nr.4 - 2006/11 ( 8.81 MB)
Transkrypt
nr.4 - 2006/11 ( 8.81 MB)
2 / 2006 przestrzeń publiczna listopad 06 STOWARZYSZENIE W NUMERZE: FORT SZTUKI - KRAKÓW public space cena: 06 PLN WYSTAWA NA 10-LECIE FORTU SZTUKI W MUZEUM NARODOWYM - ODWOŁANA! informacje dotyczące wystawy i okoliczności jej odwołania na stronach: 2, 8, 21 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Nr 04 INTERAKCJE 2006 Małgorzata Butterwick tegoroczny festiwal performance w Piotrkowie Czechosłowacka awangarda w polskim życiu artystycznym lat 70 - Marika Zamojska Główna różnica pomiędzy sytuacją sztuki w Polsce i w Czechosłowacji ujawniała się w napięciu pomiędzy prywatnym a publicznym oraz niezależnym a państwowym. Gęsta sieć galerii niezależnych prowadzonych przez samych artystów bądź krytyków sztuki, w Polsce tego czasu jawi się jako fenomen w porównaniu z brakiem podobnych inicjatyw za południową granicą. Timm Ulrichs i bergkamener bilder basar - Krzysztof Siatka Timm Ulrichs określał charakter b.b.b. bynajmniej nie przez zaangażowanie organizacyjne, lecz poprzez wybitne akcje artystyczne. To jeden z ciekawszych niemieckich artystów, który swoją praktykę skłonny jest określać jako Totalkunst (sztuka totalna), sam zaś swoje życie traktował jako dzieło sztuki zgłaszając się w 1966 do urzędu patentowego we Frankfurcie nad Menem celem opatentowania własnej osoby jako pierwsze żyjące dzieło. Uratować od zapomnienia, czyli Dieter Roth i jego slajdy Reykjaviku - Karolina Bogusławska W swoich twórczych poszukiwaniach ciągle odcinał się od wcześniej wypróbowanych działań, chciał uzyskać nowe właściwości medium. Niczym badacz próbował przekroczyć wszystkie artystyczne techniki i standardy tworzenia: hołubiąc kiczowi i tandecie. Nie znosił przejawów ładności i bardzo konsekwentnie je u siebie tępił. Dzieła piękne zdarzały się Rothowi również, ale jest to efemeryczne piękno rozlanego kwaśnego mleka na powierzchni obrazu. Pro publico i aestetico bono... - Roman Lewandowski Działania artystyczne w przestrzeni publicznej mają już swoją całkiem długą historię, bo datują się przecież od co najmniej kilku dziesiątków lat. Wraz ze zmianami zachodzącymi w świecie i progresywnością mediów zmienia się także ich cel i charakter. W tym kontekście interesujące wydają się takie praktyki, które próbują powiązać i jednocześnie wyzyskać różnice oraz podobieństwa otwartych bądźreglamentowanychobszarówprzestrzenipublicznej. A r t u r T a j b e r - E a s t - E t y k a Cechą charakteryzującą obraz sztuki w Polsce na początku XXI wieku jest powszechny brak wiedzy o tym, czym zajmuje się większość praktykujących artystów oraz co inspiruje najmłodszych adeptów sztuki. Przedmiotem zainteresowania instytucji artystycznych, wpływowych kuratorów i krytyków, jest z jednej strony wcześniej wykreowana, niewielka grupa reprezentantów, z drugiej zaś wyłącznie własne, czy też importowane pomysły na sztukę, dla których poszukuje się przedstawicieli i przykładów. Tari Ito, Japonia - INTERAKCJE 2006 - prezentacja krakowska, klub Alchemia, organizacja - Artur „Arti” Grabowski fot. Artur Tajber W pierwszej połowie września miał miejsce festiwal organizowany przez Casa Talavera, instytucję kultury przynależącą do Autonomicznego Uniwersytetu Meksyku. Na program składały się performances Małgosi Butterwick, Angela Pastora, Artiego Grabowskiego i mój, a także konferencja poświęcona sztuce akcji w obu krajach, dwie prezentacje meksykańskie (Lorena Wolfer i Maris Bustamante) oraz międzynarodowy przegląd wideo powiązanego ze sztuką akcji. Nasz pobyt w Meksyku przypadł na czas społecznego buntu, który jest skutkiem sfałszowania - zdaniem opozycji - wyników wyborów prezydenckich. Centrum historyczne miasta Meksyk, a również niektóre reprezentacyjne ulice, były zablokowane koczowiskami namiotów. Meksykanie oczekiwali na wynik apelacji do Sądu Najwyższego. Zaraz po naszym wyjeździe, na Zocalo, głównym placu starego miasta, zebrał się dwu- czy też trzymilionowy wiec, który wyłonił alternatywny rząd i dokonał zatwierdzenia drugiego prezydenta państwa… W niedługim czasie po powrocie do Krakowa otrzymałem list od Guillermo Gomes Pena, kalifornijskiego pisarza i artysty meksykańskiego pochodzenia, który w zbliżonym czasie prowadził warsztaty performance w Oaxaca - jednym z najbardziej zapalnych stanów Meksyku. Ponieważ nasze media prawie nie informują o tych wydarzeniach - przytaczamy ten reportaż. Artur Tajber listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna spis A treści Guillermo Gomez-Pena - Meksyk - korespondencja z Oaxaca, „Performance w Piekle” str. 03 x x x x Marika Zamojska - Czechosłowacka awangarda w polskim życiu artystycznym lat 70 str. 04 x x x x Małgorzata Mleczko - Sztuka w szarej strefie str. Artur Tajber - EAST-ETYKA (ewolulcja pojęcia sztuki niezależnej w „wolnej Polsce”) str. 09 x x x x Małgorzata Butterwick - INTER/WIZJE performance czyli obecność umysłu str. 12 x x x x Krzysztof Siatka - Timm Ulrichs i bergkamener bilder basar str. 14 x x x x Kamila Wielebska - Siła i bezbronność przestrzeni str. 16 Małgorzata Butterwick - Dobre czasy dla łódzkości str. 18 Roman Lewandowski - Pro publico i aestetico bono... str. 20 Małgorzata Butterwick - Artyści Interakcji str. 22 06 dziękujemy autorom i zapraszamy do współpracy U T O R Z Y T E G O N U M E R U Małgorzata Butterwick – performerka, pisze o sztuce akcji i innych zjawiskach sztuki aktualnej posługując się tekstem jako ´perfor-emo-tywną‘ formą komunikacji. Studiowała ´dizajn´ w łódzkiej ASP, ale performance odkryła w Belfaście. Członkini Stowarzyszenia Fort Sztuki, mieszka w Krakowie. (www.mostowa2.net/malgosiab) Roman Lewandowski - krytyk i teoretyk sztuki, niezależny kurator. Małgorzata Mleczko - ur. w 1985 roku. Studiuje historię sztuki na UJ. Kuratorka i krytyczka sztuki najmłodszego pokolenia. Działa w Sekcji Sztuki Współczesnej na polu edukacyjnym i wystawienniczym. Publikowała w czasopismach teksty.bunkier.pl, independent.pl. Interesuje się sztuką aktualną, teoriami z zakresu gender i queer studies, społeczno-antropologicznym ujęciem sztuki, street art’em oraz sztuką czeską. Pracuje w Bunkrze Sztuki. Guillermo Gomes Peña - zamieszkały w San Francisco performer i pisarz pochodzenia meksykańskiego, autor i dyrektor artystyczny grupy La Pocha Nostra. Zajmuje się poszukiwaniami w dziedzinach sztuki akcji, wideo, instalacji, poezji, dziennikarstwa, teorii kultury, radykalnej pedagogiki, eksperymentów międzykulturowych, lingwistycznych i technologicznych. Od 25 lat eksploruje kulturę pogranicza amerykańsko-meksykańskiego. http://www.pochanostra.com Krzysztof Siatka - studiował historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się teorią i praktyką - utożsamiającymi działalność artystyczną z życiem, sferą przenikania się tzw. kultury wysokiej i niskiej. Artur Tajber - założyciel i prezes SFS, kierownik Międzywydziałowej Pracowni Intermediów ASP w Krakowie. Zajmuje się praktycznie i teoretycznie sztuką intermedialną i performance - ostatnio zaangażowany głównie spacerowaniem i przesuwaniem przedmiotów. http://www.tajber.asp.krakow.pl Kamila Wielebska - skończyła historię sztuki na UG i studia kuratorskie na UJ. Publikowała w ,,Odrze” i ,,Czasie Kultury”. Współpracuje z CSW Łaźnia w Gdańsku. Ostatnio kuratorka wystawy „Policja“ w Bunkrze Sztuki. Marika Zamojska - historyczka sztuki, niezalażna kuratorka, współzałożycielka STARTERA [email protected] WYSTAWA NA 10-LECIE FORTU SZTUKI W MUZEUM NARODOWYM ODWOŁANA! Oaxaca, Meksyk 2006 REDAGUJE ZESPÓŁ: Roman Lewandowski ([email protected]) Artur Tajber ([email protected]) Barbara Maroń ([email protected]) Małgorzata Butterwick ([email protected]) Łukasz Guzek ([email protected]) Ewa Tatar ([email protected]) Antoni Szoska ([email protected]) (-: Opracowanie tekstów, tłumaczenia, skład i łamanie stron (Adobe InDesign) - to wszystko wykonane zostało nakładem sił Zespołu Redakcyjnego, za co składam podziękowanie. Artur Tajber, prezes SFS ISSN 1733-0475 Wydawca: Stowarzyszenie Fort Sztuki (SFS) w Krakowie 31-322 Kraków, ul. Mehoffera 2 www.fortsztuki.org / www.fortsztuki.art.pl Adres do korespondencji: c/o Artur Tajber, 31-112 Kraków, ul. Królewska 44/9 – t/f: +48-12-6343413, [email protected] 06 alternatywny portal o sztuce współczesnej http://www.spam.art.pl listopad Starania i rozmowy o zorganizowaniu na koniec roku 2006 rocznicowej wystawyfestiwalu Fortu Sztuki były prowadzone przez członków Zarządu SFS z Muzeum Narodowym w Krakowie, reprezentowanym przez Wicedyrektora Marka Świcę, od wczesnej wiosny. Negocjowaliśmy rodzaj ekspozycji i wysokość jej budżetu, gdyż Muzeum było gotowe wesprzeć wystawę organizacyjnie i finansowo. W lecie ustaliliśmy termin wystawy i minimalny budżet, we wrześniu mieliśmy podpisać umowę. Niestety, na przełomie września i października zostaliśmy zawiadomieni o wycofaniu się Muzeum Narodowego z planowanej współpracy i o odwołaniu wystawy... Jako powód zostały nam podane argumenty finansowe - pomimo, że jeszcze w lecie deklarowaliśmy ewentualność zorganizowania wystawy bez finansowej pomocy Muzeum. W pażdzierniku było już za późno na zmianę planów, zwłaszcza, że również Urząd Miasta odmówił nam finansowego wsparcia. Wicedyrektor Wydziału Kultury jako istotny powód odmowy podaje nam... brak informacji na temat przewidywanej liczebności widzów. Jest to argument osobliwy, gdyż cały projekt (fragmenty publikujemy w numerze na str. 21) jest podjęciem próby redefinicji kontaktu autora z publicznością, rozbicia stereotypu funkcjonowania instytucji artystycznych, a jego tematem jest przestrzeń publiczna w wielu jej aspektach. Zatem cały opis projektu traktuje o formach kontaktu artystów i ich dzieł z publicznością, planuje formy tego kontaktu... Być może Wydział Kultury spodziewa się, że planując działalność artystyczną będziemy przewidywać ilość odbiorców w konkretnych liczbach, a urzędnicy będą te liczby w praktyce sprawdzać? Być może nikt projektu nie przeczytał uważnie? Skutkiem tego zbiegu niepowodzeń musimy ogłosić wiadomość dla nas bardzo przykrą: w dziesiątą rocznicę rozpoczęcia samodzielnej działalności Fort Sztuki nie będzie miał szansy na artystyczną obecność w swym rodzinnym mieście. W roku 2006 - po raz pierwszy od lat trzynastu - nie odbędzie się impreza FORT SZTUKI! Zarząd Stowarzyszenia Fort Sztuki MEKSYK korespondencja z Oaxaca PERFORMANCE W PIEKLE Guillermo Gomez-Peña „Nadszedł dzień prezentacji i kiedy w Muzeum trwały przygotowania, 50 000 mieszkańców zebrało się na ulicach, aby poprzeć nauczycieli. Hałas z ich głośników mieszał się z dźwiękami naszej próby...” u góry - demonstracja uliczna, Oaxaca, wrzesień 2006 - fot. archiwum u dołu - miasteczko namiotowe na Zocalo, Ciudad Mexico, wrzesień 2006, fot. Artur Tajber Z obszaru protestu do reszty miasta przenikała dziwna normalność, która odpowiadała powszedniemu, charakterystycznemu dla Oaxaca stylowi życia. Czasami ta krucha normalność rozpraszana była przez płonący autobus (perros bez przerwy podpalali miejskie autobusy) lub przejeżdżający gazik wypełniony oddziałami paramilitarnymi uzbrojonymi w pistolety maszynowe, czy wyraźny odgłos wystrzału przemieszanego z dźwiękiem fajerwerków pobliskiej pielgrzymki. Życie toczyło się na najwyższych obrotach… podobnie jak w sztuce. Pewnego dnia, podczas jednego z wielu pokojowych marszów, nauczyciele zostali znienacka zaatakowani przez policyjnych snajperów. Jeden mężczyzna został zabity, a kilku rannych. Następnego dnia ulicami miasta nauczyciele nieśli zwłoki na czele rytualnej pielgrzymki. Natychmiast przyszła nam na myśl strefa Gazy… Kwestie, które inspirowały nas do zajęć warsztatowych i improwizacji zdecydowanie nawiązywały do naszego trudnego położenia: jakie granice, możemy/musimy przekroczyć? Gdzie są etyczne/polityczne granice sztuki? Czy powinniśmy być uczestnikami czy kronikarzami? Jaki jest nasz obecny stosunek do sfery obywatelskiej? Jakie są nowe właściwości naszej wciąż zmieniającej się, złożonej społeczności? Do czego przynależymy, gdy nie jesteśmy częścią narodu ani państwa? Nieuchronnie i poza naszymi intencjami opracowywana przez nas materia performance ujawniała słabość i zagrożenia naszego bezpośredniego otoczenia. Odsłoniła obawy dyskretnie zmagazynowane w naszej psyche: piękne obrazy i czyny wzburzonego świata, gdzie polityczna przemoc i kulturowy paradoks przeplatają się z religijną symboliką. Zawarła fizyczne metafory świata w wielonarodowym tyglu, gdzie globalne media (wojna na terror, cywilizacja wysokiego bezpieczeństwa, muzułmańsko-chrześcijański konflikt, etc.) mieszają się ze społeczną rzeczywistością. Odnalazła wspólne oblicze nadziei i rozpaczy, solidarności i sieroctwa. To było tak, jak gdybyśmy wszyscy równocześnie śnili i mieli te same koszmary. Byliśmy jak ubogie dzieci trzymające się kurczowo razem. Gdy zapadała noc, razem jedliśmy, razem tańczyli w El Central, albo popijali w kultowym barze. Być może jedynym niezniszczonym przez wszechobecny kryzys rytuałem pozostała kawiarnia. Nocą Oaxacańczycy jak zawsze byli chętni do tańca, picia i na swój sposób śmiechem - reagowali na apokalipsę… podobnie jak my. Pewnej piątkowej nocy nie mogliśmy wejść do El Central, ponieważ porros spalili miejski autobus dokładnie przed barem. Następnego dnia Willy, właściciel, otworzył bar jak gdyby nic się nie stało. Rozstanie późną nocą było najtrudniejsze. Powrót do hoteli pośród płonących stosów i blokujących ulice autobusów był surrealistyczny. Nie wiedzieliśmy, czy majaczące na rogach ulic cienie to grupki nauczycieli czy porros, ale po tygodniu niepokój ustał wszystko stało się częścią tej szczególnej normalności. Jeżeli następnego ranka ktoś z uczestników warsztatów się nie pojawiał, moi koledzy i ja zaczynaliśmy panikować, jeden z nas szedł natychmiast do hotelu, by upewnić się czy nie stało się nic złego. Pod koniec drugiego warsztatu/ seminarium, Marietta, nasza producentka, powiedziała: „na ulicach wisi obwieszczenie, które mówi, że wszystkie instytucje kulturalne mogą jutro zostać zajęte, a więc możemy utracić dostęp do muzeum… Co zatem robimy?“ Jednomyślna odpowiedź dodała mi otuchy: „żaden problem, jeżeli to się stanie, znajdziemy inne miejsce, odnowimy je przez noc i tam zrobimy nasz performance.“ Zaczęliśmy skandować jak obywatele Oaxaca. Nadszedł dzień prezentacji i kiedy w Muzeum trwały przygotowania, 50 000 mieszkańców zebrało się na ulicach, aby poprzeć nauczycieli. Hałas z ich głośników mieszał się z dźwiękami naszej próby. To była lekcja pokory i w ciągu tego dnia wiele razy nachodziły mnie wątpliwości. Czy powinniśmy odwołać performance? Czy jest słuszne, żeby pokaz się odbył? Stłumiłem jednak swoje obawy. Wieczorem o 7:30, dokładnie gdy zakończyło się zgromadzenie, otworzyliśmy drzwi Muzeum i ku naszemu zdumieniu setki ludzi zaczęło wdzierać się do środka. Skonfundowany pracownik muzeum powiedział do mnie: „Maestro, dlaczego w taki dzień ci wszyscy ludzie (ponad tysiąc) chcą tu przyjść i listopad FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Drodzy Przyjaciele, Pierwszego sierpnia moja grupa performerska La Pocha Nostra zainaugurowała coroczną „szkołę letnią“ w mieście Oaxaca w Meksyku. Każdego lata prowadzimy dwa intensywne warsztaty/seminaria - jeden dla „początkujących“, a drugi dla doświadczonych artystów performance. Rezultatem jest wspólna akcja w MACO (Museum of Contemporary Art, Oaxaca). Artyści przyjeżdżają z tak odległych miejsc jak Kanada, Stany Zjednoczone, Anglia, Hiszpania, Holandia, Australia czy Peru, żeby razem z mieszkańcami Oaxaca wypracowywać eksperymentalne formy sztuki. Warsztat/Seminarium jest zdumiewającym artystycznym i antropologicznym eksperymentem. W jaki sposób artyści z różnych krajów, w różnym wieku, z całym możliwym do wyobrażenia dorobkiem artystycznym negocjują wspólną płaszczyznę pracy? Sztuka performance dostarczyła tej odpowiedzi, stając się tkanką łączną i lingua franca dla naszej prowizorycznej społeczności. Jednak w tym roku stale spotykamy się z kłopotami z wszystkich stron, z mnożeniem barier, z utrudnieniami w naszych staraniach zmierzających do syntezy kultur. Oaxaca, wspaniałe miasto artystycznej bohemy, stało się centralną sceną dla jednego z najsilniejszych politycznych konfliktów we współczesnym Meksyku - narodu na krawędzi upadku. Będę bardziej precyzyjny. 22 maja Związek Nauczycieli (sekcja 22 SNTE), który domagał się nieznacznej podwyżki pensji nauczycielskiej, rozpoczął bezterminową okupację centrum miasta Oaxaca. Rząd odpowiedział gwałtownym szturmem policji, w którym 14 czerwca zostało rannych kilku nauczycieli. APPO (Asociación Popular de los Pueblos de Oaxaca) natychmiast dołączyło do Związku Nauczycieli i wspólnie rozszerzono protest oraz przejęto stację telewizyjną TV Canal 9, dwie stacje radiowe oraz kilka budynków rządowych, blokując główne aleje i autostrady otaczające miasto. Los maestros zażądali pozbawienia urzędu Gubernatora Ulisesa Ruiza, reżimowego polityka z starej gwardii PRI (Partido Revolucionario Institucional), jak również uwolnienia wszystkich więźniów politycznych przetrzymywanych przez gubernatora. W ciągu lipca movimiento magisterial tak się rozrosło, że objeło już 40 politycznych, społecznych i kulturalnych instytucji oraz ponad 50 pozarządowych organizacji non-profit z całego kraju, włącznie ze stowarzyszeniami studenckimi, uniwersyteckimi, artystycznymi kolektywami i tubylczymi comunidades autónomas. Zmieniła się również taktyka rządowa. Zanim wraz z moim kolegą Roberto Sifuentesem przybyliśmy do Oaxaca (29 lipca), rząd oprawców dokonał 38 politycznych zabójstw i internował kilku nauczycieli. W mieście panowała atmosfera jak w latach 80. w Belfaście lub San Salvador. Zbiry z organizacji paramilitarnych oraz porros (tajni agenci udający nauczycieli), wynajęci do siania zamętu, włóczyli się po całym mieście, wszystkie ściany były pokryte graffiti, a rząd tchórzliwie pracował w ukryciu. W tej wysoce niestabilnej atmosferze prowadziliśmy w pracowni artysty Demiana Flores, położonej w Jalatlaco, jednej z najstarszych hiszpańskich dzielnic (barrios) Oaxaca, nasze codzienne zajęcia performance. Uczestnicy (15 artystów w pierwszym warsztacie i 20 w drugim) byli niezwykle dzielni i z całym oddaniem oddawali się swoimi obowiązkom. Zanim rozpoczynały się zajęcia szli w miasto, rozmawiali z ludźmi, obserwowali, robili szkice i notatki. Pomimo codziennych, wytrącających z równowagi doniesień, nigdy nie okazali strachu czy chęci wyjazdu. Informacje z ulicy i od miejscowych znajomych były szalenie niepokojące: „Jutro spodziewamy się walk“, „Gubernator apeluje do wszystkich cudzoziemców, żeby nie opuszczali dzisiaj swoich hoteli“, „Połączenia lotnicze mogą zostać odwołane na czas nieokreślony “. Każdego ranka, zanim przystąpiliśmy do zajęć, Roberto i ja dyskretnie omawialiśmy wszelkie ewentualności. A co zrobimy, jeżeli kogoś aresztują? Naszym wniosek, po rozważeniu wszystkich możliwości, był następujący „Bądź ostrożny ale otwarty. Bądź czynnym obserwatorem, ale nie angażuj się zbytnio, ponieważ możesz zostać deportowany. (Cudzoziemcom nie wolno angażować się w sprawy państwowe.) W końcu to nasza artystyczna praca jest naszym sposobem na bycie częścią tego wszystkiego.“ 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna oglądać dziwną sztukę performance i eksperymentalne wideo?