LASAGNE czyli jak uszczęśliwić kota
Transkrypt
LASAGNE czyli jak uszczęśliwić kota
LASAGNE czyli jak uszczęśliwić kota MARCIN MARUTA Przebój światowy, ikona włoskiej kuchni, danie dostępne na każdym kontynencie z Antarktydą włącznie (acz tam raczej tylko na statkach i to z mikrofali). Pomysłów tysiące, niewyczerpane morze inwencji, co włożyć pomiędzy plastry makaronu – od tradycyjnego sosu mięsno-pomidorowego, poprzez małże, aż do pomarańczy i sosu czekoladowego. Namiętność do lasagne zrodziła się u mnie pod wpływem lektury komiksów o nader leniwym kocie Garfieldzie, wytrawnym, wręcz fanatycznym koneserze jedzenia. Tak więc, całe lata temu, dorwała mnie ciekawość wielkiego świata kulinarnego. Niestety czasy owe były dość podłe, pierwsze próby eksperymentów ograniczały się do mrożonek, eufemistycznie ujmując dość wątpliwych, zarówno co do smaku jak i zawartości. Na szczęście klimat polityczny się poprawił, zamożność społeczeństwa wzrosła (przynajmniej w stosunku do dolara) i rozpoczęła się złota era poszukiwań kulinarnych w kraju i Italii – wzbogacony o te doświadczenia i rady znacznie lepszych kucharzy oddaję w Państwa ręce recepturę na najsławniejsze chyba lasagne, lasagne po bolońsku. Zanim przystąpimy do jakichkolwiek prac, musimy uświadomić sobie prawdę pracochłonną, ale w każdym calu potwierdzoną doświadczalnie – podstawą dobrego lasagne jest domowy makaron. Korzystając z pudełkowatych wersji „oven ready” pozbawiacie się szans Państwo przyrządzenia dania zniewalającego – wyjdzie Wam co najwyżej poprawne. A to zdecydowanie za mało dla przesiąkniętych ambicją. Mitem jest rzekoma nadzwyczajna trudność w robieniu makaronu. Może to trochę trwa i potrafi zabrudzić kuchnię dość skutecznie (acz zależy to wyłącznie od techniki :) , ale trudne nie jest. Cała sztuka w umiejętności oceny elastyczności ciasta, czyli ile dodać jajek i wody, i kiedy przestać wyrabiać. To faktycznie może przysparzać kłopotów, ale doświadczenie swoje zrobi – po stu razach wyczujecie to perfekcyjnie :) . Wałkowanie też może przyprawić o pewne trudności, ale ten etap można częściowo „outsourcować” przy pomocy maszyny. CZĘŚĆ PIERWSZA – MAKARON Składniki – faza analizy Mąka – we wszystkich książkach zagranicznych znajdziecie Państwo odesłanie do „tipo 00”, włoskiego oznaczenia bardzo drobno zmielonej mąki. Można ją przywieźć z Włoch (duża szansa zapylenia samochodu oraz podejrzenia 2 Współczesne kierunki rozwoju informatyki, Mrągowo, 22 –26 X 2004 o przemyt kokainy), ale szczerze mówiąc nie ma to sensu. Ja stosuję nasze rodzime, typ od 450 do 550. Ważne, żeby nie miała żadnych dodatków (w Polsce rzadkość, ale na Zachodzie bardzo często faszeruje się mąkę ulepszaczami w rodzaju proszku do pieczenia). Bardzo dobre są niektóre mąki „biologiczne” czy „ekologiczne”, często grubiej mielone – daje to jednak specyficzne, twardsze ciasto, którego wiele osób nie akceptuje. Jajka – dobro niby tanie i powszechnie dostępne, ale równie powszechne są westchnienia i tęsknoty za „prawdziwymi” jajkami „od baby”. Mieszczuchy nie mają z tym łatwo – istnieje co prawda instytucja bazaru czy kleparzu, w pejzaż których wkomponowują się owe „baby” z koszami jaj, problem w tym, co owe jaja reprezentują. Śmiem twierdzić, że niejednokrotnie są to dokładnie te same jaja co w hipermarkecie „Makro”, pobrudzone co najwyżej. Albo i „od prawdziwej