PT - Pruszyñski o ¯el. Gwardii
Transkrypt
PT - Pruszyñski o ¯el. Gwardii
Ksawery Pruszyński MoŜe się wydawać, iŜ jeat rzeczą zupełnie naturalną, Ŝe o Rumunii panuje u nas teraz zupełne milczenie. Ostatecznie, powie ktoś, wobec Niemiec skapitulowały i Słowacja, i Węgry, i Bułgaria. To Ŝe w tym kraju bałkańskim odbyła się noc św. Bartłomieja, czy raczej szereg takich nocy, Ŝe w liczbie przeszło tysiąca ludzi, zamordowanych bez Ŝadnego sądu, znaleźli się generałowie, byli ministrowie, premierzy i uczeni, rektorzy uniwersytetów i jeden biskup, to wszystko w dzisiejszych czasach niewielkie juŜ robi wraŜenie! A jednak w tym wszystkim, co się stało po zmianie władzy w Rumunii, jest jedna rzecz przeraźliwa, dla. nas szczególnie bolesna. Oto przeszło trzy tysiące Polaków, pozostających w obozach, zostało wydanych przez nowe wladze rumuńskie Niemcom i przywiezionych do niemieckich obozów jeńców — jeśli to byli wojskowi, do obozów koncentracyjnych — jeśli to byli cywile. Potworność tej zdrady jest dla nas szczególnie dotkliwa, jeśli pomyślimy, Ŝe w Rumunii było dość ludzi na stworzenie nowej polskiej brygady, Ŝe było tam wielu doskonałych oficerów zbiegłych z obozów jeńców, pełno młodzieŜy uciekłej z Polski. Ale potworność tej zdrady posiada jeszcze jedno charakterystyczne zabarwienie: obciąŜy ona bowiem swą haniebną odpowiedzialnością pewien rumuński kierunek polityczny, który właśnie w wielu kołach polskich uwaŜano za szczególnie sympatyczny i bliski. Jak oddania Rumunii w ręce Niemców, jak masowego mordu kilkuset wybitnych Rumunów, tak wydania Polaków dokonali ludzie tak chwalonego przez niektóre pisma polskie Codreanu, tak popularnej w niektórych organizacjach młodego pokolenia śelaznej Gwardii. Ba, co za dytyramby piano jeszcze trzy lata temu w Warszawie, Krakowie i Poznaniu na cześć „Kapitana" i jego ruchu! JakŜe obnoszono po nim Ŝałobę! Jak nienawidzono jego wrogów! A jeśli Codreanu i śelazna Gwardia były tak sympatycznie oceniane w pewnych kołach skrajnego polskiego nacjonalizmu, nader wtedy buńczucznych, w kołach ówczesnego reŜimu nie było inaczej. Przez kilkanaście miesięcy Codreanu i jego ruch był wspierany przez ówczesną ambasadę polską w Bukareszcie. U schyłku r. 1937 miano nawet dla nich utworzyć wielkie rumuńskie pismo, i dopiero ostra interwencja króla Karola zakończyła ów flirt polsko-condreanski. Zdaje mi się, Ŝe nie od rzeczy będzie przerwać owo obecne rumuńskie milczenie wśród Polaków, przypomnieć pewne fakty, przedstawić pewien interesujący bieg wydarzeń. W dziejach współczesnej środkowowschodniej Europy tłumaczą one bardzo wiele. Nie tylko kiedy chodzi o Bukareszt i kiedy mowa o Rumunii. W tym państwie, które wyrosło nie dzielnością swych Ŝołnierzy, ale genialnym sprytem swych dyplomatów, co z rozpadu Turcji wykroiło się zrazu jako hospodaraty Wołoszczyzny i Mołdawii pod miejscowym księciem, następnie, wywoławszy katolickich Hohenzollernów, podeuropeizowało się na królestwo, a wreszcie, po szczęśliwej grze wielkiej wojnie wzbogaciło się o Siedmiogród, Dobrudzę, Bukowinę, Besarabię, panowały niewątpliwie przestarzałe stosunki społeczne. Rozpad wielkiej własności, przewaŜnie Ŝyjącej ponad stan na Riwierze, w ParyŜu i Londynie, nie wspomógł w niczym wielkich mas chłopskich, które pozostały ciemne, pogrąŜone zbyt głęboko w ciemnocie sześciuset lat tureckiej niewoli, by dźwignąć się z niej w ciągu dwu pokoleń. Zmiany społeczne zostały wyzyskane przez jedyny niemal element mieszczański Rumunii, rzutki gospodarczo, jako tako oświecony -śydów. Z pachciarzy i szynkarzy wiejskich wyrośli jeszcze na właścicieli kamienic, fabryk, lasóów, na adwokatów i lekarzy. Antysemityzm, ruch spotykany w tylu krajach środkowo-wschodniej Europy, nabrał teŜ w Rumunii powojennej na sile. Antysemityzm owych pierwszych lat powojennych nie był wtedy jednak, jak w Polsce, ruchem związanym z pewną wielką partią polityczną. Przeciwnie. Dwie główne partie polityczne Rumunii ówczesnej, liberali i konserwatyści, mało zajmowały się sprawami Ŝydowskimi, jeśli juŜ nie były, jak liberali wielkiego Vintilli Bratianu, w dobrych z śydami stosunkach, grając z nimi na kongresie