“ Pomyślałem dokładnie to samo. Nie mogło być lepszego momentu na działanie. W czasie ostrego kryzysu, który czyni instytucje kultury prawdziwymi sanktuariami wolności wyobraźni, sztuka staje się wyrazista. Zaskoczona publiczność, a w dużej częścią były to ofiary konfliktu, nie mogła być bardziej zainteresowana naszą dziwaczną symboliką i działaniami. Sztuka najwyraźniej przeniosła ich w inne miejsce, równoległą rzeczywistość symboli, metafor i rytuałów, poprzez które usiłowała wydobyć sens z politycznego chaosu, jaki wszyscy doświadczaliśmy. Około północy grzecznie wypraszaliśmy publiczność z Muzeum. Ludzie nie chcieli wychodzić. Ostatecznie, w jednym z ogromnych kolonialnych patios muzeum, artyści ściskali jeden drugiego i płakali. Z rozmazanymi makijażami udaliśmy się w milczeniu na posiłek. Nikt nie miał ochoty rozmawiać. Dzisiaj, 22 sierpnia, podczas gdy pakuję moją walizkę, rozmyślam o nieuchwytnej relacji między sztuką i polityką, o tym, jak czasami pozbawieni jesteśmy tego komfortu, który pozwala je oddzielać. Zastanawiam się także nad odwagą meksykańskich nauczycieli rzucających wyzwanie rządowi, myślę o artystach, którzy wraz z moją grupą uczestniczyli w tej niesamowitej przygodzie. Za kilka godzin odlatuję do Stanów, do miejsca oblężonego w innym sensie, gdzie poczucie obywatelskie jest albo uśpione, albo przerażająco lekceważone (choć Amerykanów nie stać dzisiaj na tak stanowcze wystąpienie przeciw własnej klasie politycznej, jak uczynili to mieszkańcy Oaxaca), gdzie artyści są na cenzurowanym i czują się niepotrzebni, miejsca, które ma w sobie tak mało z Południa - wyobcowany kraj, który paradoksalnie wybrałem jako swój drugi dom, kierując się zupełnie innymi powodami. Bardzo się martwię o moich przyjaciół z Oaxaca. Już tęsknie za moimi nowymi kolegami. Będzie mi niezmiernie trudno powrócić do egzystencjalnej dwuznaczności i politycznego samozadowolenia San Francisco. Guillermo Gómez-Peña - Oaxaca City, 20 sierpnia 2006 Postscriptum: Kiedy leciałem do Stanów, nauczyciele przejęli 12 z 13 komercyjnych stacji radiowych w mieście i wznieśli 500 barykad. Zanim korespondencja a została puszczona w obieg. tłumaczenie: Barbara Maroń [email protected] - pisze: (korespondencja również przekazana przez G.G.P.) proszę prześlijcie ten mail do tylu ludzi jak to tylko możliwe. Pilne!!! Sytuacja w mieście Oaxaca w Meksyku jest niezwykle niebezpieczna. Morderstwa i zamachy paramilitarnych organizacji nasiliły się do tego stopnia, że miasto jest obecnie zajęte przez federalne oddziały, które zabierają całe grupy niewinnych ludzi, którzy znikają bez śladu. To pilne, żeby międzynarodowa społeczność podjęła działania w celu uświadomienia meksykańskiemu rządowi, że czyny te nie pozostaną nie zauważone. Za tym idzie lista prostych rzeczy, które możesz/możecie przedsięwziąć, by pomóc umiędzynarodawiając ten problem: by dać do zrozumienia meksykańskim oficerom i administracji, że międzynarodowa społeczność obserwuje/przygląda się: PROSIMY (to niezbędne), aby wysyłać e-maile na poniższą listę adresów. Twoja wiadomość może być kopią poniższego tekstu (skopiuj i wklej): Świat przygląda się waszym działaniom w Oaxaca. Wycofajcie policję federalną i armię, przejmijcie kontrolę nad siłami paramilitarnymi i podejmijcie natychmiast negocjacje na rzecz pokojowego rozwiązania! The world is watching your actions in Oaxaca. Withdraw the federal police & the army, control the paramilitary forces & negotiate a non-violent solution immediately! El mundo entero esta vigilando las acciones gubernamentales en Oaxaca. Retiren al ejercito y a la policia federal y controlen a los paramilitares de Ulises. ¡Queremos una solución noviolenta! Prześlij tę wiadomość na następujące adresy: PRESIDENT OF MEXICO - Presidente Vicente Fox Quesada - 06 listopad Fax: 011 52 (55) 5516 9537 / 5573 2126, E-mail:radio.presidencia.gob.mx or:[email protected] NATIONAL SECRETARY OF GOVERNMENTAL AFFAIRS Licenciado Carlos Abascal Carranza, Secretario de Gobernación Bucareli 99, 1er. piso, Col. Juárez, Delegación Cuauhtémoc, México D.F., C.P. 06600, México Fax: 011 52 (55) 509- 3 3414 GOVERNOR OF OAXACA - Lic. Ulises Ruiz Ortiz, Gobernador Constitucional del Estado de Oaxaca Fax. 01 (951) 51 6-59-66,516-06-77 fax: 516-37-37/ cel: 0449515470377 [email protected] PERSONAL SECRETARY TO THE GOVERNOR OF OAXACA - Felipe Sardain, Secretario Particular del Gobernador TEL: 011-52-951-515-6056/ 515-57-26 EMAIL: [email protected] SECRETARY GENERAL OF OAXACAN GOVERNMENTAL AFFAIRS - Secretario General de Gobierno de Oaxaca TEL: 011-52-951-516-22-21/ 516-22-81 EMAIL: [email protected] ATTORNEY GENERAL OF THE STATE OF OAXACA Procuradora General de Justicia del Estado de Oaxaca Tel. 011 52 (951) 511-51-74, 511-51-21, 511-51-20, 511-50-20 fax 011 52 951 511-52-19 EMAIL: [email protected] na górze - plakat polityczny na ulicy miasta Meksyk; poniżej Etnographic loco - Guillermo Gomes Pena Okres tzw. normalizacji to jeden z najtrudniejszych rozdziałów XX-wiecznej historii Czechosłowacji. Nie bez przyczyny poeta surrealista Louis Aragon nazwał lata po 1968 roku „Biafrą ducha”. Inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację ukróciła entuzjazm oczekiwania na mającą nadejść liberalizację stylu rządzenia i kultury. „Rosja (...) – pisał Kundera - nie mogła pozwolić, żeby gdzieś rozbiegły się jej nuty. Dnia 21 sierpnia 1968 roku wysłała do Czech półmilionową armię. Pociągnęło to za sobą opuszczenie kraju przez około 120 000 Czechów, a z tych co pozostali, około 500 000 musiało odejść ze swojej pracy do warsztatów zagubionych wśród pól i lasów, do taśm produkcyjnych prowincjonalnych fabryk, za kierownice ciężarówek, czyli tam, skąd już nikt nie usłyszy ich głosu”1. Opisany los spotkał wielu twórców (wówczas wyemigrował Miloš Forman, później również Milan Kundera). Dotkliwy był jednak zwłaszcza dla środowiska ówczesnej awangardy’ artystów sztuki performance, oraz szeroko pojętego konceptualizmu. Diametralnie różniły się od siebie polityki kulturalne sąsiadujących krajów w latach 70. Jeśli polską nazwać można pozornie liberalną (ale jednak) to czechosłowacką zachowawczą - z jej postulatem powrotu do stylistyki socrealizmu. Gierkowska propaganda nowoczesnej Polski, akceptowała, jak dowodzą krytycy2 sztukę awangardy i całą dynamikę ruchu galeryjnego wokół niej jako niezbędny element owej nowoczesności. Stąd dopuszczalność funkcjonowania „niezależnych” galerii, ośrodków, inicjatyw. Sztuka polska lat 70. istniała w swoim zamkniętym kręgu, nie na marginesie jednak, ale w publicznej przestrzeni i świadomości. W Czechosłowacji natomiast jakiekolwiek odchylenie od ogólnie obowiązującego kursu polityki państwa nie mogło mieć miejsca. Główna różnica pomiędzy sytuacją sztuki w Polsce i w Czechosłowacji ujawniała się w napięciu pomiędzy prywatnym a publicznym oraz niezależnym a państwowym. Gęsta sieć galerii niezależnych prowadzonych przez samych artystów bądź krytyków sztuki, w Polsce tego czasu jawi się jako fenomen w porównaniu z brakiem podobnych inicjatyw za południową granicą. Zapoczątkowany przez powstanie Galerii Krzywego Koła a kontynuowany przez galerie powstałe w drugiej połowie lat 60. (np. Od Nowa w Poznaniu) rozwój kulminuje eksplozją podobnych inicjatyw w latach 70. Ośrodkami wyróżniającymi się aktywnością w kontaktach z artystami z Czechosłowacji były prowadzone przez Jarosława Kozłowskiego Akumulatory 2 w Poznaniu, Galeria Labirynt w Lublinie, Foto-Medium-Art Gallery we Wrocławiu oraz warszawskie: Galeria Remont oraz Pracownia Dziekanka. Niezależność polskich galerii lat 70. oznaczała przede wszystkim opozycyjność wobec państwowych instytucji wystawienniczych oraz dowolność programową z naciskiem na promocję polskich i światowych tendencji awangardowych. Podobny charakter pozainstytucjonalny, międzynarodowy i niezależny - miała również NET powołana przez Jarosława Kozłowskiego i Andrzeja Kostołowskiego w 1971 w Poznaniu. Wysłana do Petra Štembery i Jiří’go Valocha powielona ulotka manifestu NET-u zainicjowała współpracę owocującą wystawami w powstałej w 1972 roku Galerii Akumulatory 2. Wystawa Petra Štembery przebiegała w marcu 1973 roku i - co ciekawe - była drugą w ogóle ekspozycją w nowopowstałej galerii. Ważny wydaje się fakt, że prezentacja w Poznaniu przypada na czas przechodzenia artysty z pozycji zainteresowania sztuką konceptualną na pozycję „uprawianego” do 1980 roku performance’u czy sztuki ciała. Na wystawie znalazła się dokumentacja pierwszej, najczęściej przytaczanej przez krytykę, akcji „Przeniesienie dwóch kamieni”, dokumentacja wykonywania prostych czynności jak np. „Zawiązywanie buta” czy „Przyszywanie guzika”, a także „Drzewo genealogiczne” samego artysty. W „Przeniesieniu dwóch kamieni” artysta niósł dwa 10-kilogramowe kamienie przez 4 km, do centrum w polskim życiu artystycznym lat 70 Marika Zamojska zamieszkałej przez niego praskiej dzielnicy Dejvice. Przeniesienie dwóch kamieni - czytamy w liście do Jarosława Kozłowskiego – było dla mnie bardzo ważne. W tej akcji, po raz pierwszy, najważniejsze było moje ciało (...). Akcja ta była dowodem (egzaminem) mojej fizycznej wytrzymałości”3. Motyw eksperymentowania z ciałem w celu zbadania jego możliwości dominować będzie w twórczości artysty w pierwszej połowie lat 70. Do skrajnych sytuacji zaliczyć można z pewnością doświadczanie różnego typu ascezy - 4 dni bez picia, 3 doby bez snu, 2 tygodnie głodówki. itp. W tym przedziale artystycznej aktywności mieści się również doznawanie, przeżywanie bólu - zetknięcie ciała z kwasem, z potłuczonym szkłem czy wystawianie się na ukąszenia mrówek. Własne ciało nie było jedynym obszarem zainteresowań czeskiego artysty. Podobną wartość miało dla artysty wchodzenie w interakcje z przyrodą, często, warto dodać - dosłowne, cielesne (poprzez ciało) doświadczanie tego kontaktu, jak np. w akcji „Szczepienie”. Skutkująca zakażeniem krwi akcja polegała na wszczepieniu w zranioną rękę artysty szczepu drzewa. Po 1977 i wystąpieniu Karty 77 (otwartej krytyki formułowanej przez opozycję m.in. z inicjatywy Vaclava Havla) twórczość Štembery nabiera politycznego zaangażowania. Symbolem władzy poddawanym destrukcji jest codzienna prasa ukazująca się w państwach demokracji ludowej. W Pracowni Dziekanka stojąc na głowie artysta darł a następnie zjadał tygodnik „Kultura”. We Wrocławiu w Foto - Medium - Art Gallery karmił kawałkami gazety kurę siedzącą pomiędzy włączonym radiem a telewizorem. W rok po wystawie Štembery odbył się w Akumulatorach 2 pokaz prezentujący poezję konkretną Jiří’go Valocha. Wystawę stanowiły kartki maszynopisu (jedna linijka tekstu na jednej stronie) z cyklu zatytułowanego „sculptures”. Twórczość Jiří’go Valocha jak w soczewce skupiała zainteresowania artystów czechosłowackich lat 70.: poszukiwanie kontaktu z naturą, akcyjność, świadomość przemian w sztuce współczesnej oraz analizę jej języka. Tytułowe „sculptures” - „rzeźby” stanowią, jak się wydaje, przewrotną krytykę wartościującego języka sztuki. Termin „rzeźba”, oznaczający jedną z najbardziej klasycznych form sztuki, w zestawieniu z kartkami papieru to oczywisty kontrast - bryły i płaszczyzny, przestrzenności i jednego wymiaru, materiału szlachetnego (brązu) i powszechnego (papieru). Ciekawa wydaje się, w tym kontekście, analogia do dyplomowej pracy Zofii Kulik z 1971 „ Film jako rzeźba, rzeźba jako film”. Kulik pisała: „Co to jest film? / Przestrzeń w czasie. / Co to jest rzeźba? / Przestrzeń w czasie. / Jaka różnica? Film jest rzeźbą, ale w formie liniowej (klatki filmowej) (...) Na ekranie tym przewija się ciąg obrazów Ten ciąg obrazów to nic innego, jak ciąg profili w bryle”4 Linijki tekstu poematów Valocha wywołują pewne wyobrażenie wizualne - obrazu przestrzennego - być może stąd skojarzenie z rzeźbą. Podobnie jak film tak słowo czy zdanie „jest rzeźbą, ale w formie liniowej” rzeczywistego liniowego układu liter. Tłumaczenie tytułu cyklu poematów konkretnych Valocha przez analogię do strategii polskiej artystki jest oczywiście tylko daleko idącym przypuszczeniem. Podobieństwo sposobów myślenia daje jednak świadectwo pewnej generalnej charakterystyki twórczości lat 70. Valoch podobnie jak Štembera nie przyjechał na wernisaż swojej wystawy, który odbył się 25 marca 1974 roku. W podziękowaniu za organizację pokazu zadedykował jeden poemat z nowego cyklu „exhibition” z 1975 roku Jarosławowi Kozłowskiemu - „exhibition (for jarosław kozłowski)”. Na kilkunastu stronicach znajdujemy wariacje (przez dodanie jednego słowa, lub zmianę szyku, P e t r S t e m b e r a , F o t o M e d i u m A r t G a l l e r y, Wro c ł a w która wpływa na logikę zdania) na temat pierwszego wersu -„Two things of the same kind, not differing in any aspect”. Jedno z kolejnych brzmi na przykład: „Two things of the same kind, differing in several, but not in all aspects” itp. Valoch wchodzi w dialog z twórczością Kozłowskiego. Wydaje się, że przy pomocy języka literackiego formułuje dzieło na wzór wizualnych realizacji polskiego artysty wpisującymi się w sferę zainteresowań Kozłowskiego związkami „jakie zachodzą miedzy wyrażeniami językowymi a przedmiotami, do których się odnoszą”5. Skądinąd wiadomo, że Valoch znał wcześniejsze realizacje prowadzącego galerię Akumulatory 2, a korespondencja pomiędzy artystami, w oczywisty sposób , zawierała w sobie również wymianę katalogów. Nie sposób oderwać się również od prywatnej płaszczyzny tej znajomości. Prócz poematu „exhibition” dedykowanemu polskiemu artyście Valoch wykonał również rysunek, z serii rysunków „ślepych” (wykonywanych w określonym czasie i z zamkniętymi oczami) - „przez 30 sekund - wyjaśnia podpis pod realizacją- w ciągu których realizowałem ten ślepy rysunek, myślałem tylko o jarosławie kozłowskim”6. Pozostając w obszarze poznańskiej sceny artystycznej FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna CZECHOSŁOWACKA AWANGARDA tego czasu, warto zwrócić uwagę na działalność prowadzonej od 1976 roku przez Grzegorza Dziamskiego Maximal Art Gallery, w szczególności na sympozjum „Nowa sztuka w poszukiwaniu wartości” w Jankowicach pod Poznaniem, w którym udział wzięli performerzy: Petr Štembera, Jiří Kovanda oraz krytyk sztuki Petr Rezek (uczestniczący poprzez swój tekst odnoszący się do tematu spotkania). Artyści z Czechosłowacji uczestniczyli w życiu polskiej sceny artystycznej nie tylko w charakterze prezentujących autorów. Wspomniany Jiří Valoch został komisarzem wchodzącej w skład wystawy „Oferta 76” w Galerii Labirynt w Lublinie części poświęconej poezji konkretnej pt.: „visual texts”, w której również sam wziął udział. Znalazł się dobrym towarzystwie; obok Zbigniewa Dłubaka, oraz twórców i teoretyków lat 70.Robakowskiego i Świdzińskiego. Wszystkie prace po zakończonej ekspozycji zostały na życzenie czeskiego komisarza przekazane Muzeum Sztuki w Łodzi. Wrocławska galeria Foto - Medium - Art jest kolejną spośród aktywnych ośrodków na polu kontaktów z czechosłowackimi artystami w omawianej dekadzie. Do najważniejszych prezentacji awangardowej sztuki fotografie: archiwum Czechosłowacji należy z pewnością wystawa „Miejsca i chwile”, która odbyła się w listopadzie 1979 roku. Koncepcję zbiorowej wystawy streszczał jej tytuł związany z prezentowanymi odmianami sztuki – performance’em i fotografią, które łączy związek „z określonym momentem w czasie i miejscem w przestrzeni”7. Ponadto charakteryzował pewien określony obszar geograficzny i jego odrębność w dziedzinie sztuki - intencją organizatorów wystawy było zaznajomienie publiczności z twórczością inną niż polska. Ważkości całemu przedsięwzięciu nadawał nie tylko oczywisty dla nas fakt, że taka wystawa była wtedy w Czechosłowacji niemożliwa, lecz przede wszystkim rola, jaką wrocławska ekspozycja odegrała w konsolidacji środowiska ówczesnej awangardy. Wspólna wystawa była okazją do towarzyskiego spotkania artystów z Pragi, Brna i Bratysławy. „Po wernisażu - wspomina prowadzący galerię Jerzy Olek - poszli na „Lot nad Kukułczym Gniazdem”, bo ten film był zakazany wtedy w Czechosłowacji, więc dla nich to też było duże wydarzenie”8. Polityczny charakter miało również wystąpienie Petra Štembery pod symptomatycznym tytułem: „Historia Polski”. Nagi artysta przykryty ciężką kotarą czytał listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna rozdział z „Historii Polski” przy pomocy latarki i tak długo, na ile starczyło mu oddechu, w towarzystwie asystentów czytających po polsku i po czesku fragmenty z prasy codziennej. Performance można uważać za odautorski komentarz Štembery zdający się odnosić do wspólnoty losu dwóch narodów, którą wytyczyła im przynależność do satelitów Związku Radzieckiego. Tym niemniej obraz jedności w doświadczaniu historii jest zniuansowany. Przywołanie XIX-wiecznego ruchu powstańczego w Polsce byłoby zwróceniem uwagi na historycznie determinowaną niezgodę na radzieckie zniewolenie, która uwidocznia różnicę pomiędzy dwoma sąsiadującymi państwami również w obszarze kultury. Wystawa „Miejsca i chwile” została następnie przekazana do Pracowni Dziekanka w Warszawie. Do równie istotnych wydarzeń, w których główną rolę odegrała Foto Medium Art zaliczyć można z cała pewnością debiutancką, pierwszą zagraniczną wystawę dziś światowej sławy fotografika Jana Saudka. Sam artysta na wystawę nie przyjechał, a okoliczności transportu późniejszej ekspozycji wpisują się w poniekąd groteskowy, choć tragiczny, klimat lat 70. Zdjęcia przywiozła do Polski dziewczyna Saudka, ukryte w bagażniku samochodu pod stertą komunistycznych plakatów propagandowych. W połowie lat 80. Jerzy Olek rozpoczął organizację warsztatu „Uczestnictwo we Wspólnocie” w swoim domu w Kotlinie Kłodzkiej. Do absurdalnych należą opowieści o przechodzeniu czechosłowackich uczestników pleneru przez „zieloną granicę” z koszykami na grzyby prosto ze sklepu, idących w milczeniu, by nie zdradzić się brzmieniem czeskiego języka. Opowiadając na pytanie o znaczenie kontaktów artystycznych z Polską, Petr Štembera napisał: „Obok Węgrów, Polacy byli jedynymi we wschodniej Europie, W kwietniu we wrocławskiej BWA otwarto wystawę „Shadows of humor” – pierwszą od 17 lat dużą prezentację aktualnej sztuki z Czech i Słowacji w Polsce. Poprzednia taka prezentacja – „Festiwal Niezależnej Kultury Czechosłowacji” – odbyła się również we Wrocławiu, w 1989 roku. Festiwal przybrał wówczas formę pomocy naszym, skrępowanym jeszcze reżimową cenzurą, południowym sąsiadom. Tegoroczna wystawa sztuki czeskiej – „Shadows of Humor”, prezentująca artystów społecznie i politycznie zaangażowanych, jest według Pawła Jarodzkiego formą rewanżu z ich strony, pomocną dłonią w walce z narastającą cenzurą sztuki w Polsce 1. Wokół niej unosiła się aura skandalu. Pojawiały się głosy mówiące między innymi, że „Czesi zakpili z naszej kultury” 2, praca Martina Zeta określana była jako barbarzyńska lub wręcz faszystowska 3, a instalacja Superstar grup Kamera Skura i Kunst fu wywołała protest wrocławskich członków LPR. Silne emocje, jakie wzbudzała wystawa, skłaniają do zastanowienia się nad różnicami pomiędzy czeską i polską młodą, radykalną sztuką oraz specyfiką jej odbioru przez publiczność. 06 Różnice te można zaobserwować zestawiając działania czeskiej grupy Pode Bal oraz polskiej Radykalnej Akcji Twórczej. Pode Bal w lutym 1998 roku zorganizowała w foyer parlamentu Republiki Czeskiej(!) wystawę „Prohibice Parlamentu ČR”, będącą komentarzem do toczącej się wówczas dyskusji nad ustawą antynarkotykową. Pokazano plakaty wyrażające sprzeciw wobec penalizacji marihuany przy jednoczesnym popieraniu przez rząd legalności innych środków odurzających. Czy taka sytuacja, kiedy to artyści w legalny sposób, na forum publicznym odnoszą się krytycznie do bieżących dyskusji politycznych, mogłaby zaistnieć w polskich realiach? Tak zwana „tragedia w Wilanowie”, która miała miejsc wiosną tego roku, może być odpowiedzią. Muzeum Plakatu listopad Petr Stembera,sympozjum w Jankowichach pod Poznaniem którzy interesowali się tym co robiliśmy tutaj, co więcej, w odróżnieniu od nas, mieliście do dyspozycji całe mnóstwo galerii, niepodlegających cenzurze, poza oficjalnymi strukturami rządzonymi przez komunistów; u nas tak nie było, mieliśmy parę wystaw na czarno, robiliśmy performance w rzeczywistym underground’zie, pod ziemią, na strychach, w pracowniach różnych artystów”9. Początek lat 80. wiąże się w Czechosłowacji z wydarzeniem, którego znaczenie może być porównywane z wcześniejszym o całą dekadę Sympozjum Wrocław 70. „Podwórka na Male Stranie” przełamały barierę między publicznym a prywatnym, sztuka wkroczyła w obszar ideowo i geograficznie należący do oficjalnej polityki państwa i jego władzy. Na wybranych podwórkach starej, podzamkowej praskiej dzielnicy różnorodni artyści ustawili swoje obiekty - od bardzo tradycyjnych rzeźb (jak chociażby nagiej, śpiącej kobiety z monstrualnej wielkości świerszczem nad nią – „Sen świerszcza” Kurta Gebauera) do nowatorskich rozwiązań przekształcania przestrzeni („Ograniczenie” Ivana Kafki - artysta powtykał w szczeliny pomiędzy kostkami bruku cienkie SZTUKA w SZAREJ STREFIE Małgorzata Mleczko postanowiło „otworzyć salony na ulicę”4. Wystawa „Postery post_ery”, której kuratorką była Katarzyna Matul, inaugurowała obchody 40-lecia Biennale Plakatu. Została na nią zaproszona Radykalna Akcja Twórcza – grupa artystów z Trójmiasta. W efekcie tego eksperymentu doszło do skandalu. RAT wykonał plakat przedstawiający braci Kaczyńskich w mundurach stylizowanych na faszystowskie, ojca Rydzyka w tle i napis „Jeden naród, jeden kościół, dwóch wodzów”. Plakat nie został przyjęty na wystawę. Posądzany był o odwoływanie się do nazistowskiej symboliki 5. Kuratorka w odmownym mailu napisała, że muzeum będzie miało „straszne kłopoty z dostaniem dotacji na Biennale”, że „PiS ich pogrąży” i w ten sposób skończy się, jak to ujęła, „zabawa w Biennale” 6. Artyści rozkleili patyczki, uzyskując jednolitą, dosłownie „najeżoną” powierzchnię). Magdalena Jetelová ustawiła na ul. Loretańskiej 13 - olbrzymie krzesło. Ustawienie krzesła we Wrocławiu postulował przecież Tadeusz Kantor. Lata 70. to czas intensywnej wymiany artystycznej między Polską a Czechosłowacją wynikającej bezpośrednio ze specyficznej sytuacji politycznej i różnicy w podejściu reżimów komunistycznych do sztuki. Ani następne dekady, ani sytuacja dzisiejsza nie dorównują im pod względem obfitości uczestnictwa artystów czechosłowackich w polskim życiu artystycznym. Być może trudna sytuacja, w jakiej trwa współczesna sztuka polska - nietolerancja, niezrozumienie i coraz to agresywniejsze ataki ze strony środowisk konserwatywnych wpłynie na odnowienie artystycznych kontaktów. Bliskie geograficznie Czechy o zlaicyzowanym społeczeństwie oraz specyfika kosmopolitycznej Pragi mogłyby dawać gwarancję swobodnej prezentacji wypowiedzi artystycznej i jej tolerancyjnego odbioru. a M. Kundera, Księga śmiechu i zapomnienia, PIW, Warszawa, 1993, s. 20. 2. P. Piotrowski, Dekada, Obserwator, Poznań 1990. 3. prywatna korespondencja udostępniona autorce przez Jarosława Kozłowskiego 4. Cyt za J. Truszkowki, Sztuka krytyczna w Polsce, cz.1-Kwiek. Kulik.KwieKulik 1967-1998,Galeria Miejska ARSENAŁ, Poznań, 1999. 5. A. Kępińska, Nowa sztuka, sztuka polska w latach 1945-1978, WaiF, Warszawa, 1981, s. 224. 6. Rysunek udostępniony autorce przez Jarosława Kozłowskiego. 7. J. Andĕl, Miejsca i chwile, ulotka towarzysząca wystawie, Foto Medium Art, 1979 8 . Rozmowa przeprowadzona przez autorkę z Jerzym Olkiem w kwietniu 2004. 9. Prywatna korespondencja autorki z Petrem Štemberą. 1. go jednak po partyzancku na okolicznych billboardach. Powyższy przykład pokazuje, że w Czechach artyści mogą dość swobodnie wchodzić w dialog z polityką. Tymczasem w Polsce coraz mocniej zaobserwować można narastający podział na sztukę oficjalną, z „salonów” oraz radykalną, która nie ma możliwości tak szerokiej prezentacji i promocji. Artyści zmuszeni są do nielegalnych metod działania. Z powodu ograniczeń na jakie są narażeni posługują się strategiami cultural jamming, do których należy między innymi sliping, czyli wyklejanie plakatów na miejskich billboardach w nocy, w przebraniu, w ukryciu. W katalogu do wystawy „Shadows of humor” zamieszczona jest rozmowa członków czeskiej grupy František Lozinski o.p.s. Jeden z nich, jednocześnie kurator Dum Umeni w Brnie, František Kowolowski, mówi: „W Czechach na tak zwanych wyżynach uważa się, że sztuka nic nie znaczy, że pozycja artysty jest po prostu na minimum socjalnym [...] Państwo jest przyzwyczajone, że sztuka właściwie nie jest potrzebna.” 