tutaj

Transkrypt

tutaj
OJCOWIE PUSTYNI
br. Simon Tugwell OP
Prawdziwe początki monastycyzmu chrześcijańskiego pozostają w pewnej mierze niejasne, jednak mit, że wszystko
zaczęło się w Egipcie za sprawą świętego Antoniego († 356) i innych ojców pustyni, jest zgodny z prawdą przynajmniej w tym sensie, że to właśnie ku nim zwracają się wszystkie następne pokolenia mnichów, by czerpać z nich
wzór. Pisma Jana Kasjana, który na Zachodzie podjął się interpretacji doświadczenia Egiptu, i amorficzny zbiór
powiedzeń i opowieści, który z czasem zaczął być znany jako Żywoty Ojców, stały się podstawowym pokarmem
mnichów oraz tych wszystkich, którzy z powagą podchodzili do pytania, co to znaczy być chrześcijaninem. I nawet
tam, gdzie brak wyraźnego odniesienia do ojców pustyni, nietrudno rozpoznać ich wpływ. I tak na przykład, w
żywocie irlandzkiego mnicha, świętego Kanisiusa, dwa wyróżniające się przykłady posłuszeństwa zostały przepisane z Żywotów Ojców. Niezliczone budujące opowieści średniowiecznych kaznodziejów i pisarzy też wywodzą
się z tego źródła, a przykład tychże ojców skłoni młodziutką Katarzynę ze Sieny do tego, by zostać pustelnicą.
Jeśli jednak chcemy zrozumieć wszystko, co tak często podkreślają ojcowie pustyni, musimy umieścić ich z powrotem w kontekście ich własnych czasów, by przekonać się, że nie inicjują oni czegoś całkowicie nowego i że w
znacznej mierze ich postawa to reakcja na sytuację, która ukształtowała się przed nimi i której korzenie sięgają
początków rozwoju Kościoła.
Już u świętego Pawła znajdujemy zdanie mówiące, że bezżeństwo pozwala nam skoncentrować się w pełni na Panu,
uwalniając nas od wszystkiego, co nas rozprasza, gdy pozostajemy w związku małżeńskim. Nie ulega wątpliwości,
że jest to ważny wątek w rozwoju chrześcijańskiego ascetyzmu. U jego podłoża leży romantyczne przekonanie o
tym, że zostaliśmy „poślubieni Panu”, co wyklucza możliwość innego małżeństwa. Zawiera się w nim także bardziej spekulatywne założenie, z którego wynika, że celibat i wolność od zwyczajnych presji życia społecznego
pomogą nam pokonać podziały i napięcia w nas samych, dzięki czemu staniemy się „pojedynczy” (całkiem możliwe
zresztą, że od tego właśnie słowa wywodzi się termin „mnich”).
W niektórych kręgach pragnienie, by skupić się całkowicie na Panu, zbiegło się z wiarą w to, że Chrystus umożliwił
nam wieść na powrót takie samo życie, jakie było udziałem Adama i Ewy w raju. To chyba powód, a przynajmniej
jeden z powodów, dla których niektórzy asceci rezygnowali z pożywienia niebędącego w pełni darem natury, a
więc gotowanego lub pochodzącego z uprawy roli. Niektórzy posuwali się do tego, że jedli trawę, jak zwierzęta,
inni, cieszący się większym uznaniem, mieli być podtrzymywani przy życiu, tak jak Eliasz, przez usługujących im
aniołów. Również z tego samego powodu niektórzy asceci uważali za niewłaściwą jakąkolwiek pracę, ponieważ
praca stanowiła część kondycji człowieka po grzechu Adama i Ewy. Można przyjąć, że celem ascetów była pojmowana jak najdosłowniej praktyka ciągłej modlitwy.