wersalskim, uzyskali spełnienie wszystkich swoich terytorialnych marŜeń, podwajając dawną Rumunię. Pewne antysemickie tendencje ujawniały się czasem u ludowców Mantu, nieobojętnych na zadłuŜenie lichwiarskie chłopów, dalej okazywał je niekiedy prof. Yorga, wielki rumuński historyk i myśliciel polityczny, działacz antywęgierski sprzed tamtej wojny i wychowawca króla Karola, człowiek o duŜych wpływach i ogromnym mirze u swoich. Zdecydowanym antysemitą, i wodzem antysemitów rumuńskich, był jednak tylko prof. Cuza, wykładowca prawa rzymskiego na uniwersytecie w Jassach, redaktor pism antysemickich w stylu naszego „Rozwoju", twórca kooperatyw wiejskich i załoŜyciel Ligi Antysemickiej. Jego ruch, 1 2 ARCHANIOŁ Z OŚCIENNEGO MOCARSTWA Czyli jednego z europejskich ruchów młodych politycznie bez znaczenia, posiadał jednak pewien oddźwięk u prawosławnego kleru, wyznaniowe niechętnego synom Izraela, dosyć słaby u chłopów, którzy, klnąc na śydów, szukali jednak u nich pracy, sprzedawali im swe produkty, kupowali w ich kramach i pili wódkę w ich karczmach. Ale gdy demokratyzacja nauki w Rumunii, jaka nastała po r. 1921, rzuciła na uniwersytety CIuj, Temesoaru, Jass, Bukaresztu i innych grodów tysiące ubogiej młodzieŜy, potęŜna fala energicznych zwolenników otoczyła naraz katedrę starego profesora. W rzędzie tych młodych ludzi znalazł się chłopiec o niezwykłej urodzie, o pięknie falujących włosach, o pociągu do mistycyzmu i tajemnicy. Prof. Cuza znał go bardzo dobrze. Na kilka lat przed r. 1914 do gabinetu profesora weszła dziwna trójka rodzinna. Ojciec — Polak, nazwiskiem Zieliński, katolik. Matka — Niemka, nazwiskiem Frank, protestantka. I synek — piękny jak czarny cherubin. Prosili profesora o pracę. Cuza zajął się nimi, a dowiedziawszy się, Ŝe Ŝyją bez porozumienia, z jakimkolwiek wyznaniem i Kościołem, postanowił zalegalizować ich związek małŜeński i uregulować zarazem los dziecka. Niebawem w tym samym gabinecie profesora dokonała się podwójna uroczystość. Brodaty pop połączył prawosławnym związkiem małŜeńskim późną miłość Polaka do Niemki, wykwitłą na pięknej ziemi rumuńskiej, po czym przyjął uroczyście ich dziecko na łono świętej ekumenicznej i rumuńskiej cerkwi prawosławnej. Zmianę nazwiska Zieliński na Zelea, a Zelea na jeszcze bardziej rumuńskie Codreanu, zajął się z czasem równieŜ profesor. Zapewne nie przypuszczał ani na moment, Ŝe ów wątpliwy Rumun ściągnie kiedyś na niego, w styczniu r. 1941, śmierć skrytobójczą. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Jeśli ani kropla krwi rumuńskiej nie płynęła w Ŝyłach przyszłego „odnowiciela Rumunii", nie znaczy to wcale, by nie działały na jego wyobraźnię opowieści ludowe o historii Rumunii. Historia ta, jak wiemy, to przewaŜnie walki pół-zbójeckich powstańców, jacy za czasów władzy tureckiej grasowali po lasach, nosząc wdzięczną nazwę, jaką w Polsce oznaczano w tym czasie męską słuŜbę na dworach magnackich, hajduków. Hajducy łupili mienie moŜnych, nakładali haracze, oczywiście ścierali się z policją turecką, kokietowali ubogich, co wszystko stwarzało wokoło tych zacnych rzezimieszków pewien posmak legendy a la Janosik czy Rinaldini. Wreszcie wiara zabobonna ludu wtrącała w te legendy postać św. archanioła Michała, wielce czczonego w kościele prawosławnym: to archanioł w legendzie ludowej ocalał szlachetnych hajduków, ostrzegał ich we śnie lub nawet wskazywał miejsca, gdzie paszowie kryli swe skarby. Hajducy składali sobie — zapewne tylko wedle legendy — święte przysięgi solidarnej przyjaźni, a swemu wodzowi —wierności. Ślubowali oddać Ŝycie dla pewnej określonej sprawy. Owe legendarne tradycje przyświecały młodemu maturzyście Codreanu, gdy na polanie leśnej zaraz po wyjściu z gimnazjum wraz z dwudziestoma kolegami składał przysięgę walki z śydami i gdy w parę lat potem w czterdziestu pięciu zakładał LANC tj. Ligę Antysemicką Narodowo-Chrześcijańską, na uniwersytecie w Bukareszcie, oddając jej przewodnictwo w ręce starego Cuzy. I wiele, wiele razy potem, kiedy zakładał coraz to inne konspiracje, zawsze w tym samym celu. Rozruchy antysemickie na uniwersytecie, usunięcia z uczelni, nowe akcje antysemickie w