Wędrowiec i jego cień - Nietzsche Seminarium

Transkrypt

Wędrowiec i jego cień - Nietzsche Seminarium
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
http://nietzsche.org.pl/
Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Nietzsche Seminarium 2010
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
DZIEŁA
FRYD. N I E T Z S C H E G O
W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA
BERENTA,
KONRADA
DRZEW I E C K I E G O , L E O P O L D A STAFFA I
STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO
WYDAŁ JAKÓB MORTKOWICZ.
FRYDERYK
WĘDROWIEC
I JEGO
CIEŃ
(LUDZKIE, ARCYLUDZKIE, C Z E Ś Ć DRUGA)
PRZEŁOŻYŁ
KONRAD
WARSZAWA MCMIX - M C M X
NIETZSCHE
NAKŁAD
DRZEWIECKI
JAKÓBA
MORTKOWICZA
PRZEDMOWA.
I.
Należy mówić tam tylko, gdzie się milczeć nie
p o w i n n o ; i tylko o tem, co się p r z e z w y c i ę ­
ż y ł o , — reszta jest gadaniną, »literaturą«, brakiem
karności. Moje pisma mówią t y l k o o moich prze­
zwyciężeniach: »ja« jestem w nich, ze wszystkiem, co
mi wrogiem było, ego ipsissimus, i bodaj, jeśli wolno
u ż y ć dumniejszego wyrażenia, ego ipsissimum. Od­
gadujecie tedy: wiele już zostało — p o d e m n ą . . . Ale
zawsze trzeba było wpierw czasu, powrotu do zdro­
wia, dali, odległości, zanim zbudziła się we mnie chęć
coś, czem żyłem, co przeżyłem, pewien własny fakt
i fatum w następstwie dla celów poznania wysłuchać,
wyzyskać, odsłonić, »przedstawić« (lub jakkolwiekby
to się chciało nazwać). W tern znaczeniu, wszystkie
pisma moje, oprócz jednego tylko, lecz zasadniczego,
należy a n t y d a t o w a ć — mówią one zawsze o »poza
mną« : niektóre nawet, jak trzy pierwsze RozmyśKRAKÓW -
DRUK
W.
L.
ANCZYCA
I
SPÓŁKI.
DJIEŁA NIETZSCHEGO, T. XI.
1
3
2
lania niewczesne, sięgają poza czas powstania i prze­
życia książki, która ukazała się wcześniej (w danym
wypadku: Narodzin tragedyi, jak to przed czytelnikiem,
umiejącym przenikliwiej obserwować i porównywać,
nie powinno się ukryć). T e n gniewny wybuch prze­
ciw obnoszeniu się z niemieckością, służalczości
i znikczemnieniu języka zestarzałego Dawida Straussa,
który stanowił treść pierwszego Niewczesnego, był
ujściem dla nastroju, pośród którego żyłem długo jako
student w ognisku niemieckiego wykształcenia i filisterstwa ukształconego (roszczę sobie pretensyę do
ojcostwa tego wyrażenia »filister ukształcony«, któ­
rego obecnie tak wiele się u ż y w a i nadużywa — ) ;
i co powiedziałem przeciw »chorobie historycznej«,
rzekłem jak ktoś, co po niej zwolna i z trudem wra­
cał do zdrowia, i ani trochę nie miał ochoty na
przyszłość w y r z e c się »historyzmu«, dlatego tylko,
że niegdyś nań cierpiał. Kiedy następnie w trzeciem
Rozmyślaniu niewczesnem
oddałem
cześć swemu
pierwszemu i jedynemu w y c h o w a w c y , w i e l k i e m u
Arturowi Schopenhauerowi — dziś wyraziłbym ją
o wiele silniej jeszcze, a także w sposób bardziej
osobisty —, sam pogrążony już byłem w moralnym
sceptycyzmie i rozkładzie,
to z n a c z y r ó w n i e
w krytyce, jak w pogłębieniu wszelkiego
d o t y c h c z a s o w e g o p e s y m i z m u — , i nie wie­
rzyłem już »w nic zgoła«, jak mówi lud, nawet w Scho­
penhauera: właśnie w o w y m czasie powstała rozprawa,
dotychczas nie ogłoszona, »o prawdzie i kłamstwie
w znaczeniu pozamoralnem«. Nawet moja mowa uro­
czysta i zwycięska na cześć Ryszarda W a g n e r a
z okazyi jego tryumfu bajruckiego w 1876 — Bay­
reuth
oznacza
największe
zwycięstwo,
jakie
kiedy-
kolwiek odniósł artysta — mowa ta, posiadająca naj­
silniejsze p o z o r y »aktualności«, była w istocie hoł­
dem i dziękczynieniem za okres przeszłości, za naj­
piękniejszą, a także najniebezpieczniejszą ciszę mor­
ską w mej p o d r ó ż y . . . i w rzeczywistości zerwaniem,
pożegnaniem. (Czyżby Ryszard W a g n e r mylił się sam
co do tego? Nie wierzę. Dopóki się kocha, z pewno­
ścią nie maluje się takich obrazów; nie »obserwuje
s i ę « jeszcze, nie staje się w oddali w ten sposób, jak
to czynić musi obserwator. »Obserwowanie zawiera
już w sobie tajemny a n t a g o n i z m w krzyżujących
się s p o j r z e n i a c h « — mówi się na stronie 46 wspom­
nianego pisma, w zdradzieckim i smętnym zwrocie,
zrozumiałym, być może, tylko dla nielicznych uszu).
Zimna krew, potrzebna do tego, żeby m ó c mówić
0 tych długich latach pośrednich wewnętrznego osa­
motnienia i braku, zstąpiła we mnie dopiero z książką
»Ludzkie, arcyludzkie«, której ta przemowa i przed­
mowa ma być poświęcona. Książka ta, jako prze­
znaczona »dla duchów wolnych«, ma w sobie coś
z niemal jasnego i ciekawego chłodu psychologa,
który mnóstwo rzeczy bolesnych, jakie ma p o d
sobą, za sobą, po czasie stwierdza jeszcze dla siebie
i niejako zapomocą ostrza szpilki utwierdza: — co
za dziw, jeśli przy tak kłującej i delikatnej pracy
nieraz też trochę krwi popłynie, jeśli psycholog
miewa przy tem krew na palcach i nie z a w s z e
tylko — na palcach ? . . .
I*
4
5
2.
Zdania i myśli różne, jak również Wędrowiec
i jego cień wydane b y ł y z początku o d d z i e l n i e ,
jako ciągi dalsze i dodatki do w y ż e j wzmiankowanej
ludzkiej, arcyludzkiej »książki dla duchów wolnych«:
było to zarazem przedłużenie i powtórzenie kuracyi
duchowej, mianowicie a n t y r o m a n t y c z n e g o spo­
sobu leczenia, jaki mi mój pozostały przy zdrowiu
instynkt sam wynalazł, sam przepisał przeciw chwilowej
chorobie na najniebezpieczniejszą formę romantyki.
Niechże teraz przyjęte zostaną po sześciu latach po­
wrotu do zdrowia te same pisma w p o ł ą c z e n i u ,
jako tom drugi »Ludzkiego, arcyludzkiego«: być może,
razem rozważane, wykładają s w ą naukę silniej i do­
bitniej, — t e o r y ę z d r o w i a , którąbym pozwolił so­
bie zalecić jako disciplina voluntatis bardziej ducho­
w y m naturom nadchodzącego właśnie pokolenia. Prze­
mawia z niej pesymista, który dosyć często porzu­
cał tę skórę, lecz zawsze do niej powracał, pesy­
mista więc z dobrą wolą ku pesymizmowi, — z pew­
nością przeto nie romantyk już: jakże to? duch, zna­
j ą c y się tak na tej sztuce w ę ż o w e j , że umie s k ó r ę
z m i e n i a ć , nie miałby prawa udzielić lekcyi dzisiej­
szym pesymistom, którym bez wyjątku grozi jeszcze
niebezpieczeństwo romantyzmu? A przynajmniej wska­
zać im, jak to się — r o b i ? . . .
3.
W rzeczy samej był czas największy, żeby się
rozstać:
rychło
miałem
też
tego
dowód.
Ryszard
Wagner, pozornie najbardziej zwycięski, w rzeczywi­
stości zmurszały, zrozpaczony romantyk, padł nagle,
bezsilny i przybity, przed krzyżem chrześcijańskim...
C z y ż żaden Niemiec nie miał oczu w głowie na to
straszne widowisko, współczucia w sumieniu? C z y ż
ja sam jeden tylko za niego — c i e r p i a ł e m ?
Dość; dla mnie ten nieoczekiwany wypadek był niby
błyskawicą, oświecającą miejsce, które opuściłem, —
a także tem przerażeniem, które w następstwie ogar­
nia każdego, co nieświadomie był wystawiony na
najstraszniejsze niebezpieczeństwo. Kiedy odtąd po­
szedłem sam, uczułem drżenie; upłynął czas krótki,
zachorowałem, więcej niż zachorowałem, byłem znu­
żony nieustannem rozczarowaniem względem wszyst­
kiego, co nam, ludziom nowoczesnym, pozostało do
wzbudzania w nas zapału, względem r o z t r w o n i o ­
n e j powsząd siły, pracy, nadziei, młodości, miłości;
znużony wstrętem do kobiecej i marzycielskiej rozchełzanności tej romantyki, do całego idealistycznego
łgarstwa i zniewieściałości sumienia, które odniosły
tutaj znowu zwycięstwo nad jednym z najmężniejszych; znużony wreszcie, i tem nie najmniej, smut­
kiem nieubłaganego podejrzenia, — że po tem roz­
czarowaniu skazany jestem na głębsze niedowierza­
nie, głębsze gardzenie, głębsze osamotnienie, niż kie­
dykolwiek. Z a d a n i e moje — cóż się z niem stało?
Jakże to? c z y ż b y nie zdawało się teraz, jakby zada­
nie moje przede mną się cofało, jak gdybym na
długo nie miał żadnego prawa do niego? Co zrobić,
żeby t e n największy brak znieść? — Zacząłem od
t e g o , ż e z a k a z a ł e m sobie wszelkiej muzyki zupełnie i z zasady, tej sztuki dwuznacznej, chełpliwej,
duszącej,
która
pozbawia
ducha
jego
surowości
7
6
i ochoczości, i pozwala bujnie się krzewić wszelkiego
rodzaju tęsknotom nieokreślonym, i pragnieniom gąb­
czastym. »Cave musicam« i dziś jest moja rada tym
wszystkim, którzy dość mają w sobie z męża, żeby
dbać o czystość umysłową; muzyka taka denerwuje,
rozmiękcza, czyni zniewieściałym, jej »wieczna ko­
b i e c o ś ć « pociąga nas — w d ó ł ! . . . Moje pierwsze
podejrzenie, najbliższa ostrożność zwróciły się wtedy
p r z e c i w m u z y c e romantycznej; i jeśli wogóle mia­
łem jeszcze jakąkolwiek nadzieję na muzykę, to
chyba w oczekiwaniu, iż mógłby przyjść muzyk dosyć
śmiały, dosyć ostry, dosyć złośliwy, dosyć połu­
dniowy i nad miarę zdrowy, żeby się na owej mu­
z y c e w nieśmiertelny sposób z e m ś c i ć . —
utożsamianie się z tymi, do których nie należymy, za
każdą najbardziej szanowaną działalność, jeśli od­
ciąga nas od naszej sprawy głównej, nawet za każdą
cnotę, któraby nas chronić mogła przed twardą od­
powiedzialnością względem siebie samych. Choroba
jest odpowiedzią każdym razem, jeśli dopuszczamy
się wątpienia co do swoich p r a w , s w e g o zada­
nia,—jeśli zaczynamy w czemkolwiek sobie pobłażać.
Dziwna i straszna z a r a z e m ! Ulgi, jakie sobie czy­
nimy, najtwardziej odpokutować jesteśmy zmuszeni!
I jeśli następnie pragniemy powrotu do zdrowia,
niema dla nas innego wyboru: musimy objuczyć się
c i ę ż e j , niż byliśmy objuczeni k i e d y k o l w i e k . . .
5.
4.
Samotny odtąd i podejrzliwie niedowierzający
sobie, zająłem, nie bez gniewu, w ten sposób stano­
wisko p r z e c i w sobie z a wszystkiem, c o m n i e
właśnie ból sprawiało i dotykało: — w ten sposób
znalazłem z powrotem drogę do owego nieustraszo­
nego pesymizmu, który jest przeciwieństwem wszel­
kiego łgarstwa romantycznego, i, jak dziś chętnie so­
bie wyobrażam, drogą do »mnie« samego, do m o ­
j e g o zadania. O w o ukryte i w ł a d c z e coś, na co
długo nie mamy nazwy, aż w końcu okazuje się ono
naszem z a d a n i e m , — ten tyran, tkwiący w nas
samych, straszliwie odpłaca za każdą próbę, którą
czynimy, żeby go wyminąć, lub wymknąć się przed
nim, za każde przedwczesne postanowienie, za każde
Wtedy dopiero nauczyłem się owej m o w y sa­
motnika, którą tylko najbardziej milczący, najwięcej
cierpiący rozumieją: mówiłem, bez świadków lub ra­
czej mimo świadków, żeby nie cierpieć w milczeniu,
mówiłem o rzeczach, które się mnie nie tyczyły, lecz
tak, jak gdyby mnie one obchodziły. Wtedy posiadłem
sztukę o k a z y w a n i a się radosnym, objektywnym,
ciekawym, przedewszystkiem zdrowym i złośliwym, —
jest to dowodem »dobrego s m a k u « u chorego, jak mi
się zdaje? L e c z delikatniejszemu oku i współczuciu
mimo to nie ujdzie, co, być może, stanowi wdzięk
tych pism, — że przemawia przez nie cierpiący i po­
zbawiony, jak gdyby nie był cierpiącym i pozbawio­
nym. Tu p o w i n n y były ostać się przeciw życiu
równowaga, swoboda, nawet wdzięczność, tutaj pa­
9
8
nuje wola surowa, dumna, ustawicznie czujna, zawsze
wrażliwa, która postawiła sobie za zadanie obronę
życia p r z e c i w cierpieniu i przyłamanie wszyst­
kich wniosków, które zwykle wyrastają niby grzyby
trujące z bólu, rozczarowania, wstrętu, osamotnienia
i innych mokradeł. Może to będzie w s k a z ó w k ą dla
naszych pesymistów do zbadania samych siebie? —
bo w ó w c z a s to w y r w a ł e m z siebie zdanie: kto
cierpi, n i e m a j e s z c z e p r a w a d o pesymizmu!«
Wtedy to prowadziłem w sobie żmudną i cierpliwą
walkę przeciw nienaukowej skłonności wszelkiego
pesymizmu romantycznego, która sprawia, że od­
dzielne doświadczenia osobiste w y d y m a się, rozciąga
do sądów ogólnych, do potępienia ś w i a t a . . . krótko
mówiąc, zatoczyłem wtedy wzrokiem w k o ł o . Opty­
mizm, jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś
znowu d o pesymizmu m i e ć p r a w o — rozumie­
cie to? Podobnie jak lekarz przenosi swego cho­
rego w otoczenie zupełnie obce, żeby go oderwać od
całego »dotychczas«, od trosk, przyjaciół, listów, obo­
wiązków, głupstw, udręczeń pamięci, żeby się nauczył
sięgać rękoma i zmysłami po nowy pokarm, nowe
słońce, nową przyszłość, tak ja lekarz i chory w je­
dnej osobie, zmusiłem się do odmiennego, nie wypró­
bowanego k l i m a t u d u s z y , mianowicie d o wę­
drówki na obczyznę, w o b c o ś ć , do ciekawości dla
wszelkiego rodzaju rzeczy o b c y c h . . . Za tem poszły
długie krążenie, szukanie, zmiana, niechęć względem
wszystkiego, co t r w a ł e , względem ociężałego po­
twierdzania i zaprzeczania; również dyetetyka i kar­
ność, czyniące ducha jak najlżejszym, żeby mógł da­
leko wybiegać, wysoko wzlatywać, a przedewszystkiem coraz na nowo odlatywać. W rzeczywistości
było to minimum ż y c i a , zerwanie ze wszelkiemi
ordynarniejszemi pożądliwościami, niezależność po­
śród wszelkiego rodzaju niepomyślności zewnętrznych
z dumą, iż m o ż e się żyć pośród tych niepomyślności,
nieco cynizmu być może, nieco osławionej beczki, ale
z pewnością wiele szczęścia świerszczkowego, dużo
ochoczości świerszczkowej, wiele ciszy, światła, subtelniejszego szaleństwa, ukrytego marzycielstwa —
wszystko to w końcu wydało wielkie duchowe zmęż­
nienie, wzrastającą radość i pełnię zdrowia. Ż y c i e
samo n a g r a d z a nas za naszą upartą wolę życia,
za taką długą walkę, jaką prowadziłem wtedy z pe­
symizmem znużenia życiem, już za każde uważne
spojrzenie naszej wdzięczności, przed którą nie ucho­
dzą najmniejsze, najdelikatniejsze, najbardziej prze­
lotne dary życia. W końcu otrzymujemy jego w i e l k i
dar, być może, największy, jaki nam może ofiaro­
wać, — powraca nam n a s z e z a d a n i e . — —
6.
C z y ż b y moje doświadczenie — historya cho­
roby i wyzdrowienia, g d y ż wyzdrowieniem się skoń­
c z y ł o — miało być tylko mojem doświadczeniem osobistem? I tylko m o j e m »ludzkiem, arcyludzkiem?«
Dziś sądzę raczej p r z e c i w n i e ; przypuszczam coraz
i coraz bardziej, że moje książki pielgrzymstwa nie
były napisane tylko dla mnie, jak to czasami się
zdawać mogło. — Wolnoż mi teraz, po sześciu la­
tach wzrastającego przekonania, posłać je znowu
w podróż na próbę? Wolnoż mi szczególniej polecić
11
10
je sercu i uchu tych, na których cięży jakakolwiek
»przeszłość«, i którzy posiadają dość jeszcze ducha,
żeby cierpieć z powodu d u c h a przeszłości. Przedewszystkiem jednak w a m , którym najciężej, w y
rzadcy, najbardziej narażający się, najbardziej du­
chowi, najodważniejsi, wy, którzy musicie być s a ­
m o w i e d z ą duszy nowoczesnej, i jako tacy musi­
cie posiadać swoją w i e d z ę , w których skupiło się
wszystko, co tylko może być dziś chorobą, trucizną,
niebezpieczeństwem, — których przeznaczenie chce,
że musicie być bardziej chorzy, niż jakakolwiek je­
dnostka, ponieważ nie jesteście »tylko jednostkami«....
których pocieszeniem jest, żeby poznać drogę do
n o w e g o zdrowia, ach! i iść tą drogą ku zdrowiu
jutra i pojutrza, wy wybrani, wy zwycięscy, wy nie­
przemijający, wy najzdrowsi, najsilniejsi, wy do­
brzy Europejczycy! — —
7.
Żeby w końcu sformułować jeszcze swoje prze­
ciwieństwo d o p e s y m i z m u r o m a n t y c z n e g o ,
to jest do pesymizmu tych, którym z b y w a na czemś,
nieudanych, zwyciężonych: istnieje wola tragizmu i pe­
symizmu, będąca oznaką zarazem surowości, jak siły
intelektu (smaku, uczucia, sumienia). Mając wolę tę
w piersiach, nie czuje się lęku przed straszliwością
i zagadkowością wszelkiego bytu; szuka się ich nawet.
Poza taką wolą kryje się męstwo, duma, pragnienie
w i e l k i e g o wroga. — T a k a była pesymistyczna
perspektywa moja z samego początku — nowa per­
spektywa, jak sądzę? taka, jaka dziś jeszcze jest
nowa i obca? Dotąd się jej trzymam, i proszę wie­
rzyć, zarówno d l a siebie, jak, gdy się zdarzy okazya, p r z e c i w s o b i e . . . Mamże tego jeszcze dowo­
dzić? L e c z cóż tedy w tej długiej przedmowie —
dowiedzione zostało ?
Sils-Maria,
E n g a d y n a wyżnia,
w październiku
1886.
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
ZDANIA I MYŚLI
RÓŻNE.
1.
Z a w i e d z i o n y m p r z e z f i l o z o f i ę . — Jeśli
dotąd wierzyliście w najwyższą wartość życia i jeśli
teraz widzicie, żeście się zawiedli, c z y ż zaraz trzeba
go się pozbywać za najniższą cenę ?
2.
W y b r e d n y . — Można także stać się wybred­
nym w rzeczach jasności pojęć: jakże nieznośnem
b y w a wtedy obcowanie z ludźmi napół jasnymi, mgli­
stymi, dążącymi do czegoś i p r z e c z u w a j ą c y m i ! Jakże
śmiesznem a jednak nierozweselającem wydaje się
ich wieczne trzpiotanie i uganianie, kiedy w istocie
nie mogą wzlatywać i chwytać !
16
3.
Oblubieńcy
rzeczywistości. —
Kto
w końcu spostrzega, jak bardzo i jak długo był wo­
dzony za nos, z gniewu rzuca się w objęcia nawet
najbrzydszej rzeczywistości: tak iż ogarniając cale
świata koleje, przypadali jej najlepsi oblubieńcy, -albowiem najlepsi byli z a w s z e oszukiwani najlepiej
i najdłużej.
4.
P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i . — Nie można
lepiej unaocznić różnicy między dawniejszą a teraź­
niejszą wolnomyślnością, jak przypominając owo
zdanie, do którego rozeznania i wypowiedzenia trzeba
było całej nieustraszoności minionego stulecia, choć,
uważane z teraźniejszego punktu widzenia, staje się
mimowolną naiwnością, — mam na myśli zdanie
Woltera: »Croyez-moi, mon ami, l'erreur aussi a son
mérite«.
5.
G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w . — Fi­
lozofowie po wszystkie czasy przywłaszczali sobie
zdania z n a w c ó w dusz ludzkich (moralistów) i p s u l i
je przez to, że brali w znaczeniu bezwzględnem, chcąc
dowodzić konieczności tego, co tamci uważali tylko
za wskazówki mniej więcej dokładne lub zgoła za
prawdę jedynie w jakimś kraju lub mieście w ciągu
iednego dziesięciolecia. L e c z przez to właśnie wyda­
wało się filozofom, iż wznoszą się ponad moralistów.
W ten sposób odnajdujemy w podstawach sławnej
teoryi Schopenhauera o prymacie woli nad intelek­
tem, o niezmienności charakteru, negatywności roz­
koszy — wszystko to, tak jak on to pojmuje, jest
błędem — popularne prawdy ludowe, głoszone przez
moralistów. Już w y r a z »wola«, który Schopenhauer
przekształcił na wspólne miano dla wielu stanów
człowieka i z wielką dla siebie korzyścią osobistą,
jako dla moralisty, wstawił tam, gdzie się znajdowała
luka w języku, ponieważ odtąd mógł mówić o »woli«
tak, jak przed nim mówił o niej Pascal
już »wola«
Schopenhauera w rękach swego twórcy przerodziła
się w klęskę dla nauki wskutek szału filozoficznego
uogólniania. Albowiem twierdzić, że wszystkie twory
przyrody posiadają w o l ę , znaczy to czynić z tej
woli rodzaj metafory poetyckiej; w końcu nadużyto
jej w celach fałszywej objektywizacyi do najroz­
maitszych wybryków mistycznych — i w s z y s c y modni
filozofowie powtarzają, i zdają się wiedzieć dokład­
nie, że wszystkie rzeczy posiadają jedną wolę, ba,
są tą jedną wolą, (co wynosi na to, sądząc we­
dług opisu tej powszechnej i jedynej woli, jaki po­
dają, że chcą koniecznie mieć za Boga d y a b ł a
głupiego).
6.
P r z e c i w f a n t a s t o m . — Fantasta zaprzecza
prawdy przed sobą, łgarz przed innymi.
DZIEŁĄ NIETZSCHEGO. T. XI.
18
19
7.
W r o g i ś w i a t ł u . — Jeśli się komu wyjaśni,
że ściśle biorąc, nigdy nie może mówić o prawdzie,
lecz jedynie o prawdopodobieństwie i jego stopniach,
spostrzega się zwykle po nieukrywanej radości pou­
czonego, o ile ludzie wolą niepewność horyzontu du­
chowego i jak w głębi duszy n i e n a w i d z ą prawdy
za jej określoność. — Może przyczyna kryje się
w tem, że w s z y s c y w tajemnicy lękają się, żeby zbyt
jasne światło prawdy na nich samych nie padło?
Chcą coś znaczyć, a więc nie powinno się widzieć,
czem s ą ? Lub może jest to tylko obawa przed zbyt
jasnem światłem, do którego nie przywykły ich du­
sze zmierzchowe i łatwo dające się oślepić, tak iż
muszą go nienawidzić ?
8.
S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i . — Lubią
przedstawiać teraz Piłata z jego pytaniem: co jest
prawda, jako obrońcę Chrystusa, aby wszystko, co
zostało poznane, oraz co poznać można, podać w po­
dejrzenie, jako pozór, i na budzącym dreszcz osta­
tecznym planie niemożliwości wiedzenia wznieść K r z y ż .
musicie przypuszczać, że albo wszystkie rzeczy przy­
rodzone ulegają swemu prawu, z wolnego i dobrowol­
nie przyjętego posłuszeństwa — w tym przeto wy­
padku podziwiacie moralność natury —; albo zachwy­
cacie się wyobrażeniem twórcy mechanika, który
zbudował najkunsztowniejszy zegar, dodając mu, jako
upiększenie, ż y w e istoty. — Konieczność w przyro­
dzie staje się bardziej ludzką dzięki wyrażeniu »zgodnie z prawami«, i jest ostatnią kryjówką dla marzeń
mitologicznych.
10.
H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e . — Mgliści
i świat zaciemniający filozofowie, a więc w s z y s c y
metafizycy drobniejszego i grubszego kalibru, dostają
bólu oczu, uszu i zębów, skoro zaczynają podejrze­
wać że jest coś prawdy w twierdzeniu, iż odtąd cała
filozofia należy do dziedziny historyi. Dla ich b ó l u ,
można im przebaczyć, że tego, kto tak mówi, ob­
rzucają kamieniami i błotem: lecz przez to sama teo­
rya na pewien czas stać się może brudną i mizerną
i stracić na swym wpływie.
:
11.
9.
z
» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d . — Kiedy
takim zachwytem rozprawiacie o prawach natury,
P e s y m i s t a i n t e l e k t u . — Człowiek istot­
nie wolny duchem będzie też o duchu samym myś­
lał w sposób swobodny i nie będzie ukrywał przed
sobą, co w źródle i kierunku ducha może być za2 *
21
20
trważającego. I dlatego, być może, inni okrzyczą go
za najzawziętszego przeciwnika wolnomyślności i na­
dadzą mu obraźliwe i odstraszające miano »pesymisty intelektu«: jak to jest ich zwyczajem nazywać
kogoś nie zgodnie z jego wybitną silą i cnotą, lecz
według tego, co w nim jest dla nich najbardziej
obcego.
12.
U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w . — Nikomu
z tych, którzy z taką fanfaronadą rozprawiają o nau­
kowości swojej metafizyki, nie należy zgoła odpo­
wiadać; wystarcza pomacać węzełek, który ukrywają
za plecami z pewnego rodzaju obawą: jeśli się uda
go rozwiązać, wtedy ku ich zawstydzeniu ukazują
się na światło dzienne rezultaty tej naukowości: mi­
­utki Bóg kochany, przyjemna nieśmiertelność, cza­
sami trochę spirytyzmu, a w każdym razie cała kupa
nędzy biednego grzesznika i p y c h y faryzeusza.
13.
Szkodliwość
poznania
w
pewnych
wypadkach.
Pożytek, jaki przynosi bezwzględne
poznanie prawdy, tak ustawicznie i po wiele set razy
dowodzony zostaje, iż bez wahania należy się pogo­
dzić z drobnemi i rzadkiemi szkodami, jakie wskutek
niego cierpieć może jednostka. Nie można zapobiec
temu, żeby chemikowi nie zdarzyło się zatruć lub
oparzyć. — Co się stosuje do chemika, stosuje się
do całej naszej cywilizacyi, z czego, mówiąc nawia­
sem, jasno się wywodzi, jak bardzo powinna dbać
ona o maści kojące na oparzenia i o posiadanie w po­
gotowiu odtrutek.
14.
Czego
filister
potrzebuje
koniecz­
n i e . — Filister sądzi, że przedewszystkiem potrze­
buje szmatki purpurowej lub turbanu metafizycznego,
i odjąć sobie tego w żadnym razie nie pozwala,
a przecież w y d a w a ł b y się mniej śmiesznym bez tego
stroika.
15.
M a r z y c i e l e . — Zapomocą wszystkiego, c o
marzyciele mówią na pochwałę swej ewangelii lub
s w e g o mistrza, bronią samych siebie, choć mogą nie
wiem jak chcieć uchodzić za sędziów (nie zaś za
oskarżonych), a to dla tego, że mimowolnie i niemal
co chwila przypomina się im, iż są wyjątkami, które
muszą się usprawiedliwić.
23
22
16.
co woda
w nich
zawiera,
więc
według tego,
co
n i e jest
wodą.
D o b r o w a b i d o ż y c i a . — Wszystkie rzeczy
dobre są silnymi środkami podniecającymi do życia,
nawet każda dobra książka, napisana przeciw życiu.
19.
17.
S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a . — »Kiedy słuchamy
przemawiających w y n a l a z c z y c h metafizyków i za­
światowców, czujemy wprawdzie, że my, reszta, je­
steśmy ubodzy duchem, ale także, że naszym jest
świat przemiany, z wiosną i jesienią, zimą i latem,
i że do tamtych należy świat zagrobowy — ze swemi
nieskończonemi mgłami, swymi szarymi i chłodnymi
cieniami.«— T a k mówił do siebie ktoś, przechadzając się
w słońcu porannem: ktoś, w kim przy rozważaniu
historyi nie tylko duch, lecz i serce przekształcało
się ustawicznie na nowo i kto, w przeciwieństwie do
metafizyków, czuje się szczęśliwy, że »nie jedną du­
szą nieśmiertelną«, lecz w i e l e d u s z n i e ś m i e r ­
t e l n y c h w sobie przechowuje.
O b r a z ż y c i a . — W y m a l o w a ć obraz życia,
zadanie, jakie sobie tak często stawiają poeci i filo­
zofowie, jest mimo to niedorzeczne: nawet pod ręką
największych malarzy-myślicieli powstawały z a w s z e
tylko obrazy i obrazki z j a k i e g o ś życia, mianowicie
z ich życia — i nawet nic innego nie jest możliwe.
W tem, co się staje, rzecz stająca się nie może się
odbić jako coś stałego i trwałego, nie jako »życie
w ogóle«.
20.
P r a w d a nie znosi
innych bogów obok
s i e b i e . — W i a r a w prawdę zaczyna się od wątpie­
nia o wszystkich
»prawdach«, w które się wierzyło
dotychczas.
18.
T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i . — B y w a j ą try­
skające, w y p ł y w a j ą c e i sączące się źródła mineralne;
i temu odpowiadają trzy rodzaje myślicieli. Laik oce­
nia je według obfitości wody, znawca według tego,
21.
O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a . - Kiedy
się mówi o wolnomyślności, jako o nadzwyczaj nie­
bezpiecznej wyprawie przez lodowce i morza lodowe,
25
24
ci, co nie chcą pójść tą drogą, czują się tak obrażeni,
jak gdyby wyrzucano im ich wahanie się i słabe
nogi. Nie znosimy, żeby mówiono wobec nas o rze­
c z y trudnej, do której czujemy, żeśmy nie dorośli.
22.
Historia in nuce. — Najpoważniejsza parodya,
jaką kiedykolwiek słyszałem, jest następująca: »na
początku był nonsens i nonsens b y ł , na Boga! i Bo­
giem (boskim) był nonsens«.
23.
N i e u l e c z a l n y . — Idealista jest niepoprawny:
jeśli się go wyrzuci z jego nieba, robi sobie ideał
z piekła. Sprawcie, żeby się rozczarował i patrzcie! —
z nie mniejszym zapałem chwyta się rozczarowania,
jak dopiero co oddawał się nadziei. Jeżeli skłonność
jego należy do wielkich nieuleczalnych skłonności
natury ludzkiej, może sprowadzić tragiczną dolę
i stać się przedmiotem T r a g e d y i : która w swem zało­
żeniu zajmuje się tem, co w ludzkim losie i charakte­
rze jest nieuleczalnego, niedającego się odwrócić,
nieodwołalnego.
24.
Oklaski przedłużeniem widowiska. —
Błyszczące oczy i ż y c z l i w y uśmiech są rodzajem
oklasków, którymi nagradza się całą wielką komedyę świata i bytu, — ale zarazem komedyą w komedyi, która ma innych spektatorów pociągnąć do
»plaudite amici«.
25 .
O d w a g a b y ć n u d n y m . — Kto nie posiada
męstwa, żeby jego samego i jego dzieło znajdowali
nudnym, nie należy z pewnością do duchów najwięk­
szych, c z y to w sztukach, c z y w naukach. — Śmie­
szek, któryby wyjątkowo był zarazem myślicielem,
mógłby, patrząc na świat i historyę dodać: »Bóg
tego męstwa nie miał; wszystkie rzeczy chciał uczy­
nić i uczynił zanadto interesującemi«.
26.
Z
najwnętrzniejszego
doświadcze­
n i a m y ś l i c i e l a . — Nic niema trudniejszego dla
człowieka od pojmowania jakiejś rzeczy nieosobowo:
rozumiem przez to, żeby widział w niej właśnie rzecz, nie
zaś o s o b ę : ba, możnaby nawet zapytać, czy wogóle
jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzy­
mać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyś-
26
lającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby
były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indy­
widuami, z któremi trzeba walczyć, łączyć się, które
trzeba ochraniać, któremi trzeba się opiekować, które
trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko
siebie samych, w o w y c h chwilach, kiedy słyszymy,
lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie.
Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ
występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie za­
pytujemy się siebie, czybyśmy nie mogli postawić mu
u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czybyśmy
nie mogli doń doczepić jakiegoś »może«, lub »nie­
kiedy«, już słówko »prawdopodobnie« jest dla nas
zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyra­
nię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo
nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, deli­
katne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w obję­
cia przeczeniu, tedy zapomocą innej próby doświad­
czamy swego samowładztwa: jakżeż to, c z y ż możemy
tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej
i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwości, ba, nawet bezwzględności? C z y ż nie możemy
obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współc z u c i e m ? — Kiedyindziej znowu spostrzegamy tu pe­
wien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na sie­
bie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas
myśl, czyby się nie udało urządzić tutaj małżeństwa,
wyciągnąć w n i o s k u , i z góry już doznajemy przy­
jemnego uczucia, że jeśliby z tego wniosku wypły­
nęły skutki, tedy by honor przypadł nietylko obu są
dom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także
i swatom. Jeśli jednak z o w ą myślą nie można sobie
poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą
27
życzliwości ( i jeśli u w a ż a się j ą z a p r a w d z i w ą — )
tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wo­
dzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mó­
w i m y o niej inaczej jak z uroczystością i dumą:
g d y ż w j e j blasku błyszczymy i my. Biada temu,
ktoby ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy,
że pewnego dnia ta sama myśl w y d a się nam po­
dejrzaną: — wtedy niezmordowani twórcy królów
(king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu
i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi
to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością
nikt nie będzie mówić wtedy o »popędzie naukowym
samym w sobie«! — Czemu więc człowiek przekłada
p r a w d ę nad nieprawdę w tej p o t a j e m n e j w a l c e
idei osób, w tem najczęściej ukrytem kojarzeniu małźeństw między myślami, w tem budowaniu państw
w dziedzinie myśli, w tem wychowywaniu, pielęgnowaniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela
ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla ja­
kiego się rządzi s p r a w i e d l i w o ś c i ą w obcowaniu z osobami rzeczywistemi: d z i ś , z przyzwyczajenia, dziedziczności i przyuczenia, p i e r w o t n i e , ponieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedli­
wość — jest p o ż y t e c z n i e j s z a i z a s z c z y t ­
n i e j s z a od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli
nie łatwo zachować w ł a d z ę i s ł a w ę , jeśli się
opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka bu­
dowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest u p o k a ­
r z a j ą c e dla świadomości budowniczego; wstyd g o
kruchości materyału, i chciałby, ponieważ sam siebie
bierze p o w a ż n i e j , niż cały świat pozostały, nie robić
nic, coby nie było t r w a l s z e , niż cały świat pozostały.
W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność
28
29
osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl,
jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona
najściślej z ukrytą myślą: «pereat mundus, dum ego
salvus sum!« Dzieło własne przekształca się w ego,
sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawia­
j ą c ą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona
duma wymaga, żeby do dzieła u ż y w a ć tylko najlep­
szych, najtwardszych kamieni, a więc prawd, lub
tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie
czasy wymieniano p y c h ę , jako »występek wiedzą­
c y c h « — jednak bez tego płodnego występku źleby
było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tem je­
dnak, ż e czujemy s t r a c h przed swymi własnymi
myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie
samych w nich c z c i m y , mimowolnie przypisujemy
im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić
i ganić, w tem więc, że obcujemy z nimi jako z wolnemi osobami duchowemi, z siłami niezależnemi, jako
równi z równymi — w tem kryje się korzeń tego
rzadkiego zjawiska, które nazwałem »sumieniem intelektualnem«. — T a k więc i w tym wypadku coś
moralnego w najlepszem znaczenia zakwitło z »ko­
rzenia czarnego«.
27.
O b s k u r a n c i . — R z e c z ą zasadniczą w czar­
nej magii obskurantyzmu nie jest to, że chce przy­
ćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, na­
sze w y o b r a ż e n i e o b y c i e p r z y c i e m n i ć . D o
tego, wprawdzie, u ż y w a często środka, polegającego
na tem, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, nie-
kiedy jednak u ż y w a środka wprost przeciwnego i przez
najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się w y w o ł a ć
p r z e s y c e n i e jego owocami. Subtelni metafizycy,
przygotowujący sceptycyzm i w y w o ł u j ą c y s w ą nad­
mierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości
umysłu wogóle, są dobremi narzędziami tego bardziej
subtelnego obskurantyzmu.
Jestże możliwe, że sa­
mego Kanta można użyć w tym celu? co więcej, że
w e d ł u g jego własnego osławionego oświadczenia on
sam, przynajmniej przez pewien czas, c h c i a ł cze­
goś podobnego: utorować drogę dla w i a r y , przez
wytknięcie szranek dla w i e d z y ? — co mu się
wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następ­
com na w i l c z y c h i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj
wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpiecz­
niejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia
ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.
28.
J a k i e g o r o d z a j u f i l o z o f i a jest zgubna
d l a s z t u k i . — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycznej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska este­
tyczne uczynić n i e p r z e z r o c z y s t e m i , w y p ł y w a
stąd, że nie można ich o c e n i a ć między sobą, ponie­
w a ż żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić.
L e c z jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla
oceny, w końcu zjawia się zupełna b e z k r y t y c z n o ś ć , ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak
znowu stałe zanikanie r o z k o s z y , jakiej dostarcza
sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak
31
30
i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania
potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tem
bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się
w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić
przez coraz bardziej ordynarny pokarm.
29.
W G e t s e m a n e . - Najboleśniejsze, co myś­
liciel rzec może do artystów, brzmi: »nie możecie
przeto c z u w a ć z e m n ą nawet jednej godziny?«
30.
Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m . — Wobec nie­
licznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu
węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kie­
runku odwrotnym (naprzykład w s z y s c y artyści i ko­
biety), żeby je coraz na nowo z w i ą z y w a ć i plątać, a tak
żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane,
a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie
na tem się kończy — że oczka i tkaniny zawsze mu­
szą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk
pracuje nad niemi i ciągnie je do siebie.
31.
W
wemu
w
p u s t y n i n a u k i . — Człowiekowi nauko­
jego skromnych i mozolnych wędrówkach,
które, niestety, dość często muszą być wędrówkami
przez pustynie, ukazują się owe świetlne miraże, które
nazywają się »systemami filozoficznymi«: z czarowną
siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zaga­
dek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdzi­
wej wody życia; serce upaja się radością, a znużony
dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wy­
trwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się na­
przód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłu­
szone przed pięknem złudzeniem: pustynia pochłania
je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświad­
c z y ł y już nieraz o w y c h pociech subjektywnych, do­
znają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony
smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach,
i z którego powstaje wściekle pragnienie — kiedy tym­
czasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego
źródła.
32.
Rzekoma
»rzeczywistość
rzeczywi­
s t a « . — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe,
np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera po­
zory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak
gdyby był człowiekiem w i e d z ą c y m ; więcej jeszcze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się
tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy
świata: w tem znaczeniu jest oszustem. I oszustwa
swoje popełnia przed ludźmi n i e o ś w i e c o n y m i —
wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą
mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębo-
33
32
kiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei
obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze,
jak z n a w c y i specyaliści, ba, jak sam twórca świa­
tów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym
i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi
dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy,
iż posiada prawdę i prawdomówność w y ż s z ą , —
oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością
i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnie­
niem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla
g ł o w y i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wy­
daje się im teraz, iż jest więcej warto, ponieważ, jak
się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobro­
czynną: a ludzie z a w s z e sądzili, iż to, co wydaje się
posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywi­
ste. Poeci, ś w i a d o m i tej władzy, rozmyślnie zmierzają do tego, żeby to, co zwykle n a z y w a się rze­
czywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nieprawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie przekształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do
granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycz­
nych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę
niepewności, a przez to, żeby w tem przyćmieniu ich
czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby były
rozumiane jako drogą do »prawdziwej prawdy«, do
rzeczywistej r z e c z y w i s t o ś c i !
33.
być
Chcieć być sprawiedliwym, a chcieć
sędzią. — Schopenhauer, którego wielkie znaw-
stwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł
faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leopardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć,
żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty),
Schopenhauer czyni doskonalą różnicę, przez którą
ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje:
» wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich
jest linią graniczną, oddzielającą g ł o w y f i l o z o f i c z ­
ne od i n n y c h « . To potężne wejrzenie, na które
przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżo­
wał w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu
jeszcze z ludźmi moralnymi (n i e moralistami), które
tak niewinnie i z wiarą wypowiada: »ostateczne
i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości
rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z roz­
wiązaniem etycznego znaczenia postępków l u d z k i c h « —
co właśnie zgoła nie jest »konieczne« ; przeciwnie,
raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścis­
łej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwarunkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli.
G ł o w y filozoficzne będą się tedy różnić od innych
tem, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moral­
ności: i to w y t w o r z y między niemi przepaść tak głę­
boką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie
między » w y k s z t a ł c o n y m i « a » ni e wykształconymi«,
na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej
pojęcie. W p r a w d z i e tylne furtki, jakie sobie zosta­
wiają »głowy filozoficzne«, podobnie jak sam Scho­
penhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne:
ż a d n a nie prowadzi na wolność, na powietrze wol­
nej woli; poza każdą, przez którą wymykano się dotychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana
fatum: w więzieniu j e s t e ś m y , wolnymi możemy
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T.
XI.
3
35
34
w y o b r a ż a ć się tylko, nie zdołamy u c z y n i ć się
nimi. Ze temu poznaniu nie długo już opierać będzie się
można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozyc y e i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby
walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej
dzieje w ich obozie: »a więc nikt nie jest odpowie­
d z i a l n y ? « I jednak wszędzie grzech i poczucie grzesz­
ności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: nie­
możliwa i odtąd niewolno oskarżać i potępiać jedno­
stki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc:
niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawa­
nie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskar­
żać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj
tedy B ó g b ę d z i e g r z e s z n i k i e m , a c z ł o w i e k
j e g o o d k u p i c i e l e m : niechaj historya świata bę­
dzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobój­
stwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sę­
dzia własnym katem«. — T e n c h r z ę ś c i j a n i z m
o d w r ó c o n y d o g ó r y n o g a m i — bowiem cóż t o
jest innego? — to także ostatni sztych w walce do­
ktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną
o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśliby
była czemś w i ę c e j , niż g r y m a s e m l o g i c z n y m ,
więcej, niż odrażającem wykrzywieniem dogorywa­
jącej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zroz­
paczonego i szukającego ratunku serca, któremu
obłęd podszeptuje: »Oto jesteś baranek, który nosi
grzechy boskie na sobie«. — Błąd tkwi nietylko
w poczuciu: »jam jest odpowiedzialny«, lecz również
w owem przeciwieństwie: »jam nie jest odpowie­
dzialny, lecz ktoś musi nim być przecież«. — To
także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak
Chrystus: »nie sądźcie«, i ostatnia różnica między
głowami filozoficznemi i pozostałemi byłaby ta: że
tamte chcą być s p r a w i e d l i w a , a te pragną być
sędziami.
34.
P o ś w i ę c e n i e . — Sądzicie, że cechą czynu
moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy co­
kolwiek nad tem, że w każdym czynie, spełnionym
po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w naj­
gorszym, jak w najlepszym.
35.
Przeciw tym,
co badają moralność
p r z e z m i k r o s k o p . — Trzeba znać czyny najlep­
sze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak
w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osą­
dzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowie­
dzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.
36.
Z ą b ż m i i . — C z y m a się, czy się nie m a zęba
żmii, nie wie się o tem, dopóki ktoś na nas nie
nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki
ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. —
3*
36
37
Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego
nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.
37.
O s z u s t w o w m i ł o ś c i . — Niejedno zapo­
mina się z przeszłości i rozmyślnie w y r z u c a z pa­
mięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający
ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał na­
szej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tem
oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle »o za­
pominaniu o sobie w miłości«, »o rozpływaniu się
s w e g o ja w innej o s o b i e « mówicie, i chwalicie się
tyle, sądzicie, że jest to coś zasadniczo innego? Roz­
bija się więc zwierciadło, przeistacza się siebie w imaginacyi w inną osobę, którą się podziwa, rozkoszuje
się nowym obrazem swojego ja, chociaż nadaje mu
się miano innej osoby — i całe to zjawisko ma n i e
być oszukiwaniem samego siebie, ma n i e być samo
lubstwem — jakże ja w a s podziwiam !
Sądzę, że
ci, co p r z e d s o b ą coś ukrywają i ci, co jako ca­
łość ukrywają się przed sobą, podobni są do siebie
z tego, że w skarbcu poznania popełniają k r a d z i e ż :
w y p ł y w a stąd jasno, przed jakiego rodzaju przestęp­
stwem ostrzega zdanie: »poznaj samego siebie«.
38.
W y p i e r a j ą c e m u s i ę p r ó ż n o ś c i . — Kto
wypiera się próżności, posiada ją zwykle w formie
tak brutalnej, że instynktownie zamyka na nią oczy,
g d y ż inaczej musiałby gardzić sobą.
39.
C z e m u g ł u p i s t a j ą się tak c z ę s t o zło­
ś l i w y m i . — Na zarzuty przeciwnika, przeciw któ­
rym g ł o w a czuje się zbyt słabą, odpowiada serce
podejrzeniem motywów tych zarzutów.
40.
S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h . — Ku
sztuce, ukazującej i wysławiającej wyjątki moralne —
to, gdzie dobro złem, niesprawiedliwość sprawiedli­
wością się staje —, wolno rzadko tylko skłaniać
ucho: podobnie jak od c y g a n ó w kupuje się czasami
coś niecoś, zawsze jednak z obawą, iż przy tem
zwędzą daleko więcej, niż zyskuje się na kupnie.
41.
Używanie i nieużywanie trucizn. —
Jedyny argument rozstrzygający, który po wszystkie
czasy powstrzymywał ludzi od zażywania trucizny,
nie polegał na tem, że trucizna zabija, lecz że ma
smak nieprzyjemny.
39
38
42.
łożonych, polepsza ich
charakter i chroni, żeby się
nie stali zbyt ostrzy i kwaśni.
Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u . — Gdyby
popełniano tylko takie czyny, które nie pociągają za
sobą wyrzutów sumienia, wyglądałby świat ludzki
zawsze jeszcze dość źle i łajdacko: lecz nie tak cho­
robliwie i żałośnie, jak teraz. — Po wszystkie czasy
żyło dość ludzi złych b e z sumienia: i wielu ludziom
dobrym i dzielnym brak było poczucia radości z czy­
stego sumienia.
43.
S u m i e n i e . — Wygodniej słuchać głosu su­
mienia, niż rozumu: albowiem w każdem niepowo­
dzeniu ma się uniewinnienie i otuchę. Oto dlaczego
tak wiele jeszcze jest ludzi sumiennych w porówna­
niu z ilością rozumnych.
45.
N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o . — Odleżeć sobie ciało
do ran nieprzyjemnie, ale nie jest jeszcze żadnym
dowodem przeciw metodzie kuracyi, która nakazuje
położyć się do łóżka. — Ludzie, którzy długo żyli
życiem zewnętrznem i w końcu zwrócili się do filo­
zoficznego życia wewnętrznego i samotniczego, wie­
dzą, że jest też rodzaj ran umysłu i uczucia od le­
żenia. Nie jest to więc żadnym argumentem przeciw
trybowi życia w zasadzie, lecz czyni koniecznymi
małe wyjątki i pozorne powroty do d a w n c h nałogów.
46.
44.
Różne środki przeciw zgorzknieniu.
— Dla jednego temperamentu jest z pożytkiem, kiedy
gniew swój może wylać w słowach: mowa czyni
człowieka słodszym. Inny temperament dopiero wtedy,
kiedy się wypowie, nabiera całej właściwej sobie
g o r y c z y : temu należy raczej doradzać, żeby coś ze
s w e g o gniewu strawił: przymus, jaki tego rodzaju
ludzie nakładają sobie wobec nieprzyjaciół lub prze-
L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « . — Najwrażliwszą rzeczą, a przecież najbardziej niepoko­
naną jest próżność ludzka: ba, od doznanych ran
wzrasta jej siła, i w końcu może się stać olbrzymią.
47.
K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h . — Nad­
miernym wysiłkiem zdobywają sobie czas wolny i nie
41
40
wiedzą potem, coby z nim zrobić innego, jak liczyć
godziny, dopóki ten czas nie upłynie.
48.
R a d o w a ć s i ę w i e l e . — Kto wiele się ra­
duje, musi być człowiekiem dobrym: ale, być może,
nie jest najmądrzejszym, chociaż właśnie osiąga to, do
czego najmądrzejszy całą swą siłą dąży.
49.
W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y . — C z y ż nie
określa to dosyć dokładnie człowieka, kiedy słyszymy,
że lubi przechadzać się między zagonami żółtego
zboża, że przekłada nad wszystkie inne wyżarzone
i pożółkłe jesienne barwy kwiatów i lasów, ponieważ
zapowiadają coś piękniejszego, niż to, co przyroda
kiedykolwiek osiągnęła, że pod wielkiemi koronami
z soczystych liści orzechowych czuje się zupełnie
swojsko, jak między blizkimi krewnymi, że w górach
największą jego radością jest spotykać owe osamot­
nione jeziora, z których sama samotność zdaje się
ku niemu spoglądać, że lubi o w ą szarą ciszę mgli­
stego zmierzchu, która na jesieni i wczesną zimą
podkrada się pod same okna, i od wszelkiego szmeru
jakby zasłoną aksamitną oddziela, że w dziewiczej
skale odczuwa pozostały z prawieków znak, sprag­
niony mowy, czcigodny od czasów dzieciństwa, i że
wreszcie morze ze s w ą ruchomą skórą w ę ż o w ą i dra­
pieżną pięknością jest i będzie zawsze mu obce? —
Z pewnością, na c o ś , co jest w tym człowieku, rzeczy
te wskazują: lecz zwierciadło przyrody nie mówi nic
o tem, że ten sam człowiek, z całą s w ą idyliczną
wrażliwością (nie zaś »pomimo jej«) może być samo­
lubnym, drobiazgowym i zarozumiałym. Horacy, który
się znal na rzeczach podobnych, najdelikatniejsze
poczucie życia wiejskiego włożył w usta i duszę
l i c h w i a r z a rzymskiego, w swojem s ł a w n e m :
»beatus ille qui procul negotiis«.
50.
P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w . — Najsilniejsze po­
znanie (o zupełnej niewolności ludzkiej woli) w skutki
jest przecież najuboższe: ponieważ zawsze miało naj­
silniejszego przeciwnika: ludzką próżność.
51.
W e s e l e i b ł ą d . — Pierwsze mimowolnie
udziela się dobroczynnie przyjaciołom dzięki swej
istocie, drugie rozmyślnie za pośrednictwem czynów
właściwych. Chociaż pierwsze u c h o d z i z a coś
wyższego, to jednak tylko drugie daje czyste sumie­
nie i wesele
wesele, jakie sprawiają dobre c z y n y ;
uczucie to opiera się na wierzeniu w dowolność na­
szych dobrych i z ł y c h czynów, to znaczy na błędzie.
42
43
52.
Głupio jest popełniać nieprawości.
— Własną nieprawość, którą się popełnia względem
kogoś, znosi się daleko ciężej, niż cudzą (i to nie
ze względów moralnych, proszę zauważyć d o b r z e — ) ;
sprawca zawsze jest właściwie tym, który cierpi, mia­
nowicie, k i e d y daje do siebie przystęp wyrzutom
sumienia, lub przekonaniu, że przez swój postępek
uzbroił przeciw sobie społeczeństwo i w ten sposób
odosobnił się. Przeto należy już dla samego wewnętrz­
nego swego szczęścia, żeby nie stracić zadowolenia,
zupełnie niezależnie od wszystkiego, co nakazuje re­
ligia i moralność, strzec się nieprawości więcej jesz­
cze, niż doznawania nieprawości: w tym bowiem wy­
padku ma się pociechę, płynącą z czystości sumie­
nia, z nadziei na zemstę, na uznanie ludzi prawych,
ba, nawet całego społeczeństwa, które odczuwa strach
przed złoczyńcami. — Nie mało jest ludzi, którzy
się rozumieją na brudnej sztuce oszukiwania siebie,
żeby każdą własną nieprawość przekuć na cudzą i na
wyrządzoną im samym, i dla usprawiedliwienia tego,
co sami popełnili, uzyskać prawo wyjątkowe obrony
koniecznej: aby w ten sposób łatwiej swój ciężar
podźwignąć.
53.
Zawiść głośna i zawiść milcząca. —
Zawiść zwyczajna z w y k ł a gdakać, jak tylko kura,
której zazdrości, zniesie jajo: to sprawia jej ulgę
i sama staje się łagodniejszą. Istnieje jednak zawiść
głębsza: ta milczy w takim wypadku jak grób, i pra­
gnie, żeby teraz wszYstkie usta były zamurowane,
a szaleje coraz bardziej, jeśli właśnie tak się nie
dzieje. Zawiść milcząca wzrasta w milczeniu.
54.
G n i e w s z p i e g i e m . — Gniew wyczerpuje
duszę i obnaża ją do samego spodu. Dlatego, jeśli
inaczej nie potrafimy rozświetlić stosunków wokół
siebie, należy umieć doprowadzić do gniewu otocze­
nie, zwolenników i przeciwników, aby się wreszcie
dowiedzieć, co w rzeczywistości przeciw nam się
zwraca, i co o nas myślą.
55.
O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a od nap a d a n i a . — Prawdziwe bohaterstwo i mistrzostwo człowieka dobrego polega nie na tem, że, na
padając na rzecz, nie przestaje lubić osoby, lecz na
czemś o wiele trudniejszem, że b r o n i własnej
s p r a w y , nie wyrządzając i nie chcąc wyrządzić
przykrości osobie, na którą napada. Miecz do na­
tarcia jest szlachetny i szeroki, miecz do obrony wy­
dłuża się zwykle jak szpilka.
45
44
56.
U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i . — Czło­
wiek publicznie okazujący, iż jest uczciwym wzglę­
dem siebie, w końcu zawsze wyrabia sobie bardzo
wysokie mniemanie o swej uczciwości: wie bowiem
aż nadto dobrze, dlaczego jest u c z c i w y — z tego sa­
mego powodu, dla którego inny wybiera pozory i udawanie.
jego osobistości,
lacyi
poglądów
które dotychczas przy innej konste­
pozostawały w
cieniu i nie
dawały
się poznać.
59.
O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e . — Udaje się współ­
czucie, kiedy się chce p o k a z a ć w y ż s z y m nad
uczucie wrogie: ale zwykle napróżno. Spostrzeżenie
tego nie obywa się bez silnego zarazem wzrostu
wrogości wspomnianej.
57.
R o z ż a r z o n e w ę g l e . — Zgarnianie rozżarzo­
nych węgli na cudzą g ł o w ę zwykle b y w a nierozumiane i zawodzi, ponieważ inny czuje się również
w prawie do tego, i ze swej strony myślał także
o zgarnianiu węgli.
58.
N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i . — Oto ktoś mówi:
» spostrzegam na sobie samym: ta książka jest szkod­
liwa«. Ale niechno poczeka, a może przyzna się pew­
nego dnia, że ta sama książka okazała mu wielką
usługę, ponieważ wydobyła na wierzch ukrytą cho­
robę jego serca i uczyniła ją w ten sposób wi­
doczną. -- Zmiana poglądów nie pociąga za sobą
zmiany charakteru człowieka (lub w małym stopniu
tylko); natomiast oświetla pewne strony konstelacyi
60.
J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o pojed n a w c z o . — W chwili, kiedy ktoś jawnie daje po­
znać różnicę poglądów między sobą a sławnym wo­
dzem partyjnym lub mistrzem, cały świat sądzi, że,
czyniąc tak, musi mieć urazę do przeciwnika. L e c z
zdarza się, że właśnie w tej chwili ustępuje uraza,
ponieważ poważył się samego siebie postawić obok
niego, i pozbył się męki, j a k ą sprawia niewypowiedziana zazdrość.
61.
W
Swoje własne
pochmurnych stanach
światło widzieć.
—
smutku, choroby, skruchy,
46
47
miło nam widzieć, iż jednak dla innych świecimy
jeszcze, i że wkoło nas spostrzegają jasny blask
księżycowy. Na tej drodze pośredniej uczestniczymy
w swej własnej zdolności o ś w i e c a n i a .
kryje się słabość, tak nieraz ludzie prawie myślący
lecz słabi uciekają się do udawania i jawnie postę­
pują niesprawiedliwie i okrutnie — żeby pozostawić
wrażenie siły.
62.
R a d o ś ć p o d z i e l a ć . — Żmija, kąsając, myśli,
że zadaje nam ból, i raduje się z tego; zwierzę, sto­
jące najniżej, posiada zdolność wyobrażania sobie
obcego b ó l u . Ale wyobrażać sobie cudzą radość
i radować się przy tem jest najwyższym przywilejem
najwyższych zwierząt, i z tych dostępne tylko naj­
bardziej wyszukanym egzemplarzom — to znaczy
rzadko jest humanum: tak iż byli filozofowie, co
istnienia wspólnej radości zaprzeczali.
65.
U p o k o r z e n i e . - Jeśli ktoś w pełnym worze
ofiarowanych sobie korzyści
znajduje
choćby
jedno
ziarno upokorzenia, to i wtedy jeszcze robi złą minę
przy dobrej grze.
66.
H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y . — Mogliby się
zdarzyć
Herostratesowie,
coby
własną
świątynię,
w której doznają czci ich własne posągi, zdolni byli
63.
C i ą ż a n a s t ę p c z a . — Ci, c o doszli d o dzieł
i c z y n ó w swoich, nie wiedząc jak, tem bardziej ob­
noszą się ze swoją ciążą po fakcie: jak gdyby chcąc
dowieść, iż są to dzieci ich, nie zaś przypadku.
64.
T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i . — Jak
prawość zbyt często bywa płaszczem, pod którym
podpalić.
67.
Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h . — Okoliczność,
iż wszystko, co słabe i potrzebuje pomocy, przema­
wia nam do serca, wyrabia przyzwyczajenie, że
wszystkiemu, co nam przemawia do serca, nadajemy
nazwy zdrobniale, osłabione — a więc w poczuciu
własnem c z y n i m y słabem i potrzebującem pomocy.
48
49
68.
Wady współczucia.
— Współczucie po­
siada za towarzyszkę szczególną bezczelność: ponie­
w a ż za wszelką cenę chce pomóc, nie troszczy się
ani o środki leczenia, ani o rodzaj i przyczynę cho­
roby, lecz odważnie rzuca się z maściami na zdro­
wie i reputacyę chorego.
69.
Natręctwo.
Jest też rodzaj natręctwa
względem dzieł; młodzieniaszkiem będąc jeszcze, jako
naśladowca, ł ą c z y ć swe imię na stopie równości z najznakomitszemi dziełami wszystkich czasów, dowodzi
zupełnego braku wstydu. — Inni bywają natrętni
tylko z braku wykształcenia: nie wiedzą, z kim mają
do czynienia - zdarza się to często młodym i sta­
rym filologom względem dzieł Greków.
70.
W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l e k t u . — Z ca­
ł y m chłodem układamy rozumne plany przeciw s w y m
namiętnościom: następnie jednak wpadamy w naj­
grubszy błąd przeciw temu, bowiem w chwili, kiedy
postanowienie ma być wykonane, wstydzimy się chłodu
i rozwagi, z jakimi je powzięliśmy. I popełniamy
wtedy coś zupełnie nierozumnego z owego rodzaju
przekornej wielkoduszności,
z sobą przynosi.
jaką
każda namiętność
71.
D l a c z e g o s c e p t y c y nie p o d o b a j ą się
m o r a l n o ś c i . — Kto swoją moralność ceni wy­
soko i bierze poważnie, ten dąsa się na sceptyków
w dziedzinie moralności: bowiem to, na co wszystkie
swe siły poświęca, należy p o d z i w i a ć , nie zaś ba­
dać i wątpić. — Następnie, bywają natury, których
r e s z t k i moralności polegają właśnie na wierze
w moralność: ci także zachowują się względem sce­
ptyków, jeśli możliwa, jeszcze namiętniej.
72.
L ę k l i w o ś ć . -— W s z y s c y moraliści są lękliwi,
ponieważ wiedzą, że skoro ludzie zauważą ich skłon­
ność, w e z m ą ich za szpiegów i zdrajców; następnie,
poczuwają się do bezsilności w działaniu, g d y ż
w chwili działania motywy czynu niemal zupełnie
odciągają ich u w a g ę od samego dzieła.
73.
Niebezpieczeństwo
dla
moralności
p o w s z e c h n e j . -- Ludzie szlachetni i zarazem
DZIEŁA NIETZSCHEGO.
T.
XI.
4
50
51
uczciwi potrafią wszelkie dyabelstwo, które się naro­
dzi z ich uczciwości, uczynić boskiem, a przez to, na
pewien czas, wagi sądu moralnego zatrzymać.
jakiejś osoby mamy sumienie czyste, czy też nieczy­
ste, o tem poucza nas zupełnie niedwuznacznie sen.
77.
74.
B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i . — Obrazą nie
do darowania jest to, kiedy się odkryje, że tam, gdzie
byliśmy przekonani, iż nas kochają, uważano nas
tylko za sprzęt domowy i upiększenie komnat, któ­
rymi pan domu zadowalał s w ą próżność wobec gości.
75.
M i ł o ś ć i d u a l i z m . — Cóż jest innego mi­
łość, jeżeli nie to, iż pojmujemy i cieszymy się, że
ktoś inny żyje, działa i odczuwa inaczej, niż my? Żeby
miłość z radością mogła przerzucić mosty przez prze­
ciwieństwa, nie powinna ani ich znosić, ani zaprze­
czać. — Nawet miłość własna, jako warunek, za­
wiera niewątpliwy dualizm (lub wielorakość w jednej
osobie).
76.
i
S e n t ł u m a c z e m . — Czego czasami nie wiemy
nie czujemy dokładnie na jawie — czy względem
R o z p u s t a . — Matką rozpusty nie jest radość,
lecz brak radości.
78.
K a r a ć i n a g r a d z a ć . — Nikt nie skarży się
bez ukrytej myśli o karze i zemście — nawet kiedy
skarży się na swój los, ba, na samego siebie. K a ż d a
skarga jest oskarżeniem, każda uciecha pochwałą:
czy robimy to, czy tamto, zawsze kogoś czynimy od­
powiedzialnym.
79.
Dwakroć
n i e s p r a w i e d l i w i e . — Nieraz
pomagamy prawdzie zapomocą podwójnej niesprawied­
liwości, wtedy mianowicie, kiedy obydwie strony
rzeczy, których widzieć jednocześnie nie jesteśmy
w stanie, widzimy jedną po drugiej, a przedstawiamy
jednak tak, że za każdym razem inną stronę zaniepoznajemy i jej zaprzeczamy, w obłędnem przekona­
niu, że to, co widzimy, jest cała prawda.
4*
52
53
84.
80.
N i e d o w i e r z a n i e . — Niedowierzanie samemu
sobie nie zawsze występuje niepewnie i lękliwie,
czasami czyni to niejako z furyą: upaja się, żeby
nie drżeć.
N i e w i n n y s z u b r a w i e c . — D o występku
i łajdactwa wszelkiego rodzaju prowadzi długa
i stopniowa droga. U kresu tej drogi roje owadów,
lęgnących się z nieczystego sumienia, opuszczają zu­
pełnie tego, kto nią idzie, i odtąd, choć całkiem potę­
piony, kroczy on w niewinności.
81.
F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a . - Jeśli bądź c o
bądź chce się być osobistością, trzeba i cień swój
otaczać szacunkiem.
82.
U m i e ć s i ę m y ć c z y s t o . - Trzeba się nau­
czyć z brudnych okoliczności wychodzić czystszym
i jeśli trzeba, myć się nawet brudną wodą.
85.
P r o j e k t o w a ć . — Robienie projektów i postanowień
przysparza wielu uczuć przyjemnych;
i ktoby miał siły w ciągu całego swego życia być
tylko budowniczym projektów, byłby człowiekiem
bardzo szczęśliwym: lecz kiedy niekiedy musiałby
w y p o c z y w a ć po tej działalności, w ten sposób, żeby
plan w y k o n y w a ł — i wtedyby przychodziły nań
gniew i wytrzeźwienie.
86.
83.
P o z w a l a ć s o b i e . - Im bardziej
pozwala, tem mniej pozwalają mu inni.
kto
sobie
Zapomocą czego
widzimy
ideał. —
Każdy człowiek dzielny zagłębia się w swojej działalności i poza nią nic widzieć swobodnie nie może.
I gdyby nie pewna doza niedoskonałości, dla swej
cnoty nie byłby zdolny do żadnej duchowej i moralnej wolności. Nasze w a d y są oczami, przez które
oglądamy ideał.
55
54
87.
N i e s z c z e r a p o c h w a l a . — Nieszczera po­
chwala pozostawia więcej zgryzot sumienia, niż nie­
sprawiedliwa nagana, prawdopodobnie tylko dlatego,
że przesadna pochwala daleko wyraźniej odkrywa
słabe strony naszego sądu, niż silna, nawet niespra­
wiedliwa, nagana.
świadomej komedyi próżności. Powaga, z jaką trak­
tuje się każdego umierającego, z pewnością była dla
niejednego pogardzanego biedaka największą rozko­
szą w życiu, i rodzajem wynagrodzenia i odszkodo­
wania za wiele niedostatków.
89.
88.
J a k s i ę u m i e r a — o b o j ę t n a . — C a ł y spo­
sób, w jaki człowiek myśli o śmierci, znajdując się
u szczytu żywotności i w rozkwicie sił wszystkich,
jest rzeczywiście bardzo w y m o w n y i znaczący dla
tego, co n a z y w a m y charakterem; ale sama godzina
śmierci, zachowanie się na łożu śmiertelnem, jest nie­
mal w tym względzie obojętna. Wyczerpanie ucieka­
j ą c e g o życia, mianowicie kiedy umierają ludzie starzy,
nieregularne lub niedostateczne odżywianie mózgu
w ciągu tego ostatniego czasu, czasami nader gwał­
towny ból, niezwykłe i nowe wrażenia całego stanu
i wcale często napad i powrót przesądnych wrażeń
i lęków, jak gdyby śmierć była aktem ważnym
i trzeba było przekraczać most straszliwego rodzaju, —
to wszystko nie p o z w a l a u ż y w a ć śmierci, jako
świadectwa dla żyjącego. Nie prawda też i to, że
umierający b y w a wogóle u c z c i w s z y o d żyjącego:
raczej, niemal każdy, dzięki uroczystej postawie otaczających, powściąganych lub w y l e w a n y c h strumieni
łez i uczuć, daje się pociągnąć do świadomej lub nie-
O b y c z a j i j e g o o f i a r y . — Pochodzenie
obyczaju sprowadzić można do dwuch myśli: »gmina
warta więcej, niż jednostka«, i »trwałą korzyść należy
przełożyć nad przemijającą«, z czego w y p ł y w a wnio­
sek, że trwałą korzyść gminy bezwarunkowo należy
kłaść wyżej, niż korzyść jednostki, szczególniej nad
jej chwilowy dobrobyt, ale także nad jej trwałą ko­
rzyść, a nawet życie. C z y jednostka cierpi na takiem
urządzeniu, które wychodzi na korzyść całości, c z y
od niego nędznieje i dla niego ginie — obyczaj za­
chowanym być musi, ofiara złożona. Taki sposób myś­
lenia powstaje jednak tylko u t y c h , co n i e są
ofiarą — g d y ż ta w swoim wypadku potrafi przeko­
nać, że jednostka mogłaby być więcej warta, niż
wielu, jak również, że natychmiastowa rozkosz, jedna
chwila rajska powinna być może więcej ceniona, niż
mdłe trwanie w stanie bezbolesnym i zadowolonym.
L e c z filozofia ofiary powstaje zwykle zbyt późno: po­
przestaje się więc na obyczaju i m o r a l n o ś c i ,
która właśnie jest tylko poczuciem całości obycza­
jów, w których się żyje i zostało w y c h o w a n y m —
i w y c h o w a n y m nie jako indywiduum, lecz jako członek całości, jako pewna liczba większości. — Przeto
57
56
zdarza się też ustawicznie, iż jednostka sama siebie,
zapomocą swej moralności majoryzuje.
90.
D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e . — Sądzicie, ż e
wszystkie rzeczy dobre zawsze miały sumienie czy­
ste? — Nauka, a więc z pewnością coś bardzo do­
brego, przyszła na świat bez niego i bez cienia pa­
tosu, raczej ukradkiem, drogami okólnemi, z zakapturzoną lub zamaskowaną głową, niby przestępczyni
i w każdym razie przynajmniej z u c z u c i e m przemytniczki. Nieczyste sumienie jest stopniem — nie zaś
przeciwieństwem sumienia czystego: g d y ż każde dobro było z początku nowinką, a więc rzeczą nie­
zwykłą, przeciwną obyczajom, n i e m o r a l n ą , i jak
robak toczyło serce nieszczęśliwego wynalazcy.
91.
P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n c y e . — Nie
należy lękać się drogi cnoty, chociażby wyraźnie wi­
dać było, że tylko egoizm — więc pożytek — oso­
bista wygoda, obawa, wzgląd na zdrowie, opinię lub
słabość pobudza do tego. Motywy te n a z y w a się nie­
szlachetnymi i interesownymi: zgoda, lecz skoro nas
pobudzają do cnoty, np. do wyrzeczenia się, do wierności obowiązkom, do porządku, oszczędności, do miary
i umiarkowania, słuchajcież ich, mimo określenia, ja-
kieby im nadawać można! Skoro bowiem osiągło się
to, d o czego powołują, o s i ą g n i ę t a c n o t a uszla­
chetnia oddalone motywy postępowania czystem s w e m
powietrzem, którem pozwala im oddychać, i duchowem zadowoleniem, którego im udziela, i w następ­
stwie spełniamy te same czynności już nie z podob­
nie pospolitych m o t y w ó w , które nas przedtem do
nich prowadziły. — W y c h o w a n i e przeto winno, o ile
to możliwa, z m u s z a ć do cnót, zależnie od natury
w y c h o w a ń c a : słoneczna i letnia atmosfera duszy nie­
chaj potem sama spełnia dzieło swoje i przynosi jako
dar dodatkowy dojrzałość i słodycz.
92.
C h r z ę ś c i j a n i z u j ą c y , nie c h r z e ś c i j a ­
n i e . — To więc jest w a s z chrzęścijanizm! — Żeby
ludzi r o z g n i e w a ć , wysławiacie swego »Boga i jego
świętych«; i znowu, jeśli chcecie ludzi s ł a w i ć , po­
suwacie to tak daleko, że Bóg i jego święci gnie­
wać się muszą. — Chciałbym, żebyście się nauczyli
przynajmniej układności chrześcijańskiej, jeśli w a s
już nie stać na grzeczność serca chrześcijańskiego.
93.
dzie
bożny
D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e lu­
p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i . — Człowiek po­
i jednolity powinien być dla nas przedmiotem
59
58
czci: ale tak samo człowiek jednolity i szczerze, głęboko
niereligijny. Jeśli w pobliżu ludzi tego typu czujemy
się jakby w pobliżu wysokich szczytów, gdzie potężne
strumienie mają s w e źródła, to między pobożnymi
czujemy się jakby pod soczystemi, bardzo cienistemi
drzewami.
myślą przytem o względnie bezinteresownych chwi
lach s w e g o życia, chociażby Eros miał w nich lot
bardzo przyziemny; i owi n i e z l i c z e n i , którzy byli
p o z b a w i e n i miłości rodziców, lub dzieci, lub tych,
których ukochali,
lecz
przedewszystkiem
ludzie
z płciowością zsublimowaną znaleźli skarb w chrześcijaniźmie.
94.
M o r d e r s t w a l e g a l n e . — D w a największe
w historyi świata mordy legalne, mówiąc bez wykrę­
tów, były zamaskowanemi, i dobrze zamaskowanymi,
samobójstwami. W obydwu wypadkach c h c i a n o
umrzeć; w obydwu wypadkach pozwolono, żeby ręka
niesprawiedliwości ludzkiej pierś mieczem przebiła.
95.
» M i ł o ś ć « . — Najsubtelniejszem mistrzostwem,
które wyróżnia chrześcijanizm z pośród innych re­
ligii, jest jedno słówko: chrześcijanizm mówi o
mi
l o ś c i . Dzięki temu staje się religią l i r y c z n ą (pod­
c z a s kiedy w dwuch swoich innych utworach semityzm ofiarował światu religie heroiczno - epiczne).
W słowie miłość zawiera się coś tak wieloznaczącego, pobudzającego, przemawiającego do wspomnień,
do nadziei, że inteligencya najniższa i najzimniejsze
serce odczuwa jeszcze coś w blasku tego słowa. Najpodstępniejsza
kobieta
i
najgminniejszy
mężczyzna
96.
Chrześcijanizm
s p e ł n i o n y . — Nawet
w łonie chrześcijanizmu istnieje kierunek epikurejski,
w y c h o d z ą c y z założenia, że B ó g może w y m a g a ć od
stworzonego na podobieństwo swoje tylko tyle, ile
ten s p e ł n i ć może, a więc, że cnota chrześcijańska
daje się osiągać i często bywa osiągana. T a k naprzykład w i a r a, iż się k o c h a s w y c h wrogów —
nawet jeśli jest tylko wiarą, złudzeniem wyobraźni
i zgoła nie rzeczywistością psychologiczną (a więc
nie miłością) — , czyni bezwarunkowo s z c z ę ś l i ­
w y m , dopóki posiada się ją rzeczywiście (dlaczego?
o tem z pewnością psycholog i chrześcijanin będą
myśleć różnie). W taki więc sposób, dzięki wierze,
to znaczy imaginacyi chcę powiedzieć, życie z i e m s k i e mogłoby zadośćuczynić nietylko temu wyma­
ganiu, żeby kochać s w y c h wrogów, lecz również
wszystkim innym wymaganiom chrześcijańskim i przy­
właszczyć sobie, wcielić w siebie doskonałość boską
w myśl nakazu »bądźcie doskonali, jako ojciec w a s z
w niebiesiech jest doskonały«, a przez to w rzeczy
61
6o
samej stać się ż y c i e m b ł o g o s ł a w i o n e m . Błąd
tedy może uczynić prawdą o b i e t n i c ę Chrystusa.
97.
O przyszłości
chrześcijanizmu.
—
Można pozwolić sobie na domysły o tem, jak zniknie
chrześcijanizm, i w jakich krajach będzie ustępował
najpowolniej, jeśli się rozważy, z jakich p r z y c z y n
i g d z i e protestantyzm szerzył się najgwałtowniej.
Jak wiadomo, obiecywał on spełniać t a n i e j to
wszystko, co spełniał stary kościół, a więc bez ko­
sztownych mszy za dusze zmarłych, bez pielgrzymek,
bez przepychu i zbytku kościelnego; rozpowszechniał
się szczególniej u narodów północnych, które nie
tkwiły tak głęboko w symbolice i rozkoszowaniu się
formami, jak narody południowe: u tych bowiem
przetrwał w chrześcijaniźmie o wiele silniejszy poganizm, podczas kiedy na północy oznaczał przeci­
wieństwo i zerwanie z dawną tradycyą narodową
i dlatego od początku był bardziej umysłowy, niż
zmysłowy, ale dla tej samej przyczny, w chwilach
niebezpieczeństwa, fanatyczniejszy i upartszy. Jeśli się
powiedzie w y r w a ć korzenie chrześcijanizmu z u m y s ­
ł ó w , to leży jak na dłoni, gdzie zacznie znikać:
tam, gdzie najmocniej będzie się bronić. Gdzieindziej
będzie się naginać, lecz nie łamać, tracić liście, lecz
nowymi liśćmi się pokrywać — g d y ż tam ma za sobą
z m y s ł y nie zaś umysły. L e c z zmysły właśnie pod­
trzymują wiarę, że mimo wszystkich kosztów, jakich
wymaga kościół, gospodarowanie z nim zawsze jeszcze
będzie tańsze i wygodniejsze, niż wtedy, kiedy zapa­
nują ścisłe stosunki pracy i zapłaty: w jakiejż bowiem
cenie ma się w c z a s (lub półlenistwo), jeśli się czło­
wiek raz do niego przyzwyczai! Z m y s ł y formułują
przeciwko światu odchrześcijanizowanemu zarzut, że
trzeba będzie w nim pracować za dużo, i że udział
w c z a s u będzie zbyt mały: stają więc po stronie magii,
to znaczy — wolą, żeby Pan B ó g za nich pracował
(oremus nos, deus laborabit).
98.
Komedyanctwo
i
uczciwość
ludzi
n i e w i e r z ą c y c h . — Niema książki, któraby w ta­
kiej obfitości zawierała, z taką prostotą wyrażała
wszystko to, co dla każdego człowieka może być bło­
gie — rozmarzoną szczęśliwość najgłębszą, gotową
do ofiar i na śmierć w wierze i w rozpamiętywaniu
s w o j e j »prawdy«, jako p r a w d y ostatecznej — jak
książka, opowiadająca o Chrystusie. Człowiek przebiegły może nauczyć się z niej wszystkich sposobów,
zapomocą których książka może się stać książką powszechną, przyjacielem k a ż d e g o , przedewszystkiem
o w e g o środka mistrzowskiego, żeby wszystko przed
stawiać jako znalezione, nie zaś jako mające przyjść
i niepewne. Wszystkie książki, wywierające wpływ,
usiłują pozostawiać podobne wrażenie, jak gdyby
właśnie w nich zakreślono najszerszy horyzont umys­
łowy i moralny, jak gdyby każda widoczna teraź­
niejszość i przyszła konstelacya musiała obracać się
około tutaj świecącego słońca. — Czyż z tej samej
62
przyczyny, z jakiej takie książki wywierają wielkie
wrażenie, każda książka c z y s t o n a u k o w a nie
musi być małej doniosłości? C z y ż nie jest skazana
na mizerny między maluczkimi żywot, żeby w końcu
zostać ukrzyżowaną, i nie zmartwychwstać nigdy?
W porównaniu z tem, co ludzie religijni objawiają
w swojej »wiedzy«, o swoim duchu »świętym«, c z y ż
w s z y s c y prawi słudzy nauki nie są »ubodzy duchem«?
C z y ż jakakolwiek religia może żądać większego wyrzeczenia się, mniej nieubłaganie wyłączać egoistów,
niż nauka? - - Tak lub podobnie, a jednak zawsze
z pewnem komedyanctwem możemy mówić, kiedy mu­
simy się bronić wobec ludzi w i e r z ą c y c h : albowiem
zaledwie jest rzeczą możliwą przeprowadzić jakąś
obronę bez komedyanctwa. L e c z między nami m o w a
nasza musi być uczciwsza: pozwalamy sobie na
swobodę, której ci, dla własnego już interesu, nawet
pojąć nie mogą. Precz więc z kapturem wyrzeczenia
się! maską pokory! O wiele więcej i o wiele lepiej: tak
brzmi nasza prawda! Jeśliby nauka nie była związana
z p r z y j e m n o ś c i ą poznawania, z p o ż y t k i e m rze­
c z y poznanych, cóżby nam zależało na nauce? Je­
śliby naszej duszy nie wiodła do nauki odrobina
wiary, nadziei i miłości, cóżby więc nas ciągnęło do
nauki? I chociaż w nauce »ja« nie znaczy nic, prze­
cież wynalazcze, szczęśliwe »ja«, ba, nawet już każde
sumiennie pilne »ja« znaczy bardzo wiele w rzeczypospolitej ludzi naukowych: szacunek tych, co są sza­
farzami szacunku, radość tych, którym dobrze ży­
czymy, lub których poważamy, w pewnych wypad­
kach sława i skromna nieśmiertelność osobista jest
to zapłata, którą można osiągnąć za owo wyrzeczenie
się osobistości, pomijając milczeniem drobniejsze wy-
63
niki i nagrody, aczkolwiek właśnie dla nich najliczniejsi
zwykle przysięgają i przysięgać będą na prawa owej
rzeczypospolitej i w ogóle nauki. Jeślibyśmy w pewnej
bodajby mierze nie pozostali ludźmi n i e n a u k o ­
w y m i , cóżby nam mogło zależeć na nauce! Wszystko
razem wziąwszy, krótko i węzłowato, i całkowicie po­
wiedziawszy: d l a i s t o t y w y ł ą c z n i e p o z n a j ą ­
c e j p o z n a n i e b y ł o b y o b o j ę t n e . — O d po­
bożnych i wierzących odróżnia nas nie jakość, lecz
ilość wiary i pobożności: zadowalamy się mniejszem.