Innym motywem skłaniającym niektórych do wyboru życia ciągłego wyrzeczenia było z pewnością pragnienie
poświęcenia się całkowicie dziełu Pańskiemu. Możemy zakładać, że „apostołowie”, o których mówi Didache i
których spotkaliśmy w poprzednim rozdziale, byli silą rzeczy zobligowani do celibatu i ubóstwa, gdyż prowadzili
wędrowny tryb życia i ciągle byli w drodze. Kiedy z czasem, niezależnie od tego, jakie były tego przyczyny, sens
apostolatu uległ osłabieniu, ciągła wędrówka nabiera nowego znaczenia — teraz przypomina nam, że jesteśmy
pielgrzymami na tej ziemi, nie mamy tu „trwałego miasta”, a naszą ojczyzną jest niebieskie Jeruzalem. Fascynujący
tekst, który odnajdujemy u syryjskiego ojca Kościoła Afrahata, interpretuje życie ascety w kategoriach zaczerpniętych z dwudziestego rozdziału Księgi Powtórzonego Prawa, odnoszących się do tych, którzy chcą wstąpić do armii
Pana, by brać udział w świętej wojnie.
Niezależnie od tego, jakie motywy wchodziły w grę w wypadku poszczególnych mnichów, i niezależnie od tego,
jakimi obrazami się posługiwano, by zwrócić uwagę na te czy inne formy ascezy, nie ulega wątpliwości, że już na
początku czwartego wieku spotykamy w wielu miejscach znaczną liczbę osób, które w różny sposób poświęciły się
życiu opartemu na wyrzeczeniu. Wszystkie te osoby łączy jedno: poszukiwanie definicji ludzkiego życia odmiennej
od definicji, na którą wskazywały zwykłe formy egzystencji. Można powiedzieć, że właśnie w tym sensie niektórzy
mnisi uważają się za tych, którzy „strzegą murów”. Przyjście Chrystusa uaktualniło fundamentalne dla nas pytanie:
Co to znaczy być człowiekiem? Nie wystarczy już przyjmować wartości, aspiracje i wszystko, co podsuwa nam
środowisko, i na tym budować własne wyobrażenie samych siebie; pytanie to przyjmuje teraz bardziej radykalną
postać: Kim jest człowiek jako człowiek, taki, jakim wyobraził go sobie Stwórca?
Nie sposób uniknąć wrażenia, że przynajmniej niektóre z dziwacznych praktyk tych czy owych ascetów były rodzajem eksperymentu, który miał dostarczyć dalszych dowodów na to, co znaczy być człowiekiem. To prawie tak,
jakby asceci ci mówili: „Spróbujmy pościć przez tydzień i zobaczmy, co się stanie” albo „Przykujmy się do skały
i zobaczmy, co z tego wyniknie”. Tylko przez przetestowanie ludzkiej natury do granic wytrzymałości można się
przekonać, jaka naprawdę ona jest.
Nic zatem dziwnego, że co bardziej ekscentryczni asceci budzili ogromną ciekawość swoich towarzyszy. Zaskakujące na pierwszy rzut oka jest to, że tak wielu z nich zyskało znaczny autorytet i władzę. Można to chyba wyjaśnić
tym, że wyrzekając się całkowicie normalnych dla człowieka form egzystencji zaczęli reprezentować sobą inny
rodzaj władzy, którą można było z kolei wykorzystać do tego, by przeciwstawić się władzy politycznej i ekonomicznej regulujących w zwykłych okolicznościach życie społeczne. Pomijając bardziej spektakularne zdolności,
świętym ascetom przypisuje się wielką nadprzyrodzoną moc, wykorzystywaną przez nich najczęściej do tego, by
wspierać słabych i ubogich i leczyć chorych i opętanych. Uważa się, że mają oni uprzywilejowany dostęp do Boga,
i dlatego widzi się w nich tych, którzy objawiają Jego prawdę światu. To dlatego ich opinii zasięga się w sporach
doktrynalnych.
W literaturze monastycznej Egiptu postać mającego nadprzyrodzoną moc, charyzmatycznego świętego schodzi
stopniowo na dalszy plan. Nie da się tego wyjaśnić po prostu uwarunkowaniami społecznymi i geograficznymi
monastycyzmu egipskiego; przeciwnie, monastycyzm egipski świadomie odrzuca charyzmatycznych świętych.