7 Przytacza także dalej, że jednym z haseł wyborczych Vaclava Klausa w roku 1996 był postulat mówiący o tym, że państwo nie ma powodu wspierać artystów. W Czechach sztuka nie jest postrzegana jako zagrożenie. W Polsce wywołuje ona duże emocje. Można zaryzykować stwierdzenie, że polska polityka sztuki się obawia. Jednocześnie mając wpływ na jej finansowanie jest w stanie i coraz częściej stara się w nią ingerować. W instytucjonalnym dyskursie sztuki coraz częściej kwestia publicznego finansowania wykorzystywana jest jako argument przeciwko swobodzie wypowiedzi. Taki głos pojawił się także w czasie dyskusji jaką wywołała, prezentowana w maju i czerwcu w bytomskiej galerii Kronika, wystawa „Bad News” 8. W odpowiedzi na te zarzuty, dyrektor Kroniki Sebastian Cichocki zorganizował wystawę „szybkiego reagowania” 9 – „Sztuka w służbie lewaków”. Była to wystawa To, że czeska sztuka nie jest kontrolowana przez politykę pokazuje bardziej radykalny i chyba najlepiej zapamiętany przez publiczność projekt grupy Pode Bal, „Malik urvi”. Wybór tej nazwy miał na celu dwuznaczną zabawę słowami. „Malik urvi” tłumaczy się jako „urwij mały palec”, ale czytać to wyrażenie można również jako „małe kurwy”. Artyści podjęli temat wzbudzający kontrowersje w postkomunistycznych Czechach. Na wystawie pokazanych zostało 36 portretów byłych współpracowników i funkcjonariuszy StB (dawna policja polityczna), KGB, a także polityków i biznesmenów, którzy przed rewolucją i po niej zajmowali oraz nadal zajmują wysokie pozycje w czeskim życiu publicznym. Sięgnięcie do problemu przenikania się struktur demokratycznych i komunistycznych w Czechach było krokiem doniosłym. Jak pisze Jiří Ptáček, problem ten nie rzucał się w oczy 11 . Można stwierdzić, że stanowił swego rodzaju tabu. Artyści przełamali je upubliczniając wizerunki ludzi, którym współpraca z oboma reżimami nie sprawiała problemu. Należy zaznaczyć, że to wystąpienie odbyło się w Galerii Václava Špály w Pradze należącej do Nadace Český fond umění (w wolnym tłumaczeniu Fundacja Fundusz Czeskiej Sztuki) – jednej z większych i bardziej wpływowych fundacji w Czechach. Ważny jest fakt, że tak upolityczniony temat u naszych sąsiadów mógł zostać zaprezentowany bez problemów w znaczącej galerii. Udało się to, być może, dlatego, że formalnie prace nie były ostre czy obraźliwe. Były to czarno – białe portrety, na których wypisano istotne dla tematu wystawy fakty z życia przedstawionych postaci. Artyści nie formułowali mocnych, obraźliwych komentarzy. Nie musieli, ponieważ istotą tej akcji było upublicznienie problemu: pokazanie wizerunków konkretnych osób i dzięki temu przełamanie tabu. Wydaje mi się, że twórczość młodej radykalnej sztuki czeskiej cechuje brak agresji. Być może różnica jest wynikiem uwarunkowań tworzonych przez otoczenie, w którym pracują. W Polsce bowiem, wobec nasilającej się systematycznie cenzury, w przeciwieństwie do Czech, radykalnej sztuki politycznej w galeriach raczej nie znajdziemy, czego znamiennym przykładem może być incydent wilanowski. Z powodu braku innych możliwości zobaczyć ją można jedynie na ulicy. A tam wypowiedzi są zawsze bardziej ostre czy wręcz agresywne. Młodzi ludzie zaczęli wykorzystywać strategię jammingu. Jest to forma publicznego aktywizmu. Stara się istnieć w opozycji do powszechnie dominującej kultury masowej. Tzw. cultural jamming to działanie subwersywne, mające na celu podważenie stereotypowych, zakorzenionych znaczeń – klisz w jakie jesteśmy wpisywani lub sami się w nie wpisujemy. Obok RAT-u grupą korzystającą ze strategii jammingu jest choćby działająca na terenie trójmiasta Grupa im. Edwarda Abramowskiego. Sami określają siebie jako anarcho – pacyfistów. Patron grupy był żyjącym na przełomie XIX i XX wieku filozofem, etykiem związanym z ruchem socjalistycznym. Stworzył ideę organizacji społeczeństwa jako „Rzeczpospolitej FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna zorganizowana przy śladowym budżecie, który został zebrany z prywatnych środków. Wszystkie prace wysłano mailem, pocztą lub przefaksowano i umieszczono w przestrzeni używanej jednocześnie do wcześniej otwartej wystawy. Przedsięwzięcie to trafnie skomentowało istnienie, jak pisze Cichocki, specyficznego napięcia na linii: lokalne władze - producenci kulturalni. „Co więcej komplikuje to relacje między samymi artystami i pracującymi z nimi kuratorami. Decyzje podejmowane są pod wewnątrzśrodowiskową presją, doświadczamy szczególnego „terroru wolności”, który prowadzi do lęku przed autocenzurą (która to najczęściej jest wyłącznie krytyczną recepcją propozycji artystycznych)”.10 Prohibice Parlamentu & Egrave R , 1998, foyer Parlamentu Republiki Czeskiej Przyjaciół”, która miała się opierać na ideach solidarności międzyludzkiej, wzajemnej pomocy i pracy u podstaw, przy jednoczesnym ograniczeniu roli państwa w życiu społecznym do minimum. W nocy z 3 na 4 kwietnia 2006 artyści po partyzancku rozkleili na stacji kolejki SKM Gdańsk-Stocznia plakat swojego autorstwa. Przedstawia on ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro w jednej ręce trzymającego policyjną pałkę, a w drugiej człowieka na smyczy. Całości dopełnia tekst „PiS – Przemoc i Strach”. Billboard jest komentarzem do polityki zaostrzenia prawa karnego – między innymi wprowadzenia błyskawicznych sądów 24-godzinnych. Owszem, jest radykalny. Ale czy to powinno nas dziwić? Artyści, którzy zostali pozbawieni możliwości wypowiedzi w oficjalnym obiegu muszą walczyć o uwagę. W natłoku agresywnych plakatów reklamowych, aby zostać dostrzeżonym, trzeba się wyróżniać. Na plakacie umieszczone zostało jedynie krótkie hasło „PiS – Przemoc i Strach”. To oczywiste, że w celu przyciągnięcia uwagi plakat musi być czytelny i prosty. Nie można zacierać jego czystej struktury odezwami, manifestami itp. Niemniej jednak Grupa im. Edwarda Abramowskiego ma więcej do powiedzenia. Swoje akcje komentuje. Nie mają one jedynie anarchistycznego i wywrotowego charakteru. Do „Magazynu Sztuki” wpłynął list odnoszący się do tego plakatu. Piszą: „Przyjęty w zeszłym tygodniu projekt tzw. 24-godzinnych sądów w sposób oczywisty stanowi furtkę dla wszelkiego rodzaju nadużyć i jest kolejnym krokiem ku patologizacji i kryminalizacji życia społecznego. Pomysły ministra Ziobro przywracają peerelowskie pojęcie „czynu chuligańskiego”, które budzi poważny sprzeciw środowisk prawniczych. Ich zdaniem konsekwencją zmian będzie „nie tylko naruszenie elementarnych praw obywateli, ale (...) w perspektywie kilkuletniej wzrost przestępczości” 12. Prowokacyjne plakaty służą otwarciu debaty publicznej. Nie wydaje mi się, aby ci młodzi artyści mieli na celu jedynie obrażanie polskich polityków. Ich działania wyrażają dość powszechny lęk dotyczący obecnego stanu państwa i kierunku, w którym ono zmierza. Radykalizm tego typu wystąpień wydaje się być w dużej mierze wynikiem braku innych możliwości prezentacji. Głos ulicy jest zawsze ostrzejszy niż ten galeryjno - muzealny. Poza tym, im większe zagrożenie represją, tym bardziej każdy gest nabiera wyrazistości. Negowanie problemów, wypieranie z oficjalnego obiegu artystów, którzy je prezentują nie załatwi sprawy. Polityka i politycy komentarzy ze strony sztuki jednak i tak nie unikną, co udowadnia radykalny street art. W czeskiej sferze publicznej cenzura jest zjawiskiem niespotykanym. Za przykład tego może posłużyć twórczość Grupy Rafani. Ich działania były przez publiczność odbierane jako niebezpieczna zabawa neonazizmem, jeśli nie jako czysty nazizm. Były to wystąpienia, które miały na celu silną prowokację. Podobnie jak w przypadku wymienianych przeze mnie polskich artystów, ich radykalizm służył wywołaniu zamieszania, skandalu, który miał doprowadzić do otwarcia publicznej debaty na temat pojęć narodu, symbolu, wolności czy demokracji 13 . Ich znakiem rozpoznawczym były mundury, idealnie ogolone głowy – upodabniali się wyglądem do członków skrajnie prawicowych organizacji, np. do Národní blok 14. Za zgodą zarządu dzielnicy Praga 1 i przy wcześniejszej, sporej akcji reklamowej (plakaty oraz mass media) w 2002 roku zorganizowali akcję „Demonstrace demokracie” („Demonstracja demokracji”). Ubrani w mundury wieczorem dotarli pod pomnik św. Wacława (patron Czech, Bohemii i Pragi) na najważniejszy, znajdujący się w samym centrum Pragi plac – Václavské náměstí. Jest to miejsce ważne z powodów historycznych, religijnych, komercyjnych. Przestrzeń przed pomnikiem bywa wykorzystywana do podnoszenia zainteresowania różnymi ideologiami politycznymi. Artyści mieli przy sobie 3 czarno – białe kopie czeskich flag, które podpalili. Kiedy flagi zajęły się ogniem przejęła je czeska policja, a artyści zostali aresztowani. Ta czarno – biała modyfikacja, jak piszą, wyraża powszechny stosunek, relacje względem tego symbolu, jakim jest flaga państwowa 15 . Akt zniszczenia jest więc, z ich strony demonstracją znaczeń przeciwnych, do tych, które są prezentowane przez tą modyfikację. Sama forma performanceu, wizualnie przypominająca wystąpienia przedstawicieli skrajnie prawicowych lub lewicowych organizacji, miała na celu postawić pytanie o jeszcze akceptowalne lub już niedozwolone możliwości manifestacji i ekspresji. Władze wiedziały o akcji i jej nie zapobiegły. Grupa Rafani mogła, tak jak każdy inny obywatel, wypowiedzieć się w publicznym miejscu. Fakt, zostali aresztowani, ale funkcjonariusze policji nie są osobami, które są na sztukę uwrażliwiane i nie muszą widzieć wielkiej różnicy między flagą a jej modyfikacjami. Dla nich mogło to oznaczać to samo. Wykonują swoją prace. Natomiast ważne jest, że grupa Rafani ani nie została przez nikogo pozwana do sądu, ani nie zostało wszczęte śledztwo przez listopad 06 06 listopad . P. Jarodzki, Moi drodzy miłośnicy sztuki współczesnej, http://www.spam.art.pl/arch_news.php?section_news=news_ arch_all&dat2=2006-05. 2. I. Kowalczyk, Kanibalizm po czesku: „Shadows of Humor - przykra sprawa - czeska wystawa”, http://www.obieg.pl/calendar2006/ik_kanibalizm.php. 3. A. Saraczyńska, Czeska sztuka we Wrocławiu, „Gazeta Wyborcza” 12.04.2006. 4. B. Maciejewska, Tragedii w Wilanowie cd., http://www. magazynsztuki.pl/mambo/index.php?option=com_content&ta sk=view&id=101&Itemid=51&lang=, 11, 04. 2006 [Magazyn Sztuki] 5. S. Blumsztajn, Komentarz Seweryna Blumsztajna, http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,68586,3287836.html, 18.04.2006, [portal Gazety Wyborczej]. 6. RAT, Tragedia w Wilanowie, http://www.magazynsztuki. pl/mambo/index.php?option=com_content&task=view&id=97 &Itemid=51&lang=, 13.04.2006, [Magazyn Sztuki]. 7. Grupa František Lozinski o.p.s. , Rozmowa pomiędzy członkami grupy, luty 2006 [w:] Shadows of humor, kat. wyst. Galeria BWA, Wrocław 2005, s.113 8. M .Hałaś, Usunęli plugastwo, http://www.zyciebytomskie. pl/artykul.php?id=254&glowny=0, 29.05.2006, [Życie Bytomskie]; Ibidem, Papież splugawiony, http://www.zyciebytomskie.pl/artykul.php?id=35&glowny=1, 22.05.2006, [Życie Bytomskie]. 9. S. Cichocki, Sztuka w służbie lewaków, http://www.obieg. pl/text/sc_sztuka_lewacka.php, 30.06.2006, [Obieg]. 10. Cichocki, op.cit. 11 . Jiří Ptáček, Domowa inwazja [w:] Shadows of humor, kat. wyst. Galeria BWA, Wrocław, 2005, s. 104. 12. R. Ziarkiewicz, Guerrillas na stacji Stocznia Gdańsk, http:// www.magazynsztuki.pl/mambo/index.php?option=com_conte nt&task=view&id=88&Itemid=51&lang=, 05.04.2006, [Magazyn Sztuki]. 13. Jiří Ptáček, op.cit., s. 105. 14. http://www.rafani.cz/vystava_004.htm, 15.07.2006, [oficjalna strona grupy Rafani]. 15. http://www.rafani.cz/vystava_011.htm, 15.07.2006, [oficjalna strona grupy Rafani]. 16. http://www.tramway-foto.nazwa.pl/kzczki/index.html., 10.08.2006, [Tramway-foto] 17. P. Piotrowski, Awangarda w cieniu Jałty Sztuka w Europie Środkowo – Wschodniej w latach 1945 – 1989, Poznań, 2005, s. 309. 18. Op. cit., s. 263. 19. Op. cit., s. 269. F O R T U S Z T U K I W 1 1 0 - L E C I E Wydaje się, że obecna sytuacja sztuki w Polsce i Czechach zaczyna przypominać lustrzane odbicie realiów lat 70 – tych. W Polsce, jak pisze Piotrowski, z nadejściem bardziej liberalnej ekipy rządzącej, władze zrezygnowały wtedy z zasady reglamentacji stylu sztuki współczesnej, zrezygnowało z postulatu decydowania o tym, jaką sztukę można w państwie socjalistycznym uprawiać, a jakiej nie wolno 17. Otworzone zostały także instytucjonalne możliwości funkcjonowania sztuki. Polska lat 70 – tych wymieniana jest jako kraj turystyki intelektualnej. Tutaj znajdowano zachodnie książki, płyty, filmy 18. W tym samym czasie kultura czechosłowacka borykała się z problemem binarności. Scena artystyczna podzielona była na dwa niemal zupełnie nie przenikające się obszary: sztuki oficjalnej z salonami, artystami, krytykami i dygnitarzami oraz sztuki nieoficjalnej – pokazywanej w prywatnych pracowniach, mieszkaniach, w plenerze. Nie był to oczywiście ruch nielegalny, podziemny. Instytucje i działania, jakie były tworzone przez ten nurt, nie były do końca profesjonalne i przez to nie miały odpowiednich możliwości rozwoju. Dlatego a N A Tekst ten jest jedynie zarysowaniem tematu i ogranicza się tylko do kilku grup artystycznych. Warto jednak zapoznać się z twórczością takich czeskich artystów jak choćby: Gumy Guar, Martina Zeta, grupy Kamera Skura. Wśród polskiego społecznie i politycznie zaangażowanego street artu polecam Petera Fussa czy realizacje jakie można obejrzeć na stronie Tramway-foto 16. też, często mówi się, że była to sztuka w „szarej strefie”19. Tym razem role się odwróciły i to w Czechach, a nie w Polsce można swobodniej wypowiadać się artystycznie. W Y S T A W A prokuraturę. Prawdopodobnie w Czechach organy władzy z prawa potrafią korzystać. Przedmiotem, jaki palono, nie była flaga państwowa – z tego powodu artyści prawa nie złamali. Szkoda, że u nas zabrania się wyrażania opinii na podstawie słabo uzasadnionych przesłanek. Żeby obrazić (pomijam już kwestię złych intencji) czyjeś uczucia religijne trzeba by było wykorzystać obiekt kultu religijnego, czyli np. krzyż, do którego i przy którym odbywają się obrzędy religijne, a nie świecki przedmiot swoim kształtem krzyż przypominający. Tak samo, wydaje mi się, że posądzanie kogoś o wykorzystywanie symboli faszystowskich z powodu narysowania na plakacie munduru i przedstawienia osób publicznych wzorując się na ikonografii władzy jest przesadą. M U Z E U M N A R O D O W Y M - O D W O Ł A N A ! FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Malik Urvi, 2000, Galeria Václava Špály URZĄD MIASTA KRAKOWA Wydział Kultury i Dziedzictwa Narodowego 31-004 Kraków, pl. Wszystkich Świętych 11 Kraków, 2006-09-13 KD-04.4014-2-18/06 KD-04.4014-2-27/06 Dotyczy: ofert realizacji zadań publicznych w dziedzinie kultury, sztuki, ochrony dóbr kultury i tradycji. Szanowny Pan Artyr Tajber Prezes Stowarzyszenia FORT SZTUKI ul. Mehoffera 2 31-322 Kraków Szanowny Panie Prezesie! W odpowiedzi na złożone do otwartego konkursu, ogłoszonego zarządzeniem Nr 1480/2006 Prezydenta Miasta Krakowa z dnia 18 lipca 2006 r., oferty realizacji zadań publicznych w dziedzinie kultury, sztuki,ochrony dóbr kultury i tradycji pn.: 1. Sztuka akcji w Polsce - katalog internetowy 2. AUTORYZOWANA PRZESTRZEŃ PUBLICZNA wystawa rocznicowa w Muzeum Narodowym w Krakowie 10 lat Fortu Sztuki informuję poniżej o sposobie ich rozpatrzenia. Ad.1 W związku ze złożeniem przez stowarzyszenie oferty dotyczącej realizacji stron internetowych związanych z tworzeniem dokumentacji sztuki akcji w Polsce informuję, że celem konkursu było wzbogacenie oferty kulturalnej miasta ”(...) poprzez organizację: koncertu, spektaklu, widowiska plenerowego, wystawy, festiwalu, przeglądu, imprezy filmowej lub interdyscyplinarnej (...)”, co zostało wyrażnie określone w ogłoszeniu konkursowym (pkt 4.1 załącznika do zarządzenia Nr 1480/2006 Prezydenta Miasta Krakowa z dnia 18 lipca 2006 r.). Projekt „sztuka akcji w Polsce - katalog internetowy” nie spełnia wymagaN formalnych ww. konkursu. W związku z tym podjęcie postępowania konkursowego wobec przedmiotowej ofery nie było możliwe. Ad.2 Brak wsparcia realizacji zadania pn. AUTORYZOWANA PRZESTRZEŃ PUBLICZNA wystawa rocznicowa w Muzeum Narodowym w Krakowie 10 lat Fortu Sztuki jest spowodowana niemożliwością dofinansowania wszystkich projektów zgłoszonych do konkursu w ramach posiadanych na ten cel środków finansowych. W przypadku dużej liczby atrakcyjnych wydarzeń kulturalnych w konkursie, konieczne jest argumentowanie ich wyboru dodatkowymi walorami, w tym planowaną dużą liczbą odbiorców. W ofercie stowarzyszenia w ogóle brak informacji na ten temat. Ostatecznie komisja nie zaproponiowała dotacji na rzecz realizacji przedmiotowego zadania. decyzję o nieudzieleniu dotacji podjął Prezydent Miasta Krakowa Zarządzeniem Nr 1794/2006 z dnia 4 września 2006 r. Dodatkowych wyjaśnień w tej sprawie może udzielić p. Bogusława Presz, pracownik Wydziału Kultury i dziedzictwa Narodowego, pl. Wszystkich Świętych 11, tel. 012 616 1914. Z poważaniem Z-ca DYREKTORA WYDZIAŁU Barbara Turlejska na stronie 21 zamieszczamy fragmenty opisu projektu będącego przedmiotem oferty Z końcem lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych zrealizowano w Polsce kilka dużych, zbiorowych wystaw, które miały zaprezentować i dowartościować „sztukę niezależną lat osiemdziesiątych“. Była to próba zdyskontowania lat spędzonych w „podziemiu“, w przykościelnych kryptach, przestrzeniach prywatnych, w ukryciu, na marginesie – ukazania światu moralnego zwycięstwa nad opresyjnym i intelektualnie jałowym reżymem. Z perspektywy czasu można zauważyć, że próba ta zdecydowanie się nie powiodła, a w naszej potocznej rzeczywistości jest dzisiaj więcej pozostałości komunizmu i mentalności stanu wojennego, aniżeli kultury, czy też „etosu“ dysydentów. Opozycyjna sztuka lat osiemdziesiątych – jako zjawisko odrębne - nie wyszła poza katalogi zapomnianych wystaw i pełną resentymentów pamięć działaczy, organizatorów i uczestników podziemia. E A S T- E T Y K A (ewolucja pojęcia sztuki niezależnej w „wolnej P olsce“) Artur Tajber stronie siedzi JOGIN, który bez zastrzeżeń widzi świat jako mechanizm zegarowy. Uważa, że jednak można go równie dobrze nazwać pozytywką lub czymkolwiek. Jogin wierzy, że celów nie sposób przewidzieć, że liczą się tylko środki. Odrzuca przemoc niezależnie od okoliczności, sądzi, że logiczne rozumienie traci zdolność ukazywania kierunku w miarę, jak umysł zbliża się do absolutu – prawdy – jedynej wartości mającej dlań znaczenie. Jogin jest przekonany, FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Mam złudne - być może – wrażenie, że do niedawna rzeczy wydarzały się w różnych miejscach zgodnie ze swoim czasem - czasem, który był miarą lokalną - podczas gdy obecnie wydarzają się niemal równocześnie, choć czas w różnych miejscach nadal płynie z im właściwą szybkością. * – nikt jeszcze nie osiągnął. Emocjonalna energia Komisarza koncentruje się na relacji JEDNOSTKA – SPOŁECZEŃSTWO, gdy Jogina natomiast na relacji J E D N O S T K A – W S Z E C H Ś W I A T. Równie dobrze można by prosić homoseksualistę, by zdobył się na wysiłek i zajął płcią przeciwną. I vice versa – mówi Koestler. I tyle Koestler. Powodów niepowodzenia tej formacji jest zapewne więcej, niż potrafię wyliczyć. Z tych, które wydają mi się ważne, podam: - nieumiejętność dokonania syntetycznego i czytelnego wyróżnienia cech konstytuujących specyfikę tego okresu, - słabość artystyczną zjawiska o stosunkowo mocnej, politycznej specyfice, - niespójność genealogiczną, ideologiczną, semantyczną i formalną sztuki manifestującej się w nurcie organizacyjnym „kultury niezależnej“, - małe znaczenie tych zjawisk z punktu widzenia aktualnych interesów osób i grup grających pierwsze skrzypce w rzeczywistości początku lat dziewięćdziesiątych i później. Ruch związany z „przykościelnymi“ wystawami, oraz większość pozostałych inicjatyw odwołujących się do etosu walki z reżymem i odnowy moralnej, paradoksalnie - z dzisiejszej perspektywy - wpisują się w kolejne fale inwazji indywidualnych anachronizmów nowych generacji. Jogin i Komisarz 3,5 Przy okazji otwartych w Krakowie na przełomie lat 19901991 wystaw „Dotyk – ikonografia lat osiemdziesiątych…“ oraz „Cóż po artyście w czasie marnym?