L e c z owi zawołają na nas wtedy — przeto bądźcie
zadowoleni i za zadowolonych się podawajcie! — na
co łatwo możemy odpowiedzieć: »Zaprawdę, nie na­
leżymy do najmniej zadowolonych! Wy jednak, jeśli
wiara czyni was szczęśliwymi, podawajcie się rów­
nież za szczęśliwych. W a s z e twarze szkodziły z a w s z e
więcej waszej wierze, niż nasze zarzuty! Jeśliby ra­
dosne poselstwo waszej Biblii było na w a s z y c h twa­
rzach wypisane, nie potrzebowalibyście tak uparcie
żądać wiary w autorytet tej książki: wasze słowa,
w a s z e czyny powinnyby bezustannie czynić Biblię
zbyteczną, przez w a s nowa Biblia winna powstawać
wiecznie! T a k jednak cała wasza apologia chrześcijanizmu gnieździ się w waszym niechrześcijaniźmie;
broniąc się, wypisujecie własne swoje oskarżenie.
A jeśli chcecie wydostać się z tego niedostatecznego
waszego chrześcijanizmu, to niech was doświadcze­
nie dwuch tysięcy lat doprowadzi do rozważenia:
które, przybrane w skromną formę pytania, brzmi
tak: »jeśli Chrystus rzeczywiście chciał świat odku­
pić, to c z y ż nie chybił s w e g o zamiaru ?«
64
65
99.
Poeta jako wskaziciel przyszłości.—
Ile tylko zostaje siły poetyckiej między ludźmi teraź­
niejszymi, nie zużytej na kształtowanie życia, wszystka,
bez wyjątku, winna być poświęcona jednemu tylko ce­
lowi, i bynajmniej nie odmalowywaniu teraźniejszości,
ożywianiu i wywoływaniu przeszłości, lecz wskazy­
waniu przyszłości: — i to nie w znaczeniu, jak
gdyby poeta, na podobieństwo obdarzonego fantazyą
ekonomisty społecznego, miał z góry malować obraz
korzystniejszych warunków ludowych i społecznych.
Przeciwnie, będzie raczej, jak to poeci robili niegdyś
z postaciami bogów, p r a c o w a ł nad piękną posta­
cią człowieka i odgadywał, gdzie w ś r ó d naszego
świata nowoczesnego i rzeczywistości, gdzie bez żad­
nej sztucznej obrony i uchylania się od nich, moż­
liwe jest jeszcze istnienie duszy pięknej, gdzie i dziś
jeszcze może się wcielać w harmonijne, stosowne
warunki, gdzie przez nie staje się widoczna, trwała,
nabiera wzorowości, a przez zachętę do naśladowa­
nia i zawiść, pomaga do tworzenia przyszłości.
Utwory takich poetów będą się tem wyróżniały, że
ukazywać się będą jako niedostępne i zabezpieczone
od atmosfery i żaru n a m i ę t n o ś c i : nie dający się
naprawić krok fałszywy, rozstrojenie całej liry ludz­
kiej, śmiech szyderczy i zgrzytanie zębów, wszelki
tragizm i komizm w starem zwykłem znaczeniu odczuwaneby były w blizkości tej nowej sztuki jako
archaizujące pogrubienie obrazu człowieka. Siła, do­
broć, łagodność, czystość, mimowolna, wrodzona
miara w osobach i ich postępkach: wyrównana po­
wierzchnia,
dająca
nodze
wypoczynek
i
ochoczość:
jasne niebo, odbijające się w obliczach i zjawiskach:
wiedza i sztuka zlane w nową jedność: umysł bez
zarozumiałości i zazdrości, zamieszkujący razem ze
swoją siostrą, duszą, i w y w o ł u j ą c y z samych prze
ciwieństw wdzięk p o w a g i , nie zaś niecierpliwość
waśni: — wszystko to byłoby powłoką, złotem tłem
ogólnem, na którem teraz dopiero delikatne r ó ż n i c e
wcielonego ideału malowałyby w ł a ś c i w y o b r a z —
coraz bardziej rosnącej wielkości ludzkiej. — Niejedna
droga prowadzi od G o e t h e g o do tej poezyi przy­
szłości: ale trzeba dobrych przewodników i przedewszystkiem o wiele większej siły, niż posiadają poeci
dzisiejsi, to znaczy niebaczni twórcy półzwierzęcia
z jego niedojrzałością oraz brakiem miary, którą
utożsamiają z siłą i naturą.
100.
M u z a j a k o P e n t e z i l e a . — »Raczej zniknąć,
niż być kobietą, która nie c z a r u j e « . Kiedy muza
zacznie myśleć w ten sposób, koniec jej sztuki znowu
będzie blizki. Ale może to się zakończyć tragedyą
lub komedyą.
101.
Co b y w a d r o g ą okólną do piękna. —
Jeśli piękno jest identyczne z tem, co raduje — i tak
właśnie śpiewały niegdyś muzy —, pożytek bywa
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
67
66
często drogą o k ó l n ą d o p i ę k n a i może słusznie
odeprzeć krótkowzroczą naganę ludzi, żyjących chwilą,
nie c h c ą c y c h czekać i wierzących, iż wszystko, co
dobre, da się osiągnąć bez krążenia drogami okólnemi.
102.
Na u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o błędu.
-- Nieustające pragnienie tworzenia i wypatrywanie
na zewnątrz nie pozwalają artyście jako osobie stać
się piękniejszym i lepszym, a więc s i e b i e s a m e g o
stworzyć — chyba, jeśli posiada ambicyę dość wielką,
żeby go zmusiła do okazywania się i w życiu z innymi zawsze na równi z wzrastającem pięknem
i wielkością swych dzieł. W każdym wypadku po
siada określoną ilość siły: co z tego na s i e b i e zu
żyje — jakże jeszcze może udzielić d z i e ł u swemu?
I odwrotnie.
103.
N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć . — Jeśli sztuką
swoją »zadowala się najlepszych s w e g o czasu«, to
jest to oznaką, że najlepsi czasów następnych n i e
b ę d ą z a d o w o l e n i : »żyło s i ę « wprawdzie przez
t o z a »wszystkie c z a s y « poklask najlepszych za­
pewnia sławę.
104.
Z
t e j s a m e j m a t e r y i . — Jeśli się jest z tej
samej materyi, co książka lub dzieło sztuki, to po­
siada się wewnętrzne przekonanie, że one muszą być
doskonałe, i czuje się dotkniętym, kiedy inni uważają
je za przesolone lub przesadzone.
105.
M o w a i u c z u c i e . — Że mowa nie była nam
dana do udzielania u c z u ć, widać z tego, iż w s z y s c y
ludzie prości wstydzą się szukać słów dla s w y c h
poruszeń głębokich: zdradzają je tylko w postępkach
i nawet w tym wypadku rumienią się, jeśli kto inny
zdaje się odgadywać motywy tych postępków. Z po­
śród poetów, którym w ogólności bóstwo odmówiło
tego wstydu, bardziej szlachetni są w mowie uczuć
jednosylabowi i zdradzają pewien przymus: kiedy
tymczasem właściwi poeci uczuciowi w życiu praktycznem bywają najczęściej bezwstydni.
106.
B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u . — Kto
przez długi czas nie odzwyczaił się był zupełnie od
sztuki, kto ciągle z nią z blizka obcuje, nie może
5*
69
68
pojąć z oddalenia, jak m a ł o
jeśli się żyje bez tej sztuki.
odczuwa
się
braku,
107.
T r z y c z w a r t e s i ł y . — Dzieło, mające po­
zostawić wrażenie zdrowia, powinno być wykonane
nakładem najwyżej trzech czwartych siły s w e g o
twórcy. Jeśli autor posunie się do ostatecznych gra­
nic, dzieło podnieca widza i wywołuje w nim lęk
przez swe napięcie. Wszystkie rzeczy dobre mają
w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące.
i wodę mocą ognia wewnętrznego, wewnętrzną sło­
dyczą duszy wciąż samemu w wino zamieniać.
110.
G e n i u s z d r a p i e ż n y . — Geniusz drapieżny,
umiejący nawet umysły bystrzejsze w błąd wprowa­
dzać, powstaje wtedy, kiedy ktoś od młodości patrzy
jako na zdobycz na wszystko dobro, nie strzeżone
jako własność osoby określonej. L e c z oto wszelkie
dobro czasów minionych i dawnych mistrzów leży do­
stępne, otoczone i chronione lękiem pełnym czci nie­
licznych, którzy je znają: tym nielicznym, dzięki bez­
wstydowi, stawi czoło ów geniusz i gromadzi boga­
c t w a , które z kolei wytwarzają wokół niego cześć
i lęk.
108.
G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć . — Ponie­
w a ż głodnemu delikatniejszy pokarm smakuje tak
samo i wcale nie lepiej, niż najordynarniejszy, tedy
artysta z większemi wymaganiami ani pomyśli, żeby
głodnego do swego stołu zaprosić.
109.
Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a . — Z dziełami sztuki
rzecz się ma jak z winem: lepiej, jeśli nie potrzebuje
się ani jednego, ani drugiego, wody tylko używać
111.
D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h . — P o ogro­
dach poezyi dzisiejszej spostrzega się, że kloaki wiel­
komiejskie znajdują się w zanadto wielkiej blizkości:
wśród woni kwiatów w y c z u w a się coś, co zapowiada
wstręt i zgniliznę.
Z bólem pytam: c z y ż tak bar­
dzo potrzebujecie, o poeci, kpiny i błoto brać za ro­
dziców chrzestnych, ile razy macie chrzcić jakieś
niewinne i piękne uczucie? C z y ż koniecznie musicie
nakładać
swej
szlachetnej
bogini
maskę
dyabelską
71
70
i wykrzywiona.? Skąd ta konieczność i ten m u s ? —
Stąd właśnie, że mieszkacie zbyt blizko kloaki.
112.
O s o l i w y m o w y . — Nikt jeszcze nie objaś­
nił, czemu pisarze greccy tak nadzwyczaj oszczędny
czynili użytek z tych środków ekspresyi, które w ta­
kiej obfitości i sile były do ich rozporządzenia, iż
każda książka pogrecka w porównaniu wydaje się
krzycząca, pstra i przesadzona. — Wiadomo, iż w blizkości północnego bieguna lodowego, podobnie jak
w krajach najgorętszych spożycie soli staje się coraz
oszczędniejsze i że, przeciwnie, mieszkańcy równin
i wybrzeży w pasie umiarkowanym czynią z niej
użytek najobfitszy. Mieliżby Grecy z dwojakich po­
wodów, iż intelekt ich był chłodniejszy i jaśniejszy,
a namiętny grunt ich natury o wiele bardziej zwrot­
nikowy, niż nasz, nie potrzebować soli i korzeni w tej
mierze, co m y ?
113.
Pisarz najwolnomyślniejszy.—Jakżeby
w książce dla duchów wolnych miał być nie wspom­
niany W a w r z y n i e c Sterne, on, w którym Goethe
uczcił najwolniejszego ducha s w e g o stulecia! Niechaj miłem sercem przyjmie tutaj hołd, że go na­
zwiemy
najwolnomyślniejszym
pisarzem
wszystkich
czasów; w porównaniu z nim w s z y s c y inni okazują
się sztywni, niezdarni, nietolerancyjni, prawdziwie
chłopscy. Nie należałoby w y c h w a l a ć w nim skoń­
czonej, jasnej melodyi, lecz »melodyę nieskończoną«:
jeśli można tem mianem ochrzcić styl w sztuce,
w którym forma określona ustawicznie rwie się, zmie­
nia, przechodzi w nieokreśloność, tak iż oznacza je­
dnocześnie i to, i co innego. Sterne jest wielkim
mistrzem d w u z n a c z n o ś c i — biorąc ten wyraz,
jak należy, w znaczeniu o wiele szerszem, niż to czy­
nią pospolicie, kiedy mają na myśli stosunki płciowe.
Gubi się czytelnik, który chce zawsze wiedzieć do­
kładnie, co Sterne myśli właściwie o pewnej rzeczy,
c z y ma przytem wyraz poważny, czy uśmiechnięty:
albowiem umie on jedno i drugie zawrzeć w tym
samym grymasie twarzy, umie też, i nawet chce, mieć
jednocześnie słuszność i nie mieć słuszności, w jedno
złączyć głębokość i krotochwile. Jego odbiegania od
przedmiotu są jednocześnie kontynuowaniem i dalszem rozwijaniem opowiadania; jego sentencye za­
wierają jednocześnie ironię na wszystko, co ma w so­
bie coś z sentencja, jego wstręt do powagi wiąże się
ze skłonnością, która nie pozwala mu brać żadnej
rzeczy wyłącznie ze strony płaskiej i powierzchow­
nej. W ten sposób wywołuje u sumiennego czytel­
nika uczucie niepewności: c z y idzie, c z y stoi, c z y
też leży: uczucie, najbardziej pokrewne z szybowaniem. On, autor najbardziej giętki, udziela też czytelnikowi coś ze swej giętkości. Ba, niepostrzeżenie
Sterne zamienia role i nieraz bywa zarówno czytelnikiem, jak jest autorem; książka jego podobna jest
do widowiska w widowisku, do publiczności teatral­
nej przed inną publicznością teatralną. Trzeba się od-
73
72
dać na łaskę i niełaskę kaprysom Sterne'a — i można
zresztą oczekiwać, że te kaprysy będą łaskawe, za­
wsze łaskawe. — Rzecz szczególna i pouczająca, w jaki
sposób pisarz tak wielki jak Diderot zachował się
względem tej ogólnej dwuznaczności Sterne'a: mia­
nowicie również dwuznacznie — i na tem właśnie
polega humor w znaczeniu wyższym, humor praw­
dziwie sternowski. Czy go naśladował, podziwiał,
wyśmiewał, czy parodyował w swoim Jacques le fa­
taliste ? — nie można dojść tego z pewnością, —
i, być może, właśnie tego chciał autor. Właśnie
t a wątpliwość czyni Francuzów n i e s p r a w i e d l i
w y m i względem dzieła jednego z pierwszych swo­
ich mistrzów (który przed żadnym starym i nowym
wstydzić się nie potrzebuje). L e c z Francuzi są za
poważni do humoru — a szczególniej do tego humo­
rystycznego traktowania samego humoru. — C z y ż
trzeba jeszcze dodawać, że ze wszystkich wielkich
pisarzy Sterne jest najgorszym wzorem, autorem
właściwie nie do naśladowania i że nawet Diderot
musiał przypłacić s w e śmiałkostwo? To, czego do­
brzy autorowie francuscy, a przed nimi niektórzy pi­
sarze g r e c c y i r z y m s c y chcieli i mogli dokazać, jako
prozaicy, jest wprost przeciwieństwem tego, co chce
i może Sterne: jako mistrzowski wyjątek wznosi się on
ponad to, czego w y m a g a j ą od siebie w s z y s c y pisarze
artyści: ponad karność, zwięzłość, charakter, stałość
zamiarów, przejrzystość, prostotę, postawę w rozwoju
i układ. — Niestety, Sterne jako człowiek, zdaje się,
był zanadto pokrewny Sterneowi jako pisarzowi: jego
dusza wiewiórcza z niepohamowanym niepokojem
przeskakiwała z gałęzi na g a ł ą ź ; co tylko zawiera
się między wyniosłością a nikczemnością, było mu
znane; siadywał on na każdem miejscu, z a w s z e
z bezwstydnemi załzawionemi oczami i czułym wy­
razem twarzy. Był on, jeśli język nie przerazi się takiem zestawieniem, człowiekiem dobrodusznym z twardem sercem i pośród rozkoszy barokowej, ba, zepsutej
wyobraźni z a c h o w y w a ł niemal skromny wdzięk nie­
winności. Takiej dwuznaczności w ciele i duszy, ta­
kiej wolnomyślności, przenikającej wszystkie fibry
i mięśnie ciała, jaką posiadał on, nie posiadał, być
może, żaden inny człowiek.
114.
O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć . — Podobnie jak
dobry prozaik u ż y w a tylko tych wyrazów, które na­
leżą do mowy codziennej, lecz bynajmniej nie wszyst­
kich — wskutek czego powstaje właśnie styl wy­
brany —, tak dobry poeta przyszłości będzie przed­
stawiać t y l k o r z e c z y w i s t o ś ć , i pomijać zupeł­
nie wszystkie przedmioty fantastyczne, utkane z prze­
sądów, napół szczere i przebrzmiałe, na które poeci
czasów dawniejszych zużywali swą siłę. Tylko rze­
czywistość, lecz bynajmniej nie każda rzeczywistość! —
raczej tylko rzeczywistość w y b r a n a !
115.
Obok
Zwyrodniałe kierunki w sztuce. —
prawdziwych rodzajów sztuki, sztuki wielkiego
75
74
spokoju i wielkiego ruchu, istnieją rodzaje zwyrod­
niałe, sztuka tęskniąca za spokojem i zblazowana
i sztuka podniecona: obydwie pragną, żeby słabość
ich brano za siłę i żeby je uważano za rodzaje
prawdziwe.
116.
Brak obecnie barw do o d m a l o w a n i a
b o h a t e r a . - - Prawdziwi poeci i artyści współ­
cześni lubią malować swoje obrazy na jaskrawem tle
c z e r w o n e m , zielonem, szarem lub zlotem, na tle
z m y s ł o w o n e r w o w e m : albowiem dzieci tego
stulecia rozumieją się na niem. Ma to złą stronę —,
mianowicie jeśli się n i e patrzy na owe malowidła
oczami stulecia —, iż największe postaci, odmalowane
przez nich, zdają się mieć w sobie coś motylkowa­
tego, migawkowego, drżącego, tak iż postępków właściwie heroicznych niepodobna im przypisywać, lecz co
najwyżej występki chełpliwe.
117.
Styl przeładowany.
Przeładowanie stvlu
w sztuce jest skutkiem zubożenia siły organizujące;
przy jednoczesnem nadmiernem bogactwie środków
i zamiarów. — W początkach sztuki spotykamy się nie
raz z faktem zupełnie przeciwnym.
118.
Pulchrum est paucorum hominum. — Historya
i doświadczenie mówią nam, że niezwykła potwor­
ność, pobudzająca fantazyę w kierunku tajemniczym
i odnosząca zwycięstwo nad rzeczywistością i codzien­
nością jest s t a r s z a , i wzrasta bujniej, niż piękno
i cześć dla piękna w sztuce — i że natychmiast
znowu zagłusza wszystko, skoro słabnie zmysł piękna.
Zdaje się, iż dla większości, niezmiernej większości
ludzi, jest ona w y ż s z e g o rodzaju potrzebą, niż piękno:
bardzo prawdopodobnie, ponieważ zawiera środek
narkotyczny, bardziej ordynarny.
119.
P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w dziełach
s z t u k i . — Jeśli się zastanowimy nad pierwotnymi
kiełkami zmysłu artystycznego i zapytamy się, ja­
kiego rodzaju uciechy w y w o ł y w a ł y początki sztuki,
naprzykład u plemion dzikich,
znajdziemy przedewszystkiem uciechę z p o j m o w a n i a , co inny
m y ś l i ; sztuka jest tu rodzajem zadawania zagadek,
który odgadującemu dostarcza rozkoszy z bystrości
i ostrości własnego u m y s ł u . — Następnie, wobec naj­
surowszego dzieła sztuki człowiek przypomina sobie
to, co dlań było przyjemnem w doświadczeniu i za­
znaje radości, jeśli artysta nasuwa wspomnienia
ł o w ó w , z w y c i ę s t w a , zaślubin. — Można też dzięki
przedstawianej rzeczy czuć się podnieconym, wzru-
76
szonym, zapalonym, naprzykład przy wysławianiu
zemsty i niebezpieczeństwa. Tutaj rozkosz polega
na samem podnieceniu, na zwycięstwie nad nudą. —
Wspomnienie rzeczy nieprzyjemnych, o ile zostały
przezwyciężone, lub o ile nas samych, jako przed­
miot sztuki, czynią w oczach słuchacza interesują­
cymi (kiedy śpiewak opisuje, naprzykład, przygody
nieustraszonego marynarza) może sprawiać także
wielką przyjemność, którą następnie zaliczamy na
dobro sztuki. — Subtelniejszego rodzaju uciecha po­
wstaje na widok wszelkiej prawidłowości i symetryczności w liniach, punktach, rytmach; ponieważ dzięki
pewnemu podobieństwu budzi się wtedy uczucie dla
wszystkiego, co jest uporządkowane i prawidłowe
w życiu, a więc dla tego, czemu wyłącznie zawdzię­
czamy wszelki dobrobyt: przeto w kulcie symetryczności czci się nieświadomie prawidło i miarę, jako
źródło zaznanego dotychczas szczęścia; radość ta
jest pewnym rodzajem modłów dziękczynnych. Do­
piero po pewnem przesyceniu ostatnio wspomnianą
radością, powstaje uczucie jeszcze subtelniejsze, że
rozkosz może polegać także na przełamaniu symetryczności i regularności, jeśli, naprzykład, znajdujemy
pobudkę do szukania rozumu w pozornym nierozumie, dzięki czemu pewnego rodzaju estetyczne odga­
dywanie zagadek zjawia się jako w y ż s z y rodzaj na
początku wspomnianej radości z dzieła sztuki.
Kto
tego rodzaju rozważanie dalej snuć będzie, będzie też
wiedział, z j a k i e g o r o d z a j u h i p o t e z a m i ze­
rwano tutaj z zasady przy objaśnianiu zjawisk este­
tycznych.
77
120.
N i e z a n a d t o b l i z k o . — Dla dobrych myśli
b y w a ze szkodą, jeśli zbyt szybko następują po so­
bie; zasłaniają sobie wzajemnie horyzont. — Z tego
powodu najwięksi artyści i pisarze czynili obfity
użytek z mierności.
121.
B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć . — Artyści wszyst­
kich czasów czynili odkrycie, że w b r u t a l n o ś c i
zawiera się pewna siła i że nie każdy może być brutalnym, któryby chętnie chciał nim być; również i to,
że niektóre rodzaje s ł a b o ś c i silnie działają na
uczucie. Stąd powstało niemało surogatów środków
artystycznych, od których nawet największym i najsumienniejszym artystom w zupełności powstrzymać
się jest trudno.
122.
Dobra
nie
zostaje
pamięć.
p a m i ę ć . — Niejeden
myślicielem,
ponieważ
dlatego
ma
za
tylko
dobrą
79
78
jej k r e s , rozumie z własnego doświadczenia we­
wnętrznego, dlaczego późniejsi mistrze i nauczy­
ciele, nieraz z miną w z g a r d l i w ą , zwracają się ku
innej drodze. Koło bowiem musi być opisane — lecz
jednostka choćby była największa, zatrzymuje się
na jednym punkcie peryferyi z nieubłaganym wy­
razem uporu, jak gdyby koło nigdy nie miało być
zamknięte.
123.
Głód w z b u d z i ć z a m i a s t głód uśmie­
r z y ć . — Marzy się wielkim artystom, że dzięki swej
sztuce wzięli duszę w zupełne posiadanie i wypeł­
nili: istotnie zaś — i często ku ich bolesnemu roz­
czarowaniu — uczynili tylko o w ą duszę pojemniej­
szą i przepastniejszą, iż dziesięciu większych jeszcze
artystów mogliby w jej głębokości się pogrążyć i nie
nasycić.
126.
Sztuka dzisiejsza i dusza współc z e s n a . — Ponieważ każda sztuka staje się coraz
zdolniejsza do wyrażania stanów duszy coraz zmienniejszych. coraz delikatniejszych, coraz bardziej gwał­
townych i coraz namiętniejszych, mistrze późniejsi,
zepsuci tymi środkami wyrażenia, odczuwają nieza­
dowolenie wobec dziel sztuki czasów dawniejszych,
jak gdyby mistrzom starym zbywało właśnie tylko
na środkach, pozwalających duszy ich przemówić
wyraźnie, być może nawet na pewnem przygotowaniu
technicznem. Sądzą przeto, że w tych wypadkach po­
winni przyjść z pomocą — ponieważ wierzą w rów­
ność, ba, nawet w jedność dusz. W rzeczywistości
jednak dusza samych tych mistrzów była już inna,
w i ę k s z a , być może, lecz zimniejsza i wdziękom
życia niechętna:
miara, s y m e t r y a ,
lekceważenie
wdzięku i uroku, nieświadoma surowość i chłód po­
rankowy, unikanie namiętności, jak gdyby ona miała
sprowadzić zgubę sztuki, — oto co wypełnia nastrój
i moralność wszystkich mistrzów dawniejszych, któ-
124.
O b a w a a r t y s t ó w . - - Obawa, i ż ludzie nie
zechcą uważać ich postaci za ż y j ą c e , może zapro­
wadzić artystów upadającego smaku do przedstawiania ich tak, jakby były s z a l o n e : jak z drugiej
strony z powodu tej samej obawy artyści greccy
pierwszego okresu nawet umierających i ciężko rannych ozdabiali uśmiechem, który uważali za najwyraźniejszą cechę życia, — nie troszcząc się o to, co
robi natura w takim wypadku, kiedy człowiek jeszcze
lub prawie już nie żyje.
125.
lub
K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e . — Kto filozofię
rodzaj sztuki śledził do kresu jej drogi i poza
I
81
8o
rzy wybierali i uduchowiali swoje środki wyrażania
się nie przypadkowo, lecz w myśl tej samej moralności. — Przyszedłszy do poznania tego, mamyż jednak odmówić prawa następcom, iż dzieła dawniejsze
ożywiają własną s w ą duszę? Nie, bowiem tylko dzięki
temu, iż oddajemy im swoją duszę, zdolne są żyć
dalej: n a s z a krew sprawia, ż e przemawiają d o n a s .
Odtworzenie prawdziwie »historyczne« byłoby prze
mawianiem upiorów do upiorów. - Mniej się czci
wielkich artystów przeszłości przez ów bezpłodny
lęk, który każe każdy w y r a z , każdą nutę zostawiać
tak, jak były postawione, niż przez czynne usiłowania, żeby je coraz na nowo do życia p r z y w o ł y w a ć . —
To prawda: jeśli wyobrazić sobie Beethovena, nagle
powracającego i słuchającego, jak brzmi jego utwór
zgodnie z najbardziej nowoczesnym stanem duszy
i wysubtelnieniem nerwów, które stanowią sławę na­
szych mistrzów w wykonaniu, prawdopodobnie przez
czas długi pozostawałby niemy i wahający się, czy
ma podnieść rękę do przekleństwa, czy do błogosławienia, w końcu jednak rzekłby może: »Niech tam!
Niech tam! Nie jestem to ja, ani nie ja, tylko coś trze­
ciego — wydaje mi się, że tak być powinno, choć
właściwie tak być nie p o w i n n o . Do was jednak
należy baczyć, jak robicie, ponieważ w każdym razie
wy słuchać musicie — a ż y w y w s z a k ma racyę, jak
mówi nasz Szyller. Niech więc słuszność będzie
po w a s z e j stronie i pozwólcie mi odejść z po­
wrotem«.
127.
P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i . — Coś po­
wiedzianego krótko może być owocem i zbiorem dłu­
giego myślenia: lecz czytelnik, który jest nowicyuszem na tem polu i nie przemyślał na niem nic jesz­
cze, upatruje we wszystkiem, co zostało wypowie­
dziane krótko, coś embryonalnego, nie bez przygany
dla autora, że coś podobnie niewyrosłego, niedojrza­
łego postawił przed nim na stole, jako posiłek.
128.
P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m . — Myślicie tedy,
że jest to dzieło sztukowane, ponieważ daje się (i da­
w a ć musi) w kawałkach ?
129.
Czytelnicy sentencyi.
Najgorszymi
czytelnikami sentencyi są przyjaciele autora, jeśli
się starają z uogólnienia odgadnąć wstecz wypadek
szczegółowy, któremu sentencya zawdzięcza swe po­
chodzenie: albowiem przez to zaglądanie do garnka
obracają w niwecz cały trud autora tak, iż w naj­
lepszym lub najgorszym razie zamiast filozoficznego
nastroju lub pouczenia, jak słuszna, nie otrzymują
nic, oprócz pospolitego zaspokojenia ciekawości.
0 2 I E U NIETZSCHEGO. T. X I .
6
82
83
130.
N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a . — Podwójna
nieprzyzwoitość czytelnika względem autora polega
na chwaleniu drugiej książki z k r z y w d ą dla pierwszej
(lub odwrotnie) i na wymaganiu przytem, żeby autor
był mu wdzięczny.
131.
Co jest n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i
s z t u k i . — Badając historyę sztuki, naprzykład w y ­
m o w y greckiej, i posuwając się od mistrza do mistrza
wpada się w końcu w bolesne napięcie na widok tej
ciągle wzrastającej rozwagi, żeby zadość uczynić
wszystkim wogóle dawnym i na nowo dodanym pra­
wom samoograniczenia się. Pojmuje się wtedy, że
łuk pęknąć m u s i a ł i że tak z w a n a kompozycya
nieorganiczna, udrapowana i zamaskowana najdziw­
niejszymi środkami wyrażenia — w tym wypadku ba­
rokowy styl azyanizmu —, była koniecznością i niemal
dobrodziejstwem.
132.
Do w i e l k o ś c i
sprawy, który wielcy
powoduje s k a r l e n i e
domość tego poniża.
w s z t u c e . — Ten zapał dla
przynoszą na świat ze sobą,
rozumu u wielu ludzi. Świa­
Lecz zapaleniec dźwiga swój
garb z dumą i radością: masz przynajmniej tę po­
ciechę, że przez ciebie ilość szczęścia w świecie
została p o m n o ż o n a .
133.
Pozbawieni
sumienia estetycznego.
— Prawdziwymi fanatykami partyi artystycznej są
owe natury zupełnie nieartystyczne, które nie prze­
nikły nawet elementów sztuki i techniki artystycznej,
lecz najbardziej ulegają e l e m e n t a r n y m działaniom sztuki. D l a nich nie istnieje sumienie este­
tyczne — i dlatego niema nic, coby je powstrzymać
mogło od fanatyzmu.
134.
J a k p o w i n n a p o r u s z a ć się d u s z a we­
d ł u g m u z y k i n o w s z e j . - Zamiar artystyczny,
do którego zdąża muzyka nowsza w tem, co dziś,
bardzo silnie, lecz niejasno, określa się jako »melodyę nieskończoną«, można sobie wyświetlić w ten
sposób, że zstępuje się w morze, stopniowo traci się
grunt pod nogami i w końcu oddaje się na łaskę i nie­
łaskę wzburzonych elementów: musi się p ł y w a ć .
Przy muzyce dawniejszej, jaką uprawiano dotych­
czas, z jej układnem lub uroczystem, lub ognistem
»tam« i »nazad«, z jej »to prędzej«, »to wolniej«
musiano t a ń c z y ć . Potrzebna do tego miara, zacho­
wywanie
określonych
równoważnych
stopni
czasu
6*
85
84
i siły zmuszały duszę słuchacza do ustawicznej r o z ­
w a g i : n a wzajemnem oddziaływaniu tego zimniejszego powiewu, pochodzącego z rozwagi i ogrzanego
oddechu zapału muzycznego polegał czar owej mu­
zyki. — Ryszard W a g n e r chciał innego rodzaju r u ­
c h u d u s z y ; jak się rzekło, pokrewnego pływaniu
i szybowaniu. B y ć może, jest to najbardziej zasadniczem we wszystkich jego innowacyach. Jego sławny
środek artystyczny, który powstał i dostosował się
do tego chcenia — »melodya nieskończona« dąży do
przełamania wszystkich równomierności czasu i siły
i posuwa się nawet do ich wyśmiewania: jest on
nadzwyczaj płodny w wynajdywaniu takich efektów,
któreby uszom dawniejszym brzmiały jako paradoksy
rytmiczne i m o w y bluźniercze. L ę k a się on skamie­
nienia, krystalizacyi, przejścia muzyki w formy archi­
tektoniczne — i dlatego rytmowi dwutaktowemu prze­
ciwstawia rytm trójtaktowy, nie rzadko wprowadza
pięć i siedm taktów, powtarza natychmiast ten sam
frazes, lecz rozciągając go tak, iż trwa dwakroć lub
trzykroć dłużej. Z łatwego naśladowania podobnych
środków może zrodzić się wielkie niebezpieczeństwo
dla m u z y k i : obok nadmiernej dojrzałości poczucia
rytmicznego czyhało zawsze w ukryciu zdziczenie,
upadek rytmiki. Niebezpieczeństwo to staje się szcze­
gólniej bardzo wielkie, kiedy muzyka coraz bardziej
z a c z y n a się opierać na sztuce teatralnej i mowie giestów, nie wytworzonych przez plastykę w y ż s z ą i nie
kierowanych przez nią, nie posiadających wskutek
tego miary i nie zdolnych udzielić jej elementoowi,
który się z niemi łączy, mianowicie a r c y z n i e w i e ś ­
ciał ej istocie muzyki.
135.
P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Muza poety,
który nie jest z a k o c h a n y w rzeczywistości, nie
będzie też rzeczywistością, i urodzi mu dzieci z zapadłemi oczami i zwiotczałemi kośćmi.
136.
Ś r o d k i i c e l . — W sztuce cel nie uświęca
środków: lecz święte środki mogą uświęcić cel.
137.
N a j g o r s i c z y t e l n i c y . — Najgorszymi czy­
telnikami są ci, co postępują jak żołdactwo rabujące:
biorą to i owo, co się im przydać może, plugawią
i rzucają na kupę resztę, a na wszystko wypluwają
swe sprośności.
138.
C e c h y d o b r e g o p i s a r z a . — Dobrzy pisa­
rze mają dwie cechy wspólne: wolą, żeby ich raczej
rozumiano, niż podziwiano; i nie piszą dla czytelni­
ków s z c z w a n y c h i nadmiernie przenikliwych.
86
87
trafnemi oczami, otoczona jest promieniami słonecz­
nymi duchowej pogody i może się okazać prawdziwą
pociechą duchową.
139.
M i e s z an e r o d z a j e. — Mieszane rodzaje w sztu­
kach świadczą o braku wiary we własne siły ich auto­
rów; szukali oni sprzymierzeńców, obrońców, kryjó­
wek, — tak naprzykład poeta, przywołujący na pomoc
filozofię, muzyk, odwołujący się do dramatu, myśli­
ciel do retoryki.
140.
M i l c z e ć . — Autor
dzieło jego usta otwiera.
ma
usta
zamknąć,
skoro
143.
P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o . — Myśliciel ociężały
wybiera zwykle za sprzymierzeńców wielomówność
lub uroczystość: zapomocą pierwszej, jak sądzi, przy­
właszcza sobie ruchliwość i płynność, zapomocą dru­
giej wywołuje wrażenie, jak g d y b y jego własności
były skutkiem wolnego wyboru, zamiaru artystycz­
nego, gwoli godności, która w y m a g a powolności
ruchów.
141.
144.
O z n a k i h i e r a r c h i i . — W s z y s c y poeci i pi­
sarze, zakochani w superlatywach, chcą dokazać
więcej, niż mogą.
O s t y l u b a r o k o w y m . — Kto nie czuje się
ani urodzonym, ani w y c h o w a n y m jako myśliciel i pi­
sarz do dyalektyki i rozwijania myśli, mimowolnie
uciekać się będzie d o r e t o r y k i i d r a m a t y z m u :
g d y ż w końcu chodzi mu o to, żeby być z r o z u ­
m i a n y m i przez to posiąść władzę, obojętna przytem, czy przyciąga do siebie uczucie drogą prostą,
c z y porywa je podstępnie — jako pasterz, czy jako
rozbójnik. Stosuje się to i do sztuk plastycznych i do
zostających pod opieką muz; kiedy uczucie braku
dyalektyki lub niedostateczności w wyrazie i opowia­
daniu, przypada jednocześnie z nadmiernie obfitym
142.
Z i m n e k s i ą ż k i . — Dobry myśliciel liczy n a
czytelników,
odczuwających szczęście, jakie się
czuje, kiedy się myśli dobrze: tak iż książka, mająca
pozór chłodnej i trzeźwej, jeśli się na nią patrzy
89
88
i niepokojącym popędem do tworzenia form i powo­
łuje do życia ten rodzaj stylu, który się n a z y w a b a ­
r o k o w y m . — T y l k o źle poinformowani i zarozu­
miali doznają na dźwięk tego wyrazu uczucia lekce­
w a ż ą c e g o . Styl barokowy powstaje za każdym ra­
zem przy odkwitaniu wielkiej sztuki, skoro wymaga­
nia w sztuce od wyrażenia klasycznego stają się
zbyt wielkie, jako zjawisko przyrody, na które wpraw­
dzie z melancholią — ponieważ noc się zbliża —
spoglądamy, ale jednocześnie z podziwem dla środ­
ków tylko jemu właściwych, jakimi zastępuje dawne
w wyrażeniu i opowiadaniu. Do tego już należy
wybór tematów i dane o najwyższem napięciu dramatycznem, które same bez sztuki nawet wstrzą­
sają sercem, ponieważ dusza odczuwa zbyt blizkie
sąsiedztwo nieba i piekła: — następnie w y m o w a na­
miętności i postaw gwałtownych, wzniosłej brzydoty,
wielkich mas i wogóle ilości — czego zapowiedź wi­
dzimy już u Michała Anioła, ojca lub dziada włoskich
artystów barokowych —: zmierzchowe, rozjaśniające
lub ogniste światła na tak mocno zarysowanych for­
mach: w dodatku ustawicznie nowe pomysły środ­
ków i zamiarów, silnie podkreślone dla artystów przez
artystów, podczas kiedy laik z konieczności widzi
wieczne i mimowolne przelewanie się wszelkich ro­
g ó w obfitości sztuki pierwotnej i naturalnej. Wszyst­
kie te cechy, przez które styl ten jest wielki, są nie­
możliwe, niedozwolone w epokach wcześniejszych,
przedklasycznej i klasycznej: takie rzeczy z a c h w y cające wiszą długo na drzewie, jako owoce zaka­
zane. — Właśnie teraz, kiedy m u z y k a wkracza
w ostatnią epokę, można przestudyować zjawisko
stylu barokowego w szczególnej wspaniałości i wiele
nauczyć się przez porównanie co do epok dawniej­
szych: albowiem od czasów greckich styl barokowy
panował już nieraz w poezyi, wymowie, prozie, za­
równo jak w architekturze, co jest rzeczą wiadomą —
i za każdym razem styl ten, aczkolwiek zbywało mu
wprawdzie na najwyższej szlachetności, na niewin­
nej, nieświadomej, zwycięskiej doskonałości, wywie­
rał w p ł y w dobroczynny na wielu najlepszych i naj­
poważniejszych artystów swego czasu: — wskutek
czego, jak się rzekło, zuchwalstwem jest potępiać go
bez wszelkiego względu; aczkolwiek każdy może się
u w a ż a ć za bardzo szczęśliwego, jeśli odczuwanie tego
stylu nie czyni go niewrażliwym na styl czystszy
i większy.
145.
W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h . — Książki
uczciwe czynią u c z c i w y m czytelnika, przynajmniej
w tem znaczeniu, że wywabiają jego nienawiść i wstręt,
które podstępna chytrość najlepiej ukrywać potrafi.
Względem książki pozwalamy sobie na szczerość, choć­
byśmy względem ludzi zachowywali się najbardziej
powściągliwie.
146.
tyę.
D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a par­
— Oddzielne ustępy piękne, wzruszający ogólny
91
90
przebieg akcyi i porywające, wstrząsające zakończe­
nie — t y l e w dziele sztuki jest dostępne nawet dla
bardzo wielu laików: a w okresie sztuki, kiedy na
stronę artystów chcą p r z y c i ą g n ą ć masę laików,
a więc w y t w o r z y ć partyę, być może, żeby sztukę
wogóle ocalić, dobrze zrobi twórca, jeśli nie będzie
dawał nic p o n a d t o : żeby się przez to nie stał
marnotrawcą samego siebie, na polu, na którem nie
spotka się z żadną wdzięcznością. Starać się jeszcze
o co i n n e g o , naśladować przyrodę w jej tworach
o r g a n i c z n y c h i rozwoju — byłoby w danym wy­
padku siać na opoce.
dziejstw artystów i myślicieli nauczcie ludzi, żeby
dla swych wad, swego ubóstwa duchowego, s w y c h
bezmyślnych zaślepień i namiętności odczuwali sza­
cunek — a to jest rzeczą możliwą —, pokażcie w prze­
stępstwie i obłędzie tylko stronę wzniosłą, w słabości
człowieka, nie posiadającego woli, tylko wzruszającą
i przemawiającą do serca stronę tego stanu — a i to
zdarzało się dosyć często —: i oto zastosowaliście
środek, zapomocą którego nawet epokę zupełnie nie­
artystyczną i niefilozoficzną można natchnąć marzy­
cielską m i ł o ś c i ą dla filozofii i sztuki (szczególniej
miłością do artystów i do myślicieli jako osób)
i, w okolicznościach nieprzyjaznych, obraliście może
jedyny środek ocalenia tworów tak delikatnych i tak
łatwo ulegających uszkodzeniu.
147.
Ze s z k o d ą h i s t o r y i stać się wielkim.
— Każdy mistrz nowoczesny, który na s w o j ą drogę
sprowadza gust wielbicieli sztuki, mimowolnie wywo­
łuje inny wybór i nową ocenę mistrzów dawniej­
szych i ich dzieł: to, co jest zgodne z n i m i jemu
pokrewne, co daje przedsmak j e g o i jego zapowiada
w nich, uchodzi odtąd za właściwie mające znacze­
nie w nich i w ich dziełach — owoc, w którym niby
robak kryje się zwykle wielki b ł ą d .
148.
W
sztuki
jaki sposób można
epokę.
—
Zapomocą
p o z y s k a ć dla
wszelkich
czaro-
149.
K r y t y k a i z a d o w o l e n i e . — Krytyka, je­
dnostronna i niesprawiedliwa, zarówno jak rozumna,
sprawia tyle przyjemności temu, kto ją uprawia, iż
świat winien wdzięczność każdemu dziełu, każdemu
czynowi, które wielu i silnie pobudza do krytyki:
albowiem za nią ciągnie się połyskujący ogon ra­
dości, dowcipu, podziwu dla siebie, dumy, pouczenia,
dobrych postanowień. — B ó g radości stworzył rze­
czy złe i mierne w tym samym celu, co i dobre.
93
92
150.
P o z a s w o j e g r a n i c e . — Jeśli artysta chce
być czemś więcej niż artystą, naprzyklad moralnym
budzicielem s w e g o narodu, za karę zakochuje się
w końcu w potwór moralnego tematu — a muza
jego przytem się śmieje: albowiem ta bogini z do­
brem sercem z zazdrości może się stać także złośliwą.
Proszę sobie przypomnieć Miltona i Klopstocka.
pożytek ma być udzielone. L e c z są autorzy, cier­
piący na niestrawność, którzy właśnie tylko wtedy
piszą, kiedy czegoś strawić nie mogą, jeśli im już
między zębami utkwiło: mimowolnie s w e niezadowo­
lenie chcą udzielić czytelnikowi i w ten sposób wy­
wierać nad nim władzę, to znaczy: chcą zwyciężyć,
lecz innych.
153.
151.
O k o s z k l a n e . — Skłonność talentu do tema­
tów, osób, motywów moralnych, do pięknej duszy
w dziełach sztuki b y w a nieraz tylko okiem szklanem,
jakie w p r a w i a sobie artysta, któremu b r a k duszy
pięknej; bardzo rzadko zdarza się przytem, żeby to
oko stało się w końcu naturą żyjącą, choćby spoglą­
dającą w sposób zamglony, — powodzi się jednak
z a z w y c z a j w tem znaczeniu, że cały świat widzi na­
turę tam, gdzie jest tylko zimne szkło.
»Dobra k s i ą ż k a może poczekać«. —
Każda książka dobra w chwili ukazania się ma smak
cierpki; ma tę wadę, że jest nowa. Szkodzi jej przy­
tem jej autor, który jest osobą żyjącą, jeśli jest
znany i jeśli o nim mówią: ponieważ w s z y s c y utoż­
samiają autora z jego dziełem. Co książka zawiera
z ducha, słodyczy, złocistości rozwinąć się może do­
piero z latami, pod opieką wzrastającej, następnie
dawnej, wreszcie odziedziczonej czci. — Niejedna go­
dzina musi nad nią upłynąć, niejeden pająk rozsnuć
nad nią s w ą pajęczynę. Dobrzy czytelnicy czynią
książkę coraz lepszą, czytelnicy źli czynią ją kla­
rowniejszą.
152.
154.
P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Pisanie
winno zawsze oznaczać zwycięstwo, a mianowicie
przezwyciężenie
samego
siebie,
które
innym
na
N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k arty­
s t y c z n y . — Artyści rozumieją dobrze, co znaczy:
używać
nieumiarkowania
jako
środka
artystycznego,
95
94
żeby w y w o ł a ć wrażenie bogactwa. Należy on do nie
winnych podstępów uwodzenia dusz, na którem ar­
tyści znać się muszą: albowiem w ich świecie, w któ­
rym chodzi o pozór, i środki do wytworzenia pozoru
niekoniecznie muszą być prawdziwe.
155.
U k r y t a k a t a r y n k a . — Geniusze znają się
lepiej niż talenty na ukrywaniu katarynki, ponieważ
umieją się drapować w fałdy bardziej sute, ale
w gruncie rzeczy i oni nie umieją nic innego oprócz
swoich siedmiu sztuczek.
156.
N a z w i s k o na k a r t c e t y t u ł o w e j . — Że
się kładzie nazwisko autora na książce, jest obecnie
wprawdzie zwyczajem i niemal obowiązkiem; jednak
jest to główną przyczyną, że książki mają w p ł y w
tak mały. Albowiem jeśli są dobre, są warte więcej,
niż osoby, których są kwintesencyą; skoro jednak
autor daje się poznać z kartki tytułowej, czytelnik
rozcieńcza znowu kwintesencyę tem, co jest osobi­
stego, ba, najbardziej osobistego i przez to w niwecz
obraca cel książki. Dumą intelektu jest, żeby nie zda­
w a ć się indywidualnym.
157.
N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a . — Krytykuje się
najostrzej człowieka, książkę, jeśli się ich ideał
kreśli.
158.
M a ł o i b e z m i ł o ś c i . — Każda książka do­
bra jest napisana dla określonego czytelnika i jego
rodzaju, i właśnie dlatego przez wszystkich innych
czytelników, przez ogromną większość musi być źle
widzianą: oto dlaczego rozgłos jej spoczywa na waż­
kiej podstawie i wznosi się bardzo powoli. — Książka
mierna i zła jest właśnie dlatego mierną i złą, że
stara się podobać i podoba się wielu.
159.
M u z y k a i c h o r o b a . — Niebezpieczeństwo
nowej muzyki polega na tem, że podsuwa nam do
ust puhar rozkoszy i wzniosłości w sposób tak po­
r y w a j ą c y i z pozorem takiej ekstazy moralnej, iż
nawet człowiek umiarkowany i szlachetny wypija
z niego zawsze kilka kropli za wiele. Ta rozpusta
w dawkach minimalnych, powtarzana ustawicznie,
może w końcu spowodować głębsze wstrząśnienie
i ruinę zdrowia duchowego, niż jakiekolwiek ordy-
96
97
narniejsze nadużycie: tak iż nie pozostaje w końcu
nic innego, jak uciec dnia pewnego z groty nimf
i poprzez bałwany i niebezpieczeństwa morskie toro­
wać sobie drogę do upajającej Itaki oraz do objęć
prostszej i bardziej człowieczej małżonki.
160.
poeci byli wielcy, a mianowicie posiadać wady i krzy­
wizny od stóp do głów, a przecież pozostać najwięk­
szym poetą. T a k jednak rzecz się ma z Szekspirem,
który, w porównaniu z Sofoklesem, podobny jest do
niewyczerpanej kopalni złota, ołowiu i gruzów, pod­
c z a s kiedy tamten jest nietylko ze złota, lecz ze złota
w najszlachetniejszej postaci, która każe niemal za­
pominać o cenie swojej, jako metalu. L e c z ilość, spo­
tęgowana do stopnia najwyższego, d z i a ł a jak ja­
kość — to właśnie wypada na korzyść Szekspira.
Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w . — Książka pełna
ducha udziela go także swoim przeciwnikom.
163.
161.
M ł o d z i e ż i k r y t y k a . — Skrytykować książkę — to znaczy u młodzieży nie dozwolić do siebie
przystępu ani jednej myśli produkcyjnej i bronić się
przed niemi rękami i nogami. Młodzieniec żyje
w stanie obrony koniecznej przeciw wszelkiej no­
wości, której nie może pokochać ze wszystkiemi wa­
dami i popełnia przytem, tak często, jak tylko może.
zbyteczne przestępstwo.
Każdy początek jest niebezpieczny.
— Poeta ma do wyboru: albo podnosić uczucie stop­
niowo i w końcu podnieść je do stopnia bardzo w y ­
sokiego — albo próbować niespodzianką i zaraz od
początku z całą mocą ciągnąć za sznur od dzwonu.
Jedno i drugie przedstawia niebezpieczeństwo: w pierw­
szym wypadku czytelnik uciec może od niego z nudy,
w drugim z przerażenia.
164.
162.
E f e k t i l o ś c i . — Największym paradoksem
w historyi poezyi jest twierdzenie, jakoby ktoś mógł
być barbarzyńcą we wszystkiem, przez co dawni
W o b r o n i e k r y t y k ó w . — O w a d y kąsają nie
ze złośliwości, lecz ponieważ także żyć chcą: podob­
nie nasi krytycy; chodzi im o krew n a s z ą nie zaś
o ból.
DZIEŁA
NIETZSCHEGO. T. XI
7
99
98
165.
P o w o d z e n i e s e n t e n c y i . — Ludzie niedoświadczeni, skoro od pierwszego rzutu oka, dzięki
swej prostej prawdzie, sentencya wydaje się im oczy­
wistą, sądzą z a z w y c z a j , że jest stara i znana, i k r z y w o
przytem patrzą na autora, jak gdyby on chciał przy­
właszczyć sobie wspólne dobro wszystkich: tymcza­
sem sprawiają im przyjemność pieprzne półprawdy
i dają to do zrozumienia autorowi. T e n umie ocenić
podobną wskazówkę i odgaduje podług niej łatwo,
gdzie mu się powiodło, a gdzie nie.
168.
Pochwała sentencyi.
Dobra sentencya
jest za twarda na ząb czasu, nie pożrą jej też tysiące lat, choć służy za pokarm każdego czasu: dzięki
temu właśnie jest wielkim paradoksem w literaturze,
rzeczą nieprzemijającą pośród zmiany, pokarmem
zawsze cennym, jak sól, i jak sól nigdy nie traci
s w e g o smaku.
169.
166.
C h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Artysta, wykracza­
j ą c y we wszystkiem, co przedsiębierze, poza swe
siły, w końcu samym widowiskiem gwałtownej walki,
jakie daje, porywa za sobą tłum: albowiem powodze­
nie nie zawsze towarzyszy tylko zwycięstwu, lecz
czasami już samej chęci zwyciężenia.
167.
Sibi scribere. — Rozsądny autor nie pisze dla
innej potomności, jeno dla swojej własnej, to znaczy
dla swojej własnej starości, żeby i sam z siebie mógł
mieć jeszcze uciechę.
O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h artys t y c z y c h . — Lud odczuwa wprawdzie coś, co
można nazwać potrzebą artystyczną, lecz jest to potrzeba minimalna i łatwa do zaspokojenia. W grun­
cie rzeczy wystarczają w tym celu odpadki sztuki:
należy wyznać to przed sobą szczerze. Rozważcie tylko
naprzykład, jakie melodye i pieśni sprawiają prawdzi­
wie serdeczną uciechę warstwom ludności najtęż­
szym, najmniej zepsutym, najnaiwniejszym; należy
tylko pożyć między pasterzami, góralami, myśliwcami,
żołnierzami, marynarzami, żeby znaleźć odpowiedź na
to pytanie. I c z y ż nie w małem mieście, w domach,
które są siedliskiem z dawna odziedziczonej cnoty
mieszczańskiej, kochają, ba, pieszczą się z o w ą najgorszą
ze wszystkich muzyką, jaką wogóle dziś piszą? Kto
mówi o głębokiej potrzebie, o niezaspokojonej żądzy
sztuki u ludu takiego, j a k i m j e s t , plecie głupstwa
lub chce otumanić kogoś. Bądźcie tedy szczerzy! —
7*
101
100
Tylko l u d z i e w y j ą t k o w i odczuwają obecnie po­
trzeby- artystyczne w w i e l k i m s t y l u — ponieważ
sztuka wogóle znowu upada, a siły i nadzieje ludzkie
zwróciły się na pewien czas ku innym przedmio­
t o m . — Poza tem, mianowicie obok ludu, istnieje wpraw­
dzie szersza, rozmaitsza potrzeba artystyczna, lecz
d r u g o r z ę d n a , w w y ż s z y c h i najwyższych war­
stwach społeczeństwa: tutaj coś w rodzaju szczerze
czującej gminy artystycznej jest możliwe. L e c z przyj­
rzyjcie się tylko składnikom tej gminy! W ogólności
są to bardziej wytworniejsi ludzie z pośród niezadowo­
lonych, którzy sami z siebie nie mogą doznawać praw­
dziwej radości: człowiek ukształcony, niedostatecznie
wolny, żeby się mógł w y r z e c pociech religijnych,
a przecież nie znajdujący, żeby ich balsamy były dość
wonne; półszlachetny, za słaby jednak, żeby pokonać
zasadniczy błąd s w e g o życia lub szkodliwą skłonność
s w e g o charakteru przez heroiczną zmianę kierunku lub
zrezygnowanie; świetnie utalentowany, zbyt wzniośle
myślący o sobie, żeby być pożytecznym w skromnej
działalności, a zbyt bierny do wielkiej i ofiarnej
pracy; dziewczę, nie umiejące w y t w o r z y ć sobie dostatecznego koła obowiązków; kobieta, która związała
się lekkomyślnymi lub występnymi ślubami, lecz nie
umie się nimi związać dostatecznie; uczony lekarz,
kupiec, urzędnik, który zbyt wcześnie pogrążył się
w specyalności i całej swej naturze nigdy nie uży­
czył zupełnej swobody, za to jednak spełniający swą
doskonałą zresztą pracę z robakiem w sercu, w końcu
w s z y s c y artyści niekompletni — ci dziś jeszcze istot­
nie odczuwają potrzebę sztuki! I czegóż właściwie
żądają od niej? W okresach i chwilach niezadowole­
nia winna odstraszać nudę i wyrzuty przez pół czy-
stego sumienia, a o ile możliwe, błąd ich życia i cha­
rakteru przedstawić w rozmiarach wielkich, jako
błąd w losach światów — różnią się tedy bardzo od
Greków, którzy w sztuce swojej widzieli przelewność
i nadmiar własnego stanu błogiego i lubili doskona­
łość swoją j e s z c z e r a z oglądać n a zewnątrz sie­
bie; do sztuki wiodła ich rozkosz z samych siebie,
naszych współczesnych wiedzie — udręka samymi
sobą.
170.
N i e m c y w t e a t r z e . — W ł a ś c i w y m talentem
dramatycznym Niemców był Kotzebue; on i jego
Niemcy, klas w y ż s z y c h społeczeństwa zarówno, jak
średnich, bezwzględnie stanowili jedno, i współcześni
zupełnie poważnie mogli o nim powiedzieć: »w nim
i przez niego żyjemy i działamy«. Nie było tam nic
wymuszonego, urojonego, smaku napół lub sztucznie
narzuconego: czego chciał i co mógł dokazać, rozu­
miano; ba, do dziś p r a w d z i w e powodzenie tea­
tralne na scenach niemieckich przypada skromnym
i bezwstydnym spadkobiercom środków i efektów
Kotzebuego, szczególniej tam, gdzie komedya kwitnie
jeszcze. Stąd w y p ł y w a , że wiele owoczesnej niemieckości istnieje jeszcze dotychczas, szczególniej na
uboczu od miast wielkich. Poczciwi, niewstrzemięźliwi
w małych rozkoszach, zawsze gotowi do przelewania
łez, ż y w i ą c y życzenie, żeby przynajmniej w teatrze
móc się uwolnić od wrodzonej, surowej pod wzglę­
dem obowiązków trzeźwości, i móc się oddać uśmie­
chającej się, ba, śmiejącej się pobłażliwości, utożsamia-
103
102
jący i obejmujący w jedno dobroć i współczucie —
co jest cechą zasadniczą sentymentalności niemiec­
kiej — nad w y r a z szczęśliwi wobec pięknego, wielko­
dusznego czynu, w innych rzeczach posłuszni zwierzch­
ności, zawistni między sobą, lecz w gruncie wystar­
czający sobie — takimi byli oni, takim był on. —
Drugim talentem dramatycznym był Szyller: ten od­
krył klasę widzów, którzy dotychczas nie wchodzili
byli w rachubę; znalazł ją w niedojrzałym wieku,
w dziewczętach i młodzieńcach niemieckich. Uprze­
dzał on ich wyższe, szlachetniejsze, burzliwsze, cho­
ciaż niejasne porywy, ich zamiłowanie w głośnych
frazesach moralnych (które znika zwykle koło trzy­
dziestego roku życia) i przez to zdobył sobie, dzięki
namiętności i partyjności tego wieku, powodzenie,
które stopniowo poczęło oddziaływać dobroczynnie
także na okres dojrzalszy: ogólnie biorąc, SzyllerNiemców o d m ł o d z i ł . — Goethe stał pod każdym
względem ponad Niemcami i stoi też dotąd jeszcze:
nie będzie on do nich należał nigdy. Jakby też mógł
jakikolwiek naród doróść d o p r z e d u c h o w i o n e j
b ł o g o ś c i b y t u i w o l i G o e t h e g o ! Jak Beetho­
ven swoją muzykę układał ponad głowami Niemców,
jak Schopenhauer filozofował ponad głowami Niem­
ców, tak tworzył Goethe s w e g o Tassa, s w ą Ifigenię
ponad głowami Niemców. Za nim ciągnęła b a r d z o
n i e l i c z n a grupa, najwykształceńszych, w y c h o w a ­
nych przez starożytność, życie i podróże, przerasta­
j ą c y c h istotę niemieckości: — sam on nie ż y c z y ł so­
bie czego innego. — Kiedy następnie romantycy ze
świadomością celu ustanowili kult Goethego, kiedy
następnie ich zadziwiająca zręczność w próbowaniu
wszystkiego przeszła do uczniów Hegla, właściwych
w y c h o w a w c ó w niemieckich w tern stuleciu, kiedy
rozbudzenie ambicyi narodowej wyszło także na ko­
rzyść poetom niemieckim i w ł a ś c i w a ocena, w czem
lud u c z c i w i e może znajdować z a d o w o l e n i e ,
nieubłaganie została poddana sądowi jednostek i owej
ambicji narodowej — to jest, kiedy u c i e c h a za­
częła być o b o w i ą z k i e m — wtedy zjawiła się o w a
obłuda i nieprawdziwość w niemieckiem wykształce­
niu, która poczęła się wstydzić Kotzebuego i wypro­
wadziła na scenę Sofoklesa, Calderona, a nawet ciąg
dalszy Fausta Goethego i która, wskutek obłożonego
języka i zaszlamionego żołądka, w końcu sama już
nie wie, co jej smakuje, co ją nudzi. — Błogosła­
wieni smak posiadający, choćby to był smak zły! —
I nietylko błogosławionym, lecz także mądrym stać
się można tylko dzięki tej własności: dlatego też
Grecy, bardzo w tych rzeczach subtelni, mędrca ozna­
czali słowem, które znaczy c z ł o w i e k z e s m a k i e m
i mądrość, jak artystyczną, tak poznającą, nazywali
po prostu »smakiem« (sophia).
171.
M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j cyw i l i z a c y i . — Muzyka ze wszystkich sztuk, które
zwykle wyrastają na określonym gruncie cywilizacyi,
w określonych warunkach społecznych i politycz­
nych, zjawia się jako o s t a t n i a ze wszystkich roś­
lin, na jesieni, i w czasie okwitania cywilizacyi, do
której należy: podczas kiedy spostrzega się już pierw­
szych zwiastunów i oznaki nowej wiosny; ba, nieraz,
104
muzyka rozbrzmiewa jak mowa zamierzchłych cza­
sów w zdziwionym i nowym świecie i przychodzi
za późno. Dopiero w sztuce muzyków holenderskich
dusza średniowiecza chrześcijańskiego odnalazła swój
dźwięk zupełny: jej architektura dźwięków jest po­
śmiertną, lecz prawdziwą i równoprawną siostrą gotyku. Dopiero w muzyce Händla zabrzmiało to, co
było najlepszego w duszy Lutra i w duszach jej pokrewnych, wielki rys żydowsko-heroiczny, który stwo­
rzył cały ruch reformacyjny. Dopiero Mozart oddał
w złocie b r z ę c z ą c e m wiek Ludwika X I V i sztukę
Racine'a oraz Claude Lorraina. Dopiero w m u z y c e
Beethovena i Rossiniego w y ś p i e w a ł się wiek ośmnasty, wiek marzycielstwa, rozbitych ideałów i przelot­
nego szczęścia. Przeto miłośnik czułych przenośni
mógłby rzec, iż każda muzyka prawdziwie wybitna
jest śpiewem łabędzim. — Muzyka n i e jest zgoła
m o w ą powszechną, przekraczającą czas, jak tak często na jej cześć się mówi, lecz odpowiada ściśle miarze uczucia, ciepła, czasu, którą, jako prawo we­
wnętrzne, nosi w sobie określona, pewna, związana
z czasem i miejscem, cywilizacya; muzyka Palestriny
dla Greka byłaby całkiem niedostępna i odwrotnie —
coby zrozumiał Palestrina, słuchając muzyki Rossi­
niego? — B y ć może, że także nasza nowsza muzyka
niemiecka, aczkolwiek tak dominuje i tak chciwą jest
władzy, wkrótce przestanie być rozumiana: powstała
bowiem na gruncie c y w i l i z a c y i , znajdującej się
w szybkim upadku; gruntem jej jest ów okres reakcyi i restauracyi, na którym zakwitł pewnego rodzaju k a t o l i c y z m u c z u c i o w y oraz zamiłowa­
nie do wszystkiego, co jest t r a d y c y j n ą i n a r o ­
dową istotą i praistotą, i rozlał nad Europą swoją
105
woń heterogeniczną. Te d w a kierunki uczuciowe,
ujęte z największą siłą i doprowadzone do najdal­
szych krańców, w końcu zadźwięczały w sztuce wa­
gnerowskiej. Przywłaszczanie sobie przez Wagnera
starodawnych sag narodowych, jego uszlachetniające
gospodarowanie między ich dziwnymi bóstwami i bohaterami — będącymi właściwie samowładnemi zwierzętami krwiożerczemi z napadami zagłębienia się
w myśli, wielkoduszności i przesycenia życiem —,
tchnięcie nowej duszy w te postaci, którym przydał
chrześcijańsko-średniowieczne pragnienie zachwyco­
nej zmysłowości i odzmysłowienia, to całe w a g n e ­
rowskie dawanie i branie w rzeczach tematów, dusz,
postaci i słów wypowiada też wyraźnie d u c h a
j e g o m u z y k i , jeśliby ta, jak każda inna muzyka
mogła mówić o sobie inaczej, niż w sposób dwu­
znaczny: duch ten wiedzie s p ó ź n i o n ą kampanię
wojenną i reakcyjną przeciw duchowi oświecenia,
który zawiewał w stulecie bieżące z poprzedniego,
również przeciw nadnarodowym ideom francuskiego
marzycielstwa rewolucyjnego i trzeźwości angielskoamerykańskiej w przebudowie państwa i społeczeń­
stwa. — C z y ż jednak nie jest rzeczą widoczną, że
tutaj — nawet u Wagnera i jego zwolenników —
pozornie odparty zakres myśli i uczuć z powrotem
nabrał siły i że ów spóźniony protest muzyczny
wpada w uszy, któreby inne, przeciwne tony wo­
l a ł y ? T a k , iż dnia pewnego ta dziwna i w y s o k a
sztuka mogłaby nagle stać się niezrozumiałą i zasnuć
się pajęczyną i zapomnieniem. Nie należy dawać się
w błąd wprowadzać co do położenia rzeczy o w y m
przelotnym wahaniom, będącym reakcyą pośród reakcyi,
chwilowem
pogrążeniem
się
bałwanów
prądu
107
106
w ogólnym ruchu. Możliwa, że te dziesięć lat wojen
narodowych, męczeństw ultramontańskich i terroru
socyalistycznego dzięki subtelnym oddziaływaniom
pośrednim mogą przyczynić się do nagłej sławy
wspomnianej sztuki — nie będąc jednak przez to poręką, że ona ma przyszłość, lub że wogóle przyszłość
miała. — L e ż y to w istocie muzyki, że owoce jej
z wielkich okresów cywilizacyi stają się wcześniej
niesmaczne i prędzej psują się od owoców sztuk
plastycznych, lub nawet od owoców, rosnących na
drzewie poznania: z pośród w y t w o r ó w ludzkiego
zmysłu artystycznego m y ś l i mianowicie są najtrwal­
sze i najwytrwalsze.
do niego stosowano wymaganie podobne, — on, który
sam dla siebie nie był dobrym nauczycielem i wsku­
tek tego sam nie stał się udanym poematem, pięk­
nym tworem, lecz w najlepszym razie posępną i przy­
ciągającą ruiną świątyni, lecz jednocześnie jaskinią
żądz, obrosłą, jak porastają zwykle ruiny, kwiatami
kłującymi i trującymi, zamieszkaną i odwiedzaną
przez żmije, robactwo, pająki i ptactwo — tematem
do smutnego rozmyślania nad tem, dlaczego obecnie
rzeczy najszlachetniejsze i najrozkoszniejsze w chwili
s w e g o powstania muszą być zaraz ruiną bez prze­
szłości i bez przyszłości w doskonaleniu się?
173.
172.
Poeci przestali być nauczycielami.
— Aczkolwiek obco to brzmieć może w naszych cza­
sach: istnieli poeci i artyści, których dusza wznosiła
się ponad namiętności, ich spazmy i z a c h w y t y i dla­
tego znajdowali przyjemność w tematach czystszych,
ludziach godniejszych, intrygach i rozwiązaniach bar­
dziej czułych. Jeśli dzisiejsi wielcy artyści najczęś­
ciej rozpętują wolę i przez to właśnie, w pewnych
okolicznościach, w y z w a l a j ą życie, tamci — hamowali
wolę, przekształcali zwierzę, tworzyli ludzi i wogóle
kształtowali, przetwarzali i kontynuowali życie: pod­
czas kiedy sława teraźniejszych polega być może na
rozluźnianiu, rozwiązywaniu, rujnowaniu. — Grecy
starożytni żądali od poety, żeby był nauczycielem
dorosłych: ależ jakby się wstydził dziś poeta, gdyby
R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z . — Sztuka,
jaka p ł y n i e od Homera, Sofoklesa, Teokryta, Cal­
derona, Racine'a, Goethego, wynik n a d m i a r u
mądrego i harmonijnego trybu życia — oto sztuka
prawdziwa, do której w końcu uciekać się bę­
dziemy, kiedy
sami staniemy się mądrzejszymi
i bardziej harmonijnymi; nie jest nią ów barbarzyń­
ski, chociaż tak zachwycający, wybuch gorących
i różnobarwnych rzeczy z duszy nieokiełzanej i chao­
tycznej, przez który dawniej, będąc młodzieńcami,
rozumieliśmy sztukę. Rozumie się jednak samo przez
się, że w pewnych epokach życia sztuka egzaltowana,
podniecająca, w r o g a wszystkiemu, co uregulowane,
monotonne, proste, logiczne jest potrzebą konieczną,
którą artyści zaspokoić m u s z ą , żeby dusza w takich
okresach nie wyładowywała się na innnej drodze
109
108
w formie rozmaitych nadużyć i nieprzyzwoitości. Po­
trzebują owej zachwycającej sztuki bezładnej mło­
dzieńcy tacy, jakimi najczęściej bywają, przepełnieni
i fermentujący, niczem b a r d z i e j nie męczeni, niż
nudą — potrzebują jej kobiety, którym brak dobrego,
wypełniającego duszę zajęcia; lecz tem gwałtowniej
pałają tęsknotą za zadowoleniem bez zmiany, za
szczęściem bez ogłuszenia i pijaństwa.
174.
P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i . — Sztuka
winna przedewszystkiem i naprzód u p i ę k s z a ć ży­
cie, a więc n a s samych czynić znośnymi, a jeśli
można, przyjemnymi dla innych: to zadanie mając
przed oczami miarkuje nas i trzyma na wodzy, two­
rzy formy obcowania, źle w y c h o w a n y c h poddaje pra­
wom przyzwoitości, czystości, grzeczności, uczy, kiedy
mówić, a kiedy milczeć należy. Następnie sztuka
winna u k r y w a ć lub t ł u m a c z y ć wszystkie rze­
czy brzydkie, to, co jest dręczące, straszliwe, wstrętne
i mimo wszelkich usiłowań, zgodnie z pochodzeniem
natury ludzkiej, ustawicznie przebija się na powierzch­
nię ; tak szczególniej powinna postępować wzglę­
dem namiętności, cierpień duchowych i w bojaźni,
a w tem, co z konieczności lub nieubłaganie jest
brzydkie ukazywać przebłyski tego, c o m a g ł ę b o k i e z n a c z e n i e . Wobec tego wielkiego, ba, niezmier­
nie wielkiego zadania sztuki, tak z w a n a właściwa
sztuka, s z t u k a d z i e ł s z t u k i jest tylko p r z y czepką: człowiek, czujący w sobie nadmiar takich
sił upiększających, ukrywających i przekształcają­
cych, w końcu będzie się starał także wyładować ten
nadmiar w dziełach sztuki; podobnie, w szczegól­
nych warunkach cały naród. — Ale zwykle zaczyna
się dziś sztukę od końca, przyczepiają się do jej
ogona i myślą, iż sztuka dzieł sztuki jest sztuką rze­
czywistą, ona ma życie poprawić i zmienić — sza­
leństwo! Jeżeli zaczynamy ucztę od deseru, przecho­
dząc od słodyczy do słodyczy, co za dziw, jeśli psu­
jemy sobie żołądek i nawet tracimy apetyt do do­
brego, wzmacniającego, pożywnego pokarmu, do ja­
kiego zaprasza nas sztuka!
175.
T r w a n i e s z t u k i . — Dzięki czemu w grun­
cie rzeczy trwa obecnie sztuka dzieł sztuki? Dzięki
temu, że większość tych, którzy posiadają godziny
wczasu — a tylko dla nich istnieje przecież taka
sztuka — nie przypuszczają, iżby mogli poradzić so­
bie ze s w y m czasem bez muzyki, bez odwiedzania
teatrów i galeryi, bez czytania romansów i poezyi.
Przypuściwszy, ż e możnaby było ich p o w s t r z y ­
m a ć od tego zadowolenia, alboby się nie ubiegali
tak gorliwie o posiadanie w c z a s u i zawistne spojrze­
nia ku bogatym byłyby r z a d s z e — z wielką korzyścią dla równowagi społeczeństwa; alboby posia­
dali wczas, lecz nauczyliby się r o z m y ś l a ć —
czego się można nauczyć i oduczyć —, naprzykład
nad swoją pracą, swymi stosunkami, nad radościami,
któreby mogli innym sprawiać: wszyscy, oprócz ar-
111
110
tystów, w obydwu wypadkach wygraliby na tem. —
Z pewnością istnieje niejeden pełen siły i rozsądku
czytelnik, który potrafi tutaj wtrącić słuszny zarzut.
Lecz gwoli ociężałym i ludziom złej woli trzeba przecież
raz powiedzieć, że tutaj, jak i w niejednem miejscu
tej książki, autorowi właśnie o zarzut chodzi, i że nie
jedno należy w nim wyczytać, co właściwie nie zo­
stało napisane.
176.
H e r o l d b o ż y . — Poeta wypowiada ogólne
i w y ż s z e pojęcia, jakie posiada naród, jest jego heroldem i fletnią — lecz wypowiada je zapomocą me­
tru i wszelkich innych środków artystycznych w ten
sposób, iż lud przyjmuje je jako coś zupełnie no­
w e g o i cudownego, i najpoważniej wierzy, iż poeta
jest heroldem bogów. Co więcej, sam poeta, otoczony
chmurami tworzenia, zapomina, skąd pochodzi jego
mądrość duchowa — że pochodzi od ojca i matki, od
nauczycieli i z książek wszelkiego rodzaju, z ulicy,
a przedewszystkiem od kapłanów: wprowadza go
w błąd własna sztuka i wierzy rzeczywiście w czasach naiwności, że B ó g przemawia przez niego, że
tworzy w stanie duchowego oświetlenia, — kiedv
tymczasem wypowiada właśnie tylko to, czego się
nauczył, mądrość i głupstwa ludowe pospołu. T e d y :
o ile poeta rzeczywiście jest vox popult, o tyle uchodzi za vox dei.
177.
C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i nie m o ż e
d o k o n a ć . — Najtrudniejszem i ostatecznem zada­
niem artysty jest przedstawienie niezmienności, cze­
goś, co w y p o c z y w a samo w sobie, wysokiego, pro­
stego, dalekiego od wdzięku indywidualnego; z tego
powodu słabsi artyści odrzucają i osławiają najwznioś­
lejsze upostaciowania doskonałości moralnej, jako
szkice nieartystyczne, albowiem widok takich owo­
ców dla ich ambicyi zgoła jest nadto dręczący: po­
łyskują im one z najbardziej oddalonych gałęzi sztuki,
lecz artystom brak drabiny, odwagi i za co się uchwy­
cić, żeby się mogli odważyć sięgać tak wysoko. Bio­
rąc rzecz samą w sobie, Fidyasz jako taki da się
pomyśleć p o e t ą , lecz jeśli wziąć pod u w a g ę zdol­
ności nowoczesne, niemal że tylko w tem znaczeniu
słowa, iż dla Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa.
Już pragnienie, żeby posiadać Claude Lorraina w dzie­
dzinie poezyi, jest obecnie dowodem braku skromności,
choćby czyjeś serce najbardziej za nim tęskniło. —
Dotychczas żaden artysta nie dorósł do przedstawienia o s t a t n i e g o człowieka, t o z n a c z y n a j p r o s t
s z e g o i z a r a z e m n a j z u p e ł n i e j s z e g o , lecz
G r e c y w swoim i d e a l e A t e n y , być może, najda­
lej ze wszystkich ludzi dotychczas istniejących rzucili okiem.
178.
w
S z t u k a i r e s t a u r a c j a . — Wsteczne ruchy
historyi, tak zwane czasy restauracyi, które sta-
113
112
rają się nanowo powołać do życia stan, jaki istniał
p r z e d stanem, istniejącym ostatnio i którym, jak się
wydaje, powodzi się też zbudzenie zmarłych, posia­
dają urok wzruszających wspomnień, tęsknego prag­
nienia tego, co niemal zostało utracone, pośpiesz­
nego uścisku chwilowego szczęścia. Dzięki temu
szczególnemu pogłębieniu nastroju sztuka i poezya
znajdują w ł a ś c i w y dla siebie grunt w takich prze­
mijających niemal marzycielskich czasach; podobnie
jak na stromo wiszących urwiskach rosną najdeli­
katniejsze i najrzadsze rośliny. — T a k tedy niejeden
dobry artysta niepostrzeżenie zostaje popchnięty do
poglądów restauracyjnych w kwestyach politycznych
i społecznych, w których dla siebie, na swoją własną
rękę, przygotowuje cichy kącik i ogródek, gdzie na­
stępnie zbiera wkoło siebie ludzkie resztki epoki hi­
storycznej najbliższej sercu i gdzie smyczek jego
rozbrzmiewa przed samymi umarłymi, napółumarłymi
i śmiertelnie znużonymi, być może, ze wspomnianem
wyżej powodzeniem, że na krótko budzi zmarłych
ze snu.
koszą i dreszczem ulegać mu: kiedy tymczasem cywilizacye dawniejsze mogły karmić się tylko samemi
sobą i nie wybiegały wzrokiem poza siebie, jak
gdyby były nakryte mniej lub więcej ciasnym klo­
s z e m , przez który wprawdzie przenikało światło,
lecz nie przenikało spojrzenie. W stosunku do p r z y ­
s z ł o ś c i po raz pierwszy w historyi odkrywa się
dla nas niezmiernie wielka perspektywa celów ludzkoekumenicznych, obejmujących cały świat zamiesz­
kany. Jednocześnie czujemy się świadomi sił, że po­
winniśmy to nowe zadanie sami ująć w ręce bez
zarozumiałości i że nie potrzebujemy pomocy nad­
przyrodzonej. I jakikolwiekby był rezultat naszego
przedsięwzięcia, choćbyśmy przecenili swe siły, niema
nikogo, komubyśmy winni byli złożyć rachunek,
oprócz nas samych: odtąd ludzkość może czynić ze
sobą, co się jej podoba. — Istnieje wprawdzie szcze­
gólny gatunek ludzi-pszczół, które z kielicha jakiej­
kolwiek rzeczy potrafią zawsze wyssać tylko najwięk­
szą gorycz oraz irytacyę; — i w rzeczy samej,
wszystkie rzeczy zawierają w sobie coś nie miodo­
wego.
Te mogą po swojemu odczuwać opisane
szczęście naszej epoki i wypełniać wciąż ul swego
niezadowolenia.
179.
S z c z ę ś c i e e p o k i . — Z dwuch względów
epoka nasza winna uważać się za szczęśliwą. W sto­
sunku do p r z e s z ł o ś c i karmimy się wszystkiemi
cywilizacyami i ich wytworami i karmimy się naj­
szlachetniejszą krwią wszystkich czasów. Znajdujemy
się jeszcze dość blizko czarodziejstwa tych sił, z których łona tamte się urodziły, żeby chwilowo z roz-
180.
W i z y a . — Godziny nauki i rozmyślań dla do­
rosłych, dojrzałych i najdojrzalszych, i to codziennie,
bez przymusu, odwiedzane przez każdego, g d y ż tak
nakazuje obyczaj: kościoły do tego celu, jako miejsca
OZIEŁA NIETZSCHEGO. T
XI.
8
115
114
najgodniejsze i najbogatsze we wspomnienia: pewnego
rodzaju codzienne uroczystości dla świętowania osiąg­
niętej i dającej się osiągnąć godności rozumu ludzkiego: nowszy i zupełniejszy rozkwit i wykwit ideału
nauczyciela, w którymby się musieli stopić kapłan,
artysta i lekarz, uczony i mędrzec, jak też w samej
ich nauce, w ich sposobie wykładu i metodzie ka­
żdego z nich musiałyby się objawić cnoty szczególne
w postaci cnoty ogólnej, — taka jest moja wizya,
ciągle do mnie powracająca, co do której mocno
w i e r z ę , iż uchyliła rąbka zasłony, zakrywającej
przyszłość.
181.
W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m . — Nadzwyczajna chwiejność całego systemu szkolnego,
sprawiająca, iż każdy człowiek dorosły czuje, jak
gdyby jedynym jego w y c h o w a w c ą był przypadek —
fakt, iż metody i cele w y c h o w a w c z e obracają się jak
młynek na wietrze, objaśnić się daje przez to, iż
obecnie n a j s t a r s z e i n a j m ł o d s z e siły cywili­
zacyjne, niby na dzikiem zebraniu ludowem bardziej
chcą być słyszane, niż rozumiane, i za wszelką cenę
chcą dowieść s w y m głosem, s w y m krzykiem, że
j e s z c z e i s t n i e j ą lub ż e j u ż p o w s t a ł y . Biedni
nauczyciele i w y c h o w a w c y z początku głuchną od
tego hałasu bez sensu, następnie cichną, tępieją
i pozwalają wszystko czynić ze sobą, tak jak z ko­
lei pozwalają wszystko robić ze swymi uczniami.
Sami oni nie są wychowani: jakżeby mieli wycho-
w y w a ć . Sami nie wyrośli prosto, jako silne, soczyste
pnie: kto się chce o nie oprzeć, musi się w y k r z y w i a ć
i giąć, i w końcu sam się stać k r z y w y m i pogiętym.
182.
F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i . — Pustka
i zimna rozwaga, ogień ż ą d z , chłód serca — te
sprzeczne sąsiedztwa odnajduje się w obrazie wyż­
szego współczesnego towarzystwa europejskiego. Są­
dzi tedy artysta, że dokazał już wiele, jeśli mocą
swej sztuki umiał obok żądz rozniecić też ogień
serca: i tak samo filozof, jeśli przy chłodzie serca,
który dzieli ze s w ą epoką, zdoła ostudzić żar pożąd­
liwości w sobie i w owem towarzystwie, zapomocą
swoich sądów ascetycznych.
183.
Tylko z konieczności być żołnierzem
c y w i 1 i z a c y i. — W końcu, w końcu dopiero uczy się
człowiek tego, czego nieznajomość, młodzieńcem bę­
dąc, tak drogo przypłacał: że przedewszystkiem na
leży w y k o n y w a ć tylko rzeczy doskonale, powtóre,
w y s z u k i w a ć rzeczy doskonałe, gdziekolwiekby się
znajdowały i pod jakąkolwiekby n a z w ą się znajdo­
w a ł y : że natomiast wszystkiemu, co złe i mierne, na­
tychmiast, b e z w a l k i , z drogi się schodzi, i że już
wątpienie o dobroci pewnej rzeczy — jakie przy
8*
116
117
smaku bardziej w y ć w i c z o n y m powstaje szybko —
winno być policzone za argument przeciw niej i po
wód do zupełnego jej unikania; choćbyśmy mieli
nawet nieraz zbłądzić i trudniej dostępne dobro
wziąć za zło i niedoskonałość. Tylko ten, kto nie
umie nic lepszego, winien wziąć się za bary jako
żołnierz cywilizacyi z nikczemnością świata, lecz ci,
co go ż y w i ą i uczą, giną, jeśli chcą c h w y c i ć za broń,
i spokój s w e g o zawodu i domowego ogniska zmie­
niają na nieprzyjemny niepokój czuwaniem, strażą
nocną i złymi snami.
184.
Jak n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę przyr o d y . — Historya przyrody, będąc historyą wojen
i zwycięstw, j a k ą wiodą siły moralne i duchowe
z obawą, imaginacyą, zabobonem, lenistwem i głu­
potą, winna być opowiadana w ten sposób, żeby
każdy, kto jej słucha, nieprzeparcie był porywany ku
dążeniu do zdrowia i rozkwitu zarówno duchowego
jak cielesnego, do radosnego uczucia, iż jest dziedzicem i kontynuatorem człowieczeństwa i do odczuwania potrzeby przedsięwzięć coraz szlachetniejszych.
Dotychczas nie znalazła ona s w e g o w ł a ś c i w e g o języka,
g d y ż wynalazczy w mowie i wymowni artyści —
takich bowiem tu potrzeba — nie mogą się pozbyć
względem niej upartego niedowierzania i przedewszystkiem nie chcą się jej nauczyć gruntownie.