Mamy co prawda dowody na to, że niektórzy egipscy mnisi w świadomości prostych ludzi grali taką samą rolę jak
niezwykli cudotwórcy, o których czytamy na przykład w opowieściach o mnichach syryjskich spisanych przez
Teodoreta, niemniej sami mnisi egipscy coraz częściej odrzucali ten model monastycyzmu.
Jeden z najlepszych i wiele mówiących wizerunków świętego mnicha w źródłach egipskich to opis kuszenia przez
demony do próżnej chwały u Ewagriusza z Pontu. Mnisi egipscy doszli do przekonania, że nie tylko cudowne moce
i zdolności ascetyczne, ale także służba drugim mogą być pokusą. I dlatego —jak sami mówili — niewielki pożytek
ma ten, co cudzy dom buduje, a własny burzy.
Z tego właśnie powodu w monastycyzmie egipskim tak wielki nacisk kładzie się na cnotę pokory. Jak pisze
Ewagriusz, „ascetyzm z pokorą to rzecz cenna, lecz ascetyzm bez pokory jest wielce niebezpieczny”. A inny ojciec
dodaje: „Raczej wolę ulec, będąc pokornym, niż będąc pysznym zwyciężać.”
Nad wszystko jednak egipscy mnisi przedkładali poznanie siebie. Aż do znudzenia powtarzali, że trzeba „zwracać
uwagę na własne wnętrze”, i dlatego podkreślali cnotę „rozwagi”, określając tym pojęciem zdolność do właściwego
rozpoznania tego, co się dzieje w ich życiu w danej chwili. To wyjaśnia nam, dlaczego ojcowie pustyni nie zawsze
podchodzą rygorystycznie do spraw moralności. Nie chodzi im o to, by ludzie zachowywali się zgodnie z regułami,
lecz o to, by umieli rozpoznać, jaka jest ich prawdziwa sytuacja egzystencjalna, i mogli wyzwolić się w ten sposób
z wypaczającej ich widzenie perspektywy, leżącej u podłoża wszystkich naszych grzechów.
Ilustruje to opowieść o cudzołożnym mnichu, który sprowadzał do celi kobietę, a robił to tak jawnie, że wkrótce
wszyscy o tym wiedzieli. Mnisi mieszkający w sąsiedztwie postanowili wypędzić bezbożnika, a ponieważ przyszedł
do nich właśnie z wizytą abba Ammonas, poprosili go, by poszedł z nimi. Mnich cudzołożnik, słysząc, że się zbliżają, ukrył kobietę w dużej kadzi. Ammonas od razu się zorientował, lecz „dla miłości Bożej ukrył tę sprawę”. Sam
usiadł na kadzi, a mnichom kazał przeszukać celę. Ci oczywiście nic nie znaleźli i poszli sobie zawstydzeni i skruszeni. Wówczas Ammonas wziął za rękę winowajcę i powiedział mu tylko: „Zatroszcz się, bracie, o siebie”, po
czym odszedł.
Nie chodzi bowiem o pojedynczy czy powtarzający się grzech, ale o postawę beztroski, o to, że nie chcemy szczerze
i bez oszukiwania się przyjrzeć się własnemu postępowaniu. „Początkiem każdego zła jest brak skupienia”, powiedział jeden z ojców.
Ojcowie pustyni boją się duchowości bujającej w obłokach i niebiorącej pod uwagę tego, kim jest człowiek. „Jeśli
zobaczysz młodzieńca, który dzięki własnej woli chce wejść do nieba, chwyć go za nogę i ściągnij na ziemię.”
Decyzja, by pójść do nieba, bo przez przypadek mamy na to ochotę, nie jest właściwym sposobem postępowania.
Jeśli brak solidnego fundamentu w postaci realistycznego podejścia do naszej ludzkiej natury, wszelkie duchowe
loty ku wyżynom mogą wyrodzić się w samooszukiwanie siebie.
