez całe życie.
Przeżył 86 lat, jestem mu wdzięczna, że zostawił ten opis po
-3-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wstęp
sobie swoim wnukom. Smutno mi tylko, że Go nie ma z nami.
Wierzę, że jest w Niebie, bo Czyściec miał na ziemi.
Córka
-4-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna
II - WOJNA
W 1939r. zostałem powołany do wojska jako poborowy
do 77 p.p. w miejscowości Lida. Dowódcą kompanii był por.
Grabowiecki, a dowódcą plutonu ppor. Walczak. Dowódcą
pułku był pułkownik Majewski. Do przysięgi byłem w tejże
kompanii, a po przysiędze zostałem przydzielony do plutonu
łączności, gdzie po kursie szkoleniowym zostałem wybrany do
radiotelegrafistów. Po przeszkoleniu zostałem wybrany do
szkoły podoficerskiej. Byłem tam bardzo krótko, bo jak
wiadomo w 1939r. 1-go września wybuchła wojna. Prawie cały
pluton wraz z pułkiem wyjechał na front. Zostawiono tylko
mnie i dwóch kolegów radiotelegrafistów oraz czterech
telefonistów, w sumie było nas siedmiu. Pełniliśmy dyżury
przy radiu i telefonach, co było bardzo trudne, bo już w
pierwszych dniach wojny zbombardowano lotnisko piątego
pułku lotniczego. Łączność telefoniczna była słaba, ale
radiotelegraficzna była lepsza. Byliśmy w pułku dotąd, aż był
drugi pobór rezerwy i przeważnie z rezerwistów został
sformowany batalion tzw. marszowy i nas siedmiu
przydzielono jako łączników. Dowódcą został major rezerwy,
ale nazwiska już nie pamiętam. Nas trzech major wziął do
siebie i byliśmy tzw. poczet majora. Dostaliśmy rowery i po
wyjechaniu z koszar kilkanaście kilometrów od Lidy
zakwaterowaliśmy się w lesie. Przed wyjazdem zostałem
dowódcą tych łączników i miałem z tym później kłopot. Mój
kolega miał niedaleko do domu i poszedł pożegnać się z
rodziną. Miał wrócić do rana, ale batalion nad ranem dostał
rozkaz powrotu do Lidy. Mamy ładować się do pociągu, ale
gdzie pojedziemy, nie wiadomo. Na zbiórce do wymarszu
musiałem zameldować, że kolegi nie ma, ale jakoś ubłagałem
majora, że ta wieś jest niedaleko i że on na rowerze na pewno
zaraz będzie. Major zapytał, czy mu pozwoliłem,
powiedziałem, że tak, chociaż to nie była prawda. Musiałem
-5-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna
skłamać, bo gdyby to była samowola, to było by bardzo źle.
Dostałem ochrzan. Major powiedział, że jeśli on wcale nie
wróci, to ja będę za niego odpowiadał. Zanim się
spakowaliśmy, to Zbyszek wrócił. Musiałem zameldować
dowódcy. I znowu wziął nas obu ,,do galopu” i kazał uciekać z
oczu.
Gdy batalion był gotowy do wymarszu, major zawołał
nas obydwóch i kazał na rowerach jechać przodem jako poczet,
a sam na koniu za nami. Po przyjeździe do Lidy ładowaliśmy
się do pociągu, ale dokąd mieliśmy jechać, tacy jak ja nie
wiedzieli. Pociągiem nie jechaliśmy cały czas, bo tory były
uszkodzone, Niemcy bombardowali stacje kolejowe, mosty.
Musieliśmy parę razy wyładowywać się i iść na piechotę. I tak
trochę się jechało, trochę szło, aż dobrnęliśmy niedaleko
Lwowa. Po drodze mieliśmy parę nalotów niemieckich, ale
nasz pociąg był dobrze uzbrojony w działa przeciwlotnicze i
karabiny maszynowe, więc udawało się Niemców zmusić do
odwrotu. Kilka kilometrów od miasta dowódca zarządził
wyładunek i jak zwykle bagnety na broń i szykować się do
wymarszu w kierunku Lwowa. Droga około pięciu kilometrów
jest wolna, może napotkamy jakiś niemiecki patrol, to go
wykłujemy bez hałasu i pójdziemy dalej. Niemcy od strony
zachodniej są już pod Lwowem, ale od naszej strony droga jest
wolna. Może się trafić garstka Niemców, ale u nas to nie
groźne, bo u naszego majora nigdy i nigdzie nie jest dużo
Niemców, zawsze tylko garstka.
Maszerowaliśmy spokojnie nie napotykając żadnej
przeszkody. Po przyjściu do Lwowa rozkwaterowaliśmy się,
gdzie kto może, przeważnie pod gołym niebem. Kto pamięta
wrzesień 1939r., było ciepło i pogodnie, mimo że była noc.
Przespaliśmy się trochę, rano pobudka i po śniadaniu dostałem
rozkaz wyjazdu do Lwowa pod wskazany adres.
Dowódca zapytał tylko, czy znam miasto.
Powiedziałem, że nie. ,,To poznasz!” Miałem jechać za miasto
-6-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna
ok. 2,5, jest tam stare cmentarzysko, są tam nasze tabory
żywnościowe. Tam miałem oddać list dowódcy. Gdyby się
zdarzyło, że stracę list, a uda mi się tam dotrzeć, to mam
przekazać dowódcy, żeby ruszał z całym taborem do miasta.
,,Tylko bądź ostrożny” - powiedział dowódca. Nie wiedziałem
o co tu chodzi. Dopiero później się dowiedziałem, że Ukraińcy
ostrzeliwują mniejsze grupy wojskowe. Oni prawie wszyscy
przed zakończeniem wojny zdezerterowali i ukrywali się z
bronią, bo to trudno się było zorientować, gdzie kto jest. Dużo
żołnierzy zostało wziętych do niewoli niemieckiej. Po drodze
do tego cmentarzyska zostałem parę razy ostrzelany
pojedynczymi strzałami, ale na szczęście nic mi się nie stało.
Dojechałem na wyznaczone miejsce i doręczyłem list dowódcy
za pokwitowaniem. W drodze powrotnej jechałem bez
przeszkód. Gdy wróciłem, batalion był już po obiedzie, ja
obiadu już nie zdążyłem zjeść, poszliśmy wszyscy do natarcia.
Taki był rozkaz komendanta miasta Lwowa. Polskiego wojska
było w mieście bardzo dużo. Nie wiem dokładnie, w którym
kierunku szliśmy, bo Lwowa nie znałem, a to miasto bardzo
duże. Niemiec był już blisko przedmieścia w okopach.
Mieliśmy wykurzyć nieprzyjaciela z okopów. Mówiono nam,
że Niemców dużo nie ma. Gdy ruszyliśmy do ataku, zanim
wykurzyliśmy ich z okopów, ponieśliśmy duże straty. Jak
opuścili okopy, to dostali duże lanie. Było dużo zabitych i
wziętych do niewoli. Dla mnie było dużo radości, że idziemy
do natarcia i zaraz będę się śmiał, jak Niemcy zaczną uciekać,
dopóki nie zobaczyłem trupów i rannych. Byłem młodym
żołnierzem, dotychczas wojny nie widziałem, a zresztą
dowódca mówił, że wroga mało. A było na odwrót. Od miasta
Niemców wgoniliśmy, wojsko polskie się okopało, a my
łącznicy poszliśmy z majorem na kwaterę, która była dla niego
przygotowana. Tam pełniliśmy służbę przy telefonach i
telegrafach.
-7-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna
Major, to był taki dowódca, który lubił sam sprawdzić
co się dzieje w jego batalionie na linii frontu, mimo że miał
łączność. Pewnego dnia przychodzi i mówi, że dwóch zostaje
przy aparatach, a reszta na ochotnika z nim na linię frontu.
Oczywiście zgłosiliśmy się wszyscy. Wszyscy iść nie
mogliśmy, więc sam wyznaczył dwóch przy aparatach, a my
poszliśmy. Wracając napotkaliśmy rozciągnięty kabel
telefoniczny. Major polecił, żeby się podłączyć i zadzwonić.
Zrobiliśmy to, a to była linia niemiecka. Wtedy jak nas zaczęli
bombardować z artylerii, na szczęście wskoczyliśmy w okopy i
to nas uratowało, przysypało nas tylko ziemią i nikomu nic się
nie stało. Wygrzebaliśmy się z piasku i poszliśmy dalej. Major
po drodze opowiadał, że mu to miejsce znane, bo w 1919r. i w
1920r. też walczył tu o Lwów. Szliśmy dalej kolo płotu na
górce, tam napotkaliśmy grupę polskich żołnierzy i dwa
karabiny maszynowe. Załoga cekaemistów mówiła majorowi,
że ok. 150-200m za tym płotem w krzakach okopani są
Niemcy. Major się zaśmiał, że jak są tam Szwaby, to mamy się
ich bać, on w tamtą wojnę bronił Lwowa i nic mu się nie stało,
a teraz ma się bać! I to były jego ostatnie słowa. W tym
momencie padła seria z karabinu maszynowego, major padł
trafiony całą serią z automatu po piersiach. Chciał coś jeszcze
powiedzieć, ale tylko zabełkotał i już był trupem na miejscu.
Zabrano go do szpitala, ale już nie było żadnego ratunku.
Musieliśmy się z majorem ostatni raz pożegnać, każdy ze łzami
w oczach i wracać na swoje miejsca. Muszę powiedzieć, że był
bardzo dobrym dowódcą, ale za bardzo odważny i śmiały.
Po śmierci majora dowódcą batalionu został kapitan.
Ten znowu z kwatery nigdzie nie wychodził, chyba że do
sztabu, jak go zawołali. Sztab był od nas dość daleko. Pewnej
nocy, akurat miałem dyżur, zadzwonił telefon. Zgłosiłem się.
Spytano kto jest przy aparacie, poproszono dowódcę. Mimo że
siedziałem obok, wszystko słyszałem. Podawali z linii frontu,
że zauważono czołgi sowieckie, co robić? Kapitan kazał
-8-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wojna
skierować w to miejsce artylerię. Po ok. godzinie znowu
telefon. Kazano przekazać dowódcy, że rozkaz wykonano,
kilka czołgów rozbito, reszta cofnęła się. Ja się cały czas
zastanawiałem skąd wzięły się czołgi sowieckie? Chyba
pomyłka. Zamiast niemieckie, mówią sowieckie. Nazajutrz
rano kapitana zawołano do sztabu. Po powrocie ja i moi
koledzy zauważyliśmy, że z kapitanem coś nie w porządku.
Chodzi po pokoju zdenerwowany i tylko pali papierosy.
Pytamy się co się stało, a on że nic. I tak kilka razy. Nareszcie
nam powiedział, że o 14 - tej składamy broń. Bardzo nas to
zaskoczyło, zaczęliśmy pytać: Co się stało? Komu składamy
broń, Niemcom? Koniec wojny? Powiedział, że bolszewikom.
Przekroczyli naszą granicę, są już pod Lwowem. Wtedy w
wojsku polskim powstał jakiś nieład, szum. Jedni krzyczą: Nie
damy broni! Drudzy: Składamy broń. Inni zaczęli strzelać do
ruskich, jak tylko się pokażą. Około 12 - tej padł rozkaz od
naszego dowództwa: Wychodzić na ulicę i rzucać broń! Po
wyjściu na ulicę zobaczyłem bolszewików i tylko było słychać:
brasaj aruże, brasaj maszynu. U nich wszystko była maszyna:
samochód- maszyna, rower- maszyna. Wszystko musieliśmy
rzucać, szczególnie pasy, oni to nazywali ramuszok. To wojsko
było straszne: niemyte, nie ogolone, czapki okrągłe z małym
daszkiem, na czubku wystawał jakiś róg, na łbie czerwona
gwiazda. Ubrani byli różnie: jedni w płaszczach, inni w
bluzach, im wyższy stopniem, tym dłuższa bluza. Buty mieli z
jakiegoś płótna, karabiny długie na sznurkach, bagnety też,
całość ze 3m. Wyglądali jak istne diabły.
Po rozbrojeniu wygnali nas wszystkich za miasto,
oficerów oddzielnie. Może niektórym się udało pójść z
szeregowymi, jak się przebrali, ale oficera można było
rozpoznać, zawsze różnił się od zwykłego żołnierza, nawet jak
był przebrany. Później ruscy wzięli się na sposób i jak miał
długie włosy, to uważali za oficera, chyba że był cywil. Co z
nimi zrobiono, to już wiadomo. Katyń pochłonął wszystkich.
-9-
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
III - POWRÓT Z WOJNY
Ogłosili, że jesteśmy wolni i możemy wracać do domu.
Od tego czasu zaczęła się tułaczka. Głodno, chłodno i do domu
daleko, bo przecież żołnierze byli z różnych stron Polski: z
Warszawy, z Poznania i z innych terenów, gdzie już byli
Niemcy. Ja na przykład byłem z woj. nowogródzkiego, to było
bardzo daleko. Dokąd iść? Co robić? Czym dojechać do domu?