W każdym jednak razie trzeba z a w s z e przyznać
Anglikom, że oni w swych podręcznikach przyrodni-
c z y c h dla niższych warstw ludności uczynili zadziwia­
jące postępy na drodze do o w e g o ideału: ale bo też
piszą je wybitni uczeni — natury bogate i płodne —
nie zaś jak u nas miernoty z pośród badaczów.
185.
G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i . — Jeśli genialność, jak to z a u w a ż y ł Schopenhauer, polega na nieprzerywanem i ź y w e m przypominaniu sobie tego, co
się samemu przeżyło, to w dążeniu do poznania historyi całego przebiegu zjawisk — które coraz bar­
dziej odróżnia czasy nowsze od dawnych i po raz
pierwszy zburzyło stare mury między naturą a du­
chem, człowiekiem a zwierzęciem, moralnością a fi­
zyką — można upatrywać dążenie do genialności
ogółu ludzkości. Historya pomyślana w całości by­
łaby świadomością kosmiczną.
186.
K u l t c y w i l i z a c y i . — Duchom wielkim przy­
dane zostało to, co w ich istocie jest wstrętnie arcyludzkiego, ich zaślepienia, niesprawiedliwości, niepo­
hamowania, ażeby ich w p ł y w potężny, łatwo stający
się zbyt potężnym, ustawicznie trzymany był w szran­
kach przez nieufność, jaką budzą o w e własności.
Albowiem system tego wszystkiego, czego ludzkość
potrzebuje
do
swego
istnienia,
jest
tak
obszerny
119
118
i w c i ą g a siły tak różnorodne i liczne, iż każdą ko­
rzyść j e d n o s t r o n n ą , czy t o naukową, c z y pań­
stwową, artystyczną lub handlową, do której dążą
o w e jednostki, ludzkość jako całość musi ciężko od­
pokutować. Z a w s z e było największą klęską dla cywilizacyi, kiedy ludzi ubóstwiano: w tem przeto zna­
czeniu należy nawet sympatyzować z przykazaniem
p r a w a mojżeszowego, które zakazuje obok Boga po­
siadać innych bogów. — Obok kultu geniuszu i po­
tęgi należy zawsze, jako uzupełnienie i środek leczni­
czy, stawiać kult cywilizacyi: ten umie również z zu­
pełnem zrozumieniem uszanować rzeczy materyalne,
maluczkie, mizerne, zaniepoznane, słabe, niedoskonałe,
jednostronne, połowiczne, nieprawdziwe, pozorne, ba,
nawet złe i straszliwe, i przyznać, że to w s z y s t k o
j e s t k o n i e c z n e ; albowiem harmonia i istnienie
wszystkiego, co jest ludzkie, osiągnięte przez prace
godne podziwu i przypadki szczęśliwe, dzieło zarówno
cyklopów i mrówek, jak geniuszów, nie powinno
ulec zagładzie: jakżebyśmy mogli przeto wyrzekać
się głębokiego, często niepokojącego basu, bez którego
melodya nie mogłaby przecież być melodyą ?
bardziej z u ż y w a m y swoją inteligencyę na rozwiąza­
nie zadań, zmierzających do osiągnięcia bezbolesności
i usunięcia źródeł nieprzyjemności. Co się tyczy cier­
piącej ludzkości starożytni starali się zapomnieć, lub
zwrócić w jakikolwiekbądź sposób uczucie w kie­
runku przyjemnym: starali się więc tedy o paliatywy,
kiedy tymczasem my nacieramy na p r z y c z y n y cier­
pienia i wogóle wolimy postępować profilaktycznie. —
Być może zakładamy tylko podwaliny, na których
ludzie późniejsi wzniosą znowu świątynię radości.
188.
M u z y k ł a m c z y n i a m i . — »Znamy się n a
sztuce, która uczy wiele kłamstw o b w i e s z c z a ć « —
tak śpiewały niegdyś muzy, u k a z a w s z y się Hezyodowi. — Kiedy się spojrzy na artystę, jako na oszu­
sta, można poczynić wiele zasadniczych odkryć.
189.
Jak dalece Homer może
187.
Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć . — Ludzie
świata starożytnego umieli lepiej się r a d o w a ć , my
umiemy się m n i e j s m u c i ć ; tamci ustawicznie
wynajdywali powody, żeby czuć się dobrze i święto­
w a ć uroczystości, zużywali w tym celu swoje bo­
gactwo
dowcipu
i
rozwagi:
kiedy
tymczasem
my
być
paradok­
s a l n y m . — C z y istnieje coś zuchwalszego, straszliw­
szego, nieprawdopodobniejszego od owej myśli, znaj­
dującej się u Homera, która rzuca na nas promienie,
niby słońce zimowe:
Wszak
za
bogów
Z n i s z c z e n i e ,
wyrokiem
aby
się
nad
dolą
pieśń
zawisło
stąd
i
człowieczą
p ó ź n y m pokole-[niom
stała.
121
120
T a k więc: cierpimy i giniemy, żeby poetom nie
zbrakło tematu — i tak właśnie sprawiają bogowie
Homera, którym, jak się zdaje, bardzo wiele zależy
na przyjemności pokoleń przyszłych, lecz zbyt mało
na nas, współczesnych. — Jakże też mogły myśli po­
dobne przyjść do g ł o w y Grekowi !
190.
Następcze
usprawiedliwienie
bytu.
— Niektóre myśli przyszły na świat jako błędy i fantazmy, lecz stały się prawdami, ponieważ ludzie
w następstwie podsunęli pod nie substrat rzeczywisty.
ponieważ bez nich jest tem, czem jest —, następnie,
w p ł y w ich krzyżuje jego prąd elektryczny: wskutek
czego nazywa w p ł y w ich nawet s z k o d l i w y m .
193.
Najgorszy
dwadzieścia, żeby
czesnych — dopiął
czasu dopięli także
przekonany sam o
l o s p r o r o k a . — P r a c o w a ł lat
przekonać o sobie swoich współ­
w końcu tego; lecz w ciągu tego
s w e g o przeciwnicy: i oto nie jest
sobie.
194.
191.
Pro i
zumiał, że
lecz także
zwalczać,
kiem — lub
contra k o n i e c z n e . — Kto nie zro­
człowieka wielkiego nietylko popierają,
ze względu na dobro ogólne muszą
z pewnością jest jeszcze wielkiem dziecsam wielkim człowiekiem.
192.
N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a . — Geniusz jest najniesprawiedliwszy względem geniuszów
w tym w y p a d k u , jeśli są jego współcześnikami:
z jednej strony sądzi, że nie są dla niego konieczni,
i z tego powodu uważa ich za całkiem zbytecznych —
Trzech myślicieli stanie za pająka.
— W każdej sekcie filozoficznej następuje po sobie
trzech myślicieli w następującym porządku : pierw­
szy w y t w a r z a z siebie sok i nasienie, drugi przę­
dzie z nich nić i wiąże sztuczną sieć, trzeci w tej
sieci czatuje na ofiary, które w nią wpadają — i stara
się żyć z filozofii.
195.
Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i . - Jest to rów­
nie zły sposób obchodzenia się z autorami, jeśli się
ich bierze za nos, jak wtedy, kiedy się ich c h w y t a
za rogi — a każdy autor ma swój róg.
123
122
196.
199.
Z a p r z ą g d w u k o n n y . — Niejasność w myś­
leniu i sentymentalizm uczuciowy równie często łą­
c z ą się z wolą bezwzględną, żeby wybić się wszel­
kimi środkami, wyłącznie dla siebie zdobyć znacze­
nie, jak serdeczna usłużność, uczynność, i życzliwość
z dążeniem do jasnego i czystego myślenia, umiar­
kowania i powściągliwości uczucia.
Z d w u c h s t r o n . — Wrogo odnosimy się d o
kierunku lub ruchu umysłowego, jeśli jesteśmy wyżsi
nad niego i nie pochwalamy jego celu, lub jeśli cel
jego jest za wysoki i niedościgły dla naszego oka,
a więc jest od nas wyższy. W ten sposób ta sama
partya może być zwalczana z dwuch stron, z góry
i z dołu; i nierzadko napadający dzięki wspólnej nie­
nawiści zawierają sojusz między sobą, wstretniejszy
od wszystkiego, czego nienawidzą.
197.
T o , co ł ą c z y i co r o z d z i e l a . — Czyż nie
w głowie mieści się to, co ludzi łączy — pojmowa­
nie wspólnej korzyści i szkody —, a c z y ż nie w sercu
to, co ich rozdziela — ślepy wybór i popęd w miłości
i nienawiści, oddanie się jednemu ze szkodą wszyst­
kich innych i płynąca stąd pogarda korzyści ogólnej:
200.
O r y g i n a l n o ś ć . — Nie to, że coś nowego
widzi się najpierw, lecz to, że w czemś starem,
dawno znanem, przez wszystkich widzianem i oglą­
danem widzi się rzecz nową, wyróżnia głowy praw­
dziwie oryginalne. Pierwszym odkrywcą pospolicie
b y w a zupełnie zwykły i bezduszny fantasta — przy­
padek.
198.
S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e . — Bywają szcze­
gólniejsi strzelcy, którzy wprawdzie nie trafiają do
celu, ale opuszczają stan strzelecki z utajoną dumą
iż kula ich w każdym razie poszła bardzo daleko
(i bądź co bądź poza cel), lub że wprawdzie nie tra­
fiła do celu, lecz do czego innego.
201.
B ł ą d f i l o z o f ó w . — Filozof sądzi, ż e war­
tość jego filozofii polega na całości, na budowie: po­
tomność odnajduje ją w kamieniu, którego używał
do budowli i którym odtąd jeszcze często i lepiej
124
125
będą budować, w tem więc, że budowlę zrujnować
można a p r z e c i e ż j e s z c z e wartość posiada jako
materyał.
205.
202.
D o w c i p . — Dowcip
śmierć jakiegoś uczucia.
który bez zarozumiałości rzec ma p r a w o : »nic ducho­
w e g o odtąd nie jest mi obcem«.
jest
epigramatem
na
O s t r e p o w i e t r z e . — Najlepszem i najzdrow­
szem w nauce, jak w górach, jest ostre powietrze,
które w nich wieje. — Ci, których duch jest miękki
(jak naprzykład duch artystów) z powodu tego powie­
trza lękają się nauki i złorzeczą jej.
203.
W c h w i l i r o z w i ą z a n i a . — Co dzień i co
godzina zdarza się w nauce, że ktoś staje tuż przed
rozwiązaniem i jest przekonany, że wszystkie jego
wysiłki poszły na marne, — jak ten, kto rozwiązując
kokardę, w chwili, kiedy jest najbliższy rozwiązania,
w a h a się: ponieważ właśnie wtedy najpodobniejsza
jest do węzła.
204.
O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i . — Człowiek z a ­
stanawiający się i pewny s w e g o rozsądku z pożyt­
kiem może obcować w ciągu lat dziesięciu z fanta­
stami, poddając się w tej skwarnej strefie słodkiemu
szaleństwu. Dzięki temu uczynił niemały kawał drogi,
żeby w końcu osiągnąć ów kosmoplityzm ducha,
206.
Dlaczego
uczeni
są szlachetniejsi
o d a r t y s t ó w . — Nauka w y m a g a natur s z l a c h e t ­
n i e j s z y c h , niż poezya: muszą one być prostsze,
mniej ambitne, wstrzemięźliwsze, spokojniejsze, nie
tak baczące na sławę pośmiertną i winny zapominać
o sobie dla rzeczy, które w oczach wielu ludzi wydają
się rzadko godne takiej ofary swojej osobowości. Do
tego przyłącza się jeszcze jedna okoliczność ujemna,
której są świadomi: rodzaj ich zajęcia, ciągła po­
trzeba największej trzeźwości osłabia ich w o l ę , ogień
na ich ognisku nie podtrzymuje się tak silnie, jak
na ognisku natur poetyckich: i przeto często tracą
swą najwyższą siłę i kwiat w latach młodszych, niż
tamci — i, jak się rzekło, w i e d z ą o tem niebez­
pieczeństwie.
Pod
każdym
względem
zdają
się
127
126
mniej utalentowanymi i ludzie zwykli im przypisywać
mniejsze znaczenie od tego, jakie posiadają.
207.
O i l e p i e t y z m z a c i e m n i a . — Człowieka
wielkiego obdarzają w wiekach następnych wszyst­
kiemi wielkiemi własnościami i cnotami jego wieku —
a w ten sposób pietyzm ustawicznie z a c i e m n i a
to, co jest najlepszego, uważając je za obraz święty,
na którym zawiesza się i wystawia wota wszelkiego
rodzaju — dopóki w końcu całkiem nie zostanie po
kryty i zasłonięty i odtąd staje się raczej przedmio­
tem wiary, niż rozważania.
wania i stopniowo w y t w a r z a postać w i e l u , to zna­
c z y modę: ci liczni zapomocą mody zdążają do tego
dobroczynnego zadowolenia ze swej postaci, a przez to
ze siebie i osiągają je. — Jeśli się zważy, jak wiele
każdy człowiek posiada powodów do bojaźliwości
i do lękliwego ukrywania się, i jak trzy czwarte
jego energii i dobrej woli z tego powodu mogą być
paraliżowane i czynione bezpłodnemi, trzeba odczu­
wać wielką wdzięczność dla mody, jeżeli owe trzy
ćwierci rozpętuje, udziela wiary w siebie i wzajem­
nej pogodnej życzliwości tym, którzy czują się zwią­
zani między sobą jej prawem. Głupie nawet prawa
darzą wolnością i spokojem u m y s ł u , skoro tylko
wielu im się podaje.
210.
208.
S t a n ą ć n a g ł o w i e . — Kiedy prawdę sta­
wiamy na głowie, nie spostrzegamy zwykle, że i na
sza g ł o w a nie znajduje się tam, gdzie znajdować się
powinna.
C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i . — Wartość wielu
ludzi i książek polega jedynie na tem, iż posiadają
własność zmuszania każdego do wypowiadania rze­
czy najbardziej ukrytych i najwnętrzniejszych: roz­
wiązują języki i podważają zęby najbardziej zaciś­
nięte. Niejedno zdarzenie i zbrodnia, które pozornie
istnieją jako przekleństwa ludzkości, posiadają ową
wartość i z tego względu są pożyteczne.
209.
Pochodzenie i pożyteczność
mody.
— Widoczne zadowolenie z siebie, jakie znajduje
jednostka
w
swej
postaci,
pobudza
do
naślado-
211.
ważył
W o l n e d u c h y k o c z u j ą c e . — Ktoby z nas
się nazwać duchem wolnym, jeśliby na swój
128
129
sposób nie chciał złożyć hołdu o w y m mężom, któ­
rym imię to nadano jako o b e l g ę , biorąc zarazem
na swe barki część brzemienia ogólnej niechęci
i oczernienia? Jednak mamy także prawo z całą po­
w a g ą n a z y w a ć się »duchami k o c z u j ą c y m i « (i to, bez
owej dumy zarozumiałej lub szlachetnej), g d y ż po­
ciąg do wolności odczuwamy jako popęd najsilniejszy
naszego ducha i w przeciwieństwie do umysłów
spętanych i głęboko tkwiących korzeniem w ziemi
upatrujemy swój ideał niemal w koczownictwie du­
chowem — żeby użyć wyrażenia skromnego i niemal
lekceważącego.
mocą rysunku i malowania, przez szkicowanie krajo­
brazów, osób i zjawisk, przynosi ze sobą ubocz­
nie jako nieocenioną korzyść życiową to, iż czyni
oko w obserwowaniu ludzi i położeń o s t r e m , s p o ­
kojnem
i
wytrzymałem.
Podobna korzyść
uboczna nie w y p ł y w a z pielęgnowania ucha: przeto,
mówiąc ogólnie, szkoły ludowe uczynią dobrze, jeśli
sztuce oka dadzą pierwszeństwo nad sztuką ucha.
214.
212.
T a k , s p r z y j a n i e m u z ! — Ściska się serce
od tego, co Homer mówi o tem, tak to jest praw­
dziwe i straszliwe: »serdecznie kochała go muza
i obdarzyła go dobrem i złem; albowiem pozbawiła
go wzroku i dała mu słodki śpiew«. — Dla tego, kto
umie rozmyślać, jest to tekst bez końca: dobro i zło
dała m u , oto jej rodzaj serdecznego sprzyjania!
I każdy w y ł o ż y sobie na swój sposób, dlaczego my.
myśliciele i poeci,
m u s i m y o c z u swych się
wyrzec.
213.
Przeciw
pielęgnowaniu
muzyki. —
Artystyczne wykształcenie oka od dzieciństwa zapo­
O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i . — D u c h y sub­
telne, które od niczego nie są tak dalekie, jak od
trywialności, odkrywają ją po długiem krążeniu ścież­
kami górskiemi i odczuwają ku zdziwieniu duchów
niesubtelnych wielką przyjemność.
215.
M o r a l n o ś ć u c z o n y c h . — Prawidłowy i szybki
postęp nauk wtedy tylko jest możliwy, kiedy jedno­
stka n i e jest zmuszona d o z b y t p o d e j r z l i w e g o
sprawdzania każdego rachunku i twierdzenia innych,
na polach, które są dla niej obce: do tego jednak
potrzebny jest warunek, żeby każdy na swojem w ł a s ­
nem polu miał współzawodników n a d z w y c z a j
p o d e j r z l i w y c h i pilnie patrzących na jego palce.
Z tego sąsiedztwa »nie zanadto wielkiej podejrzli­
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T.
XI.
130
131
w o ś c i « i »nadzwyczajnej p o d e j r z l i w o ś c i « wyrasta
sprawiedliwość w rzeczypospolitej uczonych.
216.
Przyczyna
bezpłodności. —
Istnieją
umysły nadzwyczaj utalentowane, które tylko dlatego
są bezpłodne, że wskutek słabości temperamentu są
zbyt niecierpliwe, żeby czekać na brzemienność.
217.
Ś w i a t ł e z n a w s p a k . — Rozliczne przy­
krości, jakich człowiek doznaje wskutek w y m a g a ń
kultury w y ż s z e j , w końcu powodują tak wielki prze­
wrót w jego naturze, iż z a z w y c z a j zachowuje się
nieugięcie i stoicko, i znajduje łzy tylko w rzadkich
w y p a d k a c h szczęścia, ba, że niejeden zaznając tej
zaledwie rozkoszy, jaką daje stan bezbolesny, już pła­
kać musi: — tylko w szczęściu jeszcze serce jego bije.
218.
G r e c y t ł u m a c z a m i . — Kiedy mówimy
0 Grekach, mimowolnie mówimy jednocześnie o dziś
i o wczoraj: ich powszechnie znana historya jest
czystem zwierciadłem, które zawsze odbija coś, czego
w samem zwierciadle niema. Korzystamy ze swobody
mówienia o nich, żebyśmy mogli milczeć o innych —
żeby oni sami mogli rozmyślającemu czytelnikowi
coś szepnąć do ucha. W ten sposób Grecy ułatwiają
człowiekowi nowoczesnemu komunikowanie niejednej
rzeczy trudnej i niebezpiecznej do zakomunikowania.
219.
O nabytym charakterze Greków. —
Słynna jasność, przejrzystość, prostota, porządek
grecki, krystaliczna naturalność, a zarazem krysta­
liczny artyzm dzieł greckich każą nam wierzyć, iż
wszystko to G r e c y otrzymali w darze: że, naprzy­
kład, nie mogli pisać inaczej, tylko dobrze, jak wy­
raził się pewnego razu Lichtenberg. Żadne jednak
twierdzenie nie jest bardziej przedwczesne i mniej
dające się obronić. Historya prozy od Gorgiasa do
Demostenesa świadczy o pracy i walce, żeby z ciem­
ności, przeładowania, braku gustu wydobyć się na
światło. Przypomina trudy bohaterów, trzebiących
pierwsze drogi przez lasy i bagna. D y a l o g tragiczny
jest prawdziwem d z i e ł e m dramaturgów dzięki swej
niezwykłej jasności i określoności, kiedy tymczasem
usposobienie narodu skłaniało się ku symbolizmowi
i aluzyi, do czego w y c h o w a ł a go jeszcze wielka
liryka chóralna: podobnie jak dziełem Homera było
to, że Grecy uwolnili się od pompy azyatyckiej
i ciężkości, i zdobyli jasność architektoniczną w ca­
łości i w szczegółach. Nie uważano też wcale za
rzecz łatwą wypowiedzenie czegoś prawdziwie czysto
9*
133
132
i jasno; skąd zresztą pochodzi wielki podziw dla epi­
gramatu Simonidesa, występującego w postaci tak
prostej, bez złoconych szczytów, bez arabesków do­
wcipu — lecz wypowiadającego to, co ma do powie­
dzenia, wyraźnie, ze spokojem słońca, nie zaś z efek­
ciarstwem błyskawicy. Ponieważ własnością grec­
kiego przyrodzenia jest właśnie dążenie z zmierzchu
niejako wrodzonego do światła, przejmuje naród
dreszcz radości na głos sentencyi lakonicznej, mowy
gnomicznej elegii, przypowieści siedmiu mędrców.
Dlatego to tak rażące nas obecnie podawanie prze­
pisów w wierszach było bardzo lubianem, jako właś­
ciwe zadanie apollińskie dla umysłu greckiego, do
osiągnięcia z w y c i ę s t w a nad niebezpieczeństwami me­
tru, ciemnością, i wszystkiem, co zresztą poezyi jest
właściwością. Prostota, giętkość, jasność z d o b y t e
zostały wysiłkiem przez geniusz narodu, nie zaś mu
nadane — niebezpieczeństwo powrotu do azyatyzmu
wiecznie unosiło się nad Grekami, i rzeczywiście co
pewien czas zstępowało na nich w postaci ciemnej,
zalewającej fali popędów mistycznych, pierwotnej
dzikości i ciemnoty. Widzimy, jak się pogrążają, wi­
dzimy, jak Europa zostaje niby zmyta i uniesiona
przez fale — albowiem Europa wtedy była bardzo
mała —, lecz powracają ustawicznie na światło, ci do­
brzy p ł y w a c y i nurkowie, jakimi jest naród Odysseusza.
220.
nic
W ł a ś c i w y p o g a n i z m . — Niema, być może,
bardziej dziwnego dla obserwującego świat grecki,
nad odkrycie, iż G r e c y od czasu do czasu święto­
wali niby uroczystości na cześć s w y c h namiętności
i z ł y c h popędów przyrodzonych i nawet w drodze
urzędowej ustanowili pewien rodzaj przepisów o świę­
towaniu swego przyrodzenia arcyludzkiego: na tem
polega właściwy poganizm ich świata, coś, co z punktu
widzenia chrześcijanizmu nigdy nie było pojęte, nie
jest do pojęcia, zawsze najsurowiej było zwalczane
i okrywane pogardą. — O w ą stronę arcyludzką przy­
rodzenia pojmowali jako nie dającą się uniknąć i wo­
leli przeto, zamiast ją obrzucać wymysłami, nadać
jej przez zaciągnięcie w zwyczaje społeczne i do kultu
rodzaj prawa drugiego rzędu: co więcej, uznawali za
boskie i wypisywali na ścianach s w y c h niebios to,
co w człowieku stanowi s i ł ę . Zgoła nie zaprzeczali
istnienia popędu przyrodzonego, który w y r a ż a się
w złych własnościach, lecz włączali i ograniczali
go do określonych kultów i dni, wynalazłszy dosyć
przepisów, żeby owym dzikim wodom zapewnić od­
pływ jak najmniej szkodliwy. Oto źródło liberalizmu
moralnego starożytności. Użyczano umiarkowanego
wyładowania złym, podejrzanym, zwierzęcym pozo­
stałościom, zarówno jak barbarzyńcy, przedgrekowi
i azyacie, który żył jeszcze w głębi istoty greckiej,
i nie dążono do zupełnego ich zniweczenia. C a ł y sy­
stem takich przepisów obejmował państwo, które
było zbudowane nie ze względu na oddzielne jednostki
lub kasty, lecz ze względu na zwykle własności ludz­
kie. W budowie państwa wykazali G r e c y owo zadzi­
wiające pojmowanie rzeczy typowo-rzeczywistych,
które później usposobiło ich do tego, że stali się ba­
daczami przyrody, historykami, geografami i filozo­
fami. Przy konstytuowaniu się państwa i kultu pań-
135
134
stwowego nie rozstrzygało ograniczone kapłańskie lub
kastowe prawo moralne: lecz najwszechstronniejszy
wzgląd n a r z e c z y w i s t o ś ć w s z y s t k i e g o , c o
l u d z k i e . — Po kim posiadali Grecy tę wolność, ten
zmysł rzeczywistości? Być może, po Homerze i po
poetach wcześniejszych od Homera, albowiem poeci
właśnie, których przyrodzenie nie b y w a zwykle naj­
bardziej prawe i najmądrzejsze, posiadają natomiast
o w ą przyjemność z rzeczywistości, z działania w s z e l ­
k i e g o rodzaju i nie chcą nawet złego całkowicie
zaprzeczać: wystarcza im, jeśli się ono miarkuje, nie
tępi i nie zatruwa wewnętrznie wszystkiego — to
znaczy, że zapatrują się podobnie, jak twórcy pań­
stwa w Grecyi, i są ich nauczycielami i poprzedni­
kami.
221.
Wyjątki
m i ę d z y G r e k a m i . — Umysły
głębokie, gruntowne, poważne były w Grecyi wyjąt­
kami: instynkt narodu skłonny był raczej powagę
i gruntowność odczuwać jako rodzaj wykrzywienia.
Z obczyzny zapożyczać formy, nie tworzyć, lecz
przekształcać w pozory najpiękniejsze — oto co jest
rzeczą grecką: naśladować, nie dla użytku, lecz dla
złudzenia artystycznego, wciąż opanowywać narzu­
coną powagę, porządkować, upiększać, wyrówny­
w a ć — tak się dzieje, poczynając od Homera do so­
fistów trzeciego i czwartego stulecia nowej ery, któ­
rzy są powierzchnią tylko, głośnem słowem, natchnio­
nym grymasem i zwracają się tylko do dusz pustych,
żądnych pozoru, dźwięku i wrażenia. — A teraz ze­
chcijcie ocenić wielkość o w y c h wyjątków między
Grekami, którzy stworzyli n a u k ę ! Kto o nich opo­
wiada, opowiada najheroiczniejszą historyę ducha
ludzkiego!
222.
P r o s t o t a n i e u k a z u j e s i ę a n i n a po­
c z ą t k u , a n i n a k o ń c u . — W historyę wyobrażeń
religijnych wpleciono wiele błędnych pojęć o rozwoju
i stopniowości, z powodu rzeczy, które nie w y r o s ł y
ani jedne z drugich, ani jedne po drugich, lecz obok
siebie i oddzielnie; szczególniej prostota u ż y w a sławy,
zanadto wielkiej, jakoby miała być najstarszą i naj­
pierwotniejszą. Nie mało rzeczy ludzkich powstaje
przez odejmowanie i dzielenie, a zgoła nie przez
zdwajanie, dodatki, składanie. — Panuje naprzykład
wciąż jeszcze przekonanie, i ż w y o b r a ż e n i e b o ­
g ó w rozwinęło się stopiowo z o w y c h nieforemnych
kloców i kamieni do stopnia najwyższego, zupełnej
postaci ludzkiej: a przecież rzecz ma się właśnie tak,
że d o p ó k i umieszczano i odczuwano bóstwo w drze­
wach, klocach, kamieniach, zwierzętach, lękano się
nadawania mu postaci ludzkiej jako bezbożności. Do­
piero poeci, niezależnie od kultu i s r o m u religijnego
musieli przyzwyczaić i uczynić dostępną do tego we­
wnętrzną fantazyę l u d z i : skoro jednak zaczynały
znowu przeważać nastroje i chwile pobożniejsze, ustę­
pował w y z w a l a j ą c y w p ł y w poetów, świętość jak
przedtem zachowywała swe cechy potworne, niepo­
137
136
kojące, prawdziwie nieludzkie. Lecz nawet wiele
z tego, co fantazya wewnętrzna wyobrażać sobie
waży, przetłumaczone na obraz zewnętrzny i doty­
kalny, w y w o ł y w a ł o b y przecież jeszcze wrażenie udrę­
czające: oko wewnętrzne jest o wiele śmielsze i mniej
wstydliwe, niż oko zewnętrzne (skąd w y p ł y w a znana
trudność, a częścią niemożliwość zmiany materyi
epicznej na dramatyczną). Wyobraźnia religijna przez
czas długi o p i e r a s i ę stanowczo wierzeniu w iden­
tyczność boga i obrazu: obraz ma tylko ukazywać
numen bóstwa, czynny tutaj w pewien tajemniczy,
nie dający się zupełnie zrozumieć sposób, i związany
z tem miejscem. Najstarszy obraz bóstwa p r z e c h o ­
w u j e i z a r a z e m u k r y w a boga — nasuwa o nim
myśl, lecz nie pozwala go oglądać. Żaden Grek nigdy
nie p a t r z y ł okiem wewnętrznem n a s w e g o Apol­
lina jako na kolumnę drewnianą, ani na Erosa jako
na kloc kamienny; były to symbole, mające właśnie
odstraszać od przedstawiania poglądowego. T a k samo
rzecz się ma z owymi bałwanami drewnianymi, któ­
rym skąpymi środkami rzeźbiarskimi dodawano od­
dzielne członki nieraz w liczbie nadmiernej: jak naprzy­
kład Apollinowi lakońskiemu, który posiadał czworo
rąk i uszu. W niezupełności, w zaznaczaniu lub w nad­
miernej zupełności leży straszliwa świętość, która
powinna p r z e s z k o d z i ć myśleniu o ludzkiem i do
ludzkiego podobnem. Nie jest to embryonowy stopień
sztuki, na którym przedstawia się coś podobnego: jak
gdyby w czasie, kiedy czczono podobne obrazy,
nie u m i a n o przemawiać wyraźniej, przedstawiać
realniej. Przeciwnie, przedewszystkiem obawiają się
jednego: wypowiadania wprost. T a k jak cella prze­
chowuje
święte
świętych,
właściwe
numen
bóstwa
i ukrywa w tajemniczym półcieniu, l e c z n i e z u ­
p e ł n i e ; jak świątynia perypteryczna przechowuje
znowu c e l l ę i niby tarcza i zasłona chroni przed
okiem niedyskretnem, l e c z n i e z u p e ł n i e : tak też
obraz jest zarazem bóstwem i ukryciem dla bóstwa. —
Dopiero, kiedy poza kultem, w środowisku świeckiem
zapaśników, radowanie się z w y c i ę z c ą w walce w e z ­
brały tak wysoko, iż w y w o ł a n e niem fale przerzuciły
się na morze uczuć religijnych, dopiero kiedy posąg
z w y c i ę z c y stanął na podwórcu świątyni i pobożny
pielgrzym wolą lub niewolą oko swoje jak duszę
musiał przyzwyczaić do tego, nie dającego się unik­
nąć widoku piękności l u d z k i e j i siły nadmiernej,
tak iż wskutek sąsiadowania w przestrzeni i w du­
szy
uwielbienie bóstwa i człowieka zlewały się
w jedno: wtedy dopiero znika także lęk przed właś­
ciwem uczłowieczeniem obrazu boskiego i otwarta
zostaje wielka przestrzeń działalności dla plastyki
w wielkim stylu: i teraz jednak z tem ograniczeniem,
iż wszędzie, gdzie należy się m o d l i ć , zachowuje
się i ostrożnie naśladuje prastarą formę i brzydotę.
L e c z u ś w i ę c a j ą c y i d a r z ą c y Grek odtąd może
się oddać z całą błogością tej radości, że bóg staje
się człowiekiem.
223.
D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y . — Bezpośrednia s a ­
moobserwacya bynajmniej nie wystarcza do poznania
siebie: potrzebujemy historyi, albowiem przeszłość
bije w nas tysiącami fal; ba, sami nie jesteśmy ni­
139
138
czem, jeno tem, co w każdej chwili z tego prądu
odczuwamy. Tutaj nawet, jeśli chcemy zstąpić w rzekę
naszej pozornie najwłaśniejszej i najosobistszej istoty,
stosuje się także zdanie Heraklita: nie wstępuje się
d w a razy w tę samą rzekę. — Jest to prawda, która
stopniowo wprawdzie zczerstwiała, lecz mimo to pozo­
stała mocną i pożywną, jak nią była kiedykolwiek: tak
samo jak ta, żeby zrozumieć historyę, należy odszukać
żyjące pozostałości epok historycznych — że należy
p o d r ó ż o w a ć , jak podróżował stary Herodot, do na­
rodów — te bowiem są przecież tylko utrwalonymi star­
szymi s t o p n i a m i c y w i l i z a c y i , n a których można
s t a n ą ć —, szczególniej do plemion dzikich i półdzi­
kich, tam, gdzie człowiek zdjął odzież europejską, lub
jeszcze jej nie włożył. Istnieje przecież jeszcze s u b ­
t e l n i e j s z a sztuka i cel podróży, nie zawsze wy­
magająca przenoszenia się z miejsca na miejsce
i przebiegania tysięcy mil. Rzecz bardzo prawdopo­
dobna, iż ostatnie trzy wieki ze wszystkimi swymi
odcieniami i załamaniami żyją jeszcze wciąż w na­
s z e m s ą s i e d z t w i e : trzeba j e tylko chcieć o d ­
k r y ć . W wielu rodzinach, nawet w ludziach oddziel­
nych pięknie i przejrzyście widoczne są warstwy, na­
stępujące po sobie: gdzieindziej znowu znajdują się
rysy i złomy w skalach. Z pewnością, w okolicach
oddalonych, w mniej uczęszczanych dolinach gór­
skich, w gminach ściśle odgraniczonych, łatwiej
mogły zostać przechowane szacowne próby o bardzo
wiele starszego sposobu odczuwania i tutaj należy je
odszukać. T y m c z a s e m w Berlinie naprzykład, gdzie
człowiek przychodzi na świat w y ł u g o w a n y i w y g o ­
towany, odkrycia takie są nieprawdopodobne. Kto, po
długiem ćwiczeniu w tej sztuce podróżowania stał się
A r g o s e m o stu oczach, ten swemu Io — mam na
myśli swemu ego — w końcu będzie w s z ę d y towa­
rzyszył i czy to w Egipcie lub w Grecyi, czy w Bi­
zancyum lub w Rzymie, c z y we Francyi lub Niem­
czech, c z y w epoce plemion koczujących lub osiad­
ł y c h , czy w epoce Odrodzenia lub Reformacyi,
w ojczyźnie lub na obczyźnie, na morzu, w lesie,
w roślinach i górach będzie wciąż odkrywał przy­
gody podróży tego stającego się i zmiennego ego. —
T a k poznanie samego siebie staje się wszechpoznaniem
ze względu na całą przeszłość: jak, według innego,
tutaj dającego się tylko napomknąć, łańcucha roz­
ważań, postanowienie o sobie i wychowanie samego
siebie u duchów najwolniejszych i najdalej sięgają­
c y c h wzrokiem mogłoby się stać kiedyś postanowie­
niem powszechnem w stosunku do całej przyszłości
ludzkości.
224.
B a l s a m i t r u c i z n a . — Nie można dostatecz­
nie głęboko rozważyć tego: chrześcijanizm jest reli­
gią starożytności na schyłku, pierwszym jego wa­
runkiem jest istnienie zwyrodniałych starych narodów
cywilizowanych; na nie może działać i działa jak
balsam. W epokach, kiedy uszy i oczy są »pełne
szlamu«, tak iż przestały słyszeć głos rozumu i filo­
zofii, iż nie mogą dojrzeć mądrości żywej, krążącej
pośród nich, czy to pod imieniem Epikteta, czy Epi­
kura: wtedy, być może, wzniesiony krzyż męczeński
i »trąby sądu ostatecznego« mogą jeszcze nakłonić
141
140
takie ludy d o p r z y z w o i t e g o wydania ostatniego
tchnienia. Proszę w y w o ł a ć w myśli Rzym Juvenala,
tę ropuchę trującą z oczami V e n u s : — zrozumie się
wtedy, co znaczy postawić krzyż »przed światem«,
wtedy będzie się szanować cichą gminę chrześcijań­
ską i poczuje się wdzięczność dla niej, iż pokryła zie­
mie państwa grecko-rzymskiego. Jeśli w owe c z a s y
większość ludzi przychodziła na świat z duszą nie­
wolniczą, ze zmysłowością starczą: co za dobrodziej­
stwo spotkać się z owemi istotami, które były bar­
dziej duszami niż ciałami i zdawały się urzeczywist­
niać wyobrażenie greckie o cieniach z Hadesu: po­
staci lękliwe, pierzchające, ćwierkające i dobrotliwe,
wyczekujące na » życie lepsze « i przeto tak mało
wymagające, tak wzgardliwie milczące i tak dumnie
cierpliwe! — T a k i chrześcijanizm jako dzwon wie­
czorny starych d o b r y c h czasów, o glosie rozbitym,
zmęczonym a przecież harmonijnym jest balsamem
dla ucha nawet tego, kto dziś z punktu widzenia hi­
storycznego przebiega te wieki: czemże musiał on
być dla ludzi tej epoki! — Natomiast dla młodych,
świeżych ludów barbarzyńskich chrześcijanizm był
t r u c i z n ą ; zaszczepić, naprzykład, naukę o grzechu
i potępieniu w bohaterską, dziecięcą i zwierzęcą duszę
Niemców starożytnych, nie znaczyło nic innego, jak ją
zatruć; skutkiem tego musiała być niesłychana fer­
mentacya chemiczna i rozkład, rozterka uczuć i są­
dów, rozrost i wybujałość rzeczy najniebezpieczniej­
szych, a więc w ciągu dalszym osłabienie do gruntu
tych ludów barbarzyńskich. — W p r a w d z i e : cobyśmy
ujrzeli my, g d y b y nie to osłabienie, z cywilizacyi
greckiej! z całej przeszłości cywilizacyjnej rodu ludz­
kiego
!
barbarzyńcy
bowiem,
niedotknięci
chrześcijanizmem umieli znakomicie załatwiać się ze
staremi c y w i l i z a c y a m i : czego naprzykład z przera­
żającą dobitnością dowiedli pogańscy z w y c i ę z c y Bry­
tanii zromanizowanej. Chrześcijanizm wbrew woli mu­
siał się przyczynić do tego, żeby »świat« antyczny
uczynić nieśmiertelnym. — Tutaj znowu w y p ł y w a
k w e s t y a i rachunek przeciwny: c z y też może, gdyby
nie to osłabienie, w y w o ł a n e wspomnianą trucizną,
jedno lub drugie z o w y c h świeżych plemion, choćby
niemieckie, nie było w stanie samo z siebie wynaleźć
cywilizacyi wyższej, własnej, nowej ? — o której
nawet najlżejsze pojęcie przepadło tem samem dla
ludzkości? — Tutaj, jak wszędzie: niewiadomo, mó­
wiąc po chrześcijańsku, czy B ó g dyabłu czy dyabeł
Bogu powinien być wdzięczniejszy, iż wszystko stało
się tak, jak się stało.
225.
W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a . — Chrześcijanin,
któryby wpadł na zakazany sposób rozumowania,
z pewnością mógłby kiedyś zadać sobie pytanie:
c z y ż właściwie jest rzeczą k o n i e c z n ą , żeby obok
namiestnika b o ż e g o , B a r a n k a , niosącego grzechy
świata, istniał Bóg, jeśli już w i a r a w i s t n i e n i e
tej istoty wystarcza, żeby w y w o ł a ć te same skutki?
C z y ż nie są to istoty z b y t e c z n e , gdyby nawet
istnieć miały? Albowiem wszelkie rzeczy dobroczynne,
pocieszające, umoralniające, zarówno jak zasmuca­
jące i przytłaczające, któremi religia chrześcijańska
obdarza duszę, pochodzą od owej wiary, nie zaś od
143
142
przedmiotów tej wiary. Rzecz się ma nie inaczej, jak
w o w y m znanym wypadku: wprawdzie czarownice
nie istniały, lecz straszliwe skutki wiary w czarow­
nice były te same, jak g d y b y czarownice istniały
rzeczywiście. We wszystkich tych okolicznościach,
kiedy chrześcijanin oczekuje bezpośredniej interwen­
cyi boskiej, lecz oczekuje napróżno — albowiem
Boga niema, religia jego okazuje się dosyć wynalaz­
czą w wybiegi i r a c y e uspokajające: w tym wzglę­
dzie, z pewnością, jest to religia dowcipna. — W p r a w ­
dzie dotychczas wiara nie zdołała jeszcze przenieść
gór rzeczywistych, choć nie wiem kto tak twierdził;
ale zdolna jest spiętrzać góry tam, gdzie ich niema.
226.
Tragikomedya ratysbońska.
—
Tu
i ówdzie z przerażającą wyrazistością oglądać można
farsę losu, która w ciągu paru dni, na jednem miejs­
cu, ze stanem i usposobieniem jednej głowy zwią­
zuje linę, na której chce zmusić do tańca wieki na­
stępne. T a k wyroki nowszej historyi niemieckiej roz­
strzygały się w dnie owej dysputy ratysbońskiej:
pokojowe załatwienie spraw kościelnych i moralnych,
bez wojen religijnych, bez kontrreformacyi, jak rów­
nież zjednoczenie narodu niemieckiego z d a w a ł y się
zapewnione. Przez chwilę głęboki, pogodny umysł
Contariniego unosił się zwycięsko nad sporem teolo­
gicznym, jako przykład dojrzalszej pobożności włos­
kiej, na której skrzydłach odbijała się jutrzenka wol­
ności myśli. Lecz twarda głowa Lutra, pełna podej­
rzeń i niesamowitych lęków stanęła oporem: ponie­
waż odpuszczenie grzechów przez laskę zdawało mu
się j e g o największym wynalazkiem i artykułem
wiary, nie wierzył temu zdaniu w ustach W ł o c h ó w :
podczas kiedy oni, jak wiadomo, już o wiele w c z e ś ­
niej je odkryli i w głębokiej ciszy rozpowszechnili
w c a ł y c h Włoszech. W tej pozornej jednomyślności
upatrywał Luter podstępy dyabelskie i jak mógł,
przeszkadzał dziełu pokoju: przez co o wiele na­
przód posunął zamiary w r o g a państwa. — A teraz,
żeby spotęgować wrażenie tej straszliwej farsy, przy­
pomnijmy sobie, że żadne z tych zdań, o które się
spierano w ó w c z a s w Ratysbonie, ani o grzechu pier­
worodnym, ani o odkupieniu przez wstawiennictwo,
ani o odpuszczeniu grzechów w wierze w żaden spo­
sób nie było prawdziwe i z prawdą nawet nie miało
nic do czynienia, że obecnie wszystkie zostały uznane
za nie nadające się do dyskusyi. A przecież o nie
świat został w y d a n y na płomienie, a więc dla poglą­
dów, którym nie odpowiadają żadne rzeczy i real­
ności; podczas kiedy w kwestyach czysto filologicz­
nych, naprzykład wyjaśnienia słów, ustanawiających
wieczerzę, przynajmniej dozwolony jest spór, g d y ż
w tym wypadku prawda może być wypowiedziana.
Ale tam, gdzie niema nic, i prawda traci prawa
swoje. — W końcu pozostaje tylko stwierdzić, że
w ó w c z a s wytrysły tak potężne ź r ó d ł a s i ł , i ż gdyby
nie one, wszystkie młyny świata nowoczesnego obra­
całyby się z mniejszą siłą. A o siłę chodzi nasam­
orzód, i dopiero potem o prawdę, lub i w ó w c z a s
daleko jeszcze do niej — nie prawdaż, moi drodzy
współcześni ?
144
145
227.
B ł ę d y G o e t h e g o . — Goethe jest z tego
względu największym wyjątkiem między wielkimi
artystami, i ż nie żył w o g r a n i c z o n y m k r ę g u
s w y c h z d o l n o ś c i r z e c z y w i s t y c h , jak gdyby
one dla niego samego i dla wszystkich miały być
cechą istotną i wyróżniającą, bezwarunkową i osta­
teczną. Dwukrotnie sądził, że posiada coś wyższego,
niż posiadał rzeczywiście — i mylił się w d r u g i e j
połowie swego życia, kiedy ukazuje się nam, jako
do gruntu przekonany, iż jest największym odkrywcą
i światłem n a u k o w y m . I tak samo już w p i e r w ­
s z e j polowie życia: w y m a g a ł o d siebie czegoś
wyższego, niż to, czem mu się zdawała sztuka poe­
tycka — i w tem już się mylił. Natura chciała, rze­
komo, uczynić z niego artystę p l a s t y c z n e g o —
taka była jego wewnętrzna pałająca i piekąca ta­
jemnica, która zapędziła go w końcu do Włoch, żeby
tam całkowicie mógł się oddać temu złudzeniu i złożyć
mu wszystko w ofierze. W końcu spostrzegł ten roz­
ważny i wszelkim urojeniom w sobie niechętny, iż
oszukańczy kobold żądzy uwodził go do wiary w to
powołanie, ż e musi zerwać, p o ż e g n a ć s i ę z naj­
większą namiętnością s w e g o chcenia. Boleśnie wrzy­
nające się i nurtujące przekonanie, że konieczna p o ­
ż e g n a ć s i ę , w zupełności wypowiedziało się w na­
stroju T a s s a : ponad nim, tym »spotęgowanym Wer­
terem«, unosi się przedsmak czegoś gorszego, niż
śmierć, jak gdyby ktoś mówił do siebie: »teraz już
wszystko skończone — po tem pożegnaniu; jakże
żyć dalej i nie oszaleć!« — Te dwa błędy zasadnicze
ż y c i a nadają Goethemu wobec czysto literackiego
stosunku do poezyi, jaki jedynie był znany światu
owoczesnemu, postawę tak swobodną i niemal samo­
wolną. W y j ą w s z y czas, kiedy Szyller — biedny Szyl­
ler, nie posiadający czasu i nie pozostawiający czasu,
w y r w a ł go z powściągliwego stronienia od poezyi
i z obawy przed zmysłem i rzemiosłem literackim,
Goethe zdaje się Grekiem, który odwiedza kiedy nie­
kiedy kochankę, niepewny, czy nie jest boginią, któ­
rej nie umie nazwać właściwem imieniem. Na wszyst­
kich jego poezyach odczuwa się tchnienie plastyki
i natury: rysy, unoszących się przed nim postaci —
stały się mimowolnie i mimowiednie rysami wszyst­
kich dzieci jego sztuki i, być może, sądził, że zawsze
znajduje się tylko na śladach przemian jednej bo­
gini. Gdyby nie m a n o w c e b ł ę d n e , Goethe nie
byłby Goethem: to znaczy jedynym niemieckim arty­
stą słowa, dotychczas nie przestarzałym — ponieważ
zarówno nie chciał być literatem, jak Niemcem z za­
wodu.
228.
P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e . — Między podróż­
nymi rozróżnia się pięć stopni: podróżni pierwszego,
najniższego stopnia, są ci, którzy podróżują i których
przytem się widzi — ci właściwie są p r z e n o ­
s z e n i i niejako ślepi; następni rzeczywiście patrzą
sami na świat; trzeci stopień przeżywa coś wskutek
tego, że widzi; czwarty żyje rzeczą przeżytą i unosi
ją z sobą; wreszcie istnieje pewna ilość ludzi, obda­
O Z I E U NIETZSCHEGO.
T
XI.
10
146
147
rzonych siłą najwyższą, którzy wszystko, co widzieli,
p r z e ż y w s z y i wcieliwszy w siebie, w końcu także ko­
niecznie muszą w y d a ć na świat, skoro do domu po­
wrócą. — Równolegle z tymi pięciu rodzajami po­
dróżnych odbywają całą drogę życia w s z y s c y ludzie
wogóle, najniżsi jako bezwzględnie bierni, najwyżsi
jako ludzie czynni i przeżywający wszystkie bez
wyjątku przygody wewnętrzne.
229.
P o d n o s z ą c s i ę w y ż e j . — Skoro podnosimy
się wyżej niż ci, którzy nas dotychczas podziwiali,
zdaje się właśnie onym, żeśmy upadli i stoczyli się
niżej: albowiem wyobrażali sobie (że bodajby tylko
przez nas) byli dotychczas z nami na t e j s a m e j
wysokości.
minający, lecz oni uszy sobie nań zatkali.
nienie o tym głosie gniewa ich i wzburza.
Wspom­
231.
Ludzkość w przyjaźni i w mistrzo­
s t w i e . — »Jeśli pójdziesz na wschód: ja pójdę na
z a c h ó d « — czuć w ten sposób jest cechą wysokiej
ludzkości w stosunkach bliższych: bez tego uczucia
każda przyjaźń, stosunek do mistrza i nauczyciela
staje się prędzej czy później obłudnym.
232.
G ł ę b o c y . — Ludzie głębocy wydają się w obco­
waniu z innymi komedyantami, ponieważ muszą uda­
wać powierzchowność, żeby ich zrozumiano.
230.
M i a r a i ś r o d e k . — O dwuch zgoła wielkich
rzeczach, o mierze i środku, najlepiej nie mówić
wcale. Nieliczni tylko znają ich moc i umieją poznać
ich obecność z tajemniczych ścieżek przeżyć i prze­
mian wewnętrznych: ci czczą w nich coś boskiego
i unikają głośnych słów. Reszta ledwie słuchać raczy,
kiedy się o nich mówi, i sądzi, że chodzi tu o nudę
i mierność: być może, w y j ą w s z y jeszcze tych, do
których kiedyś doszedł z owego państwa głos upo­
233.
Tym, co gardzą «stadem ludzkiem«.
— Kto na ludzi patrzy jak na stado i ucieka przed
niem jak może najprędzej, tego ono z pewnością do­
goni i weźmie na rogi.
10*
149
148
234.
G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m próż­
n y c h . — T e n , kto w towarzystwie nastręcza in­
nemu okazyę do korzystnego przedstawienia swej
wiedzy lub doświadczenia, stawia się wyżej od tam­
tego, i jeżeli nie jest bez zastrzeżeń uznawany za
wyższego, popełnia zamach na jego próżność — pod­
czas kiedy właśnie mniemał, że daje jej zadość­
uczynienie.
235.
R o z c z a r o w a n i e . — Kiedy długi żywot i dzia­
łalność, mowy i pisma publicznie zaświadczyły o ja­
kiej osobie, osobiste z nią obcowanie zwykle powo­
duje rozczarowanie, a to z dwuch przyczyn: po
pierwsze, ponieważ za dużo oczekuje się od krótkiego
przeciągu czasu obcowania — mianowicie tego wszyst­
kiego, co dopiero tysiączne okoliczności życiowe po­
zwalają ujrzeć —, i następnie, ponieważ żaden czło­
wiek uznany nie zadaje sobie trudu, żeby i w od­
dzielnym wypadku zdobywać uznanie. On b y w a zbyt
niedbały — a my zbyt naprężeni.
236.
D w a ź r ó d ł a d o b r o c i . — Obchodzić się z e
wszystkimi ludźmi z jednakową życzliwością i być
dobrym bez różnicy osób może być równie wypły­
wem głębokiej pogardy dla ludzi, jak gruntownej dla
nich miłości.
237.
W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e sa­
m e g o . — Świadczą znaki nieomylne, że zaszedłeś
dalej i w y ż e j : wolniejszy i dalszy widok rozciąga się
wokół ciebie teraz, niż przedtem, owiewa cię powietrze
chłodniejsze, lecz także łagodniejsze — oduczyłeś się
bowiem głupstwa, które łagodność i ciepło bierze za
jedno —, chód twój stał się ż w a w s z y i pewniejszy,
o d w a g a z r o z w a g ą zrosły się w jedno: - z tych
wszystkich powodów droga twoja musi się stać teraz
samotniejszą, w każdym razie niebezpieczniejszą, niż
twa droga dotychczasowa, choć z pewnością nie
w tej mierze, jak sądzą ci, którzy ze spowitej w opary
doliny spoglądają na w ę d r o w c a ,
kroczącego po
górach.
238.
Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o . — Widoczna tylko
moja g ł o w a nie siedzi prosto na moim własnym
karku, g d y ż każdy inny wie, oczywista, lepiej, co
mam robić, czego zaniechać: tylko sam biedaczy­
sko sobie nie umiem poradzić. C z y ż nie jesteśmy
wszyscy
niby
posągi,
którym
przyprawiono
głowy
150
151
f a ł s z y w e ? — nie prawdaż, mój drogi sąsiedzie? —
lecz nie, ty właśnie jesteś wyjątkiem.
nadać delikatny p o l o r i puch poufałości, a jedno­
cześnie umie się roztropnie powstrzymać od prawdzi­
wej i właściwej poufałości, oraz od pomieszania ja
i ty.
239.
O s t r o ż n o ś ć . — Z ludźmi, którym brak sza­
cunku dla cudzych spraw osobistych, nie należy
utrzymywać stosunków, lub uprzednio bez wszelkiej
litości nałożyć im kajdany konwenansu.
240.
C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o . — W roz­
mowie z nieznajomymi lub mało znajomymi wypo­
wiadać tylko myśli wytworne, mówić o swoich sław­
nych znajomościach, znaczących wypadkach życio­
w y c h i podróżach jest oznaką braku dumy, przynaj­
mniej zaś, że takim chce się okazać. Próżność b y w a
grzeczną maską dumnego.
242.
P r z y j a c i e l e u p i o r a m i . — Kiedy
sami
bardzo się zmieniamy, wtedy nasi przyjaciele, którzy
się nie zmieniają, stają się upiorami naszej własnej
przeszłości: głos ich dochodzi do nas niby głos cieni
straszliwych — jak gdybyśmy samych siebie słyszeli,
lecz młodszych, twardszych, mniej dojrzałych.
243.
J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a . — T e same
osoby, które dzięki igraszce przyrody mają spojrze­
nia, w z y w a j ą c e łaski i protekcyi, zwykle mają także,
wskutek częstych upokorzeń i porywów zemsty, spoj­
rzenie bezwstydne.
241.
Przyjaźń doskonała.
nała powstaje, kiedy się bardzo
i mianowicie więcej, niż siebie
także kocha, jednak nie w tym
i jeśli w końcu dla ułatwienia
— Przyjaźń dosko­
szanuje inną osobę
samego, jeśli się ją
stopniu, jak siebie,
obcowania umie się
244.
brzmi
B ł ę k i t d a l e k i . — Całe życie dzieckiem —
to bardzo wzruszająco, jest jednak tylko są-
152
153
dem z daleka: jeśli się przyjrzeć z blizka i doświad­
czyć, znaczy to zawsze: całe życie dziecinny.
245.
K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o sa­
m e g o n i e p o r o z u m i e n i a . — Milczące zakłopo­
tanie umysłu wybitnego umysły niewybitne tłumaczą
sobie jako milczącą przewagę i obawiają go się bar­
dzo: kiedy tymczasem spostrzeżenie zaambarasowania
wywołałoby życzliwość.
248.
D r o g a do cnoty c h r z e ś c i j a ń s k i e j . —
Nauczyć się czegoś od s w y c h wrogów jest najlep­
szą drogą do tego, żeby ich polubić: albowiem to
usposabia nas do wdzięczności dla nich.
249.
Podstęp wojenny natręta.
— Natręt
z w r a c a nam naszą monetę konwencyonalną w zło­
cie i tem nas chce zmusić, żebyśmy nasz konwenans
uważali za pomyłkę, a jego za wyjątek.
246.
M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a . — Względy
ludzkości popychają nieraz mędrca, i ż o k a z u j e s i ę
podnieconym, rozgniewanym, uradowanym, żeby nie
urazić swego otoczenia chłodem i r o z w a g ą swej
p r a w d z i w e j istoty.
247.
250.
P r z y c z y n a n i e c h ę c i . — Stajemy się wro­
gami niejednego artysty i pisarza, nie dlatego, że
w końcu spostrzegamy, iż wywiódł nas w pole, lecz
że nie uważał za potrzebne użyć środków subtelniejszych, żeby nas chwycić.
Z m u s z a ć s i ę d o u w a g i . — Skoro spostrze­
gamy, że ktoś w towarzystwie lub rozmowie z nami
musi n a k ł a d a ć s o b i e p ę t a uwagi, posiadamy
zupełnie wystarczający dowód, że nas nie lubi, lub
przestał lubić.
251.
sza
P r z y r o z ł ą c e . — Nie w tem jak jedna du­
zbliża się do drugiej, lecz jak się oddala od
155
154
niej, rozpoznaję ich pokrewieństwo
do siebie.
i przynależność
255.
W p r z e d p o k o j u ł a s k i . — W s z y s c y ludzie,
którym zbyt długo każemy czekać w przedpokoju
swej łaski, ulegają fermentacyi lub kwaśnieją.
252.
Silentium. — Nie należy mówić o swoich przy­
jaciołach: inaczej w y g a d a się uczucie przyjaźni.
256.
N i e g r z e c z n o ś ć . — Niegrzeczność b y w a czę­
sto oznaką niezręcznej skromności, która chwycona
niespodzianką traci głowę i grubijaństwem chciałaby
to pokryć.
Ostrzeżenie
dla
pogardzanych.
—
Kiedy jawnie upadło się w szacunku ludzi, tedy zę­
bami należy się trzymać przyzwoitości w obcowaniu:
inaczej zdradza się przed innymi, iż upadło się także
w szacunku własnym. Cynizm w obcowaniu jest
oznaką, że człowiek w samotności sam z sobą obcho­
dzi się, jak z psem.
254.
257.
P r z e r a c h o w a n i e się w szczerości. —
Nieraz się zdarza, że właśnie najświeżsi znajomi do­
wiadują się tego, o czem dotychczas milczeliśmy:
przytem sądzimy niedorzecznie, iż ten dowód zaufa­
nia będzie najsilniejszym węzłem, którym przy wią­
żemy ich do siebie, — ale ci za mało o nas wiedzą,
żeby tak bardzo cenić ofiarę naszej otwartości, zdra­
dzają nasze tajemnice przed innymi, nie myśląc
wcale o zdradzie: co nas może przyprawić o stratę
starych znajomych.
Niejedna nieświadomość uszlachet­
n i a . — Ze względu na szacunek szafarzy szacunku
b y w a z korzyścią jawnie n i e pojmować pewnych
rzeczy. I niewiadomość darzy przywilejami.
253.
258.
szalek
P r z e c i w n i k g r a c y i . — Niecierpliwiec i p y ­
nie znosi gracyi i odczuwa ją, jako ucieleś­
157
156
niony, widoczny wyrzut, czyniony sobie; albowiem
jest ona wyrozumiałością serca, wyrażającą się w ru­
chach i postawach.
259.
P r z y s p o t k a n i u . — Kiedy starzy znajomi
spotykają się po długiej rozłące, zdarza się często,
iż udają całkowite zainteresowanie się dla rzeczy, na
które zobojętnieli zupełnie: czasem spostrzegają to
obydwaj, lecz nie mają odwagi podnieść zasłony —
z powodu smutnej wątpliwości. T a k powstają roz­
mowy, niby w państwie umarłych.
260.
Tylko między pracowitymi wybierać
p r z y j a c i ó ł . — Człowiek bezczynny jest niebez­
pieczny dla s w y c h przyjaciół: sam nie mając dość
zajęcia, opowiada o tern, co robią i czego nie robią
jego przyjaciele: w końcu miesza się do spraw cudzych
i staje się uciążliwym: skąd w y p ł y w a , że należy za­
w i ą z y w a ć przyjaźń tylko między pracowitymi.
i sercem, drugi tylko głową przemawia w swej spra­
wie: pierwszy ma niejako słońce i wiatr przeciw so­
bie i obydwie broni przeszkadzają sobie wzajemnie:
traci nagrodę - w oczach prawdy. Natomiast zwy­
cięstwo drugiego zapomocą jego jednej broni rzadko
b y w a po sercu wszystkich i n n y c h widzów i czynI
go nielubianym.
262.
G ł ę b i a i m ę t y . — Ogół łatwo utożsamia
tego, co w mętnej wodzie łowi, z tym, kto czerpie
z głębi.
263.
Przed p r z y j a c i e l e m i wrogiem dowo­
d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i . - Niejeden poniewiera
nawet przyjaciółmi, jeśli są świadkowie, którym chce
wyraźnie okazać swoją p r z e w a g ę : inni przesadzają
wartość s w y c h wrogów, żeby z dumą pokazać, iż
takich w r o g ó w są warci.
261.
264.
Jedna broń dwukrotnie obstanie za
dwie. — Nie równa to walka, kiedy jeden głową
O s t u d z e n i e . — Serce rozgrzane łączy się
zwykle z chorobą głowy i sądu. Komu więc zależy
159
158
na pewien czas na zdrowiu tego ostatniego, wie, co
ma ostudzić: bez troski o przyszłość swego serca!
Albowiem jeśli się jest wogóle zdolnym do rozgrza­
nia, to znowu stanie się człowiek gorącym i swoje
lato mieć musi.
265.
P r z y c z y n e k do m i e s z a n i n y uczuć. —
Kobiety i ambitni artyści odczuwają względem nauki
coś, co składa się z zawiści i sentymentalizmu.
266.
Kiedy
n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t naj­
większe.
Rzadko łamie się nogę, dopóki się
z trudem podnosimy w życiu — lecz wtedy, kiedy
zaczynamy czynić sobie folgę i wybierać drogi łatwe
267.
N i e z a w c z e ś n i e . — Baczcie, żebyście nie
zawcześnie stali się ostrzy,
albowiem wtedy i zbyt
ciency się staniecie.
268.
Przyjemność, jaką s p r a w i a j ą oporni.
— Dobry w y c h o w a w c a zna wypadki, kiedy b y w a
dumny, ż e wychowanek
w b r e w jemu pozostaje
wiernym sobie s a m e m u : mianowicie wtedy, kiedy
młodzieniec nie powinien rozumieć męża, lub rozu­
miałby ze szkodą swoją.
269.
U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i . — Młodzieńcy,
którzy chcą się stać uczciwszymi, niż byli, wyszu­
kują sobie, jako ofiarę, kogoś znanego z uczciwości
i napadają na niego, usiłując przez obrzucanie go
wymysłami wspiąć się do jego wysokości — z myślą
ukrytą, że to pierwsze usiłowanie w żadnym razie
nie jest niebezpieczne; albowiem ten właśnie nie może
karać bezwstydztwa uczciwego.
270.
W i e c z n e d z i e c k o . — Sądzimy, ż e bajka
i zabawa jest rzeczą dzieciństwa: o jakimiż krótko­
widzami jesteśmy! Jak gdybyśmy w jakimkolwiek
wieku życia mogli żyć bez bajki i zabawy! Nazy­
w a m y i odczuwamy to wprawdzie inaczej, ale właś­
nie przemawia to za tem, iż jest to to samo — gdyż
160
161
i dziecko odczuwa zabawę jako swoją pracę i bajkę
jako swoją prawdę. Krótkość życia powinna nas
ustrzec od pedantycznego robienia działów między
okresami życia — jak gdyby każdy przynosił z sobą
coś nowego —, i poecie pozostawić należy przedsta­
wienie człowieka dwuchsetletniego, któryby żył bez
bajek i zabawy.
271.
K a ż d a filozofia jest filozofią pew­
n e g o o k r e s u ż y c i a . — Wiek życia, w którym
filozof znalazł s w ą naukę, rozlega się w niej — i nie
może on zapobiec temu, choćby nie wiem jak czuł
się w y ż s z y m nad czas i chwilę. T a k filozofia Scho­
penhauera nie przestaje być odbiciem wrzącej i me­
lancholijnej m ł o d o ś c i — nie jest to sposób myśle­
nia dla ludzi starszych; tak filozofia Platona przypo­
mina środek trzydziestki, kiedy prąd zimny i gorący
z a z w y c z a j o się uderzają i wytwarzają pył i deli­
katne chmurki, a w okolicznościach i chwilach sprzy­
jających tworzą tęczę czarującą.
272.
U m y s ł k o b i e t . — Siły umysłowej kobiety
najlepiej dowodzi to, kiedy z miłości ku mężczyźnie
i jego umysłowi składa swój własny w ofierze i że
pomimo to w nowej dziedzinie, pierwotnie obcej jej
naturze, na którą pchnął ją sposób myślenia męż­
czyzny, n a t y c h m i a s t wyrasta jej d r u g i u m y s ł .
273.
W z n i o s ł o ś ć i poniżenie w stosunkach
p ł c i o w y c h . — Burza pożądania nieraz porywa
mężczyznę na taką wysokość, gdzie wszelka żądza
milknie: kiedy k o c h a prawdziwie i żyje raczej ży­
ciem lepszem, niż wolą lepszą. I z drugiej strony do­
bra kobieta z prawdziwej miłości zstępuje aż do żą­
dzy i p o n i ż a s i ę przed samą sobą. Ten szczegól­
niej przypadek należy do najbardziej wzruszających,
jakie pojęcie o dobrem małżeństwie może zawierać.
274.
K o b i e t a spełnia, m ę ż c z y z n a obiecuje.
— Na kobiecie pokazuje natura, jak daleko zaszła
dotychczas przy pracy nad obrazem człowieka; na
mężczyźnie pokazuje, co przytem musiała przezwy­
ciężyć, lecz także co jeszcze w człowieku pozostaje
jej do z r o b i e n i a . — Po wszystkie czasy kobieta
doskonała jest wczasem stwórcy w każdy dzień
siódmy cywilizacyi, wypoczynkiem artysty w swem
dziele.
D2IEŁA NIETZSCHEGO. T. IXI.
163
162
275.
278.
P r z e s z c z e p i e n i e . — Jeśli się z u ż y w a swój
umysł ku temu, żeby zapanować nad afektami serca,
to dzieje się to, być może, z tym skutkiem opłaka­
nym, że niepomiarkowanie przenosi się na umysł
i popełnia nadużycia w myśleniu i w woli pozna­
wania.
Ku p o p r a w i e ś w i a t a .
Gdyby wzbroniono
rozmnażania się niezadowolonym, żółciowcom i po­
sępnikom, jakby czarem zmieniłby się świat w ogród
szczęścia. — Twierdzenie to należy do filozofii prak­
tycznej, przeznaczonej dla płci żeńskiej.
276.
279.
Ś m i e c h z d r a j c ą . — Jak i kiedy śmieje się
kobieta jest oznaką jej wykształcenia: lecz w dźwięku
śmiechu odkrywa się jej natura, u kobiet bardzo
wykształconych, być może, nierozpuszczalna reszta
ich natury. — Dlatego badacz dusz ludzkich powie
jak Horacy, ale z odmiennych p r z y c z y n : ridete
puellae.
S w e m u u c z u c i u z a u f a ć . — Zasada
nie­
wieścia, iż należy zaufać swemu uczuciu, nie znaczy
nic innego, jak to: należy jeść to, co smakuje. Może
to być, szczególniej dla natur umiarkowanych, do­
brem prawidłem codziennem. Inne jednak natury mu­
szą żyć według innego prawidła: »nie tylko ustami
jeść należy, lecz także i głową, żebyś przez łakom­
stwo ust swych nie zginął«.
277.
Z d u s z y m ł o d z i e ń c a . — Młodzieńcy w sto­
sunku do tej samej osoby zmieniają się, przechodząc
od oddania się do bezczelności: g d y ż w gruncie rzeczy
tylko siebie czczą w innych i sobą pogardzają w in­
nych, a w stosunku do siebie muszą wahać się mię­
dzy temi dwoma uczuciami, dopóki w doświadczeniu
nie znajdą miary swej woli i mocy.
280.
O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i . — Każda wielka
miłość zawiera okrutną myśl zniszczenia przedmiotu
miłości, ażeby raz na zawsze został wyjęty z pod
władzy gry odmiany: albowiem odmiana jest dla mi­
łości straszniejszą, niż zniszczenie.
11*
164
165
281.
D r z w i . — D z i e c k o , zarówno jak mąż, we
wszystkiem, co p r z e ż y w a , czego się uczy, widzi
drzwi: lecz dla męża są to drzwi w y j ś c i o w e , dla
dziecka zaś p r z e j ś c i o w e .
się też nie mogło; uwielbienie na dziesięciu punktach
i milcząca nagana na dziesięciu innych zdaje się im
jednocześnie niemożliwa, ponieważ są duszami z je­
dnego bloku.
285.
282.
Kobiety
czucie kobiece
liczny.
l i t o ś c i w e . — Gadatliwe współ­
wynosi łoże chorego na plac pub­
283.
Przedwczesna zasługa.
Kto młodym
będąc, zdobywa sobie już zasługę, odzwyczaja się
zwykle przytem od wyróżnienia dla wieku i starszych
i tem samem wyklucza się, ku wielkiej swej szko­
dzie, z towarzystwa ludzi dojrzałych i dojrzałym
czyniących: tak iż mimo wcześniejszej zasługi dłużej
niż inni pozostaje zielonym, natrętnym i dziecinnym.
284.
tyści
D u s z e z j e d n e g o b l o k u . — Kobiety i a r ­
sądzą, iż gdzie się im nie przeczy, przeczyćby
M ł o d e t a l e n t y . — Co się tyczy młodych ta­
lentów należy postępować ściśle według maksymy
Goethego, iż nieraz nie należy błędowi szkodzić, żeby
nie zaszkodzić prawdzie. Stan ich jest podobny do
chorób, towarzyszących ciąży, i sprowadza szczególne
pożądania ze sobą: o tyle o ile należy je zaspokajać
i wybaczać, owocom gwoli, których się po nich spo­
dziewamy. Co prawda, będąc pielęgniarzem tych dziw­
nych chorych, trzeba się znać na trudnej sztuce upo­
karzania samego siebie.
286.
W s t r ę t do p r a w d y .
T a k a już jest natura
kobiet, że każda prawda (tycząca się mężczyzny,
miłości, dziecka, towarzystwa, celu życiowego) przy­
prawia je o wstręt — i że starają się mścić na ka­
żdym, kto im oczy otwiera.
167
166
287.
Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i . — Skąd pocho­
dzą nagłe namiętności mężczyzny do kobiety, głębo­
kie, wewnętrzne? Ze zmysłowości jedynie bynajmniej:
lecz jeśli mężczyzna spotyka jednocześnie w jednej
istocie ze słabością i potrzebą pomocy odwagę, wtedy
dzieje się z nim coś, jak gdyby dusza się zeń prze­
lewała: w jednej i tej samej chwili czuje się wzru­
szonym i obrażonym. Na tym gruncie wytryska źró­
dło wielkiej miłości.
puszczając, iż przez to odziewają się wdziękiem mło­
dzieńczości, marzycielskości, stawania się, przeczuć
i nadziei.
290.
S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i . — Mężczyźni
zużytkowują to, czego się nauczyli nowego, lub co
przeżyli nowego jako lemiesz, być może także, jako
oręż: ale niewiasty czynią sobie z tego natychmiast
stroik.
288.
C z y s t o ś ć . — Należy rozwijać w dziecku
zmysł czystości aż do namiętności: następnie, przez
coraz nowe przemiany, wznosi się on niemal do wy­
sokości wszystkich cnót i ukazuje się w końcu jako
równoważnik wszelkiego rodzaju talentów, jako po­
włoka świetlana z czystości, umiarkowania, łagod­
ności, charakteru — szczęście z sobą przynosząc,
szczęście wokół siebie rozsiewając.
291.
M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i . — Jeśli
ktoś przyznaje kobiecie, iż posiada słuszność, ta nie
może sobie odmówić, żeby z tryumfem nie postawić
nogi na karku poddającego się, — musi bowiem wy­
czerpać rozkosz do ostatniej kropli; podczas kiedy
mężczyzna względem mężczyzny wstydzi się zwykle
w takim wypadku posiadania słuszności. Mężczyzna
bowiem przyzwyczajony jest do zwycięstwa, kobieta
odczuwa je wyjątkowo.
289.
O s t a r c a c h p r ó ż n y c h . — Głębokość
ciwa jest młodości, jasność umysłu przychodzi z
kiem: jeśli mimo to ludzie czasami mówią i
w rodzaju głębokim, czynią to przez próżność,
właś­
wie­
piszą
przy-
292.
Żeby
W y r z e c z e n i e się w woli piękności.—
się stać piękną, nie powinna kobieta chcieć
169
168
uchodzić za ł a d n ą : to znaczy w dziewięćdziesięciu
dziewięciu wypadkach, kiedyby się podobać mogła,
wzgardzić podobaniem się i nie dopuścić do niego, żeby
raz jedyny zaznać zachwytu tego, czyja dusza ma
wrota dość szerokie, ażeby rzecz wielką przez nie
przepuścić.
nie niż d o w ó d , przynajmniej na większość ludzi:
albowiem dowód wzbudza niedowierzanie. To też
m ó w c y ludowi starają się dowody swej partyi umoc­
nić przez twierdzenia.
296.
293.
Nie do p o j ę c i a , nie do z n i e s i e n i a . —
Młodzieniec pojąć nie może, iż ktoś od niego starszy
przeżywał także niegdyś jego zachwyty, jutrzenki
różane uczucia, myśli i wniebowzięcia: czuje się już
obrażony na myśl, że mogły istnieć d w a razy, — ale
po prostu budzą się w nim uczucia wrogie, kiedy
słyszy, iż żeby się stać p ł o d n y m , musi stracić o w e
kwiaty, w y r z e c się ich zapachu.
294.
Partya z
wyrazem
męczennicy.
—
Każda partya, umiejąca nadać sobie wyraz męczen­
nicy, przyciąga do siebie serca ludzi dobrotliwych
i sama przez to nabiera wyrazu dobrotliwości — z naj­
większą dla siebie korzyścią.
N a j l e p s i p a s e r z y . — W s z y s c y , przyzwy­
czajeni do powodzenia, posiadają głęboką przebieg­
łość, kiedy chodzi o nadanie s w y m błędom i sła­
bościom pozorów siły: wskutek czego muszą te
błędy i słabości znać nadzwyczaj dobrze i dokładnie.
297.
K i e d y n i e k i e d y . — Usiadł w bramie miej­
skiej i rzekł do człowieka, który przez nią przecho­
dził, że to jest właśnie brama miejska. Ów odrzekł,
iż chociaż jest to prawdą, nie należy zbyt często mie­
wać słuszności, jeśli się chce wdzięczność za nią po­
siadać. Och, odparł ten, nie stoję też o wdzięczność;
lecz kiedy niekiedy jest przecież przyjemnie nietylko
mieć słuszność, ale i przy słuszności pozostać.
295.
298.
T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż do­
wodzić.
—
Twierdzenie
wywiera
silniejsze
wraże­
C n o t a nie z o s t a ł a w y n a l e z i o n a przez
Niemców.
—
Goethego
arystokratyzm
i
brak
za­
170
171
wiści, Beethovena szlachetna, samotnicza rezygnacya,
Mozarta słodycz i wdzięk serca, Haendla nieugięta
męskość i wolność pod prawem, Bacha ufne i prze­
mienione życie wewnętrzne, dla którego nawet nie
jest rzeczą konieczną w y r z e c się blasku i powodze­
nia — c z y ż są to cechy n i e m i e c k i e ? — L e c z
nawet jeśli tak nie jest, to pokazują przynajmniej,
do czego Niemcy dążyć powinni i co osiągnąć mogą.
299.
Pia fraus l u b c o ś i n n e g o . — Obym się mylił
lecz coś zdaje mi się, iż w Niemczech współczesnych
chwilowo uznają za obowiązek dla każdego podwójny
rodzaj obłudy: w y m a g a j ą niemieckości z troski pań­
stwowo politycznej i chrześcijanizmu z obawy spo­
łecznej, jednego i drugiego jednak tylko w wyrazach
i giestach i szczególniej w umiejętności milczenia.
P o k o s t to, który obecnie tyle kosztuje, tak wysoko
b y w a opłacany: dla w i d z ó w naród nakłada maskę
niemiecko chrześcijańską.
sze (i trudniejsze) zna bardzo dobrze: lecz obliczenia
swoje będzie opierać na tem, żeby nie zbrakło nigdy
osób, m o g ą c y c h zadośćuczynić wymaganiom pra­
widła, - i wie o tem, iż siły średnie są właśnie pra­
widłem. — Podobne wniknięcie rzadko posiada mło­
dzieniec i jako reformator sądzi, że nie wiem jaką
ma słuszność i jak szczególna jest ślepota innych.
301.
C z ł o w i e k p a r t y j n y . — Prawdziwy człowiek
partyjny nie uczy się j u ż , dowiaduje się i sądzi
tylko jeszcze: podczas kiedy Solon, który nigdy nie
był człowiekiem partyjnym, tylko obok partyi, lub
nad partyami lub przeciw nim dążył do swego celu,
nie bez znaczenia jest ojcem owego prostego powie­
dzenia, w którem zawarło się zdrowie i niewyczerpalność Aten: »starzeję się i wciąż uczę się dalej«.
302.
300.
Jak i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć
w a r t a w i ę c e j n i ż c a ł o ś ć . — W e wszystkich
rzeczach, obliczonych na trwanie i w y m a g a j ą c y c h
zawsze pomocy wielu osób, niejedno m n i e j d o b r e
trzeba
czynić
prawidłem,
chociaż
organizator
lep­
C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą nie­
mi e c k ą. — Prawdziwie nieznośni, od których nawet
rzeczy dobrych przyjmować nie można, są ci, co po­
siadają w o l n o ś ć s p o s o b u m y ś l e n i a , lecz n i e
spostrzegają, iż z b y w a im na n i e z a l e ż n o ś c i
s m a k u i u m y s ł u . L e c z właśnie t o jest, według
dobrze zważonego zdania Goethego, cechą n i e m i e ­
cką. — I słowa i przykład jego wskazują, iż Nie­
173
172
miec musi b y ć czemś w i ę c e j niż Niemcem, jeśli
chce być pożytecznym, ba, tylko znośnym, dla innych
narodowości — i w j a k i m k i e r u n k u winny iść
jego usiłowania, żeby wyjść ponad i poza siebie.
303.
Kiedy zachodzi potrzeba zatrzyma­
n i a s i ę . — Kiedy tłumy zaczynają szaleć i rozum
zaciemnia się, dobrze jest, jeśli się nie jest zupełnie
pewnym zdrowia swej duszy, wyjść przed bramę
s w e g o domu i wyjrzeć, jaka jest pogoda.
304.
R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e . — Je­
dyny środek przeciw socyalizmowi, jakim jeszcze
rozporządzacie, jest: nie prowokować go, to znaczy
samym żyć skromnie i poprzestawać na małem, wy­
stawności, wszelkiej obfitości wedle sił przeszkadzać
i przychodzić z pomocą państwu, kiedy dotkliwymi
podatkami obarcza zbytek i wszystko, co ma podo­
bieństwo do rozkoszy. T e g o środka nie chcecie? Tedy,
wy zbogaceni mieszczanie, n a z y w a j ą c y się »libera­
łami«, przyznajcież się przed sobą, iż w a s z to nastrój
serca jest, który w socyalistach uważacie za tak za­
straszający i groźny, w samych sobie jednak poda­
jecie za konieczny, jak gdyby to było co innego.
Gdybyście, tacy, jakimi jesteście, nie posiadali wa­
szego m a j ą t k u i troski o jego zachowanie, ten
w a s z nastrój serc uczyniłby w a s socyalistami: tylko
posiadanie czyni różnicę między wami i nimi. Sa­
mych siebie musicie pierwej zwyciężyć, jeśli chcecie
w jakikolwiek sposób zwycięstwo odnieść nad prze­
ciwnikami swej zamożności. — G d y b y ż przynajmniej
ta zamożność była prawdziwie stanem błogim! Nie
byłaby tak zewnętrzną i nie w y w o ł y w a ł a b y zawiści,
byłaby kojącą, życzliwą, w y r ó w n y w a j ą c ą i śpieszącą
z pomocą. Lecz nieprawdziwość i teatralność w a s z y c h
uciech życiowych, polegających więcej na uczuciu
przeciwieństwa (że inni ich nie posiadają i w a m
zazdroszczą), niż na uczuciu posiadania i wyższości
sił — wasze pomieszkania, stroje, pojazdy, wystawy,
rozkosze podniebienia i stołu, wasze hałaśliwe za­
chwyty operowe i muzyczne, w końcu wasze ko­
biety, foremne i urobione, lecz z podłego metalu, wy­
złocone, lecz nie dźwięczące jak złoto, wybrane przez
w a s dla wystawności, oddające się same jako przed­
mioty wystawne: — oto trujące rozsadniki owej cho­
roby ludowej, która jako socyalistyczna świerzba
sercowa udziela się obecnie coraz szybciej tłumom,
lecz w w a s przedewszystkiem posiada swoje ogni­
sko. I któżby dziś mógł jeszcze powstrzymać tę
zarazę ?
305.
T a k t y k a p a r t y j n a . — Kiedy jakaś partya
spostrzega, że dotychczas należący do partyi członek,
174
175
ze zwolennika bezwarunkowego stal się warunko­
wym, staje się to dla niej tak nieznośnem, iż zapo­
mocą różnego rodzaju podrażnień i przykrości stara
się go doprowadzić do stanowczego usunięcia się
i do zrobienia zeń przeciwnika: albowiem podejrzywa,
iż zamiar znajdywania w jej wierze c z e g o ś , po­
siadającego
wartość
względną,
pozwalającego
na »za« i »przeciw«, na badanie i wybór, jest dla
niej niebezpieczniejszy od opozycyi na wszystkich
punktach.
aby ta w y d a w a ł a się przygotowaniem i drabiną, pro­
w a d z ą c ą do nich.
308.
P i s a r z e p a r t y j n i . — Dźwięk kotłów, w któ­
rym młodzi pisarze partyjni tak sobie podobają, dźwię­
c z y temu, kto do partyi nie należy, jak brzęk kajdan
i budzi raczej współczucie niż podziw.
306.
D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i . — Kto chce
partyę wzmocnić wewnętrznie, niech jej nasunie oka­
zyę, żeby musiała być traktowana jawnie n i e s p r a ­
w i e d l i w i e : w ten sposób zbierze sobie kapitał su­
mienia czystego, którego jej dotychczas, być może,
brak było.
309.
Przeciw sobie samemu występować.
— Nasi zwolennicy nie przebaczają nam nigdy, jeśli
występujemy przeciw samym sobie: albowiem ozna­
cza to w ich oczach, nietylko miłość ich odtrącić,
ale i rozsądek potępić.
307.
310.
