kapucyn - Albertynki
Transkrypt
kapucyn - Albertynki
„TESTAMENT” O. ROMUALDA Tekst wygłoszony podczas Mszy Świętej w 65 rocznicę przyjęcia święceń kapłańskich - Kraków 2 września 2004 roku. Kiedy wstępowałem do Zakonu, nie obiecywałem sobie, że w Zakonie będzie znakomite życie. Wiedziałem, że życie chrześcijańskie, a tym bardziej zakonne, wymaga ofiary. Na to się z góry godziłem. To, co chcę przekazać wszystkim tu zebranym, to moje osobiste przekonania. Bardzo wierzę, że Bóg się nami opiekuje, że Bóg każdego z nas kocha i pragnie naszego dobra. My wyobrażamy sobie nieraz dobro w postaci powodzenia, sławy, zdrowia i tak dalej. A Pan Bóg nieraz widzi je inaczej aniżeli my. Dlatego nie chciejmy nigdy mieć żalu do Pana Boga, że jakiś naszych marzeń nie spełnił. Pan Jezus powiedział raz do Apostołów: „Nie wiecie, o co prosicie”. Właśnie, nie prośmy za wszelką cenę, że Pan Jezus musi spełnić moje życzenie. Bo jeżeli nie, to znaczy, że nie może, że nas nie kocha. Właśnie (Bóg) pełni to, co widzi, że dla nas jest najlepsze. Zaufajmy Bogu. I to jest właśnie to, czym ja żyję i co chcę przekazać także Wam tutaj zebranym. Zaufajmy Bogu, cokolwiek na nas dopuszcza. On wplata w nasze uświęcenie zarówno rzeczy pomyślne dla nas jak i rzeczy niepomyślne, zarówno choroby jak i nieszczęścia, i ewentualnie prześladowania. Wszystko to wplata w nasze uświęcenie. Bądźmy bardzo Bogu wdzięczni za to, że tak bardzo nas kocha. O wiele mądrzej nas kocha aniżeli my samych siebie. Niech Pan Jezus Wam wszystkim błogosławi. Anegdoty z życia o. Romualda (opowiedziane naprędce przez o. Roberta Cielickiego) *** O. Romuald spotkał się ze swoim kolegą o. Hieronimem. Mieli obaj lekko licząc po 85 lat. Nagle Hieronim mówi: „Co to będzie Romualdzie, jak my się zestarzejemy...” *** O. Romuald był zwolennikiem reformy habitu. Mówił: „Dziecko kochane, bo kto to widział, żeby mężczyźni chodzili w sukienkach...”. *** Ojciec Romuald bardzo sobie chwalił dzisiejsze czasy i zmiany, jakie zaszły w świecie, w Kościele i w zakonie: „Bo widzisz dziecko kochane, bo kiedyś to był taki niepotrzebny rygoryzm, że chcieli mnie wyrzucić z nowicjatu za to, że współbrata uderzyłem leciutko końcem sznurka od habitu...”. *** Gdy umarł dr Kownacki (nasz konfrater, obecnie Sługa Boży, bo kuria ruszyła z procesem), na salce rekreacyjnej na Loretańskiej spadł krzyż ze ściany. Byli tacy, którzy dopatrywali się w tym fakcie sygnału od zmarłego. Poproszony o komentarz o. Romuald podsumował: „Widzisz dziecko kochane, widać hak był za słabo umocowany...”. DZIECKO KOCHANE ======================================================================= Odpowiedzialni s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-18/20-125-49] br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664] Któredy ? „KOCHANE DZIECKO” Nie wiem, czy o. Romuald mówił o charyzmacie św. Brata Alberta. Powróciwszy jednak zJego pogrzebu wiedziałam, że tego światła nie można zostawić pod korcem. W poniższym tekście wykorzystałam fragmenty kazania o. prowincjała Waldemara Korby i słowa o. Romualda z Wieczornicy z racji nadania Mu tytułu „Ojca prowincji (2002 r.) oraz jubileuszu 65-lecia kapłaństwa („Głos Ojca Pio” nr 24/2003.) Pierwszy raz w życiu byłam na pogrzebie kapłana, którego „świętym” nazywali nie tylko penitenci czy goście, ale także domownicy i przełożeni. Kapłani wypełniali cały kościół na Loretańskiej, siostry – cały chór zakonny. Biskup Jan Nowak przewodniczył liturgii, trzej inni biskupi przysłali listy ze słowami wdzięczności i żalu z powodu odejścia takiego Ojca. Biskup i prowincjał podczas Mszy św., inni w rozmowach przy cmentarzu wspominali swego Spowiednika. Wielu nie mówiło o swoich uczuciach; tym mocniej przemawiały męskie łzy. „Kochane dziecko” to przydomek 93-letniego o. Romualda, który w ten sposób zwracał się do swych penitentów i braci. Przydomek z czasem stał jego nowym imieniem – imieniem, które mówi, kim człowiek w istocie