Na piechotę daleko. Każdy z nas nie wiedział, co robić. Od
Lwowa żadnej komunikacji nie było, tory były uszkodzone po
bombardowaniu przez Niemców. Ja z kolegą zdecydowaliśmy
się iść ponad torami, może od jakiejś miejscowości będą
kursować pociągi. Pieszo było bardzo niebezpiecznie.
Ukraińcy napadali na polskich żołnierzy i po prostu zabijali.
Oni mieli broń, a my ani broni, ani jedzenia. Jakoś szczęśliwie
doszliśmy do wsi niedaleko miasta Kowla na Ukrainie. Była to
wieś na pół polska na pół ukraińska, ludzie różni. Pytali, skąd
wracamy, czy nie widzieliśmy takich, a takich, bo każdy czekał
jak nie na syna, to na ojca, czy męża. Trochę
porozmawialiśmy, ale byliśmy głodni i zmęczeni, szukaliśmy
sołtysa. Takie były prawa przed wojną, że podróżnymi
zajmował się sołtys. Każdy nas chciał do siebie zaprosić, dać
jeść, ale my się po prostu baliśmy iść byle gdzie. Sołtys chętnie
nas przyjął, był Polakiem. Trochę się umyliśmy, dali nam jeść.
Chcieliśmy pójść spać do stodoły, ale nam nie pozwolili,
zrobili posłanie w domu. Na drugi dzień po śniadaniu
ruszyliśmy w kierunku miasta Kowla. Powiedział nam sołtys,
że stamtąd kursują pociągi w kierunku Wilna i Grodna. To
nasze strony. Po drodze spotkaliśmy kolejarza Polaka. On nam
powiedział, żebyśmy nie szli do Kowla, bo tam ruscy
wszystkich polskich żołnierzy, kogo tylko zobaczą w
mundurze wojskowym, spędzają do koszar. Poza tym wracał z
pracy i wie, że pociągi w tym kierunku, w którym chcemy
jechać, nie kursują. Wytłumaczył nam, żebyśmy nie szli szosą,
- 10 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
bo mogą nas Ukraińcy zabić, ale nad torami. Powiedział, gdzie
jest najwięcej polskich miejscowości, a gdzie mamy się strzec
ukraińskich. Nie byliśmy już żołnierzami, ale nędzarzami i
tchórzami. Zaczęliśmy się wszystkich bać, tak ruskich jak i
Ukraińców. Aby dostać coś do zjedzenia, albo picia
musieliśmy po prostu żebrać. Mieliśmy pieniądze, bo przed
rozbrojeniem dostaliśmy żołd, ale ludzie na wsi pieniędzy nie
chcieli brać, a w mieście były kolejki i to duże. My
chodziliśmy po koloniach, tam można było coś dostać, jak
trafiłeś na Polaka, bo jak na Ukraińca, to musiałeś uciekać.
Poza tym, kto miał dużo pieniędzy, to zaraz podejrzewali, że to
oficer.
Po długim marszu nad torami poszliśmy do pewnego
gospodarza, aby choć coś do picia dostać, bo w 39r. we
wrześniu było bardzo gorąco. Akurat trafiliśmy na Ukraińca.
Pyta się nas, co chcemy. My mówimy, że kupić coś do
zjedzenia, albo chociaż wody się napić. My do niego po
polsku, a on do nas po ukraińsku. Gdybyśmy mówili po
ukraińsku, to było by łatwiej, a tak krzyczy do nas :,,Dobra
Lachy, ja was nakarmlu.” I pobiegł do domu. My widzieliśmy,
co się święci, więc nogi za pas i dyla. Chyba z kilometr gonili
nas całą rodziną z widłami i siekierami. Zbytnio my się tym nie
przejmowaliśmy, bo takie to już było nasze życie tułacze po
rozbrojeniu. Po tej gonitwie musieliśmy trochę odpocząć,
trochę popłakać, trochę się pośmiać. Czego doczekał żołnierz
polski! Boi się byle kogo i byle czego. To było z jednej strony,
natomiast z drugiej musieliśmy się godzić z takim losem jaki
był. Idziemy dalej, chociaż kiszki marsza grają. Po drodze
trafiliśmy na ogród, ale nic tam nie znaleźliśmy, tylko brukiew.
Dobre i to. Pochrupaliśmy jak króliki.
- 11 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
I dalej marsz, do góry głowy
Precz te smutne mary
Przyjdzie czas, zasiądziem wraz
Nalejemy czary itd.
Idąc zanucimy piosenkę i już robi się weselej, zapomina
się o biedzie. Idziemy dalej ponad torami, cały czas na
Ukrainie. Po drodze spotkaliśmy trzech żołnierzy takich jak
my, tylko jeden był po cywilnemu. Jak się potem okazało, był
porucznikiem. Już nas było pięciu, ja byłem najmłodszy. Ale
mniejsza o to, grunt że oni mieli jedzenie! Trafili na polską
wieś i tam przenocowali, a rano chyba z pół wsi zaopatrywało
ich w jedzenie, żeby nie musieli prosić Ukraińców, bo to
groziło śmiercią. Jak spotkaliśmy tych trzech, to już było
lepiej. Porucznik był człowiekiem doświadczonym,
odważnym. Opowiadał, że służył w wojsku polskim 18 lat.
Nazywaliśmy go dowódcą, nie musieliśmy się martwić, jak
trzeba było coś załatwić, to on szedł. Później dołączyło do nas
jeszcze dwóch i tak byliśmy już silniejsi.
Pewnego razu doszliśmy do małej stacji kolejowej, na
uboczu przy podkładach kolejowych zrobiliśmy mały
odpoczynek, zaczęliśmy jeść to, co tam jeszcze mieliśmy, gdy
nagle dopadła do nas grupka Ukraińców z czerwonymi
opaskami na rękawach, z karabinami, bagnetami ( cała broń
polska). Zaczęli nas bić i krzyczeć po ukraińsku: Trzeba
Lchów wystrzelać (tak Ukraińcy nazywali Polaków), to banda
polska! Bili, ile kto chciał, krew z nas się lała. Zaprowadzili
nas do szkoły i tam zrobili rewizję. Ciągle wykrzykiwali, żeby
nas wstrzelać. Nie mieliśmy już wiele, to co nam wydano na
wojnę: menażki, manierki, łyżki, plecaki, chlebaki, koce
wojskowe. Ruscy zabierali broń i szczególnie paski skórzane,
reszty nie brali. Ukraińcy zabrali nam wszystko, mówili, że
nam już nie będzie potrzebne, bo pójdziemy do ziemi.
Wyprowadzają nas na rozstrzelanie, pokazują, żebyśmy biegli
- 12 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
w kierunku krzaków. My się prosimy, żeby nie, zresztą żaden z
nas nie miał siły biec. Padają słowa, żeby nas nie rozstrzelać,
bo to za lekka śmierć, nie jesteśmy tego warci, tylko mordować
jak najdłużej, abyśmy się męczyli. Nagle nasz porucznik
rozpiął marynarkę całą we krwi i zaczął ich wyzywać: „Wy
ludożercy, już napiliście się naszej krwi, pijcie jeszcze,
strzelajcie tutaj, nigdzie dalej nie pójdziemy!” Wreszcie jakiś
Ukrainiec zdecydował, aby nas zaprowadzić do komisarza,
niech on zdecyduje, jaką śmiercią mamy umrzeć. Prowadzą
nas, z każdego krew się leje, kto nie może iść sam, to każą nam
pomagać. Ale z nas nikt już nie miał siły, więc wtedy oni
pomagali. Kobiety z boku krzyczą, żeby im nas oddać, to one
pokażą, jak „Lachów trebo mordowaty.” Przyprowadzili nas
wreszcie do komisarza. Jak on nas zobaczył, to się za głowę
złapał: „Coście z nimi zrobili?” Ukraińcy mówią, że my
bandyci. Pyta się nas. My mówimy, że wracamy spod Lwowa,
a on: ,,No, to charoszyje ludzi, Lwów się poddał bez boju, oni
na nas czekali, żeby my ich oswobodzili. My ich puścimy do
domu, a was oddam pod sąd”! Wystawił nam przepustkę, że
wracamy do domu i kazał stemplować po drodze u następnego
komisarza. Polecił tej ukraińskiej policji zaprowadzić nas do
łaźni i nas trochę sanitariuszowi opatrzyć, abyśmy nie straszyli
swoim wyglądem. Nam się nie chciało wierzyć, że ten
komisarz taki dobry. Myśleliśmy, że to jakiś fiks dla nas
zrobiony. Ukraińcy tylko pluli sobie w brodę, że nas do tego
komisarza przyprowadzili i teraz mają z nami kłopot.
Ruszyliśmy dalej ponad torami. Głodni i ledwie żywi. Żyć nam
się nie chciało, ale trzeba było iść dalej, żeby się z tej cholernej
Ukrainy wydostać, aby dotrzeć na polskie tereny. Niedaleko
zobaczyliśmy jakieś gospodarstwo. Gospodarz jak nas
zobaczył, to się na początku bał. My jego też. Pyta nas po
ukraińsku, kto nas tak pobił. Mówimy, że ukraińska policja.
Okazał trochę współczucie i pyta, czego chcemy. Mówimy, że
wody i chleba. Dał się nam napić i zaprasza do domu. Ale nasz
- 13 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
dowódca, mówi że nie, tu poczekamy, tylko trochę chleba na
drogę chcemy. On zamiast do domu pobiegł za stodołę. Nasz
dowódca mówi: ,,Chłopaki, uciekamy i to prędko, tu na coś się
zanosi”. Ledwie ruszyliśmy, nagle nie wiadomo skąd wzięła
się banda ukraińska. Tylko słyszymy krzyki: ,, My was, Lachy
nakarmimy”. Nie wiem, co by było, gdyby nas dopadli. Na
szczęście napotkaliśmy w tej ucieczce znajomego Ukraińca,
który służył w piątym pułku lotniczym w Lidzie, z nami szli
jego dwaj koledzy. To on nas uratował przed tą bandą,
powiedział, że jesteśmy jego kolegami, razem byliśmy w
wojsku, razem przeszliśmy wojnę i mają nas zostawić w
spokoju. Już parę razy groziła nam śmierć, ale jakoś nas
zawsze Pan Bóg uratuje. Gdyby nie ten znajomy, to by nas
wykończyli. Zresztą nam dużo nie trzeba było. Byliśmy ledwie
żywi, pobici, zmęczeni i głodni. Kiedy banda zostawiła nas w
spokoju, on zaprosił nas do swojego domu. Niedaleko stamtąd
mieszkali jego rodzice, Zapewniał nas, że nic nam się nie
stanie. Przyjęli nas jak gości. Bardzo się cieszyli, że jesteśmy
kolegami z wojska i mówili, że Polacy go dobrze traktowali,
nie było różnicy między Polakami, a Ukraińcami. Umyliśmy
się, jak kto mógł, dali nam jedzenie. Starali się jak najlepiej nas
ugościć. Potem ten znajomy znalazł we wsi jakiegoś felczera,
który nam jako tako opatrzył rany. Porozmawialiśmy trochę,
ale każdy z nas był zmęczony. Chcieliśmy się przespać w
stodole, ale nam nie pozwolili. Powiedzieli, że po prostu sami
wiemy jakie są czasy, w stodole może być niebezpiecznie.
Pościelili nam w domu na podłodze, jak tam mogli. My chyba
po dwóch tygodniach pierwszy raz tak dobrze się wyspaliśmy.
Ciągle nocowaliśmy gdzieś w polu pod miedzą, jak zające.
Wszędzie było niebezpiecznie.
Rano dostaliśmy jeść i trochę jeszcze na drogę,
podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy do domu. Długo się
tą gościną nie cieszyliśmy. Po kilku kilometrach naszego
codziennego marszu doszliśmy do dużej stacji kolejowej i
- 14 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
chcieliśmy podstemplować naszą przepustkę od ruskiego
komisarza. To było nasze ostatnie stemplowanie w naszej
podróży i naszej wolności. Pytamy żołnierza, który stał na
warcie, gdzie jest komisarz. On nam pokazał, gdzie to jest.
Pokazujemy komisarzowi przepustkę, a on kazał nas zamknąć,
podarł przepustkę i mówi, że ,,tam był komisarz, a ja tu
naczalnik, szto choczu, to z wami zdziełaju”. Zawołał
ukraińską milicję i ona nas zaprowadziła do młyna, gdzie było
już bardzo dużo żołnierzy polskich. Oficerów i podoficerów
zabierali oddzielnie na górę tego młyna. Mnie natomiast chcieli
od razu rozstrzelać, bo podejrzewali, że nie jestem
poborowym, tylko ochotnikiem. Oni to nazywali dobrowolec.
Postawili mnie na stronę. Ja się tłumaczę, że jestem 17 rocznik,
zabrany w 1939r. jako poborowy. Na nic było moje
tłumaczenie, już mnie chcieli kropnąć, Ukraińcy aż się trzęśli,
żeby zabić Polaka. Nagle chyba w ostatniej chwili
przypomniało mi się, że mam medal pośmiertny, który nam
wydawano przed wyjściem na wojnę. Na tym medalu było
wszystko, cały adres, data urodzenia. To mnie uratowało.