D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć . — Ponieważ
ludzie szanują właściwie tylko to, co z dawna zo­
stało uzasadnione i powstało powoli, musi ten, kto
chce żyć po swej śmierci, dbać nietylko o potom­
ność, lecz więcej jeszcze o swoją p r z e s z ł o ś ć :
oto czemu tyrani wszelkiego rodzaju (również artyści
i politycy tyrańscy) chętnie zadają gwałt historyi,
Niebezpieczeństwo
w
bogactwie. —
T y l k o ten powinien posiadać m a j ą t e k , kto d u c h a
posiada: inaczej majątek jest n i e b e z p i e c z e ń ­
s t w e m p u b l i c z n e m . Albowiem człowiek m a ­
jętny, który z czasu wolnego, jaki mu zapewnia ma­
jątek, nie umie uczynić użytku, będzie w c i ą g u
dalszym natarczywie ubiegał się za majątkiem: to
177
176
ubieganie się będzie jego rozrywką, jego podstępem
wojennym w walce z nudą. W końcu, z pomier­
nego majątku, któryby wystarczył człowiekowi du­
chowemu, powstaje właściwe bogactwo: zwodniczy
wynik duchowej zależności 1 ubóstwa. Przecież wy­
daje się ono czemś zupełnie innem, niż każe oczeki­
w a ć jego nędzne pochodzenie, ponieważ może się
ukrywać poza maską wykształcenia i sztuki: tę ma­
skę właśnie może ono k u p i ć . Przez to budzi zawiść
biedniejszych i niewykształconych — którzy w grun­
cie rzeczy zazdroszczą zawsze wykształcenia i w masce
nie widzą maski — i powoli przygotowuje przewrót
społeczny: albowiem pozłacana dzikość i komedyan­
ckie nadymanie się w rzekomem »rozkoszowaniu się
cywilizacją« nasuwa tamtym myśl, iż »wszystko tylko
zależy od p i e n i ę d z y « — podczas kiedy bezwątpienia
c o ś n i e c o ś zależy o d pieniędzy, lecz o w i e l e
w i ę c e j rzeczy zależy o d d u c h a .
311.
P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i po­
s ł u s z e ń s t w i e . — Rozkazywanie sprawia tak samo
przyjemność jak posłuszeństwo, pierwsze kiedy się
jeszcze nie stało przyzwyczajeniem, drugie jednak
kiedy weszło w nawyk. Starzy służący i nowi pano­
wie wzajemnie się zachęcają do sprawiania sobie
przyjemności.
312.
A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i . — Istnieje
ambicya straconej placówki, która popycha partyę
w największe niebezpieczeństwo.
313.
K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e . — Nie dopro­
wadzi się tłumu do wołania hozanna, dopóki się nie
wjedzie do miasta na ośle.
314.
O b y c z a j e p a r t y j n e . — Każda partya usi­
łuje przedstawić wszystko wybitne, co wyrosło poza
nią, jako błahe: lecz jeśli się jej to nie udaje, ata­
kuje z tem większą goryczą, im rzecz jest dosko­
nalsza.
315.
S t a ć s i ę p u s t y m . — W miarę t e g o , jak
ktoś oddaje się wypadkom, coraz bardziej maleje.
Stąd wielcy politycy mogą się stać ludźmi pustymi,
choć niegdyś byli pełni i bogaci.
DZIEŁA NIETZSCHEGO- T. XI.
12
179
178
316.
Upragnieni
wrogowie.
— Dotychczas
jeszcze ruchy socyalistyczne są dla rządów dyna­
stycznych raczej przyjemne, niż zatrważające, ponie­
waż dzięki nim dostają w ręce p r a w o i m i e c z do
środków wyjątkowych, którymi mogą godzić we właś­
ciwe swe straszydła, w demokratów i partye anty­
dynastyczne. — D l a wszystkiego, co rządy takie pu­
blicznie nienawidzą, posiadają obecnie tajemną sym­
patyę i serdeczność: są zmuszone do osłaniania swej
duszy.
317.
M a j ą t e k p o s i a d a . — D o pewnego tylko
stopnia czyni majątek człowieka niezależniejszym,
wolniejszym; jeden stopień dalej — a majątek staje
się panem, posiadacz jego niewolnikiem: jako taki
musi mu poświęcać swój czas, myśli i zobowiązać się
na przyszłość do obcowania, związać się z miejscem,
zaliczyć się do państwa — wszystko to, być może,
wbrew swej najwewnętrzniejszej i najbardziej zasad­
niczej potrzebie.
318.
O p a n o w a n i u z n a w c ó w . — Łatwo, śmiesz­
nie łatwo, podać wzór wyborów do ciała prawodaw­
czego. Przedewszystkiem powinni być wydzieleni lu­
dzie prawi i godni zaufania kraju, będący zarazem
w czemkolwiek mistrzami i znawcami, i to przez
wzajemne rozeznanie i uznanie; z pośród nich znowu,
przy wyborach ściślejszych i również przez szacunek
i porękę wzajemną, winni być wydzieleni w każdym
szczególnym rodzaju z n a w c y i uczeni najpierwsi. Je­
śliby z nich składało się ciało prawodawcze, musiałyby
wreszcie rozstrzygać w każdym wypadku tylko głosy
i sądy najbardziej wyspecyalizowanych znawców,
a uczciwość wszystkich pozostałych musiałaby być
dość wielka i poprostu musiałoby się stać się kwestyą
przyzwoitości, żeby tylko im pozostawić glosowanie:
tak iż w znaczeniu najściślejszem prawo byłoby wy
pływem rozsądku najbardziej znających się na rze­
czy. — Obecnie głosują partyami: i przy każdem
głosowaniu setki sumień musi się pokrywać wsty­
dem
sumień ludzi źle poinformowanych, niezdol­
nych do wydania sądu, powtarzających, pociągnie
tych i porwanych za innymi. Nic bardziej nie poniża
godności każdego nowego prawa tak, jak ten przyle­
gający doń rumieniec wstydu z powodu nieuczci­
wości, do której zmusza każde głosowanie partyami.
Lecz, jak się rzekło, łatwo, śmiesznie łatwo coś po­
dobnego zaproponować: tymczasem żadna potęga
w świecie nie jest dość silna, żeby urzeczywistnić
coś lepszego, — chyba że wiara w najwyższą p o ­
ż y t e c z n o ś ć w i e d z y i w i e d z ą c y c h oświeci
nawet ludzi z najgorszą wiarą i że przełożą ją nad
panującą obecnie wiarę w liczbę. W znaczeniu takiej
przyszłości niechaj hasłem naszem będzie: »Więcej
szacunku dla wiedzących! I precz z wszelkiemi
partyami!«
181
18o
319.
O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « (albo n a r o d z i e
złego
m y ś l e n i a ) . — Niewyraźność, unoszenie
się, przeczuciowość, elementarność, intuicyjność —
żeby dla rzeczy niejasnych wybrać też nazwy nie­
jasne —, o co się pomawia istotę niemiecką, byłyby,
j e ś l i b y rzeczywiście dotychczas istniały, dowodem,
iż jej cywilizacya o wiele pozostała w tyle i że ciągle
jeszcze jest otoczona atmosferą średniowieczną. —
To prawda, takie pozostanie w tyle przynosi też
pewne korzyści: z takiemi cechami Niemcy — jeśliby
je, powtarzam jeszcze raz, dotychczas posiadali —
byliby zdolni do niejednej rzeczy, a mianowicie do
pojmowania p e w n y c h rzeczy, do których inne narody
straciły wszelką siłę. I z pewnością wiele przepada,
jeśli b r a k r o z u m u — to znaczy to, co jest wspól­
nego w tych cechach — przepada: ale tutaj niema
straty, któraby nie powetowywała się największą ko­
rzyścią, tak iż niema żadnego powodu do narzekania,
przypuściwszy, że nie chce się jak dzieci i łakomcy
spożywać jednocześnie o w o c ó w wszystkich pór roku.
320.
Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n . — Rządy państw
wielkich posiadają w s w y c h rękach dwa środki, ażeby
utrzymać lud w zależności, strachu i posłuszeństwie;
brutalniejszy, armię, subtelniejszy, szkołę. P r z y po­
mocy pierwszego przyciągają na swą stronę a m b i cyę
warstw
wyższych
i
siłę
warstw
niższych,
w tej mierze, w jakiej wspomniane warstwy liczą
ludzi czynnych i silnych, utalentowanych średnio
i miernie; za pomocą drugiego środka pozyskują so­
bie ubóstwo u t a l e n t o w a n e , a szczególniej pół­
ubóstwo stanów średnich, pełne aspiracyi duchowych.
Przedewszystkiem z nauczycieli wszystkich stopni
tworzą dwór intelektualny, mimowolnie spoglądający
ku »górze«: gromadząc przeszkody na przeszkody
szkole prywatnej, a nawet całkiem nielubianemu wy­
chowaniu domowemu, zapewniają sobie rozporządza­
nie bardzo znaczną liczbą miejsc nauczycielskich, ku
którym głodno i poddańczo kierują się oczy z pew­
nością liczby pięć razy większej, niż liczba, mogąca
znaleźć zadośćuczynienie. Stanowiska te mają jednak
s k ą p o tylko w y ż y w i a ć osoby, które je zajmują:
w ten sposób podtrzymuje się w nich gorączkowe
pragnienie a w a n s u i ściślej jeszcze wiąże z zamia­
rami rządowymi. Albowiem pielęgnowanie pomier­
nego niezadowolenia zawsze jest korzystniejsze od
pielęgnowania zadowolenia, które jest matką odwagi,
babką wolnomyślności i zuchwalstwa. P r z y pomocy
tego materyalnie i duchowo na w o d z y trzymanego
nauczycielstwa całą młodzież kraju, o ile się da, pod­
nosi się do pewnej wysokości wykształcenia,
stosow­
nie ze względu na korzyść państwową stopniowa­
nego. Przedewszystkiem jednak niemal niepostrzeże­
nie wszczepia się w niedojrzałe i ambitne umysły
wszystkich stanów ów pogląd, że tylko przez pań­
stwo uznany i potwierdzony kierunek ż y c i o w y przy­
nosi też z sobą natychmiast wyróżnienie s p o ł e c z n e .
W p ł y w tej wiary w egzaminy i tytuły państwowe
posuwa się tak daleko, że nawet ludzie, którzy po­
zostali niezależnymi, wybili się przez handel lub rze­
183
182
mioslo, dotąd odczuwają w piersi ukłucia niezado­
wolenia, dopóki i ich stanowisko nie zostało zauwa­
żone i uznane przez łaskawe udzielenie z góry rangi
lub orderu, — dopóki »nie dali się z a u w a ż y ć « .
W końcu państwo ł ą c z y wszystkie setki i setki za­
leżnych od niego posad i stanowisk zarobkowych
z o b o w i ą z k i e m otrzymania wykształcenia i od­
znaczenia się w szkołach państwowych, jeśli kto
chce kiedykolwiek wejść w ich wrota. Szacunek
u społeczeństwa, chleb dla siebie, możność założenia
rodziny, obrona możnych, poczucie wspólności intere­
sów u otrzymujących wspólne wykształcenie —
wszystko to stanowi sieć nadziei, w którą wpada
każdy młodzieniec: skąd bowiem mogłoby go dosięg­
nąć tchnienie nieufności. Jeśli w końcu obowiązek
powszechnej i kilkoletniej służby wojskowej, po upły­
wie niewielu pokoleń, stanie się bezmyślnem przy­
zwyczajeniem i przesłanką, do której ludzie będą za­
w c z a s u przystosowywali plan s w e g o ż y c i a , wtedy
państwo może odważyć się na próbę splecenia w je­
den węzeł interesów szkoły i armii, talentów, ambicyi
i siły zapomocą zapewnionych korzyści, to znaczy
przynęcić do armii przez pomyślniejsze warunki
jednostki b a r d z i e j u t a l e n t o w a n e i w y k s z t a ł ­
c o n e i napełnić je duchem żołnierskim ochoczego
posłuszeństwa: tak iż, być może, poprzysięgną na
całe życie wierność sztandarowi i dzięki swym ta­
lentom będą mu dodawać nowego, coraz jaśniejszego
blasku. — Wtedy nie pozostanie ż y c z y ć sobie nic
innego, jeno okazyi do wielkich wojen: a o to, z za­
wodu, więc z całą n i e w i n n o ś c i ą , troszczą się
dyplomaci w r a z z dziennikami i giełdami: albo
wiem »lud«, jako lud żołnierzy miewa w wojnach
zawsze sumienie czyste, i nie trzeba mu go dopiero
robić.
321.
P r a s a . — Jeśli się rozważy, jak dziś jeszcze
wielkie wypadki polityczne wślizgują się tajemnie
i w osłonach na scenę, jak ukrywają je mało zna­
czące zdarzenia, i jak one obok nich wydają się ma­
łymi, jak późno po swem wydarzeniu się zdradzają
swój w p ł y w głęboki i wstrząsają posadami, — jakież
znaczenie można przyznać p r a s i e , takiej, jaką dziś
jest, ze s w y m codziennym nakładem płuc, żeby krzy­
czeć, przekrzyczeć, podniecić, przerazić, c z y ż jest
czemś innem, jak s t a ł y m , ś l e p y m h a ł a s e m ,
który odwraca w f a ł s z y w y m kierunku uszy i zmysły?
322.
P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u . — Jak lud,
tak człowiek, którego dusza została wydobyta na
światło wskutek
wielkiego wydarzenia, odczuwa
zwykle potrzebę d z i e c i ń s t w a lub g b u r o w a ­
t o ś c i , zarówno z e wstydu, jak dla wypoczynku.
323.
czyć
Być
się.
d o b r y m N i e m c e m z n a c z y odniem— W czem upatruje się różnice na­
184
rodowe, jest o wiele więcej, niż dotychczas się to
rozeznaje, tylko różnicą rozmaitych s t o p n i c y w i ­
l i z a c y i i w najmniejszej tylko części czemś sta­
łem (i to także nie w ścisłem znaczeniu). Dlatego
wszelkie dowodzenie, poczerpnięte z charakteru na­
rodowego tak mało obowiązuje tego, kto pracuje nad
p r z e k s z t a ł c e n i e m przekonań, t o znaczy nad
dziełem cywilizacyi. Jeśli się r o z w a ż y naprzykład, co
już nie b y ł o niemieckiem, wtedy pytanie teoretyczne:
co j e s t niemieckie? poprawi się natychmiast przez
pytanie przeciwne: »co t e r a z jest n i e m i e c k i e ? « —
i każdy d o b r y Niemiec rozwiąże je praktycznie,
właśnie przez przezwyciężenie s w y c h własności nie­
mieckich. A l b o w i e m , kiedy naród posuwa się na­
przód i rośnie, ustawicznie rozsadza więzy, nakła­
dane dotychczas przez cechy n a r o d o w e : jeśli za­
trzymuje się, nędznieje, nakłada sobie nowe więzy
na duszę; ciągle twardniejąca skorupa wytwarza
wokół niego niejako więzienie, którego mury usta­
wicznie grubieją. Jeśli przeto naród posiada wiele
trwałego, jest to dowodem, iż chce skamienieć
i radby całkiem stać się p o m n i k i e m : jak to
w pewnej chwili stało się z egipcyanizmem. Kto
więc dobrze ż y c z y Niemcom, niechaj baczy co do sie­
bie, żeby ciągle wyrastał z tego, co jest niemieckie.
D ą ż e n i e d o tego, c o n i e j e s t n i e m i e c k i e ,
było przeto zawsze cechą ludzi najdzielniejszych
w naszym narodzie.
185
324.
C u d z o z i e m s z c z y z n a . — Cudzoziemiec, po­
dróżujący po Niemczech, przez swoje niektóre uwagi
nie podobał się i podobał się, zależnie od okolic,
w których się zatrzymywał. W s z y s c y Szwabi, którzy
posiadają dowcip — z w y k ł był mawiać — są zalotni. —
Inni jednak Szwabi wciąż jeszcze sądzą, że Uland
jest poetą, a Goethe był niemoralny. — Rzeczą naj­
lepszą w romansach niemieckich, sławnych obecnie,
jest to, że czytać ich niema potrzeby: zna się już
je bowiem. — Berlińczyk wydaje się dobroduszniej­
szym, niż Niemiec południowy, ponieważ przepada za
żartami i dlatego znosi żarty: co się nie przytrafia
Niemcom południowym.
— Umysł Niemców utrzy­
mują na nizkim poziomie piwo i dzienniki: zalecał
im herbatę i pamflety, jako kuracyę naturalnie. —
Przyjrzyjcie się, tak im radził, rozmaitym podstarza­
łym narodom europejskim, jak każdy z nich pewną
cechę wieku może szczególniej korzystnie okazać ku
zadowoleniu tych, którzy siedzą przed wielką sceną:
jak Francuzi z powodzeniem przedstawiają, co wiek
ma w sobie mądrego i miłego, Anglicy doświad­
czenie i powściągliwość, Włosi niewinność i swobodę.
C z y ż b y miało brakować innych masek wieku? Gdzież
jest starzec dumny? Gdzie starzec despotyczny? Gdzie
starzec chciwy? — Najniebezpieczniejszymi krajami
w Niemczech są Saksonia i Turyngia: nigdzie ruchli­
wość umysłowa i znajomość ludzi nie jest większa
obok wolnomyślności, i wszystko to tak skromnie
ukrywa się poza obrzydliwą g w a r ą i służalczością
tej ludności, iż zaledwie się spostrzega, że ma się
tutaj do czynienia z duchowymi feldfeblami Niemiec
187
186
i ich nauczycielami w złem i dobrem. — Pychę Niem­
ców północnych utrzymuje w granicach ich skłon­
ność do posłuszeństwa, pychę zaś Niemców połu­
dniowych skłonność do wygód. — Zdawało mu się,
iż mężowie niemieccy w żonach swoich posiadają
niezręczne, lecz przekonane o sobie gospodynie: tak
uparcie chwalą się one, iż o swojej gospodarskiej
cnocie niemieckiej niemal przekonały świat, a w ka­
żdym razie s w y c h mężów. — Kiedy mowa przecho­
dziła na zewnętrzną i wewnętrzną politykę Niemiec,
z w y k ł opowiadać — nazywał to: zdradzać —, iż naj­
większy niemiecki mąż państwowy nie wierzy w mę­
żów państwowych. — Przyszłość Niemiec w y d a w a ł a
mu się zagrożoną i zagrażającą: ponieważ oduczyli
się r a d o w a ć (na czem tak dobrze znają się Włosi),
lecz p r z y z w y c z a i l i s i ę d o w z r u s z e ń wsku­
tek wielkiego hazardu wojen i rewolucyi dynastycz­
nych, a więc pewnego dnia będą mieli u siebie re­
wolucyę uliczną. Albowiem ta jest najsilniejszem
wzruszeniem, jakiego naród może sobie dostarczyć.
Socyalista niemiecki właśnie dlatego jest najniebez­
pieczniejszy, ponieważ nie popycha g o k o n i e c z ­
n o ś ć określona; cierpi z tego właśnie powodu, że
nie wie, czego chce; jeśli nawet wiele osiągnie, w roz­
koszy uwiędnie z pożądania, zupełnie jak Faust, lecz
prawdopodobnie jak Faust bardzo gminny. »Albo­
wiem d y a b e ł F a u s t a , zawołał w końcu, który
tak męczył Niemców ukształconych, został przez
Bismarcka wypędzony: lecz oto dyabeł ten wstąpił
w prosięta i gorszy jest, niż był kiedykolwiek!«
325.
O p i n i e . — Większość ludzi jest niczem i nie
znaczy nic, dopóki nie odzieje się w przekonania po­
wszechne i opinie publiczne — według filozofii kra­
wieckiej: odzież czyni człowieka. L e c z o ludziach
wyjątkowych należy rzec: k t o p r z y w d z i e w a
s t r ó j c z y n i g o s t r o j e m ; tutaj opinie przestają
być publicznemi i stają się czemś innem, niż maską,
strojem i kostyumem.
326.
D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i . — Żeby trzeź­
wości z wyczerpania umysłowego nie brać za trzeź­
wość z pomiarkowania, należy zwrócić u w a g ę na to,
że pierwsza jest pochmurna, a druga radosna.
327.
F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i . — Ani jednego dnia
dłużej nie należy nazywać rzeczy dobrą, lecz tylko
póty, póki nam się taką wydaje: i przedewszystkiem:
a n i na d z i e ń w c z e ś n i e j
taki jest jedyny
środek, ażeby zachować sobie r a d o ś ć prawdziwą:
inaczej zbyt łatwo staje się w smaku jałową i stęchłą
i wtedy w oczach całych warstw ludności uchodzi
za fałszowany środek spożywczy.
189
188
331.
328.
K o z i e ł c n o t l i w y . — Kiedy ktoś czyni to,
co najlepiej czynić potrafi, ludzie życzliwi, lecz nie
dorastający do tego czynu, z wielkim pośpiechem
szukają kozła, żeby go zabić, w urojeniu, iż jest to
kozieł ofiarny — lecz jest to kozieł cnotliwy.
B r a ć i d a w a ć . — Jeśli się komuś odejmie
(lub wziąć przeszkodzi) choćby rzecz najmniejszą,
staje się ślepym na to, iż dało mu się rzecz o wiele
większą, lub nawet największą.
332.
329.
S a m o w I a d z t w o. — Zło uczcić także i przy­
znać się do niego, jeśli się p o d o b a , i nie mieć żad­
nego pojęcia, jakby można było się wstydzić upo­
dobania swego, jest cechą samowładztwa, jak w rze­
czach wielkich, tak drobnych.
D o b r a r o l a . — Wszelkie odrzucanie i nego­
wanie wskazuje na brak płodności: w gruncie rzeczy,
jeślibyśmy tylko byli dobrą rolą uprawną, niczego
nie pozostawialibyśmy bez zużytkowania i w każdej
rzeczy, wypadku lub człowieku oglądalibyśmy pożą­
dany nawóz, deszcz, lub promienie słoneczne.
333.
330.
Człowiek wpływ w y w i e r a j ą c y fanto­
m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą . — Człowiek w y ­
bitny przekonywa się stopniowo, że o ile w p ł y w
w y w i e r a , j e s t f a n t o m e m w głowach ludzi i n ­
nych i opada go, być może, subtelna boleść duchowa,
kiedy zapytuje siebie, czy dla d o b r a swych bliź­
nich, nie musi fantomu podtrzymywać w sobie.
O b c o w a n i e r o z k o s z ą . — Jeśli ktoś, z e
zmysłem wyrzekania się, z umysłu żyje w samotno­
ści, przez to samo, obcowanie z ludźmi, rzadko za­
żywane, może uczynić łakociami.
334.
U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e . — Nieszczę­
ście swoje należy afiszować i kiedy niekiedy wzdy-
191
190
chać głośno, niecierpliwić się widocznie: albowiem
jeśliby inni spostrzegli, jak spokojni i szczęśliwi je­
steśmy w sobie mimo bólu i niedostatków, jakże­
byśmy uczynili ich zawistnymi i złośliwymi! — L e c z
winniśmy baczyć, żebyśmy bliźnich swoich nie czy­
nili gorszymi; oprócz tego nałożyliby na nas w tym
wypadku ciężkie podatki, i nasze c i e r p i e n i e p u ­
b l i c z n e w każdym razie jest także naszą k o r z y ­
ścią osobistą.
335.
C i e p ł o n a s z c z y t a c h . — N a szczytach jest
cieplej, niż sądzą w dolinach, szczególniej zimą. Myś­
liciel wie, jak wiele ta przenośnia zawiera.
pozostają nieożywczymi i brzydkimi; odpychają i szko­
dzą nawet cnocie przez wstrętną odzież, w jaką ich
zły smak ją obleka.
337.
Niebezpieczeństwo
wyrzekających
się. _ Należy się strzec zakładać swe życie na
zbyt wązkim gruncie pożądliwości: albowiem jeśli
wyrzekniemy się uciech, jakie przynoszą ze sobą sta­
nowisko, honory, towarzystwo, rozkosze, wygody,
sztuka, może nadejść dzień, kiedy się spostrzega, iż
zamiast m ą d r o ś c i , wskutek tego wyrzekania się,
p r z e s y t ż y c i a zyskaliśmy z a sąsiada.
338.
336.
D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c . — Nie wy­
starcza pełnić d o b r o , należy go chcieć, i według
słów poety, bóstwo wziąć w c h c e n i e swoje. L e c z
p i ę k n a chcieć nie należy, trzeba je m ó c , w nie­
winności i ślepocie, bez wszelkiej ciekawości Psyche.
Kto swą latarnię zapala, aby znaleźć ludzi doskona­
łych, niech z w a ż a na tę cechę: są to ci, którzy dzia­
łają zawsze gwoli dobru i przytem zawsze osiągają
piękno, nie myśląc o tem. Wielu ludzi lepszych i szla­
chetniejszych wskutek niezdolności i braku duszy
pięknej, z całą swoją dobrą wolą i czynami dobrymi
O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h . — Albo
się ukrywa swe zdania, albo siebie się u k r y w a poza
swemi zdaniami. Kto postępuje inaczej, nie zna kolei
świata, lub należy do zakonu świętego szaleństwa.
339.
»Gaudeamus igitur«. — Radość musi także dla
moralnego przyrodzenia człowieka zawierać siły bu­
dujące i kojące: jakżeby bowiem inaczej dziać się
193
192
mogło, że dusza nasza, skoro spocznie w słonecznym
promieniu radości mimowolnie czyni obietnicę »być
d o b r y m ! « »doskonałym stać się!«, i że przytem przej­
muje ją błogi dreszcz, niby przedsmak doskonałości?
343.
C h w a l o n e m u . — Póki cię chwalą, myśl za­
wsze, iż jeszcze nie jesteś na swojej własnej drodze,
lecz na drodze innych.
Majątek r u c h o m y i w ł a s n o ś ć nieru­
c h o m a . — Jeśli życie raz się obeszło z kimś prawdzi­
wie po zbójecku i odjęło mu z czci, przyjaciół, zwolen­
ników, zdrowia, co tylko odjąć mogło, w następstwie
odkrywa się, być może, kiedy przejdzie pierwsze prze­
rażenie, iż się jest b o ga t s z y m, niż pierwej. Albo­
wiem dopiero wtedy wie się, co należy do nas tak,
iż żadna dłoń zbójecka tknąć tego nie zdoła: a z łupiestwa i zamętu wychodzi się, być może, z wyniosło­
ścią wielkiego obszarnika.
341.
344.
340.
Mistrza kochać.
uczeń, inaczej mistrz.
—
Inaczej kocha mistrza
342.
A r c y p i ę k n e i l u d z k i e . — »Natura jest
zbyt piękna dla ciebie biedny ś m i e r t e l n i k u « — czuje
się to nierzadko: lecz, nieraz, głęboko rozważając
wszystko, co jest ludzkie, jego pełnię, siłę, delikat­
ność, zawiłość było mi tak na duszy, jak gdybym
z całą pokorą rzec musiał: »i c z ł o w i e k jest zbyt
piękny dla człowieka r o z w a ż a j ą c e g o ! « — i nietylko
człowiek moralny, lecz każdy.
M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e . — Najprzy­
krzejsze uczucie, jakie istnieje, jest wtedy, kiedy się
odkrywa, iż zawsze biorą nas za coś wyższego, niż
jesteśmy. Albowiem wtedy musimy sobie powiedzieć:
coś w tobie jest kłamstwem i oszustwem, słowo, wy­
raz, giest, spojrzenie, postępowanie — i to oszukań­
cze coś jest zresztą tak konieczne jak twoja prawość,
lecz znosi jej działanie i wartość ustawicznie.
345.
I d e a l i s t a i k ł a m c a . — Nawet przez naj­
piękniejszą zdolność — zdolność podnoszenia rzeczy
do ideału — nie należy pozwalać się tyranizować:
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. Xl.
13
194
195
inaczej prawda opuszcza nas pewnego dnia ze ziemi
słowami na ustach: »kłamco do głębi duszy, co ja
i ty mamy wspólnego?«
346.
B y ć ź l e z r o z u m i a n y m . — Jeśli nas w o ­
góle źle rozumieją, niemożliwa oddzielne nieporozu­
mienie całkowicie usunąć. Należy zdawać sobie z tego
sprawę, żeby w obronie swojej nie trwonić sił zby­
tecznych.
347.
W o d ę p i j a j ą c y p r z e m a w i a . — Pijajże
wciąż swe wino, które przez całe życie było ci
osłodą — i cóż cię obchodzi, iż muszę być tym, co
pija wodę? C z y ż wino i woda nie są elementami
zgodnymi i braterskimi, które bez wyrzutów mogą
żyć obok siebie ?
348.
Z k r a j u l u d o ż e r c ó w . — W samotności sa­
motnik pożera sam siebie, — w tłumie pożera go tłum.
Wybierajże teraz !
349.
W punkcie z a m a r z a n i a woli.
» W końcu
przychodzi wreszcie ona, owa godzina, która cię oto­
c z y złotą chmurą bezbolesności: kiedy dusza rozko­
szuje się własnem znużeniem i szczęśliwa w cierpli­
wej igraszce z własną cierpliwością, podobna jest do
fal jeziora, które w pogodny dzień letni, odbijając
w sobie różnobarwne niebo zachodu, biegną, biegną
do brzegu i ścichają, bez końca, bez celu, bez nasy­
cenia i bez potrzeby, — wskroś przepojone spoko­
jem, radującym się ze zmiany, całe w przypływie
i odpływie tętna natury«. To jest uczucie i mowa
wszystkich chorych: lecz jeśli osiągają takie godziny,
przychodzi, po krótkiej rozkoszy, nuda. Ta jednak
jest odwilżą dla woli zamarzniętej: wola budzi się,
porusza się i znowu rodzi pragnienie za pragnie­
niem.
Pragnienie zaś jest zwiastunem wyzdrowie­
nia lub poprawy.
350.
Z a p r z e ć s i ę i d e a ł u . — Wyjątkowo zdarzyć
się może, że ktoś dopiero wtedy staje u szczytu, kiedy
się zaprze swego ideału: ponieważ właśnie ten ideał
pchał go tak g w a ł t o w n i e , że za każdym razem
w środku drogi tracił oddech i musiał się zatrzy­
mywać.
13*
196
197
351.
Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć . — Trzeba t o
uważać za cechę zawistnego, ale obdarzonego wyż­
szemi dążnościami człowieka, jeśli go pociąga myśl,
że względem rzeczy doskonałych istnieje jeden ratu­
nek: miłość.
352.
S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h . — Jak dowcip
wielu ludzi nie dotrzymuje kroku okazyi, tak iż oka­
z y a skryła się już za drzwiami, podczas kiedy dow­
cip stoi jeszcze na schodach: tak miewają inni rodzaj
szczęścia na schodach, biegnącego zbyt powoli, żeby
zawsze się znajdować obok szybko biegnącego czasu:
część najlepsza, której zaznają z przeżycia lub ca­
łego okresu życia, przypada im dopiero po długim
czasie, często tylko jako słaba woń aromatyczna,
która budzi tęsknotę i żałobę — jak gdyby było rze­
czą możliwą — niegdyś — dosyta ugasić swe pragnie­
nie w tym elemencie: lecz teraz już za późno.
353.
R o b a k i . — Nie przemawia to przeciw dojrza­
łości jakiegoś umysłu, że posiada pewną ilość ro­
baków.
354.
P o s t a w a z w y c i ę s k a . — Dobre siedzenie n a
koniu odbiera przeciwnikowi odwagę, widzowi serce,—
pocóż jeszcze tedy napadać? Siedź jak ten, co zwy­
ciężył !
355.
Niebezpieczeństwo
podziwiania. —
Przez zbyt wielki podziw dla cnót cudzych można
stracić zmysł dla swych własnych, a przez brak ćwi­
czenia w końcu i same cnoty, nie otrzymawszy na­
tomiast jako rekompensaty cnót cudzych.
356.
P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i . — Kto często
bywa chory, nietylko odczuwa o wiele większą roz­
kosz ze zdrowia, dzięki częstej rekonwalescencyi:
lecz miewa także nadzwyczaj zaostrzony zmysł na
to, co jest zdrowego i chorego w dziełach i czynach,
własnych i cudzych: tak iż naprzykład właśnie pisa­
rze chorobliwi — a między nimi znajdują się nie­
stety prawie w s z y s c y pisarze wielcy — zwykle za­
chowują w pismach swych bardziej pewny i równo­
mierny ton zdrowy, ponieważ lepiej się znają, niż
tędzy fizycznie na filozofii zdrowia duchowego i re­
199
198
konwalescencyi, i ich mistrzach: przedpołudniu, słońcu,
lesie i krynicy.
357.
Niewierność w a r u n k i e m mistrzostwa.
— Nie pomoże nic: każdy mistrz miewa tylko jednego
ucznia - a i ten go zdradza — albowiem i on jest
przeznaczony do mistrzostwa.
358.
N i g d y n a d a r e m n i e . — Nigdy nadaremnie nie
będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś do
sięgniesz wyższego stopnia, albo w y ć w i c z y ł e ś swe
siły, żeby jutro stanąć wyżej.
359.
Przed szybą matową.
Jestże to, c o wi­
dzicie w świecie przez swoje okno tak piękne, że
stanowczo nie chcecie spojrzeć przez żadne inne —
że nawet innych powstrzymać od tego usiłujecie?
360.
O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h . — Kiedy
wspominamy dawno zapomnianych lub zmarłych, jest
to oznaką, żeśmy sami przeżyli gwałtowną zmianę
i że grunt, na którym żyjemy, zupełnie został odno­
wiony: wtedy zmarli powstają, a to, co było starem,
staje się nowem.
361.
L e k a r s t w o d u s z n e . — Leżeć spokojnie
i myśleć mało jest to środek najtańszy na wszelkie
choroby duszy, i który, przy dobrej woli, w miarę
stosowania, z każdą godziną staje się przyjemniejszy
362.
Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w . — Stawia cię
to o wiele niżej od innego, ponieważ ty starasz się
stwierdzić wyjątki, tamten zaś regułę.
363.
F a t a l i s t a . — M u s i s z wierzyć w fatum —
do tego może cię zmusić nauka. Co jednak w tobie
z tej wiary wyrośnie — tchórzostwo, poddanie się
201
200
lub wielkoduszność i prawość —, to świadczy o gle­
bie, w którą rzucono owo nasienie; lecz nie o samem
nasieniu — albowiem z niego może wyróść wszystko,
co chcesz.
im rozkaz: c h c i e j siebie, a s t a n i e s z się sobą. —
Los zdaje się im zostawiać zawsze jeszcze wybór;
podczas kiedy natury nieczynne i rozmyślające du­
mają nad tem, jak owo »jeden raz« przy wstępie do
życia w y b r a l i .
364.
367.
P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w . — Kto w ży­
ciu piękno przedkłada nad pożytek, z pewnością
w końcu, jak dziecko, które przekłada słodycze nad
chleb, żołądek sobie popsuje i bardzo kwaśno na
świat patrzeć będzie.
O ile m o ż n o ś c i ż y ć bez z w o l e n n i k ó w .
— Jak nieznaczną odgrywają rolę zwolennicy, pojmuje
się dopiero wtedy, kiedy się przestało być zwolenni­
kiem swoich zwolenników.
365.
368.
N a d m i a r l e k a r s t w e m . — W e własnym ta­
lencie można nanowo zasmakować, jeśli przez czas
dłuższy uwielbia się talenty przeciwne i nadmiernie
nimi rozkoszuje. — Używanie nadmiaru jako lekar­
stwa jest jednym z subtelniejszych sposobów w sztuce
życia.
Ś c i e m n i a ć s i ę . — Trzeba umieć się ściem­
niać, żeby się pozbyć roju komarów zbyt dokuczli­
wego podziwu.
369.
366.
» C h c i e j s i e b i e « . — Natury czynne i zdoby­
wające powodzenie nie postępują według maksymy:
»poznaj siebie samego«, lecz jak gdyby przyświecał
N u d a . — Istnieje nuda najsubtelniejszych i naj­
ukształceńszych umysłów, dla których najlepsze rze­
czy, jakich ziemia dostarczyć może, stały się jałowe:
przyzwyczajeni do spożywania pokarmu wyszuka­
nego i coraz bardziej wyszukanego i do odczuwania
wstrętu przed pożywieniem ordynarniejszem, narażają
203
202
się na niebezpieczeństwo śmierci głodowej — ponie­
w a ż rzeczy najlepszych istnieje bardzo mało, i zda­
rza się, że są niedostępne, lub stwardniały jak ka­
mień, tak iż nawet dobre zęby nie mogą już im po­
radzić.
370.
Niebezpieczeństwo
podziwiania. —
Podziw dla pewnej zalety lub sztuki może być tak
silny, iż powstrzymuje nas od dążenia do jej po
siadania.
373.
P o ś m i e r c i . — Zwykle p o upływie długiego
czasu od śmierci człowieka znajdujemy niepojętem, iż
go nam brakuje: jeżeli chodzi o ludzi prawdziwie
wielkich, często dopiero po upływie dziesiątków lat.
Człowiek prawy wobec śmierci czyjejś myśli, że właś­
ciwie nie wielki brak nastąpił, i że m ó w c a pogrze­
bowy jest obłudnikiem. Dopiero potrzeba poucza
o konieczności jednostki, i prawdziwem epitafium
jest spóźnione westchnienie.
374.
371.
C z e g o s i ę ż ą d a o d s z t u k i . — Jeden przy
pomocy sztuki chce się radować swem przyrodze­
niem, inny za jej pomocą chce się wydobyć poza
s w e przyrodzenie, uciec od niego. Stosownie do oby
dwu potrzeb istnieje podwójny rodzaj sztuki i artystów.
P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i . — Wiele
rzeczy pozostawić należy w hadesie półświadomego
odczuwania i nie w y w o ł y w a ć tych cieni z mroków,
g d y ż inaczej, przyobleczone w myśli i słowo, stają
się naszymi władcami demonicznymi i z okrucień­
stwem domagają się krwi naszej.
375.
372.
O d s t ę p s t w o . — Kto nas odstępuje, nie obraża
może nas, lecz z pewnością naszych zwolenników.
U p r o g u ż e b r a c t w a . — Zdarza się, ż e
i najbogatszy duchem gubi klucz do skarbca, w któ­
rym spoczywają jego nagromadzone bogactwa, i wtedy
jest jako najuboższy, który żebrać musi, żeby tylko
żyć.
205
204
376.
381.
M y ś l e ć ł a ń c u c h e m . — T e m u , kto wiele
myślał, każda myśl nowa, którą słyszy lub czyta, na­
tychmiast ukazuje się w postaci łańcucha.
N a ś l a d o w a n i e . — Rzecz zła przez naślado­
wanie zyskuje na szacunku, dobra traci przytem —
szczególniej w sztuce.
377.
382.
W s p ó ł c z u c i e . — W pozłacanej
współczucia tkwi nieraz sztylet zawiści.
pochwie
378.
C o j e s t g e n i u s z ? — Celu wysokiego chcieć
i środków do niego.
379.
P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w . — Kto nie m a na­
dziei z w y c i ę ż y ć w walce, lub kto jawnie uległ, tem
więcej pragnie, żeby podziwiano rodzaj jego walki.
O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i . — »Ach, obym
był żył w ó w c z a s ! « — taka jest mowa ludzi głupich
i lekkomyślnych. Raczej przy każdym ustępie histo­
ryi, rozważanym p o w a ż n i e , i choćby to była naj­
bardziej błogosławiona kraina przeszłości, zawoła się
w końcu: »aby tylko nie z powrotem do o w y c h cza­
sów!« duch owego czasu uciskałby cię ciężarem stu
atmosfer, nie cieszyłbyś się jego pięknem i dobrem,
jego zła strawićbyś nie mógł«. — Z pewnością, że
potomność tak samo będzie sądziła o naszych cza­
sach: iż były nieznośne i życie było w nich nie do
przeżycia. — A wytrzymuje przecież każdy w swoim
czasie? — Tak, i dlatego mianowicie, że duch jego
czasu nietylko spoczywa na nim, lecz znajduje się
też w nim. D u c h czasu sam sobie stawia opór, nosi
sam siebie.
380.
Życie
filozoficzne źle
tłumaczą. —
W chwili kiedy ktoś filozofię zaczyna brać poważnie,
cały świat sądzi o tem przeciwnie.
383.
nością
Wielkoduszność
obejścia rozgorycza
m a s k ą . — Wielkodusz­
się swych wrogów, za­
207
206
wiścią, którą zdradzamy, niemal się ich rozbraja: g d y ż
nienawiść porównywa, w y r ó w n y w a , jest to rodzaj mi­
mowolnej i skarżącej się skromności. — C z y dla
wspomnianej korzyści, tu i ówdzie, nie przybierają
maski zawiści, nie będąc zgoła zawistnymi? Być może:
z pewnością jednak wielkoduszność obejścia często
b y w a używana jako maska zawiści przez ludzi am­
bitnych, którzy wolą ponieść szkodę i rozgoryczyć
swych wrogów, niż pokazać po sobie, iż wewnętrznie
stawiają się z nimi na równi.
384.
N i e d o p r z e b a c z e n i a . — Dałeś m u okazyę
do okazania wielkości charakteru, on zaś z niej nie
skorzystał. T e g o ci nigdy nie przebaczy.
385.
Z d a n i a p r z e c i w n e . — Myśl najbardziej
starcza, jaką kiedykolwiek pomyślano o człowieku,
tkwi w słynnem zdaniu: »ja« jest z a w s z e godne nie­
nawiści«;
myśl najdziecinniejsza w słynniejszem
jeszcze: »kochaj bliźniego swego, jak siebie samego«.—
W pierwszem odbija się zanik znajomości ludzi,
w drugiem niema jeszcze jej początku.
386.
B r a k u c h a . — »Należy się jeszcze do motło­
chu, dopóki winę spycha się zawsze na innego; jest
się na drodze do mądrości, jeśli zawsze siebie tylko
czyni się odpowiedzialnym; lecz mędrzec nikogo nie
czyni winnym, ani siebie, ani innych«. — Kto mówi
tak? — Epiktet przed ośmnastu wiekami. — Słyszano
to, lecz zapomniano. — Nie, nie słyszano tego i nie
zapomniano: są rzeczy, których się nie zapomina. —
L e c z brak było ucha do tego, ucha Epikteta. - Po­
wiedział więc sobie sam do ucha? — T a k jest: mą­
drość jest szeptem samotnika z samym sobą pośród
gwarnego tłumu.
387.
B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , nie z a ś oka. —
Stoi się zawsze od siebie o kilka kroków za blizko;
i od bliźniego z a w s z e o kilka kroków za daleko.
I oto przyczyna, czemu jego sądzimy zanadto ogól­
nie i siebie zanadto podług cech i wydarzeń szcze­
gółowych, przemijających i błahych.
388.
N i e u c t w o p o d b r o n i ą . — Jak lekko sobie
bierzemy, czy ktoś na jakiejś rzeczy zna się, lub nie
zna, — podczas kiedy on, być może, już na samą
208
209
myśl, że go w czemś uważamy za niekompetentnego,
k r w a w y m potem się oblewa. Ba, są szczególni głupcy,
którzy zawsze się noszą z pełnym kołczanem prze­
kleństw i wyroków, gotowi uśmiercić każdego, kto
daje zauważyć, iż istnieją rzeczy, w których sąd ich
nie wchodzi w rachubę.
392.
P r a w i d ł o j a k o matka, lub j a k o dziecko.
— Inny jest stan, z którego rodzi się prawidło, inny
zaś, który powstaje z prawidła.
393.
389.
U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a . — Osoby, które
z przyrodzonego umiarkowania każdą szklankę odsta­
wiają wypróżnioną do polowy, nie chcą przyznać, że
każda rzecz w świecie posiada swoje męty i gorycz.
K o m e d y a . — Zdarza się nieraz, że zbieramy
miłość i cześć za c z y n y i dzieła, które dawno jak
skórę z siebie zrzuciliśmy: wtedy łatwo dajemy się
pociągnąć do odgrywania komedyi swojej własnej
przeszłości i do zarzucenia jeszcze raz starej skóry
na ramiona — i to nietylko z próżności, ale także
z życzliwości dla tych, którzy nas podziwiają.
390.
P t a k i ś p i e w a j ą c e . — Zwolennicy wielkiego
człowieka zwykli oślepiać się, żeby móc lepiej śpie­
w a ć jego chwałę.
394.
B ł ę d y b i o g r a f ó w . — Nie należy utożsamiać
nieznacznej siły, która potrzebna do zepchnięcia łodzi
na rzekę, z siłą rzeki, która odtąd tę łódź unosi: ale
tak się dzieje niemal we wszystkich biografiach.
391.
N i e d o r ó ś ć . — Dobro
jeśli do niego nie dorastamy.
nie
podoba się
nam,
395.
N i e k u p o w a ć z a d r o g o . — C o się z a drogo
opłaciło, używa się też źle, ponieważ bez miłości
D Z I E U NIETZSCHEGO.
I
XI.
14
210
211
i ze wspomnieniem dręczącem
ma się podwójną stratę.
— i
w ten sposób
rozważającego
i
zaokrąglającem
okiem.
396.
J a k a f i l o z o f i a d l a s p o ł e c z e ń s t w a za­
w s z e j e s t k o n i e c z n a . — Podpory porządku spo­
łecznego spoczywają na tym gruncie, że każdy spo­
gląda pogodnie na to, czem jest, co czyni i do czego
dąży, na swoje zdrowie i chorobę, swoje ubóstwo lub
dobrobyt, swój honor, lub swoje małe znaczenie
i czuje przytem: » z n i k i m b y m s i ę n i e z a m i e ­
n i ł « . — Kto chce pracować nad porządkiem spo­
łecznym, niechaj tylko szczepi zawsze w sercach tę
filozofię pogodnego odrzucania zamiany i bezzawist­
ności.
powiększającem
399.
U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a s i ę . — To, i ż
się dosięgło dojrzałości rozumu, w y r a ż a się w tem,
iż przestaje się chodzić tam, gdzie pod najciernist­
szymi żywopłotami poznania rosną rzadkie kwiaty,
lecz zadowala się ogrodem, lasem, łąką i polami, zwa­
żywszy, jak życie dla rzeczy rzadkich i niezwykłych
jest za krótkie.
400.
397.
O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j . — Duszą
szlachetną nie jest ta, co jest zdolna do najwyższych
wzlotów, lecz ta, która się nie wysoko wznosi i nie
spada nizko, lecz z a w s z e przebywa w wolnem
i świetlanem powietrzu.
Korzyść z niedostatku.
Kto wiecznie
żyje w cieple i pełni serca i niejako w letniej atmo­
sferze duszy, ten nie może wyobrazić sobie o w e g o
straszliwego zachwytu, jaki chwyta natury bardziej
zimowe, kiedy wypadkiem dotkną je promienie sło­
neczne miłości i letni oddech słonecznego dnia lu­
towego.
401.
398.
Wielkość i
Najlepszym skutkiem
ten, kto ją r o z w a ż a . —
wielkości jest to, iż obdarza
stajeć
P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a . — Zbyt ciężkie
się brzemię życia? — Winieneś tedy życia
313
212
s w e g o brzemię powiększyć. Kiedy męczennik w końcu
odczuwa pragnienie rzeki Lety i kiedy jej szuka, —
musi się stać b o h a t e r e m , żeby ją znaleźć z pew­
nością.
405.
M o d l i t w a d o l u d z i . — »Darujcie nam
sze c n o t y « — tak należy się modlić do ludzi.
na­
402.
406.
S ę d z i a . — Kto czyjś ideał przejrzał, staje się
jego nieubłaganym sędzią i niejako jego nieczystem
sumieniem.
T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y . — Każdy spoży­
w a j ą c y sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu
zależy na nasieniu. — Na tem polega różnica między
wszystkimi twórcami i spożywającymi.
403.
P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a się.
— Najpożyteczniejszą w wielkiem wyrzeczeniu się
jest, iż udziela nam owej dumy cnotliwej, zapomocą
której odtąd łatwo otrzymujemy od siebie wyrzecze­
nie się wielu rzeczy drobnych.
407.
S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i . - I cóżby
zależało na geniuszu, jeśliby swemu uczniowi i wiel­
bicielowi nie udzielał takiej wolności i wysokości
uczucia, iżby ten nie potrzebował już geniusza! —
Siebie
uczynić
z b y t e c z n y m — oto
sława
wszystkich wielkości.
404.
W jaki sposób obowiązek
nabiera
b l a s k u . — Środek, żeby w oczach każdego zmie­
nić mosiądz swego obowiązku na złoto, jest: spełniaj
zawsze cokolwiek więcej, niż obiecujesz.
408.
P o d r ó ż do p i e k i e ł . — I ja byłem w piekle,
jak Odysseusz, i będę tam jeszcze często bywał; i nie
tylko barany tam ofiarowywałem, żeby móc pomówić
z niektórymi zmarłymi, lecz nie żałowałem kropli
214
krwi własnej. B y ł y cztery pary, które mnie, składa­
jącemu ofiary, nie odmówiły posłuchania: Epikur
i Montaigne, Goethe i Spinoza, Platon i Rousseau,
Pascal i Schopenhauer. Z tymi muszę dysputować
podczas mych długich, samotnych wędrówek, pragnę,
żeby oni przyznawali mi racyę lub jej odmawiali,
im pragnę się przysłuchiwać, kiedy między sobą
wzajemnie przyznają sobie słuszność lub niesłuszność.
I cokolwiek tylko mówię, postanawiam, cokolwiek po­
myślę dla siebie lub innych: w tych ośmiu wzrok
swój zatapiam i widzę, że ich wzrok jest utkwiony
we mnie. — Niechaj żyjący mi wybaczą, jeśli mi
o n i nieraz wydają się jak cienie, tak wybladli
i smutni, tak niespokojni i ach! tak żądni życia: kiedy
tymczasem owi wydają mi się tak żywotni, jak gdyby
teraz, po śmierci, nigdy już nie mogli być znużeni
życiem. L e c z o w i e c z n ą ż y w o t n o ś ć c h o d z i : c o
zaś nam zależy na »życiu wiecznem« i życiu wogóle!
ROZDZIAŁ DRUGI:
W Ę D R O W I E C I JEGO CIEŃ
C i e ń : T a k dawno nie słyszałem cię, że chciał­
bym ci nastręczyć do mówienia sposobność.
W ę d r o w i e c : Coś mówi: gdzie? i kto? Zdaje
mi się niemal, jak gdybym słyszał siebie mówiącego
głosem jeszcze słabszym, niż głos mój.
C i e ń (po chwili): Nie cieszy cię to, że masz
sposobność do mówienia?
W ę d r o w i e c : N a B o g a i wszystkie rzeczy,
w które nie wierzę, cień mój przemówił: słyszę i nie
wierzę.
C i e ń : Przypuśćmy, że tak jest i nie myślmy
o tem dłużej; nim upłynie godzina, będzie po wszyst­
kiem.
W ę d r o w i e c : Zupełnie tak myślałem i ja,
kiedy w lesie pod Pizą ujrzałem zrazu dwa, a potem
pięć wielbłądów.
C i e ń : Dobrze to, że obydwaj jesteśmy jednako
wyrozumiali dla siebie, kiedy się zdarzy, że roz­
218
sądek nasz milknie: w ten sposób i w rozmowie
nie będziemy się drażnić wzajemnie, ani natych­
miast jeden drugiemu nakładać klub, jeśli przy­
padkiem słowo którego zadźwięczy niezrozumiale.
Kiedy się nie wie, co odpowiedzieć, wystarcza już
rzec cokolwiek: taki słuszny warunek kładę, jeśli
z kimś rozmawiam. W dłuższej rozmowie nawet
najmądrzejszy staje się nieraz szaleńcem i potrzykroć
głupcem.
W ę d r o w i e c : To, iż tak matem się zadowa­
lasz, nie jest pochlebne dla tego, przed kim się do
tego przyznajesz.
C i e ń : Mamże więc pochlebiać?
W ę d r o w i e c : Myślałem, ż e cień człowieka
jest jego próżnością; ta jednak nigdyby nie pytała:
»mamże więc pochlebiać?«
C i e ń : Próżność ludzka, o ile ją znam, nie pyta
także, jak ja już dwukrotnie uczyniłem, c z y mówić
jej wolno: ona mówi zawsze.
W ę d r o w i e c : Spostrzegam teraz, jak nie­
grzeczny jestem względem ciebie, mój drogi cieniu:
ani słówkiem jeszcze nie oświadczyłem, jak się bar­
dzo r a d u j ę , że nietylko cię widzę, lecz i słyszę.
Wiedz, że kocham cień, jak kocham światło. Żeby
piękność oblicza, wyrazistość mowy, dobroć i moc
charakteru istniały, cień jest równie potrzebny, jak
światło. Nie są to przeciwnicy: raczej miłośnie trzy­
mają się za dłonie, i kiedy światło znika, pomyka za
niem cień.
C i e ń : I ja nienawidzę tego, czego ty niena­
widzisz, nocy; kocham ludzi, ponieważ są uczniami
światła i raduję się blaskiem, który świeci w ich
oku, kiedy poznają i odkrywają, ci nieznużeni po­
219
z n a w c y i odkrywcy. O w y m cieniem, który ściele
wszystkie rzeczy, kiedy padnie na nie promień po­
znania — o w y m cieniem jestem ja.
W ę d r o w i e c : Zdaje mi się, że cię pojmuję,
chociaż, być m o ż e , wyraziłeś się cokolwiek cie­
nisto. L e c z miałeś słuszność: dobrzy przyjaciele tu
i ówdzie, jako znak porozumienia, wymieniają słówko
ciemne, które dla wszystkich innych powinno być
zagadką. My zaś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Przeto dość w s t ę p ó w ! Parę setek pytań cięży mi
na duszy, czas zaś, w którym możesz na nie odpo­
wiedzieć, jest, być może, bardzo krótki. Zobaczmy,
o czem porozumiemy się z całym pośpiechem i w zu­
pełnej zgodzie.
C i e ń : L e c z cienie są lękliwsze od ludzi: nie
powiesz więc nikomu, w jaki sposób rozmawialiśmy
ze sobą.
W ę d r o w i e c : J a k rozmawialiśmy z e sobą?
Niechaj niebo uchroni mnie przed długo wlokącemi
się rozmowami na piśmie! G d y b y Plato znajdował
mniej przyjemności w takiem przędzeniu, czytelnicy
jego znajdowaliby więcej przyjemności w Platonie.
Rozmowa, która w rzeczywistości bawi, zmieniona
w pismo i przeczytana jest malowidłem, o wyłącznie
fałszywych perspektywach: wszystko w niej jest
za długie lub za krótkie. — Jednak, być może, bę­
dzie mi wolno podzielić się t e m , na c o ś m y się
zgodzili ?
C i e ń : Na to zgoda: ponieważ w s z y s c y odnajdą
w tem tylko twoje poglądy: o cieniu nie pomyśli
nikt.
W ę d r o w i e c : B y ć może, mylisz się, przyja­
220
c i e l u ! Dotychczas w
dziano cień niż mnie.
liwa?
Cień:
Więcej
poglądach
moich
cień, niż światło?
więcej
wi­
C z y ż moż­
W ę d r o w i e c : Bądź poważny, szaleńcze! Pierw­
sze zaraz pytanie moje w y m a g a powagi.
1.
O d r z e w i e p o z n a n i a . — Prawdopodobień­
stwo, lecz zgoła nie prawda: pozory wolności, lecz
zgoła nie wolność — już dla tych dwuch owoców
drzewo poznania nie może być brane za drzewo
życia.
2.
R o z u m ś w i a t a . — Ż e świat n i e jest wcie­
leniem rozumu wiecznego, można decydująco dowieść
przez to, iż o w a c z ę ś ć ś w i a t a , którą my znamy —
mam na myśli nasz rozum ludzki —, nie jest arcy­
rozumna. A jeśli ona nie zawsze i niezupełnie b y w a
mądra i racyonalna, tedy i pozostały świat takim nie
jest; tutaj stosuje się wnioskowanie a minori ad ma
jus, a parte ad totum, i to z siłą rozstrzygającą.
223
222
3.
»Na p o c z ą t k u b y ł o « . — W y s ł a w i a ć powsta­
wanie — jest t o n a s t ę p c z y p o p ę d metafizyczny,
który przy rozważaniu historyi występuje na nowo
i każe wierzyć bezwzględnie, iż na p o c z ą t k u
wszystkich rzeczy znajduje się to, co jest najcenniej­
sze i najbardziej zasadnicze.
4.
M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y . — Trud, z jakim
człowiek wdziera się na górę, nie jest miarą jej w y ­
sokości. I w nauce miałoby być inaczej! — mówią
nam niektórzy, chcący uchodzić za wtajemniczo­
nych —, mozół nad prawdą powinien właśnie roz­
strzygać o wartości tej prawdy! Ta bezsensowna
moralność wychodzi z założenia, że »prawdy« właś­
ciwie nie są niczem więcej, jeno przyrządami gimna­
stycznymi, którymi należy z zapałem obracać aż do
zmęczenia, - moralność atletów i popisowych gim­
nastów ducha.
tylko dlatego, żeby żyć« — przeklęte k ł a m s t w o ,
podobnie jak o w o , które mówi o rodzeniu dzieci,
jako o właściwym celu wszelkiej rozkoszy. Odwrot­
nie, wysoki szacunek dla »rzeczy najważniejszych«
niemal nigdy nie jest zupełnie prawdziwy: wpraw­
dzie kapłani i metafizycy przyzwyczaili nas w tej
dziedzinie do m o w y obłudnie przesadnej, ale prze­
cież nie sprowadzili zmiany uczucia, które tych rze­
czy najważniejszych nie bierze tak poważnie, jak
owe rzeczy wzgardzone, najbliższe. — T e m niemniej
bolesne skutki tej podwójnej obłudy są te, że tych
rzeczy najbliższych, naprzykład: jedzenia, mieszkania,
ubierania się, obcowania, nie czynimy przedmiotem
ustawicznego, swobodnego i p o w s z e c h n e g o roz­
ważania i przekształcania, lecz, ponieważ to uchodzi
za poniżające, odwracamy od tego s w ą pilność umys­
łową i a r t y s t y c z n ą : tak iż tutaj przyzwyczajenie
i płochość łatwe odnoszą zwycięstwo nad nierozważ­
nymi, szczególniej zaś nad niedoświadczoną mło­
dzieżą; podczas kiedy z drugiej strony ciągłe prze­
kręcanie najelementarniejszych prawd ciała i duszy
nas wszystkich, młodych i starych, prowadzi do ubli­
żającej zależności i niewoli — mam na myśli tę
w gruncie zbyteczną zależność od lekarzy, nauczy­
cieli i pasterzy d u c h o w y c h , których ciężar obecnie
wciąż jeszcze leży na całem społeczeństwie.
5.
M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Istnieje obłudna
pogarda dla wszystkich rzeczy, które w rzeczywi­
stości ludzie biorą najpoważniej, w s z y s t k i c h r z e ­
czy
najbliższych.
Mówi
się
naprzykład
»je
się
6.
N i e d o s k o n a ł o ś ć ziemska i jej główna
przyczyna.
—
Jeśli
się
obejrzeć
wkoło,
trafiamy
225
224
z a w s z e na ludzi, przez całe życie jadających jaja
i nie spostrzegających, że najpodłużniejsze są naj­
smaczniejsze, nie wiedzących, że burza działa korzyst­
nie na stan brzucha, że perfumy najmocniejszą woń
wydają w chłodnem, czystem powietrzu, że nasz
zmysł smaku nie jest jednakowy w różnych miejs­
cach jamy ustnej, że każdy posiłek, przy którym
dobrze się mówi, lub dobrze słucha, szkodę przynosi
żołądkowi. Mogą nie wystarczać te przykłady braku
zmysłu obserwacyjnego: tem bardziej przyznać trzeba,
ż e większość ludzi bardzo źle widzi r z e c z y n a j ­
b l i ż s z e , bardzo rzadko z w r a c a na nie uwagę.
I jestże to rzeczą obojętną? — Rozważcie przecież,
ż e z tego braku w y p ł y w a j ą n i e m a l w s z y s t k i e
w a d y c i e l e s n e i d u c h o w e j e d n o s t e k : nie
wiedzieć, co jest dla nas pożyteczne, co szkodliwe
w urządzeniu trybu życia, podziału dnia, czasu i wy­
borze towarzystwa, w zawodzie i wywczasach, roz­
kazywaniu i posłuszeństwie, odczuwaniu przyrody
i sztuki, jedzeniu, spaniu i rozmyślaniu; w rzeczach
najdrobniejszych i najcodzienniejszych
być n i e u k i e m i nie posiadać oka bystrego — oto
co ziemię dla tak wielu czyni »padołem płaczu«. Nie
mówmy, tutaj, jak wszędzie, przyczyną jest brak r o ­
z u m u : raczej — rozumu jest dość i aż zanadto,
lecz b ł ę d n i e g o k i e r u j ą i sztucznie o d o w y c h
drobnych i codziennych rzeczy o d w o d z ą . Kapłani
i nauczyciele i wzniosła żądza panowania idealistów
wszelkiego rodzaju, pospolitego i subtelniejszego,
wmawiają dziecku już, iż chodzi o zupełnie coś in­
nego: o zbawienie, o służbę państwową, o posuwanie
nauki, lub o szacunek i majątek, jako środki do słu­
żenia
całej
ludzkości,
podczas
kiedy
potrzeby
je­
dnostki, jej wielkie i małe nędze w ciągu dwudziestu
czterech godzin są czems nikczemnem i obojętnem. —
Już Sokrates bronił się wszystkiemi silami przeciw
dumnemu zaniedbywaniu tych rzeczy ludzkich na ko­
rzyść ludzkości i lubił słowami Homera przypominać
0 rzeczywistym zakresie i istocie wszelkich trosk
i rozmyślań: To tylko jest i tylko to, mawiał, »co
mnie dobrego i złego w domu spotyka«.
7.
D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a . — Epikur,
lekarz dusz późnej starożytności, posiadał to cudowne
wniknięcie, do dziś dnia spotykane tak rzadko, że dla
spokoju ducha zgoła nie jest konieczne rozwiązanie
ostatecznych i najbardziej dalekich kwestyi. Wystar­
czało mu przeto powiedzieć takiemu, którego drę­
c z y ł a »bojaźń bogów«: »jeśli istnieją bogowie, to nie
troszczą się o n a s « — zamiast bezpłodnie i z odda­
lenia roztrząsać ostateczne pytanie, czy bogowie
wogóle istnieją. Takie stanowisko jest o wiele korzyst­
niejsze i silniejsze: ustępuje się kilka kroków przed
przeciwnikiem, i w ten sposób czyni się skłonniej­
szemi jego ucho i serce. Skoro on jednak zabiera się
do dowodzenia rzeczy przeciwnej — że bogowie
o nas się troszczą —, w jakież labirynty i ciernie
musi się biedak zabłąkać, sam przez się, bez pod­
stępu ze strony rozmówcy, który musi tylko być dość
ludzkim i subtelnym, żeby ukryć współczucie, jakie
w nim budzi to widowisko. W końcu sam on nabiera
wstrętu, który jest najsilniejszym argumentem przeciw
DZIEŁA NIETZSCHEGO .
T. XI.
I 5
227
226
wszelkiemu zdaniu, wstrętu do swego własnego
twierdzenia; stygnie i odchodzi w tern samem uspo
sobieniu, jakieby miał bezwzględny ateusz: »co mnie
właściwie obchodzą b o g o w i e !
niech ich dyabli
porwą!« — W innych wypadkach, szczególniej kiedy
zasmucała umysły hipoteza napół fizyczna, napół
moralna, nie obalał tej hipotezy, lecz przyznawał, że
bodaj tak być może: ale istnieje j e s z c z e i n n a hi
poteza, wyjaśniająca to samo zjawisko; być może,
dzieje się jeszcze inaczej. W i e l o ś ć hipotez wystar
c z a i w naszych czasach także, naprzykład hipotez:
0 pochodzeniu wyrzutów sumienia, do zdjęcia z du
szy o w e g o cienia, który tak łatwo powstaje z usta­
wicznego dumania nad jedyną, wyłącznie widoczną,
i przez to stokrotnie przecenianą hipotezą. — Kto
więc pragnie przynosić pociechę nieszczęśliwym, prze­
stępcom, hipokondrykom, umierającym, niechaj przy­
pomni sobie o tych dwuch uspokajających sposobach
Epikura, które dają się stosować do bardzo wielu
zagadnień. W formie najprostszej brzmieć będą mniej
w i ę c e j : po pierwsze, przypuściwszy nawet, że tak
jest, nie obchodzi nas to nic; po drugie: może to
być tak, lecz może być też inaczej.
8.
P o d c z a s n o c y . — Skoro noc zapada, zmie­
nia się nasze odczuwanie rzeczy najbliższych. Oto
wiatr jakby zakazanemi drogi zachodzi, szepcze, jakby
szukał czegoś, i gniewa się, że nie znajduje. Oto
światło
lampy,
świeci
mętnie,
czerwonawo,
rzuca
znużone spojrzenia, niechętnie walcząc z nocą, nie­
cierpliwy niewolnik czuwającego człowieka. Oto od­
dech śpiącego, jego rytm niepokojący, do którego me­
lodyę zdaje się śpiewać ustawicznie powracająca
troska — nie słyszymy jej, lecz kiedy pierś śpiącego
podnosi się, czujemy ściskanie się serca, i kiedy od­
dech opada i niemal zamiera w ciszy śmiertelnej,
mówimy do siebie »wypocznij przez chwilę, biedny
duchu udręczony!« — pragniemy dla wszystkiego, co
żyje, ponieważ taki ciężar je przygniata, wiecznego
spokoju: noc przekonywa do śmierci. — Jeśliby lu­
dzie byli pozbawieni słońca i światłem księżycowem
oraz oliwą wiedli walkę z nocą, jakaż filozofia spowi­
łaby ich w swoje zasłony! Spostrzega się aż nadto
dostatecznie po umysłowej i duchowej istocie czło­
wieka, jak wskutek połowicznej ciemności i pozba­
wienia słońca, któremi życie jego jest spowite, w ogól­
ności spochmurniała ona.
9.
Gdzie powstała nauka
o
wolności
w o l i . — Nad jednym panuje k o n i e c z n o ś ć w po­
staci namiętności, nad innym jako przyzwyczajenie
do słuchania i posłuszeństwa, nad trzecim jako su­
mienie logiczne, nad czwartym jako kaprys i swa­
wolne zadowolenie ze zbaczania z drogi. L e c z w s z y s c y
oni będą tam szukali wolności swej w o l i właśnie,
gdzie każdy z nich najsilniej jest związany: jest to
tak, jak gdyby jedwabnik szukał wolności swej woli
w tem, że snuje nić. Skąd to pochodzi? Widoczna, iż
229
228
stąd, że każdy tam się uważa za najwolniejszego,
gdzie jego o d c z u w a n i e ż y c i a jest największe,
więc. jak się rzekło, już to w namiętności, już to w obo­
wiązku, już to w poznawaniu, już to w swawolności.
T o , dzięki czemu jednostka czuje się silną, w czem
czuje się ożywioną, mimowolnie sądzi, musi być także
zawsze elementem jej wolności: zależność i stępienie,
niezależność i ochotę do życia u w a ż a za pary nie­
rozłączne. — Tutaj doświadczenie, poczynione w dzie­
dzinie społeczno politycznej, człowiek przenosi błęd­
nie w ostateczną dziedzinę metafizyczną: tam czło­
wiek silny jest także człowiekiem wolnym, tam ż y w e
poczucie radości i cierpienia, wzniosłość nadziei, śmia­
łość pożądań, potęga nienawiści są przynależnością
panujących i niezależnych, podczas kiedy poddany,
niewolnik żyje w ucisku i otępieniu. — Nauka o wol­
ności woli jest wynalazkiem stanów p a n u j ą c y c h .
10.
N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n . — Dopóki nie
p o c z u j e m y swej zależności o d czegoś, uważamy
się za niezależnych: wniosek błędny, pokazujący, jak
dumnym i żądnym władzy jest człowiek. Albowiem
tutaj przypuszcza, że w każdym wypadku musiałby
natychmiast spostrzec i odczuć zależność, skoroby jej
uległ, a to wychodząc z przesłanki, że z a z w y c z a j
żyje w niezależności, i jeśliby ją wypadkiem utracił,
czułby przeciwnie. — Jakżeby było jednak, jeśliby
prawdą była rzecz odwrotna: ż e z a w s z e żyje
w różnorodnej zależności, lecz uważa się za wol­
n e g o , kiedy n i e o d c z u w a j u ż ciężaru łańcucha
wskutek długiego przyzwyczajenia? T y l k o z powodu
n o w y c h łańcuchów cierpi się jeszcze: — wolność
woli nie jest czem innem właściwie, jak tem, że się
nie czuje nowych łańcuchów.
11.
Wolność woli i izolowanie faktów. —
Z w y k ł a nam niedokładność obserwowania powoduje,
iż grupę zjawisk bierzemy za jedność i n a z y w a m y
ją faktem: między nim i innym faktem wyobrażamy
sobie przestrzeń próżną, i z o l u j e m y każdy fakt.
W rzeczywistości całe nasze postępowanie i pozna­
wanie nie jest ciągiem faktów i próżnych między
nimi przestrzeni, lecz ustawiczną rzeką. Ale właśnie
wiara w wolność woli nie da się pogodzić z wyobra­
żeniem stałego, jednorodnego, niepodzielonego, niepo­
dzielnego prądu: ona każe z góry przypuszczać, że
k a ż d y p o s t ę p e k o d d z i e l n y jest i z o l o w a n y
i n i e p o d z i e l n y ; jest ona a t o m i s t y k ą w dzie­
dzinie woli i poznania. — Jak niedokładnie pojmu­
jemy charaktery, czynimy również z faktami: mówimy
o jednakowych charakterach, jednakowych faktach:
j e d n y c h i d r u g i c h n i e m a . A przecież, wycho­
dząc z tego błędnego założenia, iż istnieją j e d n a ­
k o w e f a k t y , ż e jest stopniowany porządek g a ­
t u n k ó w faktów, odpowiadający stopniowanemu po­
rządkowi wartości, chwalimy i ganimy: i z o l u j e m y
przeto nietylko fakty oddzielne, lecz z kolei grupy
faktów rzekomo jednakowych (postępków złych, litoś­
231
230
ciwych, zawistnych i t. d.) — w obydwu wypadkach
błędnie. — W y r a z i pojęcie są najwidoczniejszą pod­
stawą, dlaczego wierzymy w tę izolacyę grup postęp­
ków: zapomocą nich oznaczamy nietylko rzeczy, lecz
pierwotnie sądzimy także, że przez nie ujmujemy ich
i s t o t ę . W y r a z y i pojęcia uwodzą nas wciąż jesz­
cze, że wyobrażamy sobie rzeczy prościej, niż są,
oddzielnie, niepodzielnie, każdą istniejącą samą przez
się. W m o w i e ukrywa się pewna mitologia filo­
zoficzna, która co chwila z niej występuje, choć­
byśmy byli zresztą bóg wie jak ostrożni. Wiara
w wolność woli, to znaczy w fakty j e d n a k o w e
i i z o l o w a n e — posiada w mowie stałego apos­
toła i obrońcę.
12.
B ł ę d y z a s a d n i c z e. — A b y człowiek odczu­
wał jakąkolwiek przyjemność lub nieprzyjemność du­
c h o w ą , musi być niewolnikiem jednego z dwuch
następujących złudzeń: a l b o wierzy w j e d n a k o ­
w o ś ć pewnych faktów, pewnych uczuć: wtedy przez
porównanie stanu teraźniejszego z poprzednimi i przez
przyrównanie lub nierówność ich (jak się dzieje zawsze,
kiedy sobie coś przypominamy) odczuwa przyjemność
lub nieprzyjemność duchową; a l b o wierzy w w o l ­
n o ś ć w o l i , naprzykład, kiedy myśli: »nie powinie
nem był zrobić tego«, »toby mogło skończyć się ina­
c z e j « i doznaje przytem także przyjemności lub nie­
przyjemności. G d y b y nie błędy, czynne przy każdej
przyjemności
lub
nieprzyjemności,
nigdyby
ludzkość
nie powstała — albowiem jej zasadniczem uczuciem
jest i pozostanie, iż człowiek jest wolnym w świecie
niewoli, wiecznym cudotwórcą, czy postępuje do­
brze, czy źle, zadziwiającym wyjątkiem, nadzwierzę­
ciem, niemal bogiem, celem stworzenia, czemś, bez
czego świat nie da się pomyśleć, rozwiązaniem za­
gadki kosmicznej, wielkim władcą i gardzicielem na­
tury, istotą, która s w o j ą historyę nazywa h i s t o ­
r y ą ś w i a t a ! — Vanitas vanitatum homo.
13.
Dwa
razy
p o w i e d z i e ć . — Dobrze
jest
rzecz podwójnie w y ł u s z c z y ć i przydać jej do prawej
lewą nogę. Wprawdzie na jednej nodze prawda stać
może; na dwuch jednak będzie chodzić i podróżować.
14.
C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a . — Mu­
szą istnieć twory dowcipniejsze od człowieka, choćby
tylko po t o , żeby odczuć humor, zawierający się
w tem, że człowiek uważa się za cel całego bytu
świata, i że ludzkość zupełnie poważnie nie zadowala
się niczem mniejszem, niż perspektywą misyi świa­
towej. Jeśli Bóg świat stworzył, to człowieka stwo­
rzył jako m a ł p ę b o s k ą , żeby mieć powód d o
uciechy w swej przydługiej wieczności. Muzyka sfe­
ryczna wokół ziemi byłaby tedy drwiącym śmiechem
233
232
wszystkich innych stworzeń z człowieka. B ó l u u ż y w a
ten znudzony Nieśmiertelny do łaskotania swego ulu­
bionego zwierzęcia, ażeby mieć uciechę, patrząc na
tragiczno dumne grymasy i wykładanie swych cier­
pień, wogóle na duchową wynalazczość najpróżniej­
szego stworzenia — jako wynalazca tego wynalazcy.
Ponieważ ten, kto wymyślił na żart człowieka, musiał
być od niego dowcipniejszy, a także więcej przyjem­
ności znajdować w dowcipie. — Nawet tutaj jeszcze,
gdzie nasza ludzkość dobrowolnie chce się upoko­
rzyć, próżność w y r z ą d z a nam psotę, że my ludzie
przynajmniej w t e j p r ó ż n o ś c i jesteśmy nieporów­
nani z niczem i cudowni. Jedyni w świecie! ach,
rzecz zbyt nieprawdopodobna! Astronomowie, którym
nieraz rzeczywiście przypada w udziale widnokrąg
niezaciemniany przez ziemię, dają do zrozumienia,
że kropla ż y c i a w świecie nie znaczy nic w cha­
rakterze niezmierzonego oceanu stawania się i zni­
kania: nieprzeliczone gwiazdy posiadają warunki po­
dobne, jak ziemia, do wytwarzania życia, bardzo
liczne więc — lecz zaledwie garść w porównaniu
z nieskończenie licznemi, które nigdy nie miały wy­
sypki życiowej lub oddawna z niej zostały uleczone:
że życie na każdej z tych gwiazd, mierzone czasem
jej egzystencyi, było chwilą, iskrą, po której nastą­
piły długie, długie okresy czasu, — a więc zgoła nie
było celem ostatecznym ich egzystencyi. Być może,
mrówka w lesie równie silnie jest przekonana, że
jest celem i zamiarem istnienia lasu, jak my to czy­
nimy, kiedy w swojej fantazyi niemal mimowoli za­
nik ludzkości łączymy z końcem ziemi: ba, jesteśmy
jeszcze skromni, jeśli poprzestajemy na tem i nie za­
rządzamy powszechnego zmierzchu światów i bogów
na uroczystość pogrzebową ostatniego śmiertelnika.
Nawet astronom najbardziej wyzwolony nie może
przedstawić sobie ziemi bez życia inaczej, tylko jako
świecący i szybujący kurhan ludzkości.
15.
S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a . — Jak mało przy­
jemności wystarcza przeważnie, żeby życie znajdo­
wać dobrem, jak skromnym jest człowiek !
16.
W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t ko­
n i e c z n a . — Nicby nie było niedorzeczniejszego, niż
chcieć czekać, co stwierdzi ostatecznie nauka o rze­
czach pierwszych i ostatnich i do tego czasu myśleć
o nich (a szczególniej wierzyć !) w sposób t r a d y ­
c y j n y — jak to radzą tak często. Popęd do posia­
dania w tej dziedzinie t y l k o p e w n o ś c i , jest na­
s t ę p c z y m p o p ę d e m r e l i g i j n y m , niczem wię­
c e j , — zamaskowanym i tylko pozornie sceptycznym ro­
dzajem »potrzeby metafizycznej«, podszytym tą myślą
ukrytą, że przez długie, długie czasy nie będzie wi­
doku na te ostateczne pewności i że dotychczas »wie­
r z ą c y « ma prawo nie troszczyć się o tę całą
dziedzinę. Te pewności, tyczące się najodleglejszych
horyzontów, nie są dla nas konieczne do życia
235
234
pełnem i dzielnem życiem ludzkiem: w równie małej mie­
rze, jak nie są konieczne dla mrówki, żeby być dobrą
mrówką. Raczej powinniśmy wyświetlić sobie, skąd
właściwie pochodzi ta fatalna waga, jaką tak długo
przypisywaliśmy owym rzeczom: i do tego potrzebu­
jemy h i s t o r y i uczuć moralnych i religijnych. Albo­
wiem tylko pod w p ł y w e m tych uczuć owe najcier­
nistsze kwestye poznania nabrały takiego znaczenia
i straszliwości: w dziedziny najbardziej oddalone, d o ­
k ą d tylko sięga, lecz nie wnika, oko duchowe, za­
ciągnięto takie pojęcia, jak wina i kara (i to kara
wieczna!): i to tem nieostrożniej, im o w e dziedziny
były ciemniejsze. Od czasów najdawniejszych fanta­
zyowano tam, gdzie nic stwierdzić nie było można,
i przekonano potomność, żeby te fantazye brała za
rzeczy poważne i prawdziwe, w ostateczności rzuca­
jąc na szalę ten wstrętny atut: iż wiara więcej warta
od wiedzy. Teraz we względzie tych rzeczy ostatecz­
nych potrzebna nie wiedza przeciw wierze, lecz o b o ­
j ę t n o ś ć w z g l ę d e m w i a r y i r z e k o m e j wie­
d z y w owych dziedzinach! — W s z y s t k o inne
musi nas bliżej obchodzić, niż to, co nam ogłaszano
dotychczas za najważniejsze — mam na myśli owe
pytania: poco człowiek? Jaki los spotyka go po
śmierci? W jaki sposób może pogodzić się z Bogiem?
i jak tam brzmią jeszcze te curiosa. Nie więcej niż
te pytania ludzi religijnych tyczą się nas pytania do­
gmatyków filozoficznych, idealistów, materyalistów,
czy też realistów. W s z y s c y oni zajmują się tem, żeby
popchnąć nas do postanowienia w dziedzinach, gdzie
ani wiara, ani wiedza nie są konieczne; nawet dla
największego miłośnika poznania jest korzystniej, jeśli
wokół wszystkiego, co jest do zbadania i dostępne
dla rozumu, tworzy się okryty mgłą zwodniczy pas
bagien, strefa nieprzenikalna, wiecznie zmienna i nie
dająca się określić. Właśnie przez porównanie z pań­
stwem ciemności, na granicach ziemi poznania, r o ś ­
n i e ustawicznie w wartości jasny, blizki, najbliższy
świat wiedzy. — Musimy znowu stać się d o b r y m i
s ą s i a d a m i r z e c z y n a j b l i ż s z y c h i nie spo­
glądać jak dotychczas wzgardliwie ponad niemi ku
chmurom i duchom nocnym. W lasach i jaskiniach,
w strefach bagnistych i pod zaciągniętem niebem —
tam zbyt długo żył, i nędznie żył, człowiek w ciągu
okresów kultury, trwających całe tysiąclecia. T a m
n a u c z y ł s i ę p o g a r d z a ć teraźniejszością i są­
siedztwem, i życiem, i samym sobą — i my, my
mieszkańcy j a ś n i e j s z y c h polan natury i ducha,
dziedziczymy ze krwią jeszcze coś z tej trucizny gar­
dzenia rzeczami najbliższemi.
17.
G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a . — Kto pewne miejs­
ce z autora »objaśnia głębiej«, niż było pomyślane,
nie objaśnił, lecz z a c i e m n i ł autora. Taki jest sto­
sunek naszych metafizyków do tekstu natury; ba,
jeszcze gorszy. Albowiem, żeby dostarczyć s w y c h
wyjaśnień głębokich, często przygotowują sobie wprzód
tekst do tego: to znaczy, p s u j ą go. Żeby dać cie­
k a w y przykład zepsucia tekstu i zaciemnienia autora,
można przytoczyć tutaj myśli Schopenhauera o ciąży
kobiecej. »Oznaką stałego istnienia w czasie woli ży­
cia, mówi on, jest spółkowanie; oznaką, na nowo
236
łączącej się z tą wolą świadomości, objawiającej,
i to w sposób jak najjaśniejszy, możliwość rozwią­
zania, jest nowe wcielenie woli życia. Znakiem tego
wcielenia jest ciąża, która przeto występuje otwar­
cie i swobodnie, ba, nawet dumnie, podczas kiedy
spółkowanie kryje się, jak przestępca«. Twierdzi
on, ż e k a ż d a k o b i e t a , schwycona n a akcie
płodzenia, mogłaby umrzeć ze wstydu, lecz » c i ą ż ę
s w o j ą p r e z e n t u j e b e z ś l a d u w s t y d u , ba,
z pewnym
rodzajem
d u m y . Przedewszyst­
kiem stan ten nie tak łatwo prezentować, jak on sam
się prezentuje; Schopenhauer, podnosząc t y l k o za­
miar prezentowania, p r z y g o t o w y w a sobie tekst, żeby
pasował do gotowego już »objaśnienia«. Następnie
to, co mówi o powszechności zjawiska, które ma ob­
jaśnić, nie jest prawdą: mówi o »każdej kobiecie«;
wiele, szczególniej kobiet młodych, zdradza w tym
stanie, nawet w obecności najbliższych krewnych,
często przykre zażenowanie; jeśli zaś kobiety w doj­
rzalszym i najdojrzalszym wieku, najczęściej kobiety
ze sfer niższych, rzeczywiście znajdują pewne zado­
wolenie z tego stanu, to dają przez to do zrozumie­
nia, że mężowie j e s z c z e ich pożądają. Że na ich
widok sąsiad i sąsiadka lub obcy przechodzień rzek­
nie lub pomyśli: »czyż to możliwa — « , próżność ko­
bieca, połączona z nizkim stanem umysłowym, zawsze
jeszcze chętnie przyjmuje tę jałmużnę. Przeciwnie,
jakby w y p ł y w a ł o z twierdzeń Schopenhauera, właś­
nie kobiety najmądrzejsze i najbardziej umysłowe
najwięcejby radowały się publicznie ze swego stanu:
one bowiem miałyby przecież najwięcej widoków, że
urodzą cudowne dziecię umysłowe, w którym »wola«
dla dobra powszechnego jeszcze raz jeden »zaprze­
237
c z y się«; głupie kobiety natomiast miałyby wszelkie
powody ukrywać s w ą ciążę jeszcze wstydliwiej, niż
wszystko, co ukrywają.