samej stolicy — wszystko to szło w coraz gwałtowniejszym tempie. Wreszcie w przededniu większej akcji bojowej — aresztowania. Towarzysz, który wydał, zostaje w czasie składania zeznań zastrzelony przez jednego ze współwięźniów, niejakiego Motza, późniejszego szwagra Codreanu. Wielki proces przed ławą przysięgłych: morderca zostaje uniewinniony. Ruch w następstwie przenosi się do Jass. Zmaltretowany przez tamtejszego prefekta, Codreanu zabija go przy najbliŜszej okazji. Nowy, przewlekły proces. Nowy sąd przysięgłych. Wymowa obrońców, niechęć do śydów, brutalność prefekta, uroda i czar Codreanu, robią swoje. Zostaje uniewinniony. Popularność jego rośnie. Kiedy w kilka tygodni potem Ŝeni się z siostrą współspiskowca, ślub jest filmowany. Codreanu chodzi juŜ stale w rumuńskim stroju ludowym. Skórzane kierpce, długie góralskie spodnie z konopi lub samodziału, wyszywana koszula, rozchełstana na piersiach, i góralski serdak — gunia. Na fotografiach wygląda tym piękniej, tym fotogeniczniej. Po kaŜdym procesie, po kaŜdym zaburzeniu chroni się na czas jakiś w góry, do „pustelni", do monastyru. PoniewaŜ parokrotnie jest to monastyr Ŝeński, przeto powstają dosyć naturalne opowieści o formach, jakie przybrało bratanie się mołojców Codreanu i jego samego z prawosławnymi monaszkami. Zdaje się je potwierdzać zastrzelony potem z rozkazu wodza Stelesco. Ale obok legendy o postach religijnych i rozmyślaniach, obok sławy mołojeckiej, zdobytej w walce ze straganami Ŝydowskimi Jass, Czerniowiec, Buzoa, obok stroju ludowego i haseł o konieczności obudzenia Rumunii, nie jest źle, jeśli w tym kraju półwschodnim wódz narodu posiada sławę haremowego paszy i ognistego ogiera. Są to czasy, kiedy Reutery i Havasy przynoszą codziennie wiadomości z 3 4 Niemiec o tym, Ŝe we wtorek w Koburgu zastrzelono w bójce dwóch zasłuŜonych bojowców kompartii, co juŜ w środę zostało sprawiedliwie pomszczone zamordowaniem trzech zasłuŜonych gierojów Reiehsbanneru, z jednym członkiem Stahihelmu na dodatek, oraz jednego gorliwego towarzysza z hitlerowskich SA czy SS. Codreanu był w Niemczech i słuchał Hitlera. Codreanu był i we Francji. Wielu młodych Rumunów studiowało na Zachodzie malarstwo i architekturę, prawo i medycynę. Z pamiętnika zostawionego przez kandydata na zbawcę Rumunii wynika, Ŝe interesował go tylko wszędzie i jedynie antysemityzm. W Strasburgu widział tylko restauracje koszerne, w ParyŜu — tylko polityków Ŝydowskich, w Rzymie — tylko bankierów Ŝydowskich, w Berlinie — tylko walkę z Izraelem. Jasne więc jest, Ŝe człowiek o tak szerokich horyzontach duchowych przylgnął od razu do kraju, w którym prorok Adolf zyskiwał coraz więcej zwolenników, i jasne jest teŜ, Ŝe profesorski, powolny antysemityzm starego Cuzy, bredzący o zakładaniu jakichś tam kooperatyw i spółdzielni, chrześcijańskich firm jajczarskich i rumuńskich zboŜowych, wydał mu się nędznym dukaniem belfra. Postanowił uderzyć w czynów stal. Biedny Cuza z początku postękiwał i zwalał na krewkość młodzieńczą coraz częstsze wypadki zastrzelenia, zasztyletowania czy obmacania noŜem, których w ślad za wzorem niemieckim poczęła dokonywać prezydiowana przez niego Liga Antysemicka Narodowo-Chrześcijańska. Ale kiedy i ludzie z otoczenia Codreanu zaczęli ginąć w ten sam sposób i kiedy mnoŜyły się oznaki, Ŝe porachunki wewnętrzne w samej Lidze odbywają się wedle najlepszych wzorów Rinalda, Janosika i słynnych hajduków, pomiędzy starym profesorem, zwolennikiem metod parlamentarnych i legalnych, orędownikiem spółdzielni, autorem uczonych broszur o mędrcach Syjonu, a niedokończonym studentem, który miewał wizje archanioła Michała, ale nie lekcewaŜył rewolweru i majchra jako narzędzi do budzenia Rumunii, stosunki oziębiły się ostatecznie. Wreszcie któregoś dnia, w tym samym podobno pokoju, w którym ćwierć wieku przedtem zjawił się nieletni syn katolickiego Polaka i protestanckiej Niemki, by przyjąć naraz prawosławie i rumuńskość, Codreanu wypowiedział uroczyście posłuszeństwo, proklamując załoŜenie przez siebie Legionu Archanioła. Stary profesor zapytał z zaciekawieniem, gładząc niewielką brodę, o program tej nowej partii. — Nie mamy programu — objaśnił bez fałszywego wstydu „budziciel Rumunii". — Nie jesteśmy Ŝadną partią. Przez odrodzenie wewnętrzne nas samych idziemy ku odrodzeniu wielkiej Rumunii! — Dobrze — powiedział Cuza, który nie lubił mętnych frazesów. — UwaŜajcie tylko, byście czasem nie popsuli się wewnętrznie i nie stracili małej Rumunii. Kto wie, moŜe w styczniu 1941 r., po zaborze przez Rosję, Węgry, Bułgarię, szeregu prowincji, które Rumunia zawdzięczała rozumnej polityce niecnych partyjników w stylu Bratianu i Jonescu, profesor, sam zastrzelony przez rumuńskich antysemitów z gestapo, docenił, Ŝe w owych słowach poŜegnania wypowiedział straszliwe proroctwo? JeŜeli kiedykolwiek w naszych czasach brak konkretnego, rozumnego programu pokrywano mętnością wzniosłych haseł, to działo się to w owym pierwszym okresie Legionu Archanioła (późniejszej śelaznej Gwardii). Programu nie było, bo program polega na myśleniu, nie na uczuciu! Czucie, instynkty — oto co najwaŜniejsze! Dyskusje polityczne czy filozoficzne były wyklęte jako "szkodliwe zatruwanie umysłów i osłabianie woli". Śpiewano razem pieśni religijne i ludowe. Na ścianach, obok wizerunku archanioła, wisiały złote i pełne głębi myśli, jak np.: „Niech Bóg nas niesie w swym wozie zwycięstwa", „Kto umie umrzeć, nie będzie nigdy niewolnikiem", „Nie wyganiaj bohatera z duszy twojej", „Jestem Rumunem". Jak widzimy, nic nowego pod słońcem. SpoŜywano wspólne posiłki i miano nawet wspólnie pracować, ale ta myśl nie zachęcała nikogo. Niestety, Rumuni są narodem zabobonnym, lecz bardzo mało skłonnym do mistycyzmu. W ciągu dziejów nie wzbogacili cerkwi prawosławnej w ani jednego świętego i nawet swego własnego patrona, Dymitra, zapoŜyczyli (wraz z Dobrudzą) od świątobliwszych od siebie Bułgarów. ToteŜ gdyby ruch codreaniczny pozostał był w błogich oparach mistyki, niewiele by wskórał. Ale było to tylko potrzebne do stworzenia jeszcze jednej legendy. Niebawem wydawnictwo antysemickiego, w niemieckim juŜ stylu, tygodnika „Ziemia Przodków" oraz rekrutowanie zwolenników do „gniazd", to jest jaczejek po 13 członków, przysporzyło ruchowi sławy. W cerkwiach odczytywano na naboŜeństwach Legionu wielką litanię, ułoŜoną przez naboŜnego Codreanu, ku wielkiej radości cerkwi znaleźli się wielcy święci prawosławia, ku nie mniejszej radości państwa —bohaterowie narodowi Rumunii, wreszcie ku największej satysfakcji policji — sam król Ferdynand. Było to nieco tak, jak gdyby u nas jakiś mistyk-polityk (a takich w ostatnich latach Rzeczypospolitej nie brakło) wstawił do napisanej przez siebie antyfony św. Piotra, Kościuszkę i Ignacego Mościckiego. Katolicyzm przegnałby wtedy zapewne takich 5 6 Widok przepełnionych młodzieŜą cerkwi byłby popom miły nawet w razie wspominania przy Ewangelii szefa wydziału bezpieczeństwa, a cóŜ dopiero króla! Śpiewano hymny i urządzano pochody przez kraj, bito śydów i rozbijano sklepy, głoszono, Ŝe nie ma innych niebezpieczeństw dla Rumunii niŜ Ŝydostwo, mordy wewnętrzno-partyjne zdarzały się coraz częściej. Rzecz prosta, jako drobna konieczność odrodzenia moralnego. Tymczasem znienawidzeni partyjnicy rumuńscy (w znacznej mierze ci sami, co współpracowali najaktywniej z Bratianu i Jonescu podczas kongresu wersalskiego, który tak świetnie wyposaŜył Rumunię, patrzyli na to wszystko okiem pełnym troski. „Starzy ludzie nie rozumieją Nowych Czasów — powiadał Codreanu. — PrzeŜarci korupcją parlamentarną, nie widzą Nowej Zorzy! Wrogowie Odrodzenia Moralnego Młodych są okazami strupieszałego Zachodu! Nasza droga — to ta, którą kroczą nowe Niemcy i nowe Włochy". Hasła były niezawodnie bardzo wzniosłe, a politycy rumuńscy moŜe i byli skorumpowani. Ale wiedzieli bardzo dobrze jeszcze i pewne inne rzeczy, o których nic wysłannik archanioła nie mówił. Wiedzieli, Ŝe to zwycięstwu "strupieszałych państw Zachodu" zawdzięcza Rumunia połowę swych ziem. Pamiętali, Ŝe Niemcy w 1917 roku kazały Rumunii podpisać haniebny traktat, zerwany później, ale będący prawzorem dzisiejszych „protektoratów". Nie zapominali, Ŝe Węgrzy i Bułgarzy, najbliŜsi sąsiedzi, dybią na ziemie rumuńskie, a mają w tym poparcie Berlina i Rzymu. MoŜe nie tylko przez swą