“ (pierwsza, przygotowana w Galerii BWA i Pałacu Sztuki przez Zbigniewa Bajka, druga - autorstwa Tadeusza Boruty zrealizowana w Muzeum Narodowym) odbyło się pokaźne rozmiarami sympozjum „Czas niezależności – sztuka lat 80-tych“. Wzięli w nim czynnie udział: Aleksander Wojciechowski, Tadeusz Nyczek, Andrzej Osęka, Zbigniew Makarewicz, Tadeusz Boruta, Adam Brincken, Jacek Waltoś, Janusz Marciniak, Stanisław Rodziński, Małgorzata Pokorska, Stanisław Bereś, Marta Tarabuła, Jerzy Kornhauser, A. Dzieduszycki, W. Skrodzki, oraz autor tego tekstu. Zainspirowany esejami Artura Koestlera wygłosiłem wtedy referat zatytułowany „Jogin i Komisarz 3“. Dla sprawdzenia jego tez i diagnoz z realiami dnia dzisiejszego, zacytuję poniżej obszerne fragmenty. (…) Wypowiadając się na temat sztuki lat osiemdziesiątych w Polsce chcę mówić o Sztuce, i dlatego właśnie zacznę od Artura Koestlera. Zaczynając od „sztuki“, chcąc nie chcąc, co chwilę wracałbym prawdopodobnie do polityki. Koestler każe nam wyobrazić sobie narzędzie pozwalające rozszczepić formy społecznych zachowań tak, jak fizyk rozszczepia wiązkę światła. Otrzymane tak spektrum wszystkich możliwych postaw zajmowanych przez ludzi wobec życia ma rozjaśnić nam całą tę beznadziejną gmatwaninę. Roi Vaara, Artur Tajber, Brian Connolly - performance, Rue Victor Hugo, Sete - INFRACTION, wrzesień 2006, fot. Siobhan Mullen że niczego nie da się naprawić na skutek zewnętrznej organizacji, że wszystko można udoskonalić jedynie poprzez indywidualną, wewnętrzną przemianę, i że każdy, kto myśli inaczej, jest ESKAPISTĄ. Pomiędzy krańcowościami rozpościerają się pasma postaw bardziej statecznych. Im bliżej środka, tym są bardziej mętne. Im mniej wyraźne, tym przyzwoiciej wyglądają, a stosunki SPEKTRUM PODCZERWIEŃ Podczerwień – najniższa częstotliwość drgań – najmniej subtelny składnik wiązki – przenosi jednak największą ilość ciepła. Na tym krańcu możemy dostrzec KOMISARZA: wierzy on w zmianę z zewnątrz, że wszystkie ludzkie plagi można uleczyć radykalną zmianą, reorganizacją systemu, że cel taki usprawiedliwia użycie wszelkich środków – przemocy, oszustwa, zdrady, trucizny. Komisarz uważa, że każdy, kto wierzy w coś innego jest ESKAPISTĄ. Ultrafiolet – coraz krótsze, niewidzialne dla oka, pozbawione barwy i ciepła fale, coraz większa częstotliwość. Po tej Narzędzie rozczepiające formy zachowań w Sztuce jest równie łatwe lub trudne do wyobrażenia. Jest jednak niewątpliwie przydatne, gdy chcemy ogarnąć okres lat osiemdziesiątych w naszym kraju. Bez niego będziemy się czuć bezradni i zagubieni. Na nic nie przyda się odsiewanie sztuki od plew, postaw pozytywnych moralnie od niemoralnych, etycznych od nieetycznych, czy opozycji od kolaborantów. Gdy raz ULTRAFIOLET pomiędzy nimi bardziej cywilizowane. Nie można się spierać z Komisarzem, tak jak niemożliwy jest spór z niewierzącym w słowa Joginem. Natomiast można dyskutować łatwo z liberałami, filantropami, kwakrami… Spór taki zawsze prowadzi jednak donikąd, gdyż jedyne prawdziwe rozwiązanie pozostaje zawieszone pomiędzy krańcowymi koncepcjami zmiany – dokonanej środkami zewnętrznymi i przemiany wewnętrznej – czyli pomiędzy Komisarzem i Joginem. Koestlerowi narzuca się konieczność i sens syntezy świętego i rewolucjonisty, czego – jak dotąd zdecydowaliśmy się na użycie formuły „sztuka lat ‘80“, to z jednej strony godzimy się zestawiać pojęcie sztuki z określonym zespołem przemian społecznych i politycznych, z drugiej zaś zakładamy istnienie analogicznych wartości w sztuce i życiu społecznym. Jest tak, gdyż „lata ‘80“ nie są miarą czasu, lecz społecznej i politycznej walki. Jeżeli założymy, że zasada konstruowania spektrum przedstawiona przez Koestlera odpowiada w ogólnych zarysach mechanizmowi analizy postaw artystów wobec Sztuki – a założenia takiego podejmuję się chętnie – to listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna obraz wydarzeń i osiągnięć twórczych przedstawiany na wystawach takich jak „Dotyk“ i „Cóż po artyście w czasie marnym?“, i innych podobnych, jawi się nam w przeważającej większości jako pejzaż dokonań liberałów, filantropów, humanistów, kwakrów, katolików… itd.. Całość niezbyt jasna i mętna. Reakcja na obalenie „jedynej słusznej prawdy“ zaowocowała wyraźną niechęcią do ostrych sformułowań. Opozycja wobec skostniałej i pozorowanej pozycji „czerwonego komisarza“ doprowadziła do postaw ideologicznie nieskrystalizowanych – postaw środka. Radykalizm budzi strach i zgrozę, ogranicza się do werbalnych polemik i deklaracji. Nie ma go w sztuce. Rozmowa o niczym jest łatwiejsza do akceptacji aniżeli twarde stawianie racji. (…) Sąd mój jest surowy, gdyż niezauważalnie nastąpiło przesunięcie odczuwane przeze mnie jako poważne wykroczenie. Jest ono podobne do przesunięć mających miejsce w „wielkiej polityce“. Ale chociaż „homo politicus“ i artysta mogą pomieścić się w jednym ciele, to coś ich jednak wyróżnia, i co jednemu ujdzie, dla drugiego jest ciężkim grzechem. Przesunięcie to w sztuce polega na trwałym – co można już dzisiaj stwierdzić – zastąpieniu motywacji artystycznych względami o naturze socjologicznej, ekonomicznej, wreszcie – by nasze było „na wierzchu“. (…) Połączyła nas „Solidarność“ w walce z przykrym i pozbawionym perspektyw systemem sprawowania władzy. Dzisiaj dyskutujemy jej przyszłość. Jeżeli artyści rzeczywiście połączyli się w oporze przeciw byłej władzy, to przecież nie zuniformizowali swego stosunku do sztuki. Stało się tak tylko w przypadku słabych i nieodpowiedzialnych. Zatem prezentowanie tego wszystkiego na jednym talerzu nie jest wyborem artystycznym, więzi tego rodzaju pomiędzy nami nie są więziami artystycznymi – i wyraźnie to widać. To, co było chlubą jako akt polityczny, moralnym zwycięstwem – dzisiaj staje się grzechem przeciw Sztuce. Czas najwyższy uzmysłowić sobie zmianę sytuacji i powiedzieć jasno: lubię Cię i szanuję Twą niezłomną postawę wobec ZŁA, lecz nie jesteś dla mnie Artystą; Twoje wybory mnie nie przekonują. Stanę obok Ciebie w obronie wspólnych nam racji, lecz wystawiać z Tobą nie będę, nie chcąc Ciebie i siebie ośmieszać! Cóż więc pozostało po latach osiemdziesiątych? Czy możemy mówić o sztuce tego okresu? Czy wystawy jak „Dotyk“ i „Cóż po artyście…“ dają nam prawdziwy i reprezentatywny obraz tego czasu? Odpowiedź jest jeszcze wciąż trudna. Rozmaite osoby z różnych powodów forsują swoje opinie, chcą na nich budować autorytety, gdyż czas ten – z wielu oczywistych powodów – staje się obiektem spektakularnego przetargu. Jeżeli dzisiaj niektórzy artyści i krytycy – w tym i ci, którzy w ruchu kościelnych wystaw brali udział – krytycznie oceniają imprezy będące w znacznym stopniu tego ruchu podsumowaniem, to dlatego, że działania takie i wybory usprawiedliwione były ryzykiem politycznej demonstracji i swoistą dialektyką protestu – akt protestu ważniejszy od aktu kreacji. Gdy ta emocjonalna, i często religijna motywacja prysła, pozostał nagi fakt, który w płaszczyźnie czysto artystycznej rozmija się z ich aspiracjami. To nie moda się zmieniła, to nie ludzie zawistni krytykują „sztukę niezależną“. Po prostu upłynęło trochę czasu, a zjawisko to od czasu ewidentnie było zależne. Paradoksalnie, sztuka środka, na ogół określana przez tradycyjne eksploatowanie własnych mediów, przejęła coś z efemeryczności ostatnich fal awangardy i sama się na to nabrała. Ogromna ilość zamalowanych płócien pozostaje jako li tylko dokument czasu, jak rekwizyty i zdjęcia po happeningu czy performance. Kim są dzisiaj Jogini i Komisarze Sztuki? Odpowiedź na to pytanie nie wydaje się zależeć od oceny „sztuki lat ‘80“. Nie jest się w sztuce tym, kim się jest z temperamentu, wiary czy przekonań. W sztuce jest się tym, co się tworzy. Prawdziwym Joginem czy Komisarzem nie staje się ktoś, kto nigdy nie spróbował podjąć się brzemienia głębokiej oceny sytuacji, w której tkwi, podjąć decyzji o jasnym do niej stosunku. W badaniu sytuacji, stanu sztuki – podobnie jak w antropologii czy badaniach nad folklorem – porównanie jest środkiem mającym na celu wprowadzenie elementu uniwersalnego do analizy „lokalnej“ czy „prowincjonalnej“, zaś sytuacja lokalna, czy narodowa, objawiają swój prawdziwy sens dopiero w kontekście sytuacji ogólnej, uniwersalnej. Propagatorzy rzekomej sztuki niezależnej chcą się wciąż porównywać tylko ze zwyciężonym przeciwnikiem i wydają się uzurpować sobie dostąpienia stanu łaski. Chciałbym im przypomnieć – za znawcą przedmiotu, Mirceą Eliade – że „sacrum to element struktury pojedynczej świadomości, a nie moment historii świadomości“, i że „przeżycie sacrum jest związane z wysiłkiem człowieka by skonstruować ŚWIAT, który posiadałby SENS“. Aktywność, która do tego celu nie zmierza, nie zmierza również do świętości. Owocem jej może być wyłącznie BEZ-SENS i sentymentalizm. W każdym przypadku ten, który nie wierzy w przemianę sztuki samej, który nie konstruuje autonomicznego świata, który nie dąży do sensu – jest ESKAPISTĄ. (…) Niezależność (od czego?) Nurt kultury niezależnej we wszystkich swych odmianach, czy - inaczej mówiąc - kultura i sztuka dysydencka, były definiowane przez niezależność od władzy – komunistycznej Pekka Luhta - performance w przestrzeni publicznej, Sete, INFRACTION, wrzesień 2006 10 06 listopad fot. Artur Tajber partii i jej aparatu przemocy i kontroli. Każda forma niezależności określa się wobec tego, przed czym się broni, lub z czym walczy. Niezależność jest formą opozycji, a nie ma opozycji bez zdefiniowanego przeciwnika. Szerokie rozumienie niezależności jest zbudowane na fundamencie samodzielności – intelektualnej, emocjonalnej, estetycznej i ekonomicznej. A ponieważ żyjemy w głębokim uwikłaniu, ponieważ nie istniejemy bez innych, bez społeczeństwa – faktyczna niezależność jest zawsze względna. Chcąc zachować elementarny wymóg jasności, będę więc mówił tylko o niezależności sądów i opinii. Niezależność sądów i opinii to sztuka nieulegania dominującym przekonaniom i ogólnej presji większości, to sztuka samodzielnego dochodzenia racji. Niezależność to zdolność do Sztuki. Sztuka indywidualnych anachronizmów Indywidualne anachronizmy generacji wkraczających masowo w sztukę od drugiej połowy lat osiemdziesiątych, na fali wygasania „nowego ekspresjonizmu“ (który był bez wątpienia anachronizmem pierwszym z serii, tyle że zbudowanym jeszcze na kształt izmów), polegają na wyjmowaniu gotowych, modelowych rozwiązań formalnych, lub sprawdzonych zbitek semantycznych z wcześniejszych okresów (głównie awangard i modernizmu w ogólności), i swobodnego aplikowania ich wobec współczesnych im realiów. Pozornie jest to rodzaj rewizji kultury. Faktycznie jest to dość szkolne ćwiczenie z poetyki, o wektorze poetycznym, gdyż zasadza się na ignorancji wobec etycznego dorobku późnego modernizmu i odrzuceniu obowiązywania odpowiedzialności za konsekwencje podejmowanych gier. Autor stawia sobie za cel skuteczność: podgląda, dystansuje się, podstawia lustro, ironizuje, monologuje, trywializuje, zazwyczaj zajmuje się newsami - gorącymi tematami nurtującymi w danym momencie media, znaczące grupy społeczne, eksponowane mniejszości, a mało krytycznej uwagi poświęca sobie i swojej roli w rzeczywistym otoczeniu. Przy czym aktywność skupia głównie na zręcznym wklejeniu anachronizmów w wybrany, modny kontekst – ze społecznie krytycznym odcieniem, egzystencjalnym (czytaj – egoistycznym) akcentem (odwołującym się do kwestii ciała, obyczajowości lub tożsamości - i tak dalej…), oraz na intensywnych działaniach promocyjno-marketingowych. Sztuka indywidualnych anachronizmów przysłoniła łatwo „nurt kultury niezależnej“, słaby swym etycznym niedopowiedzeniem, pozbawiony pazurów po „zwycięstwie nad komunizmem“. Pionierami sztuki indywidualnych anachronizmów w Polsce są artyści i krytycy usiłujący od początku lat dziewięćdziesiątych przyspieszyć włączanie się polskiej sceny artystycznej w nurt światowy. Państwo funkcjonujące w nowym systemie musiało mieć swoją reprezentację artystyczną - intratną okazję musiał ktoś wykorzystać. Szczególnie zasłużonym działaczem w tej konkurencji była i jest Anda Rottenberg, która włożyła wiele energii w redukcję obrazu sztuki nowoczesnej w Polsce do rozmiarów wyhodowanej w swojej stajni trzody (niezależnie jak znaczący ma ona wymiar). Podobnie realizowali swoje cele również inni – Piotr Piotrowski ze spłaszczoną do teorii konfliktu formułą historii sztuki najnowszej, Maria Anna Potocka kierująca się sławnym, acz szybko słabnącym instynktem i koniunkturalną wiedzą o artystycznym otoczeniu, wielu kuratorów Zamku Ujazdowskiego, wyczynowcy z Fundacji Foksal, czy pozornie anarchizujące środowisko Rastra… Można dopisać do tej listy jeszcze wiele osób – krytyków, dziennikarzy, kierowników średnich i małych galerii, gremia realizujące tzw. „Znaki czasu“ - stosujących podobne praktyki, lub po prostu zazdrośnie kopiujących skuteczniejszych liderów. Artyści zagospodarowani przez ten koniunkturalny twór są lansowani skutecznie, wprost proporcjonalnie do przyjmowania obowiązku krótkiej pamięci i odcięcia się od genealogicznych zobowiązań (wielu nie musi się do niczego zobowiązywać, bo ze względu na wiek lub amnezyjną formę edukacji niewiele wiedzą o poprzednikach). Obowiązujący od połowy lat dziewięćdziesiątych kuratorski system zarządzania sztuką pozwala na pominięcie nazwisk artystów nawet w takim, jak mój tekście – to autorzy wystaw, kolekcji i dyrektorzy galerii są w tym systemie twórcami, to oni w końcu stwarzają nawet swoje największe gwiazdy, to oni też głównie grzeją się w ich blasku. Oczywiście dziwi skuteczność i trwałość mechanizmu tak oportunistycznego i nie opartego na organizacyjnie mocnych podstawach. Jest to kwestia interesująca i wymagająca osobnej analizy (wyrywkowo pisałem o tym już wcześniej, FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna analizując biurokrację sztuki i płytką infrastrukturę polskiej sceny artystycznej), jednak wymaga wspomnienia jeden powód krzepnięcia i umacniania się tej fikcji. Jest nią bez wątpienia konflikt z prawicowo-nacjonalistycznymi aktywistami spod sztandarów LPR i rubieży PISu, oraz z radiomaryjnymi fanatykami. Im bardziej jest on widoczny, im więcej generuje lęku, tym trudniej polemizować na bardziej subtelnej płaszczyźnie – polityzacja dyskursu artystycznego doprowadziła do jego zaniku i marginalizacji. Polaryzacja poglądów na akty głupich prowokacji, bezsensownych (acz groźnych) procesów sądowych, redukuje dyskusję do poziomu sportowych meczów, uprawomocnia uproszczone sądy i opinie. Polityzacja świata sztuki i światopoglądowo-ideologiczny konflikt likwidują otwartą dyskusję wewnątrz zamykających się na siebie obozów. W ten sposób następuje proces oligarchizacji po obu stronach muru. Potencjalne zwycięstwo którejś z formacji przestaje budzić nadzieję. Niezależna kultura a sztuka krytyczna Sztandarową formacją przełomu wieków jest w Polsce sztuka krytyczna – cokolwiek to znaczy. Chcąc ją jakoś uczciwie opisać nie sposób nawiązać do zapisanych przez jej apologetów i krytyków tekstów. Aby uniknąć oderwanych polemik w objętości przekraczającej możliwość jednej wypowiedzi na ogólnie inny temat, wspomnę tylko nasuwającą się analogię pomiędzy podejściem krytycznym a niezależnością. Postulat krytycznej oceny realiów i postulat niezależności łączy opozycja wobec tego, co dominuje, wobec władzy i mainstreamu. Są one możliwe do zrealizowania, gdy potrafimy wyraźnie określić przedmiot naszego uzależnienia lub krytyki. Brak określonego „celu“ nie daje podstaw do zajęcia postawy krytycznej. Niezadowolenie, kontestacja, brak zgody na dzielenie z innymi wiary czy wartości nie są jeszcze czynnikiem „krytycznym“. A nade wszystko sam akt krytyki, nawet dobrze skierowanej, nie jest aktem artystycznym. Znaczna część aktywności kojarzonej ze sztuką krytyczną pozostaje na poziomie publicystyki lub demonstracji niesprecyzowanego niezadowolenia różnymi przejawami życia społecznego lub polityki. Zaangażowanie w tej przestrzeni często nie przekracza kryterium poważniejszej refleksji, kończy się na poziomie aktywizmu. Autorzy łączeni z tą formacją nader często – i zbyt często – nie są skłonni do ponoszenia konsekwencji kreowanych konfliktów. Oskarżani o kwestionowanie drogich innym wartości (lub pseudo-wartości) wycofują się w obawie utracenia swej eksponowanej pozycji czy też statusu. Mówiąc prościej – nie grzeszą odwagą cywilną. Czy można coś równocześnie krytykować i nie krytykować zarazem? Czy można być krytykiem bez gotowości do zapłaty ceny krytyki? Co warta jest krytyka, za którą nie idzie poświadczona pewność racji? Niezależność od rzeczywistości Cechą charakteryzującą obraz sztuki w Polsce na początku XXI wieku jest powszechny brak wiedzy w kwestii tego, czym zajmuje się większość praktykujących artystów oraz co inspiruje najmłodszych adeptów sztuki. Przedmiotem zainteresowania instytucji artystycznych, wpływowych kuratorów i krytyków, jest z jednej strony wykreowana już niewielka grupa reprezentantów, z drugiej zaś wyłącznie wymyślone, czy też importowane pomysły na sztukę, dla których poszukuje się przedstawicieli i przykładów. Praktycznie biorąc nikt nie zajmuje się rzetelnymi badaniami stanu rzeczy, mało kto wie, czym zajmują się choćby znani z nazwiska twórcy, wystawia się bowiem autorów z nazwiska, a nie z dzieła. Badaniem stanu sztuki nie zajmują się ani Uniwersytety, ani Akademie, ani finansowane z budżetu galerie i centra sztuki. Nie ma w Polsce ośrodka, który by chciał, czy też mógł zainwestować w takie badania znaczące środki. Zadaniem takim nie interesuje się żaden ośrodek państwowy, rząd, politycy. Współczesna nam sztuka (w ogólnym rozumieniu) jest konglomeratem wątków o złożonej naturze, lub raczej kompleksem różnych, pochodzących z różnych etapów swej ewolucji pomysłów na sztukę oraz ich różnie zaawansowanych skutków. Zważywszy szeroki plan zjawiska (wszak mówimy teraz o zjawisku ogólnoświatowym), jego relatywną demokratyzację i decentralizację, nawet bez praktycznej analizy łatwo sobie wyobrazić dodatkowe procesy, które muszą zachodzić w tak pojemnym zbiorze: przejmowanie skutków przy zapominaniu przyczyn, skłonność do wielokrotnego odkrywania tych samych prawd, wynajdywanie wcześniej dokonanych wynalazków, Przemysław Kwiek, performance - W Kontekście Sztuki / Różnice, Mazowieckie Centrum Kultury, Warszawa 2006, ideologizację racji, komercjalizację idei, wszystkie procesy korupcji wynikające z ludzkiej próżności i gier interesów. Oczywiście jest to tylko jeden z możliwych punktów widzenia – równie dobrze można by powiedzieć, że choć wciąż jest zauważalne roszczenie „jednej sztuki“ (sztuki wysokiej, lub formacji wiodącej, a zatem hierarchii wartości obejmującej wszystkie zjawiska artystyczne), to nie ma już dzisiaj jednej wizji sztuki - lecz otwarty konkurs na pretendujące do tego miana: osoby, teorie i praktyki. Rzecz w tym, że w naszym świecie taka rywalizacja nie ma żadnego możliwego do zaakceptowania, „prawomocnego“ arbitra. Jedynym kluczem do obiektywizacji zależności Sztuki wobec Świata wydaje się wciąż być spopularyzowane w latach trzydziestych dwudziestego wieku przez Theodora Adorno, Clementa Greenberga i Hermanna Brocha pojecie kiczu. W opozycji do idei awangardy definiowali oni kicz jako rodzaj fałszywej świadomości. Dla Adorno kicz był parodią katharsis i świadomości estetycznej. Hermann Broch wydawał się iść dalej – nazywał bowiem kicz „złem w systemie wartości sztuki“. Dla niego problem kiczu był kwestią bardziej etyczną niż estetyczną, pisał: „jeżeli prawdziwa sztuka jest dobra, to kicz jest złem“, „istotą kiczu jest mylenie kategorii etycznej z estetyczną, kicz chce działać pięknie, a nie dobrze – zależy mu na pięknym efekcie“, „kicz nie jest złą sztuką, lecz sztuką nie jest i tworzy własny system odniesień“, „kicz powstaje na skutek rezygnacji z prawdy na rzecz piękna“… Tak wykreowane pojęcie kiczu jako antytezy dobrej sztuki eliminowało kanon, zachowując hierarchię wartości. Przeciwstawienie pojęć awangardy i kiczu w sensie „sztuka jako dobro“ versus „sztuka jako zło“ uległo erozji na wielką skalę gdzieś w latach sześćdziesiątych XX wieku. Było by dzisiaj łatwo powiedzieć, że unieważniła je agonia modernizmu lub rozkwit idei postmodernistycznych, lecz oceniam takie podejście jako anachronizm. Uważam, że faktycznym powodem zmiany stosunku do kiczu był pokoleniowy - a nie intelektualny - bunt wobec tradycyjnego społeczeństwa dobrobytu i jego wartości, oraz erupcja utopijnych idei kontrkultury i kultur alternatywnych. Sięgnięcie po i dowartościowanie „złej sztuki“, było jednym z aktów podważających porządek rzeczy, choć porządek „dobrej sztuki“ nie zaczął nigdy na dobre obowiązywać. Paradoksalnie, sięgnięcie po „zło“ miało służyć odzyskaniu utraconego „dobra“, i szło po części za etycznymi postulatami Brocha. Antynomia sztuka-kicz zastąpiona zostaje napięciem na osi akt-kontekst (w istocie proces ten w mniejszej skali zaczął się znacznie wcześniej, w Dadaizmie). Aspekt etyczny takiej relacji przenosi się z wewnętrznej uczciwości i koherencji formy na funkcje komunikacji. Kicz staje się „dobry“, jeżeli obsadzimy go we właściwej roli, jeżeli pełni sensowną funkcję w akcie fot. Artur Tajber komunikacji (tak jak słowo „zło“ przez swą obecność w zadaniu nie czyni zdania złym). Tandeta, bylejakość, tymczasowość, ubóstwo czy jarmarczność, stają się dzięki temu często gwarantami prawdy (happeningi Allana Kaprowa, Wystawa Popularna Kantora, ale również kampowy image hipisowskich artystów, estetyka Jazzu i muzyki psychodelicznej, czy ogólnie, improwizowane strategie ruchu Fluxus i wczesnego pop-artu), podkreślają inne aspekty przekazu. O wartości zaczynają decydować zewnętrzne asocjacje, artysta staje się odpowiedzialny nie za formę reprezentowaną przez przedmiot, czy zbiór przedmiotów, lecz za konglomerat potencjalnych i faktycznych interakcji (patrz - termin wokabuła rzeczywistości w użyciu Hermana Brocha). Pojęcie kiczu, również jak gdyby za Brochem, przenosi się coraz to bardziej w sferę etyki - kiczem zatem jest już w coraz mniejszym stopniu zła sztuka, a w coraz większym sztuka, która robi zło, wywołuje złe konsekwencje. Idąc za Brochem powiem, że kicz powstaje nie tylko na skutek rezygnacji z prawdy na rzecz piękna, lecz również wtedy, gdy za cel dążenia stawiamy sztukę. Chcąc „być artystą“, uzyskać pozycję w artystycznej hierarchii, zrealizować dzieło-projekt z definicji artystyczne, popadamy w niebezpieczną, interesowną pretensjonalność, która odgradza nas od „prawdy“. Związek sztuki z rzeczywistością zachodzi tylko wtedy, gdy uwzględnimy jej sztuczność, czyli gdy odróżnimy fikcję od fałszu. Innymi słowy – „dobra sztuka“ może dzisiaj zaistnieć tylko wtedy, gdy postawimy sobie inne niż sztuka sama zadania i cele, gdy sięgamy po środki i strategie uznanej sztuce nie przypisane i nie identyfikowane ze sztuką, gdy – wreszcie – wygasimy swą obecność w artystycznych antyszambrach. a Artur Tajber, Ciudad Mexico, wrzesień 2006 Artur Koestler – Jogin i Komisarz I, Jogin i Komisarz II - The yogi and the commissar and other essays - The Macmillan Co. NY Date Published: 1945 Clement