Zaprowadzili mnie na dół do młyna razem z innymi
żołnierzami. Jak dołączył do nas porucznik, który był z nami
do ostatka, kazał mi zerwać paski ( byłem kapralem ), bo w
takiej sytuacji najlepiej być zwykłym szarakiem.
Gdy zrobiło się ciemno, oficerów i podoficerów
wyprowadzili do lasu i wszystkich rozstrzelali. Myśmy to
wszystko słyszeli, te krzyki, lamenty, strzały seryjne i
pojedyncze. Potem wszystko ucichło i chyba po jakiejś
godzinie przyszli po nas. Otworzyli drzwi i krzyczą, żeby
wychodzić. Myśleliśmy, że przyszła kolej na nas, ale na
szczęście nie. Zaprowadzili nas na stację, a tam były już
przygotowane wagony towarowe. Były tak brudne, tak
śmierdziało, że nie można było wytrzymać. Przewożono w
nich bydło i nikt ich nie sprzątał, tylko nas załadowano.
Krzyczeliśmy, że nie pojedziemy w takich wagonach, że się
- 15 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
podusimy, a oni , że takie są i tak pojedziemy. Wagonów było
10, a nas 440, więc do wagonu ładowano 44. Dowiedzieliśmy
się o tym od ruskich żołnierzy, którzy nas pilnowali. Pytaliśmy
się, dokąd jedziemy, a oni z uśmiechem: „Do raju!” Potem
dowiedział się ten, kto się tam dostał, co to był za raj i gdzie on
był. Raj głodem i smrodem płynący. Taki był raj w całym
Związku Radzieckim, nie tylko dla ludzi z innych krajów, ale
dla całej Rosji. Ale teraz musimy skończyć z tym rajem.
Po załadunku i zamknięciu wagonów usłyszeliśmy, że
jedzie z nami konwój i żeby nikt nie próbował uciekać, bo
zostanie rozstrzelany. Już mniej więcej było wiadomo do
jakiego raju jedziemy: na Rosję. Działo się to na
przedwojennych terenach polskich. Po czterech dobach
dojechaliśmy do Baranowicz, bo właściwie trochę jechaliśmy,
trochę staliśmy. Tory były uszkodzone, więc jak naprawili, to
mogliśmy jechać. Przez te cztery dni nikt nie dał nam ani jeść,
ani pić, tylko od czasu do czasu na postoju pytali, czy żyjemy.
Czasami, gdy niedaleko była jakaś wieś, to ludzie podali
kawałek chleba, albo wody. Okna w wagonach towarowych są
małe, więc kto był blisko, to coś dostał, a ten z tyłu to się
nawet dopchać nie mógł. Zresztą tym z tyłu od tego smrodu to
już się nic nie chciało.
Baranowicze, to było miasteczko w przedwojennej
Polsce niedaleko ruskiej granicy, Kiedy tam dojechaliśmy było
ciemno i nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Ja, nie wiem jakim
cudem, znalazłem w bucie pieniądze i kupiłem od strażnika
machorkę grodzieńską. Ona kosztowała 60 groszy, ale strażnik
sprzedawał po złotówce. Kupiłem kilka paczek, podzieliłem się
z innymi. Nie przypuszczałem, że ona mi się potem jeszcze
bardzo przyda. Na postoju prosiliśmy strażnika, żeby nas
wypuścił chociaż wody się napić. Powiedział, że jak będzie
jasno, to nas puści. Może chociaż do wody dopadniemy. Gdy
zrobiło się jasno zobaczyłem przez okienko, że na trzecim
torze od nas stoi pociąg i są tam polscy żołnierze, drzwi
- 16 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
pootwierane, nikt ich nie pilnuje, są wolni i chodzą po stacji.
Mówię do kolegi, że musimy za wszelką cenę do nich
dołączyć. Ale jak? Naraz przyszło nam na myśl, że przecież
zaraz strażnik wypuści nas do studni. On jest jeden, a nas 44.
Każdy będzie chciał wyjść i dostać się do wody. Strażnik
będzie patrzył w tamtą stronę. Jest okazja do ucieczki!
Wszędzie pełno ludzi, chodzą cywile i żołnierze, tylko my
zamknięci. Może nam Pan Bóg dopomoże, że ten moment
wykorzystamy. Szczęście nasze 15 metrów stąd. Bóg z nami,
my z Bogiem. Przeżegnaliśmy się. Strach było patrzeć, jak
wszyscy rzucili się do tej studni, jeden przez drugiego,
nabierali wodę do czapek, do czego się dało, niektórzy mieli
menażki. My wykorzystaliśmy ten moment i biegiem przez
tory. Skąd się wzięła w nas siła? Wskoczyliśmy do wagonu, a
był to pociąg sanitarny, każdy był obandażowany. Ja od razu
zemdlałem. Nie wiem, co stało się z tamtymi, ale kto się w
1939r. dostał w łapy sowieckie, to rzadko przeżył. Wysyłano
więźniów do budowy dróg na Syberii, nikt się z ludźmi nie
liczył, że giną z głodu, czy mrozu. NKWD dostarczy
skazańców. Oni zawsze powtarzali, żeby im dać człowieka, a
sprawę oni znajdą. Skazywano ludzi za byle co.
W tym pociągu opatrzyli nas trochę, dali coś do
zjedzenia i picia. Ja się dowiedziałem, że pociąg jedzie do
Brześcia. To w odwrotnym kierunku, niż do Wilna, czy
Grodna. Podziękowałem siostrom za wszystko i wysiadłem z
tego pociągu. Spotkałem polskiego kolejarza i zapytałem go o
pociąg w moim kierunku. On mi powiedział, że to stacja
towarowa, żebym poszedł na stację osobową przez miasto
jakieś półtora kilometra. Myślę sobie: półtora kilometra to nie
tak daleko. Ale nogi się pode mną uginają, byłem bardzo słaby.
Idę i myślę skąd miałem siłę, gdy uciekałem z pociągu, którym
nas ruscy wieźli jak przestępców na Rosję? Byłem na terenach
polskich, ale po tych wszystkich przeżyciach nabrałem sobie
tak do głowy, że sam siebie się bałem. Zdawało mi się, że
- 17 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Powrót z wojny
zaraz znowu mnie złapią i zamkną. Już trzy razy szykowała mi
się śmierć, ale jest szczęście w nieszczęściu, trzeba nieraz
podjąć duże ryzyko, tak jak ostatnio w tym wagonie. Dziękuję
Bogu, że jeszcze żyję. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem,
czy żyje mój kolega, którego zostawiłem w sanitarnym
pociągu, bo przy ucieczce zranił sobie głowę.
Szedłem tak przez miasto myśląc o wszystkim i o
niczym, bo czułem się taki słaby, że żyć mi się nie chciało, aż
tu idzie jakiś człowiek z dwoma bochenkami. Zapytałem, czy
nie sprzedał by mi. Wszędzie w mieście były olbrzymie
kolejki. On mówi, że za pieniądze nie, ale jak mam machorkę,
to się zamieni. I tak ta machorka uratowała mnie od głodu. Dla
mnie to był raj i to nie byle jaki. Idę dalej, jedząc chleb
oczywiście, aż trafiłem na jakiś rynek. Już mi się weselej
zrobiło, kupiłem jabłek i gruszek, napakowałem gdzie się da.
Głodnemu wszystko dobre i wszystko smakuje. Już jestem
bogaty: mam chleb, owoce, życie idzie ku lepszemu.
I tak pomału trafiłem na stację osobową. Rozglądam
się, może i tu łapią polskich żołnierzy. Ale ruskich wcale nie
widać, za to naszych żołnierzy pełno. Dowiedziałem się, że od
wczoraj kursują pociągi do Grodna i Lidy i że za godzinę mam
bez przesiadki pociąg do Grodna. Dyżurny zapytał, czy nie
jestem głody, bo na stacji można kupić talerz zupy i jak nie
mam pieniędzy, to mi da. Ale podziękowałem i przyszło mi na
myśl, że to nie Ukraina, ale Polska.
W pociągu spotkałem wielu znajomych żołnierzy,
niektórzy byli głodni, więc rozdałem to, co miałem. I tak na
wieczór byłem już w domu. Dla rodziców była to ogromna
radość i dla mnie też, że jestem już w domu.
- 18 -
Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu
IV - W DOMU
Ale tu już nie była Polska, a Rosja. Wszystko się
zmieniło. Zaczęto robić spis, gdzie kto pracował, kim był.
NKWD zaczęło działać, zaczęły się aresztowania urzędników,
nauczycieli i wszystkich tych, którzy się im nie podobali.
Syberia jest duża, przyjmie wszystkich, którzy tam trafią.
Zaczęto wywozić całe rodziny, przeważnie policjantów,
legionistów. Masowe wywózki zaczęły się zimą 1940r. Jak na
nieszczęście na naszych terenach były wtedy silne mrozy, dużo
ludzi zamarzało w zimnych towarowych wagonach,
szczególnie małe dzieci. Dobiegał końca rok 1940, zaczął się
41. I znowu maj, czerwiec zaczęły się masowe wywózki na
Syberię. Na szczęście wybuchła wojna z Niemcami i ona ich
trochę pogoniła.
Ruscy zrobili mobilizację, ja do niej też trafiłem.
Miałem nie iść do punktu zbornego, ale nas nastraszyli, że kto
nie pójdzie, to nie tylko on będzie rozstrzelany, ale cała
rodzina. Musieliśmy iść. Z mojej miejscowości było dużo
takich jak ja. Po zapisaniu się pytamy, co mamy teraz robić, a
sowiecki żołnierz mówi, że mamy iść na plac i czekać, tam
dadzą nam umundurowanie. Poszliśmy na plac. Bardzo dużo
ludzi tam czeka, nikt ich nie pilnuje. Mówię do kolegi:
uciekajmy stąd i to jak najprędzej. Tak też zrobiliśmy. Nikomu
nic nie mówiąc wyszliśmy stamtąd i daj Bóg szczęście i
zdrowie. Łatwo było uciekać przed samym latem, wszędzie
zboże duże i widać było, że Niemcy szybko przyjdą, bo ruscy
uciekali, gdzie kto mógł, a niemieckie samoloty bombardowały
ruskie kolumny.
Nas mobilizowano w poniedziałek, a w niedzielę 22
czerwca 1941r. wybuchła wojna rosyjsko- niemiecka. Parę dni
nie pokazywaliśmy się w domu, a gdy trochę ucichło,
przyszedłem do domu. Rodzice już mnie opłakali, bo myśleli,
że nie żyję. Niemieckie samoloty tak goniły ruskich, że nie
- 19 -
Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu
wiedzieli, gdzie uciekać. W środę przyszli Niemcy. Jak to się
mówi: jeden diabeł poszedł, drugi przyszedł. Z tej wielkiej
radości, że pozbyliśmy się ruskich i może będzie lepiej,
poszliśmy z kolegami na spotkanie Niemców. Ale się
myliliśmy, a ciekawość, to pierwszy stopień do piekła. Niemcy
kolegów nie ruszali, a mnie zawołali i kazali nieść przodem
taśmy z nabojami do cekaemów. Nie wiem, dlaczego sobie
mnie upatrzyli? Może dlatego, że byłem w polskim mundurze
wojskowym. Lubiłem w nim czasem chodzić. Tak więc
chciałem, czy nie, musiałem iść. Byłem przestraszony. Pytam,
czy jestem aresztowany, dokąd mam iść, ale oni udają, że nic
nie rozumieją, grożą pistoletem. Ja się ciągle odwracam i
pytam, aż wreszcie się śmieją i mówią, że wojsko jest
zmęczone i ja mam pomagać nieść do jakiegoś miejsca, a
potem puszczą mnie do domu. Wtedy się uspokoiłem. Nagle
nie wiadomo skąd wzięło się ruskie wojsko. Zaczęli strzelać.
Niemcy się rozproszyli, ja wskoczyłem w krzaki. Gdy się
uspokoiło, wyszedłem z krzaków, ale trafiłem na Niemców.