brzydką korupcję i naganną miłość do Izraela odczuwali pewną niechęć do tych państw europejskich, które wysławiał Codreanu, a sympatię do tych raczej, które systematycznie piętnował przy kaŜdej okazji jako zgniłe, zmurszałe, owładnięte przez międzynarodowe Ŝydostwo i masonerię. Stary Cuza próbował łączyć swój spokojniejszy, gospodarczy antysemityzm z zaufaniem do Francji i Anglii. Młody Codreanu łączył swój — z fanatycznym uwielbieniem dla Niemiec i Włoch. ToteŜ w kołach politycznych Bukaresztu niedobrzy starsi panowie poczęli się zastanawiać, czy ową niewątpliwie proniemiecką robotę spełnia młody fuhrer tylko z natchnienia Michała archanioła, czy teŜ moŜe jeszcze i... kogoś innego? Minister spraw wewnętrznych zwał się ongi ministrem policji. Nazwa ta jest słuszna, słuszna zaś była zwłaszcza w Rumunii. Minister policji był tam jednocześnie ministrem wywiadu. Tak się niefortunnie złoŜyło dla Codreanu, Ŝe ministrem policji był w owych latach człowiek niepospolity, ! o energii ogromnej, sprycie wielkim, zmyśle organizacyjnym bardzo rozległym. Podobnie jak Codreanu był pochodzenia... polskiego. Jak tamtego ojciec nazywał się Zieliński, tak tego nazywał się ongi Kalinowski. Nosił się z angielska, był odwaŜny, brutaIny, zdecydowany. Był wreszcie najlepiej poinformowanym człowiekiem Rumunii, a zarazem najdalszym od mistyki, wierzeń w natchnienia archanielskie, w wizje religijne, w bezpartyjne zakony polityczne i misje „dane od Boga". Owa męska Joanna d'Arc w rumuńskim wydaniu nie nasuwała mu tyle zachwytów, co pensjonarkom albo studentom, ciemnym chłopom i rozpolitykowanym popom. Mózg ministra Calinescu — tak się bowiem zwał — myślał jasno, a jego urząd wiedział wiele. Za wiele. W pamięci ludzkiej, w kronikach policyjnych zaginęły kolejne mordy dokonywane przez ludzi śelaznej Gwardii. Jeszcze pamiętano o morderstwie premiera Duca. Wewnętrzne porachunki hajduków archanioła na ogół ginęły w tłoku. Nawet zamordowanie Michała Stelesco, ongi najwierniejszego towarzysza Codreanu, dokonane w czasie, gdy ten leŜał po operacji w szpitalu, rozpłynęło się w pamięci ludzkiej. Nie w dossier ministra Calinescu. Ten bez trudu mógł ustalić sobie więcej niŜ społeczeństwo, prasa i sąd. Dla niego było jasne, Ŝe wzniosłe hasła o odrodzeniu moralnym narodu, o krzepie i o micie nie wykluczają bynajmniej najbrudniejszych rozgrywek, Ŝe Ŝydowstręt wodza miewa pewne hamulce, np. gdy chodzi o kontakty z niezupełnie aryjskmi „dyplomatą" polskim, Ŝe mistyka jest zasilana nie tyko litaniami w monasterach, ale i pilną lekturą wydawnictw hitlerowskich, Ŝe wołanie o Wielką Rumunię idzie w parze z zastanawiającą sympatią do wielkich Niemiec, Ŝe braterstwo Ŝelaznogwardzistów nie wyklucza samosądów partyjnych, piorunowanie na tajność masonerii nie przeszkadza wcale konspiracji, a czystość ducha daje się znakomicie pogodzić z majchrem i spluwą. A prócz tego — zauwaŜył jeszcze Calinescu — ruch Codreanu ma coraz więcej, coraz więcej pieniędzy. Ludzie naiwni powiedzieliby w tym momencie, Ŝe przecieŜ Codreanu chodzi w kierpcach góralskich i koszuli konopnej i Ŝe ma jedynie serdak barani na grzbiecie! Mniej skorzy do szukania odnowicieli narodu wśród działaczy politycznych zauwaŜyliby jednak, Ŝe śelaznej Gwardii przyrasta coraz więcej eleganckich limuzyn. Calinescu na pewno nie był naiwny. UwaŜał, Ŝe ludzie, którym objawia się archanioł Michał, powinni raczej siedzieć w klasztorze niŜ w parlamencie, Ŝe wielkie słowa o odrodzeniu moralnym, obudzeniu narodu, misji dziejowej i tym podobne są ałbo frazesami zasłaniającymi brak realnej koncepcji, albo zasłoną dymną, za którą zręczny agent kryje bardziej niebezpieczne intrygi. A nade wszystko był brzydkim cynikiem, który uwaŜał, Ŝe pieniądze nie spływają z nieba wprost do kieszeni "budziciela narodu" i wodza młodego pokolenia Rumunów Boju, jak skromnie i powściągliwie zwał siebie wtenczas szef śelaznej Gwardii. Jako oberpolicjant interesował się Calinescu i resztą Europy. Wiedział, Ŝe brutalny Berlin stał się Mekką wszelkich nacjonalizmów, ludowych radykalizmów, falang, gwardyj, legii, obozów i jak się tam jeszcze zwały najrozmaitsze ugrupowania w najrozmaitszych państwach. Wiedział, skąd ma pieniądze hiszpański Jose Antonio Primo de Rivera i skąd je otrzymuje węgierski major Szałasy, i gdzie pobiera czeska Vlajka, i kto nimi obdziela słowackiego Szanto Macha, bretońskiego Delpreza, norweskiego Quislinga, belgijskiego Degrelle'a. CzyŜ miał przypuścić, Ŝe jedynie odrodzenie moralne Rumunii, która posiada tak miły klimat i tak duŜo nafty, pozostaje zupełnie a zupełnie obojętne dobroczynnemu Mahometowi z Berchtesgaden? 