Złodziejska gębokieszeń

Transkrypt

Złodziejska gębokieszeń
Złodziejska gębokieszeń
Do obowiązków odprawiacza pociągów należało zbadanie plomb na wagonach towarowych i
sprawdzenie, czy nie było przypadkiem włamania do jednego z nich. Tak więc, gdybyśmy mieli
odpowiedzieć na pytanie, kim jest ten pracownik PKP, definicja brzmiałaby: odprawiacz to
kontroler stanu ładunków. A mówiąc bez ogródek: odprawiacz to ktoś wyznaczony do ujawniania
kradzieży.
Ale to tylko teoria. Toć on taki sam człowiek jak inni. Niestety, pod kolejarskim mundurem
mógł się kryć kawał złodzieja.
Parę razy byłem świadkiem, jak naczelnik Komorowski przyjmował w swoim gabinecie
kandydatów do pracy. Miała to być praca na odprawie pociągów.
Do stojącego po drugiej stronie biurka świeżo zaangażowanego odprawiacza naczelnik
przemawiał uroczyście:
– Ręki do wagonu wkładać nie wolno!
To zdanie, nieodmiennie wplatane w tok inauguracyjnej rozmowy, było po prostu owiniętym w
bawełnę przypomnieniem siódmego przykazania.
Właściwie można by sobie darować owo moralizowanie, bo przecież ignorancja nie jest
usprawiedliwieniem i nikt nie może się tłumaczyć nieznajomością prawa. Naczelnik jednak wolał
się zabezpieczyć. Nie mówił tego głośno, ale zapewne myślał: „Obyś, bracie, nie próbował zwalić
winy na mnie i po przeskrobaniu czegoś twierdzić, że nie zostałeś pouczony!”
A teraz opuśćmy gabinet naczelnika Komorowskiego i przenieśmy się w inny rejon stacji, do
pomieszczenia odprawiaczy, których jest pięciu, a raczej pięcioro, gdyż piąta osoba to odprawiacz
płci żeńskiej, kobieta nie pierwszej młodości, ruda i piegowata, przy czym te rude włosy dobrze już
przetkane siwizną. Tej to kobiecie zdarzyła się ostatnio wpadka. Nakryto ją na podbieraniu z
wagonu importowanych pomidorów. Nie wyrzucono jej z PKP, zawieszono jedynie w czynnościach
odprawiacza i przesunięto do pracy biurowej. Siedzi ona teraz naprzeciw starszego odprawiacza,
prowadzi jakiś tam rejestr, odbiera telefony itp.
Jest wzburzona, bo właśnie odebrała telefon od jakiegoś kpiarza. Gdy przytknęła słuchawkę do
ucha, dało się słyszeć:
– Jak smakowały pomidory?
Palnąwszy słuchawką o widełki ruda peroruje z wielkim jazgotem. Próbuje jakoś pomniejszyć
aferę, której jest „bohaterką”, a to przez wybielenie własnej osoby, oczernienie innych, oczernienie
natury ludzkiej, może nawet samego Pana Boga, który „wodzi na pokuszenie”.
– Czy to, do licha, moja wina, że straciłam głowę? Każdy – tu ruda omiata wzrokiem wszystkie
obecne w pomieszczeniu twarze – każdemu może się przytrafić, że mu Pan Bóg rozum odbierze.
Sens jej gadania był taki, że nie ma uczciwych i nieuczciwych, że każdy, komu by się nawinęły
importowane z Bułgarii pomidory albo jakieś inne smakołyki, zgłupiałby, podobnie jak ona
zgłupiała. Słowem, okazja czyni złodzieja.
Teraz zabiera głos Śmiałek, starszy odprawiacz, nasz bezpośredni przełożony. Kiedy na niego
patrzę, przypomina mi się naczelnik Komorowski. To samo moralizowanie. Ręka Śmiałka tak samo
uniesiona, jego wskazujący palec grozi, co oznacza: siódme, nie kradnij. Kazanie Śmiałka jest może
bardziej jeszcze rozbudowane. Kładzie on kropkę nad „i”, dodając:
– I żeby nie było przypadkiem tłumaczenia, że starszy nic nie mówił. Niech się nikt nie
tłumaczy, że o niczym nie wiedział, bo go starszy nie pouczył i nie ostrzegł.
Ale co to? Ta dłoń z grożącym do niedawna palcem kieruje się w stronę otwartych ust. Gest
grożenia zmienia się w gest inny, oznaczający chapnięcie i połknięcie czegoś, jakiegoś kęska, który
przed chwilą tkwił w dłoni.
Kazanie niepostrzeżenie przeszło w rodzaj instrukcji. Jeśli trzymasz w łapie zwędzonego
pomidora albo jakiś inny przysmak, ładuj nie do kieszeni, bo to głupie, nieprzezorne; pakuj do ust!
Przełykasz i jesteś bezpieczny. Żadna rewizja niczego nie wykryje. Prosto do gęby i sprawa
załatwiona.
Ech, Śmiałku, toś ty taki? – myślę sobie. – Ten uczciwy, kto się nie da złapać? No dobrze, ale
dlaczego zależy ci na tym, żeby pamiętać twoje słowa, owo pouczenie starszego odprawiacza,
szefa. Niezgodne z prawdą byłoby według ciebie oświadczenie przesłuchiwanego: „Starszy nic nie
mówił.” Tak, to byłoby kłamstwo. Ale przecież prawda, Śmiałku, nie wyszłaby ci na dobre. Oto
przesłuchiwany zeznaje: „Tak, starszy mówił; mówił, żeby w razie czego szybko połknąć.” Czy
pochwaliłbyś delikwenta za taką prawdomówność?
„Mówiłem!” – czemu, człowieku, tak się zastrzegasz? No tak, mówiłeś. Mogę potwierdzić, że
mówiłeś, ale czy byłbyś zadowolony, gdybym powtórzył przed urzędnikiem dochodzeniowym
wszystkie twoje słowa? I skopiował ten gest wkładania czegoś do ust? Nie należy wpychać do
kieszeni, pięknie, więc nie do kieszeni, a do jadaczki? Chap, pomidor znika za przegrodą zębów i
honor odprawiacza uratowany.