Chcieli mnie rozstrzelać, ale zacząłem się tłumaczyć, że
niosłem amunicję dla niemieckiego wojska. Nic to nie
pomagało, już wyciągnęli pistolet. Nagle podskoczył do mnie
oficer niemiecki. Ja się tłumaczę, że jestem Polakiem, a on po
polsku pyta się, skąd się tu wziąłem i każe rozpiąć bluzę. Gdy
rozpiąłem, zobaczył, że mam medalik z Matką Boską i
krzyżykiem. A on zaklął i mówi: ,,Masz szczęście, uciekłeś
grabarzowi spod łopaty, zmów pacierz i podziękuj Bogu, że
przy życiu zostałeś, sekundy dzieliły cię od śmierci!” I uderzył
mnie w twarz, że aż się przewróciłem. Dlaczego to zrobił, to do
dzisiaj nie mogę zrozumieć. Gdy mnie puścili, wróciłem do
domu nic nie mówiąc rodzicom, bo było by krzyku, czego i
gdzie chodzę w takich niebezpiecznych czasach. To było w
środę, a w czwartek znowu wrócili ruscy. Znowu znalazłem się
w niebezpieczeństwie. Zaczęła się strzelanina. Moja rodzina i
sąsiedzi schowaliśmy się do schronu. Nagle ruscy krzyczą,
- 20 -
Workuta o której nigdy nie zapomnę – W domu
żeby wychodzić. Czepili się do mnie, że jestem dezerterem. Ja
mówię, że nie, a oni, dlaczego jestem ostrzyżony. Matka
zaczęła płakać , że wróciłem ze szpitala. Ruski schował pistolet
i powiedział, żebym nigdzie nie pokazywał.
To już nie trwało długo, wkrótce przyszli znowu
Niemcy i to na długie lata. Od września 1939r. dla mnie nie
było spokoju, tyle razy już byłem blisko śmierci, ale Bóg mnie
uratował.
- 21 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
V - KONSPIRACJA I WIĘZIENIE
Do lutego 1942r. byłem w domu, a potem wstąpiłem do
Armii Krajowej, która już na terenach wileńskonowogródzkich działała. Lata konspiracji były to ciężkie czasy.
Niemcy były silne, szły do przodu jak burza, nikogo się nie
bali, gonili nas po lesie. Jak się dowiedzieli, że z tej
miejscowości jest ktoś w partyzantce, to całą rodzinę
wymordowali, a nawet całą wieś wymordowali i spalili.
Muszę być wdzięczny ludziom z mojej miejscowości,
wszyscy byli zgrani, nie było kapusiów. Zresztą gdyby się w
konspiracji dowiedzieli o kapusiach, to wiadomo , co by było.
Dla mnie te pierwsze lata były bardzo ciężkie, bo jeździłem w
teren kupować broń. Nieraz spotykałem się z Niemcami, ale
jakoś ani razu mnie nie zatrzymali, ani żadnej kontroli nie
robili. Ja byłem zawsze do walki gotowy, miałem dwa
pistolety, które były niezawodne. Każdy z nas na początku
musiał złożyć przysięgę, że żywy się w ręce wroga nie odda.
Później już takiej dyscypliny nie było. Trochę się bałem, ale
przyzwyczaił mnie do tego komendant. Pod koniec 1943r. i w
1944r. na terenach Wileńszczyzny i Nowogródka Niemcy do
lasu nie wchodzili za Boga, w małych miastach też ich już nie
było, partyzantka wszystkich wykurzyła. My mieliśmy
normalne szkolenia, przeważnie kwaterowaliśmy po wsiach, po
przedwojennych majątkach. Ja w styczniu 1943r. też
dołączyłem do szeregów leśnych. Komendant nie pozwolił mi
dłużej jeździć za bronią, bo było to niebezpiecznie, a ja robiłem
to za odważnie. Było mi dużo lepiej w szeregach leśnych.
Konspiracja się powiększała i Niemcy nie byli w stanie temu
zapobiec. Tak było do czerwca, albo lipca 1944r., jak przyszła
na te tereny armia czerwona. W Puszczy Rudnickiej koło
Wilna zostaliśmy rozbrojeni. Wielu AK-owców wywieziono
na Rosję, przeważnie do Kaługi. Nastąpiła zagłada. Ruscy
uważali nas za wielkich wrogów i osądzali na długie lata
- 22 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
katorgi. Mnie z Kaługi udało się uciec. Ukrywałem się w
domu. Na początku mało szukali, rodzice mówili, że o mnie
nic nie wiedzą. Ukrywałem się do 7 marca 1945r. NKWD
aresztowało mnie i zaraz było śledztwo, dlaczego uciekłem z
Kaługi, czy znowu organizować bandę. Oni nas nazywali
bandytami. Śledztwo trwało osiem miesięcy. A wyglądało to
tak, że najpierw zbiją do nieprzytomności, a potem mów to, co
oni chcą. Na przykład, jak zginął jakiś komunista, to mówią, że
to ty zrobiłeś. Jak mówisz, że o tym nic nie wiesz, to znowu
biją, ile im się chce. Pokazują na ścianę i pytają jaki to kolor.
Mówisz taki jaki jest. Znowu kłamiesz, biją i mówią, że czarna.
To sobie myślę, a może i czarna, jestem zaślepiony biciem i w
oczach mam dwadzieścia kolorów. Mówię, że czarna, to
znowu kopią i biją, bo ściana jest biała. I tak w żaden sposób
nie potrafisz powiedzieć. Czy się przyznasz, czy nie, to i tak
będziesz
osądzony
i
wywieziony
tam
,
gdzie
dziewięćdziesięciu dziewięciu płacze, a jeden się śmieje. I
stamtąd już nigdy nie powrócisz.
Pewnego razu przyprowadzono mnie na przesłuchanie.
Przychodzi nie znany mi do tej pory porucznik, czyli po
ichniemu lejtnant, kompletnie pijany, z pistoletem i mówi, że
on mnie dzisiaj zastrzeli, jeśli nie będę mówił prawdy, bo takie
właśnie dostał polecenie. Położył pistolet na stole i uderzył
mnie pięścią w twarz tak, że krwią się zalałem i zemdlałem. On
chlusnął mi kubkiem wody w twarz, bo tam, gdzie
przeprowadzano śledztwo, stało wiadro z wodą i jak ktoś bity
stracił przytomność, to cucono go kubkiem wody. Jak
oprzytomniałem, to nie wiem, skąd miałem tyle siły, ale
złapałem za pistolet i uderzyłem go w twarz tak, że wybiłem
mu zęby i uszkodziłem oko. Potem to już nie wiem, co się ze
mną działo, kto mnie bił. Nic nie pamiętałem, ani bólu nie
czułem. Tylko koledzy z celi, w której siedziałem mówili, że
dwaj strażnicy przywlekli mnie nieprzytomnego, całego we
krwi i zlanego wodą i rzucili na podłogę. Później, jak
- 23 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
doszedłem do siebie, bolało mnie całe ciało i cały byłem
posiniaczony. Prawdopodobnie zabili by mnie na miejscu,
gdyby śledztwo było zakończone, ale jeszcze myśleli, że
wydam kolegów, którzy należeli do AK. Jeszcze była wojna, a
Armia Krajowa, to dla Rosji był wróg straszny, tak samo jak i
dla polskich komunistów. Za wszelką cenę starali się nas jak
najwięcej wyniszczyć.
Po jakimś tygodniu znowu wezwano mnie na
przesłuchanie. Wtedy dowiedziałem się, co zrobiłem temu
porucznikowi. Prokurator mówi do mnie: To ty jeszcze żyjesz,
powinieneś zginąć ! A ja mówię, że wolę umrzeć, jak mam być
tak bity. Pyta, czy wiem, co zrobiłem. A ja się nie
przyznawałem, mówiłem, że nic nie pamiętam, zresztą skąd
miałem mieć siłę, żeby kogoś tak uderzyć. Zacząłem się
rozbierać i pokazywać, jaki jestem czarny, a on mówi żebym
się nie rozbierał, bo on nie jest lekarzem. Po jakimś czasie
przyszedł niby lekarz, popatrzył i mówi, że kości mam całe, ale
położył mnie na kilka dni do szpitala. Tam mnie czymś
smarowali i trochę mi ulżyło. Gdy wróciłem do celi, to
koledzy, z którymi byłem bardzo zżyty, bo byli to Polacy i
AK-owcy, bardzo się na mój widok ucieszyli. Myśleli, że po
tym wszystkim zostałem rozstrzelany i że żywego mnie już nie
zobaczą. Później przesłuchiwano mnie jeszcze wiele razy, ale
już nie byłem bity. Może gdybym tak zrobił wcześniej, to nie
byłoby tyle bicia i cierpienia. Nigdy więcej nie trafiłem na tego
porucznika.
Po zakończeniu śledztwa był tzw. wojenny trybunał.
Sędzią był młodszy lejtnant, prokuratorem sierżant i
sekretarzem jakaś kobieta. To był cały skład sędziowski. Mało
co już nas pytali, wyroki były gotowe, nie mniejsze niż
piętnaście, dwadzieścia lat katorgi dalekich syberyjskich
łagrów. Ja i jeszcze paru – kara śmierci. Co prawda po tym
zajściu spodziewałem się tego, ale włosy stanęły mi dęba i
tylko ciarki przeszły po plecach. Nie na długo, bo coś jednak
- 24 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
szeptało mi do ucha, że szczęście jest zmienne, a Bóg czyni
cuda. Zawsze to sobie powtarzałem, gdy byłem w
niebezpieczeństwie i zawsze byłem i jestem bezpieczny, bo
Bóg mnie strzeże i o Bogu nigdy nie zapomnę.
Po wyroku wpakowano mnie do celi śmierci. Było tam
już kilku. Musiałem się przywitać, chociaż nikogo tam nie
znałem. W takiej sytuacji każdy staje się znajomym, kolegą,
przyjacielem. Wszyscy pocieszają, jak mogą, że zaraz
komunistów szlag trafi i my ich będziemy sądzić. A jak nie
my, to nasi bracia. Z tą nadzieją każdy z nas żył. Gdyby tak
każdy siedział i czekał, że może zaraz, może jutro, może za
tydzień, czy za miesiąc, to by się wykończył, albo zwariował.
Jak tylko zobaczymy, że któryś się załamuje, to pocieszamy go
kawałami: żartujemy, że będziemy ich sądzić, ja będę sędzią,
on prokuratorem, a ty sekretarzem. Każdy z tą nadzieją żył.
Niektórzy pisali prośbę o ułaskawienie, czasami NKWD
przynosiło papier i kazało pisać. Ja też pisałem. Niektórzy nie
chcieli pisać, zresztą mało komu darowano życie.
Wyroki wykonywali przeważnie w nocy. Otwierali
drzwi, wołali po nazwisku i wychodzić. Niektórzy wychodzili
z zimną krwią mówiąc: „Cześć koledzy, żegnam was na
zawsze, nigdy już się nie zobaczymy, katy czekają już na mnie,
chcą się mojej krwi napić.” Inni rzucają się w lament wołając o
ratunek. Ale to nic nie pomagało. Wpadają do celi, chwytają i
żeby nie krzyczał, pakują coś do gardła, chyba gumowe korki,
bo zamiast krzyku słychać było tylko chrapanie. Strasznie było
na to patrzeć. Można sobie wyobrazić, jak człowiek się ratuje,
krzyczy, a katy chwytają go za gardło, żeby nie robił lamentu i
ciągną na śmierć. Każdy z nas myślał o sobie, każdego z nas to
czekało. Jak przez kilka dni nie przychodzili, to trochę się
zapominało, pocieszaliśmy się jak tylko mogliśmy. Najgorzej
było w nocy. Jak tylko na korytarzu słychać jakieś szemranie,
czy chodzenie, albo jeszcze warkot samochodu, to już było
wiadomo, że zacznie się operacja wyroków. Warkot tego
- 25 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
samochodu każdy znał, ruscy nazywali go „ czarny woron”. To
on właśnie przyjeżdżał po trupy.
Pojedynczo wyroków nie wykonywano, przeważnie
brano z kilku cel. Prawdopodobnie trupy padały od razu do
samochodu, a krew wsiąkała w trociny.
Najgorsze były pierwsze dni po wyroku. Później każdy
się przyzwyczaił, bo musiał, innego wyjścia nie było. Nieraz
tak siedzisz i myślisz: jak to ma być, to niech będzie jak
najszybciej, byle się skończyło, żeby się dłużej nie męczyć.
Różne myśli przychodziły do głowy w celi śmierci. Spędziłem
tam 63 dni, z tym, że miałem trochę nadziei, bo pisałem prośbę
o ułaskawienie.
Pewnego dnia, pamiętam tylko, że był rok 1945, był to
dzień, a nie noc, przychodzi strażnik, otwiera drzwi i woła po
nazwisku. Odzywam się. Każe zabrać swoje rzeczy i
wychodzić. Ale jakie tam miałeś rzeczy, zostało tylko
pożegnanie z kolegami. Chociaż strażnik krzyczy, nie
zwracałem na to uwagi, do tych krzyków się
przyzwyczailiśmy. Ja się nie spieszyłem, nie miałem gdzie.
Myślę, jak na śmierć, to zdążę. Żegnam się z kolegami z
uśmiechem, chociaż oczy pełne łez. Wychodzę na korytarz,
stoi tam jakiś cywil i każe mi iść przodem. Mijam jedno piętro,
drugie. Nie pamiętam dokładnie, co się wtedy ze mną działo.
Spodziewałem się śmierci. Kazał się zatrzymać. Staję, chcę się
odwrócić, ale krzyczy, żeby się nie odwracać. Myślałem, że
mnie kropnie. W takiej sytuacji nie ma śmiałków, każdego
dreszcze biorą. W celi z kolegami byłem odważniejszy, a tu
zostałem sam, pocieszenia nie ma. Trzyma z tyłu pistolet.