Pewien młody mnich przyszedł pewnego razu do abby Pafnucego, ponieważ chciał opuścić pustynię, gdyż, jak mu
się wydawało, niczego na niej nie osiągnął. Abba Pafnucy powiedział mu: „Idź i siedź w celi: módl się raz rano,
raz wieczorem i raz w nocy, a kiedy będziesz głodny, jedz; kiedy będziesz spragniony, pij; kiedy będziesz śpiący,
śpij: tylko wytrwaj na pustyni.” Młodego mężczyznę to nie przekonało. Możemy sobie wyobrazić, jak pyta sam
siebie w myślach: „Jakie to życie dla pełnego entuzjazmu chrześcijanina?” I dlatego poszedł po radę do abby Jana,
który skorygował to, co powiedział abba Pafnucy, mówiąc: „W ogóle się nie módl, byłeś tylko siedział w celi.” W
końcu ów młody mnich poszedł do abby Arseniusza, który powiedział mu, by po prostu robił to, co kazali mu
ojcowie.
Nauka, jaka płynie z tego, jest oczywista. Zanim zaczniesz się prawdziwie modlić (nie wspominając o innych bardziej znamienitych osiągnięciach w sferze duchowości lub służby bliźnim), przede wszystkim musisz mieć pewność, że jesteś rzeczywiście w tym miejscu, w którym jesteś. Nakaz pozostania w celi ma zmusić cię do tego, byś
stanął twarzą w twarz z samym sobą oraz ze swoimi rzeczywistymi potrzebami i możliwościami. Zanim zaczniesz
pościć z pożytkiem dla siebie i innych, zanim narzucisz sobie przyjęte zwyczajem surowe rygory dotyczące pokarmów, napojów czy snu, najpierw musisz uwzględnić wymogi własnego organizmu.
Bez tej leżącej u podstaw znajomości samego siebie, bez odpowiedniej dozy realizmu, wszelkie starania, by pomóc
innym, nic nam nie dadzą. Ukazane jest to wyraźnie w historii trzech braci, będącej typowym przykładem mniszej
propagandy. Bracia ci chcieli żyć na serio życiem chrześcijańskim: pierwszy postanowił, że będzie opiekował się
chorymi, drugi zdecydował, że będzie zaprowadzać pokój między zwaśnionymi, trzeci zaś udał się na pustynię. Po
jakimś czasie dwu pierwszych braci ogarnęło rozczarowanie, gdyż ich starania, by czynić dobro, przynosiły mizerne
rezultaty. Postanowili więc odwiedzić tego, który został mnichem, ów zaś zademonstrował im następującą rzecz:
wziął dzban wody, nalał ją do misy i kazał im spojrzeć w wodę. Ponieważ powierzchnia wody była rozedrgana,
bracia niczego nie zobaczyli. Po kilku minutach kazał im spojrzeć jeszcze raz. Powierzchnia wody była nieruchoma
i bracia ujrzeli w niej odbicie własnych twarzy. Mnich wyjaśnił im, że tak samo każdy człowiek, dopóki nie uspokoi
się wewnętrznie, nie będzie widział swoich przewin. Morał, jaki pośrednio wypływa z tej historii, jest taki, że bez
poznania samego siebie nie możemy pomóc drugim. Jeśli czasami można odnieść wrażenie, że ojcowie pustyni
starają się raczej wymigać od obowiązku braterskiej miłości, jest tak dlatego, że są świadomi tego, iż pochopne
decyzje, by uczynić coś z korzyścią dla drugich, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Abba Matoes powiedział: „Kiedy byłem młody, mówiłem sobie, że być może zdołam dokonać czegoś dobrego. Teraz, gdy się już zestarzałem, widzę, że nie mam w sobie żadnego dobrego uczynku.” Abba Pojmen w tym samym tonie radzi innemu
mnichowi: „Mieszkaj tam, gdzie to ty nie będziesz braciom szkodził.”