Greenberg, „Avant-Garde and Kitsch”, Partisan Rewiev, 1939 Hermann Broch, “Kilka uwag o kiczu i inne eseje”, Czytelnik 1998 Bernstein, J. M., 2001, Adorno: Disenchantment and Ethics, Cambridge: Cambridge University Press Wikipedia, The Free Encyclopedia Artur Tajber, „Biurokracja sztuki“, magazyn „Fort Sztuki“, nr 1, 2004 Artur Tajber, „Sztuka nie stoi w miejscu…“, magazyn Fort Sztuki, nr 2, 2004 listopad 11 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna INTER/WIZJE P E R F O R M A N C E CZYLI O B E C N O Ś Ć U M YS Ł U Małgorzata Butterwick Tegoroczny, 8 już festiwal INTERAKCJE w Piotrkowie Trybunalskim, został - świadomą decyzją organizatorów - po raz pierwszy nazwany Festiwalem Sztuki, nie zaś sztuki akcji czy sztuki performance, jak dotychczas. Tak duże i - można to powiedzieć - renomowane spotkania performerskie spełniają dziś rolę forum prezentacji najróżniejszych propozycji, są świadectwem niekwestionowanego w tym środowisku artystycznym pluralizmu. Sami artyści określają siebie i swoją pracę bardzo różnie - od zdeklarowanego performance, poprzez akcjonizm, sytuacjonizm, appearance, live act po tzw. show. To absolutne poszerzenie nomenklatury festiwalu miało więc zapewne wskazać na otwartość sztuki żywej na wielość form i postaw, będąc jednocześnie próbą zamanifestowania potrzeby dowartościowania dyscypliny uważanej przecież wciąż przez wielu za niszową, ‘inną’. I choć trudno dziś sobie wyobrazić sztukę współczesną bez owego akcjonistystycznego, performatywnego elementu, który - jako część składowa ‘projektu’ - został już całkowicie zaakceptowany, to jednak performance w ‘czystej’, nie wspomaganej innymi mediami, nie usankcjonowanej poprzez trwały obiekt formie, nadal budzi wątpliwości jako kategoria wśród sztuk wizualnych. Czy jest to jednak tak zaskakujące? Dla samego performera, obok zmagania się z własnym działaniem, najtrudniejsza jest tak naprawdę ta ciągła konfrontacja z niepisanym kodem akceptacji wobec każdej innej propozycji. Można powiedzieć, że cała ‘historia’, jak i ‘historiografia’ performance’u opiera się na braku kanonów, na gloryfikacji niekwestionowanych autorytetów i wspaniałomyślnej koegzystencji często skrajnie różnych interpretacji właściwości gatunku. Jeśli już natrafimy na jedno z niewielu, nawet w skali światowej, istniejących opracowań dotyczących performance’u, to nie powinniśmy się spodziewać, że będzie ono próbą sprecyzowania czegokolwiek, raczej kolejnym radosnym peanem na cześć aktywności, która jest świetna (bo w ogóle jest!). I muszę przyznać, że z punktu widzenia performerki, a więc czynnego, bezpośredniego uczestnictwa w szczególnym rozumieniu sztuki jako alternatywnego doświadczenia intelektualnego, zmysłowego i emocjonalnego, absolutnie popieram ten wszechogarniający etos sztuki akcji jako otwartej aktywności, nie podlegającej konwencjonalnemu krytycznemu wartościowaniu. Są jednak momenty, w których ów brak dyskusji czy teoretycznej podbudowy (tu nieodłącznie powiązanej z praktyką) staje się dotkliwy. Odnoszę wrażenie, że coraz częściej festiwale performerskie cierpią z powodu braku choćby próby podjęcia rozważań, które - nie ograniczając wolności artystów mogłyby się jednak przyczynić do pogłębiania szeroko pojętej jakości tej sztuki, stymulowania świadomości jej tworzenia, jak i zrozumienia jej przez widzów - nawet jeśli dyskusje nie prowadzą do jednoznacznych definicji czy określenia kryteriów. Tak dojrzała, wieloletnia impreza jak Interakcje mogłaby już na tym etapie pokusić się o stworzenie nie tylko forum prezentacji tego, co w (i wokół) 12 performance’u ‘się’ dziś robi, ale i wzbogacenia jej od strony dyskursywnej. Jeśli to nie następuje, 06 listopad niekiedy artyści biorą sprawy w swoje ręce…z różnym skutkiem. Na tegorocznych Interakcjach mieliśmy okazję być świadkami kilku wystąpień, które - według mnie - wyznaczyły punkty kulminacyjne imprezy, i - w pewnym sensie - powinny przejść do historii dyscypliny, a organizatorom dać wiele do myślenia na następny rok… Najlepszym sposobem na zamanifestowanie przez artystę swojego miejsca w systematyce performance’u jest zrobienie akcji właśnie o tym. Może nie najlepszym - odmówienie zrobienia akcji, a w zamian dostarczenie wykładu o własnej wizji sztuki, mocno przywiązanej do tradycji awangardowej w opozycji do tego, co ogólnie nazywa ´się‘ postmodernizmem. A to właśnie zrobił Zbigniew Warpechowski. Powiem tu tylko, że wyrozumiałość wobec cennych nawet w swej istocie ortodoksji czy egocentryzmu artysty słabnie tam, gdzie zaczyna się jego brak zrozumienia podstawowej cechy progresywnej sztuki w ogóle: tego, że polega ona na odwadze poszukiwania zaprzeczeń dotychczasowych ‘zasad’. Zwracam tu jednak uwagę na szansę, jaka otwiera się dzięki odczytaniu tej ‚prowokacji‘, czyli na energię drzemiącą pomiędzy radosnym czerpaniem z owej wolności a faktem, że każda dziedzina aby istnieć, musi być tożsama poprzez pewne jakości – oczywiście jakości w sensie mentalnym, nie ´rynkowym’. Co jest więc dziś jakością tożsamą sztuki żywej? Czy w ogóle jej poszukiwanie ma jeszcze sens? Mówi się czasem o kryzysie performance’u, ale podobnie mówi się o wielu innych dyscyplinach sztuki doby ponowoczesnej Jean Christophe Norman , INTERAKCJE, Piotrków Trybunalski, 2006 (czy też o samym pojęciu dyscyplin). Jednocześnie zainteresowanie tymi dziedzinami sztuki (z pop-kulturą w tle), które znajdują bezpośrednie przełożenie na życie, wciąż rośnie. Pisałam o tym w tekście o Interakcjach 7, a także w poprzednim numerze „Fortu Sztuki”, gdzie dotknęłam wstępnie problemu wirtualnej jakości sztuki performance. Myślę, że rozważania nad jej dzisiejszą tożsamością powinny rozgrywać się właśnie na polu jej historycznej ewolucji od body art, czyli podmiotowej fizyczności, po przeniesienie jej w sferę umysłu czyli wpisanie performance’u w obowiązujący nurt sztuki w ogóle. W obliczu nowych relatywistycznych ideologii i technologii będących przecież ich odbiciem, doświadczenie ciała zanika jako samodzielna jakość, ponieważ zmieniła się koncepcja obecności. A to właśnie fizyczna obecność stanowiła jedyną stałą wyznaczającą kategorię live art. Poprzez tę obecność można było zidentyfikować performance jako akt wiarygodny, autentyczny. Dziś, mówiąc wprost, fascynować ma nas istnienie poprzez umysł, poprzez dokonywanie na nim zabiegów modyfikujących percepcję naszej fizyczności, czyli tworzenie kontekstu, właśnie tworzenie go, a nie odniesienie do sytuacji zastanej, jak w czasach narodzin performance’u (jako nazwanej dziedziny), i pojęcia kontekstualizmu. I tylko uświadomienie mechanizmu tego przewartościowania może pozwolić nam odnaleźć sztukę akcji na mapie zjawisk współczesności…oraz zrozumieć, dlaczego dziś rzadko funkcjonuje ona tak, jak chciałby Zbigniew Warpechowski - czyli w poczuciu totalnej podmiotowej autoidentyfikacji z komunikatem sztuki. To, co artysta nazywa ´wykonaniem obecności‘ bywa raczej składową poszukiwania ‘się’ w wielości, zaczepieniem w chaosie,‘ektoplazmą’ myśli. Ale - jako takie – pogubiło właściwie podstawy istnienia jako odrębna dyscyplina sztuki: wchłania ją, i zostaje przez nią wchłonięta. W tym rozumieniu nawet teatr i ‘show’ znajdują w niej swoje miejsce. Niestety…ale przecież próba identyfikacji i wykluczenia takich wystąpień (a na Interakcjach było ich sporo) z ram festiwalu byłaby niejako samobójstwem własnej wolności artystycznej, wolności może urojonej, nieszczęsnej…czy jednak oddamy ją za to, by móc powiedzieć: ´jestem performerką/performerem´… Może więc odpowiedzi na pytanie o ‚przyszłość sztuki performance´ należy szukać w przejściu od obecności służącej narracji, opowiadającej idee do obecności kreującej nowe alternatywne znaczenia i abstrakcyjną poetykę, obecności procesualnej nie powielającej fot. Angel Pastor Podobnie jak w ubiegłym roku Alistair MacLennan, tak w tym Richard Martel był kuratorem części festiwalu, co polegało na zaproszeniu do Piotrkowa wybranych przez siebie artystów z całego świata. I na pewno performerzy z Quebecu byli autorami jednych z najciekawszych formalnie (Francis Arguin, Julie Andreé T), emocjonalnie (Christian Messier) i absurdalno-humorystycznie (Francois Courbe) wystąpień na festiwalu. Nie było jednak jasne, którzy z pozostałych artystów również zostali zaproszeni przez kuratora. Z punktu widzenia założonej ‘demokratyczności’ performance’u, nie ma to znaczenia, zastanawia jednak zasadność powoływania kuratora, jeśli jego wybór artystów nie buduje jakiegoś argumentu. I tu ponownie wracamy do wyjściowej kwestii kryteriów, i znów pojawia się problem… FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna performerskich - jednak to już inny nieco temat. Wrócę więc do samych performance, o których szczególnie chciałabym tutaj wspomnieć. W swoim procesualnym świecie pozostawał podczas całego festiwalu Jean-Christophe Norman, zapisujący upływ czasu na ulicach miasta. Był on jedynym na tegorocznej imprezie przedstawicielem bardzo ciekawej koncepcji sztuki akcji jako ciągłego działania, stałego uczestnictwa w zdarzeniach. W dyskurs ´bycia performerem´ wpisał się z charakterystycznym wyczuciem klimatu Przemysław Kwiek w kolejnym bardzo własnym, autorefleksyjnym appearance. Natomiast Jiri Suruvka Jiri Suruvka & Emil , INTERAKCJE,Piotrków Trybumalski, 2006 bogatych w gadżety ‚sposobów performerskich‘… osobiście przychylam się do takiej opcji, choć może w owych gestach tkwi czasem nasza pierwotna istota… To wciąż otwarty dylemat, nie tylko artystyczny, ale i naszych czasów w ogóle. W jego obliczu można mówić o pewnej reakcji, o czymś ´post post´ jako manifestacji czystej fizyczności ciała i zjawisk jak w performance japońskim, o którym pisałam w poprzednim wydaniu FS. Zasadność takiej postawy opiera się jednak na ‚odideologizowaniu‘ gestu, zminimalizowaniu środków, dzięki czemu unika ona banału, powtórzenia czy nawet plagiatu. Legendarny już performance ‘na stole’ obecnego na festiwalu Seiji´ego Shimody na pewno zrobił wrażenie… Są jednak sposoby, by niemożność ucieczki od znaczeń, frustrację i zagubienie performującego umysłu (europejskiego) wyrazić poprzez akcję bez fot. Mariusz Marchewa Marchlewicz rozbudowania formy czy narracji. I tu chciałabym wspomnieć genialne festiwalowe wystąpienia Grupy Włochy (Darek Fodczuk, Artur Pałyga, Krzysztof Żywczak), szczególnie drugą odsłonę ich prezentacji. Trudno ubrać w słowa czystą, dynamiczną akcję, która polegała na dość agresywnym ‘przywiązaniu’ do filara mocną taśmą klejącą…książki, a następnie na naprawdę przekonującym spraniu jej drewnianymi kijami przez trzech członków grupy. Po zakończeniu ‘egzekucji’ można było sprawdzić, że nieszczęsną książką było… „Pojęcie strachu” Kierkegaarda. W tym performance równie doskonałe było ‘co’ i ‘jak´. Myślę, że w odniesieniu do tego, co napisałam wcześniej, dodatkowy komentarz jest tu zbędny, a akcja ta powinna przejść do historii dyscypliny. Dziś jednak o to trudno z powodów związanych z całym niniejszym argumentem, ale i z niedostatkami relacjonowania i dokumentowania wydarzeń Grupa Włochy - Dariusz Fodczuk, Artur Pałyga, Krzysztof Żywczak, INTERAKCJE, Piotrków Trybunalski fot. Małgosia Butterwick Zbigniew Warpechowski , INTERAKCJE, Piotrków Trybunalski, 2006 fot. Małgosia Butterwick zamanifestował programowe ´nie bycie´ performerem na rzecz swojego milutkiego pieska Emila, co doskonale ilustruje przedmiot tego tekstu. Z pełną powagą, do tragicznych losów wielu kobiet z krajów okupowanych przez Japonię w czasie i po II wojnie nawiązała w poruszającym i doskonale przygotowanym performance Tari Ito. Grupa Restauracja Europa pokazała dwa nowe oblicza - w dwu parach. Młody performer Mateusz Felsmann odnalazł nowy, mesjanistyczny niemal kontekst golenia sie na twarzy, zaś Huba Biczkowski przeniósł tę czynność w inne rejony ciała i w kontekst genderowy…choć nie tylko. Natomiast niekoniecznie genderowy był performance autorki tego tekstu… A jaki był? Dla niej na pewno najważniejszy, bo tak to już jest, że własny performance jest tak szczególnym wydarzeniem w kontekście festiwalu, że trudniej się skupić na innych. Może dlatego ten tekst taki ´problemowy´…bo robiąc performance mamy problem, tak samo kiedyś jak i dziś…i tak naprawdę nikt go za nas samych nie rozwiąże… a Dalszy ciąg relacji M. Butterwick z festiwalu Interakcje znakduje się na stronach 22 i 23 listopad 13 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Timm Ulrichs i bergkamener bilder basar Krzysztof Siatka Ważny nurt sztuki w Republice Federalnej Niemiec na przełomie dekad lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych charakteryzowało analityczne nastawienie w stosunku do sytuacji społeczno-politycznej kraju. Sztuka - wyposażona w niekonwencjonalne techniki nawiązania kontaktu z widzem - odegrała ważną rolę jako komentator aktualnych zjawisk. Niemcy Zachodnie były krajem szczególnym - z jednej strony pozbierały się z powojennej zapaści ekonomicznej, z drugiej jednak gospodarce do pełnej stabilizacji wciąż było daleko. Niepewne jutra społeczeństwo było cyklicznie poddawane próbie wytrzymałości przez kolejne kryzysy ekonomiczne, z których ten w roku 1966, wynikający z ogólnoświatowej recesji, okazał się najbardziej bolesny. Odczuwalne zagrożenie potęgował na całym świecie niekontrolowany militaryzm, szczególnie w Niemczech, ponieważ ludzie wciąż nosili w sobie bolesne znamię holokaustu i problem odpowiedzialności za rozpętanie kommen (Jeżeli człowiek nie przychodzi do kultury, to kultura musi przyjść do niego). Zapraszani artyści prezentowali najnowocześniejsze formy sztuki i dążyli do nawiązania kontaktu z mieszkańcami Bergkamen. Jedni mieli szansę pracy w nietypowych warunkach i z niesalonową publicznością, a drudzy poszerzali swoją wizję świata o komentarz zgoła niezwykły. Należy podkreślić, że akcje były pouczającym procesem dla obu grup. Udział mieszkańców w organizacji i manifestacjach artystycznych z roku na rok był coraz większy, a b.b.b. stał się najbardziej rozpoznawalną z wizytówek miastac. Każda z imprez odbywała się pod określonym, zawsze innym, tematem, który bezpośrednio dotyczył specyfiki miejsca. Artyści zmuszeni zostali do poprzedzenia swoich działań dogłębną analizą sytuacji miasta i jego mieszkańców. Dlatego takie zagadnienia jak skażenie środowiska naturalnego, bezrobocie czy problemy mniejszości etnicznych przebijały się wśród manife- tografię przedstawiającą pracujących górników. Koncentrując się na temacie węgla Ulrichs zaprezentował publiczności na tej samej imprezie jedną ze swoich najlepszych akcji - 14 września zbudował instalację Kohle-Ofen (piec węglowy). Piec węglowy skonstruowany został z brykietów węgla brunatnego, które nieodłącznie kojarzyły się z pejzażem tamtejszych hałd. Celem było ujawnienie sprzeczności istniejących w języku niemieckim. Artysta kierowany przeświadczeniem, że logicznie rzecz ujmując, jeśli chleb żytni zawiera w sobie żyto, to piec węglowy powinien być zbudowany z węgla. Konstrukcja Ulrichsa zgodnie z przewidywaniami po rozpaleniu ognia spłonęła, zadymiając i zapylając główną ulicę miasta niczym fabryczne kominy. Reakcja mieszkańców, nawet tych niezainteresowanych sztuką aktualną, była natychmiastowa. Nikt nie pozostał obojętny na przejmujący smród i czarną mgłę. Z odsieczą przyszedł gwałtowny i niespodziewany deszcz, który skierował popiół i dym do studzienki kanalizacyjnej, a efemeryczne dzieło pozostało tylko w sferze idei, przeżycia i wspomnienia. Postawa Ulrichsa w akcji Kohle-Ofen jest przykładem przełomu, jaki dokonywał się w czeluściach sztuki pojęciowej w połowie dekady lat siedemdziesiątych. Konceptualiści zaprzestawali badania struktur i paradoksów językowych zwracając się ku praktyce pozostającej w ścisłym powiązaniu ze społeczeństwem. W listopadzie 1975 roku ukazał się artykuł Josepha Kosutha The Artist as Anthropologist, a nieco wcześniej znane już były publikacje Herve Fischera twórcy Collectif d’Art Sociologique. Od tego momentu można mówić o charakterze socjologicznym sztuki, której znaczenie reguluje kontekst istniejącego układu społecznego. Chociaż tekst Kosutha chronologicznie jest późniejszy niż akcja Timma Ulrichsa, w praktyce artystycznej przełom był już widoczny. Tworząc językowy rebus w przygotowaniu akcji wziął pod uwagę uwarunkowania, jakie nakłada na jego pracę kontekst. Podobne pomysłowe akcje pozwoliły Jürgenowi Weichardtowi nazwać Timma Ulrichsa jednym z najbardziej uniwersalnych twórców współczesnych, który zastosował wszelkie możliwości wypowiedzi artystycznej przedstawiające absurdalność banalnie przeciętnego współczesnego życia.f Postawa artystyczna Timma Ulrichsa i on sam zrosły się z bergkamenen bilder basar do tego stopnia, że należało postawić twórcy pomnik. Ów monument wystawił sobie przewrotnie sam przy okazji 5 b.b.b. w 1980 roku. Akcja nazywała się Timm Ulrichs: an der Unterseite der Erdoberfläche (Timm Ulrichs na spodzie powierzchni ziemi). Negatywowy gipsowy odlew ciała artysty zakopano w ziemi do góry nogami tak, aby widoczne były jedynie podeszwy butów. Na powierzchni ziemi pomnik był materialnie nieobecny, ale istniał w świadomości. Każdy o nim wiedział, podobnie jak o jednej z największych kumulacji architektury podziemnej – o tak istotnych dla Bergkamen kopalniach. Timm Ulrichs, Kochle-Ofen, 1975, 3. b.b.b. fotografie: archiwum II wojny światowej. Przed tymi, pokrótce zarysowanymi, problemami przestrzegało wielu artystów, którzy starali się rozbudzić w ludziach krytyczną refleksję. Na arenie artystycznej obserwowano również doraźnie i bezpośrednie reakcje na wydarzenia – m.in. akcje bezlitośnie wyszydzające pruderię obecną w życiu publicznym. Do rangi jednego z symboli sztuki tamtych czasów urosła wystawa Poesie muß von allen gemacht werden. Verändert die Welt! (Poezja powinna być tworzona przez wszystkich. Zmieniajcie świat!), zorganizowana w 1970 roku w monachijskiej Kunstverein przez Reinera Kallhardta. Ekspozycja dzieł młodych artystów, którzy poruszali zagadnienia studenckiego buntu z 1968 rku, została zamknięta przed terminem przez decydentów kultury. Decyzja ta wzbudziła sprzeciw niemal całego środowiska artystycznegoa. Tytuł wystawy podkreślał potrzebę egalitarnego otwartego modelu sztuki, który włączy w swoje pole każdego. 14 06 W takiej perspektywie w latach siedemdziesiątych, w małej miejscowości górniczej Bergkamen w Zagłębiu Ruhry, odbywał się cykliczny przegląd artystyczny bergkamener bilder basarb. Pomysłodawca i organizator Dieter Treeck stworzył imprezę artystyczną, która miała miejsce na ulicach miasta, a zaangażowani w nią byli nie tylko artyści, ale też znaczna część mieszkańców. Treeck - poeta i satyryk przeświadczony o zaniedbaniu kulturalnym regionu i uzdrawiającej mocy sztuki, przyjął za hasło przewodnie swojej działalności slogan Wenn der Bürger nicht zur Kultur kommt, muss die Kultur zum Bürger listopad Timm Ulrichs, Timm Ulrichs an der Unterseite der Erdoberfläche, 1980, 5. b.b.b. stacji artystycznych wzbudzając zagorzałe dyskusje w miejscowych barach i na ulicy. Charakter b.b.b. określał poniekąd Timm Ulrichs, bynajmniej nie przez zaangażowanie organizacyjne, lecz poprzez wybitne akcje artystyczne. Jeden z ciekawszych niemieckich artystów, który swoją praktykę skłonny jest określać jako Totalkunst (sztuka totalna), a swoje życie potraktował jako dzieło sztuki zgłaszając się w 1966 do urzędu patentowego we Frankfurcie nad Menem celem opatentowania własnej osoby jako pierwsze żyjące dzieło, tak ustosunkował się do udziału w b.b.b.: Mit der Kunst auf die Straße zu gehen – statt damit ins Museum sich zu flüchten – bedeutet mir auch einen Härtetest, der offenbart, wie kräftig sie ist (wyjście ze sztuką na ulicę zamiast uciekać z nią do muzeum jest dla mnie bezwzględnym testem, który ujawnia siłę mojej twórczości) d. Najsłynniejsze wystąpienie Ulrichsa miało miejsce przy okazji 3. b.b.b. w 1975 roku, które odbywało się pod hasłem Umwelt(en)e. Ideą festiwalu była artystyczna analiza środowiska życia człowieka w miejscowości, gdzie z powodu nierentowności zamykano kopalnie, ludzie pozostawali bez środków do życia, a zakłady chemiczne były trucicielami zamieniającymi środowisko naturalne w zgliszcza. Ulrichs mając na uwadze genius loci i wynikające z niego wszelakie aspekty, za przedmiot swoich działań obrał węgiel (niem. das Kohle). Zaprojektował pocztówkę reklamując imprezę – Kohle-Zeichnung (rysunek węglem). Niemal całą powierzchnię zabazgrał węglem rysunkowym, a w dolnej części umieścił fo- Od ostatniego bergakamener bilder basar w 1985 roku minęło wiele lat, a w mieście i regionie zaszły istotne zmiany. Po dawnych kryzysach ekonomicznych i ekologicznych nie ma niemal śladu. W latach osiemdziesiątych zniszczenia górnicze regionu poddano gruntownej rekultywacji. Zagłębie Ruhry stało się wzorowo zagospodarowaną krainą, gdzie kopalniany i poprzemysłowy krajobraz zmieniony został w tereny zielone, rekreacyjne i wypoczynkowe. Być może zaskakująca metamorfoza, chociaż w kilku procentach była możliwa dzięki znakomitej sztuce o wysokich wartościach humanistycznych, która przez ponad dekadę poruszała w równych odstępach czasu - co trzy lata, niewielkim miasteczkiem i świadomością jego mieszkańców. a Por. Martin Damus, Kunst in der BRD 1945 – 1990. Funktionen der Kunst in einer demokratisch verfaßten Gesellschaft, Hamburg 1995, s. 188 – 241. b bergkameński bazar obrazów c Kunst bewegdt eine Stadt, bergkamener bilder basar 1971 – 1982, Bergkamen b.d.; Dieter Treeck, Für den Scheiß willste auch noch Geld haben? (w:) Kunstaktion. Künstler in Bürgernähe – Bürger in Künstlernähe. Red. Dierk Engelken, b.d. s. 135 – 141. d Timm Ulrichs, Bloß nicht als Prophet nach bergkamen kommen! (w:) Kunstaktion. Künstler in Bürgernähe – Bürger in Künstlernähe. Red. Dierk Engelken, b.d. s. 235. e Das Umwelt (niem.) – otoczenie, środowisko naturalne; umwelten – czasownik powstały od rzeczownika das Umwelt – neologizm. f Jürgen Weihardt, Związki artystów prezentowanych w kolekcji ze sztuką w Republice Federalnej Niemiec (w:) Kolekcja Jürgena Weihardta, Muzeum Narodowe, Kraków 1988, s. 21. a. Uratować od zapomnienia, czyli Dieter Roth i jego slajdy z FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Jego dzieło stanowi ogromną spuściznę: książka artystyczna, performance, malarstwo, poezja konkretna, sztuka wideo, environment, grafika, muzyka - nie sposób czegoś nie pominąć. Na jego wczesnej twórczości odcisnął swe piętno konstruktywizm i dadaizm. W początkowej fazie, widoczne są wpływy Paula Klee. W latach 50. artysta prowadził poszukiwania w kierunku op-artu. Poczesne miejsce w jego twórczości stanowiła produkcja książek artystycznych oraz poezja konkretna, a także dokonania w dziedzinie designu, a zwłaszcza grafiki. Wpływ na jego postawę twórczą wywarł w pewnej mierze Fluxus, a także sztuka kinetyczna. Przyjaźnił się z Danielem Spoerrim, którego spotkał jeszcze w Szwajcarii, podobnie jak Jeana Tinguely i Emmeta Williamsa. Z tym ostatnim zawarł dozgonną przyjaźń. W Paryżu w latach 60 poznał Roberta Filliou. Z kolei korespondencja z Richardem Hamiltonem owocuje szeregiem wspólnych działań. Pomimo, że znał Dicka Higginsa, Alison Knowles, George’a Maciunasa, Nam June Paika, Charlotte Moorman, Georga Brechta, nigdy nie przyłączył się do Fluxusu. Jednak z tych relacji personalnych wynikał jego nacisk na performance, efemeryczność, zwyczajność. W latach 70. przebywał w otoczeniu akcjonistów wiedeńskich. Spośród nich współpracował głównie z Arnulfem Rainerem, który podobnie jak Roth zajmował się kwestią własnego wizerunku. W Wiedniu powstawały też muzyczne projekty Rotha m.in. z Hermanem Nitschem. Sam artysta podkreślał swe uwielbienie dla Hansa Bellmera i Jeana Tinguely. Z pewnością jest to jedna z najbardziej interesujących i wpływowych osobowości artystycznych minionego wieku. Nie był związany z jednym konkretnym miejscem, ani środowiskiem. Jego życie upływało w ciągłym ruchu. Miejsca, do których wracał to Reykjavik, Bazylea, Hamburg. Poza tym wiele podróżował po Zachodniej Europie i USA. Roth jest jednym z dadaistycznych gorszycieli dobrego smaku. Jako wykładowca akademicki nigdy nie zagrzewał długo miejsca: dawał studentom zupełną swobodę, bez obowiązku uczęszczania na jego zajęcia. Dydaktyczna próba w Akademii Josepha Beuysa w Düsserdorfie skończyła się lekcjami w pobliskim barze, na co Beuys nie przystał… Roth słynął z niechęci do instytucji sztuki i kuratorów. Podrzucał galeriom i muzeom dzieła w postaci walizek cuchnącego sera, kompozycje abstrakcyjne z psujących się bananów czy pejzaże sypane z przypraw. Ulegające naturalnym procesom, przeistaczały się z czasem w terraria, gdzie można było obserwować stadia rozwoju muchy oraz jej funkcje życiowe. Dzieła psuły się, fermentowały, produkowały gazy, obsypywały się madami irytując powonienie i granice konwencji. O sobie samym powiedział: Nazwałbym samego siebie wynalazcą maszyn, które mają zabawić, (zainspirować) uczucia (bądź myśli), które pomogą strawić tę środkowoeuropejską cywilizację brnącą w pokładach śmiecia. W swoich twórczych poszukiwaniach ciągle odcinał się od wcześniej wypróbowanych działań, chciał uzyskać nowe właściwości medium. Niczym badacz próbował przekroczyć wszystkie artystyczne techniki i standardy tworzenia: hołubiąc kiczowi i tandecie. Nie znosił przejawów ładności i bardzo konsekwentnie je u siebie tępił. Dzieła piękne zdarzały się Rothowi również, ale jest to efemeryczne piękno rozlanego kwaśnego mleka na powierzchni obrazu. Był piewcą bezkompromisowości i z uporem maniaka wykładał swoje przywiązanie do Reykjaviku Karolina Bogusławska Dieter Roth (1930-1998) związał się z Islandią w latach 50. Artysta pochodził z rodziny szwajcarsko-niemieckiej, urodził w Hanowerze. Wczesne dzieciństwo spędził w nazistowskich Niemczech. W latach wojny został odesłany wraz z bratem do Szwajcarii w ramach pomocy prywatnej organizacji charytatywnej dla dzieci pochodzenia szwajcarskiego. Tam też odebrał dalsze wykształcenie. wszystkiego co kiepskie. Uważał, że tworzenie arcydzieł zniewala artystę, pracował nad własnym systemem - rodzajem języka. Z pasją produkował więc swe „kiepskie” dzieła sztuki i „kiepskie” filmy. Słynął z nie ugiętej postawy moralnej. Nie znosił telewizji, nie ufał gazetom, uważał, że toczą strumienie kłamstwa. Mielił je na kiełbasy i pakował w jelita cielęce, wcześniej przyprawiając. To samo czynił z dziełami Hegla i Wittgensteina. Był nieufny wobec kultury masowej i nadprodukcji śmiecia, który stosował jako tworzywo artystyczne. Smak, zapach, dotyk, miłość, marność, lubieżność są wszechobecne w jego sztuce, tak samo jak kobiece akty i pejzaże. Dieter Roth to artysta odkrywany na nowo w ostatnich dziesięcioleciach. Warto przyjrzeć się twórczości tego ekscentryka i outsidera, stojącego na bakier wobec mechanizmów koniunktury w sztuce, odłowionemu pośmiertnie w ostatnich latach przez systemy promocyjne korporacji sztuki typu MoMA w Nowym Yorku czy Kunsthalle w Bazylei. Widoki Reykjaviku powstają w dwóch częściach: pierwsza w latach 1973-75, druga 1990-93. Jest to instalacja złożona z 30 000 slajdów. Oprócz tego istnieją jeszcze fotografie Seyðisfjörður. Jedyne, co różni obie prace, to skala. Obie edycje: zarówno z Reykjaviku jak i Seyðisfjörður, są pośmiertnymi realizacjami wykonanymi przez syna: Björna Rotha, ukończone zgodnie z wizją Dietera. Za życia artysty, w proces zaangażowani byli dorastający wtedy synowie Björn i Karl oraz zaprzyjaźniony artysta Páll Magnusson. Twórcy konceptu zależało, aby przedstawić każdy budynek znajdujący się w Reykjaviku (i relatywnie w Seyðisfjörður). Slajdy z Reykjaviku były prezentowane między innymi na Festiwalu Sztuki W Reykjaviku 2005. Obecnie podróżują bezustannie po świecie. Islandzkie wydarzenie dedykowano twórczości Dietera Rotha, wystawiając w lokalnych muzeach i galeriach całego kraju dzieła artysty i zapraszając wielu znanych twórców do projektu upamiętniającego jego twórczość. Polskę reprezentował Wilhelm Sasnal. Kuratorami projektu byli Björn Roth i Jessica Moran z Tate Modern. Związki artysty z Islandią zawiązały się w 1954 roku, gdy poznał swą późniejszą żonę i matkę jego trójki dzieci. Pomimo rozwodu, który nastąpił 10 lat później, związał się z Islandią silniej, niż z innymi miejscami pobytu. Na Islandii znajdowały się dwie pracownie Rotha. Jedna w Mosfellbżjer pod Reykjavikiem, druga wůaúnie w Seyðisfjörður, na wschodnim wybrzeżu. Niewątpliwie kraj ten idealnie wpisywał się w jego artystyczne credo. W 1957 roku Roth opisał rodzicom Islandię następująco: Prawdopodobnie nie ma na świecie miejsca, gdzie ludzie żyją w takim bezguściu jak tutaj, brzydko i w kiepskiej improwizacji, może to na odwrót w stosunku do reszty Europy, sposób w jaki tu żyją jest okropny a ich dusze bardziej piękne a tam żyją ładniej, ale ich dusze są brzydsze. Według Björna Rotha, syna artysty i współautora licznych prac, zamysłem i wolą jego ojca było pokazanie wszystkich domów w Reykjaviku. Slajdy przedstawiają pejzaż brzydoty ludzkich osiedli lub ich taniej „ładności”. Prowizorka przeplata się z pierwotną koncepcją architektoniczną: betonowe parkany, rdzewiejąca blacha falista, którą obijało się drewniane domki, dobudówki, garaże, brak zamysłu architektonicznego lub wprost przeciwnie - nadmiar. Znajdziemy więc na slajdach budynki historycznie reprezentacyjne, znakomite, eleganckie i te, których nikt nie fotografuje, brzydkie albo zwyczajne. To o nich i ich historii wyciekającej z pomiędzy szczelin chciał opowiedzieć w tym projekcie. Od strony formalnej należy zaznaczyć, że slajdy z Reykjaviku, nie odstępują postulatowi antyestetyzmu. Są to zdjęcia wykonane od ręki, bez przyjmowania pozycji i ustawień światła, niejednokrotnie prześwietlone, kadrowane w pośpiechu. 30 000 tysięcy słabych zdjęć, jako dokument minionego czasu nabiera magicznego piękna. Roth studiował powtórzenie jako środek wyrazu, nazywał siebie długodystansowcem. Dokąd zawiódł go ten eksperyment formalny? Wymowa dzieła jest odbierana jako pełen czułości gest indywiduacji każdej budowli miasta. Dzieło Rotha stało się poetyckie. Fotografując każdy dom, eksponuje te rejony, którym nikt prawdopodobnie wcześniej nie poświecił uwagi. Są to miejsca, których nie pokazano by na folderach turystycznych. Jak czytamy w katalogu, wystawy retrospektywnej, w tej pracy rzuca Roth poetyckie światło, na kraj który zaadoptował jako swoją drugą ojczyznę ujęte w czterech porach roku i w każdym możliwym zmieniającym się świetle. Dzieło stało się swego rodzaju pomnikiem dla Islandczyków. Istnieje historyjka związana ze slajdami z Seyðisfjörður 15 (osada rybacka w fiordach wschodnich). Tam właśnie listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna artysta w swej miłości dla tego co niedoskonałe; zaprzyjaźnił się z islandzkim organistą Ten słynął na całą okolicę ze swej kiepskiej gry. Roth siadał w maleńkim protestanckim kościółku na zielonym pagórku i słuchał entuzjastycznego wykonawcy. Tam też znajdowało się studio artysty, gdzie powstały jego kompozycje z odpadów elektronicznych. Na filmie dokumentalnym Edith Jud o Dieterze, syn artysty Björn relacjonuje wystawę slajdów z Seydisfjörður. Pokazane lokalnej społeczności wywołały bardzo pozytywną reakcję. Mieszkańcy czuli się dowartościowani, wyciągnięto kreatywne wnioski na temat własnej okolicy, zdecydowano się na renowacje czy wyburzenia starych budynków, które od lat pozostawały bez remontu. Co zabawne dzieło sztuki, żyje dziś podwójnym życiem. Dieter Roth podarował je miastu i funkcjonuje ono w miejskim archiwum, jako dokument, a jako dzieło sztuki od czasu do czasu wyjeżdża na tournée zagraniczne. a Wei Lilly, Nordic odyssey: in its first edition devoted to the visual arts, the Reykjavik arts Festival paired a retrospective devoted to the late Dieter Roth...[w:] Art in America, XI 2005 2 Dobke D. Walter B., Roth Time. A Dieter Roth Retrospective, Schaulager, Lars Müller Publishers 2004, s.40 3 Obrist H.U., Eidar 2004, wywiad z Björnem Rothem, s.82 4 Dobke D. Walter B., ibidem, s.159 1 SIŁA i bezbronność PRZESTRZENI Kamila Wielebska „C e n t r a l n y m punktem Kształtowanie przestrzeni jest być może pierwszą czynnością, jakiej podjął się człowiek, bowiem, od kiedy pojawił się na świecie wraz ze świadomością swojego istnienia, wraz z poczuciem tu i teraz, zaczął wyznaczać niewidzialne linie pomiędzy punktem swojej egzystencji, a tym, co na zewnątrz. Wkrótce zaczęły powstawać teorie, które podobnie jak świadomość, wychodziły od człowieka ku temu, co zewnętrzne, odnajdując w ciele wzorzec, matrycę budowy świata. Myśląc o sobie, człowiek umiejscowił się już na samym początku w konkretnym miejscu, miejscu dla egzystencji idealnym, z którego wygnany, wyruszył w pełną niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu swego ,,raju na ziemi”. Myśląc o przestrzeni, człowiek odniósł się do wielkości i proporcji własnego ciała, w nim poszukując odpowiedzi na rządzące nią prawidła. Dziś, kiedy coraz mniej czujemy się związani z otaczającą nas przestrzenią, taki sposób odmierzania świata odchodzi w przeszłość. Pilnie strzeżone zaś za murami zamkniętych osiedli, rozsianych na obrzeżach brudnych i pełnych hałasu metropolii, siedziby klasy średniej są kolejną próbą realizacji idei ziemskiego raju. W skład ósmej już odsłony cyklu W samym centrum uwagi weszły trzy prezentacje, wszystkie podejmujące problematykę przestrzeni. Pierwsza z nich to Instalacja Michała Budnego, zawieszona pod sufitem jednego z pomieszczeń Zamku Ujazdowskiego. Tekturowe formy zainstalowane wysoko zmuszają nas do podniesienia wzroku, kiedy przechodząc przez duże, puste pomieszczenie, zmierzamy w głąb wystawy. Prowadzące wzdłuż sali ciągi umieszczono na takiej wysokości, iż znajdują się poza zasięgiem naszego dotyku. Możemy tylko patrzeć i po to w zasadzie zazwyczaj przychodzimy do miejsc takich jak CSW. Jednak to ograniczenie uświadamia nam siłę tkwiącego w nas potencjału dotykania, bezpośredniego, cielesnego obcowania ze światem, które przecież najczęściej w kontakcie ze sztuką jest zakazany. Pilnowani, żeby niczego nie dotknąć, skazani jesteśmy tym samym na rolę biernych i jakby kalekich obserwatorów. A przecież dotyk jest dla nas w życiu codziennym bardzo ważną sprawą i jak powiada znany amerykański antropolog Edward T. Hall: ,,Dotykanie jest ze wszystkich doznań odbierane najbardziej osobiście”. 16 06 Na końcu ,,korytarza” instalacji Budnego świetlisty punkt zapowiada dalszą część prezentacji. To już Geometria wnętrza Jarosława listopad ciała ludzkiego jest z natury rzeczy pępek” Witruwiusz O architekturze ksiąg dziesięć starożytności w pismach wielkich teoretyków i myślicieli. Główną kwestią sporną owych teorii, na które artysta powołuje się w pracy Ennaegram, jest spór o to, gdzie znajduje się środek koła, w jakie wpisany jest człowiek. O ile starożytni Grecy wskazywali na linię genitaliów, Witruwiusz a za nim Leonardo da Vinci byli rzecznikami pępka. Kwestia ta jest dla artysty ,,sporem o początek człowieka”, sam opowiada się za wizją rzymskiego autora, chociaż, jak zauważa, proporcje ciała odgrywają tu drugorzędną rolę. Celem tej pracy nie jest odnalezienie w ludzkim ciele wzorców symetrii i piękna, które mogłyby posłużyć do budowania obiektów architektonicznych. Przy pomocy dziewięciu otworów w ciele wpisuje sylwetkę ludzką w koło. Osiem z nich stanowi rodzaj przejść między Ja a zewnętrznym światem. Pępek jest początkiem i ,,jako nieczynny otwór stanowi rodzaj zamkniętych drzwi do świata, z którego przyszliśmy”. Kozakiewicza. Figurka człowieka wpisanego w trójkąty i koło jest również zawieszona w pustce pomieszczenia, dryfuje jednak na wysokości naszego wzroku. Będąc tym samym bardziej ,,ludzka”, odwołuje się do głównych kierunków naszego myślenia o przestrzeni, objawiających się od czasów Prezentowane w dalszej części prace Kozakiewicza to projekty architektonicznych realizacji oraz monumentalnych rzeźb, które zostały pokazane w formie makiet, a także wizualizacji fotograficznych i filmowych. Punktem wyjścia dla artysty jest bardzo często ciało ludzkie i jego fragmenty. Geometria wnętrza to usytuowany wirtualnie w centrum miasta, przypominający kokon budynek, który wykreślony został za pomocą komputera przez linie wychodzące z otworów poruszającego się w czasie snu ciała dziewczyny. Nieregularną, rzeźbiarską bryłę kina zaprojektował artysta specjalnie dla Placu Piłsudskiego w Warszawie. Kolejne wizje artysty jak budowla-płuca, czy budynek-para pochylających się ku sobie kochanków, nie są już tak subtelnie antropomorficzne. Artysta odwołuje się w nich raczej bezpośrednio do inspirujących go kształtów. Projekty Kozakiewicza umiejscawiane są często, jak pokazuje wystawa, na zdegradowanych przez człowieka terenach poprzemysłowych, w naruszonych przez bryły fabryk i kopalń pozamiejskich krajobrazach, gdzie artysta przerabia dymiące niegdyś kominy na gigantyczne rzeźby pokryte listowiem. Ciekawe wydają się jego projekty związane z wodą i mające upodobnić przyfabryczne zbiorniki wodne do przyjaznych stawów porośniętych charakterystyczną florą. Jednak i one tchną napełniającą smutkiem aurą pustki i sztuczności. Życie, toczące się prawdopodobnie kiedyś na tych zamienionych ręką FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna ludzką w cmentarzyska obszarach, zostaje zastąpione przez kolejne wytwory naszego gatunku. Realizacją zakrojoną na wielką skalę jest Projekt Mars, mający na celu przeistoczenie terenów wydobywania węgla brunatnego nad jeziorem Bärwalde na Pojezierzu Łużyckim w Niemczech. Projekt Kozakiewicza został wybrany spośród innych i przeznaczono go do realizacji. Na warszawskiej wystawie można było podziwiać makietę gigantycznego ucha ludzkiego, utworzonego z mas ziemi, a mającego pełnić funkcję amfiteatru. Chociaż odbiór tej pracy jako całości jest możliwy dla nas tylko z lotu ptaka, ogromne ucho ,,wyrastające” wprost z ziemi, jest jeszcze jednym śladem człowieka odciśniętym tutaj. Przypomina bliznę powstałą w okaleczonym miejscu. Ostatnią wystawą indywidualną, wchodzącą w skład tej części projektu W samym centrum uwagi jest prezentacja prac Julity Wójcik zatytułowana Uwaga: Akcja! Są to realizacje filmowe, rejestracje akcji przeprowadzonych w różnych miejscach przez artystkę. Wójcik opiera je zazwyczaj na cichej obecności w pewnym miejscu i podjętym tam charakterystycznym dla niej ,,zwykłym” działaniu. Na warszawskiej wystawie to między innymi akcje związane z Gilalą, wielką czarną dziewczyną, w której przebraniu artystka wykonuje ćwiczenia gimnastyczne w swym gdańskim ogródku, jeździ na łyżwach na sopockim lodowisku, czy też próbuje zawładnąć przestrzenią Mostu Karola w Pradze, stwarzając atrakcję turystyczną i zarazem konkurencję dla stojących tam rzeźb. Kostium Gilali, który przywdziewa artystka, jest karykaturalnie wyolbrzymionym piktogramem symbolizującym w sposób dla nas niemal niezauważalnie oczywisty postać kobiecą. Zwielokrotnienie tej schematycznej, czarnej sylwetki nadaje jej groteskowy charakter. Wójcik w swoich akcjach umieszcza ją na pograniczu zwykłych, codziennych działań (ćwiczenia gimnastyczne na świeżym powietrzu, jazda na łyżwach, odwiedzenie turystycznej atrakcji w obcym mieście) i występu, pokazowego show na oczach publiczności. W większości akcji Julity Wójcik, tak jak podczas słynnego obierania ziemniaków w warszawskiej Zachęcie, prywatne życie ze swymi prozaicznymi czynnościami staje się faktem publicznym. Nie chodzi tu chyba nawet o pomieszanie tego, co publiczne z prywatnym. Artystka wskazuje nam raczej, że to, co zwykło się ,,monumentalizować” jako obcą, a niekiedy nawet wrogą, enigmatyczną sferę należącą do wszystkich i do nikogo, jak na przykład wnętrze galerii, czy centrum miasta, powinniśmy próbować ,,przerobić” na przyjazne nam i dostosowane do naszych prawdziwych potrzeb miejsce egzystencji. realizacji miejscowych władz własną nieco subtelniejszą wersję pomnika. Obok postawionego w 2000 roku wielkiego stalowego Krzyża Milenijnego, artystka instaluje pomalowaną na niebiesko i w białe chmurki, zlewającą się z niebem piaskownicę, dzięki której każdy odwiedzający to miejsce może sam postawić tu monument na miarę własnych możliwości. W ten prosty sposób wyobcowana przestrzeń, z którą komukolwiek trudno było by się utożsamić, zostaje oswojona, staje się miejscem przyjaznym. Działania Julity Wójcik prowadzą nas do bardzo prostej konkluzji. Zawsze jesteśmy w jakimś miejscu, znajdujemy się w jakiejś mniejszej, czy większej przestrzeni. Podstawową kwestią w relacjach z przestrzenią jest nasz stosunek do niej, to on bowiem będzie wpływał na wszystkie późniejsze decyzje. Jakie mamy wobec przestrzeni zamiary? Czy chcemy nią zawładnąć, podporządkować sobie? Czy też raczej odnaleźć w niej swoje miejsce, respektując równocześnie zasady, zgodnie z którymi ona działa? Być może powinniśmy myśleć o sobie czasami jako o detalu krajobrazu, obdarzonym rozumem fragmencie przestrzeni, za którą jesteśmy odpowiedzialni. a Wystawa: W samym centrum uwagi Kurator: Jarosław Suchan W skład części ósmej projektu wchodzą trzy wystawy indywidualne: Michał Budny, Instalacja Kurator: Marcin Krasny Jarosław Kozakiewicz, Geometria Wnętrza Kuratorzy: Ewa Gorządek, Stach Szabłowski i Lidia Klein Julita Wójcik, Uwaga: Akcja! Kurator: Marcin Krasny Wystawy można było obejrzeć w VI i VII 2006 r. Na warszawskiej wystawie zostały też pokazane dokumentacje artystki, już bez kostiumu Gilali, z akcji sprzątania zniszczonego wnętrza jednej z byłych łódzkich fabryk wraz z odtworzeniem codziennych szlaków i ścieżek pracujących tam niegdyś włókniarek, a także umycie małego fiata przed Instytutem Polskim w Rzymie. Julita Wójcik ,,odkurza” w nich jakby ukryte lub też zapomniane konteksty, łączy miejsca z ludźmi, z wydarzeniami, z przedmiotami, które kiedyś dla kogoś wiele znaczyły. To przywracanie ,,zdegradowanych” kontekstów prowadzi nas do akcji takich, jak Piaskownica z widokiem, Rewitalizacja parku Schopenhauera, czy Odbudowa zamku, w których artystka zwraca się bezpośrednio do miejsc nie poprzez obowiązujący wobec nich dyskurs, odkrywając je z nowej, nieoczekiwanej strony. Uciekając od oficjalnego ,,przeznaczenia” tych miejsc, inicjuje w a nich często dość absurdalne wydarzenia, które dzięki swojej nieoczekiwaności przywracają je, choćby tylko na pewien czas i w formie zabawy, zwykłym ludziom, okolicznym użytkownikom. Wypełnia ich bezużyteczność nowym znaczeniem lub też po prostu skłania do myślenia o nich. W akcji Piaskownica z widokiem przeprowadzonej w 2002 roku na owianej pogańską legendą Gradowej Górze w Gdańsku, przeciwstawia się monumentalnej 17 listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna DOBRE CZASY DLA ŁÓDZKOŚCI… Małgorzata Butterwick Główna wystawa drugiego międzynarodowego Łódź Biennale prezentuje wyłącznie polskich artystów, jednak tytuł ma angielski. I tego tytułu naprawdę szczerze gratuluję kuratorce Jolancie Ciesielskiej - jest genialny w swej prostocie i uczciwości. „Mentality“ to coś, na czym opiera się cała współczesna sztuka. I takie podejście do sprawy jest świetną ucieczką od kuratorskich tez, do których trzeba dopasowywać prace artystów, by wybronić się przed krytycznymi ocenami, czy ‘pasują’, czy nie. Na tej wystawie z założenia mogło się znaleźć niemal wszystko oprócz prac czysto formalnych, a i takich dziś już prawie nie ma, bo nawet anachroniczne nieco malarstwo kolorystyczno-abstrakcyjne można ubrać w ‘mentalność’ - na co przykłady mogę przytoczyć nie tylko z wystawy. Tu jednak, jako osoba wyczulona na kwestię języka, a angielskiego szczególnie, chciałabym zaznaczyć, że tłumaczenie „Mentality“ na „umysłowość‘ jest jednak trochę nieadekwatne, przynajmniej w kontekście potocznym. Możemy je przyjąć jedynie we wciąż jeszcze nieoswojonym rozumieniu umysłowości jako całości, integralności istoty w jej doświadczeniu, intencjach i działaniach, nie zaś wyizolowanego elementu ratio całą sztukę, jaką mentalnie przyjęłam podczas wizyty w swoim rodzinnym mieście Łodzi, w mniej lub bardziej zamkniętych ramach Biennale. Po prostu napiszę o tym, co było według mnie intelektualnie i emocjonalnie najbardziej satysfakcjonujące, wyrafinowane, co popycha do przodu nasze myślenie o sztuce współczesnej. Pozostawię natomiast ‘nietknięte’ te prace, w których ów aspekt mentalny, jakkolwiek często trafnie czy efektywnie (bądź efektownie) poruszony, wydaje mi się zbyt jednoznaczny i nie wnosi klimatu niepokoju niezbędnego, by sztuka nadal mogła być uważana za medium twórcze, a nie za komentarz czy odwzorowanie rzeczywistości. Z drugiej strony - nasze możliwości mentalne mają swoje ograniczenia, i - jak zawsze przypominają nam chłopcy z Azorro - wszystko już było…To kultowe wideo wraz z innymi mniej lub bardziej ‘świeżymi’ pracami wybrańców Łódzkiego Towarzystwa Zachęty, możemy obejrzeć w Muzeum Sztuki…a następnie przespacerować się do Łódź Art Center na Tymienieckiego, bo jednak sztuka wciąż nas kręci, wciąż natrafiamy na ‘coś’, co przenika do naszej świadomości i ją tam potem podgryza, trafia na wrażliwy nerw. Pracą, która spełniła wszystkie te wymagania jest dla Pokój/instalacja Zuzanny Janiny, w którym artystka prezentuje wideo ‚Pomiędzy‘ (2005) jako przeciwieństwa emocji, intuicji czy instynktów. Angielskie słowo oznacza charakterystyczną dla danej osoby (bądź grupy, społeczności) kondycję, raczej ‘stan umysłu’ w sensie pewnego uwarunkowania, czyli mentalność właśnie. To słowo wypadło jednak nieco z obiegu jako zbyt deterministyczne, ‘niepoprawne’. W świetle (cieniu?) postmodernizmu ‘umysłowość’ brzmi bardziej indywidualistycznie i otwarcie niż mentalność´. Dlatego nie będę próbowała tu wyciągać wniosków co do jakiegoś ogólnego stanu umysłu polskiej sztuki. I jeszcze jedno – słowo „mental“ oznacza w potocznym angielskim ‘szaleńca’…ale kimże innym jest artysta?... Wracając zaś do Biennale…dla piszącej jest to rzadka gratka - móc pozostawić na boku intencje kuratorskie, 18 by skupić się na samej sztuce. Na wejściu uznaję, że wszystkie prace ‘pasują’, i dlatego w „Mentality¨ wpiszę 06 listopad fotografia: autorka mnie, o dziwo, gwiazdorska, bo najczęściej chyba fotografowana praca na wystawie, a jednocześnie najbardziej zastanawiająco niedointerpretowana. Może to znak czasu, a może nawet o wiele mniej perwersyjne intencje samej artystki…trudno powiedzieć, ale faktem jest, że „Fairy Tale“ Agaty Michowskiej to dzieło wielopłaszczyznowe i przewrotne, które umysł nasz może poruszyć w wielu kierunkach. Autorka oferuje nam maleńki ekran wideo ukazujący kobietę siedzącą do nas tyłem, szyjącą coś białego. Następnie możemy przeczytać opowieść, która wyraźnie odnosi się do modnych dziś feministycznych remake’ów znanych baśni. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie kontrast z atakującym nas absolutnie niepoprawnie, pornograficznym niemal manekinem, przedstawiającym kobietę, ktorej zadarta, bardzo długa i falbaniasta biała suknia (z bajki wiemy, że ślubna) zasłania twarz i całą postać, ukazując jedynie nogi i wypiętą pupę. Bajka opowiada o pięknej królewnie, tu widzimy tylko jej seksualną gotowość, zarazem bezbronną i wyzywającą. Gdyby praca miała tytuł „Noc poślubna”, byłaby ilustracją erotycznej fantazji na temat „do czego tak naprawdę suknia ślubna służy, a im bardziej fantazyjna, tym bardziej hardcorowo“. Ciekawe więc, że wszyscy mówią tu o mitologii, fabryce bawełny, feministycznej interpretacji, fotografują rzeźbę i jednocześnie traktują pracę tak, jakby jej nie było. Czy artystka bawi się z ikonami feminizmu, czy ze społecznym zakłamaniem – trudno zgadnąć, myślę jednak, że praca świetnie funkcjonuje w naszej mentalnej przestrzeni pomiędzy tym co, emocjonalne, pierwotne - czyli seksem i tym, co pochodzi z wiedzy o współczesności - czyli ideologią feministyczną, oraz kwestiami światopoglądowymi (dziś już politycznymi, odnoszącymi się do społecznej funkcji ślubu i małżeństwa). Sam tytuł także ma ciekawe konotacje: słowo ‘tale’ - czyli opowieść, wymawia się tak samo jak ’tail’ - czyli ogon, co z kolei nawiązuje do owego długiego trenu sukni, baśniowego, ale jednak skrywającego tożsamość kobiety. Nie do końca otwarcie, trochę niekonsekwentnie, ale efekt mentalny bardzo interesujący! Inną niepokojącą, i do tego interaktywną pracą jest to, co wita nas przy wejściu do sal wystawowych, czyli dzwoniące telefony Kamila Kuskowskiego. Są umieszczone na ścianach w różnych punktach przestrzeni, staroświeckie nieco, czarne i złowieszcze… dzwonią prosząc o odbiór, budząc jednocześnie niepokój. Mają w sobie coś z fatum, zagadki przeznaczenia… Tzw. „zwykły” widz, pamiętający, by „nie dotykać eksponatów“może nie podniesie słuchawki, mnie skusiła performerska ciekawość i…odbyłam bardzo miłą, grzeczną, standardową rozmowę na temat wizyty na Biennale z miłym i grzecznym kobiecym głosem. Żadnej tajemnicy czy grozy. Czy ten - jakby nie było - banał był krokiem w stronę odkłamania naszej wyobraźni, czy wyjątkowości sztuki? Poczułam się jednak swojsko, jakby ktoś się ze mną osobiście przywitał. Żałowałam jednocześnie, że nie wciągnęłam mojej rozmówczyni w dalszą grę mentalną…była taka możliwość, ale jednak telefon często odbiera nam fantazję…A więc można było z tej pracy dowiedzieć się czegoś o sobie… Podglądactwem na skalę dużego kościoła zajął sie Dominik Lejman w swoim wideo „Przekażcie sobie znak pokoju”. Praca jest właściwie bardzo prosta, ale obserwacja (z góry, z ‘boskiej’ perspektywy) momentu zachwiania statycznej, izolującej zebranych od siebie nawzajem sytuacji mszy, kiedy ludzie zwracają się „ku bliźniemu”, uruchamia całą serię refleksji - nie tylko odnośnie zinstytucjonalizowanych obrzędów religijnych, ale i przypadkowości spotkań z nieznajomymi, tego, na co sobie w nich pozwalamy, a co nas powstrzymuje, jakie sankcje czy rytuały są potrzebne, by podać rękę obcej osobie…i za chwilę zachowywać się znów tak, jakby żaden kontakt nie miał miejsca. Świetna praca, wolna od częstych w tym nurcie sztuki społecznej przekłamań czy prowokacji. Czysta sytuacja. Przy instalacji Łodzi Kaliskiej zatrzymałam się z podszytego ambiwalencją sentymentu, w oczekiwaniu kolejnej kusząco/żenującej akcji i… byłam zaskoczona, bo zamiast bardzo rozebranych pań są tu bardzo umundurowani Chińczycy oglądający reklamę galerii Atlas Sztuki. Jest to nie tylko fajna aluzja do „prania mózgu” - choćby poprzez sztukę, ale po prostu świetne wykorzystanie tak dziś rzadkiego nastroju absurdu. Łódź potwierdza, że nadal ma patent na wyczucie tego specyficznego miejsca na umysłowej mapie widza, w którym trochę się on gubi w ocenach, nie bardzo wie co z tym zrobić, czuje, że to jest jakaś „ściema”, ale chce zobaczyć więcej. I takie „schizy” też są w sztuce potrzebne… …i taka ulica jest w Łodzi… coś nadludzkiego, autystycznego, a jednocześnie sam stworzony przedmiot to symbol mentalnej konstrukcji społeczeństwa, ‘systemu’, samotności – ale z ironicznym różowym szlaczkiem… Prace tej artystki niezmiennie budzą moją sympatię i szacunek. Nieco podobny charakter pewnego narzuconego porządku, zadania do wypełnienia, ma może niedoceniona instalacja Danieli Krystyny Jaśkiewicz. Z jednej strony trudno nie zauważyć wielkich drewnianych form, z drugiej łatwo pominąć tę pracę jako niemodną…ale to właśnie kazało mi się zatrzymać, taka ‘beresiowa’ retrospektywa wydała mi się interesująco arogancka. I rzeczywiście, tytuł pracy „Zobowiązania wobec Was“, to słowa idealnie dobrane, nic więcej nie trzeba. Powodują, że forma pomimo rozmiaru znika, jest niemal ironiczna w odniesieniu do ogromnej pracy, jakiej wymagała. Artystka rzuca tę instalację na pożarcie, i ciekawa jestem, co zrobi dalej, jaki będzie następny ruch. Podobał mi się też kącik Ewy Zarzyckiej z oprawionymi jak grafiki, odręcznie pisanymi zwierzeniami…pisanymi na jednej kartce papieru tak, jakby były to fragmenty poskładane ze skrawków podartej kartki. Wystąpienia artystki zwykle polegają na opowiadaniu o sobie, ale są to jakby monologi wygłaszane z różnych pozycji, w różnych kontekstach zarazem. Tutaj znalazła bardzo proste i trafne przełożenie swojej pracy performerskiej na wystawową, co rzadko się udaje, bo trudno przełożyć obecność na jej brak. Tu chciałabym nawiązać do dwu ważnych - właśnie z punktu widzenia nieobecności - wystaw prezentowanych w przestrzeni Łódź Art Center: Muzeum Konstrukcji w Procesie i Ikony Zwycięstwa. Na obydwu wieje nostalgią i czymś utraconym: w przypadku Konstrukcji jest to zapewne młodość ludzi ukazanych na zdjęciach - bardzo ważny element wystawy, pozwalający przyporządkować chłodne, formalne prace osobom, które nadal tworzą i przeszły zapewne długą artystyczną drogę. Mnie (nam?) dziś tak naprawdę trudno ustosunkować się emocjonalnie do tamtej sztuki, doceniam ją jednak jako ważną intelektualną transgresję. Trochę inaczej wygląda to w przypadku wystawy o czasach Solidarności, bo coś pamiętam, głównie dziecinne poczucie uczestniczenia w czymś ważnym i na pewno słusznym. Akceptuję tamten stan ducha, mentalność zbiorową tamtej chwili, jednak bez odniesienia do dzisiejszej - o wiele bardziej ‘szarej’ sytuacji kompromitacji ówczesnych bohaterów - wystawa jest jedynie dokumentem przypominającym, że przywiązując się do koncepcji narodów i społeczeństw zawsze będziemy skazani na mentalne ograniczenie i jakieś mniejsze zło. Myślę tym bardziej, że sztuka może być drogą uwolnienia się z tych schematów, za czym podąża wciąż aktualne pytanie o sens i jakość sztuki politycznie zaangażowanej. Idealnie wpisuje się tu spacer Piotrkowską do jakże pięknej galerii Atlas Sztuki, gdzie zastrzelił mnie wydumany i pokrętny pomysł kuratorski świetnego artysty Janka Simona - „Rok polski na Madagaskarze‘”. Co prawda - idea skomentowania polskiej rzeczywistości poprzez prace nie -polskich artystów (co ostatnio znaczy: czeskich), i to gdzieś w świecie, wydała mi się początkowo świeża i subwersywna. Prace są jednak banalne, oparte na ogranych skojarzeniach, które świetnie sprawdziłyby się może na towarzyskiej imprezie „anty-coś-tam” w słusznej sprawie, ale w takiej przestrzeni jak elegancki Atlas zgrzytają do bólu. Choć może o to chodziło… Tak czy inaczej, aby w ogóle cokolwiek wycisnąć z tej wystawy, trzeba bardzo dużo przeczytać, a poważne teksty w katalogu nijak się mają do jednoznacznych, komiksowych prac. Skoro tak, to może lepiej pisać niż robić galeryjną sztukę. Albo wspólnie wydać komiks! Za to w kontekście tekstu doskonale opracowanego medialnie polecam pracę właśnie Janka Simona „Ja/Ty”, prezentowaną w Muzeum Sztuki w ramach wspomnianej już kolekcji Zachęty. To artysta konsekwentnie utrzymujący wysoki poziom. Ta praca zyskała nowy, nieobecny we wcześniejszych realizacjach wymiar osobisty, zachowując tę samą bezpośredniość i adekwatność użytego medium. Czekam na następne prace Janka Simona, bo nie musi się on bawić w trendowe tematy, by udowodnić, że ma coś do powiedzenia. Z Piotrkowskiej zboczymy sobie teraz w stronę enklawy ulicy Wschodniej, na której znajduje się galeria o tej samej nazwie, być może nadal kultowa…W każdym razie jest tam bardzo sympatycznie. Galeria gości akurat wystawę artystów z Izraela, której należałoby poświęcić osobny tekst, i na której jest sporo ciekawych prac. Ja jednak kontynuuję swoją niezależną mentalną podróż, i tu bardzo przemówiła do mojej wyobraźni instalacja Haima Maor-Moscovitcha z mini-gobelinków na wzór XVIIIwiecznych sielankowych scenek miłosno-pasterskich. Na zawieszonych na planie przypominającym kształt samolotu (?) wyhaftowane były napisy w jidysz, które oparta na ciekawości, jest mi bliska. I na tej wystawie najbardziej wciągnęły mnie właśnie te prace, które pozwoliły na iluzję porozumienia z drugim człowiekiem. W ciemnościach niezbędnych do prezentacji wideo zyskuje ono dodatkowy, intymny wymiar. Na początek bardzo zmysłowa praca Doroty Chilińskiej. Jesteśmy gdzieś pomiędzy dwoma światami, „dolnym“ i „górnym“. W dole, czyli na płaszczyźnie podłogi, wyświetlana jest jakaś zwyczajna sytuacja z życia, może nawet z wernisażu…ludzie rozmawiają w chłodnych niebieskawych barwach, niby nic. Ale nad nimi, na a suficie, czyli gdzieś w nad/świadomości, lewitują całkiem inne sprawy, erotyczne fantazje, nagie ciała, które w tej projekcji mają barwę i formę przypominającą trochę malowidła ze sklepienia jakiejś frywolnej rokokowej sypialni, a trochę piekło jak z Bosha. Od czasu do czasu „światy“ zamieniają sie miejscami, góra z dołem. Nic tu dodawać nie trzeba… Na pięterku, „na telewizję¨ do swojego pokoju, urządzonego jakby przez trzy pokolenia kobiet, zaprasza nas Zuzann Janina. Projekcja to montaż wypowiedzi tych kobiet (z podobieństwa domyślamy się ze oprócz artystki jest to jej matka i córka), opowiadających każda o swojej matce. Niby nic - standard ‘sztuki kobiecej’, ale istota pracy tkwi w montażu, który układa wypowiedzi tak, jakby mówiły o jednej osobie. Ta „przechodniość“ błędów i zalet w rodzinie ukazana jest tu pięknie i prosto, bez wartościowania, uniwersalnie, wrażliwie. Rzadko takie narracyjne wideo na wystawie chce się obejrzeć od A do Z, w tym pokoiku jednak chcemy się zasiedzieć… W seansie przeszkadza nam trochę dobiegające z drugiego wideo/instalacja Doroty Chilińskiej ‚Har Magedon‘ (2002) – czyli wojna naszych mentalnych światów…? oznaczały różnych członków rodziny. Zajęta trochę wyglądaniem przez okno (akurat policja aresztowała kogoś w bramie naprzeciwko) a trochę rozmową, nie zastanowiłam się aż tak nad jej tzw. Interpretacją, jednak właśnie to przewrotne zestawienie estetycznych jakości i znaczeń stało mi się momentalnie zagadkowe, prowokujące do dowiedzenia się czegoś więcej. Kolejny etap to krótki już teraz spacer na ul. Sterlinga, gdzie prosperuje obecnie uczelnia nowej generacji o szumiącej nazwie WSHE. W należącym do jej włości pustym budynku pofabrycznym ciekawie zaaranżowano pokaz polskiej sztuki video pt. „Come into my world´nomen omen znów po angielsku. Ten zachęcający tytuł bardzo mi się podoba, bo podkreśla, że artysta tworząc dzieło zawsze zaprasza nas do odwiedzenia swojego umysłu. Ta bezpośrednia, ekshibicjonistycznovoyeurystyczna interpretacja tworzenia i odbioru sztuki, FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Natomiast Julita Wójcik sama w sobie jest konsekwentnym, integralnym zjawiskiem mentalnym. W całej jej twórczości proces i efekt jest całością, w fajnym klimacie obsesji, transu, szaleństwa niemal, ale zrobione jest to tak, że całość jest nam bliska, i że się przy tym uśmiechamy. Precyzja, z jaką artystka dzierga szydełkiem swoje repliki obiektów (tu: szydełkowa makieta wieżowca/łamańca) zakrawa na fotografia: autorka końca korytarza natrętne skrzypienie, wiec idziemy sprawdzić, co to. A to są dwie huśtawki, na których bujają się monitory wyświetlające otwarte wnętrzności, bijące serca. Czyli serca zabujane, zakochane. Bujają się i bujają, jak to w ruchu wahadłowym, czasem tym samym rytmem i równocześnie, czasem naprzemiennie, czasem trzeba je od nowa rozhuśtać, ale w sumie tak bez końca… Zapewne nie tylko autor instalacji Tomasz Wendland wie, jak to jest… Miłość bywa czasem wściekle różowa, i taki był odjazdowy dmuchany Pink House w kształcie panteonu na dziedzińcu WSHE. Niestety, wyjechał zanim tam dotarłam, ale jeździ po świecie, więc może jeszcze uda się go gdzieś upolować. Może pojawi się w Krakowie, który jakoś rzeczywiście artystycznie posmutniał ostatnio. I to 19 chyba nie z powodu emigracji Lajkonika do Łodzi... a listopad 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna Działania artystyczne w przestrzeni publicznej mają już swoją całkiem długą historię, bo datują się przecież od co najmniej kilku dziesiątków lat. Wraz ze zmianami zachodzącymi w świecie i progresywnością mediów zmienia się także ich cel i charakter. W tym kontekście interesujące wydają się takie praktyki, które próbują powiązać i jednocześnie wyzyskać różnice oraz podobieństwa otwartych bądź reglamentowanych obszarów przestrzeni publicznej. W działaniach warszawskiej artystki – Anity Pasikowskiej – realizacja tego postulatu przybiera niezwykle interesujący charakter, ponieważ ma tu miejsce wykorzystanie zarówno potencjału socjologicznego jak i estetycznego tych miejsc, a także ich genealogia oraz konteksty bieżące. Wędrujący projekt para-malarski Anity Pasikowskiej - „5 dni w 5 miastach” – jest swoistym kontraktem, jaki artystka zawiera, negocjuje i urzeczywistnia w przestrzeni miejskiej pięciu polskich miast (Katowice, Słupsk, Cieszyn, Sanok i Zielona Góra) oraz w ramach towarzyszących im wystaw. Tworzą je instalacje rysunkowe w formie podświetlonych lightboxów, wcześniej wykonanych na ulicach miast. Integralnym elementem każdej wystawy jest także ścieżka audialna, będąca dźwiękową rejestracją pracy artystki w plenerze. Obie warstwy - ikoniczna i audialna relacjonują zdarzenia i prezentują wizerunki ulic oraz budynków, zaobserwowane przez artystkę podczas pięciodniowego pobytu w miejskiej aglomeracji. Każdy dzień pracy to zatem kolejny „zapis”, który później staje się rodzajem malarskiego podobrazia i dźwiękowego tła. Jednocześnie cały proces pracy odbywa się za przyzwoleniem i w interakcji z mieszkańcami. Cieszyn, 2006 Interesujące jest i to, że strefy te nie konstruują linii demarkacyjnej, ale tworzą współzależną, atopiczną całość. Artystka na mocy kontraktu buduje sytuację labilnej symetrii, którą kształtują przestrzenie galerii, miasta, tekstu. Są to obszary i enklawy, w których życie fot. Joanna Rzepka-Dziedzic życzliwe dla Innego, który jest także w każdym z nas. Artystka staje się w tym świecie nie tylko kronikarzem i flâneurem, rysownikiem i voyeurem, ale również gościem i współuczestnikiem zdarzeń, tak jak to miało miejsce w niegdysiejszej tradycji malarskich plenerów. a PRO PUBLICO i AESTETICO BONO... Roman Lewandowski Praca w „plenerze” jest dzisiaj aktywnością niedocenianą i niesłusznie pogardzaną. Tymczasem to, co przez tę procedurę zostaje „wyłuskane”, jest tym, co często nam umyka, bądź jest niedostrzegane. To łup kolekcjonera i flâneura. Jednak projekt Anity Pasikowskiej najwyraźniej modyfikuje tę Baudelaire’owską figurę, gdyż artystka dzieli się „zdobyczą”. Każda zaprezentowana wystawa jest kreacją i dokumentacją nie tylko jej postrzeżeń, ale również rozmów z autochtonami i wreszcie zawiązaniem nowych narracji. W tym rozumieniu „kolekcja” artystki nie przyczynia się do muzealizacji słów i widoków, gdyż jest ona żywym organizmem sztuki i życia, interpretującym i interpretowanym. Jest dziełem zaprzęgniętym w gramatykę trzech czasów... Szkicowość i brulionowość tych realizacji są rezultatem pracy, która nie stawia sobie za cel idei całościowości. Te aspiracje już dawno temu legły w gruzach. Dlatego artystka przystępuje do pracy bez zakusów stworzenia holistycznej wizji. Koncentruje się na powidokach słów, ludzkich sylwetkach i typowych detalach architektonicznych. W tym sensie Anita Pasikowska konfrontuje przestrzeń widzialności z naszym o niej myśleniem i naszymi w jej obrębie doświadczeniami. Założeniem artystki jest transpozycja refleksji i postrzeżeń w obręb galerii i stworzenie swoistego ikonostasu, „wydzielającego” światło metaforyczne oraz dosłowne które rozprzestrzenia się na posadzce galerii.. Poblask ów udziela się wkraczającym w jego strefę oglądającym. Wytworzona w ten sposób „aura” udziela się wkraczającym w jego strefę oglądającym ludziom. Dzięki temu stają się oni nie tylko odbiorcami „dzieła”, ale również jego figurami i współuczestnikami. Uwznioślenie i opatrzenie w ‘aurę’ są monumentalizacją 20 przede wszystkim na planie mitologicznym, w mniejszym zaś stopniu w wymiarze estetycznym. 