Myślę: chyba już koniec, ale dlaczego nie strzela, czy ktoś inny
przyjdzie mnie kropnąć. Stoję ładnych parę minut. Każe mi
zapukać do drzwi. Ktoś po rusku każe wejść. W pokoju siedzi
podpułkownik i major. Każą mi usiąść. Biorą do ręki mój
wyrok i czytają, że byłem sądzony z takiego to, a takiego
artykułu, wyrok: kara śmierci, ale nasze sowieckoje prawo nie
- 26 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę – Konspiracja i więzienie
choczet was ubiwać, my jeszcze z ciebie zrobimy dobrego
ruskiego człowieka. Pyta się, czy rozumiem. Mówię, że tak, że
jestem Polak i nigdy nie będę ruskim. Nie wiem skąd mi się te
słowa wyrwały, czy ze strachu, czy z nienawiści do nich, do
dziś nie mogę tego sobie wytłumaczyć. Gdy to powiedziałem,
mówią do siebie: „Ty smotry, kajaka polska morda, z polaka
nigdy nie zrobisz dobrego człowieka, jego dawno trzeba było
ubić.” Ja wtedy zacząłem ich przepraszać, że sam nie wiem, co
mówię, nie wiem na jakim świecie żyję, że moje życie jest w
ich rękach. Po tych słowach się uspokoili. Czytają dalej mój
wyrok, że karę śmierci zamienili mi na 15 lat katorgi
syberyjskich łagrów. Oczywiście wtedy mi ulżyło, uspokoiłem
się. Nie wiedziałem tak naprawdę, co to znaczy.
Podziękowałem im, chociaż w sercu czułem do nich wielki żal.
Po tym wszystkim dali mnie do innej celi, tam gdzie byli
skazani na katorgę. Znowu inne znajomości, inne przywitanie.
Już nie takie smutne, jak w celi śmierci. „Kolego, ile dostałeś
latek? Piętnaście. A ja dwie dychy i pół. A ja dwie.” Tu już
inne rozmowy, inne myśli, już nikt nie czeka z minuty na
minutę, bo nikt z nas nie przypuszczał, co to za katorga i że z
tej katorgi mało kto wróci. Poza tym myśleliśmy, że ich prędko
szlag trafi. Nikt nie przypuszczał, że oni aż tyle lat będą w
Europie panować.
Po zmianie wyroku czułem się lepiej, śmierć mnie
ominęła i tym razem. Ile razy zaglądała mi w oczy, to zawsze z
Bożą pomocą wychodziłem z tego żywy.
- 27 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
VI - ŁAGRY
Pewnego dnia kazali nam się szykować do wyjazdu. Pytamy
się dokąd jedziemy, a oni mówią, że do raju, tam gdzie
dziewięćdziesięciu dziewięciu płacze, a jeden się śmieje. I to
była prawda, ale my jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy o tym. Był
to kraj bezludny, bez przyrody, kraj nie do życia, nigdzie nie
widać żadnych miasteczek. Kraj, który równał się niemieckim
krematoriom. Tam tylko łagry i ,,bociany”, na których NKWDyści pilnują skazańców.
Wyrok śmierci i katorga, to prawie to samo. Mówiono
nam otwarcie, że stąd nie powrócimy, jedziemy na zagładę.
Przy załadowaniu do pociągu dowódca konwoju
przeczytał nam regulamin, do czego mamy prawo, że na dobę
przysługuje nam 400 gr. chleba i 120 gr. solonej ryby, od której
diabeł by zdechł i to wszystko, a wodę, to jak będzie
możliwość w czasie postoju, czyli jak konwój zechce, to da, a
jak nie zechce, to nie da.
Najbardziej chciało się pić od tej solonej ryby. Nikt jej
potem nie chciał już jeść, bo tak się chciało pić, że ludzie aż
ryczeli jak zwierzęta. A konwój się śmiał. To znowu jak
spragnieni napijemy się wody bez miary, to chorujemy:
biegunka, temperatura. Ale kto się tym przejmował, komu się
skarżyć. Pociągiem wieźli nas cały miesiąc. Więcej mieliśmy
postoju, jak jazdy. Zawieźli nas na Workutę. To tzw. Komi
SSR. Po wyładunku poszliśmy do łaźni, dano nam coś do
zjedzenia i na badania lekarskie. Jednych kierowano do
budowy baraków i dróg, a innych z lepszą kategorią zdrowia
do kopalni węgla. Zdrowia to nikt z nas nie miał po
więzieniach i takiej podróży, ale wyglądało to tak, że
przedstawiciel kopalni wybierał młodych i silniejszych ( ilu im
było trzeba ), to może trochę popracują, zanim się wykończą.
Tych starszych i słabszych brali na inne roboty. W tych
warunkach może i lepiej było w kopalni, bo ciepło, a na
- 28 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
budowach ludzie zamarzali, mrozy po 50, 60 stopni. Jak mróz
lżejszy, to znowu silne wiatry i zamiecie. Owszem, kraj
piękny, tak że stamtąd mało kto powrócił, ziemia syberyjska
pochłaniała wszystkich. Byli tam nie tylko Polacy, ale ludzie z
całej prawie Europy. Dokąd tylko sięgnęli komuniści, wszędzie
znaleźli wrogów, nikt ich nie lubił. A im potrzebny był
człowiek, sprawę i artykuł znajdą, żeby ludzi pozamykać.
Potem rozdzielono nas po barakach i uzupełniono jako
tako ubranie. Baraki to były ściany i dach. Podłogi nie było
wcale. Na środku stała metalowa beczka z rurą wyprowadzoną
przez okno, w której palono węgiel i drewno, aby ogrzać barak,
w którym było 200 osób. Do spania były prycze piętrowe, na
których był lód. Jak ktoś miał lepsze ubranie, to się przespał, a
kto był lżej ubrany, to siedział przy beczce i się grzał. Czyli
żyć, nie umierać.
Od razu nie szliśmy do pracy, bo był tzw. karanien,
mieli nas trochę przeszkolić, bo byłem skierowany do pracy w
kopalni. Miało to trwać 2 tygodnie, ale trwało 3 dni. Pokazali
nam lampy gazowe specjalne do kopalni i jak się z nimi
obchodzić, pouczyli o pracy w kopalni i przydzielili po
brygadach do kopalni nr 6. Najpierw postawiono mnie do byle
jakiej roboty, bo człowiek pierwszy raz w kopalni nic nie wie,
nic nie zna. Po prostu ucz się sam, zginiesz, to giń. Uczyliśmy
się od innych, którzy już dłużej pracowali. Wielu ginęło, albo
zostawało kalekami. Potem skierowano mnie na główne
wydobycie, tzw. nawał odbojszczyk. Tutaj przynajmniej raz w
tygodniu dawano uzupełnienie ludzi, tak że nie było gdzie
stanąć. Ale jak dużo przychodziło, to jeszcze więcej
odchodziło. Przeważnie z wycieńczenia i biegunki. Na to
lekarstwa nie było, wielu umierało. To było okropne patrzeć,
jak ci ludzie marnie giną. Nie było specjalistów, którzy
pokierowaliby pracą. Ludzie zdobywali doświadczenie jeden
od drugiego. Najgorzej było przeżyć pierwszych parę miesięcy.
- 29 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
Potem już człowiek pomału się przyzwyczajał do klimatu, do
wody. Woda była jakaś szkodliwa.
Brygadzistami byli przeważnie ruscy Niemcy, których
wywieziono na Rosję, jak wybuchła wojna z Niemcami. Oni
byli wolni, ale nie mogli stamtąd wyjeżdżać. Reszta, to byli
więźniowie. Cały nadzór kopalni i łagrów, to było wojsko i
NKWD.
Po wyjściu z kopalni nie było gdzie się umyć, ani
wykąpać. To samo ubranie było do pracy, to samo w baraku, w
tym samym szło się spać. To samo ubranie służyło za posłanie,
za materac, za poduszkę, za koc. Wstałeś z pryczy, to nic po
tobie nie zostało, tylko gołe deski. To ubranie, w którym
przyjechaliśmy, polski mundur i płaszcz, jeszcze nam pocięto.
Na plecach prawie od ramienia do ramienia, na jakieś 25 cm
długie i 20 cm szerokie, wycięto nam pasy. Na to był naszyty
biały materiał, na którym napisany był numer. Ten numer był
też naszyty na czapce na czole i na prawej nogawce od spodni
powyżej kolana. Każdy osądzony miał swój numer, to było
drugie nazwisko. Na apelu, gdy czytają nazwisko, to ty musisz
powiedzieć swój numer C 878, a jak czytają C 878, musisz
powiedzieć nazwisko. Taki był mój numer w 1945r. A numery
szły od litery A1, tak do A999, potem B, C, D itd. 3-4 lata
później spotykałem W.
Moje ubranie było zniszczone, cudem tylko ocalał mój
wojskowy mundurek, przez co miałem kłopot. Mój
brygadzista, ruski Niemiec, chciał koniecznie mieć ten mój
mundurek. Najpierw chciałem oddać za starą watówkę, ale
potem pomyślałem, że cztery lata walczyłem w moim
ulubionym mundurku, a teraz mam go oddać jakiemuś
niemczurowi. Po moim trupie. I o mało się tak nie stało. Gdy
powiedziałem, że nie oddam, to mówi: „Prędzej zdechniesz,
niż go znosisz!” Od tej pory zaczęła się między nami wrogość.
Zaczął mnie posyłać na ciężkie roboty, tam gdzie nie można
było wrobić normy, a jak nie wyrobisz normy, to dostajesz
- 30 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
mniej jedzenia. Czasami było to 300gr. chleba i pół litra zupy
na dobę. Ja nie wiedziałem, że od brygadzisty tak dużo zależy.
Później żałowałem, że nie oddałem mu tego mundurka. Dopóki
miałem siłę, to sobie z nim radziłem, ale jak się wycieńczyłem
z głodu i ciężkiej pracy, to robił ze mną, co mu się podobało,
bił mnie ile chciał, z mojej strony nie było żadnej obrony i
ciągle powtarzał, że ja nie znoszę tego mundurka. Skarżyłem
się naczelnikowi, ale brygadzista mówi, że ja nie chcę
pracować i naczelnik jemu wierzył. Dalej więc mścił się na
mnie. Z sił opadłem całkowicie, żyć mi się już nie chciało.
Myślałem, żeby czym prędzej przyszła śmierć, po co mam się
tak długo męczyć, i tak tego dalej nie wytrzymam. Ale zaraz
inne myśli przychodzą do głowy: ja przez tego parszywego
Niemca mam życie stracić, chyba mi Pan Bóg da jakieś
wyjście, że się od niego uwolnię. Z taką nadzieją żyłem, ale do
tego się dożyłem, że ledwie chodzić mogłem.
Pewnego razu dostałem polecenie na pracę samotną.
Mówię, że tej pracy sam nie wykonam, a on powiedział, że
przyjdzie mi pomóc i się uśmiechnął. Dał mi do zrozumienia,
że znowu będzie mnie maltretował. Nic nie powiedziałem,
tylko pomyślałem, że czas żeby z tym skończyć. Albo on mnie,
albo ja jego. Poszedłem na miejsce pracy, nic nie robiłem,
tylko myślałem, co zrobić, żeby go znienacka obezwładnić, bo
inaczej mu rady nie dam. Można sobie wyobrazić, jaką miałem
siłę. Bałem się, że jak go uderzę i z nóg nie zwalę, to koniec ze
mną. Znowu przyszło mi na myśl, że będzie mnie bił, ile
będzie chciał. Miałem kilof z jednej strony jak młotek,
postanowiłem, że dam mu tym młotkiem w łeb i niech się
dzieje co chce. Co prawda taka decyzja, żeby kogoś zabić, nie
jest dobra, ale każdy dopóki żyje, sam się broni. Zgasiłem
światło, żeby nie wiedział gdzie jestem i nasłuchiwałem, kiedy
przyjdzie. Trochę nerwy mnie brały, ale decyzja była jedna:
skończyć z tym raz na zawsze. Dość znęcania się nade mną. On
mnie zabije jak nie dziś, to jutro, albo pojutrze. Mi zresztą dużo
- 31 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
nie trzeba było. Przewalczyłem wojnę w 1939r., okupacja
niemiecka w partyzantce i teraz mam życie oddać przez tego
ruskiego szwaba? Muszę powiedzieć, że Niemcy, tak ze
wschodu, jak i z zachodu, mieli dużą nienawiść do Polaków.
Nieraz się odgrażali, że jeszcze przyjdzie czas, że nam pokażą
jacy są Niemcy. Myśmy nie zwracali na to uwagi.