Nie znaczy to wcale, że ojcowie pustyni ignorowali nakaz miłości braterskiej. Sam Antoni Pustelnik nauczał, że od
bliźniego zależą nasze życie i śmierć. „Bo jeżeli pozyskaliśmy brata, Boga pozyskaliśmy, ale jeżeli zgorszyliśmy
brata, zgrzeszyliśmy przeciw Chrystusowi.” Jednak miłość ta wyrażała się najlepiej za pomocą prostych gestów, a
nie przez planowane działania, by pomóc innym ludziom. Do dobrych zwyczajów na pustyni należało przygotowanie jedzenia dla gościa i spożycie posiłku razem z nim. Było to w sposób wyraźny cenione wyżej niż post. Kasjan
opowiada, jak któregoś razu odwiedzili z towarzyszem pewnego starca, który zaprosił ich do stołu. Zjedli już tak
dużo tego dnia (przypuszczalnie dlatego, że odwiedzali wcześniej innych mnichów), że nie byli w stanie zjeść już
nic więcej. Jednak starzec ofuknął ich, mówiąc, że on jadł już dzisiaj sześć razy z sześcioma różnymi gośćmi.
Najważniejszą formą okazywania braterskiej miłości było powstrzymywanie się od tego, by ingerować w życie
innych ludzi, a zwłaszcza powstrzymywanie się od krytyki ich słów i zachowań. Nawet jeśli widzisz, że ktoś męczy
się z jakąś pracą, którą można by wykonać znacznie lepiej, należy zostawić go w spokoju, chyba że sam poprosi o
pomoc. Nawet jeśli widzisz, że ktoś grzeszy, powinieneś ukorzyć się przed Bogiem i nie osądzać go. Izaak Tebańczyk, odwiedzając pewien klasztor, ujrzał, jak jeden z braci grzeszy, i potępił go w swoim sercu. Kiedy wrócił do
swej celi, zobaczył w drzwiach anioła, zagradzającego mu drogę. „Bóg mnie wysłał i powiedział mi: »Zapytaj go:
Gdzie Mi każesz umieścić grzesznego brata, którego osądziłeś?«” — rzekł do niego anioł. To właśnie wyrozumiałość mnicha ma nawrócić ludzi do Chrystusa. I tak na przykład jedna z historii opowiadanych o Makarym Egipcjaninie pokazuje nam, jak postępować z pogańskimi kapłanami. Gdy Makary szedł ze swym uczniem ze Sketis do
Nitrii, posłał go przodem, ten zaś spotkał pogańskiego kapłana i zaczął go znieważać. Kapłan obił go i uciekł. Po
jakimś czasie nadszedł Makary i powiedział do biegnącego kapłana: „Powodzenia, pracowniku, widzę cię utrudzonego.” Pogańskiego kapłana zdumiała dworność Makarego i szybko sam został chrześcijaninem i mnichem.
Innym razem, kiedy pewnego mnicha wypędzono z Kościoła, ponieważ zgrzeszył, abba Besarion wstał i wyszedł
razem z nim, mówiąc: „Ja także jestem grzeszny.” Zadaniem mnicha jest płakać nad własnymi grzechami, a nie
osądzać innych.
Mnich nie powinien być także surowy, gdy inni okazują oznaki słabości. Pewnego razu toczył się między mnichami
spór o to, co należy zrobić, gdy ktoś zaśnie w kościele na modlitwie. Proponowano różne rygorystyczne rozwiązania, lecz abba Pojmen powiedział: „Co do mnie, to gdy widzę, że brat zasypia, opieram jego głowę o swoje kolana,
żeby odpoczął.”
Taka łagodność z pewnością nie wyrządzi tyle szkody co bardziej zdecydowane i bezceremonialne formy wzajemnego służenia sobie. I dlatego, ogólnie rzecz biorąc, tradycja egipska jest przeciwna temu, by mnisi pouczali siebie
nawzajem. Jeśli ktoś pyta ciebie, co oznacza ten czy tamten werset pisma, właściwa odpowiedź brzmi: „Nie wiem.”