7 8 rycerzy KrzyŜa i Miecza, ale prawosławie jest wyznaniem innego typu. Calinescu, twardy, nie przebierający w środkach, energiczny człowiek znalazł się na drodze, po której dość szczęśliwie posuwał się dotąd Codreanu. Jego policja wśliznęła się do samego wspaniałego Zielonego Domu, zbudowanego dla Wysłannika Archanioła w środku Bukaresztu. Śledziła kontakty, zbierała dane. Jednocześnie zaś rozkład polityki europejskiej udzielał się takŜe Rumunii i wysuwał na plan pierwszy w rozgrywkach partyjnych jej ambitnego króla Karola. Karola, którego wiernym pomocnikiem byi twardy Calinescu. Stosunki polityczne Rumunii sprzed lat paru, niezbędne do naszej opowieści tak nieobojętnej dla Polaków, nie są zbytnio skomplikowane. W latach 1937—1939, kiedy nie tylko w Rumunii dojrzewały wszelakie „odrodzenia narodowe", powstawały samozwańcze „zakony" o dziwacznych nazwach, rodziły się młodzieŜowe konspiracje i zjawiali się młodociani aspiranci do brania za mordę, nad Dunajem wyglądało to mniej więcej tak. Dawne partie parlamentarne, zwolenniczki „strupieszałej demokracji", jak ją nazywał w Rumunii Codreanu (a nie w Rumunii jemu kubek w kubek podobni), to byli liberał! i ludowcy Maniu. W polityce zagranicznej ich człowiekiem był Tituleacu, rodzaj rumuńskiego Benesza a polskiego hr. Skrzyńskiego, człowiek Genewy i Ligi Narodów, ParyŜa i Londynu, wielkich demokracyj, nie bez flirtu ubocznego z moskiewskim Litwinowem. Nowe siły, tryskające z głębi ziemi, jak skromnie nazywali siebie ludzie z śelaznej Gwardii, głoszący odnowienie Rumunii przez bicie śydów, dyktaturę nieomylnego wodza, rządy jego umundurowanych koszul i szereg innych niezawodnych ku temu odrodzeniu środków, równie samodzielnych i równie niezaleŜnych od tego, co szło z Berlina, Monachium, Norymbergi. Wreszcie był król Karol, który wcale nie myślał być w tym wszystkim pospolitym figurantem, ale w okresie, kiedy co drugi student czuł w sobie materiał na budziciela i wodza, sam uznał, Ŝe potrafi być nie gorszy. Podobnie jak Alfons XIII, Karol II był graczem, graczem równie zręcznym co równie nieszczęśliwym, jak jego hiszpański współcześnik. „Demokracja i polityka oparta na Lidze Narodów, Francja, Anglia" — wołał Titulescu. „Demokracja won; pokazał nam Adolf Hitler, jak uzdrawiać mamy" — zalecał odmienny nieco program młodzieńczy wódz śelaznej Gwardii. Karol nie wołał ani nie zalecał, ale robił swoje. UwaŜał, Ŝe w rzeczy samej stary system partyjny wali się w Rumunii, jak i gdzie indziej. Zręczność Titulescu nie mogła wypełnić niewątpliwej luki, jaką wywołała w polityce rumuńskiej śmierć Vintilli i Joana Bratianu, śmierć wielkiego Take Jonescu, wspaniałego w swej konsekwencji Carpa. We Francji takŜe nie było Clemenceau, a wojna abisyńska nie okazała zbyt wielkiej aktywności Wielkiej Brytanii. I miał rację Codreanu, gdy mówił, Ŝe Niemcy są „wulkanem nowych energii świata". Tylko Ŝe król Karol, uwaŜając na ogół horoskopy polityczne Codreanu za ścisłe, a Titulescu za mylne, podzielał raczej sympatie Titulescu. Zmierzch Francji i Anglii nie wydawał mu się wcale tak pomyślnym objawem dziejowym, jak wierzyli młodzieńcy kształceni w szkole „budziciela Rumunii", a wulkan potęgi niemieckiej nie wróŜył — jego zdaniem — nic dobrego. ToteŜ, róŜniąc się i z Codreanu, i z Titulescu, król postanowił prowadzić politykę własną. Na terenie międzynarodowym była to polityka oczekiwania, zwlekania, wątpliwości. Król liczył, Ŝe dojdzie do wojny pomiędzy obozem demokracji a obozem „odrodzeń narodowych" w stylu Berlin— Rzym. Liczył, Ŝe zwycięstwo pozostanie przy obozie demokracyj zachodnich. Ale pragnął naleŜeć do tych państw w Europie, które pozostaną jak najdłuŜej neutralne, i