Nareszcie przyszedł. Patrzy w to miejsce, gdzie miałem
pracować. Nie ma mnie. Mówi sam do siebie: „Nie ma go, nie
przyszedł dzisiaj do pracy, on chyba wiedział, że mam z nim
dzisiaj skończyć, ale i tak ode mnie nie ujdzie ta polska
morda!” Jak to usłyszałem, mówię: Jezus, Maryja i święty
Józefie pomóżcie mi! Skoczyłem do niego, uderzyłem go w
głowę tym młotkiem, a on wpadł w koryto z grubej blachy i
poleciał na dół. Tymi korytami spuszczano w dół węgiel i
później wywożono na górę, bo w Workucie kopalnie były po
spadku 45-60 stopni. Jak leciał w tym korycie, to się połamał.
Leżał w szpitalu 7 miesięcy i do mojej brygady już nie wrócił.
Później pracował jako strzałowy, czyli po rusku zapalczyk,
trochę kulał na nogę. On się nigdy nie dowiedział, kto mu to
zrobił. On był wolny i za niego byłby sąd. Za nas nikt nie
odpowiadał, zostawał samosąd.
Po tym wszystkim było mi lepiej, przyszedł inny
brygadzista, dał mnie na lżejszą robotę, na obsługę motoru.
Praca była siedząca, ale ja już i tak długo nie popracowałem.
Najgorzej było dojść z łagru do kopalni, to było dwa i pół
kilometra. Prowadził nas konwój z psami i automatami.
Musieliśmy iść czwórkami i trzymać ręce z tyłu. Ale nie ja
jeden byłem taki słaby. Jak nie mogliśmy nadążyć, to konwój
nas poganiał, psy rwały za tyłki, tylko waciaki brudne fruwały
w powietrzu. A konwój i ci, co tam żyli na wolności śmiali się.
Nazywali nas chodzącymi trupami, bo myśmy tak rzeczywiście
wyglądali: tylko skóra i kości, nie ogolone, niemyte. Czy
można sobie wyobrazić, jak wygląda ktoś, kto pracuje w
kopalni i nie myje się miesiącami? Nasze ciało było czarne, jak
- 32 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
but wypastowany czarną pastą, pył węglowy razem z potem po
prostu wgryzał się w skórę. Na terenie łagrów nie było łaźni,
tylko w kopalni była mała łaźnia, ale tyle ludzi, co tam
pracowało na jedną zmianę, nigdy by nie zdążyło się umyć i to
jeszcze bez mydła, bo mydła to nie widzieliśmy chyba ze trzy
lata. Zresztą po co było się myć? Jak włożysz to samo nie
prane ubranie, to i tak będziesz czarny.
Raz na miesiąc odbywała się łaźnia i dezynfekcja
ubrania. Na głowę lano nam 5gr. mydła i do kubełka parę
litrów wody. To ledwie twarz pomażesz i poskrobiesz
pazurami, reszty nie ma czym. To była ruska norma wody dla
górnika, ustalona przez komunistów. Zresztą my wszyscy
byliśmy wycieńczeni i głodni, każdy taki brudny, że nawet
sobie nie przypomina, kiedy był czysty. Nie chciało się iść do
tej łaźni, bo każdy wiedział, że i tak się nie wykąpie.
Ubranie musieliśmy związać i szło do dezynfekcji
parowej. Jak leżało bliżej ściany kotła, to się trochę ogrzało, a
jak w środku, to jak dałeś zimne, to i było zimne. Ale
dezynfekcja była zrobiona. Dałeś zawszone, to może jeszcze
więcej wszy dostałeś. Zresztą na początku wszy gnieździły się
w ubraniu, a potem chyba same się zniszczyły z tego brudu.
Wszyscy byliśmy tak wycieńczeni i głodni, że żyć nam
się nie chciało. Żeby chociaż każdy mógł zjeść spokojnie tyle
jedzenia, ile było, bo nigdy nie było tyle, ile by się zjadło. Na
terenie kuchni robiono gliniane miski, nigdy tych misek nie
było tyle, ile potrzeba. Brygadzista pilnował, żeby każdy dostał
jeść, a my szukaliśmy miski, to znaczy trzeba było czekać, aż
ktoś zje i zabrać od niego miskę. Ale nie ja jeden czekałem,
tylko dwóch, albo trzech i potem każdy łapie za miskę i
rozrywamy ją na kawałki. I tylko tymi kawałkami w łeb jeden
drugiego. Tak czasami kilka razy w łeb dostaniesz, zanim
znajdziesz miskę. I takie było nasze życie górnicze. Nikt o nas
nie dbał, nikt się nami nie przejmował, tylko gonili do roboty
póki żyłeś. A ludzie umierali masowo.
- 33 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
Pracowałem w kopalni dopóki mogłem, ale w końcu tak
się wycieńczyłem i osłabłem, że chodzić nie mogłem. Bałem
się iść do lekarza, bo kto poszedł, to do brygady już nie wrócił.
Niektórzy straszyli jeden drugiego. W końcu koledzy
zaprowadzili mnie siłą. U lekarza nie było skarżenia się, że boli
tu, czy tam, ale kazał opuścić spodnie i jak nie było za co
złapać, bo została skóra i kość, to kierował szpitala. Tak też
było ze mną. Lekarz pyta po co przyszedłem. Mówię, że jestem
słaby i nie mogę chodzić. On mówi, że też jest słaby i za mnie
chodzić nie będzie. Kazał opuścić spodnie. Opuściłem.
Popatrzył i mówi: „Trzeba było jeszcze parę dni poczekać i
było by bez kłopotu, nic ci już by nie było potrzeba.”
Skierował mnie do szpitala.
Jeśli chodzi o lekarzy, to byli to też więźniowie i
musieli robić to, co komuniści im kazali, a mieli się nami
zbytnio nie przejmować. W szpitalu było trochę lepiej,
czyściej. Kto tu trafił z wycieńczenia, a nie z chorobą, to został
przy życiu. Pacjenci, którzy byli silniejsi obsługiwali
słabszych. Zostałem ogolony i wykąpany. Chyba ze dwie
godziny szorowali mnie w wannie. Byłem tym tak
wykończony, że spałem martwym snem chyba ze 24 godziny.
Zapomniałem nawet o jedzeniu. A myślałem o nim zawsze,
żeby choć przed śmiercią najeść się do syta. Takie marzenie
miał każdy. W tych warunkach nikt nie myślał, że to przeżyje,
ludzie padali z głodu i chłodu jak muchy.
W szpitalu doszedłem do siebie. Było tu czysto, zawsze
się człowiek trochę umył, jedzenia było mniej niż w brygadzie,
ale i tak myślałem, że jestem w raju. Po paru tygodniach
przeniesiono mnie do innego szpitala jako sanitariusza. Był to
szpital chirurgiczny. Byli tam ciężko chorzy po różnych
operacjach, po wypadkach w kopalni. Okropne było patrzeć na
tych ludzi. Byłem w tym szpitalu jakieś półtora roku. Były to
najgorsze lata. Potem poszedłem znowu do kopalni, bo lekarz
bał się dłużej mnie trzymać, ale powiedział, że za parę
- 34 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
miesięcy znowu mnie weźmie. Tak też było. Za jakieś cztery
miesiące znowu wróciłem do szpitala. Ale był to rok 1948,
może 1949 i trochę warunki się poprawiły. Mało było ludzi do
pracy, wszystko poszło do ziemi. Zaczęli trochę o nas dbać.
Chodziły komisje lekarskie po barakach i jak widzieli, że ktoś
jest wykończony, to kierowali na odpoczynek, żeby trochę
nabrał sił, a potem dalej do roboty. Nie pozwalali już na
masowe umieranie ludzi. Nie było tak, jak w pierwszych
latach, że nie wiedzieli, co z nami robić. Nie było rozkazu nas
rozstrzelać, tak jak w Katyniu. Pracowaliśmy, dopóki się nie
wykończyliśmy. Nieraz dzieciaki NKWD-owców krzyczeli za
nami, jak szliśmy do, albo z kopalni, że ich tata mówił, że
niedługo nas wystrzela. I tego myśmy się spodziewali. Nie
mieliśmy żadnych praw, kto chciał, to się nad nami znęcał.
Łagry były ogrodzone, wszędzie stała straż na
„bocianach”. Jak wracaliśmy z kopalni, to szliśmy do stołówki
zjeść i do baraków. Strażnik zmykał drzwi, nie można było
nigdzie wychodzić. W baraku 180-200 ludzi, dwie beczki do
załatwiania się, które się wynosiło, jak były pełne. Okna
zakratowane. Gdy wychodzimy do pracy, strażnik otwiera
drzwi, idziemy do stołówki zjeść i zbiórka przy bramie. Jak
cała zmiana była gotowa, strażnik otwiera bramę i konwój z
automatami i psami prowadzi nas do kopalni. Teren kopalni
był też ogrodzony. Idziesz do kopalni - biją. Idziesz z kopalni biją, bo planu nie wyrobiłeś. A jak można było plan wyrobić?
Jeśli w jednym miesiącu plan brygada wyrobiła, to na drugi
podnoszono. Komu zresztą było wyrabiać ten plan, jak
wszyscy głodni i ledwie żywi. Ale to nikogo nie obchodziło.
Mówili: zdychaj, a dopóki żyjesz, musisz normę wyrobić. Do
wyrobienia planu zachęcali tym, że jeśli brygada wykona plan,
to po wyjeździe z kopalni dadzą tzw. piróg. Ten piróg to taki
sam czarny chleb z żytniej mąki, tylko upieczony w brytfannie.
Na jednego przypadało jakieś 100gr. Każdy się cieszył, że jak
wyjedziemy z kopalni, to będzie piróg, chociaż było go na dwa
- 35 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
razy ugryźć. Ale głodnemu i to dobre. Jeszcze na następną
zmianę dawali „ horniacke”, czyli dodatek górniczy. Był to
kawałek chleba i wędzonego renifera. To już my byliśmy
bogaci. Gdyby każdego dnia było tyle jedzenia, to może taki
głodny człowiek by nie był, ale jak w jednym miesiącu plan
wyrobisz, to w drugim podnoszą i tak nas tymi planami
wykańczali.
Ja tą najgorszą biedę przeżyłem dzięki lekarzowi, który
mnie wziął za sanitariusza. Lata 1945-47 i jeszcze 48 były
najgorsze. Potem zaczęło się trochę poprawiać, dawali więcej
jedzenia, ale najważniejsze, że w łagrach zbudowali łaźnie.
Każdy barak miał wyznaczony termin i starosta baraku
pilnował, żeby każdy się wykąpał. Zmieniano nam bieliznę na
czystą, wypraną i połataną, a ubranie zabierano do dezynfekcji.
Czasami niektórzy nie chcieli się kąpać, człowiek był
wykończony, że żyć się nie chciało, ale starosta siłą gonił.
Chciałeś, nie chciałeś, musiałeś iść. Bielizna czysta,
wyparzona, wszy nie było, mieliśmy już trochę nadziei, że
życie nam się polepsza.
Czasami po przyjściu z pracy kładziemy się spać i jak
któryś ma chęć porozmawiać, podzielić się z tobą swoją biedą,
a ty masz humor, to go wysłuchasz. A czasami człowiek ma
taką chwilę, że nie chce tego słuchać. Proszę go , żeby dal mi
spokój, bo nie mogę tego słuchać, wszystko mi przeszkadza,
człowiek nieraz sam siebie nie lubił, a nie kogoś. On nie
słucha. Wreszcie dasz mu w ryj. Może on tobie odda, ale masz
już spokój. A czasami jest taki dzień, że masz dobry humor i
chcesz z kimś pogadać, a ten nie chce i jest podobnie, on robi
tobie to samo. Tak nasze życie kwitło w raju, tylko kwiatków
nie było, chyba że jeden drugiemu robiliśmy na łbie kwiatki
jakąś glinianą miską.
Nieraz się budzisz, widzisz twój kolega, z którym
wczoraj rozmawiałeś, leży zimny. Nie boisz się, ani nie
brzydzisz, że to trup, tylko patrzysz, może ma lepsze ubranie,
- 36 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
albo buty. Wtedy po cichutku ściągasz, bo może ktoś inny by
też chciał. Jemu i tak to już nie potrzebne, zresztą umarłych
chowali nago. Już człowiek zadowolony, że podłapał trochę
lepsze ubranie.
W łagrach wszystko robili więźniowie. Ci, co nie mogli
pracować w kopalni, pracowali w pralniach, w barakach,
wszędzie, gdzie było trzeba. Trupami też zajmowali się
więźniowie. Pewnego razu, gdy byłem w szpitalu, mnie też
zaangażowano do wywożenia trupów. Dostaliśmy długie sanie,
na które kazano nam załadować trupy i ciągnąć za bramę, czyli
za tzw. zonę. Kto przekroczył zonę, padał trupem. Nikt nie
pytał, skąd się tam wziąłeś, od razu strzelano. Z nami szedł
konwój. Z trudem dociągnęliśmy sanie do szopy. Gdy konwój
otworzył drzwi, zobaczyliśmy prawdziwe barbarzyństwo.