Jeśli ktoś mówi coś, z czym się nie zgadzasz, nie powinieneś się z nim sprzeczać, lecz powiedzieć po prostu: „Ty
wiesz najlepiej.” Jeśli ktoś chce być twoim uczniem, nie masz mu dawać poleceń ani wskazówek, lecz zadowolić
się dawaniem przykładu. On zaś, jeśli zechce, pójdzie za twoim przykładem. (W tym względzie oczywiście sposób
postępowania eremitów różnił się od sposobu postępowania założycieli późniejszych wspólnot zakonnych, niemniej trzeba pamiętać, że także pojęcie posłuszeństwa rozwijało się stopniowo).
Nawet dawanie przykładu mogło być niebezpieczne i dlatego niektórzy mnisi znaleźli sposób, by unikać i tego.
Abba Pistos wspomina, jak pewnego razu on i sześciu innych mnichów poszło odwiedzić abbę Sisoesa i prosić go,
by im powiedział słowo. Sisoes odmówił, mówiąc: „Wybaczcie mi, jestem człowiek nieuczony.” Zamiast tego
powiedział im, jak pewnego razu wybrał się do abby Ora i abby Atre z prośbą, by abba Or oświecił go jakimś
słowem. Abba Or także nie chciał mu udzielić żadnej rady, zamiast tego powiedział: „Idź, rób to, co zobaczyłeś.”
To właśnie ten zwyczaj uchylania się od odpowiedzi lub działania przyczynił się do rozwoju całej tradycji literatury
monastycznej przekazującej powiedzenia wcześniejszych pokoleń mnichów. Cytując to, co powiedział ktoś inny,
można było przekazać pouczenie, nie przypisując sobie żadnych zasług z tym związanych. To jednak także pociągało za sobą pewne niebezpieczeństwa, ponieważ niektórzy zaczęli zbierać powiedzenia mnichów, które następnie
rozprowadzali, chcąc w ten sposób zyskać uznanie. I dlatego czytamy, że abba Feliks nie chciał powiedzieć słowa,
tłumacząc to tym, że w ten sposób powiększy tylko czyjąś próżność. Tu tkwi prawdopodobnie jedna z przyczyn,
dla której tradycja ta stała się ostatecznie bezosobowa, by w końcu zastygnąć w regule, która umożliwiała każdemu
zrzec się odpowiedzialności za nauczanie.
Podczas gdy za niewłaściwe uważano, by mnich wtrącał się w sprawy i życie innych ludzi, jak najbardziej słuszne
było wtrącanie się innych w życie mnicha. Poniższa opowieść przekazana przez abbę Pistosa pokazuje jeszcze raz
w uderzający sposób, jak dalece mnisi byli gotowi podporządkować się sobie nawzajem. Ktoś kiedyś przyniósł
abbie Oremu i abbie Atremu małą rybkę. Atre wziął nóż, by ją pokroić, lecz w tej chwili abba Or zawołał go do
siebie. Atre odłożył nóż i natychmiast poszedł do niego. Sisoes przyglądał się temu z podziwem i spytał, gdzie
starzec nauczył się tak wielkiego posłuszeństwa. Atre powiedział, że nauczył się tego od Ora i by to udowodnić,
ugotował rybę i przyrządził ją umyślnie źle. Następnie podał ją starcowi i zapytał: „Czy nie jest dobra, starcze?”.
Or odparł: „Jest wyśmienita.” Potem Atre przyrządził jeszcze jeden kawałek, teraz jak należy, i podał go starcowi,
mówiąc: „Tym razem się nie udało i trochę ją zepsułem, starcze.” „Rzeczywiście, trochę ją zepsułeś” — odrzekł
Or. Jest jeszcze wiele innych opowieści ojców pustyni ilustrujących ich starania, by poddać się woli innych ludzi.
Ta okazywana we wszystkim bez wyjątku gotowość podporządkowania się drugiemu uważana była za królewską
drogę do świętości.