jest. „Kochane dziecko” – człowiek pełen pokoju i pro-mieniujący pokojem, pełen pogody i promieniujący pogodą. Jak on to robił? Kiedyś go zapytano: Czy Ojciec zawsze miał taką pogodę ducha jak teraz? Czy to taki dar od urodzenia? Ojciec Romuald spokojnie odpowiedział: „Pogoda ducha przychodzi z czasem: jak człowiek zawierzy Panu Bogu, zaufa, że On wszystko dobre i złe w życiu ziemskim wplata w drogę naszego uświęcenia. Skoro zrozumiałem, że On kieruje się naszym dobrem i że wynagrodzi nasze cierpienia w niebie, zaufałem i pogoda ducha dalej wzrasta”. O. Romuald po prostu wie- 2 (26) 2008 † o. ROMUALD SZCZAŁBA kapucyn 1915-2008 Józef (o. Romuald) ur. w Luborzycy k. Krakowa w 1915 r. w niebogatej rodzinie chłopskiej, tylko dzięki wielkiej pracowitości zdobył wykształcenie humanistyczne. Mając 16 lat wstąpił do Zakonu Kapucynów. W trzecim dniu II wojny światowej przyjął święcenia kapłańskie, a po wojnie pełnił różne funkcje, jak proboszcza czy sekretarza prowincjalnego, wykładowcy w WSD czy wikarego konwentu. Ponad 50 lat był w Krakowie, gdzie na każdy dzwonek był do dyspozycji swych licznych penitentów. dział – wierzył! – że jest kochany przez Pana Boga. Jego największym pragnieniem było, by i inni w to potrafili uwierzyć. „Bardzo wierzę – mówił – że Bóg się nami opiekuje, że Bóg każdego z nas kocha i pragnie naszego dobra. […] Zaufajmy Bogu. I to jest właśnie to, czym ja żyję i co chcę przekazać także Wam. […] Bądźmy bardzo Bogu wdzięczni za to, że tak bardzo nas kocha. O wiele mądrzej nas kocha aniżeli my samych siebie”. Zastanawiając się nad słowami „testamentu” o. Romualda, br. Waldemar odkrył dwa elementy, które go kształtowały i kształtują każdego autentycznego franciszkańskiego ducha: dziecięce zawierzenie i modlitwa kontemplacyjna. „W Księdze Eklezjastesa – mówił – czytamy: Popatrzcie na dawne pokolenia i zobaczcie: któż zaufał Panu, a został zawstydzony? Albo któż trwał w bojaźni Pańskiej i był opuszczony? Albo któż wzywał Go, a On nim wzgardził? Podglądając życie ojca Romualda i słysząc w czasie spowiedzi ten ciepło brzmiący zwrot: ‘dziecko kochane’ nie mieliśmy wątpliwości, że ten człowiek zawierzył Bogu jak dziecko. A cierpienia, choroby i krzyże, które go spotykały i z którymi się zmagał, nie naruszały w niczym tej ufności. Wprost przeciwnie, jako penitenci mogliśmy wiele razy usłyszeć, że dla niego było to potwierdzeniem miłości Bożej. […] Druga rzeczywistość, która ukształtowała przez lata tego wielkiego duchem człowieka to niewątpliwie modlitwa kontemplacyjna. Był w naszej na wskroś apostolskiej prowincji strażnikiem tego charyzmatu, który od początku cechował kapucynów. I nie rozmyślał, jak to czyni wielu z nas, tylko przy okazji wspólnych modlitw, aby jakoś tam przeczekać te 30 minut w chórze. O. Romuald, jeśli tylko nie pracował czy nie spowiadał i jeśli nie był akurat z braćmi na rekreacji, to zawsze rozmyślał o Panu Jezusie. Do tego wiele razy mnie również zachęcał w czasie spowiedzi, dzieląc się własnym doświadczeniem. W 2002 tak do nas mówił w auli seminaryjnej: „…żeby braci kochać i ludzi kochać – to jest moja zasada, którą zawsze głoszę – trzeba się dużo modlić. Nie tyle odmawiać, co dużo rozmyślać. Gdy człowiek rozmyśla o Panu Jezusie, który dla nas tyle się natrudził, wycierpiał i przebywa nadal w Najświętszym Sakramencie między nami, to człowiek uczy się coraz bardziej żyć miłością. Tego właśnie Pan Jezus od nas chce: miłości”. Kiedy my, albertynki (-ni) pytamy: „KTÓRĘDY? ” iść do Pana Boga, te dwa elementy z życia o. Romualda przypominają natychmiast Brata Alberta, który marzył, by pełniąc posługę żyć zarazem prawdziwym życiem modlitwy, modlitwy „sięgającej kontemplacji”, i który kazał ufać, że Dobry Bóg troszczy się o nas „aż do najdrobniejszych szczegółów”. W kazaniu-świadectwie Br. Waldemara najsilniej uderzyły mnie jednak dwa inne jeszcze akcenty, które być może także dla nas na dziś są jakimś ważnym napomnieniem. Z wielką