Wyglądało to strasznie. Stos trupów poukładanych na
przemian, jeden rząd nogami, a drugi głowami do nóg. Mrozy
były po 50, 60 stopni, więc wszystko skostniałe. Konwój kazał
nam układać, tak jak tamci byli ułożeni. My się przyglądamy
temu wszystkiemu, a oni mówią: „Tak się nie przyglądajcie, bo
za niedługo i wy będziecie tutaj leżeć.” Co robiono z tymi
zmarłymi, nie wiadomo. Ziemia tam wiecznie zamarznięta.
Takie było nasze życie. Setki tysięcy, a może i miliony
takich jak ja, nie powróciły stamtąd. Bo przecież nie tylko w
czasie wojny wywożono tam ludzi, ale po rewolucji i po
wojnie wywozili ludzi na zagładę. Niemcy budowali
krematoria, w których ludzi palili. Ruscy nie musieli, na
Syberii było dużo miejsca. To było gorsze niż krematoria, bo
ile ludzie musieli się namęczyć z głodu, zimna, pasożytów i
morderczej pracy, zanim przyszła śmierć. Kto był przeciw
komunizmowi, to była albo kara śmierci, albo nie mniej jak 15
lat katorgi. I jeszcze pozbawienie wszelkich praw. Do kogo
pójdziesz, komu się poskarżysz? Naczelnik cię wyzwie od
najgorszych i dostaniesz jeszcze kopa od niego i od
komendantów. Naczelnik miał do pomocy komendantów. Byli
- 37 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
to też więźniowie, tylko czysto ubrani, dostawali jeść tyle, ile
chcieli, ale za to mieli nas bić. Komuniści się śmiali, bo to byli
tacy jak judenkomendant w czasie okupacji. Niemcy niektórym
żydom dawali pały i oni za przywileje bili swoich braci i gonili
do roboty.
Po mału trochę się życie poprawiało. Były łaźnie,
czyste ubranie po kąpieli raz na miesiąc. Później już było
osobne ubranie do kopalni i osobne do baraku. Zrobiło się
trochę czyściej. Byliśmy już bogaci: jeden garnitur do pracy i
drugi po pracy. Zaczęli o nas dbać, bo ludzi przywożono mniej
niż w poprzednich latach. Gdzieś w roku 1950 zakazano bicia,
ale i tak było, kto silniejszy, ten lepszy. Najgorzej było za te
numery przy bramie. Malowaliśmy je lasowanym wapnem. W
kopalni wszystko się ścierało i trzeba było na jutro znowu
pisać. Nieraz zapomnisz, bo ci to do głowy nie przychodzi,
myślisz tylko o jedzeniu. Wtedy przypomnisz sobie, jak przy
bramie dostaniesz kilka razy kopa. Komendanci oglądają
numery i zaczyna się bicie rękami, kopanie. Jak jeden dostanie
kopa, to dziesięciu się wali, albo i więcej. Dopiero jak trafi na
silniejszego, to się utrzymasz. A kopanie trwa dalej, leżących,
stojących, obojętnie. Kto nie ma numeru, ten dostaje. Nieraz
tak jesteś zbity, że ledwie przyjdziesz do kopalni, a tu jeszcze
normę trzeba wyrobić, bo inaczej znowu bicie. Taki to było
nasz żywot w ulubionej Workucie. Węgiel tam wydobywany
przesiąknięty był ludzką krwią, a ziemia wokół usłana trupami.
„ Workuta, ty syberyjska Workuta, 12 miesięcy zima, a
pozostałe lato. Kto tu nie był, to budziet, a kto byłniezabudziet.” Tak mówili ruscy, którzy tam z nami byli. Nikt
się nigdy nie dowie, ile milionów ludzi pochłonęła Syberia
przez 70 lat komunizmu.
Więźniowie, którzy byli sądzeni na 10 lat, mieli dużo
lepiej. Oni pracowali w innych kopalniach i mieszkali w
innych łagrach. Dostawali też pieniądze i mogli w kioskach
dokupić sobie jedzenie. Ale w latach 1949 i 1950 gdzieś ich
- 38 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
odesłano, a nas dano na ich miejsce. Ja z kopalni nr 6 zostałem
odesłany do kopalni nr 1. Była to kopalnia tzw. kapitalnaja.
Były tam surowsze warunki, ale długo tam nie byłem. Wkrótce
wyszło zarządzenie, aby znieść konwój z baraków. Mogliśmy
już swobodnie chodzić po łagrach, baraki nie były zamykane.
Zdjęto też kraty z okien. Konwój stał tylko na bocianach
naokoło łagru. Do tej pory, mimo że łagry były ogrodzone
kilka razy drutem kolczastym, nie mogliśmy nawet wychodzić
z baraków. Wstąpiła w nas otucha, że idzie ku lepszemu. To
chyba były lata 1950-51, ale dokładnie to nikt nie wie, bo nikt
tego nie notował. Zresztą nikomu to nie było potrzebne. Poza
tym ciągle robili rewizję i wiadomo, co by zrobili, gdyby
znaleźli jakieś notatki.
Pewnego razu przy rewizji znaleźli u mnie książkę
pisaną po polsku. Była to książka pt. „ U podnóża tęczy”.
Myślałem wtedy, że mnie zamordują. Najpierw mnie skopano,
a potem kazali rozebrać się do bielizny i zaprowadzili do
karceru. Mróz był 40-50 stopni, podłoga dziurawa, okna
wybite i do tego jeszcze włączony wentylator. Dopóki miałem
siłę, to się grzałem, biegałem w kółko, ale jak już skostniałem,
to usiadłem w kącie i byłem gotowy do zamarznięcia. Wtedy
otworzyli drzwi i zaprowadzili mnie do baraku. Tam koledzy
zaczęli mnie rozgrzewać, nacierać, dali popić gorącej wody i
jakoś mnie odratowali. Jakie ja miałem wtedy zdrowie, że
nawet nie chorowałem? Ciągali mnie potem, żeby się
dowiedzieć skąd mam tą książkę, że jestem politycznym
faszystą, ale się nie dowiedzieli, nie wydałem nikogo, bo
miałby to samo co ja. A książkę tą czytaliśmy po kilka razy
żeby nie zapomnieć ojczystego języka. Przechodziła z rąk do
rąk, a ja na ostatku stałem się ofiarą.
Gdzieś w roku 1952 zaczęli nam płacić pieniądze.
Można już było dokupić sobie jedzenie, chleb i coś do chleba,
np. tłuszcz, który się nazywał kombiżyr. Była też płatna
stołówka. Nikt już głodny nie był. Chociaż tych pieniędzy było
- 39 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
co kot napłakał, ale kto oszczędzał, to starczyło. Z nas po tych
sześciu, siedmiu latach zostały jednostki, a ci, których
przywozili w latach pięćdziesiątych, takiej biedy nie mieli.
Dostawali dwa ubrania: jedno do pracy i drugie czyste. Ale
najważniejsze, że znieśli numery, a więc skończyło się bicie
przy bramie. Staliśmy się ludźmi normalnymi. Gdy na naszych
kościach powstały kopalnie i łagry, to zaczęli się z nami trochę
liczyć. Można było porozmawiać z naczelnikiem, a nawet z
NKWD. Już nie było tak, że po przyjściu z kopalni do baraku
drzwi na kłódkę. Można było porozmawiać z kolegami z
innych baraków, każdy miał już swoją siłę. Ludzie przestali
siedzieć cicho. Gdzieś w 1953r. zaczęli domagać się wolności,
nie bali się już byle kogo. Zaczęliśmy się rozliczać z tymi,
którzy nas mordowali, to znaczy z komendantami. Do nich
była największa nienawiść, bo to byli tacy sami jak my, a nas
katowali. Przyszedł czas na nich. NKWD przenosiło ich z
łagrów do łagrów, ale za nimi szła wiadomość, jacy oni są i
koledzy się z nimi rozliczali. Wiadomości z łagru do łagru
przenosili ci, co byli na wolności i z nami pracowali,
przeważnie ruscy Niemcy. Z początku oni nie chcieli z nami
rozmawiać, bo NKWD naopowiadało im, że my jesteśmy
mordercami, barbarzyńcami i różne inne straszne rzeczy, ale
jak oni z nami trochę popracowali, to się przekonali, że tak nie
jest i nawet się z nami zaprzyjaźnili.
W latach czterdziestych, gdy przywożono nas
najwięcej, nie wiedzieli co mają z nami robić. Robili
doświadczenia na chorych i na trupach. Nawet przy wywozie
za bramę strażnik drewnianym młotkiem rozbijał trupom
głowę. Robili z nami, co chcieli, nie mieliśmy żadnych praw.
Nikt z nas, skatowanych i zagłodzonych, niczego się nie
domagał, ani o niczym nie myślał oprócz jedzenia. Na życie
nie mieliśmy nadziei, ale każdy przed śmiercią chciał chociaż
raz najeść się do syta. Może to jest śmieszne, ale naprawdę
takie są myśli głodnego.
- 40 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
Po 1952 roku, jak zaczęli nam płacić, nikt już głodny
nie był. Wielu też wśród nas było inwalidami, ale oni, mimo że
nie pracowali, też dostawali jedzenie, a jak ktoś był głodny, to
koledzy pomagali. Zawsze już można było tego czarnego
chleba, kaszy, czy nawet kotleta dokupić. Po tym, co
przeżyliśmy, to był raj. Zaczynaliśmy marzyć o wolności. Jak
długo można być uwięzionym?
W roku 53 zaczęły się strajki: będziemy pracować, ale
chcemy być wolni. Niektórzy 8-10 lat za drutami. Pierwsza
zastrajkowała kopalnia nr 3. Po kilku dniach przyjechała
delegacja z Moskwy. Naobiecywali „ góry, mury”, byle tylko
ludzie poszli do pracy. Uzgodnili, że pojadą do Moskwy, tam
wszystko ustalą i wrócą. Ludzie poszli pracować, wszystko
ucichło, ale z Moskwy nikt nie przyjeżdżał. Zaczęto strajkować
z powrotem. Mimo zastraszania, że wystrzelają wszystkich,
ludzie się nie przejmowali, krzyczeli: wolności, będziemy
pracować, ale chcemy być wolni. Znowu przyjechała delegacja
z Moskwy, znowu ludzi zaczęli namawiać, żeby poszli do
pracy, ale nikt już tego nie słuchał, wygwizdali ich. Każdy miał
już dość tych drutów, tego konwoju, tych psów, co tyłki rwały.
Ludzie krzyczeli: wolności. A naokoło lagru już ustawiono
karabiny maszynowe. Jak delegacja wyszła, dali znak i wtedy
ze wszystkich stron zaczęli strzelać po ludziach. Bardzo dużo
ludzi zginęło, wielu było rannych. Pozbierali potem zabitych i
pochowali w dwóch ogromnych dołach. Ilu ich było, to tylko
komuniści wiedzą. Żywych załadowali na samochody i gdzieś
wywieźli. Ale na Workucie nie był koniec trupów. Jeszcze
gorzej było w Krasnojarsku. Tam do łagru wjechały czołgi i
jak ludzie zaczęli chować się do baraków, to czołgi strzelały w
baraki. Wiele było takich masakr. Ludzie już żyć w takich
warunkach dalej nie mogli. Komuniści nie bardzo chcieli tego
słuchać, ale w końcu musieli się zgodzić, bo wszędzie ludzie
zaczęli się buntować. Nie mogli przecież wszystkich
- 41 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
wystrzelać. Nikt się nigdy nie dowie, ile ludzi zginęło od kul,
ile wymarło z głodu i chłodu.
Po tym wszystkim niektórym zaczęli dawać legitymację
przy wyjściu do pracy, a jak wracali z pracy to przy bramie
zabierali. Ci, co mieli legitymacje, mieszkali oddzielnie w
odgrodzonych barakach. Tam nie było już konwoju na
„bocianach”, tylko druty. Ja też się wśród nich znalazłem.
Muszę przyznać, że jak pierwszy raz wyszedłem bez konwoju,
to się bałem. Myślałem, że uciekam, albo że za mną z tyłu
idzie z automatem. Długo nosiłem ręce z tyłu zanim się
odzwyczaiłem od tego reżimu. Prawie 10 lat chodziłem pod
konwojem, a niektórzy jeszcze więcej.
Potem zaczęli nas puszczać na tzw. wolną stopę. Można
było żyć na wolności, poruszać się w obrębie łagrów i raz na
tydzień meldować się na policji. Najgorzej było z
mieszkaniem. Trzeba było się gdzieś zameldować, żeby mogli
nas kontrolować. Dali nam kilka baraków, oczywiście druty
były zdjęte, i tam na zmianę mieszkaliśmy. Jak jeden poszedł
do pracy, to drugi na jego miejscu szedł spać. Różnie
kombinowaliśmy, aby tylko wyjść z łagru. I było dobrze, byle
na wolności. Płacili nam, jak wolnym, ale jedzenie musieliśmy
kupować sobie sami, tylko dostawaliśmy ubranie do pracy.
Mnie się udało zameldować u kolegów, którzy wcześniej
wyszli na wolność. Znaleźli jakąś szopę, podreperowali i tam
się gnieździli. Było ich trzech, byli Ukraińcami. Ja byłem
czwarty. Ale żyliśmy bardzo dobrze, oni byli z
przedwojennych terenów Polski. Mówili po polsku i nie było
miedzy nami żadnej różnicy, razem gotowaliśmy, razem
jedliśmy.