kury”, tyle że karmionej na modłę przemysłową, jakimiś odpadkami i aromatami identycznymi z naturalnymi, co efekt daje równie znikomy jak „chów stadny”. Ślepe testy przeprowadzane na znajomych i rodzinie zdają się teorię o wątpliwej jakości jaj bazarowych potwierdzać. Oczywiście są wyjątki – sam „posiadam” gospodarza, który przywozi rewelacyjne kurze dzieła, tyle że nigdy nie jest w stanie zaspokoić popytu. Jeśli macie takie źródło zaopatrzenia – trzymajcie w tajemnicy i chrońcie starannie! Na pocieszenie warto zauważyć, że jednak i jakość „ jaj marketowych” się poprawia, zarówno do strony formalnej (np. wybijane daty przydatności do spożycia), jak i merytorycznej (specjalne hodowle, karmienie specjalistycznymi mieszankami czy wodorostami itp.). Warto dać te kilkanaście groszy więcej – rzadko różnica w cenie jest dla nas rzeczywiście istotna, a niewiele dodając możemy trafić na produkt znacznie smaczniejszy lub co najmniej znacznie bogatszy w to co, jajo powinno mieć. A jak kupimy jaja od kur trzymanych na wodorostach, to nawet kwas omega 3 może nam się przytrafić. Oczywiście zbawieniem byłby system tzw. apelacji, zapewniający jakość i powtarzalność produktów kulinarnych – to jednak długa droga, wymagająca tradycji kulinarnej i ochoty do płacenia znacznie wyższych cen za produkty żywnościowe niż te oferowane powszechnie. Sól – sól jak sól. Ja lubię morską, jest bardziej słona :) . Swoją drogą ciekawe, że w Polsce sól morska osiąga jakieś kosmiczne ceny – oczywiście i we Francji możemy kupić małe apelacyjne słoiczki z solą po kilka euro za 200 gram, ale normalna sól morska wyceniana jest poniżej pól euro za kg. Patriotom polecam sole kopalniane. Woda – zdaniem wielu uznanych autorytetów ma kolosalne znaczenie. Nie potwierdzam. Sam używam z reguły wody „Eden”, bo takie źródło mam w kuchni – na pewno należałoby unikać wysokozmineralizowanych (makaron na słotwiczance :) i zbyt twardych. Ale jak ktoś ma dobrą w kranie, niech leje – jak mawia guru Kurt Scheller jest to „wywar naturalny”. M. Maruta, Lasagne czyli jak uszczęśliwić kota 3 OK, zaczynamy. Software Mąka – zacznijmy z ok. 500 gr. Z góry przepraszam za nieprecyzyjne podawania miar i wag, ale prawie całe moje gotowanie jest „na wyczucie”. Wagę pozostawiam cukiernikom. Jajka – teoria mówi o jednym jajku na każde 100 gr mąki. Co prawda jajka potrafią mieć od 40 do 100 gramów, więc jest to także teoria „na oko”. Z jajkami można eksperymentować – dać np. więcej żółtek kosztem białek – kolor ładniejszy, smak jest różnie oceniany. Woda – przygotowana w garnuszku, dolejemy tyle, ile trzeba. Sól (można rozpuścić w wodzie). Hardware Blat lub stolnica. Ręce lub mikser (ale ręce lepsze, o tym za chwilę). Wałek lub maszyna do makaronów. Nóż. Widelec. Garnek. Ściereczki. Algorytm 1. Mąkę oczywiście przesiewamy (sitko lub specjalne urządzenia, jak ktoś lubi mieć dużo gadżetów) – pozwoli to na jej napowietrzenie. Mąkę dajemy na blat lub stolnicę, formujemy kółko, w środku robimy kółeczko – przypominają nam się zabawy w piasku nad Bałtykiem. 