Dzień bycia strażakiem

Transkrypt

Dzień bycia strażakiem
Dzień bycia strażakiem
04.04.2014 r.
Apel.
Plac na tyłach strzelnicy „GWARDIA”.
Spośród wielu łudzących się konkurentów w narastających oklaskach i okrzykach
zwiastujących moje zwycięstwo, zostaje mi wręczona nagroda za 1. miejsce w konkursie
literackim (polegał on na przedstawienia jednej z profesji służb w mundurowych jako
superbohaterstwa). W torbie znajdowały się: książka, kupon podarunkowy „I ♥ Empik” oraz
to, o czym dzisiaj będzie pisane: wezwanie do służby. Zostałem powołany do pełnienia
służby w JRG 2 w Zielonej Górze w dniu 12.04.br. 07 maja mijała moja 18. wiosna i
nadchodziła 19., uznałem to za najlepszy podarunek urodzinowy na świecie!
Nazywam się Sebastian Wolak i oprowadzę was po życiu strażaka!
Nastaje ranek. Czerwony kwadrat z wyciętym środkiem wskazuje 12. na kartce z
kwietnia.
Tak.
To dzisiaj.
Pełen powagi, jak na strażaka przystało, poszedłem odziać się w mój strój koszarowy
oraz porządnie się nasycić, aby mój żołądek mnie nie blokował w działaniach natarcia na
ścianę ognia albo, żebym był w stanie wynieść dziecko z płonącego budynku.
Marząc i szykując jadło, straciłem rachubę czasu. Wyjechałem o 7:30 – a o tej
godzinie miałem się stawić w jednostce. Kiepski początek jak na mój pierwszy dzień w pracy.
Lecz nie ma co płakać – trzeba działać.
Godzina 8:00.
Wkraczam pewnym krokiem na teren podlegający JRG 2.
Staje przed bramą nr 1.
Podchodzi mój nauczyciel od edukacji pożarniczej oraz mój nowy „szef”, aby
otworzyć mi drzwi. „Chłopaki! Patrzcie! To on, ten, o którym wam opowiadałem! Przybył
ciężką drogę tutaj, a więc weźcie go pod swoje skrzydła i sprawcie, aby swoje rozwinął i
zaczął sam łatać!”. Powiedział.
Całemu zgromadzeniu opadły szczeki na podłogi. A ich oczy nie mogły wyjść z
zachwytu. Wierzcie lub nie, ale tak było! Niczym Barney Stinson z kultowego serialu „How I
met your mother”, wzniósłbym lampkę wina do góry i powiedziałbym: „True story, bro”
(ang. Prawdziwa historia, brachu). Trochę się zdziwiłem, bo to przecież za sprawą konkursu
literackiego zostałem tutaj zaproszony. No ale pewnie wspominano o moich nadzwyczajnych
zdolnościach, stad ten podziw. Jak zostało im powiedziane, tak uczynili. Wesołą grupą
chłopaków w czarnych uniformach z odblaskami i napisem STRAŻ poszliśmy zjeść wspólne
śniadanie.„Cholipka, przecież już jadłem, przez to się spóźniłem” – pomyślałem. Wypiłem
tylko herbatę.
Powiem wam na wstępie, że chłopaki od razu miło mnie przywitali. Najwidoczniej w
pojedynkę nie mogłem im wielce zaszkodzić. Podczas posiłku dowódca zmiany przedstawił
nam plan dnia. Był on czysty jak kropla wody i przejrzysty jak lusterko w samochodzie, czy
też szyba w drzwiach czy bramach… Naszym zadaniem było… umyć bramy wyjazdowe w
garażu oraz jeden z wozów.
Szczerze? Strażacy, którym pomagałem, od razu się zdziwili, że służba w sobotę
(dzień porządkowy) ma być moją nagrodą. No ale ja dalej nie traciłem nadziei. Przecież ogień
lub inne zagrożenie atakują znienacka. Nawet w sobotę. A z resztą, miałem zobaczyć, jak
żyje strażak. Oprócz wezwań mają także obowiązki, co również jest ważne. Bo przecież nie
chcemy się cofnąć do śmierdzącego wszystkim średniowiecza. Po śniadaniu i po naradzie
zszedłem jak każdy normalny strażak po schodach (nie po ześlizgu) na dół, do garażu.