Ale mimo to, że zaczęli puszczać na wolność, to było to
jeszcze bardzo mało. Ja w 1955r. jeszcze wolny nie byłem.
Nasz łagier zaczął strajkować, nie poszliśmy kilka dni do
pracy. Straszono nas, ale była dyscyplina wśród nas: albo
wszyscy, albo nikt. Po kilku dniach NKWD wpuściło do łagru
- 42 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
wojsko, przecięli druty w jednym miejscu i kazali przez
megafony wychodzić za tzw. zonę. Zanim się spostrzegliśmy
wojsko zrobiło szturm na baraki, my nie chcieliśmy
wychodzić, wyrwali drzwi, zaczęli nas bić kolbami i wyzywać:
wy faszysty, bandyty. Tak nas nazywali, bo byliśmy przeciw
komunistom. Bili nas przeważnie po głowach, bez litości. Kto
upadł, to kopali i wyganiali za ogrodzenie. Wszyscy byli
pobici, jak nie głowa rozbita, to połamane żebra. Naokoło
rozstawione były karabiny maszynowe. Najpierw zabrano
kilkudziesięciu tzw. organizatorów, załadowano ich na
samochody i wywieziono. Nam kazali siadać. Przyszedł jakiś
podpułkownik i mówi: „No i szto faszysty, chcieli obalić
sowieckuju właść, sowieckaja właść eto my, szto choczem to z
wami zdziełajem, trzeba będzie postrzelać, postrzelamy jak
psów, trzeba będzie puścić na wolność, puścimy, a teraz macie
pracować.” Myśmy krzyczeli, ale nie wiem, co by z nami
zrobili, gdybyśmy nie poszli do pracy. Pewnie by wystrzelali,
jak w trzeciej kopalni. Poszliśmy do pracy, ale żadnej korzyści
z nas nie było, każdy był poturbowany. Władza o tym
wiedziała, ale im chodziło o to, żeby nie strajkować. Chociaż
wiele krwi nas to kosztowało, niektórzy byli kalekami, ale nikt
nie narzekał, bo wiele na tym skorzystaliśmy. Prawie pół łagru
dostało legitymacje i chodziło do pracy bez konwoju, wielu
puszczono na wolną stopę, a ci, co zostali w łagrach, też już
mieli lepiej. Własną krwią wymusiliśmy na komunistach to, że
zaczęło nam świecić słońce.
W roku 1955 przyjechała z Moskwy komisja. Wzywali
wszystkich po kolei i przez 10-15 minut przeprowadzali
śledztwo. Odczytywali wyrok, pytali, czy się przyznajesz.
Przeważnie każdy mówił, że nie, że podpisywało się zeznania,
bo bili, zresztą sami pisali, co chcieli, u nich wszystko było
zgodnie z prawem. Komisja wysłuchała wszystkiego i kazali
czekać na odpowiedź. Ja czekałem do 7 sierpnia 1956r.
Darowali mi 3 lata i 7 miesięcy z 15- letniego wyroku.
- 43 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Łagry
Odsiedziałem 11 lat i 5 miesięcy. Powiedzieli, że jestem wolny
i mogę jechać, gdzie chcę. Przeważnie namawiali, żeby zostać
na Workucie, bo potrzebowali ludzi do pracy, ale mało kto
chciał zostać. To kraj nie do życia, nic tam nie rośnie, tylko
krzaki niskie, jak żywopłot. Tylko niektórzy Rosjanie
zostawali, bo oni byli przyzwyczajeni do byle jakiego życia.
Niektórzy za trochę lepsze traktowanie zrzekali się swojej
narodowości i przyjmowali rosyjską. Ich później z Rosji nie
wypuszczali. Nie wszystkim darowano kary, przeważnie tylko
politycznym. Niektórym potwierdzano kary i nie było już
żadnego odwołania. Zresztą oni wszystko robili zgodnie z
prawem, u nich bezprawia nie było.
- 44 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność
VII - WOLNOŚĆ
Gdybym od razu starał się o wyjazd do Polski, to prędzej
bym wyjechał i bez kłopotu, ale chciałem odwiedzić rodzinne
strony w woj. Nowogródzkim przedwojennej Polski. Miałem
tam rodzinę. Nie chcieli mnie wypuścić. Prawie 8 miesięcy
starałem się o wyjazd. Dopiero jak oddałem im dokumenty z
Workuty, to w ciągu dwóch dni były gotowe papiery na wyjazd
do Polski. Nie chcieli chyba, żebym miał czarne na białym
skąd przyjechałem. U nich przecież nikt nie był sądzony na
karę śmierci, nikt też nie był rozstrzeliwany, wszystko było
tajemnicą.
Po przyjeździe do Polski zamieszkałem w Szczecinie. Tu
też nasza kochana milicja nie dawała mi spokoju. Wzywali
mnie na komisariat i może dwadzieścia razy fotografowali.
Pytam się, po co to robią? „ Zaraz do ciebie Anders na białym
koniu z Anglii przyjedzie, żeby cię szybciej poznał. Chciał z
wami kapitalizm budować, ale budujecie socjalizm. NKWD się
wami zaopiekowało na długie lata i podziękuj, że jesteś przy
życiu. Ty miałeś stamtąd nie wrócić. Ty wiesz, kto ty jesteś?
Ty jesteś zdrajca ojczyzny!” Jeszcze dzisiaj ich spotykam, nie
chcę nawet na nich patrzeć. Żeby Polacy byli takimi
pachołkami? Powiedziałem im, że chciałbym dożyć, żeby
Polacy sądzili komunistów i skazywali ich na karę śmierci,
potrzymali w celi śmierci dwa miesiące, tak jak mnie, a potem
zasądzili 15-20 lat katorgi i na Syberii dali takie warunki, jak
oni nam. Tylko tyle bym chciał, więcej nic. Po tych słowach
jak do mnie skoczyli, to nie wiem, co by mi zrobili, gdyby nie
mój sąsiad, który stanął w mojej obronie. Mówił, że ja nie
wiedziałem, co mówię. I faktycznie nie wiedziałem. Myślałem,
że w swoim kraju mogę się przynajmniej pożalić. Później
sąsiad mi wytłumaczył, żebym siedział cicho. Gdyby nie on, to
znowu by mnie zamknęli. Zresztą grozili mi szubienicą, że
pojadę tam, skąd przyjechałem i więcej nie wrócę. Musiałem
- 45 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność
podpisać, że nic nie będę mówił na związek sowiecki, nie będę
opowiadał, co tam przeżyłem i co się tam działo. W ogóle będę
trzymał buzię na kłódkę, jak chcę żyć spokojnie na wolności.
Później się dowiedziałem, że NKWD za nami wysyłało
informację do milicji, aby nas miała na oku. Nasza milicja,
chciała, czy nie chciała, musiała się tym zajmować. W 1953r.
spotkałem w Workucie Polaków, tzw. nowych przybyszy, bo
ciągle przywozili nowych ludzi i my szukaliśmy wśród nich
Polaków. Byli oni sądzeni w Polsce. Najpierw nie chcieli
mówić, za co są skazani, ale jak się z nami zaprzyjaźnili, to się
przyznali, że byli milicjantami i nie chcieli zdjąć ze ściany
krzyża. Gdy zwierzchnik zdjął krzyż, oni zdjęli portret Stalina,
czy Lenina i mu odnieśli. Za to dostali 10 lat na Syberii.
Po tych przejściach na milicji dali mi spokój.
Przepracowałem do emerytury w jednym zakładzie. Cieszyłem
się, że idę do pracy bez konwoju i psy mnie za tyłek nie
szarpią. Ale ciągle przychodzi mi na myśl, jak przeżyłem te
ciężkie syberyjskie lata i stale Bogu dziękuję, że dał mi siłę i
zdrowie to przeżyć. Nikt z nas w tych latach 1944-50 nie miał
nadziei na życie. Syberia wysłana była trupami. NKWD
wszędzie szukało wrogów, zawsze miało pełne ręce roboty.
Tak komuniści budowali socjalizm. Więźniowie wszelkie
ciężkie i niebezpieczne prace wykonywali za darmo, za to, że
dali byle co zjeść, człowiek głodny wszystko zje. Ale Koledzy
Akowcy zanućmy naszą pieśń
Akowcy, to są żołnierze wszelkiej broni
Akowcy, niech tych żołnierzy Pan Bóg broni
Wielu z nas śpiewało tą piosenkę, albo inną:
W partyzantce nie jest źle, nie jest źle
Zza krzaków na wroga śmiało wal,
Bo kto nie służył w partyzantce, temu żal.
- 46 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność
Ale niestety mało komu jest już wspominać te piosenki.
NKWD i UB wykończyli nas. Jak nie w Rosji, to w Polsce. Po
trupach, byle do władzy. Gdyby tak im karę śmierci zamienić
na 15- 20 lat katorgi, dać takie warunki, jak my mieliśmy,
pracę w najgorszych kopalniach, jedno ubranie do pracy , do
spania, raz na miesiąc kąpiel w dwóch litrach wody z
drewnianego kubełka i 5 gr. mydła, a potem to samo brudne
ubranie i gonić do roboty, żeby normę wyrobili. Jeśli po paru
latach ktoś zostanie przy życiu, to na pewno nie wspomni już o
komunizmie.
Kto z nas wrócił z wygnania i kto jeszcze żyje, niech
wspomni tą więzienną piosenkę
Wygnali nas na Syberię na wygnanie
A w kraju swym zostawili kochanie
A więc już dziś wzrok kieruję swój w dal
A w sercu mym jest tęsknota i żal
Bo dla nas młodych wygnańców
Zawsze uśmiecha się młody świat
A każdy Polak tam spotkany
Byle morowy, każdy nam brat.
Gdy myślę o swoim życiu, nieraz mam łzy w oczach, a
nieraz śmiać mi się chce i sam nie wiem dlaczego. Były to
takie czasy, że sam sobie nie wierzyłem, czy ja jeszcze żyję.
Wyglądaliśmy jak kościotrupy i tak byliśmy wycieńczeni, że
czasami mieliśmy przywidzenia. Idziesz po łagrze i na drodze
napotykasz jakiś patyk, albo trzcinę, w oczach ona ci się
kilkadziesiąt razy powiększa. Dochodzisz do niej, droga
zamknięta, leży bela jakaś długa i szeroka. Wtedy stajesz,
bierzesz rękoma swoją jedną nogę, podnosisz do góry i
przekładasz przez tą belkę, potem drugą. Sam nogi, bez
pomocy rąk, nie podniesiesz. Kto silniejszy, to stał z boku i się
śmiał, że sobie ktoś trening urządza. Ja też się śmiałem, dopóki
- 47 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność
sam nie stałem się takim cieniem. Koledzy się pytają, czemu ja
tak wysoko nogę podnoszę, a ja mówię: jak to, przecież tu taka
wielka bela leży, nie mogę przez nią przejść. Teraz trudno w to
uwierzyć, że człowiek z wycieńczenia i głodu może tak robić.
Ja się przekonałem, że tak jest. I ci, co tam byli, też to wiedzą.
Dzisiaj mam 77 lat i piszę to bez okularów. Nie
spodziewałem się, że po tym wszystkim przeżyję w zdrowiu do
tych lat i będę się cieszył wolnością. Przepracowałem w Polsce
35 lat do emerytury, doliczono mi te 11 i 5 miesięcy, czyli
razem 45 lat pracy. Od 1959r. należałem do ZBoWiD, później
do Światowego Związku Armii Krajowej i Związku Więźniów
Politycznych Okresu Stalinowskiego. Moje młode lata odeszły
w siną dal. Wojna zabrała pół mojego życia. W 1939r. byłem w
czynnej służbie, potem od lutego 1942r. partyzantka, a w latach
1945-56 łagry.
Kochani Koledzy AK-owcy podziękujmy Bogu, kto z nas
jeszcze żyje i wspomina te chwile, które przeżyliśmy i
zaśpiewajmy tę piosenkę, którą śpiewaliśmy półgłosem na
apelu
O Panie, któryś jest na niebie
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń
Wołamy z różnych stron do Ciebie
O Polskę daj i Polską broń
O Boże , skrusz ten miecz, co siek nasz kraj
Do wolnej Polski nam powrócić
By stał się twierdzą nowej siły
Nasz dom, nasz kraj.
Od Warty, Wisły, Niemna, Bugu
Męczeńska do Cię woła krew.
- 48 -
Workuta, o której nigdy nie zapomnę - Wolność
Bom ja przecież Józek
Bom syn tych rycerzy
Co bronili do ostatniej
Kropli krwi Macierzy.
Więc ich nie zawstydzę
I pokazać muszę,
Że jak oni mieli dzielne ramię,
Ja też mam dzielne ramię
I dzielną mam duszę.
Wciąż ten sam Jan Józef Wisła.
- 49 -