2. Do kółeczka wbijamy jajka i kręcimy widelcem, pobierając mąkę z brzegów kółka. Najpierw powoli, jak żółw ociężale... Masa nam się zagęszcza, dodajemy z brzegów coraz więcej mąki, w końcu mieszamy wszystko razem. Ciasto będzie dość twarde i „grudkowate”. Dodajemy wodę – ostrożnie, może nie kroplami, ale łyżkami. Wyrabiamy i ciasto staje się coraz bardziej elastyczne. Jeśli przez kilka minut się nic nie dzieje, dajemy znów trochę wody – ilość będzie zależeć od rodzaju mąki, wagi jaj, temperatury – w skrajnym przypadku w ogóle wody nie trzeba. Co do wyrabiania, a zwłaszcza użycia robota w tym celu – opinie są podzielone. Być może jest to już wyjątkowe rozdzielanie włosa na czworo, ale tradycjonaliści twierdzą, że ręczne wyrabianie ciasta pozwala na kontakt ciasta ze skórą, co powoduje przenikanie kwasów z powierzchni dłoni oraz zapewnia lepszą temperaturę. Szczerze pisząc, trudno mi to ocenić – dla mnie wyrabianie ręczne jest dość przyjemnym procesem, więc robię tak, bo lubię. Cała procedura trwa kilkanaście minut. I nie muszę potem czyścić maszyny. 4 Współczesne kierunki rozwoju informatyki, Mrągowo, 22 –26 X 2004 3. Gdy wyrobimy ciasto (ma być dość twarde, twardsze niż na pizzę, ale jednak elastyczne i uginać się pod naciskiem), przykrywamy ściereczką i odkładamy na bok, niech odpocznie z pół godziny. 4. Wałkujemy. Technicznie jest to najtrudniejszy etap – ciasto powinniśmy podzielić na porcje wielkości pomarańczy. Bierzemy taka porcję i formujemy z niej coś na kształt grzyba prawdziwka – kapelusz z bardzo krótką i grubą „nogą”. Wygląda to trochę jak słoń połknięty przez węża. Chodzi o to, aby wałkując mieć na środku więcej ciasta i rozprowadzać je do brzegów. Sama technika wałkowania jest łatwiejsza do pokazania niż opisania. Przede wszystkim warto użyć długich włoskich wałków bez rączek (do dostania w sklepach z wyposażeniem gastronomii), obejmujących cały płat rozwałkowanego ciasta. Bierzemy ową ukształtowana porcje ciasta, i zaczynamy – od środka na zewnątrz jedno posunięcie, obrót o 1/4 i znów od środka do brzegu. I tak dalej i tak dalej, aż będzie tak cienkie jak żądamy. Podsypujemy mąką, aby się nie przyklejało. Na lasagne nie powinno być bardzo cienkie, choć to też rzecz gustu. Jak chcemy bardzo cienkie i mamy ciasto rozwałkowane, możemy nawinąć na wałek to ciasto i krótkimi mocnymi ruchami „dowałkować”. Zamiast wałka możemy użyć maszyny do makaronów, czyli dwóch walców przez które przepuszcza się ciasto. O wiele prościej, zwłaszcza jak zafundujemy sobie profesjonalne, duże i ciężkie urządzenie. Dla oszczędności czasu wałkujemy każdą część po kolei – najpierw największy rozstaw i pierwsza porcja, potem kolejne. Zmniejszamy rozstaw i ponownie. Jak nam się ciasto nie układa, jest za wąskie lub przedziwnego kształtu, składamy je w miarę równy prostokąt i ponownie przeciskamy. Na koniec wychodzą nam równe, prostokątne płaty (co jest wygodne w przypadku lasagne), szybko i ładnie rozwałkowane. Tradycjonaliści moi ulubieni twierdzą z kolei, że struktura drewna odbita podczas wałkowania polepsza przylepianie się sosów, ale cóż... Może maszyna z drewnianymi wałkami? 5. Stworzone płaty makaronu posypujemy mąką i przycinamy do żądanej wielkości (pamiętając, ze w czasie gotowania się znacząco powiększą, niestety nie znam wzoru). Zagotowujemy duży gar z wodą (mam na myśli naprawdę duży gar, niech makaron ma dużo miejsca – teoria wspomina o 1 litrze na 100 gramów ciasta). Solimy i dolewamy trochę oliwy wierząc, że makaron nam się nie sklei. Gdy woda wrze, wrzucamy partiami makaron, postuluję nie więcej niż dwa płaty na raz. Sam proces gotowania jest krótki, 2 – 3 minuty. Makaron ma być bardzo „al dente” czyli na granicy niedogotowania. 