w najgorszym razie — jak to mawiał Churchill — „będą zjedzone przez brunatnego krokodyla na ostatku". Prawdopodobnie byłoby mu się to udało, gdyby nie trzy okoliczności. Po pierwsze, załamanie się w czerwcu 1940 r. Francji, co pozwoliło Hitlerowi na jesienne rozprawienie się z Rumunią. Po drugie, Rumunia miała naftę. Po trzecie, mściwy arcy-prorok „odrodzeń Europy" z Berchtesgaden odczuł jako osobistą obelgę los zgotowany przez Karola podprorokowi z Casa Verde. Raz jeden jeszcze nie uprzedzajmy wypadków. Król usuwa z widowni rumuńskiej w drodze przykrego procesu politycznego swego przeciwnika z lewej: Titulescu. Natomiast przeciwnik z prawej dochodzi coraz bardziej do głosu. Długoletnia propaganda antysemicka zdrenowała teren i pozyskała wielu, zwłaszcza młodych, dla myśli, Ŝe nie ma dla Rumunii innego niebezpieczeństwa niŜ Ŝydowskie i lepszego wzoru niŜ niemiecki. To, co się działo na terenie międzynarodowym, połoŜenie łapy niemieckiej na Wiedniu, nacisk na Pragę, drąŜenie Polski, pozostało dla nich idealnie zakryte ową zasłoną dymną, malowaną w pejsy i gwiazdy Syjonu. Robota niemiecka była i tu koronkowa. Jak w tylu sąsiednich państwach. Pogrzeb członków śelaznej Gwardii, padłych w Hiszpanii po stronie gen. Franka, jego Niemców, Włochów i Maurów, zamienił się w Bukareszcie w olbrzymią manifestację. Ambasadorzy niemiecki i włoski kroczyli na czele pochodu. A raporty ministra Calinescu pęczniały od dowodów, Ŝe miłość do Niemiec nie jest bez nagrody i bez opieki. Król, wielki gracz, postanowił wykończyć Codreanu innym procesem. Wiodło ku temu parę etapów. Pierwszym wobec całkowitego rozbicia, jakie dały najnowsze wybory, było mianowanie rządu antysemickiego, ale nie codreanistycznego. Ten rząd, niezmiernie podobny do naszego ozonu, dał w praktyce mały przedsmak, jak by wyglądały rządy rumuńskiego oeneru. W kilkudziesięciu miastach doszło do krwawych walk, w kilkuset miasteczkach — do rozruchów, na wsi po prostu — do rabunku. W opinii przyszedł pierwszy zwrot przeciw rządom powołującym się na natchnienie archanielskie. I wtedy król przepędził nagle ów krótkotrwały reŜim. Stworzył wielki gabinet z Calinescu jako ministrem spraw wewnętrznych, a prymasem Rumunii jako premierem. Prymas Rumunii miał swym autorytetem osadzić codreanofilskich popów; Calinescu miał osadzić w inny sposób samego Codreanu. Proces przychodził po procesie, 9 10 aresztowania po aresztowaniach. Codreanu stanął przed sądem pod zarzutem działania w porozumieniu i na rzecz obcego mocarstwa. Dowodów było aŜ nadto wiele z wielu bardzo stron. Calinescu znał swoją robotę. Znał teŜ Rumunię. Nikt nie wierzył, aby Codreanu mógł być aresztowany. Dawne swe więzienia zuŜytkował tak umiejętnie dla autoreklamy! Mówiono, Ŝe w razie jego skazania 250 gwardzistów popełni samobójstwo. „Proszę bardzo" — odpowiedział Calinescu. Codreanu został skazany na 10 lat cięŜkich robót w salinach. Samobójstwa nie popełnił nikt. Magiczny wpływ młodzieńca, który był jakby Joanną d'Arc Rumunii, prysł, tak jak prysł urok Joanny d'Arc po jej uwięzieniu przez Ŝołnierzy burgundzkich. Nadeszły dni tragedii czeskiej, a Karol pospieszył do ParyŜa i Londynu przypomnieć tamtejszym ministrom, którzy budzili się powoli z miłego snu, Ŝe w Europie jest Rumunia, skora do współpracy. Wracając, zawitał i do Berchtesgaden, gdzie miał z Hitlerem najbardziej burzliwą rozmowę, jaką miał z nim ktokolwiek z obcych władców. Nim dojechał do Rumunii, doszły go wieści o rozruchach śelaznej Gwardii po całym kraju. Król i jego minister wiedzieli dobrze, Ŝe nie zawdzięczają tego ani gniewom archanielskim, ani mocom nadprzyrodzonym. Postarali się dać dowód, Ŝe na akty gwałtu i oni odpowiedzą tą samą monetą. Codreanu i jego towarzysze zostali zastrzeleni w warunkach takich samych, jak tysiące hitlerowskich więźniów; komunikat policyjny mówił stylem berlińskim o rzekomej „próbie ucieczki". Berlin udał obojętność, ale zapamiętał. Gwardia śelazna istnieć nie przestała. Jej członkowie, chroniący się do Polski, spotykali się tu u pewnych swych rówieśników z braterskim przyjęciem, po czym wędrowali... do Berlina. Gwardia śelazna istnieć nie przestała