Co takiego może dać szkolenie? - sport

Transkrypt

Co takiego może dać szkolenie? - sport
Co takiego może dać szkolenie?
Wszystko zaczęło się u mnie tak samo, jak z pewnością u wielu psiarzy. Po prostu od
małego chciałam mieć psa. Na spełnienie mojego marzenia musiałam poczekać aż do 35.
roku życia. Wtedy właśnie przyprowadziłam do domu 2-miesięcznego beagle’a i tak zaczęła
się moja przygoda z psem. Był to piesek bez rodowodu, którego wybrałam na podstawie
całkowicie niewłaściwych kryteriów. Po prostu spodobał mi się, a reszta się nie liczyła.
Faktem jest, że nie miałam szczęścia, bo nasz Kosťa cały czas na coś chorował. Z drugiej
strony, to właśnie dzięki temu zdobyłam całkiem niezłą praktykę weterynaryjną i nauczyłam
się dość dobrze postępować z chorym psem. Pomimo dołożonych starań musiałam się
pożegnać z Kostíkem, gdy ten miał 5 lat. Dosięgła go epilepsja.
Moim drugim pupilem była rodowodowa suczka parson russell terriera, Tesinka. To
już trochę inna historia. Przede wszystkim otworzyły się nam drzwi do zupełnie nowego
świata, którym są psie wystawy i wszystkie te tytuły czy trofea. Ale równocześnie Tesinka
zawsze była, i do dziś jest, pełna zdrowia i energii. Dość szybko zwykłe spacery okazały się
dla nas niewystarczające i w całkowicie naturalny sposób zwróciliśmy się w stronę różnych
psich sportów. Uprawiałyśmy z nią agility, coursing i przede wszystkim flyball. Bardzo się
to nam obu podobało, jednak czas jest nieubłagalny i gdy Teska skończyła 8 lat, powoli
zaczęłyśmy odchodzić od aktywności sportowej. Wtedy myślałam, że wspólnie przejdziemy
na psią emeryturę, ale ostatecznie wszystko potoczyło się inaczej.
Szczęśliwy zbieg wielu okoliczności sprawił, że pewnego dnia próg naszego domu
przekroczyła niezwykła 2-letnia suka owczarka niemieckiego Foxa. Wpadłam jak śliwka w
kompot. Nigdy nawet nie śniłam o tym, by mieć owczarka niemieckiego a on nagle stanął
przede mną. Mój naturalny szacunek i poważanie, jakim darzyłam tę piękną rasę
zobowiązywały mnie jednak do tego, by chwycić „byka” za rogi i wkroczyć do całkowicie
odmiennego świata, z którym nie miałam doświadczeń: szkolenia posłuszeństwa, obrony i
tropienia. W wieku niemal 50 lat stałam się nagle początkującą.
Z założenia jestem osobą, która zanim poświęci się praktyce, musi najpierw
zaczerpnąć jakiejś wiedzy. Nie próżnowałam: kupiłam kilka książek i zaczęłam się uczyć.