6. Wyjmujemy obgotowany płat z wody, odcedzamy, wrzucamy do zimnej wody (najlepiej z lodem), dajemy na ściereczkę, niech schnie. Można go nasmarować oliwa, nie będzie przysychał do ścierki. Taki makaron może M. Maruta, Lasagne czyli jak uszczęśliwić kota 5 zapewne trochę poleżeć „na zapas”, ale nigdy nie doczekałem tego etapu, więc nie mogę przekazać jak długo wytrzyma. Jeśli mamy już dość lasagne, możemy go przerobić na papardelle lub makaron do rosołu. Zadowoleni i dumni przechodzimy do sosów. CZĘŚĆ DRUGA – SOS BOLOŃSKI Równie słynny jak samo lasagne, bardziej uniwersalny bo i do spaghetti dobry, i canelloni można nadziać, a w ostateczności sam też jest jadalny. Oczywiście można nabyć takowy w puszkach czy słoikach, ale odradzam – smaku domowego sosu nigdy nie osiągniemy, a przede wszystkim wartości takiej chemii są mizerne. A w końcu jedzenie to nie tylko smak. Metod robienia sosu jest wiele, podaję jedną z bardziej klasycznych. Jeżeli ktoś chce wzbogacić ten sos pieczarkami czy śmietaną, proszę bardzo, choć to już przeróbka na granicy profanacji. Składniki – faza analizy Mięso – różnie piszą, od samej wołowiny po mieszankę wołowiny, wieprzowiny i cielęciny. Ja preferuję skład 1/2 wołowiny, po 1/4 cielęciny i wieprzowiny, ale proszę dowolnie zmieniać. Staram się kupować lepsze, mniej tłuste gatunki mięsa: wołowina to łopatka, udziec, pieczeń ew. tzw. biała krzyżowa. Ale nie polędwica, bo to barbarzyństwo i marnotrawstwo. Wieprzowina: szynka, cielęcina: łopatka lub kotlety (bez kości :) . Mięso powinno być zmielone – ale kupujmy zawsze cały kawałek i niech mielą na miejscu, unikniemy domyślania się, co jeszcze zostało zmielone przy okazji. W ogóle dobra kuchnia wymaga pełnej kontroli nad składnikami – możemy mięso zmielić w domu (co ma tę przewagę, że obierzemy je z tłuszczu i błon), a jeszcze oryginalniej jest je posiekać tasakiem – jak mamy dobry tasak i dobra deskę, trwa to porównywalnie ze zmieleniem, wygląda super-profesjonalnie, i nie trzeba czyścić kratki od maszynki. Dzielimy mięso na małe kawałki (takie kwadraty po 3 – 4 centymetry) i siekamy tasakiem, aż będą podobne do mielonego. Podobne, ale w smaku różnica jest wyczuwalna, zupełnie inna struktura. Warto zaryzykować. Warzywa – drobno pokrojona cebula, marchewka, zielony seler (naciowy), można też pietruszkę. À propos cebuli i odwiecznego problemu płaczu – płacz bierze się z tępoty naszych noży – one miażdżą zamiast kroić. Jak kupimy ostry nóż, kłopoty powinny się skończyć (produkt placement: polecam Kasumi i Globala – są niewiarygodne, zwłaszcza te pierwsze). Warto w wolnym czasie opanować techniki cięcia nożem, aby szło to szybko i bezkrwawo. Pomidory – najlepiej świeże, najlepiej „marzanno”, takie podłużne, z małą ilością soku. Bywają w sezonie w Polsce. Zdejmujemy skórkę (pomidor do wrzątku na kilka sekund, do zimnej wody i powinna zejść bez problemu), tniemy wzdłuż i odsączamy – ma zostać „mięso pomidorowe”, środek z sokiem 6 Współczesne kierunki rozwoju informatyki, Mrągowo, 22 –26 X 2004 i pestkami wyrzucamy. Tniemy na mniejsze kawałki. Jak nie mamy świeżych lub nam się nie chce ich przetwarzać, kupujemy puszki z pomidorami (byle bez dodatków). Na puszkach powinno być napisane „pelati” czyli oskórkowane. Jeśli narysowany na puszce pomidor ma kształt