06 listopad kręci się na okrągło, jak diabelski młyn, a komedia często wchodzi w związki z tragedią. Realizacje Anity Pasikowskiej wyzyskują ich narracyjność i intertekstualność. Udziela im się ich polifonia głosów, a – co najbardziej chyba ważne – po-rozumienie. Stąd powstałe post-narracje są również niezwykle Zielona Góra Anita Pasikowska – „5 dni w 5 miastach” – realizacja: Katowice – galeria Sektor I, 2005; Cieszyn – galeria Szara, 2006; Zielona Góra – galeria BWA, 2006; Sanok - galeria BWA, 2006; Słupsk – Bałtycka Galeria Sztuki, 2007 fot. Liliana Lewandowska fragmenty opisu projektu załączonego do oferty złożonej na otwarty konkurs ogłoszony zarządzeniem Prezydenta Miasta Krakowa AUTORYZOWANA PRZESTRZEŃ PUBLICZNA (public space ©) wystawa rocznicowa w Muzeum Narodowym w Krakowie - 10 lat Fortu Sztuki Kraków, Muzeum Narodowe, galeria wystaw okresowych Fort Sztuki rozpoczął swą działalność jako grupa osób zaangażowanych w animację corocznych festiwali Fort Sztuki w forcie św. Benedykta, które od roku 1993 organizowane były pod auspicjami ZO ZPAP w Krakowie. Stowarzyszenie Fort Sztuki zostało formalnie zawiązane i zarejestrowane w roku 1996. W roku bieżącym mija 10 lat istnienia stowarzyszenia i jego działalności organizacyjnej. SFS jest jedyną w Krakowie organizacją i instytucją zajmującą się współczesną sztuką efemeryczną i konceptualną - akcyjną i medialną. Katowice, 2005 fot. archiwum FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna WYSTAWA NA 10-LECIE FORTU SZTUKI W MUZEUM NARODOWYM - ODWOŁANA! Wystawa „Autoryzowana Przestrzeń Publiczna“ jest wystawą rocznicową - jej celem jest podsumowanie 10 lat działalności stowarzyszenia. W jej ramach chcemy zaprezentować nie tyle indywidualne prace członków, lecz nasz dorobek wspólny - główne idee i tematy poruszane w organizowanych przez lata wystawach, festiwalach, sympozjach i publikacjach. Tytuł wystawy - „Autoryzowana Przestrzeń Publiczna“ - jest syntezą tej problematyki, jako że u podstaw powołania do istnienia SFS leżał zamiar czynnego udziału w kształtowaniu sfery publicznej, oraz otwarcia jej na sztukę (i vice versa). Termin ten jest zapożyczeniem z j. angielskiego (copyrighted public space) i oznacza dzisiaj zarówno redukcję przestrzeni publicznej poprzez obejmowanie jej części prawem autorskim, jak i jej poszerzanie i indywidualizację poprzez twórczą aktywność. Wykorzystujemy tę sprzeczność, gdyż wydaje się nam bardzo przystawać do naszych problemów w Krakowie, w Polsce, w Europie, jest też znamiennie związana z naszą praktyką organizacyjną. Chcemy, by wystawa ta stała się symbolicznym forum, na którym będziemy się mogli podzielić swymi doświadczeniami w pracy nad poszukiwaniem form prezentowania i przybliżania odbiorcom eksperymentalnych form sztuki. Wystawa ma mieć charakter dynamiczny - jej zawartość ma się zmieniać w czasie. Zmiany te mają być regulowane czterema specjalnymi spotkaniami z publicznością, z których pierwsze ma mieć charakter otwarcia wystawy i prezentacji jej scenariusza, drugie - spotkaniem o charakterze sympozjum na temat przestrzeni publicznej i demokracji bezpośredniej, trzecie - jedniodniowym festiwalem akcji artystycznych, a czwarte otwartym dla publiczności Walnym Zebraniem Sprawozdawczo-Wyborczym Stowarzyszenia Fort Sztuki. Zielona Góra, galeria BWA fot. Liliana Lewandowska Każde z tych wydarzeń otwierać będzie kolejny „rozdział“ wystawy - będą one kolejno dedykowane innym aspektom (sztuka a przestrzeń publiczna, sztuka a demokracja, artysta-kurator-odbiorca, prawo autorskie a domena publiczna) - których zawartość stanowić będzie z dokumentacja wybranych projektów zrealizowanych przez SFS w Krakowie, w Polsce i zagranicą, oraz wybrane prace członków stowarzyszenia i zaproszonych artystów. Wystawa w sensie fizycznym ma mieć charakter czytelni lub księgarni, składać się będzie z szeregu odrębnych, lecz standardowych stanowisk ekspozycyjnych przystosowanych do prezentacji różnych treści - materiałów drukowanych (grafika, książki), multimediów (filmy, muzyka, dżwięk, diapozywy, internet, bazy danych), bezpośredniego kontaktu (konsultacje, porady, rozmowy, spektakle). Przestrzeń ścian poszerzona ma być o stelaż-rusztowanie, których wspólną funkcją ma być prezentacja materiałów wizualnych - plakatów, grafik, zwizualizowanych tekstów, oraz projekcji wideofonicznej. Wystawa ma trwać w przybliżeniu cztery tygodnie. 1-20 listopad - przygotowanie infrastruktury wystawy - etalaż, elementy ekspozycyjne / wykonanie wielkoformatowych wydruków (dokumentacja) w liczbie ok. 35 m2, montażu materiałów cyfrowych (multimedia, wideo) o zawartości ok. 15 godzin / zebranie i transport eksponatów / opracowanie wydawnictwa pełniącego funkcję katalogu wystawy - druk ok. 18-20 listopad - otwarcie wystawy - pierwsze spotkanie z publicznością ok. 27-29 listopad - drugie spotkanie z publicznością, korekta ekspozycji ok. 5-8 grudzień - trzecie spotkanie z publicznością, zmiana ekspozycji Sanok 2006, galeria BWA fot. Anita Pasikowska ok. 15-17 grudzień - publiczne Walne Sprawozdawczo-wyborcze Zebranie Fortu Sztuki ok. 19-20 grudzień - zamknięcie wystawy doprecyzowanie terminów oraz kolejności poszczególnych elementów zależy od negocjacji z Muzeum, które są w toku. (przewidywane rezultaty) ...zaprezentowanie w Krakowie dorobku SFS - organizacji zarejestrowanej i mającej siedzibę w Krakowie - który w znacznym stopniu nie jest tu znany. Około połowa organizowanych przez SFS wystaw, festiwali i innej działalności miała bowiem miejsce poza naszym miastem - w Norwegii, Kanadzie, Quebeku, Irlandii, Francji… Ze względu na specyfikę, poszukujący i eksperymentalny charakter tej działalności mamy podstawę uważać, że prezentacja taka spełni bardzo pożyteczną rolę informacyjną, oraz może się stać elementem poszerzającym zbiorowe doświadczenie. Poprzez realizację tego typu wystawy w Muzeum Narodowym mamy zamiar podjąć wysiłek dialogu zmierzającego do modyfikacji modelu funkcjonowania sztuki współczesnej w instytucjach kultury. Podjęcie problemu publicznego funkcjonowania sztuki, ujawnienie mechanizmów publikacji dzieł oraz promocji ich autorów jest dzisiaj niezwykle potrzebne z powodów społecznych. Chcemy, aby to był nasz wkład w budowę trochę lepszej przyszłości. (...) Sanok, 2006 fot. Agata Sulikowska-Dejena na stronie 8 zamieszczony jest przedruk odpowiedzi Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego, która uzasadnia odmowę finansowego wsparcia projektu przez Prezydenta Miasta Krakowa, Jacka Majchrowskiego listopad 21 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna A R Francis Arguin - jest prawdziwym wizualnym poetą, Francisem w Krainie Czarów…W Piotrkowie i w Krakowie zaprezentował dwie różne akcje, które w szaleńczo/abstrakcyjnym klimacie wykorzystywały pewne kody koloru, kształtu, w ogóle właściwości przedmiotów. Performer jawił się tu jako wykonawca dziwnych zadań, absurdalnej gry wyobraźni. Jego ‚koncert‘ na wdechy i wydechy przy użyciu czarno/ białej (jak klawisze fortepianu) batuty na pewno był przebojem festiwalu! Julie Andrée T – w swoich bardzo ciekawych formalnie akcjach zachowuje powagę, a raczej niezmącony spokój. Performances składają się z kolejno następujących epizodów będących fizyczną reprezentacją wybranego pojęcia, emocji, poprzez doświadczenie ciała. W Piotrkowie była to chyba niemoc, inność, izolacja; w Krakowie napięcie, poruszanie się na krawędzi - zainicjowane grą na jednej strunie skrzypiec i zakończone swoistym „spacerem“ po naciągniętej tasiemce, który dosłownie pokazał, jak może czuć się kobieta w za ciasnych stringach (czyli właśnie strunkach, z ang.: G-string). Janusz Baldyga – artysta, który w swoich akcjach pieczołowicie instaluje i burzy. Performance to konstruowanie alegorii podstawowych pojęć „rządzących“ światem przy użyciu symbolicznie nacechowanych przedmiotów i gestów…często po to by pokazać, jak owe rządy są kruche, zasady niestałe, fundamenty chwiejne…i właśnie jak ‚symboliczny‘ jest cały ów porządek… 22 06 Tari Ito – jej bardzo starannie przygotowany multimedialny performance miał przybliżyć światu jedną z czarnych kart w historii Japonii. Artystka wyraziła swoją solidarność z wciąż wołającymi o sprawiedliwość kobietami, które w czasie II wojny światowej zmuszane były do służenia państwu (czyli wojsku) jako prostytutki, po wojnie zaś miały pełnić tę samą ‚funkcję‘ wobec żołnierzy amerykańskich. Potem oczywiście zapomniano o ich losach, a żądania ujawnienia prawdy czy odszkodowań rządy do dziś ignorują. Performance był złożony, artystka najpierw nadmuchiwała i niszczyła na sobie gumowy kombinezon symulujący niby ciążę, ale też fizyczny ból, gwałt, deformację…następnie długo łuskała cebulę wyrzuconą z worka…a zakończyła niezwykle wymownym gestem - podchodziła do każdego z widzów z ufnym uśmiechem i wyciągnięta dłonią, która uściśnięta nagle zamierała, podobnie listopad T Y Ś C I jak wyraz twarzy kobiety - stawał się obojętny i zrezygnowany… Seiji Shimoda – pokazał swój słynny już performance, w którym nagi artysta balansuje na stole w wysiłkowym ‚tańcu‘ (bliskim butoh), po czym próbuje „przewlec“ się pod blatem nie dotykając podłoża i… zawsze kapituluje w chwili, kiedy wyćwiczone ciało jednak okazuje się bezradne wobec grawitacji i prostej konstrukcji swojskiego mebla. Jest to więc zarazem pokaz czysto fizycznej sprawności i finezji, jak i doświadczenie niemocy we wciąż ponawianej konfrontacji z bardzo konkretną rzeczywistością. Takie rozumienie sztuki performance jest w Japonii nie tyle potwierdzeniem związków z tradycją, co budowaniem samoświadomości w świecie zdominowanym przez iluzję mediów, wirtualnych fantazji i sukcesu okupionego fizycznym wycieńczeniem. Lynn Lu – została pośredniczką wymiany odzieży - zaangażowała publiczność do akcji będącej jednocześnie zabawą i wyzwaniem – jak rozumiemy porzekadło, że ‚koszula najbliższa ciału‘ i zalecenie, by tę ostatnią oddać potrzebującemu? Artystka wywoływała na środek sali kolejno wybrane osoby i proponowała im zamianę różnych części garderoby. Powoli tworzył się łańcuch wzajemnych odzieżowych zależności, z czym było trochę śmiechu, ale i mniej lub bardziej ukrytego buntu związanego z inwazją na osobiste terytorium jakim przecież są nasze ciuchy, narzuceniem nam cudzych, czy z prostą niechęcią do pokazania się publicznie w negliżu @ François Courbe – czyli performer-doktor, leczył nas z wysokoprocentowym humorem. W Piotrkowie zaprezentował dwa plakaty ze swoim wizerunkiem, z których wynikało, że jeśli chodzi o terapię poprzez sztukę to on preferuje Liquid Art od Solid Art’u (napisy uczyniono charakterystyczną solidarnościową czcionką) I zaiste, dla wszystkich widzów artysta przewidział po setce czystej. W Krakowie zabawił się bardziej subtelnie - zaprezentował nam nową całkowicie nieinwazyjną metodę określania płci przy pomocy mikroskopu i łyżeczki…dziś w dobie genderowych zawirowań może ona być bardzo przydatna… Christian Messier - dowiódł, że męski performance może być przekonująco i poruszająco emocjonalny. W Piotrkowie była to opowieść o wspomnieniu - taka była piosenka, którą śpiewał zanim „zakneblował“ się dużą cebulą, wykonując czuły i zarazem gimnastyczny(agresywny) taniec z krzesłem. W Krakowie zaś próbował odpowiedzieć na pytanie czy (a może raczej jak) chłopaki płaczą? Raz pokazywał publiczności napis ‚próbuję płakać‘, za chwilę - „próbuję nie płakać“, mimiką sugerując, że walka pomiędzy emocjami a oczekiwaniami z zewnątrz jest stałą częścią naszego życia. I tutaj artysta posłużył się cebulą, co zamknęło jego dwa wystąpienia w jedną całość, a zarazem ´po męsku‘ ;-) zdystansowało powagę przekazu… Nicola Frangione – sympatyczny krasnomówca, porusza się we własnym świecie visual sound poetry, i to po włosku, co nie jest bez znaczenia. W Piotrkowie zaprezentował swój klasyczny program, który jest popisem niezwykłej dykcji i ekspresji oratorskiej w symultanicznym połączeniu z efektami wizualnymi. Nawet nie rozumiejąc słowa po włosku (co chyba mało kogo dotyczy) możemy ogarnąć przekaz otwartej performerskiej postawy, którą artysta określa jako „Utopia Concreta“. Anna Syczewska - zrobiła rozbudowaną instalację złożoną z wideo-ruchomego obrazu obleśnego chrabąszcza opatrzonego wymownym tytułem „Deflo“, oraz sporej ilości zabawek, które własnoręcznie posłała na „rzeź“, budując dramatyczny, drastyczny klimat wokół „tego“ momentu w życiu kobiety. Sama również wkomponowała się w ten obraz ubrana jak mała dziewczynka, stopniowo pozbywając się tego wizerunku, i ociekając ciemną cieczą co sugerowało transgresję w kierunku pewnej mrocznej, ale i pociągającej świadomości… może także artystycznej, performerskiej… SenVoodoo - czyli Anna Wojak i Fiona McGregor - przyznają, że robią show. „Arterial“ to spektakularny pokaz „malowania“ własną krwią, do czego niezbędne są zwoje białego papieru i… profesjonalna pomoc medyczna. Niebezpieczne i estetycznie zawsze efektowne… świadome użycie gestu, który już tak bardzo „był“ każe się zastanowić nad jego aktualnością. Same artystki umieszczają tę akcję w kontekście współczesnych lęków związanych z krwią - chorób, infekcji, HIV – zaś symbolikę białych postaci o wyciągniętych dłoniach - pomiędzy prośbą a ofiarą... Przemyslaw Kwiek – zrobił autoironiczny appearance ‚ku czci‘ samego siebie, czyli objawił się podwójnie - na żywo i jako własne popiersie. Obaj Kwiekowie stojący na stole, drugi w ramionach pierwszego, uniesieni zostali nie bez trudu przez czterech wybrańców jak dwugłowy obiekt kultu. Jan Świdziński – zadedykował swój performance Przemysławowi Kwiekowi i jego appearance’owi - czyli ‚pojawieniu‘. Polegało to na kilkakrotnym pojawianiu się i znikaniu za dużym filarem w sali, czym nestor festiwalu dowiódł, że jego poczucie humoru, performerski refleks i dystans do samego siebie świetnie się mają. T E Małgosia Butterwick – przebiła (dosłownie) materię na pojęcie: wyjęte z kobiecej torebki serce (świńskie) rozbiła wyjetym z tej samej torebki tłuczkiem, ale tak, że powstał „kotlet“ w kształcie serduszka. Temu dość drastycznemu działaniu towarzyszyło dmuchanie baloników z kolejnymi słowami piosenki „na pierwszy - znak - gdy serce - drgnie…“. Następnie artystka wraz z „sercem“ zapakowała się cała (na koniec z pomocą) w wielki arkusz papieru w kwiatki, z kokardą. Wyglądała jak prezent, ale też jak niepokojąca mumia… by na koniec rozedrzeć papier od środka. Był to niejednoznaczny, trochę humorystyczny performance o uwikłaniu uczuć w semantykę, w stereotypowy dualizm „ciała“ (rzeczywiste serce jest narządem nawet dość erotycznym w swej budowie) i „ducha“ - za który jest uważane jako ideogram miłości, która jest darem z (dla?) nas samych… a może od „losu“… Peter Grzybowski - czyli Polak mieszkający w Stanach, zrobił w Piotrkowie akcję zaskakującą dla wszystkich, którzy gubią się w zawiłościach politycznej poprawności. Artysta lubi mocne zagrania, i tu zagrał w golfa siejąc postrach i rozbijając komputerowe monitory… zaś dzieła zniszczenia dopełniała projekcja ukazująca sceny przemocy pochodzenia terrorystycznego. Jakiego - mogliśmy się domyślec po książce, której kartki wyrywał i niszczył. W Krakowie natomiast przypomniał swój fajny performance „Remote Control“, w którym gasi połączone w obwód żarówki, skacząc po nich z zawiązanymi oczyma według poleceń (left, right, jump, itp) wydawanych przez „głos“. Tym razem sterował nim Artur Tajber. R A K Zaangażował też kilka osób z widowni i stworzył pomiędzy nimi zagadkowe powiązania. Myślę, że była to ironiczna zabawa z naszymi wyobrażeniami o kimś, kto pochodzi z egzotycznego kraju, a tak naprawdę podlega prawom „cyfrowym“, które kierują całym współczesnym światem. C J I „ekologiczną“, przeciwstawiającą symbolikę cywilizacji symbolice natury - inteligentnie i z humorem. Artyści zaangażowali w nią publiczność i przechodniów, wprowadzając nieco zamieszania na uroczo senną starówkę… Grupa Restauracja Europa: – podzielili się z nami swoimi własnymi doświadczeniami ojcostwa. Używając różnych niemowlęcych akcesoriów zbudowali model kosmosu, którego centrum są dzieci, i w którym sami krążą po wciąż zacieśniających się orbitach, ubrani w kombinezony do zadań specjalnych. Przewrotnie rozwiązane zostało zakończenie - wśród zabawek odnalazły się dwa małe kaczorki, a „centrum“ się zawaliło… Francis O´Shaughnessy - pracuje w bardzo dynamicznej stylistyce „zmienności“, która nadaje gestom i użytym przedmiotom coraz to nowe znaczenia, tworzy wciąż otwarty ciąg sytuacji nie podlegających narracyjnej czy formalnej logice. W Krakowie na zakończenie komiksowej w tempie akcji zaprezentował nam wyznanie: „Zabiłem Reksio. Bolek i Lolek“. FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna I Les Fermières Obsédées – czyli trzy „obsesyjne farmerki“ rzeczywiście dowiodły swojej obsesji, tyle że na punkcie sprzątania. Zabawna i fajnie ‚zagrana‘ etiuda mieściła się w tym dziwnym nurcie sztuki feministycznej, który ideę wyraża przez jej zaprzeczenie, czyli posługuje się estetyką negowaną przez same feministki. Tu było to bliskie pokazom walk w błocie lub pianie. Biorąc pod uwagę to intrygujące zamydlenie intencji zastanawiało, czy prosty przekaz o niechęci kobiet do sprzątania trzeba było okupować aż takimi kontuzjami i rozbudowaną inscenizacją… Richard Martel – tworzył metafory pojęć (zależności) politycznych i społecznych, w które czuje się zaangażowany, przy użyciu kolorowych akcesoriów ze sklepu „ze wszystkim“: taśm samoprzylepnych, papierowych kwiatów, błyszczącej folii, migotliwego pyłu, złotych puchatych drucików… Szczególne miejsce w tym układzie znajdowała też sztuka… może były nią maleńkie skrzypeczki złapane w pułapkę na myszy…? Huba Biczkowski – w scenerii z toaletką jakiej używają teatralne diwy (albo drag queens) dokonywał na sobie przeróżnych zabiegów ‚upiększających‘, ale i udziwniających, swobodnie żonglując typowymi elementami wizerunku „kobiecego“ i „męskiego“. Była to tak naprawdę ponad/genderowa przypowieść o - jak sam artysta to nazywa - prostych sposobach robienia z siebie błazna. Temat co prawda nie nowy, ale tu potraktowany z dystansem i autoironią. M a y a U r b a n o w i c z - zaanektowała osobne pomieszczenie w starym budynku Restauracji Europa. Performance (zapewne zgodnie z zamierzeniem artystki) można było zobaczyć tylko dzięki fleszom, gdyż odbywał się w całkowitej ciemności. Na ścianach namalowane zostały czerwone pasy, a pośrodku zawieszona głowa lalki. Artystka przykladała ją to swojej twarzy tak, że zarówno główka, jak i ona sama pokryta była czerwoną farbą. Działanie budowało nastrój grozy, a raczej jakiejś tragicznej tajemnicy, której skrawki wydzierały jedynie świetlne błyski… Omar Ghayat – performance egipskiego artysty był dla nas trudny do odczytania jak przysłowiowy hieroglif - zresztą pod koniec okazało się, że on sam był nimi pokryty (a faktycznie był to kod zero/jedynkowy!). W czasie akcji artysta stopniowo odwijał bandaże, które oplatały go jak mumię. Mateusz Felsmann – zrobił prawdziwy body art, na widok którego niejeden facet dostał dreszczy. Najpierw ogolił sobie twarz tępą żyletką, dotkliwie raniąc się do krwi, a następnie przykładał do niej białe szmatki, które wieszał rzędem na ścianie. Nosiły tytuł „Portrety ojców“. Akcja przywoływała oczywiste skojarzenie z chustą św.Weroniki, symbolem chrześcijańskim, jednocześnie odnosząc się do rytualizowanej, przekazywanej z ojca na syna czynności ‚prawdziwego mężczyzny‘, patriarchalnego kodu. Wnioski nasuwają się same… Ornic Art – to czteroosobowe „komando” specjalizujące się w interwencjach w przestrzeni miejskiej. Na piotrkowskim Rynku zaprezentowało akcję Piotr Gajda i Olga Nowakowska - zrobili intrygujący performance w (o?) parze. W głównej sali wyświetlany był zapętlony film, na którym oboje wykonują dłońmi gesty charakterystyczne dla gry w „łapki“… czyli naprzemiennie dłoni otwartych i obronnie odwróconych wierzchem do góry. W tym samym czasie, w innym pomieszczeniu, oboje pisali do siebie nawzajem listy na dwu stronach ściany dzielącej pokój. Pisali je markerami, które ledwie pozostawiały jakby „mokry“ ślad, co utrudniało odczytanie. Był to wrażliwy, zagadkowy performance o relacji pełnej niuansów, suspensu i tajemnicy… Tekst i opracowanie: Małgorzata Butterwick Fotografie: Małgorzata Butterwick, Angel Pastor, Artur Tajber listopad 23 06 FORT SZTUKI 04/2006 - SFS - przestrzeń publiczna W sobotę, osiemnastego listopada, z bramy Kamienicy Szołajskich przy ulicy Szczepańskiej wyruszył na swą kolejną Manifestację Romantyczną Jerzy Bereś. Po raz pierwszy manifestacja odbyła się 21 listopada 1981 roku. Było to dosyć dokladne powtórzenie pierwotnej akcji. Niemal ten sam Wózek Romantyczny - teraz wypożyczony z Muzeum Narodowego, z nowymi, pracowicie wyciętymi z płyty paździerzowej kołami. Podobna trasa - dookoła Rynku. Te same ogniska rozpalane po drodze: Ognisko Nadziei, Ognisko Wolności, Ognisko Godności, Ognisko Miłości, Ognisko Prawdy... Nawet strażnik miejski postanowił wejść w rolę milicjanta. W otaczającej Beresia grupie osób poznałem kilka, które były również obecne na manifestacji w roku 1981. Trzy, cztery, może sześć osób? I jeszcze kilkunastu wtajemniczonych - artyści, historycy, rodziny... Pozostałych przyciągnął płomień ogniska, widok na Rynku poza grilem dzisiaj niecodzienny. Najczęściej komentowano Wolność i Prawdę. Przy tych ogniskach padało najwięcej pytań - jaka prawda? czyja wolność? Wtajemniczeni z zakłopotaniem usiłowali tłumaczyć i odpowiadać. Prawie taka sama Manifestacja Romantyczna w zupełnie innym czasie, w innej rzeczywistości, inny kontekst Nadziei, Wolności, Godności, Miłości i Prawdy... Strażnik miejski postanowił manifestację przerwać przy Ognisku Miłości, twierdząc, że „jest zgoda na Manifestację, ale nie na malowanie po płycie Rynku”! JERZY BEREŚ - MANIFESTACJA ROMANTYCZNA W roku 2000 Jerzy Bereś zwrócił się do ówczesnego Prezydenta Miasta z propozycją powtórzenia Manifestacji Romantycznej i utrwalenia kręgów liter wokół historycznych ognisk na płycie Rynku na stałe - jako daru dla miasta, który miał upamiętnić zryw Solidarności. O ile wiem, nigdy nie było odpowiedzi, ani dyskusji na ten temat. W międzyczasie kolejny Prezydent umieścił koło wieży ratuszowej ogromną, neoantyczną i pustą głowę autorstwa Igora Mitoraja, a płytę Rynku pokrył szarym, smutnym kamieniem. Intencją Jerzego Beresia jest powtarzanie Manifestacji. Mówi, że gdy Jego nie stanie, chciałby aby Manifestacja realizowana była przez następców. Mam głęboką nadzieję, że Jerzy rozpali jeszcze wiele ognisk, że znajdzie następców chcących dawać świadectwo wolności, godności, miłości i prawdzie. Mam jednak znacznie mniejszą nadzieję na doczekanie takich władz w mieście, które będą zdolne pojąć wagę prawdziwych symboli, rozróżnić sztukę od dekoracji, twórcę od hohsztaplera. A.T. 24 06 listopad NASTĘPNY NUMER FORTU SZTUKI: W roku 2006 mija dziesięć lat od rejestracji Stowarzyszenia Fort Sztuki. Ponieważ nie jesteśmy w stanie inaczej uczcić tej rocznicy, chcemy poświęcić dorobkowi tych dziesięciu lat następny numer pisma. Zapraszamy wszystkich członków stowarzyszenia - również tych, którzy od dawna przestali w jego ramach być aktywni, zapraszamy naszych sympatyków - do zabrania głosu, do nadsyłania materiałów, które będziemy mogli opublikować jako podsumowanie mijającego czasu. Zarząd Stowarzyszenia Czwarty numer Fortu Sztuki został wydany w kooperacji Stowarzyszenia Fort Sztuki oraz redakcji magazynu ze Stowarzyszeniem Działań Artystycznych Galeria OFF. Dziękujemy wszystkim autorom tekstów za bezinteresowną współpracę. Dziękujemy firmie Amat Sp. z o.o. za nieodpłatny druk magazynu.