Nie można powiedzieć,
żeby te rzeczy wzięte były z rzeczywistości. Przy­
puściwszy jednak, że Schopenhauer, biorąc na ogół,
twierdzi ze słusznością, iż kobiety w ciąży wykazują
więcej zadowolenia z siebie, niż kiedyindziej: zna­
lazłoby się pod ręką objaśnienie bliższe od jego objaś­
nienia.
Możnaby było wyobrazić
sobie gdakanie
kwoczki, p r z e d zniesieniem jaja, tej treści: Patrzcie!
patrzcie! zniosę jajo! zniosę jajo!
18.
D y o g e n e s n o w o c z e s n y . — Zanim się p o
szuka człowieka, trzeba znaleźć latarnię. — C z y musi
t o być latarnia c y n i k a ?
19.
I m m o r a l i ś c i . — Moraliści
muszą obecnie
przyzwolić na to, iż obrzucają ich n a z w ą immorali­
stów, ponieważ dysekują moralność. L e c z kto chce
dysekować, musi zabijać: przecież tylko w tym celu,
żeby lepiej poznać, lepiej osądzić, lepiej ż y ć ; zgoła
zaś nie po to, żeby cały świat dysekował. Niestety
jednak ludzie wciąż jeszcze myślą, że każdy mora­
lista przez ogół swoich postępków musi być wzorem
239
238
do naśladowania dla innych: utożsamiają go z
nodzieją moralności. Dawniejsi moraliści nie
dysekowali i kazali zbyt często: stąd pochodzą
nieporozumienia i o w e skutki nieprzyjemne dla
ralistów nowoczesnych.
kaz­
dość
owe
mo­
20.
Nie utożsamiać.
Moraliści, traktujący
wielkoduszny, potężny, ofiarny sposób myślenia, jaki
znajdujemy naprzykład u bohaterów Plutarcha, lub
czysty, prześwietlony, ogrzewający stan duszy, jaki
spotykamy u mężczyzn i kobiet prawdziwie dobrych,
jak się traktuje trudne zagadnienia poznania, i śle­
dzący za pochodzeniem ich, wykazujący komplikacye
w pozornej prostocie, kierujący oko na powikłanie
motywów, na wplecione delikatne pasma złudnych
pojęć i odziedziczonych od wieków, powoli wzrasta­
jących uczuć indywidualnych i grupowych, — ci mo­
raliści najczęściej bywają o d m i e n n i o d tych w ł a ś ­
nie, z którymi przecież najczęściej ich u t o ż s a ­
m i a j ą : mianowicie od duchów małostkowych, które
wogóle nie wierzą w o w e sposoby myślenia i stany
duszy i swoje własne ubóstwo pragną ukryć poza
blaskiem wielkości i czystości. Moraliści mówią: »tu­
taj są zagadnienia«, ludzie małostkowi mówią: »tutaj
s ą oszuści i oszustwa«, z a p r z e c z a j ą więc i s t n i e ­
n i a właśnie tego, c o tamci starają się o b j a ś n i ć .
21.
C z ł o w i e k , j a k o ten, k t ó r y m i e r z y . —
Być może, że wszelka moralność ludzkości zawdzię­
c z a swe powstanie niezmiernemu podnieceniu we­
wnętrznemu, jakie opanowało ludzi pierwotnych, kiedy
odkryli miarę i mierzenie, w a g ę i ważenie. (Wyraz
»człowiek« oznacza przecież to samo, co mierzący,
chciał więc człowiek n a z w a ć s i ę o d swego najwięk­
szego odkrycia!) Dzięki tym wyobrażeniom podnieśli
się w dziedzinach, które nie dają się ani mierzyć, ani
ważyć, lecz które pierwotnie nie zdawały się takiemi.
22.
Z a s a d a r ó w n o w a g i . — Rozbójnik i możny
pan, obiecujący gminie, że będzie ją bronił przed
rozbójnikami, są prawdopodobnie w gruncie rzeczy
istotami podobnemi, tylko że drugi korzyść s w ą osiąga
w sposób inny, niż pierwszy: mianowicie przez da­
niny regularne, które gmina mu składa, nie zaś przez
kontrybucye. (Jest to taki sam stosunek, jak między
kupcem i rozbójnikiem morskim, którzy przez długi
czas byli jedną i tą samą osobą: gdzie jedna funkcya
nie w y d a w a ł a się im roztropną, tam wykonywali
drugą. Ba, w gruncie rzeczy nawet i teraz jeszcze
wszelka etyka kupiecka jest tylko m ą d r z e j s z ą
etyką piratów: kupować jak najtaniej — jeśli można
za same koszty produkcyi — sprzedawać jak naj­
drożej.) Zasadniczą stroną kwestyi jest: możny pan
obiecuje
utrzymywać
równowagę
przeciw
rozbój­
241
240
nikom; dzięki temu słabi znajdują możność życia.
Albowiem albo sami muszą się skupić w potęgę r ó w ­
n o w a ż n ą , albo poddać się temu, kto stanowi rów­
nowagę (i jemu za to, czego dostarcza, służby swoje
oddawać). W o g ó l e przekłada się ten ostatni sposób
postępowania, ponieważ w gruncie rzeczy trzyma
w szachu d w i e istoty niebezpieczne, pierwszą przez
drugą i drugą widokami korzyści: ta ostatnia bowiem
znajduje korzyść w tem, żeby ze swymi poddanymi
obchodzić się łaskawie lub znośnie, żeby mogli wy­
żywić nietylko siebie, lecz i swego władcę. W rze­
czywistości może ona przytem postępować zawsze
jeszcze dość surowo i okrutnie: lecz w porówna­
niu z dawniejszą, ustawiczną możliwością zupełnej
z g u b y , już w tym stanie ludzie oddychają lżej. —
W początkach gmina jest organizacyą słabych dla
r ó w n o w a g i przeciw siłom, grożącym niebezpie­
czeństwem. Byłaby bardziej pożądana organizacya
w celu przewagi, jeśliby przytem była dość silna,
żeby potęgę w r o g ą mogła odrazu z n i w e c z y ć :
i kiedy chodzi o oddzielnych potężnych szkodników,
u s i ł u j e s i ę to z pewnością uczynić. L e c z jeśli ten
w r ó g jest głową plemienia, lub posiada wielu sojusz­
ników, szybkie i decydujące zniweczenie jest nie­
prawdopodobne i należy być przygotowanym na dłu­
gotrwały s t a n w o j e n n y : ten jednak pociąga z a
sobą stan najmniej pożądany dla gminy, ponieważ
wskutek niego traci ona czas, konieczny na regularne
zabiegi koło swoich środków utrzymania i widzi wy­
nik wszelkiej pracy co chwila zagrożony. Dlatego
gmina przekłada doprowadzenie swej siły obrony
i napaści ściśle do takiej wysokości, na jakiej znaj­
duje się potęga niebezpiecznego sąsiada, żeby mu
dać do zrozumienia, że na jej szali równie wiele
s p i ż u leży obecnie: czemużby nie być wobec tego
dobrymi przyjaciółmi z e sobą? — R ó w n o w a g a
jest przeto pojęciem bardzo ważnem w najdawniej­
szej nauce prawa i etyce; r ó w n o w a g a jest podstawą
s p r a w i e d l i w o ś c i . Jeśli ta w epoce surowszej
głosi: »oko za oko, ząb za ząb», to przypuszcza, iż
r ó w n o w a g a została osiągnięta i chce j ą u t r z y m a ć
zapomocą odpłaty: i w ten sposób, jeśli jeden po­
pełni przestępstwo ze szkodą drugiego, to ten drugi
nie ucieka się do zemsty w ślepym gniewie. L e c z
zapomocą jus talionis p r z y w r a c a się naruszoną
równowagę między dwiema potęgami: albowiem w ta­
kich stanach pierwotnych oko jest jedną bronią w i ę ­
c e j , przedstawia pewną siłę, jednym ciężarem wię­
cej. — W obrębie gminy, w której w s z y s c y uważani
są jako członkowie równej wagi, za przestępstwa, to
jest za naruszenie zasady równowagi, istnieje h a ń b a
i k a r a : hańba, jako ciężar, ustanowiony przeciw
jednostce przestępującej zasadę i przez to przestąpie­
nie, zdobywającej sobie korzyści; wskutek hańby do­
znaje ona szkody, która niweczy dawniejsze korzyści
i je p r z e w a ż a . Podobnie rzecz się ma z karą: prze­
wadze, którą każdy przestępca przywłaszcza sobie,
ustanawia ona o wiele większą przeciwwagę, przeciw
gwałtowi więzienie, przeciw kradzieży powetowanie
straty i karę pieniężną. W ten sposób z ł o c z y ń c y
p r z y p o m i n a s i ę , ż e przez swój c z y n w y ł ą c z y ł
się z gminy i jej etyki, zapewniającej k o r z y ś c i :
gmina traktuje go jako nierównego, słabego, stoją­
cego poza nią; przeto kara jest nietylko odpłatą, ale
czemś
więcej,
ma
w
sobie
coś
z
surowości
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
16
242
243
stanu pierwotnego; o
pominać.
tem
właśnie m a p r z y ­
23.
Czy z w o l e n n i c y nauki o wolnej woli
k a r a ć p o w i n n i ? — L u d z i e , których zawodem
jest sądzić i karać, w każdym wypadku starają się
stwierdzić, czy złoczyńca wogóle jest odpowiedzialny
za swój czyn, c z y m ó g ł robić użytek ze s w e g o ro­
zumu, czy postępował, kierując się m o t y w a m i ,
c z y zaś nieświadomie lub pod przymusem. Jeśli go
karzą, to karzą go, że motywy gorsze przełożył nad
lepsze: które przeto z n a ć był musiał. Gdzie brak
tej znajomości, człowiek według poglądów panują­
c y c h nie jest wolny i jest nieodpowiedzialny: chyba,
że jego nieświadomość, naprzykład jego ignorantia
legis jest skutkiem umyślnego zaniedbania nauki:
wtedy już bowiem, kiedy nie chciał nauczyć się tego,
co był powinien, przełożył był pobudki gorsze nad
lepsze i obecnie musi przypłacić skutki swego złego
wyboru. Przeciwnie, jeśli nie widział przed sobą po­
budek lepszych, wskutek tępości lub idyotyzmu, tedy
zwykle nie b y w a karany: nie miał bowiem wyboru,
jak się mówi, postępował jak zwierzę. Umyślne za
przeczenie rozumu lepszego jest obecnie przesłanką,
której się wymaga, jeśli przestępca ma zasługiwać
na karę. Jakże jednak ktoś może być mniej rozum­
nym, niż nim być musi? Cóż rozstrzyga, jeśli szalki
obciążone dobremi i złemi pobudkami? Więc ani błąd.
ani oślepienie, ani żaden przymus zewnętrzny, ani
wewnętrzny? (Proszę z w a ż y ć zresztą, że każdy tak
z w a n y »przymus z e w n ę t r z n y « jest niczem innem,
jeno przymusem wewnętrznym bojaźni i bólu). Co?
zjawia się w c i ą ż pytanie. R o z u m więc nie ma
być przyczyną, ponieważby nie mógł rozstrzygnąć
przeciw pobudkom lepszym? — Tutaj przywołuje się
na pomoc »wolną wolę«: rozstrzygać ma n a j z u ­
p e ł n i e j s z a s a m o w o l a , następuje chwila, w któ­
rej nie działa żadna pobudka, kiedy czyn spełnia się
niby c u d , rodzi się z niczego. Karze się tę rzekomą
s a m o w o l ę , w wypadku, w którym żadna samowola
panować nie powinna: rozum, znający prawo, zakaz
i nakaz, nie powinien był zostawiać żadnego wyboru,
jak się sądzi, i powinien był działać, jako przymus
i siła wyższa. Przestępcę karze się więc, ponieważ
uczynił użytek z »woli wolnej«: to znaczy, ponie­
w a ż działał bez motywów, gdzie powinien był po­
stępować zgodnie z motywami. Ale c z e m u to uczy­
nił? O to właśnie p y t a ć już nie wolno: był to czyn
bez »czemu?«, bez pobudek, bez pochodzenia, coś bez­
celowego i nierozumnego. — T a k i e g o j e d n a k
c z y n u , w myśl pierwszego w y ż e j wzmiankowanego
warunku wszelkiej karalności, n i e n a l e ż y t e ż k a ­
r a ć ! Nie można też zastosować tutaj tego rodzaju
karalności, jak g d y b y tu czegoś n i e zrobiono, za­
niedbano, n i e uczyniono użytku z rozumu: ponieważ
w każdym razie zaniedbanie to zaszło n i e r o z m y ś l ­
n i e ! A tylko rozmyślne zaniedbanie rozkazu ucho­
dzi za karalne. Przestępca przełożył wprawdzie gor­
sze pobudki nad lepsze, lecz b e z przyczyny i umys­
łu: wprawdzie nie zrobił użytku ze swego rozumu,
lecz nie dlatego, ż e b y go nie stosować. To założe­
nie, które się robi względem przestępcy, zasługują­
16*
244
245
cego na karę, iż z umysłu zaprzecza swego rozumu, —
właśnie to założenie, jeśli się przypuszcza »wolną
wolę«, zostaje zniesione. Wy, stronnicy nauki o »wol­
nej woli« nie macie p r a w a karać, w myśl swoich
własnych zasad nie macie p r a w a ! — Te jednak
w gruncie rzeczy nie są niczem innem, jeno dzi­
waczną mitologią pojęć; i kura, która je wylęgła,
siedziała na jajach zdala od wszelkiej rzeczywistości.
24.
P r z y c z y n e k do sądu
o
przestępcy
i j e g o s ę d z i . — Przestępca, znający cały łańcuch
okoliczności, nie będzie uważał czynu swego za tak nad­
zwyczajny i niepojęty, jak jego sędziowie i potępiciele:
karę jednak wymierza mu się w e d ł u g stopnia z d z i ­
w i e n i a , jakie opanowywa ich n a widok czynu,
jako rzeczy nie do pojęcia. — Jeśliby wiadomości
0 wypadku i historyi poprzedzającej go, jakie po
siada obrońca przestępcy, sięgały dość daleko, tedy
tak zwane okoliczności łagodzące, jakieby stopniowo
przedstawił, w końcu m u s i a ł y b y zmyć całą winę.
L u b jeszcze wyraźniej : obrońca z ł a g o d z i ł b y
stopniowo to z d z i w i e n i e , które wydaje potępienie
i orzeka karę, i w końcu usunąłby je zupełnie, zmu
szając każdego słuchacza uczciwego do wewnętrz­
nego wyznania: »musiał postąpić tak, jak postąpił;
jeślibyśmy wymierzyli karę, ukaralibyśmy wieczną
konieczność«. - Odmierzać stopień kary według s t o p n i a w i a d o m o ś c i , jaki się posiada l u b w o g ó l e
z d o b y ć m o ż n a o genezie przestępstwa, — c z y ż
nie kłóci się to z wszelką sprawiedliwością?
25.
Wymiana
i
s p r a w i e d l i w o ś ć . — Wy­
miana byłaby tylko wtedy u c z c i w a i prawa, jeśliby
każdy żądał tylko tyle, ile mu się rzecz jego wydaje
w a r t a , kiedy uwzględnia trud jej zdobycia, rzad­
kość, czas zużyty i t. d., nie zapominając o wartości,
którą jej nadaje przywiązanie. Skoro ustanawia cenę
w s t o s u n k u d o p o t r z e b y d r u g i e g o staje się
to subtelniejszego rodzaju rozbojem i c i e m i ę s t w e m . —
Jeżeli przedmiotem wymiany jest pieniądz, to należy
z w a ż y ć , że talar w ręku bogatego dziedzica, wyrob­
nika, kupca lub studenta są to rzeczy zupełnie różne:
ponieważ jedna z tych osób nie pracowała prawie
wcale, inna trudziła się wiele, żeby go zarobić, sto­
sownie do tego powinna zań otrzymać mało lub
wiele — takby było słusznie: w rzeczywistości, jak
wiadomo, rzeczy się mają odwrotnie. W wielkim
świecie finansowym talar najleniwszego bogacza przy­
nosi więcej zysku, niż talar pracowitego biedaka.
26.
S t o s u n k i p r a w n e j a k o środek.—Prawo,
spoczywające na umowach między r ó w n y m i , istnieje
póty, póki siła tych, którzy umowę zawarli, pozo-
246
247
staje równą lub podobną; roztropność stworzyła
prawo, ażeby koniec położyć sporom i b e z u ż y ­
t e c z n e m u marnotrawstwu między siłami równemi.
L e c z t o kończy się r ó w n i e o s t a t e c z n i e , jeśli
jedna strona s t a j e s i ę wyraźnie słabszą, niż druga:
wtedy następuje poddanie się i prawo z o s t a j e
z n i e s i o n e , skutek jednak jest ten sam, jaki osią­
gano dotychczas zapomocą prawa. Albowiem obecnie
występuje r o z t r o p n o ś ć mającego przewagę, która
doradza o s z c z ę d z a ć siłę poddanego i nie trwonić
jej bezużytecznie: i często położenie poddanego staje
się korzystniejsze, niż było położenie równouprawnio­
nego. — Stosunki prawne są przeto ś r o d k i e m cza­
sowym, doradzanym przez roztropność, nie zaś celem.
27.
O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j . — Ra­
dość z cudzej szkody powstaje stąd, iż każdy pod
wielu, jemu wiadomymi względami, czuje się źle,
odczuwa troski, wyrzuty lub ból: szkoda, spotyka­
jąca innego, stawia go na r ó w n i z innymi, łagodzi
zawiść. — Jeśli sam wypadkiem czuje się dobrze,
zbiera nieszczęście bliźniego w swej świadomości
jako kapitał, żeby go przeciwstawić, kiedy go spotka
własne nieszczęście: i także raduje się z cudzej
szkody. Myślenie skierowane ku równości narzuca
więc również s w ą miarę na dziedzinę szczęścia i przy­
padku: radość z cudzej szkody jest najpospolitszym
wyrazem zwycięstwa i przywrócenia równości w w y ż ­
szym
porządku
świata.
Dopiero
odkąd
człowiek
nauczył się w innym człowieku widzieć równego so­
bie, a więc dopiero od ugruntowania społeczeństwa,
istnieje radość z cudzej szkody.
28.
D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u kar. — Na
większość przestępców spadają kary tak, jak dzieci
na kobiety. Robili to samo dziesięć, sto razy i nie
odczuwali złych skutków: nagle zostają odkryci i za
odkryciem następuje kara. Przyzwyczajenie przecież
powinno uczynić w oczach naszych winę, za którą
karze się przestępcę, godniejszą uniewinnienia: po­
wstał bowiem pociąg, któremu trudniej się opierać. Na­
tomiast dzieje się tak, że jeśli istnieje podejrzenie, że
c z y n został popełniony z nawyknienia do przestępstw,
karze go się surowiej, n a w y k wystawia się jako ar­
gument przeciw wszelkiemu złagodzeniu. Odwrotnie:
wzorowy tryb życia, od którego tem straszniej odbija
przestępstwo, powinien zaostrzać winę! L e c z zwykle
karę łagodzi. T a k wszystko mierzy się nie według
przestępcy, lecz według społeczeństwa, jego szkód
i niebezpieczeństwa: dawniejsza użyteczność człowieka
zalicza mu się wobec jego jednorazowej szkodliwości,
dawniejszą szkodliwość dodaje się do nowoodkrytej
i kara z tego powodu wymierzona zostaje w stopniu
najwyższym. L e c z jeśli w ten sposób karze się także
lub nagradza (mniejsza bowiem kara w tym wypadku
jest nagrodą) i przeszłość człowieka, toby należało
cofnąć się jeszcze dalej i przyczyny takiej lub owa­
kiej przeszłości karać i nagradzać, mam na myśli ro­
248
249
dziców, w y c h o w a w c ó w , społeczeństwo i t. d.: w wielu
wypadkach okazałoby się, że i s ę d z i o w i e w pe­
wien sposób są współwinni. Jest to samowola, jeśli
zatrzymujemy się na przestępcy, karząc jego prze­
szłość: należałoby, jeśli się nie chce uznać absolutnej
niewinności wszelkiej winy, zatrzymywać się na każdym
oddzielnym wypadku i nie cofać się wstecz: to zna­
c z y winę i z o l o w a ć i zgoła nie wiązać jej z prze­
szłością — inaczej popełnia się grzech przeciw lo­
gice. Wyciągnijcie raczej, wy wolnowolowcy, konieczny
wniosek z swojej nauki o »wolności w o l i « i zadekre­
tujcie śmiało: » ż a d e n c z y n n i e m a p r z e s z ł o ś c i « .
29.
Z a w i ś ć i jej brat szlachetniejszy.
Gdzie równość przenikła rzeczywiście i stale ugrun­
towana została, powstaje ów pociąg, wogóle ucho­
dzący za niemoralny i w stanie naturalnym zaledwie
d o pojęcia: z a w i ś ć . Zawistny odczuwa każde wy­
kraczanie innego ponad miarę wspólną i chce go do
niej zniżyć — lub sam się do tej wysokości podnieść:
skąd pochodzą d w a różne sposoby postępowania, któ­
rym Hezyod nadał nazwę złej i dobrej Erys. Rów­
nież w stanie równości powstaje oburzenie, że jednemu
n i ż e j jego godności i równości powodzi się źle,
a drugiemu p o n a d równość dobrze: są to uczucia
natury s z l a c h e t n i e j s z e j . W rzeczach, które od
samowoli człowieka nie zależą, uderza ich brak spra­
wiedliwości i słuszności: to znaczy, żądają, żeby o w ą
równość, którą uznaje człowiek, uznawała też natura
i przypadek, gniewają się, że ludziom jednakowym
nie jednakowo się powodzi.
30.
Z a w i ś ć b o g ó w . — »Zawiść b o g ó w « po­
wstaje, kiedy człowiek nizko w opinii stojący w jakiś
sposób staje na równi z w y ż s z y m (jak Ajaks) lub
z łaski losu z o s t a j e wyniesiony do tej wysokości
(Niobe, jako matka zbyt szczęśliwa). W hierarchii
s p o ł e c z n e j zawiść ta stawia żądanie, żeby nikt
n a d swój stan nie wyrastał zasługą, żeby i jego
szczęście było zastosowane do stanu, a szczególniej,
żeby świadomość jego nie wybiegała za te szranki.
Często doznaje »zawiści bogów« wódz zwycięski:
a także uczeń, który tworzy dzieło mistrzowskie.
31.
Próżność oddźwiękiem stanu
nieu­
s p o ł e c z n i o n e g o . — Ponieważ ludzie uznali się
z a r ó w n y c h gwoli bezpieczeństwu, dla założenia
gminy, lecz to pojmowanie w gruncie przeczy przy­
rodzeniu jednostki i jest czemś wymuszonem, w miarę
przeto wzrostu rękojmi bezpieczeństwa powszech­
nego występują nowe pędy starego dążenia do prze­
wagi : w rozgraniczeniu stanów, w pretensyi do
godności zawodowych i przywilejów, wogóle w próż­
ności (maniery, strój, mowa i t. d.). Lecz skoro nie­
251
250
bezpieczeństwo dla społeczności daje się odczuwać,
wtedy liczebnie przeważający, którzy w stanie po­
wszechnego spokoju nie mogli przeprowadzić swej
przewagi, przywracają z powrotem stan równości:
niedorzeczne przywileje i próżność znikają na jakiś
czas. L e c z jeśli społeczność ulega zupełnej ruinie,
wszystko wpada w anarchię, wtedy natychmiast za­
panowywa stan naturalny, nie baczącej na nic, bez­
względnej nierówności, jak to się stało na Korkirze
według sprawozdania Tucydydesa. Niema ani prawa
przyrodzonego, ani przyrodzonego bezprawia.
32.
S ł u s z n o ś ć . — Dalszym rozwojem sprawied­
liwości jest słuszność, która powstaje między tymi,
którzy nie występują przeciw równości gminnej: prze­
nosi się ją na te wypadki, o których prawo nie stanowi
nic, ów delikatniejszy wzgląd na równowagę, prze­
widujący i naprzód i wstecz, którego maksymą jest:
»jak ty mnie, tak ja tobie«. Aequum znaczy właśnie
»to jest z g o d n e z n a s z ą r ó w n o ś c i ą ; łagodzi
ona także nasze małe różnice, sprowadzając je do
pozoru równości, i pragnie, żebyśmy wybaczali sobie
niejedno, do czego n i e bylibyśmy z m u s z e n i « .
33.
P i e r w i a s t k i z e m s t y . — Prędko się wy­
mawia słowo »zemsta«: zdaje się niemal, jak gdyby
nie zawierało nic innego oprócz jedynego pierwiastku
pojęciowego i uczuciowego. To też mozolą się wciąż,
żeby go znaleźć: jak nasi ekonomiści jeszcze nie
znużyli się wietrzeniem w wyrazie »wartość« takiej
jedności i szukaniem pojęcia pierwiastkowego war­
tości. Jak g d y b y wszystkie w y r a z y nie były kiesze­
niami, w które chowano to to, to owo, lub wiele rzeczy
jednocześnie! T a k samo i »zemsta« bywa to tem, to
owem, to czemś bardzo złożonem. Trzebaż bo odróż­
niać ten odruch zasłaniający, który się w y k o n y w a
niemal mimowolnie nawet względem przedmiotów
nieożywionych, wyrządzających nam szkodę (naprzy­
kład względem maszyn, będących w ruchu): celem
tego odruchu jest położenie tamy szkodzeniu, zapo­
mocą powstrzymania maszyny. Żeby ten cel osiągnąć,
siła tego odruchu musi być nieraz tak wielka, żeby
zrujnowała maszynę; kiedy ta nawet jest zbyt silna,
żeby mogła być natychmiast zrujnowana przez je­
dnostkę, mimo to jednostka zawsze jeszcze wykona
najsilniejsze uderzenie, do jakiego jest zdolna
niby
ostatnią próbę. W ten sposób zachowujemy się też
względem osób, wyrządzających nam szkodę, w chwili
bezpośredniego odczuwania samej szkody. Jeśli chce się
akt ten nazwać aktem zemsty, zgoda; trzeba tylko
rozważyć, że tutaj maszyneryę rozumu puszcza w ruch
i n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y i ż e w istocie
nie myśli się o wyrządzającym szkodę, tylko o so­
bie: postępujemy tak, n i e chcąc szkodzić z kolei,
lecz chcąc jedynie u j ś ć przynajmniej z życiem. —
Trzeba na to c z a s u , żeby od siebie ze swemi myś­
lami przejść do przeciwnika i zadać sobie pytanie,
jaką drogą możemy urazić go najdotkliwiej. T a k się
dzieje w drugim rodzaju zemsty: założeniem jej jest
252
zastanawianie się nad rannością i wrażliwością innej
osoby; chcemy ból zadać. Natomiast zabezpieczenie
siebie od dalszej szkody tak dalekie jest od widnokręgu
człowieka, wywierającego zemstę, że niemal regular­
nie powoduje własną dalszą szkodę i bardzo często
z zimną krwią ją przewiduje. Kiedy w pierwszym
rodzaju zemsty obawa przed drugiem uderzeniem czy­
niła odpór jak najsilniejszym, tutaj panuje niemal zu­
pełna obojętność względem tego, co przeciwnik jesz­
cze u c z y n i ; siła odporu stosuje się tylko do tego,
co nam u c z y n i ł . Cóż on więc uczynił? Jakaż dla
nas korzyść, jeżeli cierpi teraz, potem jak myśmy przez
niego cierpieli? Chodzi o p o w e t o w a n i e szkody;
kiedy tymczasem akt zemsty pierwszego rodzaju słu­
żył tylko s a m o z a c h o w a n i u . Może się stać, ż e z a
sprawą przeciwnika straciliśmy majętność, godność,
przyjaciół, dzieci — strat tych zemsta nie powetuje,
powetowanie stosuje się jedynie d o s t r a t u b o c z ­
n y c h przy wszystkich stratach wspomnianych. Zem­
sta odwetu nie zabezpiecza przed dalszą szkodą, nie
naprawia doznanej szkody — oprócz jednego wy­
padku. Jeśli przez w r o g a ucierpieliśmy na c z c i ,
zemsta jest w stanie ją przywrócić. Doznajemy je­
dnak tej k r z y w d y w każdym wypadku, kiedy nam
rozmyślnie ból wyrządzają: albowiem przeciwnik tem
samem dowodzi, iż nas się n i e l ę k a . Zapomocą
zemsty dowodzimy, że i my się jego również nie
boimy: na tem polega wyrównanie, powetowanie.
(Intencya wykazania zupełnego braku o b a w y u nie­
których osób posuwa się tak daleko, że niebezpie­
czeństwo zemsty dla nich samych
strata na zdro­
wiu lub życia, lub wogóle inna krzywda
wydaje
się im niezbędnym warunkiem wszelkiej zemsty. Dla
253
tego wstępują na drogę pojedynku, chociaż już sądy
dają im broń w rękę, do otrzymania zadośćuczynienia
za obrazę: oni jednak poczytują sposób przywrócenia
czci, nie związany z niebezpieczeństwem za niewystar­
czający, ponieważ nie może dowieść, iż są bez lęku). We wspomnianym na początku rodzaju zemsty tem,
co powoduje odpór jest bojaźń: tutaj natomiast brak
bojaźni, którego człowiek zapomocą odporu, jak się
rzekło, c h c e d o w i e ś ć . — Nic więc nie wydaje
się bardziej rożnem od wewnętrznego umotywowania
obydwuch sposobów postępowania, które n a z y w a się
jednem i tem samem w y r a z e m »zemsta«: i mimo to
zdarza się bardzo często, iż dla samego człowieka,
wywierającego zemstę jest rzeczą niejasną, co go
właściwie skłoniło do czynu: być może, iż z bojaźni,
żeby byt swój ocalić, postawił odpór, lecz w następ­
stwie, kiedy miał czas się zastanowić z punktu widze­
nia obrażonej czci, sam wmówił w siebie, że mścił się
za swoją cześć: — ten bowiem motyw w każdym
razie jest s z l a c h e t n i e j s z y , niż drugi. Przytem
jest jeszcze rzeczą zasadniczą, czy mu się cześć jego
ukazuje dotkniętą w oczach innych (świata), c z y
zaś tylko w oczach obrażającego: w tym ostatnim
wypadku wybierze raczej zemstę ukrytą, w pierw­
szym zaś jawną. Zależnie od tego, czy silnie, czy
słabo wmyśli się w duszę sprawcy i widza, zemsta
jego będzie złośliwsza lub łagodniejsza; a jeśli mu
brak wogóle tego rodzaju wyobraźni, tedy zgoła
o zemście myśleć nie będzie, ponieważ nie ma też
wtedy poczucia »czci«, a więc i nie może ono być
w nim dotknięte. Również nie będzie myśleć o zem­
ście, jeśli sprawcą i świadkami czynu p o g a r d z a :
ponieważ, jako pogardzani, nie mogą mu czci zwrócić,
255
254
a przeto i czci odjąć. W końcu zrezygnuje z zemsty
w tym wypadku, w c a l e nie nadzwyczajnym, kiedy
sprawcę k r z y w d y k o c h a : wprawdzie przypłaca to
w oczach drugiego czcią swoją, i być może staje się
przez to mniej godnym miłości wzajemnej. A l e i zre­
zygnowanie z wszelkiej miłości wzajemnej jest ofiarą,
którą miłość ponieść gotowa, byle tylko ukochanej
istocie nie być z m u s z o n ą z a d a ć b ó l u : znaczy t o
samemu sobie przyczynić więcej bólu, niż bólu spra­
wia ta ofiara.
T a k więc: każdy się zemści, oprócz
tych wypadków, kiedy jest bez czci, kiedy gardzi krzy­
wdzicielem i oszczercą lub go kocha. I wtedy, kiedy
zwraca się do sądów, szuka zemsty jako osoba prywatna:
a o b o k t e g o jeszcze jako przewidujący, troskliwy
członek społeczeństwa, szuka zemsty społecznej na
kimś, co tego społeczeństwa nie s z a n u j e . W ten spo­
sób kara sądowa p r z y w r a c a zarówno cześć osoby
prywatnej, jak i cześć społeczeństwa: to znaczy —
kara jest zemstą. — Bezwątpienia zawiera się w niej
ów inny, na początku opisany, pierwiastek zemsty o ile;
przez nią społeczeństwo służy swoim celom s a m o z a ­
c h o w a w c z y m i w o b r o n i e k o n i e c z n e j daje
odpór. Kara m a zapobiec d a l s z e m u szkodzeniu,
m a o d s t r a s z y ć . T a k rzeczywiście w karze ł ą c z ą
s i ę dwa różne elementy zemsty, i to może najbar­
dziej przyczynia się do podtrzymania o w e g o w y ż e j
wspomnianego pomieszania pojęć, wskutek którego
jednostka, wywierająca zemstę, nie w i e zwykle,
czego c h c e właściwie.
34.
Cnoty, przynoszące
s z k o d ę . — Jako
członkowie pewnych grup społecznych nie czujemy
się uprawnieni do pełnienia pewnych cnót, które nam,
jako osobom prywatnym, przynosiłyby największy
zaszczyt i niejakie zadowolenie, naprzykład do sto­
sowania łaski i wyrozumiałości względem błądzących
wszelkiego rodzaju — wogóle względem każdego po
stępowania, kiedyby ucierpiał wskutek naszej cnoty
pożytek społeczny. Żadne kollegium sędziowskie nie
ma prawa wobec sumienia s w e g o pozwolić sobie na
to, żeby być łaskawem: przywilej ten pozostawiono
królowi, j a k o j e d n o s t c e i cieszą się, kiedy z niego
czyni użytek, na dowód, żeby sami byli chętnie łas­
kawi, ale zgoła nie jako społeczeństwo. Społeczeń­
stwo więc uznaje tylko cnoty, przynoszące mu ko­
rzyść lub przynajmniej nie szkodliwe (które pełnić
można bez szkody lub te, które się procentują, na­
przykład sprawiedliwość). O w e przeto cnoty, przyno­
szące straty, nie mogły powstać w ł o n i e s p o ł e ­
c z e ń s t w a , ponieważ jeszcze obecnie w każdem,
choćby najmniejszem, powstającem społeczeństwie
podnoszą przeciw nim protest. Są to więc cnoty,
które powstały między nierównymi, wynalezione zo­
stały przez mających przewagę, przez jednostki, — są
to cnoty p a n u j ą c y c h , z tą myślą ukrytą: »jestem
dość potężny, żeby pozwolić na wyrządzenie sobie
jawnej szkody, jest to dowodem mojej siły« — są
to cnoty spokrewnione z d u m ą .
256
257
35.
K a z u i s t y k a k o r z y ś c i . — Nie byłoby k a ­
zuistyki moralności, jeśliby nie było kazuistyki ko­
rzyści. Rozsądek najniezależniejszy i najprzenikliw­
szy nie wystarcza często, żeby, wybierając między
dwiema rzeczami, z koniecznością osiągnąć korzyść
największą. W takich wypadkach wybiera się, ponie­
w a ż wybrać się musi, a następnie miewa się rodzaj
choroby morskiej uczucia.
przez brak obserwacyi samych siebie i obserwacyi
tych, którzy powinni być wychowani, samiście po­
zwolili namiętnościom wyrosnąć na takie potwory, że
teraz już na sam w y r a z »namiętność« strach w a s
zdejmuje! Zależy od w a s i zależy od nas, żeby p o ­
z b a w i ć namiętności ich charakteru straszliwego
i zapobiec w ten sposób, żeby się nie stawały pusto­
szącymi potokami. — Własnego niedopatrzenia nie
należy rozdymać do wiecznego fatalizmu; raczej
chciejmy uczciwie pracować nad dziełem, żeby wszyst­
kie namiętności ludzkie zmienić w radości.
36.
S t a ć s i ę o b ł u d n i k i e m . — Każdy żebrak
staje się obłudnikiem; jak każdy, kto ze s w e g o nie­
dostatku, z nędzy (czy to osobistej, czy publicznej)
czyni swój zawód.
Żebrak odczuwa niedostatek
o wiele mniej, niż musi go d a ć odczuwać innym,
jeśli chce żyć z jałmużny.
38.
W y r z u t y s u m i e n i a . — Wyrzut sumienia,
jak kąsanie kamienia przez psa, jest głupotą.
39.
37.
Pewien rodzaj kultu namiętności. —
Wy posępnicy i padalce filozoficzni, żeby oczernić całą
istotę świata, prawicie o s t r a s z l i w y m c h a r a k ­
t e r z e namiętności ludzkich. Jak gdyby wszędzie, gdzie
jest namiętność, była także straszliwość! Jak gdyby
wiecznie w świecie ten rodzaj straszliwości istnieć
musiał! — Przez zaniedbanie w rzeczach drobnych,
P o c h o d z e n i e p r a w . — P r a w a odwołują się
najczęściej do t r a d y c y i , tradycya do jednorazowej
u m o w y . Zdarza się, że pewnego razu zawieramy
umowę, z której skutków są zadowolone strony obie,
i jesteśmy zbyt ociężali, żeby ją formalnie odnowić:
tak żyje się dalej, jak gdyby wciąż była odnawiana,
i stopniowo, kiedy zapomnienie rozciągnie nad jej
pochodzeniem mgłę, wierzymy, że mamy święty, nie­
naruszalny stan, na którym m u s z ą budować poko­
lenia następne. Tradycya stała się teraz przymu­
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
17
259
258
s e m , choć nie przynosi już korzyści, dla której
pierwotnie umowa zawarta została. — S ł a b i znaj­
dowali tutaj po wszystkie czasy mocną twierdzę:
skłonni są oni jednorazową umowę, okazaną łaskę,
uwieczniać.
k i e g o i n n e g o motywu postępowania wyżej nad
motyw pożytku. W ten sposób rodzi się pozór, jakoby
moralność n i e wyrosła z pożytku; kiedy tymczasem
pierwotnie była pożytkiem społecznym, który musiał
się wielce mozolić, żeby się przebić przez interesow­
ność prywatną i zdobyć sobie większy szacunek.
40.
Znaczenie zapomnienia w uczuciach
m o r a l n y c h . — Te same czyny, które w społe­
czeństwie pierwotnem w y p ł y w a ł y z początku z po­
czucia wspólnej k o r z y ś c i , przypisywane s ą póź­
niej przez pokolenia następne innym motywom: ze
strachu lub czci dla tych, którzy ich żądali i zalecali
je, lub z przyzwyczajenia, ponieważ od dzieciństwa
widziało się wkoło siebie, że je spełniają, lub z ż y c z ­
liwości, ponieważ spełnianie ich w y w o ł y w a ł o wszę­
dzie radość i twarze zadowolone, lub z próżności
ponieważ czyny takie chwalono. Takie postępki, o któ­
rych motywie zasadniczym, motywie pożyteczności
z a p o m n i a n o , nazywają się wtedy m o r a l n y m i :
i to nie dlatego, że w y p ł y w a j ą z o w y c h i n n y c h ,
motywów, lecz ponieważ nie popełnia się ich z świa
dom ej użyteczności. — Skąd ta n i e n a w i ś ć do po
żytku, tak widoczna t u t a j , gdzie wszelkie godne po
c h w a ł y postępowanie formalnie odgranicza się od
postępowania w widokach korzyści? — Oczywista, że
społeczeństwo, jako ognisko wszelkiej moralności
i wszelkich pochwal dla postępowania moralnego,
w a l c z y ł o zbyt długo i zbyt ciężko z interesownością
i uporem jednostki, żeby w końcu nie cenić wszel­
41.
Bogaci dziedzice moralności.
I w za­
kresie moralnym istnieje bogactwo d z i e d z i c z n e :
posiadają je łagodni, dobroduszni, litościwi, dobro­
czynni, którzy otrzymali po przodkach w s z y s t k i e
dobie s p o s o b y p o s t ę p o w a n i a , ale nie otrzy­
mali rozumu (źródła tych sposobów postępowania).
Przyjemną stroną tego bogactwa jest, że ustawicznie
trzeba czerpać i udzielać z niego, jeśli wogóle ma
być odczuwane, i że w ten sposób mimowolnie pra­
cuje nad tem, żeby zmniejszyć przedział między mo­
ralnie bogatym i moralnie ubogim: i mianowicie, co
jest najgodniejsza uwagi i najlepsza, n i e na korzyść
średniej w przyszłości między ubogim i bogatym,
lecz na korzyść p o w s z e c h n e g o bogactwa i obfi­
tości.
Tak, jak tutaj to uczyniono, daje się ująć
mniej więcej panujący pogląd o dziedzicznem bogac­
twie moralnem. L e c z zdaje mi się, że pogląd taki
utrzymuje się więcej ad majoram gloriam moralności,
niż prawdy. Doświadczenie dostarcza przynajmniej
twierdzenia, które, jeśli nie jako obalenie, to w ka­
żdym razie musi być znacznem ograniczeniem owej
powszechności.
Bez
najwyborowszego
rozsądku,
tak
17*
261
260
mówi doświadczenie, bez zdolności do najsubtelniej­
szego wyboru i bez s i l n e j s k ł o n n o ś c i d o z a ­
c h o w a n i a m i a r y bogaci dziedzice moralności
stają się m a r n o t r a w c a m i moralności: oddawszy
się bez hamulca swoim współczującym, łagodzącym,
pojednawczym, uśmierzającym popędom, czynią wszyst­
kich wokół niedbalszymi. Stąd dzieci tych nadzwy­
czaj moralnych marnotrawców łatwo bywają — i, co
niestety rzec trzeba, w najlepszym razie — przyjem­
nymi, słabymi nicponiami.
42.
Sędzia i okoliczności łagodzące. —
»I względem dyabła trzeba być honorowym i płacić
swoje długi, rzekł pewien stary żołnierz, kiedy mu
dokładniej opowiedziano historyę dyabła, Faust po­
winien iść do p i e k ł a ! « — »Och, wy straszni mężczyźni!
zawołała jego małżonka, c z y ż to możliwa! Nie uczy­
nił on przecież nic złego, tyle tylko, że nie miał ani
kropli atramentu w kałamarzu! Pisać krwią jest
wprawdzie grzechem, ale maż za to taki piękny męż­
c z y z n a gorzeć w piekle ?«
43.
P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y . — Obo­
wiązek jest wywierającem przymus i popychają­
cem do czynu uczuciem, które nazywamy dobrem
i uważamy za nie ulegające dyskusyi (— nie chcemy
mówić i nie chcieliśmy mówić o pochodzeniu, grani­
cach i o usprawiedliwieniu tego uczucia). Dla myśli­
ciela jednak wszystko jest rezultatem powstawania
i wszystko, co powstało, ulega dyskusyi, jest on więc
człowiekiem, nie poczuwającym się do obowiązku,
dopóki jest myślicielem. Jako taki nie będzie też uczu­
wał obowiązku widzenia i wypowiadania prawdy, i nie
będzie odczuwał tego uczucia. Myśliciel zapytuje: skąd
ono pochodzi? dokąd zmierza? ale już na samo to py­
tanie patrzy powątpiewająco. Ale z tego czyby nie wy­
pływało, że maszyna myśliciela przestawałaby praco­
w a ć prawidłowo, jeśliby on rzeczywiście przy akcie
poznania mógł się c z u ć n i e o d p o w i e d z i a l n y m ?
W tem znaczeniu do z a s i l a n i a maszyny zdaje się
być potrzebny ten sam element, który zapomocą ma­
szyny ma być zbadany. — Formuła byłaby być może
następująca: p r z y p u ś c i w s z y , i ż istnieje obowią­
zek poznawania prawdy, jakże więc brzmi prawda
w stosunku do każdego rodzaju innego obowiązku? —
Ale hipotetyczne poczucie obowiązku c z y ż nie jest
niedorzecznością ?
44.
S t o p n i e m o r a l n o ś c i . — Z początku mo­
ralność jest środkiem, żeby gminę wogóle zacho­
w a ć i uchronić od zguby; następnie jest środkiem
utrzymania gminy na pewnej wysokości i w pew­
nym stopniu dobrobytu. Motywy jej są b o j a ź ń i na­
d z i e j a : i mianowicie tem surowsze, potężniejsze
i grubsze, im silniejsza jest jeszcze skłonność do rze­
263
262
c z y przewrotnych, jednostronnych, osobistych. Trzeba
tutaj posługiwać się najokropniejszymi środkami za­
straszenia, dopóki łagodniejsze nie wywierają skutku
i nie daje się inaczej osiągnąć ten podwójny rodzaj
zachowania (do najsilniejszych należy wynalezienie
życia pozagrobowego i wiecznego piekła). Potrzebne
są wtedy tortury duchowe i oprawcy, którzyby je
stosowali. Dalszymi stopniami moralności, a więc
środkami do wyżej wspomnianych celów są przyka­
zania boskie (naprzykład prawo mojżeszowe); jeszcze
dalszym i w y ż s z y m przykazania bezwzględnego po­
czucia obowiązku z jego »powinieneś«. — Wszystko
to jeszcze dość z gruba wyciosane, ale s z e r o k i e
stopnie, ponieważ ludzie jeszcze nie umieją stawiać
stóp na delikatniejszych i w y ż s z y c h . Następnie przy
chodzi moralność z e s k ł o n n o ś c i , s m a k u , w końcu
z w n i k n i ę c i a — która wyrasta ponad złudne mo­
t y w y moralności, ale uświadamia sobie, że przez dłu­
gie czasy ludzkość innych posiadać nie mogła.
45.
M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h nie
p o h a m o w a n y c h . — W s z y s c y ci, co nie dość sil­
nie panują nad sobą i nie znają moralności, jako
ustawicznego w rzeczach wielkich i drobnych pano­
wania nad sobą i przezwyciężania siebie, mimowol­
nie stają się gloryfikatorami dobrych, współczujących,
życzliwych poruszeń, owej moralności instynktownej,
nie posiadającej głowy, która zdaje się składać tylko
z serca i rąk pomocnych. Ba, nawet jest w ich inte­
resie rzucać podejrzenie na moralność rozumu i o w ą
drugą czynić wyłączną.
46.
U s t ę p y d u s z y . — I dusza także musi po­
siadać swe określone kloaki, dla odpływu swych nie­
czystości: w tym celu służą osoby, stosunki towarzy­
skie, klasy społeczne lub ojczyzna, lub świat, lub
w końcu — dla najbardziej wytwornych (mam na
myśli naszych kochanych »pessymistów« nowoczes­
nych) — Pan Bóg.
47.
Pewien rodzaj spokoju i kontempla­
c y i . — Bacz, żeby spokój twój i kontemplacya nie
były jak spokój i kontemplacya psa przed jatką,
któremu strach nie pozwala przysunąć się bliżej,
a żądza nie daje się cofnąć: i który otwiera oczy,
jak gdyby były paszczami.
48.
Z a k a z b e z p r z y c z y n y . — Zakaz, którego
przyczyny nie rozumiemy, lub nie uznajemy, jest nie­
tylko dla przekornych, lecz także dla żądnych po­
265
264
znania niemal nakazem: chce się doświadczyć, żeby się
dowiedzieć, d l a c z e g o zakaz został wydany. Z a k a z y
moralne, jak naprzyklad dekalogu, są stosowne dla
epoki, kiedy rozum jest w poddaństwie: obecnie takie
zakazy jak: »nie zabijaj«, »nie cudzołóż«, wydane bez
umotywowania, miałyby raczej skutek szkodliwy, niż
pożyteczny.
49.
C h a r a k t e r y s t y k a . — Cóż to jest za czło­
wiek, który może powiedzieć o sobie: »gardzę bardzo
łatwo, lecz nie nienawidzę nigdy. W każdym czło­
wieku wynajduję natychmiast coś, co można szano­
w a ć i dzięki czemu szanuję go: tak zwane c e c h y
miłe pociągają mnie mało«.
s i ę człowieka bezinteresownego: pierwotnie g a r ­
d z o n o nim, lub o b a w i a n o s i ę jego podstępów.
51.
U m i e ć b y ć m a ł y m . — Trzeba być tak blizko
kwiatów, traw i motyli, jak dziecko, które sięga nie
o wiele w y ż e j , niż one. My starsi natomiast wyrośliśmy
nad nie i musimy się do nich zniżać; sądzę, że trawy
n i e n a w i d z ą nas, kiedy wyznajemy dla nich s w ą
miłość.
Kto w e w s z y s t k i c h rzeczach dobrych
chce uczestniczyć, musi także w pewnych chwilach
umieć być małym.
52.
50.
Współczucie i
p o g a r d a . — Okazanie
współczucia odczuwa się jako oznakę pogardy, g d y ż
oczywiście przestało się być przedmiotem b o j a ź n i ,
skoro otrzymuje się dowody współczucia. Spadło się
niżej poziomu r ó w n o w a g i , podczas kiedy już ta nie
zadowala ludzkiej próżności i dopiero wyrastanie nad
innych i przejmowanie bojaźnią udziela duszy wszyst­
kich uczuć upragnionych. Stąd rodzi się problemat,
w jaki sposób powstało s z a c o w a n i e współczucia,
również, jak należy objaśnić, dlaczego obecnie chwali
T r e ś ć s u m i e n i a . — Treść naszego sumienia
stanowi wszystko, czego regularnie i bez przyczyny
ż ą d a ł y od nas w latach dzieciństwa osoby, które
szanowaliśmy, lub których się obawialiśmy. Sumienie
więc budzi owo uczucie musu (»to zrobić muszę,
tego zaniechać«), które nie p y t a : d l a c z e g o mu­
szę? — We wszystkich wypadkach, w których rzecz
robi się z »ponieważ« i »dlaczego«, postępuje czło­
wiek b e z sumienia; przeto jednak jeszcze nie wbrew
niemu. — Wiara w powagi jest źródłem sumienia:
nie jest więc ono głosem B o g a w piersi człowieka,
lecz głosem kilku ludzi w człowieku.
267
266
53.
Pokonanie namiętności.
Człowiek,
który pokonał swe namiętności, wszedł w posiadanie
najurodzajniejszej gleby: jak kolonista, który stał się
panem lasów i bagien. S i e w dobrych dzieł ducho­
wych na gruncie pokonanych namiętności jest wtedy
najpilniejszem i najbliższem zadaniem. Samo pokona
nie jest tylko ś r o d k i e m , nie zaś celem; jeśli się na
nie patrzy inaczej, szybko wschodzą wszelkiego ro­
dzaju zielska i dyabelstwa na opróżnionym tłustym
gruncie, i rychło rozrastają się bujniej i szaleniej, niż
kiedykolwiek.
54.
Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u . — Wszyscy
tak zwani ludzie praktyczni posiadają zręczność w usłu­
giwaniu: to właśnie czyni ich praktycznymi, c z y to
dla innych, c z y dla siebie samych. Robinson posiadał
służącego jeszcze lepszego, niż Piątek: był nim
Kruzoe.
55.
Niebezpieczeństwo
mowy
dla
wol­
n o ś c i d u c h o w e j . — Każdy w y r a z jest przesądem.
56.
U m y s ł i n u d a . — Przysłowie:
za leniwy, żeby się nudzić« daje dużo
Dopiero zwierzęta najsubtelniejsze i
zdolne są do nudy. — Byłby to temat
poety: n u d a B o g a w siódmym dniu
»Madziar jest
do myślenia.
najczynniejsze
dla wielkiego
stworzenia.
57.
Z o b c o w a n i a z e z w i e r z ę t a m i . — Powsta­
wanie moralności można jeszcze obserwować na na­
szym stosunku do zwierząt. Gdzie n i e wchodzi w grę
pożytek lub szkoda, posiadamy uczucie zupełnej nie­
odpowiedzialności ; zabijamy i ranimy naprzykład
owady, lub zostawiamy je przy życiu, zupełnie bez­
myślnie. Dotknięcie nasze jest tak ciężkie, iż nasze
miłe zachowanie się względem kwiatów i m a ł y c h
zwierząt prawie zawsze b y w a mordercze: co wcale
nie zmniejsza naszego zadowolenia, jakie w nich
znajdujemy. — Dziś mamy święto drobnych zwierzą­
tek, najznojniejszy dzień w roku: wokół nas roi się
i pełza, my zaś mimowolnie, l e c z też nie zwracając
uwagi rozgniatamy to tu, to tam robaczka lub o w a d a
skrzydlatego.— Jeśli zwierzęta wyrządzają nam szkodę,
dążymy wszelkimi sposobami do w y t ę p i e n i a ich,
środki bywają często dosyć okrutne, właściwie bez
woli z naszej strony: jest to okrucieństwo, w y p ł y w a ­
jące z bezmyślności. Jeśli są pożyteczne, tedy wy­
zyskujemy
je:
dopóki
subtelniejsza
roztropność
nie
269
268
pouczy nas, iż pewne zwierzęta, wzamian za inne
obchodzenie się, mianowicie za opiekę i hodowlę, wy­
nagrodzą nas sowiciej. Dopiero wtedy powstaje od­
powiedzialność. Unika się dręczenia zwierząt domo­
w y c h ; człowiek oburza się, widząc, iż ktoś inny
względem swej krowy jest niemiłosierny, całkiem
w myśl pierwotnej moralności gminnej, która pożytek
w s p ó l n y widzi w niebezpieczeństwie, skoro jedno­
stka przeciw niemu grzeszy. Kto z gminy spostrzega
przestępstwo, obawia się pośredniej szkody dla sie­
bie: i my lękamy się o dobroć mięsa, rolnictwa, środ­
ków komunikacyjnych, kiedy widzimy, że źle się ob­
chodzą ze zwierzętami domowemi. Przytem kto jest
okrutny ze zwierzętami domowemi, budzi podejrzenie,
że jest także okrutny względem ludzi słabych, nie­
równych, niezdolnych do zemsty; uchodzi za czło­
wieka nieszlachetnego, któremu z b y w a na dumie sub­
telniejszego rodzaju. W ten sposób powstają pierwo­
ciny sądów i uczuć etycznych: lwią część przytem
sprawia teraz przesąd. Wiele zwierząt przez spojrzenia,
dźwięki i giesty pobudza człowieka do p r z e n i k a ­
n i a w n i e w y o b r a ź n i ą i wiele religii przyucza
do upatrywania w zwierzętach miejsca przemieszki­
wania dusz ludzkich i boskich: wskutek czego zaleca
w obcowaniu ze zwierzętami wogóle szlachetniejszą
ostrożność, ba nawet pełen czci lęk. Kiedy nawet ten
przesąd niknie, rozbudzone przezeń uczucia dzia­
łają wciąż dalej, dojrzewają i rozkwitają. — Chrześ­
cijanizm, jak wiadomo, okazał się na tym punkcie
religią ubogą i wsteczną.
58.
N o w i a k t o r z y . — Niema między ludźmi rze­
c z y powszedniejszej nad śmierć; drugiemi w rzędzie
idą urodziny, ponieważ nie w s z y s c y się rodzą, którzy
przecież umierają; potem następuje ślub. Ale wszyst­
kie te małe tragikomedye podczas każdego z niezli­
czonych i nie dających się zliczyć przedstawień wy­
konywają
coraz nowi aktorzy i dlatego nieustannie
posiadają interesujących
się widzów:
kiedyby przy­
puszczać należało, że w s z y s c y widzowie z kuli ziem­
skiej dawno już z nudów wiszą po wszystkich drze­
wach. T y l e zależy na nowych aktorach, tak mało na
sztuce.
59.
Co z n a c z y »być u p a r t y m « ?
Najkrótszą
drogą nie jest jak najprostsza, lecz ta, na której
wiatry najpomyślniejsze wydymają nasze ż a g l e : tak
poucza nauka żeglarzy. Nie słuchać jej n a z y w a się
być upartym: moc charakteru zmącona jest tutaj
przez głupotę.
60.
W y r a z » p r ó ż n o ś ć « . — Nieprzyjemnie, i ż
pewne wyrazy, bez których my moraliści obyć się
nie możemy w żadnym razie, same przez się za­
271
270
wierają już rodzaj cenzury obyczajów z owych czasów,
kiedy uważano za kacerstwa najbliższe i najnatural­
niejsze poruszenia człowieka. T a k naprzyklad owo
przekonanie zasadnicze, iż na falach społecznych
miewamy pomyślną żeglugę, lub doznajemy rozbicia,
o wiele więcej dzięki temu, za co uchodzimy, niż
dzięki temu, czem j e s t e ś m y ,
przekonanie, które
w każdym czynie społecznym musi być naszym ste­
rem, oznacza się i piętnuje wyrazem najogólniejszym
»próżność«, »vanitas«: jedną z najpełniejszych i naj­
treściwszych rzeczy wyrazem, który ją oznacza, jako
próżną właściwie i nikłą, coś wielkiego zapomocą
deminutivum, ba, z rysem karykatury. Nie pomoże
nic, musimy takich w y r a z ó w używać, ale przytem
ucho swoje zamykać na podszepty starego nawyku.
się w fatum. — Obawa, jaką ludzie odczuwają przed
teoryą niewolności woli, jest przeważnie obawą przed
fatalizmem tureckim: sądzą, iż człowiek rezygnowałby
niedołężnie i stał przed przyszłością z założonemi
rękoma, ponieważby nie mógł w niej nic zmienić:
lub też, zupełnie puściłby cugle s w y m kaprysom, po­
nieważ i one nie zdołałyby pogorszyć tego, co raz
zostało przeznaczone. Głupstwa człowieka są rów­
nież częścią fatum, jak jego mądrość: i o w a obawa
przed wiarą w fatum również jest fatum. I ty,
biedny bojaźliwcze, jesteś niezwyciężoną Moira, która
tronuje jeszcze nad b o g a m i ; dla wszystkiego, co
przyjdzie, jesteś błogosławieństwem lub przekleń­
stwem i w każdym razie więzami, w których i naj­
silniejszy leży skrępowany; w tobie cała przyszłość
świata ludzkiego została z góry określona, nie po­
może ci nic, jeśli przed samym sobą ci straszno.
61.
62.
F a t a l i z m t u r e c k i . — Fatalizm turecki za­
wiera ten błąd zasadniczy, że człowieka i fatum jako
dwie rozdzielone rzeczy wzajem sobie przeciwstawia:
człowiek, mówią oni, może w a l c z y ć z fatum, starać
się je zniweczyć, w końcu jednak pozostaje zawsze
przy niem zwycięstwo; wskutek czego rzeczą roz­
sądną jest zrezygnować lub żyć według swego upo­
dobania. W rzeczywistości każdy człowiek sam jest
częścią fatum: kiedy w podanym w y ż e j sposobie są­
dzi, iż w a l c z y z fatum, spełnia się właśnie w tem
fatum; walka jest złudzeniem, ale również o w a rezy­
gnacya w fatum, wszystkie te złudzenia zawierają
A d w o k a t d y a b ł a . — »Tylko przez własną
szkodę staje się człowiek m ą d r y m , tylko przez cu­
dzą szkodę staje się d o b r y m « — tak brzmi o w a
szczególna filozofia, która całą moralność wyprowa­
dza ze współczucia, całą umysłowość z izolowania
człowieka: przez to samo staje się nieświadomą rzecz­
niczką wszelkiej ziemskiej krzywdy. Albowiem dla
współczucia potrzebne jest cierpienie, i dla izolacyi
pogardzanie innymi.
272
373
63.
Maski
charakterów
moralnych.
—
W czasach, kiedy maski charakterów, właściwych
pewnym stanom, podobnie jak same stany, uchodziły
za ostatecznie utrwalone, i moraliści byli uwiedzeni
d o uznawania m o r a l n y c h masek charakterystycz­
nych za bezwzględne i do rysowania ich w ten spo­
sób. T a k Molière jako współcześnik społeczeństwa
z czasów Ludwika X I V jest zrozumiały; w naszem
społeczeństwie przejść i stopni pośrednich, zdawałby
się genialnym pedantem.
strumieniem, nie zabezpieczywszy
niego.
się uprzednio od
66.
C o j e s t p r a w d a ? — S c h w a r z e r t (Melan­
chton): Głosi się często swoją wiarę, kiedy się ją
właśnie straciło i szuka jej po wszystkich d r o g a c h , —
i głosi się ją wtedy wcale nie najgorzej! — L u t e r :
Mówisz dziś prawdziwie jak anioł, bracie! - S c h w a r ­
z e r t : Ale jest to myśl twoich wrogów, i stosują ją
oni do ciebie. — L u t e r : Jest to więc kłamstwo dya­
belskiego pomiotu.
64.
C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a . — W pierwszej
erze ludzkości na jej w y ż s z y m stopniu męstwo uchodzi
za cnotę najwznioślejszą, w drugiej sprawiedliwość,
w trzeciej umiarkowanie, w czwartej mądrość. W któ­
rej erze żyjemy m y ? W której żyjesz t y ?
65.
C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e — Czło­
wiek, który nie chce być panem s w e g o gniewu, na­
padów zawiści i zemsty, rozkoszy, i próbuje w czemś
innem być mistrzem, jest tak głupi, jak rolnik, który
zakłada
i
uprawia
swe
pola
nad
nieokiełznanym
67.
Przyzwyczajenie do przeciwieństw.
— Powszechna obserwacya niedokładna upatruje
wszędzie w naturze przeciwieństwa (jak np. »ciepło
i zimno«), gdzie niema przeciwieństw, tylko różnice
stopni. To złe przyzwyczajenie prowadzi nas także
do pojmowania i rozkładania natury wewnętrznej
świata duchowo-obyczajowego według takich prze­
ciwieństw. Niewypowiedzianie wiele bolesności, zaro­
zumiałości, twardości, oddalenia i oziębienia przenikło
w uczucie ludzkie wskutek tego, iż upatrywano prze­
ciwieństwa tam, gdzie były przejścia.
OZIEŁA NIETZSCHEGO
T. XI.
18
274
275
68.
C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? — Jakże można
wogóle wam przebaczać, kiedy nie wiecie, co czyni­
cie! N i e m a zupełnie nic do przebaczenia. — L e c z
c z y w i e też człowiek kiedykolwiek z u p e ł n i e , co
czyni? I jeśli to zawsze pozostaje przynajmniej k w e­
s t y ą , nie mają przeto ludzie nic sobie wzajem do
przebaczenia, i łaskę o k a z y w a ć dla najrozumniejszego
jest rzecz niemożliwa do spełnienia. Ostatecznie:
j e ś l i b y złoczyńcy rzeczywiście wiedzieli, c o uczy­
nili — mielibyśmy prawo p r z e b a c z a ć tylko wtedy,
jeślibyśmy posiadali prawo oskarżać i karać. T e g o
jednak nie mamy.
69.
W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a . — Czemu
odczuwamy wstyd, kiedy nas spotyka dobrodziejstwo
lub wyróżnienie, na które, jak się mówi, »nie zasłu­
żyliśmy«? Zdaje się nam przytem, żeśmy się wcisnęli
w dziedzinę, do której nie należymy, z której powin­
niśmy być wyłączeni, niby w miejsce święte, lub
święte świętych, którego noga nasza nie powinna
była przestąpić. Dzięki błędowi innych dostaliśmy się
przecież do niego: i teraz opanowywa nas w części
bojaźń, w części cześć, w części zdziwienie, nie
wiemy, czyśmy powinni uciekać, czy korzystać z bło­
gosławionej chwili i dobrodziejstw łaski. W każdym
wstydzie zawiera się misteryum, które wydaje się być
przez nas sprofanowanem, lub któremu grozi niebez­
pieczeństwo profanacyi; wszelka ł a s k a z a w s t y d z a . —
Jeśli się z w a ż y jednak, że wogóle nigdy na nic nie
»zasługujemy«, tedy, jeśli się oddamy temu poglą­
dowi n a łonie c h r z e ś c i j a ń s k i e g o pojmowania
rzeczy, uczucie wstydu stanie się w s t y d e m z p r z y ­
z w y c z a j e n i a : ponieważ wtedy wydaje się, i ż B ó g
błogosławi i zsyła łaski u s t a w i c z n i e . Pomijając
jednak ten wykład chrześcijański, nawet dla mędrca
zupełnie bezbożnego, który obstaje przy zasadniczej
nieodpowiedzialności i braku zasługi wobec wszel­
kich działań i istot, ten stan w s t y d u z p r z y z w y ­
c z a j e n i a byłby możliwy. Jeśli traktuje się go, j a k
g d y b y na to lub owo zasłużył, wtedy wyobraża so­
bie, że przeniknął do w y ż s z e g o rzędu istot, które
wogóle na coś z a s ł u g u j ą , które są wolne i rze­
czywiście zdolne do dźwigania odpowiedzialności za
swoje własne chcenie i możność. Kto doń z a w o ł a :
»zasłużyłeś na to«, zdaje mu się w o ł a ć : »nie jesteś
człowiekiem, lecz bogiem«.
70.
Najniezręczniejszy
wychowawca.
U jednego zostały zaszczepione wszystkie jego cnoty
prawdziwe na gruncie ducha przeczenia, u innego
na jego niezdolności do przeczenia, a więc na
jego duchu zgadzania się; trzeci poczerpnął całą
swoją moralność ze swej dumy samotniczej, czwarty
wyhodował ją na s w y m silnym popędzie społecznym.
Przypuśćmy teraz, że niezręczni w y c h o w a w c y i przy­
padki posiali w tych czterech ziarna cnót nie na
18*
276
277
gruncie ich natury, na gruncie najżyźniejszym i naj­
urodzajniejszym: staliby się ludźmi niemoralnymi, sła­
bymi i nieprzyjemnymi. I ktoby był właśnie najnie­
zręczniejszym ze wszystkich w y c h o w a w c ó w , złem
przeznaczeniem tych czworga? Fanatyk moralności,
który s ą d z i , że dobro tylko z dobrego, tylko na
dobrem wyrastać może.
czuje się powołany, żeby Boga w stokrotny spo­
sób w y s t a w i ć n a p r ó b ę , c z y też mówi o n
prawdę, pozwala wnioskować, że misyonarz przystę­
puje tutaj do Boga swego z miną śmiałą i swobodną.
To wystawianie B o g a na próbę jest jednym z naj­
subtelniejszych kompromisów między pobożnością
i wolnością ducha, jaki kiedykolwiek wymyślony zo­
stał. — Obecnie i tego kompromisu już nie potrze­
bujemy.
71.
O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a . — A : Lecz,
jeśliby w s z y s c y to wiedzieli, byłaby to dla więk­
szości szkodliwa. Sam n a z y w a s z te opinie niebezpie­
cznemi dla tych, którym grozi niebezpieczeństwo,
a przecież udzielasz ich publicznie? B: Piszę tak, że
ani motłoch, ani populi, ani partye różnych rodzajów
nie zechcą mnie czytać. T a k więc te opinie nie staną
się nigdy publicznemu A: Jakże piszesz tedy? B: Ani
pożytecznie, ani przyjemnie - dla tych trzech ro­
dzajów.
72.
M i s y o n a r z e b o s c y . — Sokrates także czuje
się misyonarzem boskim: lecz i w tem daje się wy­
czuć j a k o w y ś odcień ironii attyckiej i zamiłowania
do żartów, które łagodzą to fatalne i tak zarozu­
miałe pojęcie. Mówi o tem bez namaszczenia: jego
przenośnie o hamulcu i o koniu są proste i niekap­
łańskie. A właściwe zadanie religijne, do którego
73.
S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e . — Rafael,
któremu wiele zależało na Kościele (o ile był w y p ł a ­
calny), lecz, podobnie jak najlepszym z jego epoki,
mało na przedmiotach wiary kościelnej, nie uczynił
ani kroku, żeby się zbliżyć ku wymagającej eksta­
tycznej pobożności wielu swych klientów: zachował
s w ą uczciwość, nawet w owym wyjątkowym obrazie,
pierwotnie przeznaczonym na chorągiew, w Madon­
nie Sykstyńskiej. Tutaj chciał odmalować w i z y ę : lecz
taką, jaką mogą mieć t a k ż e i miewają szlachetni
młodzieńcy, nie posiadający »wiary«, w i z y ę przyszłej
małżonki, niewiasty mądrej, z duszą szlachetną, mil­
czącej i bardzo pięknej, trzymającej w ramionach
swoje pierworodne. Mogą sobie starzy, którzy przy­
wykli modlić się i uwielbiać, podobnie jak czcigodny
starzec z lewej strony, czcić tutaj coś nadludzkiego:
my, młodzi, tak zdaje się wołać do nas Rafael, wo­
limy trzymać z piękną dziewczyną z prawej strony,
279
278
która swem w y z y w a j ą c e m , zgoła niedewocyjnem
spojrzeniem, zdaje się mówić do widza: »Nie prawdaż?
ta matka z dzieckiem — jest to przyjemny, zachęca­
jący w i d o k ? « To oblicze i to spojrzenie wywołuje
odblask radości w obliczach widzów; artysta, który
to wymyślił, rozkoszuje się w ten sposób samym
sobą i własną radość dołącza do radości odczuwają­
c y c h sztukę. — Co się tyczy »zbawicielskiego pier­
wiastku« w wyrazie głowy dziecka, Rafael, uczciwy,
który nie chciał malować stanu duchowego, w któ­
rego istnienie nie wierzył, umiał w sposób miły po­
dejść swoich w i e r z ą c y c h wielbicieli; w y m a l o w a ł
tę, nierzadko zdarzającą się igraszkę natury, oczy
męża w głowie dziecka, i mianowicie oczy męża
dzielnego, uczynnego, które spostrzegają nędzę. Oko
takie idzie w parze z brodą; że tej niema i że d w a
różne okresy życia przemawiają tutaj z jednego obli­
cza, to jest przyjemnym paradoksem, który wierni
wytłumaczyli sobie w sensie wiary w cuda: tak jak
tego miał prawo oczekiwać artysta od ich sztuki tłu­
maczenia i wykładania.
dla niego potrzebne, czego rzeczywiście ma sobie ży­
czyć. Obydwa warunki, przyjęte i wcielone we wszyst­
kie inne religie, właśnie przez chrześcijanizm zostały
zaprzeczone. Jeśli mimo to zachował on modlitwę, obok
wiary we wszystko wiedzący i przewidujący rozum
boski, przez którą właśnie tę modlitwę uczynił w grun­
cie niedorzeczną, ba, bluźnierczą — to i w tem znowu
wykazał swą godną podziwu przebiegłość w ę ż o w ą ;
albowiem jasny nakaz »nie módl się«, doprowa­
dziłby chrześcijan przez n u d ę do niechrześcijanizmu.
W chrześcijańskiem ora et labora, ora zastępuje
miejsce p r z y j e m n o ś c i : i cóżby mieli począć bez
ora owi nieszczęśliwi, którzy zabronili sobie labora,
święci! — lecz bawić się rozmową z Bogiem, w y m a ­
dlać od niego rozmaite rzeczy przyjemne, samemu
cokolwiek żartować z tego, jak można być tak głu­
pim, żeby, posiadając ojca tak doskonałego, mieć
jeszcze inne życzenia — to było dla świętych bardzo
dobrym wynalazkiem.
75.
74.
M o d l i t w a . — Tylko pod dwoma warunkami
wszelka modlitwa — ten jeszcze nie całkiem w y g a s ł y
obyczaj czasów dawniejszych — posiadałaby sens: mu­
siałoby być rzeczą możliwą skłonić bóstwo do posta­
nowienia lub wpłynąć na zmianę jego postanowienia,
i modlący winienby sam wiedzieć najlepiej, co jest
Świętobliwe
k ł a m s t w o . — Kłamstwo,
z którem na ustach umarła A r r y a (Paete, non dolet),
przyćmiewa wszystkie prawdy, jakie kiedykolwiek
wygłosili umierający. Jest to jedyne k ł a m s t w o
świętobliwe, jakie się wsławiło; podczas kiedy woń
świętobliwości zachowały zresztą tylko błędy.
281
280
76.
79.
A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y . — Między
dwunastu apostołami jeden musi być zawsze twardy
jak kamień, żeby na nim mógł być zbudowany nowy
kościół.
Mowa i pismo ludzi r e l i g i j n y c h . —
Jeśli styl i wrażenie ogólne kapłana, mówiącego lub
piszącego, nie zapowiada już człowieka r e l i g i j ­
n e g o , to nie należy brać poważnie jego zdań o re­
ligii i na korzyść religii. Pozostały one b e z s i ł ­
n e m i dla samego ich właściciela, jeśli, jak to
zdradza styl jego, posiada ironię, zarozumiałość, złoś­
liwość, nienawiść i wszelki zamęt i zmienność w na­
strojach, zupełnie jak człowiek najbardziej niereli­
gijny, to o ileż bezsilniejsze będą dopiero dla jego
słuchaczy i czytelników! Krótko mówiąc, przyczyni
się do tego, żeby uczynić ich jeszcze bardziej niere­
ligijnymi.
77.
Co jest bardziej przemijające, duch
c z y c i a ł o ? — W rzeczach prawnych, moralnych
i religijnych, strona najbardziej zewnętrzna, widoma,
a więc z w y c z a j , giest, ceremonia posiadają najwięcej
t r w a ł o ś c i : s ą c i a ł e m , w które wstępują coraz
n o w e d u s z e . Kult niby dosłowny tekst ustalony
coraz inaczej b y w a objaśniany; pojęcia i uczucia są
płynne, obyczaje stałe.
78.
W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą . — Dopiero
chrześcijanizm w y m a l o w a ł dyabła na ścianie świata;
dopiero chrześcijanizm wprowadził grzech na świat.
Wiara w środki zbawienne, proponowane przez niego,
została stopniowo wstrząśnięta do najgłębszych ko­
rzeni: ale wciąż jeszcze trwa w i a r a w c h o r o b ę ,
której nauczył i którą rozpowszechnił.
80.
Niebezpieczeństwo
osobowości. —
Im bardziej B ó g stawał się osobą, tem mniej pozo­
stawano mu wiernym. Ludzie są daleko bardziej
przywiązani do obrazów s w y c h myśli niż do najdroż­
szej z osób kochanych: dlatego poświęcają się dla
państwa, kościoła i także dla Boga — o ile ten po­
zostaje i c h wytworem, i c h m y ś l ą i nie jest rozu­
miany zbyt osobiście. W tym ostatnim wypadku s w a ­
rzą się z nim niemal zawsze: nawet najpobożniejszemu wymykają się gorzkie słowa: »Boże mój, czemuś
mnie opuścił!«
283
282
81.
S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a . — Jest możli­
wem w y w a ż y ć z zawias sprawiedliwość ziemską —
zapomocą nauki o zupełnej nieodpowiedzialności i nie­
winności wszystkich: a uczyniono już próbę w tym
kierunku — właśnie na gruncie nauki przeciwnej o zu­
pełnej odpowiedzialności i winie każdego. Był to zało­
życiel chrześcijaństwa, który chciał znieść sprawiedli­
wość ziemską i usunąć ze świata sąd i karę. Albo­
wiem wszelką winę pojmował jako »grzech«, to jest
jako przestępstwo w z g l ę d e m B o g a , n i e zaś prze­
stępstwo względem świata; z drugiej strony każdego
uważał za grzesznika w wielkiej mierze i niemal pod
każdym względem. Winni jednak nie powinni być
sędziami równych sobie: tak orzekała jego słuszność.
W s z y s c y więc sędziowie sprawiedliwości ziemskiej
byli w oczach jego tak winni, jak skazani przez nich,
a wyraz ich niewinności w y d a w a ł mu się obłudnym
i faryzeuszowskim. Ponadto z w a ż a ł na motywy po­
stępków, nie zaś na ich skutek, i co do sądzenia mo­
t y w ó w uważał tylko jednego za dostatecznie by­
strego: siebie samego (lub jak się on wyrażał: Boga).
nie czynią, jakie zamiary pociągnęły go do nich i że
teraz gdzieindziej go popychają. N i e przystępowa­
liśmy do partyi lub religii z p r z y c z y n ś c i ś l e
n a u k o w y c h : nie powinniśmy też, przy pożegnaniu,
a f e k t o w a ć tego.
83.
Z b a w i c i e l i l e k a r z . — Założyciel chrześci­
janizmu, jak to się samo przez się rozumie, jako
z n a w c a duszy ludzkiej nie był bez wielkich braków
i uprzedzeń, i jako lekarz dusz oddawał się osławio­
nej i pospolitej wierze w środki uniwersalne. Nieraz
w swojej metodzie podobny jest do owego dentysty,
który chce leczyć każdy ból przez wyrwanie zęba:
tak naprzykład kiedy zmysłowość z w a l c z a radą: »Jeśli
cię oko gorszy, wyłup je«.
L e c z istnieje mimo
wszystko różnica, że ów dentysta osiąga przynaj­
mniej cel swój, usuwa ból pacyenta — prawda, że
w sposób tak grubiański, iż się ośmiesza przez to: pod­
c z a s kiedy chrześcijanin, który postępuje według owej
rady, i wierzy, iż zmysłowość swoją zabił, oszukuje
siebie: żyje ona dalej sposobem tajemnym wampirów
i dręczy go pod odrażającemi maskami.
82.
Afektacya
przy
p o ż e g n a n i u . — Kto
chce odstąpić partyi lub religii, sądzi, że dlań ko­
nieczna obalać je. Pretensya zarozumiała. Konieczna
tylko, żeby przejrzał jasno, jakie kluby trzymały go
dotychczas w tej partyi lub religii, i że teraz już tego
84.
W i ę ź n i o w i e . — P e w n e g o poranku więźnio­
wie zeszli na miejsce pracy: dozorca nie był obecny.
285
284
Niektórzy więźniowie, jak to było ich zwyczajem,
wzięli się natychmiast do pracy; inni stali bezczyn­
nie i poglądali zuchwale wokoło. Wtedy jeden z nich
wystąpił i rzekł silnym głosem: »Pracujcie, ile chce­
cie, lub nie róbcie nic: wszystko to jedno. Wasze ta­
jemne zamiary w y s z ł y na światło, dozorca więzienny
podsłuchał w a s i w najbliższym czasie zarządzi nad
wami sąd straszliwy. Znacie go, jest surowy i długo
pamięta winy. L e c z teraz zważcie: zaniepoznawaliście
mnie dotychczas: nie jestem, czem się zdaję. Co wię­
c e j : jestem synem dozorcy więziennego i wszystko
znaczę u niego. Mogę w a s ocalić i chcę w a s ocalić.
L e c z , rozumie się, tylko tych z w a s , którzy mi
w i e r z ą , że jestem synem dozorcy więziennego. Inni
niechaj zbierają owoce s w e g o niedowiarstwa«. »Cóż,
odezwał się po pewnem milczeniu jeden ze starszych
więźniów, cóż może ci na tem zależeć, czy ci wie­
rzymy lub nie? Jeśli rzeczywiście jesteś synem, i mo­
żesz to, co mówisz, rzeknij dobre słowo za nami
wszystkimi: byłoby to istotnie poczciwie z twej strony.
L e c z rozmowom o wierze i niedowiarstwie daj spo­
k ó j ! « »I, wtrącił się tutaj jeden z młodszych, nie wie­
rzę ja jemu z g o ł a : wbił sobie po prostu coś do
głowy. Idę o zakład, że po ośmiu dniach znajdować
się będziemy tutaj, jak dziś, i że dozorca więzienia nie
wie n i c « . »A jeśli nawet coś wiedział, to już nie wie
teraz tego, rzekł ostatni z więźniów, który dopiero
teraz schodził w podwórze, dozorca więzienia w tej
chwili zmarł nagle«. — »Hola, zawołało wielu jedno­
cześnie, hola, panie synie, jak stoi sprawa ze spad­
kiem? Czy może teraz jesteśmy t w y m i więźniami?« —
»Rzekłem w a m , odparł zaczepiony łagodnie, że ka­
żdego z was, który we mnie wierzy, puszczę wolno,
tak pewnie, jak to, że ojciec mój żyje jeszcze«. —
Więźniowie śmiać się przestali, jednak wzruszyli ra­
mionami i pozostawili go w miejscu, w którem stał.
85.
P r z e ś l a d o w c a B o g a . — P a w e ł myśl t ę wy­
myślił, Kalwin ją przejął, że potępienie od wieków
przeznaczono niezliczonej liczbie, i że ten piękny
plan świata został tak urządzony, iżby objawiła się
w nim wspaniałość Boga: niebo więc i piekło, i ludz­
kość istnieją po t o , — żeby zadowolić próżność
Boską! Jak okrutna i nienasycona próżność musiała
buchać w duszy tego, kto po raz pierwszy i po raz
drugi wymyślił coś podobnego! — P a w e ł więc pozo
stał Saulem — p r z e ś l a d o w c ą B o g a .
86.
S o k r a t e s . — Jeśli wszystko pójdzie dobrze,
przyjdzie czas, kiedy dla postępu moralnego i rozu­
mowego będzie się brało do rąk raczej Memorabilie
Sokratesa, niż Biblię, kiedy będzie się używało Montaigne'a i Horacego jako poprzedników i przewodni
ków do zrozumienia tego najprostszego i nieprzemi
jającego mędrca-pośrednika, Sokratesa. Do niego pro
wadzą z powrotem najrozmaitsze drogi filozoficznego
sposobu życia, które w gruncie rzeczy są sposobami
287
286
życia rozmaitych temperamentów, ustalonymi przez
rozum i przyzwyczajenie, i wszystkie społem ze szczy­
tem swoim skierowane ku radowaniu się życiem
i swoim własnem »ja«; skądby można było wywnios­
k o w a ć , iż najszczególniejszą cechą Sokratesa jest
to, że miał udział we wszystkich temperamentach.
Założyciela chrześcijanizmu przewyższał Sokrates po­
godnym rodzajem powagi i o w ą m ą d r o ś c i ą
p e ł n ą k o n c e p t ó w , która stanowi najlepszy stan
ducha w człowieku. Ponadto posiadał też większy
rozsądek.
zrozumienia tych, którzy nauczyli się naszego języka;
działać w tym kierunku, żeby każde dobro stało się
dobrem powszechnem i dla wolnych wolnym dostę­
pem stalo, w końcu p r z y g o t o w y w a ć ów, dziś
jeszcze oddalony, stan rzeczy, kiedy dobrym Euro­
pejczykom wpadnie w ręce ich wielkie zadanie: kie­
runek i nadzór nad całą cywilizacyą ziemską. — Kto
głosi przeciwnie, żeby się nie troszczyć o dobre pi­
sanie i dobre czytanie — obie cnoty wyrastają i za­
nikają jednocześnie —, ten w rzeczy samej ukazuje
ludom drogę, na jakiej coraz bardziej mogą się stać
n a c y o n a l n y m i : pogarsza chorobę wieku i jest
wrogiem dobrych Europejczyków, wrogiem duchów
wolnych.
87.