owego marzanno, to bardzo dobrze. Uwaga: nie mylcie Państwo pomidorów w puszce z przecierem pomidorowym. To naprawdę nie to samo! Mleko – pełnotłuste, jeśli się da nie-UHT. Opcjonalne. Oliwa – extra vergine, inne nie istnieją. Wino białe (tzn. czerwone również, ale do spożycia bezpośredniego. Białe do gotowania). Zioła – co kto lubi, tymianek, bazylia etc. Jak świeże, dodamy na samym końcu, suszone od razu. Zalecam ostrożność z ziołami, sam nie lubię ich dominującego smaku w lasagne. Software Mięso – z 1 kg w sumie, jak sos zostanie, nie ma problemu. Warzywa – 1/2 do 1 pełnej szklanki poszatkowanych Pomidory – 2 – 3 puszki, z kilogram świeżych. Tutaj ilość może się różnić, ważne jest że po odparowaniu ma wyjść dość gęsty sos, więc za dużo ich nie możemy dać, bo będziemy odparowywać cały weekend. Mleko – może być 1 litr, może być trochę mniej jeśli dziecko wypiło szklankę na śniadanie. Wino – bez komentarza, raczej się nie marnuje :) . Hardware Garnek – teoretycznie z każdego materiału, tradycyjnie była to ceramika. Palnik, kuchenka lub piec chlebowy (dla tradycjonalistów). Algorytm 1. W garnku rozgrzewamy oliwę – ona dość wcześnie osiąga temperaturę spalania („dymi”), więc ostrożnie z palnikami. Ogień średni. Na oliwę wrzucamy warzywa i przesmażamy, aż cebulka się nam zrobi przezroczysta lub złotawa (w zależności od gatunku). Dorzucamy mięso i obsmażamy krótko. 2. Dalsze etapy zależą od wersji. Podam chyba najpełniejszą: a więc dajemy mleko, mięso rozdrabniamy (niezły jest ubijak do ziemniaków) i na wolnym ogniu odparowujemy (kilkanaście minut do pół godziny). Potem wlewamy wino i znów odparowujemy, nie możemy czuć oparów alkoholu w sosie. Potem wrzucamy pomidory tak, aby zakryły mięso. Jeśli sos jest bardzo gęsty, możemy dolać wody lub rosołu, ale to rzadki wypadek, zawsze jakiś sos pomidorowy się wytworzy. M. Maruta, Lasagne czyli jak uszczęśliwić kota 7 3. Teraz następuje okres redukcji sosu – na wolnym ogniu, możemy też wrzucić garnek do piekarnika (180◦ C) – stała temperatura i to z każdego kierunku, bardzo dobra metoda. Jeśli mamy piec chlebowy przełączamy się na metody oryginalne, czyli wstawiamy gar na koniec dnia do rozgrzanego pieca, rano sos powinien być gotowy. Tak czy inaczej, trochę to trwa. W Neapolu robią szybciej, ale tam nie da się trzymać sosu na palniku dłużej niż kilka minut, bo kradną. Stąd zupełnie inna koncepcja lekkich sosów, na lato zresztą bardziej odpowiednia. Nie będąc w Neapolu gotujemy w sumie co najmniej ze dwie godziny. Powyższa procedura pozwala na harmonijne połączenie różnych smaków, składniki mogą się przegryźć. Pod koniec dodajemy sól (pod koniec, bo wtedy wiemy ile tego sosu nam wyszło, wcześniej woda by wyparowała, a sól została, co może mieć niemiłe konsekwencje). Odstawiamy. 4. Wersja minimum: oliwa, cebula, obsmażamy, mięso wołowe, obsmażamy, dodajemy pomidory z puszki, redukcja ok. pół godziny, sól i przyprawy (tutaj konieczne, bo sos inaczej nie będzie miał smaku prawie w ogóle). Niby można i tak. Ale taniej i nie mniej smacznie wychodzi kubek Knorra. 