Dość szybko jednak zorientowałam się, że będę potrzebować pomocy. Nie umniejszam
znaczenia informacji pozyskanych z fachowej literatury, ale nic nie jest w stanie zastąpić
ćwiczeń praktycznych. W ten sposób zaczęłam szkolenie na kynologicznym placu
treningowym. Początkowo wszystko szło bardzo dobrze. Suka była otwarta i wykazywała
chęć do pracy. Wydawało mi się nawet, że idzie nam to całkiem gładko. Sama tym byłam
zaskoczona. „Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz”! Nie musiałam być psim
psychologiem, by zauważyć, że Foxa podczas naszych wspólnych ćwiczeń nie jest już tak
zadowolona, jak to było na początku. Z każdą kolejną godziną miałam wrażenie, że jej
entuzjazm słabnie. Ponieważ wychodzę z założenia, że za błędy nigdy nie odpowiada pies,
pojawiło się całkiem logiczne pytanie: co jest nie tak? Najpierw głowiłam się nad tym sama i
ciągle kombinowałam, dlaczego nasze wspólne wyniki się pogarszają a suczka jest coraz
bardziej niezadowolona i rozkojarzona. Nie potrafiłam wymyślić nic rozsądnego, dlatego na
placu treningowym zaczęłam zadawać ostrożnie pytania, chcąc się dowiedzieć, z czego to
wszystko wynika. Regularnie słyszałam, że nie powinnam się tym martwić, że mam robić
tylko to, co się mi mówi i że ostatecznie wszystko się ułoży. Tę odpowiedź tłumaczyłam
sobie najczęściej następująco: to dlatego, że jestem niedoświadczona i głupia. A w takim
wypadku inteligentni ludzie nie mogą mi wytłumaczyć, gdzie jest przyczyna, bo i tak bym
Strona 1 z 3
www.sport-dog.pl
tego nie zrozumiał. A zatem kontynuowałam tresurę, dalej korygowałam swoją podopieczną
układając ją do prawidłowych pozycji, dalej starałam się ją ćwiczyć zgodnie z tym, co
napisano w regulaminie egzaminacyjnym, dalej wtłaczałam w nią kolejne komendy, choć nie
opanowała jeszcze tych poprzednich i dalej bezmyślnie na różne sposoby ją przeciążałam. Po
prostu spodziewałam się, że w końcu wszystko się ułoży. Ale, oczywiście, nic się nie
ułożyło. Po niemal rocznych staraniach uświadomiłam sobie, że na plac prowadziłam
suczkę, która była znudzona i jedyne, o czym myślała to to, by mieć już wszystko za sobą.
Apogeum problemów miało miejsce, gdy Foxa odmówiła wyjścia na ćwiczenia a pozorant
stał się dla niej największym wrogiem, z którym nie chciała mieć nic wspólnego. Wtedy
powiedziałam sobie "dość". Byłam na najlepszej drodze do tego, by pogodzić się z tym, że
nigdy się niczego nie nauczę, bo byłam przekonana, że wszystko wynika z moich błędów.
Niewiele brakowało, a podjęłabym decyzję o całkowitej rezygnacji z tresury.
Los postanowił się jednak ze mną zabawić, w wyniku czego dość przypadkowo
znalazłam się w całkowicie innej psiej szkole, u pana Jiříego Ščučki. Gdy mówię „w innej”, to
mam na myśli dosłownie „innej”! Po raz pierwszy w mojej karierze hodowcy psa ktoś zaczął
mi tłumaczyć, co czworonóg właśnie myśli, co sądzi o danej kwestii, jak ją postrzega, co jest
dla niego w danej chwili bardzo trudne, a co może wykonać bez żadnych przeszkód. Pan
Ščučka zabrał mnie na wycieczkę po prawdziwej psiej planecie i powiedział mi, że jeśli będę
się starać i prawidłowo zachowywać, to będę mogła na tej planecie zostać i stać się jej
mieszkanką. Równocześnie jednak ostrzegł mnie, że nie jest to łatwa i szybka droga. Że
powinnam się przygotować na długodystansowy bieg. Mnie jednak było obojętne, jak długo
to wszystko potrwa. Za najważniejsze uważałam to, że będę mogła zrozumieć swoją suczkę i
że ona zrozumie mnie. W takich okolicznościach rozpoczęła się nasza druga próba
wzajemnej komunikacji, która jednak opierała się na całkowicie innej metodzie. Metoda ta
polega głównie na tym, że musimy uważnie słuchać swego pieska i bacznie zwracać uwagę
na to, co do nas mówi. Zresztą, ta zasada jest zawarta w nazwie psiej szkoły pana Ščučky
„Natural Canine Communication“.