i jej akcję poczuli niebawem liczni Polacy, którzy we wrześniu 1939 r. przeszli granicę rumuńską. Na radzie koronnej ministrowie stwierdzili, Ŝe poniewaŜ Rumunia jest podminowana od wewnątrz przez śelazną Gwardię, przeto nie moŜe sobie pozwolić na Ŝadne wystąpienie czynne, tzn. na pomoc Polsce. Za tym wystąpieniem był jeden jedyny minister. Nazywał się Calinescu i był likwidatorem Codreanu. Ale wkrótce sam został zabity przez śelazną Gwardię. Broń, znaleziona przy mordercach pochodziła z arsenałów niemieckich. Trzecia Rzesza krępowała się juŜ bardzo mało we wrześniu 1939 r. Przez szereg następnych miesięcy królewska polityka przewlekania szła jeszcze jako tako. Ale miesiące Rumunii były policzone. Podziemna gra śelaznej Gwardii, dla której myśl o zemście za Codreanu przesłoniła teraz los kraju, tak samo jak przedtem sprawa Ŝydowska przysłaniała jej całą politykę europejską, rozsadziła armię, podminowała policję, wdrąŜyła się do administracji. Niejeden polski uchodźca zapamiętał boleśnie niejednego członka śelaznej Gwardii! Wszyscy oni mieli zapamiętać ją w całości po kilku miesiącach. Krach Francji, plany wschodnie, nafta, chęć zemsty, wszystko to wysunęło na plan pierwszy sprawy rumuńskie. Rumunia musiała się zgodzić na oddanie dwóch trzecich Siedmiogrodu Węgrom, całej Besarabii i pół Bukowiny — Rosji, DobrudŜy — Bułgarii, reszty zaś... Niemcom. Karol abdykował, do upragnionej władzy doszli ludzie śelaznej Gwardii, Antonescu i Horia Sima. Ekshumowano uroczyście zwłoki Codreanu i wyprawiono mu pogrzeb przy asyście niemieckich orkiestr wojskowych oraz udziale Baldura von Schirach. Niebawem jednak dokonano szeregu samosądów. Koło tysiąca osób zginęło w ten sposób, wśród nich wielki uczony i polityk Michaił Yorga. Rumuński Witos, Maniu, uratował się dzięki straŜy, jaką pełnili przy nim jego ludzie. 92-letni prof. Cuza znalazł się jako jedna z ofiar, obok zresztą paruset śydów. A wreszcie, by pójść juŜ zupełnie po linii Ŝądań niemieckich, rząd śelaznej Gwardii, ten sam, co tak uczcił pamięć Codreanu, wydał okupantom niemieckim wszystkich uchodźców polskich. Taki był koniec dzieła Codreanu i śelaznej Gwardii, jed-nego z wielu ruchów młodzieŜy w Europie, jednego z wielu ruchów totalistyczno-nacjonalistycznych, które wielbiły obozy koncentracyjne pod tym wszelako warunkiem, aby to oni, nie inni ich, zamykali, które kopiowały Hitlera, które podkopywały w swych ojczyznach sympatie do Zachodu, wiarę w demokrację i przesłaniały najbardziej palące niebezpieczeństwa kwestią Ŝydowską. Tak skończył się moralnie ruch, który i w pewnych odłamach młodzieŜy polskiej miał gorących sympatyków i pobratymców. Dziś, kiedy robimy jego bilans, musimy powiedzieć, Ŝe z punktu widzenia polskiego był on ogromnie szkodliwy. Codreanu i jego obóz współdziałały z Niemcami, jak Karol chciał współdziałać z Polską, a Titulescu z demokracjami. Z punktu widzenia rumuńskiego był straszliwy. Przyczynił się do bierności rumuńskiej we wrześniu 1939 r., podminował kraj politycznie w ciągu następnych miesięcy, dopomógł walnie do utraty tych wspaniałych zdobyczy, które Rumunia po roku 1918 zawdzięczała rozsądnym, spokojnym, trzeźwym, niezaleŜnym politykom wielkich partyj. Co gorzej, zrobił z reszty Rumunii protektorat niemiecki i okrył ją hańbą. Jak na dzieło człowieka, który głosił odrodzenie narodowe i nową wielką Rumunię, wcale piękne wyniki. Dwóm siłom śelazna Gwardia i jej twórca przyniosły niezaprzeczalne korzyści. Po pierwsze, hitleryzmowi. Tu zasługi tej młodzieŜy i „budziciela Rumunii" są tak niepoŜyte i wielkie, Ŝe juŜ po nich samych widzimy, iŜ Calinescu miał rację. Rumunia ze swą naftą oddana Niemcom bez walki, otwierająca im drogę do Turcji i Grecji, sadowiąca ich w portach czarnomorskich. O, to nie są drobne usługi! Codreanu zasłuŜył naprawdę na honory wojskowe niemieckiej załogi Bukaresztu! Po drugie. śelazna Gwardia istotnie dopięła swego. PołoŜenie dwóch milionów śydów rumuńskich istotnie stało się dziś nieznośne. Za cenę zagłady Rumunii. 11 12 "Wiadomośći Polskie". 1941 nr. 15 Ksawery Pruszuński, wybór pism publicystycznych; Wydawnictwo Literackie Kraków, 1966, T 2 s. 290-305