mocą zabrzmiały słowa: „o. Romuald nigdy nie uciekał od braci” oraz: „o. Romuald nie miał żadnych wrogów”. Br. Waldemar podkreślał, że o. Romuald był prawdziwym bratem: „Nie przepuścił żadnemu kapucynowi, który przyjeżdżał do Krakowa, lecz wypytywał o to, co w różnych naszych domach porabiają bracia, w jaki sposób duszpasterzują, co się remontuje. Zawsze był żywo zainteresowany, co dzieje się w Prowincji. Na rekreacjach popijał swoją coca-colę i kiedy jeszcze wzrok mu na to pozwalał, rozwiązywał z braćmi krzyżówki. A potem spacerował z jakimś bratem po kwadracie. Nie przepuścił żadnej uroczystej Mszy św., na której gromadzili się bracia, choćby to była druga w tym dniu jego Msza. Bardzo cieszył się, że może być wśród braci i smucił, kiedy jakiś brat porzucał powołanie i odchodził „do świata”. Nigdy nie uciekał od towarzystwa braci. W czasie wieczornicy z okazji nadania mu tytułu „Ojca Prowincji” powiedział słowa, które wszystko wyrażają: Tyle słyszę tutaj laudacji. Ja mam swoją laudację o braciach – kiedy mnie ktoś pyta, jak mi tutaj się żyje. Mam tutaj tylu kochanych braci. W takim razie rzeczywiście mogę być bardzo zadowolony”. Jeśli chcemy naśladować św. Brata Alberta, który pośród nędzarzy „zamieszkał jak brat pośród braci”, to czy nie powinniśmy zapytać się najpierw, czy umiem mieszkać jak prawdziwa siostra pośród swoich sióstr? O. Romuald kochał tak bardzo grzeszników, tak że penitent proszący o spowiedź był naprawdę dosłownie najważniejszy (np. z tego powodu dwukrotnie przerwał rozmowę wizytacyjną z prowincjałem). Kochał ludzi czyniących zło, tłumacząc sobie, że to trudne warunki życia uczyniły ich takimi („ja ich rozumiem – mówił - bo jak ktoś od dziecka wychowywał się w złych warunkach, to jak może być dobry, mi tych ludzi jest żal. To jest ta moja miłość. Ludzi złych jest mi żal”). Kochał po prostu człowieka: „Nie mam trudności, żeby kochać ludzi… To jest to czym sam żyję i czego pragnę dla innych, aby wszyscy, którzy mają ze mną kontakt, czy poprzez spowiedź, czy przez obcowanie bezpośrednie, też tak żyli. Miłość, to jest moje osobiste credo”. Tę miłość o. Romuald praktykował najpierw pośród braci. Drugie bardzo mocno brzmiące zdanie, to: o. Romuald był człowiekiem pokoju. „O dziwo – mówił br. Waldemar – o. Romuald nie miał żadnych przeciwników ani wrogów [mówiąc to, dodał poza tekstem pisanym: „nie wiem, jak on to robił…!”]. Wszystkich traktował jako dzieci Boże. Potrafił rozładowywać napięcia i zdenerwowania współbraci, niesione do prowincjała, kiedy przez 40 lat był sekretarzem prowincjalnym. Był dobrym katalizatorem napięć pomiędzy braćmi. Poprzez różne informacje, poprzez różne pisma, poprzez różne porady bardzo pozytywnie wpływał na jedność między Zarządem prowincji a braćmi i na jedność między braćmi”. Tak więc, człowiek, który z urzędu znał od podszewki najtrudniejsze ludzkie sprawy, potrafił dotykać ich czystymi rękami i pozostać czystym. Zajmować się problemami, nie stając się częścią problemu. Przyjmować ciężkie słowa i zatrzymać na sobie ich ciężar. Rzeczywiście – jak on to robił? Być może odpowiedź, przynajmniej po części, znajduje się w tych w jego prostych słowach: „Ja w każdym razie czuję się człowiekiem szarym, (ale) zadowolonym z życia, pogodnym. Jestem człowiekiem prostym, przeciętnym, niczym się nie wyróżniam od innych braci. Mam tylko dobrą wolę. Nie mam pretensji, żeby coś znaczyć. Panie, stworzyłeś mnie takim, że nie umiem śpiewać, że nie umiem zapamiętywać wzrokowo... Widocznie taki jest Twój plan, taka moja droga do nieba...”. „Nie mam pretensji, żeby coś znaczyć…” – czy nie tu kryje się tajemnica pokoju? Żegnając o. Romualda zabierzmy ze sobą słowa, które stanowią streszczenie jego życia. „Czy ma Ojciec jakieś zainteresowania, hobby?” – został zapytany kiedyś o. Romuald. Odpowiedział natychmiast: „Pan Bóg, dziecko kochane, Pan Bóg...” A po chwili dodał: „Kochać i rozumieć innych ludzi…”. napisała s. Agnieszka Koteja