Niełatwo mi o tym mówić, ale muszę przyznać, że pan Ščučka już na samym
początku dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że po roku pracy nie potrafię się zwracać do
swego psa, a tym bardziej głaskać go. Tak, w zasadzie nie opanowałam nawet tak prostego
zadania jak pogłaskanie psa . – W jaki sposób zamierza Pani z nią później pracować? – takie
pytanie usłyszałam już na „dzień dobry”. Prawdę powiedziawszy nawet nie pamiętam, co
odpowiedziałam. A potem kolejny cios. Pan Ščučka wziął przysmak i suczka zaczęła z nim
od razu w 100% współpracować. Mnie traktowała jak powietrze. Ale największy cios
nadszedł dopiero później. Co prawda trochę się wahałam, czy powinnam, jednak w końcu
zdecydowałam się zapytać: jak to wszystko możliwe? Pan Ščučka nie uciekł w obligatoryjne,
nic niemówiące odpowiedzi, ale po prostu w zwykłych słowach wszystko mi wytłumaczył.
Do dziś nie mam pewności, czy czasem nie słuchałam go z otwartymi ustami. Po raz
pierwszy ktoś potrafił i był skłonny powiedzieć mi, dlaczego w tresurze ta czy inna rzecz
działa a kiedy indziej znowu nie. W ten sposób przerwany został dla mnie zaklęty krąg
nareszcie jakiś specjalista był w stanie mi wyjaśnić, jak się mają sprawy. Przestałam gubić się
w domysłach, mogłam skończyć bezustanne rozmyślanie o tym, co i jak, które i tak donikąd
nie prowadziło. Spotkałam się z kimś, kto pokazał mi, że na tresurę można patrzeć
naprawdę zupełnie inaczej i przede wszystkim inaczej ją prowadzić.
Moja suka i ja weszłyśmy w ten sposób na nową drogę. Obie zaczynałyśmy po prostu
od nowa, od samego początku. Pod kierownictwem pana Ščučki Foxa całkowicie rozkwitła.
Co prawda ciągle borykamy się z jakimiś głupotami, które wyniosłyśmy z przeszłosci, myślę
Strona 2 z 3
www.sport-dog.pl
jednak, że dziś wiemy już o sobie nawzajem znacznie więcej i o wiele lepiej się rozumiemy.
Doskonałym dowodem postępu jest dla mnie głównie to, że Foxa bardzo cieszy się na każdy
trening, obrona to dla niej ulubiona dyscyplina i gdyby mogła, to trenowałaby cały czas.
Nazwę „posłuszeństwo” we dwie przerobiłyśmy na „współpraca”. W końcu dziś nie
potrzebuję już żadnej smyczy ani innych mniej wyrafinowanych sprzętów - moja suczka po
prostu idzie przy mojej nodze, bo chce się jej tak iść, wykonuje różne komendy, bo ją to bawi
i aportuje, bo to świetna zabawa. Oczywiście, czeka nas jeszcze wiele pracy i wcale nie
twierdzę, że wszystko idzie gładko. W tym wszystkim jednak najfajniejsze jest to, że obu
nam to sprawia radość. Cieszymy się z każdego postępu, próbujemy kolejne nowe rzeczy, w
taki sposób, byśmy były je w stanie opanować. Nigdzie się nie spieszymy a paradoksalnie
jesteśmy dalej niż kiedykolwiek wcześniej.
Dwa lata temu chciałam z wszystkiego zrezygnować. Wydawało mi się, że nie mamy
szans. W pewnej chwili byłam gotowa uwierzyć w to, że mój pies niczego się nie nauczy, bo
po prostu nie ma takich zdolności. Chyba tylko dzięki temu, że mój mózg ciągle
podpowiadał mi, że pies nie jest niczemu winien, że wina zawsze leży po stronie człowieka,
ciągle starałam się znaleźć pomoc. Wytrwałość ostatecznie się opłaciła. Szkoła dla psów pana
Ščučki to dokładnie to, czego obie potrzebowałyśmy. A niesamowite podróże na psią
planetę, gdzie Foxa dość często zabiera mnie ze sobą, są naprawdę warte całego
poświęconego wysiłku.
Renata Kvěchová i Foxa
Strona 3 z 3
www.sport-dog.pl

Podobne dokumenty