5. Sos można trzymać w lodówce przez kilka dni, można zamrozić. Jeśli dodacie trochę pomidorów celem rozrzedzenia, może przydać się do spaghetti. CZĘŚĆ TRZECIA – SOS BESZAMEL Software Masło – pół kostki. Mąka – wagowo tyle ile masła, ale można na oko. Mleko – też na oko, ale trzeba przygotować około jednego litra. Sól, pieprz, gałka muszkatołowa. Hardware Garnek (z grubym dnem rzecz jasna). Mieszadło. Jest to jeden z prostszych sosów. Roztapiamy masło w garnku (rondlu), jak zaczyna wrzeć wrzucamy mąkę – ma wyjść gęsta zawiesina, ale nie twarda zbita gruda. Obsmażamy przez kilka minut na złoto. Dodajemy mleko (teoretycznie najlepiej jak mąka jest gorąca, a mleko zimne lub na odwrót), na początku ok. 3/4 litra, mieszamy mieszadłem dokładnie, rozbijając grudki. Po krótkim okresie sos zacznie się nam zagęszczać, dodajemy po trochu mleka kontrolując gęstość (wedle upodobań, ale nigdy nie jest to wodnisty sos). Gotujemy kilka minut, dodajemy do smaku sól, pieprz i gałkę (najlepiej utrzeć z całej, mielone są niewyraźne). Odstawiamy. 8 Współczesne kierunki rozwoju informatyki, Mrągowo, 22 –26 X 2004 CZĘŚĆ TRZECIA – FINAŁ Składniki Makaron – gotowy. Sos boloński – gotowy. Beszamel – gotowy. Mozarella, pocięta w drobną kostkę. Można dać świeżej, takiej białej w zalewie sprzedawanej, można też wziąć twardszą „z bloku” (choć właściwie to już nie mozarella, ale się ładnie rozpuszcza i ma mniej wody w sobie). Wino czerwone do popicia – wedle gustu Szanownej Publiczności, ale to prosta potrawa, więc nie ma co szaleć z Chateaux Margaux. Chianti, mocniejsze Barollo, czy nawet dobry, importowany Egri Bikaver... Do naczynia typu brytfanna (najlepiej dość ciężkiego, żeby się dobrze nagrzało, a nie spaliło makaronu) dajemy warstwę beszamelu, na to makaron (beszamel po to, aby makaron nie przywarł), warstwę sosu bolońskiego i... No właśnie, niektórzy dadzą makaron i warstwę beszamelu, ew. beszamelu z serem, znów makaron, znów boloński, makaron, beszamel etc. Niektórzy (w tym i ja) na sos boloński dają od razu beszamel, na to mozarellę, potem kolejna warstwa. Układamy aż nam się znudzi, zabraknie składników lub garnka. Na wierzch zawsze sos boloński z beszamelem lub sam beszamel. Można posypać parmezanem lub wiórkami masła. Wrzucamy całość do piekarnika – temperatura ok. 200◦ C, trzymamy gdzieś tak około 30 minut – zależy to od temperatury składników przed włożeniem, trzeba organoleptycznie sprawdzić czy gotowe. Czasami przypala się góra – jeżeli obserwujemy to zjawisko, należy na pierwsze 20 minut przykryć brytfannę folia aluminiową. Wyjmujemy, odstawiamy, obracamy się po talerze i... Garfield!!!!! CZĘŚĆ CZWARTA – A JEDNAK MAKARON FABRYCZNY OK, przyznaję się, nie zawsze robię świeży makaron. Sos robi się stosunkowo długo, ale wymaga niewiele pracy, raczej dolewania płynów i mieszania od czasu do czasu. Przy makaronie narobimy się więcej. Jak chcemy proces przyspieszyć, użyjmy owego produktu „oven ready”. Będzie nieźle jak znajdziemy makaron, do produkcji którego dodano jajek (kiedyś był wszędzie, ostatnio poznikał – zapewne z powodu wyższej ceny). Mimo naklejki zachęcającej do przyrządzenia bez gotowania, makaron niestety jest zbyt suchy – wchłonie sos jak gąbka i wyjdzie nam mało apetyczna, przeschnięta masa mięsna. Makaron powinniśmy choć przez kilka minut przegotować lub co najmniej zalać wrzątkiem. Uwaga na sklejanie się! Procedura jak wyżej, z tym, że makaron fabryczny nam się rozszerzy, więc powinien mieć luz w brytfannie. Całość można odgrzać w mikrofali (średnia moc, aby się ciepło rozeszło równomiernie). Smacznego – ale zauważcie, że Garfield nie rzucił się już tak łakomie.