Przypadkowy czytelnik pism z egipskiej pustyni może odnieść wrażenie, że mnichów głównie interesowały surowe
praktyki ascetyczne i walka z demonami, ale nie to jest najważniejsze w tym, co chcą nam powiedzieć. Umartwienia, niezależnie od tego, jaką rolę grały u wcześniejszych ascetów, w głównym nurcie tradycji egipskiej pustyni nie
są postrzegane jako sposób na to, by stać się nadczłowiekiem, ani za cel sam w sobie. Są one podporządkowane
bardziej fundamentalnym wartościom, takim jak pokora i braterska miłość. Kiedy abba Hilarion mówi, że odkąd
przyjął habit, nie jadł mięsa, święty Epifaniusz mu na to odpowiada: „Ja, odkąd przyjąłem habit, nie pozwoliłem
nikomu zasnąć z żalem do mnie w sercu ani sam nie zasnąłem, mając żal do kogoś.” Hilarion, gdy to usłyszał,
przyznał, że ten sposób życia jest daleko lepszy od tego, jaki sam wiedzie.
Podobnie walka z demonami to coś okrutnie realnego. Spektakularne egzorcyzmy, podobnie jak epatowanie cudami, to okazja do próżnej chwały. Dlatego czytamy, że Antoni, chociaż potrafił przewidzieć przyszłość, nie chciał
o niej mówić. Ostrzega się nas także przed tym, byśmy nie dali się zauroczyć tym, którzy potrafią wskrzeszać
zmarłych, nie potrafią zaś powściągnąć własnego gniewu.
Pośród apoftegmatów abby Pojmena znajdujemy przypowieść, która powinna nam służyć ku przestrodze. Przyszedł
do niego pewnego razu człowiek wielki i znamienity, który przybył z innej krainy specjalnie po to, by go zobaczyć.
Kiedy zaprowadzono go przed oblicze abby Pojmena, gość usiadł i zaczął rozprawiać o problemach Pisma Świętego
i o sprawach niebieskich, jednak abba Pojmen odwrócił twarz i nic nie odpowiadał. Gość, zmartwiony, wyszedł i
zapytał ucznia Pojmena, co to wszystko ma znaczyć. Wówczas uczeń wszedł do celi starca, by go o to zapytać, a
ten mu wyjaśnił: „On jest z wysoka i mówi o rzeczach niebieskich, a ja jestem z niskości i mówię o ziemskich.
Gdyby był zaczął o walce z namiętnościami, byłbym mu odpowiedział. A o duchowych sprawach to ja nic nie
wiem.” Wtedy gość wrócił do starca i spróbował jeszcze raz: „Co mam czynić, abbo, bo namiętności opanowały
moją duszę?” — spytał. Abba Pojmen rzekł: „Teraz dobrze przyszedłeś.”
I na tym właśnie powinniśmy się skupić także i my. Rzeczy niebieskie same o siebie się zatroszczą, my natomiast
musimy zająć się przede wszystkim nieładem panującym w naszych duszach. Tam spotykamy demony, a starając
się zmierzyć uczciwie i w duchu realizmu z naszymi myślami i pokusami, walczymy z demonami.
Jak ktoś już powiedział wcześniej, w monastycyzmie egipskim widać wyraźnie „nastawienie antymistyczne”. Mnisi
egipscy mieli z pewnością sporo racji, opowiadając się zdecydowanie przeciw naiwnemu dążeniu do nadprzyrodzoności cechującym wcześniejsze pokolenia ascetów. Nie zachęcali do zbyt wygórowanych aspiracji; przeciwnie
— chcieli, byśmy zeszli na ziemię. „Jeżeli masz serce — powiedział abba Pambo — możesz być zbawiony.” I o to
właśnie chodzi. Nie jest najważniejsze, co robimy. Liczy się to, by w naszych działaniach uobecniał się prawdziwy
człowiek. Zbawienie zostało ofiarowane ludziom z krwi i kości, a nie świętym z hagiograficznych opowieści.

Podobne dokumenty