Pomijając kwestię ugoszczenia kolegów z klasy w „mojej remizie” (mieli ćwiczenia w
komorze dymnej ), musiałem zakasać rękawy i brnąc w kierunku wozu bojowego, aby
wyciągnąć coś na wzór drabiny. Ten profesjonalny sprzęt był nam potrzebny do jakże
profesjonalnego mycia okien w bramach wjazdowych do garażu.
Oczywiście było wesoło.
Obsługując myjkę ciśnieniową, czułem się jak strażak w natarciu z podłączoną 52’
(typ węża) na bramę piekieł, z której wydobywały się ogniste jęzory. Zbierając wodę z okien
lub myjąc je, czułem jakbym rozwalał sufit w zgaszonym domu, w celu sprawdzenia czy
aby nie został tam jakiś żar, zagrażający temu budynku. Trochę wyobraźni i wszystko może
być przyjemniejsze.
Kolejny manewr, który wykonywaliśmy był jakże bojowe! Był, ponieważ czyściliśmy
jeden z wozów bojowych! Tym razem nie „poszczęściło” mi się i nie przeprowadzałem
natarcia KARCHEREM. Za to obsługiwałem ściągaczkę-do-wody (Tak to nazwałem. Pewnie
ma inna profesjonalną nazwę, ale wyszła mi ona z głowy. Wygląda jak szczota, tyle że na
końcu kija była guma). Tym razem szczotą usuwałem zanieczyszczenia z ulicy po wypadku
samochodowym, do którego zostaliśmy wezwani. („Zamiatałem” wodę za bramę albo do
kanalizacji. Wóz był czyszczony w garażu) Było super! Kolejny dobry uczynek został
wykonany!
Jak każdy superbohater musimy jeść.
Cała zmiana poszła przyrządzać sobie posiłek popołudniowy. Ja poszedłem ich śladem.
Strażacy byli zadowoleni, bo większość poleceń zostało wykonanych. Głodny po pracy
zjadłem swój na szybko przyrządzony prowiant. Wiele to nie dało.
Na szczęście z pomocą przyszło danie przyrządzone dla mnie przez moją fankę. Daniesałatka było przepyszne! Do dziś zastanawia mnie przepis tego smakołyku.
Po zasłużonym posiłku wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków.
A ja? Ja próbowałem odnaleźć się w tym labiryncie.
„Gdzie oni wszyscy się podziali?!”.
Zacząłem bez celu wędrować po budynku. Spotkałem grupę strażaków z OSP oraz tych z
PSP, którzy szkolili tych pierwszych. Idąc dalej, trafiłem do garażu. Tam przyglądałem się
każdemu wozowi. Niczego nie dotykałem w obawie, że coś sknocę. Mam do tego talent! A
przecież w każdym momencie mogło być wezwanie.
Znów zwiedziłem garaż, korytarz, siłownie, korytarz, korytarz, korytarz itp., itd.
Nagle nastąpiło zebranie przed wozem, w którym trzeba było naprawić zawias i
drzwi. Zwykle zadanie, ale jaki ubaw przy tym! Pomimo kłopotów, daliśmy radę. Dzięki
profesjonalizmowi, sile oraz jednemu z okolicznych sklepów z materiałami budowlanymi,
byliśmy w stanie naprawić tę usterkę. Drzwi działają! Czas ruszać na… WEZWANIE!
Mieliśmy za zadanie naprawić zawór od hydrantu.
Na moje nieszczęście to było ostatnie wezwanie. Mój obowiązek służby właśnie się
kończył i musiałem powoli żegnać się ze wszystkimi.
Trochę żałuję, że nie było więcej akcji. Ale trzeba zawsze pamiętać o drugiej stronie
medalu. Ja poznałem tę drugą stronę i pomimo tego wciąż chciałbym być strażakiem!
Innym dość przygnębiającym faktem, który dotarł do mnie po spędzonej służbie było
to , że 20 min. po tym jak zakończyłem swoją pracę, JRG nr 2 miała wezwanie. Na dodatek
to był dopiero początek. A ja tak liczyłem na udział w brawurowych akcjach. Z drugiej
strony strażacy powiedzieli, że przyniosłem im szczęście! Ponieważ dopiero po tym jak
pojechałem, mieli kupę wezwań! Tylko mnie naszła myśl: byłem jakimś fatum, zwiastunem
nieszczęść czy może maskotką remizy przynoszącą szczęście? Hmmm…