N a u c z y ć s i ę p i s a ć d o b r z e . — Czasy,
kiedy mówiono dobrze, minęły, ponieważ minęły
czasy cywilizacyi miejskiej. Ostateczna granica, na
którą Arystoteles pozwalał wielkiemu miastu — żeby
herold był jeszcze słyszany przez całą gminę ze­
braną —, o tę granicę troszczymy się już tak mało,
jak nas mało obchodzą już gminy miejskie, nas,
którzy chcemy być rozumiani ponad narodami. Przeto
każdy dobrze po europejsku myślący musi nauczyć
się p i s a ć d o b r z e i c o r a z l e p i e j : nie pomoże
nic, chociażby się nawet urodziło w Niemczech, gdzie
złe pisanie u w a ż a się za przywilej narodowy. Lepiej
pisać jednak znaczy też myśleć lepiej; wynajdywać
wciąż, coby było godne udzielenia innym i rzeczy­
wiście móc udzielać; stać się możliwym do przeło­
żenia na języki sąsiadów: uczynić się dostępnym dla
88.
N a u k a n a j l e p s z e g o s t y l u . — Nauka stylu
może być po pierwsze nauką wynajdywania wyrażeń,
zapomocą których k a ż d y nastrój może być przenie­
siony na czytelnika i słuchacza; następnie nauką wy­
najdywania wyrażeń dla nastrojów n a j p o ż ą d a ń s z y c h dla człowieka, których więc udzielenie i prze­
noszenie na innych byłoby także najbardziej pożą­
dane: dla nastroju człowieka do głębi poruszonego,
duchowo radosnego, jasnego i szczerego, który poko­
nał swe namiętności. To będzie nauka najlepszego
stylu: odpowiada ona dobremu człowiekowi.
289
288
89.
Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k . — Tok zdań p o ­
kazuje, czy autor był znużony; oddzielne wyrażenia
mogą być wciąż jeszcze silne i dobre, ponieważ były
wynalezione oddzielnie i dawniej: w chwili, kiedy
myśl po raz pierwszy zajaśniała autorowi. T a k często
zdarza się Goethemu, który dyktował zbyt często,
będąc znużonym.
90.
J u ż i j e s z c z e . — A: Proza niemiecka jest
jeszcze bardzo młoda: Goethe sądzi, że ojcem jej
jest Wieland. B: T a k a młoda i już taka brzydka! A:
L e c z — o ile m n i e wiadomo, już biskup Ufilas pisał
prozą niemiecką; liczy więc już około piętnastu wie­
ków. B: T a k a stara i jeszcze taka brzydka!
91.
Oryginalnie
n i e m i e c k i e . — Proza nie­
miecka, która rzeczywiście nie powstała według wzoru
i z pewnością może uchodzić jako oryginalny wy­
twór smaku niemieckiego, powinna udzielić wskazó­
wek gorliwym rzecznikom przyszłej oryginalnej kul­
tury niemieckiej, jak naprzykład, bez naśladownic­
twa wzorów, wyglądać będą strój prawdziwie nie­
miecki,
towarzystwo
niemieckie,
niemieckie
urządze­
nie mieszkań, obiad niemiecki. — Ktoś, co przez czas
dłuższy dumał nad temi perspektywami, zawołał
w końcu z przerażeniem: »Ależ, na Boga, być może
p o s i a d a m y już tę kulturę oryginalną — tylko się
o niej nie mówi chętnie!«
92.
K s i ą ż k i z a k a z a n e . — Nie czytać nigdy, c o
piszą owi aroganccy wszystkowiedze i rozczochrańcy,
posiadający najwstrętniejszą wadę logicznych para­
doksów: stosują oni formy l o g i c z n e właśnie tam,
gdzie w gruncie rzeczy wszystko zostało bezczelnie
zaimprowizowane i wybudowane w powietrzu. (»Więc«
znaczy u nich, ty ośle, czytelniku, dla ciebie to »więc*
nie istnieje — lecz istnieje ono za to dla mnie« —
na co odpowiedź brzmi: »ty ośle, pisarzu, pocóż więc
piszesz ?«).
93.
D o w c i p e m p o p i s y w a ć s i ę . — Każdy, kto
chce p o p i s y w a ć s i ę swoim dowcipem pozwala
się domyślać, że jest także obficie wyposażony ce­
chami przeciwnemi. O w a wada dowcipnych Francu­
zów przydawania dédain swym najlepszym pomysłom
pochodzi z zamiaru, żeby uchodzić za bogatszych,
niż są: ofiarowują niedbale, niby znużeni ciągiem
darowywaniem z przepełnionych skarbców.
OZIEŁA NIETZSCHEGO. T
XI.
290
291
94.
96.
Literatura niemiecka i francuska. —
Nieszczęście niemieckiej i francuskiej literatury ostat­
nich stu lat polega na tem, iż Niemcy zawcześnie
uciekli ze szkoły Francuzów — a Francuzi, następ­
nie, pobiegli zawcześnie do szkoły Niemców.
W i e l k i s t y l . — Wielki styl powstaje, kiedy
piękno odnosi zwycięstwo nad czemś niezmiernie
wielkiem.
97.
95.
N a s z a p r o z a . — Żaden z narodów cywilizo­
w a n y c h nie posiada prozy tak złej, jak niemiecki;
i kiedy bystrzy i wytworni Francuzi mówią: n i e m a
prozy niemieckiej — to właściwie nie należy gnie­
w a ć się o to, ponieważ uprzejmiej to powiedziane,
niż na to zasługujemy. Jeśli poszukamy przyczyn,
w końcu przyjdziemy do szczególniejszego wyniku,
iż Niemiec zna tylko prozę improwizo­
w a n ą i o żadnej innej nie ma nawet pojęcia. W y ­
daje mu się to wprost niezrozumiałem, kiedy W ł o c h
mówi, że proza akurat o tyle jest trudniejsza od
poezyi, o ile dla rzeźbiarza trudniejszem jest przed­
stawienie piękności nagiej, niż przedstawienie pięk­
ności odzianej. Uczciwie popracować nad wierszem,
obrazem, rytmem i rymem — to rozumie i Niemiec
i nie b y w a skłonny do nadawania szczególniejszej
wartości poezyi improwizowanej. Ale pracować nad
stronicą prozy, niby nad posągiem? — słucha tego,
jak opowiadania z krainy bajek.
W y m i j a ć . — Nie wie się, na czem polega
wdzięk w y r a ż e ń i zwrotów umysłów wybitnych, do­
póki nie umie się powiedzieć, na jaki w y r a z natknąłby
się nieubłaganie każdy pisarz średni przy wyrażeniu
tych samych rzeczy. W s z y s c y wielcy artyści przy
kierowaniu s w y m zaprzęgiem lubią wymijać i prze­
kradać się — nigdy przecież do tego stopnia, żeby
wywrócić.
98.
C o ś j a k c h l e b . — Chleb neutralizuje smak
innych potraw, zaciera go; dlatego wchodzi w skład
każdego dłuższego posiłku. We wszystkich dziełach
sztuki musi istnieć coś jak chleb, żeby mogły ł ą c z y ć
w sobie rozmaite wrażenia: które, następując bez­
pośrednio i bez takich wypoczynków i pauz, prędkoby
wyczerpały i w y w o ł a ł y odrazę, tak iż d ł u ż s z a uczta
artystyczna byłaby niemożliwa.
19*
293
292
99.
J e a n P a u l — Jean Paul wiedział bardzo wiele,
lecz nie posiadał nauki, znał się na rozmaitych
sztukach, lecz nie znał sztuki, wszystko niemal było
dlań jadalnem, lecz nie posiadał smaku, posiadał
uczucie i powagę, lecz jeśli dawał je kosztować,
podlewał je nieznośną polewką z łez, ba, miał dow­
cip — lecz niestety dla s w e g o głodu miał go zbyt
mało: wskutek czego właśnie przez brak dowcipu
doprowadza do rozpaczy czytelnika. W ogólności był
on różnobarwnem, o mocnej woni zielskiem, które
w ciągu nocy zakwitło na urodzajnych niwach Szyl­
lera i Goethego: był dobrym, łatwym w pożyciu
człowiekiem, a przecież fatalnością — fatalnością
w szlafroku.
100.
I w przeciwieństwie umieć smako­
w a ć . — Żeby dziełem przeszłości tak się rozkoszo­
wać, jak je odczuwali jego współcześni, trzeba mieć
też na języku panujący w o w y c h czasach smak, prze­
ciw któremu ono p o w s t a w a ł o .
101.
A u t o r z y s p i r y t u s o w i . — Wielu pisarzy
nie jest ani duchem, ani winem, lecz spirytusem: mogą
się zapalić, i wtedy wydzielają ciepło.
102.
Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y . — Zmysł smaku,
jako zmysł prawdziwie pośredniczący, często przeko­
n y w a ł do swoich poglądów na rzeczy inne zmysły
i nadawał im s w o j e prawa i przyzwyczajenia. Przy
stole można podpatrzeć najsubtelniejsze tajemnice
sztuk: obserwujcie, co smakuje, kiedy smakuje, po
czem i jak długo smakuje.
103.
L e s s i n g . — Lessing posiada cnotę prawdzi­
wie francuską, a nadto, jako pisarz, najpilniej uczęsz­
czał do szkoły Francuzów: umie on w oknie wysta­
w o w e m dobrze swe rzeczy ułożyć i pokazać. G d y b y
nie ta s z t u k a prawdziwa, myśli jego, jak i ich
przedmioty, pozostałyby niemal w cieniu, bez wiel­
kiej zresztą straty dla ogółu. Na jego s z t u c e jednak
wielu uczyło się (szczególniej ostatnie pokolenie uczo­
nych niemieckich) i niezliczona liczba znalazła w niej
przyjemność. Bez wątpienia, ci, którzy się od niego
uczyli, nie potrzebowali przejmować także, jak to się
tak często zdarzało, jego tonu nieprzyjemnego, sta­
nowiącego mieszaninę kłótni i goryczy. — Co do
Lessinga, jako »liryka«, panuje dziś przecież zgoda:
co do »dramaturga« zapanuje również.
295
294
104.
N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y . — Jak dręczą
autora owi czytelnicy poczciwi, z duszami grubawemi
i niezręcznemi, którzy jeśli się o co potkną, zawsze
upadną i za każdym razem bólu się nabawiają!
105.
M y ś l i p o e t ó w . — Prawdziwe myśli u praw­
dziwych poetów występują w zasłonach, jak Egip­
cyanki: z ponad woalu połyskuje swobodnie tylko
głębokie o k o myśli. — Biorąc średnio, myśli poetów
nie są warte tyle, ile je cenią: płaci się właśnie za
zasłonę i jednocześnie za własną ciekawość.
mistrzowską doskonałość i niedoskonałość (jego tłu­
maczenia listów Cycerona i L u c y a n a należą do naj­
lepszych przekładów niemieckich); lecz myśli jego
nie dają nam nic do myślenia. Nie znosimy jego po­
godnych moralności, jak nie znosimy jego pogod­
nych niemoralności; jedne do drugich tak dobrze pa­
sują. Ludzie, którzy znajdowali w nich przyjemność,
byli, z pewnością, lepszymi w gruncie ludźmi, niż
my — lecz także cokolwiek bardziej ociężali, dla któ­
rych pisarz taki był p o t r z e b n y . — G o e t h e nie
był potrzebny Niemcom, dlatego nie wiedzą, jaki
z niego zrobić użytek. Przyjrzyjcie się pod tym wzglę­
dem najlepszym naszym mężom państwowym i arty­
stom: żaden z nich nie miał Goethego za wycho­
w a w c ę — i mieć nie m ó g ł.
108.
106.
Piszcie w sposób prosty i pożyteczny.
— Przejścia, wykonanie, kalejdoskopowość uczuć —
wszystko to darowujemy autorowi, ponieważ wszystko
to przynosimy ze sobą i zaliczymy na dobro jego
książki, jeżeli on sam świadczy nam coś dobrego.
Rzadkie uroczystości.
—
Treściwość
jędrną, spokój i dojrzałość — kiedy takie cechy znaj­
dziesz u autora, tedy zatrzymaj się, i świętuj długą
uroczystość w pustyni: dużo czasu upłynie, zanim
znowu poczujesz się tak dobrze.
109.
107.
W i e l a n d . — Wieland lepiej niż
pisał po niemiecku, wykazując przytem
ktokolwiek
prawdziwie
S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j . — Jeśli pomi­
niemy dzieła Goethego, i szczególniej Rozmowy Goe­
thego z Eckermannem, najlepszą książkę niemiecką,
296
297
jaka istnieje: co pozostanie właściwie z niemieckiej
literatury prozaicznej, coby zasługiwało na odczyty­
wanie bezustannie? Aforyzmy Lichtenberga, pierw­
sza księga Historyi mego życia Jung-Stillinga, Spóź­
nione lato Wojciecha Stiftera i Ludzie z Seldwyla
Gottfrieda Kellera,
i oto koniec, tymczasem przy­
najmniej.
doskonała cytata może zniweczyć całe strony, ba,
całą książkę, ponieważ ostrzega czytelnika i woła do
niego: »Uważaj, oto ja jestem drogim kamieniem,
a wszystko wokół mnie ołowiem, szarym, nędznym
o ł o w i e m ! « Każdy wyraz, każda myśl chce żyć tylko
w s w o j e m t o w a r z y s t w i e : oto moralność stylu
wytwornego.
110.
112.
S t y l w p i s a n i u i s t y l w m o w i e . — Sztuka
pisania przedewszystkiem w y m a g a ś r o d k ó w , z a ­
s t ę p u j ą c y c h takie sposoby wyrażenia, które są
dostępne tylko dla mówiącego: a więc zastępujących
gesty, akcenty, tony, spojrzenia. Stąd styl w piśmie
jest zupełnie inny, niż styl w mowie, i czemś o wiele
trudniejszem —: mniejszymi środkami chce być rów­
nie zrozumiałym, jak tamten. Demostenes wygłaszał
swe m o w y inaczej, niż my je czytamy: zanim oddał
je do czytania, przedtem przerobił je. — Mowy Cy­
cerona w tym samym celu musiały być uprzednio
demostenizowane: obecnie zawiera się w nich o wiele
więcej forum rzymskiego, niż czytelnik znieść może.
Jak
należy
wypowiadać
błędy. —
Można się spierać, co jest szkodliwszą, kiedy błędy
wypowiadane bywają źle lub tak dobrze, jak najlep­
sze prawdy. To pewna, że w pierwszym wypadku
szkodzą głowie podwójnie i z trudem dają się z niej
w y r u g o w a ć . L e c z i to prawda, że działają nie tak
niezawodnie, jak w wypadku drugim: tamte są mniej
zaraźliwe.
111.
O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m . — Młodzi auto­
rzy nie wiedzą, że dobre wyrażenie, dobra myśl od­
bijają dobrze tylko między podobnemi do siebie, że
113.
Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć . — Homer za­
cieśnił, zmniejszył zakres tematu, lecz powiększył
sceny oddzielne i pozwolił im wybujać swobodnie —
i tak samo czynili później wciąż tragicy: każdy z nich
bierze jeszcze m n i e j s z ą część tematu, niż jego po­
przednik, lecz osiąga jeszcze b u j n i e j s z y porost
w s w y m spokojnym, otoczonym żywopłotem, ogródku.
298
299
114.
Literatura i moralność
objaśniają
s i ę w z a j e m n i e . — Można okazać na literaturze
greckiej, jakie siły rozwijały ducha greckiego, jak
wstępował na drogi rozmaite, wskutek czego osłabł.
Wszystko to jest obrazem, jak w gruncie rzeczy
działo się także z m o r a l n o ś c i ą grecką i jak dziać
się będzie z każdą moralnością: jak pierwotnie była
przymusem, jak najpierw w y k a z y w a ł a surowość,
a potem stawała się stopniowo łagodniejszą, jak
w końcu powstała przyjemność z pewnych postęp­
ków, z pewnych konwenansów i form, i z tej znowu
pociąg do pełnienia ich wyłącznie, do wyłącznego
ich posiadania: jak droga napełnia się i przepełnia
spółzawodnikami, jak następuje przesycenie, jak wy­
najduje się nowe przedmioty walki i ambicyi, przy­
wołuje do życia przestarzałe, jak widowisko powta­
rza się, jak widzowie wogóle nużą się widowiskiem,
g d y ż całe koło zdaje się być spełnione — i wtedy
następuje
cisza,
wytchnienie: potoki przepadają
w piasku. Wtedy b y w a koniec, przynajmniej p e ­
w i e n koniec.
się dłużej, przy całej rozmaitości posiadają prosty
geometryczny schemat liniowy. Bez takiego substratu
matematycznego żadna okolica nie może być niczem,
sprawiającem przyjemność artystyczną. I być może
prawidło to pozwala się zastosować w przenośni do
ludzi.
116.
O d c z y t y w a ć . — Żeby umieć odczytywać,
trzeba umieć d e k l a m o w a ć : wszędzie należy sto­
sować barwy blade, lecz stopień bladości musi być
w ścisłym stosunku do zasadniczego malowidła peł­
nego barw głębokich, które unosi się wciąż i kieruje,
to znaczy, zastosowany do d e k l a m a c y i tych sa­
mych ustępów. Trzeba więc być do niej samej
zdolnym.
117.
Z m y s ł d r a m a t y c z n y . — Kto nie posiada
czterech delikatniejszych zmysłów sztuki, stara się
pojąć wszystko zapomocą najordynarniejszego, pią­
tego: to jest właśnie zmysłem dramatycznym.
115.
Jakie
okolice
trwałą
przyjemność
s p r a w i a j ą . — Ta okolica posiada cechy wybitne
do obrazu, ale nie mogę znaleźć dla niej formuły,
jako całość pozostaje dla mnie nieuchwytną. Spo­
strzegam, że wszystkie krajobrazy, które podobały mi
118.
H e r d e r . — Herder wcale nie jest tem, za co
się brać kazał (i za co sam brać się radby): ani wielkim
301
300
myślicielem i wynalazcą, ani świeżą, urodzajną glebą
dziewiczą z niewyzyskaną silą. L e c z posiadał w naj­
w y ż s z y m stopniu zmysł przeczuwania, spostrzegał
i zbierał nowalie sezonowe wcześniej, niż w s z y s c y
inni, którzy następnie sądzić mogli, że on je wyho­
dował: duch jego wahał się między jasnością i ciem­
nością, starem i miodem, i był wszędzie jako strzelec
i czatownik, gdzie były przejścia, zapadania się,
wstrząśnienia, oznaki wewnętrznych źródeł i stawa­
nia się: niepokój wiosenny pędził go wszędy, lecz on
sam wiosną nie był! — Przeczuwał to snać kiedy
niekiedy, a przecież wierzyć nie chciał samemu so­
bie, on, kapłan ambitny, któryby tak chętnie pragnął
być papieżem duchowym s w y c h czasów! To było
źródłem jego cierpienia: zdaje się, iż długo żył jako
pretendent licznych królestw ducha, ba, powszech­
nego państwa duchowego i miał zwolenników, któ­
rzy weń wierzyli: między nimi znajdował się młody
Goethe. L e c z zewsząd, gdzie rzeczywiście rozdawano
korony, odszedł z próżnemi rękoma: Kant, Goethe,
następnie prawdziwi pierwsi niemieccy historycy, fi­
lologowie odjęli mu to, co roił był dla siebie —
często jednak w największej cichości i tajemnicy
n i e roił nawet. Właśnie kiedy wątpił o sobie, chęt­
nie okrywał się godnością i zapałem: były one
dla niego zbyt często osłonami, które musiały wiele
ukrywać, oszukiwać i pocieszać jego samego. Posia­
dał rzeczywiście zapał i ogień, lecz ambicya jego
była o wiele większa! Ona to niecierpliwie rozdmu­
chiwała ogień, że ten buchał, trzaskał i dymił —
s t y l jego bucha, trzaska i dymi —, ale on pragnął
płomienia w i e l k i e g o , i tego nie w y d a ł nigdy! Nie
siedział za stołem właściwych twórców: a ambicya
nie pozwalała mu, żeby zasiadł skromnie między
właściwie spożywającymi. Był też gościem niespo­
kojnym, pierwszy próbował wszystkich potraw du­
chowych, jakie Niemcy w ciągu pół wieku poznosili
sobie ze wszystkich dziedzin świata i ze wszystkich
czasów. Nigdy prawdziwie syty i zadowolony, po­
nadto był Herder zanadto często chory: wtedy zawiść
nieraz siadała przy jego łożu i obłuda nawiedzała go
także. Coś zranionego i skrępowanego było w nim
zawsze: i bardziej niż jakiemukolwiek z naszych tak
zwanych »klasyków« z b y w a mu na prostej, dzielnej
męskości.
119.
W o ń w y r a z ó w . — Każdy w y r a z m a s w ą
woń: istnieje harmonia i dysharmonia woni, a więc
i wyrazów.
120.
S t y l w y s z u k a n y . — Styl znaleziony
obrazą dla miłośników stylu wyszukanego.
jest
121.
Ś l u b o w a n i e . — Nie będę czytał autora, po
którym spostrzega się, że chciał książkę napisać:
303
302
lecz tylko takich, których myśli niepostrzeżenie stały
się książką.
122.
Konwencyonalność
artystyczna. —
T r z y czwarte Homera jest konwencyonalnością, i po­
dobnie rzecz ma się ze wszystkimi artystami grec­
kimi, którzy nie posiadali gruntu do nowoczesnej go­
rączki oryginalności. Wszelka obawa przed konwen­
cyonalnością była im obca; dzięki niej stanowili jedno
ze s w ą publicznością. Konwencyonalność bowiem dla
słuchaczów jest n a b y t y m środkiem artystycznym
do zrozumienia, z trudem wyuczonym językiem wspól­
nym, zapomocą którego artysta rzeczywiście może
się u d z i e l i ć . Nadewszystko kiedy, jak poeci i mu­
z y c y greccy, każdem swem dziełem pragnie zwycię­
żyć n a t y c h m i a s t — ponieważ przyzwyczajony
jest w a l c z y ć publicznie z jednym lub dwoma współ­
zawodnikami —, kiedy pierwszym warunkiem jest,
żeby n a t y c h m i a s t też był z r o z u m i a n y : c o
właśnie możliwem jest tylko dzięki konwencyonal­
ności. To, co artysta wynajduje ponad konwencyo­
nalność, to daje z dobrej woli i przytem sam się na­
raża, w najlepszym razie z tem tylko powodzeniem,
ż e s t w a r z a nową konwencyonalność. Z a z w y c z a j ,
to, co jest oryginalnego, podziwiają, nieraz nawet
ubóstwiają, lecz rzadko rozumieją; uparcie unikać
konwencyonalności: znaczy nie chcieć być rozumia­
nym. Na co tedy wskazuje nowoczesna gorączka
oryginalności ?
123.
A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z arty­
s t ó w . — Szyller, podobnie innym artystom niemiec­
kim, sądził, że jeśli się ducha posiada, ma się też
prawo z p i ó r e m w ręku i m p r o w i z o w a ć na te­
mat różnych przedmiotów trudnych. I oto stoją przed
nami jego wypracowania prozą — pod każdym wzglę­
dem wzory, jak n i e wolno przystępować do kwestyi
naukowych z dziedziny estetyki i etyki, — i niebez­
pieczeństwo dla młodych czytelników, którzy w po­
dziwie swoim dla Szyllera poety nie mają odwagi
lekceważyć Szyllera myśliciela i pisarza. — Pokusa,
która tak łatwo o p a n o w y w a artystę, pokusa tak wy­
baczalna, iść też raz na zakazaną właśnie dla s i e ­
b i e łąkę i do n a u k i wtrącić słówko swoje — albo­
wiem najdzielniejszy znajduje nieraz swój zawód
i pracownię swoją nieznośnymi —, pokusa ta prowadzi
artystę tak daleko, że całemu światu chce pokazać,
czego on wcale widzieć nie potrzebuje, mianowicie,
że w jego komnatce myśliciela ciasno i nieporządnie —
i czemużby nie? przecież on w niej nie mieszka! —
że spichlerze jego wiedzy albo są puste, albo napeł­
nione gratami — i czemużby nie? w gruncie rzeczy
artyście-dziecku nawet w c a l e nieźle z tem — i prze­
dewszystkiem, że nawet do najłatwiejszych sposo­
bów metody naukowej, z którymi nawet początku­
jący są spoufaleni, stawy jego są za mało w y ć w i ­
czone i za ociężałe — i tego także, zaprawdę, wsty­
dzić się nie potrzebuje! — Natomiast rozwija nieraz
wcale niemałą sztukę w n a ś l a d o w a n i u błędów,
niedorzeczności i złej uczoności, jakie się w cechu
naukowym zdarzają, w tem przekonaniu, że to właś­
305
304
nie, jeżeli nie do rzeczy, to przecież do pozorów rze­
c z y należy: i to też jest zabawne w takich pis­
mach artystów, że w nich artyści, mimowolnie, czy­
nią wprost, co do ich urzędu należy
parodyują
natury naukowe i nieartystyczne. A innego stano­
wiska, prócz parodyującego, mieć on nie powinien,
o ile jest artystą i tylko artystą.
124.
I d e a F a u s t a . — Młodziutka s z w a c z k a została
uwiedziona i unieszczęśliwiona; złoczyńcą jest wielki
uczony czterech fakultetów. C z y ż b y mogło to stać
się naturalnie? Nie, z pewnością nie! Gdyby nie
dyabeł w swej własnej osobie, wielki uczony nie do­
piąłby s w e g o celu. C z y ż b y to był rzeczywiście naj­
większy niemiecki »pomysł tragiczny«, jak to się
słyszy między Niemcami? — Dla Goethego jednak
była i ta myśl zbyt straszliwa; jego serce łagodne
nie mogło się uspokoić, póki młodziutkiej szwaczki,
» biednej duszyczki, która tylko raz się zapomniała,
po jej śmierci mimowolnej, nie przeniósł w sąsiedz­
two świętych; ba, nawet wielkiego uczonego udało
mu się zapomocą figla, spłatanego dyabłu w chwili
decydującej, przenieść w porę do nieba, jego, »czło­
wieka dobrego«, z »ciemnymi popędami«: - tam,
w niebie odnajdują się kochankowie znowu. Goethe
rzekł pewnego r a z u , że dla właściwego tragizmu
przyrodzenie jego było zbyt zgodne.
125.
Czy
istnieją klasycy niemieccy? —
Sainte-Beuve robi w jednem miejscu uwagę, że do
pewnego rodzaju literatury wyraz »klasyk« zgoła nie
pasuje: nikt naprzykład nie będzie lekkomyślnie mó­
wił o «klasykach niemieckich«!
Co powiedzą na
to księgarze niemieccy, będący w trakcie dodania do
pięćdziesięciu klasyków niemieckich, w jakich już
wierzyć musimy, pięćdziesięciu innych? Zdaje się
niemal, jak gdyby trzeba tylko od lat trzydziestu być
zmarłym i publicznie leżeć jako łup dozwolony —
żeby nagle i niespodziewanie usłyszeć jako klasyk
trąbę zmartwychwstania! I to w czasach i u narodu,
gdzie nawet z sześciu wielkich protoplastów litera­
tury pięciu się starzeje lub się przestarzało, — pod­
czas kiedy ten czas i ów naród n i e odczuwa po­
trzeby wstydzenia się t e g o ! Albowiem oni ustą­
pili przed s i ł a m i tego czasu — rozważcie to
tylko z całą sprawiedliwością ! — O Goethem, jak
wzmiankowano wyżej, nie mówię, należy on do wyż­
szego rodzaju literatury, niż »literatury narodowe«:
wskutek tego stosunek jego do swego n a r o d u nie
mierzy się ani tem, czy żyje, ani c z y jest nowy, ani
c z y jest przestarzały. Dla nielicznych żył on i żyje
jeszcze: dla większości jest tylko fanfarą próżności,
którą odgrywa się kiedy niekiedy nad granicami Nie­
miec. Goethe był nietylko dobrym i wielkim człowie­
kiem, lecz k u l t u r ą — Goethe w historyi Niemców
jest wypadkiem, który minął bez skutków: ktoby był
w stanie, naprzykład w polityce niemieckiej ostatnich
lat siedmdziesięciu, odszukać choćby cząstki Goethego!
(podczas kiedy cząstka Szyllera, a nawet, być może,
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
20
306
Lessinga była w nich czynna). L e c z ci pięciu innych!
Klopstock starzał się już za życia z wielką przytem
godnością; i to tak gruntownie, że rozważna książka
z jego lat późniejszych, Rzeczpospolita uczonych,
z pewnością do dziś dnia przez nikogo nie była
brana poważnie. Nieszczęściem Herdera było, że pisma
jego były zawsze albo za świeże, albo przestarzałe;
dla głów subtelniejszych i silniejszych (jak dla Lichtenberga) naprzykład nawet najgłówniejsze dzieło Her­
dera, jego Idee do historyi ludzkości, było natych­
miast po ukazaniu się już czemś przestarzałem. Wieland, który sam żył bujnie i budził życie, jako czło­
wiek mądry, śmiercią swoją wyprzedził zanik s w e g o
wpływu. Lessing żyje może jeszcze — lecz między
młodymi i coraz młodszymi uczonymi! I Szyller dziś
z rąk młodzieńców przeszedł do rąk chłopców,
wszystkich chłopców niemieckich! Jest to wszak
znany sposób starzenia się, że książka zstępuje do
coraz mniej dojrzałych okresów wieku. — I co tych
pięciu tak odsunęło, że ludzie pilni i posiadający
dobre wykształcenie już ich nie czytują ? L e p s z y
smak, lepsza wiedza, większy szacunek dla prawdy
i rzeczywistości: same tylko więc cnoty, które znowu
o w y c h pięciu i dziesięciu lub dwudziestu innych
0 mniej głośnych imionach s z c z e p i ł o dopiero
w Niemczech, i które dziś niby wysoki las rozesłały
nad ich grobami obok cienia czci coś z cienia zapom­
nienia. — L e c z k a s y k a m i nie s ą s z c z e p i c i e l e
cnót umysłowych i literackich, lecz w i e ń c z y c i e l e
i najwyższe szczyty tych cnót, wznoszące się nad
ludami, kiedy same ludy giną: albowiem one są lżej­
sze, wolniejsze, czystsze, niż tamte Możliwy tak w y s o k
stan ludzkości, że Europa ludów będzie należała do
307.
ciemnej przeszłości, lecz że Europa ż y ć będzie
jeszcze w trzydziestu bardzo starych, nigdy nie prze­
starzałych książkach: w klasykach.
126.
I n t e r e s u j ą c a , l e c z n i e p i ę k n a . — Oko­
lica ta ukrywa, lecz posiada jakieś znaczenie, któ­
reby się chciało o d g a d n ą ć : dokąd spojrzę, czytam
w y r a z y i wskazówki do wyrazów, lecz nie wiem,
gdzie się zaczyna zdanie, rozwiązujące zagadkę tych
wszystkich wskazówek, i w y k r ę c a m sobie szyje, pró­
bując, czy należy je czytać stąd, c z y stamtąd.
127.
Przeciw
nowatorom językowym. —
Wprowadzanie do j ę z y k a rzeczy nowych lub wskrze­
szanie starych, przekładanie rzadkich i obcych, dą­
żenie do bogactwa w y r a z ó w zamiast do ogranicze­
nia — zawsze jest oznaką niedojrzałego lub zepsu­
tego smaku. Szlachetne ubóstwo, lecz w niepozornej
chudobie swoboda mistrzowska wyróżnia greckich
artystów słowa: chcą oni posiadać m n i e j , niż lud —
albowiem ten jest najbogatszy rzeczami staremi i no­
wemi — ale to niewiele chcą posiadać l e p i e j .
Prędko można się załatwić z wyliczeniem ich archaiz­
mów i form cudzoziemskich, lecz niema końca po­
dziwu, jeśli się posiada dobre oko, dla lekkiego i de­
308
309
likatnego sposobu obcowania ich z tem, co jest co­
dziennego i pozornie dawno zużytego w wyrazach
i zwrotach.
128.
A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i . — Kto n a
papier przenosi, co c i e r p i , staje się autorem s m u t ­
n y m : lecz p o w a ż n y m , jeśli nam mówi, c o c i e r ­
p i a ł i czemu teraz w y p o c z y w a w radości.
131.
M y ś l p o p r a w i a ć . — Styl poprawiać — zna­
c z y myśl poprawiać, i zgoła nic więcej! — Kto nie
przyzna tego natychmiast, nigdy o tem przekonany
nie będzie.
132.
Książki
k l a s y c z n e . — Najsłabszą stroną
każdej książki klasycznej jest to, że jest napisana
w zanadto ojczystym języku autora.
129.
Z d r o w i e s m a k u . — Czem się dzieje, że zdro­
wie nie jest tak zaraźliwe, jak choroby, wogóle
i szczególniej co do smaku. Lub czy może istnieją
epidemie z d r o w i a ?
133.
Książki
atrament i stół
ment i stół do
książki są tak
z ł e . — Książka winna wołać o pióro,
do pisania: lecz z a z w y c z a j pióro, atra­
pisania wołają o książkę. Dlatego dziś
błahe.
130.
P o s t a n o w i e n i e . — Nie czytać więcej książki,
która jednocześnie urodziła się i została ochrzczona
(atramentem).
134.
Przytomność
z m y s ł ó w . — Publiczność,
rozmyślając nad malowidłem, staje się poetą; i roz­
myślając nad poematem, obserwatorem, W chwili,
kiedy artysta ją przywołuje, brak jej zawsze odpo­
310
w i e d n i e g o zmysłu,
tomności zmysłów.
311
więc
nie umysłu,
lecz przy­
135.
M y ś l i w y b o r o w e — W y b o r o w y styl wybitnej
epoki wybiera nietylko wyrazy, lecz i myśli — i mia­
nowicie oboje między z w y c z a j n y m i i p a n u j ą ­
j ą c y m i : ryzykowne i o zbyt świeżej woni myśli
dla dojrzalszego smaku są nie mniej wstrętne, jak
nowe, szalenie śmiałe obrazy i wyrażenia. Z czasem
oboje — wyborową myśl i wyborowe słowo — czuć
z lekka miernością, g d y ż woń wyborowości łatwo się
ulatnia i wtedy odczuwa się tylko rzecz zwyczajną
i codzienną.
136.
G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a stylu. —
Chcieć o k a z y w a ć dla rzeczy więcej odczucia, niż
się p o s i a d a rzeczywiście, psuje styl w mowie i we
wszystkich sztukach. Każda sztuka wielka posiada
raczej skłonność przeciwną: lubi, jak każdy człowiek
wybitny pod względem moralnym, zatrzymywać uczu­
cie w drodze i nie pozwala mu dobiegać do s a m e g o
końca. Ta wstydliwość, ta półwidoczność uczucia daje
się obserwować najpiękniej naprzykład u Sofoklesa;
i zdaje się to rysy uczucia prześwietlać, kiedy podaje
się samo za trzeźwiejsze, niż jest.
137.
Na uniewinnienie ciężkich stylistów.
— Rzecz lekko wypowiedziana rzadko wpada w ucho
dosyć ciężko — lecz winą to źle wyuczonych uszu,
które od wychowania przez to, co dotychczas nazy­
wano muzyką, muszą przejść do wyższej szkoły
dźwięków, to znaczy do szkoły m o w y .
138.
P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a . — Tutaj spa­
dają w przepaść z wielu stron potoki wód: bieg ich
tak gwałtowny i tak porywa oko za sobą, że nagie
lub porosłe lasem urwiska skał wokoło nie zdają się
spadać, lecz jakby s f r u w a ć . Widok ten wywołuje
pełne bojaźni naprężenie, jak gdyby coś wrogiego
ukrywało się poza tem wszystkiem, przed czem
wszystko uciekać musi i przed czem przepaść jest
schronieniem. Okolica ta całkiem nie nadaje się do
malowania, chyba, że się człowiek jak ptak unosi
nad nią w wolnem powietrzu. Tutaj perspektywa
z lotu ptaka snać nie jest samowolą artystyczną, lecz
jedyną możliwością.
139.
R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a . — Jeśli ryzy­
kowne porównania nie są dowodem swawolności pi­
313
312
sarza, to są dowodem znużenia jego fantazyi. W ka­
żdym razie są dowodem jego złego smaku.
nigdy nie będzie autorem dobrym. Najlepsze wyści
g o w c e są chude, póki nie pozwolą im w y p o c z ą ć
po zwycięstwach.
140.
T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h . — Wobec ka­
żdego poety i pisarza greckiego należy stawiać sobie
pytanie: jaki n o w y p r z y m u s nałożył n a siebie
i uczynił ponętnym dla swych współczesnych (iż
znajdował przez to naśladowców)? Ponieważ co się
n a z y w a »wynalazkiem« (naprzyklad w metryce), jest
zawsze takiemi dobrowolnie nałożonemi więzami. »Tańczyć w łańcuchach«, wziąć na się ciężar i następnie
rozciągnąć nad tem złudzenie lekkości — oto sztuka,
jaką nam chcieli pokazać. Już u Homera spostrze­
gamy mnóstwo formuł odziedziczonych i epickich
zasad opowiadania, p o ś r ó d których tańczyć musiał;
i on sam stworzył nowe konwencyonalności dla po­
koleń następnych. Taka była szkoła wychowania dla
poetów greckich: naprzód więc pozwolić nałożyć na
się różnorodny przymus przez poetów dawniejszych;
następnie wynaleźć samemu jeszcze jeden przymus,
nałożyć go na siebie i pokonać go z wdziękiem: tak
iż przymus i zwycięstwo zauważą i będą podziwiać.
141.
dobry
P e ł n i a a u t o r ó w . — Ostatnie, czego nabiera
autor, jest pełnia; kto ją przynosi ze sobą,
142.
Bohaterzy z ciężkim
oddechem. —
Poeci i artyści, cierpiący na ciasność uczucia, każą
najczęściej swym bohaterom oddychać ciężko: nie
znają się na lekkim oddechu.
143.
N a p ó ł ś l e p y . — Napółślepy jest śmiertel­
nym wrogiem wszystkich autorów, którzy pozwalają
sobie na rozwlekłość. Niechby widzieli jego gniew,
kiedy książkę zamyka, spostrzegłszy się, iż autor
zużył pięćdziesiąt stron, żeby podzielić się pięciu myś­
lami: ów gniew, że resztę swych oczu niemal bez
żadnej korzyści naraził na niebezpieczeństwo. — Pe­
wien napólślepy r z e k ł : w s z y s c y autorowie po­
zwalają sobie na rozwlekłość. — »Czy i Duch Święty
także?« — I D u c h Święty także. Ale ten miał prawo;
pisał on dla zupełnie ślepych.
315
314
144.
147.
S t y l n i e ś m i e r t e l n o ś c i . — T u c y d y d e s za­
równo jak T a c y t — obydwaj przy w y p r a c o w y w a n i u
dzieł swoich mieli na myśli ich trwałość nieśmier­
telną: możnaby to było odgadnąć już z ich stylu,
gdyby się nie wiedziało skądinąd. Jeden myślom
swoim chciał nadać trwałość przez zagotowanie, drugi
przez solenie; i żaden, zdaje się, nie przerachował się.
Pomalowane
s z k i e l e t y . — Pomalowane
szkielety: są to autorzy, którzyby chcieli zastąpić far­
bami sztucznemi to, co im z b y w a na mięsie.
148.
145.
Przeciw obrazom i przenośniom. —
Obrazami i przenośniami przekonywa się, lecz nie
dowodzi. Dlatego też w sferze naukowej istnieje taka
obawa przed obrazami i przenośniami; właśnie tutaj
n i e chcą tego, c o przekonywa i czyni p r a w d o p o ­
d o b n e m : żądają raczej najzimniejszego niedowie­
rzania, przez sam już sposób wyrażania się i gołe
ściany: ponieważ niedowierzanie jest kamieniem pro­
bierczym dla złota pewności.
146.
O s t r o ż n i e . — Komu brak wiedzy gruntownej,
ten niechby się wystrzegał pisać w Niemczech. Bo­
wiem d o b r y Niemiec nie powie: »jest to nieuk«,
lecz: jest to charakter dwuznaczny.
T e n wniosek
zbyt pośpieszny przynosi zresztą zaszczyt Niemcom.
S t y l w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o . — Prę­
dzej można nauczyć się pisać wspaniale, niż lekko
i z prostotą. P r z y c z y n y tego gubią się w etyce.
149.
S e b a s t y a n B a c h . — O ile muzyki Bacha
n i e słuchamy jako skończeni i inteligentni z n a w c y
kontrapunktu i wszelkich rodzajów stylu fugowego,
a wskutek tego nie odczuwamy właściwej rozkoszy
artystycznej, tedy nam, słuchaczom jego muzyki,
b y w a tak na duszy (żeby użyć wspaniałego wyrażenia
Goethego), jak gdybyśmy byli przytem, k i e d y B ó g
ś w i a t t w o r z y . T o znaczy: czujemy, ż e staje się
tutaj coś wielkiego, lecz jeszcze tego n i e m a : na­
szej w i e l k i e j muzyki nowoczesnej. Przezwyciężyła
ona już świat, ponieważ przezwyciężyła Kościół, na
rodowości i kontrapunkt. W Bachu jest jeszcze za
wiele surowej chrześcijańskości, surowej niemiec­
kości, surowej scholastyki; stoi on na progu muzyki
317
316
europejskiej (nowoczesnej),
ku średniowieczu.
lecz
stąd
z w r a c a wzrok
150.
H a e n d e l . — Haendel w wynajdywaniu swej
muzyki śmiały, żądny nowości, prawdziwy, potężny,
zwracający oczy ku heroizmowi i pokrewny temu
heroizmowi, do którego n a r ó d jest zdolny — przy
w y p r a c o w y w a n i u b y w a ł często skrępowany i zimny,
ba, znużony sam sobą; wtedy stosował niektóre wypró­
bowane metody wykonania, pisał prędko i wiele, i był
rad, kiedy skończył,
ale nie w ten sposób rad, jak
B ó g i inni twórcy byli pod wieczór s w e g o dnia two­
rzenia.
151.
H a y d n . — O ile genialność może się łączyć
z człowiekiem po prostu d o b r y m , Haydn ją posia­
dał. Dochodzi on wprost do granicy, którą moralność
zakreśla intellektowi; tworzy on tylko taką muzykę,
która nie posiada »przeszłości«.
k o n t e m p l a c y a ustępu, który, jak się sądziło, za­
ginął dawno i który nagle niespodziewanie słyszy się
znowu: »niewinność w dźwiękach«; jest to muzyka
o muzyce. W pieśni żebraka lub dziecka na ulicy,
w monotonnem nuceniu wędrownych Włochów, pod­
czas tańców w karczmie wiejskiej, lub podczas nocy
karnawałowych — oto gdzie odkrywa swoje »melo­
dye«: znosi je jak pszczoła w jedno miejsce, wyry­
wając to tu, to tam dźwięk, krótki ustęp. Są to dla
niego przemienione w s p o m n i e n i a z lepszego
świata: podobnie jak Plato wyobrażał sobie idee.
Stosunek Mozarta do jego melodyi jest zupełnie
inny: natchnienia swoje znajduje nie wtedy, kiedy
słucha muzyki, lecz kiedy przygląda się życiu, ruch­
liwemu życiu p o ł u d n i o w e m u : marzył o n zawsze
o Włoszech, kiedy nie był w nich obecny.
153.
R e c y t a t y w . — Niegdyś recytatyw był suchy;
obecnie żyjemy w epoce r e c y t a t y w u w i l g o t ­
n e g o : wpadł w wodę i fale go unoszą, gdzie się
im podoba.
154.
152.
vena
Beethoven
wydaje
się
i M o z a r t . — Muzyka Beetho­
często,
jako
głęboko
wzruszona
M u z y k a » p o g o d n a « . — Jeśli się było długo
pozbawionym muzyki, to następnie zanadto prędko
przechodzi
w
krew
jak
ciężkie
wino
południowe
319
318
i pozostawia w duszy uczucie narkotyczne, odurza­
jące, półtrzeźwe, senne; szczególniej sprawia to właś­
nie muzyka »pogodna«, która zmusza do sączenia
wciąż i wciąż, niby w ocukrzonej truciźnie, kropli
g o r y c z y i bólu, przesytu i tęsknoty za ojczyzną. Sala
pełna pogodnej, gwarnej wesołości zdaje się przytem
zwężać, światło tracić na jasności i brunatnieć;
w końcu, zdaje się, jak gdyby muzyka w p ł y w a ł a do
więzienia, gdzie biedny człowiek z tęsknoty za ojczyzną
zasnąć nie może.
155.
F r a n c i s z e k S z u b e r t . — Franciszek Szu­
bert, artysta mniej znaczny, niż inni muzycy wielcy,
posiadał przecież od wszystkich większe d z i e d z i c z n e
b o g a c t w o muzyczne. Trwonił je pełną ręką i z do­
brego serca: tak iż muzycy jeszcze w ciągu kilku
wieków będą mogli się p o ż y w i a ć wciąż jego
myślami i pomysłami. W dziełach jego posiadamy
niewyczerpany skarb n i e z u ż y t k o w a n y c h wyna­
lazków; inni w y k a ż ą s w ą wielkość w ich zużytkowa­
niu. — Jeśliby wolno było n a z w a ć Beethovena ideal­
nym słuchaczem grajka, Szubert posiadałby prawo
sam nazywać się grajkiem idealnym.
156.
Najnowocześniejsze
muzyki. — Wykonywanie muzyki
wykonywanie
w wielkim stylu
tragiczno dramatycznym nabiera charakteru przez na­
śladowanie giestów w i e l k i e g o g r z e s z n i k a , jak
go wyobraża sobie i pragnie mieć chrześcijanizm:
stąpającego powoli, opanowanego przez namiętne
myśli czarne, rzucającego się na wszystkie strony od
cierpień sumienia, uciekającego w przerażeniu, chwy­
tającego powietrze w zachwycie, z rozpaczą stają­
cego nagle — i z innemi cechami, jakie tylko wielka
grzeszność mieć może. Tylko przy rozumieniu chrze­
ścijanina, że w s z y s c y ludzie są wielkimi grzesznikami
i że nie robią nic innego, tylko grzeszą, da się uspra­
wiedliwić zastosowanie tego stylu wykonania do
w s z e l k i e j muzyki: w tem znaczeniu, że muzyka
jest odbiciem wszystkich czynów i postępków ludz­
kich i jako taka powinna ustawicznie przemawiać
giestami wielkiego grzesznika. Słuchacz, nie będący
dość dobrym chrześcijaninem, żeby tę logikę zrozu­
mieć, mógłby wprawdzie, słuchając takiego wykona­
nia, zawołać w przerażeniu: »Na Boga, jakżeż się to
stało, że grzech dostał się do muzyki!«
157.
F e l i k s M e n d e l s o n — Muzyka Feliksa Men­
delsona jest muzyką dobrego smaku we wszystkiem,
co było wtedy dobrego: wskazuje ona zawsze poza
siebie. Jakżeby mogła mieć wiele »przed sobą«, wiele
przyszłości! — Ale chciałże on ją m i e ć ? Feliks Men­
delson posiadał cnotę rzadkę między artystami, cnotę
wdzięczności bez ukrytych myśli: i ta cnota także
wskazuje zawsze poza siebie.
320
321
158.
160.
M a t k a s z t u k . — W naszych czasach scep­
tycznych składową częścią właściwej d e w o c y i jest
też niemal brutalny heroizm a m b i c y i; nie wystar­
cza już fanatyczne przymykanie oczu i padanie na
kolana. Czy by nie była możliwa, żeby ambicya zo­
stania po wszystkie czasy ostatnim w dewocyi, stała
się matką ostatniej katolickiej muzyki kościelnej, jak
już została matką ostatniego kościelnego stylu w bu­
downictwie? (Nazywają go stylem jezuickim.)
B a r k a r o l a C h o p i n a . - Niemal wszystkie
stany i warunki życia posiadają chwilę b ł o g o s ł a ­
w i o n ą . Dobrzy artyści umieją j ą wyłowić. Taki
moment posiada nawet ż y c i e n a
wybrzeżu
p o r t o w e m , tak nudne, brudne, niezdrowe, upływa­
jące w sąsiedztwie najhałaśliwszego i najchciwszego
motłochu — Tę chwilę błogosławioną Chopin w takie
zaklął dźwięki Barkarolą, że nawet bogów c h w y ­
taćby mogła pokusa, aby długie wieczory letnie prze­
leżeć w łodzi.
159.
W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć ksią­
ż ę c a . — Ostatni z muzyków nowszych, który oglą­
dał i ubóstwiał piękno na podobieństwo Leopardiego,
Polak Chopin, on, który nie był do naśladowania —
żaden, którzy byli przed nim i po nim nastąpili, nie
miał prawa do tego epitetu —, Chopin posiadał tę
samą książęcą wspaniałość konwencyonalności, jaką
wykazuje Rafael w używaniu farb tradycyjnych, naj­
prostszych
lecz nie w stosunku do barw, lecz do
zwyczajów melodyjnych i rytmicznych. Uznawał on
t e zwyczaje, ponieważ u r o d z i ł s i ę w e t y k i e ­
c i e , lecz jako duch najwolniejszy i najwdzięczniej­
szy, igrając i pląsając w tych więzach — i to b e z
ich wyszydzania.
161.
R o b e r t S c h u m a n n . — »Młodzian«, jak g o
sobie roili niemieccy i francuscy pieśniarze roman­
tyczni z pierwszej trzeciej tego stulecia — młodzian
ten zupełnie wypowiedział się w śpiewie i dźwięku —
przez Roberta Schumanna, wiecznego młodzieńca, do­
póki czuje się w pełni s w y c h sił: wprawdzie są mo­
menty, w których muzyka jego przypomina odwieczną
»starą pannę«.
162.
Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i . — »Dlaczego ten
żebrak śpiewa ?« — Prawdopodobnie nie umie ję­
DZIEŁA
NIETZSCHEGO. T. XI.
21
323
322
c z e ć . — »Tedy postępuje słusznie: lecz nasi śpiewacy
dramatyczni, którzy jęczą, ponieważ śpiewać nie
umieją — postępująż i oni słusznie ?«
163.
M u z y k a d r a m a t y c z n a . — Dla tego, kto
nie widzi, co się dzieje na scenie, muzyka drama­
tyczna jest niedorzecznością; tak jak niedorzecznoś­
cią są ustawiczne komentarze do zaginionego tekstu.
Właściwie w y m a g a ona, żeby uszy mieć akurat tam,
gdzie znajdują się oczy; to jednak znaczy zadawać
gwałt Euterpie: ta biedna muza pragnie, żeby jej
oczy i uszy zostawić w tem miejscu, gdzie je posia­
dają i inne muzy.
164.
Z w y c i ę s t w o i r o z u m . — Niestety i w woj­
nach estetycznych, jakie wywołują artyści dziełami
swojemi oraz ich obroną rozstrzyga ostatecznie siła, nie
zaś rozum. Dziś w s z y s c y uznają za fakt historyczny,
iż Gluck w w a l c e z Piccinim posiadał s ł u s z n o ś ć :
w każdym razie z w y c i ę ż y ł o n ; siła była po jego
stronie.
165.
O zasadzie wykonania w muzyce. —
C z y rzeczywiście przypuszczają teraźniejsi artystyczni
w y k o n a w c y muzyczni, iż najwyższem przykazaniem
ich sztuki jest nadawanie każdemu utworowi jak naj­
większej w y p u k ł o ś c i i staranie się, żeby za wszelką
cenę, przemawiały językiem d r a m a t y c z n y m . Nie
jestże to, w zastosowaniu do Mozarta naprzykład,
grzechem właściwie przeciw duchowi, pogodnemu, sło­
necznemu, delikatnemu, lekkomyślnemu duchowi Mo­
zarta, którego powaga była powagą dobrotliwą, nie
zaś powagą straszliwą, której obrazy nie chcą wyska­
kiwać ze ściany, żeby widzów przerażać i zmuszać do
ucieczki. Lub czy myślicie, że muzyka Mozarta jest
to samo, co »muzyka gościa kamiennego?« I nietylko
muzyka Mozarta, lecz każda? — L e c z wy odpieracie,
że za waszą zasadą przemawia to, iż wywieracie naj­
większe w r a ż e n i e — i mielibyście słuszność, o ileby
nie było pytania przeciwnego, na k o g o wtedy wy­
wiera się działanie, i na kogo wyłącznie wogóle szla­
chetny artysta p o w i n i e n c h c i e ć działać! Nigdy
na lud! Nigdy na niedojrzałych! Nigdy na wrażli­
w y c h ! Nigdy na ludzi chorobliwych! Przedewszyst­
kiem nigdy jednak na stępiałych!
166.
M u z y k a d z i s i e j s z a . — T a najnowocześ­
niejsza muzyka, o silnych płucach i słabych nerwach,
przeraża się zawsze naprzód sama przed sobą.
324
325
167.
G d z i e m u z y k a c z u j e się u siebie. —
Muzyka osiąga wielką silę tylko pomiędzy ludźmi,
którzy nie mogą, lub nie powinni dyskutować. Dla­
tego pierwszymi protektorami są książęta, pragnący,
żeby w ich sąsiedztwie nie wiele krytykowano, ba,
nawet niewiele myślano; następnie, społeczeństwa,
które pod jakimkolwiek uciskiem (książęcym lub reli­
gijnym) muszą przyzwyczajać się do milczenia, lecz
szukają tem silniejszych środków przeciw nudzie
uczucia (zwykle wiecznej miłości i wiecznej muzyki);
po trzecie, całe narody, w których niema zupełnie
społeczeństwa, ale tem więcej jednostek z pociągiem
do samotności, do napół ciemnych myśli i do czci
dla rzeczy, nie dających się wypowiedzieć: to są
dusze właściwie muzyczne. — Grecy, jako naród
chętny do mowy i sporów, znosili muzykę tylko
jako p r z y p r a w ę do sztuk, o które rzeczywiście
spierać się i mówić można: podczas kiedy o muzyce
zaledwie można myśleć ś c i ś l e . Pitagorejczycy, owi
pod wielu względami G r e c y wyjątkowi, byli też, jak
podają, wielkimi muzykami; ci sami, którzy wynaleźli
pięcioletnie milczenie, lecz n i e dyalektykę.
168.
S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e . — Można
mieć jak największą skłonność do muzyki poważnej
i wielkiej, tem bardziej jednak w pewnych chwilach
czuje się człowiek pokonany, oczarowany i niemal
unicestwiony przez przeciwieństwo tej muzyki. Mam
na myśli owe najprostsze melizmy oper włoskich,
które pomimo jednostajności rytmicznej i dzieciństwa
harmonijnego zdają się nam śpiewać, jak sama du­
sza muzyki. Przyznacie to, czy nie, wy faryzeusze
dobrego smaku: t a k jest jednak i teraz zależy mi
tylko na tem, żeby tę zagadkę, iż tak jest, dać do
odgadnięcia i samemu nad jej odgadnięciem cokol­
wiek popracować. - Kiedyśmy byli jeszcze dziećmi,
próbowaliśmy po raz pierwszy miodu wielu rzeczy;
nigdy już potem miód nie był tak smaczny, jak wtedy,
uwodził on do życia, do najdłuższego życia, w po­
staci pierwszej wiosny, pierwszych kwiatów, pierw­
szych motyli, pierwszych przyjaźni. W ó w c z a s — mogło
to być koło dziewiątego roku życia — usłyszeliśmy
pierwszą muzykę: i była to pierwsza muzyka, którą
z r o z u m i e l i ś m y , najprostsza więc i najdziecin­
niejsza, zawierająca nie wiele więcej niż ciąg dalszy
pieśni niańki lub grajka ulicznego. (Trzeba bowiem
i do najnieznaczniejszych
»objawień« sztuki być
wprzódy p r z y g o t o w a n y m i p r z y u c z o n y m :
niema zgoła »bezpośredniego« działania sztuki, choć
filozofowie tak pięknie o tem bajali.) Do tych pierw­
szych zachwytów muzycznych
najsilniejszych w ży­
ciu — nawiązuje się uczucie, z jakiem słuchamy
owych melizmów włoskich: błogość dziecka i utrata
dzieciństwa, uczucie niepowetowaności, jako najsłod­
szego posiadania — to porusza strunami naszej du­
szy tak silnie, jak nie zdoła tego uczynić choćby
najbogatsza i najpoważniejsza obecność sztuki.
Ta
mieszanina radości estetycznej z smętkiem moralnym,
którą obecnie ogólnie przyjęto nazywać »sentymen­
talnością«, cokolwiek za grzecznie, jak mnie się wy­
327
126
daje — jest nastrojem Fausta w końcu pierwszej
sceny —, ta »sentymentalność« słuchaczy wychodzi
na korzyść muzyce włoskiej, którą zresztą doświad­
czeni smakosze sztuki, czyści »esteci« lubią ignoro­
wać. — Zresztą niemal każda muzyka wtedy dopiero
zaczyna działać c z a r u j ą c o , kiedy wysłuchujemy
z niej głos swojej własnej p r z e s z ł o ś c i : i dlatego
też laikowi wszelka muzyka d a w n a zdaje się sta­
wać coraz lepszą i dopiero co zrodzona małej war­
tości: albowiem nie wzbudza ona jeszcze »sentymen­
talności«, która, jak się rzekło, jest zasadniczym pier­
wiastkiem szczęścia w muzyce dla każdego, kto jest
niezdolny rozkoszować się tą sztuką tylko jako artysta.
169.
Jako przyjaciele muzyki.
Ostatecznie
jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi muzyki, jak
pozostaniemy
przyjaciółmi
światła
księżycowego.
W s z a k żadne z nich nie chce słońca wyprzeć —
oboje pragną tylko, o ile mogą, rozświecać n o c e
nasze. L e c z nieprawdaż? Żartować i śmiać się z nich
mimo to nam wolno? Cokolwiek przynajmniej? I kiedy
niekiedy? Z człowieka na księżycu! Z kobiety w mu­
zyce!
170.
S z t u k a w czasie, p r z e z n a c z o n y m na
pracę.
—
Posiadamy
sumienie
wieku
pracowi­
t e g o : nie pozwala nam ono poświęcać sztuce naj­
lepszych godzin i poranków, chociażby ta sztuka miała
być najlepszą i najdostojniejszą. U w a ż a m y ją za rzecz
wczasu, w y p o c z y n k u : poświęcamy jej r e s z t ę na­
szego czasu, naszych sił. — Jest to zjawisko najpo­
wszechniejsze, które zmieniło stosunek sztuki do ży­
cia: jeśli ta reagującym na sztukę stawia w i e l k i e
wymagania co do czasu i sił, z w r a c a się p r z e c i w
niej sumienie ludzi pracowitych i dzielnych, i ska­
zuje się sama na niesumiennych i niedbałych; ci
jednak, z przyrodzenia swego, nie są skłonni do
sztuki w i e l k i e j i wymagania jej odczuwają jako
zarozumiałość. Mogłoby się więc stać tak, iżby na­
stąpił jej koniec, ponieważby zbrakło jej wolnego
powietrza i oddechu: lub — sztuka wielka próbuje,
w pewnego rodzaju zgrubieniu i przeodzianiu, za­
aklimatyzować się w owej innej atmosferze (a przy­
najmniej znieść ją), która właściwie jest elemen­
tem m a ł e j sztuki, sztuki dla w y p o c z y n k u i rozwe­
selającej rozrywki. Dzieje się to obecnie wszędzie;
artyści wielkiej sztuki obiecują także wypoczynek
i rozrywkę, i oni zwracają się do znużonych, i ci
proszą o godziny wieczorne dnia roboczego
zu­
pełnie jak artyści rozweselający, którzy bywają za­
dowoleni, jeśli odnoszą zwycięstwo nad ciężką po­
w a g ą , zalegającą czoła, nad zapadniętemi oczyma.
Do jakiegoż podstępu uciekają się ich więksi towa­
rzysze? Ci w broni swojej posiadają najgwałtowniej­
sze środki podniecające, dzięki którym nawet napół
umarły wstrząsnąć się musi; ci posiadają środki odu­
rzające, otumaniające, wstrząsające — spazmy płaczu:
tymi pokonywają człowieka znużonego i przenoszą
go w stan gorączki nocnej, zapomnienia o sobie, za­
328
329
chwytu i przerażenia. - Z powodu niebezpieczeństwa
tych środków c z y ż należy względem wielkiej sztuki,
jaką dziś żyje opera, tragedya i muzyka
żywić
gniew, niby względem podstępnej grzesznicy? Z pew­
nością nie: samaby ona wolała stokrotnie żyć w czy­
stym elemencie ciszy porannej i zwracać się do wy­
czekujących jej, niezużytych, pełnych siły dusz po­
rannych słuchaczów i widzów. Składajmy jej dzięki,
iż przekłada życie takie nad zupełną ucieczkę: ale
powiedzmy to sobie, że dla wieku, który znowu wpro­
wadzi w życie wolne, całkowite święta i dni radości,
n a s z a sztuka wielka będzie niezdatna.
171.
U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i . — Wszystkich
dzielnych i mających powodzenie uczonych możnaby
nazwać »urzędnikami«. Kiedy, w młodych latach, by­
strość ich zostaje dostatecznie wyćwiczona, pamięć
napełniona, ręka i oko nabiorą pewności, starsi uczeni
naznaczają ich na pewne miejsce w nauce, gdzie za­
lety ich mogą przynieść korzyść; później, kiedy sami
nabędą wejrzenia, gdzie znajdują się niekompletne
lub uszkodzone miejsca w nauce, stają sami z siebie
tam, gdzie są potrzebni. Wszystkie te natury znajdują
się tutaj dla nauki: ale istnieją natury rzadsze, rza­
dziej osiągające powodzenie i zupełnie dojrzewające,
gwoli »którym istnieje nauka« — przynajmniej im
samym tak się to wydaje —: ludzie często nieprzy­
jemni, często zarozumiali, często uparci, lecz niemal za­
wsze do pewnego stopnia czarujący. Nie są to urzędu­
jący, ani też rządzący, posługują się tem, co inni opraco­
wali i stwierdzili, z pewnem niedbalstwem książęcem,
oraz z nieznaczną i rzadką pochwałą: zupełnie jak gdyby
tamci należeli do istot niższego rzędu. A przecież po­
siadają oni tylko te same własności, przez które ci
inni wyróżniają się, i nieraz nawet w stopniu nie­
dostatecznie rozwiniętym: prócz tego właściwa im
jest o g r a n i c z o n o ś ć , której nie posiadają tamci,
i wskutek której niemożliwa umieścić ich na pewnem
stanowisku i widzieć w nich narzędzia pożyteczne, —
mogą żyć tylko w s w o j e j w ł a s n e j a t m o s f e ­
r z e , na swoim własnym gruncie. Ograniczenie to
pozwala im sądzić, że niemal wszystko w nauce »do
nich należy«, to znaczy, że wszystko w s w ą atmosferę
i siedzibę przenieść mogą; roi się im, iż ustawicznie
zbierają swoje rozsiane »dostatki«. Jeśli im przeszko­
dzić w pracy nad własnem gniazdem, giną, niby ptaki
bezdomne: niewola jest dla nich usychaniem. Jeśli
uprawiają oddzielne dziedziny nauki na sposób owych
innych, bywają to dziedziny tylko takie, na któ­
rych wzrastają owoce i nasiona im właśnie po­
trzebne: co ich obchodzi, czy nauka, rozważana jako
całość, posiada okolice nieuprawione lub źle opraco­
wane? Z b y w a im na owym nieosobistym udziale
w problemacie poznania: jak sami są tylko osobą
nawskroś, tak wyrastają też i ich poglądy i wiado­
mości w jedną osobę, w żyjącą różnorodność, której
części oddzielne od siebie zależą, wrastają w siebie,
razem odżywiają się, która, jako całość, posiada własną
atmosferę i woń własną. — Natury takie ze swymi
o s o b i s t y m i tworami poznania wywołują owo z ł u ­
d z e n i e , że nauka (lub zgoła cała filozofia) jest go­
towa, i stoi u swego celu; czar ten sprawia życie
330
331
w ich tworach. W pewnych czasach czar ten jest
bardzo zgubny dla nauki; w błąd wprowadza owych,
wyżej opisanych, dzielnych i w ł a ś c i w y c h pracowni­
ków ducha, w innych znowu, kiedy panowały posu­
cha i wyczerpanie, działał jak balsam i jak powiew
z chłodnego, o ż y w c z e g o miejsca wypoczynku. —
Z w y k l e ludzi takich n a z y w a się f i l o z o f a m i .
172.
U z n a n i e t a l e n t u . — Kiedy przechodziłem
przez wieś S., chłopiec zaczął ze wszyskich sił trzas­
kać z bicza, — daleko już zaszedł w tej sztuce, i wie­
dział o tem. Rzuciłem mu spojrzenie uznania — w grun­
cie rzeczy wyrządzał mi straszny ból. — T a k samo
postępujemy przy uznawaniu wielu talentów. Czy­
nimy im dobrze, kiedy one czynią nam źle.
174.
R o z r y w k i c h o r y c h . — Jak w cierpieniu
duchowem człowiek rwie sobie włosy, bije się w czoło,
rozrywa wargi lub zgoła jak Edyp wyłupuje sobie
oczy: tak przeciw g w a ł t o w n y m bólom fizycznym nie
raz przywołuje się na pomoc gwałtowne gorzkie
uczucie, a to, przypominając sobie oszczerców i tych.
co na nas rzucili podejrzenie, zaciemniając, sobie swoją
przyszłość przez złośliwości i uderzenia sztyletu,
które rozdajemy w wyobraźni na lewo i prawo. I nie
raz, wprawdzie, jeden dyabeł w y p ę d z a drugiego, —
ale ma się wtedy drugiego. — Przeto zaleca się cho­
rym owa inna rozrywka, która, jak się zdaje, bóle
łagodzi: rozmyślać nad dobrodziejstwami i uprzejmoś­
ciami, któreby przyjaciołom i wrogom w y ś w i a d c z y ć
się dało.
175.
173.
Ś m i a ć s i ę i u ś m i e c h a ć s i ę . — I m pogod­
niejszym i pewniejszym staje się duch, tem bardziej od­
z w y c z a j a się człowiek od głośnego śmiechu; natomiast
bije zeń ustawicznie bardziej duchowy uśmiech,
oznaka podziwu dla ukrytych niezliczonych przyjem­
ności dobrego istnienia.
M i e r n o ś ć j a k o m a s k a . — Mierność jest
najszczęśliwszą maską, jaką duch w y ż s z y nosić może,
ponieważ tłumowi, to znaczy miernym, nie pozwala
myśleć o masce —: a przecież nakłada on ją właśnie
gwoli nim — żeby i c h nie drażnić, ba, nierzadko ze
współczucia i dobroci.
176.
jodła
C i e r p l i w e . — Pinia zdaje się nasłuchiwać,
oczekiwać — i obie bez niecierpliwości: nie
333
332
myślą o małym człowieku pod sobą,
niecierpliwość i ciekawość.
którego pożera
177.
N a j l e p s z e ż a r t y . — Najbardziej lubię żart,
kiedy się zjawia zamiast ciężkiej, nie zupełnie bez­
piecznej myśli, jednocześnie jako wskazówka ręką
i błysk oka.
178.
Nieodłączność wszelkiego ubóstwia­
nia.
Gdzie się oddaje cześć przeszłości, nie na­
leży wpuszczać porządkujących i czystych do prze­
sady. Pobożność nie czuje się dobrze, jeżeli niema
cokolwiek kurzu, gratów i błota.
179.
W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o uczonych.
— Właśnie najdzielniejszym i najgruntowniejszym
uczonym grozi niebezpieczeństwo, że widzą cel życia
swego zawsze umieszczony niżej i że w poczuciu
tego w drugiej połowie życia stają się coraz smut­
niejsi i nieznośniejsi. Z początku w p ł y w a j ą na ocean
nauki z szerokiemi nadziejami i stawiają sobie śmiałe
zadania, których cele fantazya ich nieraz już anty­
cypuje: następnie bywają chwile, jak w życiu wiel­
kich odkrywców żeglarzy — kiedy wiedza, przeczu­
cie i siła coraz w y ż e j podnoszą się wzajemnie, aż
oku ukazuje się w oddali po raz pierwszy nowy
brzeg. Teraz jednak człowiek ścisły poznaje z ka­
żdym rokiem coraz więcej, jak wiele zależy na tem,
żeby oddzielne zadania badacza były brane możliwie
w sposób najbardziej ograniczony, żeby mogły być
rozwiązane »bez reszty«, i żeby uniknąć tego nieznoś­
nego marnotrawstwa sił, na które cierpiały dawniej­
sze okresy nauki: wszystkie prace wykonywano po
dziesięć razy i wtedy zawsze jeszcze jedenasty miał
do powiedzenia ostatnie i najlepsze słowo. Im bar­
dziej jednak uczony uczy się tego rozwiązywania za­
gadek bez reszty, im bardziej w niem się ćwiczy,
tem większą też znajduje w tem przyjemność: lecz
również wzrasta surowość jego w y m a g a ń względem
tego, co tutaj n a z y w a się »bez reszty«. Odkłada na
stronę wszystko, co w tem znaczeniu musi pozostać
niezupełnem, nabywa wstrętu i wyczuwania wzglę­
dem kwestyi napół rozwiązalnych — względem
wszystkiego, co tylko w ogólności i w sposób nieo­
kreślony może dać pewnego rodzaju pewność. Jego
plany młodzieńcze rozpadają się mu w oczach: po­
zostaje z nich zaledwie kilka węzłów i węzełków,
nad których rozwiązaniem mistrz pracuje teraz z przy­
jemnością, na których pokazuje swą siłę. I oto, po­
śród tej tak pożytecznej, tak niezmordowanej działal­
ności opada go, człowieka starzejącego się, nagle
i potem coraz częściej głębokie niezadowolenie, ro­
dzaj udręczeń sumienia: patrzy na siebie, niby na
przemienionego, jak gdyby zmalał, poniżył się, prze­
334
335
tworzył się w k a r ł a zręcznego, niepokoi się, czy
mistrzostwo w małem nie jest tylko gwoli wygodzie
wybiegiem przed upomnieniem do wielkości w życiu
i tworzeniu. L e c z nie ma już możliwości p o w r o t u —
już po czasie.
180.
N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k . — Przez
to, że samowychowanie i w y c h o w y w a n i e się w z a ­
jemne staje się coraz powszechniejsze, nauczyciel
w swojej zwykłej formie dzisiejszej musi się stać
niemal zbytecznym. Żądni nauki przyjaciele, chcący
wspólnie przyswoić sobie wiedzę, w epoce książek
znajdą krótszą i naturatniejszą drogę, niż »szkoła«
i »nauczyciel«.
181.
Próżność
jako rzecz wielkiej
uży­
t e c z n o ś c i . — Pierwotnie jednostka silna obchodzi
się nietylko z przyrodą, lecz także ze społeczeństwem
i jednostkami słabszemi jak z przedmiotami gospo­
darstwa rabunkowego: wyzyskuje je, ile może, i na­
stępnie idzie dalej. Ponieważ wiedzie żywot bardzo
niepewny, wahając się między głodem i nadmiarem,
zabija zwierząt w i ę c e j , niż może pożreć, i rabuje
i krzywdzi więcej ludzi, niż konieczna. Przejawy jej
siły są zarazem przejawami zemsty za stan pełen
przykrości i lęku: następnie chce, żeby ją poczyty­
wano za potężniejszą, niż jest, i z tego powodu nad­
u ż y w a okoliczności: przyrost rozbudzonego przez nią
strachu jest przyrostem jej władzy. Wcześnie spo­
strzega, iż nie to, czem j e s t , lecz to, za co ją po
c z y t u j ą , wznosi ją lub pogrąża: tutaj jest źródło
p r ó ż n o ś c i . W ł a d c a stara się wszelkimi środkami
0 wzrost w i a r y w s w ą władzę. — Poddani, drżący
przed nim i usługujący mu, wiedzą z kolei, że akurat
tyle są warci, ile dla niego mają z n a c z e n i a : dla­
tego pracują nad tern znaczeniem, nie zaś nad własnem zadowoleniem z siebie. My znamy próżność tylko
w formach najbardziej osłabionych, w jej sublimatach
1 dawkach małych, ponieważ żyjemy w późnym,
bardzo złagodzonym stanie społeczeństwa: pierwotnie
jest ona rzeczą n a j w i ę k s z e j u ż y t e c z n o ś c i ,
najsilniejszym środkiem do utrzymania się przy życiu.
I mianowicie próżność była tern większa, im jednostka
była przebieglejsza: albowiem powiększyć wiarę w po­
tęgę łatwiej, niż powiększyć samą potęgę, lecz tylko
dla tego, kto posiada d u c h a — lub, jakby się to
mówiło w czasach pierwotnych , kto jest c h y t r y
i podstępny.
182.
P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i . — Istnieje tak
mało decydujących prognostyków c y w i l i z a c y i , że
każdy musi być rad z posiadania przynajmniej je­
dnego niezawodnego do użytku w swym domu i ogro­
dzie. Żeby wypróbować, czy ktoś do nas należy lub
337
336
nie — myślę, do duchów wolnych —, wypróbujcie
jego uczucia względem chrześcijanizmu. Jeśli stosu­
nek jego jest jakikolwiek inny, niż k r y t y c z n y ,
obróćmy się doń plecami: przynosi nam nieczyste
powietrze i złą pogodę. — N a s z e m zadaniem nie
jest już takich ludzi pouczać, co jest siroco; oni mają
Mojżesza i proroków pogody i oświecenia: jeśli ich
słuchać nie chcą, tedy —
183.
G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e . — Gniew
i kara są naszem wiązaniem ze stanu zwierzęcego.
Człowiek stanie się samodzielnym, kiedy zwróci zwie­
rzętom ten podarek urodzinowy. — Tutaj kryje się
jedna z największych myśli, jakie ludzie posiadać
mogą, myśl o postępie wszystkich postępów. —
Pójdźmy o kilka tysięcy lat naprzód, przyjaciele!
B a r d z o w i e l e ludziom przeznaczono jeszcze ra­
dości, których nawet woń nie zalatuje do współczes­
nych! I mamy prawo te radości obiecać, ba, nawet
jako konieczne przyrzec i przysiąc, jeśli tylko n i e z a ­
t r z y m a s i ę rozwój umysłu ludzkiego! Nastąpi czas,
kiedy z b r a k n i e j u ż o d w a g i d o popełniania błędu
l o g i c z n e g o , który się kryje w gniewie i karze,
indywidualnie lub z ramienia społeczeństwa: wów­
czas, kiedy serce i głowa nauczą się żyć w takiem
sąsiedztwie, jak dziś jeszcze są zdaleka od siebie.
Ż e dziś już n i e s ą o d s i e b i e t a k d a l e k o , jak
pierwotnie, widoczna dostatecznie z ogólnego rozwoju
ludzkości; i jednostka, która obejmie okiem życie
pracy wewnętrznej, z radosną dumą uświadomi
bie pokonane oddalenie, osiągnięte zbliżenie i
prawo w a ż y ć się na większe jeszcze nadzieje.
so­
ma
184.
P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « . - Kęs po­
silnego pożywienia rozstrzyga często, czy patrzymy
w przyszłość okiem zapadłem, c z y pełnem nadziei:
sięga to sfer najwyższych i najbardziej duchowych.
Niezadowolenie i czarne na świat patrzenie dzisiej­
szego pokolenia jest d z i e d z i c t w e m mąk gło­
dowych. Również po naszych artystach i poetach,
choćby sami żyli w największych dostatkach, spo­
strzega się często, że nie są dobrego pochodzenia, że
ze krwią i mózgiem otrzymali niejedno po przodkach,
którzy żyli w ucisku i źle się odżywiali, co z kolei
widać w przedmiocie i w wybranych barwach ich
dzieł. Cywilizacya Greków jest cywilizacyą ludzi za­
możnych i to zdawna zamożnych: żyli oni przez
kilka stuleci l e p i e j niż my (w każdem znaczeniu
lepiej, szczególniej o wiele prościej co do jadła i na­
poju): tedy mózgi w końcu stały się tak pełne i sub­
telne zarazem, tedy krew przepływała przez nie tak
szybko, niby radosne, jasne wino, iż rzeczy dobre
i najlepsze występowały u nich nie posępnie, w za­
chwyceniu i gwałtownie, lecz pięknie i słonecznie.
22
335
339
185.
186.
O ś m i e r c i r o z u m n e j . — C o jest rozumniej,
zatrzymać maszynę, kiedy zostało wykonane dzieło,
jakiego od niej wymagano, — c z y pozwolić jej iść,
dopóki się sama nie zatrzyma, to znaczy, dopóki się nie
zepsuje? C z y to ostatnie nie jest trwonieniem kosz­
tów utrzymania, sił i uwagi obsługujących? C z y nie
w y r z u c a się tutaj tego, coby gdzieindziej bardzo było
potrzebne? C z y nie jest to rozpowszechnianiem pew­
nego rodzaju pogardy dla maszyn wogóle, przez to,
iż tak wiele z nich utrzymuje się i obsługuje bezuży­
tecznie? — Mówię o śmierci niedobrowolnej (natural­
nej) i dobrowolnej (rozumnej). Śmierć naturalna jest
śmiercią niezależną od wszelkiego rozumu, właściwie
śmiercią n i e r o z u m n ą , gdzie nędzna substancya
skorupy decyduje o tem, jak jądro długo ma istnieć
lub nie istnieć: gdzie tedy więdniejący, chory, stę­
piały stróż więzienny jest panem, naznacza punkt,
w którym jego więzień dostojny ma umrzeć. Śmierć
naturalna jest samobójstwem natury, to znaczy znisz­
czeniem istoty najrozumniejszej przez najnierozum­
niejszą, związaną z tamtą. T y l k o w oświetleniu reli­
gijnem może przedstawiać się przeciwnie: ponieważ
wtedy, jak słuszna, rozum w y ż s z y (boski) wydaje
rozkaz, któremu rozum niższy podporządkowuje się.
Jeśli pozostawimy na stronie religię, śmierć naturalna
nie zasługuje na gloryfikowanie. — Pełne mądrości
zarządzanie i rozporządzanie śmiercią należy do nie­
pojętej jeszcze dziś i brzmiącej niemoralnie etyki
przyszłości, lecz oglądanie jej jutrzenki musi być nieo­
pisanem szczęściem.
Uwstecznianie.
— W s z y s c y przestępcy
spychają społeczeństwo na wcześniejsze stopnie cy­
wilizacyi od tych, na których się znajduje; dzia­
łają uwsteczniająco. Pomyślcie o narzędziach, które
społeczeństwo dla obrony koniecznej musi sobie spo­
rządzić i utrzymywać: o przebiegłym policyancie,
o stróżu więziennym, o kacie; nie zapominajcie
o oskarżycielu publicznym i adwokacie; w końcu po­
stawmy sobie pytanie, czy sam sędzia i kara i całe
postępowanie sądowe w działaniu swojem na nie­
przestępców nie są raczej zjawiskami przygnębiają­
cemi niż podnoszącemi: nigdy się nie uda obrony
koniecznej i zemsty przyodziać w szatę niewinności;
a ile razy u ż y w a się i poświęca człowieka jako śro­
dek do celów społecznych, smuci się nad tem cała
ludzkość wyższa.
187.
W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Naro­
dom osłabionym i wynędzniałym można doradzać
wojnę, jako środek leczniczy, mianowicie, jeśli bądź
co bądź istnieć chcą dalej: albowiem na suchoty na­
rodów istnieje także kuracya brutalna. L e c z chcieć
ż y ć wiecznie i nie móc umrzeć samo już jest oznaką
starczości uczucia; im się żyje pełniej i dzielniej, tem
prędzej znajduje się gotowość oddania życia za jedno
22*
340
341
jedyne uczucie dobre. Naród, tak żyjący i odczuwa­
jący, nie potrzebuje wojen.
ludy, rodziny i jednostki, póki się nie zapanuje nad
odziedziczonemi ułomnościami fizycznemi. W końcu
cała ziemia stanie się zbiorem stacyi leczniczych.
188.
Duchowe i fizyczne przeflanrowyw a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Rożne c yw i l i z a c y e są różnymi klimatami duchowymi z któ­
rych każdy dla tego lub o w e g o organizmu bywa
szczególniej szkodliwy lub zbawienny. Hi s t o r y a,
rozważana w całości, jako wiedza o rozmaitych cyw i l i z a c y a c h , jest n a u k ą o ś r o d k a c h
lekar­
s k i c h , lecz nie samą sztuką lekarską. Tu dopiero
potrzebny jest l e k a r z , posługujący się tą nauką
0 środkach lekarskich, żeby wysłać każdego do kli­
matu, który dla niego jest właśnie najkorzystniej­
szy
na pewien czas, lub na zawsze. Życie w te­
raźniejszości, pośród jednej wyłącznie cywilizaeyi, nie
wystarcza jako przepis ogólny, wskutek tego wymar­
łyby liczne nadzwyczaj pożyteczne gatunki ludzkie,
które w niej z pożytkiem oddychać nie mogą. Zapomocą historyi należy dostarczyć im p o w i e t r z a
1 starać się je utrzymać; nawet ludzie z cywiliza­
cyi, pozostałych w tyle, mają s w ą wartość. — Nieza­
leżnie od tej kuracyi duchowej, pod względem fizycz­
nym winna dążyć ludzkość do zbadania zapomocą
geografii medycznej, do jakich zwyrodnień i chorobliwości daje okazyę każda okolica ziemi, i odwrotnie,
jakie posiada czynniki lecznicze: i wtedy należy stop­
niowo tak długo i tak wytrwale przeflancowywać
189.
D r z e w o ludzkości i rozum.
Czego się
z krótkowzroczą starczością obawiacie, jako p r z e u d ­
nienia ziemi, to wkłada w ręce tych, co żywią wię­
cej nadziei, wielkie zadanie: ludzkość powinna stać
się kiedyś drzewem, które ocieni całą ziemię, z wielu
miliardami kwiatów, które wszystkie społem winny
stać się owocami, i ziemia ma być przygotowana do
wyżywienia tego drzewa. Żeby teraźniejszy j e s z c z e
m a ł y zaród soków i siły wzrastał, żeby w niezliczo­
nych kanałach przepływał sok do odżywiania całości
i jednostki — temi i podobnemi zadaniami m i e r z y ć
należy, czy człowiek teraźniejszy jest pożyteczny, czy
bezużyteczny. Zadanie jest nieskończenie wielkie
i śmiałe: przyłóżmyż się w s z y s c y do tego, żeby
drzewo przed czasem nie zmarniało! Kto umie być
historykiem może wszak przedstawić sobie ludzką
istotę i czyny w całym przebiegu czasu, jak nam
wszystkim stoi przed oczami istota mrówek z jej
artystycznie napiętrzonemi mrowiskami. Kiedy są­
dzimy powierzchownie, cała ludzkość, podobnie jak
społeczeństwo mrówcze, nasuwa na myśl »instynkt«.
Badając jednak ściślej, spostrzegamy, jak całe narody,
całe stulecia trudzą się nad wynalezieniem i w y ­
próbowaniem
nowych
środków,
dobroczynnych
343
342
dla wielkiej całości ludzkiej, a w ostateczności dla
wielkiego ogólnego drzewa owocnego ludzkości. I ja­
kąkolwiekby szkodę cierpiały przy tem wypróbowy­
waniu jednostki, narody i czasy, dzięki tej szkodzie
zawsze bywają jednostki, nabierające m ą d r o ś c i ,
i mądrość ich powoli udziela się środkom, stosowa­
nym przez całe narody i całe epoki. Błądzą też
i mylą się mrówki; ludzkość może bardzo łatwo zgi­
nąć i uschnąć przed czasem wskutek szaleństwa środ­
ków; ani dla mrówek ani dla ludzi niema instynktu,
kierującego nieomylnie. Raczej wielkiemu zadaniu
p r z y g o t o w a n i a ziemi pod wzrost największej
i najradośniejszej płodności winniśmy s p o j r z e ć
w o c z y — zadaniu rozumu dla rozumu.
190.
P o c h w a ł a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j po­
c h o d z e n i e . — Między dwoma sąsiadującymi wo­
dzami istniała od lat kłótnia: pustoszono sobie za
siewy, uwodzono stada, puszczano z dymem domo­
stwa, w rezultacie bez decydującego skutku, ponie­
w a ż potęga obydwu była mniej więcej jednakowa.
Trzeci, który dzięki odgraniczonemu położeniu swoich
posiadłości, mógł się trzymać zdala od zatargów, lecz
posiadał powody obawiać się dnia, w którym jeden
z kłótliwych sąsiadów nabierze decydującej przewagi,
wystąpił życzliwie i uroczyście zarazem między wio­
dącymi spór: a tajemnie swój wniosek pokojowy po­
parł argumentem ciężkiej wagi, dając do zrozumienia
każdemu oddzielnie, że ktoby na przyszłość przeciwił
się pokojowi, będzie z nim miał do czynienia. Sta­
nęli przed nim obydwaj, ociągając się położyli w dłoń
jego swe dłonie, które dotychczas były narzędziami
i zbyt często przyczynami nienawiści, — i rzeczy­
wiście, poważnie uczynili próbę pokoju. Ze zdziwie­
niem patrzył każdy, jak nagle jego dobrobyt, w y g o d y
wzrastały, jak teraz zamiast podstępnego i jawnie
drwiącego złoczyńcy znajdowano w sąsiedzie kupca,
chętnego do kupna i sprzedaży, jak nawet, podczas
nieprzewidzianych klęsk, wzajemnie wyciągano się
z nędzy, zamiast, jak dotychczas się działo, w y z y ­
skiwać potrzebę sąsiada i doprowadzać ją do stop­
nia najwyższego. Zdawało się nawet, jak gdyby od
tego czasu typ ludzki wypiękniał w obydwu okoli­
cach: albowiem oczy zajaśniały, czoła wygładziły się,
w s z y s c y nabrali zaufania do przyszłości — a niema
nic w duszach i ciałach ludzkich dobroczynniejszego,
jak to zaufanie. Co rok w dzień zawarcia sojuszu
spotykali się w o d z o w i e , zarówno jak ich orszak:
i mianowicie w obecności pośrednika, którego postę­
powanie, im większa była korzyść, którą mu zawdzię­
czano, tem bardziej podziwiano i czczono. Nazywano
je b e z i n t e r e s o w n e m — wzrok ich zbyt mocno
był przytwierdzony do korzyści własnej, którą odtąd
zbierali, żeby w postępowaniu sąsiada widzieć coś
więcej, niż to, że stan jego nie zmienił się w tej mie­
rze, jak ich własny: raczej pozostał ten sam, i zda­
wało się, iż ów interesu swego nie miał na oku. Po
raz pierwszy powiedziano sobie, że bezinteresowność
jest cnotą: bez wątpienia, na małą skalę i w życiu
prywatnem rzeczy podobne mogły się zdarzać u nich
nieraz, lecz spostrzeżono tę cnotę dopiero, kiedy po
345
344
raz pierwszy wielkiemi literami, czytelnemi dla całej
gminy, ukazała się jakby wypisana na murze. Uznane
zostały za cnoty, doszły do imienia, otoczone zostały
szacunkiem i zalecone do przyswojenia przymioty
moralne dopiero od chwili, kiedy zaczęły w i d o c z ­
n i e rozstrzygać o szczęściu i przeznaczeniu całych
społeczeństw. Odtąd napięcie uczucia i podnieta we­
wnętrznych sił twórczych stają się w w i e l u ludziach
tak wielkie, że przynosi się ofiary tym przymiotom
z tego, co każdy ma najlepszego: poważny składa
im u nóg swoją powagę, godny s w ą godność, ko­
biety słodycz, młodzieńcy wszelkie nadzieje i bogac­
two swojej istoty; poeta użycza im głosu i nadaje
imiona, wprowadza w korowód istot podobnych, two­
rzy dla nich drzewo genealogiczne i w końcu ubó­
stwia, jak czynią artyści, twór swej fantazyi, jako
nowe bóstwo — u c z y je ubóstwiać. T a k cnota, po­
nieważ nad nią niby nad posągiem pracują miłość
i wdzięczność wszystkich, staje się w końcu z b i o ­
r e m rzeczy dobrych i godnych czci, rodzajem świą­
tyni i razem osobą boską. Odtąd stoi jako cnota od­
dzielna, jako istota sama dla siebie, czem dotychczas
nie była, i sprawuje prawa i władzę uświęconej nad­
ludzkości. — W późniejszym okresie Grecyi miasta
były pełne takich abstrakcyi ubóstwiono-uczłowieczo­
nych (niechaj mi w y b a c z ą w y r a z szczególny dla wy­
rażenia pojęcia szczególnego); lud zbudował sobie na
ziemi na swój sposób platońskie »niebo idei«, i nie
przypuszczam, żeby jego mieszkańców odczuwano
mniej żywo, niż jakiekolwiek stare bóstwo home­
ryczne.
191.
C z a s y c i e m n o ś c i . — »Czasami ciemności«
nazywają w Norwegii takie, kiedy słońce przez cały
dzień pozostaje poniżej horyzontu: temperatura przy­
tem spada powoli i ustawicznie. - Piękne porówna­
nie dla wszystkich myślicieli, którym na pewien czas
znikło słońce przyszłości człowieczeństwa.
192.
Filozof obfitości.
Ogródek, kilka fig,
kawałek sera, przytem trzech lub czterech dobrych
przyjaciół — to było obfitością dla Epikura.
193.
Epoki życia.
Właściwemi epokami w ży­
ciu są owe krótkie okresy zastoju między wzbiera­
niem i opadaniem kierowniczej myśli lub uczucia.
Tutaj znowu odczuwamy s y t o ś ć : wszystko inne
jest pragnieniem i głodem —
lub przesytem.
194.
W i d z e n i a s e n n e . — Sny nasze, jeśli wy­
padkiem udają się i zostają skończone — zazwyczaj
347
346
sen b y w a fuszerką — są łańcuchami symbolicznych
scen i obrazów, zastępującymi opowiadanie poety; opi­
sują nasze przeżycia lub oczekiwania, lub stosunki,
ze śmiałością i wyrazistością poetycką, że następnie
dziwimy się z a w s z e sobie nazajutrz, kiedy sobie na­
sze sny przypominamy. Z u ż y w a m y we śnie zbyt wiele
artyzmu — i dlatego w dzień jesteśmy często w niego
zbyt ubodzy.
więcej namysłu i daru wynalazczego niż posiadają
nawet ludzie bardzo rozsądni. Najbardziej prawy
z nich powie jeszcze może: »Nie mam czasu tak
długo nad tem rozmyślać. Prosty sposób życia jest
dla mnie celem zanadto wzniosłym; poczekam, póki
mądrzejszy ode mnie go nie wynajdzie«.
197.
195.
P r z y r o d a i n a u k a . — Zupełnie jak w na­
turze, tak w nauce najgorsze i najnieurodzajniejsze
okolice uprawiane bywają najpierw — ponieważ
w tym celu wystarczają mniej więcej środki nauki
p o c z ą t k u j ą c e j . Uprawa najpłodniejszych okolic
każe przypuszczać z góry starannie rozwiniętą nie­
zmierną siłę metody, pewne rezultaty już osiągnięte
i zorganizowany tłum robotników, robotników dobrze
przygotowanych — wszystko to razem odnajduje się
dopiero później. — Niecierpliwość i ambicya chwyta
się często zawcześnie tych najpłodniejszych okolic,
lecz wyniki równają się zeru. Próby takie w naturze
mściłyby się w ten sposób, że koloniści pomarliby
z głodu.
196.
cia
Prostota w
ż y c i u . — Prosty rodzaj ży­
jest trudny obecnie: do tego potrzeba o wiele
S z c z y t y i s z c z y c i k i . — Nieznaczna płod­
ność, częste bezżeństwo i wogóle chłód płciowy du­
chów najwyższych i najbardziej cywilizowanych, jak
również klas, do których należą, jest rzeczą zasadni­
czą w ekonomii ludzkości: rozum rozeznaje i czyni
użytek z tego rozeznania, iż przy krańcowym roz­
woju duchowym niebezpieczeństwo n e r w o w e g o
potomstwa jest bardzo wielkie: ludzie tacy są szczy­
tami człowieczeństwa — nie powinni przeto kończyć
się szczycikami.
198.
N a t u r a n i g d y nie c z y n i
skoków. —
Choćby człowiek najbardziej się rozwinął i zdawało
się, że z jednego przeciwieństwa przeskoczył w inne:
jeśli się obserwuje dokładniej, wynajdzie się w i ą ­
z a n i a , gdzie nowy budynek wyrasta ze starego. To
jest zadaniem biografa: musi myśleć o życiu według
zasady, iż natura nigdy skoków nie robi.
349
348
199.
W p r a w d z i e c z y s t o . — »Kto się odziewa
w czysto wyprane łachmany, odziewa się wprawdzie
czysto, ale tem niemniej w łachmany.
osłabienia wrażenia, dodaje. Oko przeczy przytem
wiedzy: jakżeby mogło w przeczeniu prawdziwie się
radować!
202.
200.
S a m o t n i k p r z e m a w i a . — Jako zapłatę z a
wiele przesytu, zniechęcenia, nudy — które z sobą musi
przynosić samotność bez przyjaciół, obowiązków i na­
miętności — zbiera się owe kwadranse najgłębszego
powrotu do siebie i natury. Kto się zupełnie zabez­
pieczył od nudy, ten zabezpieczył się też od siebie:
najsilniejszego napoju o ż y w c z e g o z własnego naj­
głębszego źródła pić nigdy nie będzie.
201.
F a ł s z y w a s ł a w a . — Nienawidzę owych rze­
komych piękności przyrody, które w rzeczywistości
nabierają pewnego znaczenia tylko dzięki wiadomoś­
ciom, szczególniej geograficznym, same przez się je­
dnak dla zmysłu, spragnionego piękna, pozostają bez
znaczenia: naprzykład widok Montblancu z G e n e w y —
coś niepozornego, gdyby nie biegło na pomoc zado­
wolenie umysłowe z wiedzy; wszystkie góry bliższe
są piękniejsze i pełniejsze wyrazu — lecz »daleko im
do tej wysokości«, jak owa bezmyślna wiedza, dla
Podróżujący
dla
przyjemności.
—
Wspinają się na górę jak zwierzęta, bezmyślnie
i okryci potem; zapomniano im powiedzieć, że po
drodze są piękne widoki.
203.
Z a w i e l e i z a m a ł o . — W s z y s c y ludzie prze­
żywają dziś za wiele i przetrawiają za mało: odczu­
wają straszny głód i kolkę zarazem, i dlatego stają
się coraz chudsi, choćby jedli jak najwięcej. — Kto
mówi obecnie: »ja nie przeżyłem n i c « — uchodzi za
głupca.
204.
K o n i e c i c e l . — Nie zawsze koniec jest ce
lem. Koniec melodyi nie jest jej celem; ale mimo to:
jeśli melodya nie dobiegła końca, nie osiągnęła też
swego celu. Przenośnia.
351
350
208.
205.
O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y . — Obojęt­
ność wielkiej natury (gór, morza, lasów i pustyni)
podoba się, lecz tylko przez czas krótki: potem nie­
cierpliwimy się. »Nie chcą więc te rzeczy zupełnie
nic n a m powiedzieć? Dla nich więc n i e istnie­
jemy?« Odczuwamy crimen laesae majestatis humanae.
P r z e z c o m i a ł o b y się w s z y s t k i c h w n e t
p r z e c i w k o s o b i e . — Jeśliby dziś się odważył ktoś
rzec: »kto nie jest za mną, jest przeciw mnie«, miałby
natychmiast wszystkich przeciw sobie. — To uczucie
przynosi zaszczyt naszej epoce.
209.
206.
Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h . — Podczas p o ­
dróży zapomina się najczęściej o jej celu. Niemal
każdy zawód wybiera się, rozpoczyna się jako środek
do celu, lecz uprawia jako cel ostateczny. Zapomi­
nanie o zamiarach jest najczęstszem głupstwem, ja­
kie się popełnia.
207.
D r o g a s ł o n e c z n a i d e i . — Kiedy n a hory­
zoncie wschodzi idea, temperatura duszy b y w a bar­
dzo nizka. Dopiero stopniowo idea wywiązuje ciepło
i najgorętsza jest (to znaczy w y w i e r a w p ł y w naj­
większy), kiedy wiara w ideę z a c z y n a znikać.
W s t y d z i ć s i ę b o g a c t w a . — Czasy nasze
znoszą tylko jeden jedyny rodzaj bogatych, taki, który
się w s t y d z i s w e g o bogactwa. Jeśli się słyszy o kimś
»to człowiek bardzo bogaty«, natychmiast odczuwa się
coś podobnego, jak na widok wstrętnej choroby, przy
której ciało nabrzmiewa, chorobliwej otyłości, lub
puchliny wodnej: trzeba gwałtem pamiętać o ludz­
kości, żeby z takim bogaczem obchodzić się w spo­
sób, nie pozwalający nic zauważyć z naszego uczu­
cia wstrętu. Skoro ten jednak z a c z y n a się pysznić ze
s w e g o bogactwa, do uczucia naszego przyłącza się
niemal współczujące zdziwienie nad tak wysokim stop­
niem ludzkiego nierozumu: tak iż chciałoby się wznieść
ręce do nieba i zawołać: »Biedny, zdeformowany, prze­
ciążony człowieku, stokrotny niewolniku, któremu każda
godzina przynosi l u b p r z y n i e ś ć m o ż e coś nieprzy­
jemnego, w którego członkach o d z y w a się każde zda­
rzenie, zachodzące w dwudziestu narodach, jakże mo­
żesz kazać nam uwierzyć, iż w swoim stanie czujesz
się dobrze! Kiedy gdziekolwiek ukazujesz się publicz­
nie, wiemy, że jest to rodzaj biegania przez rózgi,
352
353
pod spojrzeniami, które dla ciebie mają tylko zimną
nienawiść, natręctwo lub milczące szyderstwo. Zdo­
bywanie twoje, być może, jest łatwiejsze niż innego,
lecz jest to zdobywanie zbyteczne, które mało spra­
wia radości, lecz z a c h o w a n i e zdobytego jest d z i ś
w każdym razie sprawą mozolniejszą, niż jakiekol­
wiek zdobywanie mozolne. Cierpisz b e z u s t a n n i e ,
ponieważ bezustannie straty ponosisz. Na cóż ci się
zda, iż wciąż nową krew ci doprowadzają: przeto
nie mniej ci sprawiają bólu bańki, na grzbiecie sie­
dzące, ustawicznie siedzące!
L e c z żeby nie być
niesprawiedliwym: trudno, być może niemożliwa dla
ciebie n i e być bogatym: musisz przechowywać, mu­
s i s z na nowo zdobywać, odziedziczony pociąg twego
przyrodzenia jest twem j a r z m e m ,
ale przeto nie
oszukuj nas i w s t y d ź s i ę lojalnie i jawnie s w e g o
jarzma, które dźwigasz: albowiem w gruncie rzeczy
znużony jesteś s w ą duszą i niechętny ku jej dźwiga­
niu. Wstyd ten nie hańbi«.
tem, że je obala i w y c i ą g a z niego robaka nielogicz­
ności, który się w niem kryje: raczej, zabiwszy ro­
baka, rzuca i cały owoc w b ł o t o , aby go w oczach
ludzi pozbawić uroku i wszczepić wstręt do niego.
Sądzi, iż w ten sposób znalazł środek, który czyni
niemożliwem tak zwykłe obalonym wyobrażeniom
»zmartwychwstanie dnia trzeciego«. — Myli się, po­
nieważ właśnie n a g r u n c i e h a ń b y , pośród nieczy­
stości, nasienie wyobrażenia prędko wypuszcza nowe
kiełki. — T e d y : nie należy ani wyszydzać, ani plu­
gawić, co się ostatecznie chce usunąć, lecz z całym
szacunkiem k ł a ś ć n a l o d z i e , wciąż i wciąż n a
nowo, z w a ż y w s z y , że wyobrażenia posiadają żywot
bardzo uparty. Tutaj należy postępować według ma­
ksymy: »raz obalić znaczy tyle, co wcale nie obalać«.
212.
Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i . — S ą ludzie tak
zarozumiali, że nie umieją inaczej chwalić wiel­
kości, jaką publicznie podziwiają, tylko że ją przed­
stawiają za stopień i most, do n i c h prowadzący.
L o s m o r a l n o ś c i . — Ponieważ więzy, krę­
pujące umysły, luźnieją, z pewnością zmniejsza się
moralność (odziedziczony, przekazany, instynktowy
sposób postępowania w e d ł u g u c z u ć m o r a l n y c h ) :
jednak nie cnoty oddzielne, umiarkowanie, sprawiedli­
wość, pokój duchowy — albowiem największa wol­
ność ducha prowadzi już do nich mimowolnie i na­
stępnie doradza je, jako p o ż y t e c z n e .
211.
213.
210.
odjąć
N a g r u n c i e h a ń b y . — Kto chce ludziom
jakieś wyobrażenie, nie zadowala się zwykle
—
Fanatyk nieufności i jego rękojmia.
Starzec: Chcesz się ważyć, na rzecz niezmierną
DZIEŁA NIETZSCEGO. T.
XI.
23
354
i pouczać ludzi na wielką skalę? Gdzież twoja rę­
kojmia? — P i r r o n : Oto ona: chcę ostrzec ludzi
przed samym sobą, chcę przyznać się publicznie do
wszystkich wad mej natury i przed oczami wszyst­
kich obnażyć swoje sądy pośpieszne, sprzeczności
i głupstwa. Nie słuchajcie mnie, chcę im rzec, do­
póki się nie stanę równy najmniejszemu z w a s i jesz­
cze mniejszy, niż on; brońcie się przed prawdą, póki
możecie, ze wstrętu do tego, kto jest jej rzecznikiem.
Będę uwodzicielem i oszustem dla was, dopóki bę­
dziecie widzieli we mnie choćby najmniejszy blask
zacności i godności. — S t a r z e c : Za wiele obiecu­
jesz, tego ciężaru nie podźwigniesz. — P i r r o n : Więc
też i to chcę ludziom powiedzieć, iż jestem za słaby
i nie mogę dotrzymać swej obietnicy. Im większa bę­
dzie moja niegodność, tem bardziej będą nieufać
prawdzie, przechodzącej przez moje usta. — S t a ­
r z e c : Chcesz więc być nauczycielem nieufności
względem p r a w d y ? — P i r r o n : Nieufności, jakiej
nigdy jeszcze na świecie nie było, nieufności wzglę­
dem wszystkich i każdego. Jest to jedyna droga do
prawdy. Oko prawe nie powinno ufać lewemu i światło
musi przez pewien czas nienawidzieć ciemności: to
jest droga, którą iść musicie. Nie sądźcie, że w a s po­
wiedzie ku drzewom o w o c o w y m i na piękne błonia.
Znajdziecie na niej małe i twarde ziarna — to są
prawdy: dziesiątki lat będziecie musieli połykać całe
garści kłamstw, żeby z głodu nie pomrzeć: wiedząc
nawet, że są to kłamstwa. O w e ziarna jednak będą
posiane i zakopane i może, może nastąpi kiedyś
dzień sprzętu: nikt nie ma p r a w a go o b i e c y w a ć ,
jeśli nie jest fanatykiem. — S t a r z e c : Przyjacielu,
przyjacielu! I słowa twoje są słowami fanatyka! —
355
P i r r o n : Masz słuszność! Nieufnym chcę być wzglę­
dem wszystkich słów. — S t a r z e c : T e d y będziesz
musiał milczeć. — P i r r o n : Powiem ludziom, że mil­
czeć muszę i że winni nie dowierzać memu milcze­
n i u . — S t a r z e c : Odstępujesz więc o d swego przed­
sięwzięcia? — P i r r o n : Raczej — tyś mi dopiero
wskazał wrota, przez które iść mam. — S t a r z e c :
Nie wiem —: rozumiemyż my się jeszcze zupełnie? —
P i r r o n : Prawdopodobnie nie. — S t a r z e c : Jeżeli
tylko ty siebie rozumiesz zupełnie! — P i r r o n od­
w r a c a się i śmieje się. — S t a r z e c : A c h przyja­
cielu! Milczeć i śmiać się — jestże to teraz cała
twoja filozofia? — P i r r o n : Nie byłaby jeszcze naj­
gorsza. —
214.
Książki europejskie.
Czytając Mon
taigne'a, La Rochefoucauld'a, Labruyere'a, Fontenelle'a
(szczególniej Dialogues des morts), Vauvenargues'a
Chamforta, jesteśmy bliżsi starożytności, niż podczas
czytania jakiejkolwiek innej grupy sześciu autorów
innych narodów. Dzięki tym sześciu d u c h o s t a t ­
n i c h s t u l e c i dawnej ery powstał z n o w u , — w s z y s c y
razem tworzą ważne ogniwo w wielkim dotychczas
rozwijającym się łańcuchu Odrodzenia. Książki ich
wznoszą się ponad zmienność gustu narodowego i za
barwień filozoficznych, któremi zwykle mieni się
obecnie i mienić musi każda książka, żeby się stać
sławną: zawierają więcej m y ś l i p r a w d z i w y c h ,
niż
wszystkie
książki
filozofów
niemieckich
razem
23*
357
350
wzięte: myśli tego rodzaju, które płodzą myśli,
i które — jestem w kłopocie, żeby określenie dopro­
wadzić do końca: dość, iż zdają mi się autorami,
którzy nie pisali ani dla dzieci, ani dla marzycieli,
ani dla dziewic, ani dla chrześcijan, ani dla Niem­
ców, ani dla
znowu jestem w kłopocie z zakoń­
czeniem swej listy.
Lecz żeby wypowiedzieć po­
chwałę zrozumiałą: napisane po grecku, dzieła ich
byłyby rozumiane także przez Greków. Natomiast,
ileby sam Plato zrozumiał z pism naszych najlepszych
myślicieli niemieckich, naprzykład z Goethego lub
Schopenhauera, wogóle mógł zrozumieć, nie mówiąc
już o niechęci, jakąby w nim w y w o ł a ł ich sposób pi­
sania, mianowicie ciemność, przesada i znowu kiedyindziej suchość — błędy, na które wymienieni cierpią
jeszcze najmniej ze wszystkich myślicieli niemieckich,
a mimo to jeszcze nadto wiele (Goethe, jako myśliciel,
więcej niż słuszna lubił bujać w obłokach, i Scho­
penhauer nie bezkarnie obracał się niemal ustawicznie
między symbolami rzeczy, zamiast między samemi
rzeczami). — Natomiast jaka jasność i pełna wdzięku
określność u o w y c h Francuzów! Sztukę tę musieliby
aprobować nawet obdarzeni najsubtelniejszem uchem
Grecy i jednoby nawet podziwiali i uwielbiali, fran­
cuski d o w c i p wyrażenia : l u b o w a l i s i ę oni
w tego rodzaju rzeczach nadzwyczajnie, choć sami
nie byli w nich szczególniej silni.
215.
M o d a i n o w o c z e s n o ś ć . — Wszędzie, gdzie
panuje jeszcze nieuctwo, nieochędóstwo, przesąd, gdzie
handel ospały, rolnictwo nędzne, duchowieństwo po
tężne, tam znajdujemy także s t r o j e n a r o d o w e .
M o d a panuje natomiast tam, gdzie znajdujemy oznaki
przeciwne. Modę więc znaleźć można obok c n ó t
Europy dzisiejszej: miałażby rzeczywiście być ich
stroną ciemną? — Przedewszystkiem odzież m ę s k a ,
modna, która już przestała być narodową, wypowiada
o tym, kto ją nosi, że Europejczyk ani jako je­
dnostka
ani
jako
członek
stanu
lub
narodu
nie chce się r z u c a ć w o c z y , że rozmyślne przy­
ćmienie tego rodzaju próżności uczynił dla siebie pra­
wem; następnie, że jest pracowity i że nie ma wiele
czasu do ubierania się i strojenia, a także że wszelką
kosztowność i obfitość materyału i kroju znajduje
w przeciwieństwie ze swoją p r a c ą ; w końcu, że
odzieżą swoją wskazuje na uczeńsze i bardziej du­
chowe zawody, które są dlań jako dla człowieka
europejskiego najbliższe, lub które chciałby mieć za
najbliższe: podczas kiedy przez istniejące jeszcze
stroje narodowe przegląda rozbójnik, pasterz lub żoł­
nierz, jako najpożądańsze i nadające ton stanowisko
życiowe. W tym ogólnym charakterze mody męskiej
istnieją owe drobne wahania, które wywołuje próż­
ność młodzieży, frantów i nicponiów miast wielkich,
więc t y c h , c o j a k o l u d z i e e u r o p e j s c y s ą
n i e d o j r z a l i . — Kobiety europejskie są niemi
j e s z c z e o w i e l e m n i e j , wskutek czego wahania
u nich są o wiele większe: i one nie chcą strojów
narodowych i nie cierpią, jeśli po ubraniu poznaje
się, że są Niemkami. Francuzkami lub Rosyankami,
lecz jako jednostki bardzo chętnie radeby zwracać
na się u w a g ę : również już przez samo ubranie nikt
nie powinien pozostawać w wątpliwości, że należą do
358
szanownej klasy społeczeństwa (do »dobrego«, lub
»wysokiego«, lub »wielkiego« świata) i pragną w tym
kierunku tem bardziej się posunąć, że nie należą lub
zaledwie należą do owej klasy. Przedewszystkiem ko­
bieta młoda nie chce nosić nic, co nosi cokolwiek
starsza od niej, ponieważ sądzi, że przez podejrzenie,
iż jest starsza, spadnie w cenie: starsze znowu chcia­
łyby tak długo zwodzić strojem bardziej młodzień­
czym, jak się tylko da. — z tego współzawodnic­
twa muszą zawsze w y p ł y w a ć mody, w których właś­
ciwa młodzieńczość musi być widoczna w sposób
niedwuznaczny i nie dający się naśladować. Jeśli
zmysł wynalazczy młodych artystek zajmował się
przez pewien czas takiem obnażaniem młodości, lub
żeby całą prawdę powiedzieć — jeśli znowu wciąg­
nęło się do rady zmysł wynalazczy dawniejszych cy­
wilizacyi dworskich, jak również dotychczas istnieją­
c y c h narodowości, i wogóle cały kostyumowy glob
ziemski i złączono naprzykład Hiszpanów, Turków
i Greków starożytnych do inscenizowania pięknego
ciała: to zawsze odkrywa się ostatecznie, że nie naj­
lepiej rozumiano się na własnej korzyści, że dla wy­
wierania wrażenia na mężczyzn gra w chowanego
z pięknem ciałem jest szczęśliwsza od nagiej lub
napół nagiej lojalności. I oto teraz koło smaku i próż­
ności obraca się znowu w kierunku przeciwnym: co­
kolwiek starsze niewiasty spostrzegają, że powróciło
ich panowanie, i współzawodnictwo najmilszych i naj­
niedorzeczniejszych istot zaczyna się znowu w naj­
lepsze. L e c z im b a r d z i e j kobiety rozwijają się
wewnętrznie i przestają między sobą, jak to było do
tychczas, przyznawać pierwszeństwo wiekowi niedoj­
rzałemu,
tem
nieznaczniejsze
bywają
te
wahania
359
w strojach, tem prostsze ich upiększenia: o tem je­
dnak, jeśli się chce być sprawiedliwym, nie należy
w y d a w a ć sądu według wzorów antycznych, a więc
n i e według stopnia odziewania się mieszkanek wy­
brzeży mórz południowych, lecz z uwzględnieniem
warunków klimatycznych środkowych i północnych
okolic Europy, tych mianowicie, w których obecnie
posiada s w ą najulubieńszą ojczyznę geniusz Europy,
wytwarzający ducha i formy. — Naogół więc cha­
rakterystyczną cechą m o d y i n o w o c z e s n o ś c i
n i e j e s t z m i e n n o ś ć , g d y ż właśnie zmiana jest
czemś wstecznem i cechuje jeszcze n i e d o j r z a ­
ł y c h Europejczyków płci męskiej i żeńskiej: lecz
o d r z u c e n i e p r ó ż n o ś c i narodowej, klaso­
w e j i i n d y w i d u a l n e j . Z tego punktu widzenia,
godna pochwały, ponieważ oszczędza to siły i czas,
jeśli pewne miasta i kraje europejskie myślą i wy­
najdują w sprawach odzieży za wszystkie pozostałe,
z tego względu, że zazwyczaj nie każdy b y w a obda­
rzony zmysłem form i że zaprawdę nie jest to zbyt
górna ambicya, jeśli naprzykład Paryż, dopóki te wa­
hania jeszcze istnieją, p r z y w ł a s z c z a sobie prawo, iż
w tem państwie jest jedynym wynalazcą i innowato­
rem. Jeśli Niemiec z nienawiści do tych pretensyi
miasta francuskiego chce inaczej się odziewać, na­
przykład jak się nosił Albrecht Dürer, to niech ze­
chce z w a ż y ć , że wprawdzie posiada kostyum, który
nosili niegdyś Niemcy, lecz że go bynajmniej Niemcy
nie wynaleźli — nie było n i g d y stroju, któryby od­
różniał Niemców jako Niemców. Zresztą niech się
też przyjrzy, jak wygląda w tym stroju i c z y na­
przykład głowa zupełnie nowoczesna ze wszystkiemi
swemi liniami i brózdami, które wyrył na niej wiek
36o
361
dziewiętnasty, nie założyłaby protestu przeciw odzieży
diurerowskiej.
Tutaj, gdzie pojęcie »nowoczesny«
i »europejski« niemal są równoznaczne, przez Europę
rozumie się o wiele więcej krajów, niż obejmuje
Europa geograficzna, mały półwysep A z y i : szczegól­
niej należy tutaj Ameryka, o ile właśnie jest córką
naszej cywilizacyi. Z drugiej strony nie cała Europa
podpada pod pojęcie cywilizacyjne »Europa«; lecz
tylko te narody i części narodów, których wspólna
przeszłość tkwi w cywilizacyi greckiej, rzymskiej,
żydowskiej i chrześcijańskiej.
216.
» C n o t a n i e m i e c k a « . — Nie da się zaprze­
czyć, iż od końca ubiegłego stulecia przez Europę
przepływał prąd przebudzenia moralnego. Wtedy do­
piero cnota znowu stała się w y m o w n a ; nauczyła się
wynajdywać swobodne giesty wzniosłości i wzrusze­
nia, przestała się wstydzić samej siebie i wymyśliła
systematy filozoficzne, tudzież poezye ku własnej
gloryfikacyi. Jeśli się szuka źródeł tego prądu: od­
najduje się z jednej strony Rousseau, ale Rousseau
mitycznego, którego wymyślono sobie według wraże­
nia pism jego — i według wskazówek, których on
sam udzielił (— i on, i jego publiczność pracowali
ustawicznie nad tą postacią idealną). Inne źródło kryje
się w zmartwychwstaniu wielkiego stoickiego laty­
nizmu, przez który Francuzi w sposób najgodniejszy
kontynuowali zadanie Odrodzenia — od naśladowania
z
najwspanialszem
powodzeniem
form
antycznych
przeszli do naśladowania charakterów: tak iż na
zawsze zdobyli sobie prawo do najwyższych oznak
czci, jako naród, który dotychczas ludzkości nowo­
czesnej dał najlepsze książki i najlepszych ludzi. Jak
te d w a wzory, wzór Rousseau mitycznego i o w e g o
zbudzonego ducha latynizmu, działał na słabszych
sąsiadów, widzimy szczególniej na Niemczech: które
wskutek swego nowego i całkiem niezwykłego po­
rywu ku powadze i wielkości chcenia i panowania
nad sobą, w końcu wpadły w podziw dla swojej
własnej nowej cnoty i rzuciły w świat pojęcie »cnoty
niemieckiej«, jak gdyby nie mogło istnieć nic bar­
dziej pierwotnego, bardziej samoistnego od tego po­
jęcia. Pierwsi wielcy mężowie, którzy o w ą francuską
inicyatywę wielkości i świadomości chcenia moral­
nego na siebie przejęli, byli uczciwsi i nie zapomi­
nali o wdzięczności. Moralizm Kanta, skąd pochodzi?
Bezustannie daje on do zrozumienia: od Rousseau
i ze wskrzeszonego Rzymu stoickiego. Moralizm Szyl­
lera: to samo źródło, to samo wysławianie źródła.
Moralizm Beethovena w dźwiękach: jest wieczną pieś­
nią pochwalną na cześć Rousseau, Francuzów sta­
rożytnych i Szyllera. Dopiero »młodzian niemiecki«
zapomniał o wdzięczności, w tym czasie bowiem
skłoniono ucho ku głoszonej nienawiści dla Francuzów:
ten młodzian niemiecki, który przez pewien czas z więk­
szą świadomością, niż to się u w a ż a za dozwolone
innym młodzieńcom, występował na plan pierwszy.
Jeśliby poszukał s w e g o ojcostwa, słusznie mógłby
pomyśleć o blizkich sobie Szyllerze. Fichtem i Schleier­
macherze: ale dziadów swoich szukaćby musiał w Pa­
ryżu, w Genewie, i było to z jego strony krótko­
wzrocznością, jeśli przypuszczał to, co przypuszczał:
362
363
iż cnota nie jest starsza nad lat trzydzieści. W ó w c z a s
przyzwyczajono się do wymagania, żeby przy wyra­
zie »niemiecki« rozumieć zarazem jako dodatek wy­
raz cnota: i do dnia dzisiejszego nie oduczono się
tego jeszcze zupełnie. W nawiasie zauważmy, że tak
zwane rozbudzenie moralne, jak niemal odgadnąć
można, dla p o z n a n i a zjawisk moralnych przyniosło
tylko szkody i ruch wsteczny ze sobą. Czem jest
cała niemiecka filozofia moralna, poczynając od
Kanta, ze wszystkiemi swemi francuskiemi, angiel­
skiemi i włoskiemi rozgałęzieniami i towarzyszkami?
Napół teologicznym zamachem na Helvetiusa, porzu­
ceniem długo i mozolnie zdobywanej wolności per­
spektywy lub wskazań drogi właściwej, które on
ostatecznie wypowiedział dobrze i zebrał. Do dnia
dzisiejszego w Niemczech Helvetius jest najbardziej
oplwanym ze wszystkich dobrych moralistów i do­
brych ludzi.
217.
K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i . — Zarówno
klasycznie jak romantycznie nastrojone duchy — jak
te dwa rodzaje zawsze istnieją — noszą się z wizyą
przyszłości: lecz pierwsi czerpią ją z s i ł y swojej
epoki, drudzy z jej s ł a b o ś c i .
218.
przez
M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a . — Sama
się uczy maszyna przenikania się wzajemnego
tłumów ludzkich, przy czynnościach, w których każdy
spełnia tylko jedną część: daje ona wzór organiza­
cyi partyjnej i prowadzenia wojny. Natomiast nie
uczy samowładztwa indywidualnego: z wielkiej liczby
czyni jedną maszynę, i z każdej jednostki narzędzie
do j e d n e g o celu. W p ł y w jej najogólniejszy jest, iż
uczy korzyści centralizacyi.
219.
N i e o s i a d l i . — Chętnie się mieszka w ma­
łem miasteczku; lecz kiedy niekiedy właśnie z jego
powodu ciągnie nas do przyrody najsamotniejszej,
najbardziej ukrytej: wtedy mianowicie, kiedy o w o
miasteczko stało się dla nas zbyt przejrzystem.
W końcu, żeby znowu w y p o c z ą ć po tej naturze,
udajemy się do wielkiego miasta. Kilka łyków z niego
i odgadujemy, co znajduje się na spodzie jego kie­
licha — ruch kołowy, z małem miasteczkiem na po­
czątku, zaczyna się na nowo. — T a k żyją ludzie
nowocześni: którzy w e wszystkiem s ą z b y t g r u n ­
t o w n i , żeby być o s i a d ł y m i podobnie jak ludzie
innych czasów.
220.
Reakcya przeciw c y w i l i z a c y i maszy­
nowej. — Maszyna, będąca wynalazkiem najwyższej
364
365
siły myślowej, w osobach, które ją obsługują, za­
prząta niemal wyłącznie siły niższe i bezmyślne.
Wogóle w y t w a r z a przytem niepomierną ilość siły,
która inaczej byłaby uśpiona, to prawda; lecz n i e
daje bodźca do wspinania się wyżej, do doskonale­
nia, d o artyzmu. Robi c z y n n y m i j e d n o s t a j ­
n y m — to jednak w ciągu czasu dłuższego w y t w a ­
rza reakcyę, rozpaczliwe nudy dla duszy, która się
uczy pragnąć pełnej zmian bezczynności.
cej i rozjaśniającej, wprowadzonej przez nie w wielki
ruch rewolucyjny. Kto zrozumie to, będzie też wie­
dział, od jakich domieszek trzeba je oczyścić, od ja­
kich zanieczyszczeń trzeba je uwolnić: żeby następ­
nie n a s o b i e s a m y m k o n t y n u o w a ć dzieło
oświecenia i następnie p o f a k c i e zdusić rewolucyę
w zarodku, uczynić ją niebyłą.
222.
221.
Niebezpieczeństwo
oświecenia.
—
Wszystkie te rzeczy napół waryackie, komedyanckie,
zwierzęco okrutne, pełne żądz i przedewszystkiem
sentymentalne i upajające się samemi sobą, które ra­
zem tworzą właściwą s u b s t a n c y ę r e w o l u c y j n ą
i przed Rewolucyą przyoblekły się w ciało i ducha
w osobie Rousseau — cała ta istota w przewrotnym
zapale okryła swą g ł o w ę fanatyczną o ś w i e c e n i e m
i przez nie sama zaczęła błyszczeć czemś w rodzaju
gloryi promieniejącej. Oświecenie, które w gruncie
rzeczy jest tak obce tej istocie i które, gdyby samo
dla siebie działało, przechodziłoby cicho jak promie­
nie przez chmury, długo zadowalając się tylko tem,
żeby przekształcać jednostki: tak iżby bardzo powoli
przekształcało obyczaje i instytucye narodów. Teraz
jednak, w połączeniu z istotą gwałtowną i nagłą
samo oświecenie stało się gwałtownem i nagłem.
Wskutek tego niebezpieczeństwo oświecenia stało się
niemal większem od jego pożyteczności wyzwalają­
Namiętność w wiekach średnich. —
Wieki średnie są epoką największych namiętności.
Ani starożytność, ani nasze czasy nie posiadały tej
szerokości duszy: p o j e m n o ś ć jej nigdy n i e b y ł a
większa i nigdy nie mierzyła się większą skalą. Dzie­
wicza budowa fizyczna ludów barbarzyńskich i prze­
duchowione zgorączkowane wiecznem czuwaniem, cho­
robliwie błyszczące oczy chrześcijańskich uczniów mi­
steryów, dzieciństwo i młodzieńczość, zarówno jak przej­
rzałość i starczość zniedołężniała, surowość zwie­
rzęcia drapieżnego i wydelikacenie i wysubtelnienie
ducha późnej starożytności — wszystko to razem
nieraz spotykano w jednej osobie: tedy musiała, jeśli
człowiek podobny wpadł w namiętność, szybkość
prądu duchowego być gwałtowniejsza, wir bardziej
zmieszany, spadek głębszy, niż kiedykolwiek. — My
ludzie nowocześniejsi winniśmy być zadowoleni z cof­
nięcia się, które tu uczyniono.
366
367
220.
223.
R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć . — Wszystkie r u ­
chy umysłowe mają powodzenie, jeśli skutkiem ich
jest to, że wielcy mogą mieć nadzieję r a b o w a n i a
a mali o s z c z ę d z a n i a . — Dlatego naprzykład po­
wiodła się Reformacya niemiecka.
224.
D u s z e r a d o s n e . — Jeśli o napoju, pijań­
stwie i źle woniejących plugastwach choć zdaleka
napomknięto, wtedy dusze starożytnych Niemców sta­
wały się radosne — zresztą były pochmurne. Miały
one do tego pewien rodzaj najwnętrzniejszej po­
jętności.
225.
A t e n y r o z p u s t u j ą c e . — Jak nawet targ
rybi w Atenach miał swoich myślicieli i poetów, tak
też rozpusta grecka posiadała z a w s z e jeszcze wy­
gląd bardziej idylliczny i subtelniejszy, niż rozwiąz­
łość rzymska lub niemiecka. Głos Juvenala rozlegałby
się tam, jak głos trąby pustej: odpowiedziałby zaś
śmiech niemal dziecinny.
M ą d r o ś ć G r e k ó w . — Ponieważ chęć zwy­
ciężania i wyróżniania się jest nieprzezwyciężonym
rysem natury ludzkiej, starszym i pierwotniejszym,
niż wszelki szacunek i zadowolenie z równości — to
też państwo greckie uświęciło zapasy gimnastyczne
i muzyczne między równymi, odgraniczyło więc
arenę, gdzie ów popęd mógł się w y ł a d o w y w a ć , nie
narażając porządku politycznego. Kiedy zapasy gim­
nastyczne i muzyczne ostatecznie upadły, państwo
greckie poczęły trawić niepokoje wewnętrzne i rozkład.
227.
» W i e c z n y E p i k u r « . — Epikur żył zawsze
i żyje jeszcze, nieznany tym, którzy się nazywali
i nazywają epikurejczykami, i nie posiadający sławy
u filozofów. Sam też zapomniał s w e g o własnego
imienia: było to najcięższe brzemię, jakie kiedykol­
wiek odrzucił.
228.
Styl
w y ż s z o ś c i . — Pochodzenie
sposobu
mówienia studentów niemieckich w y w o d z i się ze
sfery studentów nie studyujących, którzy umieją
osiągnąć pewien rodzaj przewagi nad swymi poważ­
niejszymi kolegami przez to, że odkrywają wszystko,
369
368
co jest maskaradowego w wykształceniu, obyczajności,
uczoności, porządku, umiarkowaniu i mają wpraw­
dzie wciąż na ustach w y r a z y z tej dziedziny, jak
lepsi i uczeńsi, lecz ze złośliwością w oku i z towa­
rzyszącym im grymasem. W tym języku wyższości —
jedynym, który w Niemczech jest oryginalnym —
przemawiają dziś mimowolnie także mężowie pań­
stwowi i krytycy dziennikarscy: jest to ustawiczne
cytowanie drażniące, niespokojne, zadzierżyste strzela­
nie oczami na prawo i lewo. niemiecczyzna cudzy­
słowiowa i grymasowa.
dnej cechy moralnej, jak postaci Teofrasta lub Mo­
lière'a, za chorego, i mówionoby o idée fixe. Ateny
w trzeciem stuleciu byłyby dla nas, jeślibyśmy mogli
je odwiedzić, jakby zaludnione szaleńcami. Obecnie
w każdej głowie panuje demokracya p o j ę ć —
w i e l e pojęć r a z e m s ą panem: jedno pojęcie w y ­
łączne, któreby c h c i a ł o być panem, n a z y w a się
obecnie, jak się rzekło, idée fixe. To jest n a s z spo­
sób mordowania tyranów,
wskazujemy im na dom
obłąkanych.
231.
229.
Z a k o p a n i . — Usuwamy się w ukrycie: lecz
nie z powodu jakiegoś osobistego niezadowolenia,
jak gdyby teraźniejsze warunki polityczne i społeczne
nie zadowalały nas, lecz ponieważ przez nasze usu­
nięcie się chcemy zaoszczędzić i zebrać siły, które
p ó ź n i e j , kiedyś, cywilizacyi będą gwałtownie po­
trzebne, im bardziej ta teraźniejszość jest tą teraź­
niejszością i jako taka spełnia s w o j e zadanie. T w o ­
rzymy kapitał i staramy się go zabezpieczyć: lecz
w sposób, jak w czasach n a j n i e b e z p i e c z n i e j ­
s z y c h , że go z a k o p u j e m y .
230.
T y r a n i d u c h a . — W naszych czasach uwa­
żanoby każdego, ktoby był tak ściśle wyrazem je­
Najniebezpieczniejsza emigracya. —
W Rosyi istnieje emigracya inteligencyi: przechodzi
ona granicę, żeby c z y t y w a ć i pisywać dobre książki.
W ten sposób jednak przyczynia się do tego, że oj­
czyzna, opuszczona przez ducha, staje się coraz da­
lej sięgającą paszczą Azyi, któraby chciała pożreć
maleńką Europę.
232.
S z a ł p a ń s t w o w y . — Kiedy nastąpił koniec
królestwa u Greków, miłość niemal religijna dla króla
przeszła na państwo. I ponieważ pojęcie znosi wię­
cej miłości niż osoba i przedewszystkiem, że nie tak
często miłującemu kołki na głowie ciosa, jak to czy­
nią ludzie kochani (— albowiem im bardziej czują się
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
370
371
kochani, tem bezwzględniejszymi stają się najczęś­
ciej, aż w końcu przestają być godni miłości i zer­
wanie następuje rzeczywiście), to też uwielbienie dla
grodu i państwa było w i ę k s z e , niż kiedykolwiek
uwielbienie dla panujących. G r e c y są ofiarami s z a ł u
p a ń s t w o w e g o w historyi starożytnej — w now­
szej są niemi inne narody.
233.
P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u . — Czy
też w oświeconych klasach angielskich, które czytują
Times'a, nie możnaby było wykazać, że siła wzroku
maleje co każde dziesięć lat ?
234.
W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a . — Ow
posiadał wielkie dzieła, lecz towarzysz jego posiadał
wielką wiarę w te dzieła. Byli nierozłączni: ale naj­
widoczniej pierwszy w zupełności zależał od drugiego.
235.
wił
T o w a r z y s k i . — »Nie znoszę sam s i e b i e « mó­
ktoś, żeby objaśnić swój pociąg towarzyski. »Żo­
łądek towarzystwa jest silniejszy
mnie«.
od mojego,
znosi
236.
Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a . — Choć
się jest w y ć w i c z o n y m i przyzwyczajonym do roz­
myślania nad postępowaniem, jednak przy samem
postępowaniu (choćby to było tylko pisanie listów,
jedzenie lub picie) należy przymykać oko wewnętrzne.
Ba, nawet w rozmowie z ludźmi zwykłymi trzeba
umieć m y ś l e ć z zamkniętemi oczami myśliciela, —
mianowicie, żeby osiągnąć i zrozumieć zwykle myś­
lenie. To zamykanie oczu jest aktem, który się od
czuwa i spełnia z wolą.
237.
Najstraszliwsza zemsta.
Jeśli się
bądź co bądź chce z e m ś c i ć na przeciwniku, należy
czekać tak długo, dopóki się nie ma pełnej garści
prawd i słuszności i nie może jak gdyby niedbale prze­
ciw niemu je wystawić: tak iż wywieranie zemsty
jest zarazem wywieraniem sprawiedliwości. Jest to
najstraszliwszy rodzaj zemsty: nie ma on nad sobą
żadnej instancyi, do którejby zaapelować można. Tak
zemścił się Wolter na Pironie pięciu wierszami,
w których zawiera się sąd o calem jego życiu, czy­
nach i intencyach: ile wyrazów, tyle prawd; tak
24*
372
zemścił
373
się
on
na
Fryderyku
Wielkim
(w
liście
241.
z Farney).
238.
P o d a t e k na z b y t e k . — Kupuje się w ma­
gazynach rzeczy konieczne i najniezbędniejsze i trzeba
za nie płacić drożej, bo przypłaca się i za to, co tam
także sprzedają, lecz co rzadko znajduje nabywcę:
rzeczy zbytkowne i zbyteczne. W ten sposób zbytek
ustawicznie nakłada podatek na człowieka z potrze­
bami prostemi, który może się obejść bez niego.
Jak m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e rozmowę.
— Nie wsłuchując się nawet, można wiele usłyszeć,
jeśli się umie patrzyć dobrze, choć samemu się znika
na pewien czas z oczu. Ale ludzie nie umieją zużyt­
kować rozmowy: o wiele za dużo poświęcają u w a g i
temu, co mówią i co chcą odpowiedzieć, podczas
kiedy s ł u c h a c z prawdziwy zadowala się często
odpowiedzią t y m c z a s o w ą , żeby wogóle cokolwiek
p o w i e d z i e ć jako zaliczkę z a uprzejmość, natomiast
w głębi swej pamięci unosi wszystko, co inny wy­
raził, wraz z odcieniem dźwięku i giestu, j a k i e g o
używał. — W zwykłej rozmowie każdy sądzi się być
kierownikiem, jak gdyby d w a okręty, płynące obok
siebie i kiedy niekiedy o siebie się zaczepiające,
żeglowały każdy w dobrej wierze, iż okręt sąsiedni
dąży za nim, lub nawet jest przez niego holowany.
239.
D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . — Jeś­
liby wszystkie jałmużny były udzielane tylko ze
współczucia, w s z y s c y żebracy wymarliby z głodu.
242.
S z t u k a u n i e w i n n i a n i a s i ę . — Jeśli się
ktoś uniewinnia, musi to robić bardzo dobrze, gdyż
inaczej łatwo sami czujemy się winnymi i doznajemy
przykrego uczucia.
240.
Dlaczego
żebracy
żyją
jeszcze.—
Najhojniejszą rozdawczynią jałmużny jest tchórzostwo.
243.
ich
Niemożliwe towarzystwo.
Okręt two­
myśli osiada za głęboko, żebyś mógł wypłynąć
374
375
na wody tych ludzi serdecznych, zacnych i uprze­
dzających. Za wiele tam miejsc płytkich i mielizn:
musiałbyś krążyć i lawirować i w ciągłym być kło­
pocie; i tamci natychmiast poczuliby się zakłopo­
tani — twojem zakłopotaniem, którego przyczyny od­
gadnąćby nie mogli.
jeszcze zupełnie ten sam! — To zwykłe doświadcze­
nie przyprawiło o wstręt niejednego już pisarza: oce­
niali zbyt wysoko intelektualność ludzi, i kiedy błąd
swój spostrzegli, ślubowali sobie milczenie.
247.
244.
L i s z l i s ó w . — Prawdziwy lis n a z y w a k w a ś ­
nemi nietylko te winogrona, których dostać nie może,
lecz i te, których dostał i które innemu sprzątnął
z przed nosa.
P o w a g a w i n t e r e s a c h . — Interesy nieje­
dnego bogacza i dostojnika są jego rodzajem wy­
p o c z y n k u po zbyt długo trwającej i zwykłej mu
b e z c z y n n o ś c i : dlatego bierze j e tak poważnie
i namiętnie, jak inni ludzie rzadkie w y w c z a s y i swoje
zajęcia ulubione.
248.
245.
W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u . — Choćby lu­
dzie jak najściślej należeli do siebie: w obrębie ich
wspólnego widnokręgu
istnieją przecież jeszcze
wszystkie cztery strony świata, i spostrzegają to nieraz.
D w u z n a c z n o ś ć o k a . — Jak wody u stóp
twoich przebiega nagłe mieniące się łuskami wstrząś­
nienie, tak bywają i w oku ludzkiem takie nagłe nie­
pewności i dwuznaczności, kiedy człowiek się pyta:
jestże to dreszcz? jestże to uśmiech? jestże to jedno
i drugie ?
246.
249.
M i l c z e n i e z e w s t r ę t u . — Oto ktoś, jako
myśliciel i człowiek przeżywa głęboką, bolesną prze­
mianę i następnie składa o tem świadectwo publiczne.
I słuchacze nie spostrzegają nic! Sądzą, że jest
P o z y t y w n y i n e g a t y w n y . — Myśliciel ten
nie potrzebuje nikogo, ktoby go obalał: do tego wy­
starcza sam sobie.
376
377
253.
250.
Zemsta próżnych sieci.
Miejcie się
na baczności przed każdym, co doznaje gorzkiego
uczucia rybaka, kiedy ten po dniu pełnym mozołów
wraca do domu z próżnemi sieciami.
N a j ł a g o d n i e j s z y . — Kiedy człowiek doznał
wielkiego zaszczytu i podjadł cokolwiek przytem,
b y w a najłagodniejszy.
254.
251.
Z p r a w a s w e g o nie k o r z y s t a ć .
Wy­
wieranie władzy kosztuje trudów i w y m a g a odwagi.
Dlatego tak wielu nie korzysta ze s w e g o dobrego,
najlepszego prawa, ponieważ prawo to jest rodzajem
w ł a d z y , oni jednak są za leniwi lub za tchórzliwi,
żeby j ą wywierać. W y r o z u m i a ł o ś ć i c i e r p l i ­
w o ś ć — tak
nazywają
płaszczyki
cnoty
tych
błędów.
252.
R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a . — W towarzystwie
nie byłoby ani jednego promienia słonecznego, gdyby
go nie przynosili ze sobą pochlebcy z urodzenia, mam
na myśli tak zwanych ludzi miłych.
Do ś w i a t ł a . — Ludzie c i s n ą się do światła
nie żeby widzieć lepiej, lecz żeby błyszczeć więcej. —
Tego, przed kim się błyszczy, chętnie uznaje się za
światło.
255.
Hipokondryk.
Hipokondryk jest to czło­
wiek, który akurat posiada dość ducha i przyjemności
z ducha, żeby swoje cierpienia, swoje straty, swoje
błędy brać poważnie: lecz dziedzina, na której się
karmi, jest za mała; ogołaca ją do tego stopnia, że
musi w końcu wyszukiwać oddzielnych ździebełek.
Wtedy ostatecznie staje się zawistnikiem i sknerą —
i dopiero teraz jest nieznośnym.
256.
Z w r ó c i ć . — Hezyod radzi z w r a c a ć sąsiadowi,
który nam przyszedł z pomocą, dobrą miarą i o ile
378
379
możliwa hojniej, skoro tylko jesteśmy w możności.
Z tego sąsiad doznaje przyjemności, albowiem jego
uprzednia dobroczynność przynosi mu procenty; ale
także i ten, który zwraca, kontent jest z tego, ponie­
w a ż uprzednie drobne upokorzenie, że musiał sobie
pozwolić pomóc, odkupuje teraz drobną przewagą,
jako ofiarodawca.
257.
S u b t e l n i e j s z y , n i ż p o t r z e b a . — Nasz
zmysł obserwacyjny do tego, czy inni spostrzegają
nasze słabości, jest o wiele subtelniejszy od naszego
zmysłu obserwacyjnego dla słabości i n n y c h : skąd
w y p ł y w a , iż jest subtelniejszy, niżby było potrzeba.
258.
R o d z a j j a s n e g o c i e n i a . — T u ż obok lu­
dzi całkiem ciemnych niemal zawsze, jakby z nimi
związana, znajduje się dusza świetlana. Jest ona nie­
jako cień negatywny, który tamci rzucają.
zaniechać zemsty: w s z y s c y zgodzą się po pewnym
czasie na to, iż się z e m ś c i ł . Nie mścić się więc,
bodaj czy zależy od upodobania człowieka: a że
mścić się nie c h c e , nie powinien tego wypowiadać
nawet, ponieważ pogardzanie zemstą wytłumaczą
i o d c z u j ą jako zemstę wyniosłą i bardzo dotkliwą.—
Stąd w y p ł y w a , że nie należy czynić nic z b y t e c z ­
nego — —
260.
Błąd wielbicieli.
Każdy sądzi, i ż oka­
zuje myślicielowi cześć i sprawia przyjemność, kiedy
mu pokazuje, że sam z siebie wpadł na te same
myśli i na ten sam ich w y r a z ; a przecież takie wiado­
mości rzadko cieszą myśliciela, natomiast często bu­
dzą nieufność i do myśli, i do ich sposobu wyrażenia:
postanawia w milczeniu kiedyś oboje poddać rewizyi. —
Jeśli komuś chce się cześć okazać, należy się wy­
strzegać wyrażania zgodności: ta stawia na jednym
poziomie. - W wielu wypadkach jest rzeczą przy­
zwoitości towarzyskiej słuchać cudzego zdania tak,
jak gdyby nie było naszem zdaniem i nawet wykra­
czało poza nasz horyzont: naprzykład, jeśli starzec
bogaty doświadczeniem zechce wyjątkowo otworzyć
skrzynie swoich wiadomości.
259.
N i e m ś c i ć s i ę ? — Istnieje tyle subtelnych
sposobów zemsty, że ten, ktoby miał powód do zem­
sty, w gruncie rzeczy może do woli: mścić się lub
261.
L i s t , — List jest to wizyta niezapowiedziana,
listonosz pośrednikiem w tych niegrzecznych niespo­
381
380
dziankach. Raz na tydzień należy mieć godziny, prze­
znaczone na odbieranie listów, i potem brać kąpiel.
262.
U p r z e d z o n y . — Ktoś rzekł: od dziecka je­
stem u p r z e d z o n y względem siebie: to też w ka­
żdej naganie znajduję cokolwiek prawdy, w każdej
pochwale cokolwiek głupoty. Oceniam zwykle po­
chwałę za nizko, naganę za wysoko.
263.
D r o g a d o r ó w n o ś c i . — Kilka godzin wspi­
nania się pod górę czynią i z łajdaka, i z świętego
dwa prawie jednakowe stworzenia. Zmęczenie jest
najkrótszą drogą do r ó w n o ś c i i b r a t e r s t w a —
a podczas snu przyłącza się wreszcie do nich w o l ­
ność.
264.
O s z c z e r s t w o . — Jeśli się odkrywa istotnie
bezecne podejrzenie, źródła jego nie należy nigdy
szukać między swymi lojalnymi i otwartymi w r o ­
g a m i ; albowiem ci, jeśliby o nas coś podobnego
wynaleźli, jako wrogowie, nie znaleźliby wiary. Lecz
między tymi, dla których przez pewien czas byliśmy
bardzo pożyteczni, a którzy teraz z jakiegoś powodu
mogą w tajemnicy być pewni, że już nic od nas nie
zdobędą,
tacy są w stanie puścić w obieg beze­
ceństwo: ci znajdują wiarę, po pierwsze, ponieważ
przypuszcza się, żeby nie wynaleźli nic, coby im sa­
mym mogło wyrządzić szkodę; następnie, ponieważ
lepiej nas poznali. — Na pocieszenie, oczerniony tak
bezecnie może rzec sobie: oszczerstwa są to choroby
innych, wybuchające w twojem ciele; dowodzą, iż
społeczeństwo jest j e d n e m ciałem (moralnem), tak
iż możesz przedsięwziąć na s o b i e kuracyę, która
i n n y m powinna przynieść korzyść.
265.
Niebo dziecinne.
- Szczęście dziecka jest
zgoła takim samym mitem, jak szczęście Hiperborej­
czyków, o którem opowiadali Grecy. J e ś l i szczęście
wogóle na ziemi przebywa, tak sądzili Grecy, tedy
z pewnością jak najdalej od nas. być może, hen, na
krańcu ziemi. T a k samo myślą ludzie starsi: j e ś l i
człowiek wogóle może być szczęśliwy, tedy z pew­
nością w epoce jak najbardziej oddalonej od wieku
n a s z e g o , na granicach i w początkach życia. Dla
niejednego widok dzieci p o p r z e z woal tego mitu
jest największem szczęściem, jakiego doznawać jest
w stanie: sam bowiem wtedy dociera aż do samego
przedsionka królestwa niebieskiego, kiedy mówi: »po­
zwólcie dzieciom przyjść do mnie, albowiem ich jest
królestwo niebieskie«. — Mit o królestwie niebieskiem
382
383
dzieci odnajdujemy czynnym wszędzie, gdzie w świe­
cie nowoczesnym istnieje cokolwiek sentymentalizmu.
266.
N i e c i e r p l i w i . — Właśnie kto dopiero się
staje, nie chce stawania się: jest na to zbyt niecierp­
liwy. Młodzieniec nie chce czekać, póki, po długich
studyach, cierpieniach i niedostatkach jego własny
obraz ludzi i rzeczy stanie się kompletny: tedy bie­
rze obraz inny, który stoi przed nim gotów i który
mu ofiarowują, na wiarę i niewiarę, jak gdyby
z góry dano mu barwy i linie j e g o obrazu, rzuca
się na piersi jakiemuś filozofowi, jakiemuś poecie
i teraz musi długo odrabiać pańszczyznę i siebie sa­
mego się zapierać. Wiele uczy się przytem, lecz czę­
sto z tego powodu zapomina o rzeczy najgodniejszej
nauczenia się i poznania — zapomina o sobie samym
i przez całe życie zostaje stronnikiem. — Ach, wiele
nudy należy przezwyciężyć, wiele potu trzeba, póki
się nie znajdzie swoich barw, swojego pendzla, swo­
jego płótna! — I wtedy jeszcze daleko do stania się
mistrzem swojej sztuki życia — ale się jest przynaj­
mniej panem w swoim warsztacie.
267.
N i e m a w y c h o w a w c ó w . — Jeżeli się jest
myślicielem, należy mówić tylko o samowychowaniu.
Wychowanie młodzieży przez innych albo jest eks­
perymentem, którego się dokonywa nad czemś nie­
poznanem, niepoznawalnem, lub zasadniczą niwelacyą,
żeby istotę nową, j a k ą k o l w i e k b y była, u c z y n i ć
zgodną z panującemi przyzwyczajeniami i obycza­
jami: w obydwu wypadkach jest to coś niegodnego
myśliciela, jest to dzieło rodziców i nauczycieli, któ­
rych jeden z ludzi śmiałych i prawych nazwał nos
ennemis natureles. — P e w n e g o dnia, kiedy już od­
dawna według opinii świata zostaliśmy wychowani,
o d k r y w a m y samych s i e b i e : tutaj zaczyna się
zadanie myśliciela; teraz czas przywołać go na po­
moc — nie jako w y c h o w a w c ę , lecz jako tego, kto
siebie w y c h o w a ł sam i posiada doświadczenie.
268.
W s p ó ł c z u c i e dla
m ł o d z i e ż y . — Bole­
jemy nad tem, kiedy słyszymy, że młodzieńcowi wy­
padają już zęby, że inny traci wzrok. Jeślibyśmy wie­
dzieli, jaka nieodwołalność i beznadziejność tkwi w ca­
łej jego istocie, jakże wielki byłby ból nasz wtedy! —
Czemu właściwie c i e r p i m y przytem? Ponieważ
młodzież winna kontynuować to, cośmy my przed­
sięwzięli, i wszelki ubytek i nadwyrężenie jej siły
wyjdzie na szkodę n a s z e m u dziełu, które w jej
ręce wpadnie. Jest to narzekanie nad złą rękojmią
naszej nieśmiertelności: lub też jeśli się uważamy
tylko za w y k o n a w c ó w posłannictwa ludzkości, narze­
kanie nad tem, że to posłannictwo musi przejść do
rąk słabszych, niż nasze.
384
385
269.
E p o k i ż y c i a . — Porównanie czterech epok
życia z czterema porami roku jest czcigodnem bzdur­
stwem. Ani pierwsze, ani ostatnie lat dwadzieścia
nie odpowiadają porze roku: przypuszczając, że nie
zadowolimy się przy porównywaniu białością włosów
i śniegu, lub inną igraszką kolorów. Owe pierwsze
lat dwadzieścia są przygotowaniem do ż y c i a wogóle,
na cały wiek życia, jako rodzaj długiego nowego
roku; a ostatnie lat dwadzieścia są przeglądem, wcie­
leniem, uporządkowaniem i zharmonizowaniem tego
wszystkiego, cośmy przedtem przeżyli: jak to się
czyni na małą skalę z każdym rokiem ubiegłym
w Sylwestra. Pośrodku istotnie jednak znajduje się
okres, nasuwający porównanie z porami roku: okres
czasu od dwudziestego do pięćdziesiątego roku (licząc
z gruba lat dziesiątkami, podczas kiedy samo przez
się rozumie się, że każdy te grube zarysy powinien
według własnego doświadczenia dla siebie wysubtelnić). O w e trzy dziesiątki lat odpowiadają trzem po­
rom roku: latu, wiośnie i jesieni, — zimy w życiu
ludzkiem nie bywa, chyba że się chce nazwać porą
zimową niestety często wplatające się w nie ostre,
zimne, samotne, beznadziejne, bezpłodne c z a s y
c h o r o b y . Trzeci dziesiątek lat: skwarny, uciążliwy,
burzliwy, bujnie osypany kwieciem, nużący; lata,
w których się błogosławi pod wieczór dzień skoń­
czony i czoło przytem ociera: lata, kiedy praca wy­
daje się nam ciężką, lecz konieczną, — ten trzeci
dziesiątek lat jest l a t e m życia. Natomiast czwarty
jest jego w i o s n ą : powietrze już to za gorące, już
to
za
zimne,
zawsze
niespokojne
i
podniecające:
wszędzie tryskają soki, pełno kwiatów i pełno woni:
mnóstwo czarujących poranków i nocy: praca, do
której budzi nas śpiew słowika, prawdziwie praca
według serca, rodzaj rozkoszowania się własną świe­
żością, krzepi przedsmakiem spełnionych nadziei.
W końcu piąty dziesiątek życia: tajemniczy, jak
wszystko, co się znajduje w spokoju; podobny do
wysokiego, obszernego płaskowzgórza, po którem
przebiega wiatr chłodny; z jasnem, bezchmurnem nie­
bem ponad tem, dniem i nocą spoglądającem z a w s z e
z jednakową łagodnością: czas sprzętu i serdecznej
pogody — jest to j e s i e ń życia.
270.
Duch kobiet w towarzystwie współ­
c z e s n e m . — Jak kobiety myślą obecnie o duchu
mężczyzn, odgaduje się z tego, że przy całej sztuce
strojenia się myślą o wszystkiem innem raczej, niż
o podkreślaniu ducha swoich r y s ó w lub duchowych
szczegółów swej twarzy: raczej ukrywają coś po­
dobnego i natomiast umieją nadawać sobie, naprzy­
kład zapomocą ułożenia włosów na czole, w y r a z ży­
wej, pożądliwej zmysłowości i braku ducha — czy­
niąc to pospolicie w ó w c z a s , kiedy tych własności po
siadają niewiele. Przekonanie, że duch w kobietach
odstrasza mężczyzn, posuwa się tak daleko, że chęt­
nie wypierają się nawet ostrości najduchowszego
zmysłu i rozmyślnie ściągają na siebie opinię k r ó t k o ­
wzroczności:
przez
to,
jak
sądzą,
dodają
męż­
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
25
386
387
czyznom więcej ufności; wydaje się, jakby wokół
nich rozścielał się zachęcający miękki zmrok.
271.
W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć . — C o d o łez wzru­
sza widza, to rozmarzone szczęściem spojrzenie, ja­
kiem młoda piękna kobieta obrzuca s w e g o małżonka.
Odczuwa się przytem cały smutek jesienny nad
wielkością, jak zarówno nad znikomością szczęścia
ludzkiego.
274.
T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a śmier­
t e l n o ś ć . — Że płeć męska posiada temperament
gorszy, niż płeć żeńska, okazuje się z tego, że dzieci
płci męskiej bardziej wystawione są na śmiertelność,
niż dzieci płci żeńskiej, oczywista, ponieważ łatwiej
»tracą przytomność«: dzikość i nieznośność potęguje
w nich wszelkie zło do tego stopnia, że łatwo staje
się śmiertelnem.
275.
272.
Z m y s ł o f i a r y . — Niektóre kobiety posiadają
intelletto del sacrifizio, i życie przestaje je radować,
jeśli małżonkowie nie chcą ich poświęcać: wtedy nie
wiedzą, co czynić ze sobą, i niepostrzeżenie ze zwie­
rząt ofiarnych stają się ofiarniczkami.
273.
N i e k o b i e c o ś ć . — »Głupi jak mężczyzna«
mówią kobiety; »tchórzliwy jak kobieta« mówią męż­
czyźni.
Głupota
w
kobiecie
nie
jest
kobiecością.
E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . — Demokra­
tyzacya Europy jest niepowstrzymana: kto się jej
przeciwi, u ż y w a przecież tych samych środków, które
dopiero idea demokratyczna dała do rąk każdemu,
i czyni same te środki poręczniejszymi i skuteczniej­
szymi. I zasadniczy przeciwnicy demokracyi (mam
na myśli duchów przewrotowych) zdają się być po
to tylko, ażeby przez obawę, jaką wzbudzają, popy­
chać coraz szybciej partye rozmaite na drodze de­
mokratycznej. Możliwa jednak, że w kimś na widok
tych, co obecnie świadomie i uczciwie pracują dla
tej przyszłości, rzeczywiście budzą się pewne wątpli­
wości: jest coś pustego i jednostajnego w ich obli­
czach, a szary pył, zdaje się, przenikać aż do ich
mózgów. Mimo to: prawdopodobna, iż potomność śmiać
się będzie z tych wątpliwości, a o pracy demokra­
25*
389
388
tycznej tych pokoleń myśleć będzie naprzykład. jak
my o budowlach w a ł ó w i murów o c h r o n n y c h , —
niby o działalności, która nieodzownie rozsypuje wiele
pyłu na odzieży i obliczach, a i robotników czyni
także cokolwiek idyotami: ale któż z tego powodu
ż y c z y ł b y sobie, żeby praca taka nie była wykonana!
Zdaje się, iż demokratyzacya Europy jest ogniwem
w łańcuchu o w y c h niezmiernych ś r o d k ó w p r o f i ­
l a k t y c z n y c h , które s ą ideą czasów nowszych
i zapomocą których odgraniczamy się od wieków
średnich. Obecnie dopiero nastała epoka budowli cy­
klopowych! Ostateczne ubezpieczenie fundamentów,
żeby cała przyszłość mogła na nich bez obawy bu­
dować! Niemożliwa na przyszłość, żeby urodzajne
niwy cywilizacyi w ciągu jednej nocy spustoszone
zostały przez dzikie i bezmyślne wody górskie! W a ł y
i mury ochronne przeciw barbarzyńcom, przeciw
z a r a z i e , przeciw f i z y c z n e m u i d u c h o w e m u
u j a r z m i e n i u ! I to wszystko tymczasem dosłownie
i z gruba, lecz stopniowo w znaczeniu coraz w y ż ­
szem i bardziej duchowem, tak iż wszystkie zazna­
czone tutaj środki zdają się być przemyślnemi przygo­
towaniami najwyższego artysty w sztuce ogrodniczej,
który dopiero wtedy może się zwrócić do s w e g o za­
dania właściwego, kiedy owe przygotowania w zu­
pełności zostaną wykonane! — To prawda, że wobec
wielkich okresów czasu, oddzielających środek od
celu, że wobec wielkiego, niezmiernie wielkiego mo­
zołu, zużywającego siły i ducha stuleci, jaki tutaj
jest konieczny dla stworzenia lub zdobycia choćby
jednego środka, nie należy sądzić zbyt surowo pra­
cowników teraźniejszości, jeśli głośno oświadczają,
iż mury i szpalery są już celem i celem ostatecznym;
nikt bo jeszcze nie widział ogrodnika i roślin owo­
cowych, g w o l i k t ó r y m szpaler istnieje.
276.
Prawo głosowania powszechnego. —
Lud nie nadał sobie prawa głosowania powszech­
nego, wszędzie, gdzie ono obecnie istnieje, otrzymał je
i tymczasowo przyjął: w każdym razie posiada prawo
zwrócić je, jeżeli ono nie czyni zadość jego nadzie­
jom. To, zdaje się, właśnie zachodzi teraz wszędzie:
albowiem, jeśli przy jakiejś okazyi, gdzie jest w uży­
ciu, zaledwie dwie trzecie, ba nieraz nawet nie więk­
szość wszystkich uprawnionych do glosowania zjawia
się do urny wyborczej, to jest to wotum p r z e c i w
całemu systemowi głosowania wogóle. — Tutaj na­
leży nawet sądzić surowiej. Prawo, orzekające, że
większość rozstrzyga ostatecznie o losie wszystkich,
nie może być zbudowane na tej podstawie, która
tworzy się dopiero przez nie samo; koniecznie wy­
maga podstawy szerszej i tą jest j e d n o m y ś l n o ś ć
w s z y s t k i c h . Ogólne prawo głosowania powinno
być nietylko wyrazem woli większości: cały kraj
musi go chcieć. Przeto wystarcza już opozycya bar­
dzo nielicznej mniejszości, żeby je jako nierzeczywi­
ste usunąć na stronę: a n i e u c z e s t n i c z e n i e
w głosowaniu jest właśnie taką opozycyą, powodu­
j ą c ą upadek całego systemu. »Absolutne veto« je­
dnostki, lub, żeby się nie gubić w drobnostkach, veto
kilku tysięcy wisi nad całym systemem, jako waru­
nek sprawiedliwości: ile razy czyni się zeń użytek,
390
391
winno ono sposobem, w jaki uczestniczą w niem, wy­
borcy, dowieść wprzódy, ż e j a k o p r a w o i s t n i e j e
jeszcze.
277.
Z ł e w n i o s k o w a n i e . — Jakże licho zwykli
ludzie wnioskować w dziedzinach, w których nie
czują się u siebie, choćby nawet jako ludzie naukowi
najbardziej przywykli do dobrego wnioskowania!
Wstyd prawdziwie! I oto rzecz jasna, że w wiel­
kich sprawach świata, w rzeczach polityki, we wszyst­
kich kwestyach nagłych i nie cierpiących zwłoki, ja­
kie niemal każdy dzień przynosi z sobą, rozstrzyga
t o z ł e w n i o s k o w a n i e : albowiem nikt nie czuje
się zupełnie pewnym wobec tego, co przez noc urosło;
każde politykowanie, choćby największych mężów
państwowych jest improwizowaniem na los szczęścia.
278.
P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n . — Prasa, ma­
szyna, droga żelazna, telegraf są to przesłanki, z któ­
rych dotychczas nikt jeszcze nie odważył się wy­
ciągnąć konkluzyi; ta nastąpi po upływie tysięcy lat.
279.
H a m u l e c c y w i l i z a c y i . — Kiedy s ł y s z y m y :
tam ludzie nie mają czasu na sprawy produkcyjne;
ćwiczenia z bronią i przemarsze zabierają im cały
dzień, a ludność pozostała musi ich żywić i odzie­
w a ć ; strój ich rzuca się w oczy, b y w a często różno­
kolorowy i dziwaczny; tam uznaje się tylko nieliczne
przymioty, jednostki bardziej są sobie równe, niż
gdzieindziej, lub w każdym razie bywają traktowane,
jako równe; tam w y m a g a się posłuszeństwa i oka­
zują je bez rozumowania: rozkazują, lecz bynajmniej
nie przekonywują; tam kary bywają nieliczne, lecz
te są surowe i szybko dochodzą do ostatniej, naj­
straszliwszej; tam zdradę u w a ż a się za największe
przestępstwo, już na samą krytykę nadużyć w a ż ą się
tylko najodważniejsi; tam życie w małej cenie i am­
bicya przybiera często formę, wystawiającą życie na
niebezpieczeństwo, — kto słyszy to wszystko, powie
natychmiast: »jest t o obraz s p o ł e c z e ń s t w a b a r ­
barzyńskiego,
któremu
grozi
niebezpieczeń­
stwo«. Być może, że kto inny doda: »jest to opis
Sparty«; lecz inny jeszcze zamyśli się i będzie utrzy­
m y w a ł , ż e opisano n a s z n o w o c z e s n y s y s t e m
m i l i t a r n y , jaki istnieje w łonie naszej inaczej
uorganizowanej cywilizacyi i społeczności — jako
żyjący anachronizm, jako obraz, jak się rzekło, spo­
łeczeństwa barbarzyńskiego, nad którem wisi niebez­
pieczeństwo, jako pogrobowe dzieło przeszłości, które
dla koła teraźniejszości może mieć tylko znaczenie
hamulca. — Nieraz jednak hamulec cywilizacyi jest
jak
najpotrzebniejszy:
kiedy
ta
mianowicie
zbyt
393
392
szybko posuwa się z góry lub, jak być może w tym
wypadku, p o d g ó r ę .
280.
Więcej s z a c u n k u dla w i e d z ą c y c h ! —
Wskutek konkurencyi w dziedzinie pracy i między
sprzedawcami p u b l i c z n o ś ć stała się sędzią rze­
miosła: nie posiada ona jednak ścisłej znajomości rze­
c z y i sądzi według p o z o r ó w dobroci. Wskutek
tego sztuka pozoru (i być może smak) dzięki pano­
waniu konkurencyi muszą wzrastać, natomiast jakość
wszystkich wytworów pogarszać się. Przeto, jeśli
tylko rozum nie ma stracić na wartości, kiedykol­
wiek owej konkurencyi koniec położony być musi,
i nowa zasada odnieść nad nią zwycięstwo. T y l k o
mistrz w swojem rzemiośle może sądzić o rzemiośle,
i publiczność musi być zależną od wiary w o s o b ę
sędziego i jego uczciwość. Żadnej więc pracy anonimo­
w e j ! Przynajmniej z n a w c a jako poręczyciel jej istnieć
musi i swoje imię jako rękojmię zastawić, jeśli niema
imienia twórcy, lub imię to jest nieznane. T a n i o ś ć
dzieła jest innego rodzaju pozorem i podstępem dla
laika, ponieważ dopiero t r w a ł o ś ć rozstrzyga, czy
rzecz jest tania i o ile tania; tę jednak trudno ocenić,
i laik zgoła tego uczynić nie może. — T a k więc: co
jest efektowne na oko i kosztuje mało, to obecnie
otrzymuje przewagę
i taka naturalnie będzie praca
maszynowa. Z drugiej strony znowu maszyna jako
przyczyna największej szybkości i łatwości wykona­
nia, faworyzuje z swojej strony gatunki n a j p o ­
k u p n i e j s z e : inaczejby nie można z niej w y c i ą g ­
nąć znaczniejszej korzyści; za małoby się jej uży­
wało i zbyt często stałaby bezczynna. C z e g o jednak
najwięcej się sprzedaje, o tem rozstrzyga publicz­
ność, jak się rzekło: musi to najbardziej łudzić po­
zorami, to znaczy tem, co w y d a j e się dobrem i na­
stępnie wydaje się także t a n i e m . T a k więc i w dzie­
dzinie pracy hasłem naszem być musi: »Więcej sza­
cunku dla wiedzących!«
281.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w . — Bez ucie­
kania się do środków gwałtownych, samym tylko sta­
łym prawnym naciskiem, demokracya może uczynić
p u s t ą królewskość i cesarskość: póki nie zostanie
z nich zero, może, jeśli się c h c e , posiadające zna­
czenie każdego zera, że samo przez się nie znaczy
nic, lecz umieszczone z prawej strony dziesięć razy
powiększa d z i a ł a n i e liczby. Cesarskość i królew­
skość pozostałyby wspaniałą ozdobą na prostej i prak­
tycznej odzieży demokracyi, pięknym zbytkiem, na
który ta pozwolić sobie może, resztką z historycznych,
czcigodnych pradziadowskich sprzętów, ba, symbolem
samej historyi — i w tem wyłącznie znaczeniu czemś
niezmiernie skutecznem, jeśliby, jak się rzekło, ta
królewskość nie stała sama dla siebie, lecz była we
właściwem miejscu u s t a w i o n a . — A ż e b y zapobiec
temu niebezpieczeństwu, zębami trzymają się obecnie
395
394
królowie swej godności w o d z ó w w o j e n n y c h :
do tego potrzebne są im wojny, to znaczy stany wy­
jątkowe,
podczas których pauzuje ów powolny,
prawny nacisk władz demokratycznych.
282.
Nauczyciel
złem
k o n i e c z n e m . — Jak
najmniej osób pośredniczących między duchami pro­
dukcyjnymi i duchami łaknącymi i otrzymującymi!
Albowiem p o ś r e d n i c y fałszują niemal mimowolnie
pokarm, przy którym pośredniczą: następnie, jako wy­
nagrodzenie za swe pośrednictwo żądają za wiele
d l a s i e b i e , c o się więc odejmuje duchom oryginal­
nym i produkcyjnym: mianowicie zainteresowania, po­
dziwu, czasu, pieniędzy i rzeczy innych. — T e d y :
zapatrujmy się zawsze na n a u c z y c i e l a , jako na
zło konieczne, zupełnie jak na kupca: jako na zło,
które należy uczynić jak najmniejszem! — Jeśli główna
przyczyna złych obecnie stosunków w Niemczech
polega być może na tem, iż nazbyt wiele ludzi żyje
i chce żyć dobrze z handlu (a więc w y t w ó r c y chce
ceny jak najbardziej obciąć, a s p o ż y w c y jak naj­
bardziej p o d w y ż s z y ć , ażeby z największej szkody
obydwu korzyść dla siebie wyciągnąć): tedy z pew­
nością główną przyczynę niedomagań duchowych
należy widzieć w nadzwyczajnej obfitości nauczy­
cieli: z ich to powodu tak mało i tak źle się uczą.
283.
P o d a t e k s z a c u n k u . — Temu, kogo znamy
i szanujemy, bądź to lekarzowi, bądź artyście, bądź
rzemieślnikowi za to, co dla nas czynią lub czego
nam dostarczają, chętnie płacimy tak wiele, jak tylko
możemy, często nawet ponad swą możność, natomiast
nieznajomemu płacimy tak mało, jak tylko można.
Tutaj istnieje walka, w której każdy i sam walczy,
i z którym w a l c z ą o każdą piędź ziemi. W pracy
znajomego d l a n a s jest coś n i e o p ł a c o n e g o , to,
c o zostało włożone w pracę z e w z g l ę d u n a
n a s — uczucie i wynalazczość: sądzimy, iż inaczej
nie możemy wyrazić uczucia, które z tego powodu
odczuwamy, jak zapomocą pewnego p o ś w i ę c e n i a
z naszej strony.
Największym podatkiem jest p o d a t e k s z a c u n k u . I m bardziej panuje konkurencya,
kupuje się od nieznajomych, dla nieznajomych pra­
cuje, tem niższym się staje ten podatek; podczas
kiedy on jest właśnie miernikiem wysokości o b c o ­
w a n i a duchowego między ludźmi.
284.
Ś r o d e k do r z e c z y w i s t e g o pokoju. —
Żaden rząd nie przyznaje się obecnie, że utrzymuje
armię dla zaspokojenia, przy zdarzonej okazyi, s w y c h
popędów zdobywczych. Armia ma służyć dla obrony;
etykę, uznającą słuszność obrony koniecznej, powo­
łuje się tutaj na jej rzeczniczkę. To jednak znaczy:
sobie przyznawać moralność, a niemoralność przy­
396
397
pisywać sąsiadowi, albowiem o nim trzeba mieć wyo­
brażenie jako o zaczepnym i zaborczym, jeśli nasze
państwo nieodzownie myśleć musi o obronie koniecz­
nej; ponadto: jego, który zupełnie jak państwo nasze
wypiera się popędów zaczepnych i ze swojej strony
utrzymuje armię tylko dla obrony koniecznej, ogła­
szamy przez swoje motywowanie konieczności utrzy­
mywania armii, za obłudnika i podstępnego prze­
stępcę, który zbyt chętnie radby n a p a ś ć bez wszel­
kiej walki na niewinną i bezbronną ofiarę. T a k stoją
obecnie wszystkie państwa względem siebie: przypi­
sują złe zamiary sąsiadowi, a dobre intencye sobie.
T o przypuszczenie jednak jest n i e l u d z k i e , złe
i gorsze od wojny: więcej jeszcze, w gruncie jest to
już wyzwanie i przyczyna do wojen, ponieważ, jak
się rzekło, p o d s u w a sąsiadowi niemoralność i przez
to rzeczywiście zdaje się w y w o ł y w a ć nastrój i czyn
wrogi. Teoryi o armii, jako o środku do obrony ko­
niecznej należy się przeto w y r z e c równie gruntownie,
jak popędów zaborczych. I nastąpi, być może, wielki
dzień, kiedy naród, wsławiony w wojnach i zwycię­
stwach najwyższym rozwojem dyscypliny i inteligen­
cyi wojskowej, p r z y z w y c z a j o n y do składania tym
rzeczom najcięższych ofiar, zawoła z własnej woli:
» s k r u s z m y m i e c z e « — i zburzy cały swój ustrój
wojskowy do najgłębszych fundamentów. Uczynić się
bezbronnym wtedy , kiedy się jest najbardziej uzbro­
jonym, kierując się w y s o k o ś c i ą uczucia, — oto
środek do r z e c z y w i s t e g o pokoju, który zawsze
opierać się musi na nastroju pokojowym: podczas
kiedy tak z w a n y pokój zbrojny, jaki panuje obecnie
we wszystkich krajach, jest nastrojem niespokojnym,
nie dowierzającym ani sobie, ani sąsiadowi i nie
r
składa broni napół z nienawiści, napół ze strachu.
Lepiej zginąć niż nienawidzieć i bać się i d w a k r o ć
lepiej
zginąć,
niż
nienawiść
i strach
wzbudzać
to musi się stać kiedyś najwyższą
maksymą każdego społeczeństwa uorganizowanego! Naszym liberalnym przedstawicielom ludu brak, jak
wiadomo, czasu do zastanawiania się nad przyrodze­
niem człowieka; inaczejby wiedzieli, że pracują na­
próżno, pracując nad »stopniowem zmniejszeniem cię­
żarów militarnych«. Raczej: dopiero kiedy tego ro­
dzaju nędza będzie największa, najbliższym będzie
rodzaj boga, który tutaj jedynie pomóc może. D r z e w o
gloryi wojennej może być tylko za jednym uderze­
niem, uderzeniem piorunu, obalone: piorun jednak,
wiecie wszak o tem, zstępuje z chmury — i z wy­
sokości.
285.
Czy według sprawiedliwości włas­
n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a . — Jeśli niespra­
wiedliwość posiadania odczuwa się bardzo silnie —
wskazówka na wielkim zegarze znowu jest na tem
miejscu —, wymienia się wtedy d w a środki zarad­
cze: po pierwsze, równy podział i następnie, zniesie­
nie własności i powrót wszelkich majątków do gminy.
T e n ostatni środek szczególniej jest według serca
naszych socyalistów, którzy nie mogą darować swemu
antycznemu Żydowi, iż mówił: »nie kradnij«. W e d ł u g
nich siódme przykazanie winno raczej brzmieć: »nie
powinieneś mieć majątku«. — Próby według pierw­
399
398
szej recepty często czyniono w starożytności, wpraw­
dzie zawsze w małych rozmiarach, jednak z niepo­
wodzeniem, które i dla nas także może być poucza­
jącem. »Równe działy ziemi« łatwo to powiedzieć;
ale ileż g o r y c z y w y t w a r z a się przytem przez ko­
nieczny w tych wypadkach podział i zrywanie, przez
utratę od wieków czczonej posiadłości, ileż pietyzmu
rani się i składa w ofierze! Grzebie się moralność,
przekopując kopce graniczne. I znowu, ileż nowej go­
r y c z y między nowymi posiadaczami, ileż zazdrości
i krzywego na się patrzenia, ponieważ d w a rzeczy­
wiście równe działy gruntu nie istniały nigdy i nawet
jeśliby istniały, zawiść ku sąsiadowi nigdyby w to
nie uwierzyła. I jakby długo istniała ta w korzeniu
już zatruta i niezdrowa równość! Po upływie kilku
pokoleń wskutek dziedziczenia tutaj wypadałby jeden
dział na pięć głów, tam pięć działów na jedną g ł o w ę :
i jeśliby przez surowe prawa spadkowe zapobieżono
takim wadliwościom, istniałyby wprawdzie jeszcze
równe działki gruntu, lecz istnieliby też potrzebujący
i niezadowoleni, nie posiadający nic oprócz niechęci
do krewnych i sąsiadów i pragnienia przewrotu
wszystkich rzeczy. — Z drugiej strony, jeśliby chciano
według d r u g i e j recepty własność zwrócić g m i n i e
i jednostkę uczynić tylko czasowym dzierżawcą: te­
dyby zrujnowano pola uprawione. Albowiem człowiek
względem wszystkiego, co posiada tylko tymczasowo,
nie zna ani przezorności, ani poświęcenia, postępuje
z tem, jak w y z y s k i w a c z , jak rozbójnik lub jako nędzny
marnotrawnik. Jeśli Plato sądzi, że ze zniesieniem
prawa posiadania, znikłby też egoizm, tedy można mu
odpowiedzieć, że po odjęciu egoizmu z pewnością to,
co pozostanie, nie będą to cztery cnoty kardynalne —
jak również trzeba powiedzieć: najzłośliwsza zaraza
nie może ludzkości bardziej zaszkodzić, niż to, jeśliby
pięknego dnia zniknęła próżność. Bez próżności
i egoizmu — cóżby się stało z cnotami ludzkiemi?
Przez co nawet zdała nie chcę napomknąć, że one
są imionami i maskami tamtych. Zasadnicza melodya
utopijna Platona, którą dotychczas jeszcze nucą
w ciągu dalszym socyaliści, opiera się na niedosta­
tecznej znajomości człowieka. Platonowi brak było
historyi uczuć moralnych, wniknięcia w pochodzenie
dobrych i pożytecznych własności duszy ludzkiej.
T a k jak cała starożytność wierzył w dobro i zło, jak
w białe i czarne, a więc w radykalną różnicę między
ludźmi dobrymi i złymi, dobremi i ziemi własnoś­
ciami. — Żeby na przyszłość posiadanie wzbudzało
więcej zaufania i stało się moralniejszem, należy
otworzyć wszystkie drogi do posiadłości d r o b n e j
lecz przeszkodzić wzbogacaniu się nagłemu, bez tru­
dów: należy w y c o f a ć z rąk osób i towarzystw pry­
watnych wszystkie gałęzie przewozu i handlu, sprzy­
jające gromadzeniu się w i e l k i c h majętności, a mia­
nowicie handel pieniędzmi — i uważać za niebezpie­
czeństwo publiczne zarówno tych, co posiadają za
wiele, jak tych, co nie posiadają nic.
286.
7
W a r t o ś ć p r a c y . — Jeśliby się chciało okreś­
lić wartość pracy według tego, ile zużyto na nią
czasu, pilności, dobrej lub złej woli, przymusu, wy­
nalazczości lub lenistwa, uczciwości lub pozoru, te­
401
400
dyby wartość nigdy nie mogła być s p r a w i e d l i w a ;
ponieważby trzeba było całą osobę umieścić na
szalce, co niemożliwa. Tutaj stosuje się »nie sądź­
c i e ! « L e c z właśnie wołanie o sprawiedliwość sły­
szymy od tych, którzy są niezadowoleni z szacowa­
nia pracy. Jeśli się posuniemy dalej, znajdziemy, że
nikt nie jest odpowiedzialny za swój produkt, pracę:
nie należy więc nigdy wnioskować z niej o z a s ł u ­
d z e , każda praca jest tak dobra lub zła, jaką przy
danej i koniecznej konstelacyi siły i słabości, wie­
dzy i pożądań być musi. Nie zależy to od dobrej
woli robotnika, c z y pracuje, ani też, j a k pracuje.
Jedynie punkty widzenia p o ż y t e c z n o ś c i , szersze
lub węższe, stworzyły szacunek wartości pracy. To,
co teraz n a z y w a m y sprawiedliwością, jest bardzo na
miejscu, jako najwyżej wysubtelniona pożyteczność,
która uwzględnia nietylko chwilę i wyzyskuje oko­
liczność, lecz myśli o trwałości wszystkich stosun­
ków i dla tego ma na oku także dobrobyt robotnika,
jego fizyczne i duchowe zadowolenie — a ż e b y
i on i jego potomstwo dobrze też pracowali dla na­
szego potomstwa i żebyśmy mogli l i c z y ć na nich
na czas dłuższy, niż jedno życie ludzkie. W y z y s k i ­
w a n i e robotnika było, jak to się teraz pojmuje, głu­
potą, budowaniem rabunkowem kosztem przyszłości,
niebezpieczeństwem społecznem. Obecnie ma się już
niemal wojnę: i w każdym razie koszty utrzymania
pokoju, zawierania umów i zdobycia zaufania będą
bardzo wielkie, ponieważ głupota w y z y s k i w a c z y była
bardzo wielka i długotrwała.
287.
O studyowaniu ciała społecznego. —
Najgorsza dla tego, kto chce studyować obecnie eko­
nomikę i politykę w Europie, a szczególniej w Niem­
czech, iż stosunki rzeczywiste zamiast illustrować r e ­
g u ł y , illustrują w y j ą t k i lub s t a d y a p r z e j ­
ś c i o w e i p o c z ą t k o w e . Przeto trzeba się przedtem
nauczyć spoglądać ponad to, co istnieje rzeczywiście
i naprzykład kierować wzrok na A m e r y k ę Północną —
gdzie początkowe i normalne ruchy ciała społecznego
można u j r z e ć jeszcze okiem i odszukać, jeśli się
tylko chce —, podczas kiedy w Niemczech potrzeba
do tego trudnych studyów historycznych, lub, jak się
rzekło, lunety.
288.
Jak d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a . — Ma­
szyna jest nieosobowa, pozbawia pracę jej dumy, in­
dywidualnej d o b r o c i i w a d l i w o ś c i , przylegają­
cej do każdej pracy nie maszynowej, — a więc czą­
steczki człowieczeństwa. Niegdyś każde kupno u rze­
mieślnika było w y r ó ż n i e n i e m o s ó b , których
oznakami otaczano się: w ten sposób sprzęty domowe
i odzież stawały się symboliką wzajemnego szacunku
i osobistej przynależności, podczas kiedy my zda­
jemy się ż y ć pośród anonimowego i nieosobowego
niewolnictwa. — Ułatwienia pracy nie należy okupy­
w a ć zbyt drogo.
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
26
402
403
289.
K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e . — Instytucje de­
mokratyczne są urządzeniami kwarantannowemi prze­
ciw starej zarazie zakusów tyranicznych: jako takie
bardzo pożyteczne i bardzo nudne.
290.
Najniebezpieczniejszy zwolennik. —
Najniebezpieczniejszym zwolennikiem jest ten, którego
odstępstwo zniweczyłoby całą partyę: a więc zwo­
lennik najlepszy.
291.
L o s i ż o ł ą d e k . — Jedna przekąska więcej
lub mniej w żołądku dżokeja nieraz rozstrzyga w wy­
ścigach i zakładach, a więc o szczęściu lub nie­
szczęściu t y s i ę c y . — Dopóki los narodów zależy jeszcze
od dyplomatów, żołądki ich będą zawsze przedmio­
tem trosk patryotycznych. Quousque tandem —
292.
Z w y c i ę s t w o d e m o k r a c y i . — Wszystkie
władze
polityczne
usiłują
obecnie
wyzyskać
obawę
przed socyalizmem, żeby siebie wzmocnić. L e c z
trwałą korzyść w y c i ą g a z tego tylko demokracya:
albowiem wszystkie partye są zmuszone obecnie do
schlebiania »ludowi« i czynienia mu ułatwień i wol­
ności wszelkiego rodzaju, dzięki którym stanie się
w końcu wszechpotężnym. Lud jest jak najdalszy od
socyalizmu, jako od nauki o zmianie systemu zarobko­
wania i własności: i jeśli kiedyś będzie miał w ręku
śrubę podatkową, przez posiadanie olbrzymich więk­
szości w swoich parlamentach, tedy wprost ude­
rzy zapomocą podatku postępowego na panowanie
kapitalistów, kupców i giełdziarzy i w rzeczywistości
powoli stworzy stan średni, który będzie mógł z a ­
p o m n i e ć o socyalizmie, niby o przebytej chorobie.
Praktycznym wynikiem tej rozrastającej się demokra­
tyzacyi będzie nasamprzód europejski związek ludów,
w którym każdy naród oddzielny, w granicach, za­
stosowanych do warunków geograficznych, zatrzyma
stanowisko kantonu i jego praw szczególnych: ze
wspomnieniami historycznemi narodów dotychczas
istniejących będą się przytem liczyć mało, ponieważ
zmysł pietyzmu dla nich pod panowaniem żądnych
nowości i chętnych do prób zasad demokratycznych
stopniowo z gruntu wykorzeniony zostanie. Poprawki
w granicach, które się przytem okażą konieczne, będą
tak przeprowadzone, żeby służyły p o ż y t k o w i wiel­
kiego kantonu i zarazem związkowi ogólnemu, nie
zaś wspomnieniom jakiejkolwiek samodzielnej prze­
szłości. Wynajdywanie punktów widzenia dla tych po­
prawek będzie zadaniem przyszłych d y p l o m a t ó w ,
którzy muszą być zarazem badaczami cywilizacji,
agronomami i znawcami środków komunikacyi, mając
poza sobą nie armie, lecz p r z y c z y n y i względy po­
26*
404
405
żyteczności. Wtedy dopiero polityka z e w n ę t r z n a
będzie nierozerwalnie związana z w e w n ę t r z n ą ,
podczas kiedy dotychczas ta ostatnia biegnie jeszcze
za s w ą dawną rozkazodawczynią i w nędzny koszy­
czek zbiera pokłosie, zostające po sprzęcie pierwszej.
293.
C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i . — Demokracya
dąży do tego, żeby dla jak największej liczby stwo­
rzyć i zabezpieczyć n i e z a l e ż n o ś ć , niezależność
opinii, sposobu życia i zarobkowania. W tym celu
musi zarówno nic nie posiadającym, jak właściwym
bogaczom odjąć polityczne prawo głosowania: jako
dwum niedozwolonym klasom ludzi, nad których usu­
nięciem musi pracować ustawicznie, ponieważ te
wciąż zadanie jej kwestyonują. Również musi prze­
szkadzać wszystkiemu, co wydaje się zmierzać do or­
ganizowania partyi. Albowiem trzema największymi
wrogami niezależności w tem potrójnem znaczeniu są
hołysze, bogacze i partye. — Mówię o demokracyi,
jako o czemś, co ma nastąpić. To, co już dziś taką
n a z w ę nosi, różni się od dawniejszych form rządu
jedynie tem, ż e powozi n o w y m i k o ń m i : drogi s ą
jeszcze stare i koła są też jeszcze stare. — C z y nie­
bezpieczeństwo t y c h pojazdów dla dobrobytu ludu
rzeczywiście stało się mniejsze?
294.
R o z w a g a i p o w o d z e n i e . — T a wielka za­
leta, rozwaga, która w gruncie jest cnotą cnót, ich
protoplastką i królową, w życiu codziennem zgoła
nie zawsze miewa powodzenie: i zalotnik, któryby
tylko ze względu na powodzenie starał się o nią, do­
znałby rozczarowania. Między ludźmi p r a k t y c z ­
n y m i uchodzi za podejrzaną i brana b y w a za uda­
wanie i obłudną przebiegłość: przeciwnie, komu jaw­
nie z b y w a na rozwadze — człowiek, który szybko się
decyduje i nieraz decyduje się nietrafnie, posiada
przesąd za sobą, że jest uczciwym i godnym zaufa­
nia towarzyszem. Ludzie praktyczni nie lubią więc
rozważnego, dla nich, jak sądzą, jest on niebezpie­
czeństwem. Z drugiej strony łatwo bierze się rozważ­
nego za bojaźliwego, skrępowanego, pedantycznego —
ludzie niepraktyczni i u ż y w a j ą c y życia znajdują, iż
jest niewygodny, p o n i e w a ż nie żyje tak lekko­
myślnie jak oni, nie myśląc o postępowaniu i obo­
wiązkach: zjawia się między nimi jak wcielone su­
mienie i jasny dzień na jego widok blednie w ich
oczach. Jeśli mu tedy zbywa na powodzeniu i szczęś­
ciu do ludzi, na pocieszenie zawsze może rzec sobie:
»tyle właśnie wynoszą p o d a t k i , które musisz opła­
cać za posiadanie najdroższego dobra pomiędzy
ludźmi — warto ono tego.
295.
Et in A rcadia ego. — Patrzałem na dół, ponad
falami wzgórz, ku mleczno-zielonemu jezioru poprzez
406
jodły i sędziwe sosny: odłamy skał wszelkiego ro­
dzaju wokół mnie, ziemia ubarwiona kwiatami i trawy.
Przede mną posuwało się, rozciągało i rozwijało
stado; kilka krów samotnych i połączonych w grupy
w oddali, w najostrzejszem świetle zachodniem, na
tle lasu iglastego; inne bliżej, ciemniejsze; wszystko
w spokoju i zmierzchu wieczornym. Zegar pokazy­
w a ł pół do szóstej. Byk stadnik wstąpił w biały pie­
niący się potok i posuwał się powoli przeciw bu­
rzliwemu prądowi, to opierając się, to ustępując:
musiało to mu snać sprawiać rodzaj gniewnego za­
dowolenia. D w a ciemno-brunatne stworzenia z Ber­
gamo były pasterzami tego stada: dziewczyna niemal
jak chłopiec odziana. Z lewej strony urwiska skalne
i pola śniegowe nad szerokim pasem leśnym, na
prawo dwa niezmierne lodowe zębiska, pływające
wysoko nade mną w zawoju mgły słonecznej —
wszystko wielkie, ciche i jasne. Cała piękność wy­
w o ł y w a ł a dreszcz i w z y w a ł a do milczącej adoracyi
tej chwili objawienia; mimowolnie, jak gdyby nic
naturalniejszego być nie mogło, chciało się w ten
świat czysty, wypełniony jasnem światłem (nie ma­
j ą c y w sobie nic tęsknego, niezadowolonego, ocze­
kującego, wybiegającego w przyszłość lub cofającego
się wstecz) przenieść bohaterów greckich; czuło się
tak, jak Poussin i jego uczniowie: heroicznie i idyl­
licznie zarazem. — I t a k też ż y l i ludzie niektórzy,
tak ustawicznie c z u l i się w świecie i świat odczu­
wali w sobie, i między nimi jeden z ludzi najwięk­
szych, wynalazca heroiczno-idyllicznego sposobu filo­
zofowania: Epikur.
407
296.
L i c z y ć i m i e r z y ć . — Widzieć wiele rzeczy,
w a ż y ć wzajemnie, obrachowywać i szybko w y c i ą g a ć
z nich wniosek, tworzyć niemal ścisłą sumę — to
czyni wielkim politykiem, wodzem, kupcem: a więc
szybkość w pewnego rodzaju rachunku pamięciowym.
J e d n ą rzecz widzieć, w niej znajdować jedyny mo­
t y w działania, sędziego wszelkich innych postępków,
czyni bohaterem, a także fanatykiem — jest to więc
zręczność mierzenia jednym tylko miernikiem.
297.
N i e c h c i e ć w i d z i e ć n i e w p o r ę . — Do­
póki się coś przeżywa, należy się oddać przeżywa­
niu i zamknąć oczy, a więc nie odgrywać już p o d ­
c z a s t e g o roli obserwatora. T o b y właśnie roz­
stroiło dobre trawienie przeżywania: zamiast mądrości,
wyniosłoby się niestrawność.
298.
Z p r a k t y k i m ę d r c a . — Żeby mądrym się
stać, trzeba pewne przeżycia c h c i e ć przeżyć, a więc
lecieć im w paszczę. Wprawdzie jest to rzecz bardzo
niebezpieczna; niejeden »mędrzec« był przytem pożarty.
408
409
299.
Z n u ż e n i e d u c h a . — Obojętność i chłód,
które okazujemy nieraz ludziom, a które tłumaczą
jako oschłość i brak charakteru, bywają często tylko
znużeniem ducha: wtedy nietylko inni są dla nas,
lecz sami dla siebie jesteśmy obojętni i uciążliwi.
syłają jeszcze cząstkę swej osoby, jak gdyby przez
to prędzej do celu trafić miały i zmienić się w pro­
ste i dobre argumenty; zupełnie jak osoby, grające
w kręgle, starają się już po rzucie nadać kuli kie­
runek zapomocą giestów i ruchów.
303.
300.
» R z e c z n i e z b ę d n a « . — Jeśli się jest rozsąd­
nym, tedy należy tylko dbać o to, żeby mieć radość
serca. — Ach, wtrącił ktoś, jeśli się jest rozsądnym,
tedy jest coś lepszego do zrobienia, trzeba stać się
mądrym.
301.
P r a w n o ś ć . — Nie wystarcza w stosunku do
praw i własności być człowiekiem wzorowym, jeśli
się naprzykład będąc chłopcem nie brało o w o c ó w
z cudzego ogrodu, będąc człowiekiem dorosłym nie
deptało się po nieskoszonej łące, — żeby wymienić
drobnostki, które, jak wiadomo, lepiej dowodzą tego
rodzaju wzorowości, niż rzeczy wielkie. Jest to mało
jeszcze: jest się wtedy wciąż jeszcze »osobą prawną«,
z takim stopniem moralności, do której zdolne jest
nawet »społeczeństwo«, aglomerat ludzi.
Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i . — Pewien człowiek
rzekł: »Nad dwiema osobami nie zastanawiałem się
nigdy głębiej: jest to świadectwem mojej ku nim
miłości«.
304.
302.
C z ł o w i e k ! — Cóż znaczy próżność najpróż­
niejszego z ludzi wobec pychy, którą odczuwa czło­
wiek najskromniejszy, czujący się wobec natury
i świata »człowiekiem«.
wić.
Jak s t a r a j ą się złe a r g u m e n t y popra­
— Są ludzie, którzy za złymi argumentami po­
411
41o
308.
305,
Najpotrzebniejsza
gimnastyka.
—
Przez brak drobnych samoprzezwycięźeń traci się
stopniowo zdolność do wielkich. Każdy dzień jest źle
użyty i niebezpieczeństwem dla następnego, jeśli się
n i e o d m ó w i ł o sobie czegoś chociażby w rzeczach
drobnych: taka gimnastyka jest nieodzowna, jeśli
się chce zachować przyjemność z tego, że się jest
panem siebie.
306.
S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć . — Jeśli się już
znalazło samego siebie, trzeba umieć kiedy niekiedy
się g u b i ć — i potem odnajdywać: w przypuszcze­
niu, że się jest myślicielem. Dla tego bowiem jest ze
szkodą, jeśli jest związany ustawicznie z jedną osobą.
307.
K i e d y r o z s t a n i e się jest konieczne. —
Z tem, co chcesz poznać i zmierzyć, musisz się roz­
stać, przynajmniej na pewien czas. Dopiero opuś­
ciwszy miasto, widzisz, jak wysoko ponad domami
wznoszą się jego wieże.
W południe.
Komu los udzielił czynnego
i burzliwego poranku życia, tego duszę napada o po­
łudniu życia dziwne pragnienie spokoju, któreby
mogło trwać miesiące i lata. Cisza zalega wokół
niego, głosy dźwięczą daleko i coraz dalej; słońce
nań spada prostopadle. Na samotnej łące leśnej
widzi uśpionego Pana; wszystkie twory natury zo­
stały wraz z nim uśpione, z w y r a z e m wieczności na
obliczu — tak mu się to przynajmniej zdaje. Nie
pragnie nic, nie troszczy się o nic, serce ustaje, tylko
oko żyje; jest to śmierć z czuwającemi oczami. Wiele
wtedy widzi człowiek, czego nie widział nigdy, i jak
daleko widzi, wszystko jest otoczone siecią światła
i jakby w niej pogrzebane. Czuje się przytem szczęś­
liwy, lecz jest to ciężkie szczęście. — L e c z w końcu
w s z c z y n a się wiatr w drzewach, południe minęło,
ż y c i e porywa go znowu ze sobą, życie z ślepemi
oczami, za którem ciśnie się jego orszak: pragnienia,
podstępy, zapomnienie, użycie, zniszczenie, znikomość.
I tak zstępuje wieczór, burzliwszy i czynniejszy, niż
był poranek. — Ludziom prawdziwie czynnym stany
poznawania, trwające długo, zdają się niemal niepo­
kojącymi i chorobliwymi, lecz nie nieprzyjemnymi.
309.
Strzec
s i ę s w e g o m a l a r z a . — Wielki
malarz, który odsłonił i oddał w portrecie najpełniej­
szy wyraz i chwilę, do jakich człowiek jest zdolny,
413
412
jeśli później w życiu rzeczywistem spotka tego czło­
wieka, będzie sądził, że widzi jego karykaturę.
310.
Dwie zasady życia nowego. — Zasada
p i e r w s z a : należy budować życie na tem, co jest
najpewniejsze, najbardziej dowiedzione: nie tak jak
dotychczas na tem, co najbardziej oddalone, najmniej
określone i podobne do horyzontu, ukrytego w chmu­
rach. Z a s a d a d r u g a : należy ustalić k o l e j n o ś ć
rzeczy najbliższych i blizkich, pewnych i mniej pew­
nych, zanim się swe życie urządzi i nada mu osta­
teczny kierunek.
312.
R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń . — Złudzenia s ą
z pewnością kosztownemi przyjemnościami: lecz roz­
wiewanie złudzeń jest jeszcze kosztowniejsze — roz­
ważane jako przyjemność, czem dla wielu ludzi, nie
da się zaprzeczyć, bywa.
313.
M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a . — Krowy miewają
niekiedy w y r a z zdziwienia, które się zatrzymało na
drodze p y t a n i a . Natomiast w oku wysokiej intelli­
gencyi rozściela się nil admirari, niby monotonność
nieba bezchmurnego.
311.
314.
Niebezpieczna drażliwość.
— Ludzie
utalentowani, lecz b i e r n i , zawsze wydają się cokol­
wiek podrażnieni, kiedy któryś z ich przyjaciół k o ń ­
c z y pracę poważniejszą. Budzi się ich zazdrość,
wstydzą się s w e g o lenistwa — lub raczej, boją się,
że człowiek czynny gardzi nimi teraz w i ę c e j , niż
kiedykolwiek. W tym nastroju krytykują nowe d z i e ł o —
i krytyka ich staje się zemstą, ku największemu zdzi­
wieniu autora.
N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o . — Należy się
wystrzegać choroby za długiej: albowiem wkrótce
widzowie zniecierpliwią się z w y k ł y m obowiązkiem
okazywania współczucia — ponieważ podtrzymywa­
nie w sobie przez czas dłuższy tego stanu przyczy­
nia im trudu — i wtedy natychmiast przechodzą do
podejrzewania waszego charakteru, wnioskując tak:
« z a s ł u g u j e c i e na chorobę, i my nie potrzebujemy
już wysilać się na współczucie.
415
414
317.
315.
W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w. — Kto
chętnie chce być p o r w a n y i pragnąłby, żeby go
unoszono do góry, musi baczyć, żeby się nie stał za
c i ę ż k i ; to znaczy, żeby nie uczył się wiele i szcze­
gólniej nie pozwalał n a p e ł n i a ć s i ę mądrością. T a
bowiem czyni ociężałym! — miejcie się na baczności,
entuzyaści!
O p i n i e i r y b y . — Jest się właścicielem swo­
ich opinii, jak się jest właścicielem ryb — o ile, ma
się rozumieć, jest się właścicielem stawu zarybionego.
Trzeba zarzucić sieci i mieć szczęście — wtedy ma
się s w o j e ryby, s w o j e opinie. Mówię tutaj o ży­
j ą c y c h opiniach, o żyjących rybach. Inni są zadowo­
leni, kiedy posiadają gabinet z okazami kopalnymi —
i, w głowach swoich, »przekonania«.
318.
316.
U m i e ć s i ę z a s k o c z y ć . — Kto siebie sa­
mego chce ujrzeć takim, jakim jest, musi umieć siebie
samego z a s k o c z y ć , z pochodnią w ręku. Albo­
wiem z rzeczami ducha dzieje się tak, jak z rzeczami
ciała: kto się przyzwyczaił przeglądać w zwierciadle,
zapomina z a w s z e o swojej szpetności: dopiero dzięki
malarzowi odzyskuje znowu jej wrażenie. Ale przy­
zwyczaja się również do obrazu i zapomina o swej
szpetności po raz drugi. — A to w myśl powszech­
nego prawa, ż e człowiek n i e z n o s i rzeczy niezmier­
nie szpetnych: zapomina o nich, lub zaprzecza ich
we wszystkich wypadkach. — Moraliści muszą liczyć
na ów moment, żeby móc prawdy swoje przed­
stawić.
O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i . — Swoje
konieczne potrzeby zaspokajać o ile można samemu,
choćby w sposób niedoskonały, oto kierunek ku wol­
n o ś c i d u c h a i o s o b y . Wiele, a między niemi
i wiele zbytecznych potrzeb kazać sobie zaspokajać
i to w sposób jak najdoskonalszy — kształci w n i e ­
w o l i . Sofista Hippias, który wszystko, co nosił, we­
wnątrz i zewnątrz, sam zdobył, sam wykonał, odpo­
wiada właśnie przez to temu kierunkowi ku najwyż­
szej wolności ducha i osoby. Nie o to chodzi, żeby
wszystko było jednakowo dobrze i doskonale zro­
bione. Duma sceruje już miejsca uszkodzone.
319.
S o b i e s a m e m u w i e r z y ć . — W naszych
czasach nie dowierza się nikomu, kto sam w siebie
417
416
wierzy; niegdyś wystarczało, żeby inni w człowieka
wierzyli. Przepis, żeby teraz wiarę znaleźć, brzmi:
»Nie oszczędzaj siebie! Jeśli chcesz opinie swoje
wystawić w świetle wiarogodnem, podpal tedy naj­
pierw własną chałupę!«.
potrzebuje. I tak dręczy mnie ta niedola, ducha
s w e g o mieć dla siebie i samemu go spożywać, o ile
do spożycia jest zdatny. L e c z d a w a n i e jest bar­
dziej błogie niż p o s i a d a n i e : i czem jest najbo­
gatszy w samotności pustyni!«
320.
321.
Bogatszy
i biedniejszy zarazem. —
Znam człowieka, który od dziecka przywykł dobrze
myśleć o intellektualiźmie ludzi, a więc o ich praw­
dziwem oddaniu się rzeczom duchowym, o ich bez­
interesownem wyróżnianiu tego, co zostało uznane
za prawdę i tym podobne, natomiast o własnej gło­
wie (sądzie, pamięci, przytomności umysłu, wyobraźni)
mieć pojęcie skromne, ba, nawet nizkie. Nie robił
sobie nic z siebie, kiedy się porównywał z innymi.
I oto w ciągu lat z początku raz, a potem sto razy
b y w a ł zmuszony zmieniać na tym punkcie swe zda­
nie, — należałoby sądzić ku wielkiej swej radości
i zadowoleniu. Bo też w istocie było coś z tego, lecz
»przecież, jak rzekł pewnego razu, jest w tem do­
mieszka g o r y c z y najbardziej gorzkiego rodzaju, któ­
rej w życiu dawniejszem nie znalem: albowiem
odkąd ludzi i siebie samego sprawiedliwiej szacuję
ze względu na potrzeby duchowe, duch mój zdaje
mi się być mniej pożyteczny; nie sądzę, żebym
mógł jeszcze coś dobrego nim dokazać, ponieważ
duch innych nie umie go przyjmować: widzę teraz
znowu przed sobą straszliwą przepaść, która oddziela
tego, co pomoc przynieść może, od tego, co pomocy
J a k n a l e ż y n a p a d a ć . — Przyczyny, dla
których się w coś wierzy lub nie wierzy, są bardzo
rzadko i to u niezmiernie rzadkich ludzi tak silne,
j a k b y b y ć m o g ł y . Z a z w y c z a j , żeby wiarą w coś
zachwiać, zgoła nie trzeba wytaczać najcięższych
dział oblężniczych; względem wielu prowadzi już do
celu, jeśli napad czyni się z pewnym hałasem, tak iż
często wystarczają bodajby tylko petardy. Względem
osób bardzo próżnych wystarcza już m i n a gwałtow­
nej napaści: wyobrażają sobie, że bierze się je bar­
dzo poważnie — i chętnie ustępują.
322.
Ś m i e r ć . — P e w n a perspektywa śmierci mog­
łaby do każdego życia dodawać rozkosznie wonie­
jącą kroplę beztroski — lecz oto, dziwaczni dusz
aptekarze, uczyniliście z niej niesmaczną kroplę jadu,
przez którą życie całe staje się wstrętne!
DZIEŁA NIETZSCHEG0. T. XI.
27
418
419
323.
326.
S k r u c h a . — Nigdy nie użyczać miejsca skru­
sze, lecz natychmiast rzec sobie: to się n a z y w a do
jednego głupstwa dodawać drugie. — Jeśli się k r z y w d ę
wyrządziło, myślże o tem, żeby coś dobrego zdzia­
łać. Jeśli się za swój c z y n karę poniosło, tedy znoś
karę z uczuciem, że przez nią sprawiasz coś do­
brego: odstraszasz innych, żeby podobnego głup­
stwa nie popełnili. K a ż d y ukarany złoczyńca może
się czuć dobroczyńcą ludzkości.
N i e d o t y k a ć ! — B y w a j ą ludzie straszliwi,
którzy zamiast rozwiązać zaciemniają i czynią trud­
niejszym do rozwiązania problemat dla wszystkich,
którzy się c h c ą nim zajmować. Kto nie umie w sedno
mierzyć, powinien być proszony, żeby nie mierzył
wcale.
327.
324.
S t a ć s i ę m y ś l i c i e l e m . — Jakże może stać
się ktoś myślicielem, jeśli przynajmniej trzeciej części
każdego dnia nie spędza bez namiętności, ludzi
i książek?
Z a p o m n i a n a n a t u r a . — Mówimy o natu­
rze i zapominamy przytem o sobie: sami jesteśmy
naturą, quand même —. Przeto naturą jest zupełnie
co innego, niż to, co odczuwamy przy wymienianiu
tej nazwy.
328.
325.
N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i . — Nieco
zdrowia kiedy niekiedy jest najlepszym środkiem le­
karskim dla chorego.
G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć . — U ludzi głębokich,
jak w studniach głębokich, trwa długo, zanim coś, co
w nie wpada, dna dosięgnie. Widzowie, nie czeka­
j ą c y z a z w y c z a j dość długo, łatwo biorą ludzi takich
za nieruchliwych i surowych — lub za nudnych.
27*
420
421
331.
329.
Kiedy czas ślubować sobie wierność.
— Zapędzamy się nieraz w kierunku duchowym,
przeczącym naszym zdolnościom; przez pewien czas
w a l c z y się heroicznie przeciw prądowi i wiatrom,
w gruncie przeciw sobie samemu: nuży się człowiek,
brak mu tchu; a g d y czegoś dokona, nie przynosi to
mu z sobą prawdziwej radości, sądzi, że powodzenie
zostało z a drogo okupione. Ba, poczyna t r a c i ć
w i a r ę w s w ą płodność, przyszłość, pośród zwycię­
stwa, być może —. W końcu, w końcu z a w r a ­
c a m y — i teraz wiatr n a d y m a nasze żagle i pę­
dzi nas na n a s z e wody. Co za szczęście! Jak
p e w n i czujemy się z w y c i ę s t w a ! Dopiero teraz
wiemy, czem jesteśmy i czego chcemy, teraz ślubu
jemy sobie wierność i m a m y p r a w o to uczynić —
jako wiedzący.
330.
P r o r o c y p o g o d y . — Jak chmury wskazują
nam, dokąd pędzą wysoko ponad nami wiatry, tak
duchy najlżejsze i najwolniejsze przez swoje kie­
runki są zwiastunami powietrza, które nastąpi. Wiatry
w dolinie i opinie jarmarczne doby bieżącej nie mó­
wią nic o tem, co ma nastąpić, lecz tylko o tem, co
było.
S t a ł e p r z y ś p i e s z e n i e . — O w e osoby, za­
czynające powoli i przyzwyczajające się z trudem
do rzeczy, miewają nieraz własność stałego przyśpie­
szenia, tak iż ostatecznie nie wie nikt, dokąd je prąd
porwać może.
332.
D o b r a t r ó j c a . — Wielkość, spokój, światło
słoneczne — trójca ta obejmuje wszystko, c z e g o myś­
liciel pragnie i od siebie także w y m a g a : j e g o na­
dzieje i obowiązki, wymagania pod względem intellektualnym i moralnym, nawet w codziennym trybie
życia i nawet pod względem krajobrazu miejsca za­
mieszkania. Im odpowiadają myśli w z n i o s ł e , na­
stępnie u s p o k a j a j ą c e , p o trzecie r o z ś w i e t l a ­
j ą c e — po czwarte zaś, myśli, uczestniczące we
wszystkich tych trzech własnościach, w których
wszystkie rzeczy ziemskie przemieniają się: jest to
królestwo, gdzie panuje wielka t r ó j c a r a d o ś c i .
333.
U m r z e ć z a » p r a w d ę « . — Nie dalibyśmy się
spalić za swoje poglądy: nie jesteśmy ich tak pewni.
Ale być może za to, że mamy prawo posiadać po­
glądy i zmieniać je.
422
423
334.
P o s i a d a ć s w ą t a k s ę . — Jeśli się chce u c h o ­
d z i ć za to, czem się j e s t , trzeba być czemś, co ma
swoją taksę.
L e c z tylko rzeczy użytku codzien­
nego mają taksę. Przeto owo wymaganie jest albo
skutkiem ograniczonej skromności — lub głupiej nie­
skromności.
335.
M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y . — Należy
sprzątnąć rusztowanie, kiedy dom skończony.
336.
S o f o k l e i z m . — Kto w l e w a ł więcej wody do
wina, niż Grecy! Trzeźwość połączona z g r a c y ą —
to było przywilejem dostojności Ateńczyków za cza­
sów Sofoklesa i późniejszych. Niech naśladuje, kto
może! W życiu i w działaniu !
twa z kimkolwiek. Bohater unosi z sobą wszędzie,
dokąd się udaje, i odludzie swe i świętą nieprzekra­
czalną rubież.
338.
S o b o w t ó r s w o w n a t u r z e . — W pewnych
okolicach odkrywamy znów siebie samych, odczuwa­
jąc przytem dreszcz przyjemny; jest to najpiękniejsze
sobowtórstwo. — Jak szczęśliwym musi być ten, kto
takie uczucie posiada właśnie t u t a j , w tem usta
wicznem, słonecznem promieniu październikowem,
w tych filuternych, szczęśliwych powiewach wiatru
od rana do wieczora, w tej najczystszej jasności
i najumiarkowańszym chłodzie, w uśmiechniętym
naogół, a zarazem poważnym charakterze pagórków,
jezior i lasów tego płasko w z g ó r z a , bez lęku rozcią­
gającego się obok grozy wiecznych śniegów, tutaj,
gdzie W ł o c h y i Finlandya zawarły sojusz, i gdzie
zdaje się być ojczyzna srebrnych odcieni natury: jak
szczęśliwy ten, kto może rzec: »z pewnością istnieją
w naturze rzeczy o wiele większe i piękniejsze, to
jednak jest mi najbliższe i najzażylsze, pokrewne,
ba, więcej jeszcze«.
337.
H e r o i z m . - Heroizm polega na tem, iż czyni
się coś wielkiego (lub też w sposób wielki czegoś
nie
czyni),
nie
czując
bynajmniej
współzawodnic­
339.
L u d z k o ś ć m ę d r c a . — Mędrzec mimowol­
nie będzie się obchodzić z innymi ludźmi po ludzku,
424
425
jak książę, i nie bacząc na wszelkie różnice talentu,
stanu i obyczajowości, jednakowo traktować ich bę­
dzie: co, skoro zauważą, w e z m ą mu bardzo za złe.
340.
Z ł o t o . — Nie wszystko błyszczy, co jest złoto.
Własnością najszlachetniejszego metalu jest promie­
niowanie łagodne.
341.
Koło i hamulec.
Koło i hamulec mają
obowiązki różne, ale także i jednakowe: wzajemnie
ból sobie zadawać.
343.
Wiele
ducha
p o s i a d a ć . — Posiadanie
wiele ducha zachowuje m ł o d y m : ale trzeba też
znosić przytem, że właśnie uchodzi się za s t a r ­
s z e g o , niż się jest. Albowiem ludzie odczytują pismo
d u c h a jako ślady d o ś w i a d c z e n i a ż y c i o w e g o ,
to znaczy życia wielorakiego i złego, cierpień, błą­
dzenia, żalów. T e d y : uchodzi się w ich oczach za
starszego i g o r s z e g o , niż się jest, jeśli się posiada
i okazuje wiele ducha.
344.
J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć . — Należy nie chcieć
zwyciężyć, jeśli się ma widoki prześcignięcia s w e g o
przeciwnika tylko o s z e r o k o ś ć w ł o s a . — Dobre
zwycięstwo winno zwyciężonego usposabiać radośnie,
powinno mieć w sobie coś boskiego, coś wyłączają­
cego pierwiastek z a w s t y d z e n i a .
342.
R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a . — N a wszystko,
co myślicielowi przerywa myślenie (co mu przeszka­
dza, jak się mówi), winien on patrzyć ze spokojem,
jako na nowy model, stukający do drzwi, żeby artyście
zaofiarować s w e usługi. P r z e r w y są krukami, zno­
szącymi samotnikowi pokarm.
345.
O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h . — Duchy wyż­
sze z trudem uwalniają się od pewnego złudzenia:
wyobrażają sobie mianowicie, iż wzbudzają zawiść
w ludziach ducha miernego i że są uważane za wy­
jątki. W rzeczywistości jednak ci odczuwają je jako
426
coś
427
zbytecznego
i
czego
brak
nie
dawałby
się
odczuć.
jeśli prawdę wypowiadają w sposób przyjemny. Nie­
chaj przynajmniej nikt nie sądzi, że błąd staje się
prawdą, jeśli go wypowiemy w sposób n i e p r z y ­
jemny.
346.
W y m a g a n i a c z y s t o ś c i . — I ż się swoje
opinie zmienia, jest dla pewnych natur równie wy­
maganiem czystości, jak zmiana ubrania: dla innych
jednak natur tylko wymaganiem próżności.
347.
G o d n e b o h a t e r a . — Oto bohater, który nie
zdziałał nic więcej, jak tylko to, iż potrząsnął drze­
wem, kiedy owoce dojrzały. Zdaje się w a m za mało?
T e d y przyjrzyjcie się wpierw drzewu, którem po­
trząsnął.
348.
C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć . — Przy­
rost mądrości daje się łatwo mierzyć ubywaniem żółci.
349.
Błąd wypowiadać w sposób nieprzy­
jemny. — Nie jest to według smaku wszystkich,
350.
Z ł o t a m a k s y m a . — Nałożono człowiekowi
wiele łańcuchów, ażeby się oduczył, z a c h o w y w a ć
się jak zwierzę, i rzeczywiście, stał się łagodniejszy,
bardziej duchowy, radośniejszy, rozważniejszy od
wszystkich zwierząt. L e c z oto cierpi teraz nad tem
jeszcze, iż tak długo nosił swe łańcuchy, iż tak długu
zbywało mu na czystem powietrzu i wolnym ruchu: —
tymi łańcuchami jednak są, powtarzam to wciąż
i wciąż, o w e ciężkie i pełne znaczenia błędy w wyob­
rażeniach moralnych, religijnych i metafizycznych.
Dopiero kiedy c h o r o b a ł a ń c u c h ó w z o s t a n ę
przezwyciężona, pierwszy wielki cel w zupełności bę­
dzie osiągnięty: rozdział między człowiekiem i zwie­
rzętami. — Obecnie stoimy w połowie tej pracy zdej­
mowania łańcuchów i potrzebna nam przytem jak
największa ostrożność. T y l k o c z ł o w i e k o w i u s z l a ­
c h e t n i o n e m u m o ż n a zwrócić w o l n o ś ć d u ­
c h a ; k u niemu tylko zbliża się u l g a ciężaru ż y c i a
i maści balsamem rany jego; on pierwszy ma prawo
rzec, iż żyje gwoli radosności i gwoli żadnemu in­
nemu celowi; i w każdych innych ustach hasło jego
byłoby niebezpieczne: P o k ó j w o k o ł o m n i e i upo­
dobanie we wszystkich rzeczach najbliż­
szych. — To hasło dla jednostek przywodzi mu na
428
myśl dawne, wielkie i wzruszające słowo, które sto­
sowało się do w s z y s t k i c h i które pozostało nad
całą ludzkością, jako hasło i znak proroczy, od któ­
rego każdy zginąć musi, kto zbyt wcześnie nim swój
sztandar przystraja, — od którego chrześcijanizm zgi­
nął. I bodajże wciąż jeszcze n i e c z a s , aby wszyst­
kim ludziom stało się tak, jak o w y m pasterzom, którzy
ujrzeli nad sobą jasność niebieską i głos: »Pokój na
ziemi i w ludziach dobre upodobanie«. - W c i ą ż
jeszcze trwa c z a s j e d n o s t e k .
C i e ń : Ze wszystkiego, coś wyłożył, nic mi się
b a r d z i e j nie podobało, niż ta obietnica, że chcecie
znowu stać się dobrymi sąsiadami rzeczy najbliższych.
Wyjdzie to na dobre i nam, biednym cieniom. Albo
wiem, przyznajcie się jeno, dotychczas zbyt chętnie
oczernialiście nas.
W ę d r o w i e c : Oczernialiśmy? Ależ czemuż
nigdy nie broniłyście się? W s z a k ż e nasze uszy mia­
łyście w pobliżu.
C i e ń : Zdawało się nam, że właśnie jesteśmy
wam za blizkie, żebyśmy miały prawo mówić o so­
bie samych.
W ę d r o w i e c : Delikatnie! bardzo delikatnie!
A c h , wy cienie jesteście »lepszymi ludźmi«, niż my,
jak spostrzegam.
C i e ń : I przecież nazwaliście nas »natrętnymi«—
nas, które przynajmniej jedno dobrze umiemy: milczeć
i czekać — żaden Anglik nie potrafi tego lepiej. To
prawda, spotyka się nas bardzo, bardzo często w or­
szaku człowieka, przecież nigdy w jego służbie. Kiedy
człowiek lęka się ś w i a t ł a , lękamy się my czło­
wieka: dotąd sięga nasza wolność.
430
W ę d r o w i e c : Ach, światło lęka się jeszcze
bardziej człowieka, i wtedy opuszczacie go także.
C i e ń : Opuszczałem cię często z bólem: dla
mnie, który jestem chciwy wiedzy, wiele ciemnego
pozostało w człowieku, ponieważ nie zawsze mogę
być koło niego. Za cenę zupełnego poznania czło­
wieka zgodziłbym się zostać nawet twym niewolnikiem.
W ę d r o w i e c : Wieszże ty, wiemże ja, czybyś
przez to nie stał się niepostrzeżenie panem z nie­
wolnika. Lub czybyś, nie pozostawszy wprawdzie nie­
wolnikiem, jako gardziciel pana swego nie wiódł żywota
w poniżeniu i wstręcie? Bądźmy więc obaj zadowo­
leni z wolności, takiej, jaka ci pozostała — tobie i mnie!
Albowiem widok niewolnika zaprawiłby żółcią naj­
większe moje radości, i rzecz najlepsza stałaby się
dla mnie wstrętną, jeśliby ktoś ze mną ją dzielić
m u s i a ł — nie chcę znać niewolników koło siebie.
Dlatego nie lubię też psa, leniwego, merdającego ogo­
nem pasorzyta, który dopiero jako niewolnik czło­
wieka nabrał charakteru »sobaczego«; którego zwykle
nawet wysławiają, iż wierny jest panu i idzie za
nim jak jego —
C i e ń : Jak cień jego, tak mówią. Być może,
że zbyt długo szedłem dziś za tobą? B y ł to dzień
najdłuższy, lecz jesteśmy już u jego schyłku, przez
chwilę jeszcze bądź cierpliwy! Łąka staje się wil­
gotna, czuję chłód.
W ę d r o w i e c : Och, czasze już się rozstać?
I musiałemże ci na koniec przykrość sprawić, widzia­
łem, że pociemniałeś przytem.
C i e ń : Poczerwieniałem, w kolorze, w jakim to
dla mnie możliwe. Przywidziało mi się, że często jak
pies leżałem u nóg twoich, i że ty wtedy —
431
W ę d r o w i e c : Czyżbym nie mógł naprędce
uczynić jeszcze coś, coby ci przyjemność sprawiło?
Nie masz żadnego ż y c z e n i a ?
C i e ń : Żadnego, oprócz życzenia chyba, które
»pies« filozof miał wobec wielkiego Aleksandra: usuń
się cokolwiek ze słońca, zaczyna mi być zanadto
zimno.
W ę d r o w i e c : C o mam uczynić?
C i e ń : Ustąp pod te sosny i obejrzyj się na
góry; słońce zachodzi.
W ę d r o w i e c : Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?
WYKAZ A F O R Y Z M Ó W
ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE
Strona
Z a w i e d z i o n y m przez filozofię
15
Wybredny
15
Oblubieńcy rzeczywistości
16
Postęp wolnomyślności
16
Grzech pierworodny filozofów
16
Przeciw fantastom
17
Wrogi światłu
18
Sceptycyzm chrześcijański
18
»Prawo natury« jako przesąd
18
Historyi przypaść w udziale
19
Pessymista intelektu
19
Ukryty węzełek metafizyków
20
Szkodliwość poznania w pewnych wypadkach
20
C z e g o filister potrzebuje k o n i e c z n i e
21
Marzyciele
21
Dobro wabi do życia
22
Szczęście historyka
22
Trzy rodzaje myślicieli
22
Obraz życia
23
P r a w d a nie z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k siebie
23
O czem wymagają milczenia
23
Historia in nuce
23
DZIEŁA NIETZECHEGO T. XI
28
III
II
Strona
Nieuleczalny
24
Oklaski przedłużeniem widowiska
25
Odwaga być nudnym
25
Z najwnętrzniejszego doświadczenia myśliciela
25
Obskuranci
28
J a k i e g o rodzaju filozofia jest z g u b n a dla sztuki
29
W Getsemane
30
Za warsztatem tkackim
30
W pustyni nauki
30
Rzekoma »rzeczywistość rzeczywista«
31
Chcieć być sprawiedliwym, a chcieć być sędzią
32
Poświęcenie
35
Przeciw tym, co badają moralność przez mikroskop
35
Ząb żmii
35
Oszustwo w miłości
36
W y p i e r a j ą c e m u się p r ó ż n o ś c i
36
C z e m u głupi stają się t a k często z ł o ś l i w y m i
37
Sztuka wyjątków moralnych
37
Używanie i nieużywanie trucizn
37
Świat bez poczucia grzechu
38
Sumienie
38
Różne środki przeciw zgorzknieniu
38
Nie brać zbyt ciężko
39
Ludzka »rzecz sama w sobie«
39
Komedya wielu pracowitych
39
R a d o w a ć się w i e l e
40
W zwierciadle przyrody
40
Potęga bez zwycięstw
41
Wesele i błąd
41
Głupio jest popełniać nieprawości
42
Zawiść głośna i zawiść milcząca
42
Gniew szpiegiem
43
Obrona moralnie trudniejsza od napadania
43
Uczciwy wbrew uczciwości
44
Rozżarzone węgle
44
Niebezpieczne książki
44
Obłudne współczucie
45
J a w n a opozycya działa często pojednawczo
45
Swoje własne światło widzieć
45
Strona
Radość podzielać
46
Ciąża następcza
46
Twardość serca z próżności
46
Upokorzenie
47
Herostratyzm krańcowy
47
Świat nazw zdrobniałych
47
Wady współczucia
48
Natręctwo
48
W o l a wstydzi się intellektu
48
D l a c z e g o s c e p t y c y n i e p o d o b a j ą się m o r a l n o ś c i
49
Lękliwość
49
Niebezpieczeństwo dla moralności powszechnej
49
Błąd najbardziej gorzki
50
Miłość i dualizm
50
Sen tłumaczem
50
Rozpusta
51
Karać i nagradzać
51
Dwakroć niesprawiedliwie
51
Niedowierzanie
52
Filozofia p a r w e n i u s z a
52
U m i e ć się m y ć c z y s t o
52
Pozwalać sobie
52
Niewinny szubrawiec
53
Projektować
53
Z a p o m o c ą czego w i d z i m y ideał
53
Nieszczera pochwała
54
J a k się u m i e r a — o b o j ę t n a
54
Obyczaj i j e g o ofiary
55
Dobro i czyste sumienie
56
Powodzenie uświęca inteneye
56
Chrzęścijanizujacy, nie chrześcijanie
57
Do czego p o d o b n i w przyrodzie ludzie p o b o ż n i i niereligijni
57
Morderstwa legalne
5 8
»Miłość«
58
Chrześcijanizm spełniony
59
O przyszłości chrzęścijanizmu
60
Komedyanctwo i uczciwość ludzi niewierzących
61
Poeta jako wskaziciel przyszłości
64
Muza jako Pentezilea
65
28*
IV
V
Strona
Co bywa drogą okólną do piękna
65
Na uniewinnienie niejednego błędu
66
Najlepszych zadowolić
66
Z tej s a m e j m a t e r y i
67
M o w a i uczucie
67
Błąd co do odczuwania braku
67
T r z y c z w a r t e siły
68
Głód jako gościa odprawić
68
Żyć bez sztuki i wina
68
Geniusz drapieżny
69
Do poetów miast wielkich
69
O soli w y m o w y
70
Pisarz najwolnomyślniejszy
70
Obrana rzeczywistość
73
Zwyrodniałe kierunki w sztuce
73
Brak obecnie barw do odmalowania bohatera
74
Styl p r z e ł a d o w a n y
74
Pulchrum estpaucorum hominum
75
Pochodzenie zamiłowania w dziełach sztuki
75
Nie zanadto blizko
77
Brutalność i słabość
77
Dobra pamięć
77
Głód wzbudzić, zamiast głód uśmierzyć
78
Obawa artystów
78
Koło musi być opisane
78
Sztuka dzisiejsza i dusza współczesna
79
Przyganiaczom krótkości
81
Przeciw krótkowidzom
81
Czytelnicy sentencyi
81
Nieprzyzwoitość czytelnika
82
Co jest niepokojącego w historyi sztuki
82
Do wielkości w sztuce
82
Pozbawieni sumienia estetycznego
83
J a k p o w i n n a p o r u s z a ć się d u s z a w e d ł u g m u z y k i nowszej
83
Poeta i rzeczywistość
85
Ś r o d k i i cel
85
Najgorsi czytelnicy
85
Cechy dobrego pisarza
85
Mieszane rodzaje
86
Strona
Milczeć
86
Oznaki hierarchii
86
Z i m n e książki
86
Podstęp ociężałego
87
O stylu b a r o k o w y m
87
Wartość książek uczciwych
89
Dzięki czemu sztuka wytwarza partyę
89
Ze s z k o d ą historyi stać się w i e l k i m
90
W j a k i s p o s ó b m o ż n a pozyskać dla sztuki e p o k ę
90
Krytyka i zadowolenie
91
Poza swoje granice
92
Oko szklane
92
Pisać i chcieć zwyciężyć
92
»Dobra książka może poczekać«
93
Nieumiarkowanie jako środek artystyczny
93
Ukryta katarynka
94
Nazwisko na kartce tytułowej
94
Najostrzejsza krytyka
95
Mało i bez miłości
95
Muzyka i choroba
95
Z y s k dla p r z e c i w n i k ó w
96
Młodzież i krytyka
96
Efekt ilości
96
Każdy początek jest niebezpieczny
97
W obronie krytyków
97
Powodzenie sentencyi
98
Chcieć zwyciężyć
98
Sibi scribere
98
Pochwała sentencyi
99
O drugorzędnych potrzebach artystycznych
99
Niemcy w teatrze
101
Muzyka jako późny o w o c każdej cywilizacyi
103
Poeci przestali być nauczycielami
106
Rzut oka naprzód i wstecz
107
Przeciw sztuce dzieł sztuki
108
Trwanie sztuki
109
Herold boży
110
C z e g o k a ż d a sztuka c h c e i nie m o ż e d o k o n a ć
111
Sztuka i restauracya
111
VI
VII
Strona
Szczęście epoki
112
Wizya
113
Wychowanie wykrzywianiem
114
Filozofowie i artyści epoki
115
Tylko z konieczności być żołnierzem cywilizacyi
115
Jak należy opowiadać historyę przyrody
116
Genialność ludzkości
117
Kult cywilizacyi
117
Świat starożytny i radość
118
Muzy kłamczyniami
119
Jak dalece H o m e r może być paradoksalnym
119
Następcze usprawiedliwienie bytu
120
Pro i contra k o n i e c z n e
120
Niesprawiedliwość geniusza
120
Najgorszy los proroka
121
Trzech myślicieli stanie za pająka
121
Z obcowania z autorami
121
Zaprząg dwukonny
122
T o , co łączy i co rozdziela
122
Strzelcy i myśliciele
122
Z d w u c h stron
123
Oryginalność
123
Błąd filozofów
123
Dowcip
124
W chwili rozwiązania
124
Obcować z marzycielami
124
Ostre powietrze
125
Dlaczego uczeni są szlachetniejsi od artystów
125
O ile p i e t y z m z a c i e m n i a
126
Stanąć na głowie
126
Pochodzenie i pożyteczność mody
126
Co rozwiązuje języki
127
Wrolne duchy koczujące
127
Tak, sprzyjanie muz!
128
Przeciw pielęgnowaniu muzyki
128
Odkrywcy trywialności
129
Moralność uczonych
129
Przyczyna bezpłodności
130
Świat łez nawspak
130
Strona
Grecy tłumaczami
130
O nabytym charakterze Greków
131
Właściwy poganizm
132
Wyjątki między Grekami
134
P r o s t o t a n i e u k a z u j e się a n i n a p o c z ą t k u , a n i n a k o ń c u
135
Dokąd jechać należy
137
Balsam i trucizna
139
Wiara zbawia i potępia
141
Tragikomedya ratysbońska
142
Błędy Goethego
144
Podróżni i ich stopnie
145
P o d n o s z ą c się wyżej
146
Miara i środek
146
Ludzkość w przyjaźni i w mistrzostwie
147
Głębocy
147
Tym, co gardzą »stadem ludzkiem«
147
Główne przewinienie względem próżnych
147
Rozczarowanie
148
D w a źródła dobroci
148
W ę d r o w i e c w górach do siebie s a m e g o
149
Z wyjątkiem bliźniego
149
Ostrożność
150
Chcieć uchodzić za próżnego
150
Przyjaźń oskonała
150
Przyjaciele u p i o r a m i
151
Jedno oko i dwa spojrzenia
151
Błękit daleki
151
Korzyść i szkoda z powodu tego samego nieporozumienia
152
Mędrzec udający szaleńca
152
Z m u s z a ć się d o u w a g i
152
Droga do cnoty chrześcijańskiej
153
Podstęp wojenny natręta
153
Przyczyna niechęci
153
Przy rozłące
153
Silentium
154
Niegrzeczność
155
P r z e r a c h o w a n i e się w szczerości
154
W przedpokoju łaski
155
Ostrzeżenie dla p o g a r d z a n y c h
155
VIII
IX
Strona
Niejedna nieświadomość uszlachetnia
155
Przeciwnik gracyi
155
Przy spotkaniu
156
Tylko między pracowitymi wybierać przyjaciół
156
jedna broń dwukrotnie obstanie za dwie
156
Głębia i męty
157
Przed przyjacielem i w r o g i e m dowodzić swej próżności
157
Ostudzenie
157
Przyczynek do mieszaniny uczuć
158
Kiedy niebezpieczeństwo jest największe
158
Nie zawcześnie
158
Przyjemność, jaką sprawiają oporni
159
Usiłowanie uczciwości
159
Wieczne dziecko
159
K a ż d a filozofia jest filozofią p i e r w s z e g o o k r e s u życia
160
Umysł kobiet
160
Wzniosłość i poniżenie w stosunkach płciowych
161
Kobieta spełnia, mężczyzna obiecuje
161
Przeszczepienie
162
Śmiech zdrajcą
162
Z duszy młodzieńca
162
Ku poprawie świata
163
S w e m u uczuciu zaufać
163
Okrutny pomysł miłości
163
Drzwi
164
Kobiety litościwe
164
Przedwczesna zasługa
164
Dusze z jednego bloku
164
Młode talenty
165
Wstręt do prawdy
165
Źródło wielkiej miłości
166
Czystość
166
O starcach próżnych
166
Spożytkowanie nowości
167
Mieć słuszność u o b y d w u płci
167
W y r z e c z e n i e się w w o l i p i ę k n o ś c i
167
Nie do pojęcia, nie do zniesienia
168
Partya z wyrazem męczennicy
168
Twierdzić rzecz pewniejsza niż d o w o d z i ć
168
Najlepsi paserzy
169
Strona
Kiedy niekiedy
169
Cnota nie została wynaleziona przez N i e m c ó w
169
Pia fraus l u b c o ś i n n e g o
170
J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć w a r t a więcej niz c a ł o ś ć . . 170
Człowiek partyjny
171
Co według Goethego jest cechą niemiecką
171
K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a n i a się
172
Rewolucyoniści i posiadacze
172
Taktyka partyjna
173
Dla wzmocnienia partyi
174
Dbać o swoją przeszłość
Pisarze partyjni
174
175
Przeciw sobie s a m e m u występować
175
Niebezpieczeństwo w bogactwie
175
Przyjemność w rozkazywaniu i posłuszeństwie
176
A m b i c y a straconej placówki
177
Kiedy osły są konieczne
177
Obyczaje partyjne
177
Stać się p u s t y m
177
Upragnieni wrogowie
178
Majątek posiada
178
O panowaniu znawców
178
O »narodzie myślicieli« (albo narodzie złego myślenia
180
Zanieście sowy do Aten
180
Prasa
183
Po wielkiem wydarzeniu
183
B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m c z y ć się
183
Cudzoziemszczyzna
185
Opinie
187
D w a rodzaje trzeźwości
187
Fałszowanie radości
187
Kozieł cnotliwy
188
Samowładztwo
188
Człowiek w p ł y w wywierający f a n t o m e m , nie rzeczywistością
188
Brać i dawać
189
D o b r a rola
189
Obcowanie rozkoszą
189
U m i e ć cierpieć publicznie
189
XI
X
Strona
Ciepło na szczytach
190
Dobra chcieć, piękno m ó c
190
N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h się
190
Ostateczne zdanie o zdaniach
191
»Gaudeamus igitur«
191
Chwalonemu
192
Mistrza kochać
192
Arcypiękne i ludzkie
192
Majątek ruchomy i własność nieruchoma
193
M i m o w o l n e postaci idealne
193
Idealista i kłamca
193
Być źle z r o z u m i a n y m
194
W o d ę pijający p r z e m a w i a
194
Z kraju l u d o ż e r c ó w
194
O punkcie zamarzania woli
195
Z a p r z e ć się ideału
195
Zdradziecka skłonność
196
Szczęście na schodach
196
Robaki
196
Postawa zwycięska
197
Niebezpieczeństwo podziwiania
197
Pożytek chorobliwości
197
Niewierność warunkiem mistrzostwa
198
Nigdy nadaremnie
199
Przed szybą matową
199
Oznaki zmian gwałtownych
199
Lekarstwo duszne
199
Z klasyfikacyi u m y s ł ó w
199
Fatalista
199
Przyczyna wielu kwasów
200
Nadmiar lekarstwem
200
»Chciej siebie«
200
O ile m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w
201
Ś c i e m n i a ć się
201
Nuda
201
Niebezpieczeństwo podziwiania
202
C z e g o się ż ą d a o d sztuki
202
Odstępstwo
202
Po śmierci
203
Strona
Pozostawić w państwie cieni
203
U progu żebractwa
203
Myśleć łańcuchem
204
Współczucie
204
Co jest geniusz
204
Próżność zapaśników
204
Z y c i e filozoficzne źle t ł u m a c z ą
204
Naśladowanie
205
Ostatnia nauka historyi
205
Wielkoduszność maską
205
Nie do przebaczenia
206
Zdania przeciwne
206
Brak ucha
207
B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , nie zaś o k a
207
Nieuctwo pod bronią
207
U stołu doświadczenia
208
Ptaki śpiewające
208
Nie doróść
208
Prawidło jako matka, lub jako dziecko
209
Komedya
209
Błędy biografów
209
Nie k u p o w a ć za drogo
209
J a k a filozofia dla s p o ł e c z e ń s t w a z a w s z e j e s t k o n i e c z n a
210
Oznaki duszy szlachetnej
21o
Wielkość i ten, kto ją rozważa
210
U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a się
211
Korzyść z niedostatku
211
Przepis dla męczennika
211
Sędzia
212
P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a się
212
W jaki sposób obowiązek nabiera blasku
212
Modlitwa do ludzi
213
Twórcy i spożywający
213
Sława wszystkich wielkości
213
Podróż do piekieł
213
W Ę D R O W I E C I J E G O CIEŃ
O drzewie poznania
221
Rozum świata
221
XII
XIII
Strona
»Na początku było«
222
Miara wartości prawdy
222
M o w a i rzeczywistość
222
N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i jej g ł ó w n a p r z y c z y n a
223
Dwa sposoby pocieszania
225
Podczas nocy
226
Gdzie powstała nauka o wolności woli
227
Nie czuć nowych kajdan
228
Wolność woli i izolowanie faktów
229
Błędy zasadnicze
230
D w a razy p o w i e d z i e ć
231
Człowiek k o m e d y a n t e m świata
231
Skromność człowieka
233
Względem czego obojętność jest konieczna
233
Głębokie objaśnienia
235
Dyogenes nowoczesny
237
Immoraliści
237
Nie utożsamiać
238
Człowiek jako ten, który mierzy
239
Zasada równowagi
239
Czy zwolennicy nauki o wolnej woli karać powinni?
242
Przyczynek do s ą d u o przestępcy i j e g o sędzi
244
Wymiana i sprawiedliwość
245
Stosunki prawne jako środek
245
Objaśnienie radości złośliwej
246
Dowolność w wymierzaniu kar
247
Z a w i ś ć i jej brat szlachetniejszy
248
Zawiść bogów
249
Próżność oddźwiękiem stanu nieuspołecznionego
249
Słuszność
250
Pierwiastki zemsty
250
Cnoty, przynoszące szkodę
255
Kazuistyka korzyści
256
Stać się o b ł u d n i k i e m
256
Pewien rodzaj kultu namiętności
256
Wyrzuty sumienia
257
Pochodzenie praw
257
Znaczenie zapomnienia w uczuciach moralnych
258
Bogaci dziedzice moralności
259
Strona
Sędzia i okoliczności łagodzące
260
Problemat obowiązku prawdy
260
Stopnie moralności
261
Moralność współczucia w ustach niepohamowanych
262
Ustępy duszy
263
P e w i e n rodzaj spokoju i k o n t e m p l a c y i
203
Zakaz bez przyczyny
263
Charakterystyka
264
Współczucie i pogarda
264
Umieć być małym
265
Treść sumienia
265
Pokonanie namiętności
266
Zręczność w usługiwaniu
266
Niebezpieczeństwo m o w y dla wolności duchowej
266
Umysł i nuda
267
Z o b c o w a n i a ze zwierzętami
267
Nowi aktorzy
269
Co znaczy »być upartym«
269
Wyraz »próżność«
269
Fatalizm turecki
270
Adwokat dyabła
271
Maski charakterów moralnych
272
Cnota najwznioślejsza
272
Co przedtem jest konieczne
272
Co jest prawda?
273
Przyzwyczajenie do przeciwieństw
273
Czy m o ż n a przebaczać?
274
Wstyd z przyzwyczajenia
274
Najniezręczniejszy w y c h o w a w c a
275
Ostrożny sposób pisania
276
Misyonarze boscy
277
Sumienność w malarstwie
277
Modlitwa
278
Świętobliwe kłamstwo
279
Apostoł najniezbędniejszy
280
Co jest bardziej przemijające, d u c h czy ciało?
280
Wiara w chorobę chorobą
280
M o w a i pismo ludzi religijnych
281
Niebezpieczeństwo osobowości
281
XIV
XV
Strona
Strona
Sprawiedliwość ziemska
282
Styl w y s z u k a n y
301
Afektacya przy pożegnaniu
282
Ślubowanie
301
Zbawiciel i lekarz
283
Konwencyonalność artystyczna
302
Więźniowie
283
Afektowanie naukowości przez artystów
303
Prześladowca Boga
285
Idea Fausta
304
Sokrates
285
Czy istnieją klasycy niemieccy
305
N a u c z y ć się p i s a ć d o b r z e
286
Interesująca, lecz nie p i ę k n a
307
N a u k a najlepszego stylu
287
Przeciw nowatorom językowym
307
Zwracać uwagę na tok
288
Autorowie smutni i poważni
308
Juz i jeszcze
288
Zdrowie smaku
308
Oryginalnie niemieckie
288
Postanowienie
308
Książki zakazane
289
Myśl poprawiać
309
D o w c i p e m p o p i s y w a ć się
289
Książki klasyczne
309
Literatura niemiecka i francuska
290
K s i ą ż k i zie
309
Nasza proza
290
Przytomność zmysłów
309
310
W i e l k i styl
291
Myśli wyborowe
Wymijać
291
G ł ó w n a przyczyna zepsucia stylu
310
Coś jak chleb
291
Na uniewinnienie ciężkich stylistów
311
Jean Paul
292
Perspektywa z lotu ptaka
311
I w przeciwieństwie umieć smakować
292
Ryzykowne porównania
311
Autorzy spirytusowi
292
Tańczyć w łańcuchach
312
Zmysł pośredniczący
293
Pełnia autorów
312
Lessing
293
Bohaterzy z ciężkim oddechem
313
Niepożądani czytelnicy
294
Na półślepy
313
Myśli poetów
294
Styl n i e ś m i e r t e l n o ś c i
314
Piszcie w sposób prosty i pożyteczny
294
Przeciw obrazom i przenośniom
314
Wieland
294
Ostrożnie
314
315
Rzadkie uroczystości
Skarb prozy niemieckiej
Styl w p i s a n i u i styl w m o w i e
295
P o m a l o w a n e szkielety
295
Styl w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o
315
296
Sebastyan Bach
315
316
Ostrożnie z cytowaniem
296
Haendel
Jak należy wypowiadać błędy
297
Haydn
316
Zacieśniać i powiększać
297
Beethoven i Mozart
317
31 7
Literatura i m o r a l n o ś ć objaśniają się w z a j e m n i e
298
Recytatyw
Jakie okolice trwałą przyjemność sprawiają
298
Muzyka » pogodna «
317
Odczytywać
299
Franciszek Szubert
318
Zmysł dramatyczny
299
Najnowocześniejsze wykonywanie muzyki
318
Herder
299
Feliks M e n d e l s o n
319
Woń wyrazów
301
XVII
XVIII
Strona
Wolność w więzach — wolność kiążęca
320
Barkarola Chopina
321
Robert Schumann
321
Śpiewacy dramatyczni
321
Muzyka dramatyczna
322
Zwycięstwo i rozum
322
O zasadzie wykonania w muzyce
323
M u z y k a dzisiejsza
323
Gdzie m u z y k a czuje się u siebie
324
Sentymentalizm w muzyce
324
J a k o przyjaciele m u z y k i
326
Sztuka w czasie p r z e z n a c z o n y m na pracę
326
Urzędnicy nauki i inni
328
Uznanie talentu
330
Ś m i a ć się i u ś m i e c h a ć się
330
Rozrywki chorych
331
Mierność jako maska
331
Cierpliwe
331
Najlepsze żarty
332
Nieodlączność wszelkiego ubóstwiania
332
Wielkie niebezpieczeństwo uczonych
332
Nauczyciele w epoce książek
334
Próżność jako rzecz wielkiej użyteczności
334
Prognostyki cywilizacyi
335
Gniew i kara w s w o i m czasie
336
Pochodzenie »pessymistów«
337
O śmierci rozumnej
338
Uwstecznianie
338
Wojna jako środek leczniczy
339
D u c h o w e i fiz)Tczne przef lanco wy wanie jako środek leczniczy. 340
Drzewo ludzkości i rozum
341
P o c h w a l a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i jej p o c h o d z e n i e
342
Czasy ciemności
345
Filozof obfitości
345
Epoki życia
345
Widzenia senne
345
Przyroda i nauka
346
Prostota w życiu
346
Szczyty i szczyciki
347
Strona
N a t u r a n i g d y nie czyni s k o k ó w
347
Wprawdzie czysto
348
Samotnik przemawia
348
Fałszywa sława
348
Podróżujący dla przyjemności
349
Za wiele i za mało
349
K o n i e c i cel
349
Obojętność wielkiej natury
350
Zapomnieć o zamiarach
350
Droga słoneczna idei
350
Przez c o m i a ł o b y się w n e t w s z y s t k i c h p r z e c i w k o sobie
351
W s t y d z i ć się b o g a c t w a
351
Zbytek zarozumiałości
352
Na gruncie hańby
352
Los moralności
353
Fanatyk nieufności i jego rękojmia
353
Książki europejskie
355
Moda i nowoczesność
356
»Cnota niemiecka«
360
Klasyczni i romantyczni
362
Maszyna jako nauczycielka
362
Nie osiadli
363
Reakcya przeciw cywilizacyi maszynowej
363
Niebezpieczeństwo oświecenia
364
Namiętność w wiekach średnich
365
Rabować i oszczędzać
366
Dusze radosne
366
Ateny rozpustujące
366
Mądrość Greków
367
»Wieczny Epikur«
367
Styl w y ż s z o ś c i
367
Zakopani
368
Tyrani ducha
368
Naj niebezpieczniejsza e m i g r a c y a
369
Szał p a ń s t w o w y
369
Przeciw nieoszczędzaniu oczu
370
Wielkie dzieła i wielka wiara
370
Towarzyszki
370
Zamykanie oczu przez ducha
371
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI
29
XVIII
XIX
Strona
Najstraszliwsza zemsta
371
Podatek na zbytek
372
D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e
372
D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e
372
Jak myśliciel zużytkowuje r o z m o w ę
373
S z t u k a u n i e w i n n i a n i a się
373
Niemożliwe towarzystwo
373
Lis z l i s ó w
374
W najbliższem otoczeniu
374
Milczenie ze wstrętu
374
Powaga w interesach
375
Dwuznaczność oka
375
Pozytywny i negatywny
375
Z e m s t a p r ó ż n y c h sieci
376
Z p r a w a s w e g o nie korzystać
376
Roznosiciele światła
376
Najłagodniejszy
377
Do światła
377
Hipokondryk
377
Zwrócić
377
Subtelniejszy niż p o t r z e b a
378
Rodzaj jasnego cienia
378
Nie mścić się?
378
Błąd wielbicieli
379
List
379
Uprzedzony
380
Droga do równości
380
Oszczerstwo
380
Niebo dziecinne
381
Niecierpliwi
382
Niema wychowawców
382
W s p ó ł c z u c i e dla młodzieży
383
Epoki życia
384
Duch kobiet w towarzystwie współczesnem
385
Wielkość i znikomość
386
Z m y s ł ofiary
386
Nie kobiecość
386
Temperament męski i kobiecy a śmiertelność
387
Epoka budowli cyklopów.
387
Strona
Prawo głosowania powszechnego
389
Złe wnioskowanie
390
Przesłanki wieku maszyn
390
Hamulec cywilizacyi
391
Więcej s z a c u n k u dla wiedzących!
392
Niebezpieczeństwo królów
393
Nauczyciel złem koniecznem
394
Podatek szacunku
395
Środek do rzeczywistego pokoju
395
Czy według sprawiedliwości własność może być zrównana
397
Wartość pracy
399
O s t u d y o w a n i u ciała s p o ł e c z n e g o
400
Jak dalece maszyna upokarza
4o1
Kwarantanny stuletnie
402
Naj niebezpieczniejszy z w o l e n n i k
402
Los i żołądek
402
Zwycięstwa demokracyi
402
Cel i środki d e m o k r a c y i
404
Rozwaga i powodzenie
405
Et in Arcadia ego
405
Liczyć i mierzyć
407
Nie chcieć w i d z i e ć nie w p o r ę
407
Z praktyki mędrca
407
Znużenie ducha
408
»Rzecz niezbędna«
408
Świadectwo miłości
408
J a k starają się złe a r g u m e n t y p o p r a w i ć
408
Prawność
409
Człowiek!
409
Najpotrzebniejsza gimnastyka
410
Siebie s a m e g o utracić
41O
K i e d y rozstanie się j e s t k o n i e c z n e
410
W południe
411
Strzec się s w e g o m a l a r z a
411
Dwie zasady życia nowego
412
Niebezpieczna drażliwość
412
Rozwiewanie złudzeń
413
Monotonność mędrca
413
Nie chorować za długo
413
29*
XX
Strona
W s k a z ó w k a dla e n t u z y a s t ó w
414
U m i e ć się z a s k o c z y ć
414
Opinie i ryby
415
Oznaki wolności i niewoli
415
Sobie s a m e m u wierzyć
415
Bogatszy i biedniejszy zarazem
416
Jak należy napadać
417
Śmierć
417
Skrucha
418
Stać się m y ś l i c i e l e m
418
Najlepszy środek lekarski
418
Nie dotykać!
419
Zapomniana natura
419
Głębokość i nudność
419
Kiedy czas ślubować sobie wieczność
420
Prorocy pogody
420
Stałe przyśpieszenie
421
Dobra trójca
421
Umrzeć za »prawdę«
421
Posiadać swą taksę
422
Morał dla budujących d o m y
422
Sofokleizm
422
Heroizm
422
Sobowtórstwo w naturze
423
Ludzkość mędrca
423
Złoto
424
Koło i hamulec
424
Roztargnienia myśliciela
424
Wiele ducha posiadać
425
Jak trzeba zwyciężać
425
Obłęd duchów wyższych
425
W y m a g a n i a czystości
426
Godne bohatera
426
C z e m należy mierzyć m ą d r o ś ć
426
Błąd wypowiadać w sposób nieprzyjemny
426
Złota m a k s y m a
427
TREŚĆ
Strona
Przedmowa
1
Rozdział pierwszy: Zdania i myśli różne
13
Rozdział drugi: Wędrowiec i jego cień
215
Wykaz aforyzmów
I
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. CAŁKOWITEM
(BEZ
SKRÓCEŃ)
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
Rb. k.
Tom
I
- TAKO
(BEZ
WACŁAW BERENT
Tom
II
3.—
3.50
7.50
1.60
— POZA DOBREM I Z Ł E M
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
2.—
2.50
5.—
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
przełożył
LEOPOLD
STAFF
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
I V — DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom
2.—
2.50
5.—
V — ZMIERZCH
przełożył
BOŻYSZCZ
STANISŁAW
»
wytworne
w
15
WYRZYKOWSKI
ozdobne
w
oprawie
numerowanych egzemplarzach
1.20
1.70
2.75
Tom VI — W I E D Z A R A D O S N A
przełożył
LEOPOLD
STAFF
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom VII
2.50
3.—
6.—
- JUTRZENKA
przełożył
wydanie
»
»
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
ozdobne
»
w oprawie
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
2,50
3,—
6.—
S K R Ó C E Ń )
wydanie
»
»
—.60
1.35
1.10
(BEZ
C A Ł K O W I T E
Przełożył
wydanie ozdobne z portretem Nietzschego — akwafortą
oryginalną F. Siedleckiego
wydanie ozdobne w oprawie
»
w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
wydanie zwykłe t a n i e
C A Ł K O W I T E
W Y D A N I E
części.
ZARATUSTRA
W Y D A N I E
S K R Ó C E Ń )
Cztery
RZECZE
Tom VIII - A N T Y C H R Y S T
Rb.
Tom
Tom
egzemplarzach
1.60
2.10
4.—
X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE
Część pierwsza. Przełożył K O N R A D
DRZEWIECKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
XI
—
XII
2.50
3.—
6.—
WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ
L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E . Część druga.
Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
wytworne w 15 numerowanych egzemplarzach
Tom
—
1.50
2.50
IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
» wytworne w 15 numerowanych
Tom
k.
2.50
3.—
6.—
- WOLA MOCY
Przełożył W A C Ł A W B E R E N T
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
wytworne w 15 numerowanych egzemplarzach
Suplement- E C C E
H O M O (Autobiografia)
Przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
» » w oprawie
» wytworne na czerpanym papierze
DO NABYCIA
3.—
3.50
7.—
WE
WSZYSTKICH
1.50
2.—
4.—
KSIĘGARNIACH.
WACŁAW BERENT
Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA N I E T Z S C H E A ­
NIZMU
—.80
Rb.
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka S i e d l e c k i e g o , na
papierze g r u b y m
na papierze japońskim
k.
1.—
3.—
W A R S Z A W A 1910. — N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O WICZA. - S K Ł A D Y
GŁÓWNE:
W KSIĘGARNI
G. C E N T N E R S Z W E R A I SPÓŁKI W W A R S Z A W I E
ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.
(WYDANIE CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
1.
»
